Kawiarnia idealna dla pasjonatów kawy i dobrej muzyki. Od razu gdy wejdziesz do Oazy poczujesz się spokojny i odprężony. W powietrzu unosi się cudowny zapach świeżo zmielonej kawy. Małe, okrągłe stoliki z ciemnego drewna zwrócone są ku tyłowi kawiarni gdzie znajduje się mała scena dla ewentualnych muzyków chcących jeszcze bardziej umilić czas spędzony w tym miejscu. Wokół pomieszczenia stoją beżowe sofy, a najwięcej przy scenie, dla tych, którzy wolą wygodnie usiąść i posłuchać muzyki niż siedzieć przy stoliku. Dla pragnących napić się czegoś mocniejszego w mniejszym, oddzielnym pomieszczeniu widnieje barek, który obsługuje pewien młody, przystojny barman. W Oazie można spokojnie usiąść, pomyśleć, spotkać się z przyjaciółmi, napić się wielu rodzajów kaw i zjeść deser. Przydymione światło nadaje pomieszczeniu jeszcze bardziej specyficzny nastrój. Gdy już tam wejdziesz nigdy nie będziesz chciał wyjść.
Podekscytowanie, tak. To idealne słowo określające uczucia towarzyszące Dorienowi, kiedy w umówiony czwartek wychodził z pracy. Zapowiedział żonie, że wróci później. Nie, nie kłamał na temat powodu. Powiedział, że idzie na spotkanie, co rzeczywiście przedstawiało faktyczną sytuację. Co prawda nie powiedział z kim się zobaczy, ale to nie było kłamstwo, prawda? Chciał być na miejscu dużo wcześniej. Musiał być pewien, że pojawi się w kawiarnii przed osobą, z którą się tam umówił, w dodatku miał upatrzony stolik, na końcu salki w samym rogu, dokładnie na przeciwko frontowych drzwi. Dobrze pamiętał, że w gablotce na ścianie tuż nad stołem było jakieś pamiątkowe i bardzo stare wydanie Proroka, a obok stał stelaż z aktualnymi gazetami. Od razu zapowiedział kelnerce, że złoży zamówienie dopiero gdy pojawi się jego dzisiejsza para, ale nie zdążył się dobrze odwrócić od kontuaru i zmienił zdanie, prosząc o filiżankę herbaty. Zajął miejsce, siadając tyłem do wejścia. Wiedział, że popadnie w paradoks – czas będzie jednocześnie zwalniał i przyspieszał, jak zawsze w stresujących sytuacjach. Co spojrzał na zegar, to minęło zaledwie półtorej minuty, ale z drugiej strony do piątej zostało jeszcze trzydzieńci minut, siedemnaście, osiem. Głupia zabawa. Wysyłanie listów obcym ludziom. Był taki moment, kiedy chciał zrezygnować ze spotkania. Pozwolił sobie wylać swój żal na pegamin i opowiadać o wewnętrznych rozterkach przypadkowej osobie. Bardzo nieostrożne. To mógł być ktokolwiek, jednocześnie znajomy jak i nieznajomy, a motywów dalszego postępowania i ewentualnego wykorzystania tych informacji Dorien mógł się tylko domyślać. No, zawsze może coś wymyślić – że niby te nieodpowiednie decyzje to na przykład nietrafione inwestycje czy noszenie skarpet na lewą stronę. Przyznanie się do porażki związanej z życiem uczuciowym mogłoby mu tylko zaszkodzić. Oczywiście, że się zastanawiał kogo zobaczy. Czy to faktycznie będzie kobieta, czy robiący sobie żarty mężczyzna. W jakim jest wieku, czy już się kiedyś poznali czy nie. Jak będzie ubrana, co zamówi, czy ich znajomość, nawiązana w wyniku zdarzenia losowego w jakikolwiek sposób przetrwa, czy to będzie tylko jednorazowe spotkanie. Pełno domysłów. Dzwoneczek przy wejściu oznajmiał przybycie nowych gości i żegnał tych już wychodzących. Za dwie piąta dźwięk dzwonka rozległ się ponownie. Dorien powoli uniósł wzrok znad czytanego właśnie artykułu dotyczącego planów modernizacji magicznego szpitala, a potem usłyszał cichy stukot obcasów. Musiały być niskie, a ich właścicielka zatrzymała się po kilku krokach, jakby była zdezorientowana. Wiedział, że to ona. Czuł, że kobieta pewnie właśnie się rozgląda, szuka swojego listownego partnera. Aż przeszedł go dreszcz – ni to ze strachu, ni z eksctacji. Odnajdzie go, na pewno.
Mnóstwo rozsypanych literek. Czy nie tak wyglądało jej życie przez ostatni rok? Niewypowiedziane słowa, niejasne sytuacje, niezakończone sprawy. Skinienia, gesty, szepty, leżące w nieuporządkowanym chaosie w każdym zakamarku jej duszy, którego nawet nie miała ochoty już kontrolować. Zamiast tego, nauczyła się w nim żyć, bo współistnienie z gryzącą chmarą błędów, które popełniła zdawało się być jedynym możliwym do przełknięcia rozwiązaniem i - w końcu - pozwoliło jej ruszyć do przodu. Jednak to wcale nie dlatego zdecydowała się na spotkanie z nieznajomym. W przeciwieństwie do Doriena chyba pierwszy raz w życiu nie snuła domysłów, kim jest ów tajemniczy człowiek, z którym zdecydowała się wymienić kilka listów, bo rzuciła się w falę spontaniczności długo wcześniej, samą decyzją o wzięciu udziału w zabawie. Początkowo miała być dla niej tylko niewinną grą, pozwalającą na odkrycie zupełnie nowego środka komunikacji, ale szybko doszła do wniosku, że to lawirowanie wśród ciemności, ale zaskakująco jej rozmówca wydał się być, mimo wszystkich obiekcji, które Ruth miała do tej formy zawierania znajomości, niesamowicie interesującą osobą. Tak bardzo, że wręcz z miejsca zapragnęła się z nim zobaczyć i dowiedzieć więcej o tym, co siedzi w jego głowie. Interesowało ją, jakie przybiera wyrazy twarzy, kiedy o czymś opowiada i jak szybko w prawdziwym życiu reaguje na gry słowne i logiczne pułapki, które tak uwielbiała zastawiać. Pojawiła się dosłownie minutę, może dwie przed czasem, ubrana zupełnie inaczej, niż zrobiłaby to rok temu, w satynę i skórzaną, krótką spódnicę, stukając szpilkami już od progu i przystając w miejscu w tym samym momencie, kiedy się w nim pojawiła. Nie byłaby sobą, gdyby nie odwiedziła tej restauracji dzień wcześniej w poszukiwaniu wskazówki związanej z literkami, która szybciej pozwoli jej odkryć miejsce ulokowania nieznajomego i kiedy znalazła miejsce przy którym stały gazety i stare wydanie Proroka, przekonała się, gdzie ma kierować kroki następnego dnia, co dało jej poczucie jakiejś niezrozumiałej stabilizacji i - oddalenie się możliwie jak najdalej od zagubienia towarzyszącego takim początkom spotkań. Zatrzymała się w progu i zamarła, jakby w wejściu wisiała chmura magicznego gazu, który odebrał Ruth powietrze z płuc i przykleił ją do podłogi. Poznała go. Poznałaby go wszędzie, z każdej odległości, stojącego tyłem, przodem, bokiem, przykrytego grubą warstwą ubrań czy kompletnie nagiego. Człowiek, którego tak bardzo chciała poznać okazał się być tym samym, którego tak bardzo chciała zapomnieć. W końcu całą swoją mocą oderwała stopę od ziemi i zrobiła delikatny krok w tył. Nie widział jej, może jeszcze ulotnić się, oszczędzając sobie wspomnienie jego twarzy i dodatkowego bólu, bo powoli zaczynała czuć, jak przeszłość zaczęła dobierać się do jej niezasklepionych jeszcze ran, drapiąc je nieznośnie, chcąc wydrążyć krwawe dziury w połamanym sercu Szwedki.
Czy to zawahanie? Miał zbyt mało atrakcyjny tył, że kobieta się rozmyśliła? Jedno stuknięcie, bardzo ciche, jak krok w tył. Fizycznie odczuwał palący wzrok utkwiony w jego plecy. Ciekawość brała górę. Odwrócenie się w jej stronę było bardziej niż kuszące, a walka z samym sobą zawsze przynosiła wyzwanie. Jeśli kobieta ucieknie, to chociaż zerknie, zobaczy jak jego nowa znajoma wygląda, żeby odnaleźć ją na ulicy, gdy puści się za nią biegiem. Obrócić się czy nie. Tak, czy nie. Tak, nie? 'No dawaj, przecież wiesz, gdzie jestem. Wiesz, że to ja.' Z listów wynikało jak bardzo jest bystra, a rozwiązanie zagadki dostała wręcz na srebrej tacy. Poczeka jeszcze pięć sekund. Trzy. Jedną. Zbladł. Delikatny, nieśmiały uśmiech, który do tej pory błąkał się na ustach Doriena nagle spłynął, nie pozostawiając po sobie nawej najmniejszego śladu. Wszystkie emocje pozostały widoczne w oczach mężczyzny. Absurdalna myśl, że osobą która pisze i wysyła do niego listy jest jego była ukochana, przemknęła tylko raz. Pismo niby podobne, ale nie porównywał nowych pergaminów z wiadomościami otrzymanymi od Szwedki w ubiegłym roku, a które zresztą trzymał dobrze ukryte w starych książkach. Nowa znajoma miała pojęcie o mugolskim świecie i to jeszcze o tak skomplikowanych jego aspektach – faktor ich kłótni, powód rozstania. Dlaczego zatem napisał, że chciałby wiedzieć więcej? Może poczucie winy. To podejrzenie, że adresatem pisanych przez niego listów może być Ruth Wittenberg zniknęło tak szybko jak się pojawiło. A jednak stała tam. Żywa, prawdziwa i równie przerażona. Jednocześnie miał w głowie pustkę i uderzyły go te wszystkie wspólne wspomnienia - Ministerstwo, plaża w Brighton, plaża w Grecji, brzoskwiniowy kłębolot, śniadania w jego łóżku. Odwagi, Dorien. Wstał, choć nogi miał jak z waty. Chciał coś powiedzieć, choć czuł, że pewnie się zająknie. Opanowała go autentyczna niemoc, a złota obrączka bardzo ciążyła na palcu. – Hej – odezwał się niezbyt głośno, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Minął rok odkąd widzieli się po raz ostatni. Rok od chwili, gdy wyszła z płaczem, trzasnęła drzwiami, gdy spakowała walizki i wyjechała bez słowa. Nic się nie zmieniła. Tak samo śliczna, może nawet jeszcze mądrzejsza, równie zagubiona co Dorien. Stojącą za ladą młodą czarownicę poprosił o dwie porcje ciasta czekoladowego z wiśniami i dwie kawy, tak żeby podeszła do ich stolika tylko raz.
Jak dziwnie musiało wyglądać to wszystko z perspektywy postronnych obserwatorów. Dwoje ludzi zamrożonych w przestrzeni stało naprzeciw siebie ze wzrokiem wtopionym w tego drugiego w atmosferze tak gęstej, że gdyby czasy były nieco inne, ktoś mógłby pomyśleć, że zaraz wyciągną rewolwery. Ruth czuła każde włókno lejącej się po ciele srebrnej, satynowej koszuli i wrześniowy wiatr na swoich plecach, spodziewając się teraz dokładnie wszystkiego, jednocześnie w głowie układając już tysiąc planów ucieczki. Nie poruszyła się jednak nawet o milimetr sprawiajac wrażenie, jakby przestała też oddychać i zawieszając nic nie mówiący wzrok na twarzy Doriena. Wybuchła przy nim raz, o jeden raz za dużo i obiecała sobie, że to niewiele dające zachowanie się już nie powtórzy, ale jego spokojne, choć okraszone nutą niepewności przywitanie i zamówienie obejmujące prawdopodobnie dwa jedyne ukochane przysmaki Wittenberg sprawiło, że miała ochotę złamać tę zasadę. Mógł dostrzec, jak gniewnie zmarszczyła brwi, gdy odezwał się do kelnerki, a nić porozumienia nie tyle co została przerwana, co nigdy nie miała już zaistnieć, cięta na kawałeczki z jednej strony dumą Ruth, z drugiej blaskiem obrączki na jego palcu. Nie miała najmniejszej ochoty z nim rozmawiać na jakikolwiek temat, szczególnie, że dobiło ją jak łatwo żonaty już Dear zgodził się na spotkanie w kawiarni z obcą kobietą, gdy w domu czekała na niego piękna, austriacka Sisi. Pomimo wszystkiego, co sobie umaniła przez ten rok, zdawała sobie sprawę całkiem dobrze, że z ich związku pozostały tylko zgliszcza i nie miała ani siły, ani ochoty rozdrapywać teraz starych ran. Nie zostaną przyjaciółmi, choć można by pewnie się było tego spodziewać po ich stoickich, opanowanych charakterach – zbyt wiele słów padło, zbyt wiele ciosów zadano, a Ruth nie widziała właściwie sensu (gdy już ochłonęła z pierwszej fali chęci powrotu) w przyjacielskiej znajomości z człowiekiem, z którym kiedyś układała wspólną przyszłość. On swoją już ułożył – z inną kobietą. Teraz pora na nią, bez niego u boku. Zrobiła kilka kroków naprzód, zatrzymując się od Doriena w bezpiecznej odległości, wciąż czujnie obsrwując każdy jego oddech. -To dość zaskakujące, że pomyślałeś, że możemy tu tak po prostu usiąść i zjeść razem ciasto. Zapakuj je żonie – odezwała się w końcu tym samym, obojętnym tonem, który rezerwowała dla wszystkich, których nie traktowała jak swoich najbliższych. Nie było już powrotu i on doskonale o tym wiedział. Czy istniało jednak coś, co niewypowiedziane zawisło w powietrzu i teraz niebezpiecznie zbliżyło się do ujawnienia tutaj, w niewielkiej kawiarni w centrum Hogsmeaade?
Najbardziej zabolał ton głosu. Samych słów, takich bardzo nieprzychylnych, mógł się spodziewać, ale sposób, w jaki je wypowiedziała, był jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Odwrócił gdzieś wzrok, gdy wspomniała o jego żonie. Uciekał. Znów ta ambiwalencja. Rok jednocześnie trwał ogromnie długo, ale też miał wrażenie, jakby nie widzieli się trzy-cztery tygodnie. Nic się nie zmieniła, choć na pewno przeszła jakąś wewnętrzną metamorfozę. Też przeżywała, też cierpiała. I wiedziała o żonie. Mógł się tylko domyślać jak się dowiedziała, czy był jej już obojętny, czy jednak wbił jej nóż w plecy. W Bożonarodzeniową noc wpajał sobie obraz Ruth, który sam nakreślił pod wpływem wszystkich negatywnych emocji. Ile było z niego prawdy – trudno powiedzieć, choć elementy tej układanki pasowały do siebie idealnie. Mimo wszystko nie był w stanie jej znienawidzić. Przez krótki okres zaledwie czterech miesięcy byli sobie najbliższymi osobami na świecie. Niewiele ponad sto dni, a nazywali siebie nawzajem swoimi ‘prawie-narzeczonymi’. Gdyby nie ten jeden przeklęty wieczór, może to ją nazywałby już swoją żoną. – Skoro mnie tu zaprosiłaś, to mogłabyś poświęcić mi piętnaście minut. Nie oczekuję niczego więcej. To może być nasze ostatnie spotkanie, jeśli sobie tego życzysz, niemniej jednak jesteśmy je sobie winni – rozejrzał się pobieżnie, sprawdzając czy już wszyscy goście kawiarni zwrócili na nich uwagę, czy byli zajęci swoimi deserami – Proszę. Doskonale pamiętał każdy punkt monologu, który pod koniec grudnia skierował w stronę Caluma. Wszystkie nieprawidłowości, w które ciężko było uwierzyć. W bystrym umyśle Ruth nie było miejsca na tego typu przeoczenia, jak podwójne nieskojarzenie nazwiska jej partnera i jego braci, a jej przyjaciela i nauczyciela, czy wystawienie uczuć biednego Caluma na cierpienia, gdy Dorien brutalnie odebrał mu Ruth po przyjęciu u ich koleżanki. I mimo to zupełnie pomijał ten pryzmat, patrząc na stojącą przed nim kobietę, za którą kiedyś skoczyłby w ogień.
Och, gdyby tylko wiedziała. Gdyby tylko dane jej było dowiedzieć się, jaką rozmowę stoczył Dorien w Święta ze swoją rodziną na jej temat, nie stała by tu teraz, siląc się na tę bezsensowną wymianę zdań. Nie pozwoliłaby mu spojrzeć na siebie nigdy więcej, poczuć zapach jej perfum w powietrzu i usłyszeć - choć zmieniony - wciąż należący do Ruth z krwi i kości ton głosu. Nie zobaczyłby jej już nigdy, bo nie zaszczyciłaby go nawet krótką notatką z wyjaśnieniem, połową słowa, szeptu. Niczym. Tak bardzo znienawidziłaby Doriena za założenia i wnioski, które wysnuł na jej temat i w najpodlejszy z podłych sposobów postanowił się podzielić nimi z rodziną, że samo wspomnienie o nim powodowałoby w niej wybuch niekontrolowanego obrzydzenia, tak samo zresztą jak względem Caluma, który postanowił w te brednie uwierzyć. I choć chętnie wytknęła by im obu, co ona myśli na temat ich dearowej megalomanii i wynikającej z niej tezy, że przecież każdy Dear na świecie musi być ich rodziną, nie odezwałaby się do obu już do końca życia. Nie po tym, jaką toksyczną harpię i oszustkę z niej zrobili na oczach obcych, nieznających jej ludzi, po tej ilości serca, którą włożyła w relację z oboma mężczyznami. A teraz? Teraz, szczęśliwie broniony zwyczajną niewiedzą Ruth o bożonarodzeniowej rozmowie, i tak stał przed nią z bezczelną prośbą na ustach. -Nie, Dorien. Zaprosiłam osobę, która w kilku listach wykazała interesujące mnie cechy charakteru, a nie ciebie - skomentowała, wiejącym chłodem spojrzeniem taksując go od góry do dołu i wyglądając przy tym, jakby za chwilę miała zacząć razić prądem każdą jednostkę, która podeszła by do niej zbyt blisko. Wciąż pozostawała jednak niemal nieruchoma, nie dając mu tej satysfakcji płynącej z obserwacji, jakoby miałaby się wściekać. Był jej teraz tak na wskroś obojętny, że chciała mu tylko jak najszybciej wyperswadować wszystkie jego głupawe domniemania i nigdy więcej nie wplątać się w tak nierozsądną sytuację. -Nie jestem ci nic winna i niczego od ciebie nie oczekuję - ucięła krótko, choć ze zdziwieniem nawet dla siebie samej nie cofnęła się ani o milimetr dalej. Zastanawiająco nie zakończyła też rozmowy, jakby czekała, aż Dorien powie coś, co da jej podstawę do zgodzenia się na tę dziwaczne spotkanie. Sama nie wiedziała, co gra w jej niespokojnej duszy, ale w tym momencie z przerażeniem odkryła, że gdyby faktycznie nie chciała z nim rozmawiać, już by jej tu nie było... A jednak, wciąż stała przed nim, choć dumna i wyprostowana, wpatrując się weń z coraz większym spokojem, odpychającym zaciekle cały gniew, który targał nią z początku. Ruth, co z tobą?
– W takim razie ja jestem ci winien chociaż przeprosiny. Za ten wieczór, który nie powinien mieć miejsca – odrzekł, widząc, że musi reagować od razu, bo inaczej mu ucieknie. Dobrze, że kelnerka zachowała się na tyle profesjonalnie, że odeszła od nich kilka kroków, nie przysłuchując się ich rozmowie na siłę. – Czytałaś te listy. Jesteś bystrą dziewczyną; skoro już wiesz, kto był autorem wiadomości, to wiesz też co było napisane między wierszami – trudność sprawiła mu nawet kwestia dotycząca tego co zrobić z rękami – założyć na piersi, wsunąć do kieszeni, złożyć tylko ze sobą dłonie? Wszystkie pozycje były tak nienaturalne, tak samo jak nagła utrata pewności siebie. To nie była ta sama dziewczyna, z którą wieczorami pił wytrawne wino. Nie ta sama, która porzuciła własne marzenia o karierze w Katastrofach dla ich związku. Nie ta, dla której wyjechał na kilka dni do Grecji. Stała przed nim zupełnie inna Ruth. Ciekaw był tylko, czy to on był powodem tych zmian, czy po prostu nie znał tego wcielenia Szwedki. – Wszystko, co napisałem, było prawdą. Byłem z tobą szczery. Ciasto już czekało, przygotowane na białych talerzykach. Kawa powoli się parzyła. – Szukałem cię – dodał, już dużo ciszej, tonem tak smutnym i pozbawionym nadziei, jak jeszcze chyba nigdy – Ale przypomniałem sobie, co powiedziałaś mi tamtego wieczora w Ministerstwie. Powiedziałaś: "I tak ci ucieknę" – zacytował swoją byłą partnerkę, wiedząc, że właściwie w każdej chwili może się odwrócić i wyjść. A właśnie to, poza wyjaśnieniem sprawy z Aurorą, planował jej powiedzieć – I uciekłaś, wywracając mi życie do góry nogami – wpatrując się w nią wręcz wymuszał, żeby utkwiła spojrzenie orzechowych oczu w jego tak przygnębionych, szarobłękitnych tęczówkach – Ostatnia kawa, proszę.
Oboje się zmienili. Ruth, choć całe życie nie była wyjątkowo uczuciowa, dostała w prezencie od genewskiego Ministerstwa kawał grubej skóry, którą okrywała się teraz przy najmniejszej próbie zaatakowania jej serca. Wyostrzyły się jej rysy twarzy, spomiędzy których można było jednak dostrzec ten sam bystry, analizujący wzrok, którym ogarniała otoczenie od lat. I właśnie tym samym, przeszywająco zielonym spojrzeniem lustrowała teraz Doriena, sprawiając wrażenie, jakby każde jego słowo rozdzielała na odrębne kwarki, skrupulatnie badając je z każdej strony. W końcu, na jej zimno nieruchomej twarzy pojawił się nieznaczny grymas zdziwienia. -Usiądźmy – postanowiła, kiwając głową w stronę stolika, przy którym stały już dwie ich kawy. Nie chciała robić więcej scen na środku restauracji, wystarczająco napatrzyli się już na nich wszyscy pozostali uczestnicy tego cyrku. Powoli zastukała szpilkami, omiatając po krótce salę, chcąc poinformować wszystkich pozostałych swoim wzrokiem pełnym dezaprobaty, że dalsze kierowanie spojrzeń w ich stronę nie jest najroztropniejszym zabiegiem. Zajęła miejsce od zewnętrznej strony stolika i ponownie podniosła gęstą firanę rzęs na Doriena. -Powiedzmy, że roboczo założę, że mówisz prawdę. Dlaczego więc zwierzałeś się z tak osobistych rzeczy obcej osobie? – zadała pytanie trochę za szybko, bo w istocie nie chciała, żeby mężczyzna zorientował się, że wciąż bardzo interesuje ją jego osoba. Zreflektowała się jednak już po krótkiej chwili, przymykając na chwilę oczy, musztrując samą siebie w duchu. -Dlaczego nie dziwi mnie, że odwracasz teraz kota ogonem? – bardzo nieelegancko wywróciła oczami, niespecjalnie się przejmując savoir vivre w tym momencie – Nie uciekłam. Podjęłam świadomą decyzję o zniknięciu z twojego życia, ponieważ mnie w nim nie chciałeś – wyjaśniła rzeczowo, znów bez grama jakiejkolwiek emocji w głosie. Za nic nie chciała by poznał, że jeszcze kilka tygodni temu szalała z tęsknoty do niego. -Odpowiadając na pytanie, które zapewne zaraz zadasz, przypadkiem pracuję dla departamentu, którego szefem londyńskiej jednostki jest twoja żona. Swoją drogą, powinnam pogratulować awansu na to stanowisko w tak młodym wieku. – Nawet nie podniosła kącika ust, ale Dorien znał ją nie od dziś i mógł domyślać się, jakim sarkazmem powiało w pomieszczeniu.
Zgodziła się. Odetchnął w duchu, gdy przestąpiła kilka kroków i usiadła przy stoliku. Dostał kilka minut towarzystwa tej wyjątkowej kobiety, o których marzył od ponad roku. – Dziękuję – odezwał się cicho, zanim przygniotła go lawiną słów – Ale to bardzo proste. Wiesz, że chodziło o moje małżeństwo, bo ciebie bezpośrednio dotyczył mój pełen żalu wywód – wzruszył lekko ramionami – Gdyby siedział przede mną ktokolwiek inny, to powiedziałbym, że chodzi o karierę, że nie skończyłem studiów, albo że nie zostałem podróżnikiem-odkrywcą jak Fairwyn. Nie miał pojęcia kogo spotka. Oczywiście, że miał przygotowaną bajeczkę, bo ewidentnie przesadził w listach z lamentem i odkrywaniem krzywd, które go w życiu spotkały, natomist wtedy czuł, że dzieląc się wewnętrzną walką z osobą trzecią, ból nieco ustępował. – Oczywiście, że cię chciałem! Jak możesz... – urwał, orientując się, że zbyt emocjonalne reagowanie nie przyniesie dobrego skutku – Całe życie, odkąd tylko byłem niemowlęciem wmawiano mi, że jestem lepszy od wszystkich ze względu na moje pochodzenie i czystą krew. Podążałem za tą myślą przez ponad dwadzieścia lat. Z jakiegoś powodu twoja matka utrzymywała taką wersję, prawda? – spytał retorycznie, mówiąc o skutecznym tuszowaniu związku z mugolem - Uderzyło mnie to, że sam musiałem się domyślić, nie powiedziałaś mi wcześniej. Poczułem się oszukany. Przerósł mnie mój temperament, który na codzień chowam bardzo głęboko. Ochłonąłem i zrozumiałem, że ja też mogę skłamać całemu światu – spuścił wzrok, wyraźnie kajając się za tę awanturę, która się pomiędzy nimi rozpętała pod koniec sieprnia ubiegłego roku – Ale ciebie już nie było. Miał wyrzuty wobec samego siebie, że tak szybko zrezygnował. Poddał się totalnie zanim zrozumiał, że powinien był zawalczyć. Zamiast jej szukać, przeprosić i ratować związek, wybrał najpierw staż w Stanach, a potem ukojenie w alkoholu i przypadkowych pannach. Przecież właśnie tak poznał Aurorę. – Spełniła wszystkie wymagania – stuknął głucho opuszkami palców o gorącą filiżankę – Aczkolwiek nie zdziwiłbym się, gdyby mój ojciec miał w tym swój udział. Nie pytałem.
Tak, jak uprzednio zalała go lawiną słów, tak teraz siedziała nieruchomo, wpatrując się niemal z pogardą, kiedy usiłował wyjaśnić jej swoje listowne zawodzenia. To nie była już zwyczajna rozmowa w restauracji przy filiżance kawy, żeby coś sobie na spokojnie wyjaśnić, to była wojna słów, których oboje używali naprzemiennie, by pogrążyć to drugie, i choć Dorien mógł w zasadzie nawet być czysty w swoich zamiarach, Ruth nie miała zamiaru z nim o czymkolwiek teraz dyskutować. A już na pewno nie na sensownym poziomie, bo o logice w ich relacji przestało być mowy dawno, dawno temu. -Czy ja zapytałam, jaką przygotowałeś wymówkę dla losowej osoby, z którą zamierzałeś się tu spotkać, czy o sens wylewania swoich żali komuś obcemu? – podniosła nieznacznie jedną brew do góry, odwracając na chwilę wzrok, jakby w istocie pytanie kierowała sama do siebie. Nie chciało jej się wierzyć, że ten silny, dumny i pewny swoich racji mężczyzna nagle w przypływie skrajnego załamania zaczął nagle rozwodzić się, jak źle ułożyło mu się w życiu. Analizując na szybko Ruth stwierdziła, że albo ktoś go podmienił albo – naprawdę żałował. Czasem, kiedy nie radzimy sobie z emocjami, które duszą nas od środka, jedynym sensownym wyjściem wydaje się ich upłynnienie w jakiś skuteczny sposób. Przelewanie ich na papier było jedną z metod, ale Dear znając Szwedkę nie od dziś mógł domyślać się jedynie, że skoro w tym momencie zachowuje z gruntu jakiś określony spokój, sama pozbyła się żalu w jedyny znany spósób – wyrzucając z siebie tumany mocy magicznej. I naprawdę usiłowała całą swoją duszą zachować wyćwiczone opanowanie, jednak wywlekanie z powrotem sprawy jej matki i ojca sprawiła, że zacisnęła zęby, napinając szczękę w widoczny, choć błyskawicznie znikający sposób. -Chciałeś kobietę, która będzie miała mój charakter i wygląd, ale z przetoczoną krwią na czystą – zasugerowała spokojnie, przekrzywiając głowę. Nie chciała prowadzić tu dysputy o pobudkach, jakimi kierowała się jej matka, bo były idiotycznie wręcz oczywiste, co zresztą pewnie mogłaby wyjaśnić Dorienowi, gdyby duma nie kazała jej sądzić, że tak błyskotliwy niegdyś w jej oczach mężczyzna powinien się tego domyślić samodzielnie. Wystarczyło zapytać. Zastanowić się przez moment, jak to jest możliwe, że latami nikt nie dowiedział się o statusie krwi Ruth, żeby odkryć gęsto tkane przez jej matkę kłamstwa. Dear wolał jednak (jak i zresztą Szwedka, teraz bowiem w samą siebie też rzucała kamieniami) wylać na nią pomyje swoich pretensji i wznieść tumany oburzenia, pod płaszczem których Wittenberg uciekła, zaszywając się tam, gdzie nikt nie mógł jej znaleźć, wliczając jej własne demony. -Dorien, zareagowałbyś dokładnie tak samo, gdybym ci powiedziała wprost – dodała po chwili, mimowolnie zmieniając ton głosu na ten, który zwykł słyszeć, kiedy jeszcze byli razem. Otoczony nutami zmartwienia, grającymi cicho pomiędzy wierszami wystudiowanego opanowania. Oczywiście, że chciała mu powiedzieć, ale doskonale wiedziała, że byłby to koniec ich związku, a poza tym – było to nie tyle egoistyczne, co nieodpowiedzialne podejście. Z biegiem lat nauczyła się, że najbezpieczniejsze sekrety to te, o których nie wie nikt poza tobą samym, a jej matka skrupulatnie pilnowała, żeby nikt, łącznie z jej najbliższą rodziną nie wiedział, jak naprawdę wygląda sytuacja. Tak wiele myślodsiewni było do użycia i tak wielu czarodziejów, którzy mogliby je wykorzystać, że ryzyko było zwyczajnie zbyt duże. Mimo wszystko chciała z całego serca, by Dorien uczestniczył w tym kłamstwie, czy raczej – chciała poprzez tę słabą wymówkę dowieść, że kocha ją za to kim jest, a nie jaka krew w niej płynie. Okazał się być jednak zupełnie inaczej, niż sądziła i chyba właśnie ta świadomość strąciła ją w otchłań potrzeby ucieczki. W jakiś niezrozumiały sposób ta mini konwersacja o żonie Doriena wprawiała Ruth w mniej melancholijny nastrój, a potwierdzenie racji, które szeptała Genewa (i zapewne połowa Londynu) znalazła w słowach samego Deara, który nie wiedzieć czemu wypowiadał się o wybrance swojego życia, jakby była jego etatowym pracownikiem. Spełniła wszystkie wymagania? To w końcu żona czy nowa miotła do Quiddicha? -Co rok tysiące czarodziejów, którzy spełniają wymagania stara się o kierownicze posady– skomentowała, zawieszając wzrok na sylwetce byłego partnera jemu samemu pozostawiając domysły, co właściwie miała na myśli przez to krótkie zdanie. Był mądry, nie miała wątpliwości, że domyśli się od razu. Widać było jednak po nim, że nie czuje się najbardziej komfortowo ze stwierdzeniem, jakoby jego ojciec mógł maczać w tym palce. Jedno było pewne – jeśli ktokolwiek odkryłby prawdę, o ile jakakolwiek istniała, mieliby większe problemy niż niewygasłe uczucie do byłej kobiety czy dziecko, choć właściwie Ruth nie chciała wierzyć tym plotkom...
Tak trudno zmierzyć się z demonami przeszłości. – Ale może zareagowałbym inaczej, gdybyś mnie na to przygotowała. Ta wycieczka do Grecji zrujnowała wszystko co mieliśmy – spuścił wzrok zupełnie zrezygnowany, już nie wspominając głośno o swoim starszym bracie i nieszczęśliwym epizodzie w świątyni, ale potem już spojrzał jej prosto w oczy, dokładnie te, za którymi tak tęsknił – Chciałem cię dokładnie taką jaką byłaś – mądrą, radosną, jednocześnie rozważną i zdrowo postrzeloną. To liczyło się dla mnie najbardziej. Byłem w tobie szalenie zakochany, Ruth. Jak w nikim wcześniej i nikim później. Drobna, choć gasnąca część mnie pewnie wciąż jest, ale trzymam ją bardzo głęboko ukrytą. Nie masz pojęcia jak bardzo za tobą tęskniłem. Obrączkę nosił już od ponad dwóch miesięcy. Czasem o niej zapominał – przyzwyczaił się już do jej obecności, ale, szczególnie gdy się stresował, odczuwał jej ciężar. Była nieco za duża; nie spadała, ale mógł nią swobodnie kręcić, co podświadomie koiło nerwy. Mówił bardzo cicho, mimo że siedzieli w odseparowanej części sali, a ton jego głosu był niższy i bardziej aksamitny niż zazwyczaj. Znów błądził wzrokiem, a potem tylko wziął głęboki oddech i kontynuował, już zupełnie przygaszony i przegrany. – Zrobiło mi się lżej przelewając to na pergamin i dzieląc się, nawet jeśli nie wprost, z całkowicie przypadkową osobą. Pomogło – uśmiechnął się krótko i raczej smutno - Nawiązując do wyciągniętych razem wniosków - może w równoległym wszechświecie jesteśmy szczęśliwsi. Tematu awansu Aurory nie ciągnął. Pogrążyłby się tylko jeszcze bardziej, bo faktycznie nie znał szczegółów. Dziwne, a jednak. I tak w końcu dotrą do wyznania na temat przyczyny rychłego ożenku i tego, że wcale nie nienawidzi swojej żony tylko dlatego, że jest przeszkodą ewentualnego ich powrotu. Pretensje mógł mieć tylko do siebie.
Mimo że wcale nie planowała, zmrużyła oczy, czujnie taksując Doriena podejrzliwym i trochę niedowierzającym wzrokiem, kiedy usiłował wytłumaczyć swój sierpniowy wybuch wściekłości. Nie była przygotowana na tę dyskusję, zasadniczo na jakąkolwiek dyskusję, więc spodziewała się, że będzie jej trudniej zebrać tak błyskawicznie logiczne argumenty bez kolejnych spazmów żalu i pretensji, stąd postawiła sobie jeden, jedyny cel – nie tłumaczyć się. Zrobili, co zrobili i jako dorośli powinni podnieść i połknąć w końcu ten przykry balast, zamiast w koło udawać, że to wina toku wydarzeń, a nie ich prywatnych, świadomych decyzji. -Może – urwała zimno – A może nie. Wróżenie zostawmy lepszym od nas. – Wciąż nie odrywała od niego wzroku, który szeroko już otwartymi oczami mroził atmosferę wokół, choć tylko Dorien miał ten przywilej czytać z Ruth jak z otwartej karty i mógł zobaczyć bardzo wyraźnie, jak nieuchronnie oddalała się ta iskra, która płonęła w zielonych tęczówkach jeszcze rok temu. Trudno było zachować równowagę i tę najbardziej tutaj pożądaną stabilność emocji, kiedy mężczyzna, do którego kilka miesięcy temu zrywała się, by przejechać całą Europę, z obrączką na palcu wypowiadał słowa, przecinające serce Ruth jak świąteczny, niepotrzebny papier na wymarzonym prezencie. -Chcesz to usłyszeć ode mnie? – zapytała, ani słowem nie odnosząc się do jego komplementów, jakby ich w ogóle nie usłyszała – Wiem, że twoim zdaniem problemem nie była moja krew, a kłamstwo – zaczęła ciszej, niż by chciała – Ale wiem też, że być może tylko to sobie wmawiasz, żeby wybielić prawdę. Może wcale nie chciałam ci tego powiedzieć, może tylko oszukiwałam siebie samą, że kiedyś zdołam cię na to przygotować, tak naprawdę karmiąc się wymówkami w nieskończoność. – Brzmiała merytorycznie, choć gorzko, przełykając ciężko każde wypowiadane słowo – Ta historia to jedno, wielkie niedopowiedzenie, więc proszę, choć teraz zachowajmy się jak dorośli i pogódźmy się z tym w końcu – zmarszczyła niewidocznie brwi, opuszczając wzrok na powoli stygnącą kawę. Nie był to najlepszy czas na kłótnię, a właściwie ze strony Ruth także na składanie słów w konkretne zdania, więc idealną wręcz opcją było dla młodej Szwedki zamknięcie tematu w tempie zamykania powiek podczas mrugania – z drugiej strony czuła, że to ich ostatnie słowa skierowane do siebie nawzajem, nie mogła sobie pozwolić na to, by były przypadkowe. Było zupełnie jasne, że sami byli sobie winni, a żadna, nawet tysiącletnia rozmowa nie przyniesie tu pożądanego efektu, póki nie przyznają we własnych sumieniach, jak bardzo jedna głupia decyzja, a w zasadzie szereg małych, aczkolwiek wciąż niemożnie głupich decyzji przecięły bezpowrotnie ich wspólnie tkaną nić. W końcu podniosła wzrok znad zimnej kawy i utopiła go w zamrażających wręcz magnetyzmem oczach Doriena. Nie mogła przestać go kochać tak po prostu, więc choć obrączka na jego palcu wbijała jej w serce nie szpilkę, a cały austriacki topór wojenny, Wittenberg wciąż odnajdowała w sobie ten drobny, dogasający płomień, który w przeszłości był całym pożarem ich uczucia do siebie nawzajem. -Jeśli wierzyć tej teorii – zaczęła, nie spuszczając z niego nieco już zmęczonego wzroku – Nie „może”, a „na pewno”. Mizerny, ledwie widoczny uśmiech błysnął na jej zastygłej bez emocji twarzy i znikł tak momentalnie, jak się pojawił. W jednym z równoległych wszechświatów jesteśmy nieskończenie szczęśliwi, Dorien.
Praca jako prorok imienia zawsze wydawała się być w pewnym stopniu zapomnianym zawodem. Niemniej jednak - ostatnio w pewnym stopniu ludzie zaczęli zwracać na to o wiele większą uwagę, niż mógłbyś się spodziewać. Okres jesienny dawał się we znaki - ale nie Tobie. Świat, który pozostawał w szarych barwach, bywał dla klientów mniej radosny, pozbawiony krzty tego, co można było zaobserwować podczas mijającego lata. Mogłeś z łatwością to odczuć - inne zmysły działały o wiele lepiej, w wyniku czego byłeś w stanie zaskakiwać nie tylko samego siebie, jak również osoby chcące skorzystać z Twoich usług. Nadal podchodziły one do tego sceptycznie - czasami niektórzy nawet nie chcieli słyszeć o tym, co może się wydarzyć w przyszłości. Korzystając ze swojego daru, w pewnym stopniu wzbudzałeś zarówno radość, jak i niepokój - kto by pomyślał, że wszystko jest tak naprawdę napisane, zaś czeka na wykonanie scenariusza? Ludzie chcieli wierzyć w niektórych przypadkach, że są w stanie zmienić to, co zostało wcześniej ustalone - zaingerować w strefy, do których nie mają dostępu. Nie bez powodu zatem tylko nieliczni decydowali się na proroctwo imienia, co nie zmienia faktu, iż klientów w tym miesiącu było znacznie więcej. Było pusto, kiedy dotarłeś do umówionego miejsca...
Rzuć kostką!
1, 3 - umówiłeś się z pewną kobietą, która była świeżo upieczoną matką. Nie wiedziałeś, jak dokładnie wygląda, niemniej jednak jej głos był bardzo miły oraz wzbudzał Twoje zaufanie. Przygotowany do przepowiedzenia imienia, zbyt długo nie musiałeś czekać - nawiązałeś w pewnym momencie więź z dzieckiem, wpadając do stref, przez które podróż nie była zawsze przyjemna. Tym razem jednak nie odczuwałeś niczego negatywnego - wręcz przeciwnie. Przyjemny, ciepły wiatr rozwiewał Twoje włosy, prawdopodobnie padające promienie słoneczne rozgrzewały znacząco skórę, zaś opuszki palców napotkały się z piaskiem, który to zdawał się wypełniać całokształt wizji, do której trafiłeś. O dziwo nie odczuwałeś bólu - wszystko miałeś na miejscu, wszystko zdawało się działać poprawnie. Powodzenie? Szczęście? Brak samotności? Nie czułeś się sam - czułeś się przede wszystkim pewien. Po chwili, otoczony ludźmi, których to słyszałeś rozmowy, zdołałeś powrócić do rzeczywistości. Wywnioskowałeś, że znajdujący się na dłoniach matki maluch będzie przewodził, będzie światłem w tunelu, pozbawionym większości wad, które przy odpowiednich zamiarach osiągnie coś niezwykłego - wybrane przez Ciebie imię to Wealdmær. Kobieta, mimo iż tego nie chciałeś, postanowiła wcisnąć Ci w dłoń dodatkową sumę galeonów w ilości dwudziestu - odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
2, 4 - na spotkanie przyszedł ojciec nowonarodzonego dziecka - wydawał się być niezbyt cierpliwy, a przede wszystkim przesądzony o działaniu Twoich metod. Postanowiłeś jednak nie wstrzymywać się przed zagłębieniem w przyszłość; wystarczyła dosłownie drobna iskra, by zatopić się w świat znajdujący się znacznie dalej, niż mógłbyś się spodziewać. Odczuwałeś chłód, przede wszystkim chłód, chłód przeszywający Twoje kończyny. Nie wiedziałeś jeszcze, o czym to świadczy; postanowiłeś zrobić krok do przodu, czując, jak policzki stają się czerwone od prawdopodobnie panującej śnieżycy. Dzień? Noc? Chwila nie wystarczyła, byś zrozumiał, jak samotny jesteś, a przede wszystkim zdany na siebie. Nie miałeś nikogo - nikogo obok siebie, pozostawiony z rytmem godnym panującej dookoła pogodzie. Po chwili - pojawiłeś się w zgoła odmiennym miejscu. Było ciepło, ale i tak czułeś samotność oraz pustkę w swoim sercu. Ciche westchnięcie, trzask ognia, prawdopodobnie kominek; nadal dzierżący sam całokształt ciężaru, niemożności podjęcia się jakiejkolwiek akcji - byłeś niezbyt pewny. Zagubiony. Przesiąknięty. Postanowiłeś zajrzeć w przeszłość - przeszłość ta również nie była zbyt szczęśliwa. Odmienny, a przede wszystkim - różniący się od rówieśników; posiadający dobre emocje, nie potrafiący z nich korzystać. Powrót do teraźniejszości nie był zbyt udany - nadal odczuwałeś zimno; zimno przesiąknęło przez Twoje palce. Na pewno - nie posiadałeś zbyt dobrych wieści, niemniej jednak - musiałeś się z nimi podzielić. Ojciec dziecka co prawda nie był zadowolony, po części żałował - ale taka była Twoja praca.
5, 6 - przejście przez niezbędne formalności było wyjątkowo łatwe - jak się okazało, nie było żadnych przeciwwskazań, by przejść do wykonywania swojego zawodu. Co prawda rodzice byli sceptycznie nastawieni - ale, jak się zdołałeś dowiedzieć, już od dawna krążyły pewne obawy. Wprowadziłeś samego siebie do wizji, odczuwając w pewnym stopniu strach - strach poprzedzony odgłosem dyszącego stworzenia tuż obok Ciebie. Zbyt długo na reakcję ze strony nieznanego zwierzęcia nie musiałeś czekać - poczułeś przeszywający ból, ból rozdzierający się przez manufakturę mięśni, który sparaliżował Twoje ciało. Zbyt długo czekać nie musiałeś, kiedy to uzębienie zatopiło się w Twojej skórze, pozostawiając bolący ślad, a przede wszystkim krwawiący. Jeszcze nie wiedziałeś, gdzie jesteś, co nie zmienia faktu, że potencjalny wróg zdołał Ci to uświadomić - wystarczyło wydanie dźwięku, byś zorientował się, że masz do czynienia z wilkołakiem. Pełnia? Najwidoczniej. Mocniejsze przywarcie łapą o klatkę piersiową spowodowało, że wybudziłeś się z transu, dysząc przede wszystkim głęboko. Serce pod żebrami biło niezwykle szybko, adrenalina zaś próbowała zniknąć z obiegu w organizmie. Niemniej jednak - wszystko miałeś na miejscu, a nadal zdawało Ci się, że ugryzienie pozostawione przez stworzenie istniało i wzbudzało w Tobie mieszane uczucia. Opowiedziałeś oraz odpowiednio, według własnego doświadczenia, dobrałeś imię dla chłopczyka. Otrzymałeś dodatkowo jeden punkt do kuferka z ONMS - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
______________________
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Im więcej zleceń, tym więcej pieniędzy. Nie narzekał zatem, korzystając z możliwości zarobku. Co prawda nie wyglądało, aby potrzebował pieniędzy nadmiernie - wciąż mieszkał w Hogwarcie, a to zdejmowało z jego barków naprawdę dużo. Niemniej czuł, że to dobra pora, aby odłożyć galeony na przyszłość. Trzy lata... Szmat czasu, w którym może zrobić sobie mały kapitał. Odciążyć rodziców? Galeony dobrze stoją przy wymianie na funty. Czy to dlatego, że są ze złota? Rozmyślania przerwało mu przyjście mężczyzny. Uśmiechnął się do niego, ale mężczyzna nie miał czasu na żadne rozmowy. Chciał natychmiast przejść do rzeczy. Tak też Fabien uczynił. Zanurzył się w odmętach przyszłości. Nigdy nie wiedział, co go spotka. Czasem wizje są miłe, czasem mniej. Teraz jednak uderzyło go zimno. Poza nim nie było nic. Wkrótce jednak mężczyzna poruszył się, a chłopak wyłapał trzask śniegu. Huk wiatru, a może czegoś innego? Coś jednak smagało policzki, napływające gorącą krwią; czerwieniejące od rozszerzonych naczyń. Śnieg trzaskał po butami, a ciało opasały grube zwoje ubrań. Wkrótce chłód zastąpiło ciepło. Ryk wiatru zmienił się w trzask ognia. Obozowisko? Mocniej dom. Nie czuł zagrożenia. Tak właściwie czuł zagubienie. Niepewność. Wahania. Emocje bardzo negatywne, chociaż nie agresywne. Smutne. Tak, to najmocniej mu się kojarzyło z wizją - smutek. Mężczyznę coś trapiło. Co? Skąd to się wzięło? Przeszłość. Czy raczej bliższa przyszłość? Przeszłość z punktu widzenia jego obecnego miejsca w czasie? Ciężko to nazwać dla kogoś z boku. Ale on wiedział, co robi. Chciał sprawdzić wcześniejsze lata. Jednak ten chłód prześladował blondyna nieważne, gdzie by poszedł. Tyle, że teraz głęboko w sercu. Tłumiący pozytywne emocje, będący powodem, przez które młodzieniec wydaje się odmienny. Stłumiony może? Odetchnął głęboko, wracając do rzeczywistości. Przypominało to wynurzenie się z wyjątkowo zimnej wody, która zabrała całe ciepło z jego ciała. Milczał parę chwil, ale przez woal chłodu, otulający umysł Fabiena, przebiło w końcu poczucie zniecierpliwienia, jakie towarzyszyło mężczyźnie od samego początku ich spotkania. - Diggory - zadecydował o imieniu, chwilę poświęcając na jego wyjaśnienie. Nie chciał skupiać się za aspekcie samotności, chociaż "Bakar" także przeszło niewidomemu przez myśl. Wybrał jednak Diggorego. "Zagubiony". Wierzył wciąż, że w którymś momencie życia dzieciak odnajdzie właściwą ścieżkę, nawet jeśli będzie pośród śniegu i lodu. Nie spodobało się ono ojcu. Ale nie sprzeciwiał się, na szczęście. Jedynie uiścił opłatę, zanim odszedł. A Fabien dłuższą chwilę siedział jeszcze w cieple kawiarni, nim ogrzał się na tle, aby odważyć się ją opuścić.
– Zazdroszczę mu. Sobie – nawiązał krótko do teorii poruszanych w listach – Miał dużo szczęścia. Początkowy chłód gdzieś uciekł. Obydwoje przypominali sobie, jak bardzo byli sobie kiedyś bliscy. Jak rozmawiali bez końca i jak siedzieli w ciszy, każde z nosem w swojej książce, ale tuż obok siebie, pijąc herbatę z jednego kubka. I wydawałoby się, że nic nie byłoby w stanie zburzyć ich szczęścia. – Świat się zmienia, a rodziny takie jak moja muszą to zaakceptować. To nieuniknione, jesteśmy na drodze ku wyginięciu. Czy to źle? – wzruszył lekko ramionami, nie mając innego wyjścia niż tylko się poddać – Byłbym hipokrytą. Mogę wyrazić swoje niezadowolenie, ale zawsze już będę pamiętał, że w chwili, gdy znalazłaś się po drugiej stronie drzwi, twoje niemagiczne geny przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Byłem zły i rozgoryczony, ale chciałem cię z powrotem. Pamiętał dokładnie jak cisnął szklanką o ścianę i zrzucił wszystko ze stołu, dając upust złości. Jak krzyczał, że dziewczyna ma się wynosić, że go okłamała i że nie chce jej więcej widzieć. Pamiętał też jak siedział na zimnej podłodze pod ścianą, zaciskając zęby, pięści, walcząc z emocjami i przeklinając dzień, kiedy wszystkiego się domyślił. – W październiku byłem w Stanach na stażu. Kompletna klapa, nie mogłem się na niczym skupić. Odwracałem swoją uwagę bardzo przyziemnymi aktywnościami, za dużo piłem – w zasadzie w ogóle nie musiał się tłumaczyć, choć wewnętrznie czuł, że należą jej się wyjaśnienia skąd ta obrączka, stojąca przeszkodą w powrocie do ich wspólnego szczęścia – Poznałem ją po powrocie tutaj. Żadne z nas nie miało poważnych oczekiwań, ale raz poszliśmy na kawę, potem na spacer, na kolację. Byłem u niej w święta – dłubał łyżeczką w cieście, będąc wdzięcznym, że Ruth mu się nie wcina i, choć pewnie z jednej strony zupełnie nie chciała słuchać o żonie mężczyzny, na którym kiedyś tak jej zależało, to Dorien wolał, by usłyszała to od niego, niż żeby wysnuwała wnioski jedynie na podstawie zasłyszanych plotek – Pewnie już o tym wiesz. Jest w ciąży. Wpadliśmy, więc wzięliśmy ślub. Słowa wypływały z jego ust jedno za drugim. Mówił dosyć powoli, ważąc każdy wyraz, obserwując reakcje Szwedki. Wolałby, żeby nie wstała nagle i nie wyszła, znów zostawiając ich sytuację w niedopowiedzeniu. Wewnętrzna potrzeba usprawiedliwienia się była tak silna, chciał jej wszystko wyjaśnić. Był ofiarą, ale ofiarą samego siebie, swoich działań i ich konsekwencji. Chciał, by wiedziała, że nie zapomniał o niej od tak, ich rychłe rozstanie wcale nie potwierdzało tezy Caluma i Liama, a żona nie była ani narzucona przez rodziców, ani też kolejną 'wielką miłością', tylko następstwem nieprzemyślanych wyborów.
Ruth mogłaby zrobić doktorat z rys na blacie, przy którym teraz siedzieli, bo opuściwszy nań wzrok tak wiele razy, powoli zaczynała się z nimi wręcz zżywać, studiując wszystkie zagięcia i przerwy w wyrytych przez nieuważnych czarodziejów liniach. W nich widziała tylko prosty kształt, jakieś bliżej nieokreślone, ale wciąż nieskomplikowane twory, w przeciwieństwie do tego, co rzucało się na nią z oczu Doriena, kiedy odważyła się weń spojrzeć ponownie. Fala żalu o bycie więźniem własnych nieprzemyślanych decyzji wylewała się także i z niej, ale to właśnie Dear uświadamiał jej jak daleko stoją zamknięte już na zawsze drzwi ich wspólnej historii. Nie mogła wejść do rzeki po raz drugi, nawet na chwilę, by poczuć rześki strumień na kostkach, bo ta rzeka najzwyczajniej w świecie wyschła. -Trudno o większą oczywistość niż ta, że jedyną stałą rzeczą jest zmiana, ale nie uważam, żebyś ty, czy twoja rodzina, musiał się czuć w obowiązku jej podporządkowywać. Dla mnie liczyło się tylko to zdanie, które uważałeś za swoje własne, a nie to, które narzuca otoczenie, jakkolwiek poprawne by nie było – stwierdziła łagodnie, punktując fakt, że od zawsze bardzo poważnie podchodziła do jego opinii. Wysłuchała bez najmniejszego szmeru opowieści o stażu, piciu i nowej miłości, która okazała się być tylko kawą, spacerem i przypadkowym dzieckiem owiniętym w długie austriackie loki. Ruth nie miała absolutnie żadnego problemu z tą nacją, może prócz tego, że miłość do obcokrajowców nie była ich najmocniejszą stroną, ale jednak w głowie wciąż nazywała żonę Doriena „tą Austriaczką”. Historia, którą opowiedział mężczyzna wcale też nie poprawiła jej humoru, bo nie miała intencji żerować na jego nieszczęściu czerpiąc radość z mąk Deara. Skłoniła ją natomiast do uchylenia rąbka tajemnicy w kwestii tego, jak to praktycznie rozpłynęła się w powietrzu na rok. -Dostałam list – zaczęła ponuro – Co było o tyle dziwne, że zaszyłam się u ojca, żeby... – urwała na chwilę, połykając gorzkie słowa –... nie dać ci tej satysfakcji ze znalezienia mnie, jeśli tylko przyszłoby ci do głowy mnie szukać – wzruszyła ramionami, tłumacząc mu całkiem dobitnie jak płytko zakorzenione było jej myślenie w tamtym czasie. Naprawdę, nie było do czego wracać. -Zrekrutowało mnie szwajcarskie Ministerstwo Magii, wyciągając rękę w momencie, w którym łamałam każdy palec kierowany w moją stronę. I cóż, o ile potwierdzili, że są, zawodowo, moim miejscem na ziemi, prywatnie wciąż byłam duszą w przeszłości. Dziś już na szczęście wiem, że powinnam definiować to słowo zupełnie inaczej. Widziała tańczące za oknem liście, które wydawały się nieść usłyszane historie w lepsze miejsce, gdzie mogą bezpiecznie skruszeć, nierozdrapywane przez brak zgody na upływający nieubłaganie czas. Niosły jednocześnie radość i łzy, a Ruth zawieszając na nich wzrok zapragnęła całą sobą, żeby i ich historia została poniesiona do miejsca, w którym w spokoju przemieni się w proch. -Pozwólmy temu umrzeć. Proszę.
– Byłem w błędzie. Rzadko to mówię, ale tym razem przyznaję, że nie miałem racji. Myliłem się. Żałuję każdego złego słowa, które wtedy padło. Przepraszam. Powiedział też, że jej szukał, Powiedział, że była u niego jej przyjaciółka, Lorraine, która tak bardzo się o nią martwiła i wspomniał magiczny wisiorek, który Ruth pokazała mu leżąc kiedyś w jego łóżku, tuż po tym jak wyplątali się z miłosnych objęć. Gdyby tylko go wtedy miał, znalazłby ją choćby na końcu świata. Pogratulował oczywiście sukcesów, zapytał o pracę. Poczucie winy nie pozwalało Dearowi zaprzepaścić być może jedynej szansy na oczyszczenie się ze wszystkich przewinień, niedomówień, błędów i cierpienia. – Nie kocham jej – urwał, oddychając z trudem i mieląc w myślach jej prośbę - … tak jak kochałem ciebie. Jest cudowną dziewczyną, mamy o czym rozmawiać, jest mądra i śliczna, jemy razem śniadania i śpimy w jednym łóżku, bardzo mi na niej zależy i troszczę się o nią, ale nie kocham jej, a ona nie kocha mnie. Nie ma już nadziei, Dorien. Nie łudź się. Szkodzisz sobie, szkodzisz Ruth, a także Aurorze i waszemu nienarodzonemu jeszcze dziecku. Drążył temat, pomimo wyraźnej sugestii siedzącej przed nim kobiety, że powinni już odpuścić, bo przeszłości nie zmienią. Powinien zapomnieć o tej koszuli w błękitne paski, o piżamie w małe żabki, o balowej sukni w kolorze lodu. O wysokich szpilkach, w których jej chód wyglądał na bardzo elegancki, i o tym jak ślizgała się w kuchni w samych skarpetkach. – Podtrzymuję to, co napisałem ci w jednym z listów. Cofnąłbym czas, ale nie chciałbym być świadomy tego, co jest teraz, bo zmieniłem zdanie odnośnie dziecka. Powiedziała mi o ciąży w moje urodziny, gdy zabrałem ją na walentynkową kolację. Wtedy byłem w stanie od razu włamać się do piwnicy rodzinnego domu po eliksir wczesnoporonny i udawać, że to nigdy się nie stało. To była moja pierwsza myśl. Każde z nas poszłoby w swoją stronę, taki był układ – w końcu się napił już lekko ostudzonej kawy, czując jak powoli zasycha mu w ustach, już nie tylko ze stresu, ale i krótkiego monologu – Podjęła decyzję, że chce je urodzić. Miałem do wyboru albo ślub, albo przysięgę wieczystą i wyrzuty sumienia do końca życia. I obawę, że za dwadzieścia lat mój syn przyjdzie się upominać o spadek i zniszczy mi życie. A teraz… nie wiem czy jestem gotowy na bycie ojcem i to irracjonalne, ale nie mogę się tego dziecka doczekać. Podrapał się po policzku, tak jak zawsze, gdy odczuwał lekką niepewność. I już miał pozwolić jej dojść do głosu, bądź przyjąć na klatę kolejną porcję bardzo niezręcznej ciszy, do której ciężko było się przyzwyczaić, kiedy kolejne zdanie dosłownie wypłynęło z jego ust, zanim do końca je przemyślał. – Wróciłbym z tobą do Grecji, obiłbym Liamowi ryj i kochał cię już na zawsze, jeśli ta rzeczywistość przestałaby istnieć.
Nie spodziewała się, że fizycznie jest w stanie tak gwałtownie zerwać brodę do góry, dopóki Dorien nie zaskoczył jej, po raz zresztą kolejny, twierdzeniem, że nie kocha swojej żony. Podniosła nań okrągłe, zielone spojrzenie, które napełniało się strachem i niezrozumieniem z każdą sekundą wypowiadanych przez partnera słów. Czuła, jakby pod żebrami utknął jej jakiś ptak, trzepoczący nieznośnie skrzydłami próbując się wydostać za wszelką cenę na wolność przez gardło Szwedki. Nie miała ani siły, a chyba już nawet ochoty, otworzyć usta i wydobyć choć pół zdania, ale palce mimowolnie zacisnęły jej się w pięści, spoczywając - niby niegroźnie - na stole. Tak, jak w twarz uderzył ją teraz Dorien, każdą wyplutą jej w serce głoską, nie skrzywdził jej chyba nigdy. I sekunda po sekundzie Ruth wymyślała kolejne eseje pretensji, żalu i goryczy, które chciała mu w tamtym momencie powiedzieć, ale ostatecznie milczała pośród uciążliwej ciszy, która siadła im obojgu na piersiach, zostawiając w bezdechu. -Jak możesz... - niemal wyszeptała, oblewając te dwa pełne bólu słowa poczuciem krzywdy, oplatającym jej zaschnięte gardło jak najgorszy dusiciel. -Naprawdę pomyślałeś, że interesuje mnie to, czy śpisz ze swoją żoną w jednym łóżku i czy jecie razem śniadania? Naprawdę uznałeś, że po moich rozgoryczonych prośbach o zakończenie tej niedorzeczności pomiędzy nami, będę chciała słuchać o Grecji? A już w szczególności o Liamie? - prawie warknęła, zaciskając pięści jeszcze mocniej. - Po co to wszystko? Przeprosiłeś i ja też cię przepraszam, bo nie zachowaliśmy się wtedy jak dorośli i oboje doskonale o tym wiemy, ale wydaje mi się, że to zdanie padło już w dyskusji - ścięła usta, nie spuszczając jednak zeń wzroku. Serce biło tak, jakby miało wyskoczyć jej z piersi, bo mężczyzna jej życia, ten, do którego wracała przez całą Europę, by wybaczył jej dawne winy, ten wybrany, wymarzony, powiedział jej właśnie w twarz, że potrafi oszukiwać co do swojej miłości kobietę, z którą będzie miał dziecko tylko właściwie dlatego, że uparła się, żeby urodzić. -Nie możesz doczekać się dziecka, które w pierwszej chwili chciałeś zabić. I będziesz żył z tą świadomością do śmierci. Nie miała ochoty pytać, czy ich wspólne dziecko też chciałby uraczyć eliksirem wczesnoporonnym, a może ta myśl została podjęta tylko dlatego, że dziecko z Aurorą przeszkadzało w jego idealnej przyszłości z Ruth u boku. Wtedy Wittenberg poczułaby obrzydzenie chyba nawet do siebie samej. Nie miała siły, żeby dowiadywać się lub - z braku innych opcji - domyślać - czy kiedyś, gdyby los ułożył karty inaczej, Dorien zacząłby oszukiwać i ją, zakochany w większej mierze w innej. Nagle oblał ją swoją obłudą jak wrzącą wodą, zostawiając bez punktu, którego mogłaby się uczepić. A, choć wstyd jej to było przyznać nawet przed samą sobą, szukała go i po tej lawinie słów, którymi przysypał ją Dear, zostawiając, by umarła w poczuciu bycia okłamywaną cały ten czas. Wciąż szukała w nim tego, co widziała w Grecji, nie mogąc przyjąć do wiadomości, kim naprawdę jest, mimo że dostała już wszystkie dane do wyciągnięcia wniosków. Po raz pierwszy w życiu nie była pewna. Nie była pewna słów, które wypowiadała, gestów, które wykonywała i gwałtownych kroków, kiedy zerwała się z miejsca i rzuciła na stół zapłatę za swoją część podwieczorku. Nie była pewna swoich uszu, gdy słyszała zamykające się za nią drzwi restauracji i swoich oczu, kiedy widziała jego smutny wzrok przez zroszoną od deszczu szybę. A najbardziej pośród wszystkich tych niepewności, nie wierzyła swoim policzkom, które informowały o łzach toczących szlak aż do brody, ryjąc mokre smugi, jak blizny wrzynające się w i tak już porysowane serce Szwedki. Czy to prawda? Czy to wszystko jest tylko kłamstwem?
zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie od dziś wiadomo, że podpadnięcie płci pięknej może skończyć się w niekoniecznie przyjemny dla mężczyzny sposób. Finn miał szczęście w nieszczęściu, że podpadł Florence, która w ramach rekompensaty zezwoliła na napojenie się kawą. Nie dostał w twarz, nie pomstowała na niego jakoś okrutnie, a więc była nadzieja na załagodzenie występku takim oto też marcowym spotkaniem. Stojąc przed kawiarenką wrócił mimowolnie pamięcią do zdarzenia, kiedy to nieszczęśliwie zniszczył jej książkę, która okazała się dla niej dosyć ważna. Zaklęcia zawodziły, w dodatku to nie kawa wsiąkła w stronice a eliksir, który sobie Finn beztrosko warzył. Na całe szczęście udało mu się odkupić jej utraconą pozycję, a w dodatku wyciągnąć na kawę w ramach zadośćuczynienia. Z drugiej strony czuł, że przyda mu się nieco świeżego powietrza. Ostatnimi czasy znów przypominał wampira rodem z wymyślonych powieści bibliotecznych. Standardowo podkrążone oczy i bledsza skóra, która w słońcu wydawała się bielutka. W zeszłym roku obiecał sobie, że będzie więcej czasu przebywać z ludźmi. Spotkanie z Florence było krokiem ku temu, a więc stawił się punktualnie w umówionym miejscu, a w dłoniach trzymał kiepsko zapakowaną ledwo co odkupioną książkę dla Flo. W chwili gdy śnieg ponownie postanowił sypnąć, Finn przeprowadził się pod zadaszenie i tam cierpliwie wyczekiwał dziewczyny. Co jeśli jednak się rozmyśliła? Może przemyślała i stwierdziła, że nie ma ochoty dać się nakarmić słodyczem i kawą komuś wampiropodobnemu? Finn nie lubił długów, był człowiekiem dosyć ugodowym, stroniącym od konfliktów. Choć destrukcję książki przyniósł całkowicie przypadkiem czuł się niekomfortowo z myślą, że podpadł jakiejkolwiek kobiecie. Już i tak Gabrielle jest na niego cięta i co gorsza, nie wiedział jak ma z tego wybrnąć. Nie ma co dokładać sobie oliwy do ognia, a więc obrał sobie za cel solidne podkarmienie Flo i dwukrotne upewnienie się, że złość już jej przeszła. Oparł się plecami o ścianę i zapatrzył się na horyzont, na którym po paru minutach dojrzał zbliżającą się sylwetkę. Od razu wyszedł jej naprzeciw doskonale rozpoznając w niej... - Flo, już myślałem, że jednak się rozmyśliłaś. - powitał ją, gdy już pokonał dzielącą ich odległość do tej przyzwoitej. Posłał jej uśmiech, zapamiętał, by go utrzymywać na ustach i skupić się w pełni na dziewczynie. - Śmigajmy do środka, bo zaraz nas zasypie. - rzucił i zrobił z dłoni daszek nad oczami, by płatki nie osiadały mu na rzęsach. Skinął dziewczynie głową i ruszył w kierunku kawiarenki. Oczywiście przepuścił ją pierwszą w drzwiach, odebrał płaszcz, czyli kultura pierwsza klasa.
Osobnicy płci męskiej potrafili być naprawdę zabawni. I chociaż od zawsze dogadywałam się z nimi chyba nawet lepiej, niż z kobietami (gdzie ta solidarność jajników?), niektóre kwestie nadal wywoływały u mnie fale śmiechu, mimo, że usilnie starałam się zachować powagę. Tak też było w przypadku Finn'a, który na pewno chciał dobrze, jednak (jak to czasami bywa), coś poszło nie tak. I mimo, iż z początku nieco się zmartwiłam, w końcu książka którą pożyczyłam Puchonowi była dla mnie dość ważna, szybko mi przeszło, a uśmiech z powrotem zagościł na mojej twarzy. Wiedziałam, że nie zrobił tego specjalnie - pamiętałam bowiem, że podobnie do mnie, do mistrza eliksirów mu jeszcze daleko, dlatego spojrzałam na niego łaskawszym wzrokiem i machnęłam ręką, usilnie próbując utwierdzić go w przekonaniu, iż w najbliższej księgarni na pewno znajdę inny egzemplarz. -Finn, naprawdę nic się nie stało. Najwyżej ja też wyleję nieudolnie uwarzony eliksir na Twój podręcznik i będziemy kwita. -Oczywiście żartowałam, mając nadzieje, iż pokaże tym Puchonowi, że nie musi przepraszać mnie po raz enty. Na kawę jednak dałam się zaprosić. Z racji wszędobylskiego ostatnimi miesiącami śniegu, zdecydowanie nie byłam skora na zimowe schadzki i spacery, dlatego większość wolnego czasu spędzałam w ciepłym zamku, zazwyczaj pod grubym kocem, ze szkicownikiem w jednym ręku i gorącą herbatą w drugim. Niestety, w dniu dzisiejszym aura za oknem znów nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Z powątpiewaniem spojrzałam przez okno i ciężko wzdychając, wyciągnęłam z kuferka gruby, ciemnozielony sweter, trochę w kolorze domu Salazara Slytherina. Włosy spięłam w wysokiego kucyka, coby mi nie przeszkadzały w normalnym funkcjonowaniu, a ze stojącego obok łóżka krzesła zdjęłam wiszący na oparciu płaszcz i wybiegłam z Pokoju Wspólnego, z przerażeniem spoglądając na zegarek. Znów spóźniona, pognałam w stronę wioski, modląc się w duchu, by Finn nie czekał na mnie miliona godzin, a gdy tylko zobaczyłam stojącą pod zadaszeniem sylwetkę chłopaka, pomachałam w jego stronę, szeroko się uśmiechając. -No co ty Finn, już miałam szczerze dość siedzenia w zamku. -Rzuciłam, zbliżając się do Puchona, po czym lekko szturchnęłam go w ramię. Patrząc na wychodzących z kawiarni ludzi, poczułam napływające w naszą stronę ciepłe powietrze, dlatego natychmiastowo ruszyłam w stronę wejścia. -Jest Marzec na Merlina, dlaczego wciąż pada śnieg? -Rzuciłam, bardziej jednak do siebie, a nie stojącego obok chłopaka, wzrokiem wyłapując stojący w kącie wolny stolik.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Został potraktowany bardzo łagodnie, zatem złote życiowe przekonanie społeczeństwa jakoby rude było wredne i złośliwe zostało właśnie obalone. Szczerze mówiąc uroda Florence przykuwała uwagę. Dla niego, bladoskórego i jasnowłosego Szweda, oglądanie piegowatej rudej dziewczyny było w pewnym sensie atrakcją. On i Gabrielle byli blondynami, Vinci brunetem, zaś spoglądanie na Florence za każdym razem go otrzeźwiało. Nie wiedział skąd się to brało lecz było to odczucie... dla niego wyjątkowo miłe. Choćby miał czekać tutaj i dwadzieścia minut, nie okazałby irytacji. Nie, kiedy czuje się jeszcze trochę winien aczkolwiek starał się potraktować to spotkanie jako luźne kumpelskie dwuosobowe zgromadzenie połączone z odtajaniem kończyn w ciepłej kawiarni. Z tego co zdążył zauważyć ludzi w środku trochę było, jednak miał nadzieję, że znajdą dla siebie stolik. Musieli, nie było innej opcji. - A potem bibliotekarka pośle za nami gończe sowy. Wchodzę w to. - uśmiech przyszedł mu znacznie łatwiej ku jego uciesze. Co prawda wolałby nie ofiarowywać podręcznika, wszak to nie pierwszy uszkodzony przez kawę bądź inną ciecz, którą zawsze miewał przy sobie. Bywały tygodnie kiedy Finn żywił się jedynie kofeiną i gorzkimi przekąskami, a więc zawsze wśród jego zeszytów, pergaminów i książek stał/lewitował samonagrzewający się kubek. Miał nauczkę, by bardziej zważać. Szturchnięty jedynie wywrócił oczyma. - Na moje oko nikt jeszcze nie powiedział zimie, by spieprzała. Przecież od lat tak jest - pół roku zimy, miesiąc wiosny, cztery miesiące lata, chwila jesieni i znowu pół roku zimy. To nie fair dla ciepłolubnych. - zagaił odbierając od niej wierzchnie okrycie. Na widok wolnego stolika żwawo w tamtym kierunku manewrował na wypadek, gdyby ktoś postanowił im podebrać miejscówkę. Przesunął krzesło, by Florence pierwsza usiadła, a po chwili do niej dołączył. Wtem przypomniał sobie, że przecież zapakował nieudolnie podarunek. Położył owinięty szarym papierem przedmiot i przesunął go po stole w kierunku dziewczyny. - Nowiutki, jeszcze pachnie atramentem. Nie jestem dobry w pakowaniu prezentów. - dorzucił lekko przepraszającym tonem. Oddając dług odczuł sporą ulgę, zatem wyrzuty sumienia zniknęły i mógł się skupić na socjalizowaniu z ludźmi. Przecież są fajni, Vinci zawsze tak mówi. Wystarczy się otworzyć. Otworzyć. Sięgnął po menu, ledwie rzucił okiem i już wiedział co chce zamówić. Gdy Flo wybrała coś dla siebie, złożył zamówienie bezpośrednio u kelnerki i zapłacił z góry. Kto jak kto, ale Gard miał wyuczone silne poczucie wzorowego zachowywania się, przemawiania i układania mimiki w towarzystwie dalszych bądź obcych ludzi. Ah, ta powściągliwość. Wrócił do stolika, usiadł wygodnie, już prawie rozgrzany, choć znając życie dłonie będą mrozić do końca dnia. - To powiedz mi Flo, szukamy kogoś do sfotografowania naszych portretów do listów gończych? Z tego co mi kuzynka opowiadała, w Ravie roi się od artystów. Można kogoś tam złowić i zrobić ekstra zdjęcia. - o dziwo łatwo szło mu mówienie, rozmawianie, konwersowanie, a przede wszystkim patrzenie w oczy Florence. Nie unikał wzroku, powoli mrugał, wyłapywał szczegóły jej mimiki, starał się zachowywać elegancko i wzorowo. Nie wpadł na to, że zalatuje to czasem sztywniactwem. Ot, byle nawiązać pozytywne relacje z innymi ludźmi. Flo była tu najdogodniejszą kandydatką.
Od zawsze zastanawiałam się skąd się to wzięło. Przekonanie, że rude jest wredne było bardzo krzywdzące dla dyniowej społeczności i mimo ogromnego wręcz dystansu do siebie, czasem i mnie potrafiło najzwyczajniej w świecie zirytować. Za pierwszym razem było okej, spokojnie przeszło również kolejne dziesięć, a nawet piętnaście, jednak dwudziesty, pięćdziesiąty czy setny raz, kiedy w żartach słyszałam to stwierdzenie, potrafiło wytrącić z równowagi nawet najwytrwalszego zawodnika. -Sowy gończe? -Uniosłam brew, próbując szybko przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek dostałam podobny list. W końcu nie od dziś wiadomo, że wzorem do naśladowania zdecydowanie nie jestem i tyczyło się to również tej nieszczęsnej biblioteki. I mimo, że w samej czytelni (o dziwo!) spokojnie potrafiłam wysiedzieć godzinę w kompletnej ciszy, moim największym problemem było przetrzymywanie książek. Zdarzało się nawet tak, że zapominałam o nich i z bólem serca i szczyptą wstydu, oddawałam je dużo za późno. -Zwierzęta mnie lubią, jestem pewna, że szybko zyskalibyśmy nowych sojuszników. -Dodałam po chwili, ściszając nieco ton głosu, zupełnie jakbym nie chciała, aby ktokolwiek z boku usłyszał mój niecny plan. Może kiedyś go wcielę w życie? Zajmując jeden z miękkich foteli, słuchałam słów Puchona. Zmarszczyłam brwi, słysząc jego słowa o zimie i machinalnie znów spojrzałam w stronę okna, za którym właśnie szalała mała burza śnieżna. -Cóż...ja powiedziałam. I to już całkiem dawno, ale jak widać, niewiele robi sobie ze słów jakiejś Gryfonki. -Uśmiechnęłam się pod nosem i wzrokiem wróciłam do siadającego właśnie naprzeciw mnie chłopaka. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się nad jego pochodzeniem. Z pewnością nie wyglądał jak brytyjczyk, akcent również wskazywał na to, że nie jest rodowitym mieszkańcem wysp. Miło się na niego patrzyło, chociaż ta bladość trochę mnie przerażała. Czy była ona wynikiem problemów ze snem, czy taka jest jego uroda? -Co to jest? -Spojrzałam na leżącą na stole paczkę, po czym delikatnie ją chwyciłam i rozerwałam mały kawałek papieru, aby zerknąć co znajduje się w środku. W środku znajdowała się książka-taka sama, jaką wcześniej przypadkowo zniszczył Finn. -Finn...Nawet nie wiem co powiedzieć. Nie musiałeś, naprawdę. Dziękuje. -Położyłam książkę na stole, nadal nie wierząc, że chciało mu się jej szukać kupować, a w dodatku tak ładnie zapakować, a po chwili sięgnęłam po leżące obok menu. Szybko wybrałam swój upragniony dzisiaj napój - zieloną herbatę i poczekałam na składającego zamówienie Puchona. -Masz kuzynkę w Hogwarcie? -Spojrzałam na niego, lekko unosząc jedną z brwi, w międzyczasie robiąc trochę miejsca na stole, coby obsługa nie miała później problemu z tym, gdzie postawić naczynia. Schowałam książkę do wiszącej na oparciu krzesła torebki i położyłam dłonie na blacie stołu. Mimo, że było mu już całkiem ciepło, moje ręce i stopy nadal przypominały kawałki lodu. -W Ravenclawie? Myślę, że w każdym domu znajdą się jakieś utalentowane osoby. -Schyliłam się nieco w stronę chłopaka, zupełnie jakbym chciała powiedzieć mu jakąś ważną, państwową tajemnice. -Ale mogą być i Kruczki. W sumie...ciekawe jak wyglądalibyśmy na zdjęciu do listu gończego. To mogłoby być całkiem...ciekawe.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Potarł brodę i powstrzymał cisnący się na usta uśmiech. - Skoro zwierzęta cię lubią to jesteśmy uratowani. Ja się z sową nie jestem w stanie dogadać. Nie żebym jakoś nagminnie próbował. - zazwyczaj nie szasta na prawo i lewo takimi informacjami, jednak dzisiaj miał plan życia bardziej otwarcie niż do tej pory. Wygodnie było zamykać się w swoim umyśle, a więc miło było próbować być bardziej wylewnym w słowach. Odczuł ulgę, że pakunek został przyjęty. - Musiałem. Mówiłem ci już pewnie z jakieś milion razy, ale nienawidzę długów. Kawę i książkę uważam za spłatę. - zakomunikował i rozpoczął rozgrzewanie swoich lodowatych dłoni. Zerknął przelotnie w kierunku kelnerek, zupełnie jakby mógł tym samym pospieszyć produkcję cytrynowego raju i zielonej herbaty. - Mam, aż jedną i cudowną, a aktualnie na mnie wściekłą. - zamajaczyła mu myśl, by poradzić się Florence. Kto jak kto, ale może inna dziewczyna byłaby w stanie podpowiedzieć Finnowi jak udobruchać rozwścieczoną i zirytowaną kuzynkę, przy której czai się skończony idiota, w którego Gab zapatrzona jest jak w obrazek. Po chwili namysłu stwierdził, że nie będzie przechodzić do wyżalania się, a poradzi się jak już na ich stole wyląduje coś ciepłego i te dodatkowe ciastka, które zamówił dla dziewczyny. - Racja, każdy ma talent. Myślę, że jesteś na tyle charakterystyczna, że każdy by cię od razu rozpoznał po takim liście. Moja rodzina to sami blondyni, więc ty w moich oczach to niczym egzotyka. - spróbował skomplementować ją w sposób naturalny, trafny i przede wszystkim nie kiczowaty. Zdążył to powiedzieć, gdy do stolika podeszła kelnerka i podała im parujące filiżanki, jak i również ciasteczka, których Finn nie zamierzał ruszać dostrzegłszy na nich mnóstwo cukru pudru. Aż go tknęło - już wiedział czemu czasami uważany jest za dziwaka. Odmawiał sobie tak wiele i przychodziło mu to tak naturalnie. - Zechciałabyś mi doradzić? Co zrobić, by udobruchać wściekłą kuzynkę? - zagaił jednocześnie mieszając swoją herbatę. Ledwie dotarł do niego cytrynowy zapach, a od razu zaczął się rozgrzewać. Tak zimę może przechodzić, w przytulnym i ciepłym miejscu, z gorącą herbatą i w dobrym towarzystwie.
Westchnęła przeciągle, kiedy kolejny kęs ciasta znalazł swe miejsce w puchońskim żołądku Killi. Z rozkoszą mrużyła oczy, całkowicie oddając się istnej symfonii smaków rozpływającej się po całej buzi. Zazwyczaj nie trzęsła się na widok słodyczy, a nawet nie pozwalała sobie na słodkości żyjąc w przekonaniu, że jest to jedna z tych uciech życia cielesnego, którą spokojnie można sobie darować. Ostatnimi czasy jedna niezbyt dobrze wiodło się brunetce; niespodziewane wieści o przyszłym narzeczonym, poparzona ręka, która za nic nie chciała się goić, były tylko czubeczkiem, czubeczuniem góry lodowej powoli burzącego się życia panny Ó Ceithearnaigh. Co gorsze zupełnie nie miała albo i nie chciała się nikomu wyżalić to też cierpiała w głębi duszy, zajadając smutki kolejną porcją lodów, ciasta, bezą czy innymi pierniczkami. W każdym razie wiedziała, że razem z początkiem roku szkolnego nie będzie miała na nic czasu i to chyba najbardziej dziewczynę dobijało, ta wizja dorosłości, która nieustannie majaczyła gdzieś na horyzoncie, z każdą kolejną minutą stając się coraz bardziej wyraźną. Wszystko co dobre szybko się kończy, tak samo w przypadku łakoci wsuniętej nie wiadomo kiedy, gdzie i jak. Kolejna decyzja wydawała się wyjątkowo prosta i najlogiczniejsza, dlatego też Killa podeszła do lady coby przypadkiem nie kłopotać kelnerki i zamówiła kolejną porcję pysznej słodkości, miała wrócić do swego stolika, kiedy na horyzoncie pojawiła się jakaś znajoma, jednak niepodobna do swojej oryginalnej i tak dobrze dziewczynie znanej wersji. Zaskoczona, zmarszczyła brwi przez dłuższą chwilę zastanawiając się czy aby na pewno powinna mu przeszkadzać, skoro Finn sam tu siedział to albo na kogoś czekał albo nie chciał niczyjego towarzystwa. No cóż, wrodzone zaciekawienie i troska o cały świat nie pozwoliła piegusce przejść obok pogrążonego w myślach puchonach. Najpierw oczywiście domówiła jeszcze jedno ciastko, żeby chłopak nie czuł się taki samotny w jej towarzystwie, zresztą głupio to tak jeść całkowicie samemu siedząc z kimś innym przy jednym stoliku i z lekkim uśmiechem na twarzy podeszła do niego, bezpardonowo siadając na przeciwko niego, i stawiając przed nosem nastolatka spory kawałek ciastka z kremem i owocami. - Proszę, mi zawsze pomaga, kiedy mam piekielnie zły dzień - rzuciła spokojnie, jednocześnie wypatrując na zmartwionej twarzy chłopaka oznak wrogości. Dopiero po chwili zauważyła list, który dzierżył w dłoni, na policzki pół-Indianki wpłynął słodki rumieniec, może naprawdę nie powinna mu przeszkadzać? Pomimo to nie mogła powstrzymać swego zmartwienia i najzwyczajniejszej na świecie ludzkiej ciekawości.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wrócił z Sahary i poczuł ulgę. Dwa miesiące za granicami państwa miały poprawić jego kondycję psychiczną, jednak nie mógł niestety ucieszyć słowami ojca, że czuje się lepiej. Nauczył się funkcjonować na minimalnych interakcjach personalnych, szlifował ukrywanie emocji i starał się nie wyglądać na zbyt aroganckiego czy nieprzystępnego. Schował się przed gorącem w pobliskiej kawiarence, sączył mrożoną kawę bez dodatków i czytał bardzo długi list zapisany pismem matki. Nieustannie się o niego martwiła i musiał przyznać, że jej matczyna intuicja i tym razem nie zawodziła. Niełatwo było mu czyać pełne troski słowa, a jeszcze trudniej przychodziła myśl, że powinien na to odpisać. Nie miał sił karmić mamy kolejnymi dyplomatycznymi słowami, a przecież musiał udawać, że już jest zadowolony z życia i nie zamierza popełnić samobójstwa. Westchnął i odsunął od siebie list. Nagle poczuł ochotę na zatrucie swoich płuc nikotyną, jednak świecący zakaz palenia powstrzymywał go przed sięgnięciem po papierosy. Lada dzień rozpocznie się rok szkolny i wróci do Hogwartu. Do zamku, który wydawał się teraz przeraźliwie pusty, bowiem brakowało tam dwóch osób, które kochał nad życie. Nie radził sobie z tym, nie umiał wrócić do samotności. Gabrielle i Vinci przyzwyczaili go do miłości, do przebywania w towarzystwie, a w chwili obecnej żadne z nich nie siedziało naprzeciwko. Ta pustka rozdzierała mu serce i odbierała ochotę do normalności. Przesunął dłoń w kierunku zimnej szklanki, postukał opuszkiem palca w łyżeczkę i nakłonił ją do samoistnego mieszania jego gorzkiej kawy. Nim na dobre ogarnęła go niechęć wobec pisania listu do matki, do finnowego azylu samotności postanowił ktoś wkroczyć. Popatrzył znad kartek i szklanki na dziewczynę i przedstawił się jej uśmiechem, który nie miał żadnych szans dosięgnąć oczu. Zerknął na zegarek na lewym nadgarstku i uznał, że ma jeszcze sporo czasu na znęcanie się nad swoją psychiką i wymyślanie kłamstw, którymi uraczy rodziców. Nie umiał tego okazać, jednak ucieszył się na widok Killi. To oznaczało motywację do prób bycia normalnym nastolatkiem. Killa była jednym wielkim ciepłem, na które czuł, że nie zasługiwał. Wzrok miała przenikliwy i tajemniczy, a połączone to z wrodzoną dobrocią tworzyło mieszankę, której Finn unikał jak ognia. Miał bowiem do czynienia z bardzo inteligentną dziewczyną, która po bliższej obserwacji mogłaby wyczytać z jego ubogiej mimiki coś, czym nie chciałby się dzielić (a powinien dla jego upadającego zdrowia psychicznego). Widok przyniesionego ciastka zaskoczył go, stworzył w myślach "ale", jednak przemilczał swoją niechęć do słodyczy. Mógł się przełamać i w sumie to byłby dobry krok ku normalności. - Wyglądam jakbym miał piekielnie zły dzień? - skąd ona to wiedziała? Powinien zerknąć w lustro. - Trafnie, dzięki, Ki. - podziękował za ciastko, które postanowił spróbować zjeść. - Jak ci minęły wakacje? - zagaił, sięgnął dłońmi do brzegu listu i zaczął go zwijać w rulonik. Popatrzył na nią i starał się wyglądać jak najsympatyczniej, aby jej nie wystraszyć. Sięgnął do ciastka i spróbował pierwszy kęs i gdy poczuł słodkość zdał sobie sprawę, że dawno nie raczył się niczym słodkim. - Zamówić ci mrożonej kawy albo czekolady? - zapytał po chwili, aby dobrym manierom stało się zadość.
Naprawdę, nie trzeba było być geniuszem psychologi, żeby zauważyć, że nie wszystko jest w porządku. Killi oko było czuje, czujniejsze od spojrzenia innych ludzi to prawda, ale każdy kto znał Finna chociaż trochę mógł zauważyć zmianę w jego zachowaniu. Po pierwsze nie wyglądał tak beztrosko, dziewczyna miała okazję poznać blondyna tylko z tej wyluzowanej, może troszeczkę obojętnej strony, a Gard siedzący na przeciwko ani trochę nie wpasowywał się w ten opis. Uśmiechał się sztucznie, ale zdecydowanie nie nieprzyjemnie, jakby ktoś mu kazał albo sam się zmuszał do bycia miły. Chciała mu powiedzieć, że nie musi, bo ona nie wymagała od nikogo cudownego samopoczucia 24 na dobę, zdecydowanie bardziej woląc najboleśniejszą szczerość, ale nie chciała go swymi słowami spłoszyć, w końcu dopiero co się dosiadła. Na szczęście nastolatek jej nie pogonił, czyli jeden problem z głowy, nie musiała go przynajmniej zmuszać do swego towarzystwa. - Piekielnie zły nie - rzuciła przyjaźnie, w kącikach ust puchonki już nie tańczył uśmiech, ale oczy zdecydowanie świadczyły o dobrym humorze. No cóż, wcale tak nie było, ale dla innych ludzi chciała być lepsza, chciała mu podarować trochę szczęścia i nie kłopotać zmartwionego kolegi swymi własnymi problemami, nawet jeśli sufit walił jej się na głowę. - Ale zdecydowanie nie jest u Ciebie zbyt dobrze - dodała miękko, odchylając swe ciało do tyłu i opierając o miękkie obicie fotela. Był jedyną osobą, która nazywała ją Ki, dość zabawne i urocze, a już szczególnie ze względu na to, że imię miała bardzo krótkie. Westchnęła ciężkie, kiedy spytał o wakacje, bo przed oczami odnalazła jakieś dziwne flashbacki, jakby cofnęła się w czasie o dwa miesiące, przenosząc ciałem oraz duszą do Ameryki, mocno pokręciła głową na boki, coby się wyrwać z tego dziwnego zamyślenia i uniosła obandażowaną rękę do góry, jednocześnie marszcząc nos delikatnie, bo niewielki ruch wywołał lekki ból. - Było dobrze, dopóki nie wsadziłam ręki w ognisko - a rodzice nie przedstawili mi mojego przyszłego małżonka, miała dodać, ale się powstrzymała, bo przecież nie chciała chłopaka swymi problemami kłopotać, nie o to tutaj chodziło, to on miał się znaleźć w samym środeczku atencji. Zupełnie nie interesowało Killi czy robi to z dobrych manier czy może po prostu jest mu do czegoś potrzebna, bo nie przywykła rozdrabniać się na takie fakty, w sensie nie chodziło to, że tego nie zauważała, ale bardzo dobrze piegusce wychodziło ignorowanie wielu podobnych rzeczy. Tym razem nie mogło być inaczej. - Oh, chętnie, kawa mrożona dobrze mi zrobi po tych tonach ciastek i milionach łyżeczek cukru co je w siebie dzisiaj wcisnęłam - powiedziała luźno, zakładając jednocześnie nogę na nogę i opierając dłonie na kolana, dała mu trochę czasu na zamówienie, a kiedy kawa pojawiła się przed nią upiła kilka sporych łyków napoju. Gorzka, zimna, taką nie do końca lubiła, ale jakoś tak pasowała do tamtejszych okoliczności. - Mam wrażenie, że coś Cię bardzo trapi - zaczęła niezbyt grzecznie, waląc mu prawdą w oczy trochę prosto z mostu, ale może właśnie tego potrzebował? Jakieś bezpośredniości, spojrzenia na kłopoczące go sprawy zimnym okiem osoby niepowiązanej. - i nie bardzo wiem w czym tkwi problem, może potrzebujesz pomocy czy porady, Fi? - zdrobniła na koniec, trochę by go podrażnić, trochę by go zaczepić, trochę by mu pokazać jak bezsensowne jest skracanie jej krótkiego imienia, a może chciała by zobaczył jak bardzo są do siebie podobni i jak łatwo było skrócić ich imiona do podobnej formy. Dziecinne to troszkę było, trzeba przyznać.[/b]