Kawiarnia idealna dla pasjonatów kawy i dobrej muzyki. Od razu gdy wejdziesz do Oazy poczujesz się spokojny i odprężony. W powietrzu unosi się cudowny zapach świeżo zmielonej kawy. Małe, okrągłe stoliki z ciemnego drewna zwrócone są ku tyłowi kawiarni gdzie znajduje się mała scena dla ewentualnych muzyków chcących jeszcze bardziej umilić czas spędzony w tym miejscu. Wokół pomieszczenia stoją beżowe sofy, a najwięcej przy scenie, dla tych, którzy wolą wygodnie usiąść i posłuchać muzyki niż siedzieć przy stoliku. Dla pragnących napić się czegoś mocniejszego w mniejszym, oddzielnym pomieszczeniu widnieje barek, który obsługuje pewien młody, przystojny barman. W Oazie można spokojnie usiąść, pomyśleć, spotkać się z przyjaciółmi, napić się wielu rodzajów kaw i zjeść deser. Przydymione światło nadaje pomieszczeniu jeszcze bardziej specyficzny nastrój. Gdy już tam wejdziesz nigdy nie będziesz chciał wyjść.
Męczył mnie ten temat, męczyło mnie też zachowanie Fire - jasne, bardzo lubiłam poczucie humoru mojej kuzynki, ale nic nie przebiegło po mojej myśli - chciałam spotkać się z moim ukochanym bratem i po ludzku pogadać, a przeszliśmy na tak grząski grunt, że straciłam całą radość z tego spotkania. Blaithin była w moim życiu na co dzień, Doriena widywałam zdecydowanie rzadziej dlatego miałam trochę żalu do niej o to, że tak nam się wcięła w spotkanie. Moja rodzinka zaczęła rozmawiać o Ruth, więc na moment się wyłączyłam - lubiłam Krukonkę, ale nie miałam zbytniej ochoty słuchać jak dziewczyna radzi sobie w biurze, bo według mnie nie miało to żadnego związku z tym co słychać u Doriena (wtedy jeszcze nie wiedziałam hehe), a w tym momencie obchodziło mnie tylko to. Dopiero przy temacie naszego brata, po raz kolejny zaangażowałam się w rozmowę - chociaż Calum średnio za mną przepadał, ja bardzo interesowałam się nim i jego życiem, bo chciałam nawiązać z nim lepszą relację. Z pozostałymi braćmi byłam bardzo blisko i marzyłam o tym by stworzyć tak dobrą relację również z nim. Niezbyt miłe teksty, które Dead i Fire rzucili w kierunku Caluma puściłam mimo uszu - nie miałam ochoty na przezywanie go, wolałam skupić się na konkretach. - Miałam na myśli Lottę - powiedziałam prostując moją wypowiedź - Ciągle ich widuję razem i zwyczajnie zastanawiałam się czy coś między nimi jest. Chociaż trudno ukryć, że Wittenberg jest zdecydowanie ciekawszą kandydatką, aczkolwiek raczej nie dla Caluma... Uśmiechnęłam się znacząco do Blaithin - wolałabym zeswatać Wittenberg z Dorienem, niż z Calumem, aczkolwiek raczej nie parałam się tego typu zajęciami i rzadko kiedy wtrącałam się w cudze życie. Spojrzałam na zegarek myśląc o tym, że niestety niedługo będę musiała sie zbierać.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
W pewnym sensie Blaithin zawsze podziwiała Doriena, może ze względu na to, że potrafił zaakceptować pewne fakty i dostosować się do nich. W przypadku Gryfonki, potrzeba wyłamywania się i robienia na przekór była zbyt silna. Życie Deada było uporządkowane, a życie Fire wywrócone do góry nogami. W jego świecie wszystko miało swoje miejsce, swoje zasady i wartość, a Szkotki wręcz przeciwnie. - No tak, w końcu ktoś dzięki komu nie musisz mówić do siebie, jeśli chcesz poprowadzić inteligentną rozmowę. - uśmiechnęła się całkiem ciepło, spoglądając na swojego kuzyna. Czasami próbowała domyślić się, czy jest szczęśliwy w związku z tym, kim się stał. Fire chciałaby, aby tak było. Mimo wszystko nie umiała przestać myśleć o swoich bliskich. - Tak, jego. Dużo pali. - wzruszyła prawym ramieniem, nie zastanawiając się dłużej nad tym, że przywykła nadawać ludziom pseudonimy. Rozmowa znowu zeszła na temat związków, który niezbyt odpowiadał Gryfonce. - Chyba w porządku u niego. Trudno, żeby było inaczej, jeśli stara się trzymać z daleka od kobiet. Fire nigdy nie potrafiła ustabilizować swojego życia uczuciowego, a co dopiero jeśli chodzi o innych ludzi. Z problemami sercowymi nie warto było zwracać się do Gryfonki, chyba że potrzebowało się kogoś, kto postawi ci Ognistą i sypnie paroma pełnymi pesymizmu "sentencjami", typu Nie warto kochać, zobacz do czego cię to doprowadziło. - W życiu. - stwierdziła stanowczo, na pytanie o to, czy zechce zeswatać Ruth i Caluma. Lubiła oboje, ale nie wyobrażała sobie ich razem. Zresztą, związki nie były Fire potrzebne do szczęścia.- A Lotta to raczej przyjaciółka, z tego co wiem. Wybaczcie w ogóle, że aż tyle czasu wam zajęłam. Rzadko przepraszała, a nawet jeśli, nie używała odpowiedniego tonu sugerującego skruchę. Nie chciała tego przeciągać ani w nieskończoność rozmawiać na temat miłości, więc podniosła się, odsuwając cicho krzesełko. Pożegnanie ograniczyła do krótkiego uśmiechu, po czym wyszła z kawiarni.
Zdecydowanie nie przewidywał poruszania tego typu tematów w trakcie spotkania z siostrą. Może wspomnieliby mimochodem o bardziej lub mniej udanych randkach, ale na pewno nie roztrząsaliby tych spraw z aż takim rozmachem. Nie winił kuzynkę, że zepsuła im dzień, ani trochę. Z nią widywał się jeszcze rzadziej niż z Vivien. Dorien zajął się swoim ciastem, gdy dziewczyny rozmawiały o jakiejś nieznanej mu pannie. Chwilę potem Fire wstała i pożegnała się, zostawiając dwójkę samych przy stoliku. Pogadali jeszcze o jakichś mało istotnych kwestiach, po czym obydwoje stwierdzili, że niestety muszą się rozstać. Dorien zapłacił rachunek. Odprowadził ją tyle ile mógł, ile starczyło mu czasu.
Słodka Swatka zdecydowała się zapewnić Wam miejsce, w którym będziecie mogli ze spokojem porozmawiać nie przejmując się hałasem, ani otaczającym Was światem. Stolik, który dla Was zarezerwowano stoi w ściennej wnęce i jest ozdobiony haftowanym obrusem i kilkoma świeczkami zapachowymi. Mimo walentynek kawiarnia nie jest przepełniona, a jeśli będzie przeszkadzać Wam otoczenie możecie oddzielić się od kawiarnianego gwaru rozsuwaną zasłonką! Rozpoznacie się po błękitnych wstążkach na nadgarstkach!
Przed rozpoczęciem randki koniecznie zapoznajcie się z zasadami eventu, które znajdziecie tutaj!
Peter przyszedł na miejsce spotkania dwadzieścia minut przed czasem, co było naprawdę niespotykane w jego przypadku. Krukon lubił wszystko zostawiać na ostatnią chwilę, przez co na różnego rodzaju spotkania czy lekcje po prostu się spóźniał. Jednak dzisiaj było inaczej bowiem osoba, na którą czekał, wzbudzała w nim sprzeczne emocje. Z jednej strony był zadowolony ze zgłoszenia się na randkę w ciemno. Chłopak miał nadzieję, że może wreszcie pozna kogoś, kto go zainteresuje, co w jego mniemaniu było naprawdę trudne. Z drugiej jednak strony denerwował się spotkaniem z nieznaną mu dziewczyną. "Czym ty się denerwuje, Peter. Przecież nawet jej nie znasz - powiedział cicho do siebie, strzepując przy tym śnieg z ubrania. - Na pewno nie będzie tak źle. To tylko randka." Słowa otuchy od samego siebie oczywiście nic nie pomogły i Peter nadal rozmyślał, co powinien powiedzieć na wstępie. Po jakimś czasie chłopak poddał się i uznał, że zachowuję się trochę dziecinnie, jednak co miał poradzić, takim typem człowieka po prostu był. Zawsze, kiedy dochodzi do tego typu sytuacji krukon uświadamia sobie, że jest jeszcze jedna rzecz, na której zależy mu nawet bardziej niż na karierze aurora, a jest nią miłość. Dokładniej mówiąc, Peter chce poznać dziewczynę, z którą będzie szczęśliwy przez całe swoje życie i może właśnie z tego powodu tak stresujące są dla niego spotkania z kobietami, które go obchodzą. I tak młody czarodziej ubrany w jego ulubiony zimowy czarny płaszcz, oparł się o ścianę budynku kawiarni, w której miał spotkać się z Miglė i zawiązał na ręce w widocznym miejscu błękitną wstążkę dzięki, której dziewczyna miała go rozpoznać. Peter został na zewnątrz, by krukonka, jak i on nie szukali się po całej kawiarni, poza tym chłopak uznał, że jest to całkiem dobry pomysł. Dlaczego? Podczas czekania sam się nad tym zastanawiał.
W głowie Miglė rozbrzmiewało zasadniczo najważniejsze pytanie - coś ty zrobiła? Cała jej pozorna pewność siebie ostatnich dni gdzieś się ulotniła. Początkowo chciała nawet zrezygnować, ale nie potrafiłaby zrobić tego osobie, którą jej wybrano. Sama również wyczekiwała tych walentynek. Nie z powodu miłości, która zdawała unosić się w powietrzu jak tajemnicza mgiełka. Nie dlatego, że na twarzach ludzi częściej gościł uśmiech. Może częściowo też, bowiem Krukonka lubiła patrzeć na zadowolonych nieznajonych. Wtedy świat, choć wciąż tak samo nieczuły, zdawał się być przyjemniejszym miejscem. Miała jednak własny powód. Chociaż uparcie powtarzała, że samotność jej odpowiada, znów chciałaby poczuć to. Gdzieś w głębi duszy przed dziewczyna pragnęła miłości i ukojenia. Oraz akceptacji. Och, doskonale zdawała sobie sprawę z możliwych konsekwencji, nie była ślepa - miłość, choćby z początku najpiękniejsza, wyniszczała. Była jak najlepsze uzależnienie, które ostatecznie zabierało wszystko... I wtedy powiedziała sobie stop. Miglė postanowiła uznać, że to spotkanie - ta randka, powinna być jakimś oderwaniem od rzeczywistości, krótką chwilą radości. Dlatego odrzuciła pesymistyczne rozważania, one na pewno nie pomagały. Po otrzymaniu listu od Swatki poczuła dwie rzeczy, strach i szczęście. Dwa uczucia tak niewspółgrające ze sobą, a jednak istniejące w jej głowie. Niby nie była to pierwsza randka dziewczyny, a mimo to stresowała się jak zawsze. Idąc przez Hogsmeade, zerkała na szyldy kawiarni, by znaleźć tę odpowiednią. Jeszcze raz sprawdziła, czy nie zapomniała zawiązać na swoim nadgarstku niebieskiej wstążki, po której miał rozpoznać ją chłopak. Nagle spostrzegła nazwę miejsca, które wyznaczyła jej Swatka. Nerwowo przygładziła nieistniejące zmarszczki na spódnicy. Wtedy zauważyła inną osobę, również czekającą na kogoś. Już miała ominąć tego chłopaka, gdy zobaczyła niebieską wstążkę na jego nadgarstku. Krukonka odetchnęła głęboko, policzyła w głowie do trzech i z nieśmiałym uśmiechem podeszła do prawdpodobnego partnera na ten dzień. Albo na dłużej... - dopowiedział cichy głosik w umyśle Miglė.
Przez dwadzieścia minut czekania, Peter przygotował się najlepiej jak mógł na konfrontacje z przeznaczeniem. Jego głowę zaprzątało ogrom myśli pozytywnych, jak i negatywnych, jednak najgorszym momentem było, kiedy chłopak zaczął się martwić, czy jego partnerka w ogóle przyjdzie. Na szczęście jego zamartwianie się nie trwało długo, bo dokładnie o szesnastej zobaczył nerwowo rozglądającą się długowłosą dziewczynę, która ewidentnie czegoś lub kogoś szukała. Chłopak skupił na niej wzrok i prawie od razu dostrzegł niebieską wstążkę, która oznaczała, że jest ona osobą, na którą przez cały ten czas czekał. Chwilowa panika zablokowała możliwości myślenia chłopaka. Co taka dziewczyna jak ona robi na randce w ciemno? Gdzie się nagle podziała zasada mówiąca, że ładne dziewczyny są zawsze zajęte? - Peter spojrzał na swoją wstążkę - To na pewno ten kolor? Jest tu całkiem sporo kawiarni, na pewno nie jestem jedynym facetem, który ma dzisiaj randkę. Chyba... Nagle oczy Petera i dziewczyny się spotkały. Po krótkiej chwili krukonka ruszyła w jego kierunku. W tym momencie Peter nie miał już żadnych wątpliwości, że jest to jego partnerka na ten wieczór. Chłopak zebrał się w sobie i również ruszył w jej stronę. Kiedy był już dostatecznie blisko, podniósł rękę z zawiązaną na niej wstążką i powiedział nieśmiało: - Migle? Mam nadzieje, że dobrze to wymawiam. Po usłyszeniu słów potwierdzających tożsamość dziewczyny Peter kontynuował. - Miło mi cię poznać. Jestem Peter i wygląda na to, że jesteś skazana na moje towarzystwo dzisiejszego wieczoru. - powiedział zadowolony z siebie, że nie pomylił się w wymowie zdania, które przez tak długi czas przygotowywał - Miejmy nadzieję, że się nie rozczarujesz. - dodał z łagodnym uśmiechem Peter podszedł do niej i powiedział co miał przygotowane, ale co dalej? Nie był pewny, czy ma jej po prostu podać rękę? Czy może objąć ją na powitanie, jak to wiele razy widział wykonaniu innych studentów? Ostatecznie uznał, że pierwsza opcja będzie zbyt dziwna na randce, a druga wyglądała mu na napastowanie, więc postanowił po prostu szybko zmienić temat. - Nie będziemy chyba stać na dworze? Wejdźmy do środka.
Ostatnio zmieniony przez Peter Brown dnia Pią Lut 23 2018, 12:23, w całości zmieniany 2 razy
- Bardzo dobrze to wymawiasz - stwierdziła dziewczyna i uśmiechnęła się ciepło. No, może nie było to stuprocentową prawdą, ale nie miała zamiaru rozwodzić się na temat zmiękczania samogłosek w języku litewskim. Jeszcze by wyszła na zarozumiałą. - Mnie również bardzo miło. - Nie ma to jak bardzo elokwentna wypowiedź na początku konwersacji, ale Krukonka nigdy nie była dobra w rozpoczynaniu rozmów. Ani w ogóle ich prowadzeniu. Zdecydowanie bardziej wolała słuchać. Korciło ją, żeby podać swoje imię, ale przecież chłopak już je znał. - Na pewno nie będę rozczarowana. - powiedziała Miglė zgodnie z prawdą. Nie stawiała wygórowanych wymagań. Nie przejęłaby się nawet, gdyby rozmowa nie od razu skierowała się na ciekawe tory. Wychodziła z założenia, że pierwsze spotkanie to zazwyczaj to najbardziej niezręczne. Zauważyła lekkie zakłopotanie na twarzy Petera, sama zresztą pewnie wyglądała podobnie albo jeszcze gorzej. Myśl, co tu powiedzieć, myśl... Na szczęście nie musiała przejmować inicjatywy, bowiem chłopak po prostu zaprosił ją do środka. Z chęcią przystała na tę propozycję. Zastanawiała się jeszcze, jak zachować się w drzwiach - może będzie chciał ją przepuścić, a może powinna po prostu wejść i nie myśleć o takich drobnostkach? A już na pewno nie kalkulować, co będzie ewentualnie wyglądało dziwniej. Cóż, Krukonka po prostu otworzyła drzwi, a ciepłe powietrze od razu mile ogrzało jej zaczerwienione od niskiej temperatury policzki. W lokalu nie było nadzwyczajnych tłumów, jednak walentynkowy nastrój dało się tu odczuć. Miglė rozejrzała się, by sprawdzić, czy na którymś ze stolików nie widać karteczki z napisem "rezerwacja" bądź czegoś podobnego. Takową dostrzegła w samym rogu kawiarni. Swatka postarała się o chyba najbardziej ustronne miejsce, z czego dziewczyna się cieszyła. W razie czego mogli nawet odciąć się od codziennego zgiełku długą kotarą, która chwilowo była zawieszona z brzegu. Miglė ukradkiem zerknęła na swojego partnera. Wyglądał na bardzo spokojnego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Miała nadzieję, że nie pomyliła się w swoim osądzie, bo sama nie należała do zbyt rozrywkowych osób. Chociaż powiedzieć o tej Krukonce, że nie kochała imprez, to tak, jakby stwierdzić, że -60 stopni Celsjusza to lekki przymrozek. Miglė uważała siebie za nieciekawą osobę i tak często oceniali ją inni. Gdy już kogoś lepiej poznała, dopiero wtedy potrafiła się rozkręcić. Mimo wszystko liczyła, że Peter nie ucieknie. A przynajmniej nie tak od razu. Dziewczyna patrzyła na niego właściwie krótką chwilę, potem powróciła do wieszania płaszcza na oparciu wygodnego krzesła. Chyba tylko ona umiała w ciągu kilku sekund przemyśleć dziesięć różnych spraw i dość do jeszcze większej ilości wniosków.
Peter wszedł do kawiarni razem ze swoją partnerką. Kiedy przekroczyli próg budynku, zaczął się zastanawiać nad charakterem dziewczyny. Nie zwykł oceniać kobiety po wyglądzie i właśnie z tego powodu miał nadzieję, że Swatka sparowała go z odpowiednią osobą. Nie chciał rozstać się z nią rozczarowany, jak i również nie chciał, by to ona czuła się niezręcznie. Jednak patrząc na miejsce, które Swatka wybrała im na spotkanie, nie miał się czego obawiać. Kawiarnia była dokładnie taka, jaką sobie wymarzył. Cicha, spokojna, bez zgraj ludzi. Krukon miał nadzieję, że Migle została wybrana dla niego z podobną dokładnością. Niestety zdawał sobie również sprawę, że kawiarnia to miejsce, a Migle to osoba, więc może być różnie. Peter poszedł w ślady swojej partnerki i ściągnął ciężki płaszcz, pod którym skrywał białą koszulę i marynarkę. Może nie był to ostatni krzyk mody, ale uważał, że tak wygląda najlepiej, więc nie miał zamiaru kombinować ze swoim ubiorem. W jego przypadku mogłoby to tylko pogorszyć sprawę. Kiedy Migle usiadła na krześle, on również to uczynił. Po chwili spojrzał na swoją lekko zmieszaną partnerkę i z uśmiechem na ustach postanowił przestać się mazgaić i wziąć się wreszcie do roboty. Właśnie skończył się czas na rozmyślanie. - Przydałoby się coś zamówić - powiedział, podnosząc menu ze stolika - Yin i yang? Dyptamowy smakosz? Wiśniowy Gryf? Całkiem duży wybór. Nie jestem stałym bywalcem tego typu miejsc, więc wybór może mi trochę zająć - Peter spojrzał na Migle, po czym odłożył otwartą kartę i dodał - A ty, na co masz ochotę? Może będziesz bardziej zdecydowana. Kiedy Peter wypowiedział pierwsze słowa i spojrzał na Migle, ogarnął go spokój. Już na pierwszy rzut oka wyglądała na zadowoloną. Przynajmniej Peterowi się tak wydawało, jednak nawet jeśli się mylił, nie widział w jej wyrazie twarzy zniesmaczenia, czy znużenia, co w zupełności mu wystarczyło. Czekał spokojnie na odpowiedź swojej partnerki, a kiedy takową usłyszał, od razu odpowiedział. - W taki razie ja wezmę Cytrynowy Raj i jakieś ciasto. Zaraz wracam. Po tych słowach Peter odszedł na chwilę od stolika, by złożyć zamówienie, ale nie minęło dużo czasu i wrócił, mówiąc. - Za moment powinni wszystko przynieść. Spodziewałem się większych tłumów w walentynki - krukon rozejrzał się, po czym dodał - Chociaż myślę, że świat jeszcze wiele razy mnie zaskoczy. Może będzie to dla ciebie trochę głupie ale rzadko wychodzę ze swojej "jaskini" jeśli nie muszę. Można powiedzieć, że nie jestem jakoś wyjątkowym facetem, ale na pewno rzadkim. Myślę, że śmiało możesz sobie wywabienie mnie dopisać do życiowych osiągnięć - na twarzy Petera zagościł uśmiech - Ale dość o mnie, bo jak zacznę opowiadać, to uznasz, że jestem najnudniejszym człowiekiem na świecie. Migle to zagraniczne imię, prawda? Mieszkałaś za granicą przed nauką w Hogwarcie?
Podekscytowanie, tak. To idealne słowo określające uczucia towarzyszące Dorienowi, kiedy w umówiony czwartek wychodził z pracy. Zapowiedział żonie, że wróci później. Nie, nie kłamał na temat powodu. Powiedział, że idzie na spotkanie, co rzeczywiście przedstawiało faktyczną sytuację. Co prawda nie powiedział z kim się zobaczy, ale to nie było kłamstwo, prawda? Chciał być na miejscu dużo wcześniej. Musiał być pewien, że pojawi się w kawiarnii przed osobą, z którą się tam umówił, w dodatku miał upatrzony stolik, na końcu salki w samym rogu, dokładnie na przeciwko frontowych drzwi. Dobrze pamiętał, że w gablotce na ścianie tuż nad stołem było jakieś pamiątkowe i bardzo stare wydanie Proroka, a obok stał stelaż z aktualnymi gazetami. Od razu zapowiedział kelnerce, że złoży zamówienie dopiero gdy pojawi się jego dzisiejsza para, ale nie zdążył się dobrze odwrócić od kontuaru i zmienił zdanie, prosząc o filiżankę herbaty. Zajął miejsce, siadając tyłem do wejścia. Wiedział, że popadnie w paradoks – czas będzie jednocześnie zwalniał i przyspieszał, jak zawsze w stresujących sytuacjach. Co spojrzał na zegar, to minęło zaledwie półtorej minuty, ale z drugiej strony do piątej zostało jeszcze trzydzieńci minut, siedemnaście, osiem. Głupia zabawa. Wysyłanie listów obcym ludziom. Był taki moment, kiedy chciał zrezygnować ze spotkania. Pozwolił sobie wylać swój żal na pegamin i opowiadać o wewnętrznych rozterkach przypadkowej osobie. Bardzo nieostrożne. To mógł być ktokolwiek, jednocześnie znajomy jak i nieznajomy, a motywów dalszego postępowania i ewentualnego wykorzystania tych informacji Dorien mógł się tylko domyślać. No, zawsze może coś wymyślić – że niby te nieodpowiednie decyzje to na przykład nietrafione inwestycje czy noszenie skarpet na lewą stronę. Przyznanie się do porażki związanej z życiem uczuciowym mogłoby mu tylko zaszkodzić. Oczywiście, że się zastanawiał kogo zobaczy. Czy to faktycznie będzie kobieta, czy robiący sobie żarty mężczyzna. W jakim jest wieku, czy już się kiedyś poznali czy nie. Jak będzie ubrana, co zamówi, czy ich znajomość, nawiązana w wyniku zdarzenia losowego w jakikolwiek sposób przetrwa, czy to będzie tylko jednorazowe spotkanie. Pełno domysłów. Dzwoneczek przy wejściu oznajmiał przybycie nowych gości i żegnał tych już wychodzących. Za dwie piąta dźwięk dzwonka rozległ się ponownie. Dorien powoli uniósł wzrok znad czytanego właśnie artykułu dotyczącego planów modernizacji magicznego szpitala, a potem usłyszał cichy stukot obcasów. Musiały być niskie, a ich właścicielka zatrzymała się po kilku krokach, jakby była zdezorientowana. Wiedział, że to ona. Czuł, że kobieta pewnie właśnie się rozgląda, szuka swojego listownego partnera. Aż przeszedł go dreszcz – ni to ze strachu, ni z eksctacji. Odnajdzie go, na pewno.
Mnóstwo rozsypanych literek. Czy nie tak wyglądało jej życie przez ostatni rok? Niewypowiedziane słowa, niejasne sytuacje, niezakończone sprawy. Skinienia, gesty, szepty, leżące w nieuporządkowanym chaosie w każdym zakamarku jej duszy, którego nawet nie miała ochoty już kontrolować. Zamiast tego, nauczyła się w nim żyć, bo współistnienie z gryzącą chmarą błędów, które popełniła zdawało się być jedynym możliwym do przełknięcia rozwiązaniem i - w końcu - pozwoliło jej ruszyć do przodu. Jednak to wcale nie dlatego zdecydowała się na spotkanie z nieznajomym. W przeciwieństwie do Doriena chyba pierwszy raz w życiu nie snuła domysłów, kim jest ów tajemniczy człowiek, z którym zdecydowała się wymienić kilka listów, bo rzuciła się w falę spontaniczności długo wcześniej, samą decyzją o wzięciu udziału w zabawie. Początkowo miała być dla niej tylko niewinną grą, pozwalającą na odkrycie zupełnie nowego środka komunikacji, ale szybko doszła do wniosku, że to lawirowanie wśród ciemności, ale zaskakująco jej rozmówca wydał się być, mimo wszystkich obiekcji, które Ruth miała do tej formy zawierania znajomości, niesamowicie interesującą osobą. Tak bardzo, że wręcz z miejsca zapragnęła się z nim zobaczyć i dowiedzieć więcej o tym, co siedzi w jego głowie. Interesowało ją, jakie przybiera wyrazy twarzy, kiedy o czymś opowiada i jak szybko w prawdziwym życiu reaguje na gry słowne i logiczne pułapki, które tak uwielbiała zastawiać. Pojawiła się dosłownie minutę, może dwie przed czasem, ubrana zupełnie inaczej, niż zrobiłaby to rok temu, w satynę i skórzaną, krótką spódnicę, stukając szpilkami już od progu i przystając w miejscu w tym samym momencie, kiedy się w nim pojawiła. Nie byłaby sobą, gdyby nie odwiedziła tej restauracji dzień wcześniej w poszukiwaniu wskazówki związanej z literkami, która szybciej pozwoli jej odkryć miejsce ulokowania nieznajomego i kiedy znalazła miejsce przy którym stały gazety i stare wydanie Proroka, przekonała się, gdzie ma kierować kroki następnego dnia, co dało jej poczucie jakiejś niezrozumiałej stabilizacji i - oddalenie się możliwie jak najdalej od zagubienia towarzyszącego takim początkom spotkań. Zatrzymała się w progu i zamarła, jakby w wejściu wisiała chmura magicznego gazu, który odebrał Ruth powietrze z płuc i przykleił ją do podłogi. Poznała go. Poznałaby go wszędzie, z każdej odległości, stojącego tyłem, przodem, bokiem, przykrytego grubą warstwą ubrań czy kompletnie nagiego. Człowiek, którego tak bardzo chciała poznać okazał się być tym samym, którego tak bardzo chciała zapomnieć. W końcu całą swoją mocą oderwała stopę od ziemi i zrobiła delikatny krok w tył. Nie widział jej, może jeszcze ulotnić się, oszczędzając sobie wspomnienie jego twarzy i dodatkowego bólu, bo powoli zaczynała czuć, jak przeszłość zaczęła dobierać się do jej niezasklepionych jeszcze ran, drapiąc je nieznośnie, chcąc wydrążyć krwawe dziury w połamanym sercu Szwedki.
Czy to zawahanie? Miał zbyt mało atrakcyjny tył, że kobieta się rozmyśliła? Jedno stuknięcie, bardzo ciche, jak krok w tył. Fizycznie odczuwał palący wzrok utkwiony w jego plecy. Ciekawość brała górę. Odwrócenie się w jej stronę było bardziej niż kuszące, a walka z samym sobą zawsze przynosiła wyzwanie. Jeśli kobieta ucieknie, to chociaż zerknie, zobaczy jak jego nowa znajoma wygląda, żeby odnaleźć ją na ulicy, gdy puści się za nią biegiem. Obrócić się czy nie. Tak, czy nie. Tak, nie? 'No dawaj, przecież wiesz, gdzie jestem. Wiesz, że to ja.' Z listów wynikało jak bardzo jest bystra, a rozwiązanie zagadki dostała wręcz na srebrej tacy. Poczeka jeszcze pięć sekund. Trzy. Jedną. Zbladł. Delikatny, nieśmiały uśmiech, który do tej pory błąkał się na ustach Doriena nagle spłynął, nie pozostawiając po sobie nawej najmniejszego śladu. Wszystkie emocje pozostały widoczne w oczach mężczyzny. Absurdalna myśl, że osobą która pisze i wysyła do niego listy jest jego była ukochana, przemknęła tylko raz. Pismo niby podobne, ale nie porównywał nowych pergaminów z wiadomościami otrzymanymi od Szwedki w ubiegłym roku, a które zresztą trzymał dobrze ukryte w starych książkach. Nowa znajoma miała pojęcie o mugolskim świecie i to jeszcze o tak skomplikowanych jego aspektach – faktor ich kłótni, powód rozstania. Dlaczego zatem napisał, że chciałby wiedzieć więcej? Może poczucie winy. To podejrzenie, że adresatem pisanych przez niego listów może być Ruth Wittenberg zniknęło tak szybko jak się pojawiło. A jednak stała tam. Żywa, prawdziwa i równie przerażona. Jednocześnie miał w głowie pustkę i uderzyły go te wszystkie wspólne wspomnienia - Ministerstwo, plaża w Brighton, plaża w Grecji, brzoskwiniowy kłębolot, śniadania w jego łóżku. Odwagi, Dorien. Wstał, choć nogi miał jak z waty. Chciał coś powiedzieć, choć czuł, że pewnie się zająknie. Opanowała go autentyczna niemoc, a złota obrączka bardzo ciążyła na palcu. – Hej – odezwał się niezbyt głośno, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Minął rok odkąd widzieli się po raz ostatni. Rok od chwili, gdy wyszła z płaczem, trzasnęła drzwiami, gdy spakowała walizki i wyjechała bez słowa. Nic się nie zmieniła. Tak samo śliczna, może nawet jeszcze mądrzejsza, równie zagubiona co Dorien. Stojącą za ladą młodą czarownicę poprosił o dwie porcje ciasta czekoladowego z wiśniami i dwie kawy, tak żeby podeszła do ich stolika tylko raz.
Jak dziwnie musiało wyglądać to wszystko z perspektywy postronnych obserwatorów. Dwoje ludzi zamrożonych w przestrzeni stało naprzeciw siebie ze wzrokiem wtopionym w tego drugiego w atmosferze tak gęstej, że gdyby czasy były nieco inne, ktoś mógłby pomyśleć, że zaraz wyciągną rewolwery. Ruth czuła każde włókno lejącej się po ciele srebrnej, satynowej koszuli i wrześniowy wiatr na swoich plecach, spodziewając się teraz dokładnie wszystkiego, jednocześnie w głowie układając już tysiąc planów ucieczki. Nie poruszyła się jednak nawet o milimetr sprawiajac wrażenie, jakby przestała też oddychać i zawieszając nic nie mówiący wzrok na twarzy Doriena. Wybuchła przy nim raz, o jeden raz za dużo i obiecała sobie, że to niewiele dające zachowanie się już nie powtórzy, ale jego spokojne, choć okraszone nutą niepewności przywitanie i zamówienie obejmujące prawdopodobnie dwa jedyne ukochane przysmaki Wittenberg sprawiło, że miała ochotę złamać tę zasadę. Mógł dostrzec, jak gniewnie zmarszczyła brwi, gdy odezwał się do kelnerki, a nić porozumienia nie tyle co została przerwana, co nigdy nie miała już zaistnieć, cięta na kawałeczki z jednej strony dumą Ruth, z drugiej blaskiem obrączki na jego palcu. Nie miała najmniejszej ochoty z nim rozmawiać na jakikolwiek temat, szczególnie, że dobiło ją jak łatwo żonaty już Dear zgodził się na spotkanie w kawiarni z obcą kobietą, gdy w domu czekała na niego piękna, austriacka Sisi. Pomimo wszystkiego, co sobie umaniła przez ten rok, zdawała sobie sprawę całkiem dobrze, że z ich związku pozostały tylko zgliszcza i nie miała ani siły, ani ochoty rozdrapywać teraz starych ran. Nie zostaną przyjaciółmi, choć można by pewnie się było tego spodziewać po ich stoickich, opanowanych charakterach – zbyt wiele słów padło, zbyt wiele ciosów zadano, a Ruth nie widziała właściwie sensu (gdy już ochłonęła z pierwszej fali chęci powrotu) w przyjacielskiej znajomości z człowiekiem, z którym kiedyś układała wspólną przyszłość. On swoją już ułożył – z inną kobietą. Teraz pora na nią, bez niego u boku. Zrobiła kilka kroków naprzód, zatrzymując się od Doriena w bezpiecznej odległości, wciąż czujnie obsrwując każdy jego oddech. -To dość zaskakujące, że pomyślałeś, że możemy tu tak po prostu usiąść i zjeść razem ciasto. Zapakuj je żonie – odezwała się w końcu tym samym, obojętnym tonem, który rezerwowała dla wszystkich, których nie traktowała jak swoich najbliższych. Nie było już powrotu i on doskonale o tym wiedział. Czy istniało jednak coś, co niewypowiedziane zawisło w powietrzu i teraz niebezpiecznie zbliżyło się do ujawnienia tutaj, w niewielkiej kawiarni w centrum Hogsmeaade?
Najbardziej zabolał ton głosu. Samych słów, takich bardzo nieprzychylnych, mógł się spodziewać, ale sposób, w jaki je wypowiedziała, był jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Odwrócił gdzieś wzrok, gdy wspomniała o jego żonie. Uciekał. Znów ta ambiwalencja. Rok jednocześnie trwał ogromnie długo, ale też miał wrażenie, jakby nie widzieli się trzy-cztery tygodnie. Nic się nie zmieniła, choć na pewno przeszła jakąś wewnętrzną metamorfozę. Też przeżywała, też cierpiała. I wiedziała o żonie. Mógł się tylko domyślać jak się dowiedziała, czy był jej już obojętny, czy jednak wbił jej nóż w plecy. W Bożonarodzeniową noc wpajał sobie obraz Ruth, który sam nakreślił pod wpływem wszystkich negatywnych emocji. Ile było z niego prawdy – trudno powiedzieć, choć elementy tej układanki pasowały do siebie idealnie. Mimo wszystko nie był w stanie jej znienawidzić. Przez krótki okres zaledwie czterech miesięcy byli sobie najbliższymi osobami na świecie. Niewiele ponad sto dni, a nazywali siebie nawzajem swoimi ‘prawie-narzeczonymi’. Gdyby nie ten jeden przeklęty wieczór, może to ją nazywałby już swoją żoną. – Skoro mnie tu zaprosiłaś, to mogłabyś poświęcić mi piętnaście minut. Nie oczekuję niczego więcej. To może być nasze ostatnie spotkanie, jeśli sobie tego życzysz, niemniej jednak jesteśmy je sobie winni – rozejrzał się pobieżnie, sprawdzając czy już wszyscy goście kawiarni zwrócili na nich uwagę, czy byli zajęci swoimi deserami – Proszę. Doskonale pamiętał każdy punkt monologu, który pod koniec grudnia skierował w stronę Caluma. Wszystkie nieprawidłowości, w które ciężko było uwierzyć. W bystrym umyśle Ruth nie było miejsca na tego typu przeoczenia, jak podwójne nieskojarzenie nazwiska jej partnera i jego braci, a jej przyjaciela i nauczyciela, czy wystawienie uczuć biednego Caluma na cierpienia, gdy Dorien brutalnie odebrał mu Ruth po przyjęciu u ich koleżanki. I mimo to zupełnie pomijał ten pryzmat, patrząc na stojącą przed nim kobietę, za którą kiedyś skoczyłby w ogień.
Och, gdyby tylko wiedziała. Gdyby tylko dane jej było dowiedzieć się, jaką rozmowę stoczył Dorien w Święta ze swoją rodziną na jej temat, nie stała by tu teraz, siląc się na tę bezsensowną wymianę zdań. Nie pozwoliłaby mu spojrzeć na siebie nigdy więcej, poczuć zapach jej perfum w powietrzu i usłyszeć - choć zmieniony - wciąż należący do Ruth z krwi i kości ton głosu. Nie zobaczyłby jej już nigdy, bo nie zaszczyciłaby go nawet krótką notatką z wyjaśnieniem, połową słowa, szeptu. Niczym. Tak bardzo znienawidziłaby Doriena za założenia i wnioski, które wysnuł na jej temat i w najpodlejszy z podłych sposobów postanowił się podzielić nimi z rodziną, że samo wspomnienie o nim powodowałoby w niej wybuch niekontrolowanego obrzydzenia, tak samo zresztą jak względem Caluma, który postanowił w te brednie uwierzyć. I choć chętnie wytknęła by im obu, co ona myśli na temat ich dearowej megalomanii i wynikającej z niej tezy, że przecież każdy Dear na świecie musi być ich rodziną, nie odezwałaby się do obu już do końca życia. Nie po tym, jaką toksyczną harpię i oszustkę z niej zrobili na oczach obcych, nieznających jej ludzi, po tej ilości serca, którą włożyła w relację z oboma mężczyznami. A teraz? Teraz, szczęśliwie broniony zwyczajną niewiedzą Ruth o bożonarodzeniowej rozmowie, i tak stał przed nią z bezczelną prośbą na ustach. -Nie, Dorien. Zaprosiłam osobę, która w kilku listach wykazała interesujące mnie cechy charakteru, a nie ciebie - skomentowała, wiejącym chłodem spojrzeniem taksując go od góry do dołu i wyglądając przy tym, jakby za chwilę miała zacząć razić prądem każdą jednostkę, która podeszła by do niej zbyt blisko. Wciąż pozostawała jednak niemal nieruchoma, nie dając mu tej satysfakcji płynącej z obserwacji, jakoby miałaby się wściekać. Był jej teraz tak na wskroś obojętny, że chciała mu tylko jak najszybciej wyperswadować wszystkie jego głupawe domniemania i nigdy więcej nie wplątać się w tak nierozsądną sytuację. -Nie jestem ci nic winna i niczego od ciebie nie oczekuję - ucięła krótko, choć ze zdziwieniem nawet dla siebie samej nie cofnęła się ani o milimetr dalej. Zastanawiająco nie zakończyła też rozmowy, jakby czekała, aż Dorien powie coś, co da jej podstawę do zgodzenia się na tę dziwaczne spotkanie. Sama nie wiedziała, co gra w jej niespokojnej duszy, ale w tym momencie z przerażeniem odkryła, że gdyby faktycznie nie chciała z nim rozmawiać, już by jej tu nie było... A jednak, wciąż stała przed nim, choć dumna i wyprostowana, wpatrując się weń z coraz większym spokojem, odpychającym zaciekle cały gniew, który targał nią z początku. Ruth, co z tobą?
– W takim razie ja jestem ci winien chociaż przeprosiny. Za ten wieczór, który nie powinien mieć miejsca – odrzekł, widząc, że musi reagować od razu, bo inaczej mu ucieknie. Dobrze, że kelnerka zachowała się na tyle profesjonalnie, że odeszła od nich kilka kroków, nie przysłuchując się ich rozmowie na siłę. – Czytałaś te listy. Jesteś bystrą dziewczyną; skoro już wiesz, kto był autorem wiadomości, to wiesz też co było napisane między wierszami – trudność sprawiła mu nawet kwestia dotycząca tego co zrobić z rękami – założyć na piersi, wsunąć do kieszeni, złożyć tylko ze sobą dłonie? Wszystkie pozycje były tak nienaturalne, tak samo jak nagła utrata pewności siebie. To nie była ta sama dziewczyna, z którą wieczorami pił wytrawne wino. Nie ta sama, która porzuciła własne marzenia o karierze w Katastrofach dla ich związku. Nie ta, dla której wyjechał na kilka dni do Grecji. Stała przed nim zupełnie inna Ruth. Ciekaw był tylko, czy to on był powodem tych zmian, czy po prostu nie znał tego wcielenia Szwedki. – Wszystko, co napisałem, było prawdą. Byłem z tobą szczery. Ciasto już czekało, przygotowane na białych talerzykach. Kawa powoli się parzyła. – Szukałem cię – dodał, już dużo ciszej, tonem tak smutnym i pozbawionym nadziei, jak jeszcze chyba nigdy – Ale przypomniałem sobie, co powiedziałaś mi tamtego wieczora w Ministerstwie. Powiedziałaś: "I tak ci ucieknę" – zacytował swoją byłą partnerkę, wiedząc, że właściwie w każdej chwili może się odwrócić i wyjść. A właśnie to, poza wyjaśnieniem sprawy z Aurorą, planował jej powiedzieć – I uciekłaś, wywracając mi życie do góry nogami – wpatrując się w nią wręcz wymuszał, żeby utkwiła spojrzenie orzechowych oczu w jego tak przygnębionych, szarobłękitnych tęczówkach – Ostatnia kawa, proszę.
Oboje się zmienili. Ruth, choć całe życie nie była wyjątkowo uczuciowa, dostała w prezencie od genewskiego Ministerstwa kawał grubej skóry, którą okrywała się teraz przy najmniejszej próbie zaatakowania jej serca. Wyostrzyły się jej rysy twarzy, spomiędzy których można było jednak dostrzec ten sam bystry, analizujący wzrok, którym ogarniała otoczenie od lat. I właśnie tym samym, przeszywająco zielonym spojrzeniem lustrowała teraz Doriena, sprawiając wrażenie, jakby każde jego słowo rozdzielała na odrębne kwarki, skrupulatnie badając je z każdej strony. W końcu, na jej zimno nieruchomej twarzy pojawił się nieznaczny grymas zdziwienia. -Usiądźmy – postanowiła, kiwając głową w stronę stolika, przy którym stały już dwie ich kawy. Nie chciała robić więcej scen na środku restauracji, wystarczająco napatrzyli się już na nich wszyscy pozostali uczestnicy tego cyrku. Powoli zastukała szpilkami, omiatając po krótce salę, chcąc poinformować wszystkich pozostałych swoim wzrokiem pełnym dezaprobaty, że dalsze kierowanie spojrzeń w ich stronę nie jest najroztropniejszym zabiegiem. Zajęła miejsce od zewnętrznej strony stolika i ponownie podniosła gęstą firanę rzęs na Doriena. -Powiedzmy, że roboczo założę, że mówisz prawdę. Dlaczego więc zwierzałeś się z tak osobistych rzeczy obcej osobie? – zadała pytanie trochę za szybko, bo w istocie nie chciała, żeby mężczyzna zorientował się, że wciąż bardzo interesuje ją jego osoba. Zreflektowała się jednak już po krótkiej chwili, przymykając na chwilę oczy, musztrując samą siebie w duchu. -Dlaczego nie dziwi mnie, że odwracasz teraz kota ogonem? – bardzo nieelegancko wywróciła oczami, niespecjalnie się przejmując savoir vivre w tym momencie – Nie uciekłam. Podjęłam świadomą decyzję o zniknięciu z twojego życia, ponieważ mnie w nim nie chciałeś – wyjaśniła rzeczowo, znów bez grama jakiejkolwiek emocji w głosie. Za nic nie chciała by poznał, że jeszcze kilka tygodni temu szalała z tęsknoty do niego. -Odpowiadając na pytanie, które zapewne zaraz zadasz, przypadkiem pracuję dla departamentu, którego szefem londyńskiej jednostki jest twoja żona. Swoją drogą, powinnam pogratulować awansu na to stanowisko w tak młodym wieku. – Nawet nie podniosła kącika ust, ale Dorien znał ją nie od dziś i mógł domyślać się, jakim sarkazmem powiało w pomieszczeniu.
Zgodziła się. Odetchnął w duchu, gdy przestąpiła kilka kroków i usiadła przy stoliku. Dostał kilka minut towarzystwa tej wyjątkowej kobiety, o których marzył od ponad roku. – Dziękuję – odezwał się cicho, zanim przygniotła go lawiną słów – Ale to bardzo proste. Wiesz, że chodziło o moje małżeństwo, bo ciebie bezpośrednio dotyczył mój pełen żalu wywód – wzruszył lekko ramionami – Gdyby siedział przede mną ktokolwiek inny, to powiedziałbym, że chodzi o karierę, że nie skończyłem studiów, albo że nie zostałem podróżnikiem-odkrywcą jak Fairwyn. Nie miał pojęcia kogo spotka. Oczywiście, że miał przygotowaną bajeczkę, bo ewidentnie przesadził w listach z lamentem i odkrywaniem krzywd, które go w życiu spotkały, natomist wtedy czuł, że dzieląc się wewnętrzną walką z osobą trzecią, ból nieco ustępował. – Oczywiście, że cię chciałem! Jak możesz... – urwał, orientując się, że zbyt emocjonalne reagowanie nie przyniesie dobrego skutku – Całe życie, odkąd tylko byłem niemowlęciem wmawiano mi, że jestem lepszy od wszystkich ze względu na moje pochodzenie i czystą krew. Podążałem za tą myślą przez ponad dwadzieścia lat. Z jakiegoś powodu twoja matka utrzymywała taką wersję, prawda? – spytał retorycznie, mówiąc o skutecznym tuszowaniu związku z mugolem - Uderzyło mnie to, że sam musiałem się domyślić, nie powiedziałaś mi wcześniej. Poczułem się oszukany. Przerósł mnie mój temperament, który na codzień chowam bardzo głęboko. Ochłonąłem i zrozumiałem, że ja też mogę skłamać całemu światu – spuścił wzrok, wyraźnie kajając się za tę awanturę, która się pomiędzy nimi rozpętała pod koniec sieprnia ubiegłego roku – Ale ciebie już nie było. Miał wyrzuty wobec samego siebie, że tak szybko zrezygnował. Poddał się totalnie zanim zrozumiał, że powinien był zawalczyć. Zamiast jej szukać, przeprosić i ratować związek, wybrał najpierw staż w Stanach, a potem ukojenie w alkoholu i przypadkowych pannach. Przecież właśnie tak poznał Aurorę. – Spełniła wszystkie wymagania – stuknął głucho opuszkami palców o gorącą filiżankę – Aczkolwiek nie zdziwiłbym się, gdyby mój ojciec miał w tym swój udział. Nie pytałem.
Tak, jak uprzednio zalała go lawiną słów, tak teraz siedziała nieruchomo, wpatrując się niemal z pogardą, kiedy usiłował wyjaśnić jej swoje listowne zawodzenia. To nie była już zwyczajna rozmowa w restauracji przy filiżance kawy, żeby coś sobie na spokojnie wyjaśnić, to była wojna słów, których oboje używali naprzemiennie, by pogrążyć to drugie, i choć Dorien mógł w zasadzie nawet być czysty w swoich zamiarach, Ruth nie miała zamiaru z nim o czymkolwiek teraz dyskutować. A już na pewno nie na sensownym poziomie, bo o logice w ich relacji przestało być mowy dawno, dawno temu. -Czy ja zapytałam, jaką przygotowałeś wymówkę dla losowej osoby, z którą zamierzałeś się tu spotkać, czy o sens wylewania swoich żali komuś obcemu? – podniosła nieznacznie jedną brew do góry, odwracając na chwilę wzrok, jakby w istocie pytanie kierowała sama do siebie. Nie chciało jej się wierzyć, że ten silny, dumny i pewny swoich racji mężczyzna nagle w przypływie skrajnego załamania zaczął nagle rozwodzić się, jak źle ułożyło mu się w życiu. Analizując na szybko Ruth stwierdziła, że albo ktoś go podmienił albo – naprawdę żałował. Czasem, kiedy nie radzimy sobie z emocjami, które duszą nas od środka, jedynym sensownym wyjściem wydaje się ich upłynnienie w jakiś skuteczny sposób. Przelewanie ich na papier było jedną z metod, ale Dear znając Szwedkę nie od dziś mógł domyślać się jedynie, że skoro w tym momencie zachowuje z gruntu jakiś określony spokój, sama pozbyła się żalu w jedyny znany spósób – wyrzucając z siebie tumany mocy magicznej. I naprawdę usiłowała całą swoją duszą zachować wyćwiczone opanowanie, jednak wywlekanie z powrotem sprawy jej matki i ojca sprawiła, że zacisnęła zęby, napinając szczękę w widoczny, choć błyskawicznie znikający sposób. -Chciałeś kobietę, która będzie miała mój charakter i wygląd, ale z przetoczoną krwią na czystą – zasugerowała spokojnie, przekrzywiając głowę. Nie chciała prowadzić tu dysputy o pobudkach, jakimi kierowała się jej matka, bo były idiotycznie wręcz oczywiste, co zresztą pewnie mogłaby wyjaśnić Dorienowi, gdyby duma nie kazała jej sądzić, że tak błyskotliwy niegdyś w jej oczach mężczyzna powinien się tego domyślić samodzielnie. Wystarczyło zapytać. Zastanowić się przez moment, jak to jest możliwe, że latami nikt nie dowiedział się o statusie krwi Ruth, żeby odkryć gęsto tkane przez jej matkę kłamstwa. Dear wolał jednak (jak i zresztą Szwedka, teraz bowiem w samą siebie też rzucała kamieniami) wylać na nią pomyje swoich pretensji i wznieść tumany oburzenia, pod płaszczem których Wittenberg uciekła, zaszywając się tam, gdzie nikt nie mógł jej znaleźć, wliczając jej własne demony. -Dorien, zareagowałbyś dokładnie tak samo, gdybym ci powiedziała wprost – dodała po chwili, mimowolnie zmieniając ton głosu na ten, który zwykł słyszeć, kiedy jeszcze byli razem. Otoczony nutami zmartwienia, grającymi cicho pomiędzy wierszami wystudiowanego opanowania. Oczywiście, że chciała mu powiedzieć, ale doskonale wiedziała, że byłby to koniec ich związku, a poza tym – było to nie tyle egoistyczne, co nieodpowiedzialne podejście. Z biegiem lat nauczyła się, że najbezpieczniejsze sekrety to te, o których nie wie nikt poza tobą samym, a jej matka skrupulatnie pilnowała, żeby nikt, łącznie z jej najbliższą rodziną nie wiedział, jak naprawdę wygląda sytuacja. Tak wiele myślodsiewni było do użycia i tak wielu czarodziejów, którzy mogliby je wykorzystać, że ryzyko było zwyczajnie zbyt duże. Mimo wszystko chciała z całego serca, by Dorien uczestniczył w tym kłamstwie, czy raczej – chciała poprzez tę słabą wymówkę dowieść, że kocha ją za to kim jest, a nie jaka krew w niej płynie. Okazał się być jednak zupełnie inaczej, niż sądziła i chyba właśnie ta świadomość strąciła ją w otchłań potrzeby ucieczki. W jakiś niezrozumiały sposób ta mini konwersacja o żonie Doriena wprawiała Ruth w mniej melancholijny nastrój, a potwierdzenie racji, które szeptała Genewa (i zapewne połowa Londynu) znalazła w słowach samego Deara, który nie wiedzieć czemu wypowiadał się o wybrance swojego życia, jakby była jego etatowym pracownikiem. Spełniła wszystkie wymagania? To w końcu żona czy nowa miotła do Quiddicha? -Co rok tysiące czarodziejów, którzy spełniają wymagania stara się o kierownicze posady– skomentowała, zawieszając wzrok na sylwetce byłego partnera jemu samemu pozostawiając domysły, co właściwie miała na myśli przez to krótkie zdanie. Był mądry, nie miała wątpliwości, że domyśli się od razu. Widać było jednak po nim, że nie czuje się najbardziej komfortowo ze stwierdzeniem, jakoby jego ojciec mógł maczać w tym palce. Jedno było pewne – jeśli ktokolwiek odkryłby prawdę, o ile jakakolwiek istniała, mieliby większe problemy niż niewygasłe uczucie do byłej kobiety czy dziecko, choć właściwie Ruth nie chciała wierzyć tym plotkom...
Tak trudno zmierzyć się z demonami przeszłości. – Ale może zareagowałbym inaczej, gdybyś mnie na to przygotowała. Ta wycieczka do Grecji zrujnowała wszystko co mieliśmy – spuścił wzrok zupełnie zrezygnowany, już nie wspominając głośno o swoim starszym bracie i nieszczęśliwym epizodzie w świątyni, ale potem już spojrzał jej prosto w oczy, dokładnie te, za którymi tak tęsknił – Chciałem cię dokładnie taką jaką byłaś – mądrą, radosną, jednocześnie rozważną i zdrowo postrzeloną. To liczyło się dla mnie najbardziej. Byłem w tobie szalenie zakochany, Ruth. Jak w nikim wcześniej i nikim później. Drobna, choć gasnąca część mnie pewnie wciąż jest, ale trzymam ją bardzo głęboko ukrytą. Nie masz pojęcia jak bardzo za tobą tęskniłem. Obrączkę nosił już od ponad dwóch miesięcy. Czasem o niej zapominał – przyzwyczaił się już do jej obecności, ale, szczególnie gdy się stresował, odczuwał jej ciężar. Była nieco za duża; nie spadała, ale mógł nią swobodnie kręcić, co podświadomie koiło nerwy. Mówił bardzo cicho, mimo że siedzieli w odseparowanej części sali, a ton jego głosu był niższy i bardziej aksamitny niż zazwyczaj. Znów błądził wzrokiem, a potem tylko wziął głęboki oddech i kontynuował, już zupełnie przygaszony i przegrany. – Zrobiło mi się lżej przelewając to na pergamin i dzieląc się, nawet jeśli nie wprost, z całkowicie przypadkową osobą. Pomogło – uśmiechnął się krótko i raczej smutno - Nawiązując do wyciągniętych razem wniosków - może w równoległym wszechświecie jesteśmy szczęśliwsi. Tematu awansu Aurory nie ciągnął. Pogrążyłby się tylko jeszcze bardziej, bo faktycznie nie znał szczegółów. Dziwne, a jednak. I tak w końcu dotrą do wyznania na temat przyczyny rychłego ożenku i tego, że wcale nie nienawidzi swojej żony tylko dlatego, że jest przeszkodą ewentualnego ich powrotu. Pretensje mógł mieć tylko do siebie.
Mimo że wcale nie planowała, zmrużyła oczy, czujnie taksując Doriena podejrzliwym i trochę niedowierzającym wzrokiem, kiedy usiłował wytłumaczyć swój sierpniowy wybuch wściekłości. Nie była przygotowana na tę dyskusję, zasadniczo na jakąkolwiek dyskusję, więc spodziewała się, że będzie jej trudniej zebrać tak błyskawicznie logiczne argumenty bez kolejnych spazmów żalu i pretensji, stąd postawiła sobie jeden, jedyny cel – nie tłumaczyć się. Zrobili, co zrobili i jako dorośli powinni podnieść i połknąć w końcu ten przykry balast, zamiast w koło udawać, że to wina toku wydarzeń, a nie ich prywatnych, świadomych decyzji. -Może – urwała zimno – A może nie. Wróżenie zostawmy lepszym od nas. – Wciąż nie odrywała od niego wzroku, który szeroko już otwartymi oczami mroził atmosferę wokół, choć tylko Dorien miał ten przywilej czytać z Ruth jak z otwartej karty i mógł zobaczyć bardzo wyraźnie, jak nieuchronnie oddalała się ta iskra, która płonęła w zielonych tęczówkach jeszcze rok temu. Trudno było zachować równowagę i tę najbardziej tutaj pożądaną stabilność emocji, kiedy mężczyzna, do którego kilka miesięcy temu zrywała się, by przejechać całą Europę, z obrączką na palcu wypowiadał słowa, przecinające serce Ruth jak świąteczny, niepotrzebny papier na wymarzonym prezencie. -Chcesz to usłyszeć ode mnie? – zapytała, ani słowem nie odnosząc się do jego komplementów, jakby ich w ogóle nie usłyszała – Wiem, że twoim zdaniem problemem nie była moja krew, a kłamstwo – zaczęła ciszej, niż by chciała – Ale wiem też, że być może tylko to sobie wmawiasz, żeby wybielić prawdę. Może wcale nie chciałam ci tego powiedzieć, może tylko oszukiwałam siebie samą, że kiedyś zdołam cię na to przygotować, tak naprawdę karmiąc się wymówkami w nieskończoność. – Brzmiała merytorycznie, choć gorzko, przełykając ciężko każde wypowiadane słowo – Ta historia to jedno, wielkie niedopowiedzenie, więc proszę, choć teraz zachowajmy się jak dorośli i pogódźmy się z tym w końcu – zmarszczyła niewidocznie brwi, opuszczając wzrok na powoli stygnącą kawę. Nie był to najlepszy czas na kłótnię, a właściwie ze strony Ruth także na składanie słów w konkretne zdania, więc idealną wręcz opcją było dla młodej Szwedki zamknięcie tematu w tempie zamykania powiek podczas mrugania – z drugiej strony czuła, że to ich ostatnie słowa skierowane do siebie nawzajem, nie mogła sobie pozwolić na to, by były przypadkowe. Było zupełnie jasne, że sami byli sobie winni, a żadna, nawet tysiącletnia rozmowa nie przyniesie tu pożądanego efektu, póki nie przyznają we własnych sumieniach, jak bardzo jedna głupia decyzja, a w zasadzie szereg małych, aczkolwiek wciąż niemożnie głupich decyzji przecięły bezpowrotnie ich wspólnie tkaną nić. W końcu podniosła wzrok znad zimnej kawy i utopiła go w zamrażających wręcz magnetyzmem oczach Doriena. Nie mogła przestać go kochać tak po prostu, więc choć obrączka na jego palcu wbijała jej w serce nie szpilkę, a cały austriacki topór wojenny, Wittenberg wciąż odnajdowała w sobie ten drobny, dogasający płomień, który w przeszłości był całym pożarem ich uczucia do siebie nawzajem. -Jeśli wierzyć tej teorii – zaczęła, nie spuszczając z niego nieco już zmęczonego wzroku – Nie „może”, a „na pewno”. Mizerny, ledwie widoczny uśmiech błysnął na jej zastygłej bez emocji twarzy i znikł tak momentalnie, jak się pojawił. W jednym z równoległych wszechświatów jesteśmy nieskończenie szczęśliwi, Dorien.
Praca jako prorok imienia zawsze wydawała się być w pewnym stopniu zapomnianym zawodem. Niemniej jednak - ostatnio w pewnym stopniu ludzie zaczęli zwracać na to o wiele większą uwagę, niż mógłbyś się spodziewać. Okres jesienny dawał się we znaki - ale nie Tobie. Świat, który pozostawał w szarych barwach, bywał dla klientów mniej radosny, pozbawiony krzty tego, co można było zaobserwować podczas mijającego lata. Mogłeś z łatwością to odczuć - inne zmysły działały o wiele lepiej, w wyniku czego byłeś w stanie zaskakiwać nie tylko samego siebie, jak również osoby chcące skorzystać z Twoich usług. Nadal podchodziły one do tego sceptycznie - czasami niektórzy nawet nie chcieli słyszeć o tym, co może się wydarzyć w przyszłości. Korzystając ze swojego daru, w pewnym stopniu wzbudzałeś zarówno radość, jak i niepokój - kto by pomyślał, że wszystko jest tak naprawdę napisane, zaś czeka na wykonanie scenariusza? Ludzie chcieli wierzyć w niektórych przypadkach, że są w stanie zmienić to, co zostało wcześniej ustalone - zaingerować w strefy, do których nie mają dostępu. Nie bez powodu zatem tylko nieliczni decydowali się na proroctwo imienia, co nie zmienia faktu, iż klientów w tym miesiącu było znacznie więcej. Było pusto, kiedy dotarłeś do umówionego miejsca...
Rzuć kostką!
1, 3 - umówiłeś się z pewną kobietą, która była świeżo upieczoną matką. Nie wiedziałeś, jak dokładnie wygląda, niemniej jednak jej głos był bardzo miły oraz wzbudzał Twoje zaufanie. Przygotowany do przepowiedzenia imienia, zbyt długo nie musiałeś czekać - nawiązałeś w pewnym momencie więź z dzieckiem, wpadając do stref, przez które podróż nie była zawsze przyjemna. Tym razem jednak nie odczuwałeś niczego negatywnego - wręcz przeciwnie. Przyjemny, ciepły wiatr rozwiewał Twoje włosy, prawdopodobnie padające promienie słoneczne rozgrzewały znacząco skórę, zaś opuszki palców napotkały się z piaskiem, który to zdawał się wypełniać całokształt wizji, do której trafiłeś. O dziwo nie odczuwałeś bólu - wszystko miałeś na miejscu, wszystko zdawało się działać poprawnie. Powodzenie? Szczęście? Brak samotności? Nie czułeś się sam - czułeś się przede wszystkim pewien. Po chwili, otoczony ludźmi, których to słyszałeś rozmowy, zdołałeś powrócić do rzeczywistości. Wywnioskowałeś, że znajdujący się na dłoniach matki maluch będzie przewodził, będzie światłem w tunelu, pozbawionym większości wad, które przy odpowiednich zamiarach osiągnie coś niezwykłego - wybrane przez Ciebie imię to Wealdmær. Kobieta, mimo iż tego nie chciałeś, postanowiła wcisnąć Ci w dłoń dodatkową sumę galeonów w ilości dwudziestu - odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
2, 4 - na spotkanie przyszedł ojciec nowonarodzonego dziecka - wydawał się być niezbyt cierpliwy, a przede wszystkim przesądzony o działaniu Twoich metod. Postanowiłeś jednak nie wstrzymywać się przed zagłębieniem w przyszłość; wystarczyła dosłownie drobna iskra, by zatopić się w świat znajdujący się znacznie dalej, niż mógłbyś się spodziewać. Odczuwałeś chłód, przede wszystkim chłód, chłód przeszywający Twoje kończyny. Nie wiedziałeś jeszcze, o czym to świadczy; postanowiłeś zrobić krok do przodu, czując, jak policzki stają się czerwone od prawdopodobnie panującej śnieżycy. Dzień? Noc? Chwila nie wystarczyła, byś zrozumiał, jak samotny jesteś, a przede wszystkim zdany na siebie. Nie miałeś nikogo - nikogo obok siebie, pozostawiony z rytmem godnym panującej dookoła pogodzie. Po chwili - pojawiłeś się w zgoła odmiennym miejscu. Było ciepło, ale i tak czułeś samotność oraz pustkę w swoim sercu. Ciche westchnięcie, trzask ognia, prawdopodobnie kominek; nadal dzierżący sam całokształt ciężaru, niemożności podjęcia się jakiejkolwiek akcji - byłeś niezbyt pewny. Zagubiony. Przesiąknięty. Postanowiłeś zajrzeć w przeszłość - przeszłość ta również nie była zbyt szczęśliwa. Odmienny, a przede wszystkim - różniący się od rówieśników; posiadający dobre emocje, nie potrafiący z nich korzystać. Powrót do teraźniejszości nie był zbyt udany - nadal odczuwałeś zimno; zimno przesiąknęło przez Twoje palce. Na pewno - nie posiadałeś zbyt dobrych wieści, niemniej jednak - musiałeś się z nimi podzielić. Ojciec dziecka co prawda nie był zadowolony, po części żałował - ale taka była Twoja praca.
5, 6 - przejście przez niezbędne formalności było wyjątkowo łatwe - jak się okazało, nie było żadnych przeciwwskazań, by przejść do wykonywania swojego zawodu. Co prawda rodzice byli sceptycznie nastawieni - ale, jak się zdołałeś dowiedzieć, już od dawna krążyły pewne obawy. Wprowadziłeś samego siebie do wizji, odczuwając w pewnym stopniu strach - strach poprzedzony odgłosem dyszącego stworzenia tuż obok Ciebie. Zbyt długo na reakcję ze strony nieznanego zwierzęcia nie musiałeś czekać - poczułeś przeszywający ból, ból rozdzierający się przez manufakturę mięśni, który sparaliżował Twoje ciało. Zbyt długo czekać nie musiałeś, kiedy to uzębienie zatopiło się w Twojej skórze, pozostawiając bolący ślad, a przede wszystkim krwawiący. Jeszcze nie wiedziałeś, gdzie jesteś, co nie zmienia faktu, że potencjalny wróg zdołał Ci to uświadomić - wystarczyło wydanie dźwięku, byś zorientował się, że masz do czynienia z wilkołakiem. Pełnia? Najwidoczniej. Mocniejsze przywarcie łapą o klatkę piersiową spowodowało, że wybudziłeś się z transu, dysząc przede wszystkim głęboko. Serce pod żebrami biło niezwykle szybko, adrenalina zaś próbowała zniknąć z obiegu w organizmie. Niemniej jednak - wszystko miałeś na miejscu, a nadal zdawało Ci się, że ugryzienie pozostawione przez stworzenie istniało i wzbudzało w Tobie mieszane uczucia. Opowiedziałeś oraz odpowiednio, według własnego doświadczenia, dobrałeś imię dla chłopczyka. Otrzymałeś dodatkowo jeden punkt do kuferka z ONMS - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
______________________
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Im więcej zleceń, tym więcej pieniędzy. Nie narzekał zatem, korzystając z możliwości zarobku. Co prawda nie wyglądało, aby potrzebował pieniędzy nadmiernie - wciąż mieszkał w Hogwarcie, a to zdejmowało z jego barków naprawdę dużo. Niemniej czuł, że to dobra pora, aby odłożyć galeony na przyszłość. Trzy lata... Szmat czasu, w którym może zrobić sobie mały kapitał. Odciążyć rodziców? Galeony dobrze stoją przy wymianie na funty. Czy to dlatego, że są ze złota? Rozmyślania przerwało mu przyjście mężczyzny. Uśmiechnął się do niego, ale mężczyzna nie miał czasu na żadne rozmowy. Chciał natychmiast przejść do rzeczy. Tak też Fabien uczynił. Zanurzył się w odmętach przyszłości. Nigdy nie wiedział, co go spotka. Czasem wizje są miłe, czasem mniej. Teraz jednak uderzyło go zimno. Poza nim nie było nic. Wkrótce jednak mężczyzna poruszył się, a chłopak wyłapał trzask śniegu. Huk wiatru, a może czegoś innego? Coś jednak smagało policzki, napływające gorącą krwią; czerwieniejące od rozszerzonych naczyń. Śnieg trzaskał po butami, a ciało opasały grube zwoje ubrań. Wkrótce chłód zastąpiło ciepło. Ryk wiatru zmienił się w trzask ognia. Obozowisko? Mocniej dom. Nie czuł zagrożenia. Tak właściwie czuł zagubienie. Niepewność. Wahania. Emocje bardzo negatywne, chociaż nie agresywne. Smutne. Tak, to najmocniej mu się kojarzyło z wizją - smutek. Mężczyznę coś trapiło. Co? Skąd to się wzięło? Przeszłość. Czy raczej bliższa przyszłość? Przeszłość z punktu widzenia jego obecnego miejsca w czasie? Ciężko to nazwać dla kogoś z boku. Ale on wiedział, co robi. Chciał sprawdzić wcześniejsze lata. Jednak ten chłód prześladował blondyna nieważne, gdzie by poszedł. Tyle, że teraz głęboko w sercu. Tłumiący pozytywne emocje, będący powodem, przez które młodzieniec wydaje się odmienny. Stłumiony może? Odetchnął głęboko, wracając do rzeczywistości. Przypominało to wynurzenie się z wyjątkowo zimnej wody, która zabrała całe ciepło z jego ciała. Milczał parę chwil, ale przez woal chłodu, otulający umysł Fabiena, przebiło w końcu poczucie zniecierpliwienia, jakie towarzyszyło mężczyźnie od samego początku ich spotkania. - Diggory - zadecydował o imieniu, chwilę poświęcając na jego wyjaśnienie. Nie chciał skupiać się za aspekcie samotności, chociaż "Bakar" także przeszło niewidomemu przez myśl. Wybrał jednak Diggorego. "Zagubiony". Wierzył wciąż, że w którymś momencie życia dzieciak odnajdzie właściwą ścieżkę, nawet jeśli będzie pośród śniegu i lodu. Nie spodobało się ono ojcu. Ale nie sprzeciwiał się, na szczęście. Jedynie uiścił opłatę, zanim odszedł. A Fabien dłuższą chwilę siedział jeszcze w cieple kawiarni, nim ogrzał się na tle, aby odważyć się ją opuścić.
– Zazdroszczę mu. Sobie – nawiązał krótko do teorii poruszanych w listach – Miał dużo szczęścia. Początkowy chłód gdzieś uciekł. Obydwoje przypominali sobie, jak bardzo byli sobie kiedyś bliscy. Jak rozmawiali bez końca i jak siedzieli w ciszy, każde z nosem w swojej książce, ale tuż obok siebie, pijąc herbatę z jednego kubka. I wydawałoby się, że nic nie byłoby w stanie zburzyć ich szczęścia. – Świat się zmienia, a rodziny takie jak moja muszą to zaakceptować. To nieuniknione, jesteśmy na drodze ku wyginięciu. Czy to źle? – wzruszył lekko ramionami, nie mając innego wyjścia niż tylko się poddać – Byłbym hipokrytą. Mogę wyrazić swoje niezadowolenie, ale zawsze już będę pamiętał, że w chwili, gdy znalazłaś się po drugiej stronie drzwi, twoje niemagiczne geny przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Byłem zły i rozgoryczony, ale chciałem cię z powrotem. Pamiętał dokładnie jak cisnął szklanką o ścianę i zrzucił wszystko ze stołu, dając upust złości. Jak krzyczał, że dziewczyna ma się wynosić, że go okłamała i że nie chce jej więcej widzieć. Pamiętał też jak siedział na zimnej podłodze pod ścianą, zaciskając zęby, pięści, walcząc z emocjami i przeklinając dzień, kiedy wszystkiego się domyślił. – W październiku byłem w Stanach na stażu. Kompletna klapa, nie mogłem się na niczym skupić. Odwracałem swoją uwagę bardzo przyziemnymi aktywnościami, za dużo piłem – w zasadzie w ogóle nie musiał się tłumaczyć, choć wewnętrznie czuł, że należą jej się wyjaśnienia skąd ta obrączka, stojąca przeszkodą w powrocie do ich wspólnego szczęścia – Poznałem ją po powrocie tutaj. Żadne z nas nie miało poważnych oczekiwań, ale raz poszliśmy na kawę, potem na spacer, na kolację. Byłem u niej w święta – dłubał łyżeczką w cieście, będąc wdzięcznym, że Ruth mu się nie wcina i, choć pewnie z jednej strony zupełnie nie chciała słuchać o żonie mężczyzny, na którym kiedyś tak jej zależało, to Dorien wolał, by usłyszała to od niego, niż żeby wysnuwała wnioski jedynie na podstawie zasłyszanych plotek – Pewnie już o tym wiesz. Jest w ciąży. Wpadliśmy, więc wzięliśmy ślub. Słowa wypływały z jego ust jedno za drugim. Mówił dosyć powoli, ważąc każdy wyraz, obserwując reakcje Szwedki. Wolałby, żeby nie wstała nagle i nie wyszła, znów zostawiając ich sytuację w niedopowiedzeniu. Wewnętrzna potrzeba usprawiedliwienia się była tak silna, chciał jej wszystko wyjaśnić. Był ofiarą, ale ofiarą samego siebie, swoich działań i ich konsekwencji. Chciał, by wiedziała, że nie zapomniał o niej od tak, ich rychłe rozstanie wcale nie potwierdzało tezy Caluma i Liama, a żona nie była ani narzucona przez rodziców, ani też kolejną 'wielką miłością', tylko następstwem nieprzemyślanych wyborów.
Ruth mogłaby zrobić doktorat z rys na blacie, przy którym teraz siedzieli, bo opuściwszy nań wzrok tak wiele razy, powoli zaczynała się z nimi wręcz zżywać, studiując wszystkie zagięcia i przerwy w wyrytych przez nieuważnych czarodziejów liniach. W nich widziała tylko prosty kształt, jakieś bliżej nieokreślone, ale wciąż nieskomplikowane twory, w przeciwieństwie do tego, co rzucało się na nią z oczu Doriena, kiedy odważyła się weń spojrzeć ponownie. Fala żalu o bycie więźniem własnych nieprzemyślanych decyzji wylewała się także i z niej, ale to właśnie Dear uświadamiał jej jak daleko stoją zamknięte już na zawsze drzwi ich wspólnej historii. Nie mogła wejść do rzeki po raz drugi, nawet na chwilę, by poczuć rześki strumień na kostkach, bo ta rzeka najzwyczajniej w świecie wyschła. -Trudno o większą oczywistość niż ta, że jedyną stałą rzeczą jest zmiana, ale nie uważam, żebyś ty, czy twoja rodzina, musiał się czuć w obowiązku jej podporządkowywać. Dla mnie liczyło się tylko to zdanie, które uważałeś za swoje własne, a nie to, które narzuca otoczenie, jakkolwiek poprawne by nie było – stwierdziła łagodnie, punktując fakt, że od zawsze bardzo poważnie podchodziła do jego opinii. Wysłuchała bez najmniejszego szmeru opowieści o stażu, piciu i nowej miłości, która okazała się być tylko kawą, spacerem i przypadkowym dzieckiem owiniętym w długie austriackie loki. Ruth nie miała absolutnie żadnego problemu z tą nacją, może prócz tego, że miłość do obcokrajowców nie była ich najmocniejszą stroną, ale jednak w głowie wciąż nazywała żonę Doriena „tą Austriaczką”. Historia, którą opowiedział mężczyzna wcale też nie poprawiła jej humoru, bo nie miała intencji żerować na jego nieszczęściu czerpiąc radość z mąk Deara. Skłoniła ją natomiast do uchylenia rąbka tajemnicy w kwestii tego, jak to praktycznie rozpłynęła się w powietrzu na rok. -Dostałam list – zaczęła ponuro – Co było o tyle dziwne, że zaszyłam się u ojca, żeby... – urwała na chwilę, połykając gorzkie słowa –... nie dać ci tej satysfakcji ze znalezienia mnie, jeśli tylko przyszłoby ci do głowy mnie szukać – wzruszyła ramionami, tłumacząc mu całkiem dobitnie jak płytko zakorzenione było jej myślenie w tamtym czasie. Naprawdę, nie było do czego wracać. -Zrekrutowało mnie szwajcarskie Ministerstwo Magii, wyciągając rękę w momencie, w którym łamałam każdy palec kierowany w moją stronę. I cóż, o ile potwierdzili, że są, zawodowo, moim miejscem na ziemi, prywatnie wciąż byłam duszą w przeszłości. Dziś już na szczęście wiem, że powinnam definiować to słowo zupełnie inaczej. Widziała tańczące za oknem liście, które wydawały się nieść usłyszane historie w lepsze miejsce, gdzie mogą bezpiecznie skruszeć, nierozdrapywane przez brak zgody na upływający nieubłaganie czas. Niosły jednocześnie radość i łzy, a Ruth zawieszając na nich wzrok zapragnęła całą sobą, żeby i ich historia została poniesiona do miejsca, w którym w spokoju przemieni się w proch. -Pozwólmy temu umrzeć. Proszę.