Na samym końcu cieplarni, za najróżniejszymi roślinami, można schować się i pozostać niezauważonym. Niewielką, prostokątną przestrzeń wypełniają wszelkie możliwe narzędzia ogrodnicze, ktoś najwyraźniej wykorzystuje to miejsce jako schowek. Znalazło się miejsce na maleńką ławeczkę, gdzie można usiąść, ale to rośliny przysłaniające szyby cieplarni, tworzą zieloną kotarę oddzielającą od rzeczywistości. Można się tu ukryć i pozostać niewidzialnym dla wszystkich innych, nawet czasem dla nauczycieli, którym do głowy by nie przyszło, że uczniowie zdolni są kryć się w roślinach.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Może i chwilowo szło to dosyć powoli i topornie, ale przynajmniej kierowało się w jednym konkretnym kierunku. Irvette działała konsekwentnie i niemal od razu eliminowała wytknięte jej błędy i to można było jej chwalić. - Skup się na efekcie całościowym. Miałam wrażenie, że zaklęcie zadziałało jedynie punktowo - miała nadzieję, że chociaż to posłuży dziewczynie jako jakaś wskazówka, co do tego co mogłaby jeszcze poprawić w swoich wyczynach magicznych. I faktycznie kolejne użycie zaklęcia było już ogromnym sukcesem. Czuła jak efekt zaklęcia sprawia, że jej mięśnie sztywnieją pod wpływem zaklęcia. Nie była w stanie poruszyć choćby najmniejszym palcem, ale efekt ten zgodnie z planem ustąpił wraz z wypowiedzeniem przez Ślizgonkę formuły zaklęcia Finite. - Zadziałało idealnie. Możemy spróbować raz jeszcze - przytaknęła jej, zgadzając się na jeszcze jedną rundkę tego szaleństwa. No, ale czego się nie robi, by pomóc koleżance?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Skupienie się na efekcie całościowym nie było dla Rudej aż tak proste. Musiała odblokować w sobie złość, którą ukrywała, by wyobrazić sobie powalonego, porażonego zaklęciem przeciwnika. Okazało się jednak, że tyle wystarczyło, by niczego winna puchonka runęła na ziemię cała zesztywniała. Nie miała zamiaru zostawiać jej tam w takim stanie. Irv była osobą słowną i deklarując się, że odczaruję Yuuko nie potrafiła zrobić inaczej, niż rzucić na nią Finite. - Potrzebuję tylko chwilę, żeby się znów skupić. - Poinformowała, ponownie przymykając oczy. Rzucanie zaklęć ofensywnych bez wyraźnego zagrożenia życia nie było dla Rudej tak łatwe i oczywiste. Brakowało jej tego elementu buzujących emocji, które zdawały się wzmacniać jej magię. W końcu jednak poczuła się gotowa i po raz kolejny uniosła różdżkę. -Petrificus Totalus! - Nie widziała potrzeby uczenia się od razu zaklęcia niewerbalnie. Wiedziała, że nie to jest najważniejsze i że prawdopodobnie jest jeszcze za słaba na tego rodzaju magię. Widziała, jak puchonka ponownie ląduje na ziemi. Zadowolona z siebie Ruda ponownie cofnęła czar, pomagając Yuuko powrócić do pionu. -Dzięki wielkie. Jak ktoś dobrze wytłumaczy, to te zaklęcia przestają być takie trudne. Jak będę mogła się kiedykolwiek odwdzięczyć, śmiało posyłaj mi sowę. - Poprawiła swoje ubranie, strzepując z niego niewidzialny pyłek. Widziała, jak na dworze powoli robiło się ciemno. Pożegnała się prędko z puchonką wiedząc, że musi jeszcze zawitać w bibliotece przed ciszą nocną i pospiesznie opuściła cieplarnię.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
Pogoda była słaba, ale akurat tym Caesar jakoś wybitnie mocno się nie przejmował... bo raz na jakiś czas jakoś tak magicznie się przegrzewał! Nie do końca był pewny jak działa klątwa, która najwyraźniej się do niego przyczepiła, ale też wcale na nią jakoś wybitnie nie narzekał. Ogień, który raz na jakiś czas zajmował jego ubranie, nie tylko go nie bolał - chociaż był odrobinę nieprzyjemny, jeśli dłużej płonął, a to już samo w sobie świadczyło o tym, że dla kogoś czującego normalny ból klątwa mogła być szkodliwa - ale też trochę go ogrzewał. Jedyny problem był taki, że nadszarpywał gryfońskie ubrania, jeśli nie zostawał wystarczająco szybko zgaszony. Teraz jednak Caesar nie musiał bawić się w nieudolne rzucanie średnio wychodzącego mu Aquamenti, bo gdy dym poleciał z jego kaptura na Wielkich Schodach, to po prostu przyspieszył... i zanim ogień buchnął, to chłopak wypadł już przed zamek, pozwalając by cudownie brytyjska mżawka wygasiła jego gorący temperament. Miał w planach pokręcenie się po okolicy. Marzyło mu się znalezienie jakiegoś składnika do eliksirów, nawet nie po to, by od razu zapraszać Olivera na kolejne warzenie, ale tak dla samej świadomości, że też jest w stanie to ogarnąć. Dalej mieli Ridikuskusa do przetestowania, więc wszystko w swoim czasie! Nie zmieniało to faktu, że Caesarowi świetnie poszło na Zielarstwie i nieźle czuł się też na Eliksirach. Chciał zobaczyć, czy da radę pociągnąć tę dobrą passę nieco dalej, bo chociaż nie wybrzydzał w kwestii dostawanej uwagi, to jednak tę pozytywną chyba cenił troszkę bardziej. I chociaż kręcił się po błoniach, szukając jakiejś kojarzącej mu się z którymś eliksirem roślinki, to dość szybko doszedł do wniosku, że może cieplarnie to lepszy trop. Tam intencjonalnie miało rosnąć sporo składników! Zdecydował się skupić na pokrzywie lekarskiej, bo z tego co wcześniej wyczytał, to była ona składnikiem naprawdę wielu najprostszych eliksirów, które znajdowały się jako tako w zasięgu jego możliwości. Wiedział też, że nie będzie miał problemu z zerwaniem tych parzących listków - widział na ostatnich zajęciach jak Emrys niechętnie ruszał pokrzywę, z kolei sam Caesar nie widział problemu w małych bąblach na palcach, skoro te i tak nie mogły go boleć. Znalazł całkiem sporo pokrzywy, acz nie w cieplarni, a na jej tyłach. Przycupnął tam, poprawiając kaptur, którym chronił się przed deszczem. Następnie przy pomocy różdżki zaczął ostrożnie odcinać listki, część z nich też po prostu urywając. Czuł delikatne ciepło pod palcami, które pewnie normalnie zaczęłoby już parzyć... ale nawet zaczerwienienie go nie zaalarmowało. Zawinął swoją zdobycz w chusteczkę i wpakował ją do plecaka, a potem niespiesznie ruszył w stronę zamku.
Estella stoi przy zarośniętej części tyłów cieplarni i rozdaje koszyki każdemu kto do niej podchodzi. Daje również kilka instrukcji dotyczących magicznych roślin, które musicie tutaj zbierać. Jak co roku zbieranie jemioły może być odrobinę kłopotliwe, dlatego bardzo często to uczniowie wyręczają w tym nauczycielkę.
❅❅❅❅
Zasady: Rzucacie kostkę k100 na zbieranie jagód jemioły oraz k6 na waszą przygodę. Możecie rzucić maksymalnie 3 razy kostką k100. Raz na dwa posty. Oprócz tego możecie dodać wasze punkty z kuferka z zielarstwa.
❅ 1 Zbieracie elegancko z kimś jemioły i jesteście na tyle nieostrożni, że zapominacie o magicznych właściwościach tej rośliny. Teraz smalicie cholewki do waszego towarzysza lub do osoby, która napisała posta powyżej. Zauroczenie trwa trzy kolejne posty. ❅ 2 Idziecie jak maszyna! Dodajcie sobie +20 do koszyka, bo wygląda na to, że dar zbieractwa odziedziczyliście po waszych przodkach z głębi lasu. ❅ 3 Jagody wyglądają przepysznie na tyle, że zastanawiacie się czy ich nie spróbować, póki Estella nie patrzy. Macie wybór w zależności od tego jak rozsądna jest wasza postać. Możecie nie jeść owoców, jeśli nie zgadza wam się z jej charakterem. Jeśli jednak wasza postać jest skłonna do nierozważnych czynów - jecie jedną jagodę i natychmiast rzucacie się, by pocałować waszego towarzysza lub osobę, która napisała nad wami. ❅ 4 Wywalacie się z koszykiem na osobę obok. Tracicie 10 jagód, mimo że staracie się pozbierać je z powrotem... ❅ 5 Zapuściliście się w głąb krzaków i napotykacie... bardzo uroczego Lømena! Nie mieliście pojęcia, że ten niewielki gryzoń może się tutaj zapuścić! Może jeśli odpowiednio go podejdziecie uda wam się przekonać go do siebie. Rzućcie kostką jeszcze raz. Parzysta oznacza, że niestety spłoszone zwierzę uciekło. Macie przerzut za każde 10 punktów z ONMS. Jeśli wasz towarzysz je posiada - również może wam pomóc. Nieparzysta - udaje wam się przekonać do siebie zwierzaka! Możecie zgłosić się do niego w odpowiednim temacie, jednak tylko jeśli macie odpowiednią ilość punktów z ONMS, by go posiadać (4). Jeśli nie - Estella przekazuje go nauczycielowi, by znalazł mu lepszy dom. ❅ 6 Kilka jagód wypuściło soki, bo nieostrożnie je zbieraliście. W tym wątku oraz następnym jaki napiszecie czujecie niesamowitą ilość empatii i miłości do innych. Trudno wam powiedzieć coś nieuprzejmego i bardzo chcecie się przytulać.
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zbieranie jagód jemioły to było coś zdecydowanie bardziej w jej stylu niż jakiekolwiek tworzenie szopek przy pomocy transmutacji. Tamto wydarzenie zdecydowanie mocno popsuło jej humor, więc gdy usłyszała, że Profesor Vicario poszukuje chętnych na wyprawę po białe kuleczki od razu postanowiła ruszyć i wziąć udział chociażby po to, by poprawić sobie kiepski nastrój, który wciąż jej się trzymał. Niestety wraz ze złym humorem przywlokła ze sobą szkaradną postać lodowej Morgany, która wciąż łaziła za Irvette krok w krok, gdy tylko ślizgonka postawiła swoją stopę na szkolnych błoniach. Pogoda bardzo nie zachęcała do wyjścia z zamku, ale ostatecznie Ruda ubrała się najcieplej jak mogła w swój szkolny sweter, na który założyła ogromną, puchową kurtkę i dodatkowo opatuliła jeszcze szyję mięciutkim szalikiem, kolorystycznie dopasowanym do wełnianych nauszników, które dopełniały całego stroju. Szkaradna Morgana próbowała jakoś dać do zrozumienia Rudej, co sądzi o jej dzisiejszej prezencji, ale prefektka nie miała zamiaru poświęcać jej aż tyle uwagi, by zrozumieć, co ta brzydula miała na myśli. Ignorując lodową kobietę wsłuchiwała się w słowa Estelli, by móc jak najlepiej podejść do zadania ,które było z pozoru banalnie proste. Irv nie pierwszy raz przecież zbierała jagody jemioły. Wiedziała jak te wyglądają i gdzie można je znaleźć, więc spodziewała się raczej pozytywnego rezultatu całego tego zielarskiego przedsięwzięcia. Czy słusznie? Miało się okazać, że średnio. De Guise udała się na poszukiwanie roślin, których zieleń jeszcze nie miała okazji zbyt dobrze poodbijać się w tej małej ilości śniegu. Plus tego był taki, że drobne, białe kuleczki przynajmniej nie ginęły z widoku. W grubych, ocieplanych i przede wszystkim bezpiecznych rękawicach, ślizgonka wzięła się do kolekcjonowania pierwszych jagód do podarowanego jej koszyka. Z każdą minutą ilość składnika rosła, choć raz, czy dwa lodowa Morgana próbowała pomóc rudowłosej w tym zadaniu powodując więcej szkód niż pożytku. Właśnie dzięki jednej z takich akcji kilka jagód zaczęło dość intensywnie wypuszczać z siebie soki i niestety Ruda nie zdążyła na czas tego zauważyć, przez co poczuła, jak nagle ogarnia ją jakaś niecodzienna i zdecydowanie nienaturalna miłość i empatia. Od razu zaczęła inaczej patrzeć na swoją niechcianą towarzyszkę, nawet ją przytulając i zapewniając, że nic takiego się nie stało. Dalsza praca przebiegała w nienaturalnie miłej i bliskiej atmosferze. Każdy, kto miał wcześniej do czynienia z De Guise widział wyraźnie, że było z nią coś nie tak. Zamiast zwykłej, neutralnej mimiki, na jej ustach gościł szeroki uśmiech i z każdym serdecznie się witała pytając, jak mu idzie i czy cieszy się na nadchodzące święta. Była dosłownie jak naćpana, przez co koszyczek nieco wolniej zapełniał się jagodami, gdy jednak marnowała dużo więcej czasu na socjalizowanie się niż na wyznaczone jej dzisiaj zadanie. Ostatecznie oddała Vicario koszyk z dość pokaźną liczbą jagód jemioły, choć gdyby nie ten mały wypadek De Guise była pewna, że udałoby jej się osiągnąć znacznie lepszy wynik niż to, co w tym momencie zaprezentowała. Nowa euforia nie pozwalała jej jednak zbyt mocno się tym przejmować i gdy tylko odmeldowała się z zadania wzięła ze sobą lodową Morganę i razem udały się w stronę zamku.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Zbieranie jagód jemioły. Było to zdecydowanie lepsze niż zbieranie bawełny w zakazanym lesie, gdzie można było się natknąć na wredne pasożytnicze rośliny oraz na dosyć podobną do bawełny pajęczynę akromantuli. Nie musiał się więc obawiać że znowu przyklei się do Krukona, który towarzyszył mu i tym razem. Z lekkim uśmiechem odebrał koszyczek od Vicaro i spojrzał na towarzysza. -W cieplarni pajęczyny ani żerującej na ludziach tak łatwo raczej nie uświadczymy. - Więc do następnej wspólnej kąpieli raczej nie będą zmuszeni. No chyba że z jakiegoś powodu ich na to najdzie, ale raczej w to wątpił. Ktoś musiałby ich jakimś eliksirem spić chyba żeby do tego doszło. Eliksirem albo odpowiednią ilością ognistej. Podszedł do jednego z drzewek i zaczął po kolei szybko zbierać jagody. Szło mu całkiem nieźle, ale jak dla niego to nadal trochę zbyt wolno. -Hmm... Spróbuję to zrobić nieco inaczej. - Wziął gałąź w dłoń i zaczął delikatnie nią potrząsać, a spadające jagody zaczął łapać w koszyk. Nie robił tego mocno żeby nie uszkodzić rośliny, więc i jagód się nie sypało aż tyle. Mimo wszystko było dobrze bo i tak szło szybciej niż ręczne zbieranie i nie lądowały na podłodze.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Doskonale pamiętam, jak zakończyło się zbieranie śnieżnej bawełny w Zakazanym Lesie; nieszczęścia chodzą parami. Nic dziwnego zatem, że nieco sceptycznie podchodzę do zadania powierzonego ponownie przez profesor Vicario, bo jedyne, na czym mi tak naprawdę zależy, to odratowanie punktów utraconych w wyniku dość nieprzyjemnego wydarzenia, podczas którego stałem się bardziej odważny. W pamięci mam rozmowę z profesorem Ravingerem; nie mogę uwierzyć, jak ona na mnie wpłynęła. Jak to wszystko na mnie wpłynęło - koniec końców od dawien dawna poczułem siłę i chęć sprzeciwienia się losowi, z jakim mam do czynienia. Organizm wymaga się bardziej tego uczucia, bardziej chcę jakoś się przełamać i przestać być ofiarą losu, ale nie mam ku temu odpowiedniego bodźca. Brakuje mi pchnięcia wprost na granicę własnego funkcjonowania, by ponownie przestać się zamartwiać problemami, a zamiast tego obnażyć własne pazury. To uczucie mnie fascynuje, jak i jednocześnie przeraża; o ile początkowo dzierżyłem w sobie gniew z powodu tej sytuacji, tym teraz bardziej zaczynam się nad tym wszystkim zastanawiać. Nic nie dzieje się bez przyczyny i doskonale o tym wiem. Odpływam do tego stopnia myślami, że tylko częściowo rejestruję to, co mówi do mnie Gryfon. - H-Huh...? - spoglądam na niego, przypominając sobie po krótkiej chwili to, co wydobyło się spomiędzy jego ust. Ostatnio jestem nieco rozkojarzony z wielu, naprawdę wielu powodów. - Ach. T-Tak, to prawda. Chyba że z m-moim szczęściem trafi się coś dziwnego. - mówię w jego kierunku, bo wiem, że szczęścia to w życiu od dawna już nie mam. Przechodzę prawie od razu do podejmowanego przez nas zadania. Zbieranie przeze mnie jagód idzie mniej lub bardziej sprawnie, kiedy to jestem widocznie przemęczony. Wiele myśli trapi mnie od dłuższego czasu, a do tego nie czuję się z dnia na dzień lepiej - liczne krwotoki dają o sobie znać w szczególności rano i wieczorem. Przymykam na krótki moment oczy, chcąc dać sobie chwilę wytchnienia od całego zgiełku nieprzyjemnych zdarzeń. - Inaczej...? - pytam się, chwytając za wiaderko, w którym może nie mam aż tylu jagód, ale za to są starannie wyselekcjonowane. A przynajmniej mam nadzieję; pomysł Gryfona okazuje się być trafny, bo jagody naprawdę zaczęły spadać na dół. Mimo to podejrzewam, że z takiej odległości raczej średnio, żeby były nierozpaćkane, w związku z czym unoszę wiaderko, chwytając je w dłonie. - Czekaj, t-trochę ci pomogę. T-To dobry pomysł... - proponuję, patrząc nieco do góry, by mieć w pełni dostęp do tego, gdzie będą lądować jagody. Jestem przy tym skupiony i staram się zebrać ich jak najwięcej, unikając potencjalnego uderzenia ich o podłoże. - M-Możesz trochę mocniej potrząsnąć... - drobna sugestia wychodzi z mojej strony, bo skoro możemy to jakoś kontrolować, staram się nie przyczynić do kolejnej tragedii.
Hawk nie był jedyną osobą z której szczęście naprawdę lubiło sobie zakpić. Drake też był lekkim pechowcem, ale często z kłopotów jakimś cudem wychodził albo nieszczęście kończyło się całkiem dobrze. Albo za pomocą szczęścia w nieszczęściu, albo za pomocą swoich bądź czyiś umiejętności. Spotkanie w wilkołakiem, przetrwał. Bitwę z Arabami i lochy wypełnione inferiusami też przetrwał razem z całą grupą. Zaplątanie się w pajęczynę za to skończyło się przyjemną kąpielą. -Aj tam. - Trzeba było być przynajmniej minimalnie pozytywnej myśli żeby życiem się nie przytłoczyć. Niby rozumiał i nawet przez jakiś czas kierował się myślą że lepiej spodziewać się najgorszego i cieszyć się że się pomyliło, niż oczekiwać dobrego i się tylko zawieść, ale kiedy przestał postrzegać świat w ten sposób faktycznie czuł się nieco lepiej. - Jesteś pewien? Nie chciałbym uszkodzić rośliny, ale chyba mogę spróbować. - Problem leżał w tym że kiedy było się dosyć silnym to nawet mała różnica mogła być zauważalna. Mimo wszystko próbował trząchać jemiołę troszkę mocniej i dało to nawet jakieś efekty. Starał się w miarę sprawnie łapać jagódki w swój koszyczek, nie martwiąc się za bardzo bo w końcu miał obok siebie ptasie wsparcie. W sumie gdyby rzucił na koszyk absorbtio i accio jagody jemioły? Może te spadając same by skręcały do koszyka? Z drugiej strony wolał nie eksperymentować z zaklęciami w tym momencie. Byłoby kiepsko gdyby przez przypadek zaczął podbierać jagódki od innych osób, nie? - Jak Ci idzie?
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Słyszałem co nieco o tym, jak zakończyły się pewne wyprawy organizowane przez szkołę bądź Ministerstwo Magii i nie bez powodu zazwyczaj staram się ich unikać. W sumie korzystam tylko wtedy, gdy mam okazję spotkać się z Julką albo brakuje mi gotówki w portfelu na zakupienie sobie najprostszego trunku. I tak wolę siedzieć w cieniu; czasami coś mi się uda, w innym przypadku natomiast potknę się o własne nogi i wywalę wprost na kamienną ścieżkę. Nie jestem dumny z tego, jak bardzo przyciągam problemy, ale nie mam na to w ogóle większego wpływu - niezależnie od tego, co zrobię, i tak czy siak pewne z nich będą się mnie nieustannie trzymać. Dlatego na proste zanegowanie nieco moich obaw nie reaguję z entuzjazmem i tak, jakby ktoś odjął mi wszystkich problemów. Ciągle dzierżę na sobie dość spore brzemię, którego nie potrafię przeanalizować do tego stopnia, by się w nim w pełni pogodzić. Pomysł z nieco silniejszym podejściem do jemioły może i jest ryzykowny, ale czuję, że może nam zaoszczędzić nieco czasu. Co prawda nie mam ku temu stuprocentowej pewności, ale spróbować nigdy nie zaszkodzi; skoro można w jakiś sposób ułatwić sobie robotę - de facto robię to tylko po to, by odbębnić stratę i o niej w pełni zapomnieć - dlaczego by w ten sposób nie zadziałać? No właśnie. W przyrodzie często silniejsze podmuchy wiatru nie uszkadzają rośliny, dlatego wydaje mi się, że nieco silniejsze działanie ludzkich rąk również nie spowoduje, że ta się obrazi. - N-Nic nie powinno się stać. W końcu to... to roślina częściowo pasożytnicza. - mówię, wiedząc o tym, jako że często te rosną na drzewach, korzystając z nich jako z czegoś, co zapewnia im wodę i wszystkie inne potrzebne składniki. Trudniejsze warunki zatem z natury powinny być im nieco przypisane, choć oczywiście mogę się mylić. Staram się zebrać zatem wszystkie spadające jagody, by przypadkiem nie doszło do ich marnotrawienia. - J-Jest dobrze, nie narzekam... - mówiąc te słowa, mam odchyloną głowę nieco do tyłu. I, jak na złość, okazuje się, że jeden z owoców postanawia wpaść mi prosto do ust, w związku z czym zdecydowanie się zwieszam, próbując go początkowo wypluć. Jak się okazuje, nie idzie mi to zbyt dobrze, a zamiast tego osiągam kompletnie odwrotny efekt - po prostu ją zjadam. I w tym momencie czuję chęć złączenia warg z kimkolwiek, kto się obok mnie znajduje - jak się okazuje, jest to efekt połkniętej przypadkiem jagody. Merlin mi świadkiem, bo niezależnie od tego, jak bym się starał, i tak mi się to po prostu nie udaje. Nic dziwnego, że trafem losu i szczęścia do sytuacji, moje myśli postanawiają zawędrować wokół Gryfona, a raczej jego warg; porzucam nieco niedbale koszyczek, w którym znajdują się efekty wykonywanego przeze mnie zadania, wykonując może nieco gwałtowniejszy krok, ale za to zdecydowany. Lewą dłoń kładę na talii towarzysza, szukając przestrzeni między ubraniami, by opuszkami palców dotknąć bez najmniejszego skrępowania skóry, która mnie na ten jeden, charakterystyczny moment intryguje. Prawą natomiast przyciągam nieco do siebie chłopaka, chwytając go za materiał ubrania znajdujący się na klatce piersiowej. Po tej sekwencji ruchów łączę nasze wargi w pocałunku niespodziewanym dla obu stron, może nieco nachalnym, acz przyjemnym. Porzucam dystans, porzucam wszelkie problemy, oddając się tej krótkiej chwili, będącej nostalgią dla mojego umysłu - nie bez powodu odcinam się od tego typu gestów, relacji dążących do czegokolwiek więcej.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Pewnych rzeczy nie sposób było odmówić. Doireann posiadała niesamowitą słabość do picia herbaty, toteż jej twarde postanowienie, że już nigdy więcej nie wypije czegokolwiek, co nie zostało przez nią samą przyrządzone, powoli odchodziło w zapomnienie, kiedy raz za razem zgadzała się na serwowane przez innych ciepłe trunki. Podobnie też trudno było jej powiedzieć “nie”, kiedy to… cóż, proponował cokolwiek, co nie było w oczach Puchonki potencjalnie śmiertelne. Kiedy więc dziewczyna dowiedziała się, że Vicario szuka pomocnych dłoni do corocznych zbiorów, przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby się nie zgodzić. Stawiła się więc na miejscu o wyznaczonej porze, tonąc w wełnianym szaliku i dumnie dzierżąc w dłoniach wiklinowy koszyczek. Jak zwykle pilnie wysłuchała wszelkich zasad dotyczących bezpiecznego zrywania owoców, chociaż znała je mimo wszystko, by ostatecznie ruszyć żwawym krokiem ku przygodzie. Świat pachniał jej teraz cierpkim sokiem i tym specyficznym rodzajem powietrza, który zwiastował niechybne nadejście jeszcze większej ilości śniegu. Zazwyczaj marudziłaby w duchu na tak nieprzyjemną pogodę; bo przecież potrafiła zmarznąć nawet w lecie, nie mówiąc już o tych wczesnozimowych nastrojach. Tym razem postanowiła jednak, że polubi się z grudniem, niezależnie od tego, czy grudzień chciał się pogodzić z Doireann. Gdzieniegdzie widziała pracujących uczniów - jednych zajętych powtarzalnym zajęciem, jeszcze innych robiących wszystko, byle nie to, co powinni. Ona sama jedynie chwyciła mocniej koszyk, w drugiej ręce poprawiając przyniesiony przez siebie stołek, uśmiechając się nieznacznie pod nosem. Czuła ten grudzień i coraz wyraźniejszą atmosferę świąt. I chociaż te nie kojarzyły jej się przyjemnie, tak teraz rodziła się w niej pewna ekscytacja. Kiedy tylko znalazła odpowiednie miejsce postawiła swój taborecik na ziemi, stanęła na nim i wyciągnęła dłonie po pierwsze jagody. To była prosta praca, jednak jednocześnie należała do tych satysfakcjonujących. Sheenani nie musiała zastanawiać się długo, czy planować tego, co będzie robić - powtarzała mechanicznie ten sam ruch, jedynie obserwując, jak ilość zrywanych przez nią owoców rosła. Przyjemnie obserwowało się, jak drobne, białe jagody powoli zapełniały kosz, sprawiając tym samym, że dziewczyna miała to nieodparte wrażenie, że faktycznie coś robi i jeszcze jej to wychodzi. Doprawdy, proste i powtarzalne prace należały do tych najlepszych - bo nie dość, że nie sposób było je spieprzyć, to jeszcze można było sobie przy nich odpłynąć. Mięśnie pracowały dalej, zapełniając wiklinowy zbiornik kolejnymi drobnymi kuleczkami, kiedy to świadomość Doireann leciała teraz w kierunku coraz to bardziej odległym od cieplarni, zastanawiając się chwilę nad zabójczością jemioły spotykanej w mugolskich rejonach świata. To, że Estella zapędzała do zimowych zbiorów całą zgraję uczniów raczej jasno wskazywało na to, że czarodziejską odmianą rośliny wcale nie tak łatwo byłoby się pozabijać. Nieco później swoje myśli skierowała w nieco inną stronę, ostatecznie łapiąc się na tym, że aksjomatyzacja całości fizyki faktycznie była dość głupim zagadnieniem i nie było warto marnować nad tym tyle czasu; zarówno własnego, jak i znacznie wybitniejszych matematyków. Wtedy też zorientowała się, że koszyk był już niemalże pełen, a jej ręce zaczynały już nieco pobolewać. Zeszła więc ostrożnie ze stołka, chwyciła go pod pachę, po czym oddała nauczycielce zielarstwa swoje zdobycze, postanawiając sobie, że do końca roku jeszcze raz przerobi sobie te nierozwiązywalne zagadnienia matematyczne.
|| zt ||
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Zaufał Hawkowi jeśli chodziło o nie uszkodzenie jemioły przez to co robił. Dlatego nie krępował się tylko strząchiwał jagódki prosto do koszyczków. Przez chwilę nawet nie zauważył tego że Hawkowi jedna z jagódek wpadła do buzi i zdecydowanie się nie spodziewał tego co właściwie miało stać się potem. Szczerze? Można było powiedzieć że była to w pełni jego wina, ponieważ to przez to że trząśnięcie gałęzią jemioła spadała w takiej ilości. Gdyby zrywali je po kolei, to pewnie by do tego nie doszło. Normalnie ciężko by było go do siebie pociągnąć gdyby był na to przygotowany. Co innego że tym razem był to "atak" z zaskoczenia. Zimna dłoń Hawka sprawiła że nieco się wzdrygnął i nie stawił żadnego oporu, kiedy ten pociągnął go do siebie i postanowił pocałować. To... Był pierwszy pocałunek gryfona i wręcz poczuł jak ogień go zżera od środka. Brawo. Hawkowi udało się Lilaca zawstydzić do tego stopnia że ten prawie przybrał gryfońskie barwy na twarzy. Jednak nie było to nie przyjemne. Chłopak nie odepchnął Krukona, a przyjął pocałunek, nawet go sekundę później oddał. Ostatnie co było im do szczęścia potrzebne, to kolejny nalot od Irytka, który ostatnio obrał sobie Hawka za cel.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Jak się okazuje, pewne rzeczy przychodzą wywołane przez zrządzenie losu zwane życiem. W celu zmniejszenia mojego dystansu wobec ludzi postanawia wepchnąć jagodę z jemioły wprost do moich ust, bym następnie zdecydował się na parę kroków w stronę Gryfona, przybliżenie się, chwycenie delikatne, acz w pewnym stopniu stanowcze. Kończy się to czymś, czego również ja się nie spodziewałem, ale obecnie pozostaję zamroczony przez działanie specyficznej magii i efektu, jaki daje zjedzenie owocu półpasożytniczej rośliny. Niemniej, w przeciwieństwie do Gryfona, nie wstydzę się. Policzki nie przybierają w moim przypadku czerwonej barwy, gdy trwam w tej czynności nieco dłużej, jako że najróżniejsze substancje - oprócz, o dziwo, alkoholu - działają na mnie zdecydowanie bardziej. Nie liczę sekund, kolejnych tyknięć zegara, kiedy ta zwyczajna, ludzka bliskość pozostaje w pewien sposób satysfakcjonująca. Muskam może ciut zachłannie, choć nadal w ten kulturalny, zdrowy dla oka sposób. Może dawno się nie całowałem, co nie zmienia faktu, iż doświadczenie pozostało - a zasmakowałem wielu ust, zarówno tych niepewnych, jak i pragnących znacznie więcej. Magia po chwili upływa i staje się tylko wspomnieniem, a ja nieco zdziwiony odsuwam się od Gryfona - oczywiście bez jakiejkolwiek gwałtowności, a prędzej z widocznym zastanowieniem na twarzy i tęczówkami wędrującymi w widocznym skonfundowaniu. Spoglądam nieco zdezorientowany w kierunku jagód, już mam coś powiedzieć, zakładając ręce nieco na klatce piersiowej, gdy do akcji ponownie - jak żeby inaczej - wkracza Irytek. - Gołąbeczki, gołąbeczki, mam nosa do romansów. Sporego nosa! - ten uśmiecha się złowieszczo, a ja naprawdę mam go serdecznie dość, gdy wiem, że za chwilę kolejna wiązanka wypłynie z jego ust, odbijając się echem pod kopułą czaszki. - Na tyłach cieplarni rośnie jemioła, a Karton i Liliak robią sobie loda! No powiedzcie mi, czemu się tak ukrywaliście, co? - biorę głębszy wdech, zastanawiając się nad tym, czy powinienem w ogóle jakkolwiek zareagować, kiedy poltergeist postanawia wywalić nieco moje zebrane jagody - wprost na trawę, powodując tym samym utratę części zbiorów. Denerwuje mnie to, jak mam do niego ogromnego pecha. - Ale spokojnie, wasze sekrety ze mną nigdy nie będą bezpieczne; zobaczymy, co na widok plotkujących ludzi o waszej miłości powiecie... - śmiech rozchodzi się po cieplarni, gdy Irytek ucieka w kierunku nam nieznanym, a koniec końców zostajemy ponownie sami. Jestem w środku wściekły i czuję gdzieś wewnętrznie chęć zadziałania przeciw woli ducha, ale ostatecznie przymykam na to oko, tłumiąc własną wolę walki. - T-To przez jemiołę cię pocałowałem. - decyduję się zapomnieć o tym wszystkim, co miało miejsce, podchodząc do tego tak, jakby nigdy nic się nie stało. Pocałunek pocałunkiem, w świecie czarodziejów ciężko o to, by nie trafić na amortencję. - Jak zjesz j-jej jagody, to rodzi się w tobie c-chęć złączenia ust z osobą najbliżej ciebie. Jedna... mi wpadła niechcący do ust. - dopowiadam jeszcze, starając się odratować to, co zniszczył mi Irytek. Okazuje się, że to, co mogę ewentualnie zebrać, nijak ma się do realnych efektów - są one doprawdy nikłe. - P-Przepraszam za tego Irytka. Nie wiem... nie wiem, kiedy się od niego uwolnię. - biorę głębszy wdech, jakby miało mi to pomóc, gdy ostrożnie zbieram to, co można jeszcze względnie odratować. - Pierwszy raz? - mrużę oczy, kiedy palcami chwytam za kolejne porozsypywane z mojego wiaderka jagody. Dawno się nie całowałem, to fakt, ale wyczucie subtelnej różnicy nie sprawia mi większego problemu. O ile oczywiście Gryfon się do tego przyzna.
Drake był zmieszany. Z jednej strony był delikatnie zawstydzony, z drugiej mocno mu się to podobało, a z trzeciej był mocno zaskoczony. Co jak co, ale nie czuł się zły na to co się stało. Może dlatego mimo wszystko na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Czyżby życie się uparło żeby ich ze sobą zeswatać albo coś w tym rodzaju. Jeśli tak i wybrało przy okazji Irytka żeby im dopełnił formalności, to naprawdę miało poczucie humoru tak okropne, że powinno wybrać się na intensywną terapię. Spojrzał na Hawka który się tłumaczył z tego co zrobił.- Spokojnie, nic się nie stało... - Teraz to od odwrócił wzrok i wrócił do zbierania jagód. -Chociaż nie ukrywam że było to nawet przyjemne. - Dorzucił cicho, tym razem zrywając jagody, a nie trząchając gałęzią. Nie był do końca pewien co powinien mówić po tym co się stało. Mimo wszystko zazwyczaj całuje się w usta ludzi z którymi się jest. A nie ot tak po prostu. Chociaż dało się to zrozumieć, że stało się to za pomocą magii. Ze względu na swoją ostrożność nie zdarzyło mu się zażyć amortencji, a i sam za tym eliksirem nie przepadał. Zabawa ludzkimi emocjami w taki sposób jest co najmniej nie na miejscu.-C... Tak. Pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie miałem okazji. Zazwyczaj unikałem związków.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Wiem, że w świecie czarodziejskim można przez naprawdę wiele różnych sposobów udowodnić, iż nie da się w pewnym stopniu odciągnąć od towarzystwa ludzi. Dowodem stała się jagoda, która niosła ze sobą krótką chwilę polegającą na zapomnieniu o tym, co się dookoła dzieje i co powinniśmy tak naprawdę robić. Kiedyś ewidentnie byłem bardziej otwarty na te relacje, ale teraz, poprzez odpowiednie maski i odzienie, staram się unikać bliższego zapoznania z innymi. Nie, staram się w ogóle unikać nowych znajomości, bo wiem, że prędzej czy później zacznę krzywdzić. Pytania zaczną mną kierować jeszcze bardziej, a historie opowiadane od ucha do ucha udowodnią, że nie ma miejsca dla mnie w szkole. Zresztą... i tak już częściowo nie ma. Liczę zatem na to, że uda mi się uniknąć nieprzyjemnego losu i zakończę studia, nie musząc tłumaczyć się przed innymi. Prowadząc spokojne życie przy hodowli magicznych ptaków, na rodzinnych włościach, gdzie nikt mnie nie zaskoczy, nikt mnie nie zaczepi. Gdzie będę mógł wieść spokojne, pozbawione stresu życie. Jak się okazuje, Irytek nie posiada skrupułów i decyduje się, po wtargnięciu w tej dość specyficznej sytuacji, na rozesłanie plotki dalej. Czuję się coraz to bardziej zmęczony jego zachowaniem, gdzie wyobraźnia nie zna granic, a uczniowie ponownie zaczną coś kręcić nosami. Moja próba utrzymania się w cieniu zanika w eterze jedynie wspomnień, kiedy to przez półtora roku naprawdę udawało mi się wycofywać. Teraz sprawy mają się inaczej i wątły mogę mieć tylko do Eskila, jako że od niego rozpoczęła się cała farsa nieszczęść i sytuacji, przez które mogę się zakopać pięć metrów pod ziemią. - Bi? Homo? - pytam się, bo jeżeli to był pierwszy pocałunek, nie wiem, w jakich jednostkach Drake znajduje swoiste zainteresowanie. Zbieram kolejne jagody, podchodząc całkowicie normalnie do tej sytuacji. Co do bardziej bliższego zetknięcia ciał, ust łączących się w jedną całość i serc bijących, zdaje się - w tym samym rytmie - mogę powrócić tylko nostalgicznymi wspomnieniami do moich wcześniejszych relacji. Od momentu zerwania z dziewczyną już nic nie jest takie samo. Wręcz przeciwnie - niesie ze sobą miano, którego nie mogę zmyć. Gorzkość uderza w moją dumę, gdy wiem, że nic już nie będzie takie samo. - Bo to... są rzeczy, które m-mają być przyjemne. Wszystko zależy od twojego podejścia. - biorę głębszy wdech, gdy staram się nieco naprawić szkód, jakie wyrządził poltergeist, jasnoniebieskimi tęczówkami starając się dostrzec jagody, które nie zostały uszkodzone. Idzie mi to nieco topornie. - Nie trzeba... Nie trzeba być w związku, by się całować bądź lądować do łóżka. Serio. - mówię, bo coś o tym jednak wiem. W siódmej klasie, na samym początku roku szkolnego, przebalowałem mocno z procentami, lądując z Barrym w schowku, który teraz kojarzy mi się w znacznej większości z półwilem. - C-Coś się zmieniło, że już nie unikasz? - pytam się, może nieco zaintrygowany, ale przede wszystkim z czystej ciekawości. Nie badam gruntu, nie potrzebuję nikogo obok siebie; cenię swoją wolność, choć jest ona jedynie iluzją, którą wokół siebie wytwarzam skrupulatnie od momentu, gdy wszystko zaczęło się psuć. - I-Ile masz? - pytam się, zerkając do mojego wiaderka, które mieni się tylko i wyłącznie znikomą ilością owoców spod szyldu jemioły. Nie idzie mi to zbyt dobrze, w szczególności po tym, jak poltergeist postanowił mi przeszkodzić znacząco w robocie.
Do tej pory unikał związków bo nie do końca był oswojony z tym żeby komuś powiedzieć o jego lunarnej, comiesięcznej przypadłości. Zwłaszcza jeśli byłby w związku. Nie byłoby to łatwe ze względu na strach jaki by temu towarzyszył. W końcu ktoś mógłby po prostu go odrzucić, a jego serducho zostałoby na lodzie i żałowało swojej decyzji. Na szczęście powoli okazuje się że dzisiejsze pokolenie nie odczuwa AŻ TAKIEGO wstrętu przed wilkołakami. No, przynajmniej nie wszyscy. Są na pewno osoby które się ich panicznie boją i nadal wychowani w taki sposób by wymiotować na ich widok, ale jaka była szansa że zakocha się w takiej właśnie osobie? Raczej minimalna, ale przez te lata był tak ostrożny że tak dla bezpieczeństwa... Po prostu w takie rzeczy się nie ładował, nawet jeśli troszkę gdzieś tam w środku ich chciał. Na pytanie nie wiedział jak właściwie odpowiedzieć, bo sam nie do końca wiedział niby podobali mu się faceci, ale kobiety też złe nie były. -Bi. - Odpowiedział w końcu. No niby wiedział że nie trzeba być w związku żeby robić takie rzeczy, ale w związkach wydawało się to delikatnie bardziej naturalne. Przynajmniej z jego perspektywy. -Wydaje mi się że nawet całkiem sporo, Może ponad dwieście i będzie, a jak u ciebie?
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W moim przypadku unikanie związków wynika z innej przyczyny, ale nie takiej, którą to chciałbym się chwalić na lewo i prawo. Życie nie nosi mnie na rękach, jedna rzecz potrafi uderzyć i pęknąć w najmniej spodziewanym momencie, a wszystko kręci się dalej bez najmniejszego zastanowienia, bez przystanięcia i bez chwili żałoby. Moment zerwania z byłą odczuwam aż do dzisiaj, ale to nie tak, że pałam do niej jeszcze jakimikolwiek uczuciami - w końcu nie mam prawa, w końcu nadal jej nie potrafię jej wybaczyć czegokolwiek. Przeszłość warunkuje teraźniejszość, teraźniejszość warunkuje natomiast przyszłość - nie da się uniknąć nieprzyjemności, niezależnie od tego, jakimi cechami odznaczałaby się jednostka. Mi zależy tylko na zdaniu studiów i pokierowaniu interesem rodzinnym z gałęzi Keatonów, nic więcej mnie nie interesuje. Ani przypadkowe romanse, ani kolejne miłości, uczucia lokowane w zakresie chęci odwzajemnienia. Nie czuję wstrętu do wilkołaków z własnych, prywatnych pobudek. Nie wątpię w to, że nadal znajdą się jednostki, które na ich widok zaczną uciekać, ale patrzę na likantropię jako na coś, na co człowiek nie ma wpływu - bo kto zdecydował się na to, że akurat tego miesiąca i tego dnia coś go zaatakuje? Wystarczy zła chwila, nieodpowiedni moment, miejsce kompletnie wyciągnięte z logiki, aby pasmo nieszczęść udowodniło, że potem nie wiadomo, dokąd iść i co ze sobą zrobić. Gdybym jeszcze jakkolwiek interesował się związkami bądź jednorazowymi przygodami, klątwa nie miałaby dla mnie żadnego znaczenia. Zbieram kolejne jagody jemioły, starając się nieco przyspieszyć ten proces i zapomnieć o wtargnięciu poltergeista. Zazwyczaj intuicja jest w moim przypadku przygaszona - muszę chwytać za świecę, zapalić ją w niemagiczny sposób, by następnie rozświetlić pomieszczenie i otworzyć oczy, które starają się przejrzeć przez błysk i zrozumieć więcej. Pamiętam, jak całkiem niedawno wchodziłem w wiek poznania samego siebie, smakując tego wszystkiego w co prawda nieodpowiedzialny sposób, ale jak najbardziej charakterystyczny - bo kto widział zamykać nastolatki nabuzowane hormonami w jednym miejscu? Zauważam to lekkie zastanowienie, być może niewielką iskrę, wszak na odpowiedź musiałem poczekać nieco dłużej. - W-Wiesz, nie musisz się... określać. To tylko etykieta, nic więcej. - mówię, bo sam, jeżeli mam być szczery, nie uznaję płci jako wyznacznik tego, z kim można zbudować relację. Stawiam mury, ale wynikają one z kompletnie innych pobudek; zainteresowania pozostają nadal takie same. Wiek? To tylko liczba - oczywiście mówiąc o legalności. Wygląd? Wyznacznik atrakcyjności w oczach innych. Niestety, szczęścia w ogóle nie miałem, moje związki rozpadały się tak szybko, jak tylko powstawały. - U mnie... M-Może sto. - biorę głębszy wdech, gdy moje plecy ulegają wyprostowaniu. Czuję, jak kark zaczyna mnie boleć od tej pracy, a ilość jagód na jemiołach zdecydowanie się zmniejszyła. - Raczej... Raczej nie ma czego już zbierać. Zanieśmy to i c-chodźmy, dobra? - proponuję, by następnie zanieść z Gryfonem koszyczek do Estelli, która chyba puszcza nam oczko - tak mi się przynajmniej wydaje, może się przewidziałem - zanim to udajemy się do zamku.
Kiedy Mererid zaproponowała mu pójście na kółko miłośników przyrody, zgodził się z wielką chęcią. Lekka praca na świeżym powietrzu, świąteczny klimacik, wyborne towarzystwo przyjaciółki no i Estella Vicario - trudno byłoby mu sobie wymarzyć lepsze połączenie! Szedł więc w kierunku szklarni dziarsko, coby szybkim krokiem zniwelować towarzyszący im chłód, po drodze plotkując sobie z Mer o pierdołach i opowiadając niesamowite anegdoty o przygodach z Pusią, której nową fascynacją stało się polowanie na zużyte przez współdomowników chusteczki i znoszenie mu ich do łóżka jako wielkie trofea. Obrzydliwe, ale lepsze niż martwe myszy, skwitował optymistycznie na koniec tych zwierzeń, a kiedy już otrzymali od nauczycielki koszyki i instrukcję, rozejrzał się po krzakach, chcąc zlokalizować jakiś który najbogaciej obrodził w jagody. Zimno. Pociągnął nieelegancko nosem, bo aż się trochę zakatarzył od tego mrozu, i wpadł na genialny pomysł. - Ej, skoczymy se na coś ciepłego jak skończymy? Kto pozbiera mniej to stawia - zaproponował, wprowadzając tym samym szaloną nutę rywalizacji do tego średnio porywającego zajęcia, po czym sięgnął po najbliższą, dosyć biedną gałązkę i strząsnął z niej owoce prosto do koszyka. Przyjrzał się im uważnie, obracając kilka białych kulek w palcach. - Czy one nie powinny pachnieć amortencją? Czujesz coś? - zainteresował się, podtykając Mer borówki pod nos i poczekał aż wyda werdykt, w międzyczasie dostrzegając kawałek dalej dużo większe skupisko jemioły. - O stara, chodź w tamte krzaki, zobacz, patrz, w ogóle nieprzebrane! Aha, nikt nie odważył się tam zapuścić, no to zaraz przetrzemy frajerom szlaki - oznajmił pewnym tonem, kierując swoje kroki w tamtą stronę, szybko się jednak okazało że nie było to takie proste, bo na drodze stanęła mu wyjątkowo śliska, zamarznięta kałuża, na którą wlazł nieostrożnie i, desperacko próbując się nie przewrócić, rozpoczął coś przypominającego pokraczny taniec na lodzie, odruchowo łapiąc się ręki Mer i przy okazji pociągając ją za sobą.
Miałam za cel, by oblatać tyle kółek ile zdołam. Przyznam szczerze, jazda na łyżwach wydawała mi się rzeczą bardzo trudną i nie sądzę, że znalazłabym odwagę jej spróbować. Za to chodzenie i zbieranie jagód - idealna rzecz dla kogoś takiego jak ja. To z pewnością nie mogło być ani zbytnio inwazyjne ani niebezpieczne, jak chodzenie po zakazanym lesie. Odrobinę, dosłownie odrobinkę bardziej bezpiecznie czułam się z Jamesem niż Józkiem, dlatego to wydawało mi się na rozsądny podział między przyjaciółmi jeśli chodzi o zaciąganie na kółkowe zadanka. Opatulam się wielkim szalikiem, różowym szalikiem, a w fioletowej, wielkiej kurtce i kolorowej czapce na głowę trudno mnie nie zauważyć. Biorę koszyczek od Estelli, uśmiechając się uprzejmie (czego nie było widać za szalikiem) i kiwam energicznie głową na propozycję Puchona. - Zgoda! I jeśli ja wygram, to do tego kupujesz mi coś słodkiego - proponuję bardzo uczciwy układ. Aż odrobinę energiczniej wyrywam się do roboty, ale niestety to dość słomiany zapał, bo okazuje się (zaskakujące), że zbieractwo nie jest niesamowicie interesującym zajęciem. Dlatego mimo tego, że bardzo pilnie to robię z chęcią odrywam się od napełniania koszyka, by sprawdzić jak pachnie jagoda. Niczym ku mojemu rozczarowaniu. - Spróbują ją rozgnieść. Albo zjedz - podpuszczam chłopaka, bo szczerze mówiąc sądzę, że to będzie zgubne w skutkach, ale jestem ciekawa jak by to było. I możliwe, że odrobinę nieostrożnie ściskam jagodę mocniej, by wypuściła odrobinę soków. Próbuję wywąchać coś, ale zapominam o tym, kiedy Józef zaprasza mnie w krzaki, na co oczywiście z miłą chęcią się godzę. Wchodzę w te chaszcze i łapię za dłoń przyjaciela. Ślizgamy się jak dwa szalone żądlibąki, które wpadły w kupę, głównie dlatego, że zamiast z niej zejść chichram się, macham łapskami i w końcu trzymając nadal dłoń Puchona, wywalam się na lód. - Ach, jak słodko, co? - pytam leżąc na zamarzniętej kałuży i zerkam na Józka, czując jeszcze więcej empatii i miłości niż zazwyczaj. Więc dziwne, że jeszcze nie pękłam z nadmiaru. Wbijam czułe spojrzenie w przyjaciela, za którym widzę jakieś poruszenie w krzakach. Ledwo widzę, tak bardzo rozpływam się nad tym jak wspaniale jest spędzać zimny dzień w lesie na zbieraniu jagód z bliską osobą. - Piękny przyjacielu - coś tam jest - oznajmiam i próbuję skupić się na ewentualnych niebezpieczeństwach, by ocalić Josepha.
Pomimo zimy w pełni i mnóstwa śniegu leżącego na zamkowych błoniach, postanowiłem wybrać się na spotkanie kółka. Opuszczenie pokoju wspólnego z wesoło trzaskającym kominkiem kosztowało mnie wiele wysiłku i pokładów siły woli. Miałem przez tez wzgląd nadzieję, że dzisiejsze zajęcia przyniosą mi jakąś wiedzę lub będą chociaż ciekawe. Na miejscu dowiedziałem się, że mamy zbierać jagód jemioły. Zadanie nie brzmiało jakoś skomplikowanie, bardziej zapowiadało się spokojne i nudne zajęcia. Przewróciłem oczami, zastanawiając się ile innych przydatnych rzeczy mogłem wykonać za czas, który będę tutaj siedział. Mimo wszystko na moich ustach zabłąkał się cień uśmiechu, bo nie mieliśmy do czynienia z krzyczącymi mandragorami czy tentakulami próbującymi zabić mnie przy każdej sposobności. Odebrałem od nauczycielki koszyk i rozpocząłem swoje poszukiwania...ale tak w zasadzie to gdzie? Wiedziałem mniej więcej jak wygląda jemioła i co powinienem zbierać, a w najbliższym otoczeniu nic nie dostrzegałem. Zbyt się grzebałem i prowadziłem w głowie filozoficzne rozmyślania, a ludzie zdążyli już wszystko pozbierać? Podszedłem w miejsce, gdzie obecnie nikogo nie było i zacząłem przeglądać znajdujące się tu przeróżne rośliny. Oczywiście nic nie znalazłem, pomijając kwiatek, który mnie opluł swoim pyłkiem. Kichnąłem głośno, pocierając następnie nos i odchodząc z cichym warkotem. Nie dość, że omijała mnie przyjemność kominkowego ciepła, to jeszcze na mnie pluto. Obszedłem jeszcze kilka miejsc, wciąż bez jakiegokolwiek rezultatu. Zaczęło mnie to irytować, bo faktycznie marnowałem tutaj jedynie czas, uganiając się za czymś, czego prawdopodobnie już nie było. Popatrzyłem na swój pusty koszyk jak na najbrzydszego gnoma i mało brakło, a rzuciłbym nim pierwszemu lepszemu uczniowi w głowę. Biorąc zamach przed oczami mignęło mi kilka wyróżniających się, białych kuleczek. Uratowało mnie to przed wizją szlabanu, chociaż w chwili obecnej miałem to gdzieś. Podszedłem w owe miejsce, z ręką wciąż w połowie wymachu, wyglądając co najmniej dziwnie. Brakowało tylko bym powiedział coś w stylu "cukierek albo psikus". Moja obecna aparycja praktycznie mnie nie obchodziła, bo oto właśnie odnalazłem cel moich poszukiwań. Jagód nie było dużo, ledwo kilkanaście, jednak było to zawsze więcej niż nic. Nieco pocieszony chciałem odnieść znalezisko do nauczycielki, ale aktywował się mój wewnętrzy pech i potknąłem się o wystający korzeń. Poleciałem jak długi do przodu, wpadając przy tym w innego ucznia. Koszyk poleciał gdzieś obok, wysypując przy tym praktycznie wszystkie jagody, które przez siłę impetu się rozbryzgały po podłodze i straciły na swojej wartości. Trochę przepraszań, mamrotania pod nosem i westchnień później odniosłem koszyk z ogromną ilością dwóch jagód. Od razu po przekazaniu Vicario owoców mojej pracy opuściłem cieplarnię, nie dając czasu na jakąkolwiek reakcję. Byłem zbyt wkurzony by jeszcze wysłuchiwać komentarzy o tym, jak to nie miałem ochoty by się nieco postarać. Wolałem wrócić przed kominek i nie ruszać się stamtąd aż do późnego wieczoru.
z/t
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Kostka: 5 - zgodnie z kostką, w trakcie wątku, zdradzam lokację @Gaia Jelani
Czaił się przy cieplarniach jak gargulec, kto tam go wie po co. Pochylony nad podręcznikiem w głębokim zaczytaniu, cmoknięciem zbył ślizgońskich kolegów, którzy kpiąco pytali, czy zostaje tu na noc. Drażniło go ostatnio wiele rzeczy, a już szczególnie jego durni współlokatorzy w dormitorium. Był zajęty, zapracowany, miał na głowie znacznie więcej, niż chciał, niż mogło się wydawać, niż się godził mieć. Męczyło go to okropnie, szczególnie że odkąd uporządkował dokumenty związane z rozprawami osiemnastego wieku, cały czas myśli zaprzątał mu temat hipnotyzera. Czy byłby w stanie wtedy odnaleźć swoją siostrę? Czy umiałby wpływać na ludzkie myśli na tyle, by zmusić rodzinę do tego, aby znów uczynili ją jej członkiem? Przeglądał podręcznik magipsychiatrii z nadzieją, że może znajdzie w nim wzmiankę na temat tego, co go rzeczywiście interesowało, niestety podręcznik był przestarzały, a ponieważ magipsychiatria nie była kierunkiem wykładanym na hogwarckich wydziałach - nie było z tej dziedziny wiele materiałów. Z pewną frustracją uznał, że musi się skupić i być może wydobyć z książki jakieś ukryte informacje. W końcu takie zagadnienia nie mogą być łatwo dostępne dla każdego durnia, który sobie otworzy taką książkę. Nie mógł się na tym skupić w dormitorium, nie chciał rozwalać książki w bibliotece, stąd ukrył się przy cieplarni z nadzieją, że jak tłum przerzednie, to będzie się mógł w spokoju zakraść na tyły, gdzie mało kto bywał i w otoczeniu lekko szemrzących roślin skupić się na swojej robocie. Założył palcem czytany dział o wpływie magii na płat czołowy mózgu i podniósł spojrzenie, by upewnić się, czy ludzie już sobie stąd poszli, czy dalej będą go wkurwiać. Dwubarwne tęczówki wylądowały na kruczowłosej dziewczynie w mundurku pucholandu, a on, jako że z puchonami mijał się już dziewięć lat w podziemiach szkoły, nie przypominał sobie jej twarzy. - Hej. - zagaił, widząc, że ta rozgląda się raczej bezcelowo po okolicy- Szukasz czegoś?
Gaia Jelani
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,8 cm
C. szczególne : Magiczny tatuaż drzewa, zajmujący ¾ pleców, zmienia się zgodnie z aktualnymi porami roku; czerwona nitka na lewym nadgarstku, zawiązana na siedem supełków.
Bycie nowym w szkole miało swoje zalety i wady. Do tych drugich zdecydowanie należał fakt, że znowu się zgubiła. Czuła się trochę jak taka zbłąkana owieczka z daleka od swojego stada i choć może na głos tego nie przyznawała, to w tym określeniu było więcej prawdy niż mogło się zdawać. Nie miała tu w końcu żadnych przyjaciół, jeszcze jak miała nadzieję, bo przecież wcale nie była samotnikiem, co więcej – Gaia kochała ludzi, uwielbiała wśród nich przebywać, choć jej społeczna bateria wyładowywała się bardzo szybko, to równie szybko ją ładowała. Główną zaletą jednak było to, że miała tyyyle rzeczy i miejsc do odkrycia, że aż nie mogła powstrzymać dreszczy ekscytacji ilekroć o tym pomyślała. Właśnie dlatego teraz siedziała sobie w cieplarni numer jeden, gawędząc z bardzo miłą i ładną nauczycielką zielarstwa – jak się okazało – i oferując oczywiście swoją pomoc kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. Widok Gai w miejscu takim jak to, nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do tego, że już dawno oddała swoje serce roślinom. Pielęgnowała wartości i tradycje dawno temu przekazane przez mamę i szanowała Matkę Ziemię tak jak jej się to należało. Myśl o rodzicielce od razu sprawiła, że całkiem machinalnie, intuicyjnie wręcz dotknęła czerwonej nitki zawiązanej na nadgarstku, kiedy akurat wychodziła z cieplarni numer jeden, jeszcze raz oferując swoją pomoc. Była tak zaaferowana tym, że może na coś się przyda i to jeszcze całkowicie oddając się swojej pasji, że skręciła w złą stronę – choć trudno stwierdzić, czy wiedziała, która strona była dobra – znów idąc w nieznajomym kierunku. Zastanawiała się czy kiedykolwiek zdoła nauczyć się labiryntu hogwarckich błoń i korytarzy, kiedy teraz były dla niej absolutną zagadką, nie mówiąc już o ruchomych schodach, które dosłownie ją przerażały. Przystanęła i rozejrzała się wokół, próbując ustalić swoje położenie. Wciąż była przy cieplarniach, co dodawało jej otuchy, świadomość, że nie znalazła się nagle zupełnie gdzieś indziej, jak ostatnio się zdarzało częściej, niż mogła sobie tego życzyć. Drgnęła lekko, kiedy usłyszała głos chłopaka, uświadamiając sobie, że skryty w cieplarnianym cieniu wcale go nie zauważyła. Uśmiechnęła się jednak i rozłożyła ręce. — Nie wiem gdzie jestem — perlisty śmiech wydobył się spomiędzy jej pełnych warg, kiedy pokręciła zrezygnowana głową, powoli się nawet do tego przyzwyczajała — To znaczy wiem, że przy cieplarniach, więc nie zgubiłam się aż tak bardzo, ale właściwie chyba chciałam wrócić do pokoju wspólnego… Oh, wybacz nieuprzejmość, jestem Gaia — powiedziała, podchodząc żwawym krokiem do nieznajomego i wyciągnęła do niego dłoń — Zmieniłam szkołę, przedwczoraj właściwie — wyjaśniła zakłopotana, nerwowo bawiąc się czerwoną nitką na lewym nadgarstku, już dawno weszło jej to w nawyk, a odkąd mama zachorowała, robiła to znacznie częściej, bo tylko tak czuła, że jest blisko niej i wcale nie miała na myśli fizycznej obecności, co tej duchowej, w którą tak głęboko wierzyła.
Widok nieznajomych twarzy nie zaskakiwał. W szkole dość regularnie pojawiali się studenci z międzyszkolnych wymian, a i do Hogwartu na stałe przenosili się ludzie z innych szkół i krajów. Sam z łatwością wpadł po uszy w relację z takim przybłędą, który w murach tego przybytku pojawił się raptem chwilę temu. Może to było łatwiejsze? Może jeśli rozmawiał z kimś, kto nie miał okazji znać go, kiedy był sfrustrowanym, wściekłym nastolatkiem to umiał większą swobodę, by przynajmniej spróbować przedstawić się z tej lepszej strony. Nawet jeśli ta lepsza strona wcale nie była wybitna, a jedynie tylko trochę lepsza od tej gorszej. W końcu nie na próżno nosił odznakę idiotycznego zjeba. Kiedy dziewczyna się zaśmiała, aż sam się uśmiechnął. Była prześliczna i miała w sobie bardzo przyjemny urok, który Bazyla przyciągał jak światełko żarówki przyślepą ćmę w środku nocy. Za sam fakt bycia puchonem był w stanie z nią sympatyzować, a widząc, że na domiar wszystkiego ma w sobie tę urzekającą niezręczność nowej osoby w szkole, aż westchnął w duchu. - Gaia. - powtórzył po niej, uśmiechając się nawet oczami- Super imię. Jestem Bazyl. Twój pokój wspólny jest zaraz obok mojego. - uścisnął jej rękę i postukał się palcem w naszywkę z wężem domu Slytherina na swoim swetrze- Mogę Cię odprowadzić. - zaproponował, zakładając książkę zakładką, bo przecież nie będzie kaleczył papieru, zaginając rogi jak jakiś barbarzyńca nieszanujący książek i wsunął swoje czytadełko do wiszącej na ramieniu torby- Ale najpierw muszę zajść na tyły cieplarni wziąć swoje rzeczy, bo miałem się tam teraz chwilę pouczyć. - wskazał kciukiem na cieplarnię za plecami. Wejście na tyły nie było oczywiste i wymagało odrobinę gimnastyki, ale pokazanie go dziewczynie stanowiło wartość dodaną! Teraz i ona mogła korzystać z tego spokojnego zakątka, by się uczyć, czy zajmować roślinami, a sprawiała wrażenie kogoś, kto rzeczywiście lubi się w tej ziemi grzebać. - Skąd przyjechałaś? - zagaił, rzucając torbę na blat pomiędzy doniczkami i zbierając jakieś swoje papierzyska i notatki. Spoglądał na nią z zainteresowaniem, chcąc zbudować uprzejmą atmosferę, w końcu ostatnie czego potrzebował to straumatyzowana puchonka myśląca, że zaciągnął ją na tyły szklarni, żeby ją zbałamucić czy coś. Spakował swoje rzeczy trochę niedbale, wciskając, co się dało, tak jak się dało i zarzucił torbę na powrót na ramię. - Powinnaś zagadać do jakiegoś utalentowanego ucznia, żeby Ci rozrysował jakąś fajną mapę. - zaproponował, wskazując gestem na drzwi do wyjścia z tego sekretnego zakamarka- Jestem pewien, że masz w pucholandzie kogoś, kto Ci z tym pomoże. - skinął głową zachęcająco. Bazyl w sercu był puchonem i każdy puchon miał u niego specjalne względy. Niestety, wszędzie indziej, czyli w mięśniach i głowie, był ślizgonem do bólu, więc jego borsucze mrzonki pozostawały tajemnicą jego duszy.
Gaia Jelani
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,8 cm
C. szczególne : Magiczny tatuaż drzewa, zajmujący ¾ pleców, zmienia się zgodnie z aktualnymi porami roku; czerwona nitka na lewym nadgarstku, zawiązana na siedem supełków.
Powód dla którego znalazła się w Hogwarcie był całkiem niecodzienny. W końcu nie codziennie dowiadywała się, że ma przyrodniego brata, o którym wcześniej nie miała pojęcia. To nie tak, że każdego dnia jej chora mama brała ją za swojego partnera i wypominała zdradę, choć zaraz potem ręczy, że mu to wybaczyła. Gaia jednak nie wybaczyła, nie kiedy całe jej życie wywróciło się do góry nogami, kiedy była okłamywana przez swojego bohatera w postaci ojca przez ostatnie dwadzieścia lat. Jej przyjazd więc nie miał nic wspólnego ze szkolnymi wymianami, wręcz był skutkiem pochopnej decyzji, której co prawda nie żałowała, ale obawiała się konsekwencji. Marzyła sobie o tym, że nagle z bratem nadrobią wszystkie te stracone lata, kiedy od zawsze pragnęła rodzeństwa. Ale czy to w ogóle było możliwe? Wpadła jak śliwka w kompot w wiadro świadomości, które całkowicie zmieniło pryzmat, przez który każdego dnia patrzyła. Uśmiech przychodził jej naturalnie, mimo rewolucji w życiu nie zmieniła się ani trochę, wciąż będąc roześmianą i skorą do pomocy Gaią, która zarażała uśmiechem wszystkich dookoła. Nie chciała, żeby ją to zmieniło, ukształtowany charakter przez jej mamę, było jedynym co tak naprawdę po niej pozostało. Mogła przecież zaprzeczać i zaklinać rzeczywistość, i choć nadzieja umierała ostatnia, wciąż tląc się gdzieś w jej wnętrzu, to wiedziała, że choroba się nie cofnie, nawet jeśli poprosi wszystkich sobie znanych bogów o cud. Nie rozumiała podziałów w szkołach, chociaż w Ilvermorny było podobnie. Nie do końca wiedziała co jest dobrego w zmuszaniu niemal podobnych sobie ludzi do przebywania głównie w swoim towarzystwie. Nie wiedziała do końca co w Hogwarcie cechowało poszczególne domy, jej ceremonia przydziału trwała dosłownie minutę w gabinecie dyrektorki, kiedy przyjechała – nic spektakularnego, jeśli miała być całkiem szczera. Dlatego też nie wiedziała jaki był nowo poznany chłopak, ani co miał w duszy, wystarczyło jej, że dobrze patrzyło mu się z oczu, nie miała też w zwyczaju oceniać innych przed daniem im szansy. — Bardzo mi miło — odparła, kiedy i on się przedstawił, po czym poszerzyła swój uśmiech, pogłębiając też dołeczki w policzkach, które mu towarzyszyły — Chętnie! Ciągle się gubię — rzuciła, rozkładając ręce i kręcąc zrezygnowana głową. Skinęła, kiedy wyjaśnił, że jeszcze musi zajść na tyły cieplarni i zaoferował jej towarzystwo, nawet do głowy jej nie przyszło, że mogło to jakkolwiek dziwnie zabrzmieć. Szybko jednak się zmieszała, bo skoro miał w planach coś innego, to przecież sobie poradzi, nie chciała by zmieniał swoje zamiary tylko ze względu na nią, więc szybko dodała: — Oh, jeśli planowałeś coś innego, to nie chcę ci przeszkadzać! Byłabym wdzięczna jakbyś mi tylko kierunek pokazał — to było bardzo miłe z jego strony, ale nie chciała być przyczyną, dla której zawali jakąś ważną sprawę. Poszła jednak za nim, rozglądając się wokół i szybko uznała, że to bardzo przyjemne miejsce. Przede wszystkim było cieplej. Może i spędziła rok w USA, to nadal nie była przyzwyczajona do tak niskich temperatur i zdawało się, że odczuwała je znacznie niżej niż wszyscy inni. Już teraz większość czasu marzła – grube zamkowe mury wcale nie sprzyjały ociepleniu, nie chciała myśleć co będzie kiedy spadnie śnieg. Z drugiej jednak strony śnieg ekscytował ją tak, jakby była małą dziewczynką, większość życia mogła tylko o nim marzyć. — Z RPA, ale pierwszy rok studiów spędziłam w USA, teraz tu przyjechałam z powodów, no, rodzinnych — nie kłamała, pierwszym powodem był jej brat, a drugim obiecano jej tutaj najlepszą opiekę nad mamą. Nie chciała jednak o tym mówić, może i uwielbiała ludzi, ale miewała trudności z zaufaniem, a jednak te rzeczy były wyjątkowo prywatne. — Mało osób zdążyłam poznać, jeśli mam być szczera, ale zapamiętam tę wskazówkę, słyszałam, że niedaleko jest wioska, powinni tam takie w ogóle sprzedawać — zachichotała, doskonale zdając sobie sprawę, że jednak była jedną z nielicznych osób, które miały trudności w poruszaniu się po szkole.
Bazyl pewnie rozpłynąłby się, gdyby usłyszał, że mu dobrze patrzy z oczu, bo przecież zazwyczaj mrużył je ze względu na swoją połowiczną ślepotę, krzywiąc się odruchowo, jakby coś mu zalatywało kompostem. Kiedy zbierał swoje pakunki, spojrzał na nią ze zdziwieniem, unosząc brwi. - Aee.. nie. - bąknął, marszcząc zaraz czoło- Raczej bym Ci powiedział, gdyby mi to przeszkadzało. - no tak. Nowa uczennica nie miała jeszcze okazji zderzyć się ze szkolnymi elementami Hogwartu. Takich ananasów jak Slytherin, z emocjonalnym bipolarem, to chyba żaden dom nie chował. Jednego dnia wyciągną rękę, po to, by drugiego w nią ugryźć. Bazyl przynajmniej nie starał się utrzymywać maski kogoś przyjacielskiego. Nie miał z ludźmi problemów, pojawiały się one dopiero w momencie, kiedy w stosunku do nich musiał okazać jakieś silniejsze emocje, albo - co gorsza - mówić o tym, jak się czuł, albo co myślał. Torturą byli więc wszelkiej maści przyjaciele, czy relacje romantyczne. Takie przypadkowe spotkania pod cieplarnią? Nic nieznacząca wymiana uprzejmości? Ależ proszę bardzo. - Sie nie przejmuj. - machnął ręką, zarzucając torbę na ramię- Z RPA! - uśmiechnął się nawet. Bazyl nigdy nie wyjechał za granicę, każde opowieści z dalekich stron były dla niego niebywale fascynujące, a już egzotyczni ludzie, pochodzący z różnych krańców świata, przyciągali go jak pszczołę do miodu. Przyjrzał się jej urokliwej twarzy i znów uśmiechnął. Całe szczęście powstrzymał buracki komplement, pokroju "ale jesteś śliczna", bo już nie miał czternastu lat. Wciąż pamiętał, jak palnął swoje miłosne wyznanie Nanael Whitelight i potem nie mógł spać przez tydzień, tak mu było wstyd. Uczył się na błędach bardzo powoli, ale się uczył. - No mam nadzieję, że Ci się tu spodoba. - powiedział, nawet lekko pokazując na lewo i prawo zaplecze cieplarni- To jest na przykład zaplecze cieplarniane. Mało kto tu przychodzi, więc jak muszę się pouczyć i jest już za zimno na siedzenie na błoniach, lubię pobyć tu. Jest coś w roślinach, co mnie uspokaja. - wyznał szczerze, nie zastanawiając się nawet, że mogło to sugerować, że był z natury jakimś raptownym nerwusem. Pokiwał głową. - -Hogsmeade. Ale to trzeba tak daleko łazić, mi by się pewnie nie chciało. - był leniwym Bazylem. Spasioną iguaną grzejącą się na konarze na słoneczku. Prędzej kazałby jakiemuś gówniarzowi z drugiej klasy narysować sobie mapę, niż leźć do Hogsmeade tylko po to, by ją kupić. I jeszcze wydać na to pieniądze! Skandaliczne.- Jest tam właściwie dużo fajnych miejsc. Myślę, że jak już się wybierzesz, to będziesz miała fajną wycieczkę. - dodał, na wszelki wypadek, bo nie chciał dziewczyny zaraz tak od razu zniechęcać, że Hogs jest tak wybitnie daleko- Może to dobry biznes, mamy często przyjezdnych studentów, przydałyby im się mapy, bo nierzadko w ogóle nie docierają na lekcje, a potem tłumaczą, że nie umieli rozróżnić lochów od wieży astronomicznej. - uniósł brwi, niby żart, ale trochę kpiąco. Było tych studentów w tym roku całkiem niemało, a na lekcjach widywał może z jednego. Czasem dwóch. - Gotowa? Czy chcesz, żebym Cie tu jeszcze oprowadził po cieplarniach?
Gaia Jelani
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,8 cm
C. szczególne : Magiczny tatuaż drzewa, zajmujący ¾ pleców, zmienia się zgodnie z aktualnymi porami roku; czerwona nitka na lewym nadgarstku, zawiązana na siedem supełków.
Łatwo było jej powiedzieć, żeby się nie przejmowała, ale wykonanie było już zgoła trudniejsze. Rzecz w tym, że przejmowała się zawsze i to wszystkim, stałe analizowała w głowie czy nie powiedziała czegoś niemiłego, a może sprawiła komuś przykrość? Teraz obawiała się, że swoją obecnością pokrzyżowała mu plany, nie chciała przecież, żeby oblał test tylko dlatego, że poruszała się w Hogwarcie jak ślepy we mgle. Uśmiechnęła się jednak delikatnie i skinęła głową, choć to wcale nie znaczyło, że przejmować się przestała. Wszelkie stereotypy krążące w tej szkole pozostawały jeszcze poza jej zasięgiem, choć nie sądziła, by kiedykolwiek miała przez ich pryzmat patrzeć na ludzi. Miała to do siebie, że nie oceniała książki po okładce, pierwsze wrażenie było jedynie pierwszym wrażeniem, które zawsze można było poprawić. Ludzie potrzebowali czasu, by się otworzyć, by zaufać, by naprawdę dać się poznać. Czuła to i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wkładane przez większość maski były jedynie pozorami, a te przecież mylą. Była przekonana, że nawet ona jakąś maskę na sobie miała, pod tym uśmiechem jednak kryło się coś ciemniejszego, nie mówiła o wszystkim, tematu choroby mamy unikała jak ognia. I mogła tylko dziękować Merlinowi, że tutaj miała czystą kartę, nawet jej brat jej nie znał, dla innych była na razie czysta jak kropla wody. — Tak jest, dla was to pewnie koniec świata — zaśmiała się pod nosem, bo właśnie do takich reakcji była przyzwyczajona. Nie na co dzień spotykało się na Wyspach Brytyjskich kogoś z jej pochodzeniem, choć korzenie sięgały i tak właśnie tutaj - do Anglii, gdzie urodziła się jej mama. — Nie narzekam, choć na moje oko za mało tu słońca, okropnie depresyjna atmosfera w tym nieustannym deszczu — wzruszyła ramionami. Niby wiedziała jak będzie, niby doskonale zdawała sobie sprawę, że będzie coraz gorzej, a jednak nie potrafiła sobie tego dobrze wyobrazić. Deszcz był dobry, w jej stronach był niemal zbawieniem, ale ilość wody spadająca z nieba w tym miejscu? Porażająca, miała wrażenie, że pada bez przerwy, być może przez wilgoć, która przenikała aż do kości. Nie chciała jednak marudzić, nie została tego nauczona. Doceniała fakt, źe mogła tu być, nie mogąc się wręcz doczekać aż w końcu spadnie śnieg - na niego reagowała jak mała dziewczynka. — Och, jest wiele roślin, które uspokajają! — zawołała, rozglądając się po tym miejscu, z charakterystycznym błyskiem w ciemnych oczach — O, to jest na przykład blekot, blekot uspokaja, ale może też uchodzić za używkę, a źle przyrządzony sprawia, że wygadujesz brednie — powiedziała jakby nigdy nic, bowiem właśnie w takich miejscach czuła się najlepiej. Otoczona roślinami, o których miała całkiem obszerną wiedzę, w końcu mama od zawsze opowiadała jej o przeróżnych roślinach. W szklarniach czuła się jak w domu, a tego od dłuższego czasu jej brakowało. — Jeszcze nie miałam okazji tam być, to znaczy tylko przejazdem, przyznam, że pochłonęła mnie nowa szkoła, staram się zaaklimatyzować, ale zapamiętam twoje słowa na pewno — powiedziała, zerkając na niego przez ramię, bo zajęta była oglądaniem roślin, które mogła na tyłach znaleźć. Wzięła nagle doniczkę z niewielkim pędem kamiennego pnącza i przeniosła je bliżej szklanych ścian, mamrocząc, że potrzebuję więcej światła. Zaraz po tym odwróciła się do Bazyla i szeroko się uśmiechnęła. — Teraz możemy iść!
To chyba też trochę domena ich wielu, taka nieumiejętność okazywania szczerości. W końcu ciągłe próby wypadnięcia jako osoba miła i przejma, a także paniczne starania dopasowania się tak, by nikomu nie przeszkadzać czy nie sprawić przykrości też było formą udawania. Szczerość to cecha, którą nabywało się z czasem, stając twarzą w twarz ze sobą na tyle często, odsłaniając się skrawek po skrawku, by oswoić wzajemnie ze swoimi osobowościami. Jedni ludzie cierpliwie poznawali swoje kolory, te jasne i ciemne, inni decydowali się odsunąć, niechętni odcieniom, które dostrzegali. Bazyl mógł uważać się, za całkiem bezpośredniego, ale to też nie była jego prawdziwa twarz. - No z pewnością trochę tak, ale mój.. ee... - zająknął się, co mu się nie zdarzało, bo nie miał pojęcia jak nazwać swoją relację z Riverem, a był na osiemdziesiąt procent pewien, że jeśli powie 'mój niewolnik' to nie wypadnie to dobrze w rozmowie z nowo poznaną osobą- Moi koledzy chcą się wybrać do RPA, odłożyli już nawet na świstoklik. Może ich do Ciebie podeślę, coś im poradzisz, co warto zobaczyć, górę stołową, sanktuarium słoni, nie wiem. - machnął ręką. River i Jinx do tego RPA wybierali się jak sójki za morze, ale pewnie i on sam, jakby miał już wydać krocie na świstokliki, to zrobiłby to w najgorszą angielską pogodę, by pocieszyć się afrykańskim słoneczkiem. Uśmiechnął się kwaśno, na wspomnienie depresyjnego, jesiennego deszczu, bo latem wcale nie było jakoś niesamowicie lepiej, czy mniej deszczowo, czy w ogóle mniej depresyjnie, z jakiegoś powodu jednak uznał, że może nie czar kopać leżącego, a Gaia miała jeszcze mieć mnóstwo okazji, żeby się przekonać, że kto wie, może ten przyjazd do Anglii nie był najlepszym pomysłem. Pokiwał głową, słuchając jej. - Blekot, lulek, suszone kwiaty penduli. Kto co lubi. - uśmiechnął się krzywo- Mnie uspokajają, bo się nie odzywają. - och tak, społeczna gracja i umiejętność utrzymywania pozytywnego wizerunku w oczach ludzi, to unikatowa umiejętność Bazyliusza Kejnusza. Uchylił drzwi z zaplecza i wskazał gestem, by zaprosić Gaię do pójścia przodem. Musiał zamaskować to tajemne wejście po tym, jak wyjdą, żeby żaden durny pierwszoroczny nie znalazł tego sekretnego miejsca. - Akurat moich słów to tam mocno nie pamiętaj. - zauważył, kiwając głową, by w takim razie ruszali w stronę szkoły- Często pierdolę głupoty, nierzadko dość nieuprzejme. Ale pogadaj ze Scarlett, jest rok niżej od Ciebie, Scarlett Norwood. Piecze pyszne ciastka i na bank pokazałaby Ci najfajniejsze miejsca w Hogsmade, takie wiesz, dziewczyńskie. - powiedział to takim tonem, by wiedziała, że żartował, ale jego niewyszukane poczucie humoru trepa z lewej stopy niekoniecznie często było jasne i zrozumiałe.- Jeszcze może Bee, Valentine. Ale z tym to ciężko się umawiać - zrobił kwaśną minę- Najpierw niby gdzieś z Tobą pójdzie, a potem Cie porzuci na bóg wie ile, niby taki milutki, a wcale nie. - tego jeszcze brakowało, żeby Bee zabrał Gaię do Hogs i zgubił ją tam, żeby zanieść bóg wie komu innemu jakieś inne CV. Zawinął ciaśniej szalik wokół szyi, spoglądając na puchonkę i uśmiechnął się lekko. - No i ja. Zawsze jestem potencjalną opcją. Choć pewnie rozsądniej byłoby rozważać mnie, jako opcję na samym końcu. W żartach i śmieszkach w końcu pomógł puchonce znaleźć drogę do pokoju wspólnego Hufflepuffu.