Korytarz na pierwszym piętrze jest chyba najbardziej oświetlony ze wszystkich. Wszystko dzięki ogromnym oknom przez które wpada światło słoneczne, a także jasnym, niemalże żółtym ścianom. Na samym końcu znajdują się spore drzwi wykonane z ciemnego drewna. Prowadzą do Skrzydła Szpitalnego, miejsca przez uczniów dość często, mimo ze niechętnie, odwiedzanego.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Z racji tego, że DNA wpisałaś się do nieobecności, to załóżmy, że Cassandra bardzo miło pokierowała Puchonkę w stronę dormitorium, opowiadając jej o tym, jacy to ślizgoni są źli i niedobrzy i powinna na nich uważać, ot co! Dlatego też wróćmy do naszego Geralta. Lancasterówna przez tyle lat nauczyła się już, że zielony kolor na szacie świadczył tylko o jednym - o byciu skończonym cwaniakiem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że niestety ta cecha bardzo imponowała Cassandrze. Chciała się tego pozbyć, nauczyć się lubić, coś co jest normalne. Ale to było gorsze niż przeciwstawnie się anoreksji. - Nikt nie zabroni Ci marzyć - odparła surowo, nie zastanawiając się ani minuty dlaczego nieznajoma osoba proponuje jej jakieś wątki wyrwane z 50 twarzy greya. Oj, strasznie to nie pasowało młodej kobiecie. W końcu niestety miała już swoje lata na karku. Za miesiąc kończyła szkołę i trudno będzie się jej pogodzić z tym. Czuła się jakby na dobre przechodziła w inny wiek. Teraz powinna być dojrzała, odpowiedzialna. A czy Cassandra potrafi taka być? Niestety nie! - Na pewno miałeś dobre intencje, Bóg Ci w dzieciach wynagrodzi - zadrwiła, odrzucając długie włosy na jedną stronę barku. - Cassandra - dodała już troszkę milej.
Zaskakujące, że w Hogwarcie jest aż tyle ludzi. Przez swoje jakże długie życie w tej szkole nigdy nie odczuła tego jakoś dotkliwie. W Wielkiej Sali na śniadaniu ledwo się wszyscy mieścili, a mimo wszystko tego nie zauważała. Dopiero dzisiaj, kiedy chciała posiedzieć w jednym ze swoich ulubionych pomieszczeń okazało się, że inni uczniowie wpadli na ten sam pomysł. Gdzie nie wchodziła widziała pojedyncze osoby, parki, grupki czarodziejów śmiejących się, rozmawiających o czymś szeptem czy milczących tak po prostu, obserwując siebie nawzajem. Mnóstwo ludzi... Ale nie mogła na to narzekać! Uwielbiała przebywać z ludźmi szczególnie, kiedy była w centrum ich uwagi. Chciała tak spędzać całe dnie: Na pogaduchach ze znajomymi, albo co lepsze! Na robieniu czegoś szalonego!... Ale co można zrobić szalonego, kiedy idzie się samemu korytarzem?
Późny wieczór, pokoje zapełnione gronem znajomych, a co robił pan Feher o tej porze? Włóczył się po korytarzu, nie zwracając uwagi kompletnie na nic. Jedyne czym się interesował, to była nicość za oknami w które się tak namiętnie wpatrywał. Może miał nadzieję ujrzeć coś, co zaintrygowałoby go i zmusiło do zatrzymania swojego powolnego kroku? Kto wie, co może się zdarzyć? Jego dłonie splecione były za plecami a kroki tak ciche, że gdyby przechodziła obok niego jakaś niewidoma osoba, to jest niemal pewne, iż pozostałby niezauważony. W zasadzie dość często się tak czuł. W dzieciństwie, teraz w szkole... No bo spójrzmy prawdzie w oczy - ten przystojniak nie miał wielu przyjaciół i nie robił aż tak szalonych rzeczy, by każda osoba którą spotka od razu wiedziała z kim ma do czynienia. Od zawsze wolał pozostać spokojny i nie mieć żadnych kłopotów. Nigdy nie dążył do kłótni a wręcz przeciwnie - do zgody i pokoju. No bo po cóż ma się pakować w jakieś konflikty, skoro może pozostawić to innym ludziom, którzy sprawiają wrażenie lubujących się w tych sprawach? Czy nie lepiej jest wyjść z kimś na szklaneczkę ognistej i spokojnie obgadać swoje problemy i niezgodności? Nemere stanął przodem do jednego z okien i uniósł kąciki ust wpatrując się w swoje odbicie. Na zewnątrz było zbyt ciemno, aby móc cokolwiek zobaczyć mimo to chłopak sprawiał wrażenie wyraźnie zaintrygowanego otoczeniem po drugiej stronie odbicia. A może faktycznie tak było? Może rzeczywiście brunet dostrzegł swoimi błękitnymi tęczówkami coś, na co inny człowiek nie zwróciłby uwagi? Któż to wie?
Późny wieczór, dziewczyna przechadzała się korytarzem wręcz nieprzytomna. Oczy miała zamknięte i przysypiała stawiając kolejne, niepewne kroki. Była niewidzialna, a raczej można było tak uznać. Nie słychać było żadnego szelestu, gdy się poruszała, nie dało się ujrzeć jej, ani wyczuć jej obecności nawet jak zaczynała się zbliżać. Zaspana puchonka trzymała w ręce kilka książek, które wyniosła z biblioteki i miała zamiar zabrać do swojego dormitorium. Tak jakoś wyszło, że w czasie lektury przysnęła i obudziła się dopiero teraz. To wyjaśniało fakt, dlaczego takie zombie przemieszcza szkolne korytarze. Nikola nie dostrzegła chłopaka szła przed siebie i dopiero kiedy uderzyła w ‘coś’ i upadła na ziemie upuszczając wszystkie książki opamiętała się. Zamrugała kilkakrotnie i uniosła wzrok spoglądając na krukona, aż ją wmurowało. Uchyliła delikatnie usta chcąc coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobyły się żadne słowa. Na policzkach pojawiły się rumieńce, a ona poczuła jak jej całe ciało zostaje sparaliżowane. Rusz się… rusz się… rusz się… no albo coś powiedz chociaż, no! - Ja… – wyszeptała niewyraźnie i opuściła głowę siadając na kolana i zbierając książki trochę zestresowana i zakłopotana – przepraszam… tak jakby się zagapiłam. – wydukała równie cicho jak przedtem. Chyba nie miała zamiaru mówić głośniej, tak więc chłopak będzie musiał wytężyć swój słuch żeby usłyszeć co dziewczyna ma do powiedzenia.
Stał przed tym oknem całkowicie pogrążony w rozmyślaniach, kiedy nagle coś a raczej KTOŚ na niego wpadł. Zmarszczył brwi i zdezorientowany zwrócił wzrok ku małej osóbce, która w tej chwili klęczała na posadzce zbierając upuszczone książki i szeptała jakieś przeprosiny. W mgnieniu oka doskoczył do puchonki i pomógł jej wstać. Kiedy już jej stopy dotykały posadzki i dziewczyna była w stanie złapać równowagę, zebrał wszystkie książki i posłał jej wyrozumiały uśmiech. - Nie ma sprawy, maleńka. Nic się nie stało. Nie jestem taki mały, aby rozpaść się od jednego, niewielkiego zderzenia. Po za tym.. Jesteś zbyt urocza z tymi rumieńcami, żebym mógł się na Ciebie gniewać. - odparł spokojnie patrząc na nią z góry. Cóż, w końcu różnili się wzrostem o jakieś 37 centymetrów. - Dokąd zmierzasz? Poniosę Ci te książki, bo wyglądasz jakbyś się miała załamać pod tym ciężarem. - mrugnął do niej i złapał mocniej książki, aby ponownie nie upadły na ziemię. Wbił w nią błękitne tęczówki i przyjrzał się dokładnie całej jej postawie. Jej mimice twarzy, ruchach, sposobie stania i innym szczegółom. Często weryfikował zachowania ludzkie, które mogły bardzo dużo powiedzieć, czasem nawet więcej niż słowa. Następną rzeczą którą starał się przestudiować to jej oczy. Zielone, mieniące się jak oczy kota odcieniami szmaragdu, malachitu i ostrokrzewu. Ładne miała oczy, trzeba to było przyznać. Uniósł kąciki ust w nieznacznym uśmiechu i odetchnął głęboko nie spuszczając wzroku z puchonki.
Słysząc jego pierwsze słowa spojrzała na niego zakłopotana. Nawet nie zdążyła się zorientować, a już stała na nogach, a w dłoniach trzymała tylko jedną z książek. No dobrze… Słysząc, że jest urocza naburmuszyła się, a jej mina przypominała małe dziecko, które nie dostało ulubionej zabawki. Nie jestem urocza… Uroczy może być kotek… Pomyślała i po chwili rozluźniła twarzyczkę, wracając do zakłopotania. Wysłała mu delikatny uśmiech i chciała choć trochę opanować emocję, jednak wbrew wszystkiemu nie potrafiła. Czuła jak jej policzki płoną i ujawniają jej uczucia. - Szłam do dormitorium – wyszeptała tym razem głośniej i wyraźniej, więc chłopak mógł ją zrozumieć. – Jest dobrze… często balansuje z tyloma książkami… po prostu się rozkojarzyłam i… no właśnie.- wydukała zakłopotana i zaczesała niesforne kosmyki za ucho. Raczej powinna powiedzieć, że walczy z grawitacją o przetrwanie, no ale cóż. Nie utrzymywała z nim kontaktu wzrokowego, ale nie wyglądało to tak, że spoglądała wszędzie tylko nie na niego. Jej wzrok utknął na jego osobie, jednak nie wychodził wyżej niż na jego usta. Spoglądała na jego usta, tors, ręce, nie spoglądała w oczy. Nie było nawet sekundy, żeby się zapomniała i ich spojrzenia mogły się połączyć. Uważała, że w jej oczach ukryte są jej wszystkie uczucia i osoba, która w nie spojrzy będzie mogła z niej czytać jak z otwartej książki. A tego puchonka nie chciała. Była aktorką, jej mimika twarzy mogła się zmieniać zależnie od jej chęci, potrafiła nabrać ludzi, że jest taka, a nie inna, że jest wszystko w porządku, a ona jest szczęśliwa. Jednak w jej oczach zawsze można było odnaleźć prawdziwe uczucia, nienawiść, mimo iż była dla kogoś miła, smutek, mimo iż była szczęśliwa, miłość, mimo iż nie interesowała się daną osobą.
Zauważając jej naburmuszoną minę, stłumił rozbawiony uśmiech. Kiedy tak na nią patrzył, automatycznie w jego umyśle pojawiała się pięcioletnia, niewinna dziewczynka. To był słodki widok. Opanował mimikę twarzy nie wyrażając rozbawienia które czaiło się wewnątrz i skinął głową rozumiejąc jej wytłumaczenie. - Jak już mówiłem, nic się nie stało. Mimo to skoro już na mnie wpadłaś, to pomogę Ci donieść te książki do dormitorium. - mruknął cicho wpatrując się uważnie w twarz nowej koleżanki. Od razu zwrócił uwagę na jej niechęć do utrzymywania kontaktu wzrokowego. Nie chciał, aby poczuła się niepewnie czy coś w tym stylu, więc odwrócił wzrok od puchonki i wbił jasne tęczówki w to samo miejsce, w które patrzył jakiś czas temu. Wyglądał za okno, chociaż wciąż niemożliwe było, aby zobaczył za nim cokolwiek mimo to, wyglądał na zamyślonego. Zaintrygowanego. Chwilę później wrócił do rzeczywistości przypominając sobie, że tuż obok niego stoi kobieta, która mogła poczuć się zaniedbana. Posłał jej przyjazny, niemal przepraszający uśmiech. - Jak Ci na imię? - zapytał przyglądając się dziewczynie. Ująłby jej dłoń i niczym dżentelmen ucałował jej delikatną skórę - niestety ciężar książek którego nie mógł odłożyć przeszkadzał mu w wykonaniu tej czynności. Jedyne co mógł zrobić, to zmienienie swoich warg w firmowy uśmiech nr 5.
Na jego słowa dziewczyna przytaknęła delikatnym ruchem dłoni i odwróciła wzrok zakłopotana. Miał szczęście, że nie dostrzegła jego rozbawienia, ponieważ gdyby się tak stało ten, jak on to nazwał słodki widok ponownie by się ujawnił, a dziewczyna zaczęłaby się awanturować i starałaby się udowodnić, że wcale nie jest słodka, ani urocza, no! Dostrzegła jego… zawiechę? Tak zawiesił się, albo raczej odpłynął tak jak ona to często robiła. Właśnie w tym momencie dziewczyna miała okazję obejrzeć dokładnie jego twarz, milimetr po milimetrze, analizując każdy szczegół. Miał ciekawą minę… dlatego jakoś tak nie potrafiła oderwać spojrzenia. Również się wyłączyła… Krukon nagle wrócił do rzeczywistości i spojrzał na puchonkę, która zarumieniła się jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle możliwe, wzdrygnęła się i odwróciła głowę na bok ‘podziwiając’ posadzkę, no bo cóż, była taka interesująca, że nie można było jej nie podziwiać! Słysząc jego pytanie dziewczyna powoli podniosła wzrok i zatrzymała się na jego nosie, wyglądała przez tą chwilę tak jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. Jednak w jej głowie kłębiły się całkowicie inne myśli. - Nikola – wyszeptała i uśmiechnęła się nieśmiało prostując kręgosłup. Dopiero teraz się zorientowała, że chłopak to wielkolud… tak jak jej znajomy Japończyk Naoki… Ogromny jak diabli… czuła się taka malutka, taka drobna, że skuliła się delikatnie, jakby obawiała się jakiegoś ataku z jego strony. - Nikola Nightmare – dodała po chwili i nerwowo zaczęła bawić się jednym z kosmyków włosów, okręcała go sobie wokół palca, chcąc się trochę rozluźnić. – A ty to? – spytała i postanowiła na chwilę się odważyć i spojrzeć chłopakowi w oczy. Ciekawiło ją to jaką mają barwę i jak się prezentują… Tak więc przez moment i chłopak mógł skorzystać z tej okazji i zrobić to, na co wcześniej mu nie pozwalała.
Ale przecież panienka Nightmare była urocza! Nie mógł temu zaprzeczyć a nim zawsze kierowała prawda i szczerość. Zauważył jej zakłopotanie a zwracając uwagę na rumieńce które powróciły na jej policzki nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Była taka niewinna.. Przynajmniej tak wyglądała. Wszystko w niej aż emanowało czystością, spokojem.. chociaż niekoniecznie była to prawda. Jak to mówią "cicha woda brzegi rwie", hę? Po raz kolejny złapał mocniej książki aby te nie wylądowały na posadzce, choć chwilę potem wpadł na inny pomysł. Położył książki na ziemi, wziął od niej ten jeden tom który trzymała w swoich drobnych dłoniach po czym ułożył go na niewielkim stosiku. Oparł się o ścianę wkładając ręce do kieszeni. Wbił w nią przenikliwie niebieskie oczy emanujące spokojem i opanowaniem. - Ja nazywam się Nemere Feher. - odpowiedział na jej standardowe pytanie a jego usta wykrzywił delikatny uśmiech. Kiedy Nikola w końcu po raz pierwszy zdecydowała się utrzymać kontakt wzrokowy, nie pozwolił jej spuścić wzroku. W jego niebieskich tęczówkach było coś... Coś takiego, co nie pozwalało odwrócić wzroku. Były niemal hipnotyzujące.. Upajające i uzależniające tak, że chciało się wracać do tego raz po raz. Przestudiował dokładnie kolor jej tęczówek. Oczu. Barwa, wielkość, kształt. Wszystko co było możliwe, ponieważ uwielbiał to. Kontakt wzrokowy który dawał mu satysfakcję z osiągnięcia celu. Znał wiele osób, które nie przepadało za utrzymywaniem kontaktu wzrokowego więc zachowanie Nightmare nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Znał dobrze zachowania ludzkie, nie tylko z autopsji. Również z obserwowań, kiedy siedział sam w ciemni samotności obserwując z zainteresowaniem tych, którzy byli zbyt zajęci aby zwrócić na to uwagę. Stali tak przez dłuższą chwilę w spokoju i ciszy wzajemnie poznając się, pozostając jedynie w kontakcie przez niewinne spojrzenia. On opierał się o ścianę z niesamowitą nonszalancją która była wyczuwalna z kilometra a ona? Skulona, przerażona, nieśmiała, bawiąc się w niepewności kosmykiem swoich czekoladowych włosów. Gdyby ktoś w tej chwili patrzył na nich z pewnej odległości domyślam się, że ta scena skojarzyłaby mu się z zabawą w kotka i myszkę, bądź wilka i królika. Zabawne.. - Powiedz mi droga Niki, co robiłaś o tak późnej porze włócząc się po korytarzach? Teraz jest ten cały stan wyjątkowy, nie pamiętasz? Módlmy się tylko aby nikt nas nie przyłapał na nocnych pogawędkach, bo jeszcze dostalibyśmy szlaban. Wtedy nie byłoby zbyt przyjemnie, nieprawdaż? Wolę raczej swój czas wykorzystać robiąc coś przyjemnego. Ustawianie w kolejności alfabetycznej wszystkie eliksiry na zaczarowanej półeczce w lochach nie jest moim największym marzeniem. Uwierz. Nic przyjemnego, zwłaszcza kiedy stoi nad Twoją głową nauczyciel. - odparł posyłając jej kwaśny uśmiech. Miał nadzieję, że tymi słowami rozluźni trochę atmosferę między nimi, ale jak odbierze to puchonka? To się okaże już za chwilę.
[w nocnych porach tak między drugą a piątą doznaję niesamowitej weny :O xD]
Ja to wiem, ty to wiesz, on to wie, ale Nikola nie chce przyjąć tego do wiadomości. Ona jest pełnoprawną kobietą, kobiety są kuszące, seksowne, a nie urocze i słodkie! Urocze i słodkie w jej mniemaniu mogą być tylko dziewczynki, a ona nie chciała być już dziewczynką. Jednak natury nie oszukasz, nie ważne jak się będzie zachowywała nadal będzie urocza. Próbując zaprzeczyć, stawała się bardziej kochana i słodziutka. Ironia losu, co? Cicha woda brzegi rwie? Może tak, a może nie, żeby się tego dowiedzieć trzeba się przekonać na własnej skórze. Chłopak zabrał jej książkę z ręki i położył na stercie, a ona spojrzała na niego pytająco. Prawdę mówiąc wolała ja trzymać, bo bynajmniej wiedziała co może zrobić z rękoma, a teraz? Czuła się taka trochę nieporadna… Złożyła zatem dłonie i przycisnęła je do klatki piersiowej. Za chwilę pewnie zmieni ich pozycję i ułożenie, ale co tam. Widząc jego przenikliwe spojrzenie odwróciła wzrok zakłopotana. - Nemere… – wyszeptała pod nosem, w ten sposób zapamiętała czyjeś imiona, w tym momencie właśnie na niego spojrzała, chciała po prostu zapamiętać twarz do imienia i tak jakoś wyszło… że nie potrafiła już oderwać spojrzenia. Może i jej zachowanie nie było jakieś wyjątkowe, ale uważała, że jej spojrzenie, a raczej jej uczucia ukryte w jej oczach mogą oglądać tylko osoby, które na to zasłużyły. Jej ręka zmieniła pozycję i zaczęła bawić się kosmykiem jej włosów, druga po chwili dołączyła się, a ona… oderwała od niego wzrok. Mimo że jego spojrzenie było takie przenikliwe, przyciągające, wręcz hipnotyzujące – a na hipnozę to ona wcale, a w cale nie była na nią odporna, nie pozwalało się jej oderwać, to jedno silniejsze uczucie przeważyło o tym, że jednak to zrobiła. Lekki dyskomfort, przez to, że ‘atakował’ ją tak tym spojrzeniem, tak przenikliwie ją analizował, poczuła się naga, zakłopotana, zawstydzona. Nikola nie lubiła być w centrum uwagi… po prostu nie znosiła jak wszyscy się na nią patrzyli, czuła się taka bezradna, taka osaczona... straszne uczucie. Zwłaszcza jak towarzyszy mu szybkie rozkołatane bicie serca, którego pulsacje czuć było w całym ciele i rozpalona twarz. Była BARDZO nieśmiała – na samym początku. Ale jeżeli chłopak poznałby ją lepiej, to nie byłaby ani taka spięta, ani zakłopotana, można nawet powiedzieć, że jej urocza strona nie odstawałaby jej na krok, ale oczywiście bez przesady, nie była też jakąś tak mega przesłodzoną i mega uroczą dziewczynką! Wilk i króliczek? Rozumiem, że Nikola byłaby w tej scenie wilkiem! Jest przecież taka agresywna i… no dobra, może trochę przesadziłam, ale jeżeli w grę wchodzą wilki, to nikomu ich nie odda. Może być kotem, a ona myszką, ale jeżeli chodzi o wilki, to nie ważne jak, nie ważne gdzie, to ONA będzie wilkiem… takim małym, z podkulonym ogonem, któremu nie udało się polowanie, a królik zadowolony stoi i wygląda ze swojej jamy na zakłopotane zwierze. - Co robię? – spytała. No tak, przecież było już późno, dlatego tak gnała do pokoju z tymi wszystkimi książkami. Chciała się tam jak najszybciej znaleźć. Skoro nawet Hogwart nie był do końca bezpieczny, a oni mogą dostać szlaban, za samo przebywanie na korytarzu… Nie chciała sprawiać nikomu kłopotów nie chciała sprawiać kłopotów swojemu domu. Dlatego chciała się tam jak najszybciej znaleźć. – Zasnęłam… – wydukała zakłopotana. Normalnie narkolepsja! Dziewczyna potrafiła zasnąć wszędzie i w każdych warunkach jak była bardzo, bardzo zmęczona. – jak się obudziłam, to była już taka, a nie inna godzina. – powiedziała i zaśmiała się pod nosem. Zwłaszcza słysząc jego kolejne słowa. - Wiesz… może to nie jest zbyt przyjemne, ale razem byłoby na pewno raźniej – powiedziała z uśmiechem i opuściła dłonie. Jedną z nich oparła o biodro, a drugą opuściła luźno. O… pozycja otwarta! Nikola już się nie kuliła nie odwracała speszona wzroku, spoglądała na… jego tors prosto bez zawahania. Rumienić zmalał do minimum, a ona widocznie otworzyła się troszkę bardziej.
(Muszę Cię poinformować, że moja wena wzrasta zazwyczaj z weną towarzysza ;], więc zaczynam się rozkręcać <3)
Raphael szedł korytarzem, patrząc na kamienną posadzkę i zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że jeśli chciał zdążyć na następne zajęcia, powinien iść w przeciwną stronę. Prawdę mówiąc nie miał do tego wszystkiego głowy, nie teraz, kiedy wszystko stało się jeszcze bardziej zagmatwane niż kiedykolwiek. Przecież Raphael nigdy nie traktował życia serio, nigdy więc nie cierpiał dłużej niż dwie, trzy noce, bo zaraz ogarniał go zachwyt nad cudem istnienia, zauważał nowe, fascynujące drobiazgi, które miały w sobie jakiś pierwiastek piękna... Jednak tym razem miał wrażenie, że rzeczywistość go dopadła, ucapiła mocno, wczepiła się w niego pazurami i nie miała zamiaru puścić, jakby wetując sobie za te wszystkie lata, kiedy nie mogła dorwać rozmarzonego Francuza, który znajdował azyl we własnej wyobraźni, własnej twórczości. Miał poczucie, że jego życie do tej pory przypominało jedwabną niteczkę, która ni stąd, ni zowąd zaczęła się gmatwać, na której powstały niemożliwe do rozplątania supełki. Był rozpaczliwie bezradny, można powiedzieć, że był doskonałym teoretykiem życia, ale nie miał pojęcia o praktyce. A teraz wszystko stało się tak prawdziwe, jak tylko być mogło. Dręczyła go sprawa Gigi, jej prośby o drugą szansę, dręczył go ten głupi wybryk z Mattie (bo inaczej nie potrafił tego nazwać). Niby mu wybaczyła, ale był pewien, że nigdy mu tego nie zapomni, że nigdy nie będzie jak dawniej, bo takich rzeczy nie da się po prostu wykreślić z pamięci. Wiedział, że koniec z niewinnymi uściskami, z tą bliskością, z którą przecież było im dobrze. Tillie nie będzie mu ufać, niepewna, czy znowu nie zrobi czegoś tak głupiego. Miał wyrzuty sumienia- gdyby nie on... być może Kai i Mathilde znów byliby razem, może to wszystko potoczyłoby się inaczej, a jego przyjaciółka znów byłaby szczęśliwa. Jeden impuls. Jedna chwila braku opanowania. Jeden moment, kiedy potrzeba bliskości odebrała mu zdolność oceniania tego, co właściwe i niewłaściwe. Prawie wpadł na jakąś zbroję, próbując określić, co właściwie czuje. Miał się spotkać z Grace i sam nie wiedział, czy bardziej go ta wizja przeraża, smuci czy cieszy. Tęsknił za nią. Za delikatnym zapachem jej włosów, za piegami rozsianymi po całej jej buzi, promiennym uśmiechem, ostrym podbródkiem i dużymi oczami. Za jej paplaniną, pewnością siebie i słodyczą pocałunku. Samo wspomnienie przyprawiło go o dreszcz i bolesny skurcz serca. Czy potrafił jej zaufać? Czy to w ogóle miało sens? Czy nie zostanie znów oszukany, wykorzystany, wyśmiany...? Nie wiedział. Chciał zapalić, ale trwały lekcje, poza tym był na korytarzu szkolnym. Potarł nerwowo palcami o siebie, mając wrażenie, że w powietrzu unosi się zapach ciepłej skóry Gigi. Przypomniał sobie rozkoszny ciężar jej głowy na swoim ramieniu, taniec, elektryzujące zetknięcie ich warg... nigdy dotąd bliskość kobiety nie wprawiała go w taką euforię. I nigdy dotąd jej brak nie był tak bolesny.
Ale Mathilde naprawdę nie chciała chować urazy gdzieś w kieszeni, żeby wszystko zniszczyć. Kai właśnie taki był. Pojawiał się w nieodpowiednich momentach i stawiał tylko żądania. Był jak dziecko zagubione we mgle, które uważało, że choć świat jest trudny to mu leży u stóp. Nikt im nie obiecał, że na zawsze będą razem... Nikt im tego nie obiecał. Szkoda... Gdyby był taki ktoś, Mattie już dawno by go odwiedziła z koszem pretensji. Tak. To byłaby na pewno ta wizyta, którą wykonałaby zaraz po opuszczeniu dachu. Ale świat był okrutniejszy. Na tyle okrutny, że musiała to sobie wszystko ułożyć. Napisała do Kaiego. Spróbowała wybadać jego grunt emocjonalny, ale kiedy spotkała się z odrzuceniem, zrozumiała, że to może rzeczywiście koniec. Ich koniec... Może dlatego tak szybko zebrała się z łóżka, aby pozbierać jego rzeczy z domu i odesłać je do mieszkania, w którym podobno mieszkał. Zabawne, że nie miała nawet siły, by sprawdzić czy to właściwy adres. A przecież powinna. Była tam przecież miotła kapitana ich drużyny i jeśli wpadła w niepowołane ręce to Kai by miał prawdziwy powód by obdarzyć ją zdrową nienawiścią. Ale biedna Tillie nie miała w sobie tyle odwagi, by wszystko zweryfikować. Może jej małe serce opętała obawa, że gdyby dowiedziała się, iż on naprawdę tam jest poszłaby się z nim zobaczyć. A Mathilde miała kilka problemów. Bała się stanąć przed nim i jego chłodnym, pogardliwym spojrzeniem. Bała się, że znów będzie pijany... Że powie kilka słów za dużo. Zranią siebie dwa razy bardziej. I choć właściwie wszystkiego czego wtedy będzie chciała to przytulenie się do niego spotka ją zimny mur... Którego nie da się zburzyć. On tam po prostu jest... Rozstanie. Rozstanie rozstaniem, ale Tillie nie wybierała się już do Red Rock. To tu kupiono dom, to tu pokładziono wszelkie nadzieje w nowe życzenie. Czysty grunt, ale już ubrudzony tym co się stało. Villadsen nie rozumiała kiedy... Kiedy zjadła swój mały świat i zastąpiła go czymś tak niewygodnym. A teraz wyszła z Historii Magii. Mówiąc szczerze nie miała pojęcia po co poszła na tą lekcję. W sumie nie chciała zobaczyć tych wszystkich wspomnień, które dotyczyły walk. To było zbyt brutalne, aby jej głowa mogła to spokojnie przetworzyć. A teraz? Teraz jeszcze miała dziwne przeczucie, że to nie koniec tego trudnego dnia. Poluzowała krawat Hufflepuffu, który teraz swobodnie spoczywał na jej szyi. Założyła grzecznie mundurek wczuwając się w bycie uczennicą, lecz nawet ta szata nie potrafiła ukryć jej posępnego humoru. Podobno mundurki ujednolicają, więc nasza Villadsen miała nadzieję, że zmiesza się z tłumem rozesmianych twarzy. Błąd. Kłamstwo. Głupia nadzieja. Nadal o tym wszystkim myślała. I kiedy na horyzoncie zobaczyła Raphaela sama już nie wiedziała czy powinna się zawrócić, czy może przejść obok i zniknąć gdzieś za rogiem. A może po prostu się przywitać? Nie miała pojęcia, ale kiedy sznur uczniów zaczął przepychać się obok niej, musiała iść do przodu. I tym sposobem zatrzymała się przed Puchonem, który miał nie tęgą minę. Nie chciała, żeby ją przepraszał. Nie chciała, aby jej mina sugerowała, że powinien to zrobić. Przywołała na twarz uśmiech. Być może wymuszony, ale nie tyle z powodu jego obecności... To zmęczenia. Nie rozumiała dlaczego to wszystko właśnie tak się potoczyło i tyle. - Wszystko w porządku z Twoim nosem? - Spytała czując, że ostatnio źle się zachowała nie odprowadzając go do Skrzydła Szpitalnego. Złamane serce nie zwalniało ją z bycia troskliwym człowiekiem.
Nie spodziewał się, że ją tu spotka. Czuł się zagubiony i onieśmielony jej bliskością, z którą nie wiedział, co zrobić. Uśmiech Tillie nie był taki jak zwykle, zresztą czego on się spodziewał, po tym koszmarnym faux pas, które popełnił? Powinien się cieszyć, że nie wyminęła go z obojętną miną, chociaż wiedział, że takie zachowanie nie byłoby w stylu Mattie. Chciał ją objąć i przeprosić za to, że okazał się takim idiotą, że wszystko zepsuł przez głupi kaprys, impuls, któremu po prostu nie powinien był ulegać. Nagle zaschło mu w gardle i Raphael poczuł, że nie ma siły na to wszystko. Uśmiechnął się smutno i wzruszył lekko ramionami. - Jest tak samo wielki jak zawsze, to nic takiego, Tillie - powiedział miękko, patrząc jej w oczy. Wcisnął dłonie do kieszeni, walcząc z chęcią zapalenia papierosa i puszczenia wszystkim zmartwień i wątpliwości z dymem. Była zmęczona, Raphael miał wrażenie, że jej wewnętrzny blask jakby przygasł. Nie potrafił jej pocieszyć. Nie potrafił pocieszyć nawet samego siebie. Nie potrafił też znaleźć właściwych słów, a przecież słowa to wszystko, co miał. - Przepraszam cię, Tillie. Wiem, że tego nie chcesz, ale ja potrzebuję... muszę wypowiedzieć to na głos, żeby nabrało mocy. Przepraszam cię za tamto. Chciałbym, żebyś zapomniała o tamtym wieczorze, choć podejrzewam, że to niemożliwe, bo za bardzo namieszało w twoim życiu... - powiedział cicho, unosząc na nią spojrzenie ciemnych, aksamitnych oczu o łagodnym, rozmarzonym wyrazie, które teraz były zaskakująco smutne i pełne rezygnacji. - Nie potrafię zapanować nad własnym życiem, wymyka mi się z rąk, plącze się i gmatwa, a ja wciągam w to jeszcze ciebie... przepraszam, pogubiłem się w tym wszystkim - westchnął, niepewnie kładąc dłoń na ramieniu Mathilde i zaciskając na nim delikatnie długie, ubrudzone atramentem palce o pociętych kartkami opuszkach. Był jak dziecko we mgle, nie potrafił znaleźć właściwej drogi, drogi postępowania- wszystkie wydawały się tak samo kręte i prowadzące donikąd. Pierwszy raz w życiu był tak zagubiony i bezradny i nie wiedział, co z tym zrobić, gdzie szukać pomocy, wsparcia? - Powiedz mi... co u ciebie? Jak Kai? Jak ty? Jak znosisz to wszystko? - zajrzał jej oczy, jakby chciał przejrzeć jej duszę na wylot. Widział jej znużenie i bardzo chciał jej jakoś ulżyć, ale miał poczucie, że jego obecność jeszcze bardziej wszystko komplikuje. A przecież nie miał siły odejść i zostawić jej w spokoju, zwłaszcza że to ona do niego podeszła, zwłaszcza że najzwyczajniej w świecie zależało mu na jej przyjaźni i na jej szczęściu. Czasem myślał, że uda mu się pozbierać te wszystkie okruchy szczęścia i znaleźć dla nich właściwe miejsce... Gigi, Tillie... Może to wszystko w końcu okaże się rozbrajająco proste i szczęśliwe, a oni będą się śmiać ze swoich wątpliwości i dawnych smutków. Może kolejne dni przyniosą jakąś odmianę losu- dla niej, dla niego... dla ich obojga. Odetchnął głęboko i przysunął się bliżej ściany, robiąc więcej miejsca rozgadanej fali uczniów, która ocierała się o nich, uniemożliwiając spokojną rozmowę.
Mathilde nie miała do niego urazy. Absolutnie. Może na początku miała mieszane uczucia. Nadal czuła się jak dziewczyna Kaiego Younga. A jak jeszcze Kai wpadł na dach to w ogóle... Ale kto wie jaka byłaby reakcja naszej Puchoneczki gdyby jej ex się tam wtedy nie znalazł? Może oddałaby Raphaelowi jeden pocałunek, ewentualnie dwa. Potem powiedziała znów coś o perłach i nadal siedzieliby do siebie przytuleni powoli zastanawiając się razem dlaczego to zrobili? A w efekcie zostali już ocenieni, że to co zrobili było złe. Choć żadne z nich nie było w związku czuli się zobowiązani wobec innych osób, którym zabawa ich uczuciami przychodziła z taką łatwością, że aż serce pękało gdy się na to patrzyło gdzieś z boku. Cóż. Nie wszystkiego da się ogarnąć. Nie mniej jednak Mathilde nie czuła do niego żalu. Może przez to, że sama miała wrażenie, że tamten ruch miał swoje miejsce w tym wieczorze i był odpowiedni tylko nieco... Z zaskoczenia? Możliwe. - Daj spokój już. Przynajmniej wiem jak to się całować z popielniczką. Swoją drogą powinieneś rzucić to ustrojstwo. - Zwróciła mu uwagę na ten nieprzyjemny nawyk dotyczący papierosów. Tak. Zdecydowanie powinien je rzucić. Kaiego nie udało się przekonać, ale może ma na Raphaela teraz jakiś wpływ. Chociażby przez poczucie winy. Wskoczyła na parapet kładąc obok torbę. Przyglądała się de Neversowi z tego miejsca i zastanawiała się co jeszcze powinna powiedzieć, by zakończyć ten temat. - Stało się Raph. Jeśli jeszcze raz powiesz, że żałujesz to powiem Ci że będzie mi przykro i zacznę sobie wmawiać, że jestem beznadziejna w całowaniu! Przecież dla Kaiego to musiał być koszmar. - Zaśmiała się odnajdując się w tych swoich dowcipach dość zgrabnie. Od razu poczuła się lepiej. Może nie powinna ciągle się obwiniać. - Kaim się nie przejmuj. Jest jaki jest. Nie mam na niego wpływu. Nie jesteśmy razem. Zapewne nie będziemy. Nie potrafię się nim zaopiekować, bo on tego nie chce, choć ewidentnie potrzebuje. On musi zrozumieć, że nie jest rozwydrzonym dzieckiem, ale dorosłym facetem, który powinien znać swoje granice. - Powiedziała chłodno... Cóż. Czuła, że połowicznie ma racje. W końcu nie ona jedna doszła do tego wniosku. Może czas, żeby zaakceptowała to wszystko takim jakim jest? - Stało się Raph. To już przeszłość. Nie myśl o tym za dużo, bo przypiszesz temu zbyt wielkie znaczenie. To nic innego jak pocałunek. To przecież nie mówi, żebyśmy automatycznie zaczęli randkowac, ani przestali się przyjaźnić. Potrzebuję Cię jako przyjaciela. Nie chcę teraz z nikim być. Po prostu... Chcę się zająć nauką, ogarnięciem domu i zrozumieniem dlaczego to jest takie, a nie inne. Nie mniej jednak nie obwiniaj się. Jesteś cudowny. To wszystko. - Uśmiechnęła się delikatnie mając wrażenie, że rzeczywiście to co mówi ma nareszcie jakiś sens. - Kaiemu odesłałam zabawki, które zostawił w moim domostwie. Wymieniliśmy kilka listów. Nie jest gotowy na mnie patrzeć. Nie jestem gotowa by mu się naprzykrzać. Wszyscy powinniśmy iść do przodu. Uporządkuje wspomnienia. To tylko my. - Puściła do niego oczko i po chwili złożyła usta w linijkę zwilżając je koniuszkiem języka.
Słysząc jej uwagę, Raphael roześmiał się cicho. Wyraźnie mu ulżyło. Skoro Mattie była w stanie żartować, to chyba nie było tak źle, nie spieprzył wszystkiego dokumentnie, prawda? Szansa, że Raphael rzuci palenie była minimalna, mimo całej jego sympatii do Tillie i chęci sprawienia jej przyjemności. Papierosy były dla niego czymś niezbędnym, bez nich nie potrafił tworzyć, nie potrafił odpłynąć. Wpływały dobrze na myślenie. Czasem miał wrażenie, że puszcza z dymem wszystkie złe myśli, wszystko, co go unieszczęśliwia albo trapi. W paleniu było coś niezwykle uspokajającego, pozwalającego na oderwanie się od wszystkiego, skoncentrowanie wyłącznie na unoszącej się smużce dymu. - Obawiam się, że nic z tego, Tillie. Zresztą obiecuję, że to się już nie powtórzy - uśmiechnął się ciepło. - Palenie to moja druga największa namiętność, musisz mi wybaczyć - rozłożył bezradnie ręce. - Och, no dobrze, nie powiem już ani słowa na ten temat. Gdyby nie wszystkie... następstwa i fakt, że po prostu nie powinienem był tego robić, uznałbym, że złapałem pana Boga za nogi - roześmiał się cicho, przypominając sobie, jak delikatne i miłe w dotyku były wargi Mathilde. Samo doznanie było bez dwóch zdań szalenie miłe i gdyby dało się je wyciąć z tła, które stanowiła awantura z Kaim i fakt, że oboje byli zakochani w innych osobach, to należałoby to do naprawdę przyjemnych wspomnień. Zaskoczyło go jej podejście i surowe słowa. Oczywiście, on też tak uważał, ale nie sądził, że Tillie zdobędzie się na taki obiektywizm i dojrzałość w ocenie zachowania Kai'ego. Chciał od siebie dodać, że jest również brutalem, egoistą i chamem, ale odpuścił, wiedząc, że nie ma prawa tak o nim mówić. Tylko Mathilde znała go na tyle dobrze, by oceniać, ale od pierwszego wejrzenia Raphael był dziwnie przekonany, że to nie jest facet dla jego przyjaciółki. I wcale nie chodziło o fakt, że rozwalił mu nos, skąd! - Wiem, wiem... nie chodzi o sam pocałunek, tylko o wszystko, co za sobą pociągnął - westchnął Raphael, po czym uśmiechnął się smutno. - Ty też jesteś cudowna i gdybym nie kochał Grace, próbowałbym cię przekonać, że do siebie pasujemy i że może powinniśmy dać sobie szansę. Ale ja ją kocham, wiesz...? Jak chyba jeszcze nigdy nikogo - wyznał cicho, zagarniając niesforną czuprynę do tyłu, co oczywiście niewiele dało. Milczał przez chwilę. - Pisała do mnie ostatnio. Chce się spotkać. I przeprasza mnie. A ja nie wiem, czy jestem w stanie jej zaufać. Tylko że bez niej nie potrafię funkcjonować - powiedział, patrząc Mattie w oczy, jakby szukał u niej rady i pocieszenia. Raphael różnił się od większości mężczyzn właśnie tym, że nie bał się mówić o swoich uczuciach, był w końcu artystą. - Jeśli tego właśnie chcesz... to dobrze. I wiesz, zawsze możesz na mnie liczyć, kiedy tylko będziesz potrzebowała wsparcia albo pary uszu, które cię wysłuchają - powiedział pół żartem, pół serio. Miał nadzieję, że teraz rzeczywiście będzie lepiej. Że optymistyczne słowa Mathilde nie są wyłącznie słowami, ale prawdą.
Mathilde straciła już Kaiego. Nie potrzebowała teraz jeszcze na własne życzenie pozbyć się przyjaciela. W imię czego miałaby to zrobić? Bo jest czysta jak łza? Nie była czysta jak łza. Popełniała mnóstwo błędów, które ją sporo kosztowały. Teraz dopiero zauważała jaki rachunek wystawił jej los. Miała trochę tego dość, ale patrząc na Raphaela zdała sobie sprawę, że nie powinna na niego zrzucać ciężaru swojego życia, swoich błędów. Pewne rzeczy po prostu się dzieją. Kto wie, może kiedyś los każe im do tego wrócić i będą żałować, że nie załagodzili wspomnienia o tamtym wieczorze... Kto wie. - Przyszłabym tam jeszcze raz gdybyś mnie potrzebował Raph. - Tu przyłożyła dłoń do jego ramienia uśmiechając się pokrzepiająco. Z pewnością nie ma złych czy kłamliwych intencji. To wszystko to była ona. - Po prostu tego nie żałuj. Stało się Raphael. Tak jak powiedziałam... Kai musi dorosnąć do niektórych spraw. Najwidoczniej niektóre rzeczy muszą mieć swój wielki koniec. Nie traćmy teraz tego, bo on tam przyszedł. Trudno. Po prostu trudno. Musi się nauczyć żyć z tym, że pewne rzeczy się dzieją w teraźniejszości i nie czekają aż Kai Alexander Young poświęci im swoją uwagę. - Mruknęła bardzo niezadowolona z faktu, że właśnie tak musiało być. Że Kai nie chciał zaakceptować faktu, że gdy siedzi na tyłku i się obwinia, albo zalewa mózg alkoholem to na świecie nie przybywa jednorożców czy innego dobra, ale wszystko brnie dalej. Czarodzieje nie umieją zatrzymywać czasu. Tylko tyle sobie uświadomiła. Może i dobrze, że potrafiła do tego dojść. - Faktycznie jest mi przykro, że w ten sposób to wszystko się rozegrało... I było i w sumie jest mi bardzo smutno, ale... Ale jest za późno na to, żeby cofnąć czas, a nie mam siły za nim biegać. Nie chcę być tą, z którą będzie z litości. Nie chcę sztucznego związku. A jeśli u Ciebie Grace wyraziła chęć spotkania i chce to ułożyć to powinieneś dać jej szanse. To może być tylko jeden wasz moment. Nie powinieneś jej tego żałować. Życie jest zbyt krótkie, aby zamykać się w kręgu nienawiści. - Poradziła mu czując, że rzeczywiście jej serce wypełnia się charakterystycznym ciepłem, gdy uszczęśliwiała kolejną osobę. To takie spełnienie, że robisz coś dobrego i nikt nie może już w to ingerować. Uśmiechnęła się odrobinę szerzej puszczając jego ramię. W tym momencie po prostu wyrzuciła z siebie całe zło. Choć nie była pewna jutra, to nie zmieniało to faktu, że ono nadejdzie. Może nie będzie tak jakby to sobie wymarzyła, ale też nie ma w tym zła. Jest nadzieja... Że będzie dobrze.
Nie, oni nie mogli siebie stracić. Raphael nie wierzył w przypadki- może nie był fatalistą, ale do pewnego stopnia żył w przeświadczeniu, że niektórzy ludzie po prosto MUSZĄ się spotkać, bo mają ważną rolę do odegrania w życiu tej drugiej osoby. Wierzył, że tak właśnie jest w wypadku jego i Mattie- przecież spotkali się tu, w Hogwacie, w Wielkiej Brytanii, mimo że on pochodził z Paryża, a ona z Kopenhagi. Rozumieli się tak dobrze, jakby ich mózgi łączyła jakaś cieniutka niteczka, po której myśli biegły bez najmniejszych przeszkód. Nie chciał jej stracić. I najwyraźniej jej też zależało na kontynuowaniu ich znajomości. Uśmiechnął się łagodnie i pogłaskał ją po ramieniu, jakoś nie mogąc się zdobyć na nic więcej. Bał się przekroczyć kolejnej granicy, w dodatku po tak krótkim czasie. Powiedział tylko jedno słowo dziękuję. Ważył przez chwilę słowa, co nie zdarzało się mu zbyt często. Zwykle działał pod wpływem impulsu, chwili, ale tym razem wolał być ostrożny. - Chciałbym, żebyś znalazła kogoś właściwego. Kogoś, którego dusza przylgnęłaby doskonale do twojej i wypełniła wszystkie wgłębienia w jej powierzchni, a twoja wtuliłaby się w jego, tworząc jedną całość... Trudno znaleźć kogoś takiego, ale wiem, że nie jest to niemożliwością - powiedział łagodnie, mając ochotę ją objąć, ale jakoś się przed tym powstrzymując. Lekkim gestem odgarnął włosy z jej buzi, po czym uśmiechnął się kojąco, odzyskując zwykły pogodny spokój. Jeśli Tillie nie miała mu za złe i nie rozpaczała po rozstaniu z Kaim, a podeszła do tego zdroworozsądkowo, to sytuacja była znacznie lepsza niż się spodziewał. - Tillie, nie ma faceta, który nie chciałby z tobą być. Jesteś śliczna i czarująca i nie musisz walczyć o kogoś, kto nie potrafi cię docenić. Niech on o ciebie walczy, a nie czeka, aż podasz mu się sama na talerzu i jeszcze życzysz smacznego - powiedział poważnie, kiwając głową, jakby dla potwierdzenia słuszności swoich słów. - A co do mnie i Grace... myślę, że masz rację. Wiem, że masz. Tylko to nie takie proste. Uwierzyć, że tym razem naprawdę chodzi o mnie, a nie o zakład. Wiesz, zawsze sądziłem, że zdecydowanie bardziej pociągają mnie dziewczyny podobne do ciebie - mruknął z lekkim uśmiechem. - A tymczasem... tymczasem Gigi jest absolutnym zaprzeczeniem wszystkiego, co do tej pory uważałem za pasujące do mnie, odpowiadające moim upodobaniom... to takie dziwne, kiedy nagle wszystkie wyobrażenia o tobie samej okazują się nieprawdą - zadumał się, opierając plecami o chłodną ścianę i wbijając wzrok w nieokreślony punkt w przestrzeni. To dziwne, jak bardzo chciał mówić o Grace. Może nie powinien był opowiadać tego wszystkiego Mathilde, ale jeśli nie jej, to komu? Elliottowi? Elliott był jego najlepszym przyjacielem, ale zupełnie nie rozeznawał się w subtelnościach relacji męsko-damskich i związanych z nimi komplikacji.
Życie nie bywało sprawiedliwe. Choć Mathilde miała dobre serce i chciała każdemu pomóc, to odnosiła wrażenie, że czasem jest dla niej po prostu za późno. To ostatni wieczór sprawił, że doszła do wniosku, że nie powinna chować urazy do Raphaela. Ostatni wieczór, który spędziła przy pianinie oglądając stare zdjęcia. Była szczęśliwa z Kaim, ale może to już przeszłość? Kto wie jakie fotografie będą czekać na nią w samotny wieczór przy kieliszku wina. Może to będzie ktoś zupełnie inny od Kaia uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby wygrał maskotkę w mugolskim konkursie? To wszystko było do wzięcia. Tillie chciała się wznieść powyżej chmur, żeby zobaczyć chociaż drogowskaz czy zawsze ktoś przy niej będzie. Była odważna na tyle, aby powiedzieć, że nie boi się ciemności, lecz jeśli chodziło o lęki to najgorzej się bała, że zostanie sama... Nie będzie nikogo i co wtedy? Z trudem przełknęła ślinę zastanawiając się przez chwilę czy gdy będzie sama to wszystko się skończy. Czy taka samotność to dobre miejsce na to, by znów przebaczyć i przeprosić za swoje błędy. Przygryzła dolną wargę z niepokojem przymrużając również oczęta. Może przez tą chwilę straciła kilka raphaelowych słów, których zwykle słuchała z takim skupieniem. Wszak była zakochana w jego sposobie mówienia, opisywania wszystkiego. A kiedy był już zmartwiony jak teraz to zawsze na jego twarzy wymalowywało się takie współczucie dla drugiej osoby, że aż chciałeś zeskoczyć z tego parapetu, żeby mu zaproponować wspólny spacer do Miodowego Królestwa. Tillie zapewne by to zrobiła gdyby nie fakt, że czekało ją jeszcze kilka lekcji, na których dziś zamierzała się pojawić. Zaliczyć sprawdziany i jeszcze poczytać w bibliotece kilka rzeczy z Historii Magii. Musiała czymś zająć czas, bo oprócz siedzenia w domu nie zostało jej nic. Uśmiechnęła się smutno i zastanowieniem. Raphael zasługiwał na miłość, niezależnie od tego jakie obawy mu towarzyszyły. - Jeśli Grace Cię skrzywdzi to okaże się po prostu głupią jędzą bez uczuć. Uwierz mi, że ludzi bez uczuć najlepiej poznać po oczach. W nich zazwyczaj się czai cały misterny plan. Choć myślę, że ona to powinna najpierw Cię przeprosić... A przeprosiny powinny trwać do końca świata! - Zarządziła głosem nieznoszącym sprzeciwu. No przecież miała rację! Wszak kto inny jak nie ona - Mathilde Villadsen, dziewczyna, która dla Raphaelowej wybranki z chęcią zaprojektuje suknie ślubną i sprawdzi czy wszystko pasuje! - Mną się nie przejmuj, to tylko ja. Chciałam zostać tutaj i dokończyć studia, ale może powinnam wrócić po Mistrzostwach do Kopenhagi i pomóc mamie w prowadzeniu firmy, wszak jest projektantką. Coś z sobą zrobię, potem zaplanuję czas, żeby odwiedzić Cię w Paryżu. - Rozmarzyła się przez moment widząc się w jednym z tych miejsc, gdzie doskonale widać panoramę pięknego miasta, które dla Tillie stanowiło świątynie. - Poza tym zostało mi jeszcze dużo czasu, żeby to wszystko zaplanować. - Tutaj mrugnęła do niego uśmiechając się nieco śmielej. - Takie dziewczyny jak ja? Raph pamiętaj, że całe życie szukamy swojego zaprzeczenia by idealnie wyczuć swoje słabości i wypełnić. - Rzeczywiście tak było, wystarczyło spojrzeć na nią i na Younga. Daleko nie trzeba było szukać!
Wrażliwość rzadko jest nagradzana. Mimo że większość ludzi uważa ją za coś dobrego, ba, pożądanego, to na uznaniu zazwyczaj się kończy. To ci bezduszni, nieliczący się z nikim i niczym, gruboskórni i prozaiczni mają się najlepiej - nie dręczą ich wyrzuty sumienia, wątpliwości ani nieuzasadniona niczym tęsknota. Bywają rozpaczliwie krótkowzroczni i ograniczeni, ale za to spokojni i szczęśliwi. Raphael ostatnio prawie w ogóle nie spał. Właściwie nigdy nie przywiązywał specjalnej wagi do snu, ale jeśli miał do wyboru spędzić noc na pisaniu i rano przypominać lunatyka lub darować sobie pisanie i raz w życiu porządnie się wyspać, zawsze wybierał to pierwsze. Z tym że ostatnio bezsenność nie była spowodowana wyłącznie koniecznością tworzenia. Większość nocy spędzał, siedząc na parapecie dormitorium i wyglądając przez okno. Obserwował gwiazdy, które niezmiennie przypominały mu o Grace. Tęsknił za nią. Brakowało mu jej roziskrzonych oczu, ciepłych ust i rudych włosów, które spływały miękką falą na jej ramiona albo łaskotały go w nos, kiedy tańczyli. Miękkości ciała i delikatnego zapachu perfum, które odbierały mu klarowność myślenia. Chciał przyciągnąć ją do siebie, zachłannie pocałować w usta, mieć ją całą dla siebie, oddychać jej zapachem, sycić się jej ciepłem. Być. Blisko. Na wyciągnięcie ramion. Zazwyczaj Raphael potrafił być sam, czasami po prostu nie dostrzegał ludzi, pogrążony we własnych rozmyślaniach, zajęty tworzeniem kolejnej historii. Ale ostatnio coś się zmieniło, Gigi ściągnęła go na ziemię, nie pozwalała się oderwać od rzeczywistości, nie w takim stopniu, jak zazwyczaj. I dlatego potrzebował prawdziwych przyjaciół, prawdziwej bliskości. Dlatego potrzebował Tillie. Miał poczucie, że znalazł się w zupełnie innym świecie, świecie, którego reguł nie tworzy, nie rozumie. Potrzebował kogoś, kto wskaże mu drogę, poprowadzi, a jeśli nawet nie, to będzie trzymał za rękę i nie pozwoli się zgubić w plątaninie ścieżek i myśli. - Nie wiem, co czai się w oczach Grace, Tillie. Ja sam mam na nich łuski, jestem ślepy, a serce okłamuje samo siebie, sycąc się jakąś irracjonalną nadzieją. Nie mogę wierzyć ani swoim oczom, ani swojemu sercu. Mogę wierzyć tylko jej, która już raz mnie oszukała... Ale wiesz, ona ma w oczach radość, niczym niepohamowaną radość życia, nie sądziłem, że iskry mogą być niebieskie, ale tak właśnie jest. W spojrzeniu ma błękitne iskierki, które rozświetlają całą twarz. Mon Dieu, tak bardzo bym chciał, by była to jedna z historii, które zostawiają na twarzy uśmiech, a nie łzy...- westchnął cicho, po czym uśmiechnął się do Mattie. Niezwykłe, jak bardzo mu pomogła kilkoma zdaniami, jak zdołała uciszyć szalejące w nim uczucia, wątpliwości... - Och, Tillie, jak mam się tobą nie przejmować? - spytał prawie z irytacją, unosząc ciemne brwi i splatając ramiona na piersi. - Paryż? C'est magnifique, ale nie musisz go uwzględniać w planach. Nie rób planów, Tillie, bo to zabija całą radość z życia, z poddawania się jego łagodnemu falowaniu, niesie tylko rozczarowania, kiedy los decyduje inaczej i nie pozwala ci osiągnąć celu. Dążenia lepiej zawieszać w przestrzeni, byś mogła je złapać, kiedy przyjdzie na to właściwy czas. Nie określony. Ale właściwy - powiedział łagodnie. Och, on nigdy nie planował. Nie czuł takiej potrzeby. Życie było jak morze, które wraz z przypływem wyrzucało na brzeg fascynujące drobiazgi, których nigdy się nie spodziewał. Walka z przypływem nie miała przecież sensu, warunkowały go fazy księżyca, więc Raphael po prostu czerpał z biegu zdarzeń to, co piękne, a starał się pomijać to, co niepożądane. Do tej pory właśnie to czyniło go szczęśliwym. - Tak, takie dziewczyny, jak ty. Ulotne, delikatne, mające w sobie poezję... Gigi jej nie ma, ona jest czystą radością, euforią, żywiołem, którego nie umiem opanować. Napiszę dla ciebie historię. O seledynowej wróżce, która mieszkała w kwiecie hibiskusa i latała na kolibrze - powiedział znienacka. Czasem trudno było powiedzieć, skąd brały się niektóre pomysły Raphaela, jakimi ścieżkami biegły jego myśli, ale to chyba stanowiło o jego uroku, prawda?
Skłamałabym gdybym powiedziała, że Mattie też nie spała... Nie traciła nocy. Wolała spać i uciec od problemów, choć gdzieś w nocy ganiały ją koszmary. Budziła się sama, dłonią szukała po drugiej stronie łóżka Kaiego do którego zwykle przytulała się gdy się bała jeżeli ówcześniej poprosiła go, żeby z nią został. Ale teraz napotykała tylko zimne prześcieradło, co wcale nie zachęcało do tego, by wesoło korzystać życia. Wtedy zwykle zbiegła po schodach na dół do kuchni, gdzie zapalała ulubioną lampkę i szukała herbaty, której mogła się napić i na chwilę zająć myśli tym, kiedy ją zaparzyła. Choć był to problem drugorzędny to jednak przez zamroczony umysł potrafiła się tym zainteresować na kilka minut. A potem wracała spać, zwykle w jej organizmie krążyły już jakieś leki nasenne by wytrwać do rana. Nie mogła jeszcze zarywać kolejnych nocy wgrywając sobie tematy, że coś krąży w domu, albo dzieje się coś więcej gdzie właściwie nic nie było. Takie tam oczywiste rzeczy, które dzieją się gdy człowiek sam jest w domu. Różne rzeczy wtedy nawiedzają umysł, najlepiej je powstrzymać, pozbyć się ich. Wszak umysł trzeba opanować. Tak zatem wyglądały jej noce. Tylko tak... Nie komplikowała spraw nad tym, aby poświęcać się rozmyślaniom jak przypadkiem wpaść na Kaiego, raczej nauczyła się wytyczać sobie ścieżki jak go omijać. Była w tym mistrzem, gdyż znała jego plan na pamięć, a na zajęcia, które mieli razem nie przychodziła. Zabawne, trudne? Dziecinne? Kogo to właściwie obchodzi. Do pewnych spraw trzeba dorosnąć, zaakceptować je takimi jakimi są. I wyjątkowość miała tu najmniej do powiedzenia. Bo choć Raphael twierdził, że jest w niej coś artystycznego, to ona w to szczerze zwątpiła skoro tymczasowo nie mogła nawet myśleć nowego wzoru na sweterek, który miała zrobić sobie na zimę. Nasza zdolna Mathilde... - Być może nie powinnam tego planować, racja. Nie mniej jednak zawsze trzeba mieć w kieszeni jakiś szkic, pomysł! - Tak sobie przypomniała na wypadek gdyby próbowała o tym zapomnieć przy szyciu kolejnej kreacji. Bez planu i wymiarów modelki nie mogła nic zrobić. Takie tam ciężkie życie artysty. - Doceniasz ją. To dobrze. To znaczy, że pomimo tego co się stało jeszcze ją znasz i potrafisz kochać, a to bardzo wiele znaczy jeśli chodzi o tego typu relacje. Czasem trzeba kilka razy się sparzyć, ale nie po to, aby nabrać doświadczenia, ale przyzwyczaić się do temperatury. Spróbuj. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. - Powiedziała cicho z drobnym uśmiechem, który przemknął jak kot przez szmaragdowe oczy. Potrafiła dawać ludziom nadzieję, a śmiech potrafił poprawić humor... Tak jakby oprócz tego, że została czarodziejką dostała jeszcze dwa dodatkowe dary, które zanikały u ludzi w dzisiejszych czasach. - Och, koniecznie napisz. Już kupiłam specjalny notatnik, do którego wklejam opowiadania, które mi czasem serwujesz! Te o perłach też sobie zapisałam! - Przypomniała sobie, że faktycznie poświęciła cały wieczór na scalenie historii, którą oboje stworzyli na dachu. I nie robiła tego, aby kiedyś zarobić miliony galeonów na Raphaelowym nazwisku, które niewątpliwie będzie sławne! Robiła to dla siebie, aby nie zapomnieć tak cudownych i kojących słów wskazujące na to, że jest lepszy świat.
Raphael niestety należał do tej drugiej grupy - ludzi, którzy ze zmartwienia nie mogli ani spać, ani jeść, dręczeni jakimiś koszmarami, wewnętrznymi głosami, które nie chciały umilknąć nawet na chwilę, by pozwolić nieszczęśnikowi zapaść się w kojącą nieświadomość, w sen, który leczył ciało i duszę. Jedyne, co wydawało się w jego sytuacji pocieszające to fakt, że mieszkał w dormitorium. Słysząc spokojne oddechy swoich współlokatorów, Raphael czuł swego rodzaju ulgę. Było w tym coś kojącego, choć de Nevers nie potrafił dokładnie powiedzieć, z czego to wynikało. W końcu zasypiał, leżąc na wznak, podłożywszy ręce pod głowę, nie przejmując się faktem, że szybko marzły. Lubił, kiedy włoski na przedramionach stawały dęba, chociaż zmarznięte stopy były najgorszą rzeczą na świecie. Ot, takie dziwactwo. Nie, w unikaniu Kaiego nie było nic dziwnego ani dziecinnego. To właściwie najrozsądniejsze, co mogła w tej sytuacji zrobić, skoro nie chcieli sobie dać drugiej szansy, nie teraz. Unikanie bólu, który nie jest konieczny, który nic nie wnosi, który nic nie daje, jest czymś zupełnie naturalnym, wręcz zdrowym. Raphael też nie dążył do spotkania z Grace, wiedząc, że sam jej widok rozkrwawiłby mu serce. Teraz co prawda miało się to zmienić, ale tylko dlatego, że podjęli taką decyzję, że chcieli spróbować rozplątać to, co Gigi namotała. Jest zasadnicza różnica między byciem człowiekiem kreatywnym, a twórczym. Kreatywnym można być na zawołanie, pstryknięcie palców, ale twórca, prawdziwy artysta jest jednocześnie niewolnikiem swojej duszy. A jeśli Tillie była nieszczęśliwa, jeśli nie osiągnęła wewnętrznej harmonii, a wręcz przeciwnie - jej spokój ducha został zniszczony, jeśli spała sama, budziła się sama i czuła niekompletna, to nie mogła tworzyć. Byłoby to po prostu niemożliwością. - Na szkice mogę się ostatecznie zgodzić - zezwolił łaskawie Raphael, rozumiejąc, że nie wszyscy mają taką lekkość bytu jak on, że Mattie może potrzebować jakiegoś punktu zaczepienia, oparcia. Chyba właśnie to tak w niej uwielbiał. Była urocza i dobra, miała w sobie tyle światła, że Raphael przez samo przebywanie z nią czuł się jakby bliższy osiągnięcia wewnętrznej harmonii. Wszystko stawało się prostsze, jaśniejsze i bardziej niewinne. Naprawdę uważał, że Tillie jest jakimś wcieleniem bajkowej wróżki, dobrej wróżki, która małym księżniczkom rozdaje zalety, obdarza je szczęściem, rozumem, urodą, dobrym sercem... Uśmiechnął się do niej serdecznie i na chwilę przytulił do siebie. Zbierała jego opowiadania? Poczuł ciepło rozlewające się gdzieś w okolicach serca, po czym delikatnym gestem przeczesał jej perłowe włosy i odsunął ją od siebie, bojąc się, że ta chwila bliskości znów będzie miała jakieś przykre dla nich obojga konsekwencje. W tej chwili zdał sobie sprawę, że musi biec na zielarstwo- nauczycielka nie przepadała za nim, bo często robił głupstwa wynikające z jego notorycznego roztargnienia. - Dziękuję, Tillie. Pisz do mnie albo wybierzmy się dokądś któregoś dnia. I wiesz. Zawsze możesz do mnie wpaść. Albo ja do ciebie. Gdybyś tylko chciała i potrzebowała. Bądź dzielna, wróżko -poprosił po chwili milczenia, po czym delikatnie ścisnął jej drobną rączkę i posłał jej ostatni uśmiech. Chwilę potem Mattie mogła już tylko widzieć jego niesforną czuprynę górującą nad głowami innych uczniów.
Cara biegła szybko przez korytarz, trzymając książki. Znowu zaspała na lekcje! Na szczęście, mało osób przebywało na korytarzach. Przynajmniej dzisiaj nie musiała urządzać sobie toru przeszkód. W ciągu paru dni zaspała na lekcje już trzy razy... W następnym tygodniu miała występować w filharmonii i do późna ćwiczyła grę na skrzypcach. Koleżankom dzielącym pokój z Rachmann to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - błagały ją po każdym skończonym utworze, żeby zagrała coś jeszcze. Na wspomnienie o tym, na jej bladej, niewyspanej buzi pojawił się uśmiech.
Nagle w pewnym momencie z jej rąk wypadły wszystkie książki oraz notes z notatkami. Kartki poleciały we wszystkie strony, a Cara klnąc pod nosem zbierała je nerwowo. Włożyła wszystko do zeszytu i zaczęła podnosić podręczniki. Jednego brakowało! Na szczęście, obserwatorem tej niezręcznej sytuacji był jedynie Puchon, stojący gdzieś dalej i przyglądający się z widocznym rozbawieniem. Cara jednak nie zwróciła na niego uwagi. Łzy napłynęły jej do oczu i zaczęła badać wzrokiem cały korytarz- nigdzie go nie było. - No gdzie on jest! - Wykrzyczała, szlochając i podniosła stojący stolik, nakryty obrusem. Tam również nie było książki. Jak się mama dowie, że zgubiła tak drogą i nową książkę to ją zabije!
Co za głupi dzień. Było za zimno, zbyt wietrznie, za bardzo padało, wskutek czego latanie odpadało. Dobra, nie oszukujmy się, można byłoby polatać, nawet pewnie nie miałby większych oporów, gdyby nie fakt, że już ostatnio jedną złamał. No, a w sumie ta nowa, obecna jest tak naprawdę prezentem na święta. Jak dobrze, że choć dziadkowie o nim pamiętali. To nie tak, że rodzicielka zapomniała – po prostu nie podzielała jego pasji, a zwłaszcza po ostatnim wypadku. Tak więc, zły, wkurzony, na cały świat, przechadzał się bez celu po Hogwarcie. Zły, bo nie mógł sobie polatać, zamek był już w sumie pusty, a on musiał tu siedzieć. Wspaniale. Bo ktoś tu miał problem, żeby został u dziadków parę dni dłużej i wrócił jak reszta uczniów. Nie, no to przecież byłaby obraza majestatu. No, ale wszystko miało swoje plusy. Przynajmniej miał mnóstwo czasu, żeby wykręcić jakiś „numer” swoim kolegom z dormitorium, w ramach zemsty i prezentu na gwiazdkę. Tak, już nawet wiedział, jak jednego ukarać. Tak się złożyło nieszczęśliwe, że niemiłosiernie się pożarli przed samymi świętami. Poszło oczywiście o znajomość zaklęć. Cóż, chłopak będzie miał okazję sprawdzić swoje umiejętności w praktyce. Uśmiech nie znikał z jego twarzy. Wręcz przeciwnie, bardziej się rozszerzył, bowiem zobaczył człowieka. CZŁOWIEKA! I NIE NAUCZYCIELA, ALBO INNEGO PRACOWNIKA! CZŁOWIEKA! Ucznia. Zatem nie był tu sam. Niestety ów człowiek, konkretnie dziewczyna, gdzieś się spieszył. No i nie należał, a właściwie należała, do świetnego grona osób nie potykających się w biegu o własne nogi. - Tu jestem. – powiedział, podchodząc do dziewczyny, w rękach trzymając kilka zeszytów, należących do tej panny. Widać, coś zgubiła. I to cennego, sądząc po łzach. Swoją drogą, dziwna była. Znaczy jego zdaniem, bo kto normalny ryje przez święta, zamiast odpoczywać? On sam to lubił, ale bez przesady. W końcu we wszystkim trzeba znać umiar. -Ale pewnie nie mnie szukałaś. Mniejsza z tym. Jesteś cała? – spytał, uśmiechając się do niej ciepło. Naprawdę, nie chciał, żeby płakała. Wręcz odczuwał wewnętrzny przymus, żeby jakoś temu zaradzić. No przecież nikt nie może być smutny w święta. Taka hipokryzja..
Nauka i skrzypce były całym życiem dziewczyny. Kochała grać na tym instrumencie i czytać o zastosowaniach eliksirów do późnej nocy! Wiele osób dziwiło jej zachowanie i podejście do nauki, no ale nie od dziś wiadomo, że Cara do normalnych raczej nie należy. Już kilka dni temu Profesor wybaczył jej spóźnienie, ale zaznaczył przy tym, że to ostatni raz! Ha, jak widać nie ostatni! Cara była bardzo żywiołową osobą, która zawsze stawia na swoim. Nie ma w Hogwarcie takiego nauczyciela, do którego by nie pyskowała. W tym roku chciała pokazać się z tej lepszej strony. Niestety przez ciągłe spóźnianie raczej nie będzie w oczach nauczycieli wzorem.
Puchon, którego wcześniej ignorowała, odezwał się do niej. Natychmiast na niego spojrzała i chciała go zripostować, ale zauważyła, że w rękach trzymał jej podręcznik i parę zeszytów. Nerwowo spojrzała na swój "zbiór" i dopiero teraz dostrzegła, że paru zeszytów również brakowało. Wstała, otrzepała spódnicę z kurzu i uśmiechnęła się w jego stronę. Wyciągnęła rękę, aby wziąć rzeczy i kiedy doszła do wniosku, że niczego nie brakuje, postanowiła podziękować chłopakowi za pomoc. - Dziękuję. - Wymawiając ten zwrot posłała mu szeroki i słodki uśmiech. - Ja jestem cała i moje podręczniki chyba też. - Mówiła, badając stan jej podręczników i zeszytów. - Jestem Cara. - Dodała po chwili, a uśmiech z jej twarzy nie znikał.
Szalejąca w północnej Anglii śnieżyca z każdą minutą coraz bardziej się nasilała. Wychodzenie w taką pogodę byłoby czystą głupotą. Jak się zaraz okazać miało, nawet siedzenie w zamku wcale nie było wiele bezpieczniejsze. Kiedy dwójka uczniów znajdujących się na pierwszym piętrze w najlepsze się poznawała, wiatr z coraz większą siłą dudnił w okna. W pewnym momencie podmuch był na tyle gwałtowny, że jedno z dużych okien szeroko się otworzyło, a do środka (wprost na uczniów!) powiał okropnie chłodny wiatr, przysypując ich grubymi płatami śniegu. Na piętrze zrobiło się wprost lodowato, wszakże na zewnątrz było aż minus piętnaście stopni. Gwałtowny wicher uderzał tak mocno, że w pojedynkę na pewno nikomu nie uda się zamknąć tego okna. Jeśli zaś zbyt długo zostaną przy otwartym... przeziębienie gwarantowane!
Jak mawia klasyk „Kobieta zmienną jest”. Przed oczami młodego Hilla stała właśnie żywa egzemplifikacja tej tezy. No, bo jak inaczej wyjaśnić jej zachowanie? Przed chwilą płakała, a teraz po łzach ani śladu, uśmiech od ucha do ucha i w ogóle. Chociaż to bardzo dobrze. Cieszył się, bo to w końcu jego zasługa, nie udawajmy. I nie chełpmy się tym przez następny tydzień, nie wypominajmy przy kolejnej okazji, ale pamiętajmy. Notabene, uśmiech dziewczęcia był bardzo ładny. Przynajmniej zdaniem Thomasa, który był nim wręcz zachwycony. Mogłaby się tak do niego uśmiechać całymi dniami, coś czuł. No i było w nim coś takiego, co i jemu nakazywało się uśmiechać. - Nie.. Nie ma za co. – odparł, bohaterskim tonem. Taki już był.. nigdy nie odmawiał pomocy. Zwłaszcza kobietom. Im nigdy, przenigdy. No, więc to chyba było oczywiste, że damie w opresji trzeba było pomóc z tej opresji wyjść. To, tak mówię, jakby ktoś szukał w jego zachowaniu jakiś dodatkowych motywów, o których zapewne sam zainteresowany nie miał większego pojęcia. - Mam nadzieję, że to tego szukałaś – rzucił, oddając jej książki. – No i.. cieszę się, że jesteś cała. – dodał po krótkiej chwili, co by było wiadome, iż jej stan zdrowia również nie jest mu obojętny. Gdzież tam. W sumie fajna dziewczyna. Tylko wyglądała na z lekka na kujonkę. Znaczy.. to jego zdanie. W sumie, nauka to dobra rzecz. Chyba nikt nie lubi nic nie wiedzieć z poprzedniego wykładu. Bo nie być zielonym na obecnym, to już rzecz tylko wybranych. Niektórych, tych którym na zależało na pogłębianiu swojej wiedzy. Nie tyle na ocenach, co świadomości własnej wiedzy i satysfakcji, że się tą wiedzę zdobyło. - Thomas. Thomas Alexander. – przedstawił się, lekko kłaniając, nieco zdezorientowany jej ciągłym, nieznikającym uśmiechem. Miał coś na twarzy? Nie, chyba nie. A może jednak.. Jasna cholera, no teraz nie sprawdzi, bo jak? Merlinie, no. Przecież był czysty, pachnący. Brał prysznic rano, zęby też umył, zatem.. NO TAK! JAK ON MÓGŁ NA TO NIE WPAŚĆ? PO PROSTU SPODOBAŁ SIĘ DZIEWCZYNIE! Przecież to było takie oczywiste. No tak. Głupi Thomas. Głupi, oj głupi. Nie wpaść na to od razu. Gdzie on miał głowę? Zapewne zostawił ją w dormitorium. - Zatem, gdzie lecisz? Wydaje mi się, że biblioteki są zamknięte.. – nie skończył, przerwało mu bowiem świeżo otwarte okno. Wspaniale. Szkoła magii i czarodziejstwa, a nikt nie pomyślał, żeby jakoś za pomocą właśnie magii i czarodziejstwa dodatkowo uszczelnić okna. Nie, no po co. Ale dobra, nie ma co narzekać. – Żyjesz? – zapytał, strząsając ze swojej czupryny bujnej resztki śniegu. Jak widać, dziewczyna też się z tym prawie uporała. No i była cała. Puchon wyciągnął swoją różdżkę, wykonał właściwy ruch ręką, po czym głośno i wyraźnie powiedział magiczną formułę. – Colloportus – i okno zamknęło się, lecz jak widać potęga natury była dużo potężniejsza, bowiem na powrót zostało otwarte. Dobra, nie było sensu z tym walczyć. Zaraz znajdą jakiegoś nauczyciela, on sobie z tym poradzi raz, dwa. A póki co musieli zmienić miejsce pogaduszek, z powodu panującego mrozu. Nie czekając zatem na odpowiedź i pozwolenie, Thomas złapał dziewczynę za rękę, rzucając krótkie przepraszam i wyprowadzając z korytarza. Po prawdzie, zmierzała w inną stronę, ale gdziekolwiek szła, chyba nie chciała iść tam cała przemarznięta i przemoczona od śniegu, który nie mógł być tym wspaniałym, lepiącym się śniegiem ,tylko jego totalnym przeciwieństwem – białą, lepką papą. Po chwili oboje zniknęli, a Hill zaprowadził dziewczynę do podziemi, tamtejszej kuchni, w celu przygotowania dla obojga gorącej herbaty. Szybko jednak przypomniał sobie o dużo ciekawszym miejscu, zwanym nie bez kozery Herbacianym Rajem. Tak, to było idealne miejsce i nie tak wszystkim znane, zatem dziewczynie na pewno się spodoba. A nawet jeśli nie, to zabłyśnie przed nowopoznaną panną znajomością takich miejsc.
z/t proponuje tutaj - http://czarodzieje.forumpolish.com/t5370-herbaciany-raj