Spore okna, jednak w dość dużej odległości, nadają korytarzowi nieco tajemniczości. Jedynie nieliczni wiedzą, że za jednym z wielu posągów znajduje się tajne przejście, prowadzące wprost do Miodowego Królestwa. Skorzystanie z niego jest możliwe jedynie przy znajomości odpowiedniego zaklęcia...
- No tak. Wyobrażenie o życiu. Ale niech pani wybaczy, nie umiem tego dobrze opisać. No bo nie znam pewnych słów, które bym tu wypowiedział, żeby to określić... tak czasami miewam. Nie znam wszystkich słów po angielsku. Szkoda, ale sądzę że z czasem przyswoję sobie jeszcze większą ilość słówek! – i wlepił spojrzenie w jej źrenice i uśmiechnął się blado. I znowu odwrócił wzrok w stronę ściany, na której było mnóstwo portretów. Z niektórymi nawet się przedstawił, nieco pogadał, aczkolwiek nie trwało to dłużej, iż minuta. I nie pomyślał nawet, że to tak nie wypada, rozmawiać z kimś, gdy twoim głównym towarzyszem tu i teraz jest ktoś zupełnie inny. Ale, jak już wiemy, nie trwało to długo, chociaż znajdą się i tacy, którzy sądzą inaczej – że minuta to zdecydowanie zbyt dużo czasu jak na taką pogawędkę. Przez przestrzeń między nimi przeszło kilka tematów, aż w końcu Winter wspomniała o czymś zupełnie innym. Zauważyła bowiem, że po nauce tutaj będzie mógł wrócić do kraju. - Ale wtedy bym musiał wracać sam. Bo tatuś uwielbia to miejsce, ten kraj, i wątpię czy by chciał wracać. A może, jak go przekonam?... no nie wiem, jak to będzie. Ale nie jestem też do końca pewny, czy oby na pewno chcę tam wracać. Tak, kocham swoją ojczyznę, cenię i noszę w sercu. Ale, z drugiej strony, jest mi tu dobrze. No i.... ah! Ja naprawdę nie wiem! Nie wiem, gdzie po skończeniu nauki w Hogwarcie będę chciał mieszkać... to naprawdę trudna decyzja! Najlepsza na długie wieczory, które się spędza przed kominkiem i się słucha, jak trzeszczy drewno. No to mam już coś do roboty! Dziękuję, psze pani, że poruszyła pani ten temat. Dzięki pani zauważyłem, że naprawdę muszę wybierać. No bo to mnie nie ominie. A dzięki pani, będę miał na to więcej czasu! Ah, dziękuję! – i, niewiele myśląc, przytulił się do nogi kobiety, ale zaraz potem cofnął się. - Przepraszam – bąknął cicho. I tym razem nie rozgadał się, nad pozytywnymi i negatywnymi przyczynami i skutkami łapania kogoś za nogę. Nie rozgadał się, pytając dziewczynę, czy jej tak pasuje. Nie, nie. Tym razem zwyczajne "przepraszam" najwidoczniej wystarczyło. Dzięki Bogu... i dzięki również, gdyż temat ich rozmowy zszedł ponownie na tematy herbat. Arkadiusz dowiedział się, co to jest bawarka. I był z tego powodu bardzo szczęśliwy. I najwidoczniej tym razem nie wystarczyło, musiał się rozgadać. Ponownie. - Bawarka! Zapamiętam te słowo. Zapamiętałem tyle angielskich słówek, a tego nie zapamiętam? Phi! Mam bardzo dobrą pamięć. Z mlekiem? Nie próbowałem. Ale jestem otwarty na to, co nowe! Lubię w ten sposób poznawać świat. – tu nastąpiła krótka pauza – Więc chce pani wiedzieć, jak moja mamusia to zrobiła, tak? No to wyprodukowała nowy eliksir. A potem dała moim kumplom do wypicia, mówiąc, że to sok pomarańczowy (specjalnie nadała miksturze taki smak). Ten eliksir działał tak, że jak ktoś go wypije, i jest osobą magiczną, z uszu poleci mu para, z piskiem typowym dla lokomotyw. A jeśli jest się mugolem, to nic się nie stanie. I tak właśnie było. – wyszczerzył się w jego kierunku, dumny, że miał taką inteligentną i zdolną matkę. Zaraz potem zmienił temat rozmowy. – No to co, idziemy do tego Herbacianego Raju?
Dzieciak ten, no cóż, charakteryzował się bardzo szybkim rozgadywaniem na tematy kompletnie niepotrzebne - Winter zaś potrzebowała tym samym spokojnie wydobywać najprostsze słowa, byleby nie spowodować jeszcze większego słowotoku. Niemniej jednak całokształt Arka był niczym efekt motyla; z jednej strony dziewczyna chciała dopytywać o niektóre rzeczy, z drugiej strony natomiast zmagała się ze świadomością gadulstwa ze strony młodego. Wszystko to przyczyniało się do ostrożnego stawiania kroków - na tyle ostrożnego, że tęczówkami chłodnymi oraz o zielonkawej barwie lustrowała najbliższe otoczenie. Nie uśmiechała się; nie miała ku temu powodów. O dziwo dzieciak przykleił się do niej na dłuższy okres czasu; ona zaś, mimo wewnętrznego jadu, nie umiała w żaden sposób odmówić mu towarzystwa. Czy się przy nim męczyła? Może odrobinę. Nie za dużo, nie za mało; jakoby całokształt rozmowy z młodzieńcem jakoś nie działał niczym wampir na resztki jej energii. A mimo to chciała nadal zapalić papierosa, co w sumie było dla niej dość sporym wyzwaniem, zważywszy uwagę na to, że w szkole raczej nie powinna tego robić. - Z czasem - odpowiedziawszy prosto, jakoby zataczając okrąg wokół tego samego przytakiwania na słowa należące do Puchona; nie potrafiła w żaden sposób opowiadać o sobie, prędzej korciło ją do tego, by dowiadywać się o informacjach że strony ludzi, którymi się otaczała - przywykniesz i przyswoisz język angielski. - nie mogła nic innego powiedzieć; jakoby chcąc go upewnić w tymże fakcie. Przecież nic nie było stracone, nic nie było przekreślane z góry końcówką pióra napełnionego atramentem, nic po prostu nie decydowało o całokształcie następnych dni. Jeżeli Kolodziejski chciał się nauczyć, a przede wszystkim chciał się dowiedzieć, mógł tego z łatwością dokonać. - Zawsze możesz wracać na wakacje. - mruknęła, jakoby znajdując kompromis między stałym wyjeżdżaniem z Wielkiej Brytanii a wizytą w Polsce. Wszystko dałoby się jakoś sensowniej posklejać, jakoś sensowniej rozpisać na pergaminie; wymagało to po prostu chęci. Ojciec pewnie by nie czuł się z tą myślą źle, umożliwiając powrót do starych korzeni oraz nawyków synowi. Niechaj się cieszy, że ma kogo kochać, albowiem Winter nigdy nie przypadło coś tak niezwykłego - mogła się tylko modlić o to, żeby coś jej nie potrąciło i nie posłało do grobu za wcześnie. Wtem poczuła dotyk; dotyk, który powodował u niej nieraz różne reakcje, do którego przede wszystkim nie lgnęła jak ćma do światła. Nie zareagowała jednak w żaden szczególny sposób; kiwając głową na przeprosiny ze strony młodego. - Mogłam się tego spodziewać. - tyle wystarczyło; oszukać mugoli, sprowadzić na nich spróbowanie eliksiru, byleby się przekonać o ich prawdziwym pochodzeniu. Dość znana sztuczka; podobnie jak z amortencją lub afrodysią dodawaną do picia; wszystko wymagało po prostu pomysłowości oraz odpowiednich umiejętności. Czy matka Arkadiusza była zdolna? Najwidoczniej - Rieux jakoś nigdy nie ciągnęło do eliksirów, do ich warzenia, do ich wytwarzania zgodnie z przepisami umiejscowionymi w podręczniku. - Chodźmy.
| zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pojawiła się na korytarzu niewiele przed czasem, kilka kawałków ciasta Pandory mając starannie poukrywanych w jakimś dziwnym, pożyczonym z kuchni pojemniku, przypominający trochę znane jej kartony na torty, jednak przy okazji utrzymującym świeżość zamkniętych w nim wypieków oferując im między innymi temperaturę trochę niższą od pokojowej. Stała aktualnie wpatrzona w widoki za jednym z okien, ze skórzanym plecakiem odłożonym na parapet i dłonią opartą o drewnianą ramę otaczającą przezroczyste szkło. Czekała, ale nie miała zamiaru się niecierpliwić kolejnymi mijającymi minutami i przez to zajęła się czujnym przyglądaniem widokom na szkolnych błoniach. Po chwili odwróciła się i zorientowała, że korytarz trzeciego piętra nie oferował wyłącznie herbacianego pokoju, ale też miał pewną tajemnicę. Nie była to jednak zdecydowanie rzecz na dziś. Choć wizja takiej wspólnej przygody z każdą sekundą zaczynała kusić coraz bardziej, powoli biorąc w wątpliwość chęci na zwykłe ploty przy herbacie. Westchnęła. Jakie to było zaklęcie? Odrywając się od niepokojących zakusów wreszcie zdecydowała się usiąść na szkolnym parapecie. Wyjęła różdżkę z tylnej kieszeni jeansów, żeby nie złamać jej i nie zakończyć jej żywota już całkiem. Zaczęła ją nieświadomie obracać w palcach, jakby doszukując się ukrywanych dotychczas uszczerbków. Nie robiła tego pierwszy raz.
Nie miała już żadnych kawałków ciasta, a głupio było jej iść z pustymi rękami, więc rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu inspiracji. Jej wzrok niemal instynktownie padł na podręczne pudełko warcabów. To nie był taki zły pomysł, prawda? Jeżeli rozmowa nie będzie się kleić, to zawsze będą mogły skupić się na grze. Prawda była taka, że stresowała się trochę przed tym spotkaniem. Moe była dla niej zagadką i chociaż zawsze była w stosunku do Pandory uprzejma i pomocna, to wyczuwała w niej... skłonności do ryzyka? Widziała tą nić porozumienia między nią a Fire i to sprawiało, że obawiała się, że usłyszy od niej ten sam komentarz, którym podsumowała ją była Gryfonka. Nie chciała już słyszeć, że jest nudna, ale nie zamierzała też wplątywać się w żadne pojedynki, spiski, wojny, a już na pewno nie chciała być dla nikogo niemiła. Zwykłe warcaby mogły jednak nie wystarczyć, w końcu nie była to najbardziej pasjonująca gra w historii świata. Nawet szachy wydawały się już lepszą opcją, przynajmniej mogły urozmaicić rozgrywkę swoimi komentarzami, jednak Pandora w szachy grać nie umiała, a jej chęć wygranej nie pozwalała jej postawić się na z góry przegranej pozycji. Opadła na łóżko i nagle zerwała się z niego gwałtownie, przypominając sobie o tajemniczym liście. Sięgnęła ręką w szczelinę między framugą łóżka a ścianą, sprawdzając czy buteleczka wciąż tam jest. Kolor eliksiru był jej znany, jednak i tak upewniła się co do trafności swojego wniosku przy pomocy podręcznika do eliksirów. Nie zamierzała zabierać ze sobą tego upominku, mając świadomość, że w razie przyłapania groziłoby jej zawieszenie w prawach ucznia, jednak... Czy Moe nie była jedyną znaną jej tutaj osobą, co do której miała przeczucie, że nie potępi jej zachowania? Ryzyko wciąż istniało, jednak to właśnie było kuszące w całej tej sytuacji. O eliksirze nie powiedziała nikomu, nawet Katerine. Czeszka wiedziała o skłonnościach do uzależnień Pandory, więc z pewnością próbowałaby przekonać ją do oddania narkotyku (po czym zapewne sama by go spożyła). Sama Doux też nie czułaby się dobrze, gdyby tak po prostu uległa pokusie, więc wpadła na pomysł jak "usprawiedliwić" ewentualne wypicie eliksiru. Zakład! Niesiona ekscytacją nawet drobnego ryzyka, pokonała drogę na III piętro niemal automatycznie, dwukrotnie jedynie zerkając na podarowaną jej mapę. Wiedziała, że hazard mógłby pochłonąć ją całkowicie, jednak powtarzała sobie, że taki drobny zakładzik to nawet nie stał koło prawdziwego hazardu i na pewno to będzie tylko jeden incydent. - Moe, cześć - przywitała się, pozwalając sobie przytulić ją delikatnie na powitanie. - Ja mam dla Ciebie propozycje…. i pytanie - Nie wiedziała jak właściwie zacząć rozmowę i w ostatniej chwili wystraszyła się, że powinna najpierw wybadać teren, więc wskazała na pudełko z grą, aby zasugerować, że to jest ta “propozycja”. Głupim wydało jej się, aby tak po prostu wygadać się prefektowi, że posiada się nielegalną substancję i zapewne łatwiej byłoby po prostu pokazać jej fiolkę, aby sprawdzić czy ją rozpozna. Ale nie chciała ryzykować i buteleczka bezpiecznie leżała wciąż ukryta za jej łóżkiem. - To może ja zacznę od drugiego. Co Ty myślisz o eliksirze euforii? - powiedziała prawie szeptem, nachylając się w stronę dziewczyny i odbiegając gdzieś wzrokiem na nieco przerażające rzeźby. Ot, niewinne pytanie, prawda? Każdy mógłby takie zadać. Chyba.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na widok wyłaniającej się zza ściany Pandory zeskoczyła z parapetu i niespiesznie się do niej zbliżyła. Natychmiast wychwyciła, że przyjezdna nie przybyła z pustymi rękoma. Co tym razem mogło to być? Po tym, gdy się przytuliły, przyjrzała się pudełku i przeniosła pytający wzrok na Doux. Jednak to nie Moe pierwsza zdecydowała się na wypowiadanie słów. - Pandoro. - zrewanżowała się przywitaniem i przekrzywiła lekko głowę, dając do zrozumienia, że zamienia się w słuch. Jej pytanie było... dziwne. Coś musiało być na rzeczy, biorąc pod uwagę, że wyleciała z tym w zasadzie w trybie natychmiastowym, gdy tylko się spotkały. Na jej pomoc w ewentualnym uwarzeniu raczej nie miała co liczyć. Nawet, jeżeli była to całkiem prosta mikstura. - Podobno uzależnia. Chcesz go podać Fire, żeby była dla Ciebie milsza? - to nie była kpina, ale i od poważnego pytania było jej daleko. Po prostu relacja Pandory i Blaithin była z jakiegoś powodu od pierwszej chwili jakaś niebezpiecznie toksyczna i pełna pogardy. W przypadku tego drugiego, Moe była przekonana, że było to uczucie silnie obustronne. Skąd im się to wzięło? Choć może bardziej 'skąd u Fire się to wzięło?'. W końcu to ona zaczęła. I zapowiadało się na to, że ten ich kwas miał się jeszcze długo warzyć przed ewentualnym złagodzeniem. Albo wybuchem. - Ja mam inne pytanie. Wolisz herbatę czy spacer? - obie z tych rzeczy nawiązywały do któregoś szkolnego sekretu, choć wspomniany 'spacer' był zdecydowanie dużo bardziej skrywany. Podróż do Hogsmeade ciemnym tunelem wydawała się kusząca, ale tylko wtedy, jeżeli Doux nieświadomie wybrałaby właśnie tę wersję dla ich wspólnego spędzania czasu. - Nie musisz odpowiadać od razu. O co chciałaś zagrać? - wreszcie bez ogródek wypaliła pytaniem, które chodziło za nią od momentu zobaczenia Czeszki na korytarzu. Owszem, planszówka była ciekawym uzupełnieniem do spotkania, ale chyba nie targała ze sobą pudełka ot tak, bez żadnego zamysłu.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Podobno uzależnia. To zdanie boleśnie zadźwięczało jej w głowie, ale szybko przegoniła je, powtarzając sobie, że przecież na pewno nie uzależnia od pierwszego razu. A nie będzie drugiego, prawda? - Na Fire to ja bym potrzebowała czegoś mocniejszego - machnęła ręką rozbawiona. Nie chciała teraz myśleć o byłej Gryfonce, bo ilekroć robiła to zbyt długo, łapał ją nieprzyjemny ból brzucha. Chciałaby się z nią pogodzić, jednak nie za bardzo wiedziała jak się do tego zabrać. W końcu nic złego jej nie zrobiła, więc nie wiedziała za co mogłaby przeprosić. Wiedziała natomiast, że Fire na pewno tego nie zrobi. A więc pozostawało drugie rozwiązanie w postaci efektownego spięcia, jednak... Pandora nie zamierzała dać się sprowokować. Nie dlatego, że nie miałaby żadnych szans w walce z Dear, ale nie może tego zrobić w imię własnych zasad i przekonań. No i może trochę dlatego, że nie chce zginąć, a Fire ją przeraża. - Zawsze spacer - ożywiła się, jednak po chwili przypomniała sobie, że chodząc nie zagrają w warcaby, ani nie zjedzą ciasta - Ale ja bym chciała gdzieś być chwilę dłużej - dodała, wskazując na szachownicę. Przegryzła dolną wargę, nie wiedząc czy powinna wprost wyjawić swój zamiar Moe. Z drugiej strony skoro Gryfonka domyśliła się, że chce zagrać "o coś", a ona zapytała ją o eliksir euforii, to jakiekolwiek kolejne pytanie naprowadziłoby ją na odpowiedź. - Ja bym chciała zagrać z Tobą w warcaby, że gdy ktoś traci krążek, to musi odpowiedzieć na prywatne pytanie - powiedziała ostrożnie, analizując reakcję Moe. - A gdy ktoś całkiem przegra... to ten musi wypić e l i k s i r - zaproponowała na koniec, akcentując wyraźnie ostatnie słowo, chcąc dać do zrozumienia, że chodzi jej właśnie o TEN eliksir, o który ją zapytała. - Co Ty na to?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Uwagę na temat Fire skwitowała bolesnym uśmiechem, uznając, że tyle w zupełności wystarczy. Zdawała sobie sprawę, że między tymi dwiema istniał jakiś konflikt, być może charakterów jako takich. Nie podejrzewała Dear o złe u podstaw zamiary. Prawdopodobnie, w jakiś pokrętny sposób, mogła działać nawet w dobrej mierze. Chociażby usiłując przyczynić się do tego, aby Doux doświadczyła cierpienia na tyle wcześnie i w takiej ilości, by była przygotowana na życiowe rozczarowania. Czy ta wędrówka myślowa wybrała się nieco za daleko? - Możemy grać tutaj. Za jedzenie na korytarzu nikt nam szlabanu nie wlepi. - zapewniła, wskakując z powrotem na parapet i wycofując się w kąt pod samym oknem. Miejsca było na tyle dużo, że pod oknem zmieściłyby się one dwie, warcaby, a potem jeszcze ego Angela, tego sweterkowego misia-pysia w ściskających genitalia spodniach. - Nie lubisz nudy, co? Świetny pomysł, bo nie umiem opowiadać o sobie, a z pytaniami powinnam sobie poradzić. - pokiwała energicznie głową, zgadzając się na zasady takie, jakimi przedstawiła je Pandora. Na wspomnienie o eliksirze nawet nie zadrżał jej głos. Trudno było zresztą wypatrywać jakiejkolwiek wątpliwości związanej z zakładem. Choć oczywiście musiała się początkowo zgrywać. - Żartujesz? Tak w szkole? Nie wiem, co by nam za to zrobili! - wyobraziła sobie karę w postaci konieczności noszenia swetra Price'a i wzdrygnęła się. Nawet to jednak nie odrzuciło jej zgody na zakład. - Doskonale, tak zróbmy. Jakieś pytania zanim zaczniemy? - zadeklarowała z usatysfakcjonowanym uśmiechem i oczekiwała na słowa rozmówczyni. Albo, gdyby nic więcej nie chodziło jej po głowie, na rozpoczęcie gry. Do boju, 'pionki'!
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Na reakcję Moe na chwilę zatrzymało się jej serce, jednak szybko dotarło do niej, że to jedynie żarty. Właściwie Pandora nawet lubiła "nudę". A przynajmniej lubiła spokój, ciszę, normalność, konwenanse. Lubiła gdy czasami było aż zbyt słodko i sztampowo. Zdarzało jej się wypić trochę za dużo na imprezie, jednak nie można powiedzieć, żeby prowadziło to do jakiegoś dzikiego szaleństwa. To spotkanie z Moe, chęć sprawienia, że Gryfonka nie będzie nudziła się w jej towarzystwie, wyzwalało w niej tą część jej charakteru, którą starała się na co dzień uciszać. Przy niej miała ochotę krzyknąć "załóżmy się", dotrzymać jej kroku, a nawet czasem być krok przed. Pokręciła głową na znak, że nie ma pytań, po czym położyła szachownicę na parapet, sama średnio zgrabnym ruchem siadając obok. Ręce zdecydowanie miała dużo słabsze od nóg, więc ciężko było jej się na nich odpowiednio podeprzeć i podciągnąć do góry. Rozłożyła warcaby, podała Moe białe pionki, po czym przygotowała swoją połowę. Przez chwilę nie działo się nic ekscytującego, a Pandora co raz szybciej starała się podejmować decyzje, napędzana chęcią zadania pierwszego pytania, chociaż jeszcze żadne nie przyszło jej do głowy. No... miała JEDNO, ale nie chciała go zadawać od razu. - O - szepnęła cicho, zauważając w końcu pierwszą okazję i zbijając od razu dwa pionki. Właściwie... w ten sposób pozbawiła się możliwości do jednego pytania, ale chęć wygrania była większa. Zamyśliła się w czasie gdy Moe zastanawiała się nad swoim ruchem. Chciała wykorzystać tę chwilę i zadać naprawdę personalne pytania, jednak jeżeli nie wie się o kimś prawie nic, to nie wie się też, w którą stronę powinno się uderzyć. Uznała, że zwykłe pytania informacyjne może zadać i poza grą. Teraz jest czas na pytania, które nie nadają się na zwykłą rozmowę, a jednocześnie odkryją przed Pandorą prawdziwy tok myślenia Davies. - Hmm, jakbyś Ty musiała teraz wybrać z kim byś szła do łóżka z Hogwart, to kogo Ty byś wybrała? - zapytała, specjalnie nie pytając o to, z kim Moe chciałaby być w sensie romantycznym. Sama może i nigdy z nikim jeszcze nie spała i na pewno gdy w końcu się na to zdecyduje, to zrobi to z miłości, ale odniosła wrażenie, że ludziom łatwiej jest przyznać się na kogo mają ochotę, niż w kim się podkochują.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Przez jakiś czas była cisza, choć bardziej spowodowana przesuwaniem pionków w jakiś względnie logiczny sposób, niż wielkim rozważaniem taktyki. Davies ostatni raz warcaby widziała jeszcze przed magiczną edukacją, nie mówiąc już o graniu w nie. Ale sam pomysł zakładu i pytań padających wokół gry były na tyle kuszące, że nie miała zamiaru rezygnować z tej rozrywki. Po utracie dwóch pionków szybko pochyliła się nad planszą, aby obejrzeć, jak wyglądała aktualna sytuacja i czy nie czekało jej jakieś obowiązkowe bicie. Czekało. Ale kiedy położyła palec na białym krążku, padło pytanie Doux. Gryfonka niespiesznie podniosła głowę, a na jej twarzy wyrysowane było oniemiałe zaskoczenie. Szybko zastąpione zakłopotanym uśmiechem. - Nie patyczkujesz się, co? - postanowiła zyskać trochę czasu za sprawą pytania ratunkowego. Nieźle się zaczynało. Czy cała reszta gry również będzie w takim kontekście? Samą odpowiedź, Davies musiała gruntownie przemyśleć. Gdyby musiała wybrać? Teoretycznie, najbardziej oczywistą odpowiedzią było obrócenie wszystkiego w grzeczny żart i wspomnienie o Carmel, z którą zresztą łóżka co jakiś czas potrafiły dzielić. Po drugiej stronie stałby Jeremy, zwłaszcza po ich incydencie na Saharze. A jednak - kiedy miała chłodny umysł, zupełnie nie potrafiła brać go pod uwagę. - Trochę to okrutne - musieć wybierać. - ewidentnie widać było, że kręciła i nie czuła się zbyt pewnie, albo być może zbyt dobrze, ze swoim pomysłem na odpowiedź. Kiedy zresztą rzuciła odpowiedź, nie była ani trochę przekonująca. - Chyba Gabriel. Twój ruch. - pospiesznie zamknęła temat, nadal mając z tyłu głowy sytuacje tak z treningu, jak ze szkolnego tarasu. Nawet, jeżeli ostatecznie ta druga sama w sobie nic nie znaczyła. A ta pierwsza nie była niczym innym niż pokazem determinacji. Następnie pogoniła Doux do grania, kompletnie zapominając o własnym pytaniu, kiedy i ona zbiła dwa z pionków oponentki. Dopiero po chwili dostała olśnienia. - Elijah? - zagadnęła, w jakimś stopniu odbijając wcześniejsze pytanie w przyjezdną. Pozostawiła jednak swoje pytanie w bardzo otwartej formie. Widać było, że Krukon dawał z siebie więcej w jej obecności. Przede wszystkim w kuchni, choć finalnie okazało się, że wtrącenia Swansea nie były konieczne, a Pandora nieźle radziła sobie sama. Ale być może właśnie dzięki jego wspierającej postawie rudowłosa była w stanie wykrzesać z siebie tyle energii, by odpierać ataki Dear?
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Uśmiechnęła się przepraszająco, trochę żałując zadanego przez siebie pytania, a po części będąc zbyt ciekawa odpowiedzi. Może Katerina przesunęła jej punkt wrażliwości do takich pytań podczas gier tego typu? Wiedziała natomiast, że im bardziej krępujące bywają tematy, tym bardziej gra jest... oczyszczająca? A przynajmniej dla Pandory było w tym coś przyjemnie wyzwalającego - móc zapytać o wszystko i móc odpowiedzieć na każde pytanie, jakby znało się z kimś od lat. Co prawda Moe mogła odpowiedzieć imieniem, którego w ogóle nie kojarzyła. W końcu w ciągu tych kilku tygodni nie zdążyła poznać aż tak wielu ludzi, a i Ci, których już poznała, częściowo zatarli się w jej pamięci. Można powiedzieć, że poczuła jak kamień spada jej z serca, gdy usłyszała imię nie tego ze Swansów, którego wywołania się obawiała i aż uśmiechnęła się przez to delikatnie. Potrafiła zrozumieć wybór Gabriela, ale sama nie umiała spojrzeć na niego w takiej kategorii. Był dla niej uprzejmy, to fakt. Zachowywał się, póki co, w stosunku do niej jak prawdziwy dżentelmen, ale nie poczuła, aby między nimi powstała nić porozumienia. Sięgnęła po swój pionek, myślami błądząc wciąż wokół swojego pytania i odpowiedzi Moe, po czym usłyszała imię, początkowo biorąc to za kontynuacje odpowiedzi Gryfonki. Dopiero po chwili dotarło do niej, że dziewczyna chyba w domyśle zadała jej to samo pytanie, od razu podając swoje przypuszczenie co do odpowiedzi. Mniej krępujące byłoby dla niej, gdyby mogła poudawać, że faktycznie się zastanawia kto z nowych znajomych ją interesuje. Prawda była taka, że ciężko było jej przyznać się przed samą sobą, że Krukon jej się podoba. W końcu nie znają się jeszcze tak dobrze, aby mogła się w tym uczuciu upewnić, a na dodatek... Jego nie było teraz w Hogwarcie już od kilku dni. Poczuła ciepło na policzkach i tylko skinęła głową w odpowiedzi, po chwili jednak wahając się czy Moe nie miała czegoś innego na myśli, a ona właśnie niepotrzebnie się do czegoś przyznała. - Ja z nim idę na kawę i zwiedzanie niedługo - powiedziała, jakby chciała się z czegoś usprawiedliwić. - Ale to nie jest randka - dodała pośpiesznie, nie chcąc by zabrzmiało to jakby miała wobec niego jakiekolwiek oczekiwania i jednocześnie przesunęła swój pionek. Wymieniły między sobą kilka ruchów, po czym zbiła pionka Moe, poddając jej swojego. - My się jeszcze dobrze nie znamy - szepnęła, jakby chciała samej sobie ten fakt przypomnieć. - Czy Ty i Elijah... Czy wy kiedykolwiek... - zaczęła zbyt szybko, nie mogąc teraz znaleźć odpowiednich słów. To było pytanie, które chciała zacząć od razu, a skoro Moe sama pierwsza wspomniała o chłopaku, to teraz była najlepsza ku temu okazja - Czy coś was łączyło? - zapytała, starając się użyć czasu przeszłego, wnioskując, że nawet jeżeli coś się między nimi działo, to musiało się już zakończyć, skoro Moe podała w odpowiedzi Gabriela, a nie jego kuzyna. Gdy Moe zbiła podłożony pionek, Pandora mogła odwdzięczyć się jej zbiciem aż trzech na raz. - Jakie Ty miałaś pierwsze myśli o mnie? - zapytała, przechodząc na bezpieczniejsze rejony pytań, nie chcąc zbytnio krępować ani siebie ani Moe. No, może tym razem bardziej siebie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie potrzebowała zbyt wielu sytuacji, aby zauważyć, że wpadli sobie nawzajem w oko. Gdy ujrzała skinienie oznaczające twierdzącą odpowiedź, uśmiechnęła się tryumfalnie, a wszelkie jej wcześniejsze zakłopotanie zupełnie się gdzieś zgubiło. Być może wolała obserwowanie toczenia się losów innych relacji, niż skupianie na jakichkolwiek swoich. I niezupełnie wynikało to z tego, że sama unikała intensywnych więzi. Wręcz przeciwnie. Ale mimo to - nie zwykła się nad nimi zastanawiać tak, jak robiła to w przypadku obcych przypadków. Swoich własnych uczuć nie lubiła roztrząsać, aby nie rozmazały się gdzieś w drodze do ich samookreślenia. Uważała zresztą, że wszelkie jej znajomości były zbyt blade, aby jednogłośnie je identyfikować. Tu się zarumieniła, tam poczuła wstyd, w jeszcze innej sytuacji świetnie jej się rozmawiało, śmigając myślowo na tych samych falach. Czy jednak w którejś z takich sytuacji znalazłoby się jakiekolwiek głębsze uczucie? - Będziecie mieli całe wspólne życie na poznawanie się. - wypaliła, choć jej mina była przy tym wyjątkowo błoga i spokojna. Wyjrzała przez okno, zawieszając wzrok na koronach drzew znajdujących się na obrzeżach zamku. Dopiero po chwili wyrwała się z zamyślenia i wróciła spojrzeniem do Pandory, a myślami do jej kolejnego pytania. - Elijah to rycerz. Jest przystojny, ambitny i ma kawał serducha. O całej reszcie przekonasz się sama, może nawet podczas Waszej nie-randki. Właściwie to nawet Wam życzę, aby coś Was połączyło. Ale mnie z nim? Chyba tylko korepetycje z transmutacji. - musiała przyznać przed samą sobą, że walka z chęciami do dodania słów 'i czasem kompletnie mu odpierdala' niemalże przerosła jej samokontrolę. Historię ze złamaniem ręki i chorobą odstudniową również pominęła, zostawiając ją na lepsze czasy. - Zaimponowałaś mi, gdy nie wycofałaś się po ataku Fire. Równie dobrze mogłabyś się schować za Swansea i liczyć na ratunek. Masz pazurki, skarbie. I wiesz, kiedy przychodzi moment, by się nimi bronić. - czuła, że się rozgadała, a przez to traciła skupienie na planszówce. Jeżeli miała być ze sobą szczera, to bardziej jej zależało na dyskusji, niż na warcabach, w którym zasadach czuła, że mogła mieć jakieś braki. Niby duch rywalizacji mocno się w niej tlił nawet podczas snu, ale tym razem nieco przycichł. Co nie powstrzymało jej przed podwójnym biciem w kolejnej turze. - A jak Ci się podoba zamek? Żartowałam, nie ma lekko. Powinnaś już znać wszystkich pedagogów. Kto z grona profesorskiego to najlepsze ciacho? I drugie pytanie: czy słusznie wnioskuję, że podobają Ci się też dziewczyny? - drugie z pytań wiązało się jeszcze z Elijah. W końcu trudno było nie podejrzewać Pandory o biseksualność, skoro wpadł jej w oko taki zniewieściały Swansea, co?
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zmarszczyła lekko brwi, nie będąc pewną czy dziewczyna się z niej nie nabija. To prawda, że zrobił na niej ogromnie pozytywne wrażenie, jednak do stwierdzenia, że mają przed sobą "wspólne życie" było jej bardzo daleko. Skąd mogła wiedzieć już teraz, jaki Elijah jest naprawdę? Z pozoru wydawał się szarmancki, zdolny, troskliwy... ale nie był pierwszą osobą o takich cechach, którą poznała, a jednak nigdy nie odpowiedziała nikomu pozytywnie, że chciałaby z nim być. Dla niej to była decyzja, w której nie kierowała się samymi uczuciami, a mocno opierała ją na logice. Widziała wystarczająco dużo par, które rozpadały się po kilku tygodniach i nie zamierzała bawić się w gdybanie. Musi być pewna, że to ma szanse przetrwać całe dekady. No, na początku choćby i lata. Co na to taki artysta jakim jest Ejże? Czy on działa pod wpływem chwili? Czy może ostrożnie żongluje zapewnieniami. Cisnęło jej się na usta pytanie "Czemu miałby być mną zainteresowany?", jednak coś ją przed tym powstrzymywało. Niemniej poczuła ulgę, słysząc, że tej dwójki nic romantycznego, czy choćby erotycznego, nie łączy. Dawało jej to nadzieję na to, że jednak nie jest kobieciarzem, chociaż wciąż nie rozwiązywało wątpliwości, czemu ktoś taki jak on, miałby zainteresować taką dziewczyną jak ona. - Pazurki? - powtórzyła zaskoczona, aż nieco cofając głowę w tył. Nigdy nie spodziewała się, że ma pazurki. Czyżby Fire naprawdę wyzwalała w niej tą mniej pacyfistyczną stronę? - Ja nie wiem co ja bym zrobiła, gdybym była tylko z nią sama - przyznała szybko, nie chcąc by Moe przypisywała jej zbyt duże zasługi. W końcu może gdyby nie obecność Elijaha, to naprawdę rozpłakałaby się żałośnie ze swojej bezsilności. - Ja nie wiem czemu ona mnie tak odwrotnie odbiera Trzymała się swojej teorii, że zwierze, które gryzie na ślepo, musiało być ranne, ale nie wiedziała jak mogłaby to naprawić. Za każdym razem, gdy próbowała być miła dla Fire, to ta reagowała jakby Pandora obrzuciła ją jakąś obelgą. A może tak właśnie było? Może niefortunnie dobierała słowa po angielsku? Zamilkła, zastanawiając się nad zadanymi przez Moe pytaniami, czując, że z paniki czerwienieją jej policzki. Z jednej strony, nigdy nie patrzyła na to w ten sposób, z drugiej jednak jej pierwszą myślą o "ciacho" była April, co dawało do myślenia w połączeniu z pytaniem numer dwa. - Czemu Ty tak myślisz? - wybąknęła w końcu, nie będąc pewna czy takie rzeczy naprawdę aż tak widać po człowieku. - Ja... - zaczęła, urywając i zbijając pionek Moe, jakby w nadziei, że to odwróci jej uwagę. - Ja myślę, że dziewczyny są dużo ładne, ale ja nie wiem czy to coś znaczy. Ja nigdy z żadną nie... - zaczęła, czując jak myśli zaczynają kotłować jej się w głowie, lawinowo podsyłając kolejne pytania i wątpliwości. - A Ty jak masz? - zapytała, wykorzystując jej pytanie w odwecie, mając nadzieję, że może jej odpowiedź pomoże jej zrozumieć swoją własną sytuację. Zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn uznawała za atrakcyjne, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Dziewczyny się nią nigdy nie interesowały, a ona sama nigdy nikogo nie podrywała. Skąd ma wiedzieć gdzie leży granica między kochaniem kobiet w feministyczno-artystyczny sposób, a w romantyczno-erotyczny? Nigdy nie była w prawdziwie erotycznej sytuacji z kimkolwiek, więc nie do końca potrafi nawet rozpoznać uczucie podniecenia. - Ale właściwie... jakbym ja miała wybierać, to ja bym wybrała profesor Jones - powiedziała ostrożnie, jak przez mgłę wspominając lekcje wróżbiarstwa, na której rzuciła się jej w objęcia. Udało jej się zbić jeszcze dwa pionki Moe, dzięki czemu zyskała przewagę jednego pytania nad dziewczyną. - Hmm, może Ty mi opowiedz jakąś swoją historię ze wstydem?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Warcaby stały się wyłącznie elementem, na którym co jakiś czas zwieszała wzrok i przesuwała swoje pionki po planszy mniej lub bardziej bezmyślnie. Zarówno z pytaniami, jak i z 'żołnierzami' na tym polu bitwy była do tyłu. Już mogła przeczuwać, że to na nią spadnie konieczność wypicia ustalonego eliksiru. Nie miała jednak zamiaru jakoś przesadnie z tym walczyć. Wyszczerzyła ząbki, widząc coraz bardziej skonsternowaną minę Pandory w miarę, jak Gryfonka opowiadała o Swansea. Gdyby jednak teraz miała rzucić komentarz w rodzaju 'ale popłynęłam', Doux mogłaby to odebrać, jako stwierdzenie, że wszystko, co usłyszała, było żartem. A Moe nie miała zamiaru bawić się w ten sposób. - Pewnie sam na sam nie robiłaby scen. - choć było to wyłącznie zgadywanie, Moe przeczuwała, że z rąk Fire nie groziło Czeszce nic niepokojącego - zwłaszcza podczas losowych wzajemnych minięć na korytarzach. Bo i po co Dear miałaby wtedy koncentrować się na kimkolwiek poza sobą? Nawet, jeżeli prawdopodobnie było tak, że Doux podobała się Blaithin? Przyjezdna generalnie miała zresztą prawo się podobać, co nie mogło umknąć i Davies. - Mam tak, że uważam, że nie ma potrzeby się nad tym zastanawiać. - Pandora mocno zamotała się we własnych myślach i średnio radziła sobie z odpowiadaniem. Być może nie powinno jej to dziwić. Gryfonka wyciągnęła rękę i uspokajająco położyła ją na ramieniu Czeszki, ciepło się przy tym uśmiechając. A wolną ręką zbijając dwa z pionków oponentki, jak najgorszy drań bez serca. I tak przegrywała, więc co za różnica. - April. - powiedziała jakby do siebie, po czym zaśmiała się cicho. Obecność jej matki chrzestnej w Hogwarcie rzeczywiście mogła wprowadzać do uczniowskich serduszek kłopotliwy rodzaj zauroczenia. Wreszcie, ponownie patrząc na Pandorę, wyłącznie skinęła głową, dając do zrozumienia, że nie miała zamiaru oceniać jej wyboru. Zwłaszcza, że poniekąd sama go rozumiała. - W wakacje napiłam się kawy, po której przez dwa tygodnie miałam ochotę rzucać się na wszystkich facetów w zasięgu wzroku. Raz mi się nawet udało. Więc polecam unikać dziwnych straganów na Saharze, jeżeli nie szukasz akurat mocnych wrażeń. - chciała spłycić tę historię tak, jak tylko mogła - pomijając wszystkie szczegółowe opisy tego, co wtedy czuła, do tego unikając nazwisk i opowiadań. Być może wyszło wręcz zbyt oschle i beztrosko. Poczuła, że jej reputacja w oczach Doux mogła właśnie drastycznie spaść, jeżeli ta pójdzie w kierunku nadinterpretacji. - Co o mnie myślisz? - zapytała poniekąd w kontekście wcześniejszej obawy o słabnącą opinię, ale i zahaczając o wspomniane przez Pandorę pierwsze wrażenie. Gdy rozejrzała się po planszy, nie widziała dla siebie zbyt wielu rozsądnych ruchów - żadne bicie jej nie czekało, a ustawienie pionków zapowiadało rychły koniec rozgrywki.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zastanowiła się chwilę nad słowami Moe. Czy Gryfonka znała Fire dużo lepiej od niej? Na pewno rozmawiała z nią więcej razy, a już na pewno lepiej się dogadywały. Czyżby to była prawda, że jednooka była dla niej niemiła tylko publicznie? Ale jaki byłby w tym cel? Popisanie się? Zaznaczenie swojej pozycji? Zastraszenie innych? Wydawało jej się, że jeżeli tylko uda jej się zruzumieć motywacje do niemiłego zachowania, to łatwiej jej będzie je znosić. A może w ogóle nie powinno się czegoś takiego usprawiedliwiać? Zdała sobie sprawę, że musiała naprawdę mocno zamotać się w odpowiedzi, skoro Moe poniekąd wycofała się ze swojego pytania, a nawet pocieszyła ją ręką na ramieniu. Odwzajemniła jej uśmiech, czując przyjemne ciepło jej dłoni, po czym teatralnie zaciągnęła się powietrzem, gdy spojrzała na wykonane przez Gryfonkę bicie. Z przyjemnością zmrużyła oczy, przesuwając w odpowiedzi jeden ze swoich pionków na pole startowe Moe, od razu przewracając go na drugą stronę. - Dama - skomentowała krótko, z satysfakcją, wiedząc, że taki pionek da jej przewagę, aby upewnić się w swojej wygranej. Z jednej strony naprawdę kusiło ją, aby wypić ten eliksir, z drugiej jednak miała świadomość, że lepiej, aby tego nie robiła. Pierwszego dnia miała ochotę rozebrać się przed wszystkimi po piwie, a na lekcji wróżbiarstwa obłapiała wszystkich po kolei po herbacie, więc strach pomyśleć co by się działo po mocnym eliksirze. A wygrana zawsze ją cieszyła, choćby to była amatorska rozgrywka w warcaby. Wysłuchała jej historii w skupieniu, starając się zrozumieć każde słowo i sformułowanie, chociaż tym razem przyszło jej to z trudem. Po chwili łączenia faktów, wyciągnęła wniosek, że musiało chodzić o to, że napiła się kawy z Afrodisią, więc zmarszczyła brwi oburzona. Ale dwa tygodnie? To już chyba wykracza poza możliwości eliksiru. Może to był jakiś specjalny eliksir eksperymentalny z Sahary? Mugolskie tabletki gwałtu były okropne i sama myśl, że ktoś je podaje komukolwiek z pełną świadomością odurzenia drugiej osoby, napawała Pandorę negatywnymi uczuciami, ale Afrodisia… była dziesięć razy gorsza. Nieświadoma ofiara naprawdę ma wrażenie, że to ona chciała zbliżenia i dopiero gdy działanie eliksiru mija, to zaczyna zdawać sobie sprawę, że robiła coś wbrew sobie. Nie mówiąc już o liczbie gwałtów popełnionych przez osoby odurzone tym eliksirem. - To nie powód do wstydu - odpowiedziała stanowczo z równie silnym akcentem - I ja myślę, że nawet jak Ty byś tego nie robiła przez kawę, to Ty nadal nie masz powodu do wstydu - dodała, czując, że powinna zawalczyć również o stanowisko wyzwolenia seksualnego kobiet. Może ona sama nie była dziewczyną, która wplątywała się w przelotne romanse, ale czy właśnie to nie czyni ją idealną osobą do obrony tego stanowiska? Zastanawiała się nad kolejnym ruchem, gdy w końcu padło pytanie od Moe, więc spojrzała na nią z uśmiechem. Nie znały się wystarczająco dobrze, żeby mogła zasypać ją komplementami z głębszej analizy jej charakteru, jednak tego typu pytania i tak zawsze sprawiały jej przyjemność. Czy to nie oznacza, że Gryfonce chociaż minimalnie zależy na zdaniu Pandory? - Ja myślę, że Ty na pewno jesteś odważna, ale to dość prosta odpowiedź, skoro jesteś lwem - zaczęła ostrożnie, powoli, jednocześnie szukając w głowie jakichś ciekawszych informacji. - Trudno Cię nie lubić, jesteś… elastyczna. Ty umiesz rozmawiać razem ze mną, z Fire, z Gabrielem i z tym chłopakiem z lekcji uzdrawiania… Hm, Dżemi Dubaj? Chyba tak - zrobiła chwilę przerwy na zastanowienie, jednocześnie zbijając jeden z pionków Moe. - A przecież my jesteśmy tacy inni od siebie - dodała ciszej, po czym znów zamyśliła się na chwilę. - Jesteś dojrzała i dobra, chociaż lubisz robić żarty - dokończyła, poprawiając sobie okulary. Moe w jej głowie była roześmianym chochlikiem, jednak nie mogła nie zauważyć, że jej decyzje i reakcje są dojrzałe jak na jej wiek. Jest odpowiedzialna, sumienna i nie boi wstawić się za słabszymi. - Co Ty byś chciała robić w przyszłości? - zapytała, nie będąc pewną czy jest to odpowiednio osobiste pytanie jak na wagę tej gry. - Ale tak... jakby Ty mogła robić naprawdę cokolwiek, zakładając że Ty będziesz w tym wtedy dobra. - dodała, aby wyjaśnić, że chodzi jej o jakieś skrywane marzenie, a nie standardową odpowiedź. Kojarzyła z resztą, że Moe jest naprawdę dobra w rysowaniu map, co jej samej ułatwiło znacznie adaptację w Hogwarcie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Został jej jeden posępny pionek na polu bitwy i postanowiła doprowadzić do tego, aby bijąc nim któregoś z wielu pozostałych pionów Pandory podłożyć się pod bicie i tym samym bez przedłużania zakończyć rozgrywkę. Uciekanie, zwłaszcza przy damce, miało mało sensu. - Może masz rację, ale to było trochę nie w moim stylu. Być może gdybym była wtedy sobą, nie miałabym z tym żadnego problemu. - chyba właśnie to było największym problemem tamtych sytuacji - brak panowania nad własnymi zachowaniami. Davies zwykle nie miała żadnych wahań przy robieniu głupot, jednak kiedy wywoływały je zewnętrzne czynniki, coś przestawało jej się zgadzać. - Z tego wynika, że jako lew akrobata powinnam trafić do cyrku. - zażartowała, choć nie miała zamiaru w ten sposób ucinać opisów Pandory, którym z dużą uwagą się przesłuchiwała. Elastyczna. Zgadzała się z tym, ale nie potrafiła znaleźć w sobie genezy tej cechy. Czy były nią chęć poznania cudzych pobudek i omijanie oceniania ludzi już po pierwszym wrażeniu? To drugie chyba niekoniecznie, bo pierwszym wrażeniem kierowała się wyjątkowo mocno, niekiedy będąc potem zaskoczoną przebiegiem wydarzeń. Ale już tak trochę miała, że obserwowanie innych wraz z ich reakcjami i historiami przynosiło jej sporo wrażeń. A jak miałaby czynnie śledzić ich poczynania będąc z ludźmi w złych stosunkach? - Latam na miotle. - to było chyba najprostsze pytanie ze wszystkich dotychczasowych i nie musiała się nad nim zastanawiać ani przez chwilę. Aż jej się wstyd zrobiło, że tak krótko ucięła pytanie, o które Doux zaciekle walczyła poprzez wspólną grę planszową. - Przywykłam do tego, że zaklęcia idą mi średnio. A rysowanie map to poboczna, trochę nawet osobista sprawa. Nie wyobrażam sobie dorosłej siebie poza sportem. - postanowiła nieco bardziej rozjaśnić ten temat, jednak nie potrafiła jakoś bardziej doszukiwać się powodów w czymś, czym żyła odkąd pamiętała. Oddychała sportem i rywalizacją. Zdążyła przesiąknąć miotlarstwem w każdej postaci. Ostatnim swoim pionkiem zbiła jeszcze jeden z tych należących do Czeszki. Ale na tym gra się kończyła, bo, zgodnie z planem, podłożyła się pod damkę. - Jak Ci się podobał Zakazany Las? - zerknęła na przyjezdną z zaciekawieniem, starając się nie zdradzać za bardzo swoich zapędów do zwiedzania miejsc, w których pojawiać w ogóle się nie powinna. Choć i tak pewnie dawno wszystko się wydało. Z charakterem Moe trudno było podejrzewać Gryfonkę o przestrzeganie szkolnych zasad wbrew wrodzonej ciekawości. Czy pytanie było jednocześnie propozycją? Na ten moment z pewnością jeszcze nie.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Wyobraziła sobie Moe w przebraniu lwa, z groteskowo ogromną grzywą i nienaturalnie grubym ogonem, która walczy o złapanie równowagi, balansując na stalowej lince zawieszonej tuż pod sklepieniem namiotu cyrkowego. Pasowało to do jej przekonań, że w cyrku nie powinno męczyć prawdziwych zwierząt, więc zaśmiała się z tej wizji podsuniętej przez Gryfonkę. Dopiero słysząc odpowiedź o lataniu, przypomniała sobie, że dziewczyna faktycznie dobrze radziła sobie na miotle, a przynajmniej zwróciła na to uwagę przy jej imponującym uniknięciu zderzenia z ziemią, po zaklęciu expulso rzuconym przez Elio. Kiwnęła głową ze zrozumieniem, dopiero teraz uświadamiając sobie, że Moe przyszła przecież na trening nie swojego domu. To musiało świadczyć o jej zaangażowaniu. - Może my się kiedyś pościgamy? - zaproponowała z ożywieniem w oczach. Nie miała wątpliwości, że Moe jest lepszą miotlarką od niej, jednak nie mogła sobie tego odmówić. Quidditch jej nie interesował. Co innego prosta rywalizacja, oparta na prędkości, refleksie i opanowaniu emocji. Chciała poczuć pęd wiatru na twarzy, nie musząc rozglądać się za zniczem, ani martwić tłuczkami czy punktami. Chwyciła w palce damkę, aby zbić ostatniego pionka Moe, jednak zatrzymała się i spojrzała w oczy Gryfonce. - On jest piękny - szepnęła stanowczo w odpowiedzi, jakby bała się, że podniesiony głos zburzyłby tajemnicę unoszącą się wokół tego tematu. - Ja nie wiem czy Ty widziałaś, ale ja wstawiałam rysunek na wizbooka - urwała na chwilę, zakłopotana tym, że tak swobodnie jej się to wymsknęło. Nie lubiła rozmawiać o swoich rysunkach, jednak w tym wypadku wydało jej się to uzasadnione. - Ja nie mogę czekać aż tam wrócę. Ja bym chciała sama znaleźć i brać... ja słyszałam, że on tam jest, jak Wy to mówicie... A, Rdest ptasi! - dokończyła, w końcu zbijając ostatniego pionka przeciwniczki. Uśmiechnęła się do niej zadowolona, po czym pochyliła się nieco, przegryzając wargę w niepewności i spytała ściszonym głosem: - Ty chcesz tam ze mną pójść? Było to jednocześnie ostatnie przysługujące jej pytanie, jak i propozycja, która zawisła między nimi, gdy sama Pandora wpatrywała się w oczy Gryfonki z napięciem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Propozycje dotyczące miotlarstwa, w przypadku Davies, należały raczej do rodzaju tych nie do odrzucenia. Zwłaszcza, gdy Gryfonka usłyszała podekscytowany ton Czeszki, najwyraźniej również zainteresowanej całym tematem. Wyścig nie brzmiał źle, dawno nie brała w niczym podobnym udziału. Owszem, były mecze, były treningi, nawet jakiś bludger się zdarzył i pałkarski zakład z Mattem, jeszcze na pustyni. Ale wyścig w swoim wykonaniu to pamiętała z niedalekiej przeszłości wyłącznie jeden. I to taki, o którym wolałaby jak najszybciej zapomnieć. - Dopóki nie mówimy o dumbaderach, to żaden wyścig mi nie umknie. Wyślę Ci sowę. - zapowiedziała, dając tym samym do zrozumienia, że teraz już nieodzownie czekała je tego typu konkurencja. Skoro Moe znalazła kogoś chętnego do morderczych pojedynków, nie miała zamiaru odpuszczać. - Twój wizbook to w ogóle jest mistrzostwo świata. - napomknęła jeszcze zanim udzieliła tej właściwej odpowiedzi na pytanie. I rzeczywiście - o ile, pomimo ustawienia śledzenia znajomych, rzadko zaglądała do magicznej książki, tak profil i posty Doux miały swój niepodrabialny, leśno-wróżkowy klimat, w którym dało się czuć wiatr, zapach kwiatów i wszechobecną magię. Akurat tam z chęcią wracała. Choć jej naturo-zielarska wiedza była raczej zerowa. - O ile nie jest to coś chronionego, będziesz mogła go zbierać na pęczki. Pewnie Elijah by się ucieszył z takiego rdestu ptasiego. W końcu to łabędź. - skinęła wcześniej ochoczo głową, chcąc zasygnalizować, że wspólna wyprawa jak najbardziej wchodziła w grę, choć, w tym wypadku, niczego konkretnego nie chciała przyjezdnej obiecywać. W końcu mowa była o Zakazanym Lesie, toteż temat był zdecydowanie poważniejszy od wyścigów na miotłach. Po łabędziowym żarcie, jej wewnętrza Moe skuliła się w sobie z żenady, jednak Davies nie chciała dać tego po sobie poznać, zachowując uśmiech na twarzy. - Przegrałam. Odezwę się. Pamiętaj o eliksirze. - wspomniała na koniec o czymś, co było przecież punktem trwającej rozgrywki, a straciło w trakcie rozmowy dosyć mocno na znaczeniu, przynajmniej dla niej. Z tego wszystkiego prawie zapomniała o warcabach, nie mówiąc już o zakładzie. Albo pierniku trzymanym w plecaku. Na szczęście ten ostatni był bezpieczny i pewnie nadal jadalny. Choć już pewnie dane mu było zostać zjedzonym w nieco innym gronie.
Był dopiero wtorek, a on już miał absolutnie dosyć tego tygodnia; nie dość, że powrót do szkoły po przerwie świątecznej poprzedzonej przerwą na branie podwójnych zmian w pracy, żeby zasilić konto poprzedzonej przerwą na opierdalanie i wydawanie galeonów na piwo okazał się cięższy, niż mu się zdawało bo profesorowie jakby wymagali więcej (a może to dlatego, że zaczął w końcu rzetelnie uczęszczać na coraz więcej zajęć, nawet takich parszywych i bezsensownych?), to w dodatku od dwóch nocy zupełnie nie mógł spać przez wyjątkowo hałaśliwy koncert jęków fundowany przez śpiącego w łazience ghula, a jakby tego było mało, to w jego rodzinie też nie działo się najlepiej, bo wśród gówniaków w domu rozprzestrzeniła się groszopryszczka, a te starsze w zamku wchodziły w dziwny wiek dorastania i wpadały na coraz to głupsze pomysły. Wracał właśnie w szalonym pędzie z lekcji transmutacji, po której stracił jakieś dziesięć minut na zafundowanie bratu z pierwszej klasy wykładu o tym że skandowanie wulgaryzmów nie jest dobry sposób na zaskarbienie sobie sympatii koleżanek (nie żeby sam wiedział, jak się to powinno robić, ale że był starszy to się trochę powymądrzał) i że za takie chamstwo można trafić do Azkabanu, i żeby przy okazji pamiętał o myciu rąk przed jedzeniem. W efekcie teraz miał zdecydowanie za mało czasu, by dostać się do lochów, gdzie czekały go eliksiry; zapierdalał zatem dziarsko, lawirując między nadchodzącymi z każdej strony uczniami, a po drodze wertował podręcznik do starożytnych run i jednocześnie podgryzał nędznego, suchego tosta, zwiniętego w pośpiechu z Wielkiej Sali podczas śniadania i ratującego go właśnie od tragicznej śmierci głodowej. Po zajęciach musiał jeszcze skoczyć do Sowiarni, żeby hurtowo wysłać pozbierane w ekspresowym tempie od całej hogwarckiej ekipy Callahanów listy z życzeniami i pokraczne laurki z okazji urodzin matki; co roku im mówił, żeby wystarczy jeden, na którym wszyscy się podpiszą, i co roku spotykał się z grupowym protestem, bo przecież każdy chciał z osobna, sam, i od serca. Szkoda, że jej i tak było wszystko jedno, i prędzej czy później robiła z tych wypocin opał do kominka, ale w porządku, odpuszczał, bo tego akurat nie musieli wiedzieć. Miał już tyle rzeczy, i tak wypchaną torbę, że przytrzymywał te listy byle jak łokciem, i gnał, gnał jak na złamanie karku, zaczytany w runach, nie patrząc przed siebie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Powroty zawsze były ciężkie. Zdążyła w poniedziałek rozpakować od rana kufer, a już musiała lecieć na zajęcia, zapominając, jak wielkie odległości są do pokonania w Hogwarcie. Ciężko było się jej odnaleźć, wiele koleżanek wyjechało na studia do innych szkół, a ona czuła się dziwnie samotna. Była towarzyską dziewczyną, łatwo zyskującą na popularności i zdobyła już kilku znajomych, jednak bez Carson nie było tak samo. Szła w milczeniu w towarzystwie dwóch dziewcząt ze swojego roku, pogrążona we własnych myślach. Lazurowe ślepia przesuwały się po wysokich korytarzach, łaknąc widoku starych gobelinów czy obrazów. Ubrana w błękitny sweterek i jasne jeansy, co rusz zerkała też na godło domu tkwiące na piersi. Przymknęła oczy, wzdychając ciężko i automatycznie kiwając głową na jakieś pytanie towarzyszącej jej brunetki, odgarniając pasmo jasnych włosów za ucho. Były długie, proste, sięgające do pasa lub trochę nawet za. Nie wiedziała, czy wybór studiów tutaj był dobrym pomysłem, a jednocześnie nie mogła zagłuszyć tęsknoty za tym miejscem.. Poczuła szarpnięcie, gwałtowne uderzenie czegoś dużego, co wytrąciło ją z równowagi. Zduszony pisk uciekł spomiędzy malinowych warg, gdy upadła na ziemię, rozsypując zawartość skórzanego plecaka dookoła. Zdezorientowana uniosła powieki, rozglądając się najpierw, aby ostatecznie wyprostować głowę i napotkać przed sobą ów pocisk. Chłopak był wysoki, może starszy od niej i miał równie zdezorientowane spojrzenie, jak ona, chociaż u niego zdawać się mogło, że tliły się iskierki irytacji. Zmarszczyła brwi, próbując skojarzyć go z wcześniejszych lat, jednak na próżno. Niby znajomy, a jednak nieznajomy. Przesunęła się tak, że usiadła na kolanach, wyciągając dłoń po jedną z książek. - Przepraszam, nie patrzyłam, gdzie idę. Nic Ci się nie stało? -zaczęła łagodnym, spokojnym głosem, posyłając mu pociągłe spojrzenie. Pytania koleżanek sprawiły, że odwróciła głowę w ich stronę, kręcąc nią przecząco i dziękując za pomoc. Mogła sama się tym zająć, więc one mogły spokojnie zaczekać w klasie. Nie przyjaźniły się, więc echo kroków szybko zdominowało szkolny korytarz. Wyprostowała głowę, raz jeszcze na niego patrząc, lustrując go wzrokiem. Położyła sobie podręcznik na kolana, sięgając po plecak i kładąc go przy nogach, aby łatwiej było jej pochować resztę. Wyglądał, jakby się śpieszył. Jakby był zły. Było w tym wszystkim jednak coś ciekawego. Alise zacisnęła dłoń na białym piórze, leżącym kawałek przed jego nogami. - Wyglądasz na niezadowolonego. To przez tosta?
Energiczny slalom pomiędzy uczniami został niespodziewanie przerwany przez straszliwą kolizję z (początkowo) bliżej niezidentyfikowanym obiektem; nie wywołała ona co prawda dużego bólu bo wpadł na mniejszy gabaryt niż jego własny, ale za to spore zaskoczenie (bo jak to, ktoś nie zszedł mu z drogi?) i jeszcze większą złość. Zderzenie bowiem wytrąciło jego z równowagi, a wszystkie niesione przedmioty - z rąk. I tak podręcznik do starożytnych run upadł z hukiem na posadzkę, cudem nie tłukąc nikomu stopy, listy rodzeństwa rozsypały się dookoła jak konfetti, zaś ów nieszczęsny tost plasnął smętnie o podłogę i po kilku sekundach został brutalnie zdeptany przez niebieski trampek jakiegoś przebiegającego tamtędy gówniarza. Zmiął w ustach przekleństwo i rzucił się, żeby jak najszybciej pozbierać porozrzucane przedmioty, tak by a) nikt już ich nie podeptał b) jednak zdążyć na kolejne zajęcia. Nie zaprzątał sobie zupełnie głowy tym, że w owym wypadku uczestniczył ktoś jeszcze, i przeniósł wzrok na niezidentyfikowany obiekt dopiero, gdy ten się do niego odezwał. A raczej odezwała, bo szybko się okazało, że była to dziewczyna, i gdy w pierwszej chwili zobaczył długie blond włosy, to od razu pomyślał, że znając jego szczęście to pewnie ta lafirynda Levasseur, która od teraz do śmierci będzie mu wypominać, że nie potrafi chodzić; ku swojej uldze został jednak szybko, bo już po kilku sekundach, wyprowadzony z błędu, bo ta tutaj okazała się być znacznie mniej narwana zupełnie inną osobą, nieznaną mu, co najwyżej z widzenia, choć równie dobrze mogło mu się tylko wydawać. W końcu sporo takich panien kręciło się po zamku; równie dobrze mogła być kimś z wymiany, kogo widział pierwszy raz na oczy. Nie wiedział, ale nie wnikał, bo go to nie obchodziło. To, że blondynka okazała się nie być Gab, nie stanowiło jednak żadnej okoliczności łagodzącej, bo wciąż był mocno zirytowany tym wypadkiem, a łagodne próby rozpoczęcia rozmowy z jej strony tylko pogłębiły to uczucie, zdenerwowanie zaś oiągnęło niemalże apogeum. Pozbierawszy ekspresowo swoje manatki, spiorunował dziewczę wzrokiem i, nie przejmując się zupełnie tym, że również powinien przeprosić, bo ona była tu bardziej poszkodowana (w końcu wylądowała aż na posadzce!) ani tym że przecież wina ewidentnie była obupólna, bo żadne nie zachowało należytej uwagi, podniósł jeszcze nie należący do niego kawałek pergaminu, który upadł tuż przy podeszwie jego adidasa i zamaszyście wcisnął w rękę dziewczynie, po czym, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, burknął: - Ty mi tu nie pierdol o tostach, tylko następnym razem patrz jak łazisz. To powiedziawszy, wstał i ruszył dalej, po drodze zgarniając jeszcze swoje skromne drugie śniadanie, które nadawało się już tylko do wyrzucenia.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Zmarszczyła nos i brwi, obserwując wyraźnie zdenerwowanego gryfona. Dlaczego tak się wściekał, skoro on wpadł na nią z siłą pocisku? Oczywiście, mogła zrobić unik, więc wina była po obydwu stronach, ale wciąż uderzenie spowodowane było bardziej jego energią, a do tego to ona skończyła z hukiem na posadzce, nabawiając się siniaka. Gdy ich spojrzenia na ułamki sekund skrzyżowały się, oczy w kolorze płynnej czekolady nie wyrażały absolutnie żadnego poczucia winy czy chęci przeprosin, tak jak ona zrobiła — jedynie czystą złość. To sprawiło, że w myślach nazwała go nadętym bałwanem, gryząc się jednak w język, aby cały korytarz tego nie usłyszał. Prychnęła cicho na jego słowa, zgarniając blond kosmyk za ucho, zbierając resztę swoich rzeczy. Podniosła na niego spojrzenie, zadzierając głowę do tyłu i odprowadzała go wzrokiem, jego wulgarnych słów nie komentując — chyba była w szoku, że tak fajnie wyglądający chłopak odzywał się niczym chuligan czy dresiarz rodem ze Slytherinu. Alise jakkolwiek anielsko by nie wyglądała, miała jednak rogi i wysuwały się one w najmniej odpowiednich momentach. Niewiele myśląc, krukonka złapała za zgniecioną, twardą skórkę od tosta, leżącą samotnie i niezauważoną przez dawnego właściciela, po czym zamachnęła się i rzuciła w jego stronę, trafiając gdzieś pomiędzy skronią a uchem. Skrzyżowała ręce na piersiach, trzymając spakowany plecak na kolanach. Wyglądała jak młoda gniewna — delikatnie zarumienione policzki wcale nie wskazywały na kryjące się w niej pokłady nieśmiałości, a w jasnych tęczówkach tliły się zbulwersowane zachowaniem nieznajomego iskierki. Co za buc! - Zapomniałeś czegoś! Następnym razem dostaniesz z trzewika, bałwanie jeden! - rzuciła w jego stronę, zaraz zasłaniając usta dłonią i rozglądając się szybko dookoła. Na szczęście, korytarz był niemal pusty! Zrobiło się jej troszkę wstyd i trochę głupio, że nazwała go głośno nowym, zmyślnym przezwiskiem, ale przynajmniej nie używała tak brzydkiego słownictwa. Chrząknęła, zaciskając dłoń w pięść i kładąc na szelce od plecaka, zabrała się do wstawania. - Miałam na myśli, że przeprosiłam, nawet jeśli była to też Twoja wina. To dodała już ciszej, zakładając plecak i strzepując ze spodni i swetra kurz, który zebrała z podłogi. Niemiłosiernie bolały ją pośladki i tył ud, więc była pewna, że będzie wyglądała jak dalmatyńczyk w uderzonych miejscach. Na nadmiar złego, kompletnie nie wiedziała, gdzie jest klasa tej nieszczęsnej obrony przed czarną magią, a Pana zbulwersowanego nie zamierzała pytać. Powinna iść w prawo czy w lewo? Zacisnęła usta, przymykając oczy i próbując powstrzymać narastające irytowanie, modliła się, aby ten dzień się już skończył.
Ledwo dziewczyna i jej leżące na korytarzowej podłodze rzeczy zniknęły mu z oczu, gdy zaczął pospiesznie się oddalać, zapomniał już o niej i nie poddawał w rozważanie tego, czyja to była wina, kto powinien przeprosić, a kto zachował się jak buc, bo myślami wrócił do tego, ile rzeczy musi jeszcze zrobić i że na pewno nie dotrze do lochów na czas; lekcja rozpoczynała się już za moment, dlatego korytarz prawie opustoszał, bo większość uczniów siedziała już w klasach albo czekała pod tymi jeszcze zamkniętymi w skupiskach. Zdążył jednak zrobić raptem parę długich kroków, gdy poczuł nagle, że coś uderza go w łeb; cios był mało inwazyjny, bo dostał czymś lekkim, co nie zmienia faktu, że nie był przyjemny i że niezmiernie go zaskoczył. Odwrócił się, gdy tamta dziewczyna, już nie tak milutka jak wcześniej, zaczęła za nim wołać paskudne obelgi i groźby; prawdę mówiąc, słyszał już na swój temat dużo gorsze rzeczy niż bałwan i obrywał w bardziej bolesny sposób, dlatego nie poczuł się tym jakoś bardzo urażony, a nawet lekko docenił jej wolę walki. Paradoksalnie, po tym zuchwałym ataku trochę złagodniał, bo cios tostem i wyraz twarzy Krukonki, która najpierw wyglądała jakby była gotowa iść się z nim bić na gołe pięści za szatniami quidditcha, a chwilę później jakby sama siebie zawstydziła takim impulsywnym zachowaniem wydawały się mu trochę komiczne, aż nie miał ochoty na to, żeby ją teraz na przykład paskudnie zwymyślać albo oddać jej tym suchym chlebem dwa razy mocniej. A mógłby. Zresztą, nie nawet gdyby chciał, to nie miałby czasu na wdawanie się w sprzeczki. Nie znaczyło to oczywiście, że miał zamiar być teraz miły i wziąć sobie do serca jej słowa o kajaniu się. Niedoczekanie! - No i fajnie, przeprosiny przyjęte - skomentował tylko, udając że nie dotarła do niego wzmianka o obustronnej winie, po czym podniósł leżącą na posadzce resztkę tosta, służącą dziewczynie za pocisk i dodał nieco mniej szorstkim, choć wciąż nie przyjaznym, tonem - Dobry rzut. Rozważ karierę ścigającego. Po tych słowach dwrócił się i kontynuował szybki spacer korytarzem, odpuszczając sobie dalsze przeglądanie podręcznika, żeby już żadna panna nie wpadła mu pod nogi, bo nie miał ochoty na kolejną taką konfrontację.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Miała wrażenie, że tost i wpadka językowa jakoś złagodziły bojowego dresiarza rodem z lochów, bo pomimo odwrócenia się w jej stronę — spojrzenie było jakieś mniej mordercze. Nadal jednak nie kipiał entuzjazmem, uległością i przyjacielską aurą, do czego była przyzwyczajona. Była to jakaś nowość w jej życiu, to jego paskudne, pyszne zachowanie. Argentówna przytuliła do siebie trzymane książki, wlepiając w niego wzrok pełen zbulwersowania, że nijak chciał się do winy przyznać. Może gdyby rzuciła w niego butem, to by zmądrzał i był milszy? Krukonka westchnęła, wywracając oczyma z prychnięciem, chociaż ulżyło jej, że olbrzym ją czymś nie rzucił. Zresztą, słownik brzydkich słówek i chamskich odzywek wydawał się mieć równie bogaty, co był silny. - Jesteś okropny! - rzuciła w jego stronę oskarżycielsko, niemal automatycznie, gryząc się zaraz znów w język. Nie była osobą skorą do konfliktów, dlaczego więc ją tak prowokował, a ona jak głupia, pyskowała? Pomalowane jasnym lakierem paznokcie stuknęły w twardą obwolutę tomiska, jakby chciała dać upust swojej irytacji. Kolejne słowa wypowiedział już mnie złowieszczo, na co przekręciła głowę w bok, pozwalając prostym kosmykom jasnych włosów na spłynięcie do przodu. Miała to uznać za komplement? Zaskoczenie przemknęło przez jej twarz, a ona kiwnęła jedynie głową i wzruszyła ramionami, nie bardzo wiedzieć, co mu odpowiedzieć. Miała cela, ale z siłą było u niej dość krucho. Dwa rzuty i już zasoby były wyczerpane, jednak temu chłopakowi nie chciała się przyznać do słabości. Odprowadziła go wzrokiem, aż zniknął za rogiem i westchnęła, dłonią przeczesując włosy. - Co za bałwan.. Powtórzyła cicho, zastanawiając się, w którą stronę iść, żeby trafić do klasy. Po krótkim namyśle ruszyła w stronę schodów, znikając gdzieś w korytarzach.
z/t x2
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Pomimo upływających miesięcy, obecność przyjezdnych, a co za tym idzie nowych twarz dla Gabrielle wciąż stanowiło zaskoczenie. Otwarcie murów Hogwartu dla uczniów innych szkół wywoływało różne reakcję, jednak Puchonka mocno wierzyła w to, że dyrektor doskonale wie co robi, nawet jeśli do niedawna wszyscy mieli problemy z magią. Mijając kolejne nieznajome osoby na korytarzu zastanawiała się ile czasu zajmie jej oswojenie się z faktem, że wiele z nich mówi w innych językach, często niezrozumiałych dla niej. Nie czuła się z tym dobrze, bojąc się czy przypadkiem stojąc koło kogoś mówiącego po rosyjsku czy czesku, jednocześnie nie stała się obiektem ich rozmowy. Z tego powodu, kiedy tylko odkryła czym jest biżuteria Snorty od razu postanowiła sprawdzić jej działanie. Nie byłaby sobą, gdyby zbagatelizowała to odkrycie! Należała do osób zbyt ciekawych świata, dlatego jeśli los sam podsuwał jej coś pod nos korzystała z możliwości. Już przed zajęciami założyła pod szatę cały komplet ozdób, z których widoczne były jedynie kolczyki w uszach. Co i raz starała się wyłapać rozmowy innych, jednak za każdym razem po kilku sekundach uświadamiała sobie, że mówią oni w łamanym angielskim. Okazało się, że potwierdzenie wysuniętej przez blondynkę tezy jakoby biżuteria pozwalała nie tylko rozumieć inne języki, ale również się nimi posługiwać jest trudniejsze niż początkowo zakładała. Zajęcia dobiegły końca, a ona wciąż nie miała pewności, co wywoływało u Gabrielle swego rodzaju irytację. Ostatnie tygodnie owocowały w wiele emocjonalnych wydarzeń od których potrzebowała znaleźć chwili wytchnienia. Gubiła się we własnych myśli i uczuciach, choć z pozoru sytuacje w jakich się znajdowała miały jasno wytyczone granice. Poprawiła biały kołnierzyk koszuli, wygładzając przy tym materiał bluzy, która w założeniu przypominać miała kurtkę. Od jakiś dwóch tygodni zaczęła ubierać się nieco odważniej, a to wszystko za sprawą rad Izaaka, który jeszcze przed świętami obiecał zająć się jej garderobą. Ilekroć patrzyła w lustro widziała w nim pewniejszą siebie, młodą kobietę, do której kilka miesięcy temu było jej niebywale daleko - bardziej przypominała wrak człowieka, zagubionego gdzieś na dnie oceanu. Przeskoczyła dwa kolejne schodki sądząc, że w tej sekundzie znajdzie się przed nią wolna przestrzeń kiedy z impetem uderzyła w czyjeś plecy. Jęknęła na uczucie bólu, które rozeszło się po jej ciele, w ostatniej chwili chwytając nieznajomego za ubranie, tym samym chroniąc się przed upadkiem. - Prze-ee-pra-aaa-szam - wyjąkała, patrząc na niego z delikatnym przerażeniem w oczach, kiedy ten zmierzył ją wzrokiem. Czym prędzej puściła materiał ubrania, przygryzając dolną wargę w zdenerwowaniu.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Nigdzie się nie spieszył, a jednak zbiegał w tamtym momencie ze schodów, które dzieliły go... No właśnie. Do jakiego miejsca dzisiaj zmierzał Dick? Czy miał konkretny cel lub pomysł na to, co mógł zrobić dzisiejszego dnia? Korytarz był opustoszały, a on biegł dalej przed siebie, chcąc zdążyć. Na co? Na kogo? Jego odzienie pozostawiało wiele do życzenia, gdyż zwyczajnie nie za wiele na sobie tego dnia miał. Warunki atmosferyczne tego miejsca naprawdę nie leżały w jego naturze, dlatego nic dziwnego, że gdy reszta chodziła zakamuflowana pod grubymi swetrami, on przywdziewał jak najmniejszą warstwę ubrań. Do tego poplamionych farbami, których ostatnimi czasy coraz częściej używał... Jakby Hogwart miał magiczne właściwości, które sprawiały, że naprawdę chciał to robić. Jednak co z innymi kwestiami? Ewidentnie coś było na rzeczy, a on chyba pierwszy raz od bardzo dawna nie wiedział, w co dokładnie powinien włożyć ręce. Najwidoczniej upragniona wolność nie jest tym, czego na dłuższą metę potrzebował. Wariował od tych wszystkich niewykorzystanych możliwości, które coraz to częściej nawiedzały go w tych wszystkich bezsennych nocach. Czy było to widać na jego twarzy? Bladej i ściągniętej, już bez tego charakterystycznego, zadziornego uśmieszku w kąciakach warg. Vardana nie był dzisiaj sobą, zapewne, gdyby był, nigdy nie wpadłby z impetem na jakąś osobę, która ledwo co utrzymała się na najwyższym stopniu, odruchowo chwycił przegub jej dłoni, pociągając w swoim kierunku, o krok bliżej. Jedyne co w tym momencie widział to czubek jej jasnowłosej głowy, a oczach wyobraźni wyobrażał sobie, jak to niewielkie ciało osuwa się po schodach, raz za razem uderzając o twardy beton. Nieprzyjemny i w ostateczności krwawy pokaz. -Kurwa- Może i puściła go w zastraszającym tempie (tak, winił za to swój wyraz twarzy, tak mylnie przez wszystkich odbierany), jednak jakaś dziwna część jej ubioru przyczepiła się do jego czarnej koszulki. -Czekaj, czekaj, bo rozerwiesz mi ... Ubranie.-Mruknął nad jej głową, zapominając o tym, że przeszedł ze swojego ojczystego języka, a angielski. Zwinnymi palcami zaczął szukać rozwiązania, które nie pozbawi go dzisiejszej koszulki. Raczej nie w ten sposób chciałby ją stracić. Przysunął się bliżej, nachylając się tak aby zobaczyć te wszystkie malutkie szczególiki, które nie chciały o wypuścić.-Ha! Jeszcze uwierzę, że wpadłaś na mnie specjalnie.-Typowy Dick, nieprawdaż? Uniósł jeden kącik ust, a jego wyraz się zmienił. Z jej perspektywy, nie musiał być to najprzyjemniejszy widok, wyglądał raczej, jakby chciał ją w tym momencie pożreć, jak niewinną owieczkę na rzezi niewiniątek.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Poczuła, jak palce nieznajomego chłopaka zaciskają się na jej nadgarstku, tym samym chroniąc blondynkę przed upadkiem. Wstrzymała oddech, kiedy zimna dłoń dotknęła jej rozgrzanej od wysiłku - wywołanego wspinaczką po schodach - skóry, wywołując dziwny dreszcz; przeszedł on z ręki na ramię, a następnie wzdłuż kręgosłupa. W pierwszym momencie nie wiedziała, jak powinna zareagować. Wpadanie na ludzi, zwłaszcza obcych nigdy nie wygląda w ich oczach zbyt dobrze. Dodatkowo zmieszanie, mające swoje odzwierciedlenie na policzkach dziewczyny w postaci różowych plam wywołała mina chłopak oraz dostrzegalne w jego oczach dziwnego rodzaju zastanowienie. Źrenice mimowolnie poszerzyły się, zabierając barwne tęczówki w mrok, kiedy Gabrielle odważyła się na niego spojrzeć. Pierwsze słowa opuściły usta bruneta, nie pozostawiając najmniejszych złudzeń na to, że wcale nie jest zły za jej mały wybryk. Czy mogła bronić się tym, że nie wiedziała o przeszkodzie w postaci jego osoby na swojej drodze? Wszakże ani schody ani też kamienna posadzka korytarza nie stanowiły prywatnej przestrzeni blondynki, a ona powinna być bardziej ostrożna i uważna. Dopiero po chwili dotarło do niej, że język, którym do niej przemawia, nie jest angielski, a mimo to potrafiła go zrozumieć. - Ale ekstra! - rzuciła w odpowiedzi, uśmiechając się szeroko. Wyraz twarzy czarownicy zmienił się w ułamku sekundy, zawstydzenie i delikatna złość, którą wywołało uderzenie minęły, ustępując miejsca radości. W zielonych tęczówkach zamigotało światło, gdy podniosła po raz kolejny głowę, patrząc wprost w oczy nieznajomego. Wciąż pozostawali blisko siebie poprzez łączące ich ubrania. Nie sądziła, że pełna ozdób bluza może przysporzyć jej tak wiele kłopotów. - Czekaj, może pomogę - zaproponowała po raz kolejny używając nieznanego sobie języka. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który uparcie wślizgnął się na jej różowe usta, a z każdym wypowiedzianym przezeń słowem wydawał się być coraz większy. Wolną dłonią spróbowała nieco odchylić upartą ozdobę, w taki sposób, aby chłopak mógł wyciągnąć wetknięty w jej fragment materiał koszulki. Trwało to nieco dłużej niż przypuszcza, w dodatku radzenie sobie z tylko jedną dłonią nie było proste, ale wystarczyło użyć nieco siły, dzięki czemu udało im się rozdzielić. Gab odetchnęła z wyraźną ulgą. - Oczywiście, że tak! Wpadanie na nieznajomych to moje drugie ulubione zajęcie - odparła z sarkazmem, nie uginając się pod spojrzeniem chłopaka, któremu wydawała się jawić niczym ofiara? Co za dziwna osoba pomyślała marszcząc czoło. - Co? Chcesz mnie zjeść? - - zapytała, mimochodem tęczówki jej oczu nabrały ciemniejszego odcienia, w porównaniu z postawą, którą dziewczyna prezentowała jeszcze chwilę temu - teraz wydawała się emanować nie tylko pewnością siebie, ale i zadziornością, którą słychać było również w jej tonie głosu.