W miasteczku nie mogło zabraknąć miejsca, w którym mieszkańcy mogą pochować swoich bliskich. Cmentarz ten istnieje w tej okolicy od czasu, gdy czterej założyciele otworzyli Hogwart, a Hogsmeade stało się popularną wioską. Znajdują się tu zarówno te niebywale wiekowe nagrobki, jak i te postawione zupełnie niedawno. Kierując się na północ, można natrafić na kilka imponujących krypt, czy też tajemnicze groby bez nazwisk. W centralnym punkcie cmentarza znajduje się wysoki pomnik upamiętniający założycieli Hogwartu, którzy to byli także odpowiedzialni za budowę tego miejsca. Zwykle panuje tu tajemnicza aura i nienaganna cisza, którą od czasu do czasu przerywają jedynie kroki osób odwiedzających zmarłych.
Autor
Wiadomość
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Uspokoiła się, kiedy wziął butelkę i wróciła na koc. Rozprostowała nogi i machała beztrosko stopami, patrząc na nagrobek. Po chwili zaczęła jeszcze kiwać głową, w jakimś słyszanym tylko przez siebie rytmie. Całą sobą starała się udowodnić, że nie rusza ją groteskowość tej sytuacji. Udowodnić przed kim...? Wzięła butelkę od Lysa, nie odrywając wzroku od grobu i przyssała się do niej. Wciąż z przytkniętym do ust gwintem spojrzała na chłopaka kątem oka, kiedy zaczął mówić. - Npfheee... - zakrztusiła się alkoholem, bo zaczęła mówić, a raczej jęczeć, zapominając o butelce - Nie, nie, nie, nie, nie... - kontynuowała, odsuwając whisky od ust - Mieyśmy się baaawić - wymiauczała, kierując te słowa gdzieś za Lysandra. Trudno powiedzieć czy zwracała się do jakiejś astralnej siły, czy po prostu nie trafiła w rzeczywistego adresata. Była już tak bardzo pijana, że ledwie siedziała prosto. Machnęła ręką w stronę grobu, wydając z siebie jakieś nieartykułowane, ale pobrzmiewające zawodem dźwięki, które w jej głowie miały brzmieć "to twoja wina". Mruknęła poirytowana na własny aparat mowy i wzięła kolejny łyk, który o dziwo zadziałał tak jak ona tego chciała, a nie tak jak nakazywała logika - trochę jakby otrzeźwiała. Nie dało się wyjaśnić tego inaczej niż efektem placebo. - A myślisz, że nie byłaby zawiedziona widząc jak demolujesz gabinety i narkotyzujesz się z nieletnimi - powiedziała powoli i ostrożnie stawiając kolejne sylaby, żeby tym razem wyszły wyraźne - Może w ogóle nie apor...prop..apopro... nie podobałaby się jej nasza znajomość. Jej mama zapewne nie aprobowałaby ich znajomości. Na bank. W końcu Ette zepsuli jej "nowi znajomi" i "Bernie wiedziałaby jak z nią rozmawiać". A przynajmniej tyle udało jej się podsłuchać. W ogóle "gdyby Bernie żyła", to "Bernie by" dużo rzeczy. Ale nie żyła. A Ettie wiedziała, że byłaby dla niej jednym wielkim zawodem. Trudno. Nie żyła. Nieobecnym wzrokiem patrzyła na Lysandra i dopiero po chwili doleciał do niej sens jej własnych słów. - O Merlinie! Lys... przepraszam! - zerwała się z koca za chłopakiem cudem tylko łapiąc równowagę, chociaż wydawała się teraz najbardziej trzeźwa od jakiś pięciu minut - Ja nie... Ja wcale... Lys, ja wcale tak nie myślę! Nie chciałam tego powiedzieć! Ja tylko... Bo... - jak ona w ogóle mogła? Jak jej to przeszło przez gardło? Dlaczego? - Nie słuchaj mnie, Lys... Jestem tak strasznie pijana... Często mówiła zanim pomyślała, ale tak jak teraz nie pocisnęła jeszcze nigdy. Był jedną z ostatnią osób, które chciała skrzywdzić, ale najwidoczniej przyszła na świat z nadzwyczajnym talentem do psucia i krzywdzenia. Nie wiedziała kiedy zaczęły, ale dopiero po tym banalnym usprawiedliwieniu poczuła, że po policzkach płyną jej łzy. - Nie... - jęknęła, ponownie tracąc gdzieś te na chwilę odzyskane resztki przytomności umysłu - Nie, nie, nie... - próbowała wytrzeć twarz, ale nowe łzy cały czas napływały, tak jakby jej oczy zaczęły żyć własnym życiem. Przecież mieli świętować, a teraz nie dość, że on płakał przez nią, to jeszcze ona. Rzuciła ze złością butelką, gdzieś przed siebie i opadła z powrotem na koc. - Idź... - mruknęła cicho, przyciągając do siebie kolana i opierając na nich czoło. Głowę miała zbyt ciężką, żeby utrzymać ją prosto - Wszytko zepsułam... - kiedy to powiedziała "wszystko" ograniczało się do tego wieczoru, ale z każdym ułamkiem sekundy stopniowo się rozrastało. "Wszystko" było bardziej dosłowne niż jej się początkowo wydawało. W tym momencie najbardziej było jej szkoda relacji z Lysandrem.
Sytuacja przybrała zupełnie niespodziewany kierunek i po chwili każde z nas płakało, butelka z alkoholem leżała potłuczona na ziemi, a Ette kazała mi wracać do domu. Przez moment miałem ochotę tak też postąpić - uciec w drugą stronę i zwyczajnie, po ludzku wypłakać się wyrzucając tym samym cały budujący się przez lata ból Potrzebowałem kilku sekund na ogarnięcie, ale w końcu usiadłem obok niej na kocu i objąłem ją ramieniem. Nie chciałem dyskutować na temat różnicy między dewastacją gabinetu, a bezczeszczeniem grobu - to i tak nie miało sensu. Byłem piekielnie smutny i z trudem powstrzymywałem kolejny wybuch płaczu myśląc o swojej matce, jednakże wiedziałem, że nie mogę pobeczeć się jak dziecko - już i tak dosyć popsułem urodziny Ette. - Przepraszam - powiedziałem cicho przytulając dziewczynę do siebie - Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, ale musisz zrozumieć, że są rzeczy, których nawet dla Ciebie bym nie zrobił. Rozmawiałem z nią spokojnie łagodnie tłumacząc ciążącą mi w kwestię, a w moim głosie już niemal nie było słychać, że płakałem. Mimo że zdenerwowałem się tą całą sytuacją, w tym momencie instynkt wziął nade mną górę i zamiast skupić się na sobie zdecydowałem zająć się Etką. Ująłem jej twarz w dłonie i spokojnie do niej przemówiłem: - Nie przejmuj się tym, każdemu się zdarza za bardzo upić. Możemy iść gdzie indziej, albo odwiozę Cię do domu.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie do końca, a właściwie prawie wcale nie ogarniała co się działo. Wtuliła się we własne kolana i zacisnęła mocno powieki, chcąc zatrzymać łzy i biegające pod czaszką refleksje. Próbowała przygwoździć się do Teraz, ale Tu wcale nie było lepiej. W głowie szumiał jej alkohol i czarne myśli, więc nie słyszała co działo się obok - zakładała jednak, że chłopak poszedł. Jak ona to w ogóle zrobiła? Przecież nie chciała niczego psuć. Lys wcale nie stracił w jej oczach, chociaż widok łez na jego policzkach zwalał ją z nóg. Znała go dobrze i wiedziała, że nie był żadnym cienkim, egzaltowanym platfusem. Gdy płakał ktoś taki, znaczyło, że jest źle, że coś co brało się za pewnik jednak ma swoje granice. A ona własnymi rękami zaciągnęła go pod tę granicę i zepchnęła z krawędzi. I wtedy poczuła, że Lys ją przytula... i przeprasza? - Nieee - jęknęła, wykręcając się spod jego ramienia - Nie chodzi o mnie... - ostatecznie osuszyła twarz. Nie mogła być wiecznie ofiarą. To nie było w porządku, że zawsze wszystko kręciło się wokół niej*. Nie byli tu dla niej... chociaż moment... Przez chwilę patrzyła na Lysa skonfundowana, usiłując dodać jedno do drugiego. - Pogubiłam się - przyznała w końcu, wzdychając. Sięgnęła do miejsca, w którym wydawało jej się, że powinno stać whiskey, ale złapała tylko powietrze. Powiodła wzrokiem za ręką, a potem za nagrobek, gdzie leżała potłuczona butelka - Ale szajs... jeszcze alko zmarnowałam. Miała wrażenie, że tamten wybuch kosztował ją całą energię życiową. Oklapła zupełnie i jak kukiełka siedziała na kocu ze zwisającymi po bokach ramionami. Nie protestowała, kiedy Lys wziął w dłonie jej twarz i patrzyła na niego cielęcym wzorkiem. Dobrą chwilę nie reagowała kompletnie, a kiedy przekaz przeleciał już przez cały mózg i w końcu znalazł jakiś sprawny receptor, skrzywiła się. - Uuuu, nie mogę nigdzie iść, a już na pewno nie do domu. Pomijając już fakt, że nie za bardzo ufała swoim nogom, to nie była do końca pewna, czy w miasteczku pozostałaby niedostrzeżona. Hogsmeade co prawda praktycznie nie żyło po północy, ale wystarczyłoby, że ktoś wstałby w nocy na siku, wyjrzał przez okno i zobaczył zataczającą się młodą Wykeham w objęciach jakiegoś "kawalera". Nawet gdyby od razu nie poleciał z tym do szanownego doktora, za góra dwa dni usłyszałby o tym niechcący w sklepie. Gdyby zaś znalazła się teraz w domu - optymistycznie zakładając, że bezproblemowo dotarłaby do łóżka - od razu walnęłaby się spać, roztaczając wokół siebie alkoholowe opary, a tato przecież wstawał rano. Zdumiewająco dobrze uświadamiała sobie te rzeczy, jeżeli wziąć pod uwagę jej stan. Kombinowanie jak żyć jak normalna nastolatka i nie ściągnąć na siebie żadnych konsekwencji ze strony nadopiekuńczego ojca, weszło jej już w krew i potrzeba by nieludzkich ilości alkoholu, żeby je rozrzedzić. - Muszę trochę przetrzeźwieć - oceniła, opatulając się szczelnie kocykiem z tej strony, po której nie siedział Lys - Ale Ty serio możesz iść. Nic mi nie jest - zapewniła, opierając się brodą o kolana i wpatrując w nagrobek. Tak naprawdę to potwornie chciało jej się spać, ale gdyby porządnie się na czymś skupiła - na przykład na recytacji futharku od tyłu - to wytrzymałaby jeszcze trochę i przy odrobinie szczęścia, wywietrzyła głowę.
Wybraliście się na przechadzkę, umówione spotkanie lub też znaleźliście się na ulicach Londynu z jakiegokolwiek innego powodu myśląc, że odbędzie się to zupełnie bezproblemowo? W takim razie zdecydowanie nie macie dziś szczęścia, ponieważ w Waszym kierunku zmierza troje czarodziejów ubranych w ciemne, niezwykle eleganckie szaty, ozdobione granatową szarfą. Ich tiary mają charakterystyczną złotą gwiazdę z umieszczonym na środku zaczarowanym okiem, które porusza się, pomagając w wypatrywaniu rebeliantów. W dłoniach zaś dzierżą różdżki, w każdym momencie gotowe do użycia. Wszystko wskazuje na to, że naruszyliście któreś z postanowień umieszczonych w dekretach Ministerstwa Magii, chociaż zapewne nie możecie sobie przypomnieć w jaki konkretnie sposób złamaliście prawo. Gdy czarodzieje podchodzą do Was bliżej zyskujecie pewność, że to Magimilicja - oddziały uformowane specjalnie w celu patrolowania ulic. Najwyraźniej uznali Was za podejrzanych, stanowiących zagrożenie magicznej społeczności. Wygląda na to, że albo pójdziecie po rozum do głowy i szybko wybrniecie z tej sytuacji, albo za chwilę traficie do aresztu śledczego na przesłuchanie. A to, jak głoszą plotki, nie może się skończyć dobrze.
Wszystkie osoby rozgrywające powyżej wątek, rzucają kością "Aresztowania" w temacie losowań, aby dowiedzieć się, co wydarzyło się dalej. Opisz odpowiedź na wylosowany post i czekaj na odpowiedź Mistrza Gry.
Nim napiszesz, poczytaj o aresztowaniach aby dowiedzieć się, jak możesz się z tego wywinąć za sprawą genetyk lub pieniędzy.
Nie zamierzałem odchodzić, a wręcz przeciwnie - zostać tu z przyjaciółką jak najdłużej. Mimo wszystko to były jej urodziny i nie mogłem zostawić jej samej, upitej w sztok na cmentarzu, chociaż nie byłem zadowolony z całego obrotu dzisiejszego spotkania. Dziewczyna mnie odpychała, a wciąż wyciągałem ku niej ramię, nie zdążyłem jednak wdać się z nią w dyskusję, gdyż zobaczyłem dziwnie znajomy widok... - Kurwa, stara, gliny na dwunastej - warknąłem do Ette - Spierdalaj. Ette była jednak dość mocno wcięta i nie do końca ogarnęła co się z nami dzieje. Nie zamierzałem rzucać w magimilicję zaklęciami, bo to by było po prostu głupie, z drugiej jednak strony nie miałem ochoty spędzić nocy w areszcie. Wszystko wskazywało na to, że los się do nas uśmiechnął - chociaż w naszą stronę szło troje urzędników, to wśród nich były aż dwie kobiety, które na dodatek zostawiły swojego partnera lekko w tyle. Nie zastanawiając się zbyt dlugo rzuciłem mój wili urok na obie kobiety - nie był on mocny, ale korzystając z ich chwilowego rozkojarzenia i zachwytu moją osobą wyjaśniłem, że składamy kwiaty na grobie mamy Ette, bo dziś rocznica jej śmierci. W normalnych warunkach zapewne taki argument by nie przeszedł, jednak obie kobiety były tak mną oczarowane, że mimo iż ich partner (który je dogonił) nie chciał nas puścić wolno, finalnie go namówiły. Wziąłem młodszą Gryfonkę pod rękę biegiem (czy też raczej w jej przypadku pijackim truchtem) opuszczając cmentarz, żeby uciec stąd zanim mój urok przestanie działać. Dzięki temu, że wziąłem zaledwie łyka mogliśmy wsiąść na motor i ulotnić się pędem. Po doprowadzeniu jej do stanu trzeźwości zamierzałem odstawić ją do Hogs - w tym momencie nie chciałem jednak ryzykować.
/zt
Rzucam kostką, bo ładny wil: 6 -> parzysta, więc ratuje siebie i @Harriette Wykeham
Wiem, ze łapanka wyszła negatywna, ale zapomniałam o wilowatości, więc rzuciłam na nią i udało nam się uciec
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Lys oczywiście sobie nie poszedł. To było do przewidzenia. Naprawdę nie miałaby nic przeciwko, może nawet wręcz przeciwnie. Gdzieś w środeczku ukuła ją feministyczna, że każdy facet nie potrafi czasem pojąć, że kobieta mówi to co myśli i "nie" oznacza "nie". W takiej sytuacji było to jeszcze do wytrzymania, a poza tym była pijana, więc odpuściła. Jego słowa jakby do niej do końca nie dotarły. Rozejrzała się wokoło, mimo, że podał dokładną lokalizację bagiet. Dopiero kiedy zobaczyła zbliżających się w ich stronę funkcjonariuszy, zaczęło to do niej docierać. Merlinie, przecież tato ją zamorduje, jeżeli będzie musiał odbierać ją z aresztu. I wydziedziczy, jeżeli dowie się w jaki sposób tam trafiła. Wydziedziczy, zamorduje, a potem adoptuje jej zwłoki, żeby ponownie ją wydziedziczyć. Na pewno. Poderwała się na nogi, ale na tym skończyła się jej reakcja. Z pewnością już ją widzieli, więc ucieczka - szczególnie na pijanych, plączących się nogach - mogła ją tylko pogrążyć. Nigdy dotąd nie widziała wili, wila czy ich ułamków w akcji. Wiedziała, że Lys ma ponoć jakieś tam supermoce, ale nigdy tego nie rozumiała. Teraz z zaskoczeniem przyglądała się jak chłopak oczarowywał dwie magomilicjantki. On tak miał cały czas, czy potrafił tego użyć na zawołanie? I jakim cudem te babki to w ogóle kupowały? Stanęła, chowając się trochę za przyjacielem i próbowała poukładać sobie to wszystko w głowie. To była ostatnie rzecz, którą pamiętała następnego dnia z cmentarza. Nie wiedziała jak później znalazła się na motocyklu Lysa, ani o której odstawił ją do domu. Grunt, że jej nocna eskapada nie została odkryta.
Cały regulamin nielegalnych pojedynków czarodziei dostępny jest w tym miejscu. Tutaj zostają zawarte najważniejsze zasady, o których Twoja postać musi bezwzględnie pamiętać!
Sekundanci to NPC, zamaskowani, nie do rozpoznania przez nikogo. Zajmują się zdejmowaniem rzuconych przez uczestników pojedynków klątw, pilnowaniem przestrzegania ustalonych zasad, ect.
Wszyscy stają do pojedynku zamaskowani przez co nie ma możliwości, aby jeden uczestnik pojedynku rozpoznał drugiego, nawet jeśli jest to jego bliski znajomy. Maski nakładane przez postacie na czas pojedynku, modulują głos, skutecznie zasłaniają całą twarz. Dopiero w momencie pozbycia postaci maski, można odgadnąć z kim się pojedynkuje.
W czasie trwania pojedynku, po każdej zakończonej turze, będzie się pojawiał post od Mistrza Gry. Ten ma za zadanie podsumować dotychczasowe wydarzenia, dodać "urozmaicenia", coby pojedynki nie opierały się wyłącznie na rzucaniu kostek, ect.
Gracze mają 48h od momentu pojawienia się posta MG na przeprowadzenie całej tury. Jeśli nie wyrobią się w tym czasie, przegrywa ten, który zastopował kolejkę. Wyjątek stanowi zgłoszona w odpowiednim temacie nieobecność, bądź zasygnalizowany brak możliwości zrobienia odpisu w danym czasie przez gracza, do MG prowadzącego.
Atak
Atakująca postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, atak uznaje się za skuteczny, zaś przeciwnik może się przed nim bronić. Wynik rzutu na atak można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
Jeśli atak się powiódł (suma punktów zdobytych w rzutach kośćmi przekroczyła próg), przeciwnik musi spróbować się bronić. W innym wypadku, od razu przechodzi do kontrataku. Bez względu na wynik, gracz ma obowiązek na końcu, bądź początku swojego posta zamieścić poniższy kod:
Broniąca się postać rzuca trzema kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, obronę uznaje się skuteczną i można przystąpić do kontrataku. Wyniki rzutu na obronę można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
W przypadku udanej, bądź nie udanej obrony, również należy użyć odpowiedniego kodu na początku, bądź na końcu posta:
Koncentracja nie jest obowiązkowym rzutem, ale już wyrzucona kostka musi być wliczona do tury. Rzuca się nią razem z kośćmi na atak/obronę.
Wartości Koncentracji zostały opisane poniżej w zależności od rzutu kostek:
kostka 1 = koncentracja: +1
kostka 2 = koncentracja: –2
kostka 3 = koncentracja: +3
kostka 4 = koncentracja: –3
kostka 5 = koncentracja: +2
kostka 6 = koncentracja: –1
Wygrana tura
Tura zostaje zakończona w momencie gdy:
Zostanie przekroczony limit czasowy tury.
Tura zostaje wygrana przez jednego z graczy (osiągnięcie większej ilości punktów)
Organizacja
Za nadzór tego pojedynku odpowiedzialna jest @Beatrice L. O. O. Dear. Wszelkie pytania, wątpliwości, skargi należy kierować właśnie do niej. Również ona rozstrzyga wszelkie kwestie sporne, w razie gdyby jakieś się pojawiły.
Warunki pogodowe wokół was zdecydowanie sprzyjały myśleniu. Wieczór nastał dosyć szybko, co pozwoliło wam wcześniej skryć się w jego objęciach i dotrzeć na miejsce pojedynku niezauważonym przez nikogo. Czy aby na pewno? To miało się okazać w najbliższym czasie. Pewne było jedno: każde z was ostrzyło sobie zęby na wygraną i zapewne żadne nie zamierzało ustąpić. Sekundancji wręczyli wam maski, które miały skutecznie skryć waszą tożsamość. Dokonali tego nim mieliście możliwość spojrzeć na swojego przeciwnika. Teraz stajecie naprzeciw siebie, twarzą w twarz (czy może raczej maską w maskę).
Bardzo proszę, aby w pierwszym poście zaznaczyć posiadanie przedmiotów dodających punkty do odpowiednich kategorii!
Blaithin ''Fire'' A. Dear: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 46 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 40 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 21 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 10
Lysander S. Zakrzewski: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 116 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 10 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 10 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 12
Rzut kością decydującą o rozpoczęciu pojedynku: Nieparzyste – rozpoczyna Blaithin ''Fire'' A. Dear Parzyste – rozpoczyna Lysander S. Zakrzewski
Ostatnie tygodnie gniotły swoim ciężarem ramiona Blaithin. Spodziewała się, że wiele czasu minie nim zdoła opuścić Szpital Św. Munga po "przygodach" w labiryncie. I rzeczywiście, powrót do normalnego funkcjonowania był dziwny. W teorii nic się nie zmieniła poza faktem, że nosiła czarną opaskę na prawej stronie twarzy... W praktyce każdy bodziec odczuwała zupełnie inaczej. Jak nowy człowiek. Z pojedynków pomimo swojej poturbowanej kondycji nie zamierzała rezygnować. Fire zjawiła się na cmentarzu ubrana w cienki płaszcz i kapelusz ściągnięty gumką przy szyi dziewczyny, coby w ferworze walki nie spadł. Zabrała też oczywiście swoją różdżkę z czarnego bzu, która tylko czekała na możliwość walki i rozlewu krwi. Fire wzięła maskę bez problemu, akceptując anonimowość. Właściwie to bardzo jej to odpowiadało. Nikt nie będzie wiedzieć, kto rzuca tak okrutnymi klątwami. Nie będzie się wahać, bo "to mój kolega". Stanęła naprzeciwko swojego przeciwnika z lekkim, swobodnym ukłonem go witając. Stanowił dla Fire wartość bezosobowego worka treningowego. Ciekawiło ją czy myślał o niej to samo. Zamierzał być równie bezlitosny, wyzbyty skrupułów i łagodności? Blaithin cieszyłaby się, gdyby tak było. Potrzebowała wymagającego, silnego przeciwnika. Nie żałowałaby przegranej, gdyby mogła się wykazać i nauczyć czegoś nowego dzięki porażce. Gryfonka wręcz gardziłaby nim, gryby traktował ją protekcjonalnie. Tym bardziej doceniała, że nie widzi, że jest tak naprawdę niepełnosprawną kaleką. Na ten moment jedno oko nadrabiało brak drugiego. W dynamicznym ruchu szarpnęła różdżką, wypowiadając wyraźnie "Strapatto". Nie było to skomplikowane zaklęcie, ale Fire wiedziała, jak bardzo bolesne. Chciała nim rozproszyć wroga, sprawić, że skupi się na miażdżonych magicznie nogach. Wywołać też strach i złość. Nikt nie lubił być pozbawiany możliwości poruszania się, nawet jeśli na krótki moment. Bo czyhał sekundant. Nigdy nie przepadała za ich towarzystwem... Cofnęła się, bokiem ciała przylegając do jednego z wysokich nagrobków. W razie żeby móc się za nim uchylić przed czarem lub zmylić w ciemności przeciwnika.
Pojedynek 1
Zaklecie: Strapatto Atak: 3,6,3 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Auror walczący w nielegalnym pojedynku, który powinien zwalczać? Brzmi jak ryzyko utraty pracy, niemniej jednak brakowało mi dawki adrenaliny i ryzyka, więc nie mogłem zwyczajnie postąpić. Na moją korzyść sprzyjały maski, niemniej jednak wciąz czułem, ze nie jest to do końca bezpieczne. Cały lęk przepadł jednak, gdy z ust mojej drobnej przeciwniczki padło pierwsze zaklęcie. Adrenalina wystrzeliła w górę i zamiast myśleć o konsekwencjach, skupilem się na tamtym co się akurat w tej chwili. Aby obronić się w odpowiedniej porze, tak aby przeciwniczka nie zdążyła mnie rozłożyć użyłem niewerbalnego Protego, a następnie bez cienia wahania sięgnąłem po atak w postaci niewerbalnego Convulsio.
Pojedynek (I)
Zaklecie: Protego Obrona:4,6,2 -> 6 (1 przerzut wykorzystany) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK Mam przy sobie różdżkę (+5 opcm)
Pojedynek (I)
Zaklecie: Convulsio Atak: 6,4,2->1->5 (2 przerzuty wykorzystane) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ludźmi kierowały pewnie różne powody, jednak Fire zakładała głównie dwa - pieniądze z wygranej i chęć bezkarnego wyżycia się na swoim przeciwniku. Ona sama wiedziała, że nie może jedynie używać zaklęć niewybaczalnych, a więc zamierzała dać upust swojej energii. Wiele zaklęć znała, ale nie wszystkie zdążyła przetestować w walce. Niektóre na tyle potężne, że wymagały ogromnej siły woli, której nie można było dziewczynie odmówić. Chociaż stała się praktycznie mistrzynią w pewnych kwestiach to należało przyznać, że mężczyzna naprzeciwko również dobrze walczył. Nie tylko odbił perfekcyjnie jej klątwę, ale także wyprowadził kolejny atak. Chciała uniknąć trafienia i wymyśliła szybko, żeby użyć jednej z bardziej skomplikowanych technik obrony. Niewerbalne Aerudio sprawiło, że przed Fire zaczął krążyć silny wiatr. Powietrze wirowało tak, że Blaithin wydawała się okiem w środku niewielkiego cyklonu. Nie trwało to długo, a jednak było również niebezpieczne także dla przeciwnika dziewczyny. W końcu podmuch mógł go boleśnie skaleczyć.
Pojedynek 1
Zaklecie: Aerudio Obrona: 3,6,5 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Trzeba przyznać, że obserwujący w milczeniu pojedynek sekundant, był naprawdę pod wrażeniem tego, jakie zaklęcia zostały użyte zarówno przez jednego jak i drugiego uczestnika pojedynku. Świadczyły one o wielkiej chęci na wygraną i był on cholernie ciekaw, kto ostatecznie kogo pokona w tym starciu. Jednak jego zdaniem dziewczyna popełniła w tym pojedynku jeden, dosyć poważny błąd. Chowając się przy jednym z nagrobków, powodowała tym samym, że mógł on stać się dla niej śmiercionośną zasadzką. Dobrze wymierzone zaklęcie mężczyzny zostało odbite przez nią, cholernie skuteczną tarczą. Tylko... no właśnie... Zaklęcie z hukiem uderzyło w kamienną płytę, co doprowadziło do jej roztrzaskania się na kawałki. Jeden z większych kawałków poleciał w stronę kobiety a ona znajdowała się zbyt blisko, by móc się przed nim uchronić, a bariera, którą wytworzyła wokół siebie, zdołała już zaprzestać swojego działania. Tym samym oderwany kawałek kamienia mocno ugodził dziewczynę w bark, ten sam, w której dłoni dziewczyna dzierżyła różdzkę. To musiało zaboleć. Na szczęście z pod szaty nie zaczęła ujawniać się szkarłatna plama krwi. Z pewnością jednak koncentracja dziewczyny przez najbliższe kilka sekund musiała osłabnąć.
Blaithin ''Fire'' A. Dear: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 10 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 11/11
Lysander S. Zakrzewski: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 12 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 10/13
Punkty: Lysander 31:26 Blaithin
Tym samym tura 1 kończy się wynikiem: Lysander 1:0 Blaithin
Dodatkowo: Z powodu uderzenia kamieniem w bark, Blaithin w tej turze ma -1pkt do koncentracji i tym samym nie może w tej turze rzucać kości na koncentrację.
Ponadto: Bardzo proszę, abyście w tej turze wyrobili się w czasie 48h. W kolejnej zasady odnośnie czasu odpisu zostaną delikatnie zmienione, ale do końca 2 tury jeszcze trwają stare.
Kontuzja mojej przeciwniczki wydawała się jak manna z nieba - dezorientacja działała na moją korzyść, nie mniej jednak wiedziałem, że nie mogę nawet na moment spuścić jej z oka. Choć zazwyczaj rezygnowałem z korzystania z czarnej magii, tym razem zdecydowałem się po nią sięgnąć - przeciwniczka była naprawdę silna, co sprawiało, że byłem zdecydowany zagrać z nią ostrzej niż zazwyczaj. Przystapiłem do ataku. - Solvitomnia - wyrzuciłem celując w nią różdżką. Byłem niemal pewien, że odeprze zaklęcie, ale równy poziom tego pojedynku niezmiernie mnie fascynował.
Pojedynek (II)
Zaklecie: Solvitomnia Atak: 6,3,4 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Rozbita płyta rykoszetowała w Fire. Dziewczyna przez swoją ułomność (nie umysłową, fizyczną!) nie dostrzegła tego w porę i poczuła tylko mocne uderzenie w ramię. Silna magia w pojedynkach zawsze prędzej czy później demolowała otoczenie, tego się uniknąć nie dało. Cudem tylko nie wypuściła różdżki, krzywiąc się pod maską z promienującego bólu w barku. Zachwiała się i odczuła złość na to, że ten błąd mógł zaważyć na całym pojedynku. Odparła mimo wszystko z trudem celne zaklęcie przeciwnika, chociaż w tym wypadku bardziej bazowała na szczęściu. Dawno nie toczyła walki z kimś na tak wysokim poziomie, więc musiała się mocno starać. - Terra mora vantis! - rzuciła. Znajdowali się na cmentarzu, więc mogła sprawić, że on poczułby się jakby był zaledwie prochem. Jeśli tylko uda się trafić. Ignorowała ból w ramieniu chociaż z trudem.
Pojedynek 2
Zaklecie: Protego Obrona:6, 1>6 (I przerzut z opcm), 2>4 (II przerzut z opcm) Koncentracja: -1? czy odnosi skutek?: TAK
Pojedynek 2
Zaklecie: Terra mora vantis Atak:6,3, 2>6 (I przerzut z cm) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Sposób walki i niezłomność przeciwniczki wydawały mi się dziwnie znajome, a jako, że nie odnotowaliśmy żadnych ucieczek z Azkabanu kobieta musiała być kimś z biura aurorów albo studentką, z którą mierzyłem się jeszcze za czasów klubu pojedynków. Jej drobna sylwetka oraz wysoka technika nawet w obliczu uszkodzenia ciała znacznie skracała listę ewentualnych podejrzanych, nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo kobieta przystąpiła do kontrataku. Moje zamyślenie mogło mnie kosztować naprawdę wiele, na całe szczęście skorzystałem z magii bezróżdżkowej i stworzyłem naprawdę mocną tarczę.
Pojedynek (II)
Zaklecie: Protego maxima Obrona: 5,6,2>2>6 (2 przerzuty) Koncentracja: +3 czy odnosi skutek?: TAK
Sekundant z nieskrywaną ciekawością i różdżką zaciśniętą w dłoni, obserwował odbywający się pojedynek. Zapewne był właśnie świadkiem jednego z najcięższych starć, jakie miały mieć miejsce w czasie trwania tego turnieju. Zarówno kobieta jak i mężczyzna używali takiej magi, jakiej nie pokpili by się najwięksi czarnoksiężnicy. Ba! Sekundant śmiał twierdzić, że nawet Czarny Pan byłby zaintrygowany ich niesamowitymi zdolnościami. Tubalny śmiech wydostał się z pod jego maski, kiedy machnięciem różdżki obwieścił, że ta tura dobiega właśnie końca. -Widzę, że jegomość się nie patyczkuje z przeciwnikiem. - rzucił luźno. Ciekaw był jednak, czy z dodatkowymi utrudnieniami mężczyzna będzie w stanie poradzić sobie równie dobrze, co do tej pory. Kobieta udowodniała już, że nawet mocne uderzenie kamieniem nie wyprowadzi jej z równowagi, nie rozproszy jej uwagi. Machnął różdżką, a po chwili nogi mężczyzny stały się zbyt ciężkie, aby mógł nimi w ogóle ruszyć z miejsca. Utrzymanie efektu tego zaklęcia było zbyt ciężkie, aby mogło trwać wiecznie, dlatego sekundant wiedział, że zapewne za niedługo to minie.
Blaithin ''Fire'' A. Dear: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 10 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 8/11
Lysander S. Zakrzewski: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 12 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 8/13
Tym samym tura 2 kończy się wynikiem: Lysander 2:0 Blaithin
Dodatkowo: Z powodu zaklęcia rzuconego na Lysandra przez sekundandta, w kolejnej rundzie zyskuje on -1 koncentracji do ataku, tym samym w czasie ataku nie może rzucać kości na koncentracje.
Ponadto: Od teraz zmieniły się zasady toczenia tur. Każdy gracz ma 24h na zrobienie odpisu. Jeśli nie wyrobi się w tym czasie, przegrywa turę.
Rozpoczyna Blaithin
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Sytuacja coraz bardziej przemawiała na korzyść zakamuflowanego mężczyzny. Byli na tyle wyszkoleni w zakresie zaklęć, że żadne z nich nie miało nawet szansy trafić w drugie. Obrony wychodziły perfekcyjnie, ataki były precyzyjne i bezlitosne. Fire czuła, że grunt zaczyna jej się mimo wszystko usuwać spod nóg... Czy to możliwe, że rzeczywiście trafiła na kogoś lepszego? Aurora? Albo drugiego czarnoksiężnika? Zobaczyła, że użył magii bezróżdżkowej i ogarnęła ją nawet drobna zazdrość. Kto nie chciałby umieć władać tak potężną umiejętnością? Jej przeciwnik pomimo swoich sukcesów został w pewien sposób ukarany. - Zostaw go - warknęła na sekundanta. Wolała, żeby nikt się w taki sposób nie wtrącał. Często grała nie fair i miała gdzieś uczciwość, ale teraz ją to rozdrażniło. Jeśli wygra rundę to nie dzięki jej umiejętnościom tylko temu zamieszaniu... Mimo wszystko dawała z siebie wszystko, także przy kolejnym ataku. - Formidul Somium!
Pojedynek 3
Zaklecie: Formidul Somium Atak:4,4, 1>1>3>2>3>1>5 (to jakaś kara boska xD 6 przerzutów) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Jakież było moje zdziwienie, gdy zostałem przykuty przez mężczyznę do podłogi... jednak zaskoczenie urosło do monstrualnych wymiarów kiedy przeciwniczka stanęła w mojej obronie. Teraz byłem już stuprocentowo przekonany, że znam ten głos, jednak machnąłem ręką i rzuciłem do kobiety donośnie: - Daj spokój. Wiedziałem, że jeśli odpowiednio się skupię ten drobiazg nie będzie przeszkodą w wygraniu walki. Zaklęcie rzucone przez przeciwniczkę odparłem niewerbalną tarczą, a ułamek sekundy później przeszedłem do kontrataku sięgając po zaklęcie Rumpo.
Pojedynek (III)
Zaklecie: Protego Obrona: 5,5,2>3>5 (2 przerzuty) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Pojedynek (III)
Zaklecie: Rumpo Atak: 6, 2>2>6, 3>1>1>5 (5 przerzutów XD) Koncentracja: -1 czy odnosi skutek?: TAK
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire w pewnym sensie też była sobą zaskoczona, bo znowu odezwała się w niej agresja, która zdawała się być od dość dawna uśpiona. Albo chociaż w pewien sposób stłumiona. Może po wypadku w labiryncie jednak rzeczywiście coś się w dziewczynie zmieniło? Bark dalej bardzo bolał i każde machnięcie różdżką sprawiało, że odczuwała promieniowanie w obolałych od uderzenia kościach i mięśniach. Nie wątpiła, że pojawił się tam ogromny, paskudny siniak albo krwawe otarcie. Była wytrenowana tak, żeby nie przejmować się nawet mocnym cierpieniem i umieć zawsze wyrwać w walce, ale ewidentnie kontuzja przeszkadzała. Podobnie jak fakt, że miała ograniczone pole widzenia, do którego nie umiała się przyzwyczaić. A do tego złość na sekundanta... Przez to wszystko nie potrafiła uchronić się przed kolejnym czarem. Siła czaru uderzyła w dziewczynę na tyle, że upadła, o mały włos nie trafiając ciemieniem na twardy kant płyty czyjegoś nagrobka. Przewróciła znicz i kwiaty, ale bardziej przejęła się przejmującym bólem. Głośny trzask mógł świadczyć tylko o tym, że jedna z kości nie wytrzymała ataku i po prostu pękła. Wyraźnie to odczuwała i próbowała nie poruszać się, a co najważniejsze - nie krzyknąć. Zacisnęła mocno usta i powiekę, wdzięczna, że twarz zasłoniętą miała zarówno maską, jak i rondem kapelusza.
Pojedynek 3
Zaklecie: Protego Atak:4, 3>1, 3>5 2 przerzuty Koncentracja: -2 czy odnosi skutek?: NIE :c
Sekundant próbował wyrównać w jakikolwiek sposób szanse dziewczyny na zwycięstwo, bo w chwili obecnej było wyraźnie widać, że jest na mocno przegranej pozycji względem tego mężczyzny. Władał on niebywałymi zdolnościami magicznymi, które rzadko były spotykane u kogoś, kto na pozór wydawał się być całkowicie normalnym czarodziejem. Ale niestety, nawet z takim utrudnieniem, kobieta nie była w stanie poradzić sobie z przeciwnikiem, który został przed nią postawiony. Po chwili popełniła jeden błąd, który zaważył na całym tym pojedynku. Rzucone przez nią zaklęcie obronne nie miało prawda odnieść pożądanego skutku względem tego, jak silne zaklęcie zafundował jej facet. Podbiegł do niej, kiedy leżała na plecach, nie ruszając się. Od razu zauważył, że jej ręka wygięta jest pod bardzo dziwnym, nienaturalnym kątem. Nawet debil by się zorientował, że doszło tutaj do złamania. Machnął krótko różdżką, uwalniając uwięzionego wciąż w zaklęciu mężczyznę i wrócił do niej. Nie wiadomo skąd po chwili pojawiły się bandaże i zaczęły owijać złamane miejsce, tym samym usztywniając je. Sam rzucił jeszcze tylko zaklęcie, które miało obniżyć ból, który aktualnie kobieta odczuwała. -Koniec pojedynku. Wygrywasz. - zwrócił się bezpośrednio do Lysandra. No, gratulacje? Czujesz dumę w związku ze zniszczeniem swojego przeciwnika? Po chwili Sekundant podniósł się po normalnej pozycji, spojrzał w niebo, zakręcił wokół własnej osi i deportował z głośnym trzaskiem pozostawiając was zupełnie samych.
Blaithin ''Fire'' A. Dear: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 10 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 0/11
Lysander S. Zakrzewski: Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 12 Dodatkowe przerzuty wynikające z posiadania przedmiotów punktowych: 1 Całkowita ilość przerzutów: 1/13
Punkty: Lysander (-1 koncentracja) 31:23 Blaithin
Tym samym tura 3 kończy się wynikiem: Lysander 3:0 Blaithin
Lysander zwycięża pojedynek!
Dodatkowo: W związku z upadkiem, Fire ma złamaną kość promieniową w lewej ręce. Zabandażowane, usztywnione, rzucone zaklęcie redukujące poziom bólu w stopniu znacznym. Konieczna wizyta w Mungu, celem wyjaśnienia zdarzenia (przynajmniej 1 post fabularny.)
Jeśli chcecie, możecie pisać jeszcze jakieś posty w tym temacie, jeśli uważacie, że należy coś dopowiedzieć, dodać do tego wszystkiego ze strony waszych postaci.
Dzięki za grę! Polecam się na przyszłość!
______________________
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Minęło tyle czasu od śmierci jej wujka... a ona dotychczas była na tym cmentarzu tylko raz. Jak został pochowany. Niestety, zabrała go typowo magiczna, bardzo ciężka choroba, która sprawiła, że w czasie ostatnich dni wegetował jak roślinka, a Henrietta się nim zajmowała. No bo on nie był dla niej tylko wujkiem. Był przede wszystkim ojcem chrzestnym kobiety. Owszem, ta często go wspominała, często jego wizerunek, przy wtórze z jego miękkim, łagodnym głosem nawiedzał ją w snach. A że ostatnio te nocne wizje nasiliły się, to cóż, uznała że najwyższa pora, by odwiedzić go ponownie. Nie da się ukryć, że klimat panujący na cmentarzu bardzo jej odpowiadał. Mogła w nim wspominać bez przeszkód, że ktoś jej przerwie (ale czy oby na pewno?), osobę swojego ojca chrzestnego. To był naprawdę dobry człowiek. Uśmiechnięty, dobry mag, znał się dobrze na zaklęciach. Ale to nie jedyne jego dobre cechy. Było ich dużo, naprawdę wiele. Cóż, tak to już jest, że wspominając osobę zmarłą, przez głowę przewijają się tylko dobre cechy denata. Nie da się przed tym uciec, tak to już jest i koniec. Kropka, amen. Dopiero teraz przypomniała sobie, że coś ze sobą przyniosła - ot, niewielką, białą różę, którą kupiła w pierwszej lepszej kwiaciarni i którą oparła o nagrobek. Naprawdę się cieszyła, iż mimo że pogrzeb odbył się dawno, jakoś odnalazła nagrobek wujka. Była z siebie dumna, i wiedziała że teraz (a postanowiła, że od tego momentu będzie tu zaglądała o wiele częściej) będzie jej tylko łatwiej. Mimo jej masakrycznej wręcz orientacji w terenie. A że Henrietta doskonale zdawała sobie sprawę ze swej słabości, tym bardziej była z siebie zadowolona. Skupienie. Cisza. Tak się to ciągnęło. Jeszcze ostatnią myśl poświęciła wizji śmierci, ostatniej myśli nadała kształt twarzy chrzestnego, i westchnąwszy, odwróciła się by odejść. W końcu nie mogła tu spędzić całej wieczności, nieprawdaż?
Czasami odwiedzając swoich bliskich w Hogsmeade, udawałam się na ten cmentarz, aby również i zmarłych uszanować. Chociaż ojciec zawsze powtarzał, że martwi dla świata nie mają znaczenia, a wspominanie ich to zwykłe sentymenty. Liczyło się, to co było teraz, nie to, co po śmierci, może dlatego też mój ojciec wiele nie dostrzegał, ale szanowałam to. Potrafił postawić na swoim i osiągnąć wszystko to, czego chciał czy pragnął. Ze mną było inaczej. Nigdy nie wiedziałam, czego tak naprawdę chce, mimo że Arthur Griffins należał do sortu tych egoistycznych, żądnych władzy i ambitnych popaprańców, zawsze byłam jakoś od niego emocjonalnie zależna. Kochałam go i darzyłam wielką lojalnością, nawet jeśli coś mi się nie podobało, a on to zauważał, upokarzając mnie bardziej. Wiedziałam, że chce, abym była silniejsza. Nadal nienawidziłam siebie za to, że tak go zawiodłam. Mój umysł niszczył mnie, im bardziej się starałam, przychodził mocniejszy upadek. Nawet daleko od Gryiffins'ów, nadal łączyła mnie niewidzialna nić z moim ojcem. Nie miałam zamiaru przebywać w tym miejscu, dłużej niż było to konieczne. Wracałam, kiedy nagle ujrzałam @Henrietta Moseley. Nie zagadałabym do nieznajomej osoby od tak bez powodu, a nawet dla znajomych skąpiłam kilka słów. Zauważyłam, że kobieta trzyma białą różę, ja nic nie przyniosłam. Nie było warto odbierać kwiatom życia i obdarowywać nieumarłych — to wszystko było bez znaczenia. Spojrzałam na Moseley. Poznałyśmy się w miejscu, o którym wiele nie wspominałam, a na pewno się nie chwaliłam pobytem tam. Kolejna rzecz, a dla ojca stałabym się, jak ci leżący pod tą mogiłą. Martwa. Miałam nadzieje, że mnie nie zauważy, ale chyba było już za późno...
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Jeszcze raz jej nozdrza zostały wypełnione tym nietypowym zapachem. Nietypowym, właśnie tak. Może to przez ciszę? Ciszę zarówno kojącą, jak i bezlitosną. Cisza. Można o tym zjawisku tworzyć opracowania naukowe zajmujące dziesięć, jak nie więcej opasłych, wielgachnych tomisk. Cisza ma różne oblicza. Pewnie dlatego jest taka uniwersalna, ponadczasowa. No i nie trzeba chyba przypominać, że idealnie pasuje do tego typu miejsc. A w tę kategorię bez żadnych przeszkód można dodać cmentarz. Ów cmentarz, jak i każdy inny, zajmujące określoną ilość hektarów w różnych rejonach świata, państw, miast... Cmentarze są potrzebne - co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Po pierwsze, by się wyciszyć, pomodlić, powspominać... Po drugie, gdzieś trzeba trzymać ciała, nieprawdaż? Uznała, że jeszcze trochę tu postoi. Powspomina. Stare, dobrze czasy... niestety, nic nie trwa wiecznie. A na pewno nie życie fizyczne każdego człowieka. No cóż. Westchnęła ciężko, ale wcale jej aż tak ciężko nie było. Ze stratą kogoś kochanego oswoiła się już dawno. Przyzwyczaiła się, że już więcej nie zamieni z nim ani słowa. Właśnie dotarliśmy ponownie do chwili, w której Henrietta opiera o nagrobek niewielką różyczkę. Wyprostowawszy się, zauważyła że... chyba ktoś przeszedł obok niej. I ta twarz... wydawała się jej jakoś... dziwnie znajoma. I dopiero teraz zrozumiała. Widziała ją w szpitalu, ba! - leżały nie tylko na tym samym oddziale, ale i w tej samej salce! I to był niezbyt przyjemny oddział, nie da się ukryć. Ale z tą dziewczyną... czas leciał przyjemniej. Można było z kimś pogadać, pograć w grę planszową... I nagle przypomniała sobie jej imię. - Eee... Julia? - spytała szeptem, aczkolwiek jednym z tych nieco głośniejszych. Założyła pasmo włosów za ucho i zaczęła się jej przyglądać. I oto, co stwierdziła - tak, to na pewno ona.
Wspomnienia były takie ulotne, po jakimś czasie zastanawiamy się, czy naprawdę należą do nas, a może do kogoś innego. Czasami myślałam, że nie jestem jedną z Griffins'ów. Idealną, doskonałą. Przychodząc na cmentarz, życie wydawało się nic nie znaczyć. Zauważyłam, że im bliżej byłam śmierci i z nią obcowałam, to wszystko wydawało się mało znaczące. Nawet cmentarz pełen ciał, nie mógł oddać tego uczucia. Śmierć dawno stąd odeszła, zostawiając puste ciała, w których lęgło się trochę życia, będące paskudnymi larwami. Czarny Kosiarz szukał swoich ofiar, gdzie indziej. Nawet cmentarz już dla niego nic nie znaczył. Odwróciłam się z grzeczności, mogłabym się wstydzić tego, że znałam Moseley. Czarownica półkrwi. Jednak kiedy spędza się większość czasu na oddziale, gdzie właściwie nie ma co robić, a każda bezczynność jest kolejnym krokiem w stronę szaleństwa, trzeba było ulec pokusie zaprzyjaźnienia się, zrozumienia, grzeczności, pieprzonych manier. - Tak. - Przytaknęłam, stojąc w miejscu. Nie odzywałam się, rozpoczęcie rozmowy wymagałoby przyznania się do pobytu na oddziale zamkniętym, a tego sama przed sobą nie zamierzałam uczynić.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Sama nie wiedziała, co sądzić o tym spotkaniu. Z jednej strony ucieszyła się, że oto w zwyczajnym przechodniu rozpoznała starą znajomą, z drugiej strony zaś odezwały się wspomnienia co do tego, w jakich okolicznościach dane im było się poznać. Tak to już jest w życiu, że możemy siebie poznać w naprawdę różnych okolicznościach. Ba, powiadają nawet, że to właśnie te najmniej spodziewane spotkania najbardziej wpływają na nasze życie. Ciekawe, dlaczego. No cóż, chyba można uciec się do stwierdzenia, że tak już został zaplanowany nasz los? Mimo że rozmowa z nią może pannie Moseley "pomóc" w przywróceniu ciężkich wspomnień z okresu przebywania na oddziale specjalistycznej opieki w św. Mungu, panna Henrietta jednak postanowiła pociągnąć tę rozmowę do przodu. Chociaż było to trudne, zważywszy jak - tak jej się przynajmniej zdawało - Julie się do niej odezwała. Zdawkowo. Nie owijając w bawełnę. Praktycznie. I to wszystko sprawiało, że komuś może odechciewać się prowadzenia dalszej konwersacji. Ale nie jej. Nie dla niej. Dlatego jeszcze raz zachwyciła się tutejszą ciszą i tutejszym zapachem (to ostatnie mogło się wydawać trudne do zbadania, ale nie dla Henrietty), zamrugała powiekami i uśmiechnęła się ku niej nieśmiało. - Nie spodziewałam się, że cię tutaj spotkam. - i była z siebie bardzo dumna, że znalazła dobrą alternatywę odpowiednich na tę sytuację słów. Wiedziała, że nie powinna od razu garnąć się ku niej z rozłożonymi rękoma, nie powinna zadawać jakichś szczegółowych (bądź nieco mniej szczegółowych) pytań. To mogłoby spłoszyć Julie. To mogło ją wprowadzić w niemałe zakłopotanie. Dlatego Henrietta uznała, że znalazła najlepsze słowa, jakie tylko mogła wygłosić w tejże sytuacji. I chciała dalszej pogawędki. Chociaż nie wiedziała, czy tamta pragnie tego samego...