Uwaga. Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
W tym miejscu znajduje się dużo połamanych gałęzi i przewróconych drzew. W nocy panuje tu absolutna ciemność, a z mroku wyłonic się może groźny stwór. Miejsce jest tu niebezpieczne dla samotnych wędrowników.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spokojnie biegł przed siebie, cały czas zacierając za nimi ślady, aż w końcu obce dźwięki ucichły i przystanął, sapiąc, by dać organizmowi odpocząć. Prawda, zajmując się ukrywaniem ich obecności nie miał jak rzucić światła na swoją drogę, a Callahan... Nie bez powodu przydzielili go do Gryfków, a nie kruków, a każdy wiedział, że czerwoni inteligencją raczej nie grzeszą inteligencją. Gdyby tak było, może nie nastąpiłoby to, co stało się już parę chwil później. Po złapaniu oddechu, Max uznał, że Callahan poradzi sobie bez problemu z opuszczeniem lasu i ruszył bez słowa przed siebie. Miał misję do zrobienia i żaden idiota mu w tym nie przeszkodzi. Za daleko niestety sobie nie zawędrował, gdy poczuł jak stopa trafia w nicość i zaczyna spadać. Nie wiedział, jak daleko w dół rozciągała się dziura. Zacisnął tylko mocno palce na różdżce, by nie wypuścić jej z rąk i czekał, aż jego ciało w końcu uderzy o dno. Po chwili w końcu się doczekał i poczuł lekkie kłucie w miejscach, gdzie skóra była odsłonięta, lub materiał ubrań wyjątkowo cienki. -Kurwa... - Mruknął i zaraz wyczarował kulę światła, by zorientować się w jakim to bagnie się znalazł. Nie było jakoś wyjątkowo źle, kiedy zorientował się, że wylądował na bieluniu. No to oblizywanie palców na następne kilka godzin miał z głowy, jeżeli nie chciał milutko umrzeć. Gorszym problemem było, że roślina niesamowicie jebała i przeniosła ten cudowny odór na Maxia. -Essentia Mirabile! - Ponownie uniósł różdżkę, bo nie miał zamiaru dawać Boydowi satysfakcji, że jebie jakby faktycznie przyszedł się tu wysrać i zapomniał, że spodnie przed kupą trzeba zdjąć. Solberg nie byłby sobą, gdyby nie próbował wykorzystać tej okazji i zerwać trochę rośliny. Nim jednak porządnie się do tego zabrał, zobaczył w co wjebał się Callahan. -Awww, Callahan, znalazłeś swojego brata bliźniaka. Tylko on jakiś taki przystojniejszy. - Drwiąco skomentował sytuację, po czym przypomniało mu się, że przecież siedzą w jednym dole z tym samym potworem i zdecydowanie mu się to nie spodobało. Był więc gotów podjąć jakąkolwiek akcję, gdyby było to konieczne.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Zdecydował się na brawurowy bieg po ciemku, bo przecież powszechnie wiadomo, że światło przyciąga ćmy, wścibskich gajowych i/lub niebezpieczne drapieżniki; a jak się okazało chwilę później, takie praktyki sprzyjają również wpadaniu w jakieś tajemnicze leśne doły, które nagle przeobrażają się w głębokie wąwozy, w dodatku zwieńczone bajorkiem. Zdążył akurat zrównać się z Maxem, gdy ten wkroczył w strefę dziury, nie miał więc szans na to by nauczyć się na błędach kolegi i w porę zatrzymać i runął w dół razem z nim, nabywając po drodze parę siniaków i zadrapań oraz rujnując zupełnie elegancki dresik. No tak, no oczywiście, Boydowi zawsze wiatr w oczy, powinien się tego spodziewać. Gdyby wierzył w los czy przeznaczenie, stwierdziłby zapewne, że to kara za wpierdalanie się w nie swoje sprawy i szpiegowanie kolegów w lesie. - Kurwa - skomentował równie elokwentnie co Max, gdy już wylądował dupskiem w jakiejś mokrej norze, podczas gdy jego kompan najwyraźniej się zesrał i postanowił zamaskować to zaklęciem i piękny zapach skoszonej trawy zmieszał się z odorem gówna, tworząc mało przyjemną mieszankę. - Brawo, teraz jebie jak amortencjowy odświeżacz powietrza w kiblu - nie docenił starań Ślizgona - Ja przynajmniej nie sram w gacie - skwitował, gdy Solberg zaczął się wyzłośliwiać na temat jego urody (bardzo nieuprzejmie, swoją drogą, stosować takie przytyki w poważnej sytuacji zagrożenia życia); nie było jednak czasu na dłuższe pogawędki, bo po wyczarowaniu światła zauważył że coś, co znajdowało się tuż obok niego i co początkowo wziął jako obślizgły konar okazało się być jakimś pso-aligatorem, który wyglądał jakby średnio miał ochotę przyjmować gości. Ponieważ Boyd cenił sobie posiadanie kostek w całości, postanowił natychmiastowo spacyfikować przeciwnika, a ponieważ zajebanie mu z którejkolwiek kończyny mogłoby grozić szybką jej utratą, skorzystał z zaklęcia Petrificus Totalus by go unieruchomić. Rzucił czar, rzucił jeszcze "wypierdalaj gadzie!!!" w stronę błotoryja i sam czym prędzej ewakuował się z miejsca swojego upadku. No i w końcu ruszyli wzdłuż wąwozu - razem a jednak osobno.
Pomysł Solberga z użyciem zaklęcia rozpraszającego zapach z pewnością przyniósł skutek - przynajmniej chwilowy. Jak tylko Callahan poradził sobie z problemem pod postacią błotoryja - który tylko chciał, żeby nikt nie rozwalał mu wejścia do norki - dwójka studentów ruszyła w dalszą drogę, prędko opuszczając miejsce, gdzie rozpylony był miły dla nozdrzy aromat. Prędko więc Boyd mógł poczuć duszący prawie że odór bijący z plam na szacie Ślizgona, gdzie złamane łodygi i liście pozostawiły swe soki. Mieszkańcy Zakazanego Lasu z pewnością nie mogli doczekać się komentarzy Gryfona na temat zapachu Solberga (i nie tylko oni zresztą). Pewnym jednak było to, że dwójka młodych mężczyzn nie starała się w żaden sposób zachować ciszy. Sam ich upadek w dół wąwozu spłoszył parę ptaków, a głośne polecenie wypier... opuszczenia tego miejsca, skierowane w kierunku błotoryja, także poniosło się echem po leśnej gęstwinie. Cisza dookoła studentów stawała się coraz bardziej i bardziej nienaturalna - nawet jak na Zakazany Las.
Oboje rzućcie k6. Jeśli oba wasze rzuty są PARZYSTE:
Spoiler:
Ciszę przerywa głośny skrzek jakiegoś stworzenia, dochodzący z dalszych głębi puszczy. Przypomina on wam krzyk jakiegoś ptaka - jednak jest na tyle głośny, że na pewno nie jest to zwykły gołąbek. Towarzyszy mu odgłos łamanych gałęzi, zastraszająco szybko zbliżający się do was. Jeśli posiadacie co najmniej 15 punktów z ONMS, możecie zgłosić się do mnie po informację, co to za stworzenie.
Jeśli oba wasze rzuty są NIEPARZYSTE:
Spoiler:
Wasze stopy stają się krok za krokiem coraz cięższe i cięższe. Być może dopada was zmęczenie... a być może, jeśli decydujecie się spojrzeć w dół, jest to sprawka coraz częstszych i częstszych w tych okolicach lasu pajęczyn, których skrawków pełno jest w ściółce a także coraz więcej rozciągniętych jest pomiędzy drzewami. Ten z was, który wyrzucił większą liczbę na swojej kostce, może znaleźć metalowe logo "ANGLIA", pochodzące ze starego, mugolskiego auta.
Jeśli jeden z waszych rzutów jest parzysty, a drugi nieparzysty, osoba która wyrzuciła wynik NIEPARZYSTY pisze odpowiedź pierwsza oraz:
Spoiler:
Wydaje ci się, że zbliżacie się do wyjścia z lasu. W oddali widzisz światła, które do złudzenia przypominają ci do złudzenia zamkowe lampy, a nieco po twojej prawej widzisz rozpoczynającą się wydeptaną ścieżkę - taką, jakich pełno na obrzeżach Zakazanego Lasu. I wszystko wydawałoby się być w porządku... gdyby nie zawroty głowy.
Im dalej szli, tym mroczniej robiło się dookoła, tym bardziej głucha cisza ich otaczała i przy okazji tym gorszy smród wydzielał z siebie Solberg; trzeba przyznać, że w porównaniu do jego obecnego zapachu, wyczarowana przez niego przed chwilą woń amortencjowego odświeżacza była wręcz boska. Boyd starał się jednak skupić w tym momencie na wyjściu z lasu, a na pozostaniu w jednym kawałku zależało mu znacznie bardziej niż na dokuczaniu obsranemu Solbergowi, zresztą - zesrał się, to się zesrał, pomyślał, na chuj drążyć temat, dlatego tę część wędrówki spędził w milczeniu, skupiony na pokonywanej trasie, uważnie obserwujący otoczenie i absolutnie ignorujący obecność Maxa, co niestety było dość trudne. Stracił poczucie czasu i nie był pewny, jak długo przedzierali się przez zarośla, dziwnie ciche i opustoszałe, jakby nie mieszkał w nich nawet żaden leśny żuczek, nic; wreszcie, ku jego wielkiej wewnętrznej uldze, w oddali dostrzegł światło, które wyglądało jak oświetlenie zamku, a tuż obok niego, z prawej strony dostrzegł biegnącą między drzewami ścieżkę. To mogło oznaczać tylko jedno: udało im się dotrzeć na brzeg lasu. Uwolni się w końcu od odoru i towarzystwa Solberga oraz od niekomfortowego poczucia, że czyjeś ślepia obserwują go spomiędzy konarów. - No wreszcie - mruknął bardziej do siebie niż do kolegi i ruszył dziarsko w stronę ścieżki, ale nie zaszedł za daleko, bo zupełnie znienacka poczuł, że ściółka ucieka mu spod stóp, a świat dookoła wiruje zupełnie jakby przesadził z specyfikami serwowanymi w barze "U Irka". Co jest kurwa, pomyślał zatrwożony, bo przecież nie pił od przedwczoraj, i wtedy w głowie zakręciło mu się tak, że aż zatoczył się na Solberga i żeby się nie wyjebać, musiał przytrzymać się jego ramienia (tak bliski kontakt ze Ślizgonem uderzył go boleśnie nie tylko w nozdrza ale i w dumę, był jednak zbyt skołowany, by się teraz tym martwić).
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obecność Boyda była mu tutaj zupełnie zbędna. Słyszał, jak ten lezie niedaleko i wkurwia go oddychaniem, ale wciąż bardziej interesowało go dorwanie chociażby pół włosa demimoza. Nie wyobrażał sobie, jak bardzo nie warto było użerać się z Callahanem i nic z tego nie mieć. Smród bielunia nie opuszczał go, mimo, że po wygrzebaniu się z dołu rzucił na siebie Chłoszczyść. Czekała go zdecydowanie długa kąpiel. Może nawet weźmie od Lucka hasło do łazienki prefektów i zrobi sobie porządny relaks. Odruchowo odwrócił się w stronę gryfona, gdy ten coś tam sobie wymamrotał. Solberg nie był aż tak zadowolony, że wychodzi z pustymi rękoma i był przekonany, że gdyby mu nie przeszkodzono już dawno miałby w ręku coś cennego. Światła zamku bardziej go zirytowały niż dały nadzieję i do tego wszystkiego jeszcze poczuł, jak coś czepia się jego ramienia. Zdegustowany szybko zorientował się, że tym "czymś" był Callahan. -Kurwa, pojebało Cię? - Pierwszy odruch był nie do powstrzymania, bo nie wyobrażał sobie, czemu Boyd nagle postanowił go przytulić, ale potem zobaczył, że z typem jest coś nie tak. Powstrzymał ogromną chęć zostawienia go tutaj i ucieczki od odpowiedzialności, co według Boyda było Solbergową specjalizacją i podtrzymał Callahana. -Pierdolę Callahan, co Ci jest? Nawdychałeś się czegoś? Żarłeś coś pod drodze? - Gryfon nie wyglądał na zbyt dobrze, a Solberg nie miał zamiaru go ciągnąć całą drogę do zamku, dlatego zrobił pierwsze, co przyszło mu na myśl i wycelował w niego różdżką, by następnie rzucić na Callahana Rennervate i mieć nadzieję, że cokolwiek to pomoże. Był gotów poświęcić nawet swoją porcję wiggenowego, gdyby było trzeba. Czekał jednak, czy Boyd będzie na tyle umierał, czy może proste zaklęcie załatwiło sprawę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Mimo braku ciętych komentarzy ze strony Callahana na temat zapachu Solberga (Mistrz Gry will remember that) atmosfera i tak nie była zbyt przyjemna, pomijając oczywiście odór bijący od Ślizgona. Max nie przyjął zbyt troskliwie ani przyjaźnie oparcia się Gryfona o jego silne ramię, doszukując się raczej nagłego ataku apetytu na jakieś niecodzienne grzyby niż prawdziwej, niezależnej od Boyda dolegliwości. Choć Solberg wytężał wzrok jak tylko mógł, wpatrując się w stronę w którą wgapiał się Callahan, to i tak nie był w stanie dojrzeć tam żadnych zamkowych świateł - mrugał mu jedynie co chwilę czasem pojedynczy, czasem w parze, krwistoczerwony punkcik - jednak głębiny lasu nadal nie były oświetlane ani przez zamkowy lampy, nie przecinały też ich żadne wydeptane ścieżki. Przynajmniej to widział Ślizgon - Gryfon wciąż mógłby wręcz przysiąc, że jeszcze kilkadziesiąt metrów i będą mogli odetchnąć z ulgą, wchodząc do holu hogwarckiego zamku. Rzucone Rennervate nie przyniosło skutku - Boyd jedynie oparł się nieco ciężej na ramieniu Solberga, potraktowany czarem który nie pasował do jego obecnego stanu. Kolejne kroki stawały się coraz cięższe i cięższe - runo leśne stawało się coraz gęstsze, coraz więcej w nim było martwych już fragmentów drzew i krzewinek, opadłych konarów i wydrążonych przez ząb czasu pni. Dwójka studentów raz za razem czuła na swoich łydkach ukłucia, których wykonawcami byli rozeźlone nieśmiałki. Światła zamku tymczasem zbliżały się coraz bardziej i bardziej... przynajmniej do jednego z mężczyzn.
Maximilian Felix Solberg, rzuć kostką k6.
Spoiler:
1, 2 - znajdujesz po drodze dawkę włosów demimoza... oraz samego demimoza, rozszarpanego na malutkie kawałeczki. Większość włosia nie będzie już zdatna do użytku, jednak uda ci się nieco uszczknąć. 3, 4, 5, 6 - nic się nie dzieje.
Boyd Callahan.
Spoiler:
Jeśli brałeś udział w dwóch fabułach/lekcjach/wątkach, które omawiały tematy pokrewne z legilimencją, oklumencją, hipnozą czy zaklęciami wpływającymi na pamięć, rzuć kostką k6. Parzysta - udaje ci się otrząsnąć, widzisz to samo co Solberg. Nieparzysta - wciąż widzisz przed sobą jedynie obietnicę szybkiego dotarcia do pokoju wspólnego.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklęcie nie pomogło, więc wciąż miał na sobie zawieszonego Boyda i ani widu ani słychu wyjścia z tego pierdolnika, w jakim się znaleźli. -Dobra Callahan. Ja Ci nie pomogę, ale jak nie będziesz za mocno jęczał to nas stąd wyprowadzę. - Rzucił niezbyt pewien, czy Boyd cokolwiek z tego kojarzy. Wytężał w ciemności wzrok próbują dostrzec cokolwiek, co mogłoby pomóc im odnaleźć ścieżkę, ale oczywiście nic takiego nie zobaczył. Zamiast tego dostrzegł jakiś czerwony punkcik, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Uznałby to pewnie za przewidzenie, gdyby nie fakt, że po kilku krokach znów go zobaczył i to tym razem w towarzystwie drugiego czerwonego punkciku, skierowanego prosto na nich. Prawą ręką mocniej chwycił Boyda gotów rzucić go bestii na pożarcie, a lewą mocno zacisnął na swojej różdżce. Cokolwiek to było, z pewnością nie wyglądało na demimoza. -Mam nadzieję, że pożegnałeś się z Filinem jak trzeba. - Wymamrotał w stronę gryfona, bo zapowiadało się, że tak łatwo z krzaków nie wyjdą. Miał tylko nadzieję, że się mylił i to, co ich obserwowało uzna, że są zbyt mało atrakcyjni, za bardzo śmierdzący i zdecydowanie za młodzi jak na posiłek w środku nocy. Jakby jeszcze zbyt dobrze się bawili, jakaś zgraja nieśmiałków zaczęła dźgać ich po kostkach. Solberg starał się jak mógł, by nie dać się wyprowadzić z równowagi i olać stworzenia. Kilka krwawych śladów na nodze było lepsze niż wieczny spoczynek w Zakazanym Lesie. I to z Callahanem u boku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pon 16 Lis - 21:52, w całości zmieniany 1 raz
- Ciebie się, kurwa, nawąchałem... Gdzie mi z tą różdżką... - wymamrotał, protestując dosyć niemrawo jak na siebie, bo pewnie w innych okolicznościach zaraz by mu wjebał za jakieś próby czarowania go; teraz jednak zupełnie nie miał na to siły i czuł się bardzo dziwnie. Próbował przestać wspierać się o Solberga, bo na myśl o tym że ma na nim polegać robiło mu się bardziej niedobrze niż od tego smrodu, ale średnio mu wychodziło utrzymanie się w pionie, a co dopiero pójście gdzieś. Nie miał wyjścia, musiał dać się poprowadzić Maksowi, choć ten szedł dziwnie ostrożnie, jakby zamiast migoczących już coraz bliżej świateł zamku widział coś niepokojącego. - Co ty mi tu pierdolisz za farmazony, jakie pożegnałeś, już prawie jesteśmy - zrugał go, nie do końca pewny czy Solberg znowu się wyzłośliwia czy nagle oślepł i nie widzi gdzie idą, czy może tak się wystraszył dziobiących ich w łydki nieśmiałków, że był gotowy na rychłą śmierć? - Tam, debilu - oznajmił w przerwie między jednym zawrotem głowy a kolejnym i wskazał towarzyszowi będący już naprawdę niedaleko zamek.
Jeszcze tylko kilka kroków - powtarzał sobie Boyd po raz kolejny, obserwując światła zamku które prawie się nie zbliżały, ścieżkę, na której non stop widział ten sam, okrągły kamień oraz dwa, czerwone punkciki, spoglądające na niego to z prawej, to z lewej strony. Zaczął czuć się także nieco lepiej - zawroty głowy oraz nudności ustąpiły w jednej chwili, jak ręką odjął. Nagle Gryfona przeszedł jednak potężny dreszcz - poczuł się, jakby co najmniej kilkoro duchów non stop przez niego przelatywało albo jakby wpadł do basenu wypełnionego lodowatą wodą. Odczucie niskiej temperatury spowodowało nieregularny oddech i prawie że spazmatyczne dreszcze. I kiedy Callahanowi wydawało się, że krew zaraz zamarznie mu w żyłach, zstąpiło na niego zupełnie przeciwne uczucie - jakby został wrzucony do gara wypełnionego wrzącym olejem albo Baba Jaga postanowiła zamknąć go w piecu. Pot momentalnie wystąpił mu na czoło a lodowate drżenie ustąpiło miejsca coraz bardziej schnącemu językowi i próbom łapania powietrza, które wydawało się tak gorące, jakby wydobywało się prosto z kuźni. Solberg tymczasem mógł jedynie obserwować - zarówno swojego towarzysza, jak i otaczającą ich puszczę, która nadal wyglądała równie nieprzyjaźnie jak wcześniej - dodatkowo, jeśli wytężył słuch, dosłyszeć mógł ciche, dudniące i głębokie powarkiwania jakiejś bestii, które dobiegały - jeśli mógł zawierzyć swym uszom - z tego samego kierunku, gdzie widział dwa czerwone punkty, wpatrujące się w dwójkę studentów. Następnie wydarzyły się jednocześnie dwie rzeczy. Po pierwsze, Ślizgon zauważył wielkiego, czarnego wilka - a przynajmniej bestię podobną do tego zwierzęcia - o czerwonych oczach, skudlonej, grubej sierści i wyciągniętych pazurach, wyskakującą z zarośli i biegnącą prosto w stronę Callahana. Po drugie, omamy samego Boyda nagle ustąpiły - zniknęły światła zamku, zniknęła ścieżka, temperatura wróciła do normy. Jednak po swej lewej stronie usłyszał on głośne klekotanie i ludzkie jęki, a gdy odwrócił głowę w tamtą stronę ujrzał tam leżącego na ziemi bladego jak ściana Solberga oraz pochyloną nad nim akromantulę, zbliżającą swe kleszcze do ładniutkiej, ślizgońskiej buzi - w celach na pewno nie całuśnych, chyba że mówimy o pocałunku śmierci.
Szli i szli i wydawać by się mogło, że już dawno powinni byli dotrzeć do zamku - ten jednak, choć wciąż zdawał się być na wyciągnięcie ręki, nadal pozostał nieosiągalny; zaczął się orientować, że coś jest nie tak dopiero gdy jego błędnik przestał świrować i pozwolił mu w końcu utrzymać równowagę i przede wszystkim odkleić się od muskularnego mmm cuchnącego ramienia Maxa. Czy szli w kółko? Mógłby przysiąc, że już mijali ten kamień. Czy coś czerwonego łypało na niego spomiędzy zarośli czy tylko mu się wydawało? Otwierał właśnie usta, by podjąć jakąś próbę skomunikowania się z Solbergiem, gdy nagle zupełnie znienacka poczuł przenikający go, przeraźliwy chłód, nieporównywalny do niczego co dotychczas przeżył, a zaraz potem napad gorąca tak straszny jakby wrzucono go do kociołka ze wrzątkiem. Umierał, bez kitu. Miał tylko nadzieję że Solberg wykaże tyle serca, by go dobić, a nie zostawić na tej ściółce z gotującym się powoli mózgiem, bo to chyba właśnie się z nim działo. Oparł się o jakieś drzewo, bo znów nie był w stanie iść i dosłownie na sekundę przymknął oczy, a gdy tylko to zrobił, wszystkie objawy popierdolonej temperatury zniknęły. Tak samo jak ta ścieżka, co nią szedł, i światła zamku w oddali. Było ciemno, głucho i pusto - jak w samym środku lasu. No, prawie pusto. Złowieszczy klekot i żałosny jęk sprawiły, że spojrzał na lewo, a tam... akromantula wpierdalała mordę Solberga. Nie wahał się ani sekundy, bo słuchajcie - serce miał dobre, tylko rękę ciężką - i wyciągnął przed siebie różdżkę, by rzucić na pająka Arania Exumai i uratować dupę tego frajera, który prawie zapłodnił mu siostrę, dał mu kilka razy w ryj i przez którego musiał teraz szlajać się nocą po lesie. Nie było czasu, żeby to przemyśleć, nie było czasu żeby się zastanawiać gdzie do chuja podziała się ścieżka, nie było czasu żeby nie zadziałać natychmiastowo.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Starał się przykładać naprawdę ogromną uwagę do ich otoczenia. Widział, że z Callahanem jest coś mocno nie tak, a czerwone ślepia wywoływały w ślizgonie dziwny niepokój. Jakby już je gdzieś widział... Nagle poczuł,jak gryfon zaczyna się trząść, po czym oparł się o drzewo i wyglądał, jakby miał umrzeć. I to kurwa dosłownie. Blady i nieobecny jak trup. Wydawać by się mogło, że Max marzył o tej chwili od dawna. Teraz jednak jego uwaga była skupiona na czymś innym, bo zamiast cieszyć się, że gryfon to pizda i ma haj od wejścia do Zakazanego Lasu, na jego twarzy pojawiło się przerażenie, gdy zza krzaków dostrzegł sylwetkę stworzenia. Pamiętał je dobrze. Ból wbijających się w bok pazurów przypomniał się Solbergowi razem ze słowami Felinusa. One mieszają w głowach. W końcu zrozumiał całą tę chorą sytuację. Cieszył się, że pomyślał o tych koralach i liczył, że ich moc broniąca przed atakami stworzeń nie była tylko ściemą. Nim jednak zrobił coś, poczuł jak obrywa jakimś zaklęciem. Zabolało, nie mógł powiedzieć, że nie, ale mieli teraz dużo poważniejszy problem. Rzucił sobie zaklęcie znieczulające w tamto miejsce i licząc, że to cokolwiek da, zwrócił się do Callahana. -Callahan przestań! To gówno wpływa na Twój wątpliwy umysł! - Krzyknął w stronę Boyda i szybko machnął różdżką krzycząc Everte Statum. Liczył, że zaklęcie wyrzuci w pizdu pustnika, który właśnie zaczynał atakować znajdującego się we własnym świecie gryfona.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ślizgon przecenił nieco swoje możliwości. Nawet jeśli nie należał do ślamazar, to oberwanie zaklęciem - które choć zaprojektowane było do walki z pająkami, to i tak mocno zapiekło - oraz rzucanie na siebie znieczulających uroków zajęło mu nieco więcej czasu niż pustnikowi dobiegnięcie do Callahana, którego wzrok wciąż przeskakiwał z nóg olbrzymiego pająka na jego szczęki i z powrotem. Być może w takich momentach warto było oszczędzić bezcenne ułamki sekund i zacisnąć zęby z bólu choć na chwilę? Czarnowłosy wilk wykonał skok i runął na otumanionego Boyda całym ciężarem swojego ciała. Iluzje męczące głowę Gryfona minęły w momencie uderzenia plecami o korzenie jakiegoś stuletniego drzewa. Callahana za to owionął gorący, mokry oddech bestii trzymającej pysk nad jego twarzą oraz zgniły odór docierający z jego paszczy. Po chwili do tych doznań dołączył przeszywający ból klatki piersiowej, która rozorana została w co najmniej czterech miejscach przez pazury pustnika, który próbował utrzymać się na swojej ofierze, odrzucany daleko w bok przez rzucone chwilę za późno Everte Statum. Zwierzę tąpnęło głucho w pień jakiegoś drzewa i opadło na ziemię, jednak po chwili podniosło i znowu zaczęło z głośnym warczeniem podchodzić do Gryfona, obierając najwidoczniej na cel właśnie jego - wiggenowy naszyjnik noszony przez Ślizgona musiał w jakiś sposób wpłynąć na wybór studenta, który będzie atakowany.
Do każdego zaklęcia rzucanego przez was w następnej kolejce - jeśli w ogóle na jakieś się zdecydujecie - proszę o rzut kością sześciościenną.
Ledwo dotarły do niego słowa Solberga o tym, że otaczająca ich woń gówna miesza mu w umyśle, bo tuż po tym jak zostały one wypowiedziane, poczuł silne pchnięcie, przez które uderzył o jedno z drzew i wtedy myślał, że to było dość bolesne zderzenie, po chwili jednak miał okazję przekonać się, że to nic w porównaniu z tym, co czekało go, kiedy odrzucony siłą zaklęcia potwór poranił mu klatkę piersiową, w którą wczepił się strasznymi pazurami. Nie miał pojęcia, jak i kiedy to się stało, że akromantula atakująca Solberga jakby rozpłynęła się w powietrzu, nad nim zaś zawisł wielki, czarny wilk który śmierdział gorzej niż Max i z pewnością mógł mu zrobić dużo większą krzywdę; otumaniony bólem, zszokowany niespodziewanym zwrotem akcji i tym, że lada moment może zostać zeżarty przez jakąś leśną bestię, na której teren wkroczył zupełnie bez rozsąnego powodu i właściwie na własne życzenie prosił się o kłopoty, nie myślał teraz o tym, że właśnie doznał jakichś szalonych halucynacji ani nie zastanawiał się nad tym, czym dokładnie jest to stworzenie. Przez ułamek sekundy poczuł ulgę, gdy wilk został od niego odsunięty, nie trwało to jednak długo, bo zwierzę natychmiast się podniosło i ruszyło na niego ponownie. Wykorzystał ten moment na podniesienie różdżki. Bolało jak skurwysyn, więc nie było łatwo się skupić, ale nie mógł przecież polegać tylko na Solbergu (gdyby miał więcej czasu na myślenie, z pewnością bardzo by się teraz zdziwił, że Ślizgon jeszcze nie polał go jakimś smakowitym sosem żeby wilk miał smaczniejszą kolację), spróbował więc unieruchomić pustnika Incarcerousem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklęcie, którym potraktował go Callahan, który był obecnie w swoim własnym świecie nie było miłe i Max zmarnował zdecydowanie zbyt wiele cennych sekund na próby znieczulenia się, by być w stanie walczyć z tym, co miało zaraz ich zaatakować. Pustnik zaczął orać pazurami klatkę piersiową Boyda, jakby ten był wyjątkowo żyznym polem, na którym zwierzę chciało zasiać swój rzepak i podlać go krwią pałkarza, lecz na szczęście zaklęcie, jakie ślizgon wypowiedział odrzuciło bestię na rosnące nieopodal drzewo. Zbyt długo nie mogli jednak cieszyć się spokojem, bo pustnik ponownie przypuścił atak na gryfona. Solbergowi średnio uśmiechało się to, że cokolwiek co nie było nim spuszczało Callahanowi wpierdol, a poza tym mimo wszystkich gorzkich uczuć, jakie miał do gryfona, nie zamierzał tak łatwo pozwolić mu umrzeć. Nie z rąk pustnika. Nie na jego oczach. Nie, jeżeli mógł cokolwiek na to poradzić. Widział, jak Boyd rzuca zaklęcie, by się obronić i też nie pozostał bezczynny. Uniósł własną różdżkę i rzucił Relashio na bestię, a następnie skierował magiczny patyczek na gryfona i z dobrymi chęciami wypowiedział Accenure licząc, że niewidzialny mur oddzieli Boyda od wkurwionego pustnika, który widocznie miał dzisiaj chrapkę na potrawkę ze studenta. Solberg sam nie wiedział, czy powinien cieszyć się z faktu, że zwierzę skupiło atak na jednym z nich. Przynajmniej ślizgon nie musiał się bać, że osłabienie organizmu uniemożliwi mu pomoc Callahanowi. A przynajmniej taką miał nadzieję, bo wiedział już od dawna, że w Zakazanym Lesie niczego nie można było być pewnym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Boyd, mimo szoku związanego z tym, że mimo wszystko nie znajdował się tak blisko zamku jak myślał oraz nagłymi zmianami temperatur, myślał całkiem trzeźwo o własnej samoobronie. Po rzuceniu wyjątkowo przyzwoitego zaklęcia pętającego można by się spodziewać, że pustnik nie będzie miał szans się z niego uwolnić - gdyby nie to, że w chwili gdy oczy Callahana spotkały się z czerwonymi ślepiami zwierzęcia, pustnik zadrżał dosłownie przez sekundkę, jakby ukryty za ścianą gorącego powietrza. Odruchowo zadrżała też dłoń Gryfona, którego zaklęcie trafiło w tylne łapy znajdującego się prawie przy nim zwierzęcia. Próby obrony Solberga można by jednak uznać za wyjątkowo... pechowo dobrane, w tejże sytuacji. Relashio rzucone przez niego co prawda trafiło w wijącego się w linach pustnika, jednak zwierzę z pewnością z wielką chęcią wymieniło poparzony grzbiet i wszechobecny smród spalonej sierści na pomoc w wydostaniu się z, płonących teraz, więzów. O jego tarczy zaś nie było co wspominać - bariera była tak słaba, że nie powstrzymałaby nawet gumochłona. Pustnik tymczasem nie tracił ani chwili - wciąż szukając okazji na zahipnotyzowanie Callahana, rzucił się na niego ponownie, tym razem skutecznie zatapiając szczęki w jego ciele, Gryfon poczuł ciężar całego ciała zwierzęcia oraz przeszywający ból rozchodzący się z miejsca ugryzienia - a mianowicie lewego przedramienia, mniej więcej w połowie.
Boyd, rzuć literką. Do każdego zaklęcia nadal poproszę k6 (na siłę, jak zapewne się domyśliliście). Za każde 20 punktów z OPCM, jeden przerzut.
Spoiler:
Samogłoska: mimo, że liny które pętały pustnika z... jakiegoś powodu... się rozluźniły, to zwierzę i tak miało problem z utrzymaniem równowagi. Po mocniejszym szarpnięciu oswobadzasz rękę - jednak ta i tak jest w fatalnym stanie. Spółgłoska: pustnik złapał cię naprawdę - NAPRAWDĘ - mocno, a co gorsza, nie chce cię puścić.
Przez krótkie spotkanie z czerwonymi ślepiami nie trafił w pustnika zaklęciem tak precyzyjnie, jak by chciał, ale w obecnym położeniu zdecydowanie wystarczał mu fakt, że udało mu się trafić jakkolwiek i to na tyle skutecznie, że drań faktycznie został skrępowany magicznymi linami i stracił sporo mobilności; był przekonany, że wilk może lada moment się z nich wyplątać, dlatego próbował podnieść się do pozycji stojącej i ponownie wycelował w zwierzę, tym razem z zamiarem rzucenia czegoś, co unieszkodliwi go bardziej ostatecznie. Jego zaklęcie uprzedził jednak czar z różdżki Solberga, który niespodziewanie... spalił nie tylko trochę futra wilkowi, ale też krępujące go sidła. Pustnik wystrzelił z nich jak z procy i rzucił się prosto na Bodzia, nie dając mu chwili na kolejną próbę obrony. Nie miał pojęcia, co wyprawiał Max - czy mimo nienawiści odważnie próbował pomóc, ale ponieważ był dupa a nie zaklęciarz to wychodziło mu to średnio, czy może jednak próbował sabotować jego desperacką walkę o przeżycie - ale znów nie miał czasu, by choć przelotnie o tym pomyśleć czy jakoś zareagować na poczynania Ślizgona, bo już przygniatał go ciężar pustnika, który całkiem sprytnie (i okrutnie...) postanowił się z nim rozprawić, odbierając jedyną możliwość obrony i atakując rękę, w której Boyd dzierżył różdżkę. W chwili, w której zwierzę zacisnęło swoje szczęki na jego przedramieniu, różdżka wypadła mu z dłoni, a w całej kończynie rozlał się straszliwy ból, tak okropny, że wpierdol od Solberga był przy tym niczym czułe pieszczoty; odruchowo próbował się mu wyrwać, co oczywiście nic nie dało, a szarpnięcie tylko zwiększyło cierpienie, bo wilk wpił się w jego ciało jeszcze mocniej. Był teraz zupełnie bezbronny. Gdyby był tu teraz z nim Fillin, na pewno zamieniłby wilka w jakiś fajny, miękki narożnik i byłoby po sprawie; tymczasem był zdany na łaskę i umiejętności Solberga, który, o dziwo, wciąż znajdował się w pobliżu. Wstyd się przyznać, ale czuł przez to lekką ulgę, bo dawało mu to nadzieję, że może jeszcze wyjdzie z tego cało, w końcu nie jest sam. Przez chwilę nawet przeszło mu przez myśl, że może powinien tak szlachetnie mu krzyknąć, żeby uciekał i ratował siebie, korzystając z tego że to nie na nim skupia się uwaga pustnika, ale był przekonany, że jak tylko otworzy usta, wydobędzie z nich co najwyżej jakiś żałosny jęk proszący o pomoc. A przecież po tym wszystkim co między nimi zaszło, Max nie był ani trochę zobligowany do jakiegokolwiek pomagania mu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczerze musiał przyznać, że był wkurwiony, że ranny i ledwo przytomny Boyd był w stanie wyprowadzać lepsze zaklęcia, ale przecież nic za to nie mógł. Przyrzekł sobie, że jeżeli wyjdzie stąd żywy popracuje nad swoimi zdolnościami pojedynkowymi, bo jak widać nie zawsze można było komuś po prostu wyjebać z gonga. Co prawda Max mógł to zrobić, ale domyślał się, że jego szanse na przeżycie gwałtownie spadłyby do zera, gdyby spróbował w ten sposób rozprawić się z bestią. Przeżyłby fakt, że jego zaklęcie pomogło pustnikowi się uwolnić gdyby nie to, że zaklęcie obronne, które chciał rzucić, jakoś nie zadziałało wcale i Callahan ponownie musiał zmierzyć się z bestią. Tym razem atak był dużo mniej przyjemny. Zwierzak najwyraźniej wkurwił się, że obiad chce mu uciec i to jeszcze nie bez walki i postanowił użreć gryfona w dominującą rękę. Solberg widział, jak różdżka wypada z Boydowej dłoni i nie zastanawiając się dwa razy zaczął wyprowadzać kolejne ataki w stronę trzymającego w swojej paszczy rękę Boyda pustnika. Everte Statum oraz Petrificus pomknęły w stronę bestii szybko, ale czy wystarczająco i celnie to już była inna historia. Szybko jednak rzucił też Accio na różdżkę Boyda, by ta nie uległa przypadkiem zmiażdżeniu, czy nie została tu zostawiona. Miał zamiar oddać ją gryfonowi, gdy ten tylko wyswobodzi się z uścisku bestii. A raczej jeżeli mu się to uda. Max coraz bardziej wątpił, że jeszcze dane im będzie zobaczyć światła zamku. To nie była wyprawa z Felkiem, który szybko zaleczyłby rany i złamał przeciwnikowi kość czy piętnaście w razie potrzeby. Byli tutaj sami i Max nie miał nawet swojego sztyletu, żeby atakować nim pustnika, który ślinił się na przedramię Callahana. Wkurwienie i strach mieszały się teraz w ślizgonie tworząc dość nieprzyjemną mieszankę, z którą próbował sobie radzić. Jak widać po skuteczności jego zaklęć bardzo niezbyt mu to wychodziło.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Obie próby Solberga były z pewnością bardzo heroiczne, jednak pomogły Boydowi jedynie na krótką chwilę - oba zaklęcia wchłonęła i rozproszyła skudlona, gruba sierść zwierzęcia. Pustnik na chwilę jednak rozluźnił swój chwyt na przedramieniu Callahana - Gryfon mógł dojrzeć kątem oka kość pokrytą obficie krwią oraz rozszarpane przez zwierzę mięso. Z powodu upływu czerwonego płynu zaczynał powoli tracić przytomność - jednakże na odpłynięcie nie pozwalało mu, oprócz przeszywającego bólu przedramienia, kolejne wgryzienie się zwierzęcia w jego ciało. Pustnik wybrał tym razem mięsisty biceps osłabionego już lewego ramienia, nie tracąc ani chwili i zwalając Boyda na plecy i poczynając ciągnąc go w krzewy, w których sam jeszcze parę minut temu czaił się na idący w jego stronę smakołyk na dwóch nogach. Wyraźnie kulał jednak na lewą, tylną łapę - jeszcze chwilę temu ciasno związana, podpalona, a potem trafiona dwoma zaklęciami które, nawet jeśli rzucone pod wpływem presji, to użyte były przez studenta który w sprawach zaklęć oraz obrony przed czarną magią wiedział "co jest trzy" bardziej niż wielu jego rówieśników. Sytuacja wyglądała jednak bezsprzecznie źle - para studentów musiała wziąć się w garść by uratować nie tylko lewą garść Callahana, ale też całą jego resztę.
Robił się coraz słabszy, miał wrażenie że powoli zaczyna tracić kontrolę nad własnym ciałem i osuwać się w nicość; desperacko starał się pozostać przytomny, wiedziony jakąś głupią nadzieją, że może uda mu się wolną ręką sięgnąć po różdżkę i ponownie ogłuszyć pustnika zaklęciem. Niestety, nic z tego. Poczuł ulgę tylko na moment - tak krótki, by zdążyć oprzytomnieć i z chwilą, gdy wilk ponownie zatapiał kły w jego ręce, poczuć towarzyszący temu ból ze zdwojoną mocą. Kurwa. Próbował się jeszcze jakoś szarpnąć, kątem oka dostrzegł że Solberg nadal ciska zaklęciami w wilka, te jednak były równie bezużyteczne co jego poprzednie czary. Wilk zaczął ciągnąć go za sobą w jakieś krzaki, które po prostu majaczyły mu przed oczami jako dosyć niewyraźne, ciemne kształty; nie wiedział, czy to dookoła zapada ciemność, czy po prostu jego powieki się zamykają. Nie wiedział też, czy powinien się teraz w ekspresowym tempie nawrócić na jedną z mugolskich religii i błagać jakiegoś boga o utratę przytomności, żeby w końcu przestało go boleć, czy może o to żeby pustnik w końcu wyrwał mu tę rękę, poszedł z nią w pizdu i zostawił całą resztę w spokoju; bardzo chciał liczyć na to, że Max w końcu jakoś mu pomoże, ale z każdą chwilą tracił tę nadzieję. Był sam. Nie mógł się bronić. Ciało odmawiało posłuszeństwa, nie dał rady stawiać żadnego oporu, świdrujący ból wżerał mu się od ramienia aż w czaszkę, nie był zdolny do zbyt intensywnego myślenia, ale docierało do niego, że to koniec. I co teraz? Ma zrobić rachunek sumienia? Ostatni raz pomyśleć o kochanych osobach (Fillinie)? Czekać na tunel i iść w stronę światła? I już? Koniec? W tych krzakach? Całe jego życie pójdzie na marne?
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widział, jak Boyd robi się coraz słabszy i jak ogromna ilość krwi z jego ramienia zaczyna zdobić leśne podłoże. Zaczął intensywnie przeklinać w myślach swoje nieudolne zaklęcia. Schował gryfońską różdżkę bezpiecznie do torby i zaczął obmyślać kolejne ruchy. Jako że czasu nie mieli, w ciągu kilku sekund podjął decyzję o ponownym zaatakowaniu pustnika zaklęciem. Tym razem padło na zwykłą Drętwotę, która ku frustracji ślizgona dała tyle, co nic. Powiedzieć, że Max w tym momencie się wkurwił to nic nie powiedzieć. Bezsilność i złość przejęły nad nim kontrolę i gdy bestia zaczęła ciągnąć Callahana w krzaki, Solberg biegiem rzucił się za nimi. Korzystając z tego, że pustnik zaciskał szczęki na ramieniu Boyda, Max szybko zdjął z szyi wiggenowe korale i założył je ciągniętemu po ziemi gryfonowi. Może nie wyglądało to zgrabnie, ale było ostatnim, co przyszło mu do głowy, by jakkolwiek pomóc studentowi. Następnie zrobił coś, za co pewnie każdy jego znajomy, z Felkiem zdecydowanie na czele, by go zabił. Podszedł do pustnika i wycelował cios pięścią prosto w brzuch bestii trochę bardziej z tyłu, bliżej zranionej wcześniej nogi. Skoro magia nie działała postanowił iść w to, co potrafił najlepiej - zwykłą fizyczną napierdalankę. Mógł umrzeć, ale nie pozwoli zwierzęciu zeżreć Callahana na jego oczach. W tej chwili nie myślał o goryczy, która między nimi była, a o tym, by względnie żywym wyjść z całego tego pierdolnika.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie wiedział, co się dzieje. Nie wiedział również, kogo znajdzie w okolicy, ale mimo wszystko był gotowy dokładnie na wszystko, jeśli można było tak powiedzieć. Z pewnej odległości słyszał już, że coś się dzieje, że doszło do jakiejś szarpaniny, czy czegoś podobnego, nic zatem dziwnego, że po prostu skierował się w tę stronę, chcąc przekonać się, czy nie będzie w stanie jakoś pomóc. Nie miał pojęcia, na kogo może się natknąć, nie zastanawiał się nad tym, po prostu starając się podejść w miarę niezauważonym, co nie było w jego przypadku aż tak trudne, od dawna ćwiczył się w czymś podobnym, wędrując cicho po ścieżkach w całym Zakazanym Lesie. Musiał jednak przyznać, że serce mocno uderzyło mu, kiedy zorientował się, co się dokładnie dzieje i miał wrażenie, że za moment po prostu ryknie z wściekłości. Nie dość, że dwójka uczniów zdecydowanie nie powinna się tutaj znajdować, to jeszcze okazało się, iż udało się im wpaść na coś, co tak łatwo nie odpuszczało. Christopher odetchnął głębiej, a przynajmniej spróbował, bo miał wrażenie, że coś w płucach aż go pali. Pustnik. Wiedział doskonale, że nie może pozwolić sobie na to, by spojrzeć w jego oczy, bo jeśli tylko to zrobi, istniał cień prawdopodobieństwa, iż ulegnie jego zwodniczym zdolnościom. Orbis w niewerbalnej formie poszybowało w stronę stwora. Liczył na to, że świetliste pęta chociaż na moment powstrzymają pustnika, a on w tym czasie zdoła zbliżyć się na tyle, by móc naprawdę działać. Zawsze, kiedy wybierał się na, nazwijmy to, patrol w lesie, nosił przypięty do pasa łańcuch scamandera, nie inaczej było też teraz, ale nie mógł go użyć do spętania pustnika, nie teraz, kiedy ten trzymał mocno swoją ofiarę. Zastanawiał się również, czy pamięta o jakichś słabych punktach w przypadku pustnika, ale w jego głowie nie pojawiało się nic konkretnego, wiedział więc, że będzie musiał zwierzę przegnać albo pokonać, co wcale takie proste nie było, ale nie mógł się wycofać, tym bardziej teraz kiedy miał pod nosem dwójkę studentów. - Cofnij się - rzucił cicho w stronę Ślizgona, starając się podejść na tyle blisko pustnika, by móc zorientować się, jak może wydobyć z jego uścisku Callahana albo po to, by po prostu zainteresować zwierzę swoją osobą. Jeśli wcześniejsze zaklęcie się powiodło, był pewien, że rozzłościł przeciwnika, bo pustniki były istotami dość mocno, cóż, niezależnymi. Czuł również coś na kształt cienia irytacji, kiedy widział, do czego zabiera się chłopak i w miarę możliwości próbował go po prostu złapać i odsunąć, gdyby ten nie chciał tego zrobić. Liczył na to, że zwierzę nie ruszy z miejsca w kierunku Ślizgona.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Kto wie co na pustnika zadziałało bardziej rozjuszająco - czy pojawienie się nieznanego, niesłyszanego wcześniej mężczyzny, który Las znał przecież zapewne najlepiej w szkole, czy to, że do jego przyszłego posiłku, czym był teraz właściwie Boyd, zbliżał się inny konkurent, do tego trzymając w rękach wiggenowe korale... a może były to świetliste, jasnoniebieskie promienie, które wystrzeliły z różdżki Christophera i oplotły pustnika, zatrzymując go w połowie drogi. Próbę rzucenia Drętwoty przez Ślizgona okryjmy, z czystej przyzwoitości, całunem milczenia. Pustnik zaczął też przeczuwać, że mimo wszystko przeciwko dwóm czarodziejom mógł nie dać rady - szczególnie że oboje najwyraźniej znali sekret największej broni zwierzęcia, którą były jego błyszczące, czerwone, mogące powodować omamy oczy. Zwierzę zdecydowało się zbiec z placu boju - choć trafniejszym określeniem byłby zapewne "taktyczny odwrót". Zanim jednak, wcale nie z podkulonym ogonem, zniknął między drzewami, to pokrytą tryskającą krwią paszczę zagryzł w ostatnim wysiłku na ramieniu Gryfona. W lesie rozległ się głośny trzask miażdżonych kości i tkanek, sam Boyd poczuć mógł jeszcze...
Boyd, rzuć proszę literkę.
Spoiler:
A jak... agonię, spowodowaną utratą lewej ręki, do samego ramienia. B jak... ból po tym, jak pustnik odciągnął jego lewe ramię - bez reszty Boyda - głęboko w leśne gęstwiny. C jak... cierpienie - stracił albowiem jedno z ramion, konkretnie lewe. D jak... drogę przez mękę, którą przejść będzie musiał do skrzydła szpitalnego by ktoś mógł zająć się jego kikutem. E jak... efektywny sposób pozbawienia go lewej ręki obrany przez pustnika. F jak... fantomowy ból jego odgryzionej części ciała. G jak... gehennę rozczłonkowania - co prawda jedynie częściowego - żywcem. H jak... horror, który nawiedzał jego umysł, gdy uświadamiał sobie, co tak naprawdę się stało. Pssst... tracisz lewą rękę. I jak... idealny podwieczorek dla pustnika, ramię Gryfona w sosie własnym. J jak... jestestwo i świadomość powoli ulatujące z twojego ciała. Mdlejesz. Tak, na tej kostce też tracisz lewą rękę. Pogrubiony tekst.
Po tym jak pustnik zerwał więzy i pomknął między drzewa ze swoją zdobyczą, zarówno O'Connor, jak i Solberg zapewne wiedzieli, że nie ma czasu do stracenia. Nagły upływ krwi mógł doprowadzić do najgorszego i jedynie pomoc zawodowych uzdrowicieli będzie w stanie doprowadzić go do porządku - o ile pod ich opiekę dotrze wystarczająco szybko.
Boyd, oprócz efektu z kostki, traci przytomność, jeśli nie chce więc opisywać spadania w bezkresną czerń zwalniam go z pisania posta w tym wątku. Maxia i Chrisa o posty ratunkowe nadal proszę, zachęcam do czuwania przy łóżku pacjenta z pomarańczami. Instrukcje dla Boyda poniżej.
Spoiler:
Po utracie ręki i podczas swojego pobytu w Skrzydle Szpitalnym/Szpitalu Świętego Munga, przeprowadzić musisz 3 wątki/napisać 3 posty na co najmniej 2.500 znaków. 1. W pierwszym z nich opis proces odzyskiwania świadomości, pierwsze etapy leczenia i ustabilizowanie stanu. 2. Okres leczenia właściwego. 3. Ostatnie dni w szpitalu/skrzydle. Rozpoczęcie każdego z wątków/napisanie każdego posta (opcja 2.500 znaków) muszą dzielić co najmniej 3 dni. Po dwóch tygodniach od zakończenia ostatniego wątku, jeszcze jeden wątek/post z kontrolą gojenia się ran. Od początku do samego końca przypominam o spożywaniu eliksirów leczniczych. Opcjonalnie możesz rzucać kostką k100, gdzie 1-5 to odczuwanie bólów fantomowych. Powodzenia.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Początkowo nie zauważył gajowego, który po cichu zbliżał się do nich i pustnika. Był zbyt zajęty desperacką próbą ratowania Callahana nawet jeżeli sam miał na tym ucierpieć. Po chwili jednak posłuchał Chrisa i zaczął się wycofywać, czego już chwilę później pożałował. Trzask kości i kolejna fala krwi oznaczały jedno. - NIE! - Krzyknął patrząc, jak pustnik spierdala w krzaki z ramieniem gryfona w zębach. Zrobiło mu się lekko niedobrze na ten widok, ale nie myślał już trzeźwo. Ponownie podbiegł do Boyda, i padł przy nim na kolana. -Callahan, kurwa... - Zaczął mamrotać niewyraźnie pod nosem. Miał nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz gryfon wstanie i mu tradycyjnie wyjebie z pięści. Mózg Maxa rozpaczliwie szukał jakiegokolwiek rozwiązania tej sytuacji. Zaczął gorączkowo grzebać w torbie i wyjął z niej flakonik z eliksirem wiggenowym, który przystawił do ust nieświadomego już niczego Boyda. -Pij to, kurwa, PIJ! - Ze ściśniętym gardłem i rozpaczą w głosie zaczął wlewać eliksir do ust Callahana. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to wszystko może być prawdą. Upuścił pustą już fiolkę na ziemię i desperacko spojrzał w stronę gajowego. Chciał powiedzieć cokolwiek, błagać o pomoc, zaproponować szpital, COKOLWIEK. Niestety nie był w stanie. Krwawiący kikut skutecznie rozpraszał go od jakiejkolwiek logicznej interakcji z otoczeniem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris doskonale wiedział, że pytanie ich teraz, co tutaj właściwie robią, jest ostatnią rzeczą, na jakiej powinien się skupić. To zamierzał sobie wyjaśnić z nimi później, przekonać się, co dokładnie popchnęło ich do tego, by kręcić się po Zakazanym Lesie, co wcale nie oznaczało, że jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony uczniów zdołają go przekonać do tego, by nie wymierzał im żadnej kary. W tej chwili koncentrował się jednak na przeciwniku, który na moment został zdekoncentrowany, ale to było zdecydowanie zbyt mało, by dać im zwycięstwo, by pozwolić na to, żeby uznali, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane i to w dużej mierze powodowało, że żołądek Christophera mimo wszystko wywrócił się na drugą stronę. Nie był jednak Gryfonem od parady, nic zatem dziwnego, że ostatecznie nawet jeden mięsień mu nie drgnął, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Nie zatrzymywał również Ślizgona, a jedynie z miejsca chwycił różdżkę w zęby i zdjął swój polar, by w czasie kiedy chłopak próbował podać swojemu nieprzytomnemu koledze eliksir, zacząć zawiązywać ranę. Nie zamierzał eksperymentować na nim z zaklęciami, od lat nie sięgał po swoje zdolności lecznicze i wolał nie przekonywać się o tym, w jakim są teraz stanie, testując je na nieprzytomnym uczniu. Choć, musiał również przyznać, jakaś jego część niemalże płonęła ze złości, miał ochotę powiedzieć im, że wpakowali się w to na własne życzenie, ale zdołał ugryźć się w czubek języka. - Potrzebujemy światła. Uważaj, gdzie stawiasz kroki. Idziesz przede mną, powiem ci, którędy - powiedział jedynie, prosto, właściwie w żołnierskich słowach, kiedy już złapał Maxa za ramiona i bezceremonialnie ustawił go przodem do wąskiej, ledwo widocznej ścieżki, którą musiał ich teraz przetransportować do zamku. - Skup się. I powiedz mi, co się tu stało - dodał jeszcze, równie poważnie, co wcześniej, a następnie użył zaklęcia, by unieść Boyda i w ten sposób zabrać go z nimi. Wiedział, że opatrunek i eliksir na niewiele się zdadzą, a przy sobie nie miał właściwie nic więcej poza łańcuchem, wodą i rękawicami, więc to nie było zbyt użyteczne w tej chwili. Pogonił Ślizgona, by ruszył się z miejsca, a potem mówił mu cały czas, jak ma iść, żeby jak najprędzej wydostali się na błonia. Zamierzał stamtąd posłać patronusa do zamku, by w szpitalu wiedzieli już, na co się szykować.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bezsilność i rozpacz zawładnęły jego światem w momencie, gdy pustnik uciekł w stronę gęstwin. Nie miał pojęcia co powinien zrobić. Najchętniej położyłby się obok Boyda i zdechł, ale obecność Chrisa w jakiś sposób go przed tym powstrzymywała. Dawała nadzieję, że może jednak coś jeszcze da się zrobić. Praktycznie mechanicznie wykonywał polecenia. Początkowo mając lekki problem wypowiedział Lumos Sphera, by oświetlić im drogę i zaczął kierować się w stronę zamku. Nie chciał oglądać się za siebie na Boyda i Chrisa. Łzy rzewnie leciały po jego policzkach, a sam Max czuł się jakby nagle wyrwany z rzeczywistości i przede wszystkim przeraźliwie pusty. Nie potrafił odpowiedzieć gajowemu, co dokładnie tam zaszło. Ledwo wydusił z siebie kilka strzępków zdań, by w końcu poddać się i zamilknąć. Gdy w końcu drzewa się przerzedziły, a oni wyszli na błonia, gajowy posłał patronusa prosto do zamku. Max nie chciał tam wracać. To było ostatnie miejsce, w którym chciał się znaleźć, ale wiedział, że nie ma wyboru. Powoli więc stawiał kolejne kroki przed siebie, w razie konieczności wykonując polecenia gajowego, by ostatecznie wylądować pod skrzydłem szpitalnym, gdzie przygotowane na ich przybycie pielęgniarki miały zająć się nieprzytomnym Callahanem.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Podróż przez Zakazany Las w celu znalezienia trójki bądź czwórki uczniów trwała w najlepsze. Nie mógł jakoś specjalnie szybko iść, jako że nie chciał pozostawić Ravingera samego z tyłu, w związku z czym dostosowywał się do jego tempa i kroków stawianych poprzez fakt nieco bardziej doświadczonego wieku. Niespecjalnie przepadał za tym miejscem, ale nie zawsze mógł sobie siedzieć w swojej bezpiecznej bańce, musząc czasami ją opuścić. Będąc dzieckiem w deszczu, celebrował szaleństwo dziejące się wewnątrz duszy - tak jak zduszony został jego papieros, tak przez kolejne kroki nie czuł histerii. C'est la vie. Demony pochłaniają, świat się wali, a on stoi, jakby nic się nigdy nie działo. Czy to przez szpony, czy to przez wewnętrzny gniew, wycofywanie się nie miało sensu. Rozprostował zatem metaforyczne skrzydła, by wznieść się nieco ponad siebie, chcąc przysłużyć się raz w imię czegoś dobrego, gdy miał do czynienia z nauczycielem, za którym przepadanie to za dużo powiedziane. Z którym musiał raczej obecnie prowadzić egzystencję. Musiał jednak trzymać się na baczności, jako że niespecjalnie widziało mu się wzywać pomoc z zewnątrz. Zresztą, jako że miał przy sobie kogoś, kto zajmował się nauczaniem dzieciaków zaklęć, nie powinien jakoś specjalnie się tym przejmować. Mimo to zostawał w trybie gotowości, by odeprzeć jakikolwiek możliwy atak - czy to ze strony magicznego stworzenia, czy jednak będąc tylko i wyłącznie przeszkodzą dla dzieciaków, które ewentualnie by dogonili, przechadzając się wzdłuż śladów, które Ci pozostawili. Błoto było całkiem obszerne, odciski podeszwy pozostawały wyjątkowo świeże, choć krople deszczu próbowały je nieprzyjemnie zmyć. - Chodzimy już od dłuższego czasu. Nie zdziwiłbym się, gdyby poszli gdziekolwiek indziej, no ba - zawrócili w innym kierunku. - przykucnął nieco przy śladach, zerkając w kierunku Fairwyna. Czekoladowe tęczówki pozostawały znacząco zdystansowane, nastawione na sukces, gdy przez żyły pompowana pozostawała chęć załatwienia tego problemu w najbardziej skuteczny sposób. Nie dotykał śladów, zamiast tego im się przyglądał, oczywiście nie mając kaptura. Płaszcz takich urokliwych rzeczy nie gwarantował, w związku z czym kędzierzawe włosy, wilgotne i mokre, wyglądały nieco mniej poważnie. Nie odstawiał także torby, którą zawsze ze sobą miał. - Jak często pan łapie dzieciaki przemierzające sobie beztrosko przez Zakazany Las? - spojrzał na niego, gdy wstał, chcąc założyć ręce na klatce piersiowej, gdy ruszyli nieco dalej.
Mechanika:
Przechodzicie dalej przez całkiem mroczny las, nieco zamglony. Ciągle za śladami, ciągle tam, dokąd one prowadziły. Z czasem wiele drzew widnieje pourywanych, pozbawionych gałęzi, które walą się po ziemi, co świadczy o tym, że dotarliście w pełni do południowej części Zakazanego Lasu. Wokół znajduje się nieco roślinności, którą można zebrać (zgodnie z zasadami: składniki pierwszego i drugiego stopnia), jeżeli tylko macie na to ochotę.
Ravinger, rzuć kostką k6 na zdarzenie losowe.
k6:
1 - nic dookoła się nie dzieje, panuje wręcz idealna cisza. Czasami jakiś kruk zaskrzeczy widocznie na gałęzi, jakoby chcąc coś zwiastować, aczkolwiek nic się nie dzieje. Nie znajdujecie na obecną chwilę dzieciaków, które udały się w podróż po ciemnych zakamarkach lasu.
2, 3 - wpadacie na pole brzytwotrawy, które na pewno jest zadowolone z Waszego przybycia. Każdy, kto wie nieco na ich temat, wie, że żywią się krwią, która wylewana jest z każdego wręcz stworzenia. Niech każdy z Was rzuci kością k6, by dowiedzieć się, czy zdążyło odpowiednio zareagować - za każde 10pkt z Zielarstwa możecie wykonać jeden przerzut. Parzysta - w odpowiedniej porze odzyskujesz swój refleks, nie przyczyniając się do żadnego, własnego okaleczenia. Może ubranie jest lekko rozerwane, ale na Twojej skórze nic się nie znajduje. Nieparzysta - niestety, nie masz dzisiaj szczęścia, bo wpadasz nogami wprost w pole brzytwotrawy. Posoka leje się w całkiem niezłych ilościach, ale nie to jest problemem. Dorzuć sobie kostkę literkę - jeżeli wyszła samogłoska, chorujesz także na Brzytówkę.
4, 5 - Relashio! Student, który znajdował się pod działaniem zaklęcia kameleona, postanowił wykorzystać okazję, by Was zaatakować od tyłu (jakże nierozsądne, prawda?). Niezależnie od tego, czy się tego spodziewaliście, czy też i nie, musicie coś zacząć działać. Najwidoczniej wiedział, że siedzicie jego grupie na ogonie... Niech każdy z Was rzuci kością k6, by dowiedzieć się, czy zdążyło odpowiednio zareagować - za każde 15pkt z Zaklęć i OPCM możecie wykonać jeden przerzut. 1 - niestety, nie masz dzisiaj szczęścia, bo otrzymujesz poparzenia od zaklęcia - są one drugiego stopnia, wybierz sobie dowolną część ciała. Na pewno szczypią i bolą, chyba że jesteś na coś takiego wyjątkowo wytrzymały. 2, 3 - udaje Ci się dość niezgrabnie obronić, otrzymując poparzenia pierwszego stopnia, bo nie spodziewałeś się czegoś takiego. Niestety, nie jesteś w stanie wyprowadzić odpowiedniego zaklęcia, by unieszkodliwić studenta - reagujesz ze słomianym zapałem. Musisz liczyć na drugą osobę. 4, 5 - bronisz się całkiem nieźle, nie otrzymując żadnych poparzeń w zamian. Jak się okazuje, także nieźle Ci idzie rewanż, bo zastosowane przez Ciebie zaklęcie (wybierz dowolne) nieco wytrąca studenta z równowagi, ale nie nokautuje go w pełni. 6 - perfekcyjna obrona i perfekcyjny atak. Udaje Ci się zneutralizować cel w pierwszym strzale, w związku z czym możecie odetchnąć z ulgą.
6 - idziecie, idziecie, ale nic się nie dzieje. Do czasu oczywiście, bo, jak żeby inaczej, okazuje się, że natrafiliście na gniazdo salamander ognistych. Co zamierzacie z tym fantem zrobić? Poświęcić trochę czasu na zebranie składnika czy jednak udać się w dalsze poszukiwania?
Uwaga: Jeżeli wylosowana opcja Cię nie zadowala (zdarzenia losowego), Felinus może przerzucić kostkę. Jest to jednak jednorazowa opcja.