Isolde lubiła być sama. Oczywiście nie zawsze i nie wszędzie, czasem samotność ją przytłaczała, ale z całą pewnością nie należała do kierowników zamieszania ani takich, którzy najlepiej czuli się w dużej, hałaśliwej grupie. Czasem potrzebowała wsłuchać się w siebie, co w obecności innych było tak naprawdę niemożliwe. A od pewnego czasu w jej głowie pojawiało się coraz więcej pytań, na które nie znała odpowiedzi. Jej staż nieubłaganie dobiegał końca, a wieczory spędzane w Mungu sprawiały jej zdumiewająco dużo przyjemności. Jej relacja z Fairleyem była nadal dziwna, niedookreślona, ale rozwiązanie tej kwestii podczas czytania dzieciom bajek było po prostu niemożliwe. Obserwowała go uważnie, zastanawiając się nad jego historią, wszystkimi pobudkami, które popchnęły go na tę ścieżkę i sprawiały, że stał się tym, kim był teraz. W głębi duszy żałowała, że zniechęciła go do odprowadzania jej do wyjścia już w chwili, kiedy podzieliła się z nim swoimi wątpliwościami. Nie chciała go zbyć, nie chciała go odstraszyć, ale na tę jedną chwilę wrócił jej zdrowy rozsądek, a chemia między nimi była tak oczywista i niepokojąca, że ktoś musiał zapobiec dalszemu rozwojowi wydarzeń. Poza tym... powinni zachowywać pozory, prawda? Obojgu zależało na reputacji, choć z zupełnie różnych powodów. I tak sporo ryzykowali, spędzając tyle czasu z dziećmi i, co za tym idzie, ze sobą nawzajem. Miała wrażenie, że Berys starannie unika sytuacji podobnych do tamtej, do tego znaczącego milczenia, zapinania guzików i uważnych spojrzeń, które przyprawiały Isolde o rumieńce. Nie wrócił co prawda do swoich wcześniejszych złośliwości, ale ta dziwna aura, która otoczyła ich w jego gabinecie, zniknęła. Dziewczyna czuła z tego powodu w równym stopniu ulgę, co i żal. Bała się, że jej głupie serce mogłoby zacząć bić szybciej, a nie miała siły na kolejne rozczarowania. Rozumiała jednak, że między nią a Berysem jest jakaś trudna do nazwania chemia... ale przecież to o niczym nie świadczyło, prawda? O niczym nie przesądzało. To po prostu lekki zawrót głowy, otumanienie eliksirami, zamroczenie spowodowane upływem krwi i faktem, że przystojny uzdrowiciel w tajemnicy przed resztą szpitala udzielił jej pomocy. Miała prawo mieć do niego lekką słabość, zwłaszcza że nie pamiętała, kiedy od czasów Zachariasza ktoś wzbudził w niej jakiekolwiek intensywne emocje - złość, zakłopotanie czy rozbawienie. Fairley wprowadził do jej życia jakiś nowy element, wniósł powiew świeżości i była mu za to wdzięczna. Stanęła przed obrazem Velazqueza noszącym tytuł "Wenus z lustrem". Mimo bycia czystokrwistą czarownicą z tak zwanej "dobrej rodziny", miała wielki szacunek dla mugolskiej sztuki i zdarzało jej się krążyć bez celu po galeriach, podziwiając wspaniałe malowidła minionych epok. Żadnej magii. Tylko talent i ciężka praca. To naprawdę budziło jej szacunek. Zdążyła już obejrzeć wystawę tymczasową, dlatego teraz krążyła po stałej ekspozycji, odwiedzając swoje ulubione obrazy i napawając się ciszą, w której słyszała każdą swoją myśl z osobna.
Nie pamiętał dokładnie kiedy ostatnio pozwolił sobie na chwilę wolności. Z dala od domu, szpitala i omijając puby w których tylko siedział na wysokich krzesłach i zamawiał kolejne trunki. Znawcą sztuki nie był, ale nie przeszkadzało mu to od czasu do czasu pojawiać się na różnych wystawach. Już nie pamiętał kto pierwszy raz niemal za uszy przyciągnął go w podobne miejsce. Jak na miejscu się okazało nikt w nim nie gryzł, nie kopał po nerkach, ani nie rzucał złowrogich zaklęć. Panował za to spokój i cisza z którą przyjemnie się obcowało. Po kolejnym dyżurze, na którym działo się zbyt wiele było to zbawienne. Początkowo w planach miał spędzić wieczór z książką, ale niespodziewanie i dla siebie samego zmienił plany. Maczała w tym palce oczywiście jego siostra, która w którymś liście wspomniała, że na jego miejscu wybrałaby się na wystawę, którą przez jakiś czas będzie mógł obejrzeć w jednej z londyńskich galerii sztuki. Nie wiedział czemu zapadło mu to w pamięć na tyle, aby się w końcu do niej wybrać. Jakiś złośliwy głos podpowiadał mu, że podświadomie szukał ciszy i spokoju z dala od wszystkich. Na czytaniu i tak by się nie skupił i ostatecznie jedną stronę czytał po siedem razy, aby mieć choć mgliste pojęcie o tym co na niej było. Tak było od jakiegoś czasu, ale wolał zwalać to na zmęczenie niż dopuścić do siebie myśli o Isolde. Nawet siostra w listach zaczęła wypominać ile razy padło jej imię. Nie robił tego świadomie, nie chciał, aby wyglądało to tak, że stała się ona kimś… No właśnie kim? Spędzali razem coraz więcej czasu, ale przecież nie sami. Dzieci zawsze były na pierwszym miejscu, a od czasu kiedy jej pomógł unikał sytuacji w których zostawaliby sam na sam. Może źle odczytał to, że nie pozwoliła się wtedy odprowadzić do wyjścia, ale w jakiś sposób go to ubodło. I nie chciał doprowadzić do tego, aby ponownie znaleźć się w takiej sytuacji. Próbował nie zaprzątać sobie myśli jej osobą, ale było to coraz trudniejsze i z niepokojem złapał się na tym, że zerka na nią częściej niż było to konieczne. Lubił te chwile, które spędzali razem w szpitalu, a ostatnio ich wręcz wyczekiwał. Zawsze to kwitował tym samym stwierdzeniem, że jest starym durniem. Bo czego on chciał czy oczekiwał? Jeszcze nie tak dawno jedyne czym siebie potrafili obdarzyć to chłodne spojrzenie i wymuszona wymiana uprzejmości. Samo przebywanie w tym samym pomieszczeniu było męczarnią, nie mówiąc o niczym innym. Teraz wszystko się zmieniło. Wywróciła mu świat do góry nogami, pokazując, że nie jest kopią matki. Uświadamiając, że nie jest oschła i ma ciepłe, i otwarte serce. Jeszcze zjawiła się zakrwawiona i zmusiła do normalnej konwersacji zaraz po tym jak jej wymusiła pomoc i obietnicę, że Allia o niczym się nie dowie. O zranieniu, nie rozmowie, bo w to by nie uwierzyła. Co prawda nigdy nie powiedział głośno, że ta sprawa pozostanie między nimi, ale wydawało się to tak oczywiste, że uważał, że nie potrzeba było na to słownego potwierdzenia. Starał się wyrzucić ją z głowy, ale znalazła sobie idealne miejsce z którego za nic nie chciała wyleźć. Zaczynał mieć pretensje do siebie, że nie oddał jej wtedy w ręce innego uzdrowiciela albo jakiegoś stażysty. Galeria… Zeszła na plan drugi, bo na pierwszym wciąż była Isolde. Przyglądał się obrazom, ale zupełnie ich nie widział. Przechodził od jednego do kolejnego nie mogąc znieść tego, że trafił wyjątkowo źle. Widać wystawa tymczasowa była dzisiaj wyjątkowo oblegana, więc postanowił przejść dalej. Początkowo zamierzał stąd uciec, ale ostatecznie został. Może później fala ludzi minie i spokojnie będzie mógł się pozachwycać tym o czym pisała mu siostra. Nie miał swojego ulubionego malarza, ani obrazu. Zatrzymywał się tam, gdzie coś przyciągnęło jego uwagę. Przy jednym z dzieł stał naprawdę długo odrywając się zupełnie od rzeczywistości. Chciał je jeszcze zobaczyć z daleka i kiedy zrobił krok do tyłu wpadł na kogoś. Nie pomyślał o tym, żeby wcześniej się rozejrzeć, bo po prostu zwyczajnie nie spodziewał się tutaj nikogo. Był przekonany, że wszyscy tłoczą się przy wystawie tymczasowej, a resztę galerii pozostawiają wyłącznie do jego dyspozycji. - Najmocni… - nie dokończył pierwszego słowa, bo właśnie podniósł wzrok, a przed sobą miał nikogo innego jak blondynkę, która od jakiegoś czasu bezustannie siedziała w jego myślach. W pierwszej chwili wpadło mu do głowy, że przywołał ją tymi swoimi myślami, ale równie szybko doszło do niego, że to wyjątkowo głupie - Prędzej widziałbym Cię na jakimś bankiecie z bandą nudziarzy, a nie w takim miejscu - powinien popracować nad przywitaniami. To był wyjątkowo… Głupie.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie sądziła, że tak bardzo namieszała mu w głowie. Z jakiegoś powodu zawsze zakładała, że jej zainteresowanie pozostanie nieodwzajemnione albo że wszystko się posypie w momencie, kiedy zdecyduje się zrobić jakikolwiek krok. Aż dziwne, że z takim podejściem zdarzyło się jej być w związku i to więcej niż raz. Gdzieś tam w głębi duszy pielęgnowała przekonanie, że jeśli nawet coś między nimi się zadziało, jeśli nawet tamta chwila nabrzmiała emocjami i niewypowiedzianymi słowami, to był to epizod, o którym Fairley szybko zapomni. Sama przynajmniej miała jakąś pożywkę dla swojej wyobraźni i kilka razy przyłapała się na tym, że próbowała przywołać zapach jego wody kolońskiej czy innego pachnidła, które działało na jej zmysły, ilekroć znalazła się obok niego. Zastanawiała się, jakie to uczucie znaleźć się w jego objęciach, zwłaszcza że był taki wysoki i silny. Lubiła jego głos, sama z przyjemnością wsłuchiwała się w jego brzmienie, kiedy czytał dzieciom i z każdym spotkaniem coraz wyraźniej do niej docierało, że gdyby Berys nagle zniknął z jej życia, nie mogłaby się z tym pogodzić. Myślała o nim zdecydowanie za często i bardzo ją to martwiło. Zawsze widziała potencjalne zagrożenia, a zaangażowanie uczuciowe z pewnością do nich należało. Szczególnie kiedy chodziło o mężczyznę. Mężczyznę dwa razy od niej starszego i niebezpiecznie pociągającego. Cały czas biła się z myślami i niepokoiła, czy Berys nie zinterpretował błędnie jej zachowania, wtedy, kiedy nie chciała, by ją odprowadzał. Naprawdę, to nie tak, że nie chciała jego towarzystwa, wręcz przeciwnie, ale spanikowała, poza tym musieli zachowywać pozory. Jeszcze chwila, a dotknęłaby jego policzka, sięgnęła po dłoń albo powiedziała coś, czego z całą pewnością nie powinna mówić, dlatego musiała salwować się ucieczką, powrócić do rzeczywistości i nie robić głupstw. Czasem zdarzało jej się działać pod wpływem impulsu, ale były to pojedyncze przypadki i nigdy nie kończyły się dobrze. Isolde przechodziła od obrazu do obrazu, pogrążona we własnych myślach. Kątem oka zauważyła, że jakiś mężczyzna kontempluje w skupieniu jedno z dzieł, dlatego postanowiła wyminąć go i przejść na drugi koniec sali. Wspólne podziwianie obrazów z nieznajomymi, te niezręczne ruchy, kiedy chciało się na nie spojrzeć z innej perspektywy, nie przeszkadzając jednocześnie tej drugiej osobie, zawsze ją irytowały i wprawiały w zakłopotanie. Chciała po prostu niepostrzeżenie przemknąć za plecami tego człowieka, a do podziwianego przez niego obrazu wrócić potem. Dziwne, że nie rozpoznała w nim Berysa, ale zaprzątał jej myśli do tego stopnia, że nie spodziewała się spotkać go w rzeczywistości. Syknęła, kiedy na nią wpadł i nadepnął na stopę. Usta już układały się do grzecznego uśmiechu i zapewnienia, że nic się nie stało, kiedy go poznała. Zatrzepotała rzęsami, próbując zmusić wizję Fairleya do rozwiania się, ale nic z tego - nie był iluzją, nie był wytworem jej wyobraźni, o czym przekonały ją urocze słowa powitania i zapach jego wody kolońskiej czy perfum, który mącił jej w głowie. - Czarujący jak zwykle - fuknęła, starając się pokryć zakłopotanie i czując, że rumieni się jak pensjonarka. Zaklęła w duchu i splotła ramiona na piersi i próbując się uśmiechnąć mimo wszystkich niepokojących uczuć, jakie wzbudziła w niej obecność Berysa. - Póki nie wiedziałeś, że to ja, chciałeś mnie nawet ładnie przeprosić. Jaka szkoda, że nie podejrzewasz mnie o takie zainteresowania. Przy okazji, ja ciebie też nie podejrzewałam. - Auć. Odcięła się bardziej zjadliwie niż zamierzała, ale zupełnie wytrącił ją z równowagi, szczególnie że uważała tę wojnę na słowa za zakończoną i w gruncie rzeczy poczuła się urażona. Z jakiegoś powodu zależało jej na uznaniu Berysa, choć nie chciała się do tego przyznać.
Namieszała, a on jej na to pozwolił. Z każdym kolejnym spotkaniem pokazując, że wciąż mu mało. Znalezienie idealnej wymówki nie było dla niego problemem. Nie raz i nie dwa to robił, więc wystarczyła chwila, aby powiedzieć kilka słów, które gładko zakończyłyby ich wspólne spędzanie czasu z dziećmi. Nie zrobił tego, a każdym kolejnym dniem uświadamiał sobie, że gdyby Isolde zniknęła pozostałaby jakaś pusta i żal. Nie pozwalał, aby nic co działo się w jego głowie nie wyszło poza nią, chociaż chwilami zapominał się na tyle, że dopiero ciągnięcie za rękaw przez dziecko uświadamiało mu, że przegapił moment w którym to on miał zacząć czytać. Głośno zrzucał wszystko na przepracowanie i zmęczenie, ale w duchu gaił siebie za tak głupie postępowanie. A co najśmieszniejsze jeden z dzieciaków uświadomił mu boleśnie i z rozbrajającą szczerością coś przed czym bronił się rękami i nogami. Już nie pamiętał po co musiał się wrócić, ale jak tylko wszedł do sali usłyszał od chłopca ‘a, wie pan, że mój brat też tak zerka na swoją dziewczynę, kiedy nikt nie widzi?’ Nawet jego siostra miała więcej taktu i nie wywalała mu w listach wszystkiego od razu. Dlatego dzisiaj w otoczeniu sztuki miał oczyścić umysł i wymusić tym samym kilka chwil bez Isolde. Trudne zadanie, ale na pewno wykonalne. Tak przynajmniej myślał zmierzając w stronę galerii i jeszcze kilkanaście minut później. Bo w chwili kiedy na nią wpadł zostało to wszystko w oka mgnieniu rozwiane. Początkowy szok zamaskował bardzo miłym przywitaniem i porzuceniem grzecznościowego przepraszam. W relacji którą teraz mieli czuł się wyjątkowo niepewnie. Stanie na krawędzi jakiegoś wysokiego budynku wydawało mu się przy tym czymś wręcz wymarzonym. Prościej było w momencie kiedy rzucali w siebie nieprzychylnymi spojrzeniami. Wtedy wszystko było jasne i klarowne, nie to co teraz. Dodatkowo dochodziło do tego, że nie chciał jej do siebie od nowa zniechęcić… Może powinien iść za ciosem i zapytać się radę chłopca - eksperta? Ten na pewno zdradziłby mu coś interesującego. - Dopóki nie wiedziałem, że to ty miałem w planach zaprosić Cię na kawę. Nie Ciebie, tylko osobę na którą wpadłem… Czyli Ciebie, ale nie Ciebie - chciał się odciąć ale zamiast tego zaczął się gubić w tym co miał do powiedzenia. I podobnie jak ona fuknął na siebie. Jeszcze tego brakowało, żeby nie mógł się przy niej wysłowić. Dobrze, że nie miał tendencji do rumienienia się, bo jego policzki nabrałyby wyjątkowo ciekawy odcień. Zamiast tego skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i wyglądał jak obrażone dziecko. Do dopełnienia całej sceny brakowało oskarżycielskiego ‘to ty na mnie wpadłaś’. Jak musiał teraz wyglądać dojrzale i dostojnie. - Skoro zdradziłem w jakim miejscu widziałbym Ciebie, to może odwdzięczysz się tym samym? - spróbował uratować sytuacje uśmiechem, bo nic innego nie wpadło mu do głowy. Był mu głupio za to co powiedział sekundę wcześniej, ale czasu nie cofnie i mógł jedynie liczyć na to, że Isolde okaże się w tej sytuacji bardziej dojrzalsza od niego i albo puści wszystko mimo uszu, albo… I tutaj brakowało mu pomysłu, ale liczył na to, że uda się jeszcze całą sytuację uratować - Dobra, jestem gburem i czasem przypada mi również rola dupka. Przepraszam, że wpadłem na Ciebie, nie rozejrzałem się moja wina. Czy mimo wszystko mogę liczyć na to że dotrzymaszmitowarzystwaprzydalszymzwiedzaniu? - ostatnie słowa wyrzucił z siebie bardzo szybko jakby w obawie, że mógłby w ostatniej chwili się rozmyślić. Może szkoda, że tego nie zrobił? Nie stałby teraz niepewnie w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie chciał pokazać po sobie, że mu zależy na jej towarzystwie, ale i tak był na przegranej pozycji. Nikt normalnie nie wali pytaniem jakby wyszło z karabinu maszynowego. Gdyby nie to, że początkowo zupełnie go zaskoczyła rozegrałby wszystko inaczej, a tak liczył na… Zbyt wiele, aby móc zakończyć to zdanie jednym słowem.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Naprawdę nie chciała się w nim zakochiwać. Bała się tego, a jednocześnie rozpaczliwie tęskniła za tym przyjemnym niepokojem, który wzrastał z każdą chwilą spędzoną w towarzystwie Berysa. Jej racjonalna część biła na alarm, przekonywała ją, że najwyższy czas skończyć z wizytami w Mungu czy też zacząć działać na własną rękę, bez niego. Na pewno zdołałaby wymyślić jakiś powód, dla którego ten epizod powinien dobiec końca, ale po prostu nie chciała. Spokojne wieczory, kiedy z jednej strony byli razem, a z drugiej rozpraszali smutne myśli dzieci, które często nie mogły spać, przestraszone i zagubione, z dala od domu i rodziców, dawały jej poczucie spełnienia i radości. Mimo swojego stanu ducha, Fairley naprawdę dobrze się maskował, choć może pomagała mu w tym niepewność Isolde, która nie chciała wyobrażać sobie za dużo, żeby potem nie doznać kolejnego bolesnego zawodu. Zawsze wolała mężczyzn starszych od siebie, różnicy wieku nie uważała za przeszkodę, jednak tym razem była ona dosyć duża, a ona była bogatsza o jedno doświadczenie z Zachariaszem i naprawdę, naprawdę nie miała odwagi rzucać się na głęboką wodę. Jednocześnie nie potrafiła przestać o nim myśleć. Czasami gdy szła ulicą albo krążyła po Ministerstwie Magii, wydawało jej się, że słyszy jego głos albo widzi jego sylwetkę. Za każdym razem było to tylko złudzenie, ale fakt, że jej mózg był tak bardzo nastawiony na odbieranie Berysa, nie pozostawiało zbyt wielu złudzeń. Mimo to zamierzała się bronić przed tym uczuciem rękami i nogami, bojąc się, że jeśli pozwoli sobie na zauroczenie, a nie daj Merlinie, coś więcej, cały jej spokój ducha, osiągnięty z takim trudem, będzie na zawsze stracony. W chwili, kiedy zdała sobie sprawę, jak bardzo Berys plącze się w zeznaniach i że najwyraźniej jest równie zakłopotany ich spotkaniem, jak ona sama, trochę się uspokoiła. Jego słowa tak bardzo nie miały sensu, a zachowanie było tak zabawne, że nie mogła powstrzymać uśmiechu, cisnącego się jej na usta. - Sama nie wiem, dla mnie jesteś prawie jak duch szpitala. Ale nie mam na myśli nic złego - dodała szybko, wcale nie mając ochoty mu dokuczać. - Chcę przez to powiedzieć, że wydajesz mi się tak nierozerwalnie z nim związany, że dziwnie się czuję, widząc cię w innej scenerii. Pokręciła powoli głową, zaskoczona jego samokrytyką. Niezbyt to do niego pasowało, ale nie mogła powiedzieć, by nie sprawiło jej pewnej przyjemności. Jesteśmy jacy jesteśmy, a teraz na trzy zrzucamy maski i przestajemy udawać. Jednak to, co powiedział na samym końcu sprawiło, że jej policzki jeszcze bardziej się zaróżowiły. Tak bardzo nie lubiła swojej jasnej cery i tego cholernego rumieńca, który oblewał jej twarz, ilekroć w jej sercu przeskoczyła jakaś iskra! - Tak - powiedziała lakonicznie, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Oczywiście, cieszyła się jak głupia, ale oboje byli w tym wszystkim niezręczni jak dwoje dzieciaków. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jej odpowiedź brzmiała tak, jakby co najmniej przyjmowała jego oświadczyny, dlatego policzyła w myślach do trzech i przywołała na usta spokojny, łagodny uśmiech, mimo że jej serce waliło jak szalone, przyprawiając ją o utratę tchu. Miała ochotę wziąć go za rękę i pokazać mu swoje ulubione obrazy, ale póki co należało nadać tej sytuacji pozory normalności. - To znaczy... wybaczam i chętnie dotrzymam towarzystwa przy dalszym zwiedzaniu pewnemu gburowi i dupkowi, który mimo wszystko jak chce, to... to bywa całkiem sympatyczny - dodała szybko, ale nie tak szybko jak on. Zabrakło jej odwagi, żeby przy tym na niego spojrzeć, więc ruszyła w stronę kolejnego obrazu, jednocześnie niezgrabnymi ruchami rozsupłując szalik, bo nagle zrobiło się potwornie gorąco.
To wszystko zaczynało się stawać dla niego pozbawione sensu. Bronienie się przed czymś tak oczywistym, było męczące, ale póki co względnie mu się to udawało, powiedzmy. Tak naprawdę ponosił porażkę na każdej linii, ale nie przyznawał tego przed samym sobą. Był rozdarty, bo chciał spędzać z nią czas, a jednocześnie wolałby znaleźć się gdzieś daleko. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio miał takie uczucia, które skierowane były ku jednej osobie. Miał nieodparte wrażenie, że sam wszystko niepotrzebnie komplikuje. Wmawia sobie coś, czego zupełnie nie ma i co nie będzie miało racji bytu. Zamiast zdusić wszystko w zarodku i nie pozwolić poszczególnym uczuciom w ogóle wypłynąć. Tak wiele spraw przemawiało za tym, że jest starym durniem. Mniej lub bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że jest przystojny, jednak nigdy nie sądził, że może być atrakcyjny dla osoby o połowę od siebie młodszej. I nie chodziło tutaj o pierwszą lepszą kobietę z ulicy, a o Isolde. Ułożoną pannę Bloodworth, nieodzowną córkę swojej matki, z którą jeszcze kilka tygodni wcześniej mijał się jak najszybciej, wymieniając tylko wymuszone, grzecznościowe zwroty. Miał też swoją przeszłość o której chciał zapomnieć i przez którą nie pozwalał sobie na wiele rzeczy. Zupełnie jakby nie zasługiwał na bycie szczęśliwym. Jednocześnie chciał zrobić na niej dobre wrażenie, ale z drugiej strony… Tak było teraz cały czas. Niby pozwalał dopuścić do siebie jakąś zbłąkaną myśl, ale zaraz pozbywał się jej niczym czegoś co miałoby mu zrobić okropną krzywdę. - Duch szpitala? Nie wiem dobrze robię, ale przyjmuje to jako komplement - zaśmiał się, bo ten pomysł wydał mu się wyjątkowo zabawny. Coś w tym jednak musiało być. Większość czasu spędzał w szpitalu, a później wybierał miejsca w których raczej rzadko mógł wpaść na kogoś ’znajomego’. Z Isolde też nigdy nie spotkał poza jego murami, więc bez białego kitla musiał prezentować się zgoła inaczej niż zazwyczaj. Czuł się tą całą sytuacją lekko zmieszany. Zwyczajową pewność siebie zgubił na kilka chwil, ale miał w planach szybko ją znaleźć. Przez kilka ostatnich dni unikał momentów kiedy mogliby zostać sam na sam, a teraz jak tylko taki się zdarzył to jeszcze robił wszystko, aby go przeciągnąć. Normalnie nie poznawał siebie, a podejmowane decyzje… Szkoda, że tego nie miał na co zrzucić. Były jego i niedługo przyjdzie mu się przekonać jak bardzo były niesłuszne. Bo szczerze wątpił, aby było inaczej. Chwila z którą czekał na odpowiedź dłużyła mu się, ale kiedy już padła odetchnął z ulgą. Liczył tylko na to, że nie było to bardzo widoczne. - Nie przyzwyczajaj się tylko za bardzo - dodał mimochodem, ale gdzieś pod skórą czuł, że okazywanie tej sympatyczniejszej strony może się okazać zaskakująco proste. A przecież tyle czasu się przed tym bronił, a nie chciał, aby Isolde przeżyła zbyt wielki szok. Może bardziej się martwił o to, że odkryje się za bardzo. Roztrząsać się nad tym mógł bez końca, ale wolał zostawić to na moment kiedy pozostanie sam na sam ze swoimi myślami - Nie znam się za bardzo na malarzach, obrazach i tej całej reszcie. Wiem tylko co mi się podoba i nigdy nie próbowałem zrozumieć tego co autor miał na myśli - podążył za nią, nie bardzo wiedząc czego się teraz po tym spotkaniu spodziewać. Kiedy już uporała się z szalikiem użyczył jej swoje ramię, co mogło zostać odebrane w dziwny sposób. Jednak uznał, nie umiałby sobie tego odmówić. Niby niekrępująca bliskość, ale czerpał z tego przyjemność, którą nie zamierzał się głośno z nią dzielić. Również wolał nie myśleć o tym co by się stało gdyby ktoś znajomy ich teraz zobaczył, jednak wątpił, aby coś takiego miało mieć miejsce. - Zaskakujesz mnie i aż się boje tego co może być dalej. Bywasz jeszcze w innych miejscach o które bym Cię nie posądził? - czasem zastanawiał się nad tym jakie tajemnice skrywa w sobie Isolde, ale wątpił, aby wyłożyła wszystko od razu. Zresztą odkrywanie wszystkiego samemu też miało swoje plusy. Chyba, że chodziło o coś mrocznego, ale tego nie spodziewał się po niej. Skoro jednak zaskakiwała to powinien i na coś takiego wziąć poprawkę.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Och, był dla niej atrakcyjny, stanowczo zbyt atrakcyjny, bo Isolde nie mogła przestać o nim myśleć. Otaczała go aura tajemnicy, która tylko dodawała jego surowej twarzy seksapilu. Był cholernie męski, wyrazisty i działał na jej zmysły bardziej, niż chciałaby się przyznać nawet przed samą sobą. Jej rówieśnicy byli zwykle koszmarnie nudni, nieopierzeni i w gruncie rzeczy dopiero uczyli się, jak być mężczyzną. Berys miał nad nimi przewagę pod każdym względem, był interesujący fizycznie i psychicznie, stanowił wielką zagadkę, choć Is miała wrażenie, że jest z nim trochę tak, jak z taśmą klejącą, a ona trafiła w końcu na to miejsce, gdzie na gładkiej powierzchni można wyczuć nieznaczną nierówność - miejsce, w którym należy poważyć paznokciem i odkleić pierwsze milimetry taśmy. W jego obecności czuła się równocześnie wspaniale i fatalnie - zagubiona i z trudem panująca nad odruchami. Ale mimo wszystko jego widok sprawiał jej ogromną radość, przyprawiał o szybsze bicie serca. - Och, wiesz... Kiedy cię tam widzę, jestem pewna, że to twoje miejsce - podkreśliła z uśmiechem. To prawda. Berys wydawał się być po prostu elementem tego wielkiego szpitalnego organizmu, który bez niego nie funkcjonowałby tak sprawnie. W jej oczach zyskiwał z każdym dniem, z każdym wieczorem, który spędzali przy dziecięcych łóżkach. - Nie zamierzam, w razie czego na pewno szybko przywrócisz mnie do rzeczywistości - mruknęła bez specjalnej złośliwości. Zdążyła się już przyzwyczaić, że Berys nie wytrzyma długo bez ironii, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Nie teraz, kiedy tak bardzo się odsłonił, przeprosił i chciał, żeby mu towarzyszyła. Było jej tak ciepło na sercu, że nawet mniej subtelne docinki nie popsułyby jej humoru. Przez chwilę milczała, ciesząc się jego bliskością, ciepłem jego ciała i zapachem, który sprawiał, że miękły jej kolana. Na początku jej dłoń wsunięta pod jego ramię była przeraźliwie sztywna, ale po chwili trochę się rozluźniła. Było jej dobrze, niepokojąco dobrze. Miała ochotę przytulić się do jego boku, ale natychmiast skarciła się za taką myśl. Kątem oka obserwowała twarz Berysa, którego nie podejrzewała o bycie dżentelmenem, to znaczy... nie do tego stopnia. Ale w ten sposób może ją zaskakiwać nawet częściej. Naprawdę Isolde nie miała nic przeciwko tego rodzaju niespodziankom, nawet jeśli się czuła trochę niezręcznie. Uderzyła ją myśl, że właściwie mógłby być jej ojcem. Nie, z całą pewnością nie wyglądali na ojca i córkę, ona wyglądała na trochę więcej, on na trochę mniej... Mogliby się spotkać w pół drogi, prawda? A zresztą... kogo to obchodziło? Pierwszy raz od tak dawna podoba ci się jakiś mężczyzna i mnożysz problemy. Jakie to typowe. - Więc powiedz mi, co ci się podoba - powiedziała miękko, patrząc mu w oczy może cieplej niż planowała, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. - Lubisz sztukę nowoczesną? - och tak, to jedno z tych podchwytliwych pytań. Naprawdę chciała wiedzieć, co lubi, co mu się podoba. Ze zdumieniem stwierdziła, że naprawdę prawie nic o nim nie wie, mimo że spędzają ze sobą dość dużo czasu. Chciała go poznać. Uśmiechnęła się tajemniczo i spuściła oczy, próbując w ten sposób pokryć swoje zakłopotanie. Och, nie zamierzała odkryć wszystkich kart, bo z pewnością straciłby zainteresowanie! Nie wiedziała, że zagnieździła się na dobre w umyśle Fairleya i nie powinna tak bardzo się bać o swoją pozycję. Ale to wszystko było jeszcze zbyt świeże, by poczuła się pewnie. - Może... nie jestem pewna, o co byś mnie nie posądził, więc nie umiem ci powiedzieć - powiedziała wymijająco, patrząc na niego z rozbawieniem. - Powiedz mi... skąd jesteś? Mówiłeś, że nie byłeś w Howarcie i masz taki ciekawy akcent, którego za nic na świecie nie mogę umiejscowić... - Tak, gryzło ją to od samego początku, ale dopiero teraz zebrała się na odwagę, by o to zapytać. To niby nic takiego, ale mimo wszystko miała jakieś wewnętrzne opory.
Ostatnio zmieniony przez Isolde Bloodworth dnia Sob 17 Paź - 12:44, w całości zmieniany 1 raz
Nie zastanawiał się nad tym jak odbierają go inni. Nie zależało mu na tym pod żadnym kątem, a już dawno przywykł do tego, że nie daje innym zbyt wiele powodów do tego, aby go lubili. W tej chwili było inaczej. Już od jakiegoś czasu zauważył, że chciałby aby Isolde spojrzała na niego inaczej niż większość ludzi. Co prawda diametralna zmiana nie wchodziła w grę, ale im więcej czasu spędzali razem tym miał większą nadzieję, że nić porozumienia między nimi staje się coraz trwalsza. Jednocześnie złośliwy głos podpowiadał mu za każdym razem, że jest od niej przecież dwa razy starszy. Nie było to pomocne, a wręcz przyprawiało o mdłości. Powinien przestać się z nią spotykać, ale najzwyczajniej w świecie nie umiał. Ciągnęło go do Isolde, która z każdym dniem wydawała mu się coraz bardziej interesującą i zjawiskową kobietą. Na wzmiankę o tym, że szpital jest jego miejscem uśmiechnął się bez cienia złośliwości. Od jakiegoś czasu też tak uważał a potwierdzenie tego dostane od kogoś innego było czymś miłym. Lubił swoją pracę i nie wyobrażał sobie w tym momencie, aby mógł być gdzieś indziej. Przynajmniej to mu się udało. Bo jak patrzył na niektórych, którzy dokonali złych wybór i później w nich trwali, to było mu ich żal. Chociaż jak miał okazję z nimi rozmawiać, nie szczędził złośliwości. Ot, taki już jego urok. - Pokaż mi najpierw co się kryje pod hasłem sztuka nowoczesna - naprawdę był w tym beznadziejny, więc nie zamierzał zgrywać kogoś kto się na tym zna. Może i udałoby mu się w jakiś sposób zabłysnąć, ale równie dobrze mógł się zbłaźnić na całej linii. Z jakiegoś powodu wolał tego uniknąć. Tylko zrugał siebie w myślach… Który raz już dziś? Tego zliczyć nie potrafił. Przyjemnie było mieć Isolde tak blisko, bez nikogo wokoło. Żadnych dzieci, uzdrowicieli czy pielęgniarek, którzy w każdej chwili mogli wejść do sali. Miła odmiana, która jednocześnie kryła za sobą coś co mogło spowodować, że zrobi krok za daleko. Musiał się pilnować, bo nie chciał przecież zepsuć… Sam nie wiedział jak to nazwać, ale tego właśnie nie chciał zepsuć. Czuł się w jak dziecko we mgle. Zagubiony i niepewny kolejnego kroku - To zdecydowanie nie moja dziedzina, ale przyjemnie zatrzymać się na chwilę w takim miejscu. W porównaniu do tego co mam na co dzień to zdecydowana odmiana - zawsze też lepsze niż oddanie się innym zajęciom. Włóczenie się po barach albo oddawanie się hazardowi jest formą rozrywki, ale raczej bolesnej z której próbuje korzystać jak najmniej. Pokręcił głową na jej wymijającą odpowiedź, która na swój sposób mu się spodobała. Zachęcała tylko do tego, aby samemu odkryć karty. Chciał to zrobić i możliwie jak najdłużej móc brać w tym udział. Nie wiedział jak daleko dopuści go Isolde, ale postanowił, że to sprawdzi. Może nie od razu, bo sądził, że jeszcze będzie miał ku temu okazję. - A już myślałem, że się go pozbyłem. Chyba jednak będzie mnie prześladował do końca życia - początkowo wiele osób próbowało odgadnąć z której części świata pochodzi. Później wszyscy przywykli do tego, że mówił z innym akcentem i zaczął myśleć, że się go pozbył - Jak powiem, że Naifaru to podpowiem ci jakoś? Jedna z malediwskich wysp na której było za mało miejsca dla mnie - nadal pamiętał tamto uczucie, jak po skończonej szkole nawet nie wrócił do domu. Dopiero później pojawił się na wyspie i niewiele kto był w stanie go poznać. Ostatnio unikał powrotu w rodzinne strony wymawiając się ciągle pracą - Chociaż Anglia nie umywa się do moich rodzinnych stron jeżeli chodzi o widoki i ogólnie całą resztę - coś w tym było i nikt tutaj nie powinien się z nim kłócić. Chociaż może nie poznał z odpowiedniej strony Anglii? Raczej nie był skory do wycieczek, więc może coś mu w tym temacie umknęło - Chyba, że masz inne zdanie na ten temat, a mi coś umknęło. Zawsze możesz mi pokazać jak bardzo się mylę - no proszę jak łatwo przychodziło mu wmanewrowanie jej w następne spotkania. I tym razem poza szpitalem. O ile tylko będzie chciała mu pokazać jak bardzo się mylił.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Był inny, a inność zawsze ją pociągała. Nie wiadomo kiedy zaczęli powoli ściągać swoje maski - on gbura, który wiecznie szuka zaczepki, ona - powściągliwej i ułożonej panny z dobrego domu. To znaczy w jakiś sposób właśnie tacy byli, ale nie to stanowiło o tym, jacy byli naprawdę. Nadal zachowywała czujność i była gotowa w każdej chwili cofnąć się do swojej skorupy, ale z każdym dniem coraz bardziej ufała Berysowi. Powoli stawał się jej niezbędny, jego bliskość przyprawiała ją o szybsze bicie serca, a kiedy nagle pojawiał się w jej myślach, nie mogła opanować uśmiechu, cisnącego się na usta. Mimo to dręczyła ją niepewność. Nie chciała być zabawką, nie chciała stać się zdobyczą, którą można pochwalić się kolegom - nie podejrzewała Fairleya o taką dwulicowość, ale... jak głosiło powiedzenie ukute przez jednego z najsłynniejszych aurorów wszech czasów - "Stała czujność!". Wszystko w niej protestowało przeciwko temu zadurzeniu, które stawało się coraz bardziej oczywiste. Merlinie, naprawdę dzieliło ich tak wiele, że rzucanie się na tak głęboką wodę nie mogło być dobrym pomysłem. A jednak właśnie tego chciała. Między innymi właśnie to tak bardzo w nim ceniła. Od pierwszej chwili czuła, że Fairley robi to, co kocha, że wkłada w to całe serce (nawet jeśli podejrzewała go o brak takowego) i że jeśli nawet jest gburem, to naprawdę zależy mu na pacjentach. W każdym jego pewnym ruchu, kiedy zajmował się pacjentem, widziała doświadczenie i odpowiedzialność. Lubiła ludzi, którzy oddawali się swojej pracy z takim zaangażowaniem, bo sama zawsze do nich należała. Bycie uzdrowicielem to trudny kawałek chleba, więc tym bardziej była pełna podziwu dla Berysa, po którym od razu było widać, że pomaganie ludziom nadaje jego życiu sens. - Och, tutaj na szczęście nie uświadczysz tych wspaniałości - prychnęła drwiąco, tym samym dając wyraźnie do zrozumienia, że jej sztuka nowoczesna zupełnie nie wzrusza. - Tutejsze zbiory pochodzą z okresu między połową trzynastego a początkiem dwudziestego wieku. Szczęśliwie sztuka nowoczesna nie ma tu wstępu. Wiesz, te wszystkie paskudne plamy i bohomazy, które podobno mają jakiś przekaz i to tak głęboki, że nie można go dostrzec - uśmiechnęła się lekko, nieco pewniej przywierając ramieniem do jego ramienia, co sprawiło jej ogromną przyjemność. Byli tu tylko we dwoje, tak blisko siebie i otoczeni przez piękne obrazy. Nawet gdyby zabiegała o takie spotkanie, nawet gdyby próbowała je wyreżyserować, nie wymyśliłaby tego lepiej. - Prawda? Mam wrażenie, że to taka bańka, całkowicie odcięta od zewnętrznego świata. Nawet czas płynie tu inaczej, właściwie nie ma żadnego znaczenia - stwierdziła, unosząc lekko głowę, żeby zajrzeć Fairleyowi w oczy. Nie potrafiła rozszyfrować ich wyrazu, co w równym stopniu ją martwiło, co intrygowało. Była z siebie naprawdę zadowolona. Wymyślenie na poczekaniu takiej odpowiedzi, jednocześnie wymijającej i nieco prowokującej, było jak umiejętne zarzucenie przynęty, a ona nigdy nie była w tym zbyt dobra. Nie brakowało jej inteligencji, ale damsko-męskie gierki zwykle ją przerastały, jakby była pozbawiona kobiecego instynktu, który podpowiada, kiedy się uśmiechnąć, kiedy zmarszczyć brwi, kiedy mówić szczerze, a kiedy być zagadkową. Wygląda jednak na to, że powoli zaczęła to w sobie wyrabiać, co niewątpliwie doda jej pewności siebie. - Tak naprawdę jest ledwo wyczuwalny. Tylko kiedy się złościsz albo jesteś zaskoczony brzmisz nieco inaczej, dlatego zastanawiałam się, jaki akcent tak skrzętnie skrywasz - powiedziała żartobliwie. Uniosła brwi, szczerze zaskoczona. Nie pasował jej do żadnych egzotycznych miejsc, stawiałaby raczej na północ, a tu taka niespodzianka. - Malediwy? Merlinie, nawet nie wiem dokładnie gdzie to jest, chyba Ocean Indyjski? Jeśli twierdzisz, że cię zaskakuję, to wiedz, że jesteś w tym o wiele lepszy. Przez jej twarz przebiegł lekki uśmiech, mówiący och, doskonale widzę, co kombinujesz i bardzo mi się to podoba. Chciał się z nią spotkać i tym razem ani nie przypadkiem, ani nie w szpitalu. Chciał, by pokazała mu uroki swojej ojczyzny i naprawdę nie musiał jej długo namawiać. - Wiesz, że nic nie sprawi mi większej radości, niż udowodnienie ci, że nie masz racji - uśmiechnęła się zaczepnie, po czym wolną ręką odgarnęła z czoła kosmyk włosów. - Anglia może faktycznie nie jest najciekawsza, chociaż Wał Hadriana ma swój urok, ale moja cudowna nadmorska Kornwalia ze swoimi klifami i wrzosami albo zielona, górzysta Szkocja... Tam człowiek czuje się naprawdę wolny - cóż, trochę się rozgadała, ale naprawdę nie mogła pozwolić, żeby Berys zachował to mylne wyobrażenie o braku urody Wielkiej Brytanii.
Przebywanie w jej towarzystwie dawało dziwny spokój, którego od dawna, z różnych powodów nie zaznał. Niejednokrotnie wracając do przeszłości i nie pozwalając sobie na ten luksus. Chował głęboko różne sprawy, zupełnie jakby był do nich przywiązany nierozerwalną nicią. Jednak przy Isolde zapominał o niej, pozwalał sobie żyć chwilą. Taką krótką, ale zawsze. Jednocześnie przerażało go, że czuje się przy niej coraz swobodniej i pozwalało pokazać coś więcej poza gburem, którym przecież był, jednak nie w tak przerysowany sposób jak zwykł to pokazywać. Nie przypominał sobie, aby ostatnio patrzył w taki sposób na jakąś kobietę. Nie raz wydawało mu się, że jest zakochany, ale zawsze miał wtedy nie więcej niż naście lat i dopiero po latach przyszło mu zrozumieć, że tamto szczeniackie uczucie było tylko czymś co mu się uroiło. Nie był pewien jak nazwać swoje uczucia względem niej. Na pewno nie można było ich zamknąć w dwóch słowach, a to już samo w sobie było więcej niż przerażające. Coś czego nie można tak po prostu nazwać musiało być skomplikowane i takie właśnie było, a Berys uświadamiał sobie to teraz coraz mocniej. Najchętniej zaciągnąłby ją teraz w jakiś ciemniejszy, przytulniejszy kąt, aby sprawdzić smak jej ust. Powstrzymywał się przed tym próbując skupić na słowach, które mówiła. Było to trudne kiedy miał się ochotę na coś więcej poza rozmową. - Samo nazwanie tego sztuką przychodzi Ci z trudnością - zazwyczaj ten ton słyszał w odniesieniu do swojej osoby, więc interesująco było słyszeć, kiedy odnosił się do czegoś innego - Ale wiem o czym mówisz. Tylko nie rozumiem jak możesz nie doceniać płynącego z tych obrazów głębokiego przekazu i ukrytego znaczenia - zaczął mówić poważnie, ale nie wytrzymał zbyt długo. Po chwili już się uśmiechał, pokazując tym samym, że ma podobne jak ona zdanie - Spokojnie można nazwać to obrusem po obiedzie wygłodniałych dzieciaków do lat pięciu, tylko że wtedy w plamach nikt nie każe się doszukiwać sensu istnienia. Żadnego czasu - wydawać by się mogło, że powtórzył za nią mechanicznie, jednak w pełni się z nią zgadzał. Od wejścia do galerii, ani razu nie zerknął na zegarek, a jak wpadł na nią to zupełnie zapomniał o płynącym czasie. Obrazy również zeszły na drugi plan, a Berys skupił całą swoją uwagę na niej. Coraz mocniej uderzało go to, że odkrywał coraz więcej rzeczy które ich łączą. - A co nie wpasowuje się w taki klimat? Plaża, ocean, fale i ja na desce surfingowej - przestawił taką wizję chociaż niezupełnie pokrywała się z rzeczywistością - Tak, Ocean Indyjski i wiele wysp składających się na Malediwy. Bardziej widziałaś mnie w mroźnej Rosji czy na Alasce? - na samo wspomnienie o tych miejscach skrzywił się. Nie przepadał za tak mroźnymi miejscami, czasem w Londynie było mu za zimno, a kiedy zaczynała się jesień zadawał sobie pytanie dlaczego nie wyjedzie gdzieś gdzie jest zdecydowanie cieplej. Cały czas miał musiał się powstrzymywać przed uśmiechaniem się jak głupek od ucha do ucha. Podejrzewał, że wyglądał wtedy jak kretyn, więc próbował przywoływać swoją twarz do porządku. Trudno było to zrobić w tak doborowym towarzystwie. Ucieszył się, że zareagowała tak, a nie inaczej na jego słowa. Nie ważne było gdzie zostanie zabrany, nawet zniósłby wycieczkę w najmroźniejszy zakątek świata. - To może być trudne, ale skoro chcesz możesz spróbować - skoro już się zgodziła, mógł zacząć głośno powątpiewać czy jej się to uda. Chociaż już teraz wiedział, że to nie widoki będą na pierwszym planie. Mogła bez końca bronić Wielkiej Brytanii i jej uroków, ale to nią był oczarowany i choć nie wątpił w tutejsze widoki to stawiał je na przegrywanej pozycji. Kiedy zatrzymali przy jednym z obrazów nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi zamiast tego przyglądając się Isolde. Nie dość, że była piękną kobietą to jeszcze mądrą i z pewnością dojrzalszą niż swoje rówieśnice. Było to niebezpieczne połączenie, które na Berysie robiło piorunujące wrażenie. Zapominał o dzielącej ich różnicy wieku i wszystkim innym co aż krzyczało, że wkracza na grząski grunt - Zamknij na chwilę oczy - poprosił łagodnie, ale zanim to zrobiła zgarnął z jej policzka rzęsę i trzymał ją teraz na palcu na wysokości jej ust - A teraz pomyśl życzenie i zdmuchnij ją - z siostrą zawsze tak robił, choć uważał to za głupotę. Teraz tak o tym nie myślał, a jedynie chciał móc się dowiedzieć co takiego Isolde sobie zażyczyła.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde lubiła rozpracowywać ludzi, ale nie na siłę, nie śledząc i tropiąc. Po prostu pozwalała, by się na nią otworzyli. Umiała słuchać, w gruncie była rzeczy łagodna, choć możliwe że Berys odniósł inne wrażenie, bo należał do tej garstki osób, które potrafiły wyprowadzić ją z równowagi. Najpierw wzbudził w niej złość i irytację, co wcale nie było takie łatwe, a teraz... teraz podstępnie zakradł się do jej serca i nie dawał spokoju. Choć tak naprawdę Isolde wcale nie chciała, by dał jej spokój. Z każdą chwilą czuła się z nim bardziej związana, z każdą chwilą bardziej ją pociągał i mimo że zdawała sobie sprawę, że to bardzo zły pomysł, że nie powinno ich nic łączyć poza uprzejmościami wymienianymi na korytarzu i ewentualnie wieczorami spędzonymi z tymi chorymi biedactwami, nie potrafiła z niego zrezygnować. Miała ochotę wziąć go za rękę, wtulić się w niego i ucałować to ciepłe miejsce tuż za uchem. Chciała z nim odkrywać uroki Wielkiej Brytanii, udowodnić mu, jak bardzo się myli, chciała z nim flirtować i romansować, chciała go poznawać... i te wszystkie niedozwolone pragnienia z każdą chwilą pogłębiały uczucie niepokoju. Och, na Merlina, przecież była pełnoletnia, żadne z nich nie zrobiłoby niczego złego angażując się w... no właśnie, co? Nazwijmy to znajomością. Oboje byli dorośli, bez zobowiązań i naprawdę nic nie stało na przeszkodzie, żeby spędzili ze sobą trochę czasu. Dlaczego nie mogła się w nim zakochać? Dlaczego nieudany związek z Zachariaszem, który złamał jej serce, miałby rzutować na to, jaką teraz podejmie decyzję? Wiedziała, że Berys podziela jej uczucia, wiedziała, że pewnie przeżywa te same rozterki, chociaż czy mogła wiedzieć, co chodzi mu po głowie, do jakiego stopnia jest nią zainteresowany? Martwiła się tym wszystkim, próbowała jakoś stonować głupią, szczeniacką radość, która zabarwiła jej świat na różowo, ale obecność Fairleya z całą pewnością tego nie ułatwiała. Wywróciła oczami i roześmiała się. - Widocznie jestem bardzo płytka i ograniczona. Trudno, nie czuję się z tym wcale tak źle - gdyby miała wolne obie ręce, rozłożyłaby je w geście bezradności, a tak zrobiła to tylko połowicznie. Nie miała zamiaru tracić fizycznego kontaktu z Berysem, tak długo, jak było to możliwe. - Dokładnie! To znaczy... może część artystów rzeczywiście ma jakiś zamysł i potrafią skondensować znaczenia, oddać je w bardzo prostej formie, ale większość to moim zdaniem zwyczajni oszuści, a nie artyści. Zasłaniają się głębią znaczeń i robią idiotów z ludzi, którzy otwarcie mówią, że oni tych znaczeń nie mogą się doszukać - wyłożyła mu swoją teorię z pełnym zaangażowaniem, po czym przystanęła przed jednym z impresjonistycznych obrazów i wskazała na niego dramatycznym gestem. - Taki Renoir... i talent, i ciężka praca, a nie rozbryzgi nieczystości na płótnie. "Parasolki" są naprawdę piękne, ale nie próbują być czymś, czym nie są, to znaczy ideą. Alegoria w malarstwie to inna rzecz, ale nie nadużycie - potrząsnęła głową z niezadowoleniem, po czym roześmiała się i spojrzała na niego przepraszająco. - Ponosi mnie, przepraszam. Po prostu martwi mnie, że w naszych czasach jest tak mało piękna, a tak dużo bełkotu, który próbuje nas przekonać, że po prostu nie wiemy, co jest pięknem. Spuściła wzrok, kiedy roztoczył przed nią tę wizję i przygryzła lekko wargę, po czym uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Hm, szczerze mówiąc, to myślałam raczej o Skandynawii, ale rzeczywiście, stawiałam na północ - przyznała z rozbawieniem, widząc jego grymas. Skoro pochodził z Malediw, nic dziwnego że nie czuł się najlepiej w chłodnej i deszczowej Anglii. Ona z kolei nie cierpiała upałów i wszystkie egzotyczne wycieczki były dla niej udręką. W duchu już zaczęła się cieszyć na myśl o ich wyprawie. Pokaże mu najpiękniejsze zakątki, zabierze na klify i choć pewnie Berys nie będzie zachwycony zimnym wiatrem znad morza, na pewno przyzna, że jest w tym krajobrazie coś porywającego. Drgnęła, gdy dotknął jej policzka i zaróżowiła się lekko. Posłusznie zamknęła oczy, czując, że jej serce bije coraz szybciej. Życzenie? Chciała wymyślić coś mądrego i praktycznego, bardzo życiowego, coś... w jej stylu. Ale w głowie tłukła się tylko jedna myśl. Pocałuj mnie. Zdmuchnęła rzęsę z jego palca, nie mogąc wymyślić żadnego lepszego życzenia. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się lekko, myśląc sobie, że naprawdę nie podejrzewała go o coś takiego. Nie podejrzewała go o wiele rzeczy, choć wszystko wskazywało na to, że powinna.
Wolał kiedy ludzie nie wiedzieli o nim zbyt wiele. Zawsze uważał to za zbędne i pokazywał tylko tyle ile chciał. Jednak nie przy Isolde, ona w łatwy sposób potrafiła sprawić, że otwierał się coraz bardziej. Nie wyciągała z niego nic nachalnie, a pozwalała odkrywać powoli. Może dlatego czasem nie zauważał kiedy powiedział o te trzy słowa za dużo. Nie czuł się jednak później z tym źle i nie dręczyły go wyrzuty, że powinien akurat to coś zachować tylko dla siebie. Nie miał bladego pojęcia, że ona podziela jego uczucia. Niby gdzieś tam przemykały takie myśli, ale zaraz sprowadzał siebie na ziemię. Nie wiedział co tak młoda, inteligenta i atrakcyjna kobieta mogłaby w nim zobaczyć. Jednocześnie chcąc, aby było zupełnie inaczej. Dlatego cieszył się tą bliskością za nic nie chcąc jej przerywać. Również był zadowolony z tego, że podjęła się tego, aby pokazać mu uroki Anglii. Oznaczało to kolejne spotkanie i to poza murami szpitala. Takich właśnie chciał jak najwięcej, ale zawsze coś go blokowało przed tym, aby wyjść z jakąś inicjatywą. Dopóki otwarcie nie usłyszał, że nie ma u niej szans tym dłużej mógł pozwalać swojej wyobraźni działać. Zresztą nigdy nie było ku temu odpowiedniej okazji, a nie chciał wymóc na niej czegoś tylko dlatego, że tak wypadało. Słuchał jej uważnie, a przynajmniej starał się tak wyglądać, bo na sztuce nie znał się najlepiej. Dlatego też nie za bardzo wtrącał się w jej cały wywód, który nie był niezrozumiałym bełkotem. Tak się działo tylko w przypadku kiedy siostra zaczynała swoje. Nie dość, że na żywo nie potrafiła przestać, tak jeszcze w listach opisywała wszystko co tylko zwiedziła, widziała i jakie ma na ten temat przemyślenia. Szczególnie skupiała się nad tym ostatnim, a Berys łapał się za głowę widząc długość listu. - Nie minęłaś się z powołaniem? Może powinnaś obrać inną drogę kariery? - nie było w tym złośliwości, a jedynie zwykłe pytanie, za którym nic więcej się nie kryło - Ty tak naprawdę wszystko z głowy? Malarz, tytuł obrazu, a to zapewne tylko nikła część tego co wiesz - pokręcił głową z uznaniem, bo robiło to na nim wrażenie. Widać, bywała częściej w takich miejscach niż on. Może teraz zastanowi się czy częściej nie pojawiać się tam gdzie króluje sztuka, przy odrobinie szczęścia przyjdzie mu wpadać częściej na Isolde. - Tak czy inaczej w miejscu skutym lodem, gdzie śnieg jest obecny przez cały rok. Łączyłaś to z moim charakterem? - był ciekaw skąd u niej takie skojarzenie. Może nie pasował do miejsca ta słonecznego, a może chodziło o cos zupełnie innego. Lekko zadrżała mu dłoń kiedy zbierał palcem rzęsę. A kiedy zamknęła oczy miał ochotę zbliżyć się do jej ust i nie pozwolić na zrobienie czegokolwiek innego niż złączenia się z nim w pocałunku. Powstrzymywał się przed tym, a gdyby mógł wiedzieć jakie to też życzenie wymyśliła sobie… Miał teraz okazję po raz drugi przyjrzeć się jej z tak bliska. Skorzystał z tego, że miała zamknięte oczy i mógł spokojnie taksować ją spojrzeniem. Zagapił się i przegapił moment w którym zdmuchnęła rzęsę, a kiedy otworzyła oczy mogła zobaczyć, że bezczelnie się w nią wpatrywał - Myślisz, że się spełni?
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Lubiła ten moment, kiedy ludzie się na nią otwierali i przestawali tak uparcie bronić swoich sekretów. To, co zaczęła dostrzegać w Berysie, zafascynowało ją, sprawiło, że zapragnęła poznać go lepiej. A w międzyczasie jej serce niepostrzeżenie nastawiło się wyłącznie na odbiór jego osoby. Budził w niej mieszane uczucia, nie potrafiła uciszyć swojej racjonalnej części, która przypominała o wszystkich argumentach "przeciw". Ale Isolde nic sobie z tego nie robiła, a w każdym razie potrafiła zbagatelizować, czekając na przebłyski uśmiechu Fairleya, wsłuchując się w jego głos i zadając kolejne pytania dotyczące jego życia. Widocznie pisana im była ta gra w kotka i myszkę, bo Isolde była fatalna, jeśli chodzi o przejmowanie inicjatywy w relacjach damsko-męskich. Muszą zbierać wrażenia i dowody na to, że druga strona jest tak samo zainteresowana, że podziela ciepłe uczucia, żeby zdobyć się na odwagę. W obecności Berysa Isolde czuła, że przepływa przez nią coś, co w myślach nazywała strumieniem kobiecości. Coś w nią wstępowało, sprawiało, że poruszała się inaczej niż zwykle, patrzyła inaczej niż zwykle, okraszając rozmowę spuszczaniem oczu i sporadycznym trzepotem rzęs. Czuła się lepiej niż zwykle w swojej skórze, chciała się podobać, chciała, by Fairley dostrzegał w niej kobietę, a nie po prostu sympatyczną osóbkę, której płeć nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Wszystko w niej krzyczało "doceń mnie, zauważ mnie!", a ona tylko w niewielkim stopniu pozwalała tym uczuciom wpływać na swoje zachowanie i mieć nadzieję, że to wystarczy, że on wyczuje, że nie jest jej obojętny. - Wiesz, gadać bez sensu o sztuce może każdy, kto się nią interesuje, a zostać aurorem raczej nie. Każdy potrzebuje odskoczni - powiedziała po prostu, wzruszając ramionami i czując się trochę nieswojo, bo naprawdę nie chciała się popisywać, nie w taki sposób. - Och, mam po prostu swoich ulubieńców. Impresjoniści do nich należą, a Renoir jest bardzo charakterystyczny. To nic takiego - powiedziała z nieudawaną skromnością. Naprawdę nie sądziła, że ma jakąś szczególną wiedzę, znała wiele osób, przy których była niecywilizowanym trollem, więc nigdy nie uważała się za znawczynię. - Poza tym, jak już mówiłam... zamknięcie to nie dla mnie. Z ociąganiem pokiwała głową, po czym uśmiechnęła się rozbrajająco. - Naprawdę przypominasz bardziej surowego człowieka północy z tymi jasnymi włosami i oczami, niż południowca z tatuażem na ramieniu i naszyjnikiem z koralików na szyi. Sama nie wiem - poddała się w końcu, nie chcąc się pogrążać. Widziałaby go w roli wikinga - wystarczyłoby trochę zapuścić brodę, ubrać się w strój z epoki i nikt nie miałby najmniejszych wątpliwości, że ma przed sobą stuprocentowego Skandynawa. - Jak znosisz nasz klimat? - spytała z ciekawością, czując, że nasłucha się psioczenia na angielską pogodę, deszcz, mgłę i słońce, którego prawie nie ma. Cóż, jej to pasowało, bo słońce, zwłaszcza w ciepłych krajach, oznaczało dla niej bolesne oparzenia. Gdy otworzyła oczy, ich twarze były tak blisko siebie, że zaparło jej dech. Nie mogła oderwać wzroku od jego niebieskich tęczówek, które do tej pory uważała za chłodne, mimo że wcale takie nie były. Zauważyła w nich coś ciepłego i łagodnego, coś, co sprawiło, że jej serce ścisnęło się w niemal bolesnym skurczu. Kiedy zadał pytanie, przez chwilę nie mogła znaleźć właściwych słów. W końcu uśmiechnęła się nieśmiało. - Nie wiem. Mam taką nadzieję. Gdyby wiedział, jakie było jej życzenie, wszystko potoczyłoby się znacznie szybciej. Ale reguły są jasne. Wypowiedziane na głos życzenie się nie spełni. Dlatego mogła tylko patrzeć mu w oczy i prosić żarliwie, żeby zrozumiał jej spojrzenie.
Zawsze uważał, że najlepiej jest jak jest i nie ma co zmieniać. Przez lata nie pozwalał innym dotrzeć do siebie, karmiąc ich jedynie ochłapami albo informacjami zupełnie nie prawdziwymi. Jeżeli ktoś chciał wiedzieć coś na siłę, musiał się liczyć z tym, że nie zawsze dostanie prawdę. Szczególnie, że skłamanie w niektórych kwestiach było dziecinnie łatwe, a na dodatek jeżeli chodził o osoby na którym mu w ogóle nie zależało. Z Isolde już dawno przestało tak być. To na niej chciał zrobić dobre wrażenie. Chciał, aby patrzyła na niego z uznaniem i podziwem. Większość czynów jakich dokonał w przeszłości się do tego nie zaliczało, ale nigdy nie zaczynało się znajomości od prania brudów. Może z czasem przyjdzie mu się bardziej otworzyć, aby w odpowiednim momencie powiedzieć to co przez lata zżerało go od środka. - Bez sensu i godzinami potrafi gadać moja siostra. Odkąd pamięta zanudzała mnie przy każdej możliwej okazji. Więc miło usłyszeć coś o sztuce, gdzie po pierwszych słowach oczy same się nie zamykają - na wspomnienie o najmłodszej Fairley uśmiech na chwilę zastygł m na twarzy. Nadal pamiętał jak w ostatnich listach się z niego naśmiewała, więc przed oczami automatycznie stanęła mu jej roześmiana twarz. No i oskarżycielsko wycelowany w jego pierś palec, i nieme pytanie czy długo jeszcze będzie zapierał się rękami i nogami przed czymś tak oczywistym - Zamknięcie nie jest dla Ciebie - powiedział równo z nią, bo jakoś szczególnie zapadło mu to w pamięć. Może dlatego, że sam miał podobnie i rozumiał to w każdym calu. - Jeszcze dodaj, że takiego co z niedźwiedziem idzie walczyć gołymi rękami. Nie doceniasz mnie. Tatuaże skrywam, a koraliki okropnie gryzą się z kitlem, więc odkąd jestem poważnym panem uzdrowicielem w Mungu zrezygnowałem z takich dodatków - zaśmiał się, bo sam nie potrafił sobie wyobrazić siebie właśnie w taki sposób jak mu to przedstawiła Isolde. Owszem lubił cieplejszy klimat, ale daleko mu było do spędzania całych dni na plaży. Może dlatego też nigdy nie miał żadnych koralików? Albo siostry skutecznie zniechęciły go do takich rzeczy - Idealnie. Zimny wiatr, śnieg, chlapa, deszcze i wszystko inne… Aż chce się wstawać z łóżka i od maja wyczekuje kolejnej jesieni i zimy - próbował, aby choć przez chwilę brzmiało to szczerze, ale nie za bardzo był w tym wszystkim przekonujący - Zdradź mi lepiej kilka sposób na przetrwanie kolejnej zimy, bo mi już brak pomysłów. Nie przeszkadzało mu w najmniejszym stopniu, że zmniejszył dzielący ich dystans. Najchętniej jeszcze by to zrobił, ale na razie próbował wyczytać coś z jej oczu. Był w tym iście beznadziejny. Owszem były przepiękne, a spojrzenie zupełnie inne od tego, którym raczyła go na początku ich znajomości. Nie za bardzo tylko wiedział co to oznacza. Jednak dzieląca ich przestrzeń była nie do zniesienia. Albo powinien wrócić do poprzedniego stanu rzeczy, albo… Mimo że pierwsza opcja wydawała się bardziej odpowiednia to i tak wybrał drugą. Nie śpieszył się, dając jej jeszcze możliwość przerwania wszystkiego i pokazania gdzie jest miejsce dla takich starych durni jak on. Wolną dłoń położył na policzku, kciukiem pozwalając sobie na delikatne poznawanie jej twarzy. Nabrał trochę pewności kiedy nie został odepchnięty, chociaż zawsze mógł to być efekt pierwszego szoku. Wolał już dłużej się nad tym nie zastanawiać. Jej usta wyglądały zachęcająco, więc nie mógł dłużej odmawiać sobie ich posmakowania. Początkowo niepewnie złączył ich wargi, aby zaraz pogłębić pocałunek. Była w tym jakaś magia, którą zajmie się później. Teraz, kiedy już spróbował zakazanego owocu nie chciał szybko przerwać. Był zdecydowanie lepszy niż w jego myślach. Chciał tylko więcej, a wszystkie wątpliwości mogły się ustawić w kolejce i czekać na swój moment. Póki co zajmował się czymś o wiele przyjemniejszym i nie zamierzał przestawać.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To nie tak, że Isolde od samego początku wzięła go sobie na celownik i chciała rozgryźć dla własnej satysfakcji. Wyszło to zupełnie samoistnie, zupełnie przypadkiem i Isolde sama była zaskoczona obrotem zdarzeń. W ciągu kilku tygodni przebyli daleką drogę od niechęci i uprzedzeń do sympatii i zauroczenia, które im obojgu nie dawało spokoju. Ona też nie była dumna ze wszystkiego, co w życiu zrobiła, choć trzeba powiedzieć, że Berys miał nad nią przewagę tych dwudziestu lat i z pewnością więcej okazji, by rozczarować samego siebie. Ale na razie nie wiedzieli o tych wszystkich rysach i gorszych stronach. Na razie próbowali się wzajemnie poznać, zrobić krok w swoim kierunku i tak było dobrze. Jeszcze przyjdzie pora na chwile szczerości i zawodu, a może zrozumienia. Nie można zabijać rozkwitającego uczucia nadmierną szczerością. Roześmiała się, zastanawiając się, czy to tylko kurtuazja, czy może faktycznie mówi nieco ciekawiej od jego siostry. Z jakiegoś powodu dziwnie jej było przyjąć do wiadomości, że Berys nie jest jednostką dryfującą w próżni, że ma jakąś rodzinę, rodzeństwo, rodziców. Była ciekawa, jak może wyglądać jego siostra i czy ma więcej rodzeństwa, ale nie miała śmiałości zapytać. Kiedy w tym samym momencie powiedzieli, że zamknięcie nie jest dla niej, uśmiechnęła się ciepło i spojrzała na niego badawczo. Takie zbiegi okoliczności na tak wczesnym etapie znajomości zawsze poruszały w niej jakąś wrażliwą strunę. Miło mieć świadomość, że ktoś uważnie nas słucha i w dodatku pamięta nasze słowa. Zwłaszcza gdy nam na tym kimś zależy. - To o niedźwiedziach z ust mi wyjąłeś! Widzisz, to nie tak że cię nie doceniam, wręcz przeciwnie, skoro podświadomie uważam cię za kogoś w rodzaju współczesnego wikinga, nawet jeśli nim nie jesteś! - zaprotestowała żartobliwie, zastanawiając się, czy naprawdę ma gdzieś tatuaże, a jeśli tak, to gdzie? Ta myśl była dość niebezpieczna, bo popchnęła wyobraźnię Is w niewłaściwym kierunku, więc dziewczyna z trudem spróbowała się skupić na jego kolejnych słowach. - Ciepły kominek, parasol, gorąca herbata i ciepłe koce. Och, i jeszcze ocieplane kalosze - wyliczyła ze śmiertelnie poważną miną, równocześnie myśląc sobie, że gdyby zależało to wyłącznie od niej, znalazłaby mu wspaniały sposób na przetrwanie zimy. Sobie przy okazji też. Oczami wyobraźni widziała ich wtulonych w siebie na kanapie, trzaskający na kominku ogień, kubki z parującą herbatą. Zganiła się za te myśli, ale z każdą chwilą czuła, że napięcie między nimi narasta, a ona nie miała absolutnie nic przeciwko temu, nawet jeśli trochę się obawiała konsekwencji. Zamarła w bezruchu, patrząc mu w oczy i mając wrażenie, że serce jej pęknie z nadmiaru emocji. Gdy dotknął jej policzka, zadrżała, ale nie cofnęła się, nie powiedziała nic głupiego, nie spuściła nawet wzroku, domagając się pocałunku. No dalej, proszę, chcesz tego tak samo jak ja! - zaklinała go w myślach, jednocześnie czując przepływające przez jej ciało fale zimna i gorąca. Jakaś część jej umysłu kazała jej natychmiast przestać się wygłupiać, bo takie zachowanie jest nieodpowiedzialne i na pewno skończy się złamanym sercem, ale Isolde miała to w nosie i kiedy wargi Berysa dotknęły jej warg, wszystkie wątpliwości nagle zniknęły. Pierwszy pocałunek był delikatny, niepewny, ale następny nieco głębszy, bardziej stanowczy. Wodziła palcami po policzkach Faireya. Zarost delikatnie kłuł opuszki palców, co tylko bardziej ją elektryzowało i sprawiało, że jej pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz śmielsze. Wplotła palce w jego włosy, nie mając dość siły, by przerwać pocałunek, którego tak bardzo pragnęła. Co z tego, że obserwowały ich setki par malowanych oczu? Niech patrzą, one przeżyły już swoje życie.
Coraz swobodniej czuł się w jej towarzystwie. Każdy powiedziałby, że to dobrze, że o to przecież chodzi, ale dla niego wszystko przedstawiało się inaczej. Trzymanie się na dystans chroniło przed decyzjami, które w danej chwili nie mogły być inne i dopiero po czasie okazywały się pomyłką. Wspominał więcej o sobie i jednocześnie zapamiętywał to co mówiła Isolde. Otwierał się i chciał, aby poczuła, że słucha jej i również pragnie ją lepiej poznać. Na chwile takie jak ta zapominał o dzielącej ich różnicy wieku, klasie społecznej w której przyszło im się wychować i wszystkim co przemawiało za tym, że powinien się wycofać póki jeszcze mógł to zrobić bez ranienia nikogo. - Ocieplane kalosze najbardziej do mnie przemawiają - zaśmiał się, bo co jak co, ale w takich butach to siebie nie widział. Parasolki tylko gubił, a w swoim mieszkaniu na Nokturnie mógł co najwyżej pomarzyć o kominku - Pozostaje mi tylko herbata i koce, chociaż nie wiem czy na tych dwóch rzeczach da się przetrwać całą złowrogą aurę - zawsze z początkiem jesieni zadawał sobie pytanie, dlaczego nadal siedzi w Anglii. Który to już rok leciał? Nie był pewien, ale zawsze z taką samą rozpaczą żegnał lato. Gdyby tylko zaproponowała takie spędzenie zimowych dni w pełni byłby usatysfakcjonowany. Może nie wyglądał na takiego co lubi takie klimaty, ale z pewnością odnalazłby się na kanapie, przed kominkiem z Isolde. Cały czas czekał na ten moment kiedy zostanie odepchnięty. Wtedy wszystko stałoby się prostsze. Isolde jasno dałaby mu do zrozumienia, że jest starym durniem, który tylko sobie coś uroił. Przez kilka najbliższych tygodni unikaliby siebie, więc krótko mówiąc wróciliby do tego co miało miejsce wcześniej. Może na początku towarzyszyłoby im skrępowanie przy pierwszych spotkaniach, ale z czasem znów na pierwszym miejscu zagościłaby złośliwość. Zamiast tego oddawała mu pocałunki z taką żarliwością jakiej się po niej nie spodziewał. A już na pewno nie względem swojej osoby. Zapomniał na te kilka chwil gdzie się znajdują, że przecież w każdej chwili ktoś może im przeszkodzić. Nie wspominając już o całej reszcie, która w końcu będzie miała swoje pięć minut. Wyrzuty, zarzuty i sumienie nie dadzą o sobie zapomnieć i już niedługo to one dojdą do głosu. Póki jednak były jeszcze gdzieś poza jego umysłem rozkoszował się chwilą. Smakował ust, które już od dawna go prześladowały i smakowały o wiele lepiej niż to sobie wyobrażał. Opuszkami palców drażnił delikatną skórę twarzy i poznawał ją z każdym kolejnym muśnięciem. Najchętniej zatrzymałby się z tą chwilą na długi czas, nie dopuszczając do siebie żadnych myśli. Niestety wiedział, że to tak nie działa. Niechętnie oderwał się od miękkich ust, które dawały mu tyle rozkoszy. Uczucie pustki w głowie w niczym nie pomagało. Zamiast mówić bez sensu zanurzył się w jej spojrzeniu mając nadzieję, że tam znajdzie jakąś podpowiedź na to co właśnie się między nimi zadziało. Ostatnim czego teraz chciał to przepraszać za to co zrobił. Wycofywać się z tego i obiecywać, że więcej coś takiego nie będzie miało miejsca. Chciał tego. Chciał to powtórzyć. Chciał również wszystkiego innego. Chciał trzymać ją za rękę. Chciał ją całować wtedy kiedy przyjdzie mu na to ochota. Chciał być przy niej. Nie tylko tu i teraz, ale również jutro, za dwa dni czy trzy tygodnie. Nie mógł jednak obiecać niczego w zamian poza sobą. Żadnych górnolotnych słów czy obietnic, których wiedział, że i tak nie dotrzyma. Uśmiechnął się szeroko zanim odgarnął jej w twarzy niesforny kosmyk, który już nie po raz pierwszy gdzieś się zabłąkał. Przyciągnął do siebie, aby następnie najzwyczajniej w świecie objąć ją w pasie. Zupełnie jakby to robił codziennie. Przyłożył jej jeszcze palec do ust, aby nic nie mówiła. Nie komentowała tego co się przed chwilą stało, ani nie próbowała tego w jakikolwiek sposób ubrać w słowa. Żeby na razie pozostało wszystko właśnie w takiej magicznej, niewyjaśnionej aurze. - Więc Renoir i Parasolki. Już nigdy nie spojrzę na ten obraz tak samo jak wcześniej - było pewne, że jak jeszcze kiedyś usłyszy nazwisko tego malarza stanie mu przed oczami właśnie to dzieło. No może na drugim planie, bo pierwszy zajmą zaróżowione policzki Isolde i jej rozchylone wargi, zapraszające do kolejnych pocałunków.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Dobrze, że zdecydował się na zrobienie pierwszego kroku, że zebrał się na odwagę, bo gdyby oczekiwał od Isolde jakichś bardziej czytelnych sygnałów, mogliby tak wokół siebie krążyć przez następne tygodnie. Teoretycznie wiedziała, że powinna go odepchnąć, mówić, że źle ją zrozumiał, że bardzo go lubi, ale... Merlinie, oczywiście, że wiedziała, że tak powinno to brzmieć. Wzorce takich zachowań miała starannie poukładane w głowie, tak żeby w razie czego zareagować dokładnie tak, jak należało. Tyle tylko że nie miała na to ochoty. Nie chciała wracać do tych chłodnych spojrzeń i ironicznych uśmieszków. Nie chciała, żeby stracić tych wieczorów, jego uśmiechów i brzmienia jego głosu. Zdawała sobie sprawę, że z każdym pocałunkiem zatracają się w sobie coraz bardziej, że stają się sobie coraz bliżsi i gdyby postanowili tej bliskości zaprzeczyć, straciliby wszystko. Ale to nie mogło jej powstrzymać przed gorącymi pocałunkami. Badała linię jego szczęki, kształt uszu i ciepło karku. Oddawała jakąś cząstkę siebie, tracąc oddech i smakując jego ust, które całowały z taką stanowczością i delikatnością zarazem. Nie obchodziło ją, czy wpadnie tu wycieczka szkolna, starsza para czy jeszcze ktoś inny, kogo te przejawy czułości mogłyby zgorszyć, choć normalnie nie lubiła się obnosić ze swoimi uczuciami. Teraz obchodził ją tylko Berys, kłujący zarost, ciepłe wargi i zapach, którym nareszcie mogła oddychać bez skrępowania. Gładziła jego kark i policzki, całując z takim uczuciem i zaangażowaniem, o które nikt by ją nie podejrzewał. W końcu była taka chłodna i dobrze wychowana! Gdy przerwał pocałunek, spojrzała na niego niepewnie, zdając sobie sprawę, że każde słowo, które teraz padnie, może zniszczyć tę więź, do której właśnie się przyznali. Bała się słów, bo często znaczyły zbyt wiele lub zbyt mało, by zadowolić każdą ze stron. Biła od niej czysta radość, usta wciąż miała rozchylone, chętne do kolejnych pocałunków, policzki zarumienione, ale w oczach błyszczała radość przemieszana z niepewnością i wątpliwościami. Oddychała szybciej niż normalnie, próbując zebrać się w sobie, myśleć logicznie i trzeźwo, ale nie była w stanie, wpatrując się w oczy Berysa i nie wiedząc, czego się po nim spodziewać. Ale gdy odgarnął włosy z jej czoła i przyciągnął do siebie, poczuła spokój i radość, która nie mogła znaleźć ujścia. Tak nie zachowywał się ktoś, kto żałował. Ktoś, kto uważał pocałunek za błąd, czy głupi wyskok. Splotła palce na jego karku i zajrzała mu w oczy z ufnością. Gdy położył jej palec na wargach, uśmiechnęła się i ucałowała opuszkę, nie spuszczając jednak wzroku. Zdawała sobie sprawę, jak ważne są słowa, które między nimi padną, ale nie miała odwagi przerwać ciszy. Było jej zbyt błogo w tej magicznej atmosferze sztuki i pierwszego pocałunku, który zupełnie ją zaskoczył. - Powinnam opatentować ten sposób na uczenie historii sztuki - zamruczała z uśmiechem, czując się cudownie lekko i radośnie. Żadnych wielkich słów, wyznań ani niczego, co mogłoby związać, spłycić czy zniewolić ich uczucie. Żadnych obietnic czy łzawych wersów rodem z kiepskich czytadeł dla kobiet. Tak było dobrze. Tak było łatwiej. Nie odbierali sobie nadziei, nie składali obietnic bez pokrycia. Dawali sobie furtkę, pozwalali temu, co ich połączyło rosnąć, dojrzewać bez zbędnych deklaracji. Była między nimi chemia, było też ciepło i zaufanie, bo przecież z każdą spędzoną razem minutą coraz bardziej się otwierali. Czy naprawdę musieli psuć ten moment utartymi frazesami? Nie. Nie musieli. I najwyraźniej obojgu było z tym dobrze. Uniosła się jeszcze na palcach i pocałowała go po raz ostatni. Delikatnie, ale powoli, z namaszczeniem, po czym oderwała się od jego ust i pogłaskała po policzku. - Wcale nie jesteś taki zimny jak sądziłam. Czuję w tobie ten powiew z południa - zażartowała, odchylając głowę i patrząc na niego spod na wpół przymkniętych powiek.
Na razie nie dopuszczał do siebie głosu rozsądku, nie chciał, aby ten moment został mu odebrany. Nigdy nie pozwalał sobie na chwilę zapomnienia, ale tym razem stało się inaczej. Odrzucił przetarte i dobrze znane szlaki. Kiedyś robił to ciągle i stale miał przez to kłopoty, ale od tamtego czasu minęło już wiele lat, więc dlaczego miałoby nie być inaczej? W końcu zmienił się, spoważniał i nie w głowie mu już były szczeniackie wybryki. Swoje za uszami miał, nadal budził się zlany zimnym potem, kiedy znów śnił mu się tak dobrze znany koszmar. Od tamtego czasu przecież stale się pilnował, odpokutowywał, a przynajmniej się starał. Zasłużył na to, aby chociaż na chwilę zapomnieć. Zawsze później łatwiej ją przeciągnąć i pokazać sobie, że przecież bycie szczęśliwym nie jest zbrodnią. Nigdy nie lubił wielkich słów i obietnic, zawsze wydawały mu się przerysowane i rzadko kiedy odpowiednio przedstawiające rzeczywistość. Wolał czyny za którymi szło o wiele więcej. Zresztą nie był za dobry w mówieniu. Nie umiał ładnie ubierać wszystkiego w słowa, dlatego jak tylko mógł rezygnował z tego. Odnalazł jej dłoń i splótł swoje palce z jej, aby dalej przemierzać galerię. Nie zastanawiał się nad tym jak razem wyglądają i czy różnica wieku jest aż tak strasznie widoczna. To się w tym momencie nie liczyło, to zostanie na później, kiedy będzie już sam. - Zobaczymy jaka z Ciebie nauczycielka, na razie nie mogę pochwalić się wybitną wiedzą w tej dziedzinie - wcześniej jeszcze próbował skupić swoją uwagę na obrazach, ale teraz sobie to darował. Przyjemniej było spoglądać na Isolde niż płótna zamknięte w ozdobnych ramach. Teraz robił to bez wcześniejszego skrępowania, które go w jakiś sposób paraliżowało. Poczuł się pewniej już w momencie kiedy nie odepchnęła go, a po pocałunku nie uciekła w popłochu - Z pewnością. Jeszcze przed chwilą zamknęłabyś mnie w jednej z tych krain lodu i powiedziałabyś, że pasuje tam idealnie. Kajdany z lody i berło z sopla wcisnęłabyś mi w ręce, a dla dopełnienia obrazy posadziła na śnieżnym tronie. Szybko odnalazłaś we mnie południowy powiew - udzielił mu się jej humor, więc nie mógł poprzestać wymyślania dziwnych motywów na jednej rzeczy. Nie pamiętał kiedy ostatni raz sobie pozwolił na takie oderwanie od rzeczywistości. Czas już wcześniej zaczął płynąć inaczej, ale teraz to zupełnie stracił znaczenie - Też nie jesteś soplem lodu o bycie który początkowo Cię podejrzewałem - nachylił się, żeby powiedzieć jej to do ucha. Nie mógł odmówić sobie tej drobnej przyjemności drażnienia się z nią. Nie słowami, ale ustami, które delikatnie smagały płatek ucha. Przed chwilą odważył się ją pocałować, a już miał w głowie o wiele sprośniejsze wizje. Pozwalał sobie na nie, bo wiedział, że jak rozsądek w końcu go odnajdzie przestanie być tak kolorowo - Jest coś jeszcze co chcesz mi pokazać? Jakieś obowiązkowe punkty do zaliczenia w galerii? - nie chodziło mu teraz o złośliwość kiedy akcentował wybrane słowa, a chciał tylko zobaczyć czy ponownie na jej policzkach pojawi się rumieniec, z którym już nie raz miał do czynienia. Miało to swój niepowtarzalny urok.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Każdy zasługuje na chwile zapomnienia i szczęścia. Były stanowczo zbyt rzadkie i trzeba wyciskać z nich wszystko, co się da, żeby w momentach smutku i zwątpienia mieć chociaż iskierkę wspomnień, której ledwo wyczuwalnym ciepłem można się ogrzać. Wiedziała, że już za chwilę, może za pięć minut, a może dopiero kiedy wyjdą z galerii i rozejdą się każde w swoją stronę, dopadną ją wątpliwości, pytania. O jego zamiary, uczucia, przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Czy jest dla niego tylko zabawką, czy ma żonę, kochankę, narzeczoną? Nie podejrzewała go o taką dwulicowość, poza tym ilość spędzanego w szpitalu czasu pasowała do osoby samotnej. Podpowiadały to również wygniecione kołnierzyki, bo mało która kobieta zniesie coś takiego u swojego mężczyzny. Isolde była na to wyczulona, od pewnego czasu próbowała stwierdzić, czy w życiu Berysa jest jakaś kobieta i mimo że wszystkie znaki na ziemi i niebie mówiły, że nie, nadal nie miała całkowitej pewności. Isolde sama nie wiedziała, co woli. Słowa zwykle dobierała z wielką starannością, znając ich moc i brak precyzji, ale podjęcie różnych działań, zwłaszcza gdy chodziło o materię tak delikatną, stanowiło dla niej nie lada wyzwanie. Mogła bez wahania rzucić się w wir walki, ale coś tak prostego, jak wzięcie kogoś za rękę, zrobienie pierwszego kroku było dla niej prawdziwą torturą. Uśmiechnęła się, gdy ich dłonie się spotkały. Miała wrażenie, że jej drobna, długopalca dłoń zupełnie niknie w uścisku Berysa i było to na swój sposób kojące. Naprawdę nie miała zamiaru się przejmować tym, jak teraz wyglądają. To była ich chwila, ich dzień, który bez namysłu schwytali i nie zamierzali puścić, dopóki nie wykorzystają go w pełni. - Och, musimy nad tym koniecznie popracować - powiedziała z rozbawieniem, mając ochotę pocałować go po raz kolejny, tym razem jeszcze dłużej i bardziej namiętnie. Nie cierpiała w sobie tej zachłanności, która zapadała w letarg na wiele miesięcy, by, obudzona jednym spojrzeniem czy pocałunkiem, nie dawać o sobie zapomnieć przez kolejne. Isolde czuła się nieswojo ze świadomością, że w głębi niej drzemie coś, nad czym do końca nie panuje i co w każdej chwili może namieszać jej w głowie. - Ale w mojej wyobraźni nadal nie wyglądasz na władcę słonecznej plaży, w koronie z muszli, pereł i krabów! - zaprotestowała, przytulając podbródek do jego ramienia. - Twój lodowy tron zaczął co prawda topnieć pod wpływem tego południowego powiewu, ale nadal sądzę, że polujesz na foki, a nie na rekiny - zastrzegła, starając się zachować powagę, co zupełnie jej nie wychodziło, bo po prostu nie była w stanie zapanować nad uśmiechem, cisnącym się jej na usta. Gdy przyznał, że i ona nie jest soplem lodu, roześmiała się cicho, ale nie powiedziała nic więcej. Wzdrygnęła się, czując ciepło jego warg tuż przy swoim uchu. Wzdłuż krzyża przebiegł przyjemny dreszcz, ale w głowie zapaliło się ostrzegawcze światełko. Najgorsze było to, że tak niebezpiecznie działał na jej zmysły, sprawiając, że miała szaleńczą ochotę sprawdzić, czy faktycznie ma gdzieś tatuaże. Udało mu się. Po raz kolejny się zarumieniła i nerwowo przygryzła dolną wargę. Trwało to tylko chwilę, ale mógł zauważyć. - A co chciałbyś zobaczyć? - spytała, przystając i patrząc mu w oczy z mieszaniną rozbawienia i niepokoju. I czegoś na kształt wyzwania. I może ostrzeżenia. Nie chciała się zachowywać jak niewinna pensjonarka, ale nie była też na tyle pewna siebie, by bez skrępowania podjąć te gierki już teraz. Przez chwilę chciała go pocałować raz jeszcze i wyjść, zanim wszystko się popsuje, ale brakowało jej siły. Ale czego właściwie oczekiwała? Zapomniała, że ktoś, kto udaje gbura tak doskonale przez tyle czasu, musi po części nim być. Zapomniała też, że ma do czynienia z facetem. Że Berys to Berys. Było jej przykro, że tak głupio zepsuł nastrój. Obudziła się też jej zwykła nieufność, ale zamiast odstawiać przedstawienie pod tytułem "tak bardzo mnie zraniłeś, za kogo mnie uważasz, to oburzające", wycelowała palcem w jego pierś i uśmiechnęła się, choć bez zwykłego ciepła. - I... dzieł sztuki się nie zalicza - Miała nadzieję, że zrozumie, co chciała mu przekazać. Pewnie zrozumie, bo może i jest gburem, ale inteligentnym.
Był daleki od stwierdzenia, że zasługuje na coś takiego. Dał się jednak ponieść chwili i niepokojąco mu się ona podobała. Wiedział, że przyjdzie czas na pytania, zwątpienie i całą nieprzyjemną resztę. Zastanawianie się nad tym jak ona z tym wszystkim się czuje. Dlaczego mu na to pozwoliła, kiedy jeszcze nie tak dawno byli w zupełnie innym miejscu, a ich relacje choć zaczęły się ocieplać nie były nadal jednoznaczne. Zamiast pozwolić się wszystkiemu powoli rozwijać zasiał zamęt i dopiero za jakiś czas przyjdzie mu zebrać jego plony. Wątpliwości na pewno przejmą kontrolę i padnie wiele pytań na które w żaden sposób nie będzie umiał odpowiedzieć. Tak naprawdę nie wiedział o niej nic. Nie chodziło o drobne rzeczy, a o te ważniejsze. Czy ma kogoś, czy to wszystko nie jest tylko chwilą zabawy, a może chce w ten sposób pokazać coś swojej matce? Kiedy zacznie się nad tym wszystkim zastanawiać, będzie to wyglądać jak błędne koło które nie będzie miało końca. Jedną z rzeczy która go przerażała to fakt, że była od niego młodsza. I to nie o kilka lat, dzieliło ich przecież dużo. Nie chciał nawet myśleć, że jak był w jej wieku to ona dopiero pojawiła się na świecie. Patrzenie na to w ten sposób w niczym nie mogło pomóc, a jedynie jeszcze bardziej wszystko skomplikować. Mógł sobie patrzeć na nią ukradkiem prze ostatnie tygodnie, a on momentu kiedy zjawiła się zakrwawiona w szpitalu wyczekiwać kolejnego spotkania z nadzieją, że nic więcej się jej nie stanie. Wybrała już drogę którą chce podążać i daleko mu było do tego, aby w jakikolwiek sposób ją do tego zniechęcać. Sama wiedziała najlepiej z jakim ryzykiem wiąże się kariera aurora i pomimo tamtego wypadku nie przestawała wątpić w słuszność swojego wyboru. Nie zmieniało to faktu, że wolałby jej więcej nie oglądać w roli pacjentki. Dotyk Isolde na swój sposób go uspokajał i dawał poczucie, że są w odpowiednim miejscu, że tak właśnie powinno być. Najchętniej zmieniłby miejsce na bardziej ustronne, takie gdzie będą mieli pewność, że jakiś zabłąkany człowiek w niczym im nie przerwie. To było ostatnie czego by sobie w tej chwili życzył. Nie pamiętał kiedy ostatni raz jakaś kobieta tak zawróciła mu w głowie. Różnie bywało, ale na pewno nie do tego stopnia żeby nie chciał jej wypuścić z rąk w obawie przed tym co będzie później. - Muszle, foki i kraby… Co Ci jeszcze siedzi w głowie? - żartowanie z siebie przychodziło mu dzisiaj wyjątkowo łatwo, choć na co dzień nie był do tego skory. Z kogoś innego i owszem, ale czasem brakowało mu dystansu i wszystko brał na zbyt poważnie. W końcu łatka gbura zobowiązywała. Najchętniej poznałby wszelkie możliwe sposoby na to, aby po jej ciele przebiegały przyjemne dreszcze. Każdy miał jakieś czułe punkty, które lekko pobudzone dawały ciepło i przyprawiały o rumieńce. Na to będzie mieć jeszcze czas, a przynajmniej liczył na to, że będzie mu dane je poznać. - Wszystko - mogło zabrzmieć to zachłannie, ale nic nie mógł na to poradzić, że tak właśnie było. Tego właśnie od niej chciał, wszystkiego. Pod tymi słowami kryło się zbyt wiele, aby móc je jednoznacznie interpretować, ale też o to mu chodziło. Niech wyobraźnia Isolde zacznie działać jeszcze mocniej, bo jego już wskoczyła na wyższe obroty. Zamiast mówić coś jeszcze ponownie ją pocałował, zatopił się w miękkich ustach, które nadal przyjmowały jego z zachłannością. Wciąż mu było mało, ale i tak szybko przerwał pocałunek - Chodźmy stąd - pogładził ją po policzku i zmienił kierunek w którym początkowo zmierzali. Nie miał jeszcze konkretnego miejsca w które będą się udać, ale to nie przeszkadzało w niczym. Dopóki ten dzień trwał, a on miał jej dłoń w swojej wszystko zapowiadało się bajecznie.
Skonfundowana ochrona wpuściła je do środka nie bacząc na ograniczenia epidemiologiczne, które rzekomo uniemożliwiały zwiedzanie Galerii tego konkretnego dnia. Armstrong nie mogła wręcz uwierzyć w ich szczęście. Miały całą galerię dla siebie, a to stwarzało wręcz nieograniczone możliwości. Z turystycznego punktu widzenia, oczywiście.
Przez całą krótką drogę znad Tamizy próbowała jakoś udobruchać Julię, ale wiedziała, że ich mała sprzeczka rozpłynie się z czasem, starała się więc być jak najmilszą i najukochańszą Arlą, odsuwając kwestię rozmowy o mieszkaniu na bliżej nieokreślony, przyszły termin. Jak na litrową butelkę szampana i kieliszek sherry, doskonale trzymała się na zabójczych, pięciocalowych obcasach. A może to pomocne ramię Brooks służyło jej pomocą?
- Chodź najpierw do skrzydła B, tam są holenderscy! - Zaproponowała i pociągnęła ją na prawo od wejścia, prosto do długiego, szerokiego foyer oznaczonego dużą, zdobną literą B. Drobiła niewielkie kroczki i starała się nie rozgadać za bardzo, więc co jakiś czas gryzła się w język i zerkała niepewnie w stronę Brooks. - Patrz, mój ulubiony! - Wyciągnęła palec w stronę wysokiego, konnego portretu wąsatego monarchy. - Karol pierwszy, Szkot, król Anglii i Szkocji, ścięty przez Anglików. - Wyszczerzyła się, podchodząc tuż pod obraz i z nabożną czcią uniosła głowę do góry, wpatrując się w oblicze władcy. Na tym obrazie najbardziej pociągały ją kolory i niezwykle szczegółowa twarz króla. No i nigdy nie mogła się nadziwić prawdziwemu strachowi, jaki malarz zawarł w oczach konia. Mogłaby patrzeć nań godzinami.
Na twarzy Julii utrzymywał się zirytowany grymas i rozmowa o wspólnym mieszkaniu nie była jego główną przyczyną. Bardziej ją uraził fakt, że przyjaciółka nie pozwoliła jej za siebie zapłacić. Nie interesowało ją, jak bogaty był ojciec Arli. Miała swoją dumę, a ta nieświadomie została zdeptana przez Szkotkę. - Kupisz mi lody w zamian. Pierdol się! Znalazła się kurwa filantropka – pomyślała, popalając papierosa. Teraz, jak to miała w zwyczaju, kiedy była wśród mugoli, postawiła na niebieskie Pall Malle. Papierosowy dym nie przynosił jednak ukojenia, pozwalał za to odgrodzić się od tej cholernej Szkotki kurtyną szarości.
Poprawiła kupioną w kiosku jednorazową maseczkę, minęła skonfundowaną ochronę i podążyła śladem dziewczyny. Zaczęli od skrzydła B, gdzie można było trafić na dzieła malarzy holenderskich. Szczerze mówiąc, Julka nie była specjalną miłośniczką sztuki. Nie była co prawda również ignorantką, w miarę dobrze orientowała się w malarstwie, ale zgłębianie się w ruchy pędzla albo zachwycanie chiaroscuro? Świat pełen był równie pięknych rzeczy, ale za to dużo ciekawszych niż kawałek płótna wiszący na ścianie.
Powiodła wzrokiem za palcem Arli, która wskazywała na wąsatego króla na koniu i wysłuchała jej słów.
- Co więcej, to jedyny król w historii Anglii, ścięty przez poddanych. Świetna reklama dla Szkocji – uśmiechnęła się złośliwie, zakładając ręce na piersi i studiując olejne malowidło.
Kiedy już jej się to znudziło, zrobiła kilka kroczków i podeszła do innego obrazu. Wskazała na niego ruchem głowy i nawet nie podchodząc do tabliczki z napisem, wypaliła:
- A to kuzyn Karola. Zginął w Bitwie pod Edgehill, wygranej zresztą przez rojalistów. Gdyby Karol nie był taką pizdą i ruszył na Londyn, wygrałby wojnę. Ale nie poszedł i przez to skończył, jak skończył.
Niechętnie oderwała wzrok od Karola i przeniosła wzrok na panią marudę, niszczycielkę dobrej zabawy, pogromczynię uśmiechów Szkotek. Doskonale wiedziała, do jakiego obrazu podchodzi, ale nie spodziewała się po niej nagłego, politycznego wyskoku. Chociaż może powinna? Wszak sama ją prowokowała. - No cóż, Stewartowie nie mieli łatwego życia. Trzeba było cywilizować południe, trudno w tym czasie dbać o stabilność na całej wyspie, zwłaszcza, kiedy trafiają się jacyś gamonie pokroju Cromwella, próbujący obalić koronę. - Ostatnie kilka słów wycedziła wyjątkowo powoli i oschle, podchodząc do Julii i stawiając przecinek po każdym kroku, markowanym uderzeniem obcasa o marmurową posadzkę sali. - Dlatego też zawsze dużo cieplej myślałam o Dunkeldach. To oni przenieśli stolicę do Edynburga. I za ich czasów Szkocja nasiąknęła wieloma kulturami, które, nota bene, świadomie importowaliśmy, w przeciwieństwie do południa, któremu kultura normańska wylądowała na plażach i spuściła wpierdol. - Zrobiła niewinną minę i stanęła pomiędzy Julią, a obrazem. Złączyła ręce za plecami. - Naprawdę, będziemy się napierdalać w ten sposób? Jules, to poniżej naszej godności. - Sama już zapomniała, że to ona zaczęła, chociaż Brooks podniosła rękawice i walczyła z zacięciem godnym lwicy z południa.
Podeszła o kilka kroków do przodu, skracając dystans między nimi zaledwie do paru cali, a w pustej hali muzeum echo stukania jej obcasów niosło się zwielokrotnione przez kilka niezręcznych sekund ciszy. Na twarzy miała teraz mieszaninę smutku, złości, strachu i z całą pewnością także pożądania. Nie panowała nad swoim nastrojem i humorem, a dziwaczne okoliczności tej rozmowy i werbalna, zakamuflowana wojna, którą prowadziły w swojej dyskusji, wyprowadzały jej trzeźwość myślenia na manowce. Zniżyła głos, chociaż nie szeptała. Były wszak same w wielkiej, pustej galerii i zdecydowanie nie było potrzeby wzmacniania efektu dramatycznego głosem. - Przepraszam. Oczywiście, że chciałabym z tobą mieszkać. Myślisz, że mam jakieś większe marzenia, ponad to? - Cały czas była trochę wytrącona tym, że twarz Brooks znajduje się teraz o kilka cali niżej, niż zazwyczaj. Nie potrafiła odnaleźć się w tej dysproporcji, więc po prostu zsunęła z siebie buty i stanęła na posadzce boso. Teraz były przed sobą takie, jak zwykle. Równe. - Po prostu wysnułam już swoją wizję i musisz dać mi trochę czasu na dostosowanie jej do twojej. Jeżeli nadal tego chcesz. - Uśmiechnęła się lekko kącikiem ust, ignorując irytujący zapach mugolskich, cuchnących papierosów. Brooks świetnie dbała o pozory, ale w tym przypadku mogłaby jednak sobie odpuścić.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Słysząc, jak Arla cedzi przez zęby, starając się wytłumaczyć króla, który zapisał się w historii jedynie tym, że zabili go poddani, uśmiechnęła się z satysfakcją. - Nie mieli łatwego życia, bo Król był niedojdą. Wiesz, kiedy lew atakuje samca alfa? Gdy ten jest słaby – skontrowała, słuchając kolejny argumentów przyjaciółki. Te nie zrobiły na niej większego wrażenia. Raz, że nie podchodziła emocjonalnie do tego, co się działo ponad tysiąc lat temu, a dwa – nie chciała dać oponentce ani grama satysfakcji.
- Wikingowie spuszczali wpierdol każdemu, nie tylko nam. Choć nam najbardziej – mruknęła znudzona, przyglądając się zniewieściałemu obliczu królewskiego kuzyna. Skoro tak się prezentowali ludzie, mający dbać o bezpieczeństwo Anglii i w razie potrzeby, walczyć za nią, to nic dziwnego, że dostali po czapkach. - Zawsze możemy się napierdalać tak jak wtedy w kuchni przy skrzatach. Tamto nie było poniżej naszej godności, prawda? – Nie czekając na przyjaciółkę, ruszyła w kierunku kolejnych dzieł. W sali panowała grobowa cisza, przerwana stukotem wysokich obcasów. Szkotka stanęła naprzeciw Angielki, a ta musiała podnieść spojrzenie ku górze. - Nie wiem, jakie masz marzenia – przyznała szczerze. Jedyną stałą rzeczą u Arli, była jej zmienność. W jednej chwili chciała ścigać dla „Wędrowców”, a w drugiej planowała w szkolnym dormitorium rewolucję polityczną. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby za miesiąc wpadła na pomysł, aby założyć hodowlę jedwabników albo zostać pierwszą Szkotką w kosmosie. Lub aurorką, bo rzucanie zaklęć w innych ludzi również ją kręciło.
Przystanęła przy jednym z malowideł. Założyła dłonie za plecami, wlepiła spojrzenie w dwóch braci i zamilkła na dłuższą chwilę.
- Obaj zginęli w wojnie domowej. Z piątki braci, przeżył tylko jeden. Właśnie takie są owoce nieudolnej polityki, Arli. Ojcowie chowają synów.
Odwróciła spojrzenie w kierunku Armstrong. Ta stała teraz obok, ale już bez butów.
- Gdybym nie chciała z tobą mieszkać, nie proponowałabym tego. Nie chcę jednak, żebyś to robiła wbrew sobie. I nie chcę cię zmuszać do życia wśród mugoli. Po prostu byłam przekonana, że Londyn będzie ci pasował, bo masz tu mamę i pracę. Jak widać, byłam w błędzie.
Ściągnęła usta i bliska była jakiejś głupiej, niepotrzebnej złośliwości, ale robiła się ostatnimi czasy coraz lepsza w trzymaniu języka za zębami. Uśmiechnęła się więc tylko, puszczając mimo uszu wszystkie południowe insynuacje. Podążała tak za Brooks krok w krok, zerkając na komentowane przez nią obrazy. Wszystkie były niewątpliwie piękne, ale Julia wydawała się widzieć tylko to, kogo przedstawiają, a nie wycinek z historii własnej cywilizacji, tak, jak odbierała to Arleigh.
Na wspomnienie o kuchni parsknęła tylko i przewróciła oczami. Nie odpowiedziała na kolejną, antypolityczną deklaracje Brooks. Ona mogła stronić od polityki, ale z całą pewnością polityka nie miała zamiaru stronić od niej. Górnolotne frazesy o ojcach chowających synów nie trafiały do niej w ogóle. Ani normalnie, ani tym bardziej w tej chwili. Patrzyła tylko na Julię z coraz większym zacięciem i determinacją.
- Moja matka nie mieszka nigdzie. - Odpowiedziała machinalnie i dużo głośniej, niż chciała, a może to cisza i pustka spotęgowały ten efekt? Czuła się wręcz, jakby krzyknęła. - Mój ojciec siedzi na zamku i chleje do własnych wspomnień. - Stanęła dosłownie tuż, tuż przed nią, a w rękach ściskała zdjęte przed chwilą buty. Mówiła powoli i wyraźnie, pomiędzy każdym zdaniem robiąc krótką przerwę na zwilżenie warg językiem i płytki oddech. - Praca nie ma dla mnie takiego znaczenia. - Utkwiła w niej spojrzenie i zacisnęła mocno usta. Czy musiała coś jeszcze dodawać? Najwyraźniej tak. - Ty naprawdę myślisz, że mam jakiś lepszy pomysł? Ja rozumiem, że z twojej perspektywy może się wydawać, że mam życie usłane różami i wymyślam sobie problemy, ale do kurwy nędzy, Julia! - Tupnęła bosą nogą, bezsilna, zła, pragnąca jedynie ponownej zgody i zakopania tego absurdalnego topora wojennego. - Jesteś dla mnie jedynym wyznacznikiem tego, gdzie i jak chciałabym mieszkać. Nawet, gdybyś wymyśliła sobie jakieś pierdolone ciepłe kraje. - Sapnęła, chciała krzyczeć, ale trzymała nerwy na wodzy. - Wiesz, co czuję. Wiesz, że mieszkanie z tobą to byłoby dla mnie coś niesamowitego. Nieważne, gdzie. Gdziekolwiek. Chuj, niech już będzie ten Londyn. Ale nie każ mnie za to, że miałam własne pomysły. Bo to, kurwa, niesprawiedliwe. - Odwróciła się na pięcie i stanęła pod portretem hrabiego Warwick. Oddychała szybko i głęboko, dusząc w sobie płacz. Zdecydowanie zbyt często się ostatnio rozklejała i nie miała zamiaru pozwolić sobie na to po raz kolejny.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jeżeli Arleigh przejawiała zdolność do trzymania języka za zębami, to ewidentnie robiła to wybiórczo. I choć na chwilę postanowiła zamilknąć, to Julia wiedziała, że jest to chwilowe i taki stan nie utrzyma się zbyt długo. Zresztą, Szkotka nie musiała mówić, żeby Julia wiedziała, co chodzi jej po głowie. Czytała z jej twarzy jak z otwartej księgi. Determinacja, zacięcie, złość, smutek – blade szkockie licos stanowiło godne płótno dla całej palety różnych emocji.
Górnolotne frazesy autorstwa Horodota mogły nie trafiać do pijanej Szkotki, ale trafiały do Angielki, zwłaszcza że dowody wisiały na ścianie.
Kiedy silny szkocki akcent odbił się od ścian, odwróciła się w kierunku jego właścicielki, ale ta już stała naprzeciwko niej, z butami w dłoni. Z każdym wypowiedzianym słowem, Arla wydawała się coraz bardziej zła. Ten bojowy nastrój udzielał się również Julce, która ponownie czuła, że została wplątana w jakąś dziwną akcję, na którą wcale nie miała ochoty. A wystarczyło zostać w Hogwarcie. Pójść do Gwizdka na pogawędkę przy pasztecikach. Skończyć książkę. Pobawić się z Harrym. Ale nie, jej się zachciało drogich restauracji i galerii sztuki. Tak się kończyło przebywanie w nieswoim świecie. Świecie „elit” z pełną sakiewką, doceniających ruchy pędzla, albo doszukujących się sensu w literaturze ludzi, piszących po dwóch karafkach wina i wypalonej fajce opium. To nie było jej miejsce i teraz płaciła za to kolejnymi dramatami, których mogła uniknąć.
Gdyby tylko mogła, wyjęłaby teraz papierosa i odpaliła. Nerwy miała napięte jak struna. Czuła się jak niańka. Niańka nader wrażliwej i pijanej Szkotki, będącej jej rówieśniczką. Nie tak to powinno wyglądać. Gdyby chciała kogoś niańczyć, miałaby psa, a nie kota. - O tak, typowa Brooks – zaśmiała się przez nos. – Karze biedną Arlę za własne pomysły i narzuca jej własną wolę. W którym momencie ukarałam cię za własne pomysły? W którym momencie powiedziałam, że masz ze mną mieszkać w Londynie? Kiedy stwierdziłam, że Twoja matka mieszka w Londynie? Czy ty mnie w ogóle słuchasz, czy szampan przepalił ci ostatnie zdrowe synapsy? Przecież ci powiedziałam, że jak chcesz, to możesz sobie szukać czegoś w Edynburgu. Ba, jak dla mnie, to możesz sobie założyć jebaną bazę na księżycu, nic mi do tego. Ale przestań się mi wkładać do ust słowa, których nigdy nie powiedziałam. I tak, wymyślasz sobie problemy! – Tym razem z ust wyrwał jej się wściekły krzyk. Coraz trudniej szło jej panowanie nad sobą. Nikt nie potrafił jej tak zirytować, jak, o zgrozo, najlepsza przyjaciółka. - Robisz to cały czas. Problemy to ma Callahan, który miał papiery na to, żeby zostać najlepszym pałkarzem na Wyspach albo i na świecie, a teraz nie ma ręki. Problemy ma Strauss, która nie ma głosu i ojciec chce ją wyswatać dla celów politycznych. Problemy mają mugolaki, wyrywane ze świata, który znają i wysyłane do szkoły, w której się na nie pluje, bo mają gorszą krew. A ty co? Masz problem, bo twoja matka zapierdala w pracy, a twój ojciec zapija smutki? Tak wygląda życie w co drugiej mugolskiej rodzinie! Ale do kogo ja to mówię? Do laski, która upija się szampanem za kilkaset funtów, kupionym za pieniądze tatusia.