Beach Boys śpiewali o Arubie i Jamajce tylko dlatego, że nigdy nie byli na Malediwach! Tutejsze plaże to jedne z tych miejsc, których widok zostaje z człowiekiem do jego ostatnich dni. Krystalicznie czysta woda, niemal śnieżnobiały piasek i mnóstwo palm dających cień i kokosy, doskonale gaszących pragnienie. Tutaj bardzo łatwo zapomnisz o tym, że wciąż żyjesz i nie jesteś w raju. Pamiętaj tylko, żeby zabrać ze sobą nieco świeżych owoców. Tutejsze żółwie z pewnością upomną się o swoje myto, ale w zamian za to, zabiorą cię w niezwykłą przygodę podczas nurkowania.
Autor
Wiadomość
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Krukonka wcale nie wyglądała na zrażoną faktem, że nie miała stanika a Leo majtek, najwidoczniej uznając, że przecież to było w porządku. Popatrzyła na niego, by westchnąć ciężko. - Tak bardzo je lubisz? - mówiła oczywiście o swoim biuście, który teraz bezczelnie odsłoniła, by Gryfon napatrzył się do woli, jednocześnie próbując dalej chwycić kawałek materiału znajdujący się w jego rękach. Jednak Padme powoli zaczynała tracić siłę na dalszą walkę z chłopakiem, dlatego po pewnym czasie objęła go nogami wokół pasa i zawisła sobie jakby nigdy nic w wodzie uznając, że skoro taki był z niego macho, to teraz może pomęczyć się za nich dwoje. Odchyliła się do tyłu, kładąc się na plecach a ręce rozłożyła na boki, łapiąc w tej pozycji ciepłe promienie słońca. - Skoro tak bardzo go lubisz, to sobie zatrzymaj i powieś nad łóżkiem, o ile jeszcze masz miejsce w swojej kolekcji zdobytych babskich majtek i staników - skwitowała krótko zaistniałą sytuację, by następnie przymknąć powieki. Nie sądziła, że Leo zrobi jakiś gwałtowny ruch, przez który byłaby się w stanie zachłysnąć wodą, dlatego skupiła się na pozytywach płynących z wizyty na Malediwach.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Ależ oczywiście! Kocham wręcz. Niezbyt trafnie dobrał swoje słowa, zważywszy na to jakie relacje łączyły go z Padme. Mógł spokojnie nazwać się lovelasem, ale bywał przy tym nieszczery i (jak Krukonka wiedziała "z autopsji") zdradziecki. Koniec końców, raczej nie był osobą, która łatwo się zakochiwała. Takie wyznania nie były w jego przypadku na miejscu. Nim ciemnowłosa się na nim uwiesiła, założył spodenki z powrotem - bynajmniej nie z krępacji, a raczej z braku wygody. Ciężej było utrzymywać się na powierzchni, kto coś krępowało mu nogi. Naberrie nie musiała tego wiedzieć, Leosiek jednak udawać nie zamierzał. - Hej, ja nie trzymam trofeów! - Zarzeknął się. Ściana nad jego łóżkiem ozdobiona była tylko jednym mugolskim plakatem, dwoma dyplomami z zawodów i paroma magicznymi lub mniej zdjęciami z bliskimi. Nie było tam ani jednej części garderoby, nie wspominając już o całej kolekcji. - To się nazywa relaks... - mruknął jeszcze, a skoro zabawa się skończyła, to mógł spokojnie oddać Padme jej własność. Chociaż jak dla niego to spokojnie mogła chodzić bez biustonosza!
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Postawmy sprawę jasno. Kiedy Ignacy zgadzał się na spotkanie z Cassianem, nie miał zielonego pojęcia o tym, że świstoklik znajdował się akurat w szklarni numer trzy. Chociaż nie, to stwierdzenie również można by było uznać w dużej mierze za błędne. On nawet nie wiedział, że takowy artefakt magiczny można było znaleźć w tej części zamku! W końcu kto mógłby dojść do takich zaskakujących wniosków i na podstawie jakich informacji? Na miłość Merlina, zwiedzali szklarnię, a nie gabinet dyrektora czy schowek z zaczarowanymi bibelotami. Czy mógł to być żart znudzonych studentów, którzy podrzucili zaklętą konewkę, sądząc, że to któryś z nauczycieli padnie ofiarą ich nad wyraz wyrafinowanego dowcipu? A może wina leżała w pełni po stronie kadry pedagogicznej, która nie zadbała o sprawdzenie Hogwartu przed udostępnieniem go uczniom w tym roku? Naturalnie, nie można było także wykluczyć najłatwiejszego rozwiązanie, które głosiło, że nikt nawet nie wiedział o obecności świstoklika w tym miejscu i po prostu walał się on po kątach od dawien dawna. Na całe szczęście, młody puchon nie miał ani czasu, ani możliwości przyjrzeć się uważniej którejkolwiek z tych możliwości. Po części dlatego, że był dosyć oszołomiony zaistniałą sytuację, a po drugie starał się za wszelką cenę utrzymać przy artefakcie, pomimo dyskomfortu w okolicy pępka wywołanego nagłą teleportacją. Ta na szczęście nie trwała długo i chłopak już po chwili dostrzegł błękitne plamy wokół siebie. Czyżby zbliżali się do celu? A jeśli nawet, to gdzie właściwie się znajdowali? Pomimo ogromnej sile woli i zaciętości, palce Ignacego niestety ześlizgnęły się ze świstoklika niecałe kilka sekund przed końcem tej niespodziewanej podróży, przez co, zamiast wylądować jak Cassian na piaszczystej plaży, trafił paręnaście metrów dalej, prosto do wody. A biorąc pod uwagę mocne osłabienie fizyczne, jakie czuł przez cały ranek, można było się raczej spodziewać, jakie były tego skutki. Kiedy tylko wylądował w oceanie, zaczął jak wariat młócić rękoma na prawo i lewo, nie mając pojęcia, co się dzieje i wiedząc jedynie, że wylądował w jakimś zbiorniku wodnym. Zapewne, gdyby nie to, że jeszcze parę minut temu miał problemy z chodzeniem, teraz udałoby mu się bez problemów wypłynąć na powierzchnię, a może i nawet dostać się na brzeg, jednak teraz... Teraz jego głowa jedynie pojawiała się co kilka sekund między spokojnymi falami, tylko po to, aby po chwili znów zniknąć pod powierzchnią. Czemu każde spotkanie z gryfonem musiało się tak kończyć? Czemu?!
Nigdy przenigdy w swoim życiu nie przypuszczałby tego, że gdzieś w cieplarni ukryty jest jakikolwiek świtoklik, który wyprowadzi mężczyzn z Hogwartu do... No właśnie? Gdzie on właściwie zamierzał ich zabrać. Jak daleko znajdowali się od tego by wrócić do szkoły? Ta myśl była warta zapamiętaniu, bo niestety, ale zdawać by się mogło, że nie mieli czasu na zbytnie myślenie, zaraz po tym jak wylądowali w kompletnie niezidentyfikowanym zbiorniku wodnym.
Ogromny chełst wody wdarł się do ust chłopaka, który zemdlony podróżą magiczną przybierał kolor kartki papieru. Zdecydowanie nienawidził podróżować magicznie... Ściskał mocniej gardło nie chcąc pozwolić sobie na stratę po pierwsze jakiejś klasy i godności, a po drugie możliwości swojej stabilizacji w wodzie. Teraz działał instynktownie, a że przez całe życie wychowywany był między oceanem a łodzią to właśnie teraz czuł się niczym u siebie w domu – jedynie rzucony na głęboką wodę.
Wyłonił swoją głowę ponad taflę wody zaciągając się świeżym powietrzem, które chociaż na chwilę zdawało się uspokoić jego treść żołądkową. Momentalnie rozejrzał się wokół siebie starając się zlokalizować Ignacego, ale zadanie wydawało się o tyle trudniejsze, o ile otaczał ich absolutny bezkres oceanu, dopiero po chwili całkiem niedaleko Cassian zobaczył jedną z niewielu wysepek znajdujących się niezły kawałek od nich. Niestety, zauważył również puchona, który nie mógł złapać stabilizacji po kompletnie nieświadomym ulotnieniu się z Hogwartu. Nie zamierzał w takim wypadku czekać dłużej. Wiedział, że Ignacy może mieć problem z oddychaniem, a z tym nie było już żartów. Dzięki Merlinowi jedynie okazało się, że nie zostali rozsypani jakoś bardzo daleko względem siebie, dlatego już po chwili był obok niego chwytając go pod ramię i przebierając nogami co sił w nogach. - Ignacy... Ignacy... - Krzyczał chcąc skupić jego uwagę. Jednocześnie uspokajał jego wierzgające ciało, które częściowo odpowiadało za to, w jakiej obecnie znajdował się w sytuacji. - Głęboki wdech.
Chciał go uspokoić, bo obecnie było to jedynym czego potrzebowali. Nie wiedział czy jego słowa przynoszą skutek, czy chłopak kompletnie go ignoruje, ale niewątpliwie pomogły również znacznie łagodniejsze fale, które zdawały się minimalnie pomagać w ich swobodnym dryfowaniu do brzegu. Cass cały czas obserwował jak jego towarzysz stabilizuje swoją pozycję, jak odzyskuje przysłowiowy grunt pod nogami i jak powoli zamierza sam działać. Instynktownie złapał go za rękę, splatając tym samym ich dłonie i ciągnąc go w kierunku brzegu – nie spieszył się. Fale zdawały się nieznacznie ich wyręczać, więc niebawem powinni znaleźć się już na takiej pozycji, że pływanie ustąpi drogi chodzeniu. - Nic ci nie jest? - Zapytał troskliwie ściskając mocniej jego dłoń, zwłaszcza w tym momencie nie chcąc go puścić.
Widok Ignacego sprzed kilku chwil wywołał w nim silne uczucie niepokoju, które teraz musiał w sobie samym uspokoić, ale w taki sposób, by chłopak nigdy nie domyślił się, co przeżywa gryfon. Nie chciał strofować go bardziej niż to było potrzebne. Teraz liczył się tylko spokój i trzeźwość umysłu.
Szanse na to, że miejsce przechowywania tego konkretnego świstokliku było wiedzą powszechną, znaną drastycznej większości szkolnej społeczności, były zdaniem Ignacego zaskakująco małe, biorąc pod uwagę ciekawość świata, jaką cechowali się zarówno uczniowie, jak i sam personel Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Gdyby któryś ze studentów znalazłby ten magiczny artefakt, z całą pewnością zamek już od dawna huczałby od plotek o tym, że odnaleziono przedmiot pozwalający na niezauważone wymknięcie się zza szkolnych murów. Nie wspominając już nawet słowem o nauczycielach, którzy raczej nie pozostawiliby takiej opcji swoim podopiecznym, a raczej natychmiast uniemożliwiliby dostęp do niej. Zszokowany prefekt w dalszym ciągu walczył po omacku z żywiołem. Ten wprawdzie nie był w specjalnie morderczym nastroju tego dnia, jednak nie zmieniało to faktu, że mniejsze i większe fale, które raz po raz tworzył się tuż obok lub uderzały w niego, nie poprawiały w najmniejszym stopniu jego sytuacji. Nie mówiąc już o tym, że w zastraszającym tempie tracił siły będące już i tak na wyczerpaniu, co jeszcze bardziej pogłębiało zdenerwowanie, które zaczęło go ogarniać. Doprawdy, trudno było o lepszą sytuację w obecnym położeniu. Puchon poczuł mocny ścisk w okolicy ramienia i ktoś wyciągnął go na powierzchnię, zaczerpnął głośno tchu i zaczął mocno kaszleć. Skrzywił się, czując, jak rani sobie przez to gardło. To zdecydowanie nie był jego dzień. Starając się nie być balastem dla Cassiana, starał się jakoś pomóc im w dopłynięciu do brzegu. Kiedy trafili już na mieliznę, wyrwał się z uścisku i upadł na kolana, w dalszym ciągu pokaszlując i plując. – Żyję! – wyjąkał słabo, co chwilę przykładając zaciśniętą pięść do ust, licząc, iż w ten sposób uda mu się powstrzymać odruch wymiotny. – Żyję, więc chyba jest okej. Wdech i wydech, wdech i wydech, powtarzał sobie niczym mantrę, próbując się uspokoić. Nie minęło dużo czasu, a udało mu się doprowadzić siebie samego do względnego porządku, o czym poinformował swego towarzysza ciężkim westchnięciem i położeniem się na mokrym piasku, nie przejmując się falami, które co chwilę podmywały tę część plaży. Zamknął oczy i jedynie oddychał miarowo, zaciskając dłonie na gorącym od słońca piasku. A więc byli na jakiejś wyspie? Na pewno nie byli w Wielkiej Brytanii. Zupełnie inne warunki pogodowe, nawet powietrze pachniało jakoś tak egzotycznie. Kto ich tu wysłał? Kto zostawił w cieplarni ten cholerny świstoklik? I jak mieliby się stąd wydo.... Nagle Ignacy zerwał się na równe nogi i zaczął przeszukiwać swoje kieszeni w poszukiwaniu różdżki. Tylne kieszenie? Brak. Przednie? Również! Zdenerwowany zaczął kręcić się na wszystkie strony, bez ładu i składu, modląc się w duchu, że tylko przeoczył charakterystyczny kształt. – Na rany Merlina! – odetchnął z ulgą, gdy udało mu się wyszarpnąć różdżkę z jednej z kieszeni. A więc jednak szczęście mu sprzyjało! Spojrzał triumfalnie na gryfona, a gdy jego wzrok spoczął na jego sylwetce, a rozbiegane spojrzenie, jakby zwolniło nieco, przyglądając mu się badawczo. Czy z Cassianem wszystko było w porządku? – Dobrze się czujesz? – spytał, zaciskając opiekuńczo dłoń na jego ramieniu, patrząc mu prosto w oczy.
Mimo tego, że woda uspokoiła się na chwilę Cassian doskonale wiedział, że nie można jej ufać. Na morzu przyszło mu żyć i wychowywać się, dlatego znał dokładnie to, co uchodziło za niesamowicie zmienny żywioł. Był kapryśny i humorzasty... Nie znosił walki, choć napawał się śmiercią tysięcy ludzi, którzy przecież oddali mu całe swoje życie. Dwulicowy – o naturze dającej i odbierającej życie. Woda przynosiła nadzieję i uświadamiała o jej braku. Jej natura byłą też naturą człowieka, bo przecież bez niej nie byłoby rodzaju ludzkiego. Tę kochankę należało kochać i szanować, ale nie ufać jej nawet przez sekundę... To właśnie tymi wytycznymi posługiwał się młody gryfon, bo sam się ich nauczył. Za młodu ocean zabrał więcej istnień niż potrafił zliczyć na swoich niewielkich łapkach. Jeszcze mniejsze palce nigdy zaś bowiem nie były w stanie udźwignąć ciężaru z jakim wiązało się odliczanie żyć ludzkich pochłoniętych przez otchłań błękitnego bezkresu.
Nie zamierzał oddawać Ignacego ani tym, ani następnym, ani żadnym innym razem właśnie temu bożkowi, który wiele lat temu musiał ustąpić władzy innym bogom, przed którymi zaczęli kłaniać się ludzie. Niemniej jednak chłopak wiedział, że boskości samej w sobie nie jest w stanie odmówić i pomimo okrucieństwa zawsze należał się szacunek. Wychodząc na brzeg i czując skapującą wodę po jego ciele dziękował w duchu. Nie sobie i nie bogom, a właśnie wodzie, że tym razem postanowiła ich oszczędzić. Ta niezłomna wiara i po części cześć wpisana w jego relację z tym żywiołem była już jego niezbywalną częścią, składową tożsamości, której nie mógł się pozbyć i nie zamierzał.
Orientując się, że odruchowo zdecydowanie przetrzymuje uścisk dłoni Ignacego puścił go delikatnie odchodząc jeden krok i zrzucając z siebie wszystkie ciuchy, które do tej pory na sobie miał, a pozostając jedynie w spodniach. Na nic zdają mu się przesiąknięte na wskroś solą i algami grube swetry i koszule, jeśli wokół nich temperatura osiąga rejestry powyżej trzydziestu stopni. Żar lał się z nieba, a szata była nieproporcjonalnie cięższa. Jedynie by ich spowolniała.
Czując jak adrenalina ustępuje, a jej odpływ osłabia jego organizm ponownie pobladł. Jego cera, już choć zazwyczaj jest jasna jak porcelana, teraz nabierała niezdrowy kolor świeżo padającego śniegu. Mdliło go i czuł, że długo nie uda mu się powstrzymywać tego co nieuniknione. Spojrzał na przyjaciela pustym wzrokiem nie wiedząc co właściwie ma odpowiedzieć. Nadchodząca rewolucja żołądkowa zdecydowanie dawała o sobie znać, a skręty w brzuchu chłopaka zdawały się być dla niego samego tak głośne, że bez wątpienia mógł je usłyszeć puchon. - Daj mi chwilkę... - Powiedział odbiegając od mężczyzny w kierunku bliżej niezidentyfikowanych krzaków, w których znalazł na chwilę ustronne miejsce.
Naprawdę w głębi serca miał nadzieję, że morze pomoże mu również i tym razem. Szum fal morskich i skrzeczenie mew mogły, ale nie musiały zagłuszyć dźwięków niestrawności wydawanych przez młodego gryfona gdzieś na boku. Teraz przynajmniej Ignacy mógł być świadom tego jak bardzo źle Cassian znosi wszelkie podróże magiczne. Nadal nie istniało coś takiego jak magiczna choroba lokomocyjna, ale jeśli ktokolwiek w jakikolwiek sposób przebadałby młodego szkota niewątpliwie mógłby ją zdiagnozować właśnie na jego przykładzie.
Po kilku dłuższych chwilach chłopak powrócił. Nie słaniał już się tak bardzo na nogach jak jeszcze chwilę wcześniej, a kolor jego twarzy zdawał się powracać do bardziej akceptowalnego odcieniu, przynajmniej odrobinę przypominającego tego sprzed podróży. Posłał towarzyszowi niepewne spojrzenie, które w połączeniu z mizernym obliczem chłopaka, tak bogato przyozdobionym wyschniętą za sprawą soli skórą i jeszcze bardziej ścierpłymi, pomarszczonymi niczym kawałek starego pergaminu ustami. - Gdzie my jesteśmy?
Spodziewał się, że to pytanie retoryczne. Nie ze swej natury, jakby było jedynie środkiem wyrazu. Bardziej spodziewał się, a raczej obstawiał za pewnik, że skoro on nie wie, a cała akcja przecież nie mogła być ukartowana przez Ignacego, to i jego kompan nie wie. Niemniej jednak dla samego siebie potrzebował zadać to pytanie. Potrzebował złagodzić budzącą się w nim panikę.
Pochylił się nad stertą przemoczonych rzeczy wyszarpując z jej odmętów białą, lnianą koszulę, którą szybko pozbawił rękawów. Przywdział ją jako kamizelkę nie pozwalając tym samym by wiatr smagał jego odsłonięte ciało. Choć temperatura była niemiłosiernie wysoka, to jednak głupim byłoby narazić się na wszelkiej maści przeziębienie. Zwłaszcza, że nie wiedzieli, gdzie byli, ani jak się stąd wydostać.
Prefekt Hufflepuffu był tak rozradowany z faktu, że jakimś cudem nie został pozbawiony swojego podstawowego narzędzia pracy, że dopiero po chwili zorientował się, że gryfon nie ma już na sobie ubrań. A te gdzie się podziały? Nie miał nawet szansy o to spytać, gdy Cassian przeprosił go na moment. – Jasne – chrząknął znacząco, jakby potwierdzając, że rozumie, o co chodzi. Ignacy nieświadomie powiódł za nim wzrokiem. Musiał przyznać, że... Nie spodziewał się u niego tak dobrej budowy ciała. Przez to, że zazwyczaj chodził w swetrach czy wielkich bluzach, trudno było określić, co tak właściwie chowa za warstwami materiału. Było to zaskakujące. Tym bardziej zdziwiło go to, że ani razu nie widział go wśród ćwiczących na stadionie qudditcha. Z takimi predyspozycjami, mógłby całkiem nieźle się sprawdzić w drużynie, o ile nie miałby lęku przed lataniem. Tak, to zdecydowanie utrudniało całą sprawę. Kiedy Cassian wrócił z inspekcji lokalnej flory, puchon wyprostował się jak struna, odcinając się całkowicie od potoku swoich myśli, które zaczęły krążyć w najróżniejszych kierunkach. Spojrzał w stronę bezkresnego oceanu, starając się skupić na ważniejszych i bardziej naglących sprawach, w międzyczasie również pozbywając się swoich przemoczonych ciuchów i odkładając je na bok, co wiązało się jednocześnie z tym, że paradował w podobnym stroju co siedemnastolatek. Słysząc te proste z pozoru pytanie, oderwał wzrok od horyzontu i skierował je na swego towarzysza, jakby zastanawiał się, na jak wiele może sobie pozwolić przy wyrażaniu zdania na temat omawianej właśnie kwestii. Można by rzec, że był to swojego rodzaju postęp w ich relacji, biorąc pod uwagę, że do tej pory niezbyt zważał na to, jak mogą zostać odebrane jego słowa, zakładając z góry, że były one taktowne, gdy zdaniem co poniektórych jątrzyła się z nich arogancja czy też pycha. Tym razem jednak było inaczej. Uważnie go obserwował, poszukując wskazówek w jego subtelnej mowie ciało, chcąc wyłuskać każdą, nawet najmniejszą informację, która mogłaby mu pomóc w jak najlepszym dostosowaniu się do tej zupełnie nowej sytuacji. Bądź co bądź, to było coś zupełnie odmiennego od przemiany w ducha czy miotania na prawo i lewo falami dzikiej magii. Mogli zginąć. On mógł zginąć, gdyby nie pomoc, jaką otrzymał. Po dłuższej chwili oczekiwania wypuścił głośno powietrze z ust z ciężkim westchnięciem. – Nie wiem – przyznał, siadając na rozgrzanym piasku i zanurzając w nim dłonie, pozwalając, aby ten przesypał się między jego palcami. – Nie licząc tego, że znajdujemy się na wyspie, ale to jest raczej dosyć oczywiste. Uśmiechnął się słabo, wskazując mu miejsce tuż obok niego. Co więcej, mógł mu powiedzieć? Biorąc pod uwagę palmy rosnące zaledwie parę metrów dalej od nich, raczej nie znajdowali się w Anglii, a to z kolei sugerowało jakiś egzotyczny kraj. Taki, który miał dostęp do wysp. A takich mogło być wiele, zwłaszcza jeśli dodałoby się do tego każdą pojedynczą wysepkę. Nie słyszał też o zaklęciu, które byłoby w stanie pokazać im ich obecną lokalizację. Wprawdzie istniało zaklęcie czterech stron świata, jednak ono jedynie wskazywało północ, co nie byłoby zbytnio pomocne w obecnej sytuacji. Ignacy dotknął dłonią okolic swojego serca, sprawdzając, czy w dalszym ciągu biło tak mocno, jednak dosyć szybko odetchnął z ulgą, gdy wyczuł, że zaczęło się ono uspokajać. Chociaż tyle dobrego. Wprawdzie uciekli ze szkoły za pomocą nie-do-końca-legalnego świstoklika i prawie się utopili w odmętach oceanu, ale przynajmniej stan prefekta nieco się unormował. Może nawet było to warte tego całego stresu? Szkoda tylko, że w dalszym ciągu czuję te cholerne zmęczenie, pomyślał z kwaśną miną. Wciąż miał różdżkę, a dzięki temu, że już dobry kawałek czasu temu brał udział w kursach teleportacji, mógł ich stąd bez trudu wydostać, ale nie w tym stanie. Wolał nie ryzykować przenoszenia się na duże odległości, aby nie mieć na sumieniu rozszczepienia się w trakcie całego procesu. Bez względu na to, czy chodziło o niego czy Cassiana. Cóż, będą musieli coś wykombinować. Może wizzbook? Albo patronus? Na jak dużą odległość działały patronusy? Już miał się wypowiedzieć na głos na temat najdogodniejszej opcji powrotu do Europy, gdy zauważył, że gryfon zaczął rwać swoją koszulę na strzępy. Przechylił głowę w bok, zastanawiając się dogłębnie nad sensem całego przedsięwzięcia. Co on wyprawiał? Przecież to było całkiem dobre odzienie! Czy naprawdę był aż tak zdesperowany? – Jesteśmy tutaj od pięciu minut, a ty już robisz z siebie rozbitka...? – rzucił powoli, wbrew własnej woli zawieszając wzrok na odsłoniętych ramionach chłopaka, na nieco dłużej niż powinien. – Nie sądzisz, że to trochę za wcześnie? Zmarszczył brwi, zaciskając usta w wąską linię. Walczył teraz z własnymi nawykami, aby nie brzmieć nawet w najmniejszym stopniu sarkastycznie, a zamiast tego po prostu ostrożnie, jakby nie do końca nadążał za poczynaniami swojego kolegi. Już raz widział jakie popisy potrafił odwalić, gdy jego duma była urażona, a wolał nie tworzyć nowych wspomnień tego typu w jeszcze bardziej obcym środowisku niż mokradła Luizjany. Nie miał energii, aby biegać za nim wśród palm i przekonywać, że nie miał nic złego na myśli. Jeśli zaś chodziło o kwestię wiatru, to na razie nie czuł jeszcze jego negatywnego efektu. Mogła to być kwestia adrenaliny, która wciąż krążyła w jego żyłach, jak i zasługa ćwiczeń i treningów w najróżniejszych warunkach, a te mogły go nieco zahartować. Może lepiej od Cassiana? To również mogła być jakaś odpowiedź, jednak prawda zapewne wyjdzie na jaw, gdy emocje opadną i zaczną na poważnie dyskutować na temat ich obecnego położenia. – Nie martw się – powiedział cicho, trącając go lekko ramieniem. – Jeśli świstoklik jest niedaleko, to szybko wrócimy do Hogwartu. Jeśli nie... Wydostaniemy się jakoś inaczej. Są inne sposoby na podróżowanie przy pomocy magii. W ostateczności, zawsze mogli poszukać jakiejś ambasady, może nawet udałoby im się skontaktować z kimś z brytyjskiego Ministerstwa Magii? Było to rozwiązanie z deka ekstremalne, jednak jakoś będą musieli się z tego wykaraskać. Nawet jeśli oznaczało to ściągnięcie szkole na głowę kontroli. Chociaż jakby się tak nad tym zastanowić, to mogłoby to jej wyjść na dobre w ogólnym rozrachunku.
Gdyby tylko Cassian wiedział jakie myśli krążyły po głowie Ignacego, kiedy ten opróżniał swoja niespokojną treść żołądkową byłby najprawdopodobniej jednocześnie zażenowany i skrępowany z dwóch powodów. Jednym z nich był niewątpliwie akt sprzeniewierzenia na naturze, którego dokonywał, a drugim... Nigdy nie spodziewał się, że ktokolwiek mógłby tak uważnie wzrokiem prześledzić ścieżki z pozoru niewidzialne dla postronnych. Szlaki wytyczane przez nasze mięśnie i opinającą je skórę. To jak przez lata kształtował nas czas i miejsce, w którym żyliśmy. To po trosze gra historii i charakteru. Bo trzeba i jednego, i drugiego by ukształtować się w ten jeden, jasno określony i zapisany na kartach losu sposób. Całość swojej sylwetki może faktycznie nie odpowiadała względem tego jakie życie prowadził chłopak, a biorąc pod uwagę to jak bardzo lubił wszystkie ubrania, które przynajmniej były jakieś cztery razy za duże tym bardziej oczywistym wydawał się fakt zdziwienia, tak widocznego na twarzy Ignacego, którego nie dostrzegł jednak chłopak. Niemniej... Życie na łodzi nie bywa najłatwiejszym, a wieloletnie wykonywanie nań prac skutkowało tym, że już za młodu chłopak był dość szczupły, ale przy tym niewątpliwie silnym. Potem, wtedy, kiedy zaczęła się szkołą oczekiwał spadku formy i nie rozczarował się... Wakacje po pierwszym roku okazały się ciężkimi do nadgonienia. Niemniej później, z roku na rok, przerwa od ciężkiej pracy nie była tak niszczycielska dla całości twardego, morskiego organizmu i pokazywał coraz lepszą sprawność przybijając do Port Askaig.
Odpowiedź Mościckiego była... Dokładnie taka jakiej oczekiwał. Niespodziewanie jednak spowodowała ogromny wylew paniki, który chłopak starał się tamować jak tylko mógł. Momentalnie zaczął przygryzać dolną wargę wyładowując nagromadzony wewnątrz siebie stres. Denerwował się, bo przebywanie w bliżej niezidentyfikowanym miejscu mogło przynieść więcej niźli jedynie uczucie dezorientacji. Mogli znajdować się tak naprawdę wszędzie. Cały glob był dostępny, a wydostanie się stąd w takim wypadku było wyzwaniem, któremu na dobrą sprawę... Mogli nie sprostać. Cassian wziął głęboki wdech chcąc się uspokoić. Nie chciał, bardzo tego nie chciał, by puchon zauważył zakłopotanie, które wdarło się do jego głowy i skutecznie podtruwało wszelkie jego dalsze myśli. Na tę chwilę mieli naprawdę ważniejsze rzeczy do zrobienia niż zamartwianie się nad swoim losem.
Gryfon powłóczył gołymi stopami po piasku pozwalając na przyjemnie wdzierające się drapanie szorstkiego materiału i skierował swoje kroki do miejsca, w którym siedział Ignacy. Uśmiechał się smutno, ale inaczej niż zazwyczaj... Dziwnie. To był moment walki, którą podejmowało jego wewnętrzne ja, którą z emocji naprawdę powinien przybrać i chociaż twarz pokazywała smutek, to głęboko w oczach można było dostrzec strach i panikę. Siadając obok chłopaka ponownie wziął zauważalny, głębszy wdech. - Hmm... Patrząc pozytywnie, o ile to możliwe... - Zaczął by przerwać głuchą ciszę, która nagle zapadła. Niewątpliwie była wynikiem przytłaczających myśli, które dręczyły tak jednego jak i drugiego. - Może to nawet lepiej, że to wyspa no i że jest ciepło. Wiesz... Syberia w obecnym momencie mogłaby dla nas skończyć się potencjalnie... Źle. - Starał się brzmieć jak najbardziej pozytywnie, aczkolwiek łamiący się głos wdzierał się do jego wypowiedzi za wszelką cenę, opierając się wszelkim zabiegom maskującym.
Ciągle walczył i chyba... Wygrywał. Czuł jak swobodnie uspokaja się z każdą kolejną chwilą siedząc obok Ignacego. Nie do końca czuł się tutaj bezpiecznie, ale w sumie była ich przecież dwójka. Nic nie mogło im się złego chyba stać, skoro byli tutaj razem. Mogli sobie wzajemnie pomagać i jakoś wydostać się stąd. Trzeba było przyznać i to szczerze przed sobą, że kompletnie nie wyobrażał sobie siebie samego tutaj, pośrodku bezkresu oceanu. Najprawdopodobniej zdążyłby z dziesięć razy zemdleć z odwodnienia nim uspokoiłby czającą się w środku niego panikę.
Oddalił te myśli jednak od siebie widząc skonsternowanie na twarzy chłopaka, kiedy ten przywdział lnianą koszulę pozbawiona rękawów. Kompletnie nie wiedział o co mu chodzi, a może... No dobrze. Miał skłonność do dramatyzowania, o czym wiedzieli wszyscy. Niemniej jednak ten zabieg miał sens. Ochraniał go przed wiatrem, kolejnym dość specyficznym żywiołem, który lubił igrać razem z oceanem, kiedy obie siły natury utrudniały życie żeglarzom. Kreował mu się obraz potencjalnej choroby z dala od cywilizacji... Wizje rychłej śmierci dość szybko zatruwały mu umysł we wszelkich stresujących sytuacjach i choć wiedział, że niepotrzebnie strofuje samego Ignacego, to to co robił go uspokajało. Poza tym... Czuł się delikatnie skrępowanym prezentując swój nagi tors, jak dobrze by on nie wyglądał. Nie chodziło o generalna prezencję tej części ciała, a jedynie o samego towarzysza, z którym tutaj przebywał.
Myśli o rodzącym się... Czy raczej może o zalążku emocji, którą darzył puchona wplatały się ukradkiem ostatnimi czasy do każdej z dziedzin jego życia skutecznie z resztą programując jego zachowania i plan dnia. Na śniadaniach szukał go wzrokiem, by potem omyłkowo trącić wchodząc do sali. Nie pozwalał o sobie zapomnieć. I chociaż nie miał złudzeń względem tego, że nic z tego nie będzie to... Coś pchało jego myśli do dormitorium Hufflepuffu, ku tej jednej konkretnej personie. - Słuchaj... Ktoś musi być teraz Robinsonem Crusoe. - Powiedział prężąc dumnie, oczywiście prześmiewczo, pierś. Zastanawiał się czy nawiązanie do opowieści o rozbitku będzie trafne. Wiedział, że Ignacy pochodzi z rodziny mieszanej, a zatem mugolska literatura może być tak samo mu znana jak i nie.
Uśmiechał się szeroko starając się dać chłopakowi jakiekolwiek wsparcie w tym momencie. Skoro dla samego Cassa ta sytuacja nie była łatwa do przetrawienia, do potencjalnie dla Ignasia była równie ciężka. Sam gryfon na tyle na ile wiedział, zdążył się zorientować, że takie sytuacje nie mają nic wspólnego z codziennym życiem mieszkańców Hogwartu. Teleportowanie się generalnie w zamkowych murach zdaje się, że było zabronione. Może zatem z cieplarni ściągnięto zaklęcia ochronne? A jeśli tak, to... Kto to zrobił? Te pytania nie były najważniejszymi, ale niewątpliwie takimi, do których trzeba będzie jakoś wrócić. - Oczywiście! - Odparł ochoczo nie pokazując, że po słowach dotyczących podróżowania za pomocą magii poczuł silny ścisk tak w okolicach żołądka jak i gardła. Naprawdę... To nie zamierzało cudownie ustąpić. - Może accio podziała na konewkę? - powiedział wyciągając swoją różdżkę, która do tej pory tkwiła w kieszeni spodni. Dzięki Merlinowi, udało mu się jej nie zniszczyć.
Nie wiedział czy w głowie Ignacego zdążył się już wyklarować jakikolwiek plan, niemniej jednak wiedział, a raczej pozwolił sobie tak myśleć, że skoro są już tutaj razem, to z pewnością uda im się stąd wydostać, patrząc na trening, który przeszli razem w Luizjanie.
Przynajmniej się starał! Może jego odpowiedź całkowicie pasowała do stylu wypowiadania się, ale przynajmniej darował sobie sarkastyczne komentarze, które mogły urazić Beaumonta! A to chyba zasługiwało, chociaż na minimalną pochwałę, prawda? Ignacy w dalszym ciągu oddychał głęboko, starając się doprowadzić do porządku. Wprawdzie zmęczenie, które odczuwał w cieplarni powoli przechodziło, a raczej stabilizowało się do akceptowalnego stanu, tak wciąż czuł potrzebę, aby zebrać siły i dbać o to, aby się nie przeciążyć. Kto wie, co mogło ich czekać na tej wyspie? – Co racja to racja, topienie się w jakimś na wpół zamarzniętym jeziorze na Syberii, mogłoby się zdecydowanie gorzej skończyć – skomentował, kiwając przytakująco głową. Jeśli taki sposób prowadzenia rozmowy, pomagał gryfonowi przejść do porządku dziennego z ostatnimi wydarzeniami, to nie miał nic przeciwko temu, aby pozwolić mu prowadzić tę małą grę pozorów. W końcu to też był jakiś sposób na radzenie sobie z problemem. Ignorowanie i kwestionowanie go, do czasu, aż okaże się nie być już tak działający na nerwach. Zawsze można było spróbować. Zakrycie klatki piersiowej nie wpłynęło na całą sytuację, jednak nie uszło uwadze Ignacego, który sam walczył z samym sobą, aby przestać zwracać uwagę na jego dobrze zbudowane ramiona. Dopiero słowa chłopaka spowodowały, że spojrzenie powędrowało ku jego twarzy. – To jakieś twoje alter-ego? - spytał, patrząc się na niego bez zrozumienia. Z uwagi na to, że swój ostatni dłuższy pobyt w niemagicznej części Wielkiej Brytanii zaliczył w wieku ośmiu czy dziewięciu lat, trudno było wymagać od niego, aby znał na pamięć wszystkie mugolskie klasyki. Zwłaszcza jeśli chodziło o książki. Może gdyby zapytano go o coś, posługując się odniesieniem to jakiejś bajki czy popularnego filmu, lepiej by je zrozumiał. Pomimo tego, że minęła już ponad dekada, wciąż kojarzył co nieco z animacji disneya i pixara, więc nawiązanie, chociażby do Króla Lwa byłoby zapewne dla niego dużo łatwiejsze do przyswojenia. Ignacy odwzajemnił gest chłopaka, łudząc się w duchu, że uśmiech ten oznaczał, iż nie martwił się on już tak bardzo ich obecną sytuacją. Oh, jak bardzo by się zawiódł, gdyby umiał czytać w myślach. Wbrew pozorom nie potrzebował pocieszenia. Przynajmniej na ten moment. Jak długo mieli różdżki, tak długo byli względnie bezpieczni. Co innego, gdyby je stracili, wtedy mogliby z powodzeniem zacząć panikować. Utknięcie na egzotycznej wyspie z dala od cywilizacji czarodziejów, bez możliwości kontaktu z najbliższymi, byłoby co najmniej problematyczne. Nie mówiąc już nawet o ograniczonych możliwościach powrotu na wyspy brytyjskie. Skrzywił się, wyobrażając sobie szczegóły tego scenariusza. Jak daleko musieliby się posunąć, aby się stąd wydostać, jeśli niedaleko było jakieś miasto albo kurort turystyczny? Czy udałoby im się porozumieć z lokalnym odpowiednikiem Ministerstwa Magii? A może zostaliby zmuszeni do powrotu mugolskim środkiem transportu? Jak by zapłacili za podróż? Czy musiałby sprzedać Cassiana, aby wrócić do domu? – Umm, jasne – mruknął, układając usta w literę „o” i patrząc w dal, gubiąc na moment wątek. Oczywiście niedane mu było dokładniej przemyśleć sytuacji, która zaczęła nękać jego podświadomość, ponieważ niedługo później do jego uszu dotarł dźwięk klaksonu. A potem drugiego i jeszcze następnego, a każdemu z nich towarzyszył rozochocone okrzyki kobiet i mężczyzn. Puchon zmarszczył brwi, sądząc, że się przesłyszał, jednak gdy odgłos powtórzył się parokrotnie, stanął na nogi i podążył w głąb wyspy. Zatrzymał się po kilku metrach, a po zlustrowaniu otoczenia uważnym wzrokiem, opuścił głowę i wbił spojrzenie w piasek. – Zrujnowałeś koszulę na darmo! – zawołał donośnie. – Niedaleko jest cholerna wioska! Czy na pewno była to wioska? Cóż, po prostu wątpił w to, aby mieli aż takie szczęście, aby trafić do jakiejś nadoceanicznej metropolii. Znając ich przeboje z incydentami dotyczącymi magii, nie byłby zdziwiony, gdyby znaleźli się w pobliżu najmniejszej wioski w okolicy, na najmniejszej wysepce w regionie. Wiedzieli jednak, że byli tu ludzie. Zadowoleni ludzie. I to na dodatek z samochodami. A to mogło oznaczać, że można było znaleźć tutaj turystów. Idąc tym tokiem rozumowania, w okolicy musiał się znajdować jakiś hotel czy inny ośrodek, który pełnił podobną funkcję. Ignacy wrócił do gryfona i zaczął magicznie suszyć swoje ciuchy przy pomocy odpowiedniego zaklęcia. Gdy te były już zdatne do użytku, włożył skarpety i buty, jednak zrezygnował z koszuli, zarzucając ją sobie po prostu na ramię. Było zdecydowanie zbyt gorąco, a przecież nie mógł zostawić swoich ciuchów na plaży. Po przygotowaniu się do drogi, para uczniów Hogwartu ruszyła w dalszą drogę, nie mając tak na dobrą sprawę, co może ich czekać...
Cechy smoków: Norweski Kolczasty - podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 4 i 5, w swoich trzech pierwszych turach obrony obniża wynik k6 o 1 oczko. Pustynny Złotooki - podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariusza 3, obniża o 1 oczko swój wynik K6 dla scenariusza 1.
Kolejność: Rozpoczyna Theo! Zasady:Kanony Popiołów - w scenariuszach 3 i 5 pojawiły się drobne poprawki opisów dotyczących otrzymywanych przez smoki bonusów oraz kar do wartości rzutów. Rzuty:wykonujecie wyłącznie w temacie hazardowym! Termin: 19.02, godz. 15:00, potem po 48h na każdy post Pytania i uwagi do:@Morgan A. Davies
Kto by pomyślał, że kolejny smoczy pojedynek rozegra się na jednej malediwskich plaż… Po odebraniu oficjalnego zaproszenia Theo z przepełnionym entuzjazmem uśmiechem wskoczył w krótkie spodenki i hawajską koszulę, przywdział na nos przeciwsłoneczne okulary i kroczył w sandałach przez piaszczyste zaspy, zastanawiając się na jakiego przeciwnika natrafi tym razem. No i jakim smokiem będzie on dysponował. Mnogość ras i wykonanych w drobnych detalach modeli czyniła turniej znacznie ciekawszym, niż mogło mu się na początku wydawać, chociaż nadal nie do końca orientował się chyba w zasadach gry. Po drodze kupił sobie w pobliskim nadmorskim barze klasyczną, mrożoną herbatę, która miała mu ułatwić przetrwanie skwaru i palącego skórę słońca, a wreszcie przystanął w wyznaczonym miejscu w dłoni trzymając już figurkę swojego pupila. – Paaaaat! – Wykrzyknął nagle, kiedy na horyzoncie zarysowała się znajoma sylwetka. No tego to by się nie spodziewał! – Nie pochwaliłaś się nawet, że bierzesz udział w turnieju. Powinienem się obrazić! – Twarz skrzywiła się w cierpiętniczym grymasie, ale łyk schłodzonego napoju nieco poprawił mu humor. – Zapomnij o taryfie ulgowej. – Burknął wyzywająco, puszczając wolno towarzyszącego mu norweskiego kolczastego, a potem czekał aż jego rywalka będzie gotowa podjąć rzuconą jej rękawicę.
Kość Wydarzenia: - Kość Ataku: - Kość Obrony:4 -1 = 3 Wynik tury:T: -x PŻ, P: -x PŻ Smocze cechy: - podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 4 i 5, w swoich trzech pierwszych turach obrony obniża wynik k6 o 1 oczko. Smok Theo: 10/10 PŻ Smok Patricii: 10/10 PŻ
Taryfy ulgowej nie uznawał również podopieczny Kaina, zupełnie niezależnie od tego, czy mężczyzna żartował sobie z tym całym braniem pojedynku na poważnie, czy rzeczywiście przybył tutaj po wygraną. Bestia nie namyślała się długo i ruszyła na rywala, przy spotkaniu powalając go z dużym impetem, aż wylądował w wilgotnym od wody piasku, gdzie dosięgały pojedyncze fale spokojnego tego dnia oceanu. Jednak pustynny smok, nawet w takich okolicznościach, nie wyglądał na gotowego do złożenia broni.
Kość Wydarzenia: - Kość Ataku: - Kość Obrony:6 Wynik tury:Norweski: -0 PŻ, Pustynny: -3 PŻ Smocze cechy: Norweski: 10/10 PŻ Pustynny: 7/10 PŻ Termin: 19.02, godz. 15:00, potem po 48h na każdy post
Nie żartował, mówiąc że nie zamierza dawać pannie Brandon taryfy ulgowej, a jego norweski pupil chyba podłapał bojowy nastrój, dzielnie napierając na swojego rywala. Ba, wleciał w niego z takim impetem, że kąciki ust Kaina uniosły się w szerszym uśmiechu. Miło było widzieć jak wrogie smoczysko ląduje w zawilgotniałym piasku… No właśnie, piasku. Twarz Theo skrzywiła się w bolesnym grymasie, bo przynajmniej z nazwy wydawało się, że smok Patricii ma delikatna przewagę. Pierwszy sukces zwycięstwa nie czynił, więc musiał dalej dopingować swoją figurkę, by unicestwić przewagę oponentki i jej pustynnego partnera. Postanowił upić łyka mrożonej herbaty, a przez to z opóźnieniem spostrzegł, że magiczne stworzenia zaczęły się okładać łapami w powietrzu. Siłowały się z taką gorliwością, że trudno było obstawiać, który wyciśnie z drugiego ostatnie poty. – Dajesz, kolego! – Wykrzyknął go swojego smoka, uzmysławiając sobie że może jednak winien nadać mu jakieś imię. Chociaż… czy to miało jakiekolwiek? Kolczasty i tak go chyba nie słuchał i zatracił wcześniejszą wolę walki, musząc oddać prym swemu pobratymcy, który wleciał w niego tak potężnie, że wbił biedaka w piach. Co więcej, norweska odmiana smoka przekoziołkowała jeszcze kilka metrów dalej, przez co Kain zaczął się zastanawiać czy w ogóle rozwinie jeszcze swe skrzydła. – O nie, tak łatwo się nie poddamy, no nie? – Mruknął do swojego smoka, wodząc za nim spojrzeniem, ale póki co sytuacja się odwróciła i nie napawała go wcale optymizmem.
Kość Wydarzenia:6 Kość Ataku:4 Kość Obrony:4 -1 = 3 Wynik tury:T: -3 PŻ, P: -0 PŻ Smocze cechy: - podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 4 i 5, w swoich trzech pierwszych turach obrony obniża wynik k6 o 1 oczko. Smok Theo: 7/10 PŻ Smok Patricii: 7/10 PŻ
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Był poranek. Cholernie wczesny poranek. A Lilac sobie z niego korzystał siedząc na podłożu i obserwując wschód słońca i to jak fale sobie przyjemnie chlupią. Czuł się wyciszony, odprężony i szczerze przez to powoli mu się zbierało na drzemkę. Ale przecież nie wstał tak wcześnie rano tylko po to żeby przez moment pogapić się przez dłuższy moment na horyzont i zasnąć na piachu. Jeszcze by go ktoś piachem zasypał w akcie złośliwości albo wrzucił na żółwia który potem by odpłynął gdzieś na środek morza. Mimo wszystko niezbyt podobała mu się taka perspektywa. Nawet jeśli potrafił się teleportować i mógł wrócić w każdej chwili. Podniósł się i porządnie rozciągnął. Przez moment mu przeszła myśl czy może by nie rzucić Turbonisa w wodę żeby zrobić sobie mały deszczyk, ale nie zrobił tego z jednego głównego powodu. Czające się w wodzie meduzy. Gdyby zrobił to nad czym myślał to musiałby się chronić przed tymi cholerstwami wyrzuconymi w powietrze. Zwłaszcza nad tą połową która była śmiertelnie niebezpieczna. Usłyszał nieopodal kroki, więc się rozejrzał spodziewając się osoby z którą się tu nieco wcześniej umówił. Tego dnia Drake nie miał na sobie bransolety z Arabii. Zostawił ją dobrze zabezpieczoną w kufrze przy którym bawił się runami, który miał właśnie w pokoju. Jeśli ktoś się spróbuje do niego dobrać... No to czeka go wyjątkowo bolesna niespodzianka. Poza tym była w woreczku ze skóry wsiąkiewki, co stanowiło dodatkową ochronę. A nie brał jej głównie dlatego że biżuteria miała zwyczaj znikać na plaży i podczas pływania, a on wolał nie ryzykować. Jeśli chodzi o obecność Paco w tym miejscu to niezbyt miał pomysł co tu robił, bo z tego co kojarzył nie przybył ze szkolnym batalionem, ale nie zmieniało to faktu że jakiś czas temu gdzieś tu na siebie wpadli i umówili się na kolejne ćwiczenia w postaci pojedynku - Cześć Paco. Co ty na to żeby ograniczyć się dziś do zaklęć żywiołowych skoro już będziemy się na plaży ostrzeliwać?
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Obudził się z delikatnym acz irytującym bólem głowy, swój stan zrzucając jednak na karb zbyt długiej ekspozycji na palące słońce, nie zaś na kilka kieliszków wina palmowego, jakimi uraczył organizm wczorajszego wieczoru. Nie nazwałby tego kacem - choć być może powinien - a raczej zmęczeniem materiału, którego najwyraźniej nie potrafił uniknąć nawet podczas wczasów na gorącej, egzotycznej wyspie, cieszącej oczy malowniczymi krajobrazami i przyjazną atmosferą. Na szczęście pożywne śniadanie i kubek gorącej kawy pozwoliły mu zregenerować siły i zapomnieć o złym samopoczuciu, które jeszcze jakieś trzydzieści minut temu skutecznie zniechęcało go do podjęcia jakiejkolwiek aktywności, na przykład w postaci dalszego zwiedzania Malediwów. Postawił na nieco większą wygodę, zakładając luźniejsze spodnie do kolan i lnianą, przewiewną koszulę, a po chwili spacerował już piaszczystą plażą, po drodze odpalając merlinową strzałę. Zaciągnął się chmurą gryzącego tytoniowego dymu, delektując się przy tym chłodniejszym powiewem wiatru, jakiego można było uświadczyć tutaj wyłącznie wczesnym porankiem albo bardzo późnym wieczorem. Czuł się o wiele lepiej, co z pewnością napawało go optymizmem, skoro dzisiejszy dzień miał rozpocząć od rewanżowego pojedynku z Lilaciemo, którego ostatnim razem spotkał przypadkowo w pobliżu ulokowanego pomiędzy drewnianymi domkami paleniska. Wreszcie zagasił papierosa, wypatrując na horyzoncie znajomą sylwetkę chłopaka, który od wejścia podzielił się z nim ciekawą propozycją. – Czemu nie. – Skinął mu głową na przywitanie, ręce ukrywając na razie w kieszeniach, kiedy przypomniał sobie że pomimo interesującej propozycji z pewnych zaklęć nie powinni rezygnować. – Dopuściłbym jeszcze możliwość użycia Protego i Finite. – Spojrzał na niego wyczekująco, poszukując potwierdzenia, a wtedy zdał sobie sprawę, że czegoś mu brakuje. – Nie założyłeś bransolety. – Podzielił się swym spostrzeżeniem, ale nie rozwijał tematu, bo i obaj niecierpliwie sięgali już po swoje różdżki. - Odliczamy do dziesięciu i zaczynamy? – Rzucił, odchodząc na dalszą odległość, żeby powiększyć dystans pomiędzy nimi do rozsądnych rozmiarów. Próbował również przywołać w pamięci wszystkie zaklęcia żywiołowe, jakie zdążył poznać na przełomie lat. Nie chciał ograniczać się do dwóch czarów rzucanych zamiennie, żeby nie popaść w marazm. W końcu wyrazili gotowość do starcia, dokładnie wyliczyli moment startu, a Paco zamachnął się ramieniem, kierując zwieńczenie osikowego kawałka drewna w stronę swojego przeciwnika. – Aquamenti. – Mruknął pod nosem inkantację, by skoncentrować więcej magicznej energii w tym pierwszym ataku. Zamierzał wszak uderzyć w Drake’a porządnym, wodnym strumieniem pod ciśnieniem, a nie marną strużką wody, niezdolną dolecieć nawet do swojego celu. Na razie ograniczył się do jednego z prostszych zaklęć, dla rozbudzenia i rozruszania zastanych jeszcze mięśni. Miał nadzieję, że zdoła się odegrać za niedawne starcie w Hogsmeade, które niewątpliwie nie poszło po jego myśl.
Pojedynek wygrywa ten, kto na swoim koncie zanotuje więcej trafionych zaklęć. Walkę zaczynam ja w swoim poście, rzucając kością na atak. W każdym kolejnym poście rzucamy dwiema kostkami k100 – pierwsza oznacza skuteczność obrony, druga siłę ataku w następnej turze. Wyższy wynik kości obrony świadczy o udanym uniku lub zaklęciu defensywnym, zaś wyższy wynik kości ataku – o trafieniu rywala. Za każde 15 punktów w kuferku z Zaklęć i OPCM przysługuje jeden przerzut kości. Pula przerzutów obowiązuje na cały pojedynek.
Czemu akurat zaklęcia żywiołów? Bo byli na plaży, a to dawało znakomity pretekst do ostrzeliwania się zaklęciami wodnymi, a jako że tych było stosunkowo niewiele to można było je łatwo uzupełnić innymi żywiołami. Chociaż ognistych zaklęć i tak nie będzie używał ze względu na to że te potrafiły wyrządzić naprawdę spore szkodzenia ciała jeśli się nimi dobrze wycelowało. -Jasne, nie widzę problemu. - Drake w razie czego mógł się ograniczać do zaklęcia tworzącego osłonę z piasku, ale czasem protego, accenure czy też właśnie Finite pewnie też czasem by użył. No i Sal też słusznie zauważył że Drake nie założył dziś bransolety, która kilkukrotnie pomogła mu nie polecieć gdzieś w powietrze. -Tak... Zazwyczaj nie lubię zabierać biżuterii na plażę bo może się to źle skończyć. - Było to raczej dość logiczne. Zwłaszcza że kufer ładnie zabezpieczył, a i też wątpił żeby któryś z jego współlokatorów się zabierał do grzebania w jego rzeczach. Niedługo później, wyjął Cedrowy patyczek i przyjął swoją najbardziej optymalną pozycję do rzucania zaklęć.-Niech będzie. - Skomentował odnośnie pomysłu odliczania. Niby bardziej realistyczne było ostrzeliwanie się nimi na pałę, ale pamiętał że w oficjalnych pojedynkach były elementy tego typu. No... Przynajmniej kłaniać się nie musieli przed tak prostym, nieoficjalnym mordobiciem. W odpowiedzi na strumień wodny Salazara, Drake odpowiedział silnym zaklęciem, które szczerze nie było ani trochę ochronne patrząc na nie w zwykły sposób.-Relashio! - Potężny strumień płomieni wystrzelił z jego różdżki uderzając w wodę wyczarowaną przez Paco, co skończyło się dosyć sporą mgiełką która przysłoniła im wzrok. Drake to wykorzystał przeszedł po cichu krok albo dwa w bok i rzucił w jego kierunku niewerbalnego Aquaqumulusa. Miał nadzieję że ten tego nie zauważy, przewróci się i pocałuje śliczny, Malediwski piasek.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pomysł ograniczenia arsenału zaklęć do tych bazujących na sile żywiołu przypadł mu do gustu. Nie dość, że wodne czy ogniste pociski wyglądały spektakularnie, tak w czarodziejskich pojedynkach spełniały niebagatelną rolą, a przy wykorzystaniu drzemiącego wewnątrz organizmu potencjału magicznego mogły również wyrządzić przeciwnikowi realną krzywdę. Rzecz jasna, nie zamierzał szarżować ani tym bardziej wysyłać chłopaka na przymusowe wczasy do szpitala św. Munga. Obaj chcieli wypocząć na Malediwach, pośród przepięknych krajobrazów i uderzających o brzeg wysepki fali oceanu, a ich walka miała jedynie charakter treningu, wspomagającego w samorozwoju oraz zachowaniu dbałości o dobrą formę oraz kondycję. Nie oznaczało to zarazem, że chce mu odpuścić; wręcz przeciwnie, po ostatniej przegranej w Hogsmeade miał nadzieję, że w rewanżu przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nie odpowiedział już Lilacowi ani słowem, jedynie skinął głową na jego wyjaśnienia. Myślami był już bowiem gdzieś indziej, mianowicie poszukiwał w pamięci znanych mu zaklęć żywiołowych. Wreszcie rozpoczęli pojedynek, ale mimo że udało mu się wyprowadzić pierwszy atak, Drake bez problemu skonsumował go z pomocą… o dziwo, nie tarczy, a potężnego strumienia płomieni, co Paco skwitował wymownym uniesieniem brwi. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie, a to sprawiło że baczniej obserwował każdy ruch rywala. Całe szczęście dla niego, bo siedemnastolatek próbował zaskoczyć go niewerbalnym Aquaqumulusem. Rozpoznał czar zawczasu, dzięki czemu zacisnął mocniej palce na rękojeści różdżki, zakreślając jej zwieńczeniem w powietrzu odpowiedni wzór. Inkantację Accenure wypowiedział jedynie w myślach, a jego ciało nagle otoczyło się niewidzialnym murem, o który rozbiła się uwolniona przez Gryfona fala wody. Póki co żaden z nich nie dawał sobie skakać po pagonach. – Widzę, że błoto to twoja specjalność! – Zdążył wykrzyczeć, przed kontratakiem decydując się na unicestwienie wilgoci za pomocą niewerbalnego Finite, mając na uwadze to, że zaklęcia suszące na Malediwach były dość ryzykownym pomysłem. Na wszelki wypadek pozostawał w ruchu, by nie dać się trafić, ale już kilka sekund później zamachnął się kawałkiem osikowego drewna. – Icalius! – Pokierował świetlisty promień na ziemię pod stopami Drake’a, starając się unieruchomić go z pomocą dzikich, grubych pnączy wyrastających właśnie z piachu. Ledwie odliczyli moment startu, a już zdążyli skorzystać z dobrodziejstw trzech żywiołów, tyle tylko że z marnym póki co efektem.
Ten pojedynek wydawał się być dużo bardziej dynamiczny i zawzięty od tego który stoczyli za Hogsmeade. W końcu tam co chwilę musieli robić przerwy bo obrona przed zaklęciami nie szła im najlepiej. Tak energiczny styl ćwiczeń zdecydowanie przypadł mu do gustu. Ogólnie też samo miejsce w którym dziś się ostrzeliwali było dosyć przyjemne. Niestety Paco tym razem zasłonił się przed wodną falą, która przy trafieniu sprawiłaby że ten dosłownie miałby zmoczone spodnie i byłby uwalony w mokrym piachu. -Specjalność nie za bardzo, ale robienie go nawet nieźle mi idzie.- No i nadszedł atak ze strony Salazara. Na szczęście wypowiedział zaklęcie werbalnie dzięki czemu Drake nie tracił czasu i natychmiast rzucił się na bok w celu uniknięcia związania przez dzikie pnącza wyrastające spod ziemi. Szybko i praktycznie bez większego namysłu wystrzelił w stronę Moralesa jak najbardziej werbalne zaklęcie. -Glacius Opis - Małe lodowe ptaszki szybko poszybowały w jego stronę z jak najbardziej wyraźnym celem rozbicia się o niego swoimi facjatami. Oberwał tym zaklęciem parę razy i wiedział że nie było ono zbyt niebezpieczne, dlatego nie obawiał się ani trochę o przeciwnika. To parę odmrożeń było dosłownie niczym. Zwłaszcza że nieco spartolił to zaklęcie więc nie będzie ciężko rzucić zaklęcie które sprawi że te się o nie rozbiją. Prawdopodobnie nawet zwykłe protego by do tego wystarczyło.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Podczas pojedynku w lesie okalających Hogsmeade defensywa nie była ich najmocniejszą stroną w przeciwieństwie do obecnej walki, w której to żaden z nich nie mógł przebić się przez osłonę rywala. Paco miał nadzieję, że wreszcie przełamie opór Lilaca, ale musiał przyznać, że trening w tej formie bardziej odpowiadał jego gustom. Nieustanne przerywanie starcia nie dość że bywało męczące, to jeszcze wybijało z rytmu. Załatanie luk w obronie nadawało natomiast ich plażowym starciu dynamiki, obaj pozostawali również w ciągłym ruchu, dzięki czemu naprawdę mogli się zmęczyć i ostatecznie uznać ćwiczenia za owocne i udane. Na razie jednak tkwili na początku wędrówki. Mimo porannej pory Salazar nie złapał jeszcze zadyszki, nie odczuwał zmęczenia, a w konsekwencji z uśmiechem na ustach przemykał po niezbyt wygodnej, wymagającej nawierzchni, gotów odbijać ciskane w jego kierunku zaklęcia. Niestety dla wyniku starcia i jego własnej chęci zamazania ostatniej porażki, Drake również nie dawał za wygraną, bez większych trudności radząc sobie z łapiącymi go za kostki pnączami. Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gdyby obrywał wszystkim jak leci, ćwiczenia nie miałyby przecież żadnego sensu. Morales prychnął pod nosem, przewracając oczami w reakcji na uwagę gryfońskiego kompana, ale nie zatracił czujności. Kiedy tylko spostrzegł frunące w jego kierunku ptaki, obserwował bacznie ich lot, trzymając różdżkę w pogotowiu. Dokładnie ocenił ich odległość, decydując się na zastosowanie niewerbalnego czaru Chorus omnia, dzięki której podniósł przed sobą piaszczystą zasłonę, strącając tym samym magicznie wykreowane stworzenia na dno. Postanowił również wykorzystać element zaskoczenia na własną korzyść – ledwie wychylił się zza ziemnej kurtyny, a już kierował kawałek osikowego drewna w kierunku rywala, mierząc znów w okolice jego butów. Nie wypowiedział tym razem inkantacji na głos, jedynie przywołując ją w myślach. Zwizualizował również w wyobraźni efekt rzucanego czaru, uwalniając ze swej broni potężnego, ognistego węża sunącego prędko w stronę ofiary. Mimo że wzniecił ogień, nie zamierzał jednak wywołać żadnych poważnych obrażeń. Kierował płomiennym zwierzęciem z ostrożnością, godząc się co najwyżej na przysmażenie ubrania oponenta. Wiedział wszak, że utrata kontroli nad Flagranterą mogłaby zagrozić zdrowiu chłopaka.
Tak zdecydowanie dziś albo mieli jakiegoś zeza czy coś w tym rodzaju albo po prostu dziś okazali się być wyjątkowo świetni w defensywie. Sam już czy to dobrze o nich świadczyło czy wręcz przeciwnie. W końcu pojedynki mimo wszystko polegały na skutecznym trafianiu przeciwnika. W sumie to może szło by im lepiej gdyby nie stosowali się tylko i wyłącznie do magii żywiołów? W końcu takie expulso uderzone w piach mogłoby być naprawdę bardzo nieprzyjemne w skutkach. Pomysł ze zbiciem lodowych ptaszków z toru lotu był nawet dobry i gdyby nie to że ich walka na ten moment była wyjątkowo zażarta, to pogratulowałby Moralesowi pomysłu. Niestety na to czasu nie było bo mimo wszystko ciężko było przeoczyć pieprzony ogień wścielke sunący po piachu w jego kierunku. Odruchowo rzucił Aquaqumulusa który miał go zgasić. Prawdopodobnie gdyby nie to że skupiali się na żywiołowych czarach, to rzuciłby zaklęcie zamrażające płomienie żeby wąż nic nie mógł mu zrobić. Zaraz po tym rzucił niewerbalne Ludere pod sporym ciśnieniem, które tym razem było wycelowane w Paco i miało na celu go pokryć pianą. Dosyć mocno. Niby zaklęcie służące do zabawy, ale nadal może nieźle poprzeszkadzać i zmoczyć kogoś jeśli się trafi. Może zamiast tego zaklęcia nad którym obecnie na boku po cichu pracował powinien opracować to które robiło nad kimś upierdliwą chmurę burzową? Nie dość że miałoby dość przydatne w pojedynku zastosowanie, to jeszcze zacnie by wyglądało. Za to te nad którym pracował obecnie funkcję pojedynkową sprawiało tylko taką że jeśli wyczarować by komuś uszy słonia, to ciężko by było nieco tej osobie walczyć z takimi dwoma wielkimi płatami.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie był w stu procentach przekonany czy niezanotowanie żadnych trafień na koncie wynikało ze skutecznej obrony, czy raczej wyraźnych luk w ofensywie, bo i na obecny moment nie było czasu na przeprowadzenie dokładniejszej i bardziej wnikliwej analizy. Ataki uwalniane z ich różdżek nie wydawały się jednak aż tak słabe, a przynajmniej nie musieli przerywać co rusz starcia, co ostatnim razem niewątpliwie utrudniało trening. Tym razem walka obfitowała nie tylko w serię zmaterializowanych w powietrzu tarcz czy też innych zaklęć ochronnych, ale również w kilka niewybrednych, zręcznych uników, a mięśnie pracowały na podkręconych obrotach, co sprawiało że z czasem na skroniach Paco pojawiły się drobinki potu, wywołane nie tylko palącymi skórę promieniami słońca. Tempo mu odpowiadało, ale miał nadzieję przerwać wreszcie tę passę i uderzyć przeciwnika zaklęciem, przed którym nie zdoła się obronić. Postawił na nieco bardziej skomplikowany, ognisty czar, jednak Drake pozostawał przez cały ten czas czujny, a i właściwie zareagował na sunącego po piachu węża, od razu gasząc go za pomocą fali wody. Nie skomentował na głos jego wyczynu, ale w duchu pochwalił go za refleks, którego niestety nie zabrakło mu również przy kontrataku. Próbował odskoczyć przed ciosem, ale ruch był spóźniony i zbyt krótki. Szczęście w nieszczęściu, że Morales oberwał tylko niegroźnymi bańkami, ale powiedzmy sobie uczciwie, i tak się wkurwił na własną nieuwagę, a napływ negatywnych emocji poskutkował powrotem bólu głowy, o którym zdążył już zapomnieć. Wspaniale. Po prostu wspaniale. Nie zamierzał jednak składać broni, nawet jeżeli stracił punkt. Przesunął dłoń nieco niżej, żeby wygodniej ścisnąć swoją różdżkę, zatoczył nią skośny kształt w powietrzu, jej zwieńczenie kierując na ziemię tuż pod stopami oponenta. – Perfossus. – Mruknął pod nosem, zaciekle, wyobrażając sobie jak piach rozstępuje się, tworząc dwumetrowy, głęboki dół. Zaklęcie należało do tych bardziej skomplikowanych, groźniejszych, ale wiedział że na tak płytkim terenie nie uczyni Lilacowi żadnej krzywdy, nawet gdyby chłopak nie zdołał się przed nim obronić. Wyrwa i tak wypełni się wodą, amortyzując upadek, a on będzie miał czyste sumienie. O ile w ogóle uda mu się osiągnąć jakikolwiek sukces w tym starciu, bo póki co nie mógł poszczycić się żadnym…
W końcu. Po tych długich chwilach ostrzeliwania się najróżniejszymi zaklęciami związanymi z żywiołami w końcu udało im się któremuś z nich trafić przeciwnika. I szczęśliwie dla Drake'a to właśnie on trafił strumieniem piany. Długo trochę to trwało, ale ważne że się stało. Teraz tylko wystarczy że będzie musiał się bronić i przynajmniej próbować dalej trafiać. Już szykował się do postawienia tarczy, ale kiedy tylko usłyszał nazwę zaklęcia jakiego użył Paco szybko potężnie wyskoczył w bok. Na szczęście był dosyć wysoki więc i skok był całkiem pokaźny, przez co pozwolił mu uniknąć dziury w piachu. Odsunął się jeszcze troszkę od rowu i nadal nieco wybity z rytmu, rzucił Relashio w Salazara. Oczywiście niewerbalnie, ale ten miał raczej o tyle szczęścia że strumień ognia mimo wszystko łatwo było zauważyć. Zwłaszcza że Drake nie trzymał go za długo. Bardziej w sumie przypominało to buchnięcie i ognisty pocisk niż faktyczny strumień płomieni. Zawczasu szykował się już na odpowiedź Paco, który wydawał się być nieco obecnym wynikiem zirytowany. Właśnie dlatego powoli też się szykował, bo coś czuł że w ruch mogą pójść nieco ostrzejsze zaklęcia niż te od których zaczynali. Sam jednak tych najgroźniejszych nie miał zamiaru używać ze względu jak wielkie szkody są w stanie wyrządzić. Confringo i Turbonis mogłyby się naprawdę źle skończyć dla otoczenia. Zwłaszcza Dla przeciwnika jeśli nie zdołałby się w porę osłonić. Zwłaszcza to pierwsze. Bardziej brutalne niż Avada z tego względu że paliło i rozrywało na kawałki przy bezpośrednim trafieniu. Co oznaczało też że strasznie bolało. Prawdopodobnie. Zawsze istniała też szansa że ogień spaliłby nerwy na tyle szybko że osoba by tego nie poczuła za mocno.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Cóż więcej mógł rzec… nie miał szczęścia do tych pojedynków z Lilaciem, ale nawet jeżeli miał delikatnego kaca po spijanym wczoraj z lubością winie palmowym, to i tak wiedział że i w tym stanie powinien rozłożyć chłopaka na łopatki. Nie miał pojęcia z jakiego powodu wynikają jego niepowodzenia, czy się hamował, czy nie odpowiadał mu styl rzucania zaklęć gryfońskiego oponenta. Przekleństwa jednak same cisnęły mu się na usta, bo i co się dziwić. Na nokturnie radził sobie naprawdę nieźle, nawet jeżeli czasem godziło go jakieś czarnomagiczne zaklęcie, a teraz obrywał bańkami od jakiegoś siedemnastoletniego chłopca. Żenujące. Zwłaszcza, że i jego Perfossus nie zrobił na Drake’u większego wrażenia. Dzieciak znowu odskoczył z jego pola rażenia jak sarenka. Pomimo przypominającego o sobie bólu głowy, przynajmniej udało mu się uniknąć zderzenia z ognistym pociskiem. Nie tworzył jednak tym razem tarczy, nie uskakiwał również w bok, bo poruszanie się po piachu zdecydowanie nie należało do najwygodniejszych. Zdecydował się na dość proste rozwiązanie, mianowicie uniósł różdżkę wyżej, uwalniając z niej przeciwstawny, wodny pocisk. Niewerbalne Aquamenti okazało się silniejsze niż Relashio, ale co z tego skoro wedle wiążących ich zasad nie dawało mu żadnego punktu. Oczywiście najistotniejszą korzyścią był sam trening, ale to nie oznaczało, że nie czuł się zdegustowany samym wynikiem pojedynku. Ręce mu opadały, ale różdżki na bok jeszcze nie odrzucił. Przesunął po niej palcami, ściskając mocniej kawałek osikowego drewna, żeby wyprowadzić też kolejny cios skierowany w stronę przeciwnika, choć musiał przyznać że powoli kończyły mu się pomysły. Zapewne znał więcej zaklęć żywiołowych, ale nie przygotował się do takiej wizji, a przez to nie był w stanie tak prędko odnaleźć ich inkantacji w pamięci. Czasu na reakcję też nie było za wiele, dlatego ostatecznie powrócił do prostoty. Nie wypowiadał jednak inkantacji na głos, by nie zdradzić planów. Wycelował również inaczej niż zwykle, w bok ciała chłopaka, pod odpowiednim kątem, wziąwszy przedtem nie tak mocny, ale za to gwałtowny, szybki zamach. Niewerbalne Relashio pomknęło dalej, gotowe spopielić ubranie Lilaca, a Paco pozostawał w ciągłym ruchu, aby utrudnić chłopakowi potencjalny kontratak.
Zaklęcie za zaklęciem, jedno za drugim. Zderzały się i blokowały wzajemnie. No, przynajmniej w większości. Piana jaką Drake wyczarował ostatnio trafiła, jednak chyba tylko i wyłącznie jakimś głupim fartem, bo nic jej nie zablokowało w tym huraganie zaklęć. Paco zablokował atak Lilaca w bardzo podobny sposób jaki to zrobił wilkołak na samym początku pojedynku. Szkoda że nie było żadnego konkretnego zaklęcia rażącego prądem. W sensie niby było to zostawiające na podłożu runę, ale nie zmieniało to faktu że wykorzystanie go w pojedynku wymagało umiejętności i doświadczenia. Nawet jeśli Drake'owi się udało na egzaminie z zaklęć to nie znaczyło że będzie w stanie zrobić to za każdym razem. No i tym razem nie mógł sobie pozwolić na zaklęcie wyrzucające kogoś wysoko w powietrze. Spostrzegając lecące ku niemu płomienie rzucił dobrze znane Salazarowi zaklęcie, które miało na celu zablokować płomienie.-Aquaqumulus - Ta fala posłużyła do obrony przed wyczarowanym ogniem. To samo zaklęcie rzucił zaraz po poprzednim ale w sposób niewerbalny żeby przyszykować dla Paco raczej niemiłą niespodziankę. Nawet jeśli ten był w ruchu. Jeśli Drake'owi się przyfarci to może uda mu się go zmyć tak żeby na podłoże się wywalił. Powoli przypominało to bardziej prawdziwy pojedynek, a nie tylko sparing w ramach ćwiczeń. Napieprzali się jak głupi, a Drake powoli czuł jak jego wewnętrzna bestia się rozkręca i zachęca go do groźniejszych zaklęć. Nie żeby miał zamiaru jej słuchać. Raz oddał temu kontrolę podczas pełni, kiedy klątwa sprawiła że stracił ją pomimo tojadowych i dziewczyna skończyła przez niego pokąsana. O tyle dobrze że nie zwymiotował potem jej dłonią albo palcami. Ograniczenie do zaklęć żywiołów było jednak na tyle upierdliwe że było ich stosunkowo niewiele. Może następnym razem daruje sobie coś takiego?
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie powinien narzekać na długo utrzymywane status quo, skoro ostatecznie to on jako pierwszy został godzony zaklęciem, a jego forma zamiast wzrastać, z czasem zdawała się raczej coraz słabsza. Niewykluczone, że jednak przecenił możliwości własnego organizmu, a wczorajszy wieczór z winem palmowym wraz z niewystarczającą ilością snu nie pozwoliły ciału zaznać pełnej regeneracji. Delikatny ból przy skroni okazał się dekoncentrujący, ale prawdopodobnie poradziłby sobie i w jego akompaniamencie. Problem leżał natomiast gdzie indziej: czuł bowiem, że porusza się znacznie wolniej, bardziej ociężale niż wcześniej, a to odbijało się tak na elemencie zaskoczenia, którego zdecydowanie mu brakowało, jak i na refleksie. Nawet jeżeli przebijał go doświadczeniem, tak ewidentnie tego dzisiaj nie pokazywał. Wiedział natomiast, że istnieje zaklęcie rażące prądem, które nie ma niczego wspólnego ze starożytnymi runami. Nie potrafił wejść w głowę Lilaca, ale dziwnym trafem obaj pomyśleli chyba o burzy jako żywiole, a przynajmniej Paco postanowił sobie, że dla odmiany użyje następnym razem Atrapoplectusa. Na razie jednak musiał po raz kolejny pogodzić się z gorzkim smakiem porażki, spoglądając na falę wody, która zmiotła rzucony przez niego płomień w trymiga. Pomyślał, że zaskoczy chłopaka, jeśli zaatakuje po raz kolejny zamiast oczekiwać na jego kontrofensywę, ale źle odmierzył czas niezbędny mu na wymierzenie ciosu, za to skutecznie ukrócił sobie cenne sekundy, które mógłby normalnie przeznaczyć na bronę. Krok wprzód uniemożliwił mu unik, a ułożenie różdżki w kształcie sugerującym już uderzenie utrudniło zmianę planów. Próbował naprędce przesunąć jej zwieńczenie, wytaczając w powietrzu okręg przynależny tarczy, ale Protego nie miało szans zmaterializować się przed jego obliczem. Nie zdążył w porę zamknąć wyrysowanej magicznie linii, a w konsekwencji wodna fala zmoczyła jego ubranie. Przynajmniej się nie wypieprzył, ale powiedzmy sobie uczciwie, marne to było pocieszenie. Przewrócił oczami, jakby w poddańczym geście, bo o ile zwykle takie momenty tym bardziej nakręcały go do udowodnienia swoich racji i wzniecały drzemiący w nim zew krwi, tak teraz złe samopoczucie po prostu wzięło nad nim górę. Nie wywiesił białej flagi, ale chyba pogodził się z myślą, że tego poranka nie przechyli szali na swoją korzyść. Nawet nie silił się na wypowiedzenie inkantacji na głos, nie mówiąc już o bojowym okrzyku. Nawet ramię poruszyło się w nonszalanckim, odpuszczającym geście, przez co zaklęcie straciło najprawdopodobniej na swej sile. Zarysował przed oczami kształt do złudzenia przypominający błyskawicę, wypuszczając w kierunku Lilaca niewerbalnego Atrapoplectusa, niby mając jeszcze nadzieję że razy go wyładowaniem atmosferycznym, ale nie wyglądał już na tak zdeterminowanego jak jeszcze parę minut temu. Chyba potrzebował jednak odrobiny odpoczynku.
Szczerze to o Atrapoplectusie nawet nie pomyślał jako o zaklęciu które mógłby użyć, bo szczerze nie potrafił go jeszcze dobrze rzucić bo dopiero się tego uczył. Nadal nie wychodziło mu trafianie w cel, bo błyskawica którą tworzył lubiła skręcać zaraz przed celem. Będzie musiał podpytać Nessy albo psora Voralberga co robi nie tak, ale czas na to będzie po tym jak już wrócą do szkoły i ruszą z drugim semestrem. Teraz raczej nie miał ochoty zawracać komukolwiek o to tyłka. Walka zadawała się już zwalniać, a oni sami poruszać coraz wolniej. Błyskawicy od Paco się nie spodziewał i dosłownie w ostatniej chwili postawił zaklęcie tarczy w którą ta przywaliła. No... Jeszcze troszkę i ładnie by go poraziło. Nie do końca miał pomysł jakim zaklęciem może odpowiedzieć na atak, więc rzucił chyba najbardziej oczywiste w świecie niewerbalne Aquamenti, którym ostatecznie udało mu się trafić swojego przeciwnika. No to mieli trzy do zera jeśli dobrze liczy. Co ciekawe wszystkie zaklęcia jakimi udało mu się trafić Moralesa należały do żywioły wody więc było to poniekąd nawet ciekawe. Nie wskazywało na nic, ale ciekawe. -No dobra. Chyba już na dziś nam wystarczy. - Rzucił opuszczając już swój magiczny patyczek i delikatnie dysząc. No... Zmęczył się, ale to dobrze. Nawet lubił się męczyć co z resztą było po nim widać, prawda? Ruszył w stronę Paco z propozycją żeby wyskoczyli po tym na coś do picia. Im obydwu zrobiłoby to dobrze po takim wysiłku prawda?