/Annelise, spoczko, przecież mogą pisać w tym samym temacie :face: /
- Och daj spokój, Slone! Każdy, kto ma rozumek choć odrobinę większy niż gumochłon, wie i podpisze się obydwoma rękoma pod stwierdzeniem, że jesteś pajacem. A centaury to i nawet racicami, kopytami, no, czymkolwiek tam one się podpisują - powiedziała nieco zirytowana, machając zbywająco łapką. Nie będzie takiego zdradzania koleżanek Brooklyn. - Jasne, Elenko, ja już swoje wiem. Tak sobie miło rozmawiacie, a magiczny sprzęt Gilberta już w gotowości. No ale cóż, powiedzmy, że wierzę. - Pokręciła głową z dezaprobatą. Oczywiście mówiąc o 'sprzęcie' też miała na myśli różdżkę, którą chłopak tak ochoczo wymachiwał w tę i we w tę. - Z nudów przyszłam piasek grabić - rzuciła na odczepnego. No na Merlina, co też można robić na plaży! Wiedziała jednak, że jeśli czegoś nie zrobi, bikini Elenki prędzej czy później sprowokuje Slone'a do czynów wszelako lubieżnych! - A tak poważnie, to mam dodatkowy bilet na dzisiejszy koncert Crucio i szukam jakiegoś wiernego fana, który by się ze mną wybrał... - powiedziała cwaniacko, znając gust muzyczny Gilbercika. - Na jego wizbookowym fanpejdżu piszą, że ma zagrać kawałki z najnowszego winyla, no bajka! - dodała zachęcająco, majtając brwiami dla lepszego efektu. - No ale cóż, w takim razie nie przeszkadzam wam w pogawędkach i chyba wyruszę w dalsze poszukiwania - westchnęła udając szalenie smutną, że owego fana jeszcze nie znalazła, po czym podniosła się z piasku, na którym wcześniej powiedzmy, że przycupnęła.
Elenka z uśmiechem na ustach co chwile gasiła Bruklin i jej niezbyt inteligentne argumenty. No i bardzo jej tak dobrze, niech zginie i przepadnie, sama przecież była głupia, nic tylko by wyzywała biednego Gilberta, a on przecież naprawdę był fajny - Centaury mają ręce, wiec się nie podpisują kopytami. Ha, kto tu jest głupi - Dumny z siebie, że wymyślił na nią taką niesamowitą ripostę aż uniósł łapki nad głowę, by właśnie w ten sposób przybić sobie samemu piątke. Tak zwane self five, dokładnie. Zasłużył na to, nie żałował sobie, niech Bruk patrzy i płacze, że nie była taka fajna i nie mogła przybić, bo przegrała, he he he. - Dupe sobie pograaab - Jęknął znudzony już popisywaniem się Toxica. Niecierpliwie spoglądał na cycki Elenki chcąc w końcu wrócić do dyskusji z nią i w ogóle do podrywu i wybierania sobie przyszłej małżonki. Marion i Szarlotka to jednak ciężka decyzja, z jednej będzie musiał zrezygnować na zawsze. Tak myślał i myślał aż nagle dotarły do niego słowa ślizgonki. Oj jak Slone poderwał się z miejsca to aż dziwne, że mu wszystkie ścięgna się nie zerwały. Przez moment rozpędzał się w miejscu niczym postać z kreskówki sypiąc przy tym piaskiem prosto na Elenke, ale to przypadek. Rzucił się na Bruka niczym jakiś wygłodniały jeleń oboje powalajac na ziemie i wykrzykując weź mnie, weź mnie jakkolwiek dwuznacznie to nie brzmi. Szybko wstał z piasku, złapał za ślizgońską rękę dziewczyny i próbował ciągnąć ją za sobą biegnąc przy okazji ku zachodzącemu słońcu kiedy zdał sobie sprawę, że ona jeszcze leży i zrobi jej krzywdę, ojej! Natychmiast się zatrzymał, złapał Toxic pod pachami i podniósł niczym bobasa jakim przecież była pod względem umysłowym i dopiero wtedy pognał z nią w miejsce gdzie koncert na pewno się kiedyś obędzie!
Już myślała, ze ma ja z głowy i będzie mogła wrócić do zabawy (czyli nabijania się w głębi duszy) z Gilbertem, a tu nagle on podskakuje jak oparzony i rzuca sie na Bruk obsypując Elenę piaskiem. Dziewczyna nie chciała oglądać tej szopki, więc otrzepała sie, wstała i pobiegła prosto do wody. Pływała przez jakąś godzinę, dopuki nie zaczęło sie na prawdę ściemniać. Woda byla taka ciepła! Plaża już prawie opustoszała, gdy wyszła na brzeg, cała mokra w swoim zabujczym bikini. Wytarła sie ręcznikiem do sucha, złozyła wszystkie swoje graty do torby i poszła w stronę namiotów.
Eeej, uznaję, że plaża to raczej dość potężnie rozbudowane długościowo miejsce, więc nie przejmujcie się nami, my jesteśmy daleko od kogokolwiek D:
Cyril też nie pamiętał, nie rozumiał - ale nie rozpamiętywał. Wiedział, że Rose byłaby mu potwornie wdzięczna, gdyby w końcu doszła do czegoś poważnego, stałaby się sławna i wpływowa. Może nawet uczyniłaby go swoim managerem, czy kimś takim. Bo był przy niej od początku, wspierał ją i kazał brać się w garść w każdej chwili zwątpienia. Ale to w końcu przestało być grą o wpływy. Nie musiał wcale udawać zachwytu, gdyż faktycznie uwielbiał jej talent. Ale przyjaciół łatwo się traci. Gdy dzieje się to tak szybko, niespodziewanie i niewyjaśnienie, nawet nie warto się odwracać. Tak po prostu się zdarza. Belg doskonale o tym wiedział, i chociaż nie był wcale z tego powodu jakoś szczególnie zadowolony, pozwolił im się rozejść, odejść jej, odejść samemu sobie. Ale po co? Do ciężkiej cholery, po co, skoro dogadywali się tak dobrze? Jej nagła decyzja o zmianie kryjówki, nieco odzwierciedlała się w jego bogatej mimice pełnej skrzywień i cichych mruknięć niezadowolenia. Natychmiast jednak przestał się krzywić, gdy tylko w jego dłonie wpadła butelka Ognistej. Odkorkował ją i wypił kilka potężnych łyków, nie zwracając nawet uwagi na to, że kilka strużek popłynęło mu po szyi i zniknęło w materiale koszuli z powodu nadmiernej zachłanności. Co miał poradzić, naprawdę cholernie go bolało. Kiedy znaleźli się przy wodzie, Ślizgon rozciągnął się wygodnie na piasku, opierając się łokciami o podłoże, wyciągając nogi do przodu i odchylając łeb trochę do tyłu. Zaślepił się w niebo, parsknął śmiechem na słowa Rosie o mugolskim alkoholu i pokiwał głową. Wypił jeszcze trochę whisky, po czym oddał butelkę Krukonce. Wrócił do pozycji siedzącej. Cyrilowe palce spoczęły na moment na jej szyi, a chłopak przyciągnął ją do siebie, by cmoknąć dziewczynę w czoło. - Dobrze, że tam byłem - rzekł, puściwszy ją. Nie czuł już się jednak tak bohatersko jak wcześniej. Teraz został ból i lekkie niedowierzanie, że faktycznie siedzi tutaj ze swoją przyjaciółką, dawną przyjaciółką. Ból powoli mijał, zastąpiony wytępieniem od ognistej, a niedowierzanie również znikało, jakby ostatnio widzieli się wczoraj i dyskutowali o złym użyciu dodatkowej głoski w jakiejś nowej piosence dziewczyny, albo o nowym (legalnym) zleceniu Cyrila w jakimś szwajcarskim muzeum. - Jesteś nagrzana tak bardzo, że jeszcze cię takiej nie widziałem. Często ostatnio sobie tak grzeszysz, Nightshade? - zapytał, unosząc z rozbawieniem brwi.
i my jesteśmy na plaży w środku nocy, chciałam dodać ;3
Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych, nie odpowiada zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób... Otwiera szeroko ramiona i mówi: nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć. I taka była twoja relacja z Cyrilem. A teraz... Teraz pojawiła się szansa, że wszystko powróci na swoje miejsce, znów będzie tak, jak dawniej. Gdy Cyril podał ci butelkę Ognistej, tylko spojrzałaś na nią z obrzydzeniem i z powrotem wepchnęłaś ją w dłoń chłopaka. Nie, zdecydowanie nie powinnaś już więcej pić, Rosie, przynajmniej nie dzisiaj. Nie chcesz przecież skończyć dnia gdzieś między wydmami oddając przyrodzie całą zawartość swojego żołądka, prawda? Byłaś zmęczona. Za dużo emocji jak na jeden dzień, za dużo alkoholu jak na twoją głowę. Wakacje w Egipcie dopiero się zaczęły, a tu masz wrażenie, jakbyście byli tu już przeszło miesiąc. Położyłaś się na chłodnym piasku, mając kompletnie w nosie to, że pojedyncze ziarenka szukają swojego miejsca wśród twoich potarganych już włosów. Poszukałaś ręką dłoni chłopaka, a gdy udało ci się ją znaleźć, zacisnęłaś na niej mocno palce swojej dłoni. Jakbyś w ten sposób chciała go przy sobie zatrzymać, by już więcej nie uciekł, by już cię więcej nie zostawił, byś już nigdy nie zapomniała jego oczu, dotyku jego ust na twoim policzku albo czole, jego uśmiechu, linii papilarnych na opuszkach palców. Rosie, przecież ty go kochałaś! Kochałaś go jak brata, był dla ciebie kimś więcej, niż tylko przyjacielem. W nim pokładłaś największe nadzieje, tak naprawdę tylko jemu mogłaś całkowicie zaufać. Chciałabyś teraz Cyrilowi wszystko opowiedzieć, wszystko, co działo się od dnia, w którym rozpadła się wasza przyjaźń. Chciałaś, by wiedział, kim był Tommy, co zrobił, co czujesz do Fredericka, jakie emocje towarzyszą ci podczas śpiewu, w jakim zespole już niedługo możesz być wokalistką. Ale najpierw chciałaś poczekać. Potrzebowałaś upewnienia, że to wszystko jest prawdą, a nie twoim kolejnym snem, nie twoją wyobraźnią, robiącą sobie z ciebie żarty. Nie potrzebowałaś być wykpiwana przez własny rozum. - Za często - odpowiadasz cicho, wdychając głęboko coraz chłodniejsze powietrze. Wiatr delikatnie smagał twoją twarz podmuchami sprawiając, że na ustach zaczaił się lekki uśmieszek, wyraz oczu złagodniał, a rysy buzi się wygładziły. - Powiedz mi, że to nie jest sen. Że naprawdę obok mnie siedzisz, że... wróciłeś - poprosiłaś niepewnie, otwierając leniwie oczy i jeszcze mocniej ściskając dłoń Cyrila, jakbyś w ten sposób chciała go przy sobie zatrzymać.
Plaża. Idealne miejsce na to, aby się trochę odświeżyć, a przy okazji popodziwiać egipskie morze. Chociaż, będąc szczerym - nie taka myśl przewodnia mnie tu ciągnęła. A raczej - żadna mnie tu nie ciągnęła, bo to był najczystszy przypadek, że akurat tutaj się znalazłem. Nie ma to jak znaleźć się w zupełnie nowym, obcym miejscu i zgubić się przy pierwszym lepszym zaułku. A z samymi tubylcami też raczej nie miałem ochoty rozmawiać, chociaż to oni byli najlepiej rozpoznani po mieście. Ale wiecie.. nigdy nie wiadomo czy się w ogóle dogadamy. Jeszcze palnę przypadkowo jakąś gafę i zostanę zlinczowany, bo "głupi turysta". Nie rozbierając się nawet, bo nie widziałem takiej potrzeby - wybrałem sobie dogodne miejsce gdzieś na uboczu, na piasku i tam też usiadłem, starając się nie zawadzać zbytnio nikomu. Przydała.. przydałaby się mapa. Ale o tym oczywiście nie pomyślałeś wcześniej, kretynie.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Gdy tylko Nero wyszedł z namiotu szpitalnego, chciał odpocząć. Po krótkim namyśle, stwierdził, że najlepszym na to miejscem będzie plaża. Chwiejnym krokiem, opierając się o laskę, doszedł do słonecznej plaży. Odetchnął świeżym powietrzem, a morska bryza musnęła jego twarz. Kontynuował spacer. Brodząc w piasku powoli zbliżał się do miejsca w którym siedział Gabriel. Mnóstwo Egipcjan krzątało się po plaży. Zbliżył się do Gabrysia i usiadł niedaleko niego. Ale te jego "siadanie" było trochę niezdarne zważywszy na to, że jego sztuczna noga nie była zbytnio mobilna. Ale udało mu się usadzić tyłek na piasku. Popatrzył na Gabriela, a to co zobaczył zdziwiło go. Zwykle gdy uczniowie tu przychodzą zdejmują koszulki i się kąpią. A on siedział ubrany. Gabriel rozglądał się i nie wyglądał na zorientowanego. A Crow wręcz przeciwnie. Gdy siedział w namiocie pielęgniarskim dokładnie przestudiował mapę okolicy. -Zgubiłeś się? Powiedział z uśmiechem na twarzy odkręcając głowę do Gabrysia.
Jako, że byłem bardziej zabsorbowany własnymi, nieciekawymi myślami; nie zauważyłem Nero. I tak to trwałem w błogiej nieświadomości, do czasu, kiedy to z jego ust nie wypłynęło ów jedno, niewinne pytanie. Gwałtownie odwróciłem głowę w jego stronę, machinalnie napinając mięśnie (kto wie, to mógł być jakiś złoczyńca!). Widząc jednakże w mężczyźnie jednego ze swoich nauczycieli, uśmiechnąłem się kącikiem ust. -Wstyd się przyznać, ale.. tak.- Dopiero kilka sekund potem zdałem sobie sprawę z tego, że coś tu jest "nie tak". Przyjrzałem się uważniej mężczyźnie, a potem.. a potem wzdrygnąłem się stłumioną drgawką. Czy on nie.. nie miał nogi? Uch! Będąc zupełnie szczerym, był to dla mnie dosyć niecodzienny widok. Ba, praktycznie pierwszy raz spotykałem się z "takim przypadkiem". I chociaż chciałem pozostać dyskretny, nie przyglądać mu się jakoś zbyt nachalnie, to ciekawość była silniejsza. -Wszystko.. wszystko w porządku, panie profesorze?-
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Jakoś niezbyt zdziwiła Crow'a reakcja Gabriela. W końcu człowiek bez nogi to niezbyt codzienny widok. A wrażenie przybijała sztuczna, nieruchoma noga. Nero czuł się, jakby ktoś rzucił na niego klątwę. Uśmiechnął się do Gabrysia i rzekł: -A dlaczego nie miałoby być dobrze? A.. Mówisz o tym.. Tak, już się pogodziłem z utratą nogi. Nieszczęśliwy wypadek z rekinem. Teraz pozostało mi już tylko pilnować drugiej. Mówisz, że nie wiesz gdzie iść? Powiem Ci, ale najpierw czegoś się napijemy. Idźmy do baru Powiedział profesor i opierając się na lasce mozolnie wstał. Otrzepał się z piachu, i bardzo powoli zaczął kierować się w stronę baru na plaży..
Powieka mi zadrgała, a subtelny uśmiech, który trwał jeszcze przez jakąś chwilę, został zastąpiony wyraźnym grymasem. Hah, i cóż to, moi państwo! Jednak udało mi się palnąć gafę. Co prawda, nie była ona skierowana do jakiegoś Araba, tubylca; tylko do nauczyciela, ale w sumie.. to było chyba nawet gorsze. Jakby nie patrzeć, MY akurat mówiliśmy w jednym języku. Powinienem był potrafić się dogadać, a tu - masz ci los, brak dobrego taktu i wyczucia. -Na Merlina! Przepraszam, nie chciałem..- Już-już miałem się jakoś wytłumaczyć z tej swojej ciekawości, ale było już za późno. Nie chcąc, broń Boże, pogarszać mojej sytuacji jeszcze bardziej (i oczywiście wypytać się o drogę powrotną do obozu), zgodnie wstałem zaraz za Nero. I podążyłem za nim, chociaż.. miałem średnią ochotę na jakieś trunki.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Nie wiadomo jakim cudem, pan Dalgaard zaciągnął swoją towarzyszkę aż na plaży. Był pijany, było ciemno, a plaża nie była znowu tak blisko od miasteczka. Jednakże Bonawentura był dzielnym i wytrwałym mężczyzną i takie drobnostki jak niemożność utrzymania pionu na pewno mu nie przeszkadzały. I przez całą drogę nic nie mówił, tylko uśmiechał się niczym jakiś zboczeniec. Przy połączeniu tego z ciągnięciem też nie do końca trzeźwej Mormiji za rękę dawało to niepokojący widok. Ale cóż - były wakacje. Co to, nie można się trochę wyluzować na wakacjach? Doszedł w końcu do plazy i posadził tyłek na piachu. Uśmiechnął się do Mormiji jeszcze szerzej. Czknął. - Jesteśmy w Egipcie, więc korzystajmy! - powiedział i pocałował kobietę w usta. O.
I Mormija, nie wiadomo czy z pijaństwa, czy z prawdziwej zachcianki, odwzajemniła pocałunek. Cóż za szczeniacka scena, oni pijani, wieczór na plaży, a na drugi dzień nic nie będą pamiętać. Nagle kobieta oderwała się od Bonawentury, jakby czymś zaalarmowana. - Ale... ale.. nie! - powiedziała, całkowicie już zalana, odsuwając się od mężczyzny. - Najpierw, hik! Musisz się ze mną ożenić, o! Tak, tak, Mormija nie mogła sobie już pozwalać na takie gimnazjalne przygody jak seks na plaży bez zobowiązań, to przecież poważna kobieta!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
A Bonawentura spojrzał na Mormiję bez zrozumienia. Jak to ożenić? Przecież jeszcze pięć minut temu sama proponowała mu seks. Albo może żartowała? Nieważne. Najwyżej powie, że nie zrozumiał. A tak w ogóle, to i tak nie będzie niczego jutro pamiętać, więc czemu by się jej nie oświadczyć? - Dobra, Mormija. - powiedział poważnym tonem - Ożenię się z tobą. Obiecuję! Hik! Ale to jutro, okej? Po tych słowach znów ją do siebie przyciągnął i kontynuował całowanie.
- Ale to nie może być jutro! - rzuciła Mormija, gdy ponownie oderwała swoje usta od Bonawentury - Hik, to nie po... po bożemu! Albo żartowała i nabijała się z Bonawentury, albo faktycznie bardzo chciała wyjść za Bonawenturę właśnie teraz, na plaży. Chyba ta wódka nie była dobrym pomysłem. Nagle wstała, stanęła przed Bonawenturą i poprawiła sobie swoje włosy. - Dobra, dobra, Bonawentura! - powiedziała już stanowczo, usiłując myśleć logicznie i racjonalnie. - To chcesz się ze mną żenić? Korzystaj póki możesz, bo potem wytrzeźwieję do końca i zmienia zdanie i uznam, ze jednak warto cię nienawidzić! Z drugiej strony... takie małżeństwo z Dalgaardem to świetny pomysł na zepsucie mu życia i wielką zemstę!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Tak, tak. Bycie mężem Mormiiji byłoby bez wątpienia najgorszą rzeczą, jaka by go spotkała w życiu. Wyobraźcie sobie te okropne obrączki i wspólne mieszkanie... Br. I jeszcze by nosiła jego nazwisko! Horror! - Dobra, Mormija! Sama tego chciałaś! - powiedział poważnym, trochę tylko przepitym tonem Bonawentura - Idziemy do Ministerstwa Magii! W tym hik! momencie! Wstał gwałtownie, lekko się zachwiał, ale po chwili odzyskał pion. Chwycił kobietę za rękę i też ją ustawił obok siebie. Niezbyt poradnie objął ją ramieniem i machnął różdżką. - Ministerstwo Magii. - mruknął i razem ze swoją NARZECZONĄ zniknęli w ciemności. zt.
Dosyć szybko dotarli na plażę, bo biegli. I co z tego, że ludzie się na nich dziwnie patrzyli? Co z tego, że wyglądali jak zakochana para (niestety, ich imiona nie pasują do rymowanki, a szkoda!)? Co z tego, że Kevin o mało co nie zgubił swoich pamiątek? To nic, bo biegł z Hyacką na plażę. Bo było jak dawniej. W końcu dotarli na plażę i akurat w tym momencie Kevin potknął się i upadł prosto na gorący piasek, ociągając za sobą Hyacinth, oczywiście. Aż mu się nasypało do nosa i buzi, ech. - Hhmmmympff - zaczął coś chrząkać. Nie mógł chwilowo wstać w piasku, jakoś tak go unieruchomiło. A torba leżała sobie obok i w każdej chwili mógł ją ukraść. Pomińmy, że nie było tka nic wartościowego.
Hiacka poleciała za Kevinem na ziemię. Wylądowała nosem w łachę piachu. Miała ziarenka dosłownie wszędzie - za koszulką, pod powiekami, w ustach i uszach. Timtpon szybko się podniosła, prychnęła z niezadowoleniem i się otrzepała. Kevin wciąż leżał. - Łamaga! - powiedziała zaczepnie dziewczyna i trąciła go palcem między żebra - Nigdy więcej nigdzie z tobą nie idę, o! Usiadła na gorącym piasku i podwinęła kolana pod brodę. Była taka szczęśliwa, że się w końcu z nim pogodziła. Hasanie bez sensu bez niego było... no, cóż. Bez sensu.
- Hmpfhpfmhhf - Kevin wydał z siebie znowu niezidentyfikowane dźwięki. Ale kiedy mu się tak dobrze leżało. Choć zaczynało mu brakować powietrza, dlatego też, chcąc nie chcąc, musiał podnieść się z piasku. Gdy już to zrobił, otrzepał twarz, wypluł piasek z buzi, zaczął chrząkać, charkać i robić wszystko, aby pozbyć się piasku z jamy nosowej i ustnej. Może nie wyglądało to ładnie, ale przynajmniej dało efekt. - Jeszcze odwołasz te słowa - zadeklarował. A na dowód tego wziął garść piasku i rzucił nią w dziewczynę. Taka letnia wersja śnieżek, ot co. Nie będzie go uznawać za mięczaka!
No, po prostu bezczelność! Jak można w nią rzucać piaskiem? No jak? Przecież ona jest taka delikatna, drobna i niewinna! No to się po prostu w głowie nie mieści, naprawdę! Miał chłopak to szczęściem i trafił ją piaseczkiem w klatkę piersiową. Dziewczyna wyprostowała się, otrzepała piasek, po czym sama chwyciła garstkę żwirku i podeszła do niego. Chciał mieć letnią wersję śnieżek? To ona mu letnią wersję nacierania, o. I będą kwita! Dziewczyna z impetem wbiegła na kolegę i wtarła mu całą garstkę piasku pod koszulkę. Byłoby to bolesne, gdyby Timpton użyła chociaż trochę siły, a tak było to bardziej jak zaczepka niż faktyczny "cios". - A masz, Fleetwood! - krzyczała, uwieszona na jego szyi.
Kevin nie zdążył uciec przed dziewczyną i teraz oto z agresora stał się ofiarą. A niech to, znowu? Choć w zasadzie ten piasek bardziej go łaskotał, niż bolał. - Zemszczę się, Timpton! - odparł, nie tracąc rezonu. Chwycił ręką piasek i zaczął nacierać nim jej szyję, niech ma za swoje! Może wtedy z niego zejdzie? Oby! W jego głowie już rodził się plan, jakby tu się zemścić na dziewczynie i wygrać tę ich wewnętrzną walkę. A piasku było coraz więcej i więcej. I wpadał za koszulkę Hyacinth.
Hiacka jednak nie dawała za wygraną - uwieszona na jego szyi nawet po tym jak skończył się jej piasek próbowała ściągnąć go do parteru. A piasek leciał i leciał jej za koszulkę: dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. Teraz najważniejsze było dla niej przygiąć Kevina do ziemi i upokorzyć go przed całą plażą. - Kevin! Nie bije się dziewcząt, wiesz o tym? - powiedziała zaczepnie - A na pewno nie wpycha im się piasku tam gdzie nie trzeba! A jakby w tym piasku był jakiś.... ee... homar? I wepchnąłbyś mi go za koszulkę? Pomyślałeś o tym chociaż? Teraz miała całe cycki w tym czymś, a ten jeszcze nie chce się poddać, no co za pech!
A Kevin tak sypał ten piasek i sypał... - Eeeeeee, jest równouprawnienie - odparł dziarsko. A przynajmniej tak często słyszał od siostry, która zasłyszała to niegdyś od matki. A potem od koleżanek. - Toć bym ci homara nie wepchnął za koszulkę, Hyacinth, za kogo ty mnie masz? - fuknął. Pomińmy, że Kevin nie pomyślał, że mógłby coś niebezpiecznego wrzucić za koszulkę dziewczynie, ale on przecież nie myślał. Przynajmniej nie tak często, jak powinien. Pech. Jednak i tak gorsze dla niego było, że jego plan nie wypalił. Albo się opóźniał, jednak już nie szło wszystko tak, jak powinno. Nic już nie mówił, tylko próbował uwolnić się z objęć dziewczyny, jak na razie bezskutecznie.
Wysiłek fizyczny z takim słońcu zdecydowanie nie należy do rzeczy najbardziej przyjemnych. - Ale byś nie zobaczył i co? - zapytała niemalże filozoficznie dziewczyna - Taki homar to sprytne zwierzę, wiesz? Uścisk jej trochę zelżał, by po chwili ustąpić całkowicie i Hiacka wylądowała plecami na piasku. Nie miała dość siły, biedna. Dała za wygraną, kiedyś indziej się zemści. Jak będzie chłodniej, jak będzie miała więcej siły i w ogóle. - Dobra, Fleetwood, poddaje się! - powiedziała z poziomu jego stóp i pokazała mu język.
- Nie wiedziałem, przepraszam - odparł, zasmucając się. Kevin był chłopakiem o bardzo małym rozumku, ale wielkim sercu, więc wybaczmy mu tę niewiedzę. A jemu odechciało się już zemsty i leżał sobie na piasku. - Ha, wygrałem! Po tym wstał z piasku, bo bał się, że dostanie jakiegoś udaru od tego słońca. I znalazł z sobie jeszcze siły, żeby pobiec prosto do morza. Tak, to było to, czego potrzebował. Woda byłą przyjemnie ciepła, jednak dawała chłód, w porównaniu z temperaturą powietrza.
Kevin był czasem taki słodki. Naprawdę, aż by się chciało go zjeść. Nawet Hiacka musiała to przyznać. Uśmiechnęła się do siebie, pokręciła głową. To twój przyjaciel, moja droga! Czyli nie można się go dotykać, jak.... jak nauczyciela, o. Sama leniwie podniosła tyłek z plaży. Mogła dostać nawet udaru - tu jej było dobrze, ciepły piaseczek, leżenie plackiem, ach. Żyć nie umierać po prostu! Jednak trzeba było się podnosić. Nie ma zabawy w leniuchowaniu, jeśli trzeba było to robić w pojedynkę, nie? Podniosła się więc i niezbyt spiesznym krokiem, jak na siebie rzecz niespotykana, weszła do wody. Boże, jak przyjemnie było tutaj. Woda była ciepła, ale i tak dawała przyjemną ochłodę. Pomimo że była w ciuchach, zanurzyła sie po samą szyję. Aż wróciły jej wszystkie siły. Zanurkowała i podpłynęła do Kevina. Chwyciła go za kostkę. Ciekawe czy ją wczesniej widział?
A Kevin sobie pływał powoli w wodzie, napawając się jej chłodem. W wodzie było tak przyjemnie i sił miał więcej. I ubrania tak nie uwierały! Szkoda, że nie był stworzeniem wodnym albo nie miał skrzeloziela i nie mógł zanurkować głębiej! A naprawdę, naprawdę tego chciał. Pływał, a tu nagle ktoś złapał go za kostkę i nie mógł popłynąć do przodu. Ej, no co jest? Obrócił się i zobaczył, że to nie kto inny, a Hyacinth. Fleetwood wyrwał się i podpłynął do niej tak, że za chwilę objął ją ramionami od tyłu. I co ona na to?