Kawiarnia idealna dla pasjonatów kawy i dobrej muzyki. Od razu gdy wejdziesz do Oazy poczujesz się spokojny i odprężony. W powietrzu unosi się cudowny zapach świeżo zmielonej kawy. Małe, okrągłe stoliki z ciemnego drewna zwrócone są ku tyłowi kawiarni gdzie znajduje się mała scena dla ewentualnych muzyków chcących jeszcze bardziej umilić czas spędzony w tym miejscu. Wokół pomieszczenia stoją beżowe sofy, a najwięcej przy scenie, dla tych, którzy wolą wygodnie usiąść i posłuchać muzyki niż siedzieć przy stoliku. Dla pragnących napić się czegoś mocniejszego w mniejszym, oddzielnym pomieszczeniu widnieje barek, który obsługuje pewien młody, przystojny barman. W Oazie można spokojnie usiąść, pomyśleć, spotkać się z przyjaciółmi, napić się wielu rodzajów kaw i zjeść deser. Przydymione światło nadaje pomieszczeniu jeszcze bardziej specyficzny nastrój. Gdy już tam wejdziesz nigdy nie będziesz chciał wyjść.
– Byłem w błędzie. Rzadko to mówię, ale tym razem przyznaję, że nie miałem racji. Myliłem się. Żałuję każdego złego słowa, które wtedy padło. Przepraszam. Powiedział też, że jej szukał, Powiedział, że była u niego jej przyjaciółka, Lorraine, która tak bardzo się o nią martwiła i wspomniał magiczny wisiorek, który Ruth pokazała mu leżąc kiedyś w jego łóżku, tuż po tym jak wyplątali się z miłosnych objęć. Gdyby tylko go wtedy miał, znalazłby ją choćby na końcu świata. Pogratulował oczywiście sukcesów, zapytał o pracę. Poczucie winy nie pozwalało Dearowi zaprzepaścić być może jedynej szansy na oczyszczenie się ze wszystkich przewinień, niedomówień, błędów i cierpienia. – Nie kocham jej – urwał, oddychając z trudem i mieląc w myślach jej prośbę - … tak jak kochałem ciebie. Jest cudowną dziewczyną, mamy o czym rozmawiać, jest mądra i śliczna, jemy razem śniadania i śpimy w jednym łóżku, bardzo mi na niej zależy i troszczę się o nią, ale nie kocham jej, a ona nie kocha mnie. Nie ma już nadziei, Dorien. Nie łudź się. Szkodzisz sobie, szkodzisz Ruth, a także Aurorze i waszemu nienarodzonemu jeszcze dziecku. Drążył temat, pomimo wyraźnej sugestii siedzącej przed nim kobiety, że powinni już odpuścić, bo przeszłości nie zmienią. Powinien zapomnieć o tej koszuli w błękitne paski, o piżamie w małe żabki, o balowej sukni w kolorze lodu. O wysokich szpilkach, w których jej chód wyglądał na bardzo elegancki, i o tym jak ślizgała się w kuchni w samych skarpetkach. – Podtrzymuję to, co napisałem ci w jednym z listów. Cofnąłbym czas, ale nie chciałbym być świadomy tego, co jest teraz, bo zmieniłem zdanie odnośnie dziecka. Powiedziała mi o ciąży w moje urodziny, gdy zabrałem ją na walentynkową kolację. Wtedy byłem w stanie od razu włamać się do piwnicy rodzinnego domu po eliksir wczesnoporonny i udawać, że to nigdy się nie stało. To była moja pierwsza myśl. Każde z nas poszłoby w swoją stronę, taki był układ – w końcu się napił już lekko ostudzonej kawy, czując jak powoli zasycha mu w ustach, już nie tylko ze stresu, ale i krótkiego monologu – Podjęła decyzję, że chce je urodzić. Miałem do wyboru albo ślub, albo przysięgę wieczystą i wyrzuty sumienia do końca życia. I obawę, że za dwadzieścia lat mój syn przyjdzie się upominać o spadek i zniszczy mi życie. A teraz… nie wiem czy jestem gotowy na bycie ojcem i to irracjonalne, ale nie mogę się tego dziecka doczekać. Podrapał się po policzku, tak jak zawsze, gdy odczuwał lekką niepewność. I już miał pozwolić jej dojść do głosu, bądź przyjąć na klatę kolejną porcję bardzo niezręcznej ciszy, do której ciężko było się przyzwyczaić, kiedy kolejne zdanie dosłownie wypłynęło z jego ust, zanim do końca je przemyślał. – Wróciłbym z tobą do Grecji, obiłbym Liamowi ryj i kochał cię już na zawsze, jeśli ta rzeczywistość przestałaby istnieć.
Nie spodziewała się, że fizycznie jest w stanie tak gwałtownie zerwać brodę do góry, dopóki Dorien nie zaskoczył jej, po raz zresztą kolejny, twierdzeniem, że nie kocha swojej żony. Podniosła nań okrągłe, zielone spojrzenie, które napełniało się strachem i niezrozumieniem z każdą sekundą wypowiadanych przez partnera słów. Czuła, jakby pod żebrami utknął jej jakiś ptak, trzepoczący nieznośnie skrzydłami próbując się wydostać za wszelką cenę na wolność przez gardło Szwedki. Nie miała ani siły, a chyba już nawet ochoty, otworzyć usta i wydobyć choć pół zdania, ale palce mimowolnie zacisnęły jej się w pięści, spoczywając - niby niegroźnie - na stole. Tak, jak w twarz uderzył ją teraz Dorien, każdą wyplutą jej w serce głoską, nie skrzywdził jej chyba nigdy. I sekunda po sekundzie Ruth wymyślała kolejne eseje pretensji, żalu i goryczy, które chciała mu w tamtym momencie powiedzieć, ale ostatecznie milczała pośród uciążliwej ciszy, która siadła im obojgu na piersiach, zostawiając w bezdechu. -Jak możesz... - niemal wyszeptała, oblewając te dwa pełne bólu słowa poczuciem krzywdy, oplatającym jej zaschnięte gardło jak najgorszy dusiciel. -Naprawdę pomyślałeś, że interesuje mnie to, czy śpisz ze swoją żoną w jednym łóżku i czy jecie razem śniadania? Naprawdę uznałeś, że po moich rozgoryczonych prośbach o zakończenie tej niedorzeczności pomiędzy nami, będę chciała słuchać o Grecji? A już w szczególności o Liamie? - prawie warknęła, zaciskając pięści jeszcze mocniej. - Po co to wszystko? Przeprosiłeś i ja też cię przepraszam, bo nie zachowaliśmy się wtedy jak dorośli i oboje doskonale o tym wiemy, ale wydaje mi się, że to zdanie padło już w dyskusji - ścięła usta, nie spuszczając jednak zeń wzroku. Serce biło tak, jakby miało wyskoczyć jej z piersi, bo mężczyzna jej życia, ten, do którego wracała przez całą Europę, by wybaczył jej dawne winy, ten wybrany, wymarzony, powiedział jej właśnie w twarz, że potrafi oszukiwać co do swojej miłości kobietę, z którą będzie miał dziecko tylko właściwie dlatego, że uparła się, żeby urodzić. -Nie możesz doczekać się dziecka, które w pierwszej chwili chciałeś zabić. I będziesz żył z tą świadomością do śmierci. Nie miała ochoty pytać, czy ich wspólne dziecko też chciałby uraczyć eliksirem wczesnoporonnym, a może ta myśl została podjęta tylko dlatego, że dziecko z Aurorą przeszkadzało w jego idealnej przyszłości z Ruth u boku. Wtedy Wittenberg poczułaby obrzydzenie chyba nawet do siebie samej. Nie miała siły, żeby dowiadywać się lub - z braku innych opcji - domyślać - czy kiedyś, gdyby los ułożył karty inaczej, Dorien zacząłby oszukiwać i ją, zakochany w większej mierze w innej. Nagle oblał ją swoją obłudą jak wrzącą wodą, zostawiając bez punktu, którego mogłaby się uczepić. A, choć wstyd jej to było przyznać nawet przed samą sobą, szukała go i po tej lawinie słów, którymi przysypał ją Dear, zostawiając, by umarła w poczuciu bycia okłamywaną cały ten czas. Wciąż szukała w nim tego, co widziała w Grecji, nie mogąc przyjąć do wiadomości, kim naprawdę jest, mimo że dostała już wszystkie dane do wyciągnięcia wniosków. Po raz pierwszy w życiu nie była pewna. Nie była pewna słów, które wypowiadała, gestów, które wykonywała i gwałtownych kroków, kiedy zerwała się z miejsca i rzuciła na stół zapłatę za swoją część podwieczorku. Nie była pewna swoich uszu, gdy słyszała zamykające się za nią drzwi restauracji i swoich oczu, kiedy widziała jego smutny wzrok przez zroszoną od deszczu szybę. A najbardziej pośród wszystkich tych niepewności, nie wierzyła swoim policzkom, które informowały o łzach toczących szlak aż do brody, ryjąc mokre smugi, jak blizny wrzynające się w i tak już porysowane serce Szwedki. Czy to prawda? Czy to wszystko jest tylko kłamstwem?
zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie od dziś wiadomo, że podpadnięcie płci pięknej może skończyć się w niekoniecznie przyjemny dla mężczyzny sposób. Finn miał szczęście w nieszczęściu, że podpadł Florence, która w ramach rekompensaty zezwoliła na napojenie się kawą. Nie dostał w twarz, nie pomstowała na niego jakoś okrutnie, a więc była nadzieja na załagodzenie występku takim oto też marcowym spotkaniem. Stojąc przed kawiarenką wrócił mimowolnie pamięcią do zdarzenia, kiedy to nieszczęśliwie zniszczył jej książkę, która okazała się dla niej dosyć ważna. Zaklęcia zawodziły, w dodatku to nie kawa wsiąkła w stronice a eliksir, który sobie Finn beztrosko warzył. Na całe szczęście udało mu się odkupić jej utraconą pozycję, a w dodatku wyciągnąć na kawę w ramach zadośćuczynienia. Z drugiej strony czuł, że przyda mu się nieco świeżego powietrza. Ostatnimi czasy znów przypominał wampira rodem z wymyślonych powieści bibliotecznych. Standardowo podkrążone oczy i bledsza skóra, która w słońcu wydawała się bielutka. W zeszłym roku obiecał sobie, że będzie więcej czasu przebywać z ludźmi. Spotkanie z Florence było krokiem ku temu, a więc stawił się punktualnie w umówionym miejscu, a w dłoniach trzymał kiepsko zapakowaną ledwo co odkupioną książkę dla Flo. W chwili gdy śnieg ponownie postanowił sypnąć, Finn przeprowadził się pod zadaszenie i tam cierpliwie wyczekiwał dziewczyny. Co jeśli jednak się rozmyśliła? Może przemyślała i stwierdziła, że nie ma ochoty dać się nakarmić słodyczem i kawą komuś wampiropodobnemu? Finn nie lubił długów, był człowiekiem dosyć ugodowym, stroniącym od konfliktów. Choć destrukcję książki przyniósł całkowicie przypadkiem czuł się niekomfortowo z myślą, że podpadł jakiejkolwiek kobiecie. Już i tak Gabrielle jest na niego cięta i co gorsza, nie wiedział jak ma z tego wybrnąć. Nie ma co dokładać sobie oliwy do ognia, a więc obrał sobie za cel solidne podkarmienie Flo i dwukrotne upewnienie się, że złość już jej przeszła. Oparł się plecami o ścianę i zapatrzył się na horyzont, na którym po paru minutach dojrzał zbliżającą się sylwetkę. Od razu wyszedł jej naprzeciw doskonale rozpoznając w niej... - Flo, już myślałem, że jednak się rozmyśliłaś. - powitał ją, gdy już pokonał dzielącą ich odległość do tej przyzwoitej. Posłał jej uśmiech, zapamiętał, by go utrzymywać na ustach i skupić się w pełni na dziewczynie. - Śmigajmy do środka, bo zaraz nas zasypie. - rzucił i zrobił z dłoni daszek nad oczami, by płatki nie osiadały mu na rzęsach. Skinął dziewczynie głową i ruszył w kierunku kawiarenki. Oczywiście przepuścił ją pierwszą w drzwiach, odebrał płaszcz, czyli kultura pierwsza klasa.
Osobnicy płci męskiej potrafili być naprawdę zabawni. I chociaż od zawsze dogadywałam się z nimi chyba nawet lepiej, niż z kobietami (gdzie ta solidarność jajników?), niektóre kwestie nadal wywoływały u mnie fale śmiechu, mimo, że usilnie starałam się zachować powagę. Tak też było w przypadku Finn'a, który na pewno chciał dobrze, jednak (jak to czasami bywa), coś poszło nie tak. I mimo, iż z początku nieco się zmartwiłam, w końcu książka którą pożyczyłam Puchonowi była dla mnie dość ważna, szybko mi przeszło, a uśmiech z powrotem zagościł na mojej twarzy. Wiedziałam, że nie zrobił tego specjalnie - pamiętałam bowiem, że podobnie do mnie, do mistrza eliksirów mu jeszcze daleko, dlatego spojrzałam na niego łaskawszym wzrokiem i machnęłam ręką, usilnie próbując utwierdzić go w przekonaniu, iż w najbliższej księgarni na pewno znajdę inny egzemplarz. -Finn, naprawdę nic się nie stało. Najwyżej ja też wyleję nieudolnie uwarzony eliksir na Twój podręcznik i będziemy kwita. -Oczywiście żartowałam, mając nadzieje, iż pokaże tym Puchonowi, że nie musi przepraszać mnie po raz enty. Na kawę jednak dałam się zaprosić. Z racji wszędobylskiego ostatnimi miesiącami śniegu, zdecydowanie nie byłam skora na zimowe schadzki i spacery, dlatego większość wolnego czasu spędzałam w ciepłym zamku, zazwyczaj pod grubym kocem, ze szkicownikiem w jednym ręku i gorącą herbatą w drugim. Niestety, w dniu dzisiejszym aura za oknem znów nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Z powątpiewaniem spojrzałam przez okno i ciężko wzdychając, wyciągnęłam z kuferka gruby, ciemnozielony sweter, trochę w kolorze domu Salazara Slytherina. Włosy spięłam w wysokiego kucyka, coby mi nie przeszkadzały w normalnym funkcjonowaniu, a ze stojącego obok łóżka krzesła zdjęłam wiszący na oparciu płaszcz i wybiegłam z Pokoju Wspólnego, z przerażeniem spoglądając na zegarek. Znów spóźniona, pognałam w stronę wioski, modląc się w duchu, by Finn nie czekał na mnie miliona godzin, a gdy tylko zobaczyłam stojącą pod zadaszeniem sylwetkę chłopaka, pomachałam w jego stronę, szeroko się uśmiechając. -No co ty Finn, już miałam szczerze dość siedzenia w zamku. -Rzuciłam, zbliżając się do Puchona, po czym lekko szturchnęłam go w ramię. Patrząc na wychodzących z kawiarni ludzi, poczułam napływające w naszą stronę ciepłe powietrze, dlatego natychmiastowo ruszyłam w stronę wejścia. -Jest Marzec na Merlina, dlaczego wciąż pada śnieg? -Rzuciłam, bardziej jednak do siebie, a nie stojącego obok chłopaka, wzrokiem wyłapując stojący w kącie wolny stolik.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Został potraktowany bardzo łagodnie, zatem złote życiowe przekonanie społeczeństwa jakoby rude było wredne i złośliwe zostało właśnie obalone. Szczerze mówiąc uroda Florence przykuwała uwagę. Dla niego, bladoskórego i jasnowłosego Szweda, oglądanie piegowatej rudej dziewczyny było w pewnym sensie atrakcją. On i Gabrielle byli blondynami, Vinci brunetem, zaś spoglądanie na Florence za każdym razem go otrzeźwiało. Nie wiedział skąd się to brało lecz było to odczucie... dla niego wyjątkowo miłe. Choćby miał czekać tutaj i dwadzieścia minut, nie okazałby irytacji. Nie, kiedy czuje się jeszcze trochę winien aczkolwiek starał się potraktować to spotkanie jako luźne kumpelskie dwuosobowe zgromadzenie połączone z odtajaniem kończyn w ciepłej kawiarni. Z tego co zdążył zauważyć ludzi w środku trochę było, jednak miał nadzieję, że znajdą dla siebie stolik. Musieli, nie było innej opcji. - A potem bibliotekarka pośle za nami gończe sowy. Wchodzę w to. - uśmiech przyszedł mu znacznie łatwiej ku jego uciesze. Co prawda wolałby nie ofiarowywać podręcznika, wszak to nie pierwszy uszkodzony przez kawę bądź inną ciecz, którą zawsze miewał przy sobie. Bywały tygodnie kiedy Finn żywił się jedynie kofeiną i gorzkimi przekąskami, a więc zawsze wśród jego zeszytów, pergaminów i książek stał/lewitował samonagrzewający się kubek. Miał nauczkę, by bardziej zważać. Szturchnięty jedynie wywrócił oczyma. - Na moje oko nikt jeszcze nie powiedział zimie, by spieprzała. Przecież od lat tak jest - pół roku zimy, miesiąc wiosny, cztery miesiące lata, chwila jesieni i znowu pół roku zimy. To nie fair dla ciepłolubnych. - zagaił odbierając od niej wierzchnie okrycie. Na widok wolnego stolika żwawo w tamtym kierunku manewrował na wypadek, gdyby ktoś postanowił im podebrać miejscówkę. Przesunął krzesło, by Florence pierwsza usiadła, a po chwili do niej dołączył. Wtem przypomniał sobie, że przecież zapakował nieudolnie podarunek. Położył owinięty szarym papierem przedmiot i przesunął go po stole w kierunku dziewczyny. - Nowiutki, jeszcze pachnie atramentem. Nie jestem dobry w pakowaniu prezentów. - dorzucił lekko przepraszającym tonem. Oddając dług odczuł sporą ulgę, zatem wyrzuty sumienia zniknęły i mógł się skupić na socjalizowaniu z ludźmi. Przecież są fajni, Vinci zawsze tak mówi. Wystarczy się otworzyć. Otworzyć. Sięgnął po menu, ledwie rzucił okiem i już wiedział co chce zamówić. Gdy Flo wybrała coś dla siebie, złożył zamówienie bezpośrednio u kelnerki i zapłacił z góry. Kto jak kto, ale Gard miał wyuczone silne poczucie wzorowego zachowywania się, przemawiania i układania mimiki w towarzystwie dalszych bądź obcych ludzi. Ah, ta powściągliwość. Wrócił do stolika, usiadł wygodnie, już prawie rozgrzany, choć znając życie dłonie będą mrozić do końca dnia. - To powiedz mi Flo, szukamy kogoś do sfotografowania naszych portretów do listów gończych? Z tego co mi kuzynka opowiadała, w Ravie roi się od artystów. Można kogoś tam złowić i zrobić ekstra zdjęcia. - o dziwo łatwo szło mu mówienie, rozmawianie, konwersowanie, a przede wszystkim patrzenie w oczy Florence. Nie unikał wzroku, powoli mrugał, wyłapywał szczegóły jej mimiki, starał się zachowywać elegancko i wzorowo. Nie wpadł na to, że zalatuje to czasem sztywniactwem. Ot, byle nawiązać pozytywne relacje z innymi ludźmi. Flo była tu najdogodniejszą kandydatką.
Od zawsze zastanawiałam się skąd się to wzięło. Przekonanie, że rude jest wredne było bardzo krzywdzące dla dyniowej społeczności i mimo ogromnego wręcz dystansu do siebie, czasem i mnie potrafiło najzwyczajniej w świecie zirytować. Za pierwszym razem było okej, spokojnie przeszło również kolejne dziesięć, a nawet piętnaście, jednak dwudziesty, pięćdziesiąty czy setny raz, kiedy w żartach słyszałam to stwierdzenie, potrafiło wytrącić z równowagi nawet najwytrwalszego zawodnika. -Sowy gończe? -Uniosłam brew, próbując szybko przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek dostałam podobny list. W końcu nie od dziś wiadomo, że wzorem do naśladowania zdecydowanie nie jestem i tyczyło się to również tej nieszczęsnej biblioteki. I mimo, że w samej czytelni (o dziwo!) spokojnie potrafiłam wysiedzieć godzinę w kompletnej ciszy, moim największym problemem było przetrzymywanie książek. Zdarzało się nawet tak, że zapominałam o nich i z bólem serca i szczyptą wstydu, oddawałam je dużo za późno. -Zwierzęta mnie lubią, jestem pewna, że szybko zyskalibyśmy nowych sojuszników. -Dodałam po chwili, ściszając nieco ton głosu, zupełnie jakbym nie chciała, aby ktokolwiek z boku usłyszał mój niecny plan. Może kiedyś go wcielę w życie? Zajmując jeden z miękkich foteli, słuchałam słów Puchona. Zmarszczyłam brwi, słysząc jego słowa o zimie i machinalnie znów spojrzałam w stronę okna, za którym właśnie szalała mała burza śnieżna. -Cóż...ja powiedziałam. I to już całkiem dawno, ale jak widać, niewiele robi sobie ze słów jakiejś Gryfonki. -Uśmiechnęłam się pod nosem i wzrokiem wróciłam do siadającego właśnie naprzeciw mnie chłopaka. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się nad jego pochodzeniem. Z pewnością nie wyglądał jak brytyjczyk, akcent również wskazywał na to, że nie jest rodowitym mieszkańcem wysp. Miło się na niego patrzyło, chociaż ta bladość trochę mnie przerażała. Czy była ona wynikiem problemów ze snem, czy taka jest jego uroda? -Co to jest? -Spojrzałam na leżącą na stole paczkę, po czym delikatnie ją chwyciłam i rozerwałam mały kawałek papieru, aby zerknąć co znajduje się w środku. W środku znajdowała się książka-taka sama, jaką wcześniej przypadkowo zniszczył Finn. -Finn...Nawet nie wiem co powiedzieć. Nie musiałeś, naprawdę. Dziękuje. -Położyłam książkę na stole, nadal nie wierząc, że chciało mu się jej szukać kupować, a w dodatku tak ładnie zapakować, a po chwili sięgnęłam po leżące obok menu. Szybko wybrałam swój upragniony dzisiaj napój - zieloną herbatę i poczekałam na składającego zamówienie Puchona. -Masz kuzynkę w Hogwarcie? -Spojrzałam na niego, lekko unosząc jedną z brwi, w międzyczasie robiąc trochę miejsca na stole, coby obsługa nie miała później problemu z tym, gdzie postawić naczynia. Schowałam książkę do wiszącej na oparciu krzesła torebki i położyłam dłonie na blacie stołu. Mimo, że było mu już całkiem ciepło, moje ręce i stopy nadal przypominały kawałki lodu. -W Ravenclawie? Myślę, że w każdym domu znajdą się jakieś utalentowane osoby. -Schyliłam się nieco w stronę chłopaka, zupełnie jakbym chciała powiedzieć mu jakąś ważną, państwową tajemnice. -Ale mogą być i Kruczki. W sumie...ciekawe jak wyglądalibyśmy na zdjęciu do listu gończego. To mogłoby być całkiem...ciekawe.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Potarł brodę i powstrzymał cisnący się na usta uśmiech. - Skoro zwierzęta cię lubią to jesteśmy uratowani. Ja się z sową nie jestem w stanie dogadać. Nie żebym jakoś nagminnie próbował. - zazwyczaj nie szasta na prawo i lewo takimi informacjami, jednak dzisiaj miał plan życia bardziej otwarcie niż do tej pory. Wygodnie było zamykać się w swoim umyśle, a więc miło było próbować być bardziej wylewnym w słowach. Odczuł ulgę, że pakunek został przyjęty. - Musiałem. Mówiłem ci już pewnie z jakieś milion razy, ale nienawidzę długów. Kawę i książkę uważam za spłatę. - zakomunikował i rozpoczął rozgrzewanie swoich lodowatych dłoni. Zerknął przelotnie w kierunku kelnerek, zupełnie jakby mógł tym samym pospieszyć produkcję cytrynowego raju i zielonej herbaty. - Mam, aż jedną i cudowną, a aktualnie na mnie wściekłą. - zamajaczyła mu myśl, by poradzić się Florence. Kto jak kto, ale może inna dziewczyna byłaby w stanie podpowiedzieć Finnowi jak udobruchać rozwścieczoną i zirytowaną kuzynkę, przy której czai się skończony idiota, w którego Gab zapatrzona jest jak w obrazek. Po chwili namysłu stwierdził, że nie będzie przechodzić do wyżalania się, a poradzi się jak już na ich stole wyląduje coś ciepłego i te dodatkowe ciastka, które zamówił dla dziewczyny. - Racja, każdy ma talent. Myślę, że jesteś na tyle charakterystyczna, że każdy by cię od razu rozpoznał po takim liście. Moja rodzina to sami blondyni, więc ty w moich oczach to niczym egzotyka. - spróbował skomplementować ją w sposób naturalny, trafny i przede wszystkim nie kiczowaty. Zdążył to powiedzieć, gdy do stolika podeszła kelnerka i podała im parujące filiżanki, jak i również ciasteczka, których Finn nie zamierzał ruszać dostrzegłszy na nich mnóstwo cukru pudru. Aż go tknęło - już wiedział czemu czasami uważany jest za dziwaka. Odmawiał sobie tak wiele i przychodziło mu to tak naturalnie. - Zechciałabyś mi doradzić? Co zrobić, by udobruchać wściekłą kuzynkę? - zagaił jednocześnie mieszając swoją herbatę. Ledwie dotarł do niego cytrynowy zapach, a od razu zaczął się rozgrzewać. Tak zimę może przechodzić, w przytulnym i ciepłym miejscu, z gorącą herbatą i w dobrym towarzystwie.
Westchnęła przeciągle, kiedy kolejny kęs ciasta znalazł swe miejsce w puchońskim żołądku Killi. Z rozkoszą mrużyła oczy, całkowicie oddając się istnej symfonii smaków rozpływającej się po całej buzi. Zazwyczaj nie trzęsła się na widok słodyczy, a nawet nie pozwalała sobie na słodkości żyjąc w przekonaniu, że jest to jedna z tych uciech życia cielesnego, którą spokojnie można sobie darować. Ostatnimi czasy jedna niezbyt dobrze wiodło się brunetce; niespodziewane wieści o przyszłym narzeczonym, poparzona ręka, która za nic nie chciała się goić, były tylko czubeczkiem, czubeczuniem góry lodowej powoli burzącego się życia panny Ó Ceithearnaigh. Co gorsze zupełnie nie miała albo i nie chciała się nikomu wyżalić to też cierpiała w głębi duszy, zajadając smutki kolejną porcją lodów, ciasta, bezą czy innymi pierniczkami. W każdym razie wiedziała, że razem z początkiem roku szkolnego nie będzie miała na nic czasu i to chyba najbardziej dziewczynę dobijało, ta wizja dorosłości, która nieustannie majaczyła gdzieś na horyzoncie, z każdą kolejną minutą stając się coraz bardziej wyraźną. Wszystko co dobre szybko się kończy, tak samo w przypadku łakoci wsuniętej nie wiadomo kiedy, gdzie i jak. Kolejna decyzja wydawała się wyjątkowo prosta i najlogiczniejsza, dlatego też Killa podeszła do lady coby przypadkiem nie kłopotać kelnerki i zamówiła kolejną porcję pysznej słodkości, miała wrócić do swego stolika, kiedy na horyzoncie pojawiła się jakaś znajoma, jednak niepodobna do swojej oryginalnej i tak dobrze dziewczynie znanej wersji. Zaskoczona, zmarszczyła brwi przez dłuższą chwilę zastanawiając się czy aby na pewno powinna mu przeszkadzać, skoro Finn sam tu siedział to albo na kogoś czekał albo nie chciał niczyjego towarzystwa. No cóż, wrodzone zaciekawienie i troska o cały świat nie pozwoliła piegusce przejść obok pogrążonego w myślach puchonach. Najpierw oczywiście domówiła jeszcze jedno ciastko, żeby chłopak nie czuł się taki samotny w jej towarzystwie, zresztą głupio to tak jeść całkowicie samemu siedząc z kimś innym przy jednym stoliku i z lekkim uśmiechem na twarzy podeszła do niego, bezpardonowo siadając na przeciwko niego, i stawiając przed nosem nastolatka spory kawałek ciastka z kremem i owocami. - Proszę, mi zawsze pomaga, kiedy mam piekielnie zły dzień - rzuciła spokojnie, jednocześnie wypatrując na zmartwionej twarzy chłopaka oznak wrogości. Dopiero po chwili zauważyła list, który dzierżył w dłoni, na policzki pół-Indianki wpłynął słodki rumieniec, może naprawdę nie powinna mu przeszkadzać? Pomimo to nie mogła powstrzymać swego zmartwienia i najzwyczajniejszej na świecie ludzkiej ciekawości.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wrócił z Sahary i poczuł ulgę. Dwa miesiące za granicami państwa miały poprawić jego kondycję psychiczną, jednak nie mógł niestety ucieszyć słowami ojca, że czuje się lepiej. Nauczył się funkcjonować na minimalnych interakcjach personalnych, szlifował ukrywanie emocji i starał się nie wyglądać na zbyt aroganckiego czy nieprzystępnego. Schował się przed gorącem w pobliskiej kawiarence, sączył mrożoną kawę bez dodatków i czytał bardzo długi list zapisany pismem matki. Nieustannie się o niego martwiła i musiał przyznać, że jej matczyna intuicja i tym razem nie zawodziła. Niełatwo było mu czyać pełne troski słowa, a jeszcze trudniej przychodziła myśl, że powinien na to odpisać. Nie miał sił karmić mamy kolejnymi dyplomatycznymi słowami, a przecież musiał udawać, że już jest zadowolony z życia i nie zamierza popełnić samobójstwa. Westchnął i odsunął od siebie list. Nagle poczuł ochotę na zatrucie swoich płuc nikotyną, jednak świecący zakaz palenia powstrzymywał go przed sięgnięciem po papierosy. Lada dzień rozpocznie się rok szkolny i wróci do Hogwartu. Do zamku, który wydawał się teraz przeraźliwie pusty, bowiem brakowało tam dwóch osób, które kochał nad życie. Nie radził sobie z tym, nie umiał wrócić do samotności. Gabrielle i Vinci przyzwyczaili go do miłości, do przebywania w towarzystwie, a w chwili obecnej żadne z nich nie siedziało naprzeciwko. Ta pustka rozdzierała mu serce i odbierała ochotę do normalności. Przesunął dłoń w kierunku zimnej szklanki, postukał opuszkiem palca w łyżeczkę i nakłonił ją do samoistnego mieszania jego gorzkiej kawy. Nim na dobre ogarnęła go niechęć wobec pisania listu do matki, do finnowego azylu samotności postanowił ktoś wkroczyć. Popatrzył znad kartek i szklanki na dziewczynę i przedstawił się jej uśmiechem, który nie miał żadnych szans dosięgnąć oczu. Zerknął na zegarek na lewym nadgarstku i uznał, że ma jeszcze sporo czasu na znęcanie się nad swoją psychiką i wymyślanie kłamstw, którymi uraczy rodziców. Nie umiał tego okazać, jednak ucieszył się na widok Killi. To oznaczało motywację do prób bycia normalnym nastolatkiem. Killa była jednym wielkim ciepłem, na które czuł, że nie zasługiwał. Wzrok miała przenikliwy i tajemniczy, a połączone to z wrodzoną dobrocią tworzyło mieszankę, której Finn unikał jak ognia. Miał bowiem do czynienia z bardzo inteligentną dziewczyną, która po bliższej obserwacji mogłaby wyczytać z jego ubogiej mimiki coś, czym nie chciałby się dzielić (a powinien dla jego upadającego zdrowia psychicznego). Widok przyniesionego ciastka zaskoczył go, stworzył w myślach "ale", jednak przemilczał swoją niechęć do słodyczy. Mógł się przełamać i w sumie to byłby dobry krok ku normalności. - Wyglądam jakbym miał piekielnie zły dzień? - skąd ona to wiedziała? Powinien zerknąć w lustro. - Trafnie, dzięki, Ki. - podziękował za ciastko, które postanowił spróbować zjeść. - Jak ci minęły wakacje? - zagaił, sięgnął dłońmi do brzegu listu i zaczął go zwijać w rulonik. Popatrzył na nią i starał się wyglądać jak najsympatyczniej, aby jej nie wystraszyć. Sięgnął do ciastka i spróbował pierwszy kęs i gdy poczuł słodkość zdał sobie sprawę, że dawno nie raczył się niczym słodkim. - Zamówić ci mrożonej kawy albo czekolady? - zapytał po chwili, aby dobrym manierom stało się zadość.
Naprawdę, nie trzeba było być geniuszem psychologi, żeby zauważyć, że nie wszystko jest w porządku. Killi oko było czuje, czujniejsze od spojrzenia innych ludzi to prawda, ale każdy kto znał Finna chociaż trochę mógł zauważyć zmianę w jego zachowaniu. Po pierwsze nie wyglądał tak beztrosko, dziewczyna miała okazję poznać blondyna tylko z tej wyluzowanej, może troszeczkę obojętnej strony, a Gard siedzący na przeciwko ani trochę nie wpasowywał się w ten opis. Uśmiechał się sztucznie, ale zdecydowanie nie nieprzyjemnie, jakby ktoś mu kazał albo sam się zmuszał do bycia miły. Chciała mu powiedzieć, że nie musi, bo ona nie wymagała od nikogo cudownego samopoczucia 24 na dobę, zdecydowanie bardziej woląc najboleśniejszą szczerość, ale nie chciała go swymi słowami spłoszyć, w końcu dopiero co się dosiadła. Na szczęście nastolatek jej nie pogonił, czyli jeden problem z głowy, nie musiała go przynajmniej zmuszać do swego towarzystwa. - Piekielnie zły nie - rzuciła przyjaźnie, w kącikach ust puchonki już nie tańczył uśmiech, ale oczy zdecydowanie świadczyły o dobrym humorze. No cóż, wcale tak nie było, ale dla innych ludzi chciała być lepsza, chciała mu podarować trochę szczęścia i nie kłopotać zmartwionego kolegi swymi własnymi problemami, nawet jeśli sufit walił jej się na głowę. - Ale zdecydowanie nie jest u Ciebie zbyt dobrze - dodała miękko, odchylając swe ciało do tyłu i opierając o miękkie obicie fotela. Był jedyną osobą, która nazywała ją Ki, dość zabawne i urocze, a już szczególnie ze względu na to, że imię miała bardzo krótkie. Westchnęła ciężkie, kiedy spytał o wakacje, bo przed oczami odnalazła jakieś dziwne flashbacki, jakby cofnęła się w czasie o dwa miesiące, przenosząc ciałem oraz duszą do Ameryki, mocno pokręciła głową na boki, coby się wyrwać z tego dziwnego zamyślenia i uniosła obandażowaną rękę do góry, jednocześnie marszcząc nos delikatnie, bo niewielki ruch wywołał lekki ból. - Było dobrze, dopóki nie wsadziłam ręki w ognisko - a rodzice nie przedstawili mi mojego przyszłego małżonka, miała dodać, ale się powstrzymała, bo przecież nie chciała chłopaka swymi problemami kłopotać, nie o to tutaj chodziło, to on miał się znaleźć w samym środeczku atencji. Zupełnie nie interesowało Killi czy robi to z dobrych manier czy może po prostu jest mu do czegoś potrzebna, bo nie przywykła rozdrabniać się na takie fakty, w sensie nie chodziło to, że tego nie zauważała, ale bardzo dobrze piegusce wychodziło ignorowanie wielu podobnych rzeczy. Tym razem nie mogło być inaczej. - Oh, chętnie, kawa mrożona dobrze mi zrobi po tych tonach ciastek i milionach łyżeczek cukru co je w siebie dzisiaj wcisnęłam - powiedziała luźno, zakładając jednocześnie nogę na nogę i opierając dłonie na kolana, dała mu trochę czasu na zamówienie, a kiedy kawa pojawiła się przed nią upiła kilka sporych łyków napoju. Gorzka, zimna, taką nie do końca lubiła, ale jakoś tak pasowała do tamtejszych okoliczności. - Mam wrażenie, że coś Cię bardzo trapi - zaczęła niezbyt grzecznie, waląc mu prawdą w oczy trochę prosto z mostu, ale może właśnie tego potrzebował? Jakieś bezpośredniości, spojrzenia na kłopoczące go sprawy zimnym okiem osoby niepowiązanej. - i nie bardzo wiem w czym tkwi problem, może potrzebujesz pomocy czy porady, Fi? - zdrobniła na koniec, trochę by go podrażnić, trochę by go zaczepić, trochę by mu pokazać jak bezsensowne jest skracanie jej krótkiego imienia, a może chciała by zobaczył jak bardzo są do siebie podobni i jak łatwo było skrócić ich imiona do podobnej formy. Dziecinne to troszkę było, trzeba przyznać.[/b]
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Z jednej strony chętnie oderwał swoje myśli z nieciekawych torów, z drugiej czuł wewnętrzny niepokój związany z prowadzeniem dialogu. Coraz trudniej szła mu rozmowa, zwłaszcza z kimś, dla kogo chciał być miły. Czy kiedykolwiek ktoś się zastanawiał jak trudno jest zachować pozory normalności, kiedy serce ma już serdecznie dosyć ciągłego bicia? Killa miała w sobie dużo ciepła, a on zamiast wyciągnąć ku niemu ręce chował się w swojej skorupie. Przywoływał się do porządku co chwila, aby nie dziwaczeć podczas zwyczajnej rozmowy w ulubionej kawiarence. Nic nie mógł poradzić na fakt, że wobec jej odpowiedzi spiął ramiona i wyprostował się tak, jak siedział. - Nie można mieć wiecznie dobrego dnia. - skomentował mając nadzieję, że dziewczyna nie będzie chciała zbytnio drążyć tematu. Nie miał pojęcia co miałby wówczas zrobić, a opcja opuszczenia jej towarzystwa wydawała mu się zbyt ... brutalna. Tak to jest, jeśli spotyka kogoś o niewinnych oczach i szerokim uśmiechu. Doprowadzało go to do szału, bo... nie był na to odporny. - A to dlaczego włożyłaś rękę do ogniska? Zakład czy wypadek? - od razu uczepił się tego tematu, mając nadzieję, że wyciągnie z niej historię i uśpi jej zainteresowanie własnym samopoczuciem. Powinien trzymać się jak najdalej od empatycznych osób. Dziwił się bandażem. - Uzdrowiciele ci tego nie wyleczyli? - zmarszczył lekko brwi zastanawiając się czemu dopuszcza się noszenia bandaża, skoro istnieją zaklęcia łatające w szybki i sprawny sposób. Odpowiedziała krzywiąc się z bólu. No tak, osłona cienkiej i podrażnionej skóry przed najczulszym kontaktem z powietrzem i innymi obiektami. Pokiwał głową uznawszy, że już znalazł odpowiedź. Złożył zamówienie na mrożoną kawę i nie przerywał milczenia dopóki nie została przyniesiona. Zaczarował łyżeczkę tak, aby mieszała jego napój bez własnej ingerencji. Uśmiechnął się delikatnie słysząc o zajadaniu się słodyczami. Wydawało mu się to takie ludzkie, normalne, miłe. Kojarzyło mu się z ciepłem. Przymknął na moment oczy kiedy jednak nie dała się zbić z rozpoczętego tematu rozmowy. Cóż on miał zrobić? Otworzyć się? Potrząsnął głową, aby pozbyć się beznadziejnych pomysłów. Skrót imienia rozbawił go, jednak nie umiał tego okazać w zbyt ekspresyjny sposób. - Mówił ci ktoś, że jesteś spostrzegawcza? - zaprzeczanie nie miała sensu, skoro już trzykrotnie dała mu do zrozumienia, że zauważyła i o zgrozo, postanowiła się tym zainteresować. Zazwyczaj tkwił w swojej małej obojętności i nikt z otoczenia nie zwracał na niego uwagi, co było mu na rękę. - Dziękuję, Killa. - błękit jego oczu w końcu popatrzył w jej ciemne, które wydawały się wyjątkowe w swojej barwie. Zawsze będzie kojarzyć się z czymś miłym, co utracił. Zacisnął szczękę, gdy potwór w jego trzewiach przeciągnął się, dźgając go w żebra. - Doceniam, jednak na problemy natury egzystencjalnej najlepiej działa upływ czasu, a nie porady. - mówił cicho, ostrożnie, starannie dobierając słowa, wymawiając je wyraźnie, dbając o każdy detal wypowiedzi. Obcy akcent był ledwie słyszalny, a przypisywał to miesięcznemu komunikowaniu się jedynie w ojczystym języku. - Albo kawa mrożona. - podjął się próby rozładowania napięcia mimo, że mięśnie miał spięte gotowe do ucieczki, gdyby wyczuł zbyt realne zagrożenie zwane zainteresowaniem empatycznej osoby. Sięgnął po kubek i uniósł go nieznacznie w jej stronę, a po chwili zwilżył napojem wyschnięte usta. - Gdzie byłaś na wakacjach? - zapytał, odwracając wzrok.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Kawiarnia idealna dla fanów dobrej muzyki? W przypadku Smith, może niekoniecznie. Muzyka ani jej nie wadziła, ani niespecjalnie ekscytowała. Kawiarnia idealna dla fanów kawy? Zdecydowanie tak! Jak już czytanie książek, to tylko w ciszy - i przy, najlepiej półlitrowym kubku - porządnej, białej kawy. Koniecznie białej, bo Jess dostawała skrętu całego ciała, kiedy tylko czysta, czarna, kawowa esencja dotykała jej języka. Zbyt gorzkie, zbyt mocne, zbyt cierpkie. Za to z mlekiem? Napój Bogów i Merlina, zdecydowanie. Poza tym wolała wybrać - skoro już miała taką sposobność - Solace, aniżeli herbaciarnię Puddifoot, gdzie gromadziło się najwięcej par. Smith nie czułaby się tak komfortowo - nawet z @Alise L. Argent u boku, która, bądź co bądź, trochę jej pewność siebie podnosiła. Nie czuła się niechciana, o. Nawet wręcz przeciwnie. - Mam wielką ochotę na syrenie latte - stwierdziła, wchodząc do kawiarni jako pierwsza i przytrzymując drzwi dla przyjaciółki. Ubóstwiała smak czekolady, a połączony z kawą i mleczną pianką był niczym największy rarytas. - Ty zapewne wolałabyś smocze espresso? - Rozbawione ogniki w oczach Jess mówiły za dużo, nawet sparowane z niewinnym uśmiechem. Oczywiście, że nie chodziło jej o prawdziwe smoki. No nie mogła sobie darować nawiązań do Boyda. Rozebrawszy się ze swoich wierzchnich okryć, dziewczęta zasiadły przy jednym ze stolików. Jessica zamówiła dla siebie i towarzyszącej jej Argent odpowiednie napoje i po kawałku ciasta dnia - jakiekolwiek by ono nie było. W końcu, Smith poprawiła swój, niezmiennie szary, sweter i oparła się o blat, spoglądając wyczekująco na Alise. Blondynka miała jej zapewne wiele do powiedzenia - a Jessica była doskonałym słuchaczem. Dla przyjaciół niemal pamiętnikiem - tyle, że potrafiła odpowiadać, na powierzane jej sekrety. Chociaż żeby z niej samej coś wycisnąć, potrzeba było nadludzkiej cierpliwości.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Przyśpieszyła kroku, wiedząc, że będzie spóźnioną minutę czy dwie. Ostatni weekend był dla Alise niezwykle wyczerpujący emocjonalnie, jak i fizycznie. Wydarzyło się tyle intensywnych rzeczy, że nie potrafiła sobie jeszcze tego wszystkiego poukładać, spojrzeć trzeźwo i chłodno. Oczywiście nie była typem człowieka, który chował do kogokolwiek urazę i wierzyła, że każdy podejmuje decyzję tak, aby żyć, jak najlepiej — niemniej jednak poczucie wykorzystania i porównanie do zabawki wcale nie chciało opuścić jej głowy, szepcząc złowrogo do ucha w najmniej odpowiednich momentach. Zacisnęła usta, kręcąc głową i myśląc o kawie oraz ciastku, którego potrzebowała do życia. I o Jessice, która w całej swojej nieśmiałości i sposobie bycia, zawsze była z nią szczera i obiektywna. Bogu dzięki, że przyjaciółka podjęła mądrą decyzję i wybrała inną kawiarnię, niż słynną dla par Puddifoot. Spotkały się w umówionym miejscu, wchodząc zaraz do środka. Alise zsunęła z ramion błękitną kurtkę, przewieszając ją na haczyku i poprawiła materiał jasnego, miękkiego swetra. - Tak? Ja w sumie nie wiem, wszystko tu tak pięknie pachnie. No tak, smocze. Odparła na jej wcześniejsze pytanie, siląc się na delikatny uśmiech. Westchnęła cicho, gdy ten głupi obraz z boiska zatańczył jej przed oczyma. Zajęły miejsca, a krukonka wsunęła się, zakładając nogę na nogę i przyglądając się karcie, szukała odpowiedniego napoju i ciastka, co wcale nie było takie łatwe. Może mieli coś malinowego? Te owoce zawsze poprawiały humor. Czując na sobie jej badawcze, intensywne spojrzenie znad okularów, podniosła na nią wzrok i wzruszyła delikatnie ramionami. - Noo co? O! Może Ty mi coś wybierzesz? - zapytała łagodnie, podsuwając jej kartę i kładąc dłonie na stoliku, uderzyła w blat paznokciami. Ruchem głowy zgarnęła jasne, ciągnące się do pasa włosy na plecy i przyglądała się towarzyszce z uśmiechem. - Skończyłaś już ten romans? Zapytała z ciekawością, nie mogąc się zebrać, aby zacząć temat Boyda. Smith miała okazję go poznać, chociaż po imprezie niewiele okazji miały do rozmów i Argent nie miała pojęcia, co dziewczyna o nim myśli. Musiał jednak zaskrobać sobie jej sympatii, skoro wciąż nawiązywała nim do ulubionych stworzeń Ali. Nie miała pojęcia o tym nieszczęsnym piątku i za grosz nie wiedziała, niby jak to opowiedzieć. Ochłonęła trochę, minęło przecież kilka dni, a jednak wciąż nie było jej łatwo o tym mówić. Naprawdę łudziła się, że się dogadują i że brunet ją polubił.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
List od Wendy jak zawsze był czymś miłym. Jego treść już z całą pewnością nieco mniej, ale Christopher miał nadzieję, że kobieta nieco wszystko wyolbrzymia, by brzmiało ociupinę bardziej teatralnie, czy jak wprost z jej powieści. Ciekaw był również, o co dokładnie chodzi z tą rośliną i czy znowu postanowiła coś całkowicie ususzyć. Właściwie to nawet by się nie zdziwił, w końcu większość ludzi jakoś nie przepadała za kwiatami, nie wiedziała, jak się nimi opiekować i później kończyła z jakimś sztucznymi ozdobami, które miały zastąpić to, co prawdziwe. Poza tym, jeśli Wendy wzięła się za pisanie kolejnej ze swoich książek, to Christopher był w stanie uznać, że zapomniała o całym bożym świecie, a to raczej nie prowadziło do niczego dobrego. Nie do końca rozumiał jej styl życia, sposób podchodzenia do tego, co ją otaczało, ale w dużej mierze był w stanie docenić jej artystyczną duszę, która była zadziwiająco bliska jego własnej. Chociaż różnili się jak ogień i woda, zwłaszcza w kwestiach dotyczących partnerstwa, miłości i związków, to jednak lubił z nią rozmawiać, może właśnie dlatego, że startowali z dwóch różnych krańców wszechświata. Ostatecznie, to samo dotyczyło również sztuki, gdzie on chciał pozostać anonimowy i nie chwalić się innym tym, co rysował, a ona rozsławiła swoje nazwisko, dbając o to, by dotarło dokładnie do wszystkich. Nie był już nawet w stanie zliczyć, ile razy spierali się o jego personalia - nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział, że to on zajmuje się szatą graficzną jej dzieł, jakby to miało być z jakiegoś powodu wstydliwe albo prowadzić do ogólnego zniesmaczenia. Inna sprawa, że takie podejście pasowało do kogoś, kto spędzał czas wśród roślin i ukrywał się w nich, gdy tylko miał ku temu sposobność. Przyszedł na wskazane miejsce przed czasem, nie znosił się spóźniać, uwielbiał wstawać przed świtem i być gotów dokładnie ze wszystkim, czego się od niego wymagało. Nie miał jednak zupełnie pojęcia, gdzie tym razem Wendy będzie chciała usiąść, czy woli się napić czegoś mocniejszego, czy tym razem postanowi po prostu zostać przy kawie, więc kiedy upewnił się, że jeszcze jej nie ma, postanowił poczekać przed wejściem, ciesząc się przy okazji ze słońca, które zaczynało już coraz przyjemniej grzać i zwiastowało prędkie nadejście cudownej wiosny. Liście już pojawiały się na drzewach, a on niemalże czuł, jak cały świat zdaje się po prostu rozkwitać. Zamrugał, bo od tego wszystkiego jego myśli pobiegły w zdecydowanie niezbyt odpowiednim kierunku i poczuł, że nieznacznie się zarumienił. Przeczesał włosy dłonią i rozglądając się, dostrzegł kobietę, do której się uśmiechnął. - Wendy - rzucił na powitanie, kiedy była na tyle blisko, że mogła go już usłyszeć. - Zupełnie nie wiem, na co masz dzisiaj chęć, nie wybierałem więc żadnego miejsca - powiedział jeszcze i przepuścił ją w drzwiach, pozwalając, by we wszystkim dokonała wyborów.
Wendy, gdy tylko posługiwała się słowem pisanym - ubarwiała. Nigdy nie można było mieć pewności, że wszystko, co przedstawia w listach, to najczystsza prawda. Zwykle jej sprawozdania opierały się na prawdzie, ale Pierce wszystko wyolbrzymiała, wyginała na wszystkie strony, doprawiała odrobiną koloru i emocjami nie z tej ziemi - i jej mieszkanie przekształcało się w Krainę Czarów lub Nibylandię. Faktycznie ostatnie trzy dni prawie nie wychodziła z łóżka. Wstawała głównie do łazienki lub po herbatę, albo żeby otworzyć sowie okno. Niemniej nie przyrosła jeszcze do pościeli, a pierwsza wycieczka do salonu nie zakończyła się omdleniem. Powodem takiego stylu życia jednak rzeczywiście była wena. Nawiedził ją rozkoszny pomysł na powieść, w której młoda kobieta, właścicielka pięknej szklarni, oskarżona zostaje o zamordowanie swojej matki. Dowodem na to ma być pozostawiona na piersi denatki róża, identyczna, jak w hodowli panny Brenwell, a sytuacja zaczyna komplikować się w momencie, gdy znalezione zostają kolejne zwłoki. Wendy zwykle dzieliła się z Chrisem swoimi wierszami, a nie pomysłami na powieści, ale całkowicie wierzyła w jego gust. Miała też nadzieję, że wyciągnie z niego jakieś informacje na temat gatunków róż i prowadzenia szklarni. Już teraz zamierzała mu zasugerować, żeby zaczął pracę nad ilustracjami - nie mogła pozwolić, żeby taki talent się zmarnował i wciąż żałowała, że O'Connor nie pozwalał na rozsławianie swojego nazwiska. Często dostawała listy z pochwałami grafik i zawsze świerzbiły ją palce, by zdradzić, spod czyjej ręki wyszły. Wiedziała, że jeszcze go namówi, by nabrał na tym polu śmiałości. W przeciwnym wypadku zwyczajnie każe nadrukować na okładce jego personalia wielkimi literami i zmusi go, by oswajał się z prestiżem. Była do bólu punktualna, w zasadzie jak zwykle. Truchtając ulicą zerkała jeszcze co chwilę na zegarek, żeby mieć pewność, że się nie spóźni. Dwurzędowy, beżowy trencz miała rozpięty, nie dbając o zdrowie, butelkowozielona spódnica do połowy łydki wirowała wokół jej smukłych nóg jak w tańcu. Włosy wyjątkowo były w lekkim nieładzie, być może od wiatru. Miała swój urok, szczególnie w momencie, gdy posłała Chrisowi czarujący uśmiech. Naprawdę żałowała, że nie widują się częściej. Gdyby nie pracował w Hogwarcie, postawiłaby mu u siebie łóżko, żeby tylko mieć go pod ręką. - Cześć, Chris! Na Merlina, proszę cię, musisz zacząć wyrażać własne zdanie! - fuknęła na niego łagodnie. Uściskała go jeszcze krótko, zanim wsunęła się do środka kawiarni. Wiedziała, że Chris nie przepada za alkoholem i że raczej wybiera mniej eksponowane miejsca, więc ruszyła do zacisznego stolika w rogu sali. Zawiesiła płaszcz na oparciu i usiadła na krześle, lekko napięta z podekscytowania. - Co u ciebie? Jak się masz? Wiosna chyba dodała ci urody - roześmiała się ciepło, wyjmując z torebki oprawiony w skórę notes.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Koloryzowanie własnego życia nie było chyba tym, co Christopher sam by kochał, może z tego prostego powodu, że pod wieloma względami wolał po prostu prostotę. Nie oznaczało to jednak, że nie lubił czytać, bo sprawiało mu to całkiem sporą przyjemność, w końcu rozwijało to umysł, poszerzało horyzonty, a czasami, przynajmniej jemu, pozwalało żyć cudzym życiem, co również było przyjemne i dość ciekawe, a na parę godzin mógł przestać być sobą. Wolał jednak wracać do własnego ciała, do własnego świata, w którym nie było aż tak wielu komplikacji. Chociaż, oczywiście, prosto nie było z różnych względów. Domyślał się, że Wendy doskonale wie, co łączy go z Charliem, a raczej - co łączyło - ale sam nie chciał o tym mówić, tym bardziej że chociaż wyleczył się właściwie całkowicie z prawdziwie głębokiej miłości, to uczucie dalej się tliło, a on miotał się jak jakiś błędny ognik, nie mogąc sobie za nic w świecie znaleźć miejsca. Na dokładkę teraz... teraz wszystko zaczęło robić się problematyczne, jak w jednej z jej książek. Potrząsnął głową, bo to chwilowo nie było najważniejsze, a później uśmiechnął się łagodnie do kobiety, kiedy jak zawsze obuczała go, a on jak zawsze nie bardzo się tym przejął, bo oboje doskonale wiedzieli, że pewnych rzeczy nie dało się zmienić. Chris, kiedy chciał, był uparty jak osioł, potrafił również bawić się w rycerzyka, ale w końcu bycie Gryfonem ciągle go zobowiązywało, to miało się jednak we krwi. Na razie jednak, jak widać, spokojnie zajął miejsce przy stoliku, jaki wybrała i zsunął z ramion kurtkę z miękkiej skóry, a później podwinął rękawy flanelowej koszuli, którą na sobie miał. Raczej nie wyglądał zbyt elegancko, ale też nie wychodzili na jakieś niesamowicie ważne spotkanie, zakładał więc, że może nadal zachować swój dość swobodny styl, w którym czuł się najlepiej. Zerknął na notes, który wyjęła i uniósł lekko brwi, w geście niemego pytania, zastanawiając się, czy to jest to, co myśli, że jest, a potem zarumienił się lekko, gdy padły kolejne słowa. - Całkiem sporo pracy. Wiesz, zaczęła się wiosna i trzeba było zabrać się za rośliny, w końcu za chwilę zaczną wypuszczać liście, pierwsze kwiaty i nie można dopuścić do tego, żeby coś im się stało. Pisałem ci też, że zajmuję się teraz kółkiem zielarskim i w sobotę mieliśmy spotkanie... - powiedział, a później zarumienił się o wiele mocniej, zamrugał, odchrząknął i przesunął dłonią po karku, starając się skupić. - I mam nowego kota, w końcu przyszła na to pora, ale co zabawne, nie umiem jej w ogóle wymyślić imienia - rzucił więc, by pokryć czymś to swoje chwilowe zakłopotanie, a następnie spojrzał na Wendy z lekkim uśmiechem i skinął nieznacznie głową w stronę notesu. - Czy to jest powód twojego przyklejenia się do łóżka i zasuszenia jakiejś biednej rośliny?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Wendy O. Pierce
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : kilka piegów na ramionach, podłużna blizna na lewym przedramieniu i mnóstwo wdzięku
Artyści są trochę jak odrębny gatunek. I choć zwykle Wendy nie okazywała przynależności do niego, umiała ugotować sobie obiad, zamieść podłogę i rozmawiać o polityce, to skłonność do lekkiego ubarwiania rzeczywistości swoją fantazją była już cechą umieszczającą ją w tym specyficznym gronie twórców. Lubiła, gdy dzięki niej świat był bardziej kolorowy, a ludzie odrywali się od szarej rzeczywistości - a skoro jej leciutko naciągane historyjki były w tym szybsze, niż serwowanie pod nos książek i zmuszanie do lektury, nie wahała się ich użyć. Najważniejsze, że nikomu tym krzywdy nie robiła. Miała też dość wrażliwości, by wiedzieć, komu dostarczyć emocji i komu poprawić humor bajeczką o wybuchających skrzatach ogrodowych. I dość intuicji i inteligencji, by widzieć, co i dlaczego dzieje się z Chrisem. Nigdy jednak nie namawiała go do zwierzeń. Zresztą pewnie nie umiała mu za bardzo pomóc, dlatego po prostu służyła swoim towarzystwem i ciepłym słówkiem, gdy tylko miał na nie ochotę. Nigdy nie zwracała szczególnej uwagi na to, jak ludzie się ubierają, przynajmniej w tych niezobowiązujących sytuacjach. Gdyby umówili się w eleganckiej restauracji i ze sporym wyprzedzeniem, zerknęłaby na niego krytycznie - ale w tym wydaniu był po prostu jej Chrisem i nie wyobrażała go sobie innego. Ją za to czasem brano za dziwaczkę, która, zamiast podążać za bieżącymi trendami, korzystała z dorobku poprzednich epok i nie miała w szafie żadnej krótkiej spódniczki. Merlinie, gdyby miała oceniać ludzi po wyglądzie, chyba sama paliłaby się ze wstydu! - W sobotę mieliście spotkanie? Z kółkiem zielarskim? Sadzicie rośliny do miłosnych eliksirów? - zagadnęła niewinnie, lekko unosząc ciemną brewkę. Bystrym była stworzonkiem, zresztą - jego rumieńca i nerwów nie dało się nie zauważyć. - Kota?! Ooo, ja myślę o kocie... ale bym go pewnie zagłodziła - wykrzywiła lekko wargi i posmutniała na moment, ale szybko odzyskała wigor. - Nazwij ją Migotka! To takie... pozytywne, przyda ci się coś pozytywnego - zauważyła ciepło. Już, już miała mu odpowiedzieć, ale podeszła do nich kelnerka. Wendy zamówiła cytrynowy raj i, gdy tylko znów zostali sami, z dumnym uśmiechem uniosła notes. - Oczywiście! Trochę mi tej roślinki szkoda, potrzebuję jednak czegoś mniej wymagającego... Ale to nieważne. Posłuchaj, będę potrzebowała kilku ilustracji. Na pewno się ucieszysz, bo na jednej będzie szklarnia! Narysujesz mi szklarnię? Taką piękną i z mnóstwem róż? - poprosiła, podsuwając mu otwarty notes. Na stronie, którą mu pokazywała, sama dość koślawo nabazgrała kilkoma kreskami scenę, którą chciała zobaczyć w jego wykonaniu.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Świat artystów był na pewno fascynujący i było go miło podglądać, nieco z boku, nieco z daleka, ale jednocześnie nie do końca do niego należąc. Mimo wszystko jego miejsce znajdowało się pośród roślinności, co również mogło powodować, że był brany za dziwaka, w końcu nie każdy chciał spędzać czas w Zakazanym Lesie, czy w podobnych miejscach, a on czuł się tam doskonale. Brudzenie się ziemią, nawozami, tym wszystkim, co było potrzebne w pracach z kwiatami, ziołami i drzewami, nie było też z pewnością miłością większości ludzi, czy to czarodziejów, czy mugoli, choć oczywiście, ci pierwsi mieli możliwość wyręczania się zaklęciami i całą masą innych rzeczy. Christopher jednak tego nie lubił, wolał robić wszystko osobiście, jedynie w ostateczności sięgając do zaklęć użytkowych, które pomagały przenosić mu większe rzeczy albo dawały światło, gdy tego najbardziej potrzebował. Gdyby tylko wiedział, że Walsh porównuje go do bohatera jednej ze starszych bajek, z pewnością aż by parsknął, bo to wcale nie było tak, że jego świat znajdował się tylko w Zakazanym Lesie. Choć, oczywiście, tam czuł się najlepiej i najbezpieczniej. Być może podobnie było z Wendy, która dla przyjemności innych, ale pewnie również i siebie, lubiła ubarwiać rzeczywistość, bawiła się słowem, bawiła się światem, tak, by uczynić z niego co najmniej intrygujące i dość nietypowe miejsce. Nie przeszkadzało mu zupełnie to, jak się ubierała, jak się wysławiała, a już w ogóle nie przejmował się tym, że czasami pisząc do niego listy, nieco koloryzowała to, co się dzieje. Nie wiedział dlaczego, ale czasami Wendy kojarzyła mu się z minionymi epokami, jakby faktycznie wyskoczyła wprost gdzieś z filmów noire, a to dość mocno do niego przemawiało, chociaż oczywiście, sam należał znowu do innych miejsc, do innych światów i pewnie świetnie spełniałby się w dobie romantyzmu, z tymi swoimi uczuciami, z którymi nigdy nic nie dało się zrobić. Doceniał to, że kobieta nie wypytywała, bo mimo wszystko nie wiedział, jakby miał o tym mówić, teraz jednak sam odsłaniał się, jak jakiś ślimak, który przypadkiem zgubił skorupę. Nic zatem dziwnego, że ucieszyło go pojawienie się kelnerki, którą poprosił o Malinowy Chruśniak, a później ponownie skupił się na Wendy. - Nie. Przedstawiłem im słownik mojego dziadka i sprowadziłem wszystkie kwiaty, których do tego potrzebowaliśmy, wiesz, zaplotłem nawet wianek... - rzucił, a głos nieco mu na koniec zadrżał, znowu się zarumienił, ale potem prędko skupił się na reszcie, rzucając jeszcze, że kota na pewno nie zagłodzi, bo ten będzie za głośno miauczał jej nad uchem i musiałaby zasnąć snem Śpiącej Królewny, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, co się dzieje. Zaraz po tym skupił się na podsuniętym przez nią notesie i uśmiechnął się ciepło na widok szkicu, jaki przygotowała. - Opowiesz mi o tym coś więcej, czy na razie to jedna wielka tajemnica i mam się skupić na tym, że potrzebujesz róż? Swoją drogą, jakich? Wnioskuje z twojego rysunku, że chodzi o, nazwijmy je, klasyczne róże, a nie alpejskie, czerwonawe, damasceńskie albo gęstokolczaste - powiedział, nie mogąc się powstrzymać i aż parsknął na siebie, kiedy zaczął wymieniać niemalże automatycznie poszczególne gatunki, które kojarzył. To było dość absurdalne, bo Wendy na pewno nie miała pojęcia, o czym do niej mówi, ale jednocześnie, ciekaw był, czy ją to zainteresuje. Wyciągnął do niej rękę, czekając na to, aż poda mu jakiś ołówek, żeby mógł zacząć rysować.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Wendy O. Pierce
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : kilka piegów na ramionach, podłużna blizna na lewym przedramieniu i mnóstwo wdzięku
Wendy potrzebowała tej jego względnej normalności. Lubiła jego spokój, lubiła gdy opowiadał o roślinach, choć sama dziesięć razy się zastanawiała przed włożeniem ręki w ziemię do kwiatków, a pająki jak najszybciej przenosiła różdżką za okno. Pewnie gdyby nie znała Chrisa, przerażałoby ją to bardziej - jako zupełnie obce. Na szczęście światy ludzi, których poznajemy, przenikają się z naszym światem i nieco go zmieniają. Dzięki temu panienka Pierce, choć pewnie nie czułaby się najbezpieczniej w Zakazanym Lesie (w szkolnych latach unikała go jak ognia), nie była przywiązana do swojego fotela i nie wychodziła z domu w sterylnym kombinezonie i rękawiczkach. Świadomość, że istnieją ludzie, co więcej - zna tych ludzi, którzy chociażby, jak Chris, nie mają problemu z brudzeniem się ziemią i usuwaniem insektów z roślin, sprawiała, że łatwiej jej było otwierać się na świat i odrywać od tego swojego ciasnego półświatka, wracać do rzeczywistości. W swoim niedopasowaniu do dzisiejszych czasów byli razem. Może właśnie dzięki temu rozumieli się lepiej. Z tym, że Wendy, w przeciwieństwie do niego, miała mały problem z okazywaniem uczuć. Momentami zastanawiała się, czy w ogóle jest w niej jeszcze coś głębszego. Umiała być radosna, kokieteryjna, znudzona, wściekła - ale gdy musiała uzewnętrznić się z miłością czy smutkiem, blokowała się i albo chowała za nieśmiałością, albo za obojętnością. Ewentualnie pozostawała tak samo słodka i wesoła, mimo że w oczach błyszczało coś dziwnego. Na szczęście dziś nie musiała się z niczym ukrywać. Mogła skupić się na Chrisie, którego własne emocje chyba trochę dręczyły. - Wianek? - uniosła lekko brwi. - Och, Chris... Ale cieszę się, że masz to kółko. Co tam mówiło o skrytej miłości? Akacja? - zagadnęła niewinnie, żeby upewnić się co do słuszności swoich przeczuć. Troszkę się martwiła, bo wiedziała, jak potrafi człowieka wymęczyć nieodwzajemnione, zranione lub tajone uczucie. Miłość w ogóle potrafi być destrukcyjna, wbrew wszelkim pozorom. Rzuciła zaraz lekko, że w takim razie się nad kotem zastanowi, choć chyba nie miała do tego głowy i pewnie szybko przeszedłby jej zapał. - Hmm, wiesz, Chris, chodzi o ładne róże. Mogą być dama... no, te przedostatnie, albo jakiekolwiek - wyjaśniła wesoło i sięgnęła do torebki, by zaraz podać mu ołówek. Idealnie zaostrzony. - A które są najładniejsze twoim zdaniem? - spytała jeszcze, chwilę patrząc na jego dłonie. Poprawiła się na krześle. - Młoda dziewczyna hoduje rośliny, przede wszystkim róże. Ma lekki konflikt z matką. Znalezione zostają zwłoki tej matki, a na jej piersi róża, co rzuca cień podejrzeń na naszą bohaterkę. Dlatego te róże mogą być jakieś bardziej wyjątkowe. Bardziej charakterystyczne - zasugerowała, przyglądając się temu, co rysował.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Przebywanie z innymi było czymś nie tylko przyjemnym, ale również, w gruncie rzeczy, pouczającym. Tak, jak ona czerpała od niego wiedzę i w gruncie rzeczy oswajała się z pewnymi rzeczami, tak i on zyskiwał coś nowego. Jego horyzonty siłą rzeczy się poszerzały, ale jak widać, pewnych rzeczy nie był w stanie przeskoczyć, jak chociażby chwalenia się własnym nazwiskiem i mówienia wprost, że potrafi rysować. Na niektóre rzeczy było trzeba czasu, trzeba było zmian i doświadczenia, a mijające lata coraz bardziej mu to pokazywały. Wiedział również, że na pewne rzeczy zamykał się całkiem niepotrzebnie, bo te okazywały się być tak naprawdę całkiem przyjemne i miłe, gdyby się nad tym zastanowić. Weźmy, chociażby takie latanie, które po ostatnim treningu Gryfonów okazało się być całkiem ekscytujące. Może nie sama gra, może nie walka o kafla i to wszystko, co się z tym wiązało, ale sam lot, wyścig, możliwość gwałtownych skrętów, było w tym coś nieco niebezpiecznego, coś, co pod pewnymi względami mogło przypominać mroki Zakazanego Lasu, to zaś, jak łatwo się domyślić, przemawiało do Christophera. I, chociaż pewnie złośliwi twierdziliby co innego, z tym wszystkim nie miał nic wspólnego Walsh. Jeśli zaś idzie o emocje, to nie lubił ich okazywać, ale nie umiał inaczej. Właściwie wszystko dało się z niego wyczytać, zawstydzenie, zachwyt, gniew, to wszystko było po prostu podane na tacy, widoczne jak na dłoni, nie dało się tego w żaden sposób pominąć, nie dało się udawać, że się tego po prostu nie widzi. Nic zatem dziwnego, że Wendy szybko dostrzegła, jak mężczyzna wije się niczym jakiś piskorz, nie do końca umiejąc sobie znaleźć miejsce, bo chociaż kółko było dla niego czymś przyjemnym, czymś miłym, to jednocześnie wiązało się z pewnym spotkaniem, które miało miejsce później. Odetchnął, starając się skupić na tym, co kobieta ma do powiedzenia, a temat ten, mimo wszystko, był dla niego przyjemny. Zarumienił się jednak lekko, kiedy wspomniała o wianku. - Wiesz, ćwiczę przed świętami - rzucił, ni to poważnie, ni to żartobliwie, ale widać było, że trochę się chyba zawstydził, aczkolwiek nie uważał tego za coś złego i zamierzał się tego trzymać. W końcu wianki i dawanie kwiatów mężczyźnie nie było niczym złym, dla niego zaś właściwie całkowicie normalnym i naturalnym, więc nie chciał na ten temat dyskutować. - Tak, akcja to skryta miłość. Szykujesz się do jakichś świątecznych wyznań? - spytał, starając się wyraźnie wymknąć z tego tematu, który mimo wszystko wypłynął i wił się wściekle, starając się odwrócić karty, co jeszcze wyraźniej pokazywało, że coś jest na rzeczy, aczkolwiek nie umiał sam nawet powiedzieć - co. Uśmiechnął się, jednak kiedy rzuciła, że cieszy się, że prowadzi to kółko. - Nie mam pojęcia, czy sobie poradzę, czy jakoś dłużej będą mnie słuchać, czy skończę jak ci wszyscy nauczyciele, którzy pozwolili sobie wejść na głowy - przyznał całkiem szczerze, uśmiechając się do niej lekko, ale później już zamilkł, słuchając jednocześnie tego, co chciała mu przekazać. Zarys powieści. Jego oczy błysnęły lekko za szkłami okularów, wyraźnie był zaciekawiony tym, co Wendy ma do powiedzenia, a skoro mówiła przy okazji o różach, to istniało duże prawdopodobieństwo, że będzie w stanie jej w tym wszystkim pomóc. Kwiaty to w końcu była jego domena, a jeśli szukała czegoś wyjątkowego, mógł jej tego dostarczyć. Odebrał od niej ołówek, podniósł notes i wziął się do szkicowania. - Niektórzy twierdzą, że istnieje koło dwustu gatunków róż, więc masz w czym wybierać. Jeśli chcesz czegoś wyjątkowego, można upierać się na róże jadalne, ale nie sądzę, żeby były tak rozpoznawalne. Część róż wygląda tak - powiedział i podniósł notes, by pokazać jej szkic kwiatu, który wyglądał dokładnie, jak kwiat głogu. - Wątpliwe, jeśli chodzi o to, że ktokolwiek z czytelników będzie wiedział, o co chodzi. Odmiany szlachetne są raczej powszechnie znane i w dużej mierze... różnią się dla laika kolorem. Róże damasceńskie mają jednak inną budowę kwiatu, mówi się, że są pełne, mogą mieć różną barwę, ale rzadko spotyka się ich białą odmianę - dodał, starając się w tym czasie narysować omawiany kwiat z pamięci, co oczywiście nie było aż tak proste, ale chciał przedstawić jej w zarysie, o czym mówi.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Wendy O. Pierce
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : kilka piegów na ramionach, podłużna blizna na lewym przedramieniu i mnóstwo wdzięku
Byli od siebie niemal zupełnie różni. Gdyby Wendy na kartkach swojego notesu stworzyła dwie postacie takie, jaki oni sami - na pewno nie przypadłyby sobie do gustu, ba - unikałyby siebie nawzajem jak ognia. On uwielbiał naturę, ona nie była z nią szczególnie blisko, on uwielbiał latać - ona uciekała od miotły, ona piła alkohol - on wolał herbatę, z jego twarzy można było czytać jak z otwartej księgi - a ona pozostawała zewnętrznie jedynie okładką. Nigdy sobie chyba nie wyobrażała, że w kimś właśnie takim znajdzie przyjaciela. Tym jednak, co ich połączyło, była chyba po prostu wrażliwość. Oboje przelewali swoją na papier, choć w różny sposób - ona w formie wierszy, a on w formie rysunków. Życie, na szczęście, pociągało za sznurki zupełnie inaczej, niż Wendy w swoich powieściach, i dzięki temu panienka Pierce wymieniłaby Chrisa na liście ludzi, bez których nie wyobraża sobie rzeczywistości. Dawno już obalono teorię, że przeciwieństwa, a przynajmniej te charakterologiczne, się przyciągają. Nic jednak nie może podważyć teorii, że się dopełniają - i razem potrafią stworzyć dużo lepszą całość. - Ja? Świątecznych wyznań? Och, co ty. Jedyne, co mogę wyznać, to to, że zapominam opuszczać klapę w toalecie. Musiałam ją tak zaczarować, żeby sama się opuszczała - zaśmiała się radośnie i lekko wzruszyła wątłymi ramionami. I tak oto temat jej bogactwa duchowego został chyba ucięty. Miłość? Plecenie wianków? Szanowni państwo, wianek to ona może upleść na pogrzeb. Postanowiła jednak chwilowo Chrisowi odpuścić i przestać drążyć w poszukiwaniu powodu jego zawstydzenia. Potrzebował oddechu. - Poradzisz sobie - odparła po prostu z krzepiącym uśmiechem. Nie był tym typem, któremu uczniowie wchodzą na głowę i robią mu wszystko na złość. Miał w sobie za dużo delikatności i łagodności, by mógł się z czymś takim spotkać. Zaraz jednak słuchała go już z uwagą, oddychając zapachem herbaty, która gdzieś w międzyczasie pojawiła się na ich stoliku. Na jej twarzy malował się wyraz niemal dziecięcej, rozbrajającej ciekawości. Kiwała głową ze zrozumieniem, jak uczennica z pierwszej ławki. - Wyglądają ładnie. Takie białe byłyby ciekawe. Biała róża jako symbol czystej miłości... - jej oczy błysnęły, jakby właśnie przez tę ciemną główkę przemknęło coś genialnego. Zachowała to jednak dla siebie. - Niech będą damasceńskie. Ale chciałabym, żeby pojawiły się też ich inne kolory, choć nie tak licznie. Mogą być też inne rośliny, jakieś pnące? Żeby to miejsce, ta szklarnia, było takie... bogate. Inne ilustracje za to będą bardzo minimalistyczne, prawie chłodne - dodała. Równie dobrze mogłaby podsunąć mu same gotowe opisy wydarzeń i poprosić o ilustracje, ale lubiła z nim pracować i go słuchać. - Chris, sansewieria da radę żyć bez mojej pamięci, prawda? - spytała nagle ni z tego, ni z owego. Cała Wendy.
jeszcze raz przepraszam za obsuwę <3
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Życie pisało różne, niejednokrotnie dziwne scenariusze i Chris zdołał się z tym już pogodzić, nawet nie chciał się spierać w tym temacie, bo naprawdę wiedział, że to, co w powieściach, nie zawsze sprawdzało się w realnym świeci i dokładnie na odwrót. Faktycznie różnili się z Wendy nieprawdopodobnie wręcz mocno, ale lubił z nią przebywać, uwielbiał jej słuchać i w pewien sposób - kochał to, jaka była. Oczywiście, nigdy nie mógłby pokochać jej miłością wielką i romantyczną, ale tęsknił za nią, brakowało mu jej, kiedy wędrował po Europie, szukając odpowiedzi na to, kim właściwie jest i czego chce od swojego życia. Lubił dostawać jej listy, wiadomości, lubił doszukiwać się prawdy w tym, co mówiła i bawił się niejako jej anegdotkami. Być może ona z kolei doceniała jego łagodną obecność i niesamowitą cierpliwość do wszystkiego, co robiła, w końcu chyba jeszcze nigdy się nie pokłócili. Nie był zresztą typem człowieka, który kochał jakieś szarpaniny, któremu zależało na wylewaniu jadu albo robieniu czegoś podobnego i ktoś musiał naprawdę go rozgniewać, żeby zaczął z nim drzeć koty. Wendy zaś nie zaliczała się do tej kategorii, chociaż czasami zastanawiał się, czy nie należałoby przełożyć jej przez kolano, żeby w pewnym sensie się ocknęła. Był jednak jakiś nieopisany urok w tej jej nieco eterycznej istocie, która zdawała się gdzieś wymykać, robiąc to z gracją, jaką mimo wszystko Chris skłonny był przypisywać prawdziwym łowczyniom męskich serc z minionych już epok. - Chciałbym zobaczyć, jak opisujesz to kwiatami, naprawdę - powiedził i zaśmiał się z niedowierzaniem, jednocześnie kręcąc głową na znak, że jeśli to prawda, to musi chyba się do niej wybrać i zobaczyć to na własne oczy. Rozluźnił się nieco, kiedy przestała dopytywać, ale mimo wszystko rumienił się nadal, nieznacznie, zastanawiając się przy okazji, czy jego bukiet zostanie w ogóle rozczytany. Minęło już kilka dni i panowała w tym zakresie cisza, liczył zatem na to, że Walsh po prostu uzna to za prosty rewanż z jego strony. Co, na Merlina, podkusiło go, żeby zacząć jednak układać dla niego wiadomość? Żeby zdradzać mu te wszystkie sprawy, które kryły się gdzieś głęboko w jego sercu? Nie wiedział, co mu strzeliło do głowy i chyba nawet nie powinien się nad tym zastanawiać, chyba nie powinien do tego wracać, miał zresztą coś, na czym powinien się skupić, więc powrócił do sprawy róż, również nie orientując się, kiedy pojawiła się herbata. Odchrząknął lekko. - Dobrze, zatem białe. Można do nich dodać przekornie bardzo mocnych kolorów, nie mdłych, jak herbaciane, ale choćby purpurową, będzie teoretycznie przytłaczała coś delikatnego, jeśli ci się to podoba. Mówiąc o pnących roślinach, masz na myśli również róże, czy chcesz dobrać coś innego? Bo jeśli to ma być coś z innej półki, to muszę zastanowić się, co dobrze by się z nimi komponowało. Wiesz, że najczęściej tworzy się po prostu rosaria. Chyba że chcesz, żeby ta szklarnia była przy okazji prawdziwym ogrodem, z ukrytymi ławkami, czy czymś takim? - powiedział na to, spoglądając uważnie na Wendy i czekając na jej ostateczną decyzję, bo miał w głowie kilka pomysłów, ale żeby dobrać idealny, musiał zrozumieć dokładniej jej wizję i zamysł. Potrzebował po prostu czegoś, co w pełni będzie napędzało jego wyobraźnię w tej dokładnie chwili. Trzeba przyznać, że pytanie kobiety nieco wybiło go z rytmu i aż zamrugał, poprawiając okulary. - Sansewieria? Tak. Niektórzy uważają, że to żelazne rośliny, bo naprawdę trudno je zabić, nawet jeśli o nich nie pamiętasz - przyznał z lekkim uśmiechem.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Wendy O. Pierce
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : kilka piegów na ramionach, podłużna blizna na lewym przedramieniu i mnóstwo wdzięku
Gdyby jej zaproponował przełożenie przez kolano, pewnie by prychnęła, roześmiała się i uciekła, chichocząc, że jest niepoważny. Zresztą - nawet gdyby udało mu się zrealizować ten plan, to pofukałaby tylko na niego i nie zmieniłaby się ani trochę. Taka już była - czasem zbyt dojrzała, czasem zbyt dziecinna, na pewno dość szczególna, ale nikomu tym nie szkodziła. Ona za to, gdyby tylko nie była taka wiotka, sama wlepiłaby mu klapsa na rozpęd, żeby wziął życie w swoje ręce, pozbył się wstydu i otworzył. Niestety, a może na szczęście, żadne jeszcze nie zdecydowało się na tak radykalne kroki. W przeciwnym wypadku mogliby faktycznie wreszcie nieco popsuć swoje relacje. A na razie mogli spokojnie kochać się jak przyjaciele i nie próbować się zmieniać - co w tych czasach wydaje się dość rzadkie i wyjątkowo cenne. Wendy mogłaby zużyć metry papieru, by wypisać wszystkich ludzi, którzy próbowali na nią wpłynąć i ją zmienić według własnego gustu i zasad. Przy każdej pozycji postawiłaby też krzyżyk, sygnalizujący, że ich wysiłki poszły na marne. Miała dość siły charakteru, by kształtować się sama lub poddawać wpływowi bieżących wydarzeń, a nie jakichś tam... głupków. To wszystko było takie skomplikowane, że aż zakręciło jej się w główce. Ona, niestety, odróżniała róże, tulipany, lawendę, stokrotki, niezapominajki, fiołki, akację, bratki... i jeszcze najzwyklejszą paproć i bluszcz. I może jeszcze kilka bardziej magicznych gatunków, i kilka jeszcze bardziej pospolitych. Chwilkę milczała, patrząc w notes i powtarzając sobie w myślach to, co powiedział. Przynajmniej pamięć miała dobrą i umiała to sobie jakoś poukładać. Zawsze była pełna podziwu dla ludzi, którzy rozróżniali rośliny, a szczególnie drzewa. Sama rozpoznawała najbardziej charakterystyczne liście, a to, co miało igły, nazywała choinką, choć teoretycznie widziała, że nie są takie same. Z ziołami w doniczkach też miewała problemy. Jeśli nie pachniały miętą, to nie wiedziała, czym były. Powinna zapisać się na jakieś nauczki do Chrisa. - Mogą być purpurowe. Może właśnie białe i purpurowe, ale z przewagą białych. I, hmm... możemy zrobić ogród. Tak! Mogą być jakieś ukryte ławeczki, ukryte lampiony... Chciałabym, żeby to było po prostu piękne miejsce. Tajemnicze, ale ciepłe, wciągające. Żebyś mnie nim zainspirował. Myślałam o dość pospolitej szklarni, ale już rozbudziłeś moją wyobraźnię, widzisz? - roześmiała się ciepło i łagodnie poczochrała jego włosy, z taką siostrzaną czułością. Najwyraźniej jej powieść nadal była szkicem, który należało odpowiednio rozciągnąć i udekorować, zanim przerodzi się w coś poważnego - a Chris, jak zwykle, miał poważny udział w procesie twórczym. - Uff, to dobrze. To sobie kupię. Zabiłam mojego storczyka, usechł cały... a nie chciałam - wyjaśniła z lekkim zawstydzeniem, zakładając za ucho kosmyk włosów. Dobra w zabijaniu była tylko na kartkach książek. W rzeczywistości nawet zaniedbanie roślinki było dla niej zbyt obciążające emocjonalnie. Z Wendy co do jednego można było mieć pewność - na pewno nie zostanie się przez nią zamordowanym. Prędzej sama by się zamordowała. Teraz na przykład prawie się poparzyła, próbując napić się zbyt gorącej herbaty.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Tak naprawdę nie chciał zmieniać jej na siłę, w ogóle nie chciał, by była kimś innym, ale w pewien sposób martwił się o to, jak się miała, czy na pewno to, jak żyła, było dla niej takie dobre. To była zwyczajna troska i nic więcej, więc pewnie gdyby tylko dostrzegł, że coś się z Wendy dzieje, to zacząłby drążyć temat, dopytywać i szukać właściwych rozwiązań. Chociaż oczywiście, czasami go złościła, czasami miał ochotę porządnie nią potrząsnąć, ale domyślał się, że ona również nie raz i nie dwa miała chęć przywalić mu prosto w ten głupi łeb. Miała na pewno wiele powodów do tego, by przypomnieć mu, że nie ma robić z siebie ani ofiary, ani rycerzyka na białym koniu, ale pomimo tego, jak to wszystko się toczyło, pomimo tego, że czasem załamywali nad sobą ręce, jak widać nadal siedzieli przy jednym stoliku i całkiem spokojnie, przyjaźnie rozmawiali. Chociaż Christopher domyślał się, że swoim gadaniem o kwiatkach na pewno miesza jej w głowie, bo to nie była wiedza, jaką mogła się w pełni poszczycić. Mógł jej jednak spokojnie pomagać, mógł nawet dokładnie opisać, jak zajmować się konkretnymi roślinami, gdyby chciała to poruszyć w książce, by przypadkiem nie doszło do tego, żeby napisała jakieś bzdury. Był jednak pewien, że Wendy zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. - W takim razie musisz mi dać trochę czasu, żebym zastanowił się, jakie inne rośliny pasowałyby do rosarium. Mam nadzieję, że nie potrzebujesz tego na już? - powiedział i uśmiechnął się do niej lekko, a kiedy rozczochrała mu włosy, przybrał taki wyraz twarzy, jakby był naprawdę rozczulony jej gestem i coś w tym było. Zaraz jednak sam nieco przeczesał ciemniejsze kosmyki, by ułożyły się tak, jak chciał i zapytał jeszcze, gdzie ten ogród w szklarni ma się znajdować. Czy to gdzieś w miasteczku, czy może jednak w posiadłości poza resztą zabudowań? - Storczyk? Wiesz, że wbrew powszechnej opinii to są dość trudne do utrzymania kwiaty? Niesamowicie kapryśne, nie znoszą niektórych miejsc, wolą inne, za dużo wody je niszczy, ale podobnie jest ze słońcem. Nie każdy też będzie kwitł i znam ileś wersji na temat tego, jak należy o nie dbać... Tak, sansewieria będzie lepsza - rzucił, spoglądając na nią nieco uważniej i bliski był rzucenia jakiegoś prawdziwego wykładu na temat tego konkretnego gatunku, ale Wendy o to nie prosiła i na pewno nie chciała o tym teraz słuchać, skoro dyskutowali na temat róż, a co za tym idzie, również na temat fabuły jej kolejnej powieści. Chris nie umiał sobie wyobrazić jej słowami, ale potrafił wyobrazić sobie niektóre rzeczy oczyma, co pozwalało mu na przenoszenie tego na papier, a jeśli dobrze coś rozumiał i postrzegał, to w dużej mierze był w stanie rysować to z pamięci, aczkolwiek, wiadomo, musiał się bardziej starać, jeśli chciał naprawdę osiągnąć w tym wszystkim zadowalający go poziom. - Co powiesz na to, żeby biała róża damasceńska była schowa w ogrodzie? Wyjątkowa, w miejscach, do których trudniej podejść - rzucił w końcu, lekko się rumieniąc, bo nieco pchał się jej w fabułę, czy coś podobnego, ale coś mu przyszło do głowy. Zaczął szkicować niską ławkę, ukrytą w czymś w rodzaju wykuszu w murku. Chciał nad tym umieścić pnące rośliny, które mogłyby swobodnie pełnząć również po pergolach, które zostałyby tutaj dodane, a na boku, na oddzielnych grząkach, chciał umieścić wyjątkowe róże, być może oświetlane w jakiś specjalny sposób. Lampiony? Czemu nie, pasowałyby nawet do szklarni, mogły mieć odpowiednio dobrane szkło, by rzucać właściwe barwy na całą okolicę.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Wendy O. Pierce
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : kilka piegów na ramionach, podłużna blizna na lewym przedramieniu i mnóstwo wdzięku
Wendy doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może na niego liczyć w kwiatowych (i nie tylko) kwestiach. Kiedyś cały wieczór dopytywała go o wszystkie szczegóły dotyczące karmazynowego szeptnika, aż zaczął przysypiać w fotelu, a na zegarku wybiła czwarta nad ranem. Przykryła go wtedy kocem i wyszła po cichu, zadowolona z siebie, entuzjastyczna i zainspirowana. Bywało też zupełnie odwrotnie - że jego rozmyślania o roślinach sprawiały, że to ona zaczynała ziewać i podejmować się prób dyskretnej zmiany tematu. A czasem to ona go zanudzała, mówiąc bez ładu i składu o Szekspirze, Byronie i Youngu, posługując się narracją tak luźną, że gdyby ktoś jej monologi spisywał i wysyłał w odpowiednie miejsca, trafiłaby na oddział psychiatryczny. A czasem nadawali na dokładnie tych samych falach i korzystali wzajemnie ze swojej wiedzy maksymalnie. Tak było dziś, zresztą - byłoby dziwnie, gdyby któreś z nich zaczęło przysypiać w kawiarni. Do nużących rozmów bardziej nadawało się domowe zacisze. Zapewniła go gorąco, że na jego odpowiedź i rysunki może czekać choćby do końca życia, bo wszystkie sprawy przemijają szybciej, niż literatura i nie ma co spieszyć się z jej tworzeniem. Opowiedziała też o swojej wizji domu potencjalnej morderczyni, o żelaznej bramie, pustych połaciach ziemi dookoła i zacisznym lasku, w którym można ukryć albo zwłoki, albo skarb. I dodała, że absolutnie nie musi się hamować, może pozwolić się ponieść wyobraźni i stworzyć prawdziwie królewską szklarnię, a ona stworzy wokół niej zgrabną obudowę słowa. - Czyli mój mord na storczyku nie jest bardzo bezwzględny ani dziwny... To dobrze. To znaczy - szkoda, że już po nim, ale dobrze, że to nic nadzwyczajnego. Poproszę cię o pomoc, gdy będę kupować sansewierię. Pomożesz mi wybrać, prawda? I przesadzić, i narysujesz w kalendarzyku, kiedy i ile podlewać. I znajdziesz jej miejsce u mnie. Prawda? - upewniła się, wyraźnie czując ulgę. Kilka razy bawiła się w hodowanie kwiatków bez jego pomocy i zawsze kończyło się to ich uschnięciem lub zgniciem. Raz jeszcze biedny kwiatek wypadł z balkonu, bo nie obciążyła doniczki, a silny wiatr ją przewrócił i sprawił, że roślina wylądowała na twardym bruku i została zdeptana i zmasakrowana. Chyba wtedy Wendy czuła największy smutek, bo poza tym naprawdę dbała o swojego zielonego podopiecznego. Początkowo nie odpowiedziała, tylko przysunęła sobie do niego bliżej krzesło, by patrzeć, co rysuje i co właściwie ma na myśli. Wypiła jeszcze trochę herbaty, dmuchając na nią uprzednio. I choć nie była szczególnie entuzjastyczna wobec jego pomysłu, na widok powstającego szkicu oczy jej rozbłysły, a w wyobraźni miało miejsce coś niemal na kształt eksplozji. Już czuła, co Chris stworzy, i wiedziała, że musi mieć tę ilustrację w swojej książce. - Tak, niech tak będzie! Chris, wiesz, że mógłbyś namalować taki obraz? Z takim widoczkiem? I dostałbyś takie pieniądze, że nie musiałbyś jakiś czas nawet kiwać palcem - roześmiała się ciepło. Naprawdę wierzyła w jego talent, była jego fanką i uważała, że Chris powinien ujawnić się szerszej publice... Ale była zupełnie bezradna wobec jego uporu i wzbraniania się przed sławą, a nawet choćby sławką.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Właściwie to Chris nie miałby chyba nic przeciwko takiemu spokojnemu po południu, czy nawet nocy, gdzieś w domu, kiedy rozmawialiby o wszystkim i o niczym. Był również ciekaw, jak Wendy po prostu się ma, jak się czuje i czy przypadkiem nie wpakowała się w jakiś nieszczęśliwy romans, ale nie zamierzał jej wypytywać o to na środku kawiarni, bo to na pewno nie było miejsca na takie intymne rozmowy. Pod pewnymi względami troszczył się o nią w sposób naprawdę braterski, chociaż oczywiście, nigdy nie zamierzał się bić z jakimiś jej chłopakami. Ostatecznie bowiem to była jej sprawa, z kim się umawiała, to ona decydowała, czy chce się z kimś rozstać, czy może jednak łączyć z tą osobą przyszłość. Nie mógł, pod tym względem, wchodzić w jej buty, nie mógł zupełnie zachowywać się, jak jakiś skończony szaleniec. Zresztą, co on właściwie mógłby powiedzieć, skoro sam siedział w całkiem eleganckim bagnie? Uśmiechnął się lekko na jej zapewnienia, a później wysłuchał tego, co miała mu do powiedzenia, jednocześnie starając się dobrze sobie wyobrazić to, o czym mówiła. Nieco tajemnicze miejsce, ale nie chciał nadawać mu z miejsca nuty niebezpiecznego obrazu, bo to po prostu było aż nazbyt oklepane. Potrzebował do tego powiewu jakiejś świeżości, a cudowny ogród w szklarni, był naprawdę dobrym rozwiązaniem. Rzucił jeszcze, że w takim razie warto może dodać elegancką, zaciszną ścieżkę, która będzie prowadziła do tego rozarium, żeby wszystko się pięknie komponowało, a gdzieś w tle, faktycznie, pozostawał lasek, o którym mówiła Wendy. W sam raz, żeby go do czegoś wykorzystać. Kto wie, czy nie kryły się w nim również jakieś niebezpieczne stworzenia, o których kobieta na razie nie wspominała, bo jeszcze nie przyszło jej to do głowy. - Pomogę, nie masz się czego obawiać. Pamiętaj tylko, że potrafią naprawdę sporo urosnąć - powiedział jeszcze na to, obiecując jej również kalendarz, dodając, że może powinien jej zafundować coś, co będzie na nią krzyczało w odpowiednich dniach, by na pewno nie przegapiła tak ważnej chwili, jak moment napojenia biednego kwiatka. Wybrała całkiem nieźle, bo te akurat rośliny umiały sobie radzić w skrajnych warunkach, ale oczywiście, wszystko miało również granice wytrzymałości, nic zatem dziwnego, że nawet te kwiaty w pewnym momencie odmawiały dalszego rozwoju. To było jednak pośrednie zaproszenie do Wendy, więc Christopher cieszył się z tego jeszcze bardziej, wiedząc, że będą mogli całkiem przyjemnie spędzić ten czas. Pomyślał też o tym, że mógłby przynieść jej jakieś inne kwiaty, ale lepiej nie, w końcu musiała od czegoś zacząć, jeśli naprawdę chciała, żeby w jej domu pojawiła się jakaś roślinność, inna niż sztuczna albo ta na kartach książek. - Chyba widziałem błysk w twoim oku? - rzucił trochę rozbawiony, kiedy usłyszał entuzjazm w jej głosie i odłożył na bok ołówek, po czym napił się herbaty, kiedy Wendy zaczęła mówić dalej. Zarumienił się lekko na jej słowa, bo znowu wracali do tematu, który poruszali już wielokrotnie, a kobieta świetnie sobie radziła z kolejnymi podchodami, starając się przepchnąć swoje uwagi w sposób, którego teoretycznie nie zauważy. Chris był ciekaw, które z nich pierwsze znudzi się tą niekończącą się przepychanką. - Mogę namalować go dla ciebie, gdybyś chciała. Albo po prostu kwiecisty ogród z tymi gatunkami, których mowa pasuje do ciebie - odparł na to prosto, ale całkiem szczerze i z ciepłem w głosie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you