Kawiarnia idealna dla pasjonatów kawy i dobrej muzyki. Od razu gdy wejdziesz do Oazy poczujesz się spokojny i odprężony. W powietrzu unosi się cudowny zapach świeżo zmielonej kawy. Małe, okrągłe stoliki z ciemnego drewna zwrócone są ku tyłowi kawiarni gdzie znajduje się mała scena dla ewentualnych muzyków chcących jeszcze bardziej umilić czas spędzony w tym miejscu. Wokół pomieszczenia stoją beżowe sofy, a najwięcej przy scenie, dla tych, którzy wolą wygodnie usiąść i posłuchać muzyki niż siedzieć przy stoliku. Dla pragnących napić się czegoś mocniejszego w mniejszym, oddzielnym pomieszczeniu widnieje barek, który obsługuje pewien młody, przystojny barman. W Oazie można spokojnie usiąść, pomyśleć, spotkać się z przyjaciółmi, napić się wielu rodzajów kaw i zjeść deser. Przydymione światło nadaje pomieszczeniu jeszcze bardziej specyficzny nastrój. Gdy już tam wejdziesz nigdy nie będziesz chciał wyjść.
Cóż, pewnie za jakiś czas coś natchnie Wendy, żeby go zaprosić do siebie, opić zbyt długo parzoną herbatą i nakarmić domowymi, trochę suchymi ciastkami, które trzeba będzie moczyć w mleku, żeby przełknąć. Na razie musiała jednak choć częściowo wyczerpać swoją wenę, zamknąć kilka bieżących spraw, napisać do matki, zorientować w rzeczywistości - potem najprawdopodobniej tak, jak co jakiś czas - wpadnie na pomysł zorganizowania nocowania, podczas którego zdążą się wygadać i prawie udławić jakimś kawałkiem tynku, który wpadnie do masy na ciasteczka, a Wendy pokaże mu na wizzbooku przystojnych facetów, których ostatnio poznała. Potem podejmą się kilku prób zdublowania szczoteczki do zębów, a na dobranoc panienka Pierce pobrzdąka Chrisowi na pianinie i wreszcie oświadczy, że pada z nóg, a potem teatralnie padnie. Takie ich wspólne wieczory miały mnóstwo uroku i prawdopodobnie Wendy podświadomie za czymś takim tęskniła - ale chwilowo nie miała głowy, by to sobie uświadomić. Wendy od dziecka marzyła o małym, domowym, doniczkowym ogródku - ale chyba jeszcze nie dorosła, żeby to marzenie zrealizować. Prawdopodobnie jednak za kilka lat, a może nawet za kilka miesięcy, dzięki Chrisowi będzie mogła hodować coś więcej, niż tylko sansewierię. Może faktycznie powinna jednak zmienić zainteresowanie na zwierzęta? Chris miał rację, że głodny kot przynajmniej by miauczał. Głodna roślinka pozostanie milcząca. Dochodząc do wniosku, że wrażenia słuchowe w tej kwestii są silniejsze niż wzrokowe, powiedziała mu, że chyba sama sprawi sobie jakąś przypominajkę, bo tak będzie bezpieczniej. Kalendarzyk mógłby do niej nie przemawiać wystarczająco, zresztą - mogłaby zapomnieć o jego istnieniu, choć teoretycznie pamięć miała fantastyczną. Posłała mu czarujący uśmiech. On zawsze zauważał, kiedy jej oczy błyszczały, kiedy bladła, kiedy gasła, kiedy zaczynała zaciskać pięści... Ona też była wyczulona na jego gesty, choć nie zawsze uświadamiała mu, że je widzi. Jej uśmiech stał się czuły i nieco protekcjonalny, gdy tak jej się wywinął z kwestii obrazu. - Możesz namalować. Powieszę go w salonie i wszystkim będę opowiadać, jaki to artysta - roześmiała się ciepło i cmoknęła go w policzek, zanim wrócili do pracy. Omówili jeszcze cztery inne ilustracje, mniej skomplikowane, utrzymane w bardzo minimalistycznej konwencji, w międzyczasie domawiając drugą herbatę. Robiło się ciemno, gdy się rozeszli. Ściskając go na pożegnanie, Wendy zapewniła, że odezwie się lada moment - i że zawsze myśli o nim ciepło. Ciągle mu o tym przypominała, ale były to najszczersze przypomnienia na świecie.
/ztx2
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Niewątpliwym był fakt, że tegoroczny pobyt w murach Hogwartu dobiegał końca. Minął czas egzaminów, uczniowie odreagowali stres podczas balu i jedynie kwestią czasu było, by każdy spakował swój kuferek i pojechał w swoją stronę. Doireann musiała zrobić jednak jeszcze jedną rzecz, przed wsadzeniem siebie w pociąg i powrotem do dom; potrzebowała bowiem zakupić nową różdżkę tak szybko, jak tylko mogła. Nie mogła pozwolić na to, by dziadkowie dowiedzieli się, że poprzednia okazała się najwyraźniej na tyle zrozpaczona częstotliwością używania, by postanowić dokonać swojego żywota i eksplodować. I chociaż czas ją naglił, a odwlekanie zakupu na coraz to późniejszy czas jedynie wzmagał stres u Puchonki, tak dziewczyna postanowiła kontynuować swój samosabotaż. Słuchając rady pewnego ślizgońskiego półwila, postanowiła zrobić coś, na co ona miała ochotę. A chciała zjeść okrutnie słodkie ciastko i zapić je tak gorzką herbatą, jak było to tylko możliwe. Nie skierowała więc swoich kroków ku wnętrza sklepu z różdżkami Jordana Sandersona. Przeszła koło witryny obojętnie, jakby istnienie tego miejsca w ogóle jej nie interesowało, po czym pewnym krokiem zaszła do kawiarni. Po krótkiej chwili spędzonej przy ladzie, ruszyła w stronę jednego z siedzeń znajdujących się w pobliżu okien. Na stole postawiła zieloną herbatę oraz szarlotkę, która wręcz tonęła pod warstwą "dodatkowej" bitej śmietany. Było jej całkiem dobrze. Klimat Solace był uspakajający i senny, a pozostali goście zachowywali się tak cicho, że z łatwością można było zapomnieć o ich istnieniu. Doireann wbiła swoje spojrzenie w okno, obserwując (chociaż bez większego zaangażowania) mijających ją przechodniów. Jeśli zaś zaistniała szansa, że udało się jej dojrzeć znajomą sobie osobę, to zapewne spróbowała złapać jej uwagę; może machając, może ostrożnie stukając palcem w szybę.
Życie niczym pustynny piasek przelatywało Olivii przez palce, tak samo jak czas spędzony w Hogwarcie; po pięknej wiośnie nie było już żadnego śladu. Ostatnie płatki kwiatów opadły ustępując miejsca owocom, powietrze pachniało wodą i słońcem miast słodką wonią roślin, niewątpliwie nadeszły te miesiące, które zwiastowały lato, a to wiązało się ze zmianami, których będzie świadoma dopiero we wrześniu. Nim jednak nastanie ten czas gotowa była stawić czoła chwili obecnej, nierozerwalnie związanej z beztroską i zabawą. Lubiła wypady do Hogsmeade, był to dobry sposób by się zrelaksować od nadmiaru nauki, pobyć z przyjaciółmi, w końcu spędzić czas gdzie indziej niż między ścianami i regałami szkolnej biblioteki czy zamkowych murów. Nawet ona miała świadomość, że czasem dobrze jest oderwać się od nadmiaru obowiązków, dać odpocząć zmęczonemu umysłowi i tak zwyczajnie pobyć trochę na świeżym powietrzu czy też napić się piwa kremowego w ulubionym pubie. I gdy w końcu przyszła taka możliwości, bez zbędnych protestów, ale z ogromnymi chęciami ruszyła drogą prowadzącą od Hogwartu do niewielkiej, czarodziejskiej wioski, która podczas jej pierwszego pobytu w tym miejscu zrobiła na niej tak wielkie wrażenie, że ciągle o nim pamiętała. Opuszczając Miodowe Królestwo w zębach trzymając jedną z kwaśnych żelek, skręciła w boczną uliczkę, z której dobiegła słodki zapach ciastek wymieszany z drażniącą wonią kawy. Instynktownie zatrzymała się, oblizując malinowe usta z drobin kwaśnej posypki, jaka się na nich osadziła, kiedy do jej uszu dobiegł dźwięk stukania w szybę. Obróciła głowę napotykając spojrzenie znajomej Puchonki, której uśmiech od razu odwzajemniła, machając dłonią. Widząc zapraszając gest, bez wahania przekroczyła próg kawiarenki, poprawiając materiał zwiewnej sukienki . - Cieszysz się ostatnimi dniami w pochmurnej Szkocji? - zapytała zamiast ograniczać się do prostego powitania, a szeroki uśmiech nie schodził z ust brunetki. W miłym geście przytuliła koleżankę, tym samym na krótko odciągając jej uwagę od zamówionego ciastka. Oczywiste patrząc na słoneczną pogodę panującą za oknem ciężko było doszukiwać się chociażby pojedynczej chmury, niemniej ta część kontynentu słynęła z tego, że większość dni była pochmurna i deszczowa.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Natknięcie się na Olivię było czymś, co dobry dzień zmieniał w dzień wspaniały; zwłaszcza, jeśli wciąż czuło się ciężar zmęczonych powiek po wielonocnym maratonie uczenia się do egzaminów. Doireann czuła, że nigdy nie odeśpi tych wszystkich poranków, które witała wraz z podręcznikami do eliksirów. - Próbuję. W końcu zostawiam pochmurną Szkocję dla deszczowej Anglii. - Odparła z uśmiechem, zamykając Gryfonkę w krótkim uścisku; chociaż i tak odrobinę długim, jak na swoje standardy. Przemawiała za tym pewna nostalgia - bo w końcu mogą nie zobaczyć się przez najbliższe tygodnie, a czas na wylewne pożegnania i zapewnienia o pisaniu listów był coraz bardziej ograniczony. I chociaż bez wahania zastąpiłaby ten ciepły, letni dzień w Szkocji na tydzień nieprzerwanego deszczu w Anglii (byleby jak najdalej od Hogwartu), tak Callahan wolałaby nie zamieniać na nic. - Mają wspaniałą zieloną herbatę. - Oznajmiła, kiedy jej przyjaciółka całkowicie wyswobodziła się w uścisku. Olivia mogła zaś wiedzieć jedno; Doireann nie chwaliłaby byle przeciętnej herbaty. - Zamówić ci? Jeśli dziewczyna wyraziła taką wolę, to bez wahania ruszyła ku ladzie, by zamówić dla niej napar - jakiegokolwiek by sobie nie życzyła - by po chwili wrócić do stoliku z naczyniem. Jeśli zaś chciała załatwić to sama, bądź w ogóle nie miała ochoty, by cokolwiek zamawiać, Doireann usiadła na swoim miejscu. Czegokolwiek jednak Olivia by nie wybrała, Sheenani przez chwilę przyglądała się jej w znajomym milczeniu, które oznaczało, że zbierała się w sobie, by coś z siebie wykrztusić. W końcu westchnęła, poprawiła się na krześle i nieznacznie pochyliła w stronę Gryfonki. - Ja... prawie zawaliłam eliksiry. I wiem, że miałam podejść do zaklęć, ale nie stchórzyłam. - Podzieliła się pierwszym ze zwierzeń, spoglądając na przyjaciółkę znad ciastka. - I myślałam, że będziesz na balu. Trochę się rozglądałam, ale nigdzie cię nie widziałam. - Powiedziała to takim tonem, by jak najbardziej podkreślić, że sama poszła na bal, co do tej pory nigdy nie miało miejsca, i najpewniej chciałaby poświęcić temu trochę uwagi.
- Tak, to rzeczywiście ogromna zmiana - stwierdziła, słysząc odpowiedź padającą z ust przyjaciółki. Starała się zachować przy tym powagę, jednak rozbawienie malujące się na twarzy Olivii uniosło lekko kąciki malinowych ust. Z radością przyjęła prosty gest, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że trwał odrobinę dłużej niż zazwyczaj. Miała trochę inne podejście, w które wkradało się znacznie mniej melancholii; nie była do niej przyzwyczajona. Wszakże Callahan zawsze starała się znaleźć plusy sytuacji, niezależnie od tego w jak ciemnych barwach mogła się malować. Z punktu widzenia prawa czarodziejów były już na tyle dorosłe, że nic nie stało na przeszkodzie, by mogły się wzajemnie odwiedzić, a w dodatku intuicja Gryfonki podpowiadała, że Sheenani - podobnie, jak ona - nie odpuści szkolnego, wakacyjnego wyjazdu. Te zawsze były ciekawym urozmaiceniem edukacji w Hogwarcie i niosły ze sobą doświadczenia, których dziewczyny w ich wieku łaknęły. Oczywiście zamierzała zapytać Puchonkę o to, ale to za chwilę. Obecnie skupiała się na herbacie, którą, kiedy została jej zaproponowana, przyjęła z uśmiechem, potakując przy tym głową. Pojedyncze kosmyki włosów opadły jej na twarz, lekko łaskocząc w policzek i szyję, dlatego przeczesując je palcami, zaczesała do tyłu, zajmując wolne miejsce przy stoliku przy którym siedziała Doir. Cierpliwość nie była cechą z której Liv słynęła, dlatego kiedy dostrzegła u Sheenani znajomy wyraz twarzy, mimowolnie uniosła prawą brew w pytającym geście, wiedząc, że dziewczyna chce się z nią koniecznie czymś podzielić, chociaż nigdy nie przychodziło jej to łatwością. - Prawie a zawalić to znacząca różnica - szepnęła również lekko pochylając się w jej kierunku. - A w dodatku eliksiry to bardzo ciężka dziedzina - dodała, wiedząc o tym z własnego doświadczenia. Brak talentu do ich warzenia mocno rzutował na stosunek Oli do tego przedmiotu, chociaż ostatecznie w tym roku z okropnego stał się znośny, a to za sprawą czasu jaki mu poświęciła i uporu, by udowodnić, że poradzi sobie bez pomocy kogoś innego. Zaraz temat ich rozmowy zszedł na bal, co wywołało na twarzy Oli lekki grymas,a następnie chwilową refleksję i szok. - Ty i bal?! - głos dziewczyny podniósł się o jedną oktawę, co wywołane było zaskoczeniem. Skupiając się na tym, zupełnie zapomniała wyjaśnić dlaczego sama się tam nie pojawiła, chociaż zamierzała. - Przegrałaś jakiś zakład?
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Z początku Doireann chciała skupić się właśnie na dziedzinie eliksirów. Kojarzyła się jej z chemią; a ten mugolski przedmiot lubiła i rozumiała naprawdę dobrze. Okazało się jednak, że profesor Dear, ani żaden z jej poprzedników, nie rozpatrywał sztuki ważenia eliksirów w sposób, w jaki patrzyliby na nią zwykli naukowcy. Nie trzeba było wiedzieć, jakie glicyna błyskawiczna, figa abisyńska i żądło żądlibąka miały w sobie substancje i jakie reakcje pomiędzy nimi zachodziły; ważne było to, że odpowiednio uważone mogły wywoływać euforię. Dziewczyna czasami myślała, że magia opiera się głównie na osiągnięciu celu, bez zadawania zbędnych pytań i prób zrozumienia procesu. Pokiwała więc głową, dając znać Olivii, że absolutnie się z nią zgadza. Zostawiła jednak temat egzaminów - bo to nie na nim od początku chciała się skupić. Słysząc tę specyficzną nutę w głosie Gryfoniki, wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się niezręcznie. - To nie tak. - Chwyciła filiżankę w dłonie i uniosła ją na wysokość swoich ust; czuła, że musi się za czymś schować. - Kiedyś siedziałam sobie z Drakem przy kamiennym stole i dołączył do nas jego znajomy. Potem wpadłam na Eskila nad jeziorem, a on… W sumie to mnie nie zaprosił, tylko powiedział, że z nim pójdę. - Wzięła łyk herbaty. Wyglądała trochę, jakby wciąż potrzebowała zapewnienia, że siedemnastolatka może pójść na bal z jakimś chłopakiem. Znała swoją przyjaciółkę na tyle, by i bez patrzenia we wnętrzności martwego ptaka i daru jasnowidzenia mogła przewidzieć, że nie zostanie przez nią zganiona za coś, co chociaż trochę przypominało randkę. - Tylko… bogowie, Olivio. Myślałam, że spędzę wieczór siedząc przy stole i nic się nie wydarzy. A urządziliśmy sobie bieg od lochów, po trzecie piętro, po drodze zahaczając o jakąś znikającą jadalnie, w której eksplodowała mi różdżka. - Westchnęła, odstawiając porcelanę na talerzyk. Naczynie było zdecydowanie zbyt małe, żeby móc schować za nim coś więcej, niż nos; rumieniec zaś dumnie wkroczył na jej twarz, obwieszczając Gryfonce, że pewne rzeczy się wydarzyły. Na nieszczęście Doireann, klimat tamtego wieczoru zdążył już opaść, toteż nieco trzeźwiej patrzyła na swoje - bądź co bądź - niegroźne, adekwatne do wieku zachowanie. - To było przedziwne. Po chwili zreflektowała się, że mówi o sobie, na dodatek bez większego składu, toteż potarła twarz dłońmi, odetchnęła głębiej i posłała Olivii przepraszające spojrzenie.
Olivia w przeciwieństwie do przyjaciółki wolała trzymać się z dala od eliksirów, traktując je jak zło koniecznie - podobnie jak naukę latania na miotle. Obecnie miała trochę inny stosunek do tego przedmiotu, choć wciąż nie kojarzył się jej z niczym przyjemnym; zapach spalonych włosów, sadz na twarzy, której ciężko się pozbyć i przypalone czy poplamione ubrania nadające się jedynie do śmieci. Tylko wrodzony upór, jakim charakteryzowali się wszyscy Callahanowie sprawił, że nie poddawała się, mimo przeciwności. W dodatku miała swój własny cel o którym nie rozpowiadała głośno, ale do niego dążyła, zaciskając za każdym razem zęby, kiedy stawała przed kociołkiem z wywarem; cud, że jeszcze ich nie straciła. Odetchnęła z ulgą, choć Doireann nie była tego świadoma, kiedy temat egzaminów zszedł na dalszy plan, nie chciała zaprzątać sobie nimi głowy, skoro postawiona została ostania kropka na kawałku pergaminu. Bal kończący obecny rok szkolny wydawał się ciekawą myślą przewodnią ich rozmowy, chociażby z tego względu, że pojawienie się na nim Puchonki było zaskakujące; ta raczej stroniła od tego typu imprez. Liv rozpierała ciekawość co też się takiego wydarzyło, że Sheenani podjęła się takiego wyzwania, a po chwili - kiedy z ust dziewczyny popłynęły wyjaśnienia - sprawa była jasna. Zapewne ku zaskoczeniu Doireann, brunetka roześmiała się. Oczywiście wyjście na bal z chłopakiem u boku było jak najbardziej naturalne, wręcz oczekiwane, podobnie, jak cała reszta, której doświadczyła Puchonka dlatego Oli nie miała zamiaru tego w żaden sposób krytykować. Cieszyła się, ze szczęścia przyjaciółki, bo ta na taką wyglądała. - Eskil to... w zasadzie nie wiem, jak go opisać - zaczęła mówić, biorąc głębszy wdechy, by ostatecznie z pewnym zrezygnowaniem wypuścić zalegające w płucach powietrze. Potrzebowała chwili na znalezienie odpowiednich słów, ale nic górnolotnego nie przychodziło jej do głowy. Miała do czynienia ze Ślizgonem - poznała jego ciemniejszą naturę, która prześladowała ją w głupich snach, ale wiedziała, że potrafi być także uroczy; był półwilem, jak mogło być inaczej?! Do tego wychowanek Salazara, a do tych chyba wszystkie dziewczyny - poza nią! - miały słabość. - No, jest szalony, więc nie dziwię się, że nie mogłaś narzekać przy nim na nudę - odpowiedziała, wcześniej upijając dwa łyki herbaty, której słodycz lekko pieściła kubki smakowe na koniuszku języka; oblizała malinowe usta. - Ale co w związku z tym wszystkim? - zapytała, nie wiedząc do czego ta zmierza - Przecież to dobrze, że fajnie się bawiłaś. Taki jest urok młodości, a ty w końcu zaczęłaś z niego korzystać! Jestem dumna - oznajmiła, szczerząc się.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Callanhanowski upór był czymś, czego zdecydowanie brakowało w rodzinie Sheenani. Ten pseudoirlandzki, czystokrwisty ród zapierał się jedynie w rasistowskich i antymugolskich przekonaniach, oraz decyzjach, których podjęcia można było poważnie żałować. Czego jednak można było się spodziewać po ludziach, którzy przez całe pokolenia nawet nie wpadli na pomysł, by wystawić nos poza czarodziejski świat? Doireann faktycznie była mocno zaskoczona śmiechem przyjaciółki. Przez parę uderzeń serca wpatrywała się w nią z pewną dozą niepewności. Wystarczyła tylko jedna niespodziewana reakcja, by brunetka zaczęła kwestionować wszystko, co do tej pory powiedziała, razem z tuzinem innych rzeczy, które wciąż cisnęły się jej na usta. No, Olivia miała rację. Nadawała się jedynie do obśmiania; bo co to za bieganie po korytarzach? W jej wieku? Powinna wiedzieć, że zachowywanie się jak roztargnione dziecko już jej nie przystoi. Podobnie włóczenie się po nocy, nawet tej młodej, po jakiś opuszczonych pomieszczeniach z chłopakiem, który bezpardonowo proponował jej obściskiwanie się. Sheenani gotowa była okryć się hańbą, zgolić włosy i zamknąć się w jakimś klasztorze; na szczęście przypomniała sobie, że Liv nie należała do grupy osób, które na niepowodzenia swoich znajomych zareagowałyby salwą śmiechu. Nie wyglądała też… wrednie. Ona przecież nigdy nie wyglądała wrednie. Olivia wyglądała na cudownie rozpromienioną i może nawet zadowoloną; to zaś skutecznie pomogło na pochmurność czarownicy. Napięcie zaczęło więc powoli znikać z twarzy i ramion Puchonki - i gdy uleciało już całkowicie, dziewczyna cicho westchnęła, zgrywając się ze stwierdzeniem, że "Eskila niełatwo jest opisać". Doireann wiedziała, że Clearwater potrafił być czarujący i samym spojrzeniem sprawiać, że dziewczęce kolana się uganiały (nawet jej własne, do tej pory nigdy niezachwiane urokiem jakiegokolwiek chłopaczka). Podobnie zdawała sobie sprawę z tego, że jego nieprzewidywalne zachowanie mogło mieścić się w pewnej definicji szaleństwa. Miała za to szczerą nadzieję, że usłyszy o nim… coś innego? “Eskil to ten chłopak, który lubi maliny”. Albo… “W sekrecie szydełkuje”. - Och. - Westchnęła krótko na wzmiankę o tym, że Liv jest z niej dumna. I chociaż nie skomentowała tego w żaden inny, bardziej rozbudowany sposób, tak bez przeszkód można było poznać, że te słowa zrobiły na niej wrażenie. Brązowe oczy Puchonki stały się nieco większe, robiąc tym samym więcej miejsca dla kłębiących się łez wzruszenia. W wyrazie swojej wdzięczności podsunęła w stronę Gryfonki jeszcze nienapoczęte ciastko. - Ja chyba… Sama nie wiem, co o tym myśleć. W jedną chwilę stało się tyle nowych rzeczy, że... Jak mam rozumieć jakąś relację, którą ktoś nazwał adopcją? - Westchnęła, przenosząc spojrzenie z przyjaciółki, na filiżankę. Jej mimika ponownie zdradzała, że myśli, by dodać coś jeszcze. - Zwłaszcza, jeśli chłopak wcześniej chce, żebyś go karmiła, tańczyła z nim, a potem cały czas lądujecie sobie w objęciach?
W żadnym wypadku swoją reakcją nie chciała urazić Puchonki, a tym bardziej wzbudzić w niej zwątpienia we własne czyny i towarzyszące im emocje; te według Liv były wręcz wskazane. Ile można było tkwić w skorupie, którą stworzyło się pod presją rodzicielki? Oczywiście Callahan nie mogła powiedzieć, że ci jej byli idealni; jedne co dawali swoim dzieciom to zakrzywiony obraz związku oraz bycia rodzicem. Niemniej mając starsze rodzeństwo Olivia nie była aż tak bardzo skrzywdzona, posiadała minimalne pojęcie o tym, czym jestem poczucie bezpieczeństwa i miłość - wiele w tej kwestii zawdzięczała Boydowi. Poprawiła się na krześle, czując pewien dyskomfort zanim Sheenani zrozumienia czym tak naprawdę wywołane było jej rozbawienie. Gryfonkę nawet ogarniać zaczęły wyrzuty sumienia, ale ostatecznie widząc malujące się na twarzy przyjaciółki zrozumienie, wyszczerzyła się jeszcze bardziej. Niestety nie potrafiła znaleźć słów, które w pełni oddałyby eskilową postać; sama zbyt dobrze go nie znała - ot, łączyło ich tylko kilka sytuacji, które nie miały głębszego znaczenia w życiu żadnego z nich, ani też nie pozwoliły rozwinąć się tej relacji. Z tego też powodu łatwiej Liv było skupić się na tym, co czuła w związku z przekroczeniem przez przyjaciółkę pewnych granic. Wszakże Doireann słynęła z tego, że w przeciwieństwie do niej stawiała kroki ostrożnie, kilka razy musiała przeanalizować sytuację - ustalić wszystkie za i przeciw, dlatego tak wyjątkowe było to, że tym razem pozwoliła sobie na spontaniczność. Słuchając jej kolejnych słów przygryzła mocniej dolną wargę, zyskując tym kilka sekund, by przyswoić usłyszane informacje, ale czy wiedziała jakiej odpowiedzi udzielić? Zawsze uważała się za osobę, która nie tylko zna się na ludziach,ale również relacjach damsko-męskich, niemniej sytuacja z Maxem uświadomiła jej, że wcale tak nie jest. Mogła więc doradzać przyjaciółce? - Może po prostu się tym baw i zobacz do czego cię, czy też was to zaprowadzi? - zapytała, jakby z pewną niepewnością w głosie. Ułożyła dłonie na blacie stołu, nerwowo wygładzając leżący na nim materia; westchnęła - Wybacz, że nie mogę doradzić ci czegoś bardziej w stylu "idź w to całą sobą", bo ludzie są tylko ludźmi. Mogą nas zawieść lub zwyczajnie porzucić, chociaż ciężko określić dlaczego. Czasem niektóre rzeczy są jedynie chwilą,a uczucia też ulegają zmianom. - oznajmiła mało optymistycznie, a uśmiech który jeszcze przed chwilą rozpromieniał twarz Liv, znikł. Relacja z Solbergiem mocno się na niej odbiła, ale wciąż skutecznie unikała tego tematu; ogólnie rozmowy o uczuciach były dla niej trudne. - A co czujesz ty? Jaką radę dałabyś w takim przypadku swojej przyjaciółce? - spojrzała na nią pełna ciekawości malującej się w niebieskich tęczówkach. Dodatkowo zastosowanie odwróconej psychologii wydawało się umiejętnym zagraniem, które jednocześnie nie wymagało od Oliv zwierzeń, na które nie czuła się gotowa, choć ewidentnie zamiana w podejściu dziewczyny była widoczna.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Olivia, w oczach swojej przyjaciółki, była osobą ciepłą, wyrozumiałą i łagodną. Na dodatek, pomimo pewnego ogólnego roztargnienia, kiedy już się z nią rozmawiało, to z łatwością można było odczuć, że faktycznie jest się słuchanym. Dlatego też Doireann zakładała ze stuprocentową pewnością, że dziewczyna zna się na ludziach, jak nikt inny. Nie do końca była świadoma sytuacji z Maxem; a nawet jeśli najmniejsze strzępki informacji obiły się o jej uszy, to na pewno nie nadszarpnęło to tego, w jaki sposób postrzegała swoją przyjaciółkę. Mimo tego, propozycja zabawy ową relacją była nieco nietrafiona, na dodatek przedstawiona przez Liv w mało przekonujący sposób, to i tak postanowiła się nad nią zastanowić. Tak pewnie byłoby najłatwiej - stwierdzić, że żyje się raz i robić, cokolwiek się chciało. Mogłaby jeszcze ściąć włosy, pofarbować je na jakiś nietuzinkowy kolor, kupić spodnie z dziurami na kolanach i zacząć się garbić. A, jak powszechnie wiadomo, pomiędzy taką nieokiełznaną swobodą, a narkotykami, nastoletnią ciążą i mieszkaniem pod mostem z szemranymi typami był zaledwie mały kroczek. Zachowanie Olivii sprawiło, że Doireann przez chwilę przypatrywała się jej w milczeniu. Przygasła. Jej przyjaciółka wzięła i przygasła, a ona sama nie wiedziała, co powinna była z tym zrobić. Katastrofalna wizja pójścia na żywioł nie budziła w niej aż tak skrajnych emocji, jak nagłe uczucie, że musiało się wydarzyć coś, co skutecznie zdzierało uśmiech z twarzy Callahan. Postanowiła jednak na razie nie schodzić na ten temat i odpowiedzieć na zadane pytanie. Może… Obie potrzebowały tak sobie pogdybać? - Gdybyś była na moim miejscu, to pewnie rozebrałabym ci wszystko na czynniki pierwsze. - Wyciągnęła przed siebie palec, pozwalając sobie na zdjęcie odrobiny bitej śmietany z ciasta i skosztowanie jej. - To chłopak był czarujący, czy tylko wieczór? Czy nazwanie relacji, w jakikolwiek sposób, cokolwiek w ogóle znaczy? - Wzruszyła lekko ramionami i oblizała palec. - I czy w ogóle… czegoś w związku z tym chcesz? Można w końcu spędzić miło czas, a potem wrócić do domu i już więcej się na tym nie zastanawiać. Ale można też mieć jakieś oczekiwania, no nie? - Doireann zamilkła na chwilę, dając sobie czas do namysłu. Próbowała chociaż na chwilę nie być dla siebie tak surową; bo skoro dawała innym przyzwolenie na popełnianie różnych “błędów”, to czysto teoretycznie mogłaby rozważyć własną sprawę w nieco bardziej litościwy sposób. - Chyba... Mogłaby ucieszyć mnie perspektywa takiej przyjaźni? - Spojrzała na Liv, doszukując się w jej postawie zgody. Chwilowe poczucie lekkości - bo w końcu można się przyjaźnić, bez wyobrażania sobie zaraz jakiś bardziej skomplikowanych zażyłości - dość szybko ustąpiło miejsca ogromnej fali zażenowania. Poczuła się, jak nieporadne dziecko, które nie potrafiło decydować o najprostszych rzeczach. - To... Olivio. - Odkaszlnęła cicho w pięść, tym samym starając się dać znać, że można przestać rozmawiać o Eskilu, jej samej i tym, co jej niedoświadczona, przerażona głowa zrobiła ze zwykłym i miłym wieczorem. - Dlaczego nie widziałam cię na balu?
W rzeczy samej Olivia była dokładnie taka, w jaki sposób postrzega ją przyjaciółka, nawet jeśli bagaż doświadczeń który nosiła na plecach sprawiał czasem, że zwyczajnie uginała się pod jego ciężarem, nawet jeśli rzadko to okazywała; nie lubiła kiedy ktoś się nią przejmował. Niemniej nie urodziła się w zbyt szczęśliwej rodzinie, chociaż na rodzeństwo nie mogła narzekać - była ich spora gromadka, ale to było najlepsze co spotkało ją w życiu. Nie miała przed sobą szerokich perspektyw, bo jej nazwisko nie znaczyło nic ani w świecie mugoli ani czarodziei. W dodatku charakteryzowała się lenistwem, a więc cel jaki sobie postawiła w życiu nie był tak realny, jak wizja, że skończy podobnie do swoich rodzicieli, a ci wciąż ją o tym zapewniali. Jednym na czym się znała to ludzie, tak przynajmniej było do czasu, bo obecnie miała co do tego ogromne wątpliwości. Z tego też powodu nie miała pojęcia, co powinnam zrobić Doireann. Bawić się tym, co przynosiło życie? Przecież wiedziała, że nie było to w styl Puchonki, a jednak ich wiek rządził się swoimi prawami. Kiedy jak nie teraz powinny tworzyć niezapomniane wspomnienia, nie zaprzątając sobie głowy tym, co będzie później? Niestety, konsekwencje istniały i zawsze w końcu dopadały człowieka,o czym Liv przekonała się na własnej skórze. Z drugiej strony nie chciała zniechęcać Sheenani jeśli malowała się przed nią wizja interesującej znajomości, której następstwem mógł być jej rozwój. Warto było zdobyć doświadczenie czy to warząc kolejne eliksiry, czy brać udział w szkolnym balu. Olivia wychodziła z założenia, że niezależnie od tego, co dzieję się w ludzkim życiu to zawsze człowiek czegoś się uczy. Rzeczywiście to w jakim sposób Callahan się zachowała i sprzeczność tego co mówiła mogły budzić pewien niepokój. W rozmowie na temat Eskila i Doireann nie czuła się pewniej niż sama Puchonka. Nie wiedziała czego można spodziewać się po Ślizgonie, który kreował się na zupełnie inną osobą niż był; zupełnie jakby miał kilka twarzy lub zakładał maski. Z jednej strony żartował i miał odpowiedź na wszystko, natomiast z drugiej skrywał w sobie wrażliwego chłopca, nieco zbuntowanego przeciwko światu. Wypuściła z ust powietrze po wypowiedzeniu ostatniego, przekładając dłonie ze stołu na swojej uda; zacisnęła je w piąstki, czując narastającą nerwowość. Była okropną przyjaciółką. Wbiła paznokcie w skórę, robiąc w niej małe ranki. Dlaczego nie potrafiła pomóc osobie na której jej zależało? Ignorując delikatnie pieczenie uśmiechnęła się, kiedy Sheenani zabrała głos, zadając jakże trafne pytania. -Więc teraz odpowiedz na te pytania: To chłopak był czarujący, czy tylko wieczór? Czy nazwanie relacji, w jakikolwiek sposób, cokolwiek w ogóle znaczy?I czy w ogóle… czegoś w związku z tym chcesz? - powtórzyła za nią, nieco się dzięki temu rozluźniając, bo wydawało się, że weszły na odpowiednie tory,zaraz jednak Doir zmieniła temat, na co Oliv zareagowała lekkimi grymasem, szybko zasłaniając się filiżanką z herbatą. - Perspektywa przyjaźni z kimś zawsze jest ciekawa, bo wtedy masz kogoś z kim dzielisz nie tylko czas, ale również troski i radości. Ważne jest,by kogoś takiego mieć - dopowiedziała jeszcze, zanim na dobre zaczęły rozmawiać o balu. -Miałam tam być - przyznała, a wiedząc podejrzliwe spojrzenie przyjaciółki dodała -Naprawdę! - brzmiała szczerze, nawet jeśli głos uniósł się jej o oktawę. - Ubrałam nawet sukienkę,ale ostatecznie poszłam na spacer po błoniach, nocą wyglądają równie pięknie, co niebezpiecznie. No co? - zapytała na koniec, nie rozumiejąc wyrazu twarzy Puchonki.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Doireann przypatrywała się to swojej przyjaciółce, to ubywającej w filiżance herbacie, słuchając, jak jej własne pytania rozbrzmiewają w cudzych ustach. Miała ochotę poderwać się z miejsca, rozłożyć dramatycznie ręce i oznajmić wszem i wobec, że “nie wie już nic, a wraz z Eskilem zapomniała już nawet podstaw z matematyki i teraz chyba mogłaby się położyć i umrzeć, bo więcej już nic nie wymyśli”. Nie pozwoliła sobie jednak na tak nagłe reakcję. Miała już za sobą trochę spontaniczności, której wynikiem były problemy z zasypianiem - bo cały czas wracała do tamtych wydarzeń, myśląc, analizując i rozgrzebują każdy najmniejszy szczegół. - Tutaj wszystko jest takie czarujące, a ja chcę się wyspać. - Mruknęła, nie siląc się nawet na weselszy ton. Pomału zaczęła dochodzić do wniosku, że może lepiej byłoby udawać, że pewne rzeczy nie miały miejsca. Emocje zostaną, roztrzęsienie sytuacją też, ale sam przebieg wieczoru można było spakować do pudełka i wrzucić do tej zakurzonej, ciemnej komnaty w swoim umyśle, do której nie zaglądała od lat. Pudełko z napisem “Miałam randkę i nie wiem, co z tym zrobić” wyglądałoby groteskowo obok “Matka pozwoliła mnie torturować”. Gdyby nie dzielący je blat, zapewne byłaby w stanie zauważyć sposób, w jaki Liv raniła swoje nogi. Byłaby przerażona takim odkryciem, jednak zachowałaby pewnie na tyle trzeźwy umysł, by coś z tym zrobić. Nie krzyczeć, nie prawić kazań, a… Po prostu przytulić? Zapytać, co się dzieje? Na razie Sheenani rejestrowała jedynie grymasy, której nijak nie pasowały do Olivii-Słoneczka. Starała się je zapamiętywać i próbować ułożyć z tego jakiś większy obraz - cokolwiek, co pomogłoby zrozumieć, z czego owe zachowanie wynika. Martwił ją ten niewypowiedziany smutek, zesztywnienie jej ramion i nieco zbyt płochliwy wzrok. Kiedy więc usłyszała, jak Callahan spędziła swój wieczór, spojrzała na nią tak, jakby przyznała się jej, że ktoś ją nadał, wyciął nerkę i złożył w ofierze samemu Belzebubowi. - Błąkałaś się całkiem sama po błoniach? I to nocą? - Powtórzyła cicho, pochylając się w jej stronę. Bez zastanowienia można było stwierdzić, że z ich dwójki to właśnie Gryfonka była odważniejsza; Puchonka jednak wierzyła w zasady i to, że nie przestrzeganie ich może prowadzić do rzeczy tragicznych. - Dlaczego?
Nie przypuszczała, że to właśnie Eskil stanie się powodem rozterek jej przyjaciółki, jednocześnie zmuszając ją do tak poważnych analiz, które odbierały jej spokojny sen. Niewątpliwie Ślizgon oddziaływał na innych; sama nawet stała się jego "ofiarą", niemniej nie sądziłam by wobec Doireann miał jakieś niecne zamiary. - W zasadzie to był tylko jeden wieczór, tak? - zapytała, a Puchonka zauważyć mogła, jak twarz Liv zmienia wyraz pod wpływem myśli, która pojawiła się w jej głowie. Sama miała okazję przeżyć kilka takich "wyjątkowych" momentów i choć początkowo- jak typowa romantyczka, chociaż nie przyznawała się do tego, że nią jest - również się nad nimi rozpływała, poddając analizom to, co się wówczas działo z czasem zrozumiała, że większość była tylko ulotną chwilą, którą teraz mogła jedynie miło wspominać. Nie niosły za sobą niczego więcej; oczywiście cichy głosik błądzący pod kopułą czaszki nie powstrzymał się przed komentarzem, że sama na to nie pozwoliła. - Myślę, że warto podejść do tego ze zdrowym dystansem, nie obiecywać sobie za wiele, ale i nie przekreślać tego, co już miało miejsce - dokończyła swoją myśl, poprzedzoną pytaniem, które od razu wymalowało na twarzy Puchonki zniecierpliwienie oraz nieme pytanie "do czego zmierzasz" w jej ciemnych oczach. - Doireann Sheenani, po prostu przestań to rozkładać na czynniki pierwsze, bo niezależnie od tego do jakich wniosków dojedziesz to nie jesteś w tym sama. - dodatkowo poczuła przyjaciółkę może niezbyt delikatnie, gdyby ta wspominała, że ma przez to problemy ze snem. Wtedy też przyjrzała się jej dokładniej, dostrzegając delikatne cienie pod oczami. Pogroziła jej nawet palcem! a to było gorsze nawet od jawnej groźby, że jeśli nie przestanie to będzie z nią spała i pilnowała jej snów. Mogła też zagrozić, że uwarzy jej eliksir spokoju, ale to była ostateczność, wszakże Sheenani wiedziała o braku tym, że Liv brakuje talentu do tego przedmiotu. Pewnych tematów lepiej było nie poruszać, zwłaszcza, że Liv nie lubiła,a co więcej - nie potrafiła mówić o swoich emocjach, z którymi czasem zwyczajnie sobie nie radziła. Rozładowywała je poprzez treningi; niestety egzaminy i ilość nauki w ostatnich tygodniach nie pozwoliły jej na pozbycie się ich nadmiaru przez co była trochę jak tykająca bomba, chociaż otoczona grubą warstwą betonu - Doir nie musiała się martwić, że oberwie. Callahan zawsze dużo łatwiej było budować wokół siebie mur niż otwarcie mówić o uczuciach lub zwyczajnie uciekać,a teraz była jeszcze bardziej skłonna tchórzyć. - Jestem prefektem, musiałam skontrolować czy ktoś nie postanowił urwać się z balu na nocną przechadzkę - wymyślona odrobinę na poczekaniu wymówka brzmiała całkiem wiarygodnie i w duchu liczyła, że to wystarczy, bo tak naprawdę nie była pewna, dlaczego tak postąpiła. Tylko czy wszystko musiało mieć logiczne wyjaśnienie?
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Nie przypuszczała, że ktokolwiek stanie się powodem jej sercowych rozterek. Mimo tego łaknienia, by spojrzeć na kogoś i myśleć “Mój ci on”, nie miała okazji zawiesić swojego wzroku na kimś na dłużej, niż parę sekund. Na dodatek beznamiętnych, mocno przeciętnych sekund - bez zachwytu, trzepoczących w brzuchu motylów, czy innych oznak, że chciałoby się z kimś trochę dłużej. W całej swojej delikatności, lękliwości i zachwyceniu rzeczami małymi - tandetnymi porcelanowymi kotkami, serwetkami malowanymi w wielkie, pstrokate kwiaty, czy szydełkowanymi kołnierzykami - nie doznała jeszcze niczego, co chociaż trochę przypominałoby zauroczenie. I właśnie dlatego, kiedy w końcu wydarzyło się coś, co poruszyło jej znudzone serce, czuła się przytłoczona. Doireann mistrzowsko unikała zbierania doświadczeń, w obawie przed absolutnie wszystkim. Rzeczy przerastały więc ją coraz częściej i coraz łatwiej, co tylko potęgowało w niej poczucie, że chyba sobie nie radzi. Była w strasznym miejscu, w którym bezradność manifestowała się głośno i wyraźnie. Zdecydowanie potrzebowała pomocy Olivii. - Ale… - Spojrzała na nią zdezorientowana, nie bardzo wiedząc, co myśleć o jej słowach. Niewątpliwie powiedziała jej, co powinna przestać robić. Pozostawała kwestia przyswojenia rady Liv. - Przecież… - "...sama chciałaś, żebym to przeanalizowała", skończyła w myślach. Szybko jednak zorientowała się, że nie była to do końca prawda. Callahan pokazała jej, zadawanie sobie zbyt dużej ilości pytań prowadzi tutaj wyłącznie do jeszcze większego poczucia zagubienia, a nie mądrych wniosków. W końcu westchnęła i pokiwała głową, wpatrując się uważnie w grożący jej palec. A nie było przecież nic gorszego od palca grozy. - Czyli… Po prostu to tak zostawię. Przynajmniej dopóki nic innego się nie stanie. Słuchała wyjaśnień Olivii z widocznym "TO BEZ SENSU" na twarzy. Kupiłaby to kłamstwo bez zastanowienia, gdyby tylko wcześniej przyjaciółka nie zapewniłaby jej, że chciała iść i nawet zdążyła się wystroić. - Musiałaś być bardzo elegancko wyglądającym prefektem na patrolu. - Uśmiechnęła się nieco, dając Liv do zrozumienia, że nie muszą o tym rozmawiać, skoro ta widocznie próbuje wykręcić się od odpowiedzi. - Zorganizuję nam coś, jak wrócimy do szkoły. Przywiozę cały kosz ciast, wystroimy się i zabarykadujemy w pokoju herbacianym na jakiś tydzień. - Zaproponowała, podkradając kolejną porcję bitej śmietany. Byłoby całkiem miło odstresować się za pomocą tony cukru.
Obecnie w swoim podejściu do jakichkolwiek relacji damsko-męskiej Olivia była bardziej podobna do swojej przyjaciółki niż tej osoby, jaką Doireann w niej widziała. Nie wolno! stanowiło dla niebieskookiej główną z zasad, które dawniej zupełnie ją nie obchodziły. Może to była ta legendarna karma? Raz w życiu postanowiła zamiast stawiać jedynie na zabawę komuś zaufać, do tego stopnia, by otworzyć serce dla drugiej osoby. I jak się to skończyło? Pokręciła delikatnie głową na własną głupotę i naiwność, a przecież zawsze uważała się za tą mądrą i ostrożną. Ciche westchnienie opuściło malinowe usta, co Puchonka odebrać mogła jako komentarz na jej zaprzeczenie i choć nie tym do końca było, to pasowało idealnie, nawet jeśli nie brzmiało oceniająco. Callahan nie była tego typu osobą,a krytycznie patrzyła jedynie na siebie. - Przecież analizowanie nie da ci odpowiedzi - dokończyła za nią zdanie, czując co brunetka chcę powiedzieć. - Bądź po prostu sobą, tylko odrobinę bardziej otwartą? - oznajmiła, na końcu zdania stawiając znak zapytania. Nie chciała niczego na niej wymuszać,a tym bardziej nakazywać. Zwyczajnie wiedziała, jak czasem trudna w obyciu była i jak wiele czasu potrzebowała by zrozumieć, że nie wszystko co robi jest złe czy zabronione. W dodatku miała własny rozum o czym powinna pamiętać a nie skupiać się na tym, co wpoili jej rodziciele. I choć Olivia chciała temat rozmowy dłużej zatrzymać na rozterkach Puchonki ta niestety na to nie pozwoliła,zaraz go zmieniając. - A czy bez sensu nie jest, że zamówiłaś takie pyszne ciastko a wyjadacz tylko bitą? - zapytała, widząc malujące się na twarzy Doir "bez sensu"; znała ją na tyle długo, że nie trudno było to zauważyć. - Bo zawsze trzeba wyglądać dobrze, bo jakbym tam spotkała swojego księcia na białym koniu? - zapytała, przybierając rozbawioną minę. - Nigdy nie wiadomo, więc trzeba się pilnować - dodała i jakby dla podkreślenia swoich słów, poprawiła włosy przyglądając się swojemu odbiciu w kawiarnianej szybie, chociaż w te dyrdymały z bajek nie wierzyła. - A nie lepiej wybrać się do jakiegoś pubu? Tam też jest fajnie. Muzyka, światła i drinki - zaproponowała w nadziei, że Sheenani wyrazi zgodę na wspólny wypad, może nawet podczas wakacji?
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
"Tylko nie to", pomyślała, kiedy tylko usłyszała o byciu sobą. Nawet odrobinę bardziej otwarta Doireann nie wydawała się jej być wystarczająco atrakcyjną dla Śliz... chłopców, jakichkolwiek, wcale nie konkretnych. Może nawet wszystkich ludzi. Dodajmy do tego wszelkie, nawet jednokomórkowe życie pozaziemskie (bo kto jest wystarczająco fajny, by trzymać się z kosmicznym planktonem?). Puchonka zepchnęła swoją nagle uświadomioną potrzebę, by przypodobać się Eskilowi. Kiedy jednak ten nagły i krótki atak paniki przeminął, pozostawiając jej przestrzeń do zastanowienia się nad słowami przyjaciółki w bardziej racjonalny sposób, poczuła się... rozczulona i na swój sposób pocieszona. Nietrudno było zauważyć, że Sheenani nie miała łatwej relacji z samą sobą. Poza powielaniem przekonań i oczekiwań swoich rodziców równie chętnie brała udział w pastwieniu się nad samą sobą - toteż, jak wiele nastoletnich dziewczyn, miała sporo kompleksów. Większość z nich jednak nie dotyczyła samego wyglądu, a charakteru. Była przekonana, że wieje od niej nudą, brak jej zaangażowania i nie reprezentuje sobą zbyt wiele. Liv zaś twierdziła, że jedyne, co powinna teraz zrobić, to być bardziej przystępną. Ze swoimi talerzami, matematyką i wiktoriańskimi romansami. - Postaram się? - Odpowiedziała, pozostawiając sobie jednak miejsce na odrobinę sceptycyzmu w głosie. Mimo to, wyglądała na całkiem przekonaną. Z kolejną uwagą z ust Liv, posłała długie spojrzenie w stronę sernika. To było bez sensu - i w dziwny sposób ubodło to Puchonkę. Chwyciła widelczyk, nabiła na niego kawałek ciasta, a potem zjadła, dla samego zachowania pozorów, że wcale-nie-robię-bezsensownych-rzeczy-wypraszam-sobie. Ostatnio zrobiła sporo niedorzecznych i bezcelowych rzeczy; tej kolejnej by nie zniosła. - Nie ten zamek, Olivio. Najlepsze, co znajdziesz na błoniach, to jakiś chłopaczek na atrapie kalpii. - Odwzajemniła rozbawiony uśmiech przyjaciółki. - Księcia znajdziemy ci w Buckingham. A jeśli zależy ci na zamku, to zawsze jest Windsor. Tam też się powinni kręcić, no nie? Potem… Spojrzała na Callahan z lekkim dystansem, jakby w ogóle nie dowierzała, że usłyszała od niej propozycję pójścia do pubu. Na samym początku Liv miała w zwyczaju pytać, potem, po wielu odmowach i wkrętach, przestała. - Muzyka, światła, drinki... - Powtórzyła, marszcząc przy tym czoło. Zaraz jednak naszła ją myśl - pozwoliła już raz zabrać się do miejsca, w którym była głośna muzyka, nastrojowe światło i przemycone drinki. I to komuś obcemu. Westchnęła przeciągle, spoglądając na moment gdzieś w bok. - No dobrze. Możemy gdzieś pójść.
Być może opinia Oli nie była do końca obiektywna, wszakże dziewczyny się przyjaźniły, jednak w oczach Gryfonki Sheenani była naprawdę wartościową i ujmującą osobą, chociaż należała do grupy ludzi, którzy potrzebowali czasu aby otworzyć się na innych. Natomiast na tyle na ile udało jej się poznać Eskila (chociaż nie był on żadnym wyjątkiem jeśli chodzi o chłopców) wiedziała, że Doir na pewno wzbudziła w nim zainteresowanie - z tą całą swoją niedostępnością. Nie od dziś wiadomo, że to co jest niejako nieosiągalne kusi bardziej niż to, co mamy na wyciągnięcie ręki. Puchonka mogła nie znać zasad jakie rządziły relacjami damsko-męskimi, ale nieświadomie spełniała pewne "kryteria", nawet te ślizgońskie. Chociaż czy Clearwater jakieś miał? Wydawał się być osobą, która nie ocenia innych jeśli wpierw kogoś nie pozna, ale z drugiej strony w oczach Liv był odrobinę leniwy lub zbyt zajęty, by poświęcać swój cenny czas na kogoś innego niż on sam. Westchnęła cicho do własnych myśli, bo przez doireannowe rozważania na temat blondyna sama zaczynała mieć mętlik w głowie, a przecież ich "znajomość" była bardzo prosta.
Słysząc odpowiedź padającą z ust przyjaciółki zmrużyła oczy, pozwalając sobie na chwilę podejrzliwości czy aby na pewno dostosuje się do jej rady, jednakże ostatecznie przytknęła na sceptycyzm dziewczyny lekko się uśmiechając. W zasadzie nie ważne ile razy Doireann stchórzy, bo każda podjęta próba będzie zbliżać ją do celu, a zadaniem Olivii to było najważniejsze. W dodatku niosło to za sobą wiele korzyści jak chociażby ta, że droga jaką będzie musiała przebyć w pewnym stopniu wpłynie na charakter i podejście przyjaciółki, kiedy zmuszona będzie mierzyć się z własnymi słabościami.
Widząc jak w reakcji na jej słowa dziewczyna sięga po widelczyk, który następnie wbija w ciasto uśmiechnęła się, czując zadowolenie, że tak łatwo udało się uciec od tematu balu i braku jej obecności. Chociaż podejrzewała, że pewnie kiedyś jeszcze wrócą do tego tematu, znając upór i dociekliwość Sheenani. Na kolejne słowa padające z różnych ust w tym momencie ubrudzonych odrobiną bitej śmietany wywróciła oczami - Może książęta tam są, ale mi do księżniczki bardzo daleko, poza tym pewnie to zadufani w sobie sztywniacy, kto by takich chciał? - zapytała w myślach dodając, że na pewno nie ona. Olivia należała do tego typu dziewczyn, które chętniej zawieszały spojrzenie na "niebezpiecznych" typach niż tych ułożonych i szarmanckich.
Ułożyła usta w cienką linię czekając na odpowiedź, w głowie odliczając sekundy, a kiedy po jedenastu ta w końcu wpadła, brunetka uśmiechnęła się w charakterystyczny sposób, natomiast w jej niebieskich tęczówkach pojawiły się iskierki - knuła coś?
- Widzisz! - oznajmiła, klaskając w dłonie - Już jesteś bardziej otwarta...tak to był mały test, ale chętnie się gdzieś wybiorę gdzie można potańczyć - przyznała się do winy, widząc lekkie zmieszanie na twarzy Puchonki kiedy zareagowała tak entuzjastycznie.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Na świecie istniało niemal osiem miliardów ludzi, jednak Doireann nie wątpiła nawet przez sekundę, by istniał gdzieś tam człowiek, który byłby w stanie poznać ją lepiej od Olivii. Gdyby tylko potrafiłaby czytać w myślach swojej przyjaciółki, umocniłaby się w swoim przekonaniu. Puchonka nie wiedziała wiele o współczesnych ludziach i współczesnych relacjach, zatrzymując się ze swoim wyobrażeniem relacji w dziewiętnastym wieku i romantycznej idei wyniosłych wyznań, najlepiej w deszczu, kiedy aż płacze się z emocji. I nawet jeśli kryteria bajkowości, biegania po zamczysku i gubienia wszystkich możliwych pantofelków były spełnione, to co wtedy? Jej ukochane książki kończyły się ślubem i założeniem o nieprzerwanym szczęściu małżonków; ale na czym to szczęście trwania razem miało polegać? W końcu trzeba było przestawać zostawiać buty, gdzie popadnie, bo byłaby to raczej kosztowna zabawa. Ile też można biegać po schodach? Puchonka nie wiedziała, co zrobić w momencie, gdy kończył się romantyzm, a zaczynało wspólne życie. Gdyby więc jakikolwiek chłopaczek podszedł do niej i rzucił w jej stronę proste "Będziesz ze mną chodzić?", jej odpowiedzią byłoby zapewne "Ale gdzie?". Potem, wciąż zakładając, że potrafiłaby usłyszeć myśli przyjaciółki, zaczęłaby zasypywać ją pytaniami; bo czym miały być te "kryteria" i czemu ślizgońskie upodobania miały być szczególne? I czy niedostępność nie powinna jednak nudzić? Z resztą, ona była... w pewnym momencie aż nazbyt dostępna, chociaż tego nie miała zamiaru wyznać Liv nigdy. Zabierze to ze sobą do grobu, a potem grzecznie odpokutuje wszystko, co tamtego wieczoru się nie wydarzyło, a mogło. Jednak przede wszystkim, z pewną nutą wątpliwości w głosie, spytałaby o relację Olivii z Eskilem. - Zadufany sztywniak może być całkiem pewną podpórką. - Stwierdziła z lekkością, nabierając na widelczyk kolejną porcję sernika. Była pozbawiona ciężaru myśli przyjaciółki, więc z należytym szczęściem mogła oddać się zachwytowi nad ciastem. - Pan Darcy był bucem, ale za to jakim cudownym bucem. - Dodała dla potwierdzenia swojej tezy. Wiadomym było, że kiedy ze strony Puchonki wychodził argument nawiązujący do “Dumy i Uprzedzenia”, tak cała dyskusja uznana była przez nią za wygraną. Wszak nie wiedziała, że Liv bardziej od chłopa w żabocie wolała takiego w skórzanej kurtce. Pewność siebie zniknęła, kiedy zauważyła błysk w oku przyjaciółki. “Wpakowałam się w coś”, pomyślała, uważniej obserwując Gryfonkę. - Testujesz mnie? - Spytała i zamrugała parokrotnie. Na wszystkie świętości, czemu ona ostatnio czuła się cały czas testowana? Najpierw Eskil, potem ona? Na twarzy Doireann pojawiła się odrobina niegroźnej irytacji; potem odłamała spory kawałek sernika i skierowała go w stronę Liv. - Olivio Callahan, masz głupie pomysły, więc jedz. - Oznajmiła, a zaraz potem westchnęła. - Byle nie był to największy klub w mieście. Ani najgłośniejszy.
Skupiła na przyjaciółce spojrzenie niebieskich tęczówek lekko ściągając przy tym brwi z wymalowanym niemym pytaniem "Ty tak na poważnie?" Nie dało się ukryć, że dziewczyny miały zgoła odmienne podejście do relacji z chłopcami i oczekiwały czegoś zupełnie innego. Chociaż Liv skłamałaby mówiąc, że nie ma w niej odrobiny romantyzmu; od czasu do czasu w umyśle brunetki pojawiały się nostalgiczne myśli dotyczące "tego jednego", jednak dość szybko się ich pozbywała. Bo czy tak naprawdę potrzebowała wyidealizowanego chłopaka? A gdzie miejsce na spontaniczność i odrobinę adrenaliny? W dodatku życie nie było niczym książka z wartką akcją, gdzie wszystko było zaplanowane i rzadko kiedy kończyło się na słowach "żyli długo i szczęśliwie". - Może i był cudownym bucem, ale także postacią kompletnie fikcyjną - nie było tak, że chciała sprowadzić myśli Doireann na ziemię, jednocześnie rujnując jej wyobrażania o tym, że w rzeczywiści może spotkać takiego pana Darcy'ego, być może takowy gdzieś był, ale jakie istniało prawdopodobieństwo, iż los postawi go na jej drodze? Nie warto było tracić czasu na czcze marzenia. Tego już nie potrafiła powiedzieć na głos, nie chcąc zrobić Puchonce przykrości, zamiast tego lekko się uśmiechnęła dodając jej odrobinę otuchy; był to uśmiech z rodzaju "ale nie wszystko stracone", nawet jeśli w to nie wierzyła. To zaskakujące, jak jedna osoba mogła wpływać na drugą. Olivia odważyła się raz z komuś do tego stopnia, by oddać kawałek własnej duszy tej osobie i jak się to skończyło? Teraz prychała z pogardą w myślach na własną naiwność. Kiwnęła potwierdzająco głową, choć w geście tym kryła się niepewność, jednocześnie z zaciekawieniem wpatrywała się w czekoladowe oczy Sheenani, bojąc się co może w nich ujrzeć- będzie zła, a może smutna? Zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko, zanim w jej ustach zniknął spory kawałek ciasta. - Ta która chadza na randki mówi, że to ja mam głupie pomysły? - zapytała z niedowierzaniem w głosie, śmiejąc się. - Och, Sheenani - westchnowszy przeszła do kolejnego tematu rozmowy, jakim był zbliżający się szkolny wyjazd. Nie była pewna ile czasu depatowały o tym,gdzie pojadą i co będą tam robić, bo kawiarnię opuściły, kiedy słońce znajdowało się dość wysoko na niebie. Bez wątpienia było to naprawdę udane, przypadkowe spotkanie.
Nie dostawał ostatnio żadnych prywatnych zleceń, co właściwie było mu na rękę, skoro pierwsza połowa miesiąca wiązała się z koniecznością zorganizowania sobie pracy w banku na nowo. Niedawny awans przyniósł wszak wiele zmian. Nikt nie patrzył mu już na ręce, a i sam musiał przypilnować terminów w konkretnych sprawach. Nie miał zatem prawa narzekać na brak dodatkowych obowiązków, chociaż nie ukrywał również swojego zadowolenia, kiedy szesnastego września na wizzchacie odezwała się do niego nieznajoma dziewczyna z Hufflepuffu z prośbą o pomoc w wycenie otrzymanego na urodziny od tajemniczego adoratora przedmiotu. Wskazywała przy tym, że mogą się spotkać jedynie podczas szkolnego wyjścia do Hogsmeade z uwagi na fakt, iż uczęszcza ona do siódmej klasy, a w konsekwencji nie uzyskała zgody na samodzielne opuszczenie zamku. Ostatecznie spotkali się dwudziestego września, o godzinie szesnastej, w Kawiarni Solace, gdzie blondwłosa siedemnastolatka wcisnęła mu w dłonie niepozorny, srebrzysty pierścień. Theo upił łyka zamówionej wcześniej czarnej kawy, a potem obrócił badany obiekt między palcami, by dokładnie obejrzeć go z każdej strony. Zwracał uwagę na materiał, z jakiego ten został wykonany, na charakter subtelnych zdobień, a chociaż w głowie zaczęło mu powoli coś świtać, postanowił skorzystać jeszcze z kilku zaklęć, by mieć pewność co do przeprowadzonej diagnostyki. Zacisnął zatem dłoń na drewnianej rękojeści i – wykonując skomplikowany manewr nadgarstkiem – machnął kilkukrotnie kawałkiem tarniny w powietrzu, chcąc sprawdzić w jaki sposób biżuteria reaguje na rozmaite przejawy magii. Nie było mowy o pomyłce. - A to ciekawe. – Mruknął wpierw do siebie, bo musiał przyznać, że nigdy wcześniej nie miał w praktyce styczności z podobnym sygnetem. O jego istnieniu wiedział wyłącznie dzięki bogatemu archiwum, które na początku pracy w banku odwiedzał stosunkowo często, w celu przyuczenia się do zawodu. – Misterna robota. Pierścień wykonany przez elfy, wśród kolekcjonerów nazywany Pierścieniem Sidhe. – Zidentyfikował własność towarzyszki, ale po jej mimice twarzy widział, że samo miano przedmiotu nie interesuje jej tak bardzo jak jego magiczne właściwości. Nim rozwinął myśl, raz jeszcze sięgnął jednak po filiżankę, żeby zwilżyć zachrypłe gardło. Chyba się przeziębił. - Wystarczy go założyć, by posiąść zdolność porozumiewania się z jednym gatunkiem zwierząt. Znaczy się… – Przerwał na krótką chwilę, żeby znaleźć dobre słowa. – Nie do końca chodzi tutaj o rozmowę. To nie tak, że nagle zwierzę zacznie przemawiać do ciebie ludzkim głosem, czy ty zaczniesz zrozumiale miauczeć do kotów. – Niezbyt zgrabne wyjaśnienia, ale stwierdził że najłatwiej będzie wyłożyć instrukcje właśnie na podstawie takiego obrazowego przykładu. – Chodzi raczej o swego rodzaju wyczulenie zmysłów… Dzięki temu pierścieniowi będziesz w stanie intuicyjnie pojąć, jakie sygnały wysyła do ciebie zwierzę. – Dokończył z uśmiechem, oddając uczennicy dość nietypowy prezent. Nie chciał pytać, co to za adorator i skąd wytrzasnął takie cacko, ale żałował, że sam nie może takiego zdobyć. Nieczęsto pojawiały się one przecież na rynku. Po krótkiej pogawędce z nieznajomą przedstawił jej także przewidywalną wartość Pierścienia Sidhe, a potem otrzymał nie tylko wdzięczne podziękowania, ale i mieszek wypchany galeonami. Nie była to może horrendalna sumka, ale i zlecenie nie było zbyt złożone. Pocieszeniem było dla niego to, że elficka biżuteria rzeczywiście należała do rzadkich i po raz pierwszy miał okazję zobaczyć ją na żywo, a nie na zdjęciu załączonym do bankowej teczki. Dokończył więc swoją kawę, posłał jeszcze dziewczynie pożegnalny uśmiech, a potem ruszył w kierunku mieszkania, narzekając w duchu na to, że nie może skorzystać ze znacznie szybszej i wygodniejszej teleportacji.
zt.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
List od Maxa sprawił, że nie mogła przestać się uśmiechać i nawet zabrała do pracy rzeczy na zmianę, żeby nie przywitać chłopaka w wygodnym dresie lub rozlazłej koszulce, ewentualnie takiej należącej do Sinclaira, bo takowe też mu podbierała. Przez to, że nie mogła doczekać się spotkania, popołudnie dłużyło się niemiłosiernie i nawet kontrola małych psidwaków nie odwróciła jej uwagi od ciągłego spoglądania na leniwie snujące się po tarczy wskazówki zegara. Teleportacja nigdy nie była przyjemna, głównie przez uścisk w żołądku i zawroty głowy, przez które na lica Argent wstąpił rumieniec, dodatkowo podżegany podmuchami chłodnego już wiatru. Jesień była coraz późniejsza i nostalgiczne spojrzenie posłane w kierunku kolorowych, kołyszących się leniwie liści, które opadały, tworząc piękne dywany, sprawiło, że westchnęła. Dawno nie była we wiosce. Poprawiła materiał skórzanej (oczywiście żadne zwierzę nie ucierpiało przy produkcji tej części garderoby) kurtki i naciągnęła na ramiona pasek od torebki, zmierzając w stronę kawiarenki. Mniej popularnej wśród uczniów oraz studentów, dzięki czemu liczyła, że uda się jej z Maxem porozmawiać spokojnie. Gdy tylko dostrzegła znajomą sylwetkę, która zbliżała się z przeciwnego kierunku, nie mogła powstrzymać uśmiechu i jakieś ekscytacji, dając się widocznie ponieść emocją bardziej, niż powinna. - Max! - powiedziała głośniej, bezceremonialnie podbiegając i obejmując jego szyję w dość mocnym uścisku. Tak dawno go nie widziała... Zawsze miała do niego jakiś sentyment, jakąś słabość i wiedziała, że zawsze miałby ją po swojej stronie. To chyba kwestia róży i smoczych figurek, które niezmiennie się jej z nim kojarzyły. Gdy przestała już go dusić, stanęła grzecznie i zlustrowała go wzrokiem z zaskoczeniem malującym się na buzi. Zmienił się. Wyprzystojniał i wyrósł, a przecież nie widziała go tylko kilka miesięcy. - Wyglądasz... No, naprawdę wyprzystojniałeś. Gdzie ten uroczy chłopak, który wywalił się w ogrodzie?! Westchnęła z odrobiną melancholii, ruchem głowy zgarniając jasne pasma włosów do tyłu. Z tyłu głowy pojawiła się myśl, że ta beztroska niedługo dobiegnie końca i czający się za plecami zamek pozostanie dla niej niedostępny, jednak szybko stłamsiła ją kolejną porcją zachwytu nad Ślizgonem. - Mam nadzieję, że nie masz innych planów i możemy trochę tu posiedzieć?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wyobrażał sobie innego scenariusza, jak przesłać Alinie najszczersze gratulacje. Co prawda wciąż czasami nie mógł uwierzyć, że Lucas nagle stał się taką związkową bestią i sam z siebie zdecydował się na największe możliwe zobowiązanie, ale widząc, jak ta dwójka się ze sobą czuje, nie potrafił nie cieszyć się ich szczęściem. Sam planów za dużych na dzisiejszy dzień nie miał. Feli wrócił po wypoczynku do pracy, a Max... No cóż, potrzebował motywacji, by ruszyć się gdziekolwiek i oto jedna nadeszła. I to taka, której nie potrafił odmówić za żadne skarby. Jako że dawno się nie widzieli, Max zabrał ze sobą Andrzeja z ekipą, by i z nimi dziewczyna mogła się przywitać, po czym sam ubrał się tak, by nie było zbytnio widać wciąż jeszcze lekko zmizerniałej sylwetki. Może i kolor skóry naturalny odzyskał, ale kilku kilogramów nadal mu brakowało, tak samo jak mięśni. Gdy tylko zobaczył Alise, szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. Pewnie objął dziewczynę, ucałowując ją serdecznie po obydwu policzkach. -Alise! Nawet nie wiesz, jak miło mi Cię widzieć całą i zdrową! No i do tego zaręczoną! - Automatycznie spojrzał na siebie, gdy zapodała mu komplement. Sam tego nie widział, jako że ostatnio miał dość drastycznie obniżoną samoocenę, ale nie dał po sobie tego poznać. -A tam daj spokój. W środku wciąż latam po tych krzakach. - Zażartował, by następnie ująć jej dłoń i podnieść delikatnie. -Pokaż mi lepiej na co ten kretyn się sztachnął. Wiesz, że muszę go tu surowo ocenić, jako wasz najważniejszy przyjaciel i pierwszy fan. - Przyjrzał się błyszczącemu na palcu Aliny pierścionkowi. Naprawdę musiał przyznać, że Lucas się postarał. Nie miał pojęcia, kiedy Sinclair podjął tę ważną decyzję, ale był z nich cholernie dumny. Szczęście bliskich zawsze poprawiało mu nastrój. -Zarezerwowałem dla Ciebie całą noc, więc o to się nie martw. - Zapewnił, gdy zajęli już miejsca przy stoliku. Odruchowo chciał poprawić sobie grzywkę, ale zapomniał, że przecież obciął niedawno włosy. -To co, po grzańcu na dobry start? - Zapytał, mając zamiar złożyć w ich imieniu zamówienie. Nie wyobrażał sobie, by dziewczyna miała płacić za świętowanie własnego szczęścia.
Był trochę blady, ale wciąż wyglądał dobrze. Niewiele zostało w jego buzi słodkiego chłopca, teraz już zdecydowanie mężniał i była pewna, że proces ten wciąż się jeszcze nie zakończył. Na pewno nie mógł narzekać na brak powodzenia, chociaż Lucas wspominał, że znalazł już tą najważniejszą dla siebie osobę. Na poruszenie i tego tematu przyjdzie jednak czas. Na równie ciepłe przywitanie z jego strony, zareagowała mruknięciem zadowolenia, mocniej ściskając palce na jego ubraniu. Gdy znalazła się na ziemi i dostała buziaki, nie mogła powstrzymać rozbawionego uśmieszku, zwłaszcza na wzmiankę o zaręczynach. Była naprawdę szczęśliwa w miejscu, w którym była i chyba czasem aż nazbyt ten optymizm niej emanował. - Kto by pomyślał, co? Smok mnie nie zjadł, Lucas mi się oświadczył, mam więcej szczęścia niż rozumu. - skwitowała z westchnięciem na samą siebie, zupełnie jakby była wciąż tym zaskoczona. Gdy złapał jej dłoń, przygryzła dolną wargę i mimowolnie spojrzała w dół. Teraz gdy pierścionek tkwił na właściwym palcu, miała absolutnego fioła na punkcie dbania o paznokcie i skórę rąk. Pomimo pracy ze zwierzętami, jej manicure był perfekcyjny i wyjątkowo skromny, płytkę pokrywał bladoróżowy lakier, pasujący do oczek. - Tylko wewnętrznie? To już bez takiego efektu, mój Drogi. Możesz powiedzieć o Sinclair'ze wszystko, ale ma dobry gust do biżuterii. Zauważyła z odrobiną rozmarzenia w głosie, a gdy tylko się na nim złapała, pokręciła głową i ścisnęła jego rękę z całą sympatią, jaką do niego miała. A było jej naprawdę dużo. Nie zdawała sobie sprawy, jak tęskniła za ludźmi i towarzystwem. Cały czas poświęcała pracy lub Lucasowi, który też miał mnóstwo ambicji i planów na głowie. Wiecznie goniły ich te nieszczęsne tykania zegara. - Mmmmm dawno nie byłam na nocnym wyjściu, podoba mi się ta perspektywa. Mam jutro na popołudnie, więc nie muszę się śpieszyć. Wspominałam Lucasowi, że wrócę później, bo mam randkę. - puściła mu oczko, mówiąc wcześniej tonem trochę serio i trochę żartem. Czasem lubiła go tak denerwować, chociaż wiedziała, że Śligon ufał jej na tyle, że większych dramatów z tego nigdy nie było. Przerzuciła kurtkę na oparcie krzesła, zostając w szarej sukience, do której dobrała sięgające kolan kozaki i czarną torebkę. - Zaczniemy od rozgrzewki, a potem przejdziemy na mocniejsze trunki, razem z rozwojem naszych opowieści? Brzmi doskonale. Jadłeś coś? Nie dobrze pić na pusty żołądek.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powodzenie nie było teraz tym, o czym myślał tak często jak kiedyś, choć nie oznaczało to, że zmalało. Faktycznie w tej chwili jednak miał u swojego boku kogoś, kogo nie miał zamiaru puszczać i miał nadzieję, że uczucie to jest odwzajemnione, bo choć wielokrotnie był o tym zapewniany, cień wątpliwości jeszcze czasem nachodził na jego umysł. Nie potrafił inaczej podejść do dziewczyny niż z ogromną radością i ciepłem. Alise od początku zyskała sobie jego sympatię, a widząc, jak dobrze działała na Lucasa, Max jeszcze bardziej ją pokochał. Nie mówiąc już o tym, że była na tyle kochana, by zajmować się jego ancymonami, gdy akurat nie był w stanie sam zapewnić im tej opieki. -No i jeszcze razem mieszkacie! Jak Ci się żyje z Sinclairem pod jednym dachem? Widziałem to mieszkanko, jest naprawdę zajebiste. - Oczywiście że nie mógł pominąć reszty zmian, jakie zachodziły w jej życiu. O Rumunii mieli już okazję powymieniać kilka listów, więc co nieco na ten temat wiedział, ale życie z Lucasem to była zupełnie inna para kaloszy. -Zewnętrznie chyba za wiele rzeczy się zmieniło. Lucek Ci mówił, że się wydziarałem? - Wyszczerzył się, po czym podwinął nieco rękaw koszulki, by pokazać emanującego radością kojota na swoim ramieniu. Zwierzak z ciekawością spojrzał w stronę krukonki, po czym wyszczerzył się szerzej. Solberg nie poruszał tematu zniknięcia blizn na jego ciele, bo niezbyt specjalnie chciał zwracać uwagę akurat na tę część swojego wyglądu, choć podświadomie to uważał za największą zmianę w jego aparycji. -Tu się zgodzę. Menda nigdy mi biżuterii nie dała, więc nie miałem wcześniej pojęcia, jak dobre oko może do tego mieć. - Zażartował, kręcąc lekko głową. Uwielbiał dziewczynę za to, że potrafiła w ten sposób podchodzić do swojego narzeczonego i mógł swobodnie żartować sobie z kumpla w jej towarzystwie. Sam potrafił ją dobrze zrozumieć. Od kiedy jego szkolna kariera została brutalnie zakończona, sam cierpiał na brak towarzystwa i pewnego rodzaju samotność, której nie potrafił w żaden sposób wypełnić. Miał wrażenie, że to właśnie ciągłe otoczenie ludzi motywowało go do wszelkiej pracy i projektów. -Czyli dzisiaj żyjemy zasadą: "kochaj i szalej, nie pytaj co dalej?" - Uniósł zabawnie brwi, samemu śmiejąc się z własnego żartu. Podobało mu się jednak to, że nie muszą szybko zerować kawy, bo każde z nich za chwilę ma coś ważniejszego do roboty. Po takim czasie należało im się spokojne nadrobienie zaległości. -A mówiłaś mu z kim idziesz na tę randkę? Po tym że Cię puścił zakładam, że nie. - Nie mógł zaprzeczyć, że Alise była przepiękną kobietą i szanował wybór kumpla. Wiedział jednak, że ten mu ufa i sam nigdy w życiu nie porwałby się na zranienie go w ten sposób. Poza tym miał też kogoś, kogo nie wyobrażał sobie zdradzić i tego się mocno trzymał. -Powiedz mi, czy przez ten czas opanowałaś legilimencję? Bo dokładnie to chodziło mi po głowie. - Na pytanie o jedzenie skrzywił się nieco. Z całego tego zamieszania związanego z ich zaręczynami i wygranym przez ślizgonów meczem, kompletnie zapomniał dzisiaj o jakimś konkretnym posiłku. -Tu mnie masz. Co serwuje dzisiaj kuchnia? - Picie na pusty żołądek faktycznie nie było mądre, a że sam nie miał specjalnie preferencji co do jedzenia, był gotów zamówić to, na co dziewczyna miała akurat ochotę. Już miał pytać ją o jakieś większe szczegóły związane z zaręczynami, gdy z jego torby dało się słyszeć ciche drapanie. -No tak, zapomniałem, że nie jestem tu sam. - Wyszczerzył się do Alise i wyciągnął z torby Andrzeja, Rycha, Mariana i Zbycha. -Chłopcy się za Tobą stęsknili. - Pozwolił, by figurki podleciały do dziewczyny i obsiadły ją na ramionach. Andrzej, jako "senior rodu" usadowił się wygodnie na stoliku przed krukonką, wpatrując się w nią ślepiami i wyraźnie czekając na czułe przywitanie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Wątpliwości były częścią życia i nikt, żaden człowiek nie mógł z nimi nic zrobić. Nie byli gatunkiem idealnym, a przy tylu wadach i słabościach, ciężko było brać cokolwiek za pewność, zwłaszcza związek z drugim człowiekiem. Alise miała podobnie, bo przecież niemożliwym było mieć tyle szczęścia bez brutalnej włóczni przeznaczenia czającej się do ataku za rogiem. Cieszyła się, że Lucas przyjaźnił się tak mocno akurat z Maxem, bo jakakolwiek owa włócznia będzie i cokolwiek się wydarzy, wierzyła, że ich relacja jest na tyle silna i stabilna, że Lucas nie będzie nigdy sam. - Interesująco, chociaż to sztuka kompromisów. Pomimo tego, ile czasu ze sobą jesteśmy, to wciąż się siebie uczymy. Poznajmy, wiesz? Mogąc jednak zasypiać, budzić się obok niego.. To wiem, że jestem we właściwym miejscu. Nawet jeśli bym go chciała czasem zabić. - wzruszyła ramionami z uśmiechem, który odsłonił w jej policzkach dwa dołeczki. Bardzo ceniła każdy ich wspólny moment w mieszkaniu, chociaż nie mieli ich zbyt wielu. Błękitne oczy Alise wbiły się w spojrzenie Maxa. - A Ty? Ty jesteś szczęśliwy i we właściwym miejscu? Właściwie powinnam Ci suszyć głowę o to, że nas nie odwiedzasz! Uczę się gotować nawet! Musisz mi pokazać, to smok? Podążyła wzrokiem za jego dłonią, rozchylając usta na kojota. Kochała zwierzęta i każdy taki motyw wzbudzał w niej ekscytację i uznanie, nie musiała nawet komentować, żeby wiedział, jak bardzo się jej projekt podobał. - Skąd taki pomysł? Każda rozmowa o tym pierścionku sprawiała, że się rumieniła i miała motylki w brzuch, zupełnie jak naiwna i żyjąca w powieści romantycznej nastolatka. Kiwnęła głową z entuzjazmem na jego deklarację. Był przyjacielem Lucasa, jej przyjacielem i wcale nie obawiała się spędzenia z nim wieczoru, nawet jeśli miał być w akompaniamencie promili. Max był przystojny i miał świetny charakter, jej poczucie bezpieczeństwa i swobody wcale nie odejmowało mu męskości. Po prostu mu ufała, zwłaszcza mając słabą głowę. - Nie, jesteś moją słodką tajemnicą. Gdybym powiedziała, to pewnie chciałby to przyjść i nie moglibyśmy plotkować swobodnie o moim narzeczonym. - odparła bez cienia wyrzutów sumienia, wzruszając ramionami z niewinnym uśmiechem. Jasne włosy zakołysały się leniwie, gdy wsunęła się bliżej blatu stolika. - Daleko mi do bycia takim geniuszem, to tylko intuicja. Wywróciła oczyma, gdy przyznał się o braku posiłku i złapała za kartę z jedzeniem, nieco mniejszą niż tą z napojami. Było to menu jesienne, nic wykwintnego, ale w całej restauracji pachniało tak dobrze i domowo.. - Mamy wytrawną lub słodką zupę z dyni z domieszkami odpowiednich ziół, paszteciki z mięsem z puffków i z dynią lub nietoperki — zawijane w skrzydła nietoperzy kotleciki. Co wybierasz? Podsunęła mu menu w momencie, gdy usłyszała drapanie i gdy tylko chłopak wyjął tak dobrze znane jej figurki, zostawiła menu w spokoju. Przywitała się z każdą, najwięcej jednak uwagi poświęcając Andrzejowi, z którym znała się najlepiej. Był jej cichym ulubieńcem, podobnie, jak jego właściciel. - Ja za nimi też! Moje figurki są bez nich samotne. - westchnęła z nostalgią, biorąc smoka siedzącego na blacie na dłonie i głaszcząc go jednym palcem. Zawsze te zwierzęta fascynowały ją najbardziej. - Zawsze myślałam, że będę pracować w rezerwacie smoków do momentu, aż jeden z nich mnie zje. Wyznała z rozbawieniem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wątpliwości faktycznie towarzyszyły im na każdej ścieżce życia. Bez względu, czy chodziło o związki, czy też codzienne decyzje. Max wiedział o tym doskonale, gdyż ostatnio to właśnie pod znakiem wątpliwości stało jego życie. Starał się jednak nie skupiać na tym, a na fakcie, jak wspaniałych ma wokół siebie ludzi. Lucas ogromnie mu pomógł i nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek inny miał dzierżyć miano jego najlepszego kumpla. Był dla niego jak rodzony brat i z tego też powodu szanował Alinę, jak prawdziwą szwagierkę. -Tylko czasem? - Wyszczerzył się, bo o ile kochał kumpla, tak też znał dobrze jego wady i małe przyzwyczajenia. -Nie no doskonale wiem, co masz na myśli. Sam ostatnimi czasy mam Felka pod dachem. - Przyznał już nieco poważniej. Wspólne mieszkanie było cudowne, ale też przynosiło kilka problemów, z których wcześniej nie zdawali sobie sprawy. Mimo wszystko, każdy konflikt dało się rozwiązać jeżeli tylko obydwie strony miały na to ochotę. Na jej pytanie, nieco uważniej spojrzał w błękitne tęczówki. Słysząc te słowa doszedł do wniosku, że mimo wszystko Lucas nie wyjawił swojej narzeczonej tego, co ostatnio odkurwiało się w jego życiu. A przynajmniej taką miał nadzieję. -Szczęśliwy i na właściwym miejscu to może zbyt duże słowo, ale nie narzekam. - Przyznał szczerze, lecz nieco wymijająco. Nie chciał zamartwiać jej swoimi problemami szczególnie, że liczył na poprawę i to już całkiem niedługo. -Kolejna co mnie ciągnie do mieszkania! No ja nie wiem... - Udał obruszonego, choć uśmiech zawitał na jego twarzy. -Spokojnie, wpadnę do was i to niedługo. Co szefowa kuchni serwuje? Z Lucasem u boku pewnie wszystko w hurtowych ilościach i z górą cukru w środku? - Oczywiście, że musiał ich odwiedzić. Nie raz już sobie to obiecywał, ale obecnie nie chciał zwalać im się na chatę, gdy raczej nie bywał w zbyt dobrym stanie, a wiedział, że kumpel zajebie go ze szczególnym okrucieństwem, jeżeli pojawi się tam nagrzany. -Coś bliżej ziemi. - Tajemniczy błysk przemknął przez jego oczy nim ujawnił przed Alise swój nowy/stary tatuaż. Był z niego cholernie dumny i czuł, że ten jakoś wyjątkowo mu pasuje, choć nie było to coś, co planował od dłuższego czasu. -Szczerze? Kompletny przypadek. Byłem z Julką na wypadzie w Meksyku i po krótkiej analizie ich kultury uznałem, że będzie to najlepsza pamiątka. - Wyjaśnił genezę istoty na jego ramieniu, która miała wplecione w swój design inicjały "J" i "F". Zdecydowanie nie żałował tej decyzji. Ten kto go nie znał często dziwił się, że mógł wzbudzać poczucie bezpieczeństwa, ale prawdą było, że choćby sam miał się poświęcić, nie pozwoliłby, żeby komuś bliskiemu stała się krzywda. Ba! Nawet Callahana próbował ratować z opresji, a przecież skakali sobie do gardeł przy każdej możliwej okazji. Był to tylko kolejny dowód na to, że pozory naprawdę potrafią zmylić. -Nie bez powodu Tiara wrzuciła Cię do kruków. - Podsumował jej mądre zagranie. Lucas z pewnością nie odstąpiłby możliwości spotkania się i Max doskonale o tym wiedział. -A jak tam dajesz sobie radę z nawałem obowiązków? Prefektka i jeszcze na ostatniej prostej na studiach, do tego praca i cała reszta? - Alise była jedną z bardziej sumiennych osób jakie znał, ale po tym, co przydarzyło się Felkowi, Max zaczynał martwić się, czy aby inni jego bliscy nie przemęczają się zbytnio. Posłał jej buziaka w powietrzu, gdy wywróciła oczami. Wiedział, że nie powinien zapominać o czymś tak podstawowym, ale w końcu tyle szczęśliwych rzeczy się wydarzyło, że chyba miał dobre wytłumaczenie tym razem. -Biorę nietoperki. Bez dwóch zdań. - Szybko podjął decyzję czując, że akurat tym daniem najlepiej się naje i do tego będzie dobrą podkładką pod procenty, jakie mieli w siebie wlać. Figurki przejęły na moment całą atencję dziewczyny i Max ani trochę się nie dziwił. Jakby nie było, to właśnie Andrzej zapoczątkował ich znajomość, a Solberg doskonale wiedział, że dziewczyna ma do nich słabość. Dał więc jej czas na przywitanie się dobrze ze smoczkami, a sam w tym czasie złożył odpowiednie zamówienie, by nie musieli w nieskończoność czekać za swoimi napojami i posiłkami. -Czyżby plany się zmieniły? - Z zaciekawieniem spojrzał na Alise, bo nie dostał żadnych informacji na temat tego, że dziewczyna miała zamiar porzucać swoją pasję. Co prawda wróciła już z Rumunii, ale nie oznaczało to przecież, że tam nie wróci. Sam zresztą pamiętał, że Lucas myślał o robieniu tam stażu uzdrowicielskiego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees