Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
— Sądzę, że dzisiaj przesadziliśmy. — Jagoda, babka Borisa, podniosła się z klęczek otrzepując długą suknię z resztek czegoś, co przed kilkoma godzinami było najprawdopodobniej kotem. — Nie ma sensu ponawiać prób, w każdym wypadku nie dzisiaj.
Młodzian spojrzał na kobietę błagalnie wciąż nie wychodząc z kręgu, lecz jej ostre spojrzenie skutecznie stłumiło myśli o jakimkolwiek proteście.
Porozrzucane gdzieniegdzie szczątki zwierząt podrygiwały spazmatycznie od nadmiaru nagromadzonej Magii. Boris z westchnieniem zamazał palcami jedną z otaczających go run pozwalając energii na rozproszenie; ścierwa zamarły i niemal w tym samym momencie spopieliły się, powiększając warstwę pyłu na posadzce. "Nowy dzień - nowy cal", jak zwykła mawiać Jagoda.
Hircine wstał z podłogi próbując nie zachwiać się na obolałych nogach; niedbałym ruchem ręki przywołał leżącą na pobliskim kamieniu różdżkę, która chętnie, niemal z radością, wsunęła się w jego dłoń. Stuknął końcem w grzbiet lewej dłoni sprawdzając jak się miewa Saszka; różdżka wypuściła z siebie kilka srebrnych iskier uspokajając właściciela. Każda sesja z babką wyczerpywała go, to fakt, lecz jego zmęczenie było niczym w porównaniu z tym co Magia matrony robiła z rdzeniem Saszki. Pogładził w zamyśleniu gładkie drewno różdżki, niepomny spojrzenia, którym obrzuciła go babka. Uważała różdżkę za coś uwłaczającego valkovja. Możliwe, że miała racje; nawet w porównaniu z opornością swej matki, Boris był silnie ograniczony na Moc kowenu, która Jagoda próbowała się z nim podzielić. — Pozbieraj kamienie, zobaczymy się jutro. — rzekła kobieta, teleportując się niemal w tym samym momencie. — Zobaczymy się jutro. — Sarknął chłopak skopując w kąt rozstawione w okręgu skały. — Zobaczymy się, jutro.. akurat. — Nie potrafił sprecyzować kiedy konkretnie babka dołączyła do niego w grocie, a co dopiero "zobaczyć ją". Zobaczyć, phi. Z tych całych sesji, jedyne co zapamiętywał to powitalne iskry Saszki i wwiercający się głos Jagody. Głos Jagody, zawsze pod koniec. Tylko pod koniec. Przystanął w pół kroku zastanawiając się w co była dzisiaj ubrana. W suknię, to wiedział na pewno - babka nigdy nie założyłaby spodni, bądź standardowej szaty - lecz w jaką.. tego nie potrafił określić. znowu. Eh, dzień jak co dzień.
Jak nie ona, to Ciszek, przemknęło mu przez myśl, gdy zaklęciami oczyszczał ubranie. Każdego dnia, o każdej porze, ktoś coś mu.. — Ciszek! — Krzyknął w panice zapominając o odzieniu; chwycił płaszcz teleportując się przed bramy Hogwartu. Na sprzątanie przyjdzie czas, ale nie na Ciszka!
W rekordowym tempie przebył drogę do wrót wciąż próbując doprowadzić się do porządku, pomimo tego, iż silny wiatr usilnie starał mu się w tym przeszkodzić. Najpierw zgodził się uczestniczyć w całej tej farsie, a teraz po prostu o tym zapomniał! Zapomniał o tym przeklętym przyjęciu!
Niemal gubiąc po drodze nogi dotarł do Wielkiej Sali podrzucając po drodze ciężki od śniegu płaszcz, wybiegającemu z Sali Skrzatowi. Cholera, co tam się dzieje, że aż Skrzaty szaleją? Przystanął jeszcze na chwilę związując sięgające pasa włosy rzemieniem, który owijał zazwyczaj dookoła lewego nadgarstka ze względu na właśnie takie sytuacje. — Boris, już gorzej się nie da. — Rzekł sam do siebie chowając różdżkę i wkraczając do Wielkiej Sali. — Zdecydowanie, gorzej być.. — Przerwał dostrzegając ogólny rozgardiasz nad którym górowało płonące drzewko.
Po tym przyjęciu można się już spodziewać chyba wszystkiego...
Lynnette śmiała się głośno z całej tej akcji w Wielkiej Sali. Cóż jak wspominałam ona sama postanowiła jakoś rozkręcić tą imprezę, pomysł podsunęła jej Cass. Thomspon jedynie wyświadczyła przysługę innym gościom a po za tym chciała trochę pograć na nerwach Marion. Miała nadzieję że La Fay jak i jego rodzina nie będą na nią źli o ile skubną się że to ona trochę pomachała swoją różdżką. A propos tego patyczka, trzeba go schować. Brunetka schowała dłonie za plecami i jakoś wcisnęła ten przeklęty patyk za zamek sukienki. Kiedy upewniła się że nie wyleci uśmiechnęła się. Szybko się schyliła widząc jak kanarek leci w jej stronę, kiedy wyprostowała się odwróciła się żeby zobaczyć gdzie poleciał. Przy drzwiach zobaczyła Borisa, przeprosiła towarzystwo obok siebie i unikając ptaszków starała się dojść do chłopaka. Dodać muszę że jej wysokie buty jakoś jej w tym nie pomogły ale doszła do swojego przyjaciela w jednym kawałku. - Dobrze że jesteś, impreza się rozkręca. Uśmiechnęła się szeroko ukazując dwa rządki swoich białych ząbków. Stanęła obok niego i dłonią złapała za jego ramię. Po raz kolejny schyliła się widząc nadlatujące stworzonko. Poprawiła słowy z twarzy i spojrzała ponownie na kolegę. - Nieznośne te ptaki. Mruknęła i zaśmiała się cicho. Pociągnęła go w stronę Quieta i reszty człeków, którzy tam sali. Kiedy znaleźli się na miejscu Lynn puściła go a dłonie splotła pod swoimi piersiami co jakiś czas unikając stworzonek. Co chwilę śmiała się głośno z innych, wzrokiem szukała Elenki.
— Jesteście szaleni.. — Westchnął, gdy Lynnette nareszcie go puściła, doholowawszy do upragnionego przez nią miejsca. — Szaleni. — Powtórzył uchylając się przed pikującym w jego kierunku kanarkiem. Rozumiał płonące drzewko, w końcu każdemu mogło się zdarzyć, ale kanarki?! — Ale dobra. — Strzelił teatralnie z palców i wyciągnął z przybrudzonego popiołem rękawa Saszke. — Która jest tą nieszczęśnicą od Ciszka i dlaczego nigdzie nie ma wróżbiczki. — Zwrócił się do Thompson traktując ją jako jedyny, stały element krajobrazu. Resztę ludzi kojarzył co najwyżej z widoku. Chyba przegapił kilka wieczorków integracyjnych. Chociaż.. żeby to tylko kilka. Przez sześć lat w Hogwarcie wciąż nie potrafił dopasować większości nazwisk do twarzy ich właścicieli. No, chyba, że chodziło o zwierzątka. Towarzyszącego Michaelisowi pytona ciężko było pomylić z czymkolwiek innym. To już dwie stałe, stwierdził postukując różdżką.
Słysząc słowa Borisa spojrzała na niego, na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Szaleni? Ona była bardzo ale to bardzo szalona a więc te słowa były dla niej komplementem aż za miłym. Kiedy wspomniał o narzeczonej La Fay rozejrzała się po sali. Od razu spostrzegła wielką białą kiecę a po za tym czuła chłód i smród arystokratycznej rodziny Marion z daleka. Przybliżyła się do chłopaka. - Która wygląda ci na okropną arystokratyczną jędze ? Wyszeptała mu do ucha rozbawiona swoimi własnymi słowami. Nie zdążyła zrobić uniku i ptaszek wplątał się w pokręcone włosy dziewczyny. Ona jęcząc i mamrocząc coś pod nosem uwolniła zwierzątko z sideł jej włosów i kiedy odleciał poprawiła brązowe kosmyki na jeden lewy bok ramienia. Zaciekawiona skierowała wzrok w stronę rodziny Marion, widząc jak matka dziewczyny piszczy i unika zwierzątek nie mogła się nie roześmiać. Biedna kobieta a ojciec kostki lodu [Eleny] gadał coś chyba do siebie. O joj a jeśli matka Elenki dowie się że to ona? Rzuci w ślizgonkę zaklęciem czy pogada sobie po swojemu? Prawdę mówiąc Lynn zrobiła by i tak jedno...zamknęła by buzie kobiecie raz a skutecznie. Cóż ona jest akurat jak bomba zegarowa, nie wiadomo gdzie i kiedy zrobi wielkie BUM! - Po za tym gdzie ty się podziewałeś? Oderwała się z zamyśleń zadając pytanie ślizgonowi. Bardzo ją to ciekawiło co było aż tak wciągającym zajęciem że dopiero teraz zjawił sie tutaj.
Omiótł spojrzeniem Sale sycąc wzrok wszechogarniającym chaosem, szukając przy okazji wspomnianej przez Lynn "okropnej, arystokratycznej jędzy". Czyżby chodziło o stojącą na drugim krańcu sali, odzianą w czarną, powłóczystą suknię dziewoję? — Słonko — zwrócił się do Lynnette — Czarna ubiorem, dumna postawą, to ta? Machnął leniwie w stronę nadlatującego ptaszka zmieniając kolor jego piór ze słonecznej żółci w soczystą zieleń. Ah, jak on uwielbiał dziwaczne zdolności Saszki. Ciekawe, czy zaklęcie utrzyma się na kanarku równie długo, jak na Merihimie, czy też wygaśnie po kilku minutach. Ptak zmienił kierunek lotu, zmieniając przy okazji barwę na fioletową. — Natomiast co do tego gdzie się podziewałem.. — Mruknął obserwując odlatującą, fioletową plamkę na tle sklepienia, imitującego chmurne niebo. — Odwiedziłem babcię, a może lepiej powiedzieć, iż to babcia odwiedziła mnie. — Posłał rozmówczyni jeden ze swoich najszczerszych uśmiechów przeglądając w umyśle co konkretnie mógłby jej powiedzieć, gdyby zaczęła drążyć temat. Pośród kowenów sztuka tworzenia chimer z martwych ciał, uznawana za Niższą Szkołę nekromancji, była czymś naturalnych, lecz magiczna Brytania rządziła się innymi prawami doprowadzając go tym samym do, co najmniej, silnej irytacji. Gdy próbował zakupić składniki w Aptece na Pokątnej został zrewidowany. Zrewidowany, do cholery! Dobrze, że jedna z czarownic nakierowała go na Śmiertelnego Nokturna, bo inaczej musiałby zapewne sprowadzać ingrediencje z domu, a nie wszystkie z nich przetrwałyby szalony lot Merihima.
Kolejny kanarek postanowił zrobić na złość dziewczynie i wkręcić się w jej włosy. Kurde te ptaszki to był zły pomysł, niech ona tylko dorwie Cass w swoje słodkie łapki. Chwila spokojnie dziewczyno bo nie dość że zabijesz ptaka to jeszcze wyrwiesz sobie garść włosów za tego nie chcemy obie. Dobra po raz kolejny uwolniła się od kanarka, do głowy spadł jej świetny pomysł. Schowała się za Borisem, który był od niej nadal wyzszy po mimo tego że dziewczyna miała szpilki na sobie. Teraz żaden ptaszek nie wkręci się w jej włosy. Oparła głowę o ramię swojego przyjaciela. - Tak promyczku to ona po za tym nie czujesz tego chłodu i smrodu sztucznej arystokracji jaki roztacza ? Zapytała a jej oczy zabłysły złośliwym błyskiem a usta wykrzywiły się w słodki uśmieszek. Kiedy powiedział że był u babci zmarszczyła nosek a z ust zrobiła dziobek. - Dobra wieżę ci, pytała bym się co robiliście ale jak na razie jestem zbyt zajęta chowaniem się a po za tym świetna komedia jest przede mną. Po raz kolejny szepnęła mu na ucho i zachichotała wesoło. Teraz jej główkę zaprzątały pomysły co mogła by jeszcze tutaj zmalować.
Uśmiechnął się kątem ust wciąż postukując różdżką o grzbiet dłoni. — Masz może jakiś zamysł artystyczny, odnośnie tej stypy? — Rzucił lekkim tonem szukając wzrokiem Quietusa. No gdzie ta cholera jest? Skoro już tutaj przylazł, nie zdążywszy się przebrać i będąc ubranym w przetarte na zgięciach, czarne jeansy i obsypaną szarym popiołem, białą koszulę to wymagał minimum uwagi. Nosz, do Czerwia, minimum! — Więc.. — Przechylił głowę spoglądając z ukosa na ukrywającą się za nim dziewczynę. — Coś tam motasz w swej pięknej główce, hmm?
Wzruszyła ramionami na pytania chłopaka, kurde jak na razie nie miała żadnego pomysłu. Nie mogła za bardzo przegiąć bo i tak ma na pieńku z Marion a ona chyba będzie nie zadowolona jak Lynn zniszczy tą 'imprezę'. Kto obroni biedną ślizgonkę jak wielka i potężna Elenka jak i jej matka się na nią rzucą?! Westchnęła cicho i poprawiła głowę na ramieniu chłopaka. - Ja nadal uważam że ten pomysł z kanarkami był głupi no ale przyznać musisz że pięknie palące się drzewo jest trochę zbyt szalone. Kolejny raz swoje słowa wyszeptała do ucha chłopaka dając mu tym samym do zrozumienia że kanarki i mały pożar był jej pomysłem. No nie do końca jej ale to Thomspon machała swoim patyczkiem na lewo i prawo. Lewą dłonią zaczęła bawić się jednym kosmykiem włosów chłopaka. - Cóż mogę coś wymyślić ale jeśli przegnę to obie kobiety Marion się na mnie rzucą a potem kto mnie obroni ? Zapytała głosem małej dziewczynki i spojrzała na wcześniej wymienione kobiety. Nadal była rozbawiona tym jak rodzice Elenki starają się odgonić od siebie ptaszki. Co z nich za czarodzieje! Czemu po prostu nie machnęli różdżkami? Ich córeczka nie miała zahamowań co do gnębienia uczniów a jej rodzice poją się zabić kanarka? Dobra mniejsza o to.
Jego uśmiech pogłębił się nieznacznie. Patrzcie państwo, mała psotnica. A to się trafiło. — Więc mamy drzewko, kanarki.. — rzekł cicho, przeciągając nieznacznie samogłoski — Wciąż brakuje fajerwerków, zmieniających kolor skrzatów, gości bekających bańkami, szarżującej na teoretycznych nowożeńców duchowej husarii i kilku, a może nawet kilkuset innych szczegółów, którymi moglibyśmy poprawić sobie humor. — Co powiesz na husarię. — Rzucił z dzikim błyskiem w oku, silniej zaciskając palce na różdżce. Przyzywanie Przodków na każdej rodzinnej imprezie, było popisowym numerem jego wuja, Włada, ale czas, który z nim spędził umożliwił podpatrzenie jednej, czy tam dwóch sztuczek. Fakt, że nie bardzo panował nad tymi szaleńcami wolał przemilczeć. Zjawy Przodków były na tyle silne, aby być widocznymi, lecz brakowało im sił, by poruszyć jakimś przedmiotem, bądź skrzywdzić żywych. Tak, Przodkowie, byli dobrym pomysłem. — Tylko będziesz musiała, się czymś zająć, Słonko, coby nie podejrzenia nie padły na ciebie. — Zerknął rozbawiony na przechadzającą się po sali, nieznaną mu starszą kobietę. Najwidoczniej była matką tej całej.. Eleny, co stwarzało z niej doskonały cel. — Zawał, nie zawał.. Co obstawiasz?
Tok myślenia jej Promyczka coraz bardziej zaczynał się jej podobać, jego pomysły były wprost niesamowite zdaniem Lynn oczywiście. Wszystko jej odpowiadało tylko więcej kanarków już nie zniesie, wystarczy że co chwilę musiała jakiegoś 'wypraszać' ze swoich włosów. Thomspon nadal bawiła się kosmykiem włosów chłopaka i obserwowała wszystkich znad jego ramienia. O to czyli dziś Boris zagra bohatera Lynn? Miło. - Jakoś nie mam zamiaru się przenieść, po pierwsze wredne ptaszki zaraz znów będą chciały zrobić sobie z moich włosów gniazdko a po za tym tutaj są świetne widoki. Powiedziała i zachichotała cicho, mówiła prawdę. O jak widać matka Eleny wydostała się od kanarków i teraz starała sie znaleźć sprawcę tego zamieszania. Po raz kolejny zachichotała. - Nawet jeśli przyjdzie im do głowy że to ja to przecież nie mam różdżki w dłoniach a mojej kiecki mi na pewno nie ściągną. Powiedziała pewna swoich słów, delikatnie się schyliła kiedy zółty kanarek przeleciał nad ramieniem chłopaka. Po raz kolejny mruknęła coś niezadowolona pod nosem. Czego marudzisz przecież to ty je wyczarowałaś a teraz cierp! - Po za tym i tak mam na pieńku z przyszłą żoną Le Faya a więc i tak to bez różnicy. Najwyżej kiedy sie na mnie rzuci ty zagrasz bohatera. Powiedziała słodkim tonem i nadal zaczęła bawić się jego słowami, słysząc jego pytanie spojrzała ponownie na matkę Elenki. - Hmm zwał. Wyszeptała mu do ucha i czekała aż chłopak rzuci zaklęcie.
— Jeśli zajdzie taka potrzeba obronię cię własną piersią. — Parsknął powstrzymując śmiech; znów miał robić za rycerza w lśniącej zbroi, chociaż jego sposób bycia klasyfikował go zazwyczaj jako tego "złego", przed którym należało bronić nadobne i czyste niewiasty. Zabawne, nigdy nie posądzałby się o jakiekolwiek złe zapędy, ni na tle cielesnym, ni psychicznym. Ale on się nie znał, o czym Quietus usilnie mu przypominał niemal co dnia. — Więc czas na bal; rozśmieszmy matkę przyszłej pani Le Fay. — Strzepnął z rękawa nieco popiołu i smagnął różdżką powielając go. Nie chciał by Przodkowie tracili energię na coś tak trywialnego jak tworzenie materialnej formy; popiół był równie skuteczny w gromadzeniu ich Odbicia co ektoplazma. Niemal cudem, powstrzymał się przed rechotem, który mógłby zdradzić jego zamiary i wyszeptał krótkie zaklęcie, dźgając różdżką w stronę popiołu, który z cichym szelestem zaczął się gromadzić w poszczególne kopczyki i nim zdążył mrugnąć po Sali rozbiegła się zawodzących niemiłosiernie Zjaw. Cholera, chyba coś skopał, bo miast oddziału husarii wyszła mu banda jakichś neandertalczyków, odzianych w skóry i uzbrojonych w jakieś kamienne.. narzędzia?! — Ups.
Słysząc że stara się powstrzymać śmiech sama zachichotała. - Nie będziesz miał wyjścia bo mi się nawet nie śni żeby znikać za twoich pleców. Wyszeptała mu do ucha i uważnie obserwowała każdego człeka chodzącego lub biegającego po sali. Jak na razie skrzeczące ptaszki dały sobie spokój z włosami Corneli co ją bardzo ucieszyło. Dziewczyna była zbyt zajęta pilnowaniem innych czy nie zwracając na nich uwagi że nawet nie spostrzegła kiedy chłopak rzucił zaklęcie. Zapatrzyła się na palące sie drzewo z którego powoli nie zostawała nic. Słysząc jego 'usp' oderwała wzrok od resztek rośliny i wzrokiem na nowo omiotła salę. Szczęka jej opadła na sam parter i trochę jej zajęło zanim ją pozbiera ale kiedy jej się to udało otworzyła usta żeby coś powiedzieć ale po chwili je zamykała i tak kilka razy. Wyglądała jak rybka wyciągnięta z wody, kiedy odzyskała język w buzi przełknęła dość głośno ślinę. - Jakie ups? Zrób z tym coś bo nie tylko kobieta Marion padnie na zawał ale ja również. Powiedziała jak mała dziewczynka histeryzując, cóż zawsze była taka poważna i złośliwa że dziś może zachować się jak dziecko. Z lekkim przerażeniem w oczach patrzyła na broń jaką mieli ci neandertalczycy syknęła cicho wyobrażając sobie że dostaje takim czymś w głowę. Kurde wtedy mózgu musiała szukać by gdzieś w Londynie jak nie dalej. Delikatnie zakręciło się jej w głowie. - Po za tym to nie przypomina mi ducha. Szeptała cały czas mu do ucha starając się nie krzyczeć i za bardzo nie zwracać uwagi na ich dwójkę. Machała dłońmi przed jego twarzą cały czas marudząc mu do ucha. Kiedy zmęczyła się machaniem zawiesiła się na ramieniu chłopaka. - Miejmy nadzieję że nie są oni groźni. Powiedziała jakoś tak z nadzieją w głosie i przyglądała sie nowym...gościom.
— Nie są, spójrz.. — Odsunął się na chwilę od dziewczyny i kiwnął dłonią na przebiegającą w pobliżu Zjawę; na oko imitowała kilkunastoletniego wojownika. O ludzie, ależ to dawniej było.. — No chodź, chodź! — Zjawa ruszyła na niego z nieludzkim rykiem i rozbiła się o jego wyciągniętą rękę. Zmaterializowała się silnie zdezorientowana tuż obok Borisa i ponowiła swój atak, kończąc tak samo jak przed chwilą, jednak tym razem nie przyjął ponownie ludzkiej formy. Najwidoczniej Magia w nim zawarta wyczerpała się bezpowrotnie, a szkoda, jego próby były nawet zabawne. — Widzisz? — Zwrócił się do Thompson otrzepując rękawy z pyłu. — Poza tym, że brudzą, są niegroźne. — Podszedł do niej i poklepał ją po łebku, niczym małe, zdenerwowane zwierzątko. Nie bardzo wiedział, jak obchodzić się z zestresowaną, wpadającą w histerię kobietę, była wówczas nieprzewidywalne i, cholera, konia, jeśli umiałby ją wówczas uspokoić! Kobiety to dziwne stworzenia.
Kobiety nie są dziwne tylko po prostu nikt jeszcze nie napisał do nich instrukcji obsługi. A więc to wielka różnica! No ale zgodzić się muszę Thomspon była dość dziwną dziewczyną, raz mogła być odważna, złośliwa i pewna siebie a za chwile mogła być przerażona, głupiutka oraz mogła zacząć histeryzować. Na przykład teraz jest tą drugą Lynn. Zmarszczyła nos kiedy ten ją poklepał, kichnęła kiedy w nozdrzach poczuła resztki popiołu z jego rękawa. Po machała dłonią starając się odgonić resztki pyłku. - Dobra niech Ci będzie. Po za tym zanim wpadłeś tu mogłeś się przebrać. Mruknęła z delikatnym uśmiechem, popatrzyła chwilę na chłopaka potem skierowała wzrok na całe towarzystwo. Muzyka nadal grała a nie którzy uczniowie zaprzestali walki z kanarkami a zajęli się obserwowaniem ludzi z maczugami. Lynnette zachichotała cicho na widok przerażonych min młodszych uczniów, oparła się o ramię Borisa. - Jak widać nie tylko ja byłam przerażona. Powiedziała i głową kiwnęła na dzieciaki z których jeszcze chwile wcześniej chichotała. Po raz kolejny jakiś kanarek doczepił się do jej włosów, zaczęła się z nim szarpać a kiedy ten zirytowany sam sobie poleciał brunetka westchnęła. Właśnie teraz żałowała że nie związała swoich włosów. - Po za tym widziałeś gdzieś naszego pana młodego ? Zadała pytanie koledze i rozejrzała sie po sali, w tym zamieszaniu ciężko było go zlokalizować. - Może sie schował? Albo zabrał butelkę ognistej i siedzi gdzieś pod stołem pijąc i starając się zapomnieć że wychodzi za...Elenę? Powiedziała z głupią miną patrząc na twarz swojego przyjaciela.
Zachichotał, gdy kolejny ptaszek zaplątał się w jej włosy. Oh, dobrze, że własne zapobiegliwie związał, jeszcze przed wejściem do Sali; naprawdę nie miał ochoty na kanarkową wojnę.
Pytanie towarzyszki sprowadziło go na ziemię, z daleka od kanarków i wymusiło kolejne oględziny Wielkiej Sali, w których, tym razem, zawadzały mu Zjawy . — Szczerze mówiąc, wcale bym sie nie zdziwił. Ciszek nie jest z takich co lubią imprezy. — Westchnął cierpiętniczo. Jakiekolwiek. — Dodał po chwili. Świetnie, kanarki, panna w czerni, zagubiony pan młody, i co , zastęp aniołów? — A wróżbiczki dalej nie ma.
Zaklął oczyszczając koszulę zaklęciem z większości popiołu po Zjawie. Cóż, teraz przynajmniej nic sięz niego nie obsypywało, chociaż Lynnette miała rację, mógł się przebrać przed przybyciem, jednak.. sądząc po tym co się dzieje dookoła nie miałoby to sensu. Heh, Quiet musiał mieć niezłą minę, to wszystko musiało silnie ranic jego poczucie estetyki. — Można by go potraktować zaklęciem namierzającym. — Zaproponował gładząc w zamyśleniu kciukiem okrągły szafir, wprawiony w srebrną, runiczną obręcz; sygnet rodzinny, który tak nieszczęśliwie ubrudził. — Ewentualnie przyzywającym.. albo po prostu go zawołać, grożąc, że jak nie wyjdzie, to miotnę w niego klątwą i tym razem to jego wątroba zmieni właściciela.
Słyszała jak chłopak zachichotał z tego że kanarki upodobały sobie jej włosy. Spojrzała na niego piorunując go swoim wzrokiem, po chwili jednak stał się on łagodny. Swoje włosy po raz kolejny zarzuciła na jeden bok i wzrokiem zaczęła szukać jakiś innych twarzy niż tylko jakiś dzieci. Znalazła Cass, Sebka, gdzieś tam jeszcze innych a najbardziej wzrok przykuwała niezadowolona mina Eleny. Lynn aż musiała się szeroko uśmiechnąć na ten widok, nie chciała psuć zaręczyn młodej pary no ale okoliczności tego wymagały. La Fay gdzieś zniknął, Marion nie umiała się zająć ani jakoś rozbawić gości a więc goście postanowili sami jakoś rozruszać imprezę. Po za tym ten czarnowłosej dziewczynie jeszcze się nie oberwało za to co ostatnio zdarzyło się między nimi w starej, pustej klasie. Niech jeszcze raz spróbuje ją dusić to wielka Marion już nie będzie taka wielka. Słowa chłopaka, które doszły do jej uszów z bardzo daleka przywróciły ją do rzeczywistości i odgoniły od marzeń, w których to Elena błagała Lynn na kolanach żeby ją zostawiła lub zabiła. Dziewczyna z chęcią spełniła by jej drugą prośbę. Pokręciła dalej głową i spojrzała na ciemnowłosego chłopaka. - Klątwa? Brzmi bardzo ciekawie. No tak dla tej dziewczyny wszystko było ciekawe, zafascynowała by się nawet głupimi cukierkami czy też czymś innym. Ale klątwa była czymś super a ona lubiła takie super rzeczy! Kurde co się dziś ze mną dzieje? Moja głowa jest pełna głupot. - Po za tym myślisz że Quiet sie nie wścieknie jeśli zobaczy to...coś ? Zapytała tak dla upewnienia, jakoś nie miała ochoty dostawać kopa od młodszego ślizgona. Jej tyłeczek był z porcelany, nie no przesadziłam. Po prostu zapytała się dla pewności, jakoś nie chciała mu sprawić przykrości tym że zniszczyła mu imprezę no ale sam zasłużył! Zniknął sobie gdzieś a jej się nudziło!
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Nieco spóźniony jak zawsze, a jednak obecny Nero wkroczył do sali dumnym krokiem. Od progu począł wodzić wzrokiem w poszukiwaniu Eleny... A jakie miał intencje? Kto to wie.. W każdym bądź razie zauważył ją stojącą obok... CO?! Elena stała obok Cornelii. Ale.. Przyjął znów chłodny wyraz twarzy i pospieszył do Eleny. Najpierw przekalkulował ją wzrokiem. Następnie uśmiechnął się i podając rękę Elenie rzekł: - Gratulacje! Więc niedługo wesele? Miejmy nadzieje, że ten związek nie wypali na panewce. Cały czas spoglądał kątem oka na Cornelię.. Zauważył też faceta w sukience. Zwrócił się do Eleny: - Czy tego pana trzeba usunąć?
Patrzyła tylko jak jej przyjęcie dalej zmienia się w katastrofę... Wzięła głęboki wdech i przywołała do siebie dwa skrzaty. -Przygotujcie Pokój Muzyczny. Niech instrumenty cicho grają, w kominku pali się ogień, a herbata i kawa już czekają.- powiedziała chłodno i odesłała je do roboty. Rozejrzała się po sali i zobaczyła jak Nero do niej podchodzi. Podała mu rękę z miłym uśmiechem. -Dziękuję, jednak daty ślubu jeszcze nie uzgodniliśmy. Ale możesz czuć się zaproszony.- powiedziała dalej mile się uśmiechając. Spojrzała w stronę podestu. Jej matka znowu robiła z siebie pośmiewisko, a ojciec nie reagował. Za jakie grzechy?! cicho... -Nie, nie, ja się nim zajmę... Do ciebie mam inną prośbę. Czy mógłbyś wyprowadzić stąd moich rodziców i państwo Le Fay do pokoju muzycznego? Wszystko tam już na nich czeka, a ja muszę ogarnąć to co się tutaj dzieje. Będę ci bardzo wdzięczna.- powiedziała uprzejmie. Nero bardzo dobrze wiedział, ze nie prosiłaby go o pomoc gdyby an prawdę nie musiała. Miała nadzieję, ze to doceni.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Uśmiechną się. Miał wyprowadzić jej rodziców no i w sumie teściów? Ok.. Było to dziwne zadanie, jednak czemu nie. Podszedł najpierw do jej rodziców. Zauważył, kanarki atakujące mamusię. Wyciągnął więc różdżkę i niewerbalnie spalił je. Następnie podszedł do państwa Marion i poprosił, o pójście za sobą. Następnie podszedł do państwa Le Fay i spytał o to samo. Uśmiechając się lekko do Eleny zaprowadził dwie rodziny do pokoju muzycznego, gdzie mogli się... Odprężyć? Nie mógł jednak przegapić widowiska i pospiesznym krokiem wrócił do Wielkiej Sali, zobaczyć, co zaplanowała Elena.
Nero wyprowadził rodziców a ona musiała pomyśleć. I tam nie zapanuje nad tą bandą, więc nie miała zamiaru się wysilać. Najpierw wysadziła wszystkie latające stworzonka w sali. Usłyszała kilka pomruków niezadowolenia. Potem znów weszła na stół. Transmutowała łyżkę w mikrofon i zwróciła się do gości. -Jak rozumiem takie przyjęcie wam się bardziej podoba... No nie powiem niezła zabawa. Nie będę wam jej psuć więc róbcie co chcecie, tylko nie zdemolujcie zamku. Ale ostrzegam, od tej chwili odpowiedzialność za to wszystko przejmujecie wy. I to wam się oberwie jeśli coś się tu stanie.- powiedziała poważnie, ale i łagodnie.- A teraz miłej zabawy.- dodała z delikatnym uśmiechem. Zeszła ze stołu a z głośników poleciał dobry rock. Poszukała Quietusa. Gdy do niego podeszła znów chwyciła go za rękę. -Rodzice są w pokoju muzycznym. Chodź.- szepnęła mu do ucha i wyprowadziła go z sali.
Stanie obok tej wywłoki zdecydowani nie było wesołe. To też zignorowała ją do tego stopnia, że nawet nie wiedziała, czy dziewczyna coś do niej powiedziała, albo coś. Naprawdę miała w sobie pełną pogardę do tej osoby i marzyła, żeby stała jej się ogromna krzywda. A tutaj tymczasem nie dość, że w przeciwieństwie do Corin jest bogata to jeszcze okazało się, że zaręczona. Podczas gdy dla Gryffonki wszystkie miłosne schadzki nadal kończyły się porażką, albo przyjaźnią. No cóż poradzić. Rozszerzyła oczy nagle słysząc znajomy głos... Dawno się nie widzieli. Spojrzała na niego kątem oka a widząc, że i on ją obserwuje od razu uciekła wzrokiem. Nero... Kope lat. Już chciała się odwrócić i odezwać do niego ale... Właśnie odszedł. Zajął się jakimiś oburzonymi parkami. Obserwowała jeszcze przez chwilę drzwi. Kiedy ponownie wrócił uniosła kącik ust delikatnie. Tęskniła za nim, to musiała przyznać. Ciekawe, co u niego.
— Nie. — Odparł lakonicznie, odprowadzając wzrokiem wyprowadzanego przez narzeczoną przyjaciela. Biedak. — Skoro dotąd na nas nie naskoczył to teraz jest mu to w pełni obojętne. — Zwrócił się do Lynnette. — Chociaż szkoda, jest mi winien wątrobę i naprawdę chciałbym ją w końcu odzyskać. Kiedyś, przemknęło mu przez myśl; ponownie ukrył różdżkę w rękawie i ruszył w kierunku stołu, przez tłum ludzi i Zjaw, holując za sobą Lynn. Skoro już tutaj trafił to mógłby coś zjeść.
Kiedy do sali wkroczył dumny nauczyciel Nero prychnęła cicho. Była taki sam jak Elenka ale była jedna mała różnica. On był dość przystojny a Marion...pfff szkoda gadać. Za bardzo nie słuchała jej kiedy ta zaczęła swój wywód, była zbyt zajęta szukaniem Quieta, po chwili go namierzyła jak zostaje wyprowadzony z sali przez pannę Elenkę. - Zabrała nam pana młodego. Jęknęła do ucha Borisowi i ruszyła zaraz za nim. Gdzie on ją ciągnął? Znad jego ramienia z daleka zobaczyła stół z jedzeniem, zaśmiała się cicho. - No tak porwali nam Le Faya a ty będziesz sobie siedział na tyłku i jadł? Zapytała i kiedy dotarli do stolika ona usiadła sobie na krześle. Chwyciła w dłoń szklankę z wodą i upiła łyka. Rozejrzała się dookoła, nigdzie nie widziała rodziców Marian ani Le Faya, nauczyciela też nie było. A więc arystokracja prysnęła? Czyżby Elenka bała się małego zamieszania i nie miała nad nim kontroli? Biedna kobietka.
Błysnął uśmiechem w odpowiedzi i nim zajął krzesło obok Thompson chwycił stojący nieopodal półmisek z kilkoma homarami. To aż dziwne. Nie dość, że bydlaki mieściły się na nim, to jeszcze postukiwały na niego szczypcami! Przeklęta, magiczna Brytania. — Czerwonóżek, czy dieta? — Spytał towarzyszkę, po tym całym przedstawieniu chciał zachować minimum etykiety; jeszcze gotowa go oskarżyć o ignorowanie jej potrzeb. Jednak, gdyby się nad tym dłużej zastanowić.. najważniejsze zdanie miała w tym wypadku babka Quietusa, w końcu to ona próbowała przez ostatnie lata wymusić na nim trochę ogłady. Niestety z miernym skutkiem; chociaż zdarzały mu się przebłyski uprzejmości. W końcu czy można było oczekiwać czegóż innego, po dzikim dziecku, którego głównym zajęciem za młodu było włóczenie się po lasach i próby podkradnięcia się do ojca w jego zmienionej formie, jak nie braku rozgarnięcia? Szaleńcy mieli to do siebie, iż byli niereformowalni.
Powoli zaczynała jej się nudzić, muzyka zaczęła grać na nowo drzewko nadal się paliło a Elenka spaliła wszystkie ptaszki. Zaklęcie Borisa też powoli przestało działać a więc uczniowie jak i reszta gości wzięli sie za tańce, które im wcześniej przerwano. Po raz kolejny upiła łyk wody i spojrzała na ciemnowłosego. - Nie jestem głodna ani nie jestem na diecie. Ona i dieta? Ta dziewczyna jada więcej niż przeciętny mugol. Ostatnio ma takie zachcianki jak kobieta w ciąży, wczoraj pochłonęła cały słoik pikli z masłem orzechowym. Dziś nie miała ochoty na nic, no chyba że jakieś wyśmienite trunki. Tego sobie nigdy nie odmówi. Westchnęła cicho i plecami oparła sie o drewniane oparcie krzesła. Poprawiła roztrzepane włosy na dwa boki i zaczęła bawić się bransoletkami. - A więc co robimy Promyczku? Zapytała się chłopaka z nadzieją że coś wymyśli, powoli spojrzała na niego. Uśmiechnęła sie szeroko widząc jak wcina homary. - Zapomnij o tym pytaniu po za tym smacznego. Mruknęła i oderwała wzrok od miski ze żywymi zwirzętami.
— Dziękuję. — Odparł odkrawając całkiem ruchliwemu zwierzakowi ogon; stworzenie znieruchomiało, najwidoczniej jego żywotność miała być tylko typową pokazówką odnoszącą się do jego świeżości. Dziwne, zazwyczaj homary jadał je już przygotowane i w częściach; po raz pierwszy natknął się na tego skorupiaka będącego - fakt faktem - ugotowanego, i sądząc po nacięciu na pancerzu, już oczyszczonego, lecz to dalej było.. dziwne. Cholera, najwidoczniej mało znał świat, skoro dziwił go cały homar.
Za pomocą długiego widelca wydobył z ogona niewielką ilość, białego, delikatnego mięsa i obejrzał je dokładnie, gdyby nie Lynn, najprawdopodobniej by je nawet obwąchał nie do końca wierząc swoim oczom, lecz nie był w końcu w Vaneni. A szkoda. — Więc tak.. — rzekł powoli, przywołując niedaleki koszyk z pieczywem — Po pierwsze musimy zlokalizować wróżbiczkę, po drugie zaś wyrwać Ciszka z tej całej paranoi. Wiem, że jego babcia z natury lubi go opychać w różne tego typu rzeczy, lecz dzisiaj zdecydowanie przesadziła.