Przy stoliku
Sicarius spojrzał na matkę, która nieznacznie kiwnęła głową. - Oczywiście, choć wątpię by goście chcieli puścić nasze dzieci przed północą. - Odpowiedziała za męża Vivian. - Chyba, że mówimy tu o dniu następnym. - Uśmiechnęła się delikatnie. Jej męża przeszły dreszcze, wiedział iż jego żona będzie niezadowolona z jakichkolwiek sprzeciwów, jeśliby to delikatnie ująć. Mistrzyni Eliksirów najwidoczniej uznała Rosalie za osobę innego poziomu niż ona, więc wszelkie sprzeciwy zamierzała dusić w zarodku. Niby była całkiem niepozorna, ale wychowała trójkę dzieci praktycznie całkiem sama, wymagało to od niej silnego charakteru. Miła pozostała, w przeciwieństwie do matki Eleny potrafiła zachować się odpowiednio, tak jak nakazywało jej arystokratyczne urodzenie. Nie lubić kogoś, a mimo to nie robić sobie zaprzysięgłych wrogów - to była dewiza rodu, z którego się wywodziła.
~*~
Quietus spojrzał na śmiejącego się Sebastiana. Wiedział, że bawi go to, iż wyciągnął różdżkę, jednak chyba źle to interpretował, bo Le Fay wcale nie miał zamiaru go atakować. Jakby nie było, Quietus głównie używał zaklęć obronnych, odkąd ledwo udało zatuszować się przed ministerstwem nadużywanie przez niego czarnej magii, od której ktoś, kto się napatoczył po drodze zwyczajnie zginął. Le Fay nie uznawał, że to jego wina, jakby nie było on nikomu nie kazał się pod swoją różdżkę pchać. Tym bardziej, że naprawdę Sebastian nie wyzwalał w nim negatywnych emocji. Jakby nie było, należeli do tego samego Domu. Nie obawiałby się z nim skrzyżować różdżek, niezależnie jak wielkie mniemanie o sobie miał Michaelis, Quietus również był Ślizgonem z typu tych, którym nie chiałoby się nacisnąć na odcisk. Poza tym Sebastian wierzył w miłość, tak jak reszta uznawał, iż to ona lata temu ochroniła Złotego Chłopca przed Czarnym Panem, a nie łaska sięgnąć do podręczników z zaklęciami pradawnymi. Po co udowadniać, że Lily Potter jedynie użyła zaklęcia Bloodblons traktujące o gotowości do śmierci, byleby tylko ochronić rodzinę. Przecież nazwa "miłość" brzmi tak ładnie, poetycko, umarła z miłości dla syna, oh, ah, jakie to piękne, doprawdy. Nie zmienia to faktu, że umarła, czyli w gruncie rzeczy została kolejną ofiarą tego szumnego uczucia. To, że przy okazji Harry Potter był chroniony, było nieistotne, to się nazywa chyba skutki uboczne. A Czarny Pan umarł, bo nie docenił przeciwnika, do tego zawierzył wróżbie, żył jedynie zemstą bez żadnego planu po ponownym powstaniu, i porywał się ogólnie z motyką na słońce. Jak wielu wielkich postaci historycznych padało bo pokonało ich dziecko, tylko dlatego że nie wpadli na to, iż może to zrobić... Cóż, bynajmniej w jego opini.
Spojrzał na kolejną wchodzącą osobę. Wiedział, że to Gryfonka, jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć jej imienia. Myślał intensywnie, gdy ta w końcu do nich podeszła i wypowiedziała niekoniecznie pozytywne dla Eleny myśli. Ledwo powstrzymał się, by nie wybuchnąć śmiechem, jednak uśmiechnął się, nieco rozbawiony. - Miło mi, Quietus Le Fay. - Odpowiedział Corin -a właściwie Cornelii, jak sobie teraz skojarzył - całując ją szarmancko w dłoń. - No, do starego mi jeszcze trochę brakuje, fakt, moja przyszła żona też mi to wytknęła. - Uśmiechnął się delikatnie, wspominając zdziwienie Marion, gdy dowiedziała się, iż właściwie jest od niej młodszy. - Mordercą? - Tsa, kolejna osoba nie przepadająca za Eleną. Miał jedynie nadzieję, że to, iż większość szkoły nie lubi Marion nie przełoży się na niechęć do niego, chociaż w gruncie rzeczy cenił sobie jakość znajomych, a nie ich ilość. - Hm, to wiesz co, może przed ślubem, mniej pieniędzy wydam. - Szepnął do niej konspiracyjnie, uśmiechając się kącikiem ust. Zażartował oczywiście, jego arystokratyczne wychowanie obligowało go do tego, by bronił swojej żony/narzeczonej niezależnie, czy było to aranżowane, czy nie.
Obserwował poczynania tego czegoś, co nie wydawało się zbyt żywe ani martwe, trwało w zawieszeniu. Chyba się jeszcze z tym nie spotkał... Nic nie robił sobie z jego wywodów, nawet jeśli były prawdą, niespecjalnie się tym przejmował. Jego siostra uchyliła się przed lecącym nożem i zgasiła palącą się suknię. Quietus mimowolnie pomyślał, że to przyjęcie, to jak na razie katastrofa... I jeszcze Boris się dziwił, że Le Fay nalegał na jego obecność! Chociaż jedna przyjazna, znana dusza, wśród tylu mniej lub bardziej obcych osób. Z Lynn miał dobre stosunki, ale ona znała tutaj więcej osób niż on, więc naturalnie z nimi też rozmawiała. A Boris tak jak Quietus chodził własnymi ścieżkami, więc mało kogo znał. Eh, czego on wymaga... Patrzył na to, jak Elena dała się sprowokować i przemieniła ciuchy w różową, słodką kieckę. Miał ochotę wywrócić oczami i nazwać to dziecinadą, ale może przynajmniej to, co zrobiła Marion kogoś rozbawi. On miał zbyt specyficzne poczucie humoru, do tego tylko przy niektórych osobach się ono objawiało. Choć w sumie miała rację, nóżki to mógłby ogolić...
Spojrzał na Lynn przepraszająco. - Przepraszam, organizacja wzięła w łeb. Gdybym wiedział, że na Elenę tak wiele osób ostrzy pazurki, sam wziąłbym się za organizację tego, a tak jestem tylko tym, który się z nią żeni, nic więcej. - Wyjaśnił cicho jej, ale nie zważał na to, że Cornelia i stojąca nieopodal Elizabeth też słyszą. - Chyba się przeniesiemy, ale nie chciałbym robić Elenie na przekór, stanie się strasznie nieznośna, wiesz... - Uśmiechnął się słabo, patrząc na narzeczoną. Uśmiechnął się kącikiem ust, widząc ptaki. Kolejna próba rozładowania gęstej atmosfery, tym razem przez Lynn. Patrzył na ptaki, lubił je, to chyba było niejako powiązane z jego genami i tym, że trzy czwarte animagów z jego rodu zawsze zmieniało się właśnie w ptaka. On chyba tez niedługo zacznie uczyć się animagii, tak żeby sprawdzić czym będzie. Niezbyt spodobało mu się palące drzewo, ale póki to nie szło dalej, to cóż... Każdy ma, jak ma.
Odwrócił się, gdy kolejna osoba weszła do sali. Nie zwróciłby uwagi, gdyby nie znał tej magii. Zmrużył oczy, patrząc na tą łajzę, Borisa. O, teraz się znalazł. Był ciekawy, czy to była wina Jagody, babci Hircyne'a i przyjaciółki jego babki, czy Boris zwyczajnie zapomniał. A może oba. Spojrzał na niego zirytowany, wiedział że mimo odgległości kumpel zauważy, iż teraz będzie musiał się naprawdę bardzo postarać, jeśli chce, by Le Fay go kiedykolwiek poskładał, naprawiał mu śledzionę, czy co tam jeszcze. Gestem wskazał, że ma podejść, bo on się stąd nie ruszy, nie może za bardzo. Na szczęście Lynn go ciągnęła w jego stronę. Wyglądasz jak ofiara wojny mówił jego wzrok, gdy mierzył nim przyjaciela. Uśmiechnął się złośliwie, jakoś od razu polepszył mu się humor. Miał kogoś, kogo mógł pozaczepiać bez konsekwencji czy obrażenia się na niego. Życie było piękne. Miał już wyjść naprzeciw Lynnette i Borisowi, ale złapała go jego siostra i pociągnęła do tańca. Cóż, siostrze się nie odmawia, więc poszedł zatańczyć... Koło nich przebiegł jakiś neandertalczyk, ale już się tym nie przejął, obracając siostrę w rytm muzyki. Płonące drzewo, latające ptaki, wcześniejsza gonitwa węża i kota... Jakoś mu to różnicy nie robi to wszystko. Ujrzał Borisa, wiedział, że to jego pomysł. Tylko on mógł na coś takiego wpaść. Aż dziwne, że go do tego pomysłu nie zaprzągł, no ale w sumie jeszce się nie spotkali... Po skończonym tańcu już chciał znów podejść do Borisa i Lynn, ale jego kuzyn niemal go wywlekł z Wielkiej Sali, widocznie coś ważnego. Przycupnęli w przejściu dla nauczycieli, a Isidor pokazał mu kruka, w którym Quietus rozpoznał swojego własnego. Zmarszczył brwi. Wziął kruka na ręce, ptak zakrakał i wystawił nóżkę, do której przywiązany był pergamin. Quietus odwiązał rulonik i zaczął czytać.
Z przyjemnością mam zaszczyt poinformować pana, iż zdał pan drugi stopień wtajemniczenia Mistrzostwa z dziedziny Eliksirów z zaskakującym wynikiem zdawalności 100%, bez najmniejszego błędu. Stowarzyszenie Mistrzów Eliksirów ma nadzieję, że tak jak matka, dołączy pan do nas, jako członek, gdy skończy już pan szkołę.
Miranda Black, wicedyrektor SME, Mistrz Eliksirów wtajemniczenia piątego stopnia.
PS Gratuluję zaręczyn, Quietusie. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy ;)
Z wrażenia, Le Fay wpatrywał się tępo w pergamin, jakby do niego nie docierały zdobyte informacje. Jeszcze do niego nie dotarło, nie wierzył w to, że uzyskał 100%. Isidor niecierpliwie wyszarpnął pergamin i przeczytał wiadomość, po czym krzyknął z euforii, przytulając kuzyna. Dopiero to otrzeźwiło Quietusa, który uśmiechnął się tak szeroko, jak praktycznie nigdy.
- Zdałem, kurwa, zdałem stary! - Wykrzyknął, przytulając się do Isidora i śmiejąc się jak obłąkany. - Niech no tylko matka zobaczy! I Sheila, niech ją zeżre z zazdrości! - Zaśmiał się, bujając na boki, szczęśliwy jak jasna cholera. Zupełnie zapomniał o przyjęciu, żył tą chwilą i raz za razem czytał informację od Mirandy.
Gdy już ochłonął, wrócił do sali i od razu został złapany przez narzeczoną i wyciągnięty z Wielkiej Sali. Nawet nie zdążył podejść do Borisa...
- Idę, już idę. - Mruknął, dając znak kuzynowi, że ma z Sheilą też przyjść, jak już zgarną Lynn i Borisa ze sobą, bo on sam z tymi wszystkimi zostać nie chciał. Wyszedł więc.
~*~
- No z tobą sobie dziecka nie zrobi Borisku! - Powiedziała Sheila, tarmosząc przyjaciela brata za spięte włosy, gdy podeszła do nich a on biadolił o małżeństwie politycznym. - Przywitałbyś się ze mną chociaż, czuję się zignorowana. - Fuknęła na niego, ale uśmiechnęła się wesoło. - Ale impreza, nie ma co. Żal mi braciszka. Aż mam ochotę coś zrobić tej Elenie, on jej dał wszystko zrobić, a ona nie potrafiła tego utrzymać... - Podrapała się po głowie. - Do tego z jego listów wiem, że ona chyba będzie żądać, by szedł z nią na liczne kompromisy, a nawet jej się kłaniał. - Syknęła. Widać było, że jakoś Marion nie przypadła jej do gustu. - Cóż, jeżeli ona tak to chce, to długo to małżeństwo i tak nie potrwa, ale wiesz przecież Borisku o tym, po co ja w ogóle tyle gadam. - Uśmiechnęła się do niego. Zmierzyła wzrokiem dziewczynę, którą poznała na początku przyjęcia jako Lynnette. - Hej ponownie. Ty, a może byś jakoś omamiła braciszka, żeby on jednak się nie żenił z tą łajzą, a z tobą? Też jesteś czystokrwista, babcię pewnie zaboli, ale mama i tata to zaakceptują... - Tak, Sheila też lubiła manipulować, jednak już na początku uznała Lynn za fajniejszą, niż Elenę. Do tego Lynn była Ślizgonką, co dawało jej dodatkowego statusu. - Sorry, bywam zbyt bezpośrednia. - Uśmiechnęła się, choć wcale nie tak, jakby naprawdę było jej przykro. - A wydostać braciszka jest bardzo prosto. - Zwróciła się do Borisa. - Bierzemy go za fraki i wleczemy w stronę wyjścia, stuprocentowa skuteczność, choć będzie trochę psioczył. - Dodała, zakładając zbłąkany kosmyk za ucho. - Dobra, nie gadaj tyle. - Podszedł do nich Isidor i uśmiechnął się do Borisa. - Jak tam Jagoda? - Spytał, siadając obok niego. - Babcia tęskni za wspólnymi zabawami w nekromancję, możesz jej to przekazać. - Uśmiechnął się do Borisa lekko. - I popieram plan wzięcia go za fraki, jeszcze będzie nam wdzięczny. - Dodał, kiwając głową z przekonaniem. |