Łatwo ją przeoczyć, bowiem nie da rady do niej wejść bez asysty jednej z czekających przy palmowych biurkach hostess - dopiero one wiedzą gdzie poprowadzić, żeby przez gęsty gąszcz dżungli dostać się do wolnego stolika. Prywatność w tym miejscu jest niesamowita! Na stoliku czeka już zastawa i karty menu, zamówienia składa się poprzez zapisanie ich (bądź pytań!) na odwrocie kart, a pobieraniem opłaty zajmuje się znana już gościom hostessa. Opis wszystkich potraw i napojów znajduje się w spisach wyjazdowych!
Jedzenie:
• Boshi mashuni • Garudiya • Mas huni • Rihaakuru • Grillowane owoce w sosie palmatlakowym • Sago pudding
Uśmiechnęła się delikatnie. - Nie rób takiej miny, bo ci zostanie – powiedziała. – I czego ty chcesz od tej ryby? Smaczna i zdrowa, więc nie marudź, a jedz – zachęciła. Michelle lubiła, a wręcz uwielbiała ryby. Było to nieco dziwne, bo większość młodzieży właśnie za nimi nie przepadała, ale jej to nie przeszkadzało. Wzięła widelec, który stała, nabierając na niego trochę ziemniaków i ryby. Pyszna. Nigdy nie jadła jej tak pysznie przyrządzonej. No, może w dzieciństwie, kiedy jej babcia jeszcze żyła i często robiła obiady. - Ze Slytrherinu nie znam nikogo. Chyba że kilka osób z widzenia czy tam z imienia i nazwiska. Nawet nie kojarzę żadnych Ślizgonek o twoim nazwisku. Co do tej Brissy… chyba obiło mi się o uszy, aczkolwiek osobiście jej nie znam. Przełknęła kolejny kęs. - Zazdroszczę ci rodzeństwa. Ja jestem biedną jedynaczką.
Odwzajemnił uśmiech, lekko wykrzywiony grymasem. Wyglądał pewnie jak małe dziecko, które odmawia zjedzenia znienawidzonej potrawy, jednak nie przejął się tym. W sumie nie było tak źle, nie zamówił przecież wątróbki. - Nie masz za bardzo czego zazdrościć. Ślizgonki są okropne, potrafią zepsuć humor bardzo szybko i na długo. Brissa za to jest mi bliska, ale czasem i jej mam dość. Na pewno nie jest źle - dodał wzruszając ramionami. - Czasami wolałbym być jedynakiem, miałbym spokój i nikt poza rodzicami nie przeszkadzałby mi. Zamknięcie pokoju nic nie da, zawsze znajdą sposób, żeby się włamać, nawet jeśli nie mogą używać magii. Nawet nie wiesz, ile rzeczy zabrały mi z pokoju - westchnął.
Megan patrząc w menu zatęskniła za włoską kuchnią. Tutaj były same ryby, a jak nie ryby to kałamrnice albo oślizłe ośmiornice. Jednakże była już tak głodna, że musiała coś zamówić. Wzieła smżonego kraba, frytki, sałatkę i sok pomarańczowy. Może to morskie zwierzatko jakoś przęłknie. Megan patrząc na uderzające o brzeg tafle wody od razu odzyskała pogodę ducha. Tutaj było jej tak dobrze. Woda była tak niesamowicie czysta i ciepła, że gdyby mogła to w ogóle z niej nie wychodziła. A jednak musiała, aby się pożywić.
Zapachy które dochodziły z restauracji sprawiły, że w żoładku Aarona zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Nie mając innego wyboru, udał się do miejsca gdzie mógł zakosztować nowej kuchni. Wziąwszy menu rozglądnał się gdzie by mógł sobie usiąść i jego oczom ukazała się mu znana osóbka. - Kogo my tu mamy ? - rzekłszy to uśmiechnął się łobuzersko, po czym usiadł na przeciwko Megan. - Nie masz mi za złe, że dotrzymam ci towarzystwa?
Megan myślać o niebieskich migdałach, usłyszała nagle znany jej, męski głos. Podniósłwszy wzrok zobaczyła Aarona Wallnera. Meg poznała go na polanie. Polubiała go, a także jego poczucie humoru. - Aaron! Wieki cię nie widziałam. - Megan posłała mu szeroki uśmiech, po czym wstała aby go uścisnąć. Nie miała pojęcia jak chłopak zareaguje, ale zdaniem Meg było to tylko przyjacielskie powitanie. - Jasne, że nie. Siadaj i opowiadaj co tam u ciebie.
Aaron odwzajemnił przyjacielski uścisk, po czym spojrzał na Megan z uśmiechem. - To aż tak się za mną stęskniłaś. - zażartował, po czym usiadł ponownie na swoje miejsce. Zawołał kelnera , który przyjął od niego zamówienie. " Morska niespodzianka" była kusząca dla Aarona, ale czy aby dobra?. No nic, jakoś to zje. Gdy kelner odszedł z jego zamównieniem chłopak spojrzał na Meg. - Co u mnie słychać? - powtórzył, po czym dodał - Wszystko w jak najlepszym porządku. Zasiedziałem się trochę w Hiszpanii, no ale cóż, skoro mama nalegała. W każdym bądź razie nie żałuje tego długiego pobytu, coś mi się zdaje, że przed rozpoczęciem roku w Hogwarcie jeszcze polęce do Hiszpanii. Ale to dopiero w połowie sierpnia. - A co u ciebie słychać Meggie?
Megan zaśmiała się. - Jak zawsze pełen humoru. Siadając na swoje miejsce, Meg wsłuchała się w opowieść Aarona. Hiszpania? No tak, w końcu Aaron jest hiszpanem. Megan także się zastanawiała, czy uda się jej jeszcze wrócić chociaż na kilka dni do Włoch, do cioci i wujka. Byłam tam nie całe trzy tygodnie. Rzecz jasna jej czas skończył się w Hogwarcie, ale trzeba było zacząć szukać jakiejś pracy. Słysząc pytanie Aarona, Meg spojrzała na niego swoimi piwnymi oczami. - Jak na razie się relaksuje, a potem będę musiała zacząć szukać jakiejś pożytecznej pracy, jak przystało na dorosłą osobę.
- Pracy? No przecież, nasza pani Megan Hewson jest już dorosłą osobą. Aaron musiał przyznać , że Meg nie pasowała do roli dorosłej. Wyglądała za młodo, żeby wkraczać już w pełne rosądku życie. - Mi został jeszcze rok młodego życia, a później? Sam jeszcze nie wiem. A właśnie, nie zastanawiałaś się nad pracą w Hogwarcie? Jako nauczycielka czy coś?
- Ja ci dam pani! Jestem tylko Megan Hewson, żadna pani - rzekła żartobliwym głosem. - Wiesz myślałam o pracy jako nauczycielka, ale chyba nie skorzystam z tej opcji, jak już postanowiłam zajmę się czymś z dziedziny o mugolach. W ministerstwie magii, lub gdzieś indziej. - kiedy Megan zastanawiała się dłużej nad taką pracą, coraz większa niechęć ją brała do obmyślania całego dorosłego życia. - Skończmy lepiej ten temat. - Meg chciała już coś dodać kiedy przed nią znalazł się talerz z jedzeniem. Na twarzy Megan pojawił się widoczny grymas. Zamawiając kraba, nie wiedziała, że dostanie go całego. " Dobrze, że chociaż oczy mu wyciągnęli". Megan przełknęła ślinę, po czym napiła się soku pomarańczowego.
- Nie martw się Meg, jakoś to będzie. - Aaron chciał ją pocieszyć, ponieważ widział, że dorosłość dla Megan to nie lada problem. Chcąc zakończyć ten temat i przejść do czegoś weselszego, zauważył, że Meg ma jakąś dziwnę minę. Spojrzawszy na jej talerz, zobaczył kraba, który prawdopodobnie podczas pieczenia przyjął taką pozę jakby miał zaraz skoczyć na tą biedną dziewczynę. Aaron nie mogąc sie powstrzymać zaczął się głośno śmiać, ale jemu nie było dane także być długo w dobrym nastroju. Na jego talerzy były jakieś stwrzonka, w dodatku miały tak mokrą powłokę, że kiedy Aaron podniósł "to coś" widelcem, było widać bardzo dobrze, że jakiś niezydentyfikowany śluz ciągnie się za "tym czymś" do góry. - Oto i moja niespodzianka. - rzekł z niesmakiem, po czym odłożył morskie stworzonko z powrotem na talerz.
Tym razem to Megan wybuchła śmiechem. To co miała na talerzu nie równało się z tym co znalazł u siebie Aaron. - Oliwa sprawiedliwa - rzekła nieco się krztusząc ze śmiechu. - Fuuu...co to w ogóle jest ?- spytała już nieco spokojnym głosem.
Aaron spojrzał na Megan, która śmiała się w niebogłosy. Przynajmniej poprawił jej humor. Chłopak spojrzał jeszcze raz na swój talerz, po czym zaczął się również śmiać. Ludzie którzy tam siedzieli, patrzyli na nich karcącym wzrokiem. Ale co oni mogli wiedzeć. - Uwierz mi Megan, że nie mam pojęcia co to jest. - Odsunąłwszy od siebie talerz z tym ochydztwem, zabrał się za jedzenie frytek, które miał na osobnym talerzu. - Dobrze, że chociaż to jest zjadliwe.
Megan idąc za przykładem Aarona odłożyła kraba na bok i zabrała się za konsumowanie sałatki i frytek. Tam nie było żadnych "miłych niespodzianek", które można by było zwrócić. Kiedy zjadła wszystko upiła spory łyk soku, po czym spojrzała na Aarona z szerokim uśmiechem. - Jeśli chcesz, to zjedz tego kraba. Ponoć mięso ma przepyszne ale boję się, że jak go dźgnę widelcem to na mnie skoczy. - Megan patrząc do menu, na kartę gdzie były wypisane różne smakowite desery, wiedziała że czymś takim się pocieszy. - Ja wolę zjeść coś słodkiego i niepodejrzanego.
Aaron spojrzał na kraba. Przysunął do siebie talerz i chycił palcami za jego szczypce. Jego mięsko było tak miękkie, że po pierwszym pociągnięciu, jego przednia odnóż znalazły sie w rękach Aarona. - Hmn..wygląda apetycznie. Ciekawe czy w smaku też jest dobry. - rzekłszy to chłopak widelcem wyciągnął ze skorupki szczypc białe mięso. Był przepyszny, aż rozpływał się w ustach. - Na pewno nie chcesz Meg, nawet nie wiesz ile tracisz. Ten krab jest o wiele lepszy niż to co ja mam na swoim talerzu.
- Nie dziękuje, może innym razem. Megan posłała Aaronowi przyjazny uśmiech, po czym poprosiła o lody w różnych smakach, z owocami i bitą śmietaną. Kelner spojrzał na nie dotknięty talerz Aarona, nawet jemu zrobiło się niedobrze. No ale cóż, niektórzy klienci sobie ten przysmak chwalili, jednak do nich z pewnością nie zaliczał się Aaron, a także Megan. Kiedy kelner przyniósł jej lody, Meg nie mogła się nadziwić ich ilością. Były tam lody waniliowe z wiórkami kokosów, jabłkowe oraz takie które miały amoniak w środku. Wszystko było udekorowane owocami i bitą śmietaną. " Mniam" - Może ci zamówić? - spytała się Aarona smakując tego jakże przepysznego deseru.
Aaron patrzył jak kelner zabiera mu z przed nosa to obrzydlistwo. " Nigdy więcej żadnych niespodzianek" - pomyślał, po czym spojrzał na lody, które przyniósł Megan. Wyglądem aż zachęcały aby ich skosztować, jednak żołądek Aarona miał już dość. Nawet do końca nie zjadł kraba, który w smaku był pyszny. - Nie dziękuję, może innym razem. - powtórzył słowa Meg uśmiechając się do niej łobuzersko.
Megan zaśmiała się perliście. Ten chłopak umiał ją wprowadzić w dobry nastrój. Meg nie dając rady zjeśc ani grama lodów więcej odsunęła puchar od siebie, po czym poprosiła kelnera o rachunek. Zostawiając odliczoną sumię wraz z napiwkiem na stole Megan spojrzała znacząco na chłopaka. - Nie miał byś ochoty przejść się po plaży?
Aaron poszedł za przykładem Megan i zostawił pięniądze na stoliku. Słysząc jej pytanie chłopak spojrzał na ocean, który było bardzo dobrze widać z tego miejsca. Szum wodyu miał nawet jego uspokoić i rozluźnić. - Hmn...to chyba bardzo dobry pomysł. - Aaron wstał, po czym spojrzał na Megan z błyskiem w oku. - No to chodźmy.
Znów kiedy to właśnie słońce powoli chyliło się ku zachodowi Valentin dopiero opuścił swój domek. W środku dnia mimo wszystko raczej nie przyszłoby mu to do głowy. Absolutnie nie miał zamiaru smażyć się na tym przeklętym słońcu. W jego ubiorze znów nie zabrakło czegoś w paski, tym razem czarno białej koszulki. Mimo zbliżającego się wieczoru i tak szukał jakiegoś zacienionego miejsca, padło więc na restaurację pełną stolików. Wybrał jeden z będących po lewej stronie, całkowicie pod żółto-białą parasolką i tam też usiadł. Nic nie zamawiał póki co, w ogóle nie chciało mu się jeść. Oparł się wygodnie o oparcie drewnianego krzesła. Przez chwilę spoglądał na bezkres oceanu, jednak zaraz skierował swoje zielone oczy ku przedmiotowi, który to zabrał ze sobą. Był to ten sam od paru lat, stary aparat fotograficzny. Valentin zaczął przekręcać jedno z pokręteł ustawiając coś z zamyśleniem. Trzeba przyznać, w aparacie tym na pewno nie brakowało różnorakich przycisków.
Zawahała się, czy powinna to mówić. Zdecydowała się jednak, być może to poprawi kobiecie humor. Sytuacja z jej życia kojarzyła się Aud z jedną, dosyć istotną, sprawą. Bardzo podobną, ale rudej nie postawiono bez wyboru. Jej rodzice akceptowali zdanie córki, było dla nich bardzo ważne. - Byłam w podobnej sytuacji - stwierdziła wreszcie, decydując się na szczerość. Jak dotąd nikt spoza najbliższej rodziny o tym nie wiedział. - Moja rodzina jest czystej krwi, a co za tym idzie... kuzyni schodzą się, jeśli zależy im na czystości - skrzywiła się. - Na szczęście moi rodzice nie traktują tego tak poważnie. Gdyby nie ich poglądy, musiałabym zrobić to samo co pani. Na razie miałam dwie propozycje. Z tym, że jeden odmowę przyjął w spokoju, drugi nie potrafi się z nią pogodzić. Naprawdę dobrze rozumiem, że to nie jest łatwe.
Zaraz gdy zrobiło się trochę zimniej, Constantine założył jeden ze swoich czarnych swetrów na koszulkę i wyskoczył do restauracji. Nie miał jakiś konkretnych zamiarów, po prostu o takiej porze w to miejsce zbierało się więcej osób, a on chciał znaleźć sobie kogoś ciekawego do rozmowy. Zasiadł przy jednym ze stolików, patrząc jak wysoki kelner zmierza w jego stronę. - Puis-je... - zaczął po francusku, jednak zaraz potrząsnął energicznie głową, jakby przypominając sobie, że nie jest u siebie w kraju, tylko "odpoczywa" na wyspach. Tak przynajmniej twierdziła jego rodzina... Swoje błękitne tęczówki na chwilę zatopił w morzu, stwarzając pozory, że nie zwraca na kelnera uwagi, który najwyraźniej był zmieszany tą sytuacją. - Herbatę, proszę - wybełkotał wreszcie, ciągle nie zmieniając celu na którym się skupiał. I tak nie miał nic lepszego do roboty poza duszeniem się w swoim domku ze Ślizgonką, której nawet nie miał okazji poznać w jakiś szczególny sposób. Może będzie miał okazję potem, ale teraz zdawał się być oderwany od rzeczywistego świata, myślami powracając do Francji za którą tęsknił.
Ze stolika po lewej stronie restauracji rozbłysk blask flesza. Valentin nadal siedząc pod parasolkami zrobił zdjęcie spokojnego oceanu. Co prawda o wiele bardziej wolał chłodne widoki, nie był więc pewien czy w ogóle będzie to zdjęcie kiedyś wywoływać. Odstawił aparat na stolik przy którym siedział, a kiedy zawiał lekki wiatr, lewą ręką odsunął wpadające mu do oczu końcówki ciemno rudych włosów. Na stole dostrzegł leżące menu, wziął je do ręki i zaczął czytać. Z jakąś nie przekonaną miną studiował spis serwowanych napojów. I właśnie wówczas usłyszał swój język, zaciekawiony aż rozejrzał się po restauracji. Jak się okazało nieopodal był jakiś ciemnowłosy chłopak, który to chyba właśnie przed chwilą chciał zamawiać po francusku. - Francuz? - Zapytał spoglądając w jego kierunku, a i w akcencie Valentina było wyraźnie słychać jego pochodzenie z kraju nad Sekwaną. W rękach obracał nadal kartę restauracji, jakoś nie wiedział nadal na co się zdecydować.
Z zamyślenia wyrwał go szybki blask flesza i charakterystyczny dźwięk towarzyszący przy robieniu zdjęć. Constantine nareszcie wrócił na ziemię i popatrzył na rudego chłopaka, siedzącego dość niedaleko niego. Nim się obejrzał, kelner przytargał mu zamówienie, dalej patrząc na bruneta z lekkiego ukosa, jakby się czegoś bał. - No proszę, pierwsza osoba, która rozpoznała język jakim zazwyczaj się posługuję - odparł na słowa Valentina, patrząc chwilowo na wrzątek przed sobą i zastanawiając się nad czymś - jak sądzę, nie jestem tu jedynym Francuzem, prawda ? Zapytał i odwrócił się w jego stronę, zapominając na chwilę o herbacie. Może wreszcie udało mu się znaleźć jakąś ciekawą osobę do rozmów ? Kto wie... Szczerze mówiąc Constantine miał dość dziewczyn, które uganiały się za nim nawet jak wracał do domku o którejś nad ranem z samotnego spaceru. To dopiero było żałosne i dodatkowo działało mu na nerwy.
Odłożył na bok kartę z menu i do nadal stojącego w pobliżu kelnera zwrócił się, aby ten przyniósł mu czarną kawę. Jedyny napój na jaki Valentin ma właściwie zawsze ochotę, bez względu na porę dnia. - Chyba więc musiałeś spotykać przeważnie dość niedouczone osoby - rzekł nie rozumiejąc jak ktokolwiek może nie rozpoznać języka francuskiego. Bo dla Valentina było to dość niezrozumiałe. - Oui - potwierdził w swoim rodowym języku spoglądając badawczo na chłopaka. - Pochodzę z Paryża, jednak ku mojej jakże wielkiej radości musiałem obecnie przerwać swój pobyt tam. - Rzekł ze słyszalnym niezadowoleniem. Nie dość, że wakacje były tak krótkie, był to póki co jedyny czas na pobyt we Francji, to jeszcze na dodatek wysłano go w jakieś przeklęte tropiki. Och, żeby on chociaż lubił słońce!
- Tak, tak, czystej krwi nie można plugawić - powiedziała, trochę jakby do siebie. Uśmiechnęła się, słysząc historię Audrey. Constance myślała, że to tylko jej zdarzyła się taka przygoda, a tu proszę. Widać Anglicy są tak konserwatywni, jak ludzie mówią. - Tak, żenią kuzynów miedzy sobą, a później dziwią się, że ich dzieci to brzydkie albo szalone. Chów wsobny, ot co - dodała trochę ironicznie.
Na chwilę odwrócił się w stronę filiżanki i zanurzył torebkę z herbatą do wrzątku, który automatycznie przybrał ciekawy, zielony kolor. Zazwyczaj nie spotykał się z czymś takim, więc popatrzył na kelnera, prawie jakby sądził, że mu coś dosypał. Ostatecznie stwierdził, że musi być to wina jego kuzynki, która w Paryżu parzyła tylko jeden rodzaj. - Widocznie miałem pecha do ludzi - stwierdził stanowczo, siląc się na ledwie widoczny uśmiech - nie, wybacz. Trafiła się już jedna taka osoba... Nagle przypomniał sobie dziewczynę z Ravenclawu, która rozpoznała jego akcent. Chłopak wtedy był w szoku, że wreszcie natrafił się ktoś trochę bardziej inteligentny... - W takim razie mamy ten sam problem. Rodzina wysłała mnie w to miejsce, chociaż tego nie chciałem. Stwierdzili, że mam się 'rozerwać'. Najchętniej teleportowałbym się nad Sekwanę, lub też posiedział w jednej z moich ulubionych kawiarni - powiedział nieco rozmarzonym tonem, wyciągając torebkę herbaty z filiżanki i kładąc ją ostrożnie na spodku. - Jestem Constantine - nareszcie przedstawił się, wbijając jasnoniebieskie tęczówki w rudego chłopaka.