Właściwie nie wiadomo, skąd na obrzeżach Hogsmeade wzięła się kaplica, jedno za to jest pewne - ten, komu zależało na ulokowaniu jej właśnie tutaj, dawno już odszedł, a miejsce sprawia wrażenie zaniedbanego. Znajduje się siedlisko wielu szkodników, a kaplica wydaje się jakby miała runąć przy byle silniejszym wietrzyku.
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Sob 5 Maj 2012 - 17:45, w całości zmieniany 3 razy
Jak to bywa podczas przygód, niektóre decyzje okazują się być strzałem w dziesiątkę, inne zaś to bardzo duży błąd. Z mieszka, który bierze Victoria wypada 5 galeonów (możesz rozliczyć je w odpowiednim temacie), wydaje się niestety, że to jedyna zaleta znalezienia starego mieszka, który niemalże rozpada się w dłoniach. Gniazdo ptaków, odrobinę ostre w dotyku rani lekko Victorię w palec, pozostawiając delikatny ślad. Czy w magicznym świecie rozsądnie jest zabierać miejsce do życia zwierzętom? Na dachu przysiada rozzłoszczone zwierzę, które szykowało sobie gniazdo, by wysadzić swoje jajka. Obecnie lata wokół kapliczki, szukając swojego miejsca do życia. Lina jedynie delikatnie mierzwi skórę Maxa. Nikt z was dziś nie pomyślał o założeniu rękawiczek, a trudne było do wykrycia, że lina jest czymś zarażona. Po co ktoś trzymał zakażony kawałek materiału schowany w takim miejscu? Kiedy tylko Max podnosi do góry kielich, wiadomo że jest to coś ważnego. Kawałki szkła w rękach Victorii zaczynają świecić się dziwnie i wygląda na to, ze zaczynają się topić, a potem całkowicie znikać w dłoniach. Czy ten płyn nie powinien znaleźć się gdzie indziej? Spróbujcie przenieść znikającą ciecz do pucharu! Kiedy rozkładacie papiery okazuje się, że jest na niej ogromna ilość run i bardzo specyficzna mapa. Niestety nie macie wystarczającą wiedzę z run, by przeczytać cokolwiek. Są one starodawne i nie mieliście z nimi styczności. Musicie spróbować z mapą. Czy widzicie jakikolwiek punkt warty uwagi?
Zasady
Wszystkie zadania związane z przedmiotami musicie wykonać w podanej kolejności:
1. Kielich: Obydwoje rzućcie kostką k100. Jeśli wyrzuciliście sto punktów lub powyżej, udało wam się do siebie dotrzeć i ciecz znalazła się w kielichu.
Udało wam się:
Kiedy zaglądacie do pucharu widzicie ledwo widoczny, migający obraz. MG wyśle wam na PW co dokładnie możecie zobaczyć.
Nie udało wam się:
Ciesz paruje, niemalże całkowicie znikając ręce Victorii szczypią specyficznie i swędzą na kolejne 4 posty.
2. Lina: Ponieważ była ona zakażona, zostajesz zarażony chorobą. Rzuć kostką k6 by dowiedzieć się jaką i czy jesteście w stanie to sprawdzić.
Choroby:
Choroby 1 - 3 możesz od razu zauważyć, pamiętajcie jednak, że na razie w bardzo lekkim stanie, 4 - 6 przyjdą z opóźnieniem, więc nie będziecie wiedzieć jeszcze trochę czasu, że lina cokolwiek znaczyła. 1. Comburet 2. Groszopryszczka 3. Smocza Ospa 4. Fessum 5. Nitinia 6. Purpura
3. Gniazdo: Krąży nad wami cień. Victoria musi rzucić literką, by zobaczyć czy zauważa ptaka. Każda literka to procenty A - 10%, B, - 20 % itd. Jeśli wyrzuci powyżej 60 %, będzie w stanie zobaczyć stworzenie. Za każde 10 pkt z ONMS, przysługuje jej dodatkowe 10%.
Zwierzę:
Rzuć kostką k6, by zobaczyć jakie zwierzę was śledzi. Nie możesz jednak jeszcze sama dostrzec co to jest. 1, 2 - Strzygieł 3, 4 - Bystroduch 5, 6 - Paqui
4. Stare papiery: Na mapie zaznaczone jest aż 6 miejsc. Kilka z nich na pewno pokazuje dobrą drogę, a niektóre oznaczają coś kompletnie innego. Jeśli pójdziecie w złe miejsce, będziecie musieli wrócić się do punktu wyjścia, po napisaniu posta w tamtym miejscu. Możecie eliminować miejsca przez wykonanie kilku zadań. > stracicie jedno miejsce, jeśli Max zauważy chorobę; > stracicie dwa miejsca jeśli uda wam się donieść wodę do kielicha; > stracicie jedno miejsce za każde wspólne 10 pkt z Run (spełnione, do rozegrania w wątku) > stracicie jedno miejsce jeśli zauważycie krążącego nad wami ptaka;
Miejsca:
1. Basen (usunięte przez punkty z run, możecie zauważyć, że nie pasuje) 2. Opuszczona kuźnia 3. Skalna Grań 4. Górski strumyk 5. Magiczne Mądredrzewo 6. Cmentarz
Rozegrajcie wszystko co musicie, po czym usiądźcie nad mapą. W kolejnym poście MG dowiecie się co wam zostało i będziecie mogli ruszyć dalej.
Kość k100:72; doniesiona, bo Max ma 69 Gniazdo:I oraz 2; 90%, widzę stworzenie
- Może? Wygląda zupełnie, jakby coś miało się tutaj czaić, kto wie co dokładnie? - odpowiedziała jeszcze chłopakowi, uśmiechając się lekko i rozglądając się uważnie po wnętrzu zniszczonej całkowicie kapliczki. Przytaknęła, kiedy Max postanowił sprawdzić ołtarz i życzyła mu jeszcze powodzenia, mając nadzieję, że faktycznie na coś tutaj trafią! Sama nie wiedziała, czemu dokładnie tak zapaliła się do tych poszukiwań, ale to było właściwie niesamowite uczucie i chyba nawet nie chodziło o możliwości zdobycia czegoś niesamowitego, chociaż to pewnie również, a o tę adrenalinę, jaka nagle popłynęła jej w żyłach. Była zadowolona, ba, bawiła się właściwie doskonale i chyba nie do końca czuła jeszcze, że to wszystko może być nieco niebezpieczne, w końcu nie miała pojęcia, gdzie dokładnie zawędrują i co może ich czekać, prawda? - Myślisz? Mnie się wydaje, że tutaj jest całkiem sporo sekretów! - powiedziała na to i pomachała w jego stronę papierami, jakie trzymała w jednej dłoni, a następnie ruszyła w stronę chłopaka, by zatrzymać się, gdy znalazła mieszek. Była tak zaaferowana, że w pierwszej chwili nawet nie zorientowała się, że wypadło z niego pięć galeonów, ale zdążyła je złapać, mniej więcej wtedy, kiedy Max pomachał do niej pucharem. Zaraz też drgnęła lekko, gdy na lewej dłoni poczuła... wilgoć? Pisnęła zdziwiona, zamrugała, przypatrując się, jak szkło się topi, a potem chwyciła gwałtownie za różdżkę. - Accio puchar! - rzuciła bez najmniejszego nawet ostrzeżenia. Wcześniej wykonała kilka rozpaczliwych kroków, krzycząc do chłopaka coś o tym, że szkło się topi i teraz bardzo nieporadnie przelała wodę do pucharu, ciesząc się, że Max nie trzymał go jakoś mocno i sama nie oberwała nim po twarzy. Odetchnęła głęboko, bo serce biło jej jak szalone i już miała zajrzeć do naczynia, gdy zorientowała się, że padł na nią chyba jakiś cień? Zamrugała, obejrzała się prędko i zaczęła uważnie rozglądać, starając się zorientować, co dokładnie jest grane. I wtedy spostrzegła ptaka! Nie wiedziała zupełnie, jakiego, co to było, ale chyba niepotrzebnie zabrała to gniazdo? Gdzie ono było? W ferworze walki upadło na ziemię, a dziewczyna nie wiedziała teraz, co zrobić. - Chyba... chyba rozgniewałam tego ptaka, Max? - rzuciła niepewnie, odwracając się do chłopaka i chcąc pokazać mu niespodziewanego gościa, gdy nagle dostrzegła chyba coś w pucharze. - Chodź, chodź tu szybko, tu coś chyba jest! - dodała jeszcze pospiesznie, a później spróbowała zorientować się, o co chodzi, po czym wcisnęła puchar Ślizgonowi, a sama zaczęła rozkładać papiery na brudnej posadzce, starając się coś z nich zrozumieć. Co tu się kryło? Mapa?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ekwipunek: Totem protekcyjny (+1 do transmutacji), Model smoka (aka. Andrzej) [+1 do ONMS] Kostki:69 - puchar, 2 - choroba
Bezmyślne błędy były chyba ulubionymi Maxa, bo przecież powinien dobrze wiedzieć, żeby na takie wyprawy brać jakąś odzież ochronną. Niestety tego nie zrobił i bardzo szybko tego pożałował. Lina, którą znalazł, wywołała u niego delikatnie swędzenie. Początkowo nie przejął się tym, ale gdy wyciągnął kielich i uniósł go, by pokazać Victorii swoje znalezisko, zauważył, że ta podróż nie skończy się dla niego lekko. Krukonka przywołała do siebie puchar, by natychmiast umieścić tam tajemniczą ciecz. W tym czasie, Andrzej i jego właściciel, wyszli spod ołtarza i dołączyli do dziewczyny. -Myślisz, że taki ptaszek może nam coś zrobić? Wygląda na całkiem normalnego. - Biorąc pod uwagę, że Victoria tyle co zniszczyła mu gniazdo, Solberg nie dziwił się, że zwierzę było lekko nie w humorze. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo krukonka dostrzegła dziwną rzecz w pucharze. -Wygląda jak jakiś obraz... Co to może znaczyć? - Nie potrafił dokładnie odczytać wzorów tworzących się na tafli cieczy, ale na pewno nie była to po prostu woda czy inny zwykły płyn. Przejął od niej puchar i próbował wyczytać znaczenie tego, co widzieli podczas, gdy Brandon rozkładała znalezione wcześniej papiery. -Wygląda na jakieś dawno zapomniane runy i... Czy to możliwe, żebyś właśnie odkryła mapę? - Niestety tajemnicze pismo nic mu nie mówiło, ale bez problemu potrafił rozpoznać, że rysunek na papierach tworzył swego rodzaju mapę. -Patrz! Coś się dzieje. - Niektóre z zaznaczonych na pergaminach miejsc zaczęły po prostu znikać. Czyżby mieli wyjątkowe szczęście, a może właśnie, na ich oczach przepadała szansa znalezienia lodowych pisanek? Obydwie opcje były tak samo możliwe. -Muszę Ci coś powiedzieć zanim ruszymy dalej. - Spojrzał na wciąż pochyloną nad papierami krukonkę. -Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka. Nie wiem, czy nie nabawiłem się groszopryszczki. - Była to dość popularna choroba, dlatego nie bał się wystawić samowolnej diagnozy. Problem polegał jednak na tym, że schorzenie było zakaźne i nie chciał narażać towarzyszki na pobyt w skrzydle szpitalnym po powrocie. Dla potwierdzenia swoich słów pokazał jej rękę, na której zauważył delikatne plamy, charakterystycznej dla tej choroby.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wydaje wam się, że tafla wody w pucharze jest dziwnie wzburzona. Czy to obraz czegoś konkretnego? Czy może po prostu woda? Albo i to i to. Po dłuższej obserwacji orientujecie się, że jest to jakiś strumyk. Zerknijcie na mapę, jest taki na niej zaznaczony! I to bardzo wyraźnie. Na mapie znikają pojedyncze punkty, ale strumień zaczyna świecić się znacząco, odrobinę mniej u podstaw i w końcu bardzo mocno u swojego źródła. Jednak kiedy tylko Max pochyla się bliżej nad mapą, wydaje się że groszopryszczka ma jakiś wpływ na mapę. Oznaczenie opuszczonej kuźni zaczyna dziwnie wybrzuszać się, reagując na bliskość ręki Maxa. Powinniście się domyślić, że teraz macie wybór. Kuźnia i strumień, jakkolwiek wam się wydaje, że jest to nie aż tak daleko od siebie, nie wiadomo ile czasu stracicie w danym miejscu. Nie uda wam się zahaczyć o obydwie lokacje. Musicie sami wybrać co was bardziej interesuje - podążanie dalej śladami rzeki, czy zboczenie z trasy. Dzięki wskazówkom które otrzymaliście wiecie, że strumień to ślad po legendzie której szukacie, zaś opuszczona kuźnia to kompletnie inny trop, którego nie znacie. Kiedy podejmujecie decyzje i wyruszacie dalej widzicie jeszcze jedną rzecz - ptak zdecydowanie nie był zadowolony z poczynań Victorii. Macie szczęście, że wcześniej go zauważyliście. Teraz jednak widzicie go w pełnej okazałości. Strzygieł to naprawdę paskudny stwór. Hybryda ludzkich zwłok oraz drapieżnego ptaka? To nie może być coś przyjemnego. Chociaż zazwyczaj polują na śpiących ludzi, ta akurat wcześniej skulona na ciemnym poddaszu obudzona została przez Viki, kiedy zabrała jej gniazdo pod którym była ukryta. Wściekła za naruszenie swojej prywatności atakuje was.
Zasady
Podkreślcie w poście gdzie decydujecie się iść. Pamiętajcie, że jakiekolwiek dotknięcie skutkować będzie zarażeniem Victorii groszopryszczką. Każdy z was rzuca kostką k6 by zobaczyć jak radzicie sobie ze strzygłem. Za każde 10 punktów z ONMS przysługuje wam 1 przerzut, gdyż wiecie jak radzić sobie ze strzygłem. Rzucacie obydwoje, każdy za siebie na poniżą kostkę.
Spotkanie ze strzygłem:
1. Strzygieł dobrze atakuje Cię z powietrza i próbuje zanurzyć w Tobie kły, by spróbować Cię ukąsić. Zanim udaje Ci się rzucić zaklęcie wyrywa Ci różdżkę z dłoni i rzuca gdzieś dalej. Twój towarzysz rzuca kostką: parzysta - zaklęcie trafia w zawierzę i nie udaje mu się ugryźć, nieparzysta - zaklęcie zostało rzucone odrobinę za późno, bądź nie trafia za pierwszym razem. Zostajesz ugryziony przez strzygła 2. Świetnie radzisz sobie z odpędzeniem strzygła, przerzuca się na Twojego partnera, bo Ciebie wyraźnie się boi! Rzuca się jednak z jeszcze większą furią na Twojego towarzysza. Sprawdź czy udało Ci się uratować go przed strzygłem. Ty rzucasz kostką: parzysta - zaklęcie trafia w zawierzę i nie udaje mu się ugryźć, nieparzysta - zaklęcie zostało rzucone odrobinę za późno, bądź nie trafia za pierwszym razem. Zostajesz ugryziony przez strzygła 3. Cokolwiek nie robisz... cóż to nie działa. Strzygieł wydaje się być Tobą kompletnie nieprzejęty, a zaklęcie zwyczajnie nie działają. Masz dwie opcje. Albo zarządzić ucieczkę, albo próbować walczyć wręcz. Jeśli wybierasz pierwszą opcję, strzygieł może pojawić się w następnym temacie równie krwiożerczy. Jeśli drugą, zostajesz ugryziony, ale nie będzie za wami podążał. 4. Jedno zaklęcie, drugie. strzygieł opanowany, a sytuacja wydaje się być dla Ciebie bezpieczna. Jeśli Twój kompan nie popełni żadnego błędu, możecie ruszać dalej. 5. Twoje zaklęcie podziałało naprawdę nieźle. Ale strzygieł poleciał w kierunku, w którym... chcieliście iść. Możecie tam nadal iść, ale dobrze wiecie, że dziki zwierz będzie czekał, bądź pójść tam gdzie nie planowaliście, z dala od okropnego stworzenia. 6. Strzygieł was zdecydowanie pokonuje, nie możecie sobie z nim poradzić. Musicie na chwilę chociaż zamknąć się w kaplicy. Którekolwiek z was do napisało musicie napisać tu dwa posty zamiast jednego. Jeśli obydwoje wylosowaliście szóstkę, 3 posty.
Rozegrajcie spotkanie ze strzygłem, po czym dajcie zt. Mistrz Gry zacznie wam w temacie, który wybraliście.
- Nie wiem. Nie bardzo znam się na zwierzętach - odparła, kiedy spróbowała przyjrzeć się zwierzęciu, ale nie wydawało jej się, by to było jakieś niesamowicie groźne stworzenie, co oczywiście miało okazać się założeniem błędnym. Cóż, zdaje się, że ktoś kiedyś powtarzał coś o stałej czujności, czyż nie? Szkoda tylko, że Brandon jakoś tego nie przyswoiła. Zresztą, zaraz zaczęła się zajmować kwestią tego, co widzieli w wodzie, runami, mapą, wszystkim, co odsłaniało przed nimi swoje tajemnice. To było tak niesamowite i ekscytujące, że czuła, iż serce wali jej jak oszalałe, a ona nie do końca umiała zapanować nad tą ekscytacją, jaka się w niej rozlewała, niemalże falami. - Max, patrz, patrz, to na pewno coś znaczy. Myślisz, że pokaże nam, dokąd mamy iść? Bo jestem pewna, że to jest jakaś mapa - rzuciła, kiedy chłopak zadał jej pytania i spojrzała na niego błyszczącymi oczami. Miejsca powoli jakby znikały i to było tak fascynujące, że Victoria z miejsca zapragnęła przekonać się, co jeszcze może się tutaj kryć, kiedy chłopak znowu się odezwał, a ona aż syknęła. - To ci się trafiło... Myślisz... że to coś stąd? - rzuciła jeszcze, rozglądając się uważnie, ale w końcu - skąd miała wiedzieć, na czym ewentualnie znajdowała się choroba? O ile to się tak roznosiło, bo w gruncie rzeczy nie miała najmniejszego nawet pojęcia, czy aby przypadkiem nie powinna skupić się na powietrzu albo czymś podobnym. Zerknęła znowu na mapę, a kiedy zobaczyła, co się z nią dzieje, aż zamrugała. - Na Merlina! Dwa miejsca? Myślę... że strumień jest bezpieczniejszy. Zobacz, co się dzieje z tą drugą... - zaczęła i wtedy właśnie zostali zaatakowani. Spróbowała rzucić w zwierzę pierwsze lepsze zaklęcie obronne, ale to na nic się nie zdało. Protego odpadało, bo nie używano na nich czarów, a reszta zdawała się go w ogóle nie ruszać! Victoria aż sarknęła ze złości, a kiedy ptak znowu do niej podleciał, spróbowała go odgonić machnięciem ręki, mając nadzieję, że go trafi i odgoni. To nie była zbyt mądra walka, ale liczyła na to, że uderzone zwierzę nie będzie tak groźne. Szkoda tylko, że nie przewidziała jednego. Krzyknęła. - Ugryzł mnie! - rzuciła, machając ręką.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Strzygieł:6 -.- Ekwipunek: Totem protekcyjny (+1 do transmu) i Smok (+1 do ONMS)
Max również nie miał pojęcia, że już za chwilę będą musieli bronić się przed tak niewinnie wyglądającą ptaszyną. W tej chwili to, co widzieli w kielichu było zdecydowanie ważniejsze. -To wygląda jak.... Strumień? Albo jakaś rzeka. - Tafla płynu zaczęła formować jakiś obraz, który na pewno coś oznaczał. W końcu przyszli tutaj rozwiązywać magiczną zagadkę, a to zdecydowanie na taką wyglądało. -Tak myślę. Patrz! Miejsca zaczynają znikać. - Mapa zaczęła pustoszeć i pozostały tam tylko dwie lokacje. Jedną z nich była kuźnia, a druga wyglądała jak to, co przed chwilą ujrzeli w kielichu. Gdy tylko zauważył objawy choroby, starał się zwracać uwagę na swoje zachowanie. Nie mógł pozwolić, żeby Victoria się od niego zaraziła. To by dopiero był przykry koniec ich przygody, a przecież jeszcze nie osiągnęli celu! -Chyba tak. Nie kojarzę, żebym mógł wcześniej to złapać. - Nie chciał martwić dziewczyny, ale lepiej było mieć jasną sytuację i zadbać, żeby chociaż jedno z nich wyszło z tego cało i zdrowo. -Pamiętasz, w legendzie była jakaś wzmianka o strumieniu. Też uważam, że tam powinniśmy się udać! - Kuźnia wydawała mu się podejrzana ze względu na to, że reagowała na zbliżenie się jego chorego ciała. To raczej nie wróżyło nic dobrego. Co jeśli jedna choroba przyciąga drugą? Nie chciał mieć na grobie zdania "Tu leży Solberg. Umarł szukając lodowych pisanek". Nagle zostali zaatakowani przez ptaka. Podobnie jak krukonka, próbował rzucać jakieś zaklęcia. Zarówno obronne, na nich, jak i Cofundus na zwierzę. Niestety nic nie działało i bestia użarła dziewczynę. -Wszystko ok? Mam nadzieję, że nie miał wścieklizny. - Rzucił jej zmartwione spojrzenie patrząc na jej rękę. Dzięki temu wiedzieli jedno. Na pewno nie zadziała na niego zwykłe machanie rękoma. -Masz jeszcze tę sakiewkę? Może da się go w nią złapać? - Cały ptak by się na pewno nie zmieścił, ale może chociaż częściowo udałoby im się go obezwładnić. Trzeba było próbować wszystkiego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wszystko potoczyło się tak szybko! Ledwo zdecydowali, że pójdą nad strumień, a tutaj nagle doszło do jakiegoś dzikiego ataku, którego Victoria początkowo nie rozumiała. Ostatecznie jednak musiała przyznać, że to pewnie była kara za jej postępowanie, w końcu zabrała zwierzęciu jego dom, o czym nie wiedziała, bowiem gniazdo wydawało jej się puste! Zaklęcia nie miały do niego dostępu, a ona zaczęła co najmniej panikować, zastanawiając się, co właściwie powinni teraz zrobić, bo faktycznie - uderzyła zwierzę, ale co z tego? Odgoniła go? Może na moment... Tylko czy taka walka wręcz na cokolwiek się zda? - Nie wiem, strasznie teraz boli - przyznała, bo jednak takie ugryzienie miłe nie było i starała się wymyślić, co właściwie ma zrobić. Dostrzegła porzucone obecnie gniazdo i spróbowała rzucić na niego locomotor, żeby wynieść je na nowo do przedsionka, licząc na to, że to jakoś uspokoi ptaka. Nie wiedziała, skąd dokładnie gniazdo wzięła, ale chciała znaleźć dla niego miejsce w miarę dobre dla przeciwnika, by zajął się swoim lokum, a nie nimi! - Chyba powinniśmy się gdzieś tutaj schować, Max - rzuciła jeszcze, raz po tym, jak pokręciła głową i powiedziała, że mieszek po prostu rozpadł się właściwie ze starości, poza tym był tak mały, że chyba nic z nim zrobić nie mogła. Poza tym, że mogła spróbować rzucić nim w ptaka, co po chwili zrobiła. Cały czas starała się również nie dotknąć Ślizgona, bo jeszcze tego cyrku bym im brakowało, żeby oboje byli chorzy. Nie miała pojęcia, co może czekać ją po ugryzieniu przez strzygła i nie była taka pewna, że wszystko będzie dobrze, w końcu nigdy nie spotkała się z czymś takim! To było trochę jak jakaś walka na oślep z tym, co akurat trafili i trzeba przyznać, że wcale jej się to nie podobało. Ale też - co niby miała z tym zrobić? Pozostawało jej faktycznie wymachiwanie rękami i wierzenie, że przyjdzie do nich jakiś cud! - Wiesz, co to w ogóle jest? - spytała jeszcze chłopaka, starając się cały czas obserwować ptaka, by nie stracić go z oczu. Ostatnim, czego teraz potrzebowali, był kolejny atak i konsewkencje, jakie ze sobą niósł! W końcu za chwilę wydziobie im tutaj oczy albo zrobi coś podobnego, jeśli nie działały na niego zaklęcia. Mieli zacząć w niego rzucać rzeczami znalezionymi na podłodze, czy co zrobić, żeby się właściwie ostatecznie uspokoił? Tak czy inaczej - pozostawało chyba zamknąć sie w kapliczce i liczyć na szczęście, które chyba na dzisiaj się im wyczerpało.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Strzygieł: 6 Ekwipunek: totem protekcyjny (+1 do transmu) i Andrzej smok (+1 do ONMS)
Sam pewnie na miejscu Victorii pokusiłby się na zabranie gniazda, ale nie mogli się dziwić, że ten czyn zdenerwował ptaka. Dwójka nastolatków przychodzi tutaj, węszy i w dodatku niszczy mu dom. Każdemu by się ciśnienie podniosło. Najgorszy był fakt, że nie działały na niego miotane przez nich zaklęcia. Max próbował spowolnić bestię, rzucając Immobulus, ale to także nie odniosło żadnego skutku. -Pokaż mi to. - Przyjrzał się ranie dziewczyny. Nie za bardzo mógł cokolwiek teraz zrobić, dlatego uczynił jedyne, co przyszło mu na myśl-Vulnera Ferre. - Wyszeptał i palec dziewczyny pokrył się schludnym bandażem. -Teraz przynajmniej nie wda się zakażenie. - Nie mieli ze sobą niczego, czym mogli zdezynfekować ranę. Nawet najmniejszej kropelki alkoholu. musieli więc mieć nadzieję, że to na razie wystarczy. -Nurkuj pod ławki, tam raczej nas nie dopadnie. - Zaproponował i puścił krukonkę przodem, próbując jeszcze odgonić od nich ptaka. Może nie była to najwygodniejsza kryjówka, ale chyba zaczęła działać. Ptak latając ponad ich głowami, nie dostrzegał ich ciał ukrytych pod drewnianymi rzędami. -Myślisz, że da nam wyjść? Nie znam się na ptakach, a wątpię, żeby był to zwykły wróbel. - Smoczek Felixa chyba zorientował się, że jego pan jest w tarapatach, bo zaczął krążyć wokół strzygła, próbując trzymać go jakby na dystans. -Musimy jakoś uciec. Udajemy się nad strumień, prawda? - Myśleli, jakby wydostać się z tej sytuacji bez szwanku. Wciąż czuli, że ptak tak łatwo im nie odpuści. Mijały kolejne minuty i ciężko było powiedzieć, jak długo siedzieli w swojej kryjówce. W końcu jednak musieli z niej wyjść. Wyczuli moment, kiedy ptak akurat zajęty był obecnością smoka i sprintem udali się w stronę drzwi. Nim je domknęli, Max przypilnował tylko, żeby Andrzej do niego wrócił. Ptak został w środku i mogli odetchnąć z ulgą.
// zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ilość punków z zaklęć: 31 Ilość dodatkowych punktów do wykorzystania: 15/15 K100 atak: - k100 obrona: - Literka na rozpoczęcie pojedynku: A
Musiała przyznać, że naprawdę czuła lekkiego rodzaju ekscytację na myśl o tym pojedynku. Wiele czasu minęło od kiedy miała sposobność brać udział w podobnym wydarzeniu i mimo to, zawsze wspominała je bardzo pozytywnie. Wiedziała, że Darren jest o wiele bardziej doświadczony. Wiedziała również, że prawdopodobnie przy pierwszym zaklęciu zmiecie ją z powierzchni ziemi. Ale uważała, że nauka z lepszymi od siebie była zawsze o wiele bardziej skuteczna, niż z tymi, którzy w negatywny sposób odstawali od ciebie poziomem. Oczywiście stawiła się na miejscu wcześniej niż powinna, bo nie mogła inaczej. Bardzo jej zależało i po prostu wyszła z mieszkania wujka kilkanaście minut przed tym, jak rzeczywiście powinna to zrobić. Nie zdziwił ją więc fakt, że Darrena jeszcze nie było. To nic, pomyślała. Miała chwilę czasu na zastanowienie się nad tym, jak to wszystko będzie wyglądało. Przypomnienie sobie, jakich zaklęć powinna używać, a jakie raczej musiała omijać w tym wypadku. Nie wątpiła w to, że Darrena niczym nie zaskoczy, niemniej miała nadzieję, że jej umiejętności okażą się na tyle dobre, że chociaż nie przegra od razu w pierwszej rundzie. Pewne było jedno, nie zamierzała się poddać, będzie walczyć do końca, bo inaczej po prostu nie potrafiła.
___________
Zasady: 1) Każdy z graczy rzuca kością litera. Gracz, który wylosuje niższą wartość, rozpoczyna pojedynek. 2) Atak: Gracz rzuca kością k100. Wartość oczek określa procentową skuteczność wyprowadzonego ataku. Przy czym:
1-30% - atak nieudany.
31-50% - atak udany, słaby. Przeciwnik posiada +10% do swojej obrony.
51-60% - atak udany, przeciętny. Brak bonusu dla przeciwnika.
61-80% - atak udany, silny. Przeciwnik posiada -10% do swojej obrony.
81-100% - atak bardzo silny. Brak możliwości obrony przez przeciwnika.
3) Obrona: Gracz rzuca kością k100. Wartość oczek określa procentową skuteczność zastosowanej obrony. Przy czym:
1-30% - obrona nieudany. Zaklęcie trafia w broniącego się, w następnej turze posiada on -10% do obrony. Przeciwnik posiada +10% do kolejnego ataku.
31-50% - obrona udana, słaba. Zaklęcie lekko działa na broniącego się, w następnej turze posiada on -5% do obrony. Przeciwnik posiada +5% do kolejnego ataku.
51-60% - obrona udana, przeciętna. Broniący nie posiada bonusu. Brak bonusu dla przeciwnika.
61-80% - obrona udana, silna. Przeciwnik posiada -5% do swojej obrony.
81-100% - obrona bardzo silna. Przeciwnik posiada - 15% do swojej obrony.
4) Za każde 10pkt z zaklęć, przysługuje +5% do wylosowanej kostki.
Kod:
<zgss>Ilość punków z zaklęć: </zgss> <zgss>Ilość dodatkowych punktów do wykorzystania: </zgss> xx/xx <zgss>K100 atak: </zgss> <zgss>k100 obrona: </zgss> <zgss>Literka na rozpoczęcie pojedynku: </zgss>
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Ilość punków z zaklęć: 90 Ilość dodatkowych punktów do wykorzystania: 45/45 K100 atak: - k100 obrona: - Literka na rozpoczęcie pojedynku: H
Prawdę mówiąc, Darren dość dawno się pojedynkował - czy to tak "naprawdę", czy w ramach treningu, czy tylko w ramach koleżeńskiej wymiany uroków. Możliwe było, że wyszedł z wprawy - szczególnie biorąc pod uwagę to, że przez ostatnie miesiące więcej swoich sił poświęcał zaklęciom naprawiającym, odnawiającym i wyrównującym panele w świeżo położonej podłodze. Remont Exham Priory nie brał jeńców - efekty jednak były widoczne już nawet z zewnątrz. Tak więc Shaw z wielką chęcią przyjął zaproszenie Doppler - szczególnie, że dziewczyna najwyraźniej wiedziała jak go podejść z odpowiedniej strony. Wspomnienie, że zauważyła, że dobrze sobie radzi z zaklęciami? Jeden z najmilszych listów w ostatnim czasie, i to od kogoś ze Slytherinu. - Serwus - przywitał się ostrożnie, stawiając pierwszy krok na skrzypiącej podłodze opuszczonej kapliczki nieznanego pochodzenia. Budynek sprawiał wrażenie, jakby nawet siła głośniejszego nieco głosu mogłaby powalić jego ściany - Darren wolał nie wiedzieć nawet co się stanie, kiedy rykoszet jakiegoś zaklęcia wybije z nich cegłę albo dwie - Jak tam? - dodał, wyciągając różdżkę z rękawa i ściągając z głowy czapkę z pomponem, kładąc ją na którejś z rozrzuconych ławek. Czapka była oczywiście jego beretem uroków, a podczas koleżeńskiego pojedynku Darren nie potrzebował - i nie chciał - takiego wsparcia. Kiedy na pojedynkowanie przyszedł czas, Shaw ułożył nieco wygodniej Mizerykordię w dłoni i zrobił nią lekki gest w kierunku Robin - jeszcze bez rzucenia żadnego zaklęcia - dając jej znak, żeby nie krępowała się i sama zaczęła ich starcie.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ilość punków z zaklęć: 31 Ilość dodatkowych punktów do wykorzystania: 15/15 K100 atak: 99 k100 obrona:
Nie musiała długo czekać na pojawienie się Darrena, co bardzo ją ucieszyło. Od razu przywitała go szerokim uśmiechem, jak to miała w zwyczaju. - Cześć! Nie miałeś problemów, aby tutaj dotrzeć? - zapytała od razu. Ona sama kompletnie nie pomyślała o tym, że ten budynek mógłby uszkodzić się, jak tylko zaczną ich pojedynek. W końcu była tutaj już kilka razy wcześniej i nigdy nic podobnego nie miało miejsca. Chyba musieliby rzucać samymi bombardami, by całkowicie zniszczyć to miejsce. - Oh, wszystko w porządku, bardzo się cieszę, że się zgodziłeś na ten pojedynek! - odpowiedziała od razu, dalej szeroko się uśmiechając. Faktycznie tak było. Liczyła na to, że wiele z niego wyniesie i że dzięki temu poprawi swoje umiejętności. A jak wiadomo, jeśli ćwiczyć, to dlaczego nie z najlepszymi? Sama również wyciągnęła różdżkę, kiedy Darren to zrobił. Skończył się czas na pogaduszki i zaczął moment, którego nieco się obawiała. A co jeśli okaże się, że w ogóle nie ma szans z Darrenem? Niemniej, skoro powiedziała A, to zamierzała również wymówić wszystkie inne literki alfabetu. Czuła ekscytację, gdy ustawiała się na swoim miejscu. Posłała jeszcze jeden uśmiech w stronę swojego przeciwnika, a potem na jej twarzy pojawiło się pełne skupienie. Skoro zachęcał ją do rozpoczęcia tego pojedynku, nie zamierzała oponować. Poprawiła chwyt na swojej różdżce, wzięła głębszy oddech. Miał on pomóc opanować jej nerwym, które niespodziewanie zawitały w jej ciele. Mimo to, skupiła się nad tym, co dokładnie chciała zrobić. Nie było mowy o tym, aby w jej ciele zapanowała niepewność. Dzięki ćwiczeniu hipnozy, mogła bez problemu zapanować nad swoim skupieniem. - Expulso! - była szybka i precyzyjna. Jak zawsze, kiedy się z kimś pojedynkowała. Ruch był precyzyjny, inkantacja również. Oh, jak dobrze było wpaść w ten rytm pojedynków! Dopiero teraz, kiedy ten się rozpoczął, poczuła, jak bardzo jej tego brakowało w ostatnim czasie. A mierzenie się z tak dobrym przeciwnikiem tylko potęgowało jej ekscytację.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zdecydowanie nie był to najlepszy i najszczęśliwszy okres w życiu Moralesa, ale pośród wszelkich ran, chorób i innych przekleństw, jakie na niego spadały, znalazła się również iskierka nadziei na to, że w końcu spędzi miłe, produktywne popołudnie. Pukający do szyby tukan niewątpliwie poprawił mu nastrój, a Paco niecierpliwie czekał na niedzielne spotkanie z dawnym druhem, którego znał jeszcze ze szkolnych czasów spędzonych na wymianie w Tecquali. Niby zagrzał miejsce pośród latynoskich braci tylko na rok, który również obfitował w wiele nieprzyjaznych sytuacji, ale ostatecznie mile wspominał ten okres, zwłaszcza że z jego perspektywy był to swoisty powrót do korzeni. Świsnął kawałkiem tarninowego drewna w powietrzu, teleportując się na miejsce spotkania chwilę przed umówioną godziną, żeby na spokojnie zdążyć wypalić merlinową strzałę. Przedtem jednak raz jeszcze obrócił swą nową różdżkę między palcami, przyglądając się pięknym, misternym żłobieniom. Pokiwał głową z uznaniem, doceniając robotę starego Fairwyn, a potem ukrył broń za paskiem spodni, opierając się butem o podniszczony mur kaplicy, w końcu zaciągając się chmurą siwego dymu. Pet wylądował pod jego podeszwą, a na horyzoncie pojawiła się znajoma, potężna sylwetka meksykańskiego przyjaciela. - Diego, amigo! – Wykrzyknął z entuzjazmem, ruszając powoli w kierunku mężczyzny, którego z ledwością udało mu się poklepać na przywitanie po ramieniu, a raczej masywnej, umięśnionej łapie. – Mam wrażenie, że od naszego ostatniego spotkania jeszcze przypakowałeś. – Pozwolił sobie zażartować, doskonale wiedząc że to nie tylko efekt katorżniczych treningów, ale przede wszystkim genów. – Tradycyjny pojedynek, bez sekundantów i użycia zakazanej magii? – Zaproponował z wymownym uniesieniem brwi, od razu przechodząc do sedna dogadanej schadzki.
Hogsmeade okazało się nie być strasznie daleko od Hogwartu w którym miał przyjemność gościć, więc stwierdził że w sumie mógł się tam przebiec pieszo. Powolutku oczywiście żeby się nie przemęczyć. Korciło go niesamowicie żeby się tam przebiec w postaci Jaguara, ale wolał nie straszyć pobliskich przechodniów biegnąc w postaci dosyć sporego kiciusia. Nawet jeśli nawet w zwierzęcej postaci - według niego samego oczywiście - był nieziemsko przystojny. Poza tym po drodze zatrzymał się parę razy żeby zapytać się o drogę i nie zgubić w okolicy. W końcu udało mu się przybiec w okolice kapliczki. - Paco! - Szczerze to ledwo się powstrzymał od złapania go i wyściskania. Jednak wolał nie ryzykować złamaniem mu jakiegoś żebra, bo byłoby po pojedynku i musieliby zasuwać do uzdrowiciela. Zmęczył się nieco tym biegiem co mogło się odbić na jego czarowaniu, a i wyszedł nieco z formy ucząc dzieciaki i nie mając za bardzo okazji, by samemu nauczyć się czegoś więcej. O tyle dobrze że nie jarał za dużo, tylko odświętnie więc jego płuca nadal były w świetnym stanie. Jak zwykle Diego zasuwał w koszuli z klatą na wierzchu. Nawet jeśli w tej Anglii jest nieco chłodnawo. Na klepnięcie w łapę nieco i się uśmiechnął. -A jakoś tak wyszło że dobrze rosnę. Zwłaszcza jak jeszcze do tego ćwiczę. - Tak, olbrzymie geny dziadka robiły tu całkiem sporo w tej kwestii. Wolał nawet nie myśleć jak wielki by był gdyby był pół olbrzymem jak jego matka. -I tak nie miałby kto być sekundantem, więc nie widzę problemu. -Cofnął się trochę żeby zająć pozycję i wyjąć magiczny patyczek. Brytania była nieco dziwna pod względem tego jak bardzo szkalowała czarną magię. Chociaż może nie powinien się dziwić? Pamiętał co magiczna prasa pisała o wydarzeniach które miały tu miejsce kiedy był jeszcze w szkole.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Mimo przyjaznych stosunków sam wolałby nie ryzykować przesadnymi czułościami, zdając sobie sprawę z tego, że uścisk rosłego Meksykanina siłą niewiele pewnie różnił się od rekinich szczęk, a niewykluczone że Diego przewyższał nią nawet płetwiaste bestie. Poklepanie po ramieniu i szczery uśmiech musiały zatem wystarczyć. Przynajmniej na razie, wszak w planach mieli jeszcze braterski pojedynek i wieczór przy butelce tequili, przy okazji którego Paco zamierzał wypytywać kumpla nie tylko o to, co działo się na ich ojczystych ziemiach, ale przede wszystkim o niespodziewany pobyt na deszczowych i znacznie chłodniejszych wyspach. - Mówi się, że ćwiczenia niewiele dają bez odpowiedniej diety, więc mam nadzieję, że poza tequilą dasz się też namówić na wyśmienitą paellę. – Zaproponował dumnie, przypominając sobie, że nigdy wcześniej nie miał sposobności gościć Lucero-Fernandeza w progach ekskluzywnego hotelu. – Poza tym, gdybym tylko wiedział, że przyjeżdżasz na dłużej, zaproponowałbym ci fuchę wykidajły… odstraszałbyś mętów samą swoją sylwetką. – Podtrzymał luźny ton rozmowy, domyślając się, że posada nauczyciela w brytyjskiej Szkole Magii i Czarodziejstwa jednak bardziej odpowiada jego kwalifikacjom, które zresztą zamierzał zaraz sprawdzić w zażartym boju. - Myślę, że i tak nie byliby nam potrzebni. – Wzruszył nonszalancko ramionami, sięgając po swoją nową, niemal nieśmiganą jeszcze różdżkę, prowokującym skinieniem głowy wskazując przeciwnikowi by przeszedł kilka metrów dalej, zachowując pojedynkowy dystans. – Comencemos entonces. – Zasygnalizował gotowość do walki we wspólnym, ojczystym języku, wreszcie kierując pierwszy, świetlisty promień w okolice szerokich, umięśnionych rąk rywala. Nie szarżował jednak, inicjując pojedynek dość prosty, niewerbalnie rzuconym, czarem ofensywnym, znanym chyba nawet pierwszoklasistom. Tak, postawił na Expelliarmus, starając się odebrać Diego jego broń lub przynajmniej odepchnąć go od siebie, utrudniając mu wyprowadzenie skutecznego kontrataku. Pozostawał również w ciągłym ruchu, bacznie obserwując poczynania oponenta, żeby przypadkiem nie oberwać albo swoim rykoszetem albo przygotowaną przez niego zawczasu niespodzianką. Znał w końcu możliwości mężczyzny, których zdecydowanie nie należało bagatelizować.
Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie siłował się z rekinem, a takie wydarzenie raczej szybko się nie wydarzy. Mógł być za to pewien że gdyby do tego doszło i Salazar był przy tym obecny, to zapewne zbierałby od ludzi zakłady. Kto by wygrał? Tego już się nie dało łatwo stwierdzić. Pewne było jednak to że Diego na pewno łyknąłby jakiś eliksir albo rzucił na siebie jakieś zaklęcie ochronne żeby w razie czego rekin mu ręki nie odpyrtolił. Już jeden jednoręki bandyta w rodzinie starczył. Nie musi ich być więcej. - Czy ty naprawdę sądzisz że odmawiam jakiegokolwiek jedzenia? - Odparł niemalże się śmiejąc. Z wielkim ciałem w parze szedł równie wielki apetyt, co pewnie Hogwart przez te parę dni zdążył już delikatnie odczuć. Jeśli chodziło o pracę, to ciężko mu było znaleźć pracę bardziej w jego guście niż nauczyciel. W końcu mówiło się że na to stanowisko pracy idą głównie osoby, które mają do tego jakikolwiek, chociażby najmniejszy dryg. W końcu nie ma nic gorszego nić praca której się nienawidzi. Poza tym widok min uczniów kiedy zrobi się niezapowiedzianą kartkówkę? Bezcenny. - Miło że proponujesz, ale nie wiem czy byłaby to dobra robota dla mnie. Przechodząc zaś do pojedynku, to Diego chciał zacząć, ale Paco był szybszy. Jedyną więc rzeczą, którą mógł zrobić było szybkie rzucenie zaklęcia które mogłoby go wspomóc zanim Morales zdąży skończyć rzucać swoje. Wybór był więc prosty. Niewerbalne Lumos Furensio. Nie ma w końcu nic szybszego od światła, a złożoność tego zaklęcia przypominała budowę cepa. Przynajmniej z perspektywy osoby która w tym fachu robi już od ładnych kilku lat. Światełko popieściło Salazarowe oczki sprawiając że jego rozbrajacz chybił. Między innymi dlatego spróbował rzucić zaklęcie atakujące najszybciej jak mógł, więc postawił na proste Flipendo. Zaklęcie którego zazwyczaj używali w bójkach pierwszoklasiści. No teraz to starymi latami szkoły zawaliło mu konkretnie.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby rzeczywiście udało mu się namówić gapiów do hazardu, zbierałby zakłady przed wydarzeniem, żeby upewnić się, że dokładnie obejrzy całe starcie, a po namyśle sam postawiłby na Diego. Nieraz widział przecież jak mężczyzna ciska przeciwnikiem jak szmacianą lalką, więc niewykluczone, że dopiero w świecie fauny Lucero-Fernández odnalazłby równego sobie rywala. Morales niewątpliwie doceniłby jednak przezorność i zastosowanie zaklęć ochronnych przez latynoskiego druha. Kochał bowiem ryzyko, ale jednocześnie miał bzika na punkcie środków bezpieczeństwa, dzięki którym można było je minimalizować do rozsądnych granic. – Cieszy mnie to. – Mruknął z uśmiechem w odpowiedzi, bo i jemu zaczynało nieprzyjemnie burczeć w żołądku, zwłaszcza kiedy oczami wyobraźni widział już idealnie przysmażone kawałki mięsa. Hiszpańska potrawa, słynna również na ich meksykańskich ziemiach, musiała jednak jeszcze trochę zaczekać, skoro w ruch wpierw miały pójść różdżki. Przynajmniej mieli okazję spalić kalorie zawczasu. - Niestety, za to liczę na to, że rozruszasz odrobinę tę anglosaską, stoicką młodzież. – Wtrącił jeszcze przed pochwyceniem kawałka tarninowego drewna. Nie to, żeby na hogwarckie realia narzekał, jednak lokalnym uczniom niekiedy brakowało temperamentu. Wielu dopiero na deskach klubu pojedynkowego pokazywało swą prawdziwą twarz, a i mierziło Salazara to, że w murach wyspiarskiej szkoły czarną magię traktowano jako temat tabu, zupełnie odmiennie niż działo się to w przypadku Tecquali. Nie miał jednak na razie czasu na podobne wspominki. Pierwszy czar pomknął w stronę Diego, który popisał się sprytem, uwalniając ze swojej różdżki oślepiający rozbłysk. Paco mimowolnie zmrużył oczy, przez co nie zdołał utrzymać pełni kontroli nad ciskanym w oponenta promieniem. Chybił, ale porażka tylko rozbudziła drzemiące w nim pokłady agresji i zmotywowała do śmielszych gestów. Na atak rosłego Meksykanina zareagował błyskawicznie, podobnie tradycyjnym, prostym zaklęciem, tworząc przed sobą przeźroczystą tarczę Protego, pochłaniającą magiczną wiązkę energii. Wreszcie przyszła jednak pora na zerwanie tradycją i szkolnymi zwyczajami. Paco gwałtownym ruchem przeciął różdżkę powietrze, wypuszczając do walki widmowy łeb czarnego woła, który poszarżował w kierunku ofiary z siłą prawdziwego zwierza. Może i nie był to rekin, ale Salazar nadal liczył na spektakularne widowisko.
Szczerze to już nawet oczyma wyobraźni widział przed sobą obiecane jedzonko. Oj jak się do niego dobierze, to prawdopodobnie zeżre samotnie większość. - Na początek rzucę im niedługo jakąś łatwiznę na praktyce. Nie wiem... Bogina na przykład. Coś żeby sprawdzić co potrafią. - Przede wszystkim musiał przeprowadzić odpowiednie rozeznanie żeby wiedzieć na jakim poziomie stoją uczniowie każdej z trzech szkół żeby zaplanować lekcje na w miarę wyrównanym poziomie. Tak żeby każdy mógł dać radę i nikt mu nie narzekał że lekcje były albo za trudne albo za proste. Paco przypuścił atak dosyć silnym zaklęciem tworzącym łeb wołu. Diego jako że był nieco powolny, nie zdążył w porę rzucić zaklęcia ochronnego, więc oberwał z główki której się złapał, co sprawiło że przesunęła go o kilka metrów do tyłu. - No rekin to nie był, ale i tak mocne... - Rzucił nadal lekko obolały po tym nagłym uderzeniu. Przez to jego następny atak nie należał do tych najlepiej wykonanych. Jakościowo oczywiście był perfekcyjny, ale celność trochę mu spadła przez co Atrapoplectus poleciał trochę krzywo. Tak mocno krzywo. W sumie to będzie zdumiony jeśli uda mu się trafić Moralesa
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Na szczęście hotelowa kuchnia była dobrze wyposażona, a Morales nie musiał się martwić, że nie uda mu się właściwie nakarmić goszczonego w zdecydowanie nieskromnych progach Meksykanina. Żałował tylko, że zaczęli rozmawiać o jedzeniu jeszcze przed rozpoczęciem pojedynku, wszak i jemu wizja paelli zawróciła w głowie, chociaż najwyraźniej nie na tyle, by zatracił resztki koncentracji. Przeciwnie, wyglądało na to, że ma doskonały dzień. Niemal każde zaklęcie wychodziło mu idealnie, a i poruszał się ze zwinnością dzikiej pantery, nie dając swemu przeciwnikowi najmniejszych szans. Chyba Diego nie kłamał, mówiąc że nieco zardzewiał za nauczycielskim biurkiem. – Gdybyś miał stawiać na którąś ze szkół, myślisz że która najlepiej sobie poradzi? – Zapytał zaciekawiony, jednak wiedział że po tych paru dniach zakłady nie mają sensu, a ocena uczniowskich możliwości przez przyjaciela prędzej przypominała będzie wróżenie z fusów. Po nie do końca udanym Expelliarmusie nerwowo przygryzł wargę, ale nie dało się ukryć, że zaczął narzekać przedwcześnie, skoro pozostałe czary wykonał bez żadnych, nawet najdrobniejszych zastrzeżeń. Szeroki uśmiech zastąpił zresztą bolesny grymas z chwilą, kiedy widmowy, wołowy łeb uderzył z impetem w cel, odpychając go na dobre kilka metrów. – Każdego innego zwaliłoby z nóg! – Odkrzyknął mężczyźnie, instynktownie odskakując w bok, ale nie poprzestał wyłącznie na uniku. Na wszelki wypadek roztoczył przed sobą barierę za pomocą wyjątkowo skomplikowanego zaklęcia Domino Elementi, która w zderzeniu z uwolnioną przez Lucero-Fernandeza błyskawicą zamieniła się w gumowy, nieprzepuszczający wiązek elektrycznych materiał. Wytworzona ściana dała również Salazarowi wiele czasu na wyprowadzenie kontrataku. Dzięki temu odwdzięczył się oponentowi niemal błyskawicznie, tym razem decydując się na nieco prostsze Contractio. Koniuszkiem różdżki celował w ramię Diego, mając nadzieję, że doprowadzi tym samym do utrudniającego walkę skurczu, a może nawet wypuszczenia przez rywala różdżki z ręki.
No wiedział że mu się nie uda trafić. Tak to było jak zaklęcie rzuca się pośpiechu i niecelnie. Na szczęście nie postrzelił żadnego ptaka czy innego zwierzęcia. Odnośnie pytania Paco musiał się nieco zastanowić, bo z góry założenie że Tecquala rozłoży wszystkich na łopatki było co najmniej naiwne. - Naprawdę ciężko to stwierdzić. W końcu jeszcze nie poznałem zdolności Hogwartczyków i Azjatów. Ale podejrzewam że Ci ostatni będą harować jak głupi. - Podczas gdy uczniowie Tecquali często mieli dosyć luźne podejście do całości. O tyle dobrze że narkotyki na trerenie Hogwartu są dezintegrowane z tego co czytał, więc akurat ta jedna rzecz nie będzie stanowiła problemu w skupieniu się jego uczniów których znał już od lat. No i ma nadzieję że Esmaralda nie narobi problemów. Tej dziewczyny czasem nie dało się opanować. Zaklęcie Salaraza trafiło go w tę wielką łapę sprawiając że wszystkie mięśnie chwilowo się napięły, co było całkiem ładnym widokiem, ale doprowadziło to do tego że upuścił różdżkę. - No, punkt dla ciebie. - Schylił się po swój magiczny patyczek i przypuścił kontratak, którego nie spodziewałby się nikt. - Abdico Visus - wystrzeliło wprost w spodnie Salazara. Miał nadzieję że uda mu się trafić i sprawdzić czy Morales miał tak samo zgrabne nóżki jak kiedyś. Za to na pewno obawiał się kontrataku z jego strony jeśli ćwierć-olbrzymowi się uda. Chociaż lepsze to niż zaklęcie wywracające bieliznę albo Evanesco, które całkowicie wymazałoby spodnie z istnienia. Podczas lotu czaru zdążył jeszcze puścić przyjacielowi oczko. Kto powiedział że przyjacielski pojedynek nie może być zabawny?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie we wszystkich dziedzinach magii radził sobie doskonale, ale od kiedy pamiętał, miał dryg do zaklęć i pojedynków, a różdżka zdawała się pasować do jego dłoni wręcz idealnie. Nie zamierzał jednak oceniać umiejętności meksykańskiego kumpla po tym jednym starciu, wszak doskonale wiedział, że czasami na niesatysfakcjonujące rezultaty wpływ mogły mieć tak nieistotne czynniki jak chociażby zmęczenie czy po prostu zła dyspozycja dnia. Wolał nie wyciągać pochopnych wniosków, ani nie spuszczać gardy, szczególnie że nie miał do czynienia z pierwszym lepszym czarodziejem, a człowiekiem który mógł poszczycić się wiedzą i kwalifikacjami niezbędnymi do nauczania młodych pokoleń. – Przynajmniej ściśle trzymają się zasad. Podobno. Nie będziesz miał z nimi większych problemów... – Wtrącił a propos uczniów azjatyckiej szkoły, której nazwy obecnie nie mógł sobie przypomnieć. – …współczuję ci za to pilnowania naszych. Czekam na pikantne opowieści o zderzeniu latynoskiego temperamentu z angielskim skrępowaniem. – Podniósł prowokująco głowę, dając Diego do zrozumienia, że chętnie posłucha hogwarckich historyjek od kuchni, szczególnie za jakiś czas. Domyślał się bowiem, że w pierwszym tygodniu szkoły młodzież stara się jeszcze stwarzać pozory i robić dobrą minę do złej gry. Kącik ust Salazara ponownie drgnął w cwanym, złośliwym półuśmiechu, kiedy kolejne zaklęcie godziło potężną łapę przeciwnika, uwidaczniając niemalże każdy znajdujący się pod skórą mięsień. Widok rzeczywiście robił ogromne wrażenie, nawet jeśli meksykański kolos ostatecznie nie zdołał utrzymać różdżki między palcami. – Chyba powinieneś częściej ze mną trenować. – Zagadnął, poruszając sugestywnie brwiami, nie kryjąc nawet cienia satysfakcji rozpromieniającego całą jego twarz. Nie dał się jednak zwieść. Obserwował uważnie zachowanie Lucero-Fernandeza, a i tak tym razem miał niemałe problemy z wyprowadzeniem defensywy. – Vincero. – Wyszeptał inkantację, przejmując kontrolę nad mknącym promieniem, który przekierował na pobliskie drzewo, czyniąc część jego pnia całkowicie niewidzialnym. – Diego, amigo! Nie za wcześnie na takie zabawy? – Wykrzyknął wyzywająco, ale nie zamierzał wcale na tym poprzestać. – Wiesz, że wystarczyło poprosić? – Puścił mu oczko, ale trudno było mu powstrzymać się od śmiechu, i chyba tylko głupim fartem udało mu się wycelować w ewidentnie drwiącego sobie z niego rywala wypuszczonym z różdżki strumieniem wody. Tak, Aquamenti było szczytem jego możliwości, kiedy tylko przypomniał sobie do czego przed momentem dążył jego przeciwnik.
Tak... Już widział jak jego latynoskie dzieciaki się rozkręcają w tej szkole. I czemu miał przeczucie że dzieciaki z Jamajki odkryją na Wielkiej Brytanii coś, co będzie się świetnie jarało? Glicenię błyskawiczną na przykład? O tyle dobrze że - chyba - nie dostaną się na Avalon żeby zebrać rosnące tam ziele. Że już nie wspomni o tych w których żyłach płynęła krew Azteków, co wiązało się z tym że łatwo było ich sprowokować. Oby ich z Hogwartu nie wyjebali przed nowym rokiem. -Oj, jak coś się wydarzy to na pewno Ci opowiem. - I miał nadzieję że nie będą to opowieści z gatunku "Przyłapałem dwóch uczniów w schowku na miotły". Nie lubił za bardzo mieć skurczy. Wystarczająco już się od nich nacierpiał przez to szybkie rośnięcie. Miał dziś zdecydowanie gorszy dzień, bo nie nadążał rzucać zaklęć ochronnych. - Z tobą zawsze. Poza tym ćwiczeń nigdy za wiele. - Z resztą to ostatnie było po nim widać. W sumie skoro był teraz w nowym kraju, to może powinien przestudiować ich bibliotekę? Może uda mu się poznać trochę tutejszych zaklęć? Chętnie dodałby coś nowego do swojego asortymentu. -Lepiej za wcześnie niż za późno.I tym razem nie zdążył zasłonić się przed wodą. Być może dlatego że delikatnie zbagatelizował to zaklęcie? Jednak kiedy woda przestała się lać, niemalże wybuchnął śmiechem. Skorzystał z tej chwili przerwy między okładaniem się zaklęciami i pozwolił zrzucić z siebie koszulę, która była jedyną górną częścią jego ubioru. Innymi słowy, eksponował teraz swoją klatę i brzuszek. Lepsze to niż noszenie mokrego ubrania. Potem je sobie wysuszy i wyczyści zaklęciem. Na razie wolał nie marnować zbyt wiele czasu, który mogli przeznaczyć na napieprzanie się zaklęciami. Rzucił zaklęcie - osłabione zresztą - Kueyatl mając nadzieję że Paco nie doszuka się w tym żadnej dwuznaczności. Wyczarowany jęzor był nieco słabszy, ponieważ nawet gdyby jakimś cudem Morales który dziś był w formie się nie obronił, to nie chciał mu pogruchotać żeber.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Latynoskie dzieciaki wiecznie stwarzały problemy, ale i grono pedagogiczne Tecquali na wiele ekscesów patrzyło z przymrużeniem oka. Miało to swoje dobre i złe strony… o tych drugich nie trzeba było raczej mówić, za to młodzież przynajmniej miała szanse nauczyć się życia na własnych błędach. – Barek zaopatrzony i przygotowany na takie okazje. – Potwierdził gotowość do wieczornych spotkań, czy to przy szklaneczce tequili albo whiskey, czy przy kuflu dobrego zimnego piwa, porzucając na razie luźne pogawędki, żeby skoncentrować się na czarodziejskim, dość wymagającym przez wzgląd na umiejętności przyjaciela, pojedynku. Chyba nikt nie przepadał za skurczami mięśni, zwłaszcza tymi wywołanymi przez bojowo nastawionego przeciwnika, jednak nie dało się ukryć, że Diego nie mógł poszczycić się dziś doskonałą dyspozycją. Niekiedy brakowało mu refleksu, innym razem odrobiny szczęścia, ale dla postronnego obserwatora oczywistym byłoby, że to Paco wiódł prym w zdecydowanie nierównej walce. – Coraz bardziej cieszy mnie twój przyjazd. – Wykrzyknął zdyszany na skutek kolejnego, męczącego uniku, chwaląc waleczne podejście towarzysza, który najwyraźniej nie dał się przydusić dzisiejszymi niepowodzeniami. Całe szczęście, bo Paco szczerze liczył na powtórkę. Niełatwo było przecież znaleźć godnego siebie rywala. Zastanawiał się już nad następnym ofensywnym czarem, kiedy zawilgotniała od Aquamenti koszula przykleiła się do ciała Lucero-Fernandeza, uwydatniając każdy mięsień na jego ramionach i torsie… a chociaż Morales gustował w znacznie młodszych, drobniejszych chłopcach, tak jednak nie sposób było mu nie docenić widoku zadbanej sylwetki szkolnego druha. Powiódł spojrzeniem nie za wyrzuconą przez mężczyzną koszulę, ale napiętą klatką piersiową, w ostatniej chwili dostrzegając nadlatujący z prawej strony jęzor. – Mierda. – Warknął wkurwiony, zdając sobie sprawę z tego że nie zdąży przywołać czarodziejskiej tarczy, ale nie zamierzał tak łatwo się poddać. Zrezygnował z magicznych formułek, zamiast tego uskakując w bok, dzięki czemu dosłownie minął się z atakiem Diego. – Prawie mnie miałeś. – Pokiwał głową z uznaniem, nonszalancko ciskając świetlistą wiązką w półnagiego przeciwnika. Postawił na proste Everte Statum, acz nie spodziewał się rewelacji, biorąc pod uwagę to jak wiele czasu stracił na fizyczny, wyczerpujący manewr.
Tak... Dla dzieciaków miał zamiar być nieco bardziej surowy niż zazwyczaj. Zwłaszcza dla tych które przyjechały razem z nim. Oczywiście dopiero w momencie w którym odwalą coś konkretnego jak na przykład okładanie innych zaklęciami publicznie. A wiedział że kilkoro jest do tego zdolnych nawet za błahostkę. Cóż, taki urok Tecquali. Jednak wizja napicia się z kumplem sporej ilości alkoholu skutecznie rozwiewała wszelkie obawy robiąc miejsce na nadzieję spędzenia miłego wieczoru. Zaśmiał się ocierając pot z czoła. Albo wodę. Trochę ciężko stwierdzić co to skoro Salazar zafundował mu prysznic wodnym zaklęciem. - Mów mi tak dalej, to zostanę na dłużej! - I raczej tego by nie pożałował. Podobało mu się nawet w Wielkiej Brytanii. Oczywiście Meksyk na zawsze w jego serduszku, ale był ciekaw co wyspy miały do zaoferowania. Oczywiście jęzorem również nie trafił, bo dlaczego niby miałby? Był już nieco zmęczony i obolały więc i tak się cieszył z tego że w ogóle zaklęcie mu się udało i poleciało mniej więcej w dobrym kierunku. Na szczęście przed kontratakiem w końcu udało mu się obronić i odbił go wzmocnioną wersją zaklęcia protego. Uniósł lekko rękę. -Myślę że już nam wystarczy. - Powiedział podnosząc swoją koszulę z trawy po to by następnie zaklęciami ją wysuszyć i wyczyścić. Założył ją i ruszył w stronę Paco nadal mając w głowie obiecane jedzonko. - No to prowadź. + |z.t x2
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Spodziewał się dosyć wielu rzeczy jakie mogły się wydarzyć, jednak zostanie poproszonym o pomoc przez szefa biura Aurorów to rzecz na tyle niecodzienna że nie brał tego nawet pod uwagę w rozważaniach o tym co może mu nagle zafundować mu żyćko. Na szczęście nie został poproszony o szpiegowanie nikogo ze szkoły, tylko o zebranie masy... Całej Masy informacji na temat ognistych zaklęć. Tak, było to nieco podejrzane i zanim odda je Borisowi zdecydowanie się go zapyta do czego mu one. Zwłaszcza że takie informacje mógł znaleźć sam na własną rękę. Tak, nazwał to wolontariatem więc mógł się domyślić że Aurorzy mają raczki pełne roboty przez ostatnie wydarzenia. I lepiej żeby odpowiedź zadowoliła gryfona. Jeśli notatki ukryje w cylindrze, to Zagumov prędzej się zesra niż wyciągnie je inaczej niż za zgodą zmierzającego do kapliczki wilkołaka. Tak, normalnie takie rzeczy powinno się robić w bibliotece, ale potrzebował spokoju i prywatności. Z tymi mógł mieć tam problem od kiedy bibliotekarka z Tecquali okazała się być magnesem na dorastającą młodzież. Zdołał na szczęście wypożyczyć kilka istotnych książek, znaleźć jedną czy dwie w Pokoju Życzeń, zabrać ze sobą te swoje i niesławny Codex Maleficarum który o ironio był praktycznie jedynym pewnym źródłem czarnomagicznej wiedzy które posiadał. A wziął je ponieważ podczas okazjonalnego wertowania widział tam całkiem sporo o przeklętych płomieniach, szatańskich pożogach i innych mrocznych cudach niewidach związanych z ogniem. Nic dziwnego. W końcu to w tej księdze druidzi spisywali mroczne sekrety, a Ci z magią żywiołów byli oblatani jak Solberg z używkami. Kiedy tylko dotarł na miejsce narzucił na obszar kaplicy kilka niezbędnych barier które miały mu zapewnić że nikt mu tu nagle nie wparuje i nie zacznie przeszkadzać w badaniach. Dodał też zaklęcie bariery antypogodowej na wypadek deszczu który mógłby wpaść przez zniszczony dach, oraz Bullae które miało mu zapewnić ciepło w środku. W końcu jak zna życie posiedzi tu aż do nocy, a było ledwie popołudnie. Każdą z ksiąg ulokował zawieszoną w powietrzu otwartą na konkretnej stronie. On sam zaś siedział na wytransmutowanym, wygodnym fotelu i zaczął notować wszystko o ognistej magii co tylko mógł. Każde zaklęcie, cechy wspólne inkantacji, ruchów różdżką, działania z dokładnym wyjaśnieniem, specyfikację działania płomieni czarnomagicznych i potencjalnych klątwach które mogą się w nich tlić. Uzupełniał to też o własną wiedzę zyskaną w boju po różnych mało przyjemnych miejscach takich jak wieża Mordreda oraz tę którą uzyskał podczas wykonywania kursu na łamacza klątw. Już po trzech godzinach ilość słów spisanych na całych rolkach pergaminu była zatrważająca, ale nie zamierzał się oszczędzać. Nie, nie chciał się popisać. Skoro Boris chciał wszystko, to dostanie wszystko co tylko Drake będzie w stanie mu ogarnąć. Zwłaszcza jeśli miało to odciążyć magiczną psiarnię, co przez bycie wilkołakiem poniekąd było jego obowiązkiem. Tak zwana psia solidarność, kurde. Przerw miał kilka żeby jego oczy i umysł mogły odpocząć, a on coś zjeść. Co do swojej czarnomagicznej książki stosował się do przygotowanej miesiące wcześniej rozpiski natychmiast otwierając na potrzebnych mu stronach minimalizując ryzyko szeptów w wypadku gdy Elnyomás i Pecsét przestaną działać. Będzie musiał Salazarowi postawić butelkę za to że nauczył go formuł Megszünteti... Informacje oczywiście w niektórych księgach się powtarzały, ale nie było to nic złego. Miał za to pewność że są to informacje prawdopodobnie bardzo prawdziwe. Kiedy kończył opróżniać już któryś z kolei kałamarz atramentu i wykańczać ostatnie rolki pergaminu słońce już chyliło się ku zachodowi, co oznaczało że powinien on już kończyć. Pergaminu było tyle że Lilac musiał go związać i pomniejszyć zaklęciem żeby był łatwy w transporcie. Czyli tak samo jak książki, które tu przytaszczył. Kiedy wszystko po sobie posprzątał i zdjął wcześniej nałożone bariery, opuścił kapliczkę z trzaskiem się teleportując. Teraz tylko musiał przekazać notatki Borisowi po małej rozmowie. + |z.t
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Zgodnie z korespondecją, którą przeprowadzał w ostatnich dniach z Drake'iem, przybył w odizolowane od ciekawskich oczu miejsce, nieopodal Hogsmead, gdzie przez ostatnie kilka godzin organizował miejsce, w którym znaleźć by się miała przestrzeń, przeznaczona do dopracowania jego zaklęcia. Poustawiał odpowiednio manekiny zrobione z różnego tworzywa, każdy po dwa egzemplarze oraz torbę, która znajdowała się na boku, a w środku niej były niezbędne eliksiry, które miały pomóc wyleczyć ewentualne rany, które mogłyby powstać w skutek nieuważnego użycia czaru, na którymś z obiektów testowych. Przechadzał się niespokojnie przez pewien czas, w związku z tym, że kapliczka przy której obecnie się znajdował była nieopodal szkoły, do której uczęszczał chłopak, do momentu, w którym kątem oka nie zauważył jego przybycia. -Dzień dobry Panie Lilac- przywitał sie, gdy tylko uczeń zbliżył się na odpowiednią odległość, po czym uścisnął jego dłoń. Nie widział się z nim, od dłuższego czasu, ale na ten moment nie miał chwili na większą wymianę formalności. -Rozumiem, że przyniósł Pan niezbędne notatki, tak jak Pana o to prosiłem?- zapytał się następnie. Samemu nie miał czasu, by opracowywać wszystkie niezbędne, techniczne rzeczy związane z tym zaklęciem, dlatego też potrzebował chętnego, ambitnego pomagiera. -Jest Pan gotowy?- dopytał, wskazując na ustawione przed nimi manekiny, które już w najbliższym czasie miały posłużyć jako cel, który miałby określić jak dokładnie sprawuje się nowy urok Borisa.