Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Autor
Wiadomość
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Miło jej było słyszeć te słowa i od razu zrobiło jej się o wiele mniej głupio ze swoimi zaległościami. Wcześniej starała się trochę zasłaniać ramieniem, trochę włosami swoje niezbyt udolne pierwsze próby rozwiązywania zapisków od profesora, ale po pokrzepieniu ze strony Seva nie czuła aż takiej potrzeby co do tego. Wyprostowała się i dzięki temu od razu łatwiej jej było zauważać szczegóły w runach i liczbach i ich powiązaniach, mając pełną wizję na nie, a nie na mały kawałek kartki gdy tak się schylała. - Wyobraź sobie, że oni może chcieli mieć tylko estetyczne pismo, a my to teraz na czynniki pierwsze rozkładamy – zażartowała, znajdując kolejny znak, który mogła dopasować do ósemki. – I dziękuję, nie każdy patrzy na to tak przychylnie. Choć i tak trochę się speszyła gdy w tym samym momencie, w którym to powiedziała, musiała od razu zmazywać inną runę, bo wyszło jej coś co miało za dużą wartość bazową. No to jeszcze jedno podejście… Zdecydowanie bardziej wolała rozmowę o współlokatorach, a już na pewno ta była zabawniejsza niż błąd w zapiskach. - Żebyś wiedział – prychnęła, szybko odpowiadając na domysły Seva. – Jedna jest straszną bałaganiarą i wszystko jest wszędzie. Nie uważam się za pedantkę, ale mogłabym nie znajdować części nie swojej bielizny na moim łóżku – wzruszyła ramionami z rozbawieniem. – Rozmowy o chłopakach są bardzo częstym tematem, gdy akurat chce się iść spać, ale to i tak nie najgorsze – ściszyła ton, by brzmieć wręcz konspiracyjnie, jednak jej oczy zdradzały, że najchętniej zaśmiałaby się na głos. – Masz młodszą siostrę, więc zrozumiesz ten pogrom, gdy raz w miesiącu każda ze współlokatorek przechodzi tygodniowy atak agresji – nie wytrzymała jednak i znowu prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem, a dodatkowo komentarze chłopaka na temat jego współlokatorów były komiczne i albinoskę, od większego okazywania emocji, powstrzymywała jedynie cisza obowiązująca w bibliotece. Postanowiła jednak pójść za ciosem jego żartu. – Bomba? Wykałaczki ci już nie wystarczają? To co oni takiego robią, że aż zmusili cię do zmiany technik? – uśmiechnęła się w odpowiedzi, czekając na historie niczym z horroru, bo zapowiadało się dobrze jeżeli do użytku szedł czarny humor. Najpierw jednak zarówno Sev jak i Vivaldi wrócili tematem na chwilę do nauki, no tak, dziewczyna znowu przestała zwracać uwagę na runy. Kot z wyrzutem położył łapkę na pergaminie, patrząc się na nią intensywnie. - Opornie – przyznała się uzupełniając kolejną lukę, tym razem nie łamiąc zasad bazowej wartości. – Ale do przodu, jedna linijka gotowa… czas na następne – westchnęła i spojrzała na puchona. – To jak tam z tymi współlokatorami? - nie miała zamiaru odpuścić sobie tych opowieści i pozostawała jedynie nadzieja, że chłopak wciąż będzie chciał o tym mówić. W najgorszym wypadku mogli zmienić temat albo skupić się przez trochę dłużej niż kilka minut na nauce.
Zerknął ukradkiem na jej pracę, kiedy dziewczyna nagle się wyprostowała. On sam nie lubił run, ale przecież co dwie głowy, to nie jedna - dużo łatwiej było pracować we dwójkę. Był pewien, że gdyby z siostrą byli na tym samym roku, to ciągle by odrabiali razem lekcje. To nie zmieniało jednak faktu, że Chrissie zawsze mogła na niego liczyć. Ona sama zresztą w niektórych przedmiotach była lepsza od niego i bywało, że on sam się do niej zwracał o pomoc. Taką pomoc jeszcze tolerował - gdyby Eliza go poprosiła, to też by nie miał nic przeciwko. Średnio natomiast pasowało mu wtedy, kiedy współlokatorzy próbowali wysępić od niego pracę domową z historii magii (a z tego co zauważył, to niewiele osób przepada za tym przedmiotem). Z czasem jednak nauczył się mieć na to wylane, tłumacząc sobie, że przecież to oni mają braki w wiedzy, a nie on. Dlatego nauczył się pisać pracę domową na brudno (w razie gdyby od niego sępili), a potem przepisywał wszystko na czysto, zmieniając słowa i czasami koncept całej pracy, tak żeby żaden z nauczycieli się nie kapnął, że prace są podobne. A jeśli kiedykolwiek wyłapią jakieś podobne prace, to już nie będzie jego problem, tylko tamtych. A on wtedy będzie się tylko uśmiechał pod nosem. Postanowił kontynuować temat współlokatorów, bo zauważył, że dziewczyna staje się żywsza. Doskonale ją rozumiał, nie dość że czas szybciej leciał, to jeszcze jakoś znośniej odrabiało się te prace domowe. - No to widzę, że nie ma czego zazdrościć - uśmiechnął się, starając sobie przypomnieć, czy siostra też miała takie odpały z zostawianiem ubrań byle gdzie. Albo nic takiego nie miało miejsca, albo zupełnie nie mógł sobie tego przypomnieć. Do drugiej części zdania nie miał zamiaru się odnosić, bo to był ten aspekt, w który wolał nie wnikać, nawet jeśli chodziło o Chris. - Cóż, wykradanie pracy domowej to akurat pikuś. Te małpoludy potrafią urządzić sobie bitwę na poduszki w środku nocy, akurat przed tymi trudniejszymi lekcjami. - Tu miał na myśli te zajęcia, na których trzeba było używać zaklęć. O, albo eliksiry. Tam to trzeba było mieć skupiony umysł. - Albo podrzucanie sobie nawzajem cuchnących skarpetek. Merlin mi świadkiem, że niektóre omyłkowo trafiają na moje łóżko - skrzywił się na samą myśl. - Wtedy ciskam tymi skarpetkami za okno - oczywiście za pomocą zaklęcia - zaznaczył - i aby patrzę, czy równo spadają. Mam wymieniać dalej? - wyszczerzył się do niej. Odłożył wypracowanie na bok, uzupełnione w stu procentach. Teraz czas na to co ulubione, czyli historię magii. Aż dziw, że zostawił sobie jakieś zaległości. - Czasochłonne zajęcie, co? Masz jakąś ulubioną runę?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Prawie swoim prychnięciem na komentarz o małpoludach złamała zasadę ciszy w bibliotece, ale na czas zasłoniła usta dłonią. A z każdym kolejnym słowem o nich było jeszcze zabawniej, ton wypowiedzi i w ogóle jej dobór sprawiał, że dziewczyna mogłaby się założyć, że chłopak mógłby mieć całkiem sukcesywną karierę komika. - Jednocześnie mi przykro i nie, że się z tego śmieję – zażartowała, próbując schować swoje rozbawienie w kartach podręcznika. – Nabuzowane kobiece hormony nawet z tym nie wygrywają gratulację i błagam, daj mi więcej. Obiecuję, że w zamian wyposażę cię w wykałaczki – na tym etapie po prostu trzymała głowę położoną na notatkach i tylko zerkała na Seva kątem oka, próbując uspokoić chichot. Co w sumie przyszło naturalnie, gdy chłopak zapytał ją o jej ulubioną runę. Nie zastanawiała się nad tym zbyt często rozwiązując zadania Fairwyna. To było raczej zrozumiałe, wejściówka praktycznie za każdym razem po powiedzeniu „dzień dobry”, skutecznie odwracała uwagę albinoski od „lubienia” tych znaków. Jednak gdy po prostu zawieszała się myślami nad poleceniem, często przyłapywała się na zwyczajnym szkicowaniu pojedynczych run jak najbardziej estetycznie, niekiedy i w aranżacjach kwiatowych lub innych, odpowiadających w jakiś symboliczny sposób ich znaczeniu. Podniosła się i przysunęła swój pergamin bliżej Puchona, rysując runę „O” jednym, czystym pociągnięciem. - Bezpieczeństwo, lubię jej symetrię i to, w jak wiele rzeczy można ją wkomponować – nakreśliła kolejną. – Inspiracja, mam do niej sympatię z wiadomych przyczyn, jej nigdy nie jest za dużo – w bezpiecznej odległości, by przypadkiem nie stworzyć jakiegoś niebezpiecznego połączenia, wyszła spod jej dłoni R. – Droga, znów ze względów bardziej artystycznych niż znaczeniowych. – Ostatnimi, które postawiła na papierze były realizacja marzeń i transformacja. – A te na ich znaczenie. Zdecydowanie moi faworyci – uśmiechnęła się jakby sama do siebie, lustrując wzrokiem to starożytne pismo. – Profesor Fairwyn pewnie by błagał Merlina o pomstę za to, co teraz powiem, ale runy interesują mnie przede wszystkim pod kątem artystycznym – wyraźnie się ożywiła na myśl o sztuce i to, jak niezwykłą formą komunikacji była, o wiele chętniej i więcej mówiła właśnie w kontekście co do niej. – Bo czy to nie jest fascynujące, jak wiele przekazu można zawrzeć w jednym znaku z zaledwie kilku prostych kresek? Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że może Seva nie interesować ten temat, na pewno nie należał do top 10 wątków utrzymujących rozmowę. - Wybacz, trochę się o tym rozgadałam – wycofała się lekko, trochę speszona własnym zachowaniem. Wciąż jednak miała ochotę rozmawiać. – A jak idą twoje zadania? Mam nadzieję, że choć trochę lepiej…
Uśmiechnął się nieznacznie widząc, że wywołał uśmiech na jej twarzy swoimi trafionymi, można rzec, synonimami. Cóż, inaczej nie dało się nazwać tego zoo w jego dormitorium. Postanowił jednak przystopować trochę z tymi żartami, obawiał się interwencji bibliotekarki. Pewnie by im dała po łapach miotłą do ścierania kurzu i tym samym przedmiotem wypędziła z pomieszczenia, nie uznając słów sprzeciwu. Jeszcze przyjdzie czas na takie opowieści. Może nawet jeszcze dzisiaj, ale musi trochę odciągnąć uwagę dziewczyny od tego tematu, żeby nie byli zbyt głośno. Cóż on by poczynił, odcięty od ksiąg pełnych wiedzy? Jak by uzupełnił swoje wypracowania, gdyby go wypędzono z biblioteki? - Mam dla ciebie jeszcze kilka opowieści, ale na razie nadróbmy trochę pracy - powiedział, dokańczając zdanie w swoim wypracowaniu. Zaraz jednak zainteresował się rysunkami Elizy - to znaczy runami, którymi chciała się podzielić. Dla niego, jak już mówił, to była czarna magia, więc może zrozumie cokolwiek, kiedy ona będzie mu opowiadać. I tak ją podziwiał za to, że miała cierpliwość do tego. On nie cierpiał ślęczeć nad tą nauką. - Jedno mogę stwierdzić na pewno: masz dużo większą wiedzę w tym zakresie, niż ja. Jeśli kiedykolwiek wyniknie podobne, przypadkowe spotkanie jak dzisiaj, to nie omieszkam zwrócić się do ciebie o pomoc - rzucił rozbawiony. - Zaiste, fascynujące. Nigdy nie patrzyłem pod runy pod kątem artystycznym, ale gdyby spojrzeć z tej perspektywy... To nawet można uznać je za interesujące. - Nigdy się nad tym nie zastanawiał, żeby odbierać "nielubiane" przedmioty w ten sposób. Może to dobry sposób, żeby się do nich przekonać? Musi tego spróbować. Wyprostował się nieco, tak żeby dziewczyna mogła zobaczyć efekty jego pracy, bo jak dotąd wisiał nad pergaminem górną częścią ciała i zerkał na zapiski Elizy. Trzeba było przyznać, że dość sprawnie mu to szło - pewnie zachęcony wizją późniejszych, ponownych prób rysowania na czarnym pergaminie. Tak go ten temat zaaferował, że musiał tego spróbować znowu po tym, jak już dopełni obowiązków. - W porządku, jeśli masz ochotę opowiadać o runach, to śmiało. Nie jestem może najlepszym kompanem do rozmowy, jeśli chodzi o ten temat, ale za to jestem dobrym słuchaczem - popukał się lekko piórem w bok głowy, jakby chcąc podkreślić, że ma skupiony umysł, po czym uśmiechnął się zachęcająco. Nareszcie kompan do rozmowy o sztuce. Może powinien częściej odwiedzać bibliotekę. - Przy okazji może opowiesz mi, jaka jest historia twojego kociaka?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nadrobienie pracy brzmiało jak coś odpowiedzialnego, co zdecydowanie powinni robić, zamiast żartować o współlokatorach. To ile mieli do tego sił i chęci to inna kwestia, której Eliza wolała nie poruszać, tylko jeszcze bardziej by się zdemotywowała. Przy runach trochę się ożywiła i w sumie ją samą zdziwiło to, ile wiedziała po samym ich wykorzystywaniu w rysunkach i artystycznej wizji. Może wciąż nie potrafiła podstawić poprawnej liczby w zadaniu, albo napisać nimi zaklęcia tak, by nie powstała potworna abominacja, którą już można tylko spalić – i to dosłownie, przecież źle obliczona wartość runiczna może przynieść klątwę… - Śmiem wątpić czy mam tę wiedzę w kontekście, w jakim wymaga program zajęć, ale podzielić się zawsze mogę – uśmiechnęła się i wskazała długopisem na jego zdanie, które trzeba było nimi uzupełnić, by nie powstała wcześniej wspomniana abominacja zaklęcie. – Aczkolwiek może to trochę zająć i zmienić nam kolor skóry na tydzień lub zatruciem żołądkowym, opcje są nieograniczone – zażartowała, znów kierując większość swojej uwagi na notatki, nie zostało jej aż tak dużo przykładów, musiała tylko rozgryźć ich system. – Prawda? Zdecydowanie wolę styl klasyczny i realistyczny, ale z takiego minimalizmu jaki reprezentują runy, też można dużo wciągnąć do własnych obrazów – przyznała zadowolona, naprawdę ją to cieszyło, że mogła wreszcie porozmawiać z kimś o sztuce i powymieniać się spostrzeżeniami. Akurat jak przechodziła do kolejnej linijki szarad runowych profesora Fairwyna, Sev odsłonił swoją pracę. I zmotywował ją ten widok, chłopak napisał całkiem sporo i istniała możliwość, że zostanie im chwila na ponowne rysowanie. Tylko żeby to się stało i ona musiała dokończyć te nieszczęsne zadania. Ścisnęła mocniej pióra w dłoni, jeżeli tylko to dzieliło ją od sztuki, to nie było innego wyjścia jak to rozwiązać. - W sumie dużo więcej poza ich charakterem artystycznym nie jestem w stanie powiedzieć – wzruszyła ramionami, wyraźnie gestykulując na pergamin, który jakoś tak opornie się zapełniał. – O Vivaldim? – zapytała, trochę zbita z tropu. Kot, słysząc swoje imię wypowiadane przez Elizię, podniósł głowę i zlustrował ją i jej pergamin czujnym wzrokiem, jakby pilnując, czy na pewno się nie obijała, gdy ten pozwolił sobie na chwilę wytchnienia. Przyglądał się dziewczynie kilka sekund, czekając na coś więcej, ale zdając sobie sprawę, że jej głos nie był skierowany do niego, znów umościł się i przymknął oczy. Z kolei sama albinoska musiała te kilka chwil poświęcić na przemyślenie odpowiedzi, bo przyznanie się do bycia półwilą i problemów z panowaniem nad emocjami z tym idącymi, nie jest typowym tematem do luźnej rozmowy. Tak samo jak to, że nienawidziła półwilą w ogóle być, a kota dostała tylko dlatego, żeby pomóc jej się kontrolować. Zdecydowanie nie brzmi to jak opis kogoś, z kim chciałbyś siedzieć w czytelni w jednej ławce. - Dostałam go jako przyjaciela, gdy byłam jeszcze mała – powiedziała prawdę i miała zamiar prawdę mówić, po prostu z pominięciem niewygodnego faktu istnienia jej genetyki. – Wiesz, kiedy jest się dzieckiem wychowywanym w konserwatywnym, tradycyjnym rodzie czarodziejskim, nie ma się czasu ani możliwości na poznawanie przyjaciół. Tylko na balach i galach czarodziejskich widywałam się z moimi rówieśnikami. A Vivaldi jest przy mnie wszędzie i zawsze – mówiąc to, pogłaskała kota z lekkim, nostalgicznym uśmiechem. – Taki opiekun… I surowy nadzorca mojej nauki – zażartowała, a jakby w potwierdzeniu futrzak miauknął znacząco, jakby potwierdzając jej zdanie.
- Śmiem twierdzić, że twoja wiedza z zakresu run jest dużo większa, niż moja - zażartował, jednak była w tym część prawdy. Akurat runy mógł poświęcić na poczet większej ilości godzin z jakiegoś innego przedmiotu, który, w jego mniemaniu, dużo bardziej by mu się przydał, niż wspomniane wcześniej zajęcia. Nie widział sensu posiadania wiedzy w tym zakresie, a na lekcjach i w pracach domowych dawał od siebie wymagane minimum i ani chwili więcej. - Myślę, że jestem zdolny do poświęceń typu zmiana koloru skóry, byleby jakoś przeskoczyć ten temat - dodał z rozbawieniem i poprawił zdanie, które wskazała dziewczyna. - A próbowałaś może kiedyś zawrzeć jakąś runę w obrazie? W ramach symboliki, albo innym sposobem? Może to byłoby przekonujące, żeby jakoś zachęcić się do tego tematu. Tak jak mówiłem, jeśli chodzi o odrabianie pracy domowej z zakresu run, to zawsze robię to na samym początku. Umysł świeży i w miarę zmotywowany, a poza tym tłumaczę sobie, że najgorsze zrobię na początku i potem mam z głowy. Zastanawiał się, ile osób jest podobnych do niego, które mają takie samo zdanie w tym temacie. Odłożył na chwilę pracę, chcąc wsłuchać się w opowieść dziewczyny. Cóż, o zwierzakach to on mógł rozmawiać całymi godzinami i nigdy mu się to nie nudziło. Zdumiewające było to, jak bardzo potrafiły się od siebie różnić wyglądem, charakterem i zachowaniem, mimo że należały do tej samej rasy. Oczywiście, wyszczególnionej rasy, nie w ogólnym pojęciu zwierząt. W pewnym momencie uświadomił sobie, że rodzina Elizy i jego też znacząco się różni. On się wywodził z normalnego, mugolskiego domu; wyglądało na to, że dziewczyna ma bardziej... szlacheckie korzenie. Tak przynajmniej wywnioskował z jej wypowiedzi, zwłaszcza po tym, kiedy użyła określenia "ród czarodziejski". Uznał, że powinien ostrożnie dobierać słowa w tym temacie. Jakoś nigdy nie miał okazji obracać się w takim towarzystwie, rodzice też o tym jakoś nie opowiadali. Eliza z pewnością wiedziała o tym trochę, jako że znała się z Chrissie. - Czyli... Vivaldi zastępuje ci prawdziwego przyjaciela, dobrze rozumiem? Cóż, jest o tyle lepszy, że zawsze wysłucha w razie potrzeby, a czasami tylko to jest potrzebne, kiedy ma się problemy albo potrzebę porozmawiania. Nie żadne złote rady ani chęć pomocy, tylko zwykłe spuszczenie pary, opowiedzenie o problemie i swoich uczuciach jemu towarzyszącym. No i jest pewność, że nikomu nie powie - dodał znaczącym tonem. - Jeśli nie on, to mam rozumieć, że nie dałbym rady namówić cię na oderwanie się od rysunku i wzięcie za naukę? - W jego głosie igrała nutka rozbawienia. Przyciągnął do siebie z powrotem pergamin i postanowił dokończyć to wypracowanie za jednym zamachem, a to wszystko dzięki podzielnej uwadze - mógł jednocześnie pisać albo czerpać informacje z ksiąg i słuchać dziewczyny.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
- Wiesz, jeżeli tymczasowa zmiana koloru skóry nie jest dla ciebie problemem, to transmutacji też można się kiedyś razem pouczyć… Przydałyby mi się z tego dodatkowe zajęcia – aż przeczesała palcami włosy na wspomnienie o ostatniej lekcji, zdecydowanie jej wtedy nie poszło. Chłopak szybko jednak odwrócił jej myśli od tamtego nieporozumienia, którym były zajęcia. – Kilka razy tak, pojedyncza runa otoczona kwiatami albo zwierzętami, zawsze farbami, wtedy da się namalować runę na złoto, wyglądają fantastycznie w takiej otoczce! – zachwyciła się, kochała używać złotych pigmentów i nie często miała okazję rozmawiać o tym z kimś, kogo też interesowała sztuka. – Muszę spróbować twojego sposobu, brzmi o wiele lepiej i skuteczniej niż moje „może kiedy indziej” z przedmiotami, których nie lubię – zażartowała. Wysłuchała uważnie wypowiedzi Seva na temat Vivaldiego. Miał całkowitą rację w tym, co mówił. Kot przez bardzo długi czas zastępował jej przyjaciela, do którego mogła porozmawiać lub przytulić. Rodzeństwa żadnego nie miała i gdyby chciała mieć, pod ich dachem musiałoby dojść do kolejnej zdrady jej ojca, a tego głowy rodu Bell by chyba nie zniosły. - Nie można się nie zgodzić – uśmiechnęła się lekko, znów bezwiednie głaszcząc puchatego przyjaciela. – Widziałeś jego znaczący wzrok gdy rysowałam? To jedyna siła, która mnie odciągnie. Wiesz, mieszka ze mną, wolę nie ryzykować – odpowiedziała mu tak samo rozbawionym tonem. Choć kryło się w tym też i ziarno prawdy. Vivialdi potrafił być naprawdę surowy, jeżeli chodziło o tryb życia tej małej albinoski. Pilnował jej jakby była jakimś motylkiem, a nie człowiekiem i uważnie lustrował każdego, kto do niej podchodził, no kot obronny. Kiedy zasypiała przy stole, ten budził ją od razu, by wstała i poszła do łóżka. Towarzyszył jej przy każdym artystycznym wypadzie, jakby chcąc się upewnić, że emocje nie wzięłyby nad nią góry. No i te prace domowe… Vivi wiedział, że powinna się uczyć i kiedy wystarczająco długo go ignorowała i odkładała swoją naukę, nie był łaskawy. Obrażony potrafił wydzierać się w nocy, łapać ją za stopy gdy spała, no normalnie obraza majestatu. - Potrafi być przerażający – zaśmiała się. – Jeszcze kiedyś wygryzie mi włosy, muszę się uczyć – ale mimo tego co mówiła i tak głaskała futrzaka. – A ty? Masz jakiegoś zwierzęcego przyjaciela?
- O, transmutacja akurat jest o wiele ciekawsza, niż to co dzisiaj robimy - stwierdził i odłożył wypracowanie na bok, jako że je skończył. Zostało jeszcze jedno, z zielarstwa bodajże. Łatwizna, aż dziw, że pozostawił to do uzupełnienia. - Myślę że zmiana koloru skóry to jedna z łagodniejszych rzeczy, jakie mogą się nam przytrafić na transmutacji - dodał rozbawiony. Co prawda on jeszcze nigdy nie nabawił się jakiegoś dziwnego "wypadku" na zajęciach, ale kilka razy był świadkiem. - Taak, zdecydowanie polecam ten sposób. - Ponownie poprawił okulary; ciągle mu się zsuwały od tego pochylania. - Szkoda tylko, że sam go nie stosuję w przypadku run. Ja w zasadzie nigdy nie próbowałem ich wkomponować w rysunek. Jeśli masz jakieś prace, to może mi pokażesz przy następnej okazji? Oczywiście, biorąc pod uwagę sytuację, kiedy wpadną na siebie ponownie w bibliotece. Jeśli nie, to zawsze można się spotkać pod pretekstem stworzenia nowego rysunku. Przecież muszą jeszcze wypróbować patent z wykałaczkami oraz inne sposoby użycia połączenia biała kredka - czarny pergamin! - Faktycznie, nie dało się nie zauważyć - uznał, podejmując temat kota, który od czasu do czasu lustrował ich uważnym spojrzeniem. Faktycznie, było tak "taksujące", że aż sam miał ochotę momentalnie powrócić do wypracowania, zanim dopadną go wyrzuty sumienia - mimo że to spojrzenie nie było przeznaczone dla Seva. - Cóż, chyba każdemu przydałby się taki strażnik nauki. - Zwłaszcza dla mnie, jeśli chodzi o runy, dodał w myślach. - Zadziwia mnie, jak bardzo to mądre jest stworzenie. Zupełnie, jakby był zaczarowany - zażartował. Dobrze wiedział, że koty to niesamowicie mądre zwierzęta i niektórzy nawet potrafią z nimi "rozmawiać". Przypuszczał jednak, że Eliza mimo wszystko dobrze się uczy, nawet gdyby nie miała Vivaldiego za strażnika. Samo to, jak przykładała się do tych run - on się aż tak nie przykładał, żeby to robić dokładnie. Robił to, co musiał i z przyjemnością odkładał pracę na bok. A najlepiej jak najdalej, na drugi koniec stołu. - Ja mam sowę. Taką zwyczajną, pospolitą. Jakbyś poszła do sowiarni, to z pewnością by ci się nie rzuciła w oko. Jedyne co ją wyróżnia to chyba to, że dałaby sobie wyskubać pióra za herbatniki. Tak więc uważaj co ze sobą bierzesz, kiedy się tam wybierasz, bo herbatniki wyczuje nawet w kieszeni - wycelował w dziewczynę końcówką swojego pióra dla podkreślenia słów, a potem się uśmiechnął. Z tymi herbatnikami nie było żartów. Nawet nie potrafił zliczyć, ile razy sowa wplątała mu się w sweter, kiedy próbowała wysępić ciastko. - Jednak zastanawiam się nad jakimś zwierzakiem, który mógłby mi towarzyszyć na co dzień. Wiem, że sowa lepiej czuje się wśród swoich, poza tym w dormitorium mogłaby zostawiać niechciane niespodzianki. Wolę tego uniknąć. Może wybierzemy się kiedyś razem obejrzeć jakieś zwierzaki? Po chwili dopiero uświadomił sobie, że proponuje dziewczynie kolejne spotkanie. I to tak sam z siebie. Wygląda na to, że chyba miło mu się spędza z nią czas, nawet jeśli to ślęczenie nad pracą domową.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
- Trudno się nie zgodzić, zawsze jest ciekawie jak komuś przefarbuje włosy na inny kolor – przyznała, ale czy wolałaby teraz bawić się w zaklęcia transmutujące? Chyba niekoniecznie, choć jej ostatnia porażka ani trochę nie była tak spektakularna, jak wywołanie krowich łat na skórze czy coś w tym rodzaju, wolała chyba nie ryzykować. – Ale i tak śmiesznie by było zobaczyć nawet ten „łagodniejszy” wypadek. Może niekoniecznie na sobie. Choć jak miałaby się nad tym zastanowić, zmiana koloru skóry na okres wakacyjny wcale by jej tak nie przeszkadzała. Nie wiedziała za bardzo, na jakiej zasadzie działało akurat to konkretne zaklęcie, ale jeżeli faktycznie zmieniałby skórę a nie tylko malował ją na wierzchu, może uniknęłaby tylu nieprzyjemnych poparzeń przy krótszym rękawku. - Musisz się zacząć słuchać własnych rad, są dobre – przyznała z uśmiechem, sama często miała tak, że dając komuś radę nie potrafiła we własnym życiu się do niej odnieść. – Całą masę, zebrałam niezłą kolekcję przez to, ile ich szkicuję gdy się wyłączam na zajęciach z run – kto wie, może gdyby więcej czasu poświęcała ich zasadom, a nie wyglądowi, byłaby w to naprawdę dobra. Chyba nigdy mieli się nie dowiedzieć. – Będę pamiętała, żeby zabrać je następnym razem, jak będę szła do biblioteki. Oczywiście, że mogli na siebie nie wpaść przy następnym spotkaniu. Faktem było wręcz, że szansa na kolejne spontaniczne zahaczenie o siebie była naprawdę malutka. Nie przeszkadzało jej to jednak w tym postanowieniu, w końcu kilka rysunków jakoś drastycznie nie obciążyłoby jej torby, skoro i tak nosiła już cały szkicownik. - Taaak, potrafi dać o sobie znać – zaśmiała się, zaczepnie ciągnąc kota za policzek. Otworzył na nią oko, ale przyzwyczajony do zachowania właścicielki, zupełnie nic z tym nie zrobił. – Każdemu mówisz? – spojrzała na niego bardziej „złowrogo”, chciała osiągnąć teatralnie groźny wygląd. Z tym, że nie była ani dobra w mimikę, ani spontaniczność więc wyszło jej bardziej komicznie, niż mogłaby się tego spodziewać. Chyba nie trudno stwierdzić, że nie wyglądała ani trochę jak zagrożenie. – Mogę ci go pożyczyć, kiedy będę chciała trochę poćwiczyć. To na tobie będzie wtedy wyładowywał frustrację – zażartowała i łatwo się było domyślić, że wspomniane ćwiczenia były w odniesieniu do sztuki, ta drobniutka albinoska zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kto pakuje na siłowni. Kot spojrzał na nią trochę urażony, jakby zrozumiał, że śmieją się z niego. Eliza pogłaskała go po głowie przepraszająco, to były żarty i na żartach na pewno by się skończyło. Nie ważne czego by o nim nie powiedziała, był dla niej zbyt cennym przyjacielem. No i zawsze zabierała go na swoje sesje ze sobą, niezależnie od tego, na co jej wena miała ochotę. - Herbatniki? To też zapamiętam, może ją poczęstuję, jak będę szła do sowiarni – nie miała w planach się tam zatrzymywać, ale dobrze było wiedzieć jak można zrobić sobie plusa u innych sów, gdyby poszła ze sprawą do swojego pierzastego Beethovena. Trochę zaskoczyło ją to nagłe zaproszenie, jednak wcale jej to nie przeszkadzało. Może i nie była największym Hogwarckim podróżnikiem, powiedziałaby nawet, że była na samym dole tej listy. Ale w miłym towarzystwie przyjemnie jest się gdzieś przejść, a już szczególnie, gdy oznaczało to wizytę u zwierzaków. Pokiwała głową z entuzjazmem. - Bardzo chętnie. Wiesz, znam wzrok tych wymagających. Uchronię cię przed drugim Vivaldim – kolejny komentarz spotkał się z urażonym miauknięciem. – Wiesz już jakiego zwierzaka chciałbyś kupić? Czy idziesz się im wszystkim przyjrzeć i czekać jak coś zaskoczy?
Hmm, a może by tak przefarbować się na zielono? Dopiero by wyglądał. Inny kolor skóry w sumie też nie byłby tak głupi (zwłaszcza w połączeniu z jakimś fajnym kolorem włosów), ale czasami różdżka żyła własnym życiem i mógł wyjść efekt o wiele gorszy od zamierzonego... A żeby go odwrócić, zapewne trzeba by się zwrócić do mistrza eliksirów po jakieś serum albo do skrzydła szpitalnego, choć też nie wiadomo, czy przypadki nieudanych zaklęć trafiały właśnie tam. - Cóż, zawsze możemy popróbować albo poczekać na lekcję, na której będziemy to ćwiczyć. - Zaczął sobie wyobrażać dziewczynę z innym kolorem włosów, ale dość ciężko mu to szło. Była tak jasna, że niemal emanowała światłem jak rusałka i ciężko było ją sobie wyobrazić, na przykład, w czarnych włosach. No i komicznie by wyglądała, zważając na to, że nawet rzęsy miała mleczne. - Skoro już podjęliśmy ten temat, to w jakim kolorze skóry i włosów by się waćpanna widziała? - spytał, starając się przybrać dworski ton. Dla wzmocnienia efektu jeszcze skinął nieznacznie głową, jakby przyzwalając jej na odpowiedź, i jednocześnie próbował się nie roześmiać, bo czasami naprawdę ciężko było mu zachować powagę w takich momentach. Niemniej jednak tym razem mu się udało. - Zawsze tak jest, zauważyłaś? Innym daje się lepsze rady, niż sobie samemu. Ciekawe, czym jest to spowodowane i dlaczego ja sam nie motywuję się do nauki w ten sposób. - To faktycznie dawało do myślenia. Może on też powinien sprawić sobie jakiegoś kota, który by przejął umiejętności od Vivaldiego i potrafiłby "dopilnować" Seva, żeby bardziej skupił się na przedmiotach, które nie lubi? Mógłby mieć z nich dobrze stopnie przy niewielkim (jak dla niego) wysiłku, jednak ciągle sobie tłumaczył, że nie jest mu to aż tak potrzebne, skoro nie wiąże z tym przyszłości. Zupełnie ignorował tłukący się w jego umyśle głosik, że przecież dobre stopnie zawsze się przydadzą, nieważne, czym będzie się kiedyś zajmował. - Mam nadzieję, że nie masz krótkiej pamięci, ale w razie potrzeby mogę ci przypominać o tych rysunkach, bo jestem ich naprawdę ciekaw - dodał zupełnie szczerze. Spojrzał dziewczynę akurat w momencie, kiedy zrobiła swoją "groźną" minę. Mimo że wyszedł z tego lekki grymas, Sev chyba dobrze odczytał intencje, robiąc udawaną, przerażoną minę i unosząc dłonie w geście obronnym. - Okaż litość, pani! - jęknął. Faktycznie, Eliza wyglądała tak "groźnie", że jedyne co miało się ochotę zrobić, to poczochrać ją po głowie. Przeniósł zaraz spojrzenie na Ducha (jak w myślach nazywał kota, z oczywistych powodów spowodowanych kolorem futra). - Myślę, że jest zbyt przywiązany do swojej właścicielki, żeby dać się pożyczyć. Zresztą, wtedy dałabyś mu idealny powód do tego, żeby się obraził i wygryzł ci łysy placek na głowie - rzucił rozbawiony i zaryzykował podrapanie kota pod bródką. Najwyżej mu palec odgryzie, trudno. Skoro zna się z właścicielką, to może z futrzakiem też uda się zakumplować. - Po prawdzie to jestem zdania, że to zwierzak wybiera właściciela, a nie odwrotnie. Nie idę z żadnym nastawieniem, w zasadzie nigdy nawet nie byłem w tym sklepie. Bena - czyli moją sowę - dostałem w prezencie na rozpoczęcie nauki w Hogwarcie. Myślę jednak, że nie obrazi się, jeśli pojawi się nowy towarzysz, chociaż kto wie... - zawiesił się na chwilę, myśląc o tym, jak bardzo obrażalskie potrafią być sowy. Cóż, akurat Ben jak dotąd był obrażony tylko wtedy, kiedy chłopak pojawiał się bez jego ulubionych ciasteczek. - Skończyłem - dodał z westchnieniem i schował ostatni pergamin do plecaka. Odchylił się na krześle i złożył ręce na brzuchu, zerkając na pracę dziewczyny. Zaraz jednak nachylił się z powrotem nad stołem. - Dużo tam jeszcze ci zostało? Może jednak łyknę coś wiedzy, nawet z samych obserwacji. - Przynajmniej taką miał nadzieję.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
- Czekanie na lekcję wydaje się o wiele bezpieczniejszą opcją – stwierdziła, w sali był zawsze profesor, który mógł naprawić błędy mniej ogarniętych uczniów i usunąć wszelkie niepotrzebne efekty. – Ale jak lubisz ryzyko… - dodała po chwili z uśmieszkiem, bo mimo wszystko była chętna na jakieś pozalekcyjne zmagania z transmutacją. – Waćpanna? – zaśmiała się na to określenie, postanowiła jednak podążyć za tą małą zabawą, w końcu dworskie grzeczności nie były wcale jej obce. Z wyuczoną wręcz precyzją uniosła lekko nosek do góry i wyprostowała się, cała jej postawa nabrała o wiele więcej pewności. Choć nie chciała wstawać od stołu, by poprawnie się ukłonić, i tak złapała brzegi swojej sukienki i skłoniła się lekko. – Przyjemnością jest dostać takie zainteresowanie od pana, panie Grim. Jeżeli mogłabym sobie zażyczyć takiego luksusu, chciałabym prosić o każdy kolor, który nie doprowadzi mojej skóry do poparzeń w pierwszych sekundach zetknięcia ze słońcem. I choć mówiła to z idealną dykcją i akcentując odpowiednie sylaby, by brzmieć wyniośle, całą jej grę przerwał w końcu jej własny chichot. Bo to było tak głupie, że używała tego tonu i słownictwa w czytelni w Hogwarcie, nieudolnie uzupełniając runy. Wydawało jej się, że zapomniała jak mówić, prawdopodobnie nie ułożyła tego zdania idealnie i na balu jego szyk mógłby nie być dostatecznie wyniosły, ale i tak poszło jej całkiem nieźle, choć o wiele bardziej karykaturalnie, niż jest w rzeczywistości. - Byłoby o wiele prościej, gdyby samemu słuchało się własnych rad… Może zapisz je na kartkach i zawieś je na ścianie? Niech na dzień dobry cię witają, może jak będą tak cały czas na ciebie patrzeć, to zadziałają jak Vivaldi – zastanowiła się. – Chociaż nie pogryzą cię w stopy, sam zdecyduj czy to minus czy plus – jakby nad tym pomyśleć, na pewno byłyby mniej efektywne. Mogła czasami denerwować się na fakt, że kot nie dawał jej możliwości olania przedmiotów, które ją szczególnie nie interesowały. Z drugiej strony wiedziała, że gdyby nie on, później ona sama wypominałaby sobie, że mogła przyłożyć się bardziej, co wcale nie byłoby dobre dla zdrowia psychicznego. – Nie wiem czy są warte aż takiej atencji, ale spokojnie, nie zapomnę o nich – zapewniła z uśmiechem. Ich drobne, teatralne zagrania znów wybiły jej uwagę od run. Zamiast tego, zachęcona reakcją, zmarszczyła mocniej nosek w tej swojej „groźnej minie” i przybrała złowieszczy ton, znów przerzucając się na tą idealną dykcję i akcentowanie, połączone z dworskim, melodyjnym brzmieniem. - Nie mnie pan powinien o litość błagać, a Vivaldiego, któremu spowalnianiem nauki zadrę żeś uczynił – ponownie jednak długo takiego tonu nie wytrzymała, chichocząc pod nosem i zrzucając z siebie całą tę grę. – Myślę, że sama jestem do niego zbyt przywiązana, żeby go oddać – pogłaskała kota, ale ten nie dał się nabrać drobnym pieszczotom i wyczuł chyba, że trochę za dużo czasu poświęcali wygłupom. Położył swoją puchatą łapkę na jej notatkach i łypnął na nią znacząco. Lepiej było nie zadzierać z Vivaldim. – No i nie naraziłabym się mu tak mocno, wtedy to nawet profesor od transmutacji by mi nie pomógł – zażartowała, pochylając się lekko nad notatkami, zostało jej niewiele. W tym czasie Sev spróbował swoich sił w obłaskawieniu futrzaka. Kot przyjrzał się jego dłoni trochę podejrzliwie i znów popatrzył na stół. Widząc jednak, że jego pani wróciła do pracy, on sam dał się pogłaskać i nawet mruknął zadowolony. – To bardzo dobre podejście, nie ma co wymuszać przyjaźni u zwierząt na siłę – skomentowała, wciąż nie podnosząc wzroku. Wizja skończonej pracy domowej była coraz bliższa. – Też nigdy jeszcze tam nie byłam… Niezgubienie nas pozostaje w twoich rękach – machnęła w jego stronę piórem, by po chwili wrócić do pisania. – Myślę, że jeżeli nowy towarzysz pojawi się wraz z pudełkiem herbatników, to nie będzie specjalne zły. Kiedy chłopak skończył swoją pracę, jej zostały już tylko trzy zadania do uzupełnienia. Po całej stronie tego języka i niezrozumiałych obliczeń ich wartości magicznej, nareszcie zaczynała czuć się trochę pewniej. Nie mówiąc już o najzwyczajniejszej uldze, że te męki dobiegały końca. Oczywiście mowa tu o samej pracy domowej, rozmowa była przyjemniejszą częścią i chyba tylko dzięki niej Eliza jeszcze nie uderzała głową o stół jak wariatka. - Nie jestem ekspertem, ale przy układaniu run, ważne jest, by zachować ich odpowiednią wartość. Liczbą magiczną dla tego zapisu jest dwadzieścia cztery i w zadaniu chodzi o to, żeby tak ułożyć runy, żeby tą wartość magiczną potęgować i mnożyć, bo jest to możliwe – uzupełniła kolejny znak w zdaniu. – Tylko trudne, jeżeli jest się artystą a nie matematykiem – zażartowała, już skupiając się na dobre na temacie. Wszystko zajęło jej maksymalnie dwadzieścia minut, bo po całej przeprawie przez pierwsze przykłady, lepiej rozumiała te kolejne i robiła je analogicznie. Przy okazji starała się wytłumaczyć chłopakowi dlaczego jest tak, a nie inaczej. Wkrótce mogła zwinąć pergamin i z zadowoleniem schować go do torby. Vivaldi wyglądał na dumnego i miauknął na nią, wtulając się w nią łepkiem. - To co, mamy jeszcze chwilę czasu? – zapytała, chcąc jeszcze trochę porysować.
Starał się ukryć narastające rozbawienie, kiedy obserwował ją, udającą jakąś szlachciankę. Żarty żartami, ale musiał przyznać, że jej... ruchy były dość wyuczone. No, tak to przynajmniej wyglądało, na chwilę obecną nie mógł w głowie znaleźć lepszego określenia. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, jakie miał o jej rodzinie - bazując na tym, o czym wcześniej rozmawiali. Rusałka (też nadał jej "swoją" nazwę, tak jak dla jej kota) wydawała się być z jakiejś rodziny wyższego rodu, tak jak już wcześniej słyszał. Postanowił nie drążyć tematu, jako że kiedyś z pewnością się sam nawinie. To nie przeszkadzało mu jednak, żeby nadal zgrywać "szlacheckie" zachowanie. - Ależ oczywiście. - Miał ochotę wstać i zafalować ręką, iście po dworsku, ale nie chciał zwracać na siebie uwagi osób dookoła. Zaraz by się zaczęły dziwne spojrzenia, a oni przecież się tylko wygłupiają. I co najważniejsze, po cichu! Zadziwiające było to, jaką uwagę zwracało krzesło właśnie odsunięte od stołu, zwłaszcza w miejscu pełnym ciszy. Nie, na takie zachowania jeszcze będzie czas i pora, ale w innym miejscu. - Panienka życzy sobie kolor czekoladowy? Ciemny pigment skóry skutecznie chroni przed promieniami słonecznymi. A może śniady? Dla wzmocnienia efektu zalecam suknię z długimi, bufiastymi rękawami - i wtedy słońce niestraszne - starał się mówić tubalnym głosem dla wzmocnienia efektu. Komicznie to wyglądało i o mało nie parsknął śmiechem, kiedy Eliza zachichotała. Udało mu się jednak zachować rezon. Złożył jedną rękę w poprzek brzucha, tak, jakby ją trzymał za pazuchą, zmrużył powieki i podniósł nieznacznie brwi, przyjmując poważną minę. Trwał tak przez chwilę, aż w końcu poległ na ławce i zaniósł się cichym śmiechem, jednocześnie modląc się w duchu, żeby bibliotekarka tego nie usłyszała. Z pewnością zarobiłby co najmniej tygodniowy zakaz wstępu do biblioteki. Po napadzie śmiechu podniósł się z ławki i zaczął przecierać oczy, bo z tego wszystkiego aż się popłakał. Oczywiście z rozbawienia. Musiał dać sobie chwilę na uspokojenie, zatem wziął się za wycieranie szkieł okularów, próbując zachować powagę. Co nie było łatwe. - Ty to masz jednak pomysły. - Pokiwał głową, wydymając dolną wargę. W sumie to było niegłupie! - To tylko znowu potwierdza fakt, że znowu udzielasz mi rady. Mnie, zamiast sobie. - Ledwo się powstrzymał, żeby znowu się nie zaśmiać. Od tego powstrzymywania aż mu świeczki stanęły w oczach i musiał zakryć się rękawem swetra, uporządkować myśli. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy się niczego wspólnie nie nauczą. Chyba zbyt łatwo dopada ich głupawka. Zaraz jednak zrobił udawaną, oburzoną minę. Jak ona mogła powiedzieć, że obrazy nie wymagają atencji! Toż to ujma w jego stronę i cios w serce! Dziewczyna chyba nie zauważyła jego reakcji, bo akurat ponownie skupiła się nad runą. Postanowił uciąć temat i napastować ją o rysunki przy każdej okazji, mając jednak po cichu nadzieję, że będzie pamiętać o tym, żeby je zabrać. Nachylił się nieznacznie w jej stronę. - Zdradzę ci sekret, ale nikomu nie mów: kiedy robisz takie miny, to wyglądasz jak wkurzony pomeranian. - Przeniósł zaraz spojrzenie na Ducha, zastanawiając się, ile prawdy jest w słowach dziewczyny. Futrzak nie wyglądał na takiego, który mógłby wyrządzić takie szkody, chociaż kto go tam wie... Wiele roślin w cieplarni wygląda niepozornie, ale wystarczy krzywo na nie spojrzeć i zaraz można paść trupem. - I tak nic nie zrozumiałem - powiedział, szczerząc zęby. - Liczba magiczna dla zapisu, wartość potęgować... - zaczął powtarzać, jednak bez jakiekolwiek zrozumienia. Zaraz zrobił duże oczy niczym sowa i otaksował dziewczynę. - Czy ktoś powiedział czasu? Czy ktoś ma na myśli może rysunek? Najchętniej zrzuciłby ze stolika wszystko jednym ruchem ręki i wyciągnął materiały, ale wtedy to już pewnie by dobił do miesięcznego zakazu wstępu do pomieszczenia, gdyby zrzucił drogocenne księgi... Ze względu na szacunek do nich odniósł je na stolik (skąd później zabierała je pani bibliotekarka), i z zadowoloną miną powrócił do ich stolika. - Biały pergamin czy czarny? - zapytał, ruszając sugestywnie brwiami.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Widziała, jak chłopak ledwo powstrzymywał śmiech przy jej parodiowaniu dworskiego zachowania, a teraz i ona musiała się powstrzymywać, widząc jego. Przygryzała wnętrze policzka, żeby jakoś powstrzymać się od wybuchu, ale chichot tylko narastał i aż musiała zasłonić usta, już po raz kolejny tego dnia, żeby wyciszyć dźwięk. W przeciwieństwie do nich ludzie tu jednak przychodzili się uczyć, cóż, to cała reszta naprawdę wiele traciła. - Choć wszystkie opcje brzmią obłędnie, wybrałabym chyba to klasyczne piękno czekolady. Poprosiłabym je jednak wraz z bufiastymi rękawami, elegancji nigdy za wiele – kiwnęła na niego głową z aprobatą. I znów musiała samą siebie powstrzymywać, chowając twarz w dłoniach, by tylko samej po raz kolejny nie położyć się na stole ze śmiechu. Chyba uczenie się w obecności Seva nie było najlepszą opcją? W końcu zdecydowanie nie odrabiali pracy domowej z dramaturgii i teatru. Za to chętnie powtórzyłaby takie sesje, tylko może bez rozpraszacza w postaci zadania z run. - Bo widzi pan, szanowny panie Grim, ja nie potrzebuję akurat tej rady. Vivaldi robi za budzik, ścianę z karteczkami i sobowtóra Fairwyna w jednym – dość wygłupów Eliza, nauka! To była z kolei rada, do której ciężko się było dostosować, tylko że nie mogła tego uniknąć. A im wcześniej, tym lepiej. Szkoda, że nie zobaczyła oburzonej miny Seva, pewnie i na to jakoś by zareagowała kolejnym, teatralnym zagraniem. Miała jednak choć trochę poczucia obowiązku, no, jej kot miał choć trochę poczucia obowiązku. Nie straciła jednak kolejnej okazji, kiedy to chłopak nazwał ją wkurzonym pomeranianem. W pierwszej chwili spojrzała na niego tak samo „groźnie”, chcąc go przestraszyć. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że musi robić tak samo głupiutką minę, jak nie bardziej i zabrakło jej trochę słów na uformowanie jakiejś arystokratycznej odpowiedzi, nawiązując do wcześniejszej zabawy. Zamiast tego trochę się zaczerwieniła na policzkach, ale i tak powiedziała z pełną powagą, patrząc prosto na niego: - Szczek, szczek – wytrzymała tylko kilka sekund zupełnie grobowego wzroku, po którym prychnęła, wtryniając nos w notatki. Wspólnie zajęli się runami, a raczej w taki sposób, że dziewczyna rozwiązywała zadania i próbowała je tłumaczyć chłopakowi. Nie była jednak urodzoną nauczycielką, a przykładów nie zostało na tyle dużo, by można było dobrze zaprezentować tok myślenia przy ustawianiu znaków. Postanowiła więc pozostawić tę „lekcję” na samej teorii, w końcu mieli ważniejsze rzeczy do robienia. - Nie żartowałabym w tak poważniej sprawie – zażartowała, kiwając głową na tak w kwestii rysunku. Kiedy Sev poszedł odnieść księgi, dziewczyna zrobiła porządek w swoich własnych materiałach. Odpowiednio ułożyła pergaminy w torbie, tak, by nic się nie zgubiło ani jej później nie umknęło. Wyciągnęła także białe i szare kredki, mając nadzieję, na jeszcze jedną rundkę czarnego papieru. Efekty były zaskakujące, kontrast był mocniejszy i bardziej magiczny niż węglem na białej kartce i nie rozumiała, dlaczego od zmiany barw tak bardzo to zależało. Niby to były te same kolory, tylko w innej kolejności, a już taka różnica. W odpowiedzi na pytanie wyciągnęła do góry wszystkie swoje białe przybory i także znacząco się uśmiechnęła. Nie mogła się doczekać stworzenia następnego obrazu i mogła tylko współczuć ludziom z czytelni, którzy chcieli mieć chwilę spokoju, a teraz musieli znosić dwójkę artystów, natchnionych do pracy. Chłopak rozłożył nową kartkę i obydwoje pochylili się nad nią w zastanowieniu. - Też masz tak, że najciężej jest ci zacząć? – zapytała po kilku sekundach zadumy. – Pusta karta jest dość onieśmielająca, nie sądzisz? Można tyle rzeczy na niej postawić, że aż się człowiek boi, że ta pierwsza linia wszystko zepsuje.
Odetchnął głęboko, starając się nie popaść znowu w szaleńczy śmiech. Wygłupy musieli przełożyć na inny raz (a na pewno na inne okoliczności), bo już nie chciał, żeby dalej się narażali. Tym bardziej, że to było miejsce przeznaczone do nauki i innym z pewnością przeszkadza to, że chichrają jak dwa bobry. - Dość tych wygłupów, bo się nigdy nie uspokoimy - zadecydował, jednak nadal uśmiechał się jak głupi. Potarł twarz rękami, żeby nie myśleć o tym wszystkim, a to było akurat bardzo trudne, bo właśnie bardzo chciał o tym myśleć... - Dobrze, że chociaż skończyliśmy wypracowania, zanim palma nam odbiła. Wytrzymał tylko kilka sekund, do momentu, kiedy dziewczyna imitowała psi szczek. Schował twarz w zgięciu łokcia i przez pół minuty jego ciało wstrząsało się co chwilę, kiedy usilnie powstrzymywał śmiech. Tym bardziej, że kątem oka wychwycił jej minę. No i ma za swoje! Sam użył tego określenia, a teraz dziewczyna pokonała go jego własną bronią, jeśli można tak powiedzieć. Następnym razem muszą się gdzieś indziej przenieść z nauką, tak żeby nie musieć być cicho. Albo może jednak biblioteka jest najlepszym wyjściem? Zawsze przecież możliwość ewentualnego upomnienia albo wyrzucenia może ich motywować do tego, żeby jednak nie pajacować i zająć się tym, co trzeba. Trudny wybór. Leżał jeszcze chwilę z twarzą w łokciu, aż w końcu się uspokoił. Podniósł się i nawet nie spojrzał na dziewczynę, bo czuł, że za moment znowu straci panowanie nad sobą. - Przez chwilę nie patrzmy na siebie, błagam. Bo nie wytrzymam. Zajmijmy się rysunkiem albo przenieśmy się gdzieś indziej, bo inaczej zwariuję. Ledwo się powstrzymuję od śmiechu. - Oparł czoło o dłoń i uśmiechał się pod nosem. Chciało mu się śmiać nawet na samo wyobrażenie siebie w tej pozycji; chyba dopadła go jakaś głupawka. Znowu głęboko odetchnął. Przyciągnął do siebie przybory, rozłożył kartkę tak, żeby była pośrodku nich i wbił wzrok w pergamin. - Ciężko się nie zgodzić. Po postawieniu jednej linii zawsze jednak możesz dorysować kolejne, tak żeby to ułożyło jakąś całość. Szkic jest najłatwiejszy, jak dla mnie. Wiesz, co jest najtrudniejsze? - Tu chciał jej spojrzeć w oczy dla podkreślenia powagi sytuacji, jednak pewnie by parsknął śmiechem, więc tylko odchrząknął. - Wykończenie rysunku. Niejednokrotnie miałem taką sytuację, że rysunek był niemalże gotowy, ale ja musiałem tu wycieniować, tam postawić kilka linii... Zamiast zostawić to tak, jak jest. Takie dziubanie czasem pogarsza tylko końcowy efekt i później tego żałuję. Masz podobnie? Wziął do ręki jedną z białych kredek i postawił kilka kresek na kształt chatki. Sam nie wiedział, czemu znowu akurat chatka. Chyba nadal był zaaferowany zimowym krajobrazem i myślał, że chatka na tle drzew oddaje to najlepiej. Na szczęście linie były delikatne, więc zawsze można było dowolnie zmodernizować szkic, w razie gdyby Eliza miała inny pomysł. - Najgorsze za nami. - Uśmiechnął się do niej znacząco. - Oczywiście mam na myśli pierwsze linie - nie musisz się już obawiać. Myślisz, że popsuły cały efekt, czy ujdzie?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Bardzo dobrze rozumiała jego prośbę, sama miała problemy z utrzymaniem kamiennej twarzy, a w końcu nie chciała, żeby wyrzucili ich z tej czytelni, kiedy tyle rysowania przed nimi. Niby mogli przejść się gdzie indziej, ale nie miała pomysłu, gdzie. Prawdopodobnie pomieszczenia artystyczne o tej godzinie były zajęte jak zawsze. W wielkiej Sali strach było kłaść kartki na stole, żeby nie oberwały od jakiegoś posiłku lub pozostawionych na blacie po nim pozostałości. A czytelnia dawała im tak piękny widok na krajobraz. Nie żartowanie było poświęceniem się dla wyższej sprawy, które Elizia mogła przyjąć. - Chyba wciąż najbardziej przeraża mnie pierwsza kreska… Choć to zależy od pomysłu – zastanowiła się, próbując sobie przypomnieć własne sytuacje z blokadą artystyczną. – Kiedy wiem co mam narysować nie jest źle, bo wiem, co tam ma powstać. Ale kiedy po prostu chcę coś narysować bez wcześniejszego pomysłu co, no jest trudno – przyznała i westchnęła ze zrozumieniem, jego problem też był jej dobrze znany. – Uwielbiam detale, aż za bardzo. Czasami chcę wstawić ich tak dużo, że później patrzę na rysunek i zastanawiam się, jak doszło do tego, że tło jest bardziej wyraziste od pierwszego planu… Albo jak to się stało, że tak bardzo postarzyłam czyjeś ciało, bo chciałam dodać dodatkowe cienie i zmarszczki dla efektu – uśmiechnęła się, nie mogąc nawet zliczyć ile razy musiała coś ratować od własnego zaangażowania w pracę, albo w ogóle zaczynać na nowo. – Dlatego polecam farby olejne, są w stanie wybaczyć bardzo dużo. Pojedyncza warstwa potrzebuje całego dnia żeby wyschnąć, dlatego możesz spojrzeć dziesięć razy, czy aby na pewno nie przesadziłeś i jak coś, to trochę popracować z teksturą lub nałożyć jaśniejszy kolor. Kręciła białą kredką w palcach, zastanawiając się, co może się pojawić na kartce tuż przed nimi. A kiedy tylko Sev zaczął kreślić chatkę, w głowie nagle się rozjaśniło. Pokiwała z zadowoleniem i wzięła się do szukania odpowiedniej odległości i perspektywy, by narysować stado saren. Oczyma wyobraźni już była w stanie dostrzec puszyste pagórki, sosenki pokryte śniegiem i tą chatkę, schowaną w gęstwinie lasu, jakoby witającą przechodniów z puszczy. - Od razu lepiej z tą chatką – ucieszyła się, będąc w swoim żywiole. – Sarny w tle chyba do niej pasują?
- Widzę, że doskonale się rozumiemy - powiedział, rad, że dziewczyna przyjęła jego słowa i zrezygnowała z dalszego, wspólnego głupkowania. Rysunek był przecież o wiele ciekawszym zajęciem! - Po prostu może nie myśl o tym, co chcesz narysować i nie przywiązuj też zbyt dużej uwagi do tej pierwszej kreseczki. Albo może po prostu postaw ją, nie dociskając zbyt mocno do kartki, i wtedy zawsze w razie potrzeby możesz ją zetrzeć, zakryć innymi kreskami, zamazać - wymieniał, obserwując jej chwilowe wahanie. No i znowu byli zgodni co do szczegółów - jak się okazało, często dość zbędnych. - Przydałby się kot, który by łapał pazurami za rękę, kiedy uzna, że praca wygląda świetnie i nie wymaga "ubarwiania" zbędnymi detalami, które później aby nieco niszczą efekt końcowy. - Uśmiechnął się, łypiąc na Duszka. Szkoda, że to co powiedział, było niemożliwe. Wyglądało na to, że po prostu sami będą musieli posiąść tą umiejętność. Albo może będzie okazja, żeby rysować wspólnie - wspólnie, ale tak, że każdy ma swój rysunek i po prostu siedzą razem, ale rysują każdy swoje - i dzięki temu zawsze będzie można dopytać tej drugiej osoby, czy jest już dobrze, czy to wymaga jeszcze poprawek. Taka perspektywa osoby trzeciej. To tak jak z próbowaniem potraw podczas gotowania - Sev zawsze kogoś prosił, żeby spróbował potrawy pod kątem ewentualnego doprawienia, bo on sam nie miał smaku, jeśli o to chodzi. Węch przesiąkał mu zapachem potrawy, zmysł smaku nie potrafił precyzyjnie określić, jako że chłopak co chwilę czegoś próbował, dlatego już od jakiegoś czasu stosował tą zasadę, że wołał kogoś, aby ocenił, czy dość przypraw. To sprawdzało się dużo lepiej, niż osobiste sprawdzanie smaku potrawy. Lubił podawać posiłki, które nie wymagały doprawiania. - A co robisz w takich momentach, kiedy sobie uświadomisz, że przesadziłaś ze szczegółami? Starasz się jakoś "uratować" pracę, czy po prostu akceptujesz ją taką, jaka jest? Widział, że Eliza nadal się waha przed postawieniem swoich kreseczek. Ciekaw był, jaka wizja obrazu roi się w jej jasnej głowie. Przeczesał włosy ręką. - Sam nie wiem, jakoś mam ochotę znowu narysować krajobraz, bo czuję, że nie wyczerpaliśmy dostatecznie tematu. Moglibyśmy spróbować z inną perspektywą. - Pokiwał głową, przyjmując pomysł z sarnami. - Moim zdaniem super, w takim razie ja się pokuszę o jakiegoś lisa albo, o, sowę śnieżną! - Uniósł palec do góry, jakby wpadł na idealny pomysł, i zaraz wprowadził go w życie. Na szczęście pergamin był na tyle duży, że bez problemu mieścili się oboje tak, aby każdy mógł wstawiać własne detale. Miał nadzieję, że zapełnią całą kartkę, ale wątpił, żeby zdążyli to zrobić do końca. - Lisy chyba nie atakują saren, co? - upewnił się, kreśląc małego futrzaka. - Zmęczona runami?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
- Postaram się następnym razem odwołać do tej rady – powiedziała znad kartki, szkicując stado jelonków. – Mów kiedy uznasz, że jest ich za dużo. Ich rysowanie za bardzo absorbuje – uśmiechnęła się pod nosem, to było dokładnie to, co przed chwilą mówili o detalach. – I nie wiem jak u ciebie, ale z takim kotem straciłabym już rękę – zażartowała. Vivaldi, czując na sobie wzrok chłopaka, otworzył na chwilę oczy żeby mu się przyjrzeć. Jakby się pytał, czy Sev czegoś od niego oczekiwał. Bo dla kota robota tego dnia się skończyła. Elizia odrobiła pracę domową i się do niej przyłożyła, na razie więc miał wolne. Chyba że dziewczyna stwierdziła by, że rysunek jest ważniejszy od snu – wtedy wkroczyłby do akcji. Na razie jednak mieli czas. - Hmmm zależy od tego, czym aktualnie pracuję – podniosła na niego wzrok, wyciszyli się już chyba na tyle wystarczająco, że ich interakcje wróciły do miana przyjemnej rozmowy, a nie ataków śmiechu. – Kredki grafitowe zazwyczaj da się w jakimś stopniu zmazać i w to miejsce zrobić znacznie delikatniejszą warstwę. Woskowe aż tak nie wybaczają i wtedy to można już tylko pracę zaakceptować… No a farbami da się naprawić większość rzeczy, nie ważne, jak bardzo się popsuło – zatrzymała się na chwilę, by ocenić czy jeszcze jedna sarna to już nie będzie przesada. Ale gdyby wysunęła ją lekko przed stado, mogłaby wywołać całkiem zgrabny zabieg asymetrii i kierowania wzrokiem odbiorcy, więc w sumie, czemu nie. – Chociaż czasami wiem, że w pracy jest za dużo detali, ale sama te detale lubię i zostawiam ją taką, jaką jest, bo mi się podoba. A ty? Wydawało jej się, że stadko miało już odpowiednią ilość osobników, a nawet jak nie, to wciąż był szkic, można było jeszcze wszystko zmienić. Tymczasem aktualna grupka potrzebowała jakiegoś schronienia, a łanie wychodzące spomiędzy drzew zawsze wyglądały artystycznie. A więc czas na ustalenie pozycji pni. - Lis będzie się idealnie wkomponuje – skomentowała z uśmiechem, widząc ten nagły przypływ weny. – I nic dziwnego, że masz pomysły na krajobraz, ten papier jakby sam do tego zachęcał – sama miała ochotę po skorzystać z elementów ich poprzedniego dzieła, bo tak dobrze jej się na czarnej kartce akurat je tworzyło. – Gdybym miała robić kolejne runy, oczywiście, że zmęczona. Ale rysowanie to jak jakiś czar energetyczny, nawet zapomniałam, czego mi się wcześniej nie chciało – uśmiechnęła się przyjaźnie. – A po twoim pisaniu? Wena nie wytraciła się na wypracowanie?
- Jak dla mnie to możesz nawet tysiąc jelonków narysować. Ja w poprzednim rysunku zrobiłem armię bałwanów, więc może akurat się wyrówna - powiedział, starając się nie uśmiechać zbyt szeroko - w głowie pojawiła mu się durna myśl o wojnie bałwanów przeciwko jeleniom. Nie chciał jednak dzielić się wizją z jasnowłosą w obawie, że to wywoła kolejną falę śmiechu, a przecież dopiero co się uspokoili. Niemniej jednak przez chwilę zastanawiał się nad najbardziej prawdopodobnym wynikiem takiej batalii. Aż dziw, że myśli o takich głupotach, zamiast skupić się na rysunku. To już by było bardziej prawdopodobne, gdyby się uczył (zwłaszcza run). - Ja już bym nie miał obu rąk i nóg zapewne też. Byłbym sobie tylko takim skaczącym tułowiem i rysowałbym chyba ustami, trzymając przybory w zębach. Słuchał jej przez chwilę, a z każdą sekundą wzrastało jego zdumienie. - Wiesz co? Ty masz chyba dużo większe pojęcie o rysunku, niż ja. Albo może większe doświadczenie, jeśli chodzi o przybory. Mam wrażenie, że dokładnie zapamiętujesz właściwości i zastosowanie każdej kredki czy farby, a ja po prostu rysuję, nie do końca zastanawiając się nad tymi kwestiami. Czasami coś mi w pamięć zapadnie, ale są to wypadki losowe. Cóż, technikę rysowania Eliza też miała o wiele lepszą, niż on. Jej sarny przynajmniej wyglądały jak sarny, a jego lis? Cóż, na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby miał bliskie, czołowe spotkanie z czołgiem. Chyba musi mu trochę poprawić proporcje. - Mimo szczerych chęci nie potrafię wyczuć momentu, w którym powinienem skończyć - powiedział ze skwaszoną miną. - Jednym razem skończę w idealnym momencie, jednak większość przypadków to te nieudane... To znaczy, lubię wszystkie moje prace... Aj, chyba sam się nakręcam - machnął ręką i skupił się z powrotem na szkicu lisa, tak żeby faktycznie go przypominał. Coś mu zaraz przyszło do głowy, wyciągnął z plecaka dwie duże rolki czarnego pergaminu i podsunął w stronę dziewczyny. - Weź. Może stworzysz coś świetnego, jak cię napadnie wena i wtedy pokażesz mi ten rysunek. Nie zrozum mnie źle, ale jak rysujemy razem, to nie ma tej takiej... tajemnicy. Mówimy sobie nawzajem i widzimy, co druga osoba rysuje. Zróbmy takie wyzwanie: niech każde z nas narysuje coś na papierze solo, a jak już oba rysunki będą gotowe to się nimi wymienimy i nawzajem ocenimy, co ty na to? - Taak, mnie też rysowanie daje dużo energii... Aż czuć, jak się odpoczywa psychicznie, bo masz w głowie mnóstwo pięknych obrazów, a nie jakiś ciąg literek albo cyferek - powiedział z uśmiechem. Runy. - Cóż, muszę przyznać, że nasze wspólne rysowanie przed rozpoczęciem nauki dało mi pozytywnego kopa do pisania wypracowań. Miałaś podobnie? Takie... rozluźnienie umysłu przed nauką. Może to jest sposób na to, żeby zachęcić się jakoś do uczenia? Spróbujemy też następnym razem? Jako że lubili przebywać w bibliotece, istniała szansa na to, że jeszcze kiedyś może tutaj na siebie wpadną.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
- Skaczącym tułowiem… Lepiej tego nie rób, wtedy do atakowania zostałyby już tylko włosy – niby starali się za bardzo nie rozśmieszać siebie nawzajem, ale i tak im to nie wychodziło, Eliza musiała wziąć głębszy wdech, żeby nie prychnąć. Starała się ustalić jak najkorzystniejsze dla rysunku ułożenie drzew i stwierdziła, że całkiem ładnie profilowałyby ich krajobraz, gdyby na długości arkusza układały się w literę S, tak, że niektóre pnie były bardziej oddalone od brzegu, inne do niego przybliżone. To także dawałoby efekt większej głębi i zróżnicowania w wysokości terenu. Pozostało tylko proporcjonalne rozstawienie. - To może być kwestia doświadczenia – przyznała mu. – Nie wiem jak to u ciebie wyglądało, ani czy Chrisi ci mówiła, ale ja nie chodziłam do szkoły. Także ominęło mnie dużo przedmiotów podstawowych na rzecz sztuki – zamachała dwoma białymi kredkami, niczym batutą dyrygencką. – I tak oto rozpoznaję wkład kredki po zapachu – zaśmiała się, wracając do kreślenia lasku. – Zazdroszczę ci trochę takiego podejścia, pełna wolność artystyczna bez zastanawiania się, nad poprawnym zastosowaniem właściwości i „tabu” w technice. Choć powiem ci szczerze, żadnych tabu w technikach rysunku być nie powinno. W każdym razie, jakbyś kiedyś chciał się zapoznać z jakimiś przyborami to mi powiedz, wykombinuję coś – ucieszyłaby się, gdyby kiedyś chciał poznać jakąś farbę, wspólne tworzenie było zabawne. Wysłuchała go z pełną uwagę, dobrze rozumiejąc jego problemy. To były rzeczy, których każdy artysta musiał się nauczyć, a i tak często wena i chęć udoskonalania prowadziły twórców na manowce. Trudno się było powstrzymać przed dodawaniem kolejnych elementów i detali, kiedy w głowie ma się myśli, że to właśnie one udoskonalają rysunek. I ciężko kontrolować ich ilość, gdy ma się wenę i tak wiele chęci. Nie zdążyła nawet nic na jego wywód odpowiedzieć, bo za chwilę wyłożył przed nimi kolejne dwie czarne kartki. - Jesteś pewien? – zapytała, gładząc powierzchnię papieru. – Zdecydowanie muszę ci oddać za nie galeony… Ale to po tym jak skończymy rysunki – uśmiechnęła się, bo pomysł bardzo jej się podobał. – Tylko że znowu zostawiłeś mnie z problemem pustej kartki. Chyba skorzystam z twojej rady. Trochę niepewnie, w końcu właśnie zużywała już trzeci arkusz Seva, wzięła białą kredkę i, zupełnie bez planu, tak jak jej wcześniej doradził, postawiła na nim kilka lekkich kresek. Przyjrzała się im uważniej i w sumie, to przypominały jej one linie, które rysuje się, żeby łatwiej było wyczuć rozmieszczenie proporcji twarzy. Pomysł sam po tym przyszedł do głowy. Przecież już wcześniej chciała narysować „Panią Zimę”, teraz jednak miała trochę inny plan. Chciała jedną połowę twarzy zrobić ludzką, o ostrych rysach, z kolei drugą lisią i jedyne co by je łączyło, to ten sam kształt oka. W dodatku myślała jeszcze, żeby zrobić to tak, że od dołu, od brzegu narysować na kartce zamarzniętą powierzchnię, jakby to było okno i szron wchodzący na te postaci od szyi w górę. To były tylko plany daleko do przodu na tę jedną kartkę, na razie musiała skupić się na szkicu. - Dobrze, że masz dużo energii, musimy sobie nawzajem te rysunki ocenić – uśmiechnęła się do niego, nie patrząc jednak na jego kartkę, nie chciała sobie zepsuć niespodzianki. – Tak, gdyby nie ten rysunek, na pewno nie chciałoby mi się tak spieszyć z runami – wywróciła oczami na samą myśl o nich. – Pewnie! Będzie zabawniej, trochę pozytywności przy zadaniach zawsze się przyda.
- Włosy... Albo nos. W końcu to byłaby najbardziej odstająca część, gdybym był tułowiem - powiedział i wziął głęboki wdech, starając się opanować narastające rozbawienie. Znowu niebezpiecznie zbliżali się do momentu, w którym żarty przerodzą się w pokładanie się na ławce ze śmiechu. Czy istniał jakiś eliksir dodający powagi? Zdecydowanie by im się przydał, może nie na przyszłe spotkania, ale na teraz. Biorąc pod uwagę to, jak łatwo potrafią się wyprowadzić z równowagi głupimi żartami, z pewnością będą uważniej dobierać miejsce spotkań - na pewno takie, gdzie można swobodnie rozmawiać i nikomu nie będzie przeszkadzało, kiedy dopadnie ich jakaś głupawka. - Jeśli kiedykolwiek jeszcze umówimy się w czytelni na wspólną naukę, to musimy sobie na krew przysiąc, że wszystkie żarty idą na bok. I tak to jakiś cud, że jeszcze nikt nas stąd nie wyrzucił. - Powiódł wzrokiem dookoła kontrolnie, ale na szczęście nikt się już nimi nie interesował. Skończyły się podśmiechujki, więc każdy wrócił do swoich zajęć. A to ukradkowe łypanie zapewne było spowodowane nadzieją na to, że jednak bibliotekarka do nich przyjdzie i ich opierniczy za zakłócanie ciszy. A najlepiej, jakby w międzyczasie ich okładała książką. To oczywiście było nierealne, ale Sev miał bujną wyobraźnię. - Tego nie wiedziałem - podjął. - Czyli... czyli mam rozumieć, że tego wszystkiego nauczyłaś się sama??? - zapytał z niemałym niedowierzaniem. Jeśli to okaże się prawdą, to serio - to zakrawa na podziw. Przynajmniej z jego strony. On miał do czynienia z rysunkiem właściwie od dziecka, ale nie miał aż takiego doświadczenia, albo po prostu może nie przykładał aż tak uwagi. - Cóż, za rozpoznawanie kredki po zapachu masz u mnie szacunek. Nieważne, jak bardzo ta umiejętność się nie przydaje na co dzień - rzucił żartem, mając nadzieję, że dziewczyna go wychwyci i nie poczuje się urażona. To ostatnie, na czym mu zależało. Czasami jednak szybciej mówił, niż myślał. - Hm... W sumie mógłbym czasami posłuchać na temat przyborów. Zawsze rysuję akurat tym, co mi się pod rękę nawinie, ale nigdy nie podchodziłem do tematu jak ty. Może dasz mi świeże spojrzenie, zawsze to coś nowego w moim życiu. Uznał, że w sumie to mogłaby być całkiem ciekawa nauka dla niego i pożyteczne wykorzystanie czasu wolnego. Nie miał go wiele, ale studiowanie rysunku wydawało się dużo lepszą opcją, niż leżenie na łóżku i gapienie się w sufit. - Żadnych galeonów - uciął. W życiu by się na to nie zgodził, żeby dziewczyna za cokolwiek mu oddawała pieniądze. Prezent to prezent. - To jest dla ciebie - dodał, po czym zainteresował się poczynaniami dziewczyny. Obserwował, jak dziewczyna stawia niepewnie kilka pierwszych kresek, delikatnie, jakby bała się muskać powierzchnię papieru. - No i jakie wrażenia po postawieniu pierwszych, randomowych kresek? Takich nieprzemyślanych? - Spojrzał na nią znacząco, ciekaw jej zdania. Może dzięki niemu ona też się nauczy czegoś nowego; taka wymiana własnej wiedzy między nimi bardzo mu odpowiadała. Nie ma nic przyjemniejszego, niż pobieranie nowych informacji o tym, co naprawdę się lubi.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Uśmiechnęła się lekko na ten entuzjazm i pokręciła głową, bo nie była to do końca prawda. - Nie całkiem sama – sprostowała, cały czas jednak wesołym tonem, dobry humor z żartów jeszcze jej nie minął. – Malarstwa, perspektywy, wszelkich zasad, teorii o kadrowaniu obrazu i kierowaniu ludzkim wzrokiem i wiele więcej klasycznej wiedzy uczyli mnie w domu. Miałam swoich profesorów od tego – wzruszyła ramionami, jakby nie było to nic takiego. Bo dla niej nie było, to w końcu stanowiło jej codzienność za dzieciństwa. – Ale rysowania kredkami i jak powinno się nimi poprawnie posługiwać musiałam już się sama uczyć i wciąż się uczę. Uwielbiam je i to, jak wyglądają na kartce – automatycznie spojrzała na ich rysunek z radością, samo patrzenie na ich teksturę i zachowanie sprawiało artystce przyjemność. – Odpowiednio dużo czasu spędzisz z kredkami i sam się nauczysz. I zapraszam, niektóre z klasycznych teorii to bełkot, ale wiele pomaga w zrozumieniu tego, co potrafimy robić domyślnie przy planowaniu obrazów i skąd to się bierze. Jest ciekawe. Oczywiście, nie mogła wiedzieć, czy i Sev uzna to za interesujące, ale skoro także lubił rysować, to może choć trochę udało jej się przemówić do niego. Starając się nadmiernie tego nie analizować – czy się właśnie zupełnie zbłaźniła, jasno pokazując jak bardzo zafiksowana jest na tych tematach czy też nie – po prostu znowu oddała się sztuce. To było tak przyjemne i wyciszające, zupełnie zapominała, że była w bibliotece, że naokoło nich prawdopodobnie ludzie ich oceniali po kilku żartach, nawet o tym, że niedawno skończyła męczące runy. Czuła się po prostu dobrze i lekko, mogąc kreślić swój szkic. - Jakoś się odwdzięczę, może w tych farbach – zaoferowała raz jeszcze, słysząc, że chłopak nie chciał galeonów. Trochę głupio było tak zabierać mu materiały, ale jej dusza twórcza nie pozwalała z nich nie skorzystać. No i sama z siebie chciała na nich rysować. – Takie, że mam pomysł co dalej – widząc jednak kątem oka, że Sev przyglądał się w jej kierunku, protekcyjnie i z pewną siebie minką zasłoniła kartkę. – Ale pamiętaj, że to twój pomysł z tą tajemnicą. Nie ma podglądania – aż miała ochotę pokazać dla żartów język, ale że kłóciło się to ze wszystkimi zachowaniami „damy” jakich jej nauczono, po prostu uśmiechnęła się, lekko zaczepnie. – A u ciebie, jakieś pomysły?
Wysłuchał jej słów, po czym zastanowił się przez chwilę. - W takim razie miałaś z góry narzucone, żeby się tego uczyć? Cóż, tak to przynajmniej zrozumiał z jej słów. No i z każdym zdaniem coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że błędnie wcześniej wnioskował myśląc, że ich wiedza jest na zbliżonym poziomie. Po tym co usłyszał teraz jest niemal skory powiedzieć, że jego wiedza jest... amatorska? Fakt, uczestniczył w kilku zajęciach, ale nigdy nie przykładał przesadnej uwagi do konkretnych pojęć. Może dlatego jego lis wyglądał, jak wyglądał... Niewłaściwe proporcje to chyba jego podstawowa zmora, co skutkowało późniejszym poprawianiem rysunku. - Może... może czasem byś mi udzielała jakichś lekcji? To znaczy, nie dosłownie, ale na przykład w trakcie rysowania, tak jak teraz. W końcu widzisz, co wyczyniam z tym lisem. - Jakby na potwierdzenie słów dźgnął kredką w miejscu, gdzie powinno znajdować się oko zwierzęcia. Na szczęście nie został żaden ślad, więc można było naszkicować to oko tak, jak powinno wyglądać. Mimo, że był to naprawdę drobny element, też miał ważną rolę do odegrania w rysunku. W końcu wszystkie szczegóły, większe i mniejsze, tworzyły całość. - Chyba brakuje mi kilka lekcji perspektywy. - Uśmiechnął się nieco krzywo, patrząc na swoje "dzieło". - Żeby była jasność: niczego od ciebie nie oczekuję za pergaminy. To po prostu prezent. Nie czuj się zobowiązana odwdzięczać, ani nic takiego. Zrobił smutną minę zbitego szczeniaka, kiedy dziewczyna zasłoniła kartkę. Niemniej jednak cieszył się, że jego rada przyniosła jakieś efekty i dziewczyna spróbowała jednak z tym stawianiem kompletnie nieprzemyślanych, pierwszych kresek. Można to było uznać za sukces, biorąc pod uwagę, jak jeszcze przed chwilą ją to... no, może nie przerażało, ale wywoływało uczucie niepewności. - A, to już teraz chcesz kryć rysunek? Dooobra - powiedział zaczepnym tonem. Przez chwilę rozważał, czy by nie postawić na ławce torby albo plecaka, co mogłoby ich rozdzielić. Od razu przypomniała mu się mugolska szkoła, kiedy to nauczycielka kazała im oddzielać się plecakami, żeby nie móc sobie nawzajem zaglądać w kartkę - zupełnie, jakby ktoś w szkole podstawowej miał zamiar ściągać od kogoś. Wtedy jeszcze każdy maluch był zafascynowany nauką, jako że było to coś nowego, ale, jak wiadomo, nauczycielki zawsze wiedzą lepiej. W ich mniemaniu, rzecz jasna. Sev ułożył się na ławce tak, żeby całym sobą (no, właściwie całą górną częścią ciała) zasłonić swoje poczynania. Cóż, lis będzie jaki będzie... Teraz musi obmyślić w głowie, co chciałby dalej narysować. - Chętnie bym się podzielił z tobą pomysłem, co narysuję na swojej stronie. Na końcu moglibyśmy to jakoś skomponować w całość, żeby dawało fajny efekt, ale... - zawiesił głos i uśmiechnął się wymownie. - Nie no, oczywiście nie przeżyję, żeby się z tobą tym nie podzielić. Mam zamiar narysować imitację wichury lecącą w stronę twoich saren, co sprawia, że zbiły się w stadko i uciekają w głąb lasu, chcąc się skryć przed ziąbem. Jak odpowiednio rozetrę kredkę, to mogłoby to dać fajny efekt, jak myślisz?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
-Tak było – wzruszyła ramionami, jakby na tym etapie nie miało to już tak dużego znaczenia. – Ale sama zdecydowałam się to polubić. Czasami myślała, że jej lubienie sztuki było wyuczone, ale później zawsze zdarzały się właśnie takie chwile, by odwieść podobne myśli daleko za horyzont. Na początku nienawidziła tych zajęć, nie chciała mieć nic wspólnego z salą, w której stale ją oceniali, krytykowali i w którym nieustannie czuła na sobie srogi, pełen zawodu wzrok ciotki. Malunek kojarzył jej się tylko z najgorszymi rzeczami, cała sztuka jej się z tym kojarzyła i gdyby miała jakikolwiek wybór, odgrodziłaby się od niej grubym murem już dawno temu. Cieszyła się jednak, że tego nie zrobiła, w codziennym przymusie znalazła swoją pasję i odskocznię od codzienności, zaczęła w to wszystko wkładać serce. Niekiedy przychodziła do niej refleksja, że spędziła w tych pokojach z profesorami tyle czasu ze swojego życia, że po prostu nie miała wyjścia, jak polubić to co robiła. Ale takie proste chwile nad nowym medium, czy po prostu pełne oddanie się wenie, fakt, że otwierała się przy ludziach dzięki sztuce – to wszystkie utwierdzało ją jednak w przekonaniu, że sama szczerze wybrała tę drogę. - Mogą być nawet dosłowne, jeżeli kiedyś będziesz miał ochotę – uśmiechnęła się do niego, w końcu dzielenie się pasją było czymś fantastycznym i inspirującym. – Znam kilka ćwiczeń i sztuczek, jak poradzić sobie z perspektywą – powiedziała przyjaźnie. Przyglądając się rysunkowi Seva widziała, że umiejętności były na swoim miejscu, pasja i chęci wręcz biły od niego, brakowało tylko trochę ćwiczeń nad techniką, a w rysowaniu, jak i w większości umiejętności wymagających artystycznej inicjatywy, potrzeba było na to czasu i budowania doświadczenia. To nie wzór matematyczny, które raz się opanowało i mogło się korzystać. Ciągłe ćwiczenie ręki i oka, nawet to jak porusza się nadgarstek mogło wpłynąć na stylistykę i jakość pracy. - Hmmm, przemyślę to – odpowiedziała zaczepnie, w końcu naprawdę doceniała gest i to, że mogła pracować na jego materiałach. Tylko właściwym wydawało się podziękować za to. – Wybacz, takie zasady – wyszczerzyła ząbki. Prawie znowu zaczęła się śmiać, widząc Seva, który próbował rozgryźć jak najskuteczniej zasłonić przed nią swoją kartę. Wyglądał, jakby bardzo chciał wykombinować coś, co się jej odwdzięczy za to krycie się z pracą, ale w końcu postawił na najbardziej klasyczne zagranie – wyłożenie się na stole, żeby tylko nic nie było widać i to było jeszcze bardziej komiczne. Już chciała zaprotestować jakimś krótkim „ej”, ale nawet nie zdążyła tego powiedzieć, gdy chłopak zmienił zdanie. Musiała sobie zapisać, żeby za to droczenie się też się odpłacić. Teraz jednak wolała skupić swoją uwagę na rysunku, niż na znajdowaniu nowych pomysłów na wygłupy. - Nie przeżyłbyś – nie mogła powstrzymać się jednak od tego krótkiego komentarza i jednej ze swoich „groźnych min”. – Brzmi bardzo magicznie! – oczka jej się wręcz zaświeciły. – Taka warstwa nadałaby rysunkowi bardzo dużo charakteru, zrób to! – zachwyciła się bardziej, to był naprawdę świetny pomysł, chyba mogła więc podzielić się trochę swoim, skoro zaczęli tę dyskusję o pomysłach, już i tak łamiąc tym zasady tajemnicy. – Wracam do pierwotnego pomysłu z „panią zimą”. Ale z zupełnie innym podejściem, twój lis podrzucił mi pomysł – uśmiechnęła się, kładąc rękę w połowie kartki. – Jedna część twarzy będzie ludzka, druga lisia, ale oczy będą mieli takie same. I chyba spróbuję narysować szron, wchodzący na nich od dołu… Nie uważasz, że to za dużo? Nim jednak wróciła do czarnej kartki, wyciągnęła z torby swój szkicownik i otworzyła na pierwszej lepszej pustej stronie. Przypomniała sobie o jego lisie, z którym miał problem. - A co do twojego zwierzaka – kiwnęła głową na powód tej krótkiej lekcji. – Perspektywa to rozległy temat, ale taka szybka sztuczka, do radzenia sobie z nią. Wiesz czym jest linia ruchu? – narysowała na kartce kilka falowanych kresek-do góry, na boki i pod kątem. – Wyznaczają dynamikę postaci, którą rysujesz i mogą pozwolić ci poradzić sobie z perspektywą – narysowała na pierwszej linii, tej, które lekko falując kierowała się nieznacznie do góry, trzy kółka. Na czubku najmniejsze, szersze lekko oddalone od niej i najszersze niewielki odcinek przed dolnym końcem kreski. Szybko dorysowała, pozbawiony wszelkich szczegółów, tylko jako reprezentację tej sztuczki, ciało lisa odwróconego do nich tyłem, właśnie w oparciu o linię i koła. Najmniejsze było głową, środkowe łopatkami z kolei największe miednicą, w końcu znajdowało się najbliżej nich. – Patrz na linię ruchu jak na kręgosłup tego co rysujesz, który jednocześnie ze względu na swoje ułożenie i zagięcie wyznacza ci perspektywę i kąt, pod którym będziesz rysować. A z kółkami o wiele łatwiej zapanować nad proporcjami, bo wyznaczają ci który punkt jest najdalszy i jak bardzo jest on daleki od najbliższego. Przysunęła swój szkicownik bliżej chłopaka, jakby chciał poćwiczyć sobie na reszcie linii, które narysowała.
- U nas nie trzeba tej zasady przestrzegać, naprawdę. Odpuszczę tylko wtedy, jeśli mi powiesz, że źle się z tym czujesz albo cokolwiek... - zmieszał się na chwilę. Nie lubił takiego rozliczania od zawsze, w końcu to są tylko pieniądze - rzecz nabyta. Poza tym, to są kartki papieru, a nie jakieś tam woreczki z diamentami, no ale jeśli jasnowłosa będzie czuła się lepiej ze swoim sumieniem, jeśli zrobi po swojemu, to przecież jej nie zabroni. Ostatnie, na czym mu zależało, to żeby ktoś czuł się niekomfortowo albo niezręcznie. - Przecież równie dobrze możesz się "zrewanżować", jeśli czujesz taką potrzebę, dając mi jakąś lekcję techniki rysunku. To tak dla przykładu tylko. - Uśmiechnął się do niej, mając nadzieję, że zrozumie przesłanie. Miał ochotę zaśmiać się w głos, kiedy dziewczyna potwierdziła jego słowa i znowu nieudolnie próbowała zrobić jedną z tych swoich pseudo-groźnych min. Chyba nawet jego niedoszły zwierzak, nieważne w jakim byłby wieku, nie przestraszyłby się jej w takim stanie. - Nie myśl sobie, że się boję - rzucił z wymownym uśmiechem. Najchętniej to by odegrał scenkę, w której zrywa się z krzesła i ucieka w popłochu, w przerażeniu posyłając ich rysunki we wszystkie strony świata, ale to było zbyt ryzykowne. Zanotował sobie jednak w pamięci, żeby kiedyś tak zrobić, kiedy Eliza znowu będzie udawała wkurzonego pomeraniana. Zachęcony jej słowami złapał za kredkę i w artystycznym zapale zaczął kreślić mazgaje imitujące mgłę. Tutaj na szczęście nie musiał przykładać zbyt wiele uwagi i mógł losowo stawiać linie - kluczową rolę i tak odgrywało późniejsze rozcieranie kredki. Na tamtym etapie będzie musiał się skupić, teraz może pozwolić sobie na samowolkę. - Dzięki za słowa uznania, twój pomysł też jest bardzo ciekawy. Szron wydaje się świetnym efektem, masz może jakiś pędzel i białą farbę? Pomyślałem, że fajny efekt wyszedłby, gdybyś umoczyła sam koniuszek pędzla w białej farbie i delikatnie dotykała nim pergaminu w miejscach, w których ma być szron. Myślisz, że to może się udać? Chociaż może być ciężko otrzymać oczekiwany efekt, bo szron jest dość... regularny, jeśli chodzi o wygląd. Mam nadzieję że rozumiesz, o co mi chodzi. - Jakby na podkreślenie słów zaczął stawiać delikatne, maleńkie kropeczki w równych odstępach tak, że wyglądały jak formacja wojskowa. - To prawie jak pojedynczy płatek śniegu, jest idealnie symetryczny. Szron wygląda podobnie, wystarczy spojrzeć na szybę albo na kawałek jakiejś zamarzniętej rury. Pochylił się nad szkicownikiem dziewczyny, chcąc zaczerpnąć jak najwięcej z jej krótkiej lekcji. - Cóż, jak tak to rysujesz, to wydaje się naprawdę łatwe. Gorzej w praktyce. - Złapał za najbliższy ołówek i starał się powtórzyć kroki dziewczyny. Jakoś mu to wyszło, ale dużo bardziej koślawo. - Gdyby mi przyszło robić to samemu, to pewnie bym poległ. Tego był niemal pewien. Zawsze wszystko wydawało się łatwiejsze, kiedy obok siedział ktoś, kto mógł "mentorować" jego poczynania. No i już chyba nie chciał wspominać o tym, że nic niemal nie zrozumiał z tej "naukowej" przemowy Elizy. Co prawda nie było to tak skomplikowane jak runy, ale i tak... - Brzmi to prawie jak algebra, kiedy byłem mały - powiedział z rozbawieniem w oku. - Chyba przyda mi się jakiś podręcznik, żeby opanować te wszystkie definicje i pojęcia. Możesz coś polecić? Tu w bibliotece chyba niewiele znajdę. Miał nadzieję, że jasnowłosa ma jakąś książkę, którą mógłby pożyczyć. Dopóki nie ogarnie jakichś podstawowych artystycznych zwrotów, chyba nie ma co liczyć na to, że cokolwiek wyniesie z tych krótkich lekcji, których ona mu udziela.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
- Pewnie, jak tylko będę mogła w czymś pomóc, to bardzo chętnie – uśmiechnęła się do niego. Nawet jeżeli nie chodziło o galeony, to sam fakt takiej miłej, drobnej przysługi. – Byle nie w bibliotece. Pokręciła głową, próbując utrzymać swój poziom rozbawienia w ryzach. Oczywiście, że nie bał się wkurzonego pomerianina, mimo to bardzo chciała znowu, z pełną powagą powiedzieć „szczek”. Tylko że to skończyłoby się pewnie wywaleniem z biblioteki, a tego woleliby pewnie uniknąć. Szczególnie, jak jeszcze chcieli tutaj przychodzić, żeby się uczyć. Przyglądała się przez chwilę temu, z jakim zapałem Sev rysował zawieję i poczuła, że nie może pozostać w tyle. Zarówno z postępami pracy jak i samą radością z tworzenia. Choć nie brzmiało to jak coś, co było najbardziej optymalnym – zaczęła rysować futerko lisa. Pewnie powinna najpierw udoskonalić swój szkic, ale dobrze się bawiła, a kochała rysować sierść, dłuższą, lekko zakręconą przez wiatr i bieganie między krzakami. Na dźwięk o białej farbie podniosła wzrok na chłopaka, to był świetny pomysł! - Białej farbki może nie, ale… - schyliła się po torbę, tym samym zakłócając przyjemną drzemkę Vivaldiego, który spojrzał się na nią z wyrzutem. – Wybacz – pogłaskała go, po czym zdjęła z kolan i postawiła go na chwilę na stole, żeby móc położyć torbę na nogach. – Na pewno gdzieś to miałam – mruknęła, przegrzebując swoje rzeczy. – Jest! – ucieszyła się, gdy jej dłoń napotkała na malutką buteleczkę. – Biały tusz do pióra, a pióro… - ponownie zanurkowała w odmęty torby, dopóki nie chwyciła za poszukiwany sprzęt. – Też mam. Co prawda najpierw muszę bardziej dopracować rysunek, na razie jest tylko szkicem, ale to jest świetny pomysł. Jeżeli przy rysowaniu go ułożę go tak, żeby było faktycznie widać, że rozchodzi się on po ciele, efekt będzie świetny. Dziękuję – uśmiechnęła się do niego i wróciła do rysowania, czując się natchniona poradą. Kot, choć dostał zaproszenie z powrotem na kolana, chyba poczuł zadrę na honorze, bo się nim uniósł i po prostu położył między ich pracami, nawet na nich nie patrząc. Cóż, trzeba było poczekać jak foch mu przejdzie. - Im więcej to ćwiczysz, tym bardziej rozumiesz ich układanie. Sama polecam w wolnych chwilach wybranie sobie czegoś, albo kogoś, spojrzenie pod jakimś nietypowym kontem i postarać się uwiecznić go właśnie na planie kółek i linii. Obserwowanie i przetwarzanie tego, co się widzi, jest nauczycielem samym w sobie – powiedziała przyjacielsko, nie chciała brzmieć, jakby się wymądrzała, bo prostu pragnęła przekazać trochę wiedzy „koledze po fachu”. – Mogę pożyczyć ci kilka podręczników, sam będziesz wtedy mógł ocenić, który stylem i sposobem nauki najbardziej do ciebie przemawia – zaproponowała, ponownie kierując swoją uwagę na pracę. To zdecydowanie nie było „profesjonalne” podejście do rysunku, co aktualnie wyczyniała na kartce. Skakała z lisa na dziewczynę, tu dopracowała oko, tam dopiero zaczynała kreślić nos, na co akurat przyszła jej ochota i tam, gdzie kredka ją zaprowadziła. Ale dlatego było to właśnie tak najzwyczajnej, najszczerzej zabawne, czerpała wiele radości ze swobodnego kreślenia i tworzenia, gdy nikt nie stał nad nią i nie pilnował każdego etapu i warstwy. Miała nadzieję, że Sev też tak samo dobrze się bawił, choć sądząc po jego wesołym podejściu, odpowiedź najprawdopodobniej brzmiała „tak”.
- No to umowa - posłał jej uśmiech, tym samym pieczętując dotychczas wypowiedziane słowa. Dobrze, że dziewczyna na to poszła, bo źle by się czuł, gdyby musiał się z nią tak rozliczać i jeszcze tłumaczyć, dlaczego. To by mogło być trochę niezręczne. Jego uwagę przykuło rysowanie dziewczyny, a konkretniej, futra lisa. Ten aspekt najbardziej go interesował, chyba ze wszystkiego. Wiedział, że ciężko jest stworzyć fakturę futra tak, żeby wyglądało to realistycznie. Wymagało to dużo skupienia i precyzyjności, bo to oznaczało mozolne rysowanie pojedynczych kresek imitujących sierść. Robił to kilka razy w życiu i za każdym razem było to czasochłonne, a i tak nie dawało dobrego efektu. Podstawy i praktyka, tak zawsze sobie wmawiał. Niemniej jednak ciekaw był, jak to wyjdzie dziewczynie, choć wiedział, że na pewno nie uda jej się tego skończyć na tym spotkaniu. Chociaż część zobaczy. - Lubisz rysować futro? Tu też trzeba się skupiać, bo łatwo zepsuć pracę. No wiesz, odpowiedni kierunek i te sprawy... Mnie nie zawsze wychodzi tak, jak bym chciał. Z zaciekawieniem zaczął obserwować poczynania dziewczyny, kiedy zaczęła czegoś szukać w torbie. Biały tusz, pióro...? No tego jeszcze nie grali. - Wiedz, że od teraz nie będziesz miała świętego spokoju, bo ciągle będę ci zaglądać przez ramię - zastrzegł, na chwilę powracając do swojej pracy, dopóki jeszcze Eliza nie zaczęła używać pióra. - Będę wdzięczny za wszelkie podręczniki. A czy ty wolisz rysować bardziej realistycznie, czy masz po prostu swój styl i bardziej skupiasz się na rozwijaniu wyobraźni? On akurat preferował to drugie podejście i jednocześnie zaczął się zastanawiać, że może dlatego ten lis wyszedł mu taki koślawy. Oczywiście, lis to tylko jedna z niewielu rzeczy. Jakby tak spojrzeć, no to cóż... Może nie jest jakiś idealny, ale jest narysowany "jego" stylem i na upartego można powiedzieć, że wygląda całkiem uroczo. Co z tego, że na zbyt nienaturalnie puszystą kitę i zbyt długi pysk...