Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zawsze powtarzał, że omijanie lekcji wcale nie jest dobrym pomysłem i tylko pozornie pomaga nam zdobyć dla siebie więcej czasu, a jednak przez ostatni miesiąc samemu zdarzało mu się coraz częściej korzystać z tej nieidealnej strategii, by jednak odnaleźć się w tym zapracowanym świece, w którym musiał jakość łączyć obowiązki studenta z obowiązkami pracownika, a od niedawna też ojca. Owocowało to tym, że każde wolne okienko musiał przeznaczać na nadrabianie zaległości, zaoszczędzając na czasie tylko dlatego, że kochana i aż nazbyt skrupulatna w swoich obowiązkach Yuuko udostępniała mu swoje notatki z zajęć, niejednokrotnie magicznie zakrywając prawidłowe odpowiedzi, by dać mu możliwość odszukania ich samodzielnie. I w taki właśnie sposób zaszył się w jednym z kątów biblioteki, musząc wciąż powtarzać sobie, że gdyby nie przyjaciółka i rezygnacja z prefekciarskiej odznaki, to z pewnością nie radziłby sobie w tym trudnym okresie aż tak dobrze, chcąc w pełni docenić obecną chwilę, nie pozwalając sobie na użalanie się nad sobą, że pozbawia się przerwy. W końcu miał w życiu tak wiele, że w ogóle nie ośmieliłby się o więcej prosić. Szybko przejrzał temat lekcji Vicario, którą z bólem serca ominął, zaraz już uśmiechami i spokojnym, niskim głosem czarując bibliotekarkę, by pomogła mu odnaleźć potrzebną mu do nauki bibliografię, kończąc z całą wieżą książek na zajętym przez siebie stoliku. Doskonale pamiętał, że pani profesor prosiła ich o przypomnienie sobie informacji o chorobach roślin, więc lekturę zaczął od przyjemnie luźnego i znanego już sobie eseju, którego treść pominął zupełnie, od razu przechodząc do tabelki podsumowującej, w której umieszczony był spis większości obowiązujących ich na zielarstwie roślin magicznych wraz z najczęściej atakującymi je chorobami, których objawy zostały przez kogoś dopisane ołówkiem. Nie potrafił nie uśmiechnąć się pod nosem, gdy zdał sobie sprawę, że już teraz jest w stanie wskazać, że biały, mączysty nalot na liściach jest sprawką mącznika magicznego, a gdy natomiast cała roślina jest wyblakła, tylko w niektórych miejscach zdradzając białe plamy, świadczy to o obecności przędziorka śnieżnego. Po chwili rozszyfrowywania ołówkowego pisma dowiedział się też, że żółtobrązowe plamy o ostrych krawędziach oznaczają niedobór wapnia, a dziury na brzegach liści są wygryzane przez opuchlaka. Odpowiedzi na dwa kolejne pytania w arkuszu znalazł już jednak w podrozdziale "Odcienie żółci" w "Mowa kolorów, czyli jak komunikują się z nami rośliny magiczne" Mirandy Glasgow, dowiadując się od autorki, że wspomniany żółty pomiędzy nerwami liści sygnalizuje potrzebę żelaza, a gdy liście skręcają się, żółkną i zamierają, należy przyjrzeć się czy na spodzie nie widać malutkich czaromszyc. Stuknął różdżką w pergamin Yuuko, pozwalając schudnemu pismu ujawnić poprawnie rozpoznane choroby, od razu porównując je z własnymi odpowiedziami, by z zadowoleniem stwierdzić, że ołówkowe zapiski nieznanego mu ucznia nie myliły się co do objawów. Pozostało mu już tylko zaczytać się w skrupulatnych notatkach z lekcji, zapoznając się z procesem leczenia poszczególnych chorób i sposobu pozbycia się wspomnianych szkodników, już dla własnej ciekawości zaczytując się w składach przyrządzonych antidotów, to właśnie procesem tworzenia lekarstw interesując się najbardziej.
|zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dzień Słońca. Dość dziwny dzień, zresztą - przypominający dni, podczas których to można celebrować najróżniejsze święta, byleby się znalazły w repertuarze jakichś normalnych czynności. Dzień skarpet? Załatwione! Nie bez powodu zatem trochę już pojęcia na ten temat miał, skoro dotyczyło to słońca, gdyż samemu dość mocno ostatnio skupił się na magii runicznej i jej znaczeniach. Mimo to musiał skorzystać raz jeszcze z podręczników, by coś z nich wynieść - nie tylko konieczność zrobienia jednego z zadań, które zdawało się być najprostszym ze wszystkich w związku z próbami utworzenia własnego zaklęcia (sukcesywnymi, zresztą). Znaczeniowo, w tymże przypadku, słońce pozostawało pod mocnym wpływem runy Sol, która powodowała natchnienie i nadzieję. Często była wykorzystywana jako źródło zwycięstwa, wskazując tym samym na czas aktywnego działania. Ale czy mógł się tylko na tym opierać? No właśnie niezbyt, czego był doskonale świadom. Nie bez powodu zatem w dłoniach pojawiały się także inne, bardziej potrzebne ku temu tytuły. I tak oto skupił się na znaczeniu kart w Arkanie Wielkich, mając otwarte jeszcze parę podręczników. Korzystając ze znajdującej się w szkolnej bibliotece wiedzy, miał zamiar w dość ciekawy sposób przedstawić to, co zdawało się mieć znaczenie dla ludzi już znacznie wcześniej. Zresztą, wiele bóstw z mitologii najróżniejszych maści było usposobieniem tejże gwiazdy, czego pozostawał świadom. Raz po raz zatem w magicznym dzienniku pojawiały się najróżniejsze informacje na temat Słońca - o jego symbolice eliminowania zła, stanowienia równowagi wraz z nadejściem nocy, wyznaczaniem cyklu czasu i życia. Poszukiwanie odpowiednich informacji, przynajmniej dla niego, było znacznie łatwiejsze. A potem, po skompletowaniu wiedzy - zaczął pisać bardziej szczegółowo, bardziej odpowiednio, jak to zazwyczaj robił, by napisać prawidłowo zadanie domowe. I chociaż była to działalność dla kółka, samemu Lowell nie mógł nie odnieść wrażenia, jakby obowiązkowo siedział, tworząc z liter słowa, a ze słów - odpowiednie sentencje, które następnie miał sprawdzić profesor Ellery.
Zdobywanie informacji potrzebnych do pracy domowej od Profesor Blanc.
Panna Saltzman dzisiaj miała wyznaczony cel. Musiała udać się do czytelni bo zdobyć informacje potrzebne by odrobić pracę domową, którą zadała Profesor Blanc. Tematem pracy domowej były zakaźne choroby weneryczne podczas których zakażenie jest bezobjawowe lub objawy pojawiają się po jakimś czasie. Jako iż Puchonka interesowała się uzdrawianiem wiedza, którą miała teraz zamiar zdobyć na pewno przyda jej się w przyszłości. Z ogromna pewnością siebie Sunny wparowała do czytelni i zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się dookoła omiatając szybkim spojrzeniem działy pełne ksiąg grubszych jak i tych cieńszych. Z cichym westchnieniem skierowała się w odpowiednią stronę, po dotarciu na miejsce upewniła się jeszcze czy dobrze trafiła. Rozejrzała się powoli po czym zaczęła szukać odpowiednich ksiąg. Jakiś czas minął zanim Panna Saltzman skompletowała potrzebne tomiska. Zebrała wszystko i skierowała się w stronę stołu. Położyła księgi na stole i zasiadła w wygodnym fotelu. Wyjęła z torby pergamin oraz pióro po czym od razu zabrała się do przeglądania ksiąg. Wyszukiwała potrzebne informacje i notowała wszystko. Każdy nawet najmniejszy szczegół spisywała zaciekle na pergaminie nie wychylając nosa zza ksiąg. -Herpevius.. Mhmm. Rozumiem.-wymamrotała pod nosem i wróciła do notowania. -Nieuleczalna.. Mhmm..-dodała po chwili po czym odłożyła pióro i wróciła do czytania. Podczas zbierania informacji i poznawaniu nowych chorób oraz sposobu ich leczenia czuła się jak ryba w wodzie. Była tym wszystkim tak zafascynowana iż jej czekoladowe oczka lśniły. Szkoda, że nie zawsze odrabiała lekcje z takim zapałem. Dość dużo czasu spędziła w czytelni zanim zakończyła zbieranie informacji. Schowała pióro oraz pergamin z notatkami do torby po czym pozbierała wszystkie księgi i odniosła je na odpowiednie półki. Kiedy wychodziła z czytelni na dworze robiło się ciemno. Ta praca domowa na prawdę ją pochłonęła. Z zadowoleniem wymalowanym na twarzy ruszyła w stronę swojego domu.
[z/t]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zadania z Uzdrawiania zawsze były przyjemne, ale Lowell trochę nie chciał wierzyć w to, że nagle nauczyciele się odpalili i postanowili poduczyć ich co nieco wiedzy z zakresu uprawiania bezpiecznego seksu. Owszem, jest to ważny temat, ale też, podejrzewał, że nawet jeżeli Nora Blanc otrzyma milion listów z referatami na ten temat, no cóż, nie uchronią one bezmyślnych dzieciaków przez chorobami bądź zajściem w ciążę. O ile jemu to w ogóle nie groziło, wszak nie prowadził ryzykownego życia i nie spotykał się z innymi tylko po to, by skończyć temat w łóżku, o ile w ogóle nie miał ruchliwych jaj, o tyle jednak trzeba było się jakoś zrekompensować po tej dwumiesięcznej nieobecności i pocisnąć z każdym możliwym tematem, ażeby Hufflepuff - jak dawniej - odzyskał poniekąd wiarę w to, że przychodzenie na lekcje ma sens, a robienie PD - również. Przeglądał zatem odpowiednie podręczniki, ażeby móc w spokoju zapisać sobie najważniejsze notatki na ten temat. Trudno było dowiedzieć się czegoś nowego, gdyż jego własne oczy widziały najróżniejsze podręczniki do magii leczniczej w zatrważającej ilości razy, dlatego większość z tego stanowiło swoistą powtórkę w celu napisania i sklejenia czegoś w miarę łatwego do odczytania oraz zrozumienia. Raz po raz w dłoni poruszał się długopis, wszak za piórem nie przepadał, a ciche westchnięcie wydobyło się z jego własnych ust. Temat zadania był prosty i przyjemny, aż nader prosty. Herpevius pozostawał jedną z główną chorób, przed którą to należało się chronić. Stanowiąc odpowiednik dla mugolskiego AIDS, nie posiada żadnego widocznego na horyzoncie lekarstwa, a do tego, jak na złość, rozwija się wyjątkowo powoli, dopiero po paru miesiącach dając należyte objawy. Lowell postanowił, że będzie musiał dłużej posiedzieć nad tym zagadnieniem. Zawsze wynalezienie czegoś innowacyjnego, co mogłoby poprawić życie wielu ludzi dotkniętych tą chorobą, zdawało się mieć swoje własne, pierwotne podwaliny. Im więcej się zastanawiał nad tą kwestią, tym więcej zauważał w tym wszystkim udziału własnej empatii. Na kartce pojawiły się również inne schorzenia przenoszone drogą płciową. Felinus praktycznie nie dowiedział się niczego ciekawego, ale kto mu zabroni skorzystać z tego, co ma do zaoferowania hogwarcka biblioteka? No właśnie. Czas tutaj spędzony nie był czasem zmarnowanym, w związku z czym mógł ostatecznie lepiej podejść do tematu, jaki sprezentowała im odpowiednio profesor w ramach zadania domowego. Po zakończonych poszukiwaniach, no cóż, spakował swoje rzeczy i udał się w inną stronę, ażeby w ciszy i spokoju skleić z notatek to, co miało zostać sklejone, czyli należyty referat.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jakoś nie miał specjalnie ochoty na kolejną godzinę ślęczenia przed książkami. Po intensywnym kwietniu powoli zaczynał czuć zmęczenie z powodu ekstremalnego nadrabiania materiału szkolnego z zakresu wszystkich siedmiu lat jego edukacji. Nie chciał jednak tak łatwo się poddawać, a że musiał wciąż pilnować wątroby i nie mógł wspomóc się żadnymi eliksirami, to z dnia na dzień coraz bardziej przypominał zombiaka. Mimo to nie zamierzał odpuszczać. Poprawiając grzywkę tak, by zasłoniła bliznę i pakując do torby pergamin wraz z potrzebnym mu wywarem z szałwii od pielęgniarki udał się do czytelni. Uzdrawianie nie było jego pasją, ale zdecydowanie był zdania, że wiedza ta może być potrzebna. Sam w końcu pracował nad czymś, co w pewien sposób z magiczną medycyną było powiązane. Dziś miał jednak zagłębić się w świat chorób wenerycznych i antykoncepcji. Prędko odszukał odpowiedni regał i zabrał się za szukanie materiałów do nauki. Porwał z półki pierwszą książkę jaką zobaczył, która okazała się być jakimś leksykonem i przysiadł przy jednym ze stołów, by rozpocząć proces zdobywania wiedzy. Nie musiał długo szukać, bo już przy literze "A" znalazł to, czego potrzebował. Zaczął czytać o Anaplurze i jej objawach, notując najważniejsze informacje, by móc później rzetelnie opisać je w liście do profesor Blanc. Nie było to zbyt dużą przyjemnością czytać o robakach na włosach łonowych, ale nikt nie powiedział, że edukacja ma nią być. Świąd, czkawka, eliksiry... To wszystko brzmiało dla ślizgona dość abstrakcyjnie. Nie wyobrażał sobie dostać skurczów przepony od wenery, ale jak widać i takie możliwości istniały w świecie czarodziejów. Następnie przeszedł do Herpeviusa. Choroba przenoszona nie tylko drogą płciową, ale i poprzez kontakt z krwią zakażonego. Kolejna "przyjemność", nie ma co. To świństwo atakuje przede wszystkim układ immunologiczny, a objawy naprawdę potrafią się długo rozwijać. Na dodatek w leczenie Herpeviusa ma za zadanie tylko przedłużyć choremu życie, bo wyleczenie jest już daleko niemożliwe. Chory umiera głównie przez zanik układu odpornościowego, a dodatkowo w zaawansowanym stadium może mieć problemy z magią, gdyż Herpevius rzuca się na sygnaturę magiczną. Solberg po tej krótkiej lekturze zdecydowanie nie chciał mieć do czynienia z tym świństwem. Może i nie był wybornym magiem, ale mimo to nawet "Lumos" się czasem przydawał. Myśl o tym, że głupie choróbsko może go wykończyć w tak durny sposób nie pocieszała go za bardzo. Już teraz czuł się słabo, a przecież jego układ odpornościowy działał dość dobrze. Opróżnił fiolkę z naparem z szałwii, jakby chciał tym samym potwierdzić, że nic mu nie grozi, gdy tylko płyn znajdzie się w jego organizmie. Widział niezbyt zadowoloną minę bibliotekarki, która nie przepadała za spożywaniem czegokolwiek nad szkolnymi tomami, ale nie przejął się tym zbytnio. Powrócił do lektury leksykonu, by zbierać informacje na temat kolejnych magicznych chorób wenerycznych. Gdy nazbierał już wystarczającą ilość materiału zrobiło się już naprawdę późno i musiał zbierać się, by zdążyć jeszcze oddać pracę na czas. Poskładał więc książki, pergaminy i inne swoje rzeczy, a następnie udał się do sowiarni, by przy pomocy swojego zwierzaka wysłać list do profesor Blanc.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Do czytelni tak jak zwykle wszedł szybko i cicho. Miał pracę domową z Uzdrawiania do odrobienia, więc musiał się nieco przyłożyć żeby wyszła dosyć dobrze. Nie chciał jej przecież napisać "Na odwal się". Poza tym niczego ciekawszego i tak nie miał do roboty. Wiedział z jakiej książki skorzystać i na szczęście nie została ona wypożyczona. Po zajęciu miejsca, zaczął szybko przeglądać książkę szukając odpowiednich chorób wenerycznych. Kiedy jakąś znalazł, zaczął sporządzać z niej notatki wprost do swojego notatnika. Pierwszą na którą się natknął była Anopula, ale ją raczej łatwo jest zauważyć, dlatego ją pominął i szukał dalej. Dosłownie pięć minut później natknął się na Herpevius, który zdecydowanie nadawał się do opisania go w pracy domowej. Przepisał do notatnika najważniejsze informacje, które mu się przydadzą odnoście tego wenera. Zdecydowanie nie chciałby się tym zarazić. Z drugiej strony... Kto normalny by chciał? Następnie natknął się na Purpurę, Sylis i zapalenie Ockney'a z których również zrobił notatki. Kiedy uznał że napisał już wszystko co było mu potrzebne, zamknął książkę, wyjął pergamin i zaczął skrobać na nim pracę domową posilając się tym co przed chwilą napisał w notatniku.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Weszła do czytelni i rzuciła torbą na stół, wywołując oburzone pomruki siedzących bliżej osób, na które nawet nie zwróciła uwagi. Miała zły dzień. Denerwowało ją, że świeciło ładne słońce, a ona była zmuszona iść do biblioteki, żeby czytać o chorobach wenerycznych, jakby to była najcudowniejsza rzecz na świecie. Nie byłą tez zadowolona ze zbliżających się egzaminów, bo chociaż potem były wakacje, to przecież musiała wszystko zdać. Jakaś taka była meh i najlepiej gdyby nikt się do niej nie odzywał. Nie przejmując się własnymi rzeczami, zostawiła torbę na stole i przeszła się po pomieszczeniu, szukając odpowiedniego egzemplarza. Wybrała trzy, nieco przypadkowe, pozycje i wróciła na miejsce, patrząc spod byka na jakiegoś pierwszoroczniaka, zajmującego jej krzesło, którego chyba przestraszyła, bowiem uciekł z przerażeniem w oczach. A bitch face Ruby miał się tego dnia dobrze. Zrezygnowana usiadła i otworzyła pierwszy wolumin, przeglądając cudowne ryciny, obrazujące choroby miejsc intymnych, które nie robiły na niej żadnego wrażenia. To zadanie było głupie – każdy debil wiedział, że zabezpieczenia chroniły przez zarażeniami wirusowymi i bakteryjnymi i nawet przy innej antykoncepcji powinno się z tego względu stosować gumki. Nabazgrała kilka słów na skrawku pergaminu, zapisując nazwy chorób, które przebiegać mogą bezobjawowo, tudzież objawowo, ale później niż zaczynały zarażać i zamknęła książkę. Coś z tego sklei, może akurat na zadowalający.
|zt
______________________
without fear there cannot be courage
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Nikogo nie dziwił chyba fakt, że panna Kanoe przysiadła się w bibliotece otoczona kilkoma dosyć grubymi tomiszczami. Od czasu do czasu zaglądała tutaj, sięgając po potrzebne jej akurat lektury naukowe. Tym razem skończyło się na zaczytywaniu w pozycjach poświęconych uzdrawianiu, a konkretniej chorobom przenoszonym drogą płciową. Szczerze powiedziawszy jakoś nigdy szczególnie nie interesował jej ten temat. Być może dlatego, że czuła, że jej samej raczej on nie dotyczy. Tym razem jednak skoro akurat takich tematów dotyczyło ich zadanie domowe to postanowiła jednak bardziej się tym zainteresować. Przeglądała kolejne strony poświęcone nie tylko ogólnym zasadom bezpiecznego współżycia i różnych zagrożeń, ale i ustępy opisujące konkretne choroby, ich przebieg oraz zalecaną kurację. Istotne informacje zapisywała od razu w swoim notatniku, aby wykorzystać je później w czasie pisania listu do Blanc, w którym miała rozpisywać się na temat zabezpieczania się. Raz jeszcze przewertowała ostatnią z książek, aby upewnić się czy na pewno niczego nie ominęła po czym odniosła je na miejsce i opuściła czytelnię, aby już w zaciszu własnego mieszkania napisać stosowną pracę domową.
z|t
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Gdy przeczytał treść pracy domowej od Blanc, zastanawiał się ile razy w przeciągu swojej edukacji szkolnej miał styczność z zagadnieniami dotyczącymi chorób wenerycznych. I doszedł do wniosku, że ostatnio zdecydowanie zbyt często - czy to było spowodowane wysypem uniesień miłosnych z przykrymi skutkami czy tylko profilaktycznym uświadamianiem uczniów jakie mogą być efekty braku zabezpieczenia? Tego już nie wiedział. Traktując jednak magię leczniczą poważnie, pomknął do biblioteki, aby napisać Norze dojebany elaborat o wenerach. Zgarnął z regałów kilka podręczników oraz książek, a następnie rozłożył je na stoliku. Uważnie wertował kolejne strony i notował najważniejsze informacje, uzupełniając je o to, czego nauczył się w czasie ponad rocznej pracy w Mungu. Co prawda nie wyczytał nic nowego, aczkolwiek spostrzegł w swoich notatkach parę braków, które natychmiast uzupełnił, dopisując objawy, jakie musiały mu wcześniej umknąć. Kiedy skończył przeglądać woluminy, miał wrażenie, że zaraz wybuchnie mu głowa od nadmiaru wiedzy. Był jednak zadowolony, bo esej z uzdrawiania wyszedł mu całkiem przyzwoity, a co najważniejsze - przypomniał sobie najważniejsze rzeczy z zakresu chorób przenoszonych drogą płciową. To była doprawdy owocna nauka.
/zt
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie czuła się najbardziej komfortowo siadając w czytelni z księgą na temat antykoncepcji i chorób wenerycznych. Potrzebowała jednak dodatkowych informacji, by rzetelnie wywiązać się z pracy domowej, zadanej im przez profesor Blanc, a że ostatnimi czasy wielokrotnie zmuszona była do opuszczania swojej strefy komfortu uznała, że i tutaj sobie poradzi. Zajęła miejsce przy jednym z centralnych stołów, gdzie oświetlenie było najlepsze i zabrała się do pracy. Czytelnia była dziś wyjątkowo spokojna, co pozwoliło Irvette natychmiast skupić się na swoim zadaniu. Zaczęła lekturę od generalnego opisu chorób przenoszonych drogą płciową, by następnie przejść do konkretnych przypadków i objawów, jakie generują. Spisując sumiennie na pergamin wszystkie informacje, Irvette cieszyła się w duchu, że nic z tego jej nie dotyczy. Może i większość z infekcji była wyleczalna, poza magicznym odpowiednikiem AIDS, ale zdecydowanie zarażenie się podobnym paskudztwem nie brzmiało w żaden sposób przyjemnie. Lekko zdziwiona wczytywała się w temat zapalenia Ockney`a, które to kojarzyła z jednej z lekcji uzdrawiania. Intrygowało ją, jak infekcja okolic intymnych może wpływać nawet na zanik słuchu. Przez dłuższą chwilę pochylała się nad tematem, lecz z zamyślenia wyrwał ją gwar dochodzący z jednego z kątów czytelni. Podniosła głowę i spojrzała na zegar, po czym prędko posprzątała po sobie i ruszyła ku wyjściu z czytelni. O mały włos a spóźniłaby się na swój dyżur.
/zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie czuł, by potrzebował poszerzać swoją wiedzę w zakresie chorób wenerycznych, niezależnie od tego, czy mowa była o tych mugolskich czy już magicznych, jednak nie pozwoliłby sobie na napisanie referatu bez podawania źródeł, nawet jeśli czuł się dość kompetentny w danym temacie. Informacje o chorobach wenerycznych zbierał właściwie na własną rękę, dużo przed słynną lekcją WDŻ i to właśnie uzupełniany latami plik notatek porzucił na bibliotecznym stole, by nie tylko posiłkować się nim w czasie pisania swojej pracy, ale też by skorzystać z zawartej tam bibliografii. Szybko spisał listę najpowszechniejszych chorób, jakie zagrażają czarodziejom, część przypisów przepisując już bezpośrednio ze swoich notatek, a część zyskując dzięki rozmowie z bibliotekarką, która zawsze pomagała mu dotrzeć do najnowszego stanu badań, niejednokrotnie wypożyczając dla niego świeżo opublikowane zbiory artykułów z Biblioteki Narodowej. I to właśnie nad tymi nowymi dla siebie artykułam spędził długi blok wolności pomiędzy laboratorium z eliksirów a wykładem z transmutacji, spisując potrzebne sobie dane i zwyczajnie zaczytując się nieco zbyt wniklie dla własnej przyjemności, w końcu zbaczając z samych opisów chorób na nowe sposoby ich leczenia, zapoznając się z przełomowymi odkryciami na polu eliksirów leczniczych, by to właśnie przy nich zorientować się, że jego czas się skończył. Poderwał się nerwowo, zagarniając owoce swojej pracy do torby, by jeszcze w przelocie przeprosić bibliotekarkę za porzucone książki i pognać w stronę sali wykładowej.
|zt
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Chociaż panna Huang nie miała najgorszych ocen to nie można było jej uznać za wzorową uczennicę, która spędzała godziny nad książkami. Wyjątek stanowiły oczywiście pozycje poświęcone Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami, z którym to przedmiotem wiązała swoje plany na przyszłość i ambicje zawodowe. Nic więc dziwnego, że w czasie, gdy zaczynały zbliżać się egzaminy to Gryfonkę znaleźć można było w odległym krańcu czytelni pochyloną nad jedną z pozycji, która wyjątkowo była poświęcona smokologii. Sporo rzeczy związanych z tą konkretną dziedziną wiedziała ze względu na to, że brat wiele jej opowiadał o smokach. Wciąż jednak odkrywała nowe i niezwykle fascynujące fakty. Z jednej strony miała otworzone notatki jednego ze smoczych ekspertów opisujące jego doświadczenia ze smokiem hebrydzkim czarnym, a po drugiej otworzony tom Gatunków Smoków Wielkiej Brytanii i Irlandii, otworzony na części poświęconej właśnie temu gatunkowi. To właśnie z tych wszystkich zapisków i książek wyczytała między innymi zwyczaje godowe wspomnianych stworzeń oraz proces rozwoju małego smoczątka w jajku jeszcze przed wykluciem. Z zaciekawieniem przesuwała wzrokiem po kolejnych zapisanych kartkach, poświęcając większą uwagę ilustracjom, które wgryzały się w nierzadko długie i jednolite akapity tekstu. Zwracała przy tym również uwagę na wszelkiego rodzaju podpisy, które mogły ją naprowadzić na kolejne źródła wiedzy, których mogłaby poszukać. Niejednokrotnie zerkała w końcową część książki, aby sprawdzić wypisane w bibliografii pozycje, które również mogłyby zawierać interesujące informacje. Chociaż na razie ekscytowała się głównie opisem leża dzikiej smoczycy hebrydzkiej czarnej, którą zamieszkiwała jaskinię na wyspie Tarasaig, znajdującej się pod opieką czarodziejskiego szkockiego klanu MacFustych. Na szczególną uwagę jej zdaniem zasługiwał także ustęp traktujący o wyglądzie jaja hebrydzkiego czarnego, które swoimi rozmiarami było nieco zbliżone do strusiego (liczącego około szesnastu centymetrów, jeśli wierzyć przypisom) oraz wbrew temu czego można było się spodziewać nie posiadało czarnej barwy (bo ta zarezerwowana była dla jaj norweskiego kolczastego), a raczej lekko fioletowy odcień. Dodatkowo skorupę porastają jedno lub dwucentymetrowe pasy włosków przypominających mech lub cienką trawę. Nie miała wątpliwości, że jeśli tylko natknęłaby się na jajo smoka hebrydzkiego czarnego to rozpoznałaby je bez większego problemu dzięki tak charakterystycznym cechom jego wyglądu. Przewróciła kartkę leniwym ruchem i dotarła do kolejnego podpunktu, który traktował o tym jak rozwijało się smoczątko po tym jak już się wykluło i zmierzało ku swojej dorosłości. Z pewnością niektórych niezainteresowanych tematem potrafiłby nieco zdziwić fakt, że smoki wcale nie należały do płazów, ale stekowców (podobnie jak dziobaki) przez co karmiły swoje młode własnym mlekiem niczym ssaki, a to w warunkach hodowlanych czy rezerwatowych można było zastąpić koniakiem wymieszanym z krwią kurcząt. Owe uwagi z pewnością były dla niej niezwykle fascynujące i sprawiły, że z zadowoleniem mogła wyjść z biblioteki, gdy tylko odłożyła swoje lektury na należne im miejsce.
z|t
Vinzent M. Vonnegut
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : stara blizna przecinająca lewą brew, nieułożone kręcone ciemnobrązowe włosy
Nieuchronnie zbliżał się koniec pierwszej połowy września i Vinzent dopiero niedawno uświadomił sobie jeden, dosyć prosty fakt. Pierwszą trasą w Hogwarcie jaką w pełni opanował, bez żadnych problemów i zbaczania na nieodpowiednie piętra, była droga prowadząca z Wielkiej Sali do szkolnej biblioteki. Tym razem wiedza ta okazała się o tyle przydatna, że musiał dostać się na miejsce przed czasem, aby rozłożyć wszystkie materiały. Gdy przez ostatnie dni przygotowywał się do dodatkowych zajęć z Rylanem, parokrotnie zastanawiał się, czy nie odesłać go jednak z kwitkiem, bądź nie przekierować do innego przedstawiciela kadry nauczycielskiej. W gruncie rzeczy zagadnienia, jakie chciał omawiać chłopak, dotyczyły przede wszystkim Wróżbiarstwa, a w tej kwestii Vonnegut nie mógł podzielić się zbyt wieloma osobistymi doświadczeniami. Przynajmniej nie tymi pozytywnymi. Jego trzecie oko nigdy w pełni się nie otworzyło, zapewne na jego własne życzenie. Jak miałby więc pomóc Krukonowi pozbyć się wątpliwości, jakie go dręczyły? Cóż, tutaj odezwała się ambicja Niemca. Zaczął od wykopywania ze swojego księgozbioru wszelkich pozycji dotyczących jasnowidzenia i spędził kilka wieczorów, przypominając sobie informacje, które jego zdaniem zahaczały o dziedzinę, w jakiej się specjalizował. Udało mu się wygrzebać parę informacji na temat jasnowidzów sprzed wieków, wraz z drobnymi szczegółami dotyczących technik, jakie stosowali w celu wywoływania wizji. Nie chcąc jednak bazować tylko na starych źródłach, Vinzent sięgnął także po współczesne podręczniki, które można było teraz nabyć, w co drugiej magicznej księgarni. Szybka wizyta na ulicy Pokątnej i udało mu się dostać w swe ręce poradnik traktujący o podstawach jasnowidzenia. Co ważne, nawet zwykłe przekartkowania książki przed zakupem wystarczyło mu, aby zauważyć, że kilka punktów zgadza się z tym, co znalazł w swoich prywatnych zbiorach. Mam nadzieję, że chłopak się spóźni, pomyślał, wkraczając do czytelni i błądząc przez parę minut wśród półek z książkami i rzędów biurek. Koniec końców zdecydował się na stolik w głębi sali, gdzie inni potencjalni goście biblioteki raczej nie będą ich niepokoić, a oni będą mogli pozwolić sobie na nieco głośniejszą wymianę zdań. Po rozłożeniu wszystkich materiałów i przygotowania paru pustych zwojów pergaminu Vinz wyjął swój notes i zaczął dopisywać kolejne wnioski, jakie nasunęły mu się na myśl podczas dnia pracy. Starał się kreślić kolejne zdania, jak najostrożniej, aby przez przypadek nie zabrudzić swoich ubrań. Przez to, że po zajęciach miał parę raportów do wypełniania, dalej był w swoich roboczych ciuchach, czyli białej koszuli z podwiniętymi rękawami, eleganckich ciemnych spodniach i półbutach. Nie do końca wiedział jak podejść do tej sytuacji, a nie powinna być ona zbytnio problematyczna. W końcu udzielał już korepetycji. Jedyna różnica była taka, że teraz był na oficjalnym stanowisku. Czy powinien zaproponować przejście na ty, już przy pierwszym spotkaniu? W końcu nie dzieliła ich jakaś przeogromna różnica wieku, a na pewno ułatwiłoby to komunikację, zwłaszcza na początku, gdy będą się dopiero poznawać. Tak, to chyba dobry pomysł, stwierdził po dłuższej chwili, odkładając notes i zaglądając do jednej z ksiąg.
Czy Rylan bywał nachalny? Generalnie, jeśli chodziło o jego dar to... Raczej tak. Przynajmniej w ostatnim czasie. Wypisywał do kogo tylko mógł by mu pomógł się rozwijać, a to tylko z powodu własnej nieporadności. Stanął w miejscu, a to tak frustrowało go wewnętrznie, że kiedy tylko miał chwilę na pochylenie się nad tym tematem to miał ochotę wrzeszczeć. Nie był osobą, która łatwo denerwuje się na jakieś niepomyślne zbiegi okoliczności czy też innych ludzi, ale względem siebie... Czasami był aż za nadto surowy, a najprawdopodobniej działo się to właśnie teraz. Niemniej jednak, kiedy tylko otrzymał sowę zwrotną od razu począł przygotowania do tematu. Niechciał wyjść na jedynie takiego, który żebrał o wiedzę, będąc na jej przyjęcie absolutnie nieprzygotowanym. Dlatego idąc już na spotkanie zebrał do kupy swoje wszystkie pomniejsze notatki, a także swój sennik, w którym zapisywał wszystkie symbole, które widział. Być może i na to będzie chciał zerknąć.... Profesor? Pan? Jak właściwie powinno się tytułować asystenta nauczyciela? Nie żeby nie miał z żadnym wcześniej do czynienia. Jednak przeważnie byli to jego starsi znajomi, którzy dopiero co skończyli szkołę i, chociażby jak Felinus, od razu pognali przygotowywać się do zawodu. Kiedy przeszedł próg czytelni zdał sobie sprawę, że na dobrą sprawę było już trochę późno. Wybiła dziewiętnasta i większość z uczniów nie miała już ochoty ślęczeć nad nauką mając w perspektywie chociaż odrobinę odpoczynku. Rylan trochę krążył po prawie opustoszałej sali szukając postaci, której na dobrą sprawę nie widział jeszcze na oczy i chcąc nie chcąc, kiedy finalnie stwierdził, że idzie w dobrym kierunku zobaczył rysującą się w oddali sylwetkę mężczyzny, która z czasem zaczęła przybierać ostrości, a twarz nabierać wyrazu. Krukon stojąc przy stoliku momentalnie się speszył. Nie zdawał sobie sprawy, że ktoś kto będzie mu pomagać i zajmuje się historią magii będzie wyglądać... Tak. Coulter otrząsnął się z pierwszego szoku i grzecznie skinął w kierunku mężczyzny, skrycie w duchu przyznając przed sobą, że mężczyzna był wyjątkowo przystojny. W ostatecznym rozrachunku przyznał również, że w sumie to pozytywne zaskoczenie, a kto jak kto, ale on... Chyba nie powinien oceniać po pozorach. - Dobry wieczór panie Vonnegut. - Powiedział dość cicho, ale ze względu na niesamowitą akustykę tego miejsca słowa były słyszane głośno i klarownie. - Momentalnie zajął miejsce naprzeciwko Vinzenta i niekryjąc lekkiego speszenia nerwowo wyciągnął swoje notatki. - Jeszcze raz przepraszam, że wyciągam pana na jakieś nonsensowne douczki, zapewne ma pan mnóstwo ważniejszych rzeczy do zorganizowania. Gdzie podział się ten pewny siebie krukon z listów, które słał sowią pocztą jeszcze kilka dni wcześniej? Momentalnie jego charyzma stopiła się, a to co po niej zostało ślęczało teraz w krześle starając przełamać się swoje dziwne zachowanie. Wiedział, że będzie musiał się oswoić z tym i to finalnie przyjdzie, z resztą zawsze przychodziło. Pytanie tylko kiedy.
Ah, o ile piękniejszy i spokojniejszy byłby ten wieczór, gdyby Vinzent władał zdolnością legilimencji i mógł wyczuć, że osoba, z którą miał się spotkać, również zachodziła w głowę, jak właściwie powinni się nawzajem tytułować. Kamień spadłby mu z serca, jeśli miałby świadomość, że nie tylko on ma problem z tym, jak podejść do tej kwestii. Niestety, nigdy nie zainteresował się on bliżej tymi technikami magicznymi, więc pozostawało mu liczenie na siebie i swój naturalny urok osobisty. Chciał zdobyć zaufanie uczniów, a już przede wszystkim tych, którzy nie tylko tolerowali go na obecnym stanowisku, ile wyrażali aktywne zainteresowanie tym, aby czegoś się od niego dowiedzieć. Liczył na to, że doświadczenie, jakie wyniósł z prawie dwóch lat udzielania korepetycji w ojczyźnie, opłaci mu się i faktycznie uda mu się zawiązać pozytywną relację z tymi, którzy spragnieni byli wiedzy i wiadomości o otaczających ich świecie. Słysząc w oddali cichy odgłos zegara sygnalizujący, że minęła godzina dziewiętnasta, mężczyzna zaczął taksować otoczenie znad swojego notatnika, jakby w magiczny sposób miało to przyzwać studenta przed jego oblicze. Cóż, najwyraźniej będzie musiał poczekać. Wzdychając cicho, wrócił do lektury, jednak niedane mu było przeczytać nawet jednej strony, ponieważ, jak z podziemi wyrósł przed nim Coulter. Vonnegut wziął pod lupę sylwetkę Krukona od stóp do głów, aż jego wzrok spoczął na jego twarzy. Wyglądał młodo, ale nie na tyle, aby można było go pomylić z dwa lub trzy lata młodszym uczniem. Krótko mówiąc, wyglądał na swój wiek, jednak... Nie prezentował się tak, jak spodziewał się tego Vinzent. Prawdę mówiąc, spodziewał się, że osoba, która stwierdziła, że świetnym pomysłem będzie zgłoszenie się na douczanie już na początku roku, będzie wyglądała jak stereotypowy kujon bądź mól książkowy, który zaraz zarzuci go szczegółowymi pytaniami. Teraz jednak stał przed nim zwykły młodzieniec, który najwidoczniej był nie tylko zainteresowany tematem, ale także gotowy do nauki. Może nawet wybaczy mu to małe spóźnienie? W końcu to było ich pierwsze spotkanie. Mężczyzna wstał do stołu i podszedł do studenta, aby podać mu rękę na powitanie. — Vinzent wystarczy. Tak chyba będzie łatwiej — powiedział dźwięcznie, nie starając się nawet zniżać zbytnio tonu swego głosu, który i tak zapewne brzmiałby dosyć donośnie. Kiedy zasiedli na swoich miejscach i Rylan wydusił z siebie kolejną wypowiedź, uśmiechnął się jedynie z lekką pobłażliwością, jednak bez jakiegokolwiek urazu. To była część jego obowiązków i w dużej mierze dlatego w ogóle zaczął rozważać pracę w Hogwarcie. Spotkanie nowych osobowości, zawarcie nowych relacji, odnalezienie odpowiedzi na pewne dręczące go pytania... I odnalezienie całej masy nowych zagwozdek. A co, jak co, ale rozmowy z uczniami potrafiły wnieść ich co niemiara. — Nie ma problemu. W końcu to moja praca — odpowiedział z pewną dozą beztroski, jednak po chwili zmienił ton na bardziej profesjonalny. — Wprawdzie nie mogę zapewnić, że moje kompetencje dorównuje profesorowi Lancasterowi lub twojemu nauczycielowi Wróżbiarstwa, ale postaram się zrobić, co w mojej mocy, aby rozwiać, chociaż część wątpliwości. W gruncie rzeczy tego najbardziej się obawiał. Że mu się nie uda i zawiedzie. Nie mógł ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że jego umiejętności i wiedza będą wystarczające, aby pomóc chłopakowi ze wszystkimi zagadnieniami. Wprawdzie poświęcił w ostatnich dniach sporo czasu, aby zaznajomić się z historią jasnowidzenia, jednak jego niechęć do magii tego typu, mogła mieć nieprzewidziane skutki. A to było chyba najgorsze, co mógłby zrobić; sprawić, że jego emocje sprawią, że potencjalny zainteresowany zrezygnuje z rozwijania się w danej dziedzinie bądź zahamuje to jego rozwój w tym kierunku. — Jeśli dobrze pamiętam, szukałeś informacji na temat jasnowidzów z różnych epok — spytał, wyczuwając, że Rylana zmogła nieco nieśmiałość i od razu chciał go zachęcić do wejścia z nim w rozmowę. — Myślałeś o jakimś konkretnym okresie w historii? Chyba zaczął całkiem nieźle, prawda? Nawiązał do oryginalnego tematu, a skoro to właśnie to miało być tematem ich dyskusji, to warto było poznać perspektywę Rylana na to, jakich informacji szukał i na co właściwie liczył. Vinzent zerknął na otaczające ich książki, w tym na notatki, jakie rozłożył między nimi Krukon. Przekrzywił nieco głowę, chcąc zorientować się, co pisze na jednym z pergaminów.
Akurat biorąc poprawkę na obecne położenie, w którym znajdował się Rylan zdecydowanie w duchu dziękował, że Vinzent nie był legilimentą. Spaliłby się chyba ze wstydu, za wszystkie atakującego go myśli, które teraz zaprzątały mu głowę, a miał przecież skupić się na czymś innym. Czymś istotniejszym z punktu widzenia naukowego. W końcu przyszedł tutaj się uczyć, a nie zachwycać nowym asystentem nauczyciela Historii Magii. - Rylan... - Coulter szybko, a wręcz nagle wyciągnął rękę przed siebie witając się z Vonnegutem. Czuł jego wyraźny, solidny uścisk i chciał w sumie odwdzięczyć się tym samym mimo pozornie wkradającego się na jego twarz zakłopotania. Szybko w myślach również przeanalizował, że głos mężczyzny był mimo zagranicznego akcentu przyjemny i ciepły. Inaczej również zawsze wyobrażał sobie niemiecki akcent, nie wiedzieć czemu uważając go za prawie tak ostry i nachalny jak francuski, podczas gdy faktycznie był dość dźwięczny i nawet melodyjny. Wypowiedź mężczyzny skwitował skromnym uśmiechem. Na dobrą sprawę obecnie korzystał już chyba z pomocy każdej osoby w Hogwarcie, więc skoro nadarzyła się okazja do tego by i osobę zza granicy wpleść do otaczających chłopaka wydarzeń nie wahał się nawet na moment. - Na dobrą sprawę potrzebuję jakiegoś punktu odniesienia... - Zaczął dość niepewnie krukon obracając nerwowo w dłoniach pióro, którego dobył dosłownie przed chwilą. - Potrzebuje nie tyle wzoru co muszę znaleźć schemat tego jak rozwijali się kiedyś jasnowidze. - Nie wiedzieć czemu, ale informacja o samym sobie niespecjalnie chciała mu się przedrzeć przez gardło. Nigdy się tego nie wstydził, ale z drugiej strony nie uważał, żeby było to teraz potrzebne. Być może obawiał się tego, że jego dar często postrzegany jest w negatywnych barwach, zwłaszcza przez sceptyków, a on nie chciał ani niszczyć powoli zawiązującej się nici porozumienia między mężczyznami, ani też ucinać od razu potencjalnie miłej znajomości. Był wdzięczny Vinzentowi za poświęcony sobie czas. Wiedział, że to wiedza mocno specjalistyczna, nad której zdobyciem trzeba się było wysilić. Nie poświęcił na swoje materiały ani pięciu, ani piętnastu minut, tylko zapewne prześlęczał kilka ładnych godzin nad opasłymi woluminami mówiącymi o naturalnej, drzemiącej wewnątrz ludzi zdolności dywinacji. - W sumie niespecjalnie wiem, gdzie zacząć. Znam tylko pierwszych najważniejszych. - Westchnął cicho dając upust swojemu zdenerwowaniu, które starało się powoli odchodzić w zapomnienia. - Bodajże Kassandra. No i cała rodzina Mospusa... Jednak niespecjalnie nanosi nam to jakikolwiek punkt odniesienia. - Powiedział zanurzając końcówkę pióra w inkauście. Po chwili zorientował się jednak, że kompletnie na darmo, bo nie miał jeszcze czego zanotować. Był w kompletnej kropce, bo już zaczynał się czuć jakby dyskredytował samego siebie przed Vonnegutem. Nie dość, że zmusił go do wysiłku to sam przyszedł kompletnie nieprzygotowany i to nie z własnego lenistwa, a raczej z powodu takiego, że to bardzo szczegółowa gałąź Historii Magii, która zakopana była gdzieś w szkolnej bibliotece, a on mimo wielu godzin, które spędza tutaj codziennie jeszcze nigdy jej nie znalazł. - Może jakieś średniowiecze? Czy wolałby pan... - Złapał się na moment gryząc w język. - Czy wolałbyś może wcześniej zacząć? - I kiedy już myślał, że stres przemijał, ze względu na wpadkę, która goniła wpadkę ten powrócił ze zdwojoną siłą. Kompletnie zamarł czekając na rozwój wydarzeń.
Dźwięczny ton głosu Vinzent zawdzięczał zapewne swojej aktywności w wielu kołach zainteresowań za czasów szkolnych oraz licznym podróżom. Siłą rzeczy, mając do czynienia z ludźmi z bardzo różnymi akcentami, musiał się starać, aby on sam także był odpowiednio zrozumiały. — Ciekawy temat — skomentował neutralnie, przyglądając się z uwagą chłopakowi. Zakładam, że chodzi o twoje własne badania? Zagadnienie wydaje się dosyć szerokie, jak na zwykłą pracę domową. Na którym roku studiów on teraz był? Drugim? W sumie był to całkiem niezły czas na przygotowywanie własnych prac naukowych na początkującym poziomie trudności. Po chwili uniósł lekko kąciki ust, słysząc, jak chłopak prawie zwrócił się do niego per pan. Cóż, dobrze, że zaproponował mu odzywanie się do siebie po imieniu już na początku, bo gdyby zrobił to za kilka tygodni, to przejęzyczenia mogłyby być dużo częstsze. — Skoro jesteś mniej więcej zaznajomiony z jasnowidzami starożytnej Grecji, to możemy zacząć od tego okresu — zaczął tłumaczyć, starając się przeprowadzić chłopaka przez swój tok myślenia. — Będziemy oscylować wokół tego, co znajome, ale zagłębimy się w nieco mniej oczywiste zagadnienia. Nie chodziło o to, że nie wierzył w jego umiejętności. Po prostu zależało mu na tym, aby objaśnić schemat wspólnej nauki, aby nieco zmniejszyć stres, jaki zdawał się zawładnąć Rylanem. Być może pokazanie mu, że wcale nie będą zagłębiać się w coś, kompletnie mu nieznanego nieco go uspokoi i pozwoli bardziej się skupić? Vinzent sięgnął po jedną książkę pochodzącą z jego prywatnych wzorów i przekartkował ją szybko, aż w końcu zatrzymał się przy jednym z ręcznie robionych rysunków przedstawiającym odzianą w tradycyjnej greckiej sukni. — Jak zapewne kojarzysz z zajęć Wróżbiarstwa, Kasandra jest powszechnie uznawana za jedną z najbardziej tragicznych postaci, u których na przestrzeni dziejów objawił się dar jasnowidzenia. Była w stanie bezproblemowo odczytać przyszłość, począwszy od swojego własnego losu, a na zabójstwach królów i wynikach wojen kończąc — zaczął opowiadać, decydując się zacząć od osoby, którą Rylan zdawał się kojarzyć. — Według legend, bóg Apollo zesłał jej dar widzenia, jednak zdolność ta obróciła się przeciwko niej, gdy kobieta odrzuciła awanse boga. Większość pomyślałaby, że odarto ją z daru jasnowidzenia, jednak Kasandrę czekała dużo bardziej okrutna kara. Wciąż miała do dyspozycji swój dar, jednak... nikt nie wierzył w ani jedno jej słowo. Była wyśmiewana, ignorowana i odtrącona. Podobno po pewnym czasie przylgnął do niej pseudonim Wieszczki Katastrof. Zrobił dłuższą pauzę, aby złapać oddech i sięgnął po kolejny wolumin. Nie była to jednak stara jak świat księga z pożółkłymi i odpadającymi sprawami, a podręcznik sprzed parunastu lat, który wyszedł z użycia przez zmiany w podstawie programowej. Vonnegut otworzył książkę na jednej z początkowych stron, gdzie były wypisane techniki, jakie wykorzystywali dawni wróżbici, aby lepiej dostrzegać znaki przyszłości. Jednym ze sposobów było wprowadzenie się w trans, podczas którego proszono o pomoc duchy. — Nie jestem ekspertem, jednak chciałbym, żebyśmy na czas tej sesji założyli, że Kasandra posiadała dar od zawsze. Biorąc pod uwagę, jak dużą rolę w społeczeństwie Grecji pełnili bogowie, sądzę, że nie można w stu procentach wykluczyć tego, że Kasandra ich nie wyznawała. Apollona w szczególności, skoro był znany, jako bóg przepowiedni — kontynuował, starając się ubrać swój natłok myśli w jak najłatwiejszą do zrozumienia wypowiedź. — Moim zdaniem pewne emocje oraz wiara czy wyciszenie, czy też medytacja miały ogromne znaczenie w procesie rozwijania daru jasnowidzenia. Vinzent przeszedł kilka stron dalej w książce z ilustracją greczynki, aż odnalazł kolejny znacznik, przy którym podkreślił wcześniej następujące stwierdzenie: Doskonały wróżbita powinien być czysty zarówno duchowo, jak i fizycznie, a do każdego seansu musiał przygotowywać się kilkudniową modlitwą i postem. Wróżenie odbywało się zwykle w specjalnym pomieszczeniu, w którym panowała atmosfera uroczystej powagi. — Wprawdzie jasnowidzenie i wróżbiarstwo to nie jest w stu procentach to samo, jednak wydaje mi się, że równowaga wewnętrzna do pewnego stopnia stanowi klucz do odblokowania tych zdolności lub ujarzmienia ich. Przynajmniej ja takie wnioski wyciągnąłem na podstawie znanych mi źródeł — opowiadał powoli i z powagą, dając czas Krukonowi na notowanie, co ważniejszych informacji. — Można teoretyzować, że chodzi o swoistą myśl sprawczą. Wiarę w to, że wiara w inny byt, daje siłę do zrobienia tego, co trzeba. Człowiekowi wydaje się, że doznaje błogosławieństwa, kiedy tak naprawdę osiąga stabilizację swojego ja, odblokowując swój potencjał. Odchylił się nieco na krześle, wzdychając ciężko, starając się przywrócić oddech do normy. Nie spodziewał się, że wyrzuci z siebie tak wiele informacji naraz i to w tak uporządkowany sposób. Jasne, może nie było idealnie, jednak nie był to wykład. Liczył, że w głowie Rylana zrodziły się jakieś pytania, które pozwolą dalej pociągnąć temat lub rozwinąć pewne szczegóły. W międzyczasie mężczyzna sięgnął do torby, po swoją butelkę z wodą i wypił duszkiem 1/3 zawartości. Zachlapał sobie przy tym nieco koszulę, jednak póki co tego nie zauważył.
Rylan dopiero teraz zdał sobie sprawę, że temat dla Vinzenta może wydawać się... Co najmniej idiotyczny. Na dobrą sprawę przecież nie wiedział, dlaczego akurat krukon szukał informacji na ten temat. Tak szczegółowa gałąź historii magii mogła wskazywać nie tyle na jego dar, co na faktycznie jakąś pracę naukową, bądź też chore zainteresowanie odgadnięciem tego co ma zdarzyć się w przyszłości, a przecież... Do końca wcale nie o to chodziło. Coulter pragnął jedynie zapanować nad wizjami tak, by przestały go zaskakiwać, a przychodziły tylko wtedy, kiedy on tego będzie chciał. Być może brzmiało to bardzo autorytarnie, ale chłopak pragnął jedynie odrobiny przerwy. Ciszy we własnej głowie, która będzie dłuższa niż jeden bądź dwa dni. Zapewne nie był to również ostatni raz, kiedy omyłkowo z ust chłopaka zamierzał wyrwać się zwrot grzecznościowy. Bądź co bądź uważał, że nadal łączyła ich relacja czysto student – nauczyciel, a przejście na ty, mimo tego, że znajdowało się w sferze wyobrażeń chłopaka to jednak delikatnie i oczywiście pozytywnie go zaskoczyło. Również delikatne wzniesienie kącika ust ku górze, które sygnalizowało niespodziewane zadowolenie z powyższego faktu nie umknęło uwadze skulonego wśród książek krukona. Chcąc nie chcąc jego wzrok padał znacznie częściej na sylwetkę mężczyzny niż właściwie powinien. Kiedy już wsłuchiwał się w dość obszerne informacje, które serwował mu jego nowy nauczyciel zapisywał co ważniejsze na pergaminie raz po raz maczając pióro w inkauście. Już po chwili na arkuszu zaczęły pojawiać się imiona, odnośniki do nich i przeróżne schematy, które miały w jak najbardziej skondensowanej formie przedstawiać wszystko to czego słuchał. - Już tutaj dar zyskuje bardziej rozumienie klątwy niż niesamowitego prezentu od boga... - Dodał kilka swoich przemyśleń odnośnie całej sytuacji. Generalnie coraz częściej zastanawiał się czy tak właściwie to nie jest klątwa. Widzenie przyszłości, zwłaszcza tej w ciemnych barwach nie należało do najprzyjemniejszych momentów w jego życiu. Chłopak obserwował jak sprawnie między książkami lawirują ręce młodego nauczyciela. Wymieniał tomy raz po raz uzupełniając informację jedna po długiej. Wyglądał jakby powoli sklejał puzel po puzlu całość obrazu. Jednocześnie wyglądał na całkowicie pochłoniętego przez temat po trosze zarażając tym samego Rylana. Widać było, że miał dar do nauczania, a krukon niewątpliwie był jedną z pierwszych osób w Hogwarcie, które się do tego przekonały. - Czyli chodziło o coś na wzór... Balansu wewnętrznego? Bycia po środku? - Od razu przypomniał sobie jedną z kart tarota, którą kilkukrotnie wyciągał na zajęciach z wróżbiarstwa. Sprawiedliwość. To właśnie ona mówiła o osiągnięciu równowagi. Zrównoważeniu dobra ze złem, ying z yang. Może nie bez powodu tak często na nią trafiał. Z drugiej strony kompletnie nie zgadzał się z jednym z przejawiających się w książkach poglądów odnośnie potrzeby wiary i modlitwy. - Wydaje mi się, że jeśli wiara była już potrzebna, to bardziej w kategoriach etycznych i moralnych niż samej potrzeby składania ofiar czy celebracji. Zaczął się zastanawiać jak przełożyć to co płynęło z ust Vinzenta na swój język. Nie pasowało mu słowo wiara, z resztą dużo bardziej niż zazwyczaj. Być może dlatego, że rodzice od małego wpajali mu, że takimi “bzdetami” nie warto zaprzątać sobie głowy. Jednocześnie miał przed sobą obraz tego, że nic co kiedykolwiek oni powiedzieli nie miało żadnego pokrycia w jego życiu. - Może chodzi o czystą manipulacje energią. O odblokowanie się na nią... To się jakoś nazywało. - Westchnął na chwilę wytężając swoje szare komórki. - Trans... Transcendencja? - Zapytał głównie retorycznie, będąc prawie pewnym, że to o to chodziło. - Proszę nie być złym. Po prostu z jednej strony wiem, że wiara była dla nich wszystkich ważna, ale chyba każda z obecnych wielkich religii potępia możliwość dywinacji. A przecież nie tylko w starożytności mieliśmy wielkich wróżbitów i jasnowidzów. Obserwował mężczyznę uważnie widząc jak stara się zebrać myśli na dalsze przekazywanie wiedzy. Szło mu doskonale i w gruncie rzeczy Rylan bardzo mocno mu kibicował. Z resztą powoli zaczynał się uspokajać doceniając kolejne plusy zachodzącej sytuacji. Najprawdopodobniej wszystko szłoby jak z płatka, gdyby nie to, że musiał się wykazać... I nie liczyło się kompletnie jak, ważnym było, żeby skupić na sobie uwagę. Kiedy kilka z kropli zmoczyło elegancką koszulę mężczyzny krukon posłał mu delikatny uśmiech pukając się palcem wskazującym po miejscu, w którym utworzyła się plamka. - Vinzent... - Na jego twarzy pojawił się jednocześnie tak rumieniec jak i szeroki uśmiech. - Um... Woda... - W sumie dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mógł kompletnie tego nie komentować, a teraz wyszło na to, że przykuwa do fizyczności mężczyzny większą uwagę niż w sumie powinien.
Jeśli Krukon faktycznie obserwował Vinzenta tak bacznie, jak twierdził, to z całą pewnością wyłapał całą masę szczegółów w jego mowie ciała, czy też w tym, jak starał się budować napięcie w swoich wypowiedziach. Robił pauzy, podnosił głos, po czym dramatycznie go zniżał, akcentował co bardziej wyróżniające się słowa, a wszystko to po to, aby jak najbardziej zainteresować chłopaka snutą właśnie opowieścią. Jakby tego było mało, jego dłonie zdawały się tańczyć wśród przyniesionych książek i materiałów dodatkowych, jakby dokładnie pamiętał rozkład stron i miejsca z podkreślonymi wcześniej przydatnymi frazami i cytatami. — Zaszufladkowanie jakiejkolwiek umiejętności magicznej nie jest takie prosto. Sporo zależy od punktu widzenia. Nie można odmówić Kasandrze, że jej wizje faktycznie miały potwierdzenie w faktach. Przewidziała, chociażby upadek Troi, włącznie z rolą, jaką odegrał w tym wydarzeniu drewniany koń lub okoliczności zabójstwa Agamemnona — przyznał z ociąganiem, uśmiechając się nieco krzywo. — Z uwagi na dowody niektórzy eksperci stwierdziliby, że jest to dar pozytywny z uwagi na dokładność wizji. Jednakże... Jej najpopularniejsze widzenia dotyczyły katastrof. Lokalna społeczność nie reagowała na to dobrze, więc z ich perspektywy mogło to uchodzić za przekleństwo. Prawdę mówiąc, mężczyzna robił, co mógł, aby nie dać po sobie poznać, że podchodzi do tej kwestii nad wyraz sceptycznie. Miał wykładać uczniom wiedzę, a nie dostosowywać ją do własnych upodobań i przekazywanie tylko i wyłącznie informacji odpowiadających jego światopoglądowi. Jeśli Rylan faktycznie miał zgłębić historię jasnowidzenia, to nie mógł być ograniczany do jednej perspektywy. Mimo wszystko Vonnegut czuł się nieco nieswojo, na myśl, że Kasandra potrafiła ot tak przepowiadać wielkie kataklizmy. O czym to właściwie świadczyło z perspektywy czasu? Czy przyszłość była w pełni określona w momencie, gdy wizja pojawiała się w umyśle jasnowidza? A może jej stałość była określana w momencie interpretacji? Czy ingerencja osób, których dotyczył przepowiednie, mogłyby zmienić bieg historii? A może nurt czasu sam naprawiał podobne komplikacje i koniec końców przepowiednia i tak by się spełniła? Pokręcił głową. Zbyt dużo teoretyzowania, a zbyt mało specjalistycznej wiedzy i dowodów, aby w ogóle zaczynać dyskusję na ten temat. — Balans wewnętrzny. Równowaga. Wewnętrzny spokój. Nirvana. Oświecenie. Można to nazwać na dziesiątki sposobów — potwierdził przypuszczenia Rylana, odgarniając zbłąkany kosmyk włosów z czoła. — Owszem, wiara mogła stanowić wyznacznik w kwestiach etycznych i moralnych. Być może symbolika religijna danego rejonu i kultury wpływała nawet na proces odczytywania wizji. Mi jednak chodziło bardziej o to, że Kasandra poprzez wiarę w inny byt, mogła uwierzyć w swoją własną siłę, co poskutkowało ujarzmieniem jej zdolności. Przygryzł lekko dolną wargę, zastanawiając się, jak lepiej mógłby wytłumaczyć to, o co mu chodziło. Sądził, że wcześniej udało mu się przekazać swoją główną myśl, jednak najwyraźniej nie uchwycił jej tak dobrze, jakby tego chciał. Westchnął cicho. W gruncie rzeczy była to tylko teoria i to na dodatek niepotwierdzona, więc nie powinien naciskać, aby Rylan w nią wierzył, czy próbował badać. Tylko wykładasz wiedzę, powtórzył sobie w myślach. Mężczyzna wziął kilka głębszych oddechów, aż udało mu się doprowadzić oddech do normy. Wyrzucał z siebie monolog za monologiem, więc nie powinno nikogo dziwić, że nieco się zmęczył. Mimo wszystko nie mógł zaprzeczyć temu, że było to dosyć satysfakcjonujące doświadczenie. Nie licząc tego, że nadmiernie analizował wypowiedzi Krukona, doszukując się w nich oznak tego, że sam coś niedokładnie mu wytłumaczył. — Hmm? — zamruczał cicho, chowając butelkę do troby. Jego spojrzenie powędrowało na górną część odzienia chłopaka, na którą wskazywał, jednak gdy nie zauważył na niej nic szczególnego, zerknął na ten sam punkt na swojej własnej koszuli. Jęknął za dezaprobatą. — Cholera. Mam nadzieję, że nie będę musiał tego później prać. Dzięki za czujność. Wyjął różdżkę i jednym szybkim ruchem rzucił zaklęcie Silverto, które miało osuszyć jego ubranie. Eh, czasami warto było być czarodziejem! — Dobrze, a więc omówiliśmy Kasandrę. Możemy przejść dalej — kontynuował i sięgnął po książkę, aby przejść parę stron dalej. W przypadku następnej ilustracji autor podszedł do tematu nieco inaczej niż poprzedni artysta. Tak jak w przypadku rysunku Kasandry, wieszczkę przedstawiono w sposób stosunkowo neutralny lub pozytywny, tak tutaj było zupełnie inaczej. Widzące były przedstawione jako kobiety szalone, mieszkające w jaskini i spędzające czas wśród niezliczonej liczby kadzideł i mis wypełnionych wodą. — Przy omawianiu historii jasnowidzów z okresu starożytnej Grecji nie sposób nie wspomnieć o sybillach. Za swoich czasów uchodziły za wizjonerki doznające wizji podczas transów. Tak, jak wspomniałem, wiele w kwestii daru jasnowidzenia zależy od perspektywy — postukał palcem w rysunek. — Jedni opisywali je jako kompletne wariatki, pomieszkujące po górskich grotach, ale inni sądzili, że są natchnione przez boga. Według legend, żyło tylko dziesięć takich kobiet, rozsianych po Egipcie, Babilonie, Persji, Libii oraz oczywiście Grecji. Wskazał na miniaturową mapę na stronie obok, która zaznaczała obszary, na których wieszczki mogły prawdopodobnie występować w omawianym akurat okresie. — Nadążasz ze wszystkim? Coś powtórzyć? Może chcesz coś dodać od siebie? — spytał ciepło z lekkim uśmiechem zmartwienia błądzącym po jego ustach. Dopiero teraz zorientował się, że ponownie się rozgadał, nie dając chłopakowi szansy na wtrącenie się. Zdecydowanie powinien nad popracować nad tym, aby operować mniejszą ilością słów, przy jednoczesnym zachowaniu ich sensu. Powinien też bardziej aktywizować Rylana. Może dowiedzieć się, co tak na dobrą sprawę wie o tym okresie z lekcji? Rozmyślając nad tą kwestią, przyglądał się z uwagą, jak Krukon sporządza swoje notatki.
Rylan nie wiedział, dlaczego właściwie musiał mu się spodobać Vinzent... Wiedział, że to niestosowne i wcale nie dlatego, że dzieliła ich jakaś, zapewne błaha różnica wieku, ale... To bądź co bądź był prawie jego nauczyciel. Nie zamierzał zatem wykonywać żadnych ruchów... Jeszcze mogłoby się to skończyć albo wydaleniem biednego krukona ze szkoły, albo czymś jeszcze gorszym. Niemniej jednak z każdym kolejnym słowem Niemca chłopak zatapiał się w przyjemnym brzmieniu jego głosu, czuł się nim oczarowany i musiał się mocno powstrzymywać, by to kryć. Za wszelką cenę chciał skupić się na ich douczkach, bo wiedział, że może to będzie w stanie odciągnąć jego uwagę od bacznego przyglądania się swojemu nauczycielowi. - Wydaje mi się, że to nie jest do końca kwestia popularności. - Dodał jeszcze od siebie odnajdując w tym trochę nawiązań do własnych wizji. - Zakładam, że pozycje z tamtego okresu historycznego nie będą jakoś mega precyzyjnie dokładne. Czy nie powinniśmy zatem wziąć poprawki na to, że przydomek wieszczka katastrof narodził się potem, po tym już jak historia zapamiętała jej tylko negatywne wizje, kompletnie zapominając o pozytywnych? - Zastanowił się jeszcze przez moment. - W tym rozumieniu przyjmuje to format jeszcze większej klatwy. Bo przez to na wieki została zapamiętana negatywnie. Skonsternował się na chwilę. Dopiero teraz zrozumiał jak brak wiary w sprawczość wizji mógł być dla tej kobiety przygnębiający. Nikt nie chciał z nia rozmawiać, bo albo mogła mówić bzdury, albo przepowiadała rychłą zagładę i zgubę. Jak bardzo przez odtrącenie Apolla musiała stać się samotna i pozostawiona z klątwą sama sobie. Na jego twarzy pojawił się cień smutku, a mnogość negatywnych emocji na moment wytrąciła go ze stoickiego spokoju i lustrowania każdego ruchu Vonneguta. Czy widział w jej postaci samego siebie? Być może... Co prawda niespecjalnie się przejmował odbiorem swoich wizji na tę chwilę, bo wielu nie był jeszcze w stanie zrozumieć, jednak, kiedy już będzie mógł się nazywać pełnoprawnym wieszczem, ile osób mu uwierzy? Czy ludzie nie boją się w sumie przyszłości? Stałość wizji... Był tematem rzeką, jeśli chodziło o pojmowanie liniowości czasu. Bowiem Rylana nikt nie nauczył tego, że czas ma kilka wariantów. Zdawał się o tym wiedzieć od samego początku. Wiedział, że ludzkie figury podróżując ścieżkami życia czasami z nich zbaczają i dana przepowiednia jednak się nie wypełnia. Nie wierzył też w wymuszone spełnienie się przepowiedni, ale... W niektórych wizjach czaiła się pewność względem tego, że prędzej czy później akurat dana rzecz się wydarzy. Ciężko mu było się w to zagłębiać samemu nie mówiąc już o tym, że jeszcze ciężej byłoby to wytłumaczyć. Niemniej jednak... On jeszcze względnie się w tym poruszał. Czy zatem wszyscy bez daru też mieli na tym punkcie bardziej przeczuloną intuicję? Z każdą kolejną sekundą Rylan coraz bardziej miał wrażenie, że niektóre gesty albo Vinzent wykonuje specjalnie, albo był wychowywany na takiego, który jedynie swoim zachowaniem ma oczarowywać. Najpierw frywolna kropla, na którą na dobrą sprawę chłopak nie powinien zwrócić uwagi, potem kosmyk włosów zarzucony z finezją w tył, a teraz ciche pomrukiwanie. Oczywiście były to tylko nieprzyzwoite domniemania Coultera w żadnym wypadku nie pokrywające się z rzeczywistością, jednak coś podpowiadało chłopakowi, że jego zainteresowanie zostało zauważone, a teraz... Teraz odbywał się jakiś dziwny test, w którym powinien uczestniczyć. Rylan przygryzł zatem dolną wargę delikatnie wpatrując się w pergamin, na którym sporządzał notatkę. Odwracał od mężczyzny wzrok sprawdzając czy ten zauważy to. Jeśli w sumie on sam go tak obserwował, może nawet nie zwrócił uwagi, że działa to w dwójnasób. Oczywiście... Mogły to być jedynie płonne nadzieje krukone, niemniej jednak bardzo chciał to sprawdzić. Gdzieś w głębi siebie niczym nabuzowany nastolatek rozprawiał o możliwościach podobnych do siebie scenariuszy, a ten obecny gdzieś tam był jednym z dostępnych do wyboru. - Kompletne wariatki... - Prychnął delikatnie pod nosem, ledwo zauważalnie. Nie podobały mu się te pejoratywne określenia. Już teraz bardzo cenił sobie zaangażowanie nowego asystenta względem potencjalnej nauki. Widział w nim ogromny talent i oddanie i mocno zaczynał mu kibicować. Był oczarowany również merytorycznym przygotowaniem, które Niemiec poczynił i zastanawiał się jak daleko sięga jego wiedza. - Nie, nie! -Szybko zapewnił. - Wszystko jest w porządku, możemy przejść dalej. -Powiedział i uśmiechnął się w jego kierunku pełnym i szczerym uśmiechem. Może chociaż tak może mężczyźnie podziękować.
Cóż, jeśli Rylan szukał znaków w mowie ciała swojego nauczyciela, które świadczyły o tym, że ten poświęca mu swoją uwagę, to faktycznie mógł je znaleźć. Vinzent uważnie go obserwował, gdy ten robił notatki, a kiedy się wypowiadał, przyglądał mu się, kiwając co chwila głową, jakby na bieżąco analizował jego słowa. Nie wynikało to jednak z zachwytu, który wynikał z mimo wszystko całkiem atrakcyjnej, aparycji Rylana, a z tego, że potrafił słuchać i liczył, że uda mu się wciągnąć Krukona w pełnoprawny dialog. — Trafna uwaga — przyznał po krótkim zastanowieniu. — Początkowo historie Kasandry mogły być przekazywaną drogą ustną, co samo w sobie jest problematyczne, bo trudno stwierdzić, czy ktoś nie pominął ważnego aspektu opowieści. Podobna zagwozdka tyczy się także źródeł pisanych. Niektóre mogły zaginąć, potem zostać odnalezione, a nawet odtworzone, przez co autorowi nowych wersji mógł umknąć kontekst. A do tego mogły dojść jeszcze sfałszowane teksty. Tak jak w średniowieczu kwitł biznes sprzedaży relikwii dla wiernych, za czym poszły liczne próby fałszerstw, tak nie można było wykluczyć, że w środowisku czarodziejów nie dochodziło do podobnych incydentów. Zainteresowanie najróżniejszymi magicznymi technikami, takimi jak chociażby animagia czy jasnowidzenie, było zapewne całkiem spore w każdej erze historii. Nic więc dziwnego, że ludzie spragnieni szybkiego zarobku, a może nawet i sławy mogliby spróbować swych sił w podrabianiu tekstów, przekazów czy artefaktów, tylko po to, aby zadowolić bogatych klientów i pasjonatów. Zdaniem Vinzenta właśnie dlatego zachęcano uczniów do korzystania z różnych źródeł i sprawdzaniu faktów. Nie tylko dawało to szerszą perspektywę, ale także pozwalało znaleźć punkty wspólne oraz różnice. W ten sposób nie propagowało się jednej konkretnej wizji, a zamiast tego analizowało kilka różnych podań, co zmniejszało szansę na głoszenie kłamstw lub całkowitej nieprawdy. Cóż, jako osoba nieobdarzona zdolnościami widzenia trzecim okiem, mógł śmiało stwierdzić, że w jego mniemaniu wizje oraz wpływ, jaki mogły mieć na samą ciągłość czasu były w pewnym stopniu mało logiczne. Gdzie zaczynała się przyczyna, a gdzie skutek? Czy człowiek miał w ogóle kontrolę nad własnymi decyzjami, a może jedynie mu się tak wydawało, bo nawet ewentualne wątpliwości zostały wpisane w wielki plan? I jak do wizji jasnowidzów miały się inne techniki magiczne, które do pewno stopnia pozwalały na manipulacje czasem, jak chociażby zmieniacze czasu? Czy wizje jasnowidzów ulegały zmianie, gdy użytkownik tego artefaktu cofał się w przeszłość? A może wydarzenia objęte efektami użycia zmieniaczy były poza zasięgiem zdolności widzących? Zaczynając rozmowę o sensie wizji i ich prawdopodobieństwie dojścia do skutku, trudno było nie zbaczać na całą masę innych tematów, ponieważ kwestia ta zahaczała o całą masę innych dziedzin magii i nauki. A to chyba po prostu nie było na głowę Vinzenta, zarówno z uwagi na jego specjalizację, jak i osobiste przekonania. Mimo wszystko miał świadomość, że będzie musiał nagiąć pewne granice, jeśli chciał pomóc studentowi zgłębiać tę gałąź historii. Kiedy dostał potwierdzenie, że może kontynuować i zobaczył uśmiech na twarzy Rylana, kąciki jego ust automatycznie powędrowały w górę. Może jednak była dla niego nadzieja, aby odnaleźć się w zawodzie nauczyciela? Na razie chyba szło całkiem nieźle! — Świetnie. Skoro zatrzymaliśmy się przy sybillach, to warto też, żebyś wiedział, że na terenie Grecji dosyć popularne były także wyrocznie. Niektóre źródła sugerują, że różnice między tymi dwoma grupami opierały się przede wszystkim na tym, że sybille przemawiały pod wpływem natchnienia, a wyrocznie, gdy zadawano im pytanie. Po wznowieniu swojej opowieści, zamknął jedną z ksiąg i odłożył na bok, aby niemalże od razu zastąpić ją innym woluminem. Po ostrożnym przekartkowaniu go przysunął księgę w stronę Krukona, aby ten mógł się przyjrzeć ruchomej ilustracji Delf. — Osobiście dopatrywałbym się tutaj może nie tyle różnic w samym sposobie wykrzesywania z siebie wizji, a swego rodzaju poziomie zaawansowania. Możliwe, że umiejętności widzenia wyroczni pozwalały na wywołanie wizji, bez względu na to, czy okoliczności były korzystne czy też nie — przyznał ostrożnie, licząc się ze swoimi słowami. — Niestety w tej kwestii mogę jedynie teoretyzować. Moje doświadczenie w kwestii wróżbiarstwa... Niezbyt pozwala na określenie, co mogło być przyczyną tych zmian. Polecałbym tutaj skonsultować się z nauczycielami wróżbiarstwa, jeśli chciałbyś bardziej zgłębić tę kwestię. Nie mógł wmawiać chłopakowi, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie lubił sytuacji, gdy nie potrafił odpowiedzieć na dane pytanie z powodu własnej niewiedzy, jednak ta konkretna dziedzina była kompletnie poza jego zasięgiem, jeśli chodziło o wiedzę praktyczną, więc mógł się jedynie odnosić do źródeł historycznych i własnego rozumu. A ten mógł dostrzegać wzory, tam, gdzie ekspert od wróżbiarstwa w ogóle by ich nie dostrzegł, bądź zignorowałby je. — W kwestii wyroczni, mogę jeszcze powiedzieć, że osoby poszukujące rad często spędzały noc w świątyniach, licząc na to, że odpowiedź otrzymają we śnie. Niektórzy nazywali ten proces inkubacją — dodał nieco monotonnym tonem, ponieważ akurat tę ciekawostkę czytał prosto ze swoich osobistych notatek. — Co jeszcze... Ah! Zdarzało się też, że wróżbici szukali znaków pozwalających określić przyszłość w przyrodzie. Zaćmienie, wielkie gradobicie, narodziny bliźniąt, a nawet szum liści w starym gaju mogły zostać poddane interpretacji. Wydaje mi się, że z nieco bardziej współczesnej perspektywy można to odnieść do tego, że impulsy wywołujące wizje mogły być najróżniejsze i mógł to być równie dobrze lekki powiew wiatru, jak i wielka wichura.
Coulter czuł na sobie wagę wzroku Vinzenta i ciężko było nie przyznać, że ten wzrok go nie peszył. Był wręcz obarczony brzemieniem dźwigania go na sobie tak, by nie spowodować u mężczyzny żadnych podejrzeń względem dręczących go teraz myśli. Dodatkowo nie chciał przyznawać przed samym sobą co właściwie sobie myśli, bo... Nie dopuszczał na tę chwilę do siebie takiej możliwości, że był w stanie przełamać w sobie pewne bariery. Okej, mężczyzna mu się podobał, ale przecież... Nie musiało nic z tego wyniknąć. Mógł też w sobie to zamaskować, z resztą robił to już nie raz. Odchrząknął po chwili wiedząc, że jego myśli znów zabłądziły w złym kierunku. Jednocześnie był z siebie zadowolony, bo wiedział, że komentarz, który mu się wyrwał był dość... Wartościowym dla ich dyskusji. Dyskurs, który się pojawiał między prawdą a historią był obecny, a im dalej w czas tym bardziej widoczny. Antyczna i starożytna historia posiadała wiele ogólników, ale szczegóły, zatarte przez czas często były przekłamywane w zależności od historyków. Ogromnym plusem właśnie w tym przypadku było podejście samego Niemca, który zdawał się opracowywać swój program w oparciu o różne dzieła, z różnych epok. Dzięki temu można było jako tako uniknąć mgły historii, która opadała tym mocniej im dalej brnął człowiek w ludzkie dzieje. Jednocześnie można było zobaczyć różne narracje, które temu towarzyszyły. Jedni bowiem cieszą się ze zburzenia Troi, kiedy zaś drudzy płaczą i się odgrażają. - To w sumie... - Przerwał mu dość nieumyślnie, nieśmiało reagując na własny potok myśli. - Generalnie wychodziłoby na to, że mogły to być różne stopnie umiejętności. Natchnienie, czyli napady jasnowidztwa, generalnie są ciężkie w ujarzmieniu, właśnie dlatego sybille mogły przepowiadać jedynie, kiedy otrzymały wizję. Wyrocznia zaś mogła wywołać swoją wizję według widzimisię swojego klienta. Musiała więc być odpowiednio przeszkolona i... Doświadczona. Sam przecież dążył do tego by osiągnąć biegłość w swoich wizjach... Z resztą sama chęć wywoływania wizji była dyktowana głównie wygodą życia. Jeśli będzie mógł w stanie wywołać wizję, to z pewnością odwlecze ją także, a przynajmniej tak mu się wydawało... Rylan naprawdę cenił sobie szczerość i swego rodzaju skromność też, bo... Vinzent nie udawał mądrzejszego niż był naprawdę i potrafił przyznać się do tego, że nie wie wszystkiego. Tym bardziej to co mówił zdawało się wartościowe, bo świadczyło o pewnej pewności, opracowaniu czegoś, co potem przekute zostało właśnie w ten wykład. - Czyli mogło też chodzić o miejsce, w którym energia... Jakoś inaczej płynie. Może miejsce, w którym linie prawdopodobieństwa się krzyżują. - Rylan był zwolennikiem tego, że czas i wydarzenia w nim umiejscowione nie są linearne, a istnieje nieskończenie wiele wariantów tego co może się wydarzyć. Oczywiście jego wizje cechowało największe prawdopodobieństwo, ale nie było pewnikiem. Wykrzywił twarz w specyficzny grymas zmieszania i lekkiego zawodu. W żadnym wypadku nie rozczarował się mężczyzną, a raczej... Tym co usłyszał. Przedziwnie odczuwał, że czytanie przyszłości z takich błahych rzeczy było dla niego... Deprymujące. Dopiero po chwili doszedł do wniosku, że mogły to być faktycznie bodźce aktywujące wizje i natychmiast się poprawił nie chcąc by cokolwiek zostało zauważone przez Vinzenta. Powrócił momentalnie do notowania i powoli zaczynał zauważać, że te kilka arkuszy pergaminu, które ze sobą zabrał może mu zabraknąć. - A przechodząc jakby dalej, czy mamy dane jakiekolwiek z okresu wczesnego średniowiecza? - Zapytał chcąc wiedzieć czy jakkolwiek wyczerpany został już temat starożytności. - W sensie, to były dość mroczne czasy dla czarodziejów generalnie i stąd moje pytanie.
Co tu dużo mówić, Vonnegut doceniał to, że chłopak angażował się w ich małe korepetycje. Nie negował jego słów co pięć minut, a zamiast tego wtrącał się w odpowiednich chwilach, dorzucając do dyskusji sensowne i logiczne komentarze. Właściwie jedyne, na co mógł narzekać to ich ilość. Preferował, gdy prywatne lekcje opierały się nieco bardziej na intensywnej wymianie argumentów i pomysłów, niż monologu jednej osoby, którą w tym przypadku był on sam. Jednak kto wie? Być może Rylan się niedługo wyrobi i będzie bardziej chętny do tego, aby się aktywnie udzielać? — Teoria godna dokładniejszego zbadania — powiedział z aprobatą w głosie. — Warto też mieć na uwadze to, że na niektórych terenach oddziaływanie, chociażby nawet dzikiej magii mogło być na tyle duże, że wpływało na dar jasnowidzenia lub nawet zwiększało jego możliwości. To nie będą łatwe sesje, skomentował w myślach. Jak miał popchnąć Krukona w odpowiednim kierunku, skoro sam nie miał dostępu do dokładnych opracowań z każdej epoki? Informacje, jakimi się do tej pory dzielił, pochodziły z powszechnych źródeł tudzież takich, do których dostęp był ograniczony co najwyżej przez małą liczbę wydrukowanych egzemplarzy danej książki. Jeśli mieli w niedalekiej przyszłości mocniej wgryźć się w temat, to niewykluczone, że będą musieli zajrzeć do literatury wykraczającej poza szkolne zasoby i prywatną kolekcję Vinzenta. Sprawa wyglądałaby zgoła inaczej, gdyby omawiane przez nich kwestie dotyczyły konkretnych wydarzeń czy miejsc. Zamiast tego skupiali się na osobach posiadających określone zdolności, a warto było mieć na względzie to, że przez wiedzę zagubioną w mrokach dziejów nie sposób było w stu procentach stwierdzić, czy dany wróż lub wyrocznia nie byli oszustami. Do każdej sprawy należało podchodzić z dystansem lub wiedzieć, które szczegóły odrzucić lub zaakceptować. Problemem było to, że do pewnych informacji po prostu nie było dostępu. Tajemnice czy rytuały nie zawsze były przekazywane następnym pokoleniom, co przekładało się na to, że w pewnych kwestiach historycy mieli ograniczone pole do popisu. Mogli analizować, domniemywać, ale pewne szczegóły i tak pozostały skryte w cieniu. Być może dlatego wszelkie odkrycia archeologiczne cieszyły się takim zainteresowaniem w kręgach naukowych? Nowy artefakt, czy też dobrze zachowane ruiny były w stanie kompletnie zmienić współczesny pogląd na przeszłość. — Jak zapewne wiesz, jednym z najbardziej znanych czarodziejów średniowiecza był Merlin — zaczął lekko niepewnym tonem, ponieważ zmęczenie zaczynało dawać mu się we znaki. — Naturalnie, przez niezliczoną ilość legend przypisuje mu się całą masę magicznych zdolności, jednak niekoniecznie wśród nich musiało być jasnowidzenie. Mimo wszystko, przez mnogość podań dotyczących jego osoby, zacząłbym od przekopania informacji na temat czarodziejów i czarownic z jego otoczenia. Nie mógł w tym momencie wyłożyć na stół zbyt wielu konkretów, więc zamiast tego skupił się na ogólnikach. Mówił o tym, jak postrzegano jasnowidzów i przepowiednie w tym okresie historii, zwracając także uwagę na niepokoje społeczne, jakie panowały w pewnych latach. Starał się przekazać chłopakowi w miarę wartościowe informacje, jednak powoli zaczynał gubić wątek. Jego myśli krążył wokół paru starych tomów, które miał w swoich zbiorach. Był święcie przekonany, że istniało powiązanie między Merlinem a jasnowidzami. Być może nie bezpośrednio, ale wierzył, że w jakiś sposób można było połączyć ze sobą te dwa terminy. Zmarszczył brwi, wyraźnie podirytowany tym, że nie może sobie przypomnieć tej konkretnej informacji. Cóż, wszystko wskazywało na to, że będzie musiał w najbliższym czasie ponownie przejrzeć swoje stare notatki. Jego wzrok powędrował za okno i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że siedzą już tutaj dosyć długo. Nie zdziwiłby się, gdyby pracownicy biblioteki już zaczynali się zbierać. Przeklął cicho pod nosem, a po chwili poinformował Rylana o tym, że powinni już kończyć. — Zanim wyjdziemy... Mógłbyś zostawić mi swoje notatki? — spytał, jak gdyby nigdy nic, zaczynając pakować swoje rzeczy. — Chciałbym je przejrzeć w wolnej chwili i zorientować się, czy na pewno omówiliśmy, to co trzeba było. Nie był to jedyny powód, dla którego chciał zajrzeć do zapisków Rylana. Oprócz tego, że pozwoliłoby mu to zorientować się, czy aby na pewno przekazuje wiedze uczniowi w odpowiedni sposób, to chciał przede wszystkim poznać jego sposób myślenia. Jeśli projekt naukowy Krukona nie miał trwać tydzień lub dwa, a przedłużyć się nawet do kilku miesięcy, to musiał zadbać o to, aby znaleźli wspólny język. Poza tym chciał mieć pewność, że chłopak dopełni swojej części umowy. — Nie martw się, nie pozbawię cię ich na dłużej niż kilka dni. Jeśli dobrze pamiętam, obiecałeś pokazać mi tutejsze okolice, więc będzie okazja, żebyś je odzyskał — mrugnął do niego z lekkim rozbawieniem, chociaż nie mógł powstrzymać zmęczenia wślizgującego się na jego twarz. Siedzieli tutaj już od dłuższego czasu i pomimo tego, że Rylan wtrącał co jakiś czas swoje trzy knuty do dyskusji, tak Vinzent mówił zdecydowanie więcej. Wiedział już, że po powrocie do swojego mieszkanka nie uda mu się usiąść do dokumentacji lekcji i prawdopodobnie od razu odpłynie do krainy Morfeusza. Nauczania wbrew pozorom nie było takie znowuż łatwe. Zwłaszcza w godzinach wieczornych.
Gdyby tylko Vinzent wiedział, dlaczego Rylan był aż tak bardzo dociekliwy i już posiadał względny zasób wiedzy z tego tematu z łatwością wywnioskowałby również, po co potrzebne były mu te informacje i jak bardzo mu na nich zależało. Samo zaangażowanie mogłoby nie wybijać się an tle innych uczniów, gdyby niekompletnie przypadkowy urok zauroczenia rzucony na krukona, który kompletnie pogubił się w tym co i jak właściwie powinien zrobić. Głównym pytaniem nagle stało się czy w ogóle jakkolwiek powinien wykonywać jakiekolwiek ruchy, czy mężczyznę raczej pozostawić w sferze marzeń. Z drugiej zaś strony zgodnie z przedstawianą przez siebie hipotezą była co najmniej jedna ze ścieżek losu, która umożliwiałaby im potencjalne powodzenie. Pytaniem było jednak to czy przypadkiem z tej ścieżki już nie zboczył. Poza tym... Rylan nie zajmował się jeszcze przewidywaniem potencjalnych ścieżek, a także tym jak mogłyby one się skończyć. Wierzył jedynie w to, że nie istnieje przepowiednia absolutna. Uśmiechnął się, kiedy zyskał aprobatę nauczyciela. Skromnie i delikatnie, prawie niezauważalnie, ale jednak. Zatem został zauważony, a to było najważniejszym w obecnym wypadku. Miał zatem jakieś pole do potencjalnego popisu, gdyby takowego potrzebował. Jednocześnie chłopak kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że temat może być dla mężczyzny tak trudnym. Wyglądał na lepiej niż przygotowanego. Był w stanie odpowiedzieć mu na wszelkie pytania, a co więcej... Coulter myślał, że byłby wstanie zaciekawić obecnym tematem każdego... Chociażby Ruby, która przecież Historii Magii nienawidzi. - W świetle tego o czym rozmawialiśmy... Myślę, że Merlinowi specjalnie na przestrzeni wieków nie nadano jasnowidztwa. - Odchrząknął delikatnie wchodząc w słowo Vinzentowi. - Koniec końców już od starożytności za tym darem ciągnie się... Antyczne fatum. Dar, który w opinii publicznej jest bardziej klątwą, nie może zostać nadany największemu czarodziejowi w historii świata. - Ostatnie słowa wypowiedział wręcz z drwiącą oczywistością w głosie. Nie to, że specjalnie jakoś nienawidził Merlina jako postaci historycznej. Po prostu uważał, że został on wyniesiony do roli pomniejszego bożka, którego trzeba chwalić i o którym trzeba mówić w nieskończoność przypisując mu niezliczone zasługi i chyba to go najbardziej denerwowało. Mimo wszystko słuchał mężczyzny dalej uzupełniając każdy skrawek pergaminu informacjami przez niego przedstawianymi. Roiło się tam od różnych diagramów i map myśli, ale pojawiały się również pytania na później, takie, które jeszcze kiedyś będzie mógł zadać i kiedy tylko zorientował się, że Vonnegutowi zaczyna delikatnie ciążyć już czas, który tutaj spędzili pośpiesznie również zaczął się pakować. Chował mnogie przybory do pisania i swoje notatki, a te, kiedy już spokojnie spoczęły na spodzie jego torby musiały zostać przez neigo ponownie wyciągnięte. - Em... Chyba tak. - Odpowiedział nieśmiało. Nie spodziewał się tego kompletnie. Był delikatnie zmieszany i na dobrą sprawę do odpowiedzi szykował się przez dłuższą niż zazwyczaj chwilkę. - W sensie, oczywiście, nie ma najmniejszego problemu. - Poprawił się szybko. Marudzenie i narzekanie zwłaszcza do swojego korepetytora nie było do końca w jego stylu. - Tam nie ma nic rewelacyjnego... - Dodał później. - Wydaje mi się, że robię bardzo dużo skrótów myślowych, więc jeśli cokolwiek będzie niezrozumiałe to proszę o informację. Kiedy Vinzent przypomniał mu o złożonej obietnicy momentalnie poczerwieniał na twarzy. Nie spodziewał się, że mężczyzna jakkolwiek uzna ja za wiążącą. Wszystko to wyglądało na tak figlarne ze strony losu, że sam krukon nie mógł w to uwierzyć. Przytaknął jedynie grzecznie i dodał ciche: “oczywiście”. Następnie życząc profesorowi dobranoc szybko oddalił się w kierunku dormitorium. Mimo tego, że był studentem to nadal niespecjalnie wolno mu było krzątać się nocą po zamku.
Wieczór spędzony poza biblioteką oznaczał wieczór stracony, a tego konkretnego dnia Vinzent nie mógł sobie na taki komfort pozwolić. W ciągu tygodnia nagromadziła się u niego sporych rozmiarów sterta papierów, którymi musiał się zająć, jeśli chciał się wyrobić ze swoimi planami. Z tego właśnie powodu zdecydował się po kolacji udać się do biblioteki i tam rozłożyć się ze swoimi materiałami. Można było tutaj znaleźć wszystko, zaczynając od prac uczniów wciąż wymagających sprawdzenia, aż po konspekty nadchodzących zajęć i inne dokumenty zahaczające o tę samą tematykę. W gruncie rzeczy lista zdań była dosyć krótka i prosta. Po tym, jak udało mu się uporać ze sprawdzeniem ostatni partii testów, w jego teczce zostały już tylko te, które jego zdaniem uchodziły za mało czytelne lub w ogóle niemożliwe do odszyfrowania. Po zajęciu swojego miejsca przy oknie Vonnegut wziął się do roboty, starając się nie oddać zmęczeniu, które za wszelką cenę starało się go opanować. Mogłem sprawdzić te zadania zamknięte wcześniej, pomyślał, porównując wskazane przez uczniów odpowiedzi z kluczem. Na szczęście poszło mu to stosunkowo szybko. W końcu zamalowanie odpowiednich kratek nie było jakąś wiedzą tajemną, prawda? Raczej mało osób miewało problem z tym typem pytań, o ile znali odpowiedzi. Gorzej było, gdy w grę wchodziło poprawienie błędnych odpowiedzi. Tak, tutaj już niektórzy potrafili się zgubić, głównie przez własną nieuwagę, roztargnienie lub stres. Trudno w sumie było dziwić się, chociażby pierwszakom, które zostały wrzucone do zupełnie nowego środowiska, a teraz oprócz swoich wyników w nauce musieli się także martwić klątwami uprzykrzającymi im na co dzień życie. Nie mają łatwo, pomyślał, przechodząc do pytań otwartych. Co tu dużo mówić, tutaj było już nieco gorzej. Nie wszyscy posługiwali się pismem kaligraficznym, ale w wielu przypadkach można było względnie łatwo zauważyć, gdzie dane zdanie się zaczyna, a gdzie kończy. Niestety bywali także uczniowie, co do których Vinzent nie był nawet w stu procentach przekonany czy piszą w odpowiednim języku. Mnóstwo skreśleń, trudne do połączenia ze sobą litery... Co ciekawe, miał wrażenie, że tu i ówdzie ktoś w losowych momentach przerzucał się na cyrylicę. To było problematyczne i asystent już od kilku dobrych dni zastanawiał się, jak konkretnie powinien zaadresować ten problem. Z jednej strony mógł po prostu dać z siebie więcej i próbować odszyfrowywać każdą pracę, ale z drugiej nie powinien ignorować tej kwestii. Jako pracownik kadry nauczycielskiej powinien wysłać subtelny, ale dosadny sygnał, że niektórzy powinni popracować nad swoim pismem odręcznym. W końcu to, że przymknąłby na to oko na swoich zajęciach, nie oznaczało, że reszta profesorów również będzie tak samo pobłażliwa. Nie mówiąc już o tym, że tak jak uczeń z kiepskim stylem pisma mógł się prześlizgnąć przez parę lat nauki, tak prędzej czy później ten problem może wrócić, chociażby w pracy lub na ważnych egzaminach i kursach, gdzie nikt nie będzie się specjalnie wysilał, aby odszyfrowywać każde słowo. Tocząc z samym sobą niemą dyskusję na ten temat, Vinzent szybko doszedł do wniosku, że nie będzie mógł pozostawić tej sprawy samej sobie. Naturalnie nie miał zamiaru robić, Merlin jeden wie jakiej afery, ale musiał porozmawiać choćby i po zajęciach z kilkoma wychowankami Hogwartu. Może zwykła zachęta do większego skupienia się w procesie pisania załatwi problem? Co więcej, mężczyzna zdecydował się tym razem zrobić wyjątek i postanowił sprawdzić wszystkie prace pomimo trudności. Ten jeden jedyny raz. W końcu miał jeszcze dodatkowe obowiązki! Spojrzał ze zbolałą minę na dokumenty, które czekały na niego na samym spodzie sterty. Westchnął ciężko. Chociaż kurs nauczycielski dosyć szybko uświadomił mu, jak wiele czasu wolnego trzeba poświęcać pracy na stanowisku nauczyciela, tak dokumentację próbowano przedstawić w dosyć... pozytywnym świetle. “Bo to się szybko wypełnia!” mówili, a gdyby się tak bardziej pochylić nad tym tematem, to dosyć szybko okazywało się, że nauczyciel spędzał więcej czasu nad papierami, niż aktywnie pracując z uczniami. Cóż, taki zawód sobie wybrałeś, to teraz z takim będziesz musiał żyć, skomentował bezgłośnie. Takim to sposobem Vonnegut przesiedział w bibliotece parę kolejnych godzin, starając się doprowadzić do porządku sytuację z zaległą dokumentacją. Gdy już opuszczał gmach szkoły, był prawdopodobnie jedną z nielicznych osób włóczących się po korytarzach o tak późnej porze.
z/t
Emrys A. R. Landevale
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 145
C. szczególne : Rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej śmieje; ma na nadgarstku małą bliznę ugryzieniu gnoma
W Hogwarcie wiele miejsc potrafiło zaprzeć dech w piersi; Wielka Sala za każdym razem robiła ogromne wrażenie, tym bardziej, że jej wystrój co trochę czasu się zmieniał, korytarze pełne gadatliwych obrazów zachęcały do przystawania przy każdym i poznawania ich życiowych doświadczeń, ale szkolna biblioteka... Szkolna biblioteka przepełniona zapachem starego pergaminu i wiedzy była miejscem, z którego mógłby wcale nie wychodzić, gdyby nie musiał, więc to właśnie w to miejsce nieustannie przydreptywał w wolniejszych chwilach. - Dzień dobry... Mogę przeszkodzić? - zapytał uprzejmie miękkim głosem, spoglądając na kojarzonego już troszkę @Raffaello Swansea z bardzo poważną miną; sugerując się wypisanymi na pergaminie przed drzwiami godzinami funkcjonowania biblioteki i czytelni, doskonale wiedział, że mógł, miał jednak w głowie ojcowskie nauki, by do starszych zawsze odnosić się z szacunkiem. Na moment rozproszył się, gdy przy ruchu głowy, gęste loki bibliotekarza zafalowały. - Czy to wygodne dla Pana nosić takie długie włosy? - zdziwił się, nim zdążył rzeczywiście pomyśleć. Nie lubił jednak wycofywać się z raz wypowiedzianych słów, więc przygryzł wewnętrzną stronę policzka, próbując utrzymać jasne spojrzenie na twarzy bibliotekarza bez speszenia się - jego tata nigdy się nie peszył, chociaż w opinii Emrysa wynikało to z tego, że po prostu nigdy też nie mówił nierozsądnych rzeczy. - Mam jeszcze drugie pytanie. W których książkach znajdę coś o historii magii? Tej bardzo, bardzo odległej - sprecyzował, odwracając się w stronę gęsto ustawionych regałów, nieco przytłaczających, gdy nie znał się zbyt dobrze ich logiki. - Chodzi mi o czasy, kiedy nie było jeszcze zaklęć. Bo kiedyś ich nie było, prawda? I dlatego przed szkołą zdarza się nam eksplodować poduszki i wydłużać nosy niemiłych pań, tak?