Spore okna, jednak w dość dużej odległości, nadają korytarzowi nieco tajemniczości. Jedynie nieliczni wiedzą, że za jednym z wielu posągów znajduje się tajne przejście, prowadzące wprost do Miodowego Królestwa. Skorzystanie z niego jest możliwe jedynie przy znajomości odpowiedniego zaklęcia...
Temperatura na zewnątrz nieco się ociepliła i płatki śniegu zamieniały się w kropelki wody, które niszczyły piały puch. W bardzo szybkim tempie zaczął topnieć wielki bałwan ulepiony przez pierwszaków. Elizabeth wiedziała, że zimna jeszcze ich wszystkich zaskoczy, przecież dopiero było początek stycznia. Nawet nie robiła sobie nadziei, że wiosna szybko przybędzie i ozdobi zielenią wszystkie ogrody. Uwielbiała siedzieć nad jeziorem w lato, wtedy promyki słońca delikatnie muskały jej bladą skórę, to było naprawdę przyjemne. Wtedy mogła sobie pozwolić na ubieranie kolorowych, zwiewnych sukienek, które podkreślały jej doskonałą figurę. Dziewczyna przeniosła wzrok chłopaka, który był ciekawszym widokiem niż plucha panując na zewnątrz. Przeanalizowała w myślach jego ubiór i na koniec spojrzała mu w oczy, były jadowicie zielone, hipnotyzowały. Zastanawiała się czy używa soczewek...a może natura obdarzyła go tak niesamowitymi tęczówkami? Kiedyś może się o to zapyta. Dotknęła palcem zimnej, zaparowanej szyby i napisała na niej małymi literkami swoje imię. Zaczął wiać dość potężny wiatr, krople deszczu zaczęły mocno walić w okno, jakby chciały je wybić i za wszelką cenę dostać się do zamku. Niestety gdy dobijały do szyby to spływały w dół, kończyły marnie tak jak ludzie, którzy za wszelką cenę coś chcieli zdobyć... Przez głowę Krukonki czasami przewijały się dziwne myśli, pewnie wiele osób nie zrozumiałoby jej. Dlatego niechętnie wyrażała swoją opinię przy obcych osobach. Wiedziała, że przyjaciele nigdy nie będą krytykować jej poglądów dlatego to im tylko się zwierzała. - Być może - Odpowiedziała krótko i oblizała lekko wysuszone usta. - A Ty? Szukasz jakiejś naiwnej panienki? - Mruknęła nieco żartobliwie, zawsze najprzystojniejsi chłopcy ze szkoły, zaliczali bezbronne i naiwne dziewczyny. Oczywiście nie wszyscy tacy byli. Oliver nie wyglądał na takiego, którego kręcą durne gierki. Oderwała palec od zimnej szyby i zerknęła na swojego rozmówcę. Miała nadzieję, że nie będzie przechodziła teraz przez korytarz jakaś idealna dziewczyna, która załapie się na podryw studenta. Elizabeth zostałaby wtedy w cieniu i poszłaby do dormitorium lub w jakieś inne miejsce. Nie była cichą myszką ale również nie grzeszyła odwagą i pewnością siebie, czasami się zdenerwowała i mogła walczyć o swoje, ukazywał się wtedy w niej ten ślizgoński charakterek po ojcu.
Skosztowanie nawet najkwaśniejszego z rosnących na Ziemi owoców, nie wywołałoby na oliverovej twarzy tak sugestywnego grymasu rozgoryczenia i niesmaku. W zestawieniu z tematem poruszanym w trakcie rzeczonych rozmyślań, takowy owoc uzyskałby miano smakowitego, a wręcz powalającego swą niesamowitą słodyczą. Tak właśnie kończyło się porównywanie nastroju, w jaki popadał młodzieniec, gdy w jego głowie pojawiał się obraz powiązany w jakiś sposób z rodziną Doflay, do przedmiotów mających być przykładem czegoś „najbardziej-„. W takich sytuacjach stawały się one swoim własnym oksymoronem – mimo skojarzeń, jakie przywodziły na myśl, okazywały się czymś zupełnie przeciwnym. Nie zamierzał rezygnować z toczonej przez nich walki na spojrzenia, jednak pole widzenia pozwalało mu także na uważną obserwację gestów wykonywanych przez swą rozmówczynie. Jego spojrzeniu nie umknąłby żaden szczegół, związany zarówno z zachowaniem dziewczęcego ciała, jak i będący przejawem uczuć, czy myśli, krążących gdzieś po tej blondwłosej głowie. Dostrzegł więc nie tylko naturalność, z jaką blond pukle rozsypały się na jej ramionach, ale i ogniki rozbawienia czające się gdzieś w kącikach jej oczu. Także p r a w i e się uśmiechnął - pełne wargi rozchyliły się na moment i zadrżały lekko - na tym jednak zakończył się popis oliverovego uśmiechu. Trzeba przyznać, że dziewczyna nader trafnie oceniła chłopaka. Rzeczywiście był typem pewnego rodzaju samotnika - w żadnym stopniu nie zależało mu na przebywaniu w centrum uwagi i przyciągania do siebie jak najliczniejszej ilości zaciekawionych spojrzeń. Wszelkie cechy z przedrostkiem ego - takie jak egocentryzm, egotyzm, ale i egoizm - nie należały do kanonu tych najtrafniej określających jego charakter. Odgrywanie roli niemego obserwatora już dawno weszła mu w nawyk - nie miało znaczenia, czy działanie to było zgodne z prawdą, czy jedynie nakładaną na twarz maską. Najważniejsze było dla niego to, że najbliżsi mu ludzie doskonale znali odpowiedź na to pytanie. Na podstawie ciepła jakie dostrzegł w jej tęczówkach, ale i tego emanującego z jej twarzy, Ollie był w stanie stwierdzić, że krukonka to osoba podchodząca do ludzi z odpowiednią dawką otwartości i nieskrywanej, acz nie oschłości. Nigdy nie miał w zwyczaju oceniać osoby już po pierwszym spotkaniu. I owszem zawsze wyciągał z niego pewne wnioski, ale nie doprowadzały one do wyrobienia sobie o danej osobie konkretnego zdania, a na pewno nie takiego, które trudno byłoby już zmienić. Potrzebował czasu i licznych obserwacji, aby móc z czystym sumieniem powiedzieć za kogo tego człowieka uważa. I trzeba przyznać, że kiedy już decydował się na taki krok, jego ocena rzadko była nieadekwatna do rzeczywistości. Na zainteresowanie ze strony dziewczyny postanowił zareagować odpowiednio dużą dawką zaciekawienia. Dlatego pozbył się z twarzy grymasu rozgoryczenia, zastępując go czymś na kształt wyrazu zadowolenia z faktu toczącej się rozmowy. Dostrzegł, że dziewczyna nie zamierza ustąpić i nieprędko uda mu się zmusić ją do odwrócenia wzroku. Zasiało to w nim kolejne ziarnko zaintrygowania, sprawiając, że także obrał sobie za cel wygraną w toczącym się między nimi pojedynku. Już w dzieciństwie zrodziła w nim się niechęć do wszelkiego rodzaju porażek, nie lubił przegrywać, a tym bardziej okazywać swoich słabości - młodzieńcze zabawy zawsze musiały owocować wieńcem laurowym, nigdy zaś poniesioną klęską. - W takim razie, Elizabeth... - Jej imię wypowiedział lekko, niemal szeptem, jakby chciał tylko musnąć je brzmieniem swego niskiego głosu. –Coś tu się nie zgadza bo twoje towarzystwo w zupełności mi odpowiada a jak mniemam do naiwnych nie należysz. - Dał sobie chwilę do namysłu, odrywając dłoń od parapetu i decydując się na podejście bliżej do niewiasty .Bezceremonialnie oparł się plecami o parapet obok niej zasłaniając tym samym sobą okno. Nie pozwolił sobie jednak na oderwanie błękitnego spojrzenia od jej tęczówek dziewczęcia. - Ach, tak dla ścisłości o tych wszystkich "damach", zaliczających się do tak zwanej śmietanki towarzyskiej i bez skrupułów obnoszących się ze swym arystokratycznym pochodzeniem, co podobno ma przemawiać za tym, że są one godne określać siebie tym mianem to to raczej mnie nie przekonuje. Żadnych bezmyślnych panienek.. - Wychwycenie z jego tonu pokaźnej dawki ironii i sarkazmu nie było trudnym zadaniem. Chłopak otwarcie kpił sobie z tego rodzaju kobiet. Gdyby tylko mógł - a nie pozwalała mu na to chęć wygranej - zapewne z politowaniem przewróciłby oczami. Również miał zupełnie inne wyobrażenie na temat prawdziwych "dam". A pomysł, aby zaliczyć do ich grona swoją którąkolwiek z popularnych w tej szkole dziewcząt, nigdy - nawet na moment - nie przemknął mu przez myśl.
Elizabeth odgarnęła swoje długie włosy, które czasami niesfornie wywijały się w różne strony, gdy w powietrzu panowała wilgoć to miały one tendencje do puszenia się. Całe szczęście panna Levittoux nie była jakąś bardzo zakompleksioną nastolatką. Oczywiście nie uważała, że jest idealna ale zawsze mówiła o tym, że każdy ma w sobie coś pięknego. Uwielbiała uwieczniać na zdjęciach właśnie to, co stworzyła matka natura. Dzisiaj jednak zostawiła swój magiczny aparat w dormitorium. Nie miała zamiaru ciągle z nim chodzić po zamku i pstrykać kolorowe, ruszające się fotografie, to było jej hobby no ale bez przesady. Musiała mieć też czas na inne czynności. Dziewczyna nadal wpatrywała się w zielone jak avada tęczówki chłopaka, jakby czegoś w nich szukała. To było dziwne, że się jeszcze nie speszyła, może ona też chciała wygrać pojedynek wzrokowy? Musiała przyznać, że Pan Doflay miał idealną sylwetkę, gdy mu się tak przyjrzała to nareszcie zrozumiała dlaczego większość znajomych do niego wzdycha. Oczywiście Elizabeth tylko stwierdziła ten fakt! Nie szalała za tym studentem tak jak inne "damy" w tym zamku. Miał rację gdy pomyślał o tym, że Krokonka jest otwartą osobą. Prawie zawsze nawiązywała nowe znajomości, bo nie wiadomo kogo się pozna, może taka osoba za kilka lat stanie się kimś bardzo bliskim? Z rozmyślań wyrwał ją głos przechodzenia z jednego miejsca na drugie. Jej towarzysz był teraz bliżej i nadal wpatrywał się w jej oczy. Zauważyła jak kąciki ust lekko zadrżały, czyżby chciał przybrać na twarz uśmiech ale jednak coś go powstrzymało? Elizabeth w tej sytuacji mogła się tylko domyślać. Ona miała pogodny wyraz twarzy, przecież powodów do smutku nie było. Jednak na chwilkę przybrała poważną minę. - Dobrze, że nie stoczyłeś się jak inni - Powiedziała nieco głośniej, miała taki łagodny głos, mogłaby czytać dzieciom bajki. Dzięki temu ładnie śpiewała ale prawie nigdy tego nie robiła, wstydziła się przed innymi? Możliwe...- Nie, ja nie jestem naiwna i pusta, dostrzegam w człowieku cenne cechy a nie tylko wygląd. - Dodała po chwili i na ułamek sekundy spojrzała w stronę okna. Kropelki deszczu intensywnej zaczęły walić w cienką lecz mocną szybę, podobno były zaczarowane i gdy się je wybiło to zaraz zostawały naprawione. Czysta magia. Niestety prawie każdy patrzył na wygląd, pierwsze wrażenie jest też ważne. Elizabeth uważała, że nie ma ludzi brzydkich, niektórzy byli po prostu zaniedbani, bo lenistwo nie pozwalało im troszczyć się o higienę osobistą. Tego dziewczyna bardzo nie lubiła. Została wychowana w czystości i sama ją utrzymuje, niektórzy mówią, że jest pedantką. Po chwili przeniosła ponownie wzrok na chłopaka skupiając się na jego tęczówkach. Nastała kilkusekundowa cisza, deszcz powoli ustawał, głosy przechodzących uczniów ustały. Zostali całkiem sami.
Gabrielle jak zwykle nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Jej myśli bezustannie krążyły, krążyły i nie chciały zniknąć. To one były przyczyną jej małego nałogu. Musiała się napić czegoś mocnego, żeby świadomość tych wszystkich zmian gdzieś zniknęła, choć na chwilę. Wszystko było w porządku, jej niania zawsze była dla niej miła, choć Gabrielle nie traktowała jej najlepiej. Matka mimo braku czasu starała się choć parę chwil spędzać z córką. Dziewczyna nigdy tego nie doceniała, jednak w dniu tej przeklętej katastrofy tak wiele się zmieniło. Wszystko potoczyło się tak szybko. Wyprowadzka, nowe miejsce, nowi ludzie, macocha i narodziny młodszej siostry. Ha mamo, pewnie byś się śmiała gdybyś wiedziała ile się zmieniło. - powiedziała cicho Gabrielle, po czym usiadła przy ścianie co chwilę popijając ognistą.
Zoey wstała dziś, ledwo przytomna. Prawie całą noc nie spała, tylko rozmyślała. O wszystkim, ale przede wszystkim, o przyjaciołach. A najbardziej o jednym. Panna Morris jakimś cudem wyczołgała się z łóżka. Gdy stanęła przed lustrem, pisnęła, budząc tym samym koleżanki. Szybko się jednak opanowała. Dostrzegła swoją porcelanową cerę, i lekko zaczerwienione oczy. Czyżby w nocy płakała? Nie, nie możliwe. Szybko się ubrała i jak co dzień wyszła pobiegać. Skończyło się jednak tym, że spacerowała po korytarzach Hogwartu. Nagle dostrzegła jakąś uczennicę, Ślizgonkę. Podeszła bliżej, i dostrzegła, że dziewczyna ma alkohol. Najchętniej poprosiłaby o odrobinę, ale w tedy nie mogłaby spokojnie myśleć. A tego właśnie potrzebowała najbardziej. Chwili namysłu. Mimo, że myślała całą noc i „pocierała” oczy.
Gabrielle w sumie już dawno temu powinna przestać pić, ale jakoś się jej nie udało. Nie upiła się, po prostu miała mocną głowę, ale za to pozbawioną niepotrzebnych myśli. To było to, a przynajmniej do czasu gdy na korytarzu nie znajdowała się ani jedna osoba. Z daleka Gabrielle nie poznała kto to, ale z bliska kojarzyła ją skądś. Pewnie studentka. - pomyślała, ale wolała dla pewności spytać, do tego użyła jakże uroczego tonu. - Racz wybaczyć, że pytam, ale kim ty właściwie jesteś? - spytała. Cóż ta kobieta z pewnością nie wyglądała na wyspaną. Złe dni co nie? Ach to okrutne życie.
Zoey nie piła. Przynajmniej nie często. Owszem, czasem jej się zdarzało. W gronie przyjaciół, ale i tak zawsze była najtrzeźwiejsza. I to ona zawsze pilnowała, by wszyscy bezpiecznie wrócili do domu. No, chyba że był z nimi Igor. W tedy miała wsparcie. Ale wracając do tematu. Panna Morris spojrzała na Ślizgonkę, mrużąc oczy. Ona zaś nie kojarzyła jej w cale. Ale jakoś nigdy specjalnie nie przyjaźniła się z ludźmi z Domu Węża. - Z ust mi to wyjęłaś –odparła, równie uroczym tonem co dziewczyna – Zoey Morris. Przedstawiła się krótko. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zmęczona. No nic. Trzeba się trzymać. - Uraczysz mnie podaniem swego imienia, nazwiska... czy czegokolwiek, czym mogłabym się do ciebie zwracać? –spytała, niezbyt uprzejmie, ale miała to w nosie. Ślizgonka też nie wyglądała na specjalnie uprzejmą osobę.
Gabrielle zmierzyła wzrokiem dziewczynę. To z pewnością nie była Ślizgonka, na pewno też nie miała mniej niż dziewiętnaście lat. Pewnie studiuje. Gabrielle już kończy siódmą klasę, więc też zamierza tu studiować. Miła tak jak ja, cóż Zoey brzmi słodko, ale Morris brzmi jak Sorris, czyli te cudowne zaklęcie, które wypala oczy. Ha, miło. Zaraz... to ona mnie nie zna?! Mnie każdy zna. - pomyślała. - Gabrielle Viviana Debreu. - odparła obojętnie, po czym spytała jeszcze - nie wyglądasz mi na uczennicę, jesteś studentką? Miło jest trafić na kogoś równie oschłego jak sama ja.
Zoey nie była oschła. No może ostatnio faktycznie, znów założyła swoją maskę. Ale o to chodziło, po to ją stworzyła. By ludzie mieli ją za oschłą, z którą nie warto się zadawać. Ale Ślizgonki to nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie. Panna Morris miała wrażenie, że ta dziewczyna wbrew pozorom jest do niej bardzo podobna. - Mogę stwierdzić, że miło cię poznać, aczkolwiek nie wiem jeszcze, czy jest to prawdą –powiedziała równie obojętnie. Czy ona faktycznie nie wygląda na swój wiek? Ostatnio ciągle słyszy pytania, z którego jest domu. Haloo, ludzie, ona skończyła 19 lat, nie widać? Najwyraźniej nie. - Tak, studiuję tu. A ty... Slytherin prawda? –spytała, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Jeszcze nie wie, czy ta dziewczyna jest kimś, z kim chciałaby się zadawać.
Gabrielle nigdy nie należała do tych najmilszych, zwłaszcza w stosunku do tych osób, których nie za bardzo znała. Aczkolwiek zazwyczaj choć na chwilę umiała zachować pozory miłej i pomocnej dziewuszki, jakież potem było rozczarowanie, jaki żal i rozpacz. Gabrielle zignorowała słowa Zoey. Oj uwierz, ze mną zawsze jest bardzo miło. - zaśmiała się w myślach. A więc studentka. Gabrielle też chce tu studiować z pewnością na wydziale magii kreowanej, to było coś dla niej. Zdecydowanie uwielbiała zaklęcia i eliksiry. - Oczywiście, że Slytherin, ale cóż przecież naszywka na szacie jest mało widoczna. - powiedziała dość sarkastycznie, po czym odgarnęła włosy i spytała: - Na jakim wydziale studiujesz?
Zoey... no właśnie, co Zoey? Zoey była... dziwna. Tak, to najlepsze określenie. Tylko kilka osób na świecie wie, jaka jest naprawdę. Reszta ma ją za oschłą i nieczułą. Ale czy właśnie takiej nie grała? Gabrielle zignorowała pannę Morris, co ją odrobinę wkurzyła. Na tyle, by spiorunować ją wzrokiem. - Może i widoczna, ale Ślizgonów i tak głównie poznaje się po czymś innym –skinęła głową w stronę ognistej. Sama najchętniej by się napiła, ale musiała wytrzymać. I próbować nie spać. Za każdym razem, gdy zamykała powieki musiała pamiętać, by je otworzyć. - Jestem studentką Wydziału Magii Naturalnej –odparła, a jej głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji. Podobnie jak przedtem. Po prostu do bólu obojętny. - A ty już wiesz, co będziesz robić po szkole ?-spytała, od niechcenia. Zdała sobie sprawę, jak strasznie musi wyglądać. Nie licząc podkrążonych oczu i nieuczesanych włosów, miała na sobie za dużą koszulkę i jakieś dżinsy. Słowem – tragedia.
Gabrielle kochała tą swoją miłą osobowość. Najbardziej ucieszyła się, gdy zobaczyła piorunujący wzrok panny Morris. Uwielbiała to spojrzenie, wtedy wiedziała, że kogoś mocno zdenerwowała. A co tak bardzo denerwuje ignorancja oczywiście. Nie ma to jak puszczenie czyjejś uwagi mimo uszu. Ha, Gabrielle nie była jakąś wielką fanką ognistej, ale jak już udało jej jakoś ją wykraść to wykorzystała to. Nie prawda, że wszyscy Ślizgoni pili, większość fakt faktem, że tak, ale zdarzały się wyjątki. - Cóż jak się ma szansę, to trzeba ją wykorzystać. Poza tym nie wszyscy Ślizgoni piją. A ty... nie wyglądasz najlepiej. Ciężka noc? - spytała z odrobiną ironii. Magia Naturalna, ach, na to Gabrielle z pewnością się nie wybierała. Nie kręciło jej to, wolała coś w jej stylu. - Niedługo kończę siódmą klasę, a potem zamierzam tu studiować na Wydziale Magii Kreowanej. Zaklęcia, eliksiry - to coś dla mnie. - powiedziała, po czym spytała ze zwykłej ciekawości: - Jak mniemam chodziłaś do Hogwartu wcześniej, więc zaryzykuję i spytam, do jakiego domu należałaś?
Tak, tak. Ta satysfakcja gdy się kogoś zdenerwuje. Tak, Zoey to znała. I, prawdę mówiąc, lubiła, ale tylko jeśli chodziło o jej wrogów. Rzadko kiedy traktowała w ten sposób znajomych, o przyjaciołach nie wspomnę. - No cóż.. jeszcze się nie spotkałam z przypadkiem w którym Ślizgon odmówiłby alkoholu. Ale racja, nie znam wszystkich w tej szkole. Panna Morris przejechała dłonią po twarzy. Była niepomalowana. Zapewne wyglądała jak straszydło. - A żebyś wiedziała, że ciężka. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak źle spałam. Ha, ja w ogóle nie spałam! Zoey wyjęła z torebki lusterko i zaczęła się w nim przeglądać. Nie było aż tak źle. Szybkim ruchem przejechała po ustach błyszczykiem i rozczesała włosy grzebieniem i znów wyglądała jak człowiek. No, przynajmniej trochę. - Wiesz, ja jakoś nigdy nie przepadałam za nauką, i niektóre rzeczy po prostu olewałam. A na tym wydziale...noce w bibliotece. Zastanowiła się, jak odpowiedzieć dziewczynie. Może lepiej skłamać? A po co. I tak jakoś specjalnie Zoey nie zależy na tej znajomości. Poza tym miałaby się wstydzić Salem? Czego tu się wstydzić? - A co byś zrobiła, gdybym powiedziała ci, że byłam Pruchonką? –spytała, ale widząc minę dziewczyny, zaraz wyprostowała – Spoko. Wcale nie jestem z Hogwatru. Przyjechałam z Salem na turniej. Skrzywiła się. Ten wyjazd sprawił, że jej przyjaciele się do siebie nie odzywają. Nie tak miało być, ale Zoey za skutki uboczne nie odpowiada. W końcu z tym wyjazdem to był jej pomysł.
Jednak zdarzały się wyjątki. Cóż, jedni pili tylko przy jakiejś okazji, a inni unikali ze względu na rodziców. A większość Ślizgonów to byli arystokraci z krwi i kości, więc albo się ukrywali, albo sobie całkowicie odpuszczali. Gabrielle zawsze było to obojętne, nikt jej jeszcze z nauczycieli nie złapał. A Prefekci? Dziewczynom łatwo pogrozić, a chłopcom - wystarczył milszy uśmiech. - Ja nie śpię prawie w ogóle. Nie lubię spać, przecież można robić tyle ciekawych rzeczy. A jednak większość śpi, ale to dobrze, bo chociaż w nocy mogę pobyć trochę sam na sam ze sobą. - powiedziała. I tak wyglądam lepiej. - pomyślała i uśmiechnęła się unosząc brwi. Cóż Gabrielle też nie przepadała za nauką, aczkolwiek eliksiry, zaklęcia i obronę przed czarną magią - wręcz wielbiła. Jednak mimo braku chęci do nauki i tak miała prawie najlepsze stopnie w szkole. - Gdybyś była Puchonką powiedziałabym Ci, żebyś lepiej sobie poszła nim wyciągnę różdżkę. - powiedziała spokojnie, po czym dodała - Salem? Miasto czarownic o ile mnie pamięć nie myli.
Zoey uniosła brwi. W ogóle nie spać? W jej trybie życia byłoby to całkiem przydatne, ale i ...nudne. Ona nie przepada z siedzeniem samotnie. Dobra, od czasu do czasu, ale całą noc? - Pozazdrościć, ja bym tak nie potrafiła. Sen jest dla mnie...-zamyśliła się- tak jakby odrwaniem się od cholernej codzienności. I właśnie tego jej dziś zabrakło. Oderwania się. To dlatego najchętniej zaszyłaby się gdzieś i piła. I Bóg wie co jeszcze. - Tak myślałam. No, wykładu to ja ci robić nie będę, ale tak w skrócie to amerykański ośrodek magii, zajmujący się kształceniem czarownic. Coś jak wasza szkoła. Tylko mniej przytulna. Takie jest przynajmniej moje zdanie- spojrzałą na Gabielle- A ty chodzisz tu od pierwszej klasy? – spytała z czystej ciekowości. Słyszała, że wiele osób przeniosło się do Hogwartu z innych szkół. A nóż Zoey zna kogoś z jej rodziny, mimo, że nazwisko nic jej nie mówiło?
Gabrielle czasem spała, aczkolwiek musiała być na prawdę zmęczona. Nigdy nie zemdlała ani nie poczuła się słabo, więc chyba było w porządku. Mimo to wszyscy wciąż wmawiali jej, że sen jest potrzebny by prawidłowo funkcjonować. A ona? Od paru lat prowadzi taki tryb życia i pracuje bardzo, a nawet powyżej zwykłej prawidłowości. Nikt nigdy nie uważał, że jest normalna, więc w sumie wszystko co robiła wykraczało poza granice normy. Oderwaniem się od codzienności? No w sumie fakt. Jak się śpi to nie trzeba myśleć, ale zawsze te myśli mogą powrócić w snach. - Cieszę się, że jestem jaka jestem, dzięki temu mogę robić ciekawsze rzeczy. - wzruszyła ramionami, po czym dodała jeszcze - Reszta śpi normalnie, sen jest innym potrzebny. Oczywiście, że stąd nie pochodzi. Chciałaby nie raz wrócić do Marsylii. Uwielbiała Beauxbatons. - Chodzę tu od czwartej klasy. Wcześniej chodziłam do Beauxbatons. - powiedziała beznamiętnie, po czym dodała jeszcze - skoro Hogwart jest taki ponury, to boję się pomyśleć jak ponura była Twoja szkoła.
Panna Morris jakoś nigdy nie zastanawiała się nad tym czy lubi siebie. Ale odpowiedź sama jej się nasuwała – nie. Nie znosiła w sobie wszystkiego. Poczynając od wyglądu po charakter. Nie cierpiała swojej zobojętniałej maski. Nie lubiła swojego zadartego nosa, swoich słabych włosów, tego, że była niska i chuda. I tego, że ludzie często zachowywali się wobec niej nadopiekuńczo, jakby była dzieckiem. - Jak jest w Beauxbatons? –spytała. Sama nigdy tam nie była, ale dużo słyszała o tej szkole. No i znała ludzi, którzy do niej chodzili. - Yhh.. nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Po prostu nie lubiłam tej szkoły i każda wydaje mi się zdecydowanie lepsza od Salem. –powiedziała obojętnym tonem. W ogóle cały czas obie rozmawiały, jakby miały w nosie co powie druga. Wyglądało to poniekąd śmiesznie. Dobrze, że nikt ich nie słuchał.
Beauxbatons. Wcale nie była to taka idealna szkoła. Była mniej ponura, a bardziej gustowna. Więcej jasnych kolorów i elegancji. Zdecydowanie inna bajka i inni uczniowie. Całkiem lubiła tą szkołę, tylko dużo było tam laleczek, których nie lubiła, ale znała tam wiele osób z którymi normalnie się rozmawiało, cóż w granicach możliwości Gabrielle to to co się tam działo było według niej normą. - Nudno, ale za to bardziej pogodnie. Dużo elegancji i etykiety, ale w całej Francji jest to normą więc nic nowego. - odparła spokojnie. Salem kojarzy się się z tymi fantastycznymi czarownicami, a nie z normalnymi jakie znała i z którymi przebywała codziennie. - Cóż nie wszystkich i nie wszystko da się lubić, tak już jest. Niektórych wręcz lubić się nie powinno. - powiedziała.
Zoey skrzywiła się. Ta szkoła to również nie byłoby miejsce dla niej. W zasadzie, Salem to chyba było najlepszy wybór. Nic dziwnego, że to właśnie do tej szkoły poszła. Mimo, że to były najgorsze lata jej życia. - Yhym, dobrze powiedziane. Nie wszystko da się lubić –mruknęła. Wyjęła z torebki papierosa. W sumie to Zoey nie paliła, chyba, że się denerwowała. Zły nawyk, i powinna się go oduczyć, ale co poradzić? Inni byli uzależnieni od alkoholu, narkotyków czy obgryzania paznokci, a Zoey musiała raz na jakiś czas zapalić. Co w tym złego? - Chcesz jednego? –spytała, patrząc na Gabirlle. W jej języku to miało znaczyć „Czy nie będę ci przeszkadzać?” ale to, raczej nie przeszłoby jej przez gardło. Zapaliła papierosa, czekając na odpowiedź Ślizgonki.
Gabrielle nie znosiła wszystkich Puchonów, a także nie przepadała za większością Gryfonów. Co do reszty znajdowały się jakieś wyjątki. W swoim domu większość traktowała jak podwładnych, skoro się nie skarżyli to chyba im to odpowiadało. Poza tym mogli przychodzić do domu jej rodziny w wakacje i korzystali z dóbr jakie posiada jej ojciec, więc w sumie taka znajomość miała wiele zalet, poza tym Gabrielle była arystokratką, więc chodziło również o wysoką opinię. - No, osoby przeze mnie lubiane to na prawdę wyjątki. Poza tym na takie stosunki trzeba sobie czymś zasłużyć, same istnienie nic nie daje. A w 'Ogwarcie jest wiele nieciekawych osób. - wzruszyła ramionami i upiła trochę ognistej, następnie spojrzała krzywo na papierosy. Nie znosiła ich, bo śmierdziały i psuły zdrowie, poza tym Gabrielle i tak już była zdecydowanie zbyt chuda, bo pięćdziesiąt kilogramów przy wzroście metr siedemdziesiąt osiem to było zdecydowanie za mało, a w końcu od papierosów się chudnie. - Nie. - odpowiedziała krótko, a następnie dodała jeszcze - Nie palę. Jak dla mnie to niszczenie sobie zdrowie, ale cóż każdy ma swoje własne życie i wykorzystuje je według własnych pomysłów.
Zoey zmarszczyła brwi. Palenie było złe, a picie ognistej jak herbatkę okej, tak? Ta dziewczyna jest dziwna. Głównie dlatego Zoey dalej z nią rozmawiała. Postarała się jednak nie dmuchać dymem w jej stronę, skoro aż tak jej to przeszkadzało. - Każdy ma coś, co robi a niekoniecznie jest to dobre, czyż nie? – spytała, cmokając. Kiedyś te papierosy były gorsze i lepsza zarazem. Gorsze, bo paskudniej smakowały, lepsze bo dawały kopniaka gdy trzeba było ruszyć szanowne cztery litery i działać. Teraz gdy je paliła, nie czuła nic. Czyżby się do nich przyzwyczaiła na tyle, żeby zaczęły jej smakować? Nie, nie możliwe. Wypaliła to paskudztwo i oparła głowę o ścianę. - Tak w ogóle, to czemu tu siedzisz? Czemu nie poszłaś gdzieś ze swoimi znajomymi, tylko popijasz ognistą sama? –spytała, z czystej ciekawości. Ślizgoni zazwyczaj trzymali się razem. Czyżby ona była jakimś wyjątkiem?
Gabrielle lekko skrzywiła. Przecież była prawie idealna. Świetna figura, popularność, pieniądze i reputacja oraz niesamowite powodzenie. Kto by chciał więcej, ha kto w ogóle ma od niej więcej. Nie było mowy o czymś czego w sobie nie lubiła. Poza tym nie robiła nic złego. Fakt mieszała się w czarną magię, ale nie używała jej tak o, no może czasem, ale na kimś trzeba było trenować. Nauczyciele uważali ją za wzorową uczennicę, która w ogóle nie pasowała do domu, w którym się znalazła, ale cóż pozory mylą. Gabrielle była w większości przykładową Ślizgonką. Nic nie miała wspólnego z resztą domów, może poza pewną odwagą Gryfonów, inteligentna jak Krukoni też była, ale nie lubiła się uczyć - zdecydowanie. - Zależy jak się na to patrzy. Ja nie widzę nic złego w tym co robię. - odparła bez jakichkolwiek emocji w głosie. Och, oczywiście w końcu łażenie przez cały dzień z bandą idiotów było czymś o czym zawsze marzyłam. - zaśmiała się myślach. - Siedzę, bo tu jest cicho, a mnie boli głowa. Z pewnością spędzę następny tydzień w każdej możliwej sekundzie ze znajomymi, więc ta chwila jest taką jakby chwilą bez bandy idiotów, którzy ciągle gadają i gadają. Poza tym wszyscy mnie ciągle otaczają, więc czasem lepiej jednak znaleźć czas tylko dla siebie, nawet jeśli to trwa krótko. Poza tym pytasz jakby Cię to dziwiło. Przejdź się dokładniej po 'Ogwarcie to zobaczysz, że więcej jest tu uciekających od tłoku Ślizgonów. - wzruszyła ramionami.
Simon stanął na III piętrze przeglądając nowe utwory na gitarę. Żałował ze nie ma takowej pod ręką bo na pewno by już ćwiczył. Ale los chciał że gitara została w dormitorium a Krukonowi najzwyczajniej w świecie nie chciało się lecieć do wieży po instrument. Tak wiec stał na trzecim pietrze rozszyfrowując nuty.
Lucas szedł korytarzem . Przez przypadek wpadł na Simona. -Przepraszam nie chciałem. A zresztą. Podał mu rękę na przeprosiny w nadziei że je przyjmie. -Nigdy cię w Hogwarcie nie widziałem od kiedy tu jesteś od początku? Poprawił ubranie i zaczął czekać na odpowiedź.
Jakżeż piękny był dzisiaj dzień. Słońce świeciło itp. Po prostu bosko. Ingrid szła wzdłuż korytarza lekko podskakując. Z jakiegoś powodu była szczęśliwa, że chciała po prostu wsiąść na miotłę i polecieć. Lecz pewnie nie udałoby jej się to, gdyż nie umie zbyt dobrze latać. To była jej słaba storna. Ba! Ona ma jeszcze więcej słabych stron. Ale ,,umiała śpiewać". Raczej fałszować. Z tej radości zaczęła fałszować. Bo przecież Ingrid śpiewa jakby słoń zdeptał jej ucho. I tak sobie śpiewała podskakując sobie do czasu kiedy zauważyła Simona. Ingrid przestała śpiewać i cała zbladła. Stała jakby była spetryfikowana. Oczywiście przestała śpiewać.
Gdy rzeczony Gryfon wpadł na Simona cały plik kartek wypadł mu z rąk i rozsypał u jego nóg. Chłopak zaklął pod nosem po hiszpańsku i zaczął szybko zbierać kartki: -Tak jestem od początku,cokolwiek to znaczy. A tak na marginesie Simon-uśmiechnął się do Gryfona gdy już pozbierał swoje "skarby". Gdy zobaczył jego wyciągnięta dłoń uścisnął ją w miarę neutralnie. Simon dosłyszał fałszowanie jakiejś dziewczyny i automatycznie odwrócił w jej stronę głowę. Ingrid. No pięknie. Odwrócił głowę wpatrują sie w Gryfona.