W miasteczku nie mogło zabraknąć miejsca, w którym mieszkańcy mogą pochować swoich bliskich. Cmentarz ten istnieje w tej okolicy od czasu, gdy czterej założyciele otworzyli Hogwart, a Hogsmeade stało się popularną wioską. Znajdują się tu zarówno te niebywale wiekowe nagrobki, jak i te postawione zupełnie niedawno. Kierując się na północ, można natrafić na kilka imponujących krypt, czy też tajemnicze groby bez nazwisk. W centralnym punkcie cmentarza znajduje się wysoki pomnik upamiętniający założycieli Hogwartu, którzy to byli także odpowiedzialni za budowę tego miejsca. Zwykle panuje tu tajemnicza aura i nienaganna cisza, którą od czasu do czasu przerywają jedynie kroki osób odwiedzających zmarłych.
Chciałam zniknąć, zapaść się pod ziemie. Oczywiście byłam miła dla Henriette, kiedy spędzałyśmy czas wspólnie na tej samej sali w szpitalu na oddziale zamkniętym, ale osobiście wolałabym się do tego nie przyznawać. Na pewno nie przed swoją rodziną, a tym bardziej przed ojcem. Pan Griffins wiedział o tym, że miałam mały epizod pobytu tam. Nie mógł nie wiedzieć. On zawsze wszystko wiedział o swoich dzieciach, no może prawie wszystko. Robiłam wiele razy, wiele nieodpowiedzialnych rzeczy. Wiedziałam jedno... że on chyba czekał, aż odbije się od dna i zrobiłby dla mnie wszystko, abym znowu była jego lojalną córeczką. Najlepsze jest to, że ja tego bardzo pragnęłam. A ojciec wiedział, że byłam jedyną z Griffins'ów, na którą miał bardzo duży wpływ. Chyba to go czasem zastanawiało. Dlaczego taka byłam... Lgnęłam do niego jak ćma do światła, które mogło mnie w każdej chwili zabić. I chyba w pewnym momencie zabiło. - Nie byłam pewna czy tu zajrzę. - Odparłam na jej słowa. Chciałam nigdy nie poznać Henrietty Moseley i wiedziałam, że bez niej mój pobyt w szpitalu były na pewno cięższy, ale nie pragnęłam żadnej głębszej znajomości. Mogłyśmy się tylko znać, nic więcej. Może i nie powinnam oceniać ludzi po czystości krwi, ale tym, kim tak naprawdę są, jednak nie mogłam pozwolić sobie na takie uchybienie. Nie mogłam o tym zapomnieć. Trzymałam się od takich ludzi z daleka, mimo tego, że mój ojciec potrafił sprawnie nawiązywać przyjazne znajomości, nigdy nie pokazując niezadowolenia, ale raczej bywało, że udowadniał swoją wyższość nad innymi w taki czy inny sposób. Chyba nie miałam do tego smykałki. Moja relacje społeczne z innymi były bardzo upośledzone, ograniczone... Każda relacja kończyła się odrzuceniem i, mimo że zdawałam sobie z tego sprawę, raniłam innych, to nie czułam wyrzutów, smutku, ani samotności. Czy to czyniło ze mnie wariatkę? - Byłaś w odwiedzinach? - Zapytałam, chcąc rozwinąć nieco rozmowę, chociaż wyszło mi to okropnie. Zabrzmiało to, jak tekst z dobrego czarnego humoru, a taki lubiłam najbardziej. Na pewno chciałam zabrzmieć nieco inaczej, jednak moja elokwencja była na bardzo niskim poziomie; żeby nie powiedzieć, że zerowym.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
- Ale przyszłaś. Co cię do tego skłoniło? - zapytała dziewczynę. Nie chciała być nachalna ani nic w ten deseń. Po prostu była ciekawa, i tyle. W sumie bycie nachalną zdarzało jej się, i to nie raz czy dwa razy. Ale starała się, by taką nie być, a przynajmniej żeby inni nie odczytali źle jej intencji. Już taka bywała. Czasami. W sumie, zdarza się że takie zachowanie jest potrzebne. A co, jeśli ktoś oświadcza nam, że planuje popełnić samobójstwo? Albo widzimy na jej rękach ślady po żyletce? Kwitnące czerwienią kwiaty, składające się na abstrakcyjną kompozycję z głębszych bądź płytszych, podłużnych blizn. To znaczy, takie blizny najczęściej pozostają do końca życia, wszystko zależy od zaangażowania, ale nie o tym mowa. Co do planów samobójczych, są ludzie, którzy mówią o tym wprost, bez ogródek, są ludzie, u których jest zupełnie odwrotnie. Wtedy na pewno trzeba okazać zrozumienie (ale czy oby na pewno?). W końcu prawdą jest, że samobójca to nie ktoś, kto nie chce żyć. To ktoś, kto chce żyć, ale - niestety - nie wie, jak, i w końcu i tak pewnie dojdzie do tego czynu, uchodzącego w oczach wielu za akt tchórzostwa. Taka osoba ucieka od problemów, zamiast się z nimi zmierzyć. I nie myśli zupełnie o bliskich, którym będzie brakować takiego delikwenta. Czyż nie tak właśnie jest? A Henrietta na oddziale, na którym poznała Julię, raz spróbowała sobie zrobić krzywdę, ale uznała to za daleką przeszłość i nie chce raczej tego roztrząsać. Niech będzie tak, jak jest - ona już Tam nie wróci, ewentualnie będzie pojawiać się w św. Mungu co jakiś czas na rozmowę i badania sprawdzające, jak tam jej infekcja, anemia i kamica nerkowa. O ile to wszystko. O ile do tej listy nie dojdzie coś jeszcze. Oby nie. Ale kobieta nie chciała o tym myśleć. A przynajmniej nie teraz, chociaż fakt faktem, tego typu przemyślenia wynikły właśnie z tego, że właśnie na swojej drodze spotkała kogoś, kto samą swoją obecnością przypomniał jej o tym, co się tam działo. Nie, nie, nie. To przeszłość. A jednak, demony przeszłości będą ją nawiedzać pewnie do końca jej dni. Eh, jakoś sobie poradzi. Musi z tym żyć. Po prostu musi. A z zamyślenia wyrwały ją słowa starej znajomej. Dopiero teraz przypomniała sobie, że wcale nie jest tu sama! I powinna poświęcić Julii nieco uwagi. O, chociażby tak z grzeczności. Chociaż Henrietta i tak chciała spędzić z nią nieco wolnego czasu. Cóż, demony przeszłości zostały uwolnione. Teraz pozostała im przyjazna rozmowa. O ile Julia się na to zgodzi... - Ja tam nie wchodzę na oddziały, przychodzę tylko od czasu do czasu na izbę przyjęć, na podstawowe badania. - mimo że to nie zawsze była izba przyjęć, czasami to był zwyczajny gabinet lekarski, ale mogła nieco podkoloryzować rzeczywistość, zwłaszcza jeśli takie przekręcenie faktów nie wpływa znacząco na zaistniałą sytuację. - A ty? - spytała po paru sekundach.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
| Duużo, dużo minęło od ostatniego posta w tym temacie |
Jak w każdą niedzielę, Henrietta zamierzała iść na spacer i nawet teraz wdrążyła swój plan w życie. Nie wiedziała, gdzie ją nogi poniosą; zazwyczaj szła, gdzie podpowie jej instynkt. O, albo lepiej: wewnętrzny, podświadomy głosik w jej głowie. Ale nie, nie - to nie były już głosy, które ją dręczyły w związku z infekcją na mózgu. To było podświadome, każdy go nieraz słyszy. Inną sprawą jest, czy człowiek tego słucha, czy stosuje się do poleceń, które, najprawdopodobniej, były przekazywane (za pomocą tego głosiku, rzecz jasna) i są nadal przez Naszego Pana I Stwórcę. Wkrótce potem zauważyła, że zawędrowała na cmentarz. Ponownie. Ile razy jeszcze będzie tak samo, historia się powtórzy? Tego nie wiedziała nawet Henrietta. A chodząc między nagrobkami, w końcu zauważyła pewien dobrze znany jej grób. Stanęła i nie czytając, co zostało tam wydrukowane, nie czytała słów i liczb wyrytych na kamiennej, stojącej prostopadle do podłoża płycie zaczęła się na poważnie zastanawiać, co tu robi i czemu ten nagrobek tak ją do siebie przyciąga. Czyżby... magia? Henrietta jednak szczerze w to wątpiła, bo to raczej miłość była tą niezwykłą, nietypową energią. I wreszcie spojrzała na napis widniejący na płycie i poczuła ciepło i zimno zarazem. Podeszła bliżej i opuszkami palców utalentowanych dłoni przeleciała po wyrytych napisach i westchnęła głęboko, żałując że wujka porwała na tamten świat pewna paskudna choroba... Ale Henrietta również nie była okazem zdrowia. Głosy... ból brzucha spowodowany kamieniami na nerkach... omdlenia przez anemię... eh, sporo tego. I nagle poczuła pragnienie, żeby również tak, jak wujek, umrzeć. Trochę podumała na ten temat, a w ostateczności udało jej się odgonić od siebie podobne myśli. Przecież muszę żyć!, pomyślała.
Powrót do kraju na ostatnie dwa i pół tygodnia wakacji przed powrotem do Hogwartu miały sprawić, że Brown poczuje się nieco lepiej, a poczuł się... jeszcze gorzej. Oczywiście musiał się przeziębić, chociaż sam nie wiedział dlaczego właściwie się temu dziwi. Tam było ze 40 stopni w cieniu, tutaj - co najmniej dwa razy mniej. Trudno się więc dziwić, że Peter ubrał się w taki sposób. Ratunkiem oczywiście był eliksir pieprzowy, ale do jego uwarzenia potrzebny mu był róg dwurożca, którego nie miał w tej chwili w swoich zapasach i dlatego musiał udać się po niego do Hogsmeade. Kupił go za niewielką cenę (tutaj wszyscy go znali), uznał jednak, że skoro już tu jest, tak blisko Hogwartu, to może nie będzie już wracał do pustego domu? Tego wieczoru zatem postanowił zrobić sobie spacerek do zamku, w którym mógł zostać już na stałe, przywołując jedynie z domu swoje rzeczy, które i tak tkwiły w kufrach, bo nie rozpakował ich jeszcze od powrotu z Afryki.
Przechodził akurat koło cmentarza w wiosce. Leżał tutaj jeden z jego dawnych znajomych, którego dawno nie odwiedzał. Uznał, że choćby tak z czystej przyzwoitości powinien do niego przyjść. W końcu... sam był już w takim wieku, w którym pewnie niejeden myśli już powoli o śmierci. Jemu jednak jakoś tak nie po drodze było z podobnym myśleniem. Niemniej wszedł na cmentarz i zobaczył, że stoi tam już jakaś kobieta, której chyba nigdy nie widział, albo w ogóle jej nie poznawał. - Dobry wieczór - przywitał się, zdejmując przed nią kapelusz. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni różdżkę, uniósł ją w powietrzu i powiedział: Orchideus! Z różdżki wystrzelił pęk kwiatów, które włożył do pustego wazonu.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Przecież muszę żyć!, pomyślała. Jeszcze na trochę zamyśliła się na ten temat. Jeszcze trochę podumała nad istotą życia i śmierci, aczkolwiek te myśli wkrótce potem ujrzały swój kres, gdyż... usłyszała pewien męski głos, który zdecydowanie należał do osobnika dojrzałego. Henrietta potrafiła to rozpoznawać jak nikt inny, może dlatego że w sklepie, gdzie pracuje obsługuje naprawdę różnych czarodziejów i czarownice? Krawcowa przez jakiś czas analizowała w głosie ów głos, smakowała go, aż w końcu odwróciła się i jej oczom - tak, jak myślała - okazał się dojrzały mężczyzna. I to nawet bardzo dojrzały (chodzi o fizyczną odsłonę, bo co do psychiki, nigdy nic nie wiadomo, ale kobieta miała nadzieję, że w końcu pozna prawdę, czy odsłona fizyczna i psychiczna i ogólnie umysłowa zgadzają się ze sobą), bo w podeszłym wieku. Chociaż za staruszka, którego zżera jakaś choroba to on nie wyglądał. Henrietta, po krótkiej analizie która dokonała się w jej umyśle, uśmiechnęła się nieśmiało i odpowiedziała mu, początkowo cichutko, ale z każdą kolejną literą jej ton głosu stawał się bardziej głośny i jakoś tam bardziej pewny. A i jej uśmiech zmienił się - teraz był pełen śmiałości. Ostatnio taką przemianę można było ujrzeć u niej jak pewnego dnia była na wizycie kontrolnej u św. Munga, u uzdrowiciela Alexandra. Chciała po prostu wytłumaczyć się z tych wszystkich niefortunnych wydarzeń, które miały miejsce tuż przed tym, jak została przymusową pacjentką oddziału specjalistycznej opieki. Na początku rozmowy była spięta i nieśmiała, ale z czasem o wiele łatwiej było jej mówić o tym wszystkim. I cieszyła się, że uzdrowiciel ją zrozumiał. Był wyrozumiały, nie da się tego ukryć, dlatego po wyjściu z jego gabinetu czuła, jakby kamień spadł jej z serca. Uśmiechnęła się do niego, teraz zupełnie nowym wykrzywieniem warg. - Znał pan mojego wujka? - spytała, obserwując jak nieznajomy (ale czy oby na pewno?) wyczarowuje kwiaty i wsadza do pustego wazonu. Henrietta poczuła się głupio, że sama tak nie zrobiła, no ale jeszcze głupiej by było robić to teraz, nieprawdaż? Powód jest nad wyraz oczywisty.
Stał nad grobem przypatrując mu się i wzdychając ciężko. Przeszła obok nich jakaś czarownica, najprawdopodobniej jego dawna uczennica, bo rozpoznała go. Cóż, przez te blisko dwadzieścia lat pracy w Hogwarcie znali go już niemal wszyscy czarodzieje w Anglii, nie zdziwił się zatem słysząc jej powitanie i zdjął przed nią kapelusz, niejako jej odpowiadając. Przeszła jednak obok i nie kontynuowała rozmowy w żaden sposób. Po jakiejś minucie stania nad grobem i wpatrywania się w niego, wspominając swojego znajomego, kiedy wyczarował kwiaty które postawił na grobie, kobieta stojąca obok odezwała się do niego. - Liam był pani wujem? - spytał dość obojętnym tonem, nie patrząc na nią, a jedynie mrużąc oczy. - O, tak, znałem go. Uczył się ze mną w Hogwarcie, kilka roczników niżej. Z wielkim smutkiem przyjąłem informację o jego śmierci, no ale cóż, kagonotria to niezbyt przyjemna choroba i trudna do wyleczenia... - mówił to tonem bardzo zdawkowym, tak jakby rozmawiali o pogodzie. Czy Liam Moseley był mu osobą tak bliską, żeby miał wylewać wiadra łez nad jego grobem, tym bardziej że nie żył już od kilkunastu lat? Pewnie nie... Poza tym i Brown miał już swoje lata, ze śmiercią był już oswojony, a i swoją rodzinę też właściwie całą już pożegnał. Poza swoją matką oczywiście, ale i na nią nastanie wkrótce pora...
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
- Tak - odparła nieśmiało - Tak, był moim wujkiem i ojcem chrzestnym jednocześnie. I powiedziała mu, że tak naprawdę nie pochodzi z Anglii, tylko z USA. Przyjechała tutaj ze Stanów Zjednoczonych, by zaopiekować się umiejącym wujkiem. Opowiedziała, jak powoli, z dnia na dzień, uchodziło z niego życie, aż w końcu mroczny kosiarz zabrał go, nie pozwalając mu dłużej męczyć się na tym świecie. Całość skwitowała krótkim milczeniem, ale w końcu odezwała się ponownie. W tym czasie zastanawiała się, co by tu jeszcze powiedzieć. Czy powinna użalać się nad sobą przez tę bolesną stratę? Zdecydowanie nie! Poza tym, to nie było w jej stylu. Ale była pewna kwestia, co do której chciała zadać temu panu pytanie, bo bardzo ją korciła. Chciała się dowiedzieć, co ten jej odpowie. - W Hogwarcie się uczyliście, tak? A jak właściwie jest w tej szkole? Bo ja tam nigdy nie byłam, rozumie pan... - podrapała się po przedziałku, uśmiechając się zawstydzająco, gdyż nagle pożałowała swojego pytania. Uznała bowiem, że po prostu nie jest na miejscu. - Przepraszam. Może to pytanie nie było zbyt taktowne, zwłaszcza w takim miejscu, jak to. - odparła jednym tchem, za jednym zamachem wylewając z siebie to tłumaczenie się. - A czy miał pan dobre stosunki z moim wujkiem? - spytała uznając, że to będzie bardziej taktowne, niż poprzednie pytanie. Mimo, że na pierwszy rzut oka odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
Brown wysłuchał opowieści tej kobiety z połowiczną uwagą, zrozumiał jednak tyle, że skończyła Ilvermorny. A w każdym razie tego się domyślił, skoro nie miała pojęcia w jaki sposób wygląda życie i funkcjonowanie w Hogwarcie... - No... - Brown podrapał się po brodzie i już zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią, zamierzając rzecz jasna jej udzielić, chociaż na pewno nie było ono łatwe. Co niby można by na ten temat powiedzieć? Miał jej streszczać cały okres pobytu w Hogwarcie? Cały brytyjski system czarodziejskiej edukacji? Ona jednak sama wyrwała go z tych rozmyślań, niejako zmieniając temat. Problem sam się rozwiązał... - Znaliśmy się, to na pewno... - odpowiedział tyle, bo właściwie nie wiedział co może powiedzieć więcej. - Był młodszy ode mnie, więc nie mieliśmy razem zajęć. Ale byliśmy w jednym domu, a ja byłem prefektem, więc znałem wszystkich uczniów z Gryffinforu... Ot takie zwykłe stosunki pomiędzy starszym a młodszym uczniem, pomagałem mu trochę w lekcjach czy coś...
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Uśmiechnęła się nieśmiało. - Cieszę się, że mieliście dobry kontakt, może nie bardzo bliski, no ale jednak. A... - próbując przywołać na usta myśli, które uprzednio uleciały z jej głowy, podrapała się po przedziałku. W końcu przypomniała sobie, co miała powiedzieć. - W ogóle to cieszę się, że poznałam kogoś, kto znał mojego chrzestnego. No cóż, świat się kurczy, puste miejsca na mapach już dawno zostały zastąpione, między innymi, tak dobrze znanymi kontynentami. - tu zrobiła znowu krótką pauzę, ponownie dla zastanowienia się. W tym czasie zaczęła się na poważnie zastanawiać nad znajomością wyglądu kuli ziemskiej. - No, chociaż może te wszystkie mapy dosięgnie szlag, jeśli okaże się, że tak naprawdę ziemia jest płaska. - uśmiechnęła się, mile zaskoczona swoim żartem i tym, że jej słowa, te wcześniejsze były bardzo inteligentne. A raczej - emanowały spostrzegawczością. Ale przecież... po co tu filozofować? Ta rozmowa zdecydowanie nie powinna zejść na inne tory. I to właśnie dlatego było jej głupio. I to właśnie dlatego odezwała się z ewidentną skruchą w głosie. - Przepraszam, że tak się rozgadałam o rzeczach mało ważnych. - Westchnęła i ukucnęła przed nagrobkiem. I... nagle, zupełnie niespodziewanie poczuła, że ma szklanki w oczach i mokre policzki. Ukryła twarz w blond włosach (które, jak już wiemy, nieustannie są w przypadku Henrietty zmieniane kolorystycznie). Ot, żeby ów mężczyzna nie zauważył - nie dostrzegł jej chwili słabości, w której to kobieta wspominała swojego wujka. A wspomnień było dużo, doprawdy wiele, niby radosnych, ale przez to jeszcze bardziej bolesnych. Było to widać po Moseley, gdyż jej ciało dostało nagle drgawek z powodu płaczu... Nie - raczej szlochu, który pojawił się, maskując niewinne wylewanie łez.
Słowa tej kobiety i ich znaczenie nie zawsze docierały do Browna od razu. Momentami miał wrażenie, że ona po prostu papla bez sensu. Cóż, najwidoczniej człowiek, przed którego grobem stali, był jej tak bliski że na wspomnienie jego śmierci traciła nad sobą kontrolę. Dobrze ją rozumiał, a jednocześnie nie bardzo. On nigdy tak naprawdę nie miał rodziny, nie miał nikogo sobie faktycznie bliskiego. Tylko czasy szkolno-studenckie w Hogwarcie mógł uznać za takie, które przeżył jako w miarę towarzyski człowiek, choć to też nie do końca tak. Bo tak w rzeczywistości nawet wtedy on był samotnikiem, ale potem... Potem właściwie całkowicie przestał utrzymywać kontakty z ludźmi inne, niż służbowe. I nawet nie czuł się z tym źle, on po prostu taki był... Zawsze ze wszystkim radził sobie sam. Zmarszczył czoło słuchając tego, co się do niego mówi, ale lekko go zatkało, kiedy ta kobieta zaczęła łkać. To była bardzo niezręczna sytuacja, w której kompletnie nie wiedział jak powinien się właściwie zachować. Ukucnął koło niej i położył jej rękę na ramieniu. - Spokojnie... - powiedział swoim najbardziej rzeczowym i zdawkowym tonem. - To przejdzie, naprawdę... Szkoda że nie mam przy sobie żadnych eliksirów na... - urwał. Przecież nie podałby jej Colore Inversio...
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Owszem, dotarło do niej że wygaduje głupoty. A jeśli nie głupoty, to porusza tematy tu i teraz co najmniej zbędne, więc bardzo żałowała tego, co powiedziała. Ale wiedziała, że nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem - w końcu to jedna z zasad, jakimi się Hen w życiu kieruje. I nic nie wskazywało na to, że kobieta ta ma szybko o tym zapomnieć. Ale są też minusy bycia osobą pamiętną. Wciąż jak żywego pamięta swojego chrzestnego, który leży tu, w tym miejscu, w dole, który został uwieńczony marmurem. Marmurem przyozdobionym kwiatkami wyczarowanymi przez tego (chyba) sympatycznego pana, którego Moseley bynajmniej nie zna, ale z jakichś dziwnych pobudek bardzo chciałaby poznać bliżej, bo wydawał jej się ciekawą personą. Ah, to trochę dziwne, że Henrietta już wyrobiła sobie o nim zdanie po tak krótkim czasie. Ale jedno było pewne: nie chciała, by ten wyrobił sobie złe zdanie o niej, że jest beksą... dlatego usiłowała powstrzymać atak łez i szlochu. - Przepraszam - powiedziała, pociągając nosem i powoli powracając do pozycji stojącej. Stała tak nieruchomo, wspominając w myślach swojego wujka, aż kompletnie zapomniała o tym, że ma tu również innego towarzysza - takiego, który żyje (jeszcze). Dlatego postanowiła poświęcić najbliższe minuty na rozmowę. Tylko co by tu jeszcze powiedzieć? O, już wiedziała. - Wie pan, zapamiętałam go jako osobę pełną życia, radosną, z ambicjami, na dodatek był bardzo dobrym czarodziejem. - skończyła, bardzo z siebie zadowolona, że przekierowała rozmowę na odpowiednie tory.
- Spokojnie... - powtórzył, a ręka spoczywająca na jej ramieniu lekko zadrżała. Wstał, kiedy znowu przemówiła. Chyba poczuła się już nieco lepiej i odzyskiwała powoli panowanie nad sobą. Cały czas nieco zdenerwowany, zmieszany tą dość niecodzienną sytuacją, w której nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje, nie wiedział co powinien zrobić, złożył przed sobą ręce. Chciał jej zaproponować herbatę w jego domu, ale on mieszka przecież setki kilometrów stąd, w Dolinie Godryka, a do Hogwartu chyba nie może jej tak po prostu wprowadzić. Teleportacja łączna była dziedziną, której wolał nie próbować. Nie miał na to licencji, a eksperymentowanie w tym momencie chyba nie było najlepszym pomysłem... - Może przejdźmy się do jakiegoś baru, co? Trzy Miotły czy coś takiego... - zaproponował. - Porozmawiamy tam spokojnie, wypije pani coś na uspokojenie... Spokojnie, jestem nauczycielem eliksirów w Hogwarcie, znam się na takich rzeczach...
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Na dźwięk słowa "Hogwart", Henrietta spojrzała na niego ożywionym wzrokiem i wyrazem twarzy. - Hogwart? Słyszałam o tej szkole same superlatywy. I zawsze się zastanawiałam, która szkoła jest lepsza: Hogwart, czy moja, Ilvermorny... - zadumała nad tą kwestią, aż w końcu spojrzała na niego ponownie, tym razem spojrzeniem bardzo wyczekującym odpowiedzi. I miała nadzieję, że mężczyzna ten szybko załapie, o co jej chodzi i odpowie jakoś... no, ciekawie. Bo Henrietta wiedziała, że ciekawe wypowiedzi rodzą ciekawą dyskusję, a Hen lubiła sobie czasem pogawędzić... zresztą, chyba jak każdy. - A długo pan już uczy eliksirów? - spytała, ewidentnie zaciekawiona faktem, że ten uczy takiego przedmiotu. I była nade wszystko uszczęśliwiona, że ma szansę porozmawiać, albo przynajmniej po obcować z taką osobą. Coś czuła, że Opatrzność specjalnie skrzyżowała ich drogi. - W porządku więc. - postanowiła nagle zmienić temat - W porządku, możemy się przejść. Pan prowadzi. - uśmiechnęła się zalotnie, ale po co? Tego chyba nie wiedziała nawet sama Moseley.
- Nie mam zielonego pojęcia... - odpowiedział wymijająco z drobnym uśmiechem na ustach, pomagając jej wstać. Oczywiście on sam nie miał najmniejszych wątpliwości - Hogwart był najlepszą szkołą magii na świecie. Ale po kiego grzyba miał prowokować niepotrzebną dyskusję mogącą przerodzić się w kłótnię? Przecież to oczywiste, że każdy uważa to co swoje i to do czego jest przywiązany za najlepsze na świecie i nie ma potrzeby naruszania tego. Poza tym byłoby to chyba nieco nietaktowne w tym momencie... - Nigdy nie byłem w Ilvermorny, a w Stanach Zjednoczonych tylko swego czasu odwiedziłem Kansas w poszukiwaniu kilku składników eliksirów, które mogłem zdobyć na Wielkich Równinach możliwie najmniejszym kosztem.
Kiedy Henrietta wstała, poprowadził ją spacerkiem do Trzech Mioteł, opowiadając jej co nieco o Hogwarcie, nie mogąc się też powstrzymać przed podkreślaniem swojej roli w historii tej szkoły...
Kiedy planował, gdzie z Maxem najlepiej uwarzyć eliksir nie mógł kompletnie znaleźć miejsca, które jakkolwiek by mu podpasowało. Z jednej strony dopiero wprowadził się do mieszkania w Hogsmeade i niespecjalnie wiedział, czy jego współlokator, a jednocześnie właściciel jakkolwiekby to zaakceptował. Dumając i dumając, gdzie będą mieli święty spokój podczas jednego ze spacerów finalnie trafił na cmentarz i... Jakkolwiek obrzydliwe bądź źle by to nie zabrzmiało bardzo lubił atmosferę panującą na nich. Kompletne wyciszenie i taki dający się wyczuć niematerialny respekt unoszący się w powietrzu... Dlatego w liście do chłopaka wskazał właśnie to miejsce. Nie wiedział jak Solberg na to zareaguje, ale w sumie... Zbliżało się Halloween to całkiem urokliwe otoczenie w takim czasie. Uśmiechając się do samego siebie ze względu na swoje przemyślenia powoli rozkładał kociołek i resztę osprzętowania potrzebnego do uwarzenia eliksiru. Wyjmował również składniki, bo wiedział co chce uwarzyć... Nie wiedział tylko czy były ślizgon ma mu coś ciekawego do zaoferowania względem przydatnych wskazówek odnoszących się do tego eliksiru. Miał plan by przetestować napojenie się tym eliksirem w obecności Moiry. Ciekaw był czy ich wizje sprzężą się ze sobą i jakkolwiek... Połączą? Ostatnio wysnuwał coraz śmielsze tezy i pragnął je przetestować, chciał je na każdym kroku sprawdzać. Rzucił szybko Incendio podpalając ogień pod kociołkiem jednocześnie rozgrzewając swoje ręce. Robiło się coraz zimniej i dopiero teraz zaczął zauważać, że może warzenie plenerowo eliksiru w taką pogodę nie był najlepszym pomysłem. Mimo wszystko starał się nie zrażać licząc po prostu na pozytywne spotkanie z przyjacielem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miejsce jakie Rylan wybrał na ich spotkanie było doprawdy oryginalne. Max nie miał nic przeciwko temu, bo sam jakoś specjalnie nie szanował cmentarzy. Uważał to za miejsce jak każde inne, a to że pod nogami mieli zwłoki, mogło być czasem lekko niekomfortowe, ale miejsce pozwalało na rozłożenie odpowiedniego stanowiska do pracy. Prawdą było jednak, że od marca na żadnym miejscu spoczynku nie postawił nogi i gdy tylko przekroczył bramę cmentarza w Hogsmeade poczuł, jak mięśnie mu sztywnieją, a w nozdrza uderza ten cholerny zapach potu i mokrej ziemi. -Ogarnij się Solberg.... - Mruknął nieco wkurwiony do siebie, by następnie wyłapać wzrokiem kumpla i ruszyć w jego stronę. -Widzę Halloween całkowicie namieszało Ci we łbie! - Przywitał się z Rylanem mając na ustach ogromny uśmiech. -To co panie kruczku, eliksir słodkiego snu, dobrze pamiętam? - Upewnił się, gdy zaczął wyciągać po kolei wszystkie rzeczy ze swojego bagażu. Nie wyobrażał sobie przyjść bez własnych klamotów choć wiedział, że Rylan na pewno zabierze też coś swojego. -Masz jakiekolwiek pojęcie od czego zacząć? - Wystawił recepturę, którą wprawił w delikatną lewitację przed krukonem i zaczął powoli rozkładać słoiczki ze składnikami tak, by wszystko było jak najbardziej pod ręką. Szanował chłopaka za to, że pomyślał już o rozpaleniu ognia pod kociołkiem, co mogło zaoszczędzić im nieco czasu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Tak jak miejsce było niecodzienne, tak po ich ostatnim spotkaniu widząc szeroki uśmiech na twarzy niegdysiejszego ślizgona poczuł jednocześnie tak zdziwienie jak i ulgę. Nie, żeby zakładał, że Max nie może być szczęśliwy, albo miewać lepszych dni. Po prostu... był zdziwiony samym faktem, że jednak ten skurczybyk potrafi pokazać po sobie to zadowolenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę tę nietypową scenerię. - Nie mam jeszcze w sumie przebrania... Ale może zombiak byłby całkiem niezły. - Rzucił przelotnie przekomarzając się z Solbergiem. Na dobrą sprawę też odrobinę go oszukał bowiem przecież wybrał już przebranie z Narcyzem podczas jednej z ich pogadanek. Niemniej jednak nie planował jeszcze tego zdradzać. Na dobrą sprawę nie wiedział w sumie czy w ogóle się w cokolwiek przebierze. Niemniej jednak należało przystąpić do pracy. Na pytanie Maxa chłopak jedynie przytaknął głową po czym posłał uważne spojrzenie w kierunku pojawiających się przed nim słoiczków ze składnikami. Wiedział, że nie będzie się to jednak ograniczało jedynie do tego, że chłopak na jego oczach uwarzy eliksir. Musiał uważać. Przyglądając się zatem recepturze starał się wygrzebać z czeluści umysłu wszystkie zasady warzenia eliksiru. - To najpierw woda... A potem składnik odzwierzęcy. Śluz gumochłona jeśli dobrze czytam. - Starał się brzmieć rzeczowo i konkretnie, ale bez zbędnej powagi, do której miał lekkie tendencje. - Wszystko u ciebie w porządku po ostatnim? - Zagaił w międzyczasie czekając na werdykt byłego ślizgona.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Przede wszystkim Max nie był świeżo po spotkaniu bogina, czego był pewien, że obecnie raczej by nie przeżył. Zamiast tego miał za sobą cudowny weekend ze swoim partnerem, kiedy to mogli choć na chwilę zapomnieć o całym bagnie, jakim było ich życie. -Planujesz coś w ogóle? Na Noc Duchów w sensie. - Zapytał, bo on sam raczej miał spędzić ten wieczór jak większość innych. Minus używki, a przynajmniej taką miał nadzieję. Na żadną imprezę halloweenową nie miał zamiaru iść mimo, że kilku znajomych z Inverness już proponowało mu melanż, jako że przecież wyjątkowo siedział w domu, a nie w tajemniczej szkole z internatem. Praca była ważna, lecz nie najważniejsza. Max jednak cieszył się, że ma u boku kogoś, kto swoją potrzebą motywuje go do ponownego zetknięcia z kociołkiem. Wciąż było mu ciężko samemu zabrać się do roboty, więc szukał każdej podobnej okazji, by znów wkręcić się w wir pracy. -Dokładnie tak. Musisz go dokładnie oczyścić, bo nic z tego nie będzie. - Skinął głową, po czym sam zabrał się za oddzielanie kolców z różanych łodyg przy pomocy pęsety. Był to jego autorski zabieg, nad którym pracował dłuższy czas i miał zamiar podzielić się nim z Rylanem. -Jak skończysz pomyśl o stabilizatorze. Na co byś postawił? - Zapytał licząc, że krukon nie spojrzy na recepturę, a spróbuje sam coś dobrać. Max uwielbiał takie twórcze procesy i zazwyczaj sam właśnie tak działał. Wiedział jednak, że nie każdy ma na tyle odwagi, by mieszać w recepturze. -Bywało gorzej, więc chyba tak. - Uśmiechnął się w jego stronę, po czym przy pomocy ostrza sprawnie oddzielił kolejne kolce, które wylądowały w słoiczku. -A Ty jak tam? Nadal męczą Cię te wizje? Gadałeś z Latifem? - Zapytał martwiąc się bardziej o kumpla niż o swój własny stan. W końcu liczył, że jego sytuacja niedługo się poprawi, a nie wiedział jakie postępy poczynił Rylan w kwestii swojego dość poważnego problemu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Czy w sumie Rylan coś planował? Sam nie wiedział... Wizja Moiry nijak się nie spełniła. Nie było ani zaproszenia, ani też samego balu. Może chodziło o jakaś imprezę, ale czy była jakakolwiek szansa, żeby Vonnegut pojawił się na jakiejś studenckiej imprezie? Bądź co bądź był w kadrze nauczycielskiej. Oczywiście należało brać na to poprawkę, że był prawie w wieku studenckim, więc... Ech. Sam nie wiedział... Z drugiej strony czy on na dobrą sprawę przypadkiem nie będzie pracował wtedy? Nie miał bladego pojęcia czy “Lumos” wyprawia jakiś specjalny wieczór, ale znając nastawienie wszystkich, wobec tego niezwykłego święta można było się raczej tego spodziewać. - Nieee... Chyba raczej nie. Przynajmniej na tę chwilę. - Zmarszczył czoło lekko zakłopotany. Szybko później okazało się, że powinien skupić się na kociołku szybciej niż zakładał. Najwidoczniej Max nie był zwolennikiem powolnej nauki, a działania. Był zadowolony ze swojej pierwszej odpowiedzi, ale na drugie pytanie miał niestety odpowiedzi. Nie wiedział jakiego stabilizatora powinien użyć. - Nic mi nie przychodzi do głowy. - Westchnął smutno. Jednocześnie w międzyczasie obserwował jak Max czyści śluz. Postanowił też w wolnej chwili zapisać sobie na marginesie pergaminem, że śluz powinien być najczystszy jak to tylko możliwe. Na wiadomość, która miała uspokoić krukona odpowiedział ciepłym uśmiechem. Wiedział, że to wszystko elementy niepisanej etykiety i tak po prostu należało się zachować, ale wierzył gdzieś tam wewnętrznie, że Solberg jakkolwiek faktycznie czuje się chociaż minimalnie lepiej. - I u Latifa i u Vonneguta. Kogo ja nie poruszyłem... - Zaśmiał się pod nosem. - A migreny jak były tak i będą. Na pocieszenie powiem, że trochę badam teraz swój dar z inna uczennicą i ciekawych rzeczy się dowiaduję. - Powiedział będąc lekko podekscytowanym. Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Solberg nienawidzi wróżenia, ale czuł się z nim na tyle bezpiecznie, że postanowił się tym z nim podzielić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam uwielbiał Halloween w Hogwarcie. Było to niesamowite przeżycie, gdy wszystkie zamkowe duchy wydawały się nagle jakoś bardziej niematerialne, a wystrój średniowiecznej budowli robił wrażenie na każdym kroku, od lampionów z dyń, po łańcuchy z nietoperzy i gadające zbroje. -Serio? Aż dziwne, że szkoła nie planuje niczego i że nie chcesz z tego skorzystać. Chyba że... - Spojrzał na niego znacząco, by dokończyć swoją myśl. -Czekasz aż ktoś Cię gdzieś wyrwie. - Wyszczerzył się do niego, bo nie raz spotykał podobną taktykę, że ktoś niby nie miał planów, bo czekał na wyjątkowe zaproszenie od wyjątkowej osoby. Akurat Solberg nigdy nie miał takiej potrzeby, ale zdecydowanie najlepiej i tak bawił się z obecnym partnerem u boku podczas zeszłorocznego jarmarku w Hogsmeade. Oczywiście, że Max był człowiekiem czynu, nie pierdolenia. Jeżeli już zobowiązał się pomóc Rylanowi w eliksirach to miał cholerny zamiar dotrzymać słowa. Dlatego też nie było mowy o taryfie ulgowej i wziął chłopaka w obroty od razu. -Masz do wyboru dwie rzeczy. W przepisie podają miód trzminorka, delikatny acz bezpieczny i nie wpływa na nic, choć zostawia lekko gorzki posmak. Drugą opcją jest śluz ropuchy, potrzebny w ilości odmierzonej co do milimetra i wymieszany z płatkami róży, ale działa cuda i poprawia smak. Którą drogą idziemy? - Pozwolił Rylanowi wybrać to, jak będzie wyglądać ich praca, choć spodziewał się odpowiedzi. W razie czego był gotów przygotować jakikolwiek składnik i iść tym tropem, aż nie ukończą wywaru. -Belfrzy nie pomogli? Kurwa niedobrze... - Zacmokał i pokręcił głową. Może i nienawidził wróżbiarstwa, ale uwielbiał Rylana i był w stanie odłożyć dla niego własne upodobania na bok. -Znalazłeś jeszcze inną uczennicę? No to dobrze, przynajmniej możecie się w tym gównie wspierać, co? - Nie miał pojęcia, jak to wszystko wygląda od środka, ale był pewien, że osoba z darem będzie dużo lepszym wsparciem niż ktoś, kto nigdy tego nie doświadczył. -Kurwa RYLAN! - Pogaduszki były przyjemne, ale trzeba było zwracać uwagę na kociołek, a ten właśnie zaczął kipieć. -Dwie miarki sproszkowanych oczu salamandry. JUŻ! - Poinstruował go, bo akurat krukon stał najbliżej tego składnika i miał do niego najlepszy dostęp.
Kostki:
Rzucasz k100:
1-30 Twoje ruchy były zbyt wolne. Kociołek kipi na ziemię wypalając dziury w gruncie i parzy Maxia. Potrzebna natychmiastowa interwencja medyczna.
31-75 - Udało Ci się zareagować na czas! Refleksu to Ci nie brakuje.
76-100 - Źle odmierzyłeś składnik. Kociołek wybucha i musicie zaczynać całą pracę od nowa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
W duchu westchnął czując, że rozmowa z Maxem przypominać będzie tę, którą odbył całkiem niedawno z Felkiem. Coraz więcej ludzi wiedziało o zainteresowaniu krukona asystentem Historii Magii, dlatego też zaczynał stąpać po coraz cieńszym lodzie. Nie planował co prawda mówić na tę chwilę przynajmniej o niczym Vinzentowi, ale nie chciał też, żeby jakkolwiek dowiedział się o nadmiernym zainteresowaniu od kogokolwiek innego. - Och... Ktoś zdecydowanie mógłby mnie wyrwać. - Skomentował uśmiechając się w kierunku Maxa. Na dobrą sprawę taktyka czekania nigdy się nie sprawdzała, a mimo wszystko Rylan przedziwnie postanawiał w niej trwać, tak jakby jakkolwiek miała zmienić jego położenie. Szybko myślami jednak powrócił do eliksiru i postanowił dokonać pierwszego wybory. Nie pozwolił sobie samemu zatem na zbyt łatwe działanie, niechcąc tym samym pokazywać Maxowi, że idzie na łatwiznę. Sięgnął po śluz ropuchy i zaczął powoli przelewać go do niewielkiej fiolki odmierzając dokładną ilość. Następnie przelał ja do moździerza i wsypując kilka płatków róży zmiażdżył je i przelał do kociołka. - Generalnie muszę ci powiedzieć, że jestem w szoku, bo jak na tak mała szkolę i małe miejsce na ziemi to trochę nas jest. - Prychnął lekko pod nosem stwierdzając we własnym duchu, że nawet to śmieszne. Niemniej jednak mina bardzo szybko mu zrzedła, kiedy rozległ się krzyk Maxa, a on kompletnie nie wiedział co się właściwie działo. Usłyszał dokładnie i wyraźnie polecenie Maxa jednak... Nie mógł zlokalizować podanego przez niego składnika. Przeskakiwał z fiolki na fiolkę, ze słoiczka na słoiczek i nic... Kompletna pustka. Sięgnął szybko po swoją sosnową różdżkę. - Accio sprosz... - Niestety nie udało mu się dokończyć. Kociołek wykipiał w większości, a pozostała w nim resztka eliksiru bądź jego namiastki wybuchłą osmalając całego Rylana. Zrezygnowany i wściekły w duchu opadł na ziemię wzdychając głośno. - Ja... pierdole... - Westchnął wycierając krańcem kurtki umorusaną twarz. - Merlinie... Jak ten świat krzyczy wręcz, że to nie jest moja droga to ty sobie nawet nie wyobrażasz... - Powiedział zrezygnowanie podnosząc przewrócony kociołek i machając w jego kierunku różdżką by wyczyścić chociaż go z sadzy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wiedział, o kim konkretnie Rylan mógł mówić, ale na słowa krukona, oczy Maxa od razu nieco się zaświeciły. -A może powinieneś przejąć inicjatywę i sam tę osobę gdzieś wyrwać? - Zaproponował, bo choć czekanie czasami się opłacało, tak Solberg był fanem działania i uwielbiał czuć, że ma kontrolę nad swoimi relacjami z innymi. Podał kumplowi dwie możliwości i czekał na jego decyzję. Był tutaj żeby czuwać nad przebiegiem ich pracy, więc niezależnie od wyboru miał zamiar asystować Rylanowi. Skłamałby jednak mówiąc, że pierwsza opcja była tą, którą preferował. -No proszę, to mnie miło zaskoczyłeś. - Stwierdził z uśmiechem, gdy zobaczył jak krukon zabiera się za odmierzanie śluzu. Nieco bardziej skupił się na jego ruchach, by panować nad ich bezpieczeństwem. -Troszkę delikatniej, nie maltretuj tak tych biednych płatków. - Poinstruował go, a gdy Rylan załapał już odpowiedni nacisk moździerza na składniki mógł odetchnąć nieco spokojniej. A przynajmniej tak mu się mogło przez chwilę wydawać, bo jak to w życiu Solberga bywało, spokój miał się okazać tylko chwilowy. Gdy kociołek zaczął kipieć od razu podbiegł do niego próbując załagodzić sytuacji i zaczął wydawać Rylanowi instrukcje. Niestety, krukon źle odmierzył składnik i zamiast uspokoić eliksir, całość wykipiała i osmoliła krukona. -Nic Ci nie jest? - Zapytał, podchodząc do kumpla i przyglądając mu się bliżej. Przy pomocy zaklęcia wprowadził powietrze w ruch, by odgonić od nich potencjalnie trujące opary, które mogły jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. -Nie przesadzaj, trzeba zjebać milion elków, żeby dojść do perfekcji. Myślisz, że czemu pielęgniarki w szpitalnym wiedziały o mnie więcej niż moja matka? - Zażartował otrzepując kumpla, a następnie czyszcząc bałagan wokół kociołka. -To co, próbujemy jeszcze raz? - Zaproponował, nie widząc powodu do zniechęcania się.
Kostki:
Najpierw rzucasz k100 na to, czy coś Ci się stało o kipiącego eliksiru.
1-30 Wszystko gra i śpiewa. Jesteś trochę ujebany od błota i smoły, ale generalnie nic więcej.
31-63 Niestety substancja, która wykipiała z kociołka nie była wcale taka niegroźna. Masz lekkie oparzenia, których nie zauważyliście, przez co Twoje ruchy nie są tak dokładne. Od teraz od każdej kostki związanej z pracą odejmujesz jedno oczko!
64-100 Wydawać by się mogło, że nic wielkiego się nie stało. Jednak reakcja Maxa musiała być nieco zbyt wolna, a opary toksyczne, bo wpłynęły na Twoje myślenie: - Max: rzuć k100 jak bardzo zjebałeś - Rylan: Jeżeli Max osiągnął wynik mniejszy niż 50 od każdej kostki związnej z pracą odejmujesz jedno oczko, a jeżeli Max zjebał srogo nie jesteś w stanie w ogóle myśleć, czujesz mdłości i zawroty głowy i odejmujesz od każdej kostki związanej z pracą aż dwa oczka.
Następnie rzucasz k6 na to, jak idzie Ci praca i implementujesz już efekty z k100 (jeżeli jakieś są)
5,6 - Cała robota do momentu, w którym wcześniej zjebałeś poszła Ci bezbłędnie
3,4 - Tu zatrzęsła Ci się dłoń, tam źle odczytałeś przepis, ale generalnie bez większego zjebania dotarłeś do etapu, gdzie wcześniej zjebałeś
1,2 - Bez pomocy Maxa po prostu zamieszkałbyś w jednym z okolicznych grobów. Co tu dużo mówić, to nie jest Twój dzień.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Ścieżka kariery - Czarnoksiężnik (Transmutacja) Styczeń 2022
Nie interesował się życiem Hogwartu od czasu, kiedy sam opuścił mury szkoły i pewnie nigdy nie pomyślałby, że przyjdzie mu udzielać uczniom korepetycji. Nie potrafił nawiązać kontaktu z o wiele od siebie młodszymi dzieciakami, nie miał podejścia pedagogicznego za knuta, ale przez wzgląd na długoletnią przyjaźń z Gardnerem, nie zamierzał odmawiać mu pomocy. Regularnie czytał Proroka Codziennego, co nieco obiło mu się również o ministerialnym programie doszkalającym o uszy, a chociaż nie uśmiechała mu się perspektywa spędzania czasu z młodzieżą, tak mimo przeciwności losu, postanowił podejść do tematu profesjonalnie… mając przy tym nadzieję, że pod jego skrzydła nie trafi jakiś irytujący gówniarz, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. Albo taki, który będzie zadawał zbyt wiele niewygodnych pytań. Swoją drogą… nie mógłby chyba zaproponować bardziej zniechęcającego miejsca na spotkanie niż okolice cmentarza w Hogsmeade; już sam ten wybór świadczył wyraźnie o jego uprzedzeniach. W oczekiwaniu na swojego protegowanego odpalił papierosa i zaciągnął się tytoniowym dymem, próbując usilnie wmówić sobie, że nie będzie to czas zmarnowany, a gdy tylko ujrzał na horyzoncie zbliżającą się powoli sylwetkę, zgasił niedopałek, przywdziewając na twarz sztuczny, nienaturalny uśmiech. Dobra mina do złej gry. – Salazar Morales. – Przedstawił się krótko, formalistycznym tonem, wyciągając do chłopaka dłoń. Uniósł przy tym delikatnie brwi w geście zdziwienia, bo jak na siedemnastolatka Gryfon szczycił się naprawdę wysokim wzrostem i atletyczną posturą. Ćwierćolbrzym? – Uprzedzam, że nauczyciel ze mnie żaden, więc jeżeli będę mówił niezrozumiale, to proszę pytać. – Nie to, żeby mu zależało na sukcesach hogwarckiego młodzieńca, jednak niezdany przez niego egzamin świadczyłby negatywnie także i o jego własnych kwalifikacjach. Poza tym nie chciał zawieść zaufania Gardnera. - Zacznijmy od wybranego przez pana zaklęcia. Inkantacja. – Rozpoczął swój wywód, wyciągając różdżkę zza paska spodni, ale nim przystąpił do demonstracji, poprawił swoją skórzaną kurtkę i wymiętą przy okazji bawełnianą koszulę w odcieniu butelkowej zieleni. – Fri-gi-dum Ignio. Akcent stawiany na ostatnią sylabę pierwszego z słów. Nic skomplikowanego. – Można by odnieść wrażenie, że podchodzi do swojego zadania lekceważąco, gdyby nie to, że na wszelki wypadek powtórzył łacińskie wyrazy raz jeszcze. – Przećwiczymy najpierw ruch nadgarstka „na sucho”. – Wolał uniknąć poparzeń, więc trening z prawdziwym płomieniami odłożył na potem. Przystanął za to bliżej Lilaca, żeby pokazać mu odpowiedni manewr dłoni w zwolnionym tempie. – Przecina pan różdżką powietrze od lewej do prawej, następnie kieruje ją w dół. Po skosie. Potem wykręca pan gwałtownie nadgarstek zgodnie z ruchem wskazówek zegara. – Nie satysfakcjonowało go to wytłumaczenie, ale liczył na to, że Drake’owi wystarczy obserwacja. – Rzecz jasna, w praktyce trzeba go wykonać sprawniej, ale póki co niech popracuje pan przede wszystkim nad dokładnością. – Schował na razie różdżkę, wciskając ręce do kieszeni spodni, ale cały czas baczył na próby podsuniętego mu przypadkiem podopiecznego, by w razie jakichkolwiek niedociągnięć, błyskawicznie wytknąć popełnione błędy.
Mechanika:
Rzuć kością k100, by dowiedzieć się jak idzie Ci nauka inkantacji i manewru (z racji 13 punktów w kuferku - przysługuje Ci jeden przerzut): 1-20 - Nie dość, że pomieszałeś słowa, to jeszcze wykonując manewr nadgarstkiem, upuściłeś swoją różdżkę. Powinieneś chyba popracować nad koncentracją. 21-40 - Wymowa nie sprawiła Ci żadnych problemów, ale za to pomyliłeś kierunki, powtarzając po swym korepetytorze charakterystyczny ruch dłonią. Lewa, prawa strona - co za różnica. 41-60 - Zdolności manualnych można by Ci pozazdrość. Odwzorowałeś ruch idealnie, ale za to kompletnie zapomniałeś o prawidłowej inkantacji, kładąc akcent na nieodpowiednią sylabę. Drobne niedociągnięcie, które łatwo naprawić. 61-100 - Nauka "na sucho" przebiegła bez żadnych komplikacji.
Szczerze to rzadko kiedy korzystał z korków, bo zazwyczaj ogarniał bieżący materiał, co też pozwalało mu przechodzić do następnych klas. Mimo wszystko nowych zaklęć nie zawsze dało się nauczyć samemu, a nie chciał też niektórym osobo nieustannie truć tyłka żeby się z nim trochę pouczyły. Tym razem nadarzyła się okazja i to finansowana z Ministerstwa, wiec grzechem było nie skorzystać. Niestety osobę która miała go uczyć trafiło konkretne choróbsko i wylądował w magicznym szpitalu. Na szczęście ogarnął - miał nadzieję - kompetentną osobę która mogła go nieco poduczyć. -Drake Lilac - Uścisnął dłoń mężczyzny kiedy ten się przedstawił i ją wyciągnął. Miał nieco dziwne przeczucia, ale je ignorował. Może to przez to że spotykali się na cmentarzu? Nie wykluczał takiej opcji. Skinął głową kiedy Salazar ostrzegł że może być nienajlepszym nauczycielem. Lilac prawdopodobnie pracował już z bardziej nieudolnymi w tym zakresie osobami, więc nie powinno być aż tak źle. - Dobrze, rozumiem. - Wyjął swój magiczny patyk i powtórzył ruch różdżką dokładnie tak jak pokazał Morales. Chyba wyszło dobrze, ale kiedy wymawiał potem na sucho inkantację dał akcent nieco za wcześnie niż powinien. Zauważył to ale i tak spodziewał się dostać pouczenie.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Kompetencji zapewne mu nie brakowało, chociaż nie uważał również, by w zakresie transmutacji miał prawo nazywać siebie ekspertem – o wiele więcej uwagi poświęcał zaklęciom i czarnej magii, a poza tym nie przywykł do nauczania innych, więc i nie miał żadnej pewności co do skuteczności przyjętego systemu nauki. Wolał uprzedzić już na wstępie, że z nauczycielstwem nie ma na co dzień nic wspólnego, a w duchu miał nadzieję, że trafił na pojętnego ucznia, który nie będzie miał nic przeciwko jego metodom i z którym łatwo będzie załapać kontakt. Szczęście w nieszczęściu, bo mimo początkowej niechęci mile się tym przypadkowym towarzystwem zaskoczył. Drake nie zasypywał go gradem pytań, nadto powtórzony przez niego ruch nie wymagał jego ingerencji ani znaczących poprawek. – Wszystko w porządku poza wymową, ale myślę że możemy darować sobie powtórki. – Ocenił zwięźle jego poczynania, nagle przypominając sobie, że wypadałoby jednak wrócić do zagadnień czysto teoretycznych; wszak nadal udzielał korepetycji w ramach przygotowań do egzaminów, a tam nie wystarczało jedynie proste machanie różdżką. – Przypominam o akcencie, który w przypadku tego czaru nie brzmi zbyt intuicyjnie. Fri-gi-DUM Ignio. – Powtórzył gwoli ścisłości, ale nie polecił swemu protegowanemu kolejnych prób. Chłopak wyglądał na względnie rozgarniętego, więc nie czuł, aby było to niezbędne. - Rozumiem, że znajomości tego zaklęcia wymagają od pana na sprawdzianach w szkole i że czytał pan o nim co nieco, więc zanim przejdziemy do zadań praktycznych… – Zaczął swój wywód, instynktownie sięgając do kieszeni po paczkę merlinowych strzał. Ostatecznie jednak odrzucił na bok nikotynowy głód, starając się skupić na tematyce „prowadzonych zajęć”. – Zapewne wie pan jak działa Fridigum Ignio. Nie będę się więc rozwodził: zaklęcie to zaklina płomienie, które zamiast parzyć ofiarę, tylko ją łaskotają, dając przyjemne uczucie ciepła. – Nie zamierzał marnować czasu. Domyślał się, że Lilac wie o czym mowa, skoro sam zaproponował naukę omawianego zaklęcia. – Wyobraźmy sobie jednak, że staje pan przed egzaminatorem, który zadaje niewygodne pytania. – Wyjaśnił mu pokrótce kolejne zadanie, od którego prawdopodobnie powinni rozpocząć całe te korepetycje, ale nie opracował wcześniej dokładnego planu. – Proszę więc odpowiedzieć. W jaki sposób można zakończyć działanie czaru? Względem jakiego płomienia Fridigum Ignio nie wywrze żadnego skutku? – Spoglądał wyczekująco na dużo wyższego od siebie chłopaka, poruszając przy okazji dwie najbardziej problematyczne kwestie związane z transmutacyjnym urokiem.
Mechanika:
Tym razem bez kostek, wystarczy fabularna odpowiedź na pytania.
No, wiedział ze zwalił trochę z tym akcentem, ale to akurat nic złego. Zdarza się. Nie był to przecież jakiś wielki błąd. Potrafił się zdarzyć nawet osobom które perfekcyjnie opanowały jakieś zaklęcie. Co innego że zazwyczaj niektóre zaklęcia rzuca się niewerbalnie jeśli osiągnęło się dostateczny poziom posługiwania się zaklęciami. Mimo wszystko trzeba znać tę inkantację żeby móc rzucić to zaklęcie nawet niewerbalnie. Na szczęście nie trzeba było długo czekać na praktykę, bo ta nadchodziła szybko. Bardzo szybko. Na szczęście ku jego radości. Nawet jeśli część praktyczną uprzedzało parę pytanek. Dosyć prostych w sunie. - Z tego co wiem nie da się zdjąć tego zaklęcia. - To było podchwytliwe pytanie, ale na szczęście czytał trochę o tym zaklęciu. Tego drugiego nie był pewien w stu procentach, ale mógł tylko zakładać. - Nie może wpłynąć na silnie czarnomagiczny ogień taki jak stworzony za pomocą Protego Diabolica i Szatańskiej Pożogi? - W końcu te płomienie były wyjątkowo potężne i ciężkie do okiełznania. Żeby kształtować pożogę potrzeba było posiadać jeszcze więcej umiejętności od tego by ją utworzyć. Nie był pewien czy odpowiedział dobrze, ale miał taką nadzieję. A nawet jeśli nie... To jest po to na korkach żeby się uczyć, prawda?