Na samym końcu cieplarni, za najróżniejszymi roślinami, można schować się i pozostać niezauważonym. Niewielką, prostokątną przestrzeń wypełniają wszelkie możliwe narzędzia ogrodnicze, ktoś najwyraźniej wykorzystuje to miejsce jako schowek. Znalazło się miejsce na maleńką ławeczkę, gdzie można usiąść, ale to rośliny przysłaniające szyby cieplarni, tworzą zieloną kotarę oddzielającą od rzeczywistości. Można się tu ukryć i pozostać niewidzialnym dla wszystkich innych, nawet czasem dla nauczycieli, którym do głowy by nie przyszło, że uczniowie zdolni są kryć się w roślinach.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Rebekah W. Lanceley
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.59 m
C. szczególne : chuderlawa, piegowata twarz, rudzielec
Na kółko zielarskie zapisała się dla Finn, aby spędzać z nią więcej czasu. Kółko Zapalonych Zielarzy wydawało się łatwiejsze niż te z astronomią związane, na które również zapisała się ze względu na kumpla puchona. Co ona miała w głowie, to nie wiedziała. Jasna cholera mogła spędzać lepiej ten czas wolny od zajęć, a ona wpakowała się w hobbistyczną naukę. Żadne pozalekcyjne K. jej nie pasowało. Co za idiota zapisywałby się na dodatkową naukę — chyba że ktoś coś lubił. Niestety na Lanceley nieszczęście nikt nie wymyślił kółka latania na miotle albo zaklęć, chociaż klub pojedynków był... Dlaczego jeszcze się nie zapisała? Nie miała pojęcia. Ostatnio coś dużo było tych niewiadomych. Wiadome było jedno, że nadchodziła wiosna, a Zapaleni Zielarze mieli mnóstwo roboty. Przesadzenie ciepłolubnych hibiskusy ogniste w nowe, większe doniczki. Finn pokazywała Bekah coś podobnego krzaka. Jego nazwa brzmiała groźnie i to Willy się w tym podobało. Ognisty jak salamandry. Zrobiła ten swój uśmieszek w stylu "planuje coś niedobrego, ale jednak nie, tylko się rozmarzyłam" i ruszyła do przydzielonego jej zadania. Miała przygotować nowe doniczki, wydawało się jej to najlepszym zadaniem, bo gdy usłyszała, że inni idą po nawóz na polanę pegazów, domyśliła się, że ten nawóz nazywa się "łajno pegazów". Ohyda. Na szczęście nie musiała nic mówić, każdy wiedział, że Bekah raczej kogoś zabije, niż pójdzie zbierać gówno z pola. Zapewne Finn wolała zająć się czymś takim jak przesadzanie ognistych krzaków, chociaż tego nie była pewna. Ostatnio nie miała możliwości pogadać z koleżanką, z którą na pewno działo się coś niedobrego, a na zebraniu kółka również Willa nie widziała ją wśród tych zielarzy. Nie mogła jednak odmówić pomocy swoim kółkowiczom. Udała się na tył starej cieplarni, szukając to lepszych donic. Niektóre były brudne. Rzuciła proste zaklęcie i po chwili wszystkie niemal lśniły, większość doniczek raczej wyglądały na popękane lub koszmarnie zepsute. Mugole od razu by wyrzucili je w takim stanie do kosza. Mugole takich rzeczy raczej nie naprawiali. Chyba że na taśmę. Te doniczki nawet nie były takie nudne miały jakieś wzory lub były zwyczajnie zwyczajne. Bekah po chwili nie rzucała wszystkimi na oślep, a wybierała sobie z nich, jakby była w jakimś sklepie doniczkowym. Ustawiła sobie z piętnaście w szeregu. Wszystkie czyściutkie, ale nadal zepsute. Rzuciła czar i doniczka naprawiona, ale przed nią było jeszcze czternaście dość w ciekawe wzory. Z jej gardła wybrzmiał okrzyk bojowy i młoda gryffonka, zaczęła biegać w te i we w te, rzucając jednym zaklęciem, które miało naprawić donice, a także te nieco mniejsze doniczki. Kolejny czar i Lanceley uporała się z tym wszystkim szybciej niż w pół godziny. Powinni dać jej za to jakieś dodatkowe przywileje w tym zielarskim kółku. Zabrała ze sobą doniczki, ponownie używając magii i ruszyła do ludzi, którzy potrzebowali tych doniczek. Miała nadzieje, że może spotka gdzieś Finn wśród nich, jak bardzo się myliła. No nic nawet się dobrze bawiła. Gilliams nie wiedziała, co traci. Co się z nią działo do cholery? Rebekah W. Lanceley musiała to sprawdzić.
z/t
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Cassandra zapisała sie do koła zapalonych zielarzy z najczystszej pasji i chęci poszerzania wiedzy. Prawdę mówiąc zgłosiła się tak do wszystkich możliwych kół, jakie się jej nawinęły pod rękę. Tak to juz bylo z tą dziewuszką, miała prawdziwie krukoński głód wiedzy, który regularnie zaspokajała tylko po to, by znów stać się całkowicie nienasyconą. Kiedy tylko usłyszała, że profesor Vicario ma problemy z jadowitymi tentakulami, Cassandra podskoczyła wręcz z radości. Tentakule! Te tentakule, których szukała w Zakazanym Lesie! Narażała się przez nie na szlaban, a teraz wręcz wskazana była jej pomoc przy opanowaniu rozszalałego stadka! Problemem pozostawały jednak rękawice ochronne, które, jak wyczytała w mądrych książkach, były wręcz niezbędne przy opiece nad tentakulami. Nie posiadała takich, niestety. Ale hej, były przecież jeszcze rękawice szkolne! Takie jak na lekcjach! Nie zwlekając więc już ani minuty dłużej dziewuszka pobiegła w te pędy do cieplarni. Na miejscu panował istny chaos i faktycznie mogło być nieco niebezpiecznie. Ale ej, była przecież czarownicą! Co to dla niej! Nie przejmując się szczególnie otoczeniem Cassandra podeszła do półek z rękawicami i… odkryła ich brak. Nie było nawet jednej, najmniejszej, najbardziej wysłużonej i dziurawej rękawiczki. A to pech! Gołymi rękami z jadowitą roślinnością walczyć przecież nie mogła… Bardzo smutna i rozczarowana wyszła z cieplarni i zaczęła łazić po pozostałych cieplarniach. No nic, nie było ich… Trudno! Nie poszczęściło jej się, musiała wrócić prosto do zamku. No bo co tu po niej? A było tu tak pięknie! Wiosna w pełni, kwiaty, zieleń, tyle zapachów! Nie musiała sie przejmować niczym. Tentakulami zajmie się później! Na pewno będzie miała jeszcze milion okazji. Zachęcona aurą wiosenną udała się na spacerek. Ot, tak dla zdrowotności. I kiedy tak chodziła i chodziła, rozmyślajac o niebieskich migdałach, prosto przed jej stopami pojawiła się… Para rękawiczek! Pięknych rękawiczek, których potrzebowała! Toż to właśnie o to jej chodziło! Zgarnęła je szybciutko i pomknęła z powrotem do cieplarni. Kiedy dotarła na miejsce, odkryła pewną bardzo istotną sprawę. Otóż, nie miała zielonego pojęcia o tentakulach! Wiedziała, że są jadowite, z nazwy. Wiedziała, że były magiczne, niebezpieczne, a z rysunków także to, że wyglądały wprost fenomenalnie! Cassie należała jednak do istot, które radzą sobie w każdej sytuacji, nie ważne jak kuriozalną improwizacją będzie to okupione. Miała róźdżkę. Znała nawet nieco zaklęć. Jedno nawet zupełnie dobrze! Problemem były rozpełzające się na wszystkie strony roślinki, więc co należało zrobić?! Wingardium Leviosa! - zakrzyknęło dziewczę, celując w jedna z dość świeżych sadzonek. Przeznaczenie zaklęcia było nieco inne, jednak zadziwiająca wola tego młodego umysłu sprawiła, że się udało. A może to przez to, że Cassie była w czepku urodzona i rzeczy po prostu jej się udawały? Tak czy inaczej, roślinka się zatrzęsła i została wyrwana wraz z korzeniami z podłoża! No, i tak można pracować! Krukonka przelewitowała roślinkę do cieplarni, na właściwe miejsce, a potem wylądowała nią gdzieś obok. Musiała przecież wykopać dołek. W czasie gdy roślinka sobie odpoczywała po dość brutalnym wyciągnięciu z ziemi, pierwszoklasitka walczyła z podłożem, wykopując dzielnie wygodny dołek dla tentakuli. Tutaj przydały się ochronne rękawiczki! Tak samo jak wtedy, kiedy ostatecznie pakowała roślinkę w ziemię i uklepywała torf dookoła. Gdyby nie rękawiczka, jadowite zielsko z pewnością by ją dziabnęło i to więcej niż raz. A tak wszystko pięknie się powiodło. Cassie wykonała zadanie, roślinka wróciła na swoje miejsce. A jeśli nie o to chodziło pani profesor, to trudno! Krukonka i tak była z siebie szalenie dumna. Pozostawał jeszcze tylko jeden, mały, malutki problemi. A mianowicie pytanie: Do kogo należały rękawiczki, które znalazła...?
Gdyby matka wiedziała jakie się w niej gnieżdżą ostatnimi czasy zapędy, to by ją chyba odżegnywała od wszelkiej czci i wiary. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że ta mała krasnoludzica z garbem, Lafirynda Agnes, wciąż chodziła i oddychała tym samym powietrzem co ona, a to było obrazą dla świata nie mówić o tym jak bardzo godziło to w jej estetykę i morale. Dlaczego tyły cieplarni? Ano powodów było wiele, głównym jednak był fakt, żę Agnes swoją mordą psuła powietrze w lochach więc Dina nie mogła w spokoju pójść uczyć się w komnacie wspólnej swojego domu, bo by ją krew zalała po pierwszych pięciu sekundach, taki był z niej ostatnio delikates. Co więcej, liczyła na to, że w końcu zapanuje nad tymi histerycznymi napadami harpiej mordy, które choć przez parę ostatnich lat się uspokoiły, to teraz - zupełnie nie wiedzieć czemu - nasiliły się ze zdwojoną siłą. No cyrk na kółkach. Powędrowała dzielnie przez błonia mijając pierwszą, drugą i trzecią cieplarnie nawet nie próbując zaglądać przez zaparowane okna do środka. Jej projekt hodowlany był aktualnie na samym szary końcu jej listy zmartwień i nic nie zapowiadało, żeby się to miało w najbliższym czasie zmienić. Była zmęczona swoim ciągłym wahaniem nastrojów i uznała, że chwila praktyki w otoczeniu natury na pewno pomoże jej poukładać sobie w głowie pewne rzeczy. Czasami nawet powtarzanie starych i dobrze znanych formułek wpływało kojąco na głowę i nerwy, w związku z czym poustawiała na jednej z półek na tyłach cieplarni różnej wielkości doniczki i odetchnęła ciężko. Niewiele myśląc zaczęła ćwiczyć poznane dawno i niedawno zaklęcia po kolei tłukąc, naprawiając, rozstawiając i składając stosy doniczek w jedną i w drugą stronę po szerokiej ławie z solidnych drewnianych desek. Nie miała pomysłu jak poradzić sobie ze swoją złością wobec Lafiryndy Agnes, więc jedynie coraz zapalczywiej i trafniej rzucała zaklęcia licząc na to, że może tym razem różdżka nie wypadnie jej z ręki. Ona i jej magiczne narzędzie miały tak trudną relację, że Harlow od wielu już lat zastanawiała się, czy przypadkiem nie byłoby bardziej opłacalnym nauczyć się jednak tej magii bezróżdżkowej i nie męczyć się z tym kawałkiem kapryśnego drewna. Za nic nie przyjmowała do wiadomości, że nierzadko różdżka nabiera cech swojego właściciela, bo choć miała pełną świadomość tego, że może najsympatyczniejszym człowiekiem nie jest to jednak nie uważała się za tak rozstrojoną nerwowo pindę za jaką uważała swoją różdżkę. Mimo trudnych relacji - dziś ćwiczenia szły aż zaskakująco dobrze. Każde zaklęcie celnie sięgało donicy, każda szkoda była schludnie naprawiana, a każda kolejna piramidka ustawiała się niemal bez brzdęków i hałasów uderzających o siebie krawędzi ceramicznych naczyń. Przysiadła w końcu, wyżywszy się ze swoich nerwów opadła tyłkiem na worki z czarną, żyzną ziemią ustawione pod ścianą cieplarni i schowała twarz w dłoniach. Może i nie wymyśliła sposobu na harpią mordę ale doszła do finalnego wniosku, czas na konfrontację. I o ile kiedyś pewnie posłużyłaby się podstępem by utrzeć Agnes nosa, tym razem była już doroślejsza. Zamierzała użyć podstępu ORAZ eliksiru na sraczkę!
zt
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Paczka z Doliny Godryka powoli rozluźniała więzi. Widziałem to wyraźnie zwłaszcza teraz, gdy zacząłem więcej czasu spędzać w towarzystwie Elaine. Przez dłuższy czas jeszcze stawiałem się na spotkania w naszych ulubionych miejscówkach, lecz teraz każde z nas zdawało się mieć o wiele więcej innych zajęć, a przynajmniej tak sam to sobie tłumaczyłem. Wybieranie Swansea ponad starych znajomych nie przychodziło mi łatwo, jednak serce nie sługa. Odkąd oswoiła mnie i nauczyła, że dotyk tak naprawdę nigdy nie parzył i gryźć też nie zamierzał, wolałem siedzieć wieczorami w pokoju i przytulać ją do siebie, niż spacerować po lesie. O ironio. Może miało to coś wspólnego z blizną pozostawioną mi przez bystroducha, która rwała i ciągnęła, gdy marzłem? Bardzo możliwe. W końcu jednak postanowiłem coś z tym zrobić. Pewnego razu poprosiłem Vicario o pożyczenie mi magicznie zmniejszonego różecznika, który potraktowany kilkoma zmyślnymi technikami zaczynał powoli kwitnąć. Wsadziliśmy go wspólnie w doniczkę oraz zasypaliśmy ziemią, a ja zobowiązałem się, że zaopiekuję się nim w tym trudnym dla roślinki okresie przesadzania właściwie tylko po to, aby mieć pretekst do poproszenia Melusine o pomoc. - Dzięki, że mi pomagasz. Vicario urwałaby mi głowę, jakby padł. - Powiedziałem jeszcze przed wyjściem na błonia, gdy wraz z Pennifold kierowaliśmy się już w stronę cieplarni. Skorzystawszy z klucza, jaki wyłudziłem od Estelli, otworzyłem nam przejście na tyły budynku, gdzie pomiędzy dorodną tentakulą, a aloesem ukryłem swojego lekko więdnącego różecznika. Nie miałem pojęcia jak się nim zająć, więc powód spotkania z Melu wcale nie był aż tak wielkim nagięciem rzeczywistości. - O nie, wygląda okropnie - westchnąłem na głos, muskając palcami smutny, oklapnięty kwiatek. - Co się stało? - Dziwiłem się dalej, bo wsunąwszy palce w ziemię odkryłem, że wciąż jest lekko wilgotna. Miałem rękę do zwierząt, ale potrafiłem bezwzględnie - choć przypadkowo - zamordować każdą roślinkę.
- Po co się zgłosiłeś do tego zadania? - mówię niezwykle rozbawiona pomysłem zgłaszania się Estelli po jakąś dodatkową robotę. Oczywiście co innego niż ja, w końcu nieustannie czekałam na nowe sytuacje w których mogłam uszczknąć jakiegokolwiek dodatkowego zadnia związanego z zielarstwem. Cokolwiek Cię nie skłoniło do tego zadania, jestem z tego powodu bardzo zadowolona, bo przynajmniej mamy w końcu chwilę, którą możemy spędzić razem. Radośnie idę z Tobą przez błonia, jak zwykle w turbanie na głowie. Dzisiaj jest ciemnozielony z czarnymi ptakami co jakiś czas przewijającymi się po materiale. Ostatnio to był jeden z moich ulubionych motywów. Rozglądam się dookoła po cieplarni, w której chyba jeszcze jakimś cudem nie byłam, zerkam podejrzliwie na klucz, którego użyłeś. Jak to się stało, że tylko ty możesz tu wejść, a ja nie? Może jesteś na jakiejś liście ładnych chłopców Estelli, pewnie taką ma. - Czy kazała ci w tym miejscu zasadzić roślinkę? - pytam zerkając na tenatakulę oraz aloes, a obydwie roślinki niemalże zupełnie przysłaniały biednego, oklapniętego różecznika. - Nie dziwne, że jest wciąż mokra, przecież potrzebuje więcej światła. I tak nie jest odpowiednia pora roku na to... a aloes niewystarczająco podbiera jej wody, którą tak hojnie polałeś. Musimy ją przesadzić! - oznajmiam i wyjmuję moje rękawiczki z kieszeni długiego płaszcza oraz różdżkę. - Znaczy ty musisz. Twoja roślinka, ja Cię poinstruuję - mówię podają Ci rękawiczki jakbyś nie miał swoich. - Najpierw wybierz odpowiednie nowe miejsce - dodaję rozglądając się po cieplarni, po czym patrząc na przyjaciela z uśmiechem. - I co, gdzie teraz mieszkasz? - pytam w międzyczasie jak zwykle niezwykle zainteresowana plotkami i życiem towarzyskim, nawiązując do naszej ostatniej pogawędki przerwanej brutalnie moim tarzaniem się po dołach; nawet jeśli mój rozmówca nie przepadał specjalnie za takimi tematami, jestem pewna, że z przyjemnością porozmawia o swojej ślicznej dziewczynie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Uniosłem nieco brwi, spoglądając na Melusine z niewinnością, o jaką sam siebie bym się nie podejrzewał. Miałem bardzo duże doświadczenie w mydleniu innym oczu, głównie z uwagi na swoją szpitalną przeszłość, dla której wymyślałem tysiące wymówek. Jednakże ostatecznie, zanim wyparłem się tego zgłaszania się, musiałem zastanowić się czy naprawdę tego chciałem. Skąd wiedziała jaka była prawda? Może po prostu zgadywała, a może słyszała to od kogoś. Równie dobrze mogłem iść w zaparte. - Chciałem się podszkolić przed egzaminem końcoworocznym. - Skłamałem gładko i nawet powieka mi przy tym nie mrugnęła. „Mrugnął” za to kącik moich ust, kiedy uśmiechnąłem się nieznacznie, sugerując tym samym, że miała rację w tym, iż nie uwierzyła w ten przypadek. Jednakże nie tłumaczyłem się z tego głębiej. Przyznanie się, że chciałem po prostu spędzić z nią więcej czasu było tak miękkie i ciepłe, iż zostawiłem to sobie na inną rozmowę. - Chyba tak, pokazała ogólnie to miejsce. - Przyznałem, kiedy Melu wydawała się jakoś dziwnie interesować tentakulą i aloesem, ale co one do tego miały? Uniosłem lekko brwi, kiedy zaczęła mi wyjaśniać powody marności różecznika. - Można tak? - Zdziwiłem się, jakby przesadzanie już raz ruszanej roślinki było rzeczą niedozwoloną, mającą wzbudzać abominację wśród opiekunów roślin. Kiedy podała mi rękawiczki zacząłem wyglądać jeszcze bardziej nie na miejscu, niż przed momentem, ale zgodnie wsunąłem je na dłonie. - Ookej, po kolei… - poprosiłem, podążając za jej wzrokiem z lekko uniesionymi dłońmi i niepewnością w spojrzeniu. Nie za bardzo wiedziałem czego powinienem szukać. Ma być światło, ale nie słońce czy słońce też mogło być? Widocznie zagubiony, uczepiłem się spojrzeniem jej twarzy. - Wciąż u siebie. - Odpowiedziałem zwięźle i trochę było widać, że rozmowa na ten temat niekoniecznie miała sprawić mi przyjemność. - Nie poganiam jej. - Dodałem jeszcze, aby nie skojarzyła lekkiego zniechęcenia wibrującego mi w głosie ze swoją osobą. Konieczność zastanowienia się przez Elę nad tą kwestią męczyła mnie, ale nie byłem nigdy osobą, która zanadto by się narzucała. - Tutaj będzie dobrze? - Wskazałem pierwsze miejsce, jakie przyszło mi na myśl po zbadaniu terenu.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Śmieję do Ciebie perliście jak to mam w zwyczaju. Zastanawiam się od kiedy już się znamy i jakim cudem nasze relacje są zwykle tak przyjazne i czyste, bez specjalnych sporów, kłótni, uniesień. Może nasze charaktery są na tyle kompatybilne jeśli chodzi o przyjaźń i ponieważ oboje z dbałością podchodzimy do tych tematów, idziemy zgodną falą. - Och, Riley, myślisz, że to Ci pomoże cokolwiek w zielarstwie? - droczę się, chichocząc sobie z Ciebie i ponownie delikatnie pyrgając Cię ramieniem, kiedy wchodzimy na tyły cieplarni; ja zaś momentalnie zaczynam poddawać w wątpliwość pomysł naszej nauczycielki. Wydaje mi się, że po prostu często błądziła myślami tak, że nie skupiała się kompletnie na tym czym powinna, pewnie tak było w tym wypadku było podobnie. Wzruszam lekko ramionami. - Gdybyś był dobrym zielarzem, jak Vicario czy ja, na pewno być sobie poradził, ale Tobie powinna znaleźć łatwiejsze miejsce. Patrzę z rozbawieniem kiedy chyba autentycznie się dziwisz, że powinieneś znaleźć inne miejsce dla swojej roślinki. Kiwam ponownie głową kiedy dowiaduję się, że Twoja dziewczyna nadal się nie zdecydowała się, że chce z Tobą mieszkać. Chcę znowu wypytać co nią kieruję, ale mam wrażenie, że jakoś Ci to nie w smak. - Ile już jesteście razem? - pytam nie mogąc się jednak powstrzymać. - Och, przepraszam, tak lubię rozmawiać o romansikach. Opowiedz mi jak jeszcze się uczysz do egzaminów, co ciekawego robisz, oprócz Eli i zapytaj mnie o coś - wygłaszam pośpieszny monolog, po czym zerkam na miejsce, które wybrałeś. - Wybrałeś ładnie naświetlone miejsce, ale zobacz - pokazuję palcem roślinkę, która jest zasadzona obok, aż podskakuję w miejscu kiedy widzę jak niebezpiecznie się kręcisz w miejscu. - Uważaj! To hibiskus. Czujesz jakie ciepło od niego bije? On z kolei zabierze Ci aż za dużo wody od Twojego kwiatka. Jednak ponieważ może być w obecnej sytuacji też pomocny, po prostu oddal się od niego odrobinę - mówię stojąc sobie w miejscu i machając ręką w stronę, w której radzę Ci się przesunąć. - Świetnie. Musisz tu wykopać dołek, a potem wykopać roślinkę, ostrożnie, nie możesz uszkodzić jej korzenia, i przenieść na nowe miejsce - tłumaczę z uśmiechem, gotowa jednak zaraz wytłumaczyć głębiej wszystko o co zapytasz.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Lekko się zaczerwieniłem, kiedy tak otwarcie zakwestionowała moje powodzenie w zielarstwie, ale tak właściwie to nie miałem do tego żadnego kontr argumentu. To była jedna z prawd rządzących naszym światem. Z nas dwojga to Melusine zdecydowanie lepiej radziła sobie z tą względnie nieruchomą częścią natury ode mnie, a ja zdecydowanie uznawałem jej wyższość. Dlatego właśnie ta roślina była tak dobrą wymówką na wspólne posiedzenie we dwoje. Wiedziałem, że nie odmówi pomocy, zwłaszcza jeśli coś zacznie iść nie po mojej myśli. - Vicario chyba mnie nie lubi. Dwie lekcje temu coś przebąkiwała o przesadzaniu hibiskusa. - Na samą myśl, aż wstrząsnąłem ramionami. Melusine nie musiała przypominać mi co to była za roślinka. Niejeden już raz poparzyłem sobie o nią nogawkę, gdy minąłem hibiskusa ognistego gdzieś w lesie. Chętnie też wykorzystałem go w tym momencie jako wymówkę, aby zastanowić się nad odpowiedzią jaką mogłem jej dać. Odsunąłem się od mojego roślinnego nemezis z miłą chęcią. Chyba trochę za bardzo, ale nadrobiłem zgubione centymetry chętniejszym wyciągnięciem przed siebie dłoni. Zaznaczyłem sobie najlepsze miejsce, które wskazała mi krukonka, dźgając je palcem zanim zacząłem grzebać w ziemi. - Od końcówki września - odpowiedziałem na jej wcześniejsze pytanie i mając nadzieję, że to jednak nie ma aż tak dużego znaczenia. Nie byłem pewien czy aby na pewno to już wtedy zaczęliśmy się spotykać czy może wcześniej? Z Elaine wszystko poszło tak szybko, jakbyśmy naprawdę byli dla siebie stworzeni, a Merlin mi świadkiem, że byłem naprawdę ostrożny z takimi ocenami. Jednakże po tak niedługim czasie Pennifold sama mogła dojść do podobnego wniosku. To była inna sytuacja od wszystkich tych poprzednich dziewczyn, z którymi od czasu do czasu zdarzało mi się spotykać. Elaine też była jedną z niewielu, z jakimi widywałem się po wypadku ze smokiem. Tym bardziej znaczące i ważne było to dla mnie. - W porządku, możesz pytać. Ja po prostu… denerwuję się, że muszę czekać. Ta niepewność mnie wykończy. - Wyjaśniłem, aby być może chociaż trochę mniej przejmowała się tym czy urazi mnie swoim pytaniem. Tacy już byliśmy, nieustannie rozdarci pomiędzy potrzebą dowiedzenia się czegoś nowego, a kluczeniem w temacie - głównie z mojego powodu. Opowiedziałem jej po krótce, że większość moich treningów do egzaminów opiera się o pracę w rodzinnym biznesie. Zaklęć i transmutacji było mi tam pod dostatkiem, tak samo jak opieki nad stworzeniami magicznymi. Wbrew pozorom, Fairwynowie nie tylko bezdusznie mordowali. Mieli również bardzo dużo czasu na obserwację oraz swoistą integrację ze zwierzyną łowną. Wykopawszy ładny i (jak sądziłem) wystarczający dołek, powoli i ostrożnie zacząłem podejmować próby wyjęcia różecznika z jego dotychczasowego miejsca, wcześniej skrzętnie omijając hibiskus nawet spojrzeniem. - Odbiję piłeczkę. Jak idzie tobie? Z tego co zauważyłem, ostatnio sporo chłopaków wodzi za tobą spojrzeniem. - Posłałem jej lekki uśmiech, bo czyż przecież nie było tak od lat? Melusine miała piękną twarz, co podkreślał jej nietypowy gust względem dodatków w modzie damskiej. Może kiedy ona podzieli się ze mną czymś podobnym to uda mi się pozbyć tego dziwnego spięcia z moich myśli?
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Śmieję się jedynie na Twoje zmieszanie, kiedy słyszysz jak mówię o Twoich zdolnościach w tej dziedzinie. Swoją drogą przypuszczałabym, że byłbyś lepszy w te klocki. Jakoś zwyczajnie ONMS idzie często w parze z magicznymi roślinami i nie mogę pojąć jak możesz nie mieć do tego wrodzonego talentu, szczególnie, że jesteś sam bardzo uzdolniony. - Och, ta kobieta to czasem nie pomyśli - mówię z rezygnacją na naszą nauczycielkę zielarstwa. Naprawdę piękna kobieta, a jakby większość czasu zapominała co jest jej zadaniem, nauczanie nas i nie stawianie w jakichś niesamowicie niekomfortowych sytuacji, tak jak miała to zrobić z Tobą. Patrzę z czułością jak dziobiesz w ziemi, zanim zaczynasz z roślinnymi rewolucjami. Ja zaś liczę miesiące i rozważam całą decyzję. Faktycznie to nie był cały rok szkolny, więc poniekąd mogła ona wydawać się dość szybka. Jednak ludzie szybciej się do siebie wprowadzali. A póki co chyba można powiedzieć, że razem mieszkaliście w tym zamku, więc niektóre rzeczy by aż tak się nie zmieniły. A niektóre horrendalnie. W każdym razie bycie z nią jest z pewnością ważne dla Ciebie i nie sądzę, że jeśli tak się na nią otworzyłeś, będziesz kiedykolwiek wyruszał w jakieś poszukiwania kogoś innego. To nie są na pewno dla Ciebie żadne zabawy, czy próby związkowe tylko już dłuższe zobowiązanie. A niedługo kończymy Hogwart. Musimy myśleć co zrobimy potem. - Musisz wyznaczyć deadline! Albo dać szlaban. Na całowanie dopóki się nie zgodzi - mówię sobie głupoty, oglądając przy tym jedną z roślin stojących niedaleko mnie i sprawdzając jej nawodnienie. - Żartuję oczywiście. To na pewno chwilowe zawahanie, a nie długo będziecie mieć piękne metamorfogiczne dzieci - dodaję prędko, znowu trochę bredząc pierwsze co przychodzi mi na myśl. Zerkam na przyjaciela przepraszająco za moje plotki i słucham pilnie opowieści o Twojej pracy. Wypytuję co dokładnie robisz, gdzie i jeszcze przy okazji pytam o hodowlę rośliny w rezerwacie, o której nie masz pojęcia. Przysiadam się obok Ciebie kiedy podejmujesz się wykopania roślinki. Rysuję palcem po ziemi gdzie musisz zacząć by nie uszkodzić korzeni, chociaż nie jestem pewna jak mogą być duże skoro jest to pomniejszona wersja różecznika. Wydaje mi się, że jednak oceniam nieźle jej możliwą wielkość. - No Twoim miejscu dołek wykopałabym ręcznie, ale roślinkę przeniosła zaklęciem, żeby się nie powyginała, czy coś - mówię jeszcze sprawdzając czy aby na pewno nie zniszczyłam jej korzeni. - Ano. Wiesz wcześniej flirtowałam głównie z Gryfonami. I byli jacyś nie wiem, łatwiejsi w obsłudze - mówię myśląc o Terrym, skradzionym pocałunku od Holdena, czy przystojnym Gryfonie z Meksyku, którego imienia nie mogłam sobie przypomnieć aktualnie. Cóż. - Ślizgonów totalnie nie czaję. Jakby w ich dom było wpisane udawanie, że nie mają uczuć - mówię ze wzruszeniem ramion, nie kryjąc się specjalnie z tym, że nie mówię o jednej osobie. - Dlatego sama nie wiem do końca o co mi chodzi - dodaję jeszcze i wzdycham jeszcze łapiąc się za głowę. - Rozumiesz? Czy bełkoczę bez sensu? Widziałeś w ogóle z kim się spotykam? - pytam jeszcze i zerkam na roślinkę w końcu z powrotem. - Podnieś ją zaklęciem.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie musiała długo czekać, abym zareagował na jej słowa szczerym śmiechem. Melusine mówiła czasem takie rzeczy, że mnie się włos jeżył na głowie ze wstydu, ale dzięki temu jednocześnie potrafiła znaleźć takie, które potrafiły przywołać na moją twarz uśmiech. W tych trudnych czasach nie było to znowu tak proste. Generalnie, byłem raczej bardziej poważny od większości znanych mi ludzi, dlatego miło było wiedzieć, że nawet pomimo upływu lat nie tracimy tego czegoś, co było między nami, a co stało się niemożliwe do zamknięcia w słowa. Pewne zrozumienie w braku porozumienia, umiejętność zatrzymania się pośrodku, chwytania balansu pomiędzy innymi charakterami. Każde z nas z osobna gdzieś zgrzytało, ale razem tworzyliśmy naprawdę piękną całość. Pierwszy raz tak naprawdę żal mi było dorastać i zostawiać te lata beztroski za sobą. I myślałem to ja, najpoważniejszy nastolatek w swojej własnej rodzinie, może nawet w całej szkole. - A co jeśli wcale nie całuje tak dobrze, żeby warto było jej tym grozić? - Tak jak ona nie hamowała się zupełnie za swoimi propozycjami rozwiązania naszego sporu, ja niespodziewanie znalazłem w tym powód do żartów. Niespodziewanie, oczywiście, głównie dla siebie, bo w obecnej sytuacji w żadnym razie nie sądziłem, że będę do tego zdolny. Zależało mi trochę zbyt mocno, abym był w stanie to ukryć. - Może po prostu lubi intelektualistów? Może spróbować nie dyskutować z nią na żaden ambitny temat, dopóki nie poruszymy tego najważniejszego? - Przyłączyłem się do jej głupotek, odnajdując w tym kilka minut dla zrelaksowania umysłu. Nie komentowałem wzmianek o dzieciach. Na to każde z nas miało jeszcze sporo czasu i byłem pewien, że oboje zdajemy sobie z tego sprawę. Kiedy wreszcie - kilka minut później - zajęliśmy się pracą, zdecydowanie spoważniałem i spróbowałem skupić się na tym co robię, pomimo że na co dzień moja styczność z dziubaniem w ziemi była kompletnie znikoma. Zrobiłem dokładnie tak jak mi poradziła. Bardzo powoli odkopałem korzenie rośliny za pomocą własnych dłoni. Trochę niewprawnie, głównie z uwagi na to, że jeśli już miałem do czynienia z roślinkami to raczej w formie martwego bloku drewna lub podczas wycinania go z żywego drzewa. Krzak to było dla mnie coś nowego. Nawet do różdżek jeszcze z żadnego nie skorzystałem. Może czas najwyższy? Może warto było nawet zasadzić jakieś drzewo różdżkowe w okolicach domu i zadbać o nie po swojemu? Myśląc o tym, sięgnąłem po różdżkę, aby bardzo ostrożnie wydostać korzenie spod ziemi. Uniosłem miniaturowego różecznika ponad ziemię i zawiesiłem go nad dziurą, do której miał trafić. Ręka lekko mi zadrżała, kiedy podzieliła się ze mną swoimi miłosnymi perypetiami (Melu, nie chwast). Głównie dlatego, że nie zdołałem powstrzymać się od śmiechu. - Musisz spróbować z Krukonami. Słyszałem, że niektórzy są całkiem fajni. - Puściłem jej oko i to tak bardzo do mnie nie pasowało, że zdziwię się, jeśli będzie w stanie zachować powagę. Zwłaszcza, że mnie samemu aż ramiona dygotały. - Gryfoni są bardziej bezpośredni, nie dziwię ci się. Więc dlaczego spróbowałaś ze Ślizgonami? Wróć do lwów. - Radziłem jej, chociaż nie miałem o tym pojęcia. Moje doświadczenie związkowo - flirtowe przy jej własnym to była tylko kropelka w całej szklance wody. Mogłem jednak zaoferować jedno, czego Meluzyna nie posiadała - męskie spojrzenie na to wszystko. - Nie mam pojęcia. - Przyznałem się, unosząc lekko dłoń w górę i niechcący machnąwszy roślinką. - Oj - westchnąłem, prostując różecznika i wreszcie osadzając go we wgłębieniu w ziemi. - Starałem się nie śledzić plotek. Ja czułbym się nieswojo, gdybyś wiedziała o mnie i Elaine sporo więcej, niż to co ja mówiłem tobie.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Moje często niepoważne słowa były jedną z nielicznych rzeczy, które szczerze wydawały Cię rozbawiać przez te wszystkie lata. Może po prostu przyzwyczaiłeś się do mojego braku wstydu w niektórych kwestiach i teraz z czasem, uważasz to za jedną z najwyższych form przedniej zabawy! Ciekawe czy gdybyśmy poznali się teraz nie te lata świetlne w Dolinie Godryka, uznałbyś mój charakter za ujmujący, czy może niesłychanie nieodpowiedni. Na szczęście nigdy się tego nie dowiemy, teraz obydwoje mocno odczuwając łączącą nas od dawna więź, która odrobinę się zatarła przez ostatnie miesiące; a jednak mimo to pozostawała tak samo silna. - Jeśli tak, to zagróź jej, że będziesz całować ją jeszcze więcej - mówię udając, że właśnie miałam przebłysk geniuszu, wskazuję na Ciebie palcem z bystrym spojrzeniem. - Okej. Tylko błagam nagrywaj te rozmowy, musisz chodzić z magicznym gramofonem. Chciałabym usłyszeć jak opowiadasz Elaine o... na trytony o czym głupim mógłbyś jej pleść? Trudno mi to sobie wyobrazić! Sposoby układania Twojej fryzury? Plusy i minusy spożywania herbaty i herbatnika?- zastanawiam się nad tematami, którymi mógłbyś uraczyć dziewczynę i muszę odrobinę się pogłowić nad głupotkami, które mógłbyś powiedzieć. Co innego ja, moje gadulstwo często nie wnosiło nic mądrego do konwersacji, ale Ty? To brzmi jak coś bardzo abstrakcyjnego. Przez chwilę skupiamy się na roślince, ale widzę że nie radzisz sobie źle, więc zaczynam swoje niemądre wywody na temat moich mniejszych lub większych problemach miłosnych. Parskam śmiechem głośno na Twoje puszczenie oczka, w połączeniu ze świetną radą i chciałam Cię pyrgnąć w rozbawieniu łokciem, ale opuszczam prędko rękę, bo i tak Ci drży przez ukryte chichoty. - Uważaj! - mówię, ale ponieważ sama się trzęsę ze śmiechu moje zwrócenie uwagi nie mogło za wiele pomóc. - Nie mogę teraz tak po prostu wrócić do Gryfonów! - mówię z oburzeniem w głosie, połączonym z rozbawieniem, cytując Twoje słowa i równocześnie śledząc przesadzaną roślinkę wzrokiem. Cmokam z niecierpliwością, kiedy przyznajesz, że nie jesteś zainteresowanymi plotkami i na dodatek przekrzywiasz biednego różecznika. - No to nie krępuj się więcej! Wtedy byś miał od razu jakieś świetne rady! - mówię i patrzę na przyjaciela, kręcąc z dezaprobatą głową. - Powinieneś właśnie być na bieżąco czy nie szkalują mnie gdzieś po kątach - mówię jeszcze mądrze i podchodzę do mojej zielarskiej torby, w której grzebię przez chwilę, po czym wyciągam średniej wielkości, jutowy woreczek. - Poczekaj z roślinką. Zanim zasypiesz kwiatek chodź, wybierzesz nawóz którego użyjesz - mówię wkładając Ci w dłonie worek i kierując się do drewnianej skrzyni, którą otwieram zaklęciem, nie przybliżając się zbytnio. Zaklęcia zabezpieczające, rzucone przez Estellę, sprawiają, że nie jest to jakiś szczególnie zły zapach, ale bywa niezbyt zachęcający. W międzyczasie wtajemniczam Cię w moje jakże bujne życie towarzyskie. - Charlie Rowle mnie zapraszał na randki i takie tam. Dla mnie super miły, podobno buc dla innych, ale nie zauważyłam. I wiesz było miło, na feriach mówi, że to tam nic; teraz ma narzeczoną. I jeszcze dopadła mnie jakaś jego kochanka, mówiąc jakieś niespójne informacje, których nie ogarnęłam... Trochę się całowaliśmy i tak, więc teraz to nie wiem - opowiadam w skrócie, chaosie, w którym mnóstwo macham rękami i gestykuluję dziko jakby chcąc pokazać i wyliczać wszystko co się działo. - Ogólnie wcześniej byłam zainteresowana Gunnarem. Bardzo przystojny. Ale, bogowie, nie spotkałam poważniejszego człowieka od niego. A przecież znam Ciebie! Bez obrazy, żartuję. W każdym razie podobał mi się, ale jakoś nie możemy się dogadać. Bo wiesz ja paplam bez ładu, a on mi mówi, że tylko o sobie myślę... Potem była ekstra żenująca sytuacja... Uch, mówię Ci całowaliśmy się, on mi mówi, że tak to nie chce, a potem miałam jakieś paskudne krwotoki. Nie przy nim. Przysięgam, myślałam, że straciłam jakoś magicznie dziewictwo. No.. i potem wyjechał, a teraz wrócił - mówię wszystko na raz, wcale nie przejmując się okropnymi szczegółami, a raczej ciesząc się, że mogę Ci się w końcu zwierzyć ze wszystkiego co mi leżało na sercu. Teoretycznie mogłam o tym poopowiadać moim krukońskim koleżankom (na pewno byłyby bardziej podekscytowane szczegółami niż ty), ale nie uważałam, że któraś z nich mogłaby mi jakoś racjonalnie pomóc. - I co wybrałeś? - znienacka przerywam swój słowotok i zaglądam Ci przez ramię, by zobaczyć jak chcesz pomóc w roślince.
Rzuć kostką, by zobaczyć co wybrałeś!:
1,2 - Błyszczący, srebrzysty nawóz. To lunaballi! - Świetny wybór, nawet nie pachnie tak źle. 3,4 - Niewielkie, małe odchody psotnika. - Działa bardzo dobrze, ale musisz zrobić kilka tur, bo niewielkie kuleczki psocą, co jakiś czas wyskakując z worka. 5,6 - Gęsty, ciemny nawóz błotoryja - Ledwo chowasz go do jutowego woreczka, a ten już zaczyna przeciekać i babrać Ci buty. Fuj. Zły wybór dla malutkiego różecznika.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie tylko ona nie mogła sobie wyobrazić tego co mógłbym gadać w ramach plecenia głupot. Odzywałem się przecież tak oszczędnie, że słowa które już padały z moich ust zwykle były już ze trzykrotnie przefiltrowane, zanim przyjęły ostateczny kształt. Nawet układanie fryzury nie wchodziło w grę. Co najwyżej moglibyśmy podyskutować o sposobach, w jaki robi się to metamorfomagią, ale to już chyba zakrawało o coś ambitniejszego? Sam nie wiedziałem. Wtedy też spojrzałem na nią poważniej, bo i coś takiego nasunęło mi się zupełnie niespodziewanie. - Komplementy to trochę głupoty… - zauważyłem, a chociaż byłem chłopakiem, który zabierał na kolacje, palił świece i kupował kwiaty to z pochwałami mi było zaskakująco nie do twarzy. Mój romantyzm był niezwykle ograniczony. Do tej pory takie słowa przechodziły mi przez gardło gorzej, niż jakbym połykał garść żyletek, ale jakby się nad tym zastanowić to miałem tak chyba z każdą formą pochwały. Byłem względem siebie tak przerażająco wymagający, że otaczałem tym płaszczem perfekcjonizmu także wielu innych ludzi. Zupełnie niepotrzebnie i bardzo krzywdząco, ale mimowolnie. Zapomniałem o śmiechu. Na moment zamarł mi on na ustach, a ja w zamian zająłem się ziemią i ploteczkami Meluzyny. - Dlaczego? - Spytałem o tych nieszczęsnych Gryfonów, bo dla mnie to nie miało większego sensu. Najpierw czerwoni, potem zieloni, a teraz czerwoni już nie, zieloni nie smakują. Może pora na żółtych? Jeśli już znajdzie się jakiegoś heteroseksualnego, oczywiście. Ten dom nigdy nie był aż tak przewidywalny. Lekko zmieszany wybrałem się po nawóz. Wybranie takiego, który wydałby mi się najwłaściwszy trochę zajęło. Nie obawiałem się też zapachu. Pracowałem z konserwowanymi flakami i innymi magicznymi bebechami. Tarzałem się w błocie i własnej krwi. Nawet płonąłem żywcem. Odrobina gówna mnie nie przerażała, chociaż wiadomo, nie były to najwyższej jakości perfumy, ani zapach łąki o brzasku. Wybrałem te najmniejsze, bo jakoś tak wydało mi się logiczne, że najłatwiej będzie to rozprowadzić w doniczce. Nie wiedziałem jaką technikę powinienem zastosować, więc prawdopodobnie miałem skorzystać z „nasypię tego byle gdzie, może będzie dobrze”. Wziąłem woreczek, ściskając jego ujście i podchodząc z nim do rośliny. Opowiadała najpierw o Charliem, potem o Gunnarze, a ja wciąż nie zaglądałem do wnętrza, bo bardzo starałem się połapać w jej odczuciach. - Miał kochankę, oglądał się za tobą, ale wybrał narzeczoną? - Upewniłem się, że dobrze rozumiem. - Trochę brzmi jak buc. - Zauważyłem, bo dla mnie stabilność emocjonalna i związkowa była wartością zdecydowanie nadrzędną w relacjach damsko - męskich. Stary młody całe życie, co poradzę. Za to wzmianka o Gunnarze ponownie sprawiła, że parsknąłem cicho. Poważniejszy ode mnie? To ciekawe… zanim jeszcze Meluzyna opowiedziała mi wszystko, miałem już pewne podejrzenia dlaczego im nie wyszło. Okazało się jednak, że poza byciem wewnętrznie starym, Gunnar był jeszcze bardzo wymagający. - Że nie chce się całować? Z tobą? - Zaakcentowałem, bo w głowie mi się nie mieściło, że któryś mógł pogardzić Pennifold. Jednakże im dalej w las tym dziwniejsza była ta historia. - Takiej mocy to i przybysz z północy chyba nie ma. Chociaż kto wie czego uczą w tamtejszej szkole. Może rozdziewiczanie spojrzeniem jest tam wpisane w program edukacyjny? - No i popatrz, udało mi się powiedzieć coś głupiego! Miałem nadzieję, że jeśli cię to nie rozbawi to chociaż nie zażenuje. Nasze paplanie sprawiło, że prawie zapomniałem o nawozie. - A, ee, psotnika zdaje się - odpowiedziałem, opierając się na swojej znajomości zwierząt, aczkolwiek dość niepewnie. Rozchyliłem woreczek, pozwalając jej zajrzeć do środka i jeśli otrzymałem błogosławieństwo, przykucnąłem przy doniczce, aby obsypać korzenie. Nie poszło wcale tak łatwo. Już przy pierwszej próbie kilkanaście kulek zaczęło uciekać już podczas lotu. Zmarszczyłem brwi, różdżką starając się je wyłapać i jednocześnie nie dopuścić, aby nawet z donicy dały mi nogę.
Patrzę na Ciebie z aprobatą kiedy wymyślasz taki sprytny pomysł kiedy mówisz o gadaniu głupot. - Jestem pod wrażeniem, panie Fairwyn! Myślę, że to będą dwie pieczenia na jednym ogniu. Zasypiesz ja komplementami, to zanim się spod nich wygrzebie już będzie pieliła różeczniki w waszym ogródku - mówię nawiązując do naszej dzisiejszej przygody. Elaine wyglądała mi całkiem na osobę, która perfekcyjnie opiekuję się domem i ogrodem (ale cóż, ona chyba po prostu tak wygląda, jakby wszystko jej szło dosłownie przez pstryknięcie palcami). Jednak chociaż na chwilę się rozluźniamy, Ty szybko przejmujesz się czymś ponownie i przestajesz uśmiechać się radośnie. Jak ty żyjesz bez moich ploteczek plecionych raz za razem? Zawsze jednak kiedy myślę o Tobie, przypomina mi się, że ty nie możesz nigdy tak do końca odetchnąć, bo wiele od tego by zależało. - Bo... głupio tak, po co, nie byli aż tak ciekawi - mówię w końcu, bo faktycznie skłoniłeś mnie do rozmyśleń dlaczego nie wrócę po prostu do tego łatwego wyboru. No tak, jakoś ostrzegam zawsze przed tym nawozem, bo nie myślę o tym co niektórzy robią na co dzień. Raczej większość jest przerażona koniecznością styczności z kompostem, czy czymś w tym stylu, dlatego z góry nastawiam się na daną reakcję. Patrzę jak wybierasz nawóz, równocześnie gaworząc o moim życiu osobistym. Rozglądam się po cieplarni zmieszana kiedy nagle streszczasz mi wersję o Charlim. Czy naprawdę tak to przedstawiłam? - Cóż chyba nie wybrał narzeczonej, wiesz to jakiś ród, że mu kazali, ale on chce się wykręcić. Ale kochankę tak, chyba miał... Też nie byliśmy na wyłączność. Praktycznie nic z nim nie robiłam - tłumaczę Ci sytuację, chociaż była tak specyficznie, ze mam wrażenie, że wszystko brzmi w złym świetle. - No nic, teraz ma chyba jakąś depresję czy coś od czasu tej narzeczonej... nie wiem co robić z nim, nie zostawię go na pastwę losu - mówię i równocześnie podnoszę różdżkę, by przekonać kilka niesfornych kuleczek do powrotu na miejsce. - To dobry nawóz - dodaję najpierw a propo Twojego wyboru do odnowienia oklapniętej roślinki. Zamiast skupić się na dalszych poważnych rzeczach, ja śmieję się głośno z głupot, które udaje Ci się wygłosić. - No dobra, to raczej nie była jego wina, pewnie miejsca. Wiesz jak ta Dolina czasem szaleje... No nie to, że nie chciał mnie w ogóle całować, mówił że tak nie chce - próbuję wytłumaczyć i mam wrażenie, że idzie mi równie marnie co przy pierwszym chłopcu. - I on też ma chyba jakieś problemy... - dodaję jeszcze niepewnie, patrząc jak odchody psotnika uciekają Ci co raz na różne strony. - No, musisz panować nad nimi, to ich spora wada - mówię (oczywiście o kupach psotnika, nie o moich adoratorach) rozglądając się za jeszcze jedną uciekającą kulką. - Ja je przypilnuję w ziemi, a ty biegnij po więcej. Wystarczy jeszcze tylko kilka, a potem zasypujesz. No i co jeszcze będziesz musiał zrobić? - pytam niczym na jakimś jeden z dziesięciu, kategoria: zielarstwo.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Parsknąłem cicho, nawet nie starając się analizować logiki tej wypowiedzi. Nie miałem pojęcia czy Elaine dobrze poradziłaby sobie z rolą kury domowej, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Starczyło mi za to wyobrazić sobie jak zasypywałbym ją komplementami. Cóż, znając Elę nie skończyłoby się to na pewno na pieleniu różeczników! Skrzywiłem się za to nieco, kiedy wskazała mi, że to jednak narzucona narzeczona, a nie z wyboru. To stawiało Rowla w trochę lepszym świetle, co nie zmieniało faktu, że wszystkie te relacje wyglądały na okropnie zaplątane i jakieś takie dziwne. - Dziwny ten wasz trójkąt. - Podsumowałem na początek, dłubiąc palcami w ziemi i mimowolnie wspominając swojego własnego ojca, który analizował czy jeżeli już znalazłem sobie dziewczynę to czy czasem nie powinienem się jej oświadczyć. Jego małżeństwo z moją matką było tak bardzo niewłaściwym posunięciem, że nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, iż weźmie to pod uwagę, ale najwidoczniej własne nieszczęście nie wypleniło mu takich głupot z głowy. W każdym razie, potrafiłem poniekąd wczuć się w sytuację Charliego i chociaż nie znałem go za dobrze, spróbowałem spojrzeć na niego nieco łagodniej. Nie było to jednak aż takie proste. Przyjaźniąc się z Melu mimowolnie zajmowałem „jej stronę” w tym wszystkim. - Też nie byłabyś złą kandydatką na narzeczoną. - Zauważyłem, ale chyba wyłącznie po to, aby pozbyć się jakoś lekkiego napięcia jakie z mojej strony wkradało się w tę rozmowę. Nie mogłem być obiektywny, dlatego lepiej było po prostu słuchać. Łapaliśmy wspólnie psotnikowe odchody, a kiedy większość z nich ostatecznie znalazła się już na właściwym miejscu, zdziwiłem się, że naprawdę potrzeba nam ich jeszcze więcej. Rety, uprawianie roślin naprawdę się nie opłacało. Ile płaciło się za taki worek? - Skomplikowani chłopcy się ciebie trzymają. - Westchnąłem, ewidentnie niepocieszony i trochę zdziwiony, że w Hogwarcie tak trudno jest trafić na człowieka, który chciałby sobie z Melusine po prostu poromansować bez stawiania żądań albo bez jakichś pokręconych narzeczonych sapiących jej na kark. Zgodnie z jej poleceniem pomaszerowałem w kierunku skrzyneczki, aby odszukać więcej skaczących kulek i przy okazji odłożyć tam pusty już woreczek. Wróciwszy ponowiłem zasypywanie, ale tym razem już milczałem. Chciałem skupić się na dokończeniu roboty. Obserwowałem tylko Pennifold, aby wiedzieć kiedy powinienem skończyć, a wtedy zawiązałem starannie ujście pojemniczka, spychając na korzenie ziemię, którą wcześniej wykopywałem. - Utrzymać go przy życiu. - Odpowiedziałem jej wreszcie na pytanie co dalej. Nie powstrzymałem też cichego westchnienia, ewidentnie pochodzącego ze zniechęcenia tym wyzwaniem. - Jak często się to podlewa? Jak podleję dzisiaj to wystarczy na cały tydzień? W przyszły piątek spróbuję się od tego wykręcić. - Próba przetrwania tego wyzwania zdecydowanie mnie przerastała, ale zamierzałem dzielnie walczyć. Minęło kilka minut nim udało mi się dokładnie zakopać wszystkie korzenie i wyrównać glebę.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Elaine jest dobrą i mądrą dziewczyną, powiedziałabym, że moim zdaniem sprawdziłaby się wyśmienicie w roli kury domowej, ale nie powiem tego akurat na głos, bo może by Cię to jakoś uraziło. Ja osobiście uważam, że to komplement, chociaż nadal uważam, że męczyźni powinni bardziej zajmować się domem niż kobiety. Uważam po prostu, że faceci pasowali do kuchni, salonu, ogródka przy naprawianiu rzeczy i tym podobne. A gotować mógł się każdy nauczyć. Kiwam za to głową kiedy mówisz, że mam dziwny trójkąt, bo to jest dobre podsumowanie tej mojej nieszczęsnej sytuacji, ciągnącej się już prawdopodobnie od co najmniej wieku. Wzdycham zrezygnowana, pogrążając się na chwilę w myślach nad kwiatkami, badając strukturę pobliskiej roślinki i sprawdzając, czy jest odpowiednio nawodniona. Na Twoje kolejne słowa patrzę w Twoim kierunku z szerokim uśmiechem. - Uuuu, zawsze możesz mnie mieć w zapasie Riley, nie przejmuj się - mówię żartobliwym tonem, też chcąc na chwilę rozładować spięcie, jednak dalej pozostają mi w głowie Twoje słowa. - Wiesz, to nie do końca prawda. Jednym imponuje nasza czystokrwistość, inni są bardziej przejęci zbereźnymi rzeczami i naszym odwróconym do góry nogami światem, by zaakceptować nas jako szanowaną rodzinę - mówię w zastanowieniu. Rzadko się tym przejmuję, bo i tak wszyscy są zmuszeni być dla nas mili, nie ważne co robimy; ale akurat w temacie bycia dobrą partią wiem o tym, że nie jestem tak cenna jak mi się wydaje. W międzyczasie biegamy po szklarni, łapiąc wspólnie nasz uciekający nawóz. Cóż, zazwyczaj to było znacznie prostsze, ale akurat ty wybrałeś takie skomplikowane odchody, które wolą nam uciekać, a nie grzecznie wpaść do doniczki czy ziemi, by użyźnić nam elegancko glebę. Stoję nad Tobą patrząc jak radzisz sobie z zasypywaniem roślinki i równocześnie wracam do skrzynki z nawozem, by wziąć swój woreczek, wyczyścić go porządnie kilkoma zaklęciami; sprawdzić czy wszystko jest w porządku ze skrzynią i wrócić do nadzorowania mojego przyjaciela w akcji. Kiedy tak odpowiadasz na moje pytanie śmieję się cicho, ale też kiwam głową, to prawda utrzymanie roślinki przy życiu jest bardzo ważne w tej kwestii. - Tak, to najważniejsze - na Twoje kolejne pytanie marszczę brwi i podchodzę do roślinki, by dotknąć ziemi w której ją zakopałeś. - Trudne pytanie, wszystko zależy od tego jak szybko przystosuje się do obecnego podłoża. Na pewno nie raz na tydzień - mówię kręcąc głową stanowczo. - To nie kaktus. Podlej teraz i przyjdź jutro sprawdzić jak się ma, czy udało jej się tu zaaklimatyzować. Równie dobrze mogło być za późno na ratunek i roślinka zdechnie mimo to... Ale bądźmy dobrej myśli! Jeśli zobaczysz, że nie zdycha przyjdź kolejnego dnia i wtedy ją podlej. Najpierw przez tydzień co dwa dni, najlepiej w porach wieczornych. Jak okaże się, że wszystko w porządku... cóż wtedy możesz podlewać codziennie, dopóki nie zakończysz tego zadania. Ja często chodzę po cieplarniach, wiec mogę tu zerkać co jakiś czas do niego - oferuję się jeszcze, podnosząc się do pionu i rozciągając się. - Chodźmy umyć z siebie ziemię - mówię i radośnie zmierzam do wyjścia z cieplarni, zaczynając z przyjacielem jakiś kolejny lżejszy już znacznie temat.
Co to znaczy wpaść w szał nauki przed egzaminami końcowymi? Z pewnością Lucas wiedział jak to jest. Odkąd tylko zaczął pierwszy rok nauki w Hogwarcie pożerały go ambicje i z roku na rok, chciał być coraz to lepszy. To nie tak, że z kimś konkurował. Chciał być lepszy od Lucasa Sinclaira sprzed roku. Tylko tyle. Aż tyle. Z jednej strony to dobrze, jednak jakby tak dłużej pomyśleć - można się od tego łatwo uzależnić. Bo w ten sposób nigdy nie będzie się wystarczająco dobrym. Nie pamiętał dokładnie jak to się stało, ale prawdopodobnie od słowa do słowa, przy okazji rozmowy z Lou, stwierdzili, że razem przysiądą nad zielarstwem. Sinclaira raziło to jakim tłukiem był, jeśli chodziło o ten przedmiot, dlatego postanowił wziąć się za niego ostro. A, że Gryfonka także potrzebowała trochę się podszkolić, to dlaczego nie pouczyć się wspólnie? Dotarł na tyły cieplarni, kwadrans przed umówionym czasem. Odnalazł ławeczkę, przy której można było wygodnie usiąść i obserwować rośliny, które tworzyły zieloną ścianę, oddzielającą zakątek od właściwych cieplarni. Położył sobie torbę na kolana i wyciągnął z niej podręcznik do zielarstwa. A co innego? Gdzie indziej szukać rzetelnych informacji na temat magicznej flory jak nie w tej książce? Pochyliwszy się nad jedną ze stronic, przesunął palcami po jednym z wersów, mówiących jak pielęgnować Wiggen.
Gdyby ktoś ją zapytał jakim cudem zgadała się z Lucasem na wspólną naukę zielarstwa, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Zwyczajnie, w gorączce przed egzaminami, łapała się każdej możliwości, żeby podciągnąć się z wiedzy z przedmiotów, które sprawiały jej szczególne trudności. Zaliczało się do nich zielarstwo. Mając w pamięci przypadkowe odgadnięcie rośliny na zajęciach z Vicario, a później szukanie brzytwotrawy poprzez dotknięcie źdźbeł, nie powinna spodziewać się po sobie nawet Zadowalającego na egzaminie. Z tego powodu chciała się nieco podciągnąć, choć z drugiej strony, cokolwiek, co pozwoli jej zaliczyć, będzie w porządku. Choćby Wespucci miał się na nią uwziąć w przyszłym roku. Dotarła do cieplarni, ale chwilę trwało, zanim odnalazła wejście na jej tyły. Cóż to za sekretne miejsca były w Hogwarcie! Jedne trudno dostępne, inne magicznie strzeżone... Powoli zamek zaczynał ją intrygować. Jeszcze mogłoby się okazać, że działa tutaj jakieś podziemie używek i miałaby dodatkową zabawę z łamania części regulaminu. - Hej! Dość ciekawe miejsce - przywitała się, zamykając za sobą drzwi. Podeszła do chłopaka z uśmiechem na twarzy, przysiadając się na ławce. Sięgnęła również do torby, aby wyjąć podręcznik, z którego i tak niewiele będzie widzieć. Nie miała okularów, wciąż nie potrafiąc się przełamać do ubierania ich przy innych. Powinna więc zastosować inny fortel... - Dobra. Zielarstwo i największa zmora... Jak myślisz, co będzie na egzaminie? Typowe rośliny uzdrawiające? Chyba nie każą nam przesadzać mandragor? - wyrzuciła z siebie z cichym westchnięciem. - Jaki mamy plan działania? Wspólnie się przepytujemy, czy próbujemy rozpoznać tutejsze rośliny, które dla mnie akurat wyglądają tak samo... Czy jeszcze inaczej? - dodała, rozglądając się po pomieszczeniu. Było tu... Mocno kameralnie. Roślinnie. Aż miała wrażenie, że za chwilę łodygi się na nich rzucą. Oby nie było w pobliżu tentakuli.
Może i ten zakątek na samym końcu jednej z długich cieplarni, nie był miejscem o którym wszyscy wiedzieli, ale miał swój urok. Panowała tam cisza i spokój, jakże potrzebne, kiedy ktoś chciał się skupić i czegokolwiek nauczyć. Uznał, że to za wystarczający argument, aby właśnie tam spotkać się z Lou. - Cześć. A wpadłem na to miejsce kiedyś przypadkiem. Taka kryjówka. Jak się tu człowiek zaszyje, to przynajmniej nikt nie przeszkadza. - oznajmił, odwzajemniając uśmiech dziewczynie i robiąc jej miejsce na ławeczce obok niego. - W ogóle, już myślałem, że zrezygnujesz i zostawisz mnie samego z tym zielonym ustrojstwem - zażartował, tak naprawdę nie mając uprzedzeń do magicznych roślin, jednak, nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził w rozmowę choćby cienia dowcipu. Usłyszawszy jej kolejne słowa, zerknął na podręcznik, leżący w tej chwili na jego kolanach a potem ponownie na dziewczynę. - Powiem Ci, że też obstawiałbym te rośliny lecznicze, znając Estellę, ale może być różnie. A przesadzanie mandragor to trochę zbyt czasochłonne jak dla mnie, więc pewnie nie szarpnie się na to. - myślał na głos, marszcząc nieznacznie brwi. Oboje nie wiedzieli czego się spodziewać po egzaminie, który już za niespełna tydzień. A można było spodziewać się chyba wszystkiego. - Okej, ja myślę, że fajnie byłoby najpierw coś ogarnąć z teorii, a wzajemne przepytywanie brzmi całkiem rozsądnie. Potem możemy pozgadywać co kryje nasza kryjówka. - posłał jej półuśmiech, po czym przerzucił kilka stronic podręcznika i odszukał fragment, który go interesował. - Dobra, to a propos mandragor. Jak rozpoznać, że nasza roślinka jest już dojrzała? - - spytał podnosząc wzrok znad książki. Nie było to jakieś podchwytliwe pytanie, jednak sam pewnie bez swojego egzemplarza Tysiąca magicznych ziół i grzybów, nie znałby odpowiedzi. Zdecydowanie był tłukiem, jeśli chodziło o zielarstwo.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zdecydowanie było tu lepiej, niż w bibliotece. Wbrew pozorom nie potrafiła w pełni skupić się na nauce, gdy miała wokół siebie mnóstwo książek na o wiele ciekawsze tematy. Z drugiej strony na błoniach także łatwo było o roproszenie uwagi. Tyły cieplarni zaś miały w sobie "to coś", czego było potrzeba do nauki zielarstwa. W otoczeniu roślinności dziewczyna czuła się tak, jakby jakieś liście miały ją za chwilę trzepnąć w głowę, jeśli będzie mylić w odpowiedziach. - Nie zostawiłabym cię, kiedy zdecydowałeś się uczyć razem ze mną. Swoich bohaterów się nie wystawia - odparła ze śmiechem, mrugnąwszy zaczepnie. Rozejrzała się po roślinach, z których chyba nic nie znała? A przynajmniej na pierwszy rzut oka nie potrafiła nic rozpoznać. Trudno, pora się skupić na nauce, przypomnieć sobie cokolwiek z zajęć. Przecież chodziła na zielarstwo i nawet słuchała! Nie mogło być tak, że nie zapamiętała nic. - Właściwie, kto przygotowuje egzamin? Wespucci wydaje się dziwnym typem i jeśli znowu miałabym szukać drewna na różdżkę na podstawie opisu klienta... To zdecydowanie mogę zostać na tym roku - dopytała, nie kryjąc niechęci. Może i przedmiot był w porządku, ale ostatnie zajęcia z profesorem odbijały jej się wciąż przykrą czkawką. Miała nadzieję, że trochę zwariowana profesor Vicario będzie odpowiedzialna za egzamin dla nich. Oby. Skinęła lekko głową na znak, że jest gotowa do przepytywania, choć w duchu aż jęknęła. Szczęśliwie pierwsze pytanie było stosunkowo proste, o ile nie myliła tego z czymś innym. - Poza tym, że jej krzyk zabija... To dojrzała jest, gdy znikną jej pryszcze... Dobrze pamiętam? - spytała, sięgając po własny podręcznik, żeby znaleźć pytanie dla Lucasa. - Jak rozpoznać brzytwotrawę?
Jemu akurat zwykle nie robiło to jakiejś większej różnicy, czy siedział nad książkami w bibliotece, w dormitorium w lochach czy gdzieś na błoniach. Jednak tego dnia była taka ładna pogoda, że stwierdził, że szkoda byłoby im gdyby mogli obserwować błonia z okna biblioteki. A tak mieli wokół siebie roślinki, które swoim kolorem uspokajały, a ożywioną naturą, sprawiały, że aż chciało się przebywać w ich towarzystwie. - Obojgu nam powinni wystawić pomniki za to, że bierzemy się za ziele dopiero na tydzień przed egzaminem. - zażartował również, widząc, że dobry humor oboje wzięli ze sobą, zanim tutaj przyszli, więc w takiej sytuacji można zaczynać naukę, zdecydowanie. Usłyszawszy pytanie Lou, przez chwilę musiał zastanowić się nad odpowiedzią. - Hmm, w sumie to nie mam pojęcia. Od razu założyłem, że to raczej Vicario... Ale jak Enrico taki szalony, to zaczynam się bać. - był chyba na jednych zajęciach z zielarstwa, które prowadził starszy czarodziej i było to chyba na czwartym albo na piątym roku? Od tamtej pory uczęszczał tylko na lekcje organizowane przez Estellę i może dlatego miał przekonanie, że to właśnie ona będzie robiła im egzamin końcowy. Cóż, nie można było ukryć, że wolałby jednak kogoś, po kim wiedziałby czego może się spodziewać. Kiedy odpowiedziała na pytanie, musiał jeszcze raz schować głowę w podręczniku, aby dokładnie przeczytać to co było tam napisane. Nie ufał swojej głowie, dlatego musiał sprawdzać, aby upewnić się czy aby dobrze zrozumiał tekst. Ale nie mogło być inaczej. Podsunął książkę dziewczynie, z czubkiem palca zatrzymanym na odpowiednim fragmencie. - Tutaj jest napisane, że "...dojrzałe są wtedy, kiedy zaczynają się poruszać w doniczce", ale szczerze przyznam, że kiedy powiedziałaś o tych pryszczach to uświadomiłem sobie, że też gdzieś to słyszałem i pewnie po nich też można to określić. - oznajmił, marszcząc nieco czoło, jakby dalej zastanawiając się nad sensem zdania, które przed chwilą przeczytał. Na pewno oboje sobie tego nie wymyślili, więc musi coś w tym być. Jak tylko usłyszał brzytwotrawie, próbował skupić się, aby przypomnieć sobie co takiego charakteryzowało tą magiczną roślinę. - Noo ma ona ostre krawędzie? - zaczął niepewnie, spoglądając na Gryfonkę, jakby szukał u niej potwierdzenia swojego prymitywnego rozumowania, aż w końcu go olśniło, uniósł nieco brwi i klepnął ręką w swój podręcznik, ucieszony. - Ma te... kępki z krwią, która dla niej jak woda i żywi ją. Tak przynajmniej ja to zapamiętałem - powiedział wreszcie, mając nadzieję, że jednak nic nie pomieszał i że zamiast krwi to nie była jakaś inna substancja, którą brzytwo trawa się żywiła. Jak tylko ponownie otworzył podręcznik do zielarstwa, jego wzrok natrafił na wzmiankę na temat skrzeloziela. Postanowił więc zadać Loulou krótkie pytanie dotyczące działania tej ciekawej rośliny. - Okej, to przez jaki okres czasu działa skrzeloziele, po połknięciu przez człowieka? - zwrócił się do niej, mając nadzieję, że nie przesadził ze szczegółowością tego pytania. Jednak nie mógł się powstrzymać, kiedy akurat na tym zdaniu zatrzymał się jego wzrok, po otwarciu książki. Może los trochę pomaga im w nauce?
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zaśmiała się cicho na jego stwierdzenie o pomnikach. Cóż, coś w tym było, nie mogła zaprzeczyć. Jednak lepiej późno zabrać się za naukę, niż wcale, albo na dobę przed. Mimo wszystko nie było tak źle z ich podejściem do tematu. Teraz tylko potrzebowali odrobiny szczęścia i będzie gotowe zaliczenie, a przynajmniej na to liczyła. Nie zależało jej na wysokich ocenach z zielarstwa, byle tylko zaliczyć przedmiot. Wciąż jeszcze tliła się w niej nadzieja, że nie będzie musiała tego zdawać. - Nie pamiętam, czy byłeś na jego ostatnich zajęciach, ale mieliśmy opis osoby, która szuka różdżki i mieliśmy dopasować do tego drzewo... Cóż, poszło mi tragicznie – przyznała się, krzywiąc przy tym nieznacznie. Naprawdę to była dziwna lekcja, z której nie wyniosła nic poza to, że nie odróżnia drzew od siebie i nie potrafi dopasować ich do osoby. Zdecydowanie wolała zajęcia z Vicario, na których była co prawda dopiero jeden raz, ale to wiązało się z małym zainteresowaniem zielarstwem. Cóż, jednak do egzaminu należało się przygotować. Kiedy podsunął jej książkę, zmrużyła oczy, aby wyłapać ostrość na literach. W końcu po prostu uniosła głowę, aby oddalić się nieznacznie od tekstu i dzięki temu już lepiej go widzieć. Zdecydowanie powinna przełamać się i nosić okulary, gdy zamierza się uczyć, a przynajmniej czytać. - Kiedyś słyszałam o tych pryszczach i zapamiętałam, bo było to dla mnie coś dziwnego, ale dobra. Dorosłe, gdy poruszają się w doniczce – powtórzyła po nim, co było napisane w podręczniku, aby później czekać na odpowiedź Lucasa w sprawie brzytwotrawy, której rozpoznawanie dość dobrze zapamiętała po zajęciach. - Tak, żywią się krwią, więc mają ciemną, niezdrową barwę. No i ostre krawędzie, które są w stanie przeciąć skórę i ścięgna przy najmniejszym dotknięciu – potwierdziła jego słowa, uśmiechając się szeroko. Czyli dwie rośliny mieli za sobą i z teorii póki co nie byli najgorsi. Zaraz jednak padło kolejne pytanie, tym razem skierowane do niej. Przygryzła policzek od środka, próbując przypomnieć sobie coś o skrzelozielu. Tworzyło ono skrzela, dzięki czemu można było oddychać pod wodą, ale jak długo? Westchnęła, nie potrafiąc przypomnieć sobie dokładnego czasu. - Jakoś... mniej niż godzinę? – odpowiedziała, właściwie pytając, kręcąc przy tym lekko głową. - Jak rozpoznać czyrakobulwę? – zadała swoje, dość ogólne pytanie.
Nie mógł wyobrazić sobie, jak siada do nauki na egzamin, dzień przed nim. Dla niego to byłoby porównywalne z tym, jakby grał w meczu, na pozycji obrońcy i wsiadłby na miotłę dopiero wtedy, kiedy zobaczyłby, że ktoś chce oddać strzał kaflem na pętle. Podziwiał ludzi, którzy tak zostawiali wszystko na ostatnią chwilę. On by chyba tak nie potrafił. Słysząc jakie atrakcje przygotował starszy nauczyciel zielarstwa Lou i innym, Lucas aż zamrugał kilka razy, po czym zaśmiał się ironicznie. Nie spodziewał się, że Wespucci aż tak "kreatywnie" podchodzi do tematów zajęć. Może dla niektórych ta lekcja mogła być ciekawa, ale na pewno większość osób stwierdziła, że była to zwyczajna strata czasu. - Nie byłem i chyba nie żałuje w takim razie. Ma chłop fantazje. - skomentował krótko śmiejąc się pod nosem z siwego profesora. Zamiast zachęcić uczniów czy studentów do przedmiotów, skutecznie ich od niego odstraszał. Idealny nauczyciel. - Tak jak mówię, też coś mi świta o tym, więc może to jakiś drugi wyznacznik? A tutaj jest mowa tylko o tych ruchach w doniczce? Nie wiem, ale myślę, że warto zapamiętać oba. - dodał, posyłając jej lekki uśmiech i nieznacznie wzruszając ramionami. Kiedy usłyszał jej podsumowanie na temat brzytwotrawy, ucieszyło go, że jednak coś pamiętał na temat tej rośliny. Chociaż to co powiedział Gryfonce, to akurat było dość skąpą informacją, ale zawsze to coś. Pokiwał głową, starając się zapamiętać dodatkowe cechy rozpoznawcze "ostrej" trawy. - Dokładnie. Tak do godzinki. - pochwalił jej odpowiedź, dotyczącą skrzeloziela i zadowolony z ich wspólnych efektów nauki, potarł uda dłońmi, po czym wstał, żeby rozprostować trochę nogi. - Hmm, to te wijące ślimaki, prawda? Ostatnio pomagałem przy nich Vicario, ale... oprócz tego, że cuchną, nie wiem nic na ich temat. - przyznał szczerze, krzywiąc się lekko. Kilka dni temu rzeczywiście był w cieplarniach, żeby pomóc nauczycielce w porządkowaniu zarówno roślin, jak i narzędzi, z których korzystali uczniowie na zajęciach, przed końcem roku. Jednak to, że przeliczył doniczki z czyrakobulwami, umówimy się, nie sprawiło, że umiał ją opisać i podać jej cechy charakterystyczne czy też właściwości. Zawsze miał problem z tymi ohydnie wyglądającymi roślinami. Chyba za bardzo skupiał się na ich wyglądzie zewnętrznym, żeby móc zapamiętać jakiekolwiek inne fakty na ich temat. Przechadzając się po zakątku, zarośniętym przez różnorakie pnącza, liście i inne części magicznych roślin, przypomniała mu się jeszcze jedna z nich, także ciekawa. - A co wiesz o jadowitych tentakulach? - zapytał, przystając przy dziewczynie, pocierając sobie kłykcie. Tak po prostu, aby zabić czas, w oczekiwaniu na odpowiedź Loulou.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zdecydowanie nie miał czego żałować. Ona sama założyła, że więcej na zajęcia profesora nie pójdzie, zwłaszcza że z zielarstwem nie wiązała przyszłości. Nie widziała konieczności irytowania się na marnowanie czasu, zamiast spędzić go na czytaniu podręczników, bądź książek z biblioteki, dotyczących innej dziedziny. Pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza w kwestii mandragor, aby niewiele później ucieszyć się, że brzytwotrawa i skrzeloziele nie są im obce. Wyglądało na to, że teoria w warunkach pozbawionych stresu związanego z egzaminem i obecnością profesora szła im całkiem nieźle. Oby passa utrzymała się do czasu zdawania przedmiotu, choć wciąż łudziła się, że tego uniknie. Pytanie o czyrakobulwy było właściwie pytaniem dla ich obojga, bo aby sprawdzić, czy Lucas dobrze odpowiada, musiała sięgnąć po podręcznik i nieco natrudzić się z odczytaniem tego, co w nim zapisano. - Tak, wyglądem przypominają ślimaki… Pokryte są dużymi, błyszczącymi bąblami, wypełnionymi żółtawym płynem, przypominającym ropę… Rany, to brzmi obrzydliwie, a jak musi wyglądac - odczytała pełną odpowiedź, po czym skrzywiła się, a z obrzydzenia aż wzdrygnęła się pod wpływem dreszczy, które przebiegły wzdłuż jej kręgosłupa. Może nie brzydziła się wszystkiego, co wyglądało paskudnie, ale ten opis za mocno działał na jej wyobraźnie. Spojrzała jeszcze do podręcznika, mrużąc oczy, to otwierając je szerzej, starając sie, żeby chłopak tego nie widział. - Co one… Ach, leczą trądzik, ale jeśli się nimi oblejesz, to powstaną na tobie równie paskudne bąble - dodała, aby zapamiętali oboje właściwości rośliny, która ani wyglądem, ani nazwą nie zachęcała, a która z pewnością przydała się nie jednej dziewczynie w życiu. Przyglądała się chłopakowi, gdy ten obchodził pomieszczenie, spoglądając na rośliny, aż nagle wyskoczył z własnym pytaniem, na które przygryzła policzek, próbując sobie cokolwiek przypomnieć. Cóż, nazwę rzeczywiście znała, ale co to było? Tentakula jadowita… Tentakula… Pustka. Nic nie przychodziło jej do głowy, a nie miała ochoty robić z siebie większego głupka, zmyślając coś na poczekaniu. Podniosła spojrzenie na twarz Lucasa, po czym pokręciła lekko głową. - Nie pamiętam o niej nic - przyznała, uśmiechając się krzywo. Wyglądało na to, że dobra passa się skończyła.
To prawda. Zdecydowanie przyjemniej powtarzało się materiał z dala od biblioteki i mając świadomość, że do egzaminów zostało im jeszcze trochę czasu. I najważniejsze - żadne z nich nie brało pytań w charakterze jakiegoś sprawdzianu, ale luźnego przepytywania i zapamiętywania poszczególnych informacji. Z pewnością to wszystko sprawiało, że dużo lepiej szło im takie przyswajanie wiedzy. Zaśmiał się cicho, widząc reakcję dziewczyny na sam opis czyrakobulwy. Fakt, nie był on zbytnio zachęcający, to trzeba było przyznać. - Wygląda równie obrzydliwie. - przyznał, nieco rozbawiony w tamtej chwili - Czyli bąble z żółtym płynem, a samą roślinę wykorzystuje się do leczenie trądziku - powtórzył w ramach utrwalenia, mając dalej przed oczami te obślizgłe ślimaki, skręcające się w doniczkach. Jak Vicario mogła ich w ogóle dotykać? Może ich właściwości były bardzo przydatne, jeśli chodziło o tę konkretną chorobę skóry, ale jednak wymagały chyba sporo pracy od hodującej je osoby... Widząc, jak Lou próbuje odgrzebać w pamięci odpowiedni opis rośliny i przypasować go do tej, o którą pytał; uznał, że przed momentem musiał wyglądać tak samo. Przypomnienie sobie czegokolwiek o czyrakobulwie od niego też wymagało wiele wysiłku. Jednak nie każdą roślinę szło bez problemu zidentyfikować i opisać. Kiedy się poddała, uśmiechnął się łagodnie, jednocześnie miał być to także gest pocieszenia jako, że sam przed chwilą także nie zabłysnął wiedzą. Podniósł swój podręcznik z ławki i odszukał odpowiedni fragment, co zajęło mu parę chwil. - Gdzieś tutaj powinno... O, jest: "jadowita roślina o czerwonym kolorze, mająca bezlistne macki, które w zetknięciu ze skórą, wstrzykują jad. Ma korzenie w kształcie grubej bulwy, z której wyrastają macki, nieco spłaszczonej po bokach. Z tych spłaszczonych boków odrastają czerwonobrunatne, fosforyzujące wypustki" - - przeczytał, tym samym zastanawiając się czy kiedykolwiek miał do czynienia z tentakulą. Przenosząc wzrok na Loulou, doszedł do wniosku, że chyba jednak nie i wolałby gdyby tak pozostało. Posłał Gryfonce półuśmiech, po czym usiadł ponownie na ławeczce obok niej. - Czy my mamy tutaj w szkole takie niebezpieczne rośliny? - spytał, zerkając na towarzyszkę. Bo chyba "coś" co gryzie, powodując dostanie się jadu do organizmu osoby, która znajduje się przy nim, jest niebezpieczne, prawda? - Dobrze, a asfodelus? - dorzucił, chwilę później, kartkując podręcznik w poszukiwaniu jakiejś nazwy, która cokolwiek by mu mówiła. A pula takowych, powoli się zmniejszała...
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Spojrzała na niego roześmianym spojrzeniem, nie mogąc pozbyć się gęsiej skórki, jaka powstała na jej ramionach na sam opis roślin. Nawet objęła się jedną ręką, żeby potrzeć ramię, aby wrócić do rzeczywistości. - Teraz nie spojrzę tak samo na ślimaki... Ciekawe czy jeszcze gdzieś, poza naszymi cieplarniami, są one hodowane - rzuciła, zastanawiając się na głos. Właściwie nie słyszała o wielkich hodowlach czyrakobulwy, ale właściwie większość czarodziejów hodowała rośliny w mniejszych ilościach na własne potrzeby. Po co więc komu te paskudztwa? Była chyba najgorsza z zielarstwa, bo nawet uzdrawianie szło jej lepiej, niż rozpoznawanie roślinek. Niestety było to kluczowe przy eliksirach. Jeśli nie będzie rozróżniać kwiatków, to kiedyś skończy albo ona, albo ktoś, komu poda domowej roboty eliksir, w Świętym Mungu. Wolała tego uniknąć i zacząć przykładać się do zielarstwa, ale to wcale nie było takie proste. Przykładem było rozpoznanie tentakuli. Była pewna, że jest to ważna roślina, a nawet, że jest gdzieś w cieplarni, ale... Cóż, na pustkę w głowie nie mogła nic poradzić. Odwzajemniła uśmiech Lucasa, ciesząc się, że w żaden sposób jej nie ocenia, czekając, aż odnajdzie on odpowiedni fragment w podręczniku. Odwróciła się na ławce tak, żeby być wciąż przodem do Ślizgona, co skutecznie ułatwiało jej rozmowę. - Czyli nie mają liści, a zamiast tego maski, które wstrzykują jad w kontakcie ze skórą. Tak... Opis zdecydowanie wiele mówi - zaśmiała się, kręcąc lekko głową, jednocześnie zastanawiając się, czy aby na pewno nie pasowało nic do tego obrazka, jaki stworzył się w jej głowie. Podniosła na niego spojrzenie, które przy zastanawianiu się opadło na jej kolana, aby nagle uśmiechnąć się z lekkim tryumfem. - Mamy, w cieplarni numer trzy! Pamiętam, że ktoś kiedyś wspominał, aby uważać tam na tentakulę - wypaliła tonem, jakby zdradzała mu największy sekret, po czym wzruszyła lekko ramionami. Ostatecznie nie rozumiała, dlaczego ta rodzina jest hodowana w szkole, ale może była do czegoś potrzebna? Albo jedynie w celach dydaktycznych. Wciągnęła powoli powietrze, gdy kolejne pytanie przypadło jej w udziale. Asfodelus... Och, tę nazwę kojarzyła. Odrobinę. - Wiem, że jest najczęściej stosowany przy eliksirach i stanowi część eliksiru wiggenowego - odpowiedziała tyle, co zapamiętała z nie tego przedmiotu, ale to też jakiś opis rośliny, prawda?
Sam miał mieszane uczucia, robiąc porządki w cieplarni, gdzie przyszło mu liczyć doniczki z tymi roślinami. Zauważył także reakcję Gryfonki, która ewidentnie wzdrygnęła się, kiedy wspomniał o czyrakobulwach. Wzruszył bezwiednie ramionami, kiedy usłyszał jej słowa. - Szczerze? Nie mam pojęcia. Tylko tutaj je widziałem - odparł zgodnie z prawdą. W sumie to nawet nie interesowało go to zbytnio, właśnie zważywszy na fakt, że ich widok nie należał do najprzyjemniejszych. - Ale jeśli leczą trądzik to pewnie znajdzie się miłośnik roślin, który podejmie się ich hodowli. - dodał po chwili, dochodząc do wniosku, że z pewnością istnieją tacy czarodzieje, którym zajmowanie się nawet tak obrzydliwymi roślinami, jakimi były czyrakobulwy, dawało satysfakcję. Cóż, każdy ma inne zamiłowania. To prawda. Zielarstwo było przedmiotem, który przydawał się w wielu dziedzinach magii. Wiedza z tego zakresu była niezwykle przydatna, ale nie każdy miał predyspozycje do pielęgnowania magicznych roślin, a niektórzy nawet mieli problemy w odróżnianiu ich. Lucas należał także do tej drugiej grupy osób, choć tak samo jak Loulou przydałoby mu się ten stan rzeczy zmienić. Tylko najpierw potrzebował chęci i motywacji do tego, a z tym bywało różnie. Zaśmiał się wraz z dziewczyną, po tym jak powtórzyła opis przeczytany przez niego z podręcznika. Tentakule były zdecydowanie jednymi z tych bardziej niebezpiecznych roślin, można było to wywnioskować nawet z samej charakterystyki, streszczonej w Tysiącu magicznych ziół i grzybów, trzymanym przez niego w tej chwili w dłoniach. Uśmiechnął się do dziewczyny szeroko, kiedy ta wypaliła z informacją, którą zdołała sobie przed sekundą przypomnieć. - O tak, też o tym kiedyś słyszałem. Ale to dobrze, że krąży taka plotka, bo przynajmniej wszyscy wiedzą, że tam trzeba uważać - oznajmił rzeczowo, uznając w myślach, że taka poczta pantoflowa czasami działa także na korzyść uczniów. Po zapytaniu o kolejną roślinę, miał ochotę wyrzucić już ten podręcznik i przestać męczyć mózg zarówno jego jak i Gryfonki. Z całą pewnością przerobili już dość sporo materiału, jednak do końca było jeszcze daleko. Krótki opis, który podała mu Lou jemu samemu wystarczyłby, gdyby to on miał oceniać. Kiwnął głową i zamknął z głośnym trzaskiem podręcznik, odkładając go z powrotem na ławkę. - Tak, zgadza się, jest składnikiem wiggenowego i wywaru żywej śmierci - powtórzył, posyłając jej przelotne spojrzenie i pocierając sobie kark - Dobra, to może teraz zobaczmy co tutaj mamy. - mruknął, rozglądając się po niewielkim zakątku, ostatecznie zatrzymując wzrok na dziewczynie. Uśmiechnął się półgębkiem. - Rozpoznajesz coś?