Korytarz na pierwszym piętrze jest chyba najbardziej oświetlony ze wszystkich. Wszystko dzięki ogromnym oknom przez które wpada światło słoneczne, a także jasnym, niemalże żółtym ścianom. Na samym końcu znajdują się spore drzwi wykonane z ciemnego drewna. Prowadzą do Skrzydła Szpitalnego, miejsca przez uczniów dość często, mimo ze niechętnie, odwiedzanego.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Uderzyłem, niecelna Avada rzucona niewerbalnie, pomknęła przez korytarz roztrzaskując jedną z waz stojących na postumentach przy ścianie. Chciałem go sprowokować. Tak do diabła strzelaj, zabij! Zamordowałem najlepszego z przyjaciół i kuzyna zarazem po cholerę mam żyć ! W chwilowym przebłysku szaleństwa targnąłem za pistolet mierząc i naciskając za spust. Mierzyłem tak by mieć pewność że nie trafię. Choć do diabła nie mogłem mieć pewności teraz gdy obraz zamazywał mi się przed oczami. Działałem raczej na wyczucie wystrzeliwując błyskawicznie pół magazynku...
Stałem spokojnie, przechodząc na reakcje automatyczne, obserwując teraz tą sytuację z jakby pozycji trzeciej osoby. Ruszyłem jednym doskokiem wymierzając jeden silny cios gałką laski w splot słoneczny Nataniela, szybko potem wybijając mu laską z dłoni różdżkę i pistolet, nie przejmując się czy połamie mu przy tym kości. Myśląc nad tym można uznać jedno bliski załamania, czyli nie walczył ramie w ramie z Szymonem tylko przeciw i najprawdopodobniej go zabił, włączył się mi w głowie zimny analizator. Rzuciłem na Nataniela niewerbalnie Petricicus Totalus, a jego pistolet transmutowałem w szczura, niech to barbarzyństwo zniknie z moich oczu. -Nie Zabijam, zapomniałeś- powiedziałem chłodno stając nad nim
Leżałem na ziemi starając się złapać oddech po jego ciosie. Płuca paliły mnie żywym ogniem a maska spadłą pod wpływem upadku... Prawy nadgarstek rwał bólem wywołanym ciosem jego laski. Zmęczony zacząłem zapadać się a obraz mętniał coraz bardziej. - Dobij ... Wycharczałem przez zęby lewą ręką wzywając mój nóż i wbijając go w jego prawą stopę . Marna szansa że zabije mnie za coś takiego... Skoro Avada go nie przekonała ale może... Mażąc o końcu w końcu opadłem całkiem z sił i straciłem ostatecznie przytomność...
Niech mnie licho, ciekawe możliwości stroju, później go zbadam, wyciągnął nóż z buta, nawet nie przebił go na wylot, eh niby ostatni akt woli która była silna ale za to ręka słaba, i co z nim mam zrobić. Sprawnie go rozbriłem, zbierając resztki jego arsenału ze sobą, w sumie nie zaszkodzi mu rozbrojenie, trudniej mu bedzie wykonac jakieś głupstwo. -Berth-wezwał skrztkę-przynieś mi torbę i jakieś ubranie na niego potem go przebierz a jego ubranie schowaj do torby, uważaj może byc zabezpieczone, potem zanieś je do leża .-Zacząłem sprzątać po akcji kuzyna, korzystając z Reparo pozbyłem się śladów po kulach w murach, portretom na ścianach korzystając z Oblivate wyczyściłem pamieć, usunąłem też woń prochu i wszelkie ślady walki. Odwróciłem się do ciała kuzyna, ubranego teraz w normalny strój, kompletnie bezbronnego, zabrałem na przechowanie jego różdżkę, będę musiał jakoś usunąć Avade z jej pamięci jakby sprawdzali co się działo, trzeba posprzątać i choć trochę ułatwić życie temu idiocie, na to co działo się na zewnątrz już nic nie poradzę, teraz co z nim. Wyciągnąłem ekstrakty wigenowe Kuzynowi, zaaplikowałem mu też parę kropli eliksiru słodkich snów, po czym odtransportowałem pod jego dormitorium, które znajdowało się w lochach, dalej Berth odtransportowała go do łóżka. pozostawiając mu liścik na szafce nocnej.
Proszę pani, proszę pana rzecz się stała niesłychana! Nie, nie, nie to nie przez żółtą skórę od banana, a różowe skarpetki pod łóżkiem Slone. Otóż ta "urocza" osóbka wierząca w to, iż wybitne jednostki zostają obdarzone nieprawdopodobnymi talentami. Julka to narcystyczne i zapatrzone w swą idealność dziewczę, uznawała kult wyższości jednostki nad prostotą. Niestety będąc również popapraną osobowością, burzyła stereotyp, inteligentnej panienki, która dąży po trupach do celu. Owszem nieco w nią wszczepiono i tą cząstkę, ale zazwyczaj pozostawała wesołym chochlikiem, któremu jakoś się nie spieszy do podkładania kłód po cudze nóżki. Co nie znaczy, że jest masochistką i pod swoje sobie podrzuca. No, ale wróćmy do sedna sprawy nad, którym rozmyśla właśnie Julka. Różowe skarpetki. Otóż dzisiejszej nocy, Slone rozmawiała ze skarpetkami, ba wręcz czuła się nimi, była nimi! O nie, nie, to nie był sen (dla niej oczywiście) Przemierzając korytarz wolnym krokiem rozmyślała jak nazwać zdolność przemieniania się w rzeczy, rzeczomagia? Aż odpłynęła na chwilę, a może i dłużej do skarpiowatej historii. Stała tak z błogim wyrazem twarzy i przymkniętymi oczyma. Odziana w zwykły, krótki, do połowy uda, jedwabny, niebieski szlafrok i kapciach w kształcie hipogryfów, trzebiącymi skrzydłami lekko unoszącymi Julie nad ziemią. Dlatego też wyglądała nieco jak dobra, nie ma porównania do aktualnego jej wizerunku.
" Tak więc kończymy dzisiejszą audycję prognozą pogody. Przez następne kilka dni zbliżą się do Anglii chmury znad półwyspu Iberyjskiego, czyli mówiąc po naszemu będzie padać przez najbliższy tydzień. Wiatr północno-wschodni, ciśnienie waha się. Temperatura od 13 stopni do najwyżej 16. Czyli jesień pełną gębą. Następna audycja jutro o tej samej porze. A teraz żegnam się z wami, drodzy słuchacze i do usłyszenia!" W radiu zapadła cisza. Wstałem z łóżka i przeciągnąłem się. Uzo już czekał przy swojej misce. - Stary, jadłeś już dzisiaj trzy razy. Zaraz będziesz się turlał - stwierdziłem. Fretka stanęła na dwóch łapkach, i robiąc smutną minę dźgnęła się kilka razy w brzuszek. Westchnąłem, przewracając oczami i sięgnąłem po pudełko z karmą. Sypiąc żarełko zwierzakowi, zastanawiałem się, co zrobić. Założyłem bluzę i skierowałem się na pierwsze piętro. Czemu tam? Kierowało mną dziwne przeczucie, że spotkam tam kogoś znajomego. Luźnym krokiem szedłem przez korytarz, mijając jakąś studentkę. Coś mi drgnęło w mózgu i cofnąłem się do znajomo wyglądającej dziewczyny. - Julka? Studentka była zapatrzona w przestrzeń przed sobą, jakby odpłynęła z realistycznego świata. Pomachałem jej ręką przed twarzą. - Ziemia do Julki - nie reagowała - obudź się księżniczko, bo ci książę ucieknie! - stwierdziłem żartobliwie.
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami? Czyli jeszcze gdzieś w Europie żyły sobie różowe skarpetki. Dokładnie pod łóżkiem studentki, która zawsze z chęcią przyjmuje różne zwierzaki, zjawiska. To u niej sypiał strusiochomik, którego nazywała Budżko, pieścimorda Kogiel i pieprzowy kotlet Maniek. Życzliwa dla swych gości, zawsze bywała, ale to co owej nocy się wydarzyło, przerosło jej oczekiwania. Osiągnęła nadzwyczajny stan nirwany? Tak to coś podobnego. W każdym razie Wszechmocny, albo tam siła kosmosu, jak kto woli zesłał na nią zdolność wyrżnięcia swej duszy i umieszczenia jej w skarpetkach. No i tak błogo minęła noc, było różowo, nie śmiardoliło ( skarpetki czyste, mięciutkie) Julia będąc jedną z nich cały czas przytulała się do drugiej. Dobra nie ważne, nie ma coś się powtarzać. Slone w swym zadumaniu, odpłynęła ponownie próbowała osiągnąć stan dziwnej nirwany. Ale pusty korytarz, był zasługą ranka, lewitacja dziewczyny kapciami, a tajemnicze kroki Marcella. Czyli sceneria nawaliła. Na pierwsze słowa Julia nie reagowała, bo miała nadzieję, że chłopak zaczeka do końca jej urojonego rytuału. Potem gwałtownie otworzyła oczy i wyszczerzyła się do chłopaka. - Książę czyści buty na Manhattanie, niestety smutna była jego historia - Udała rozżalenie szlochając. - Jak znajdziesz mi dzielnego Spartiatę, to może się obudzę - No co? Chłopak ma wtyki w takich klimatach. - Tak w ogóle, co cię sprowadza na spacer korytarzem tak wczesnym rankiem?
- Spartiata? - udałem zadumanie - Hmm... Leonidas może być? Chociaż nie, on już ma żonę. Jak ze mną pojedziesz do Sparty to ci jakiegoś przedstawię - uśmiechnąłem się zadziornie. Właściwie miło by było wrócić do kochanej Grecji, choćby i na jeden dzień. Zobaczyć znów Laimosa, powkurzać Andromedę... Potrząsnąłem głową. Przecież wrócę tam na święta. Usłyszałem, że Julia coś do mnie mówi. Dopiero po chwili odpowiedziałem dziewczynie. - A sprowadza mnie koniec audycji w radiu i głodna fretka - stwierdziłem. W zasadzie sam nie wiedziałem, dlaczego trafiłem akurat tutaj. Dziwny zbieg okoliczności czy przeznaczenie? W sumie... nie koniecznie mnie to obchodziło. Ludźmi od wieków rządził los. I do dzisiaj nikomu się nie chciało się tego zmieniać. - A ty? Nie mów, że znowu gadałaś z Mańkiem - uśmiechnąłem się.
Pod pretekstem wykonania jednej z czynności prefekta, mianowicie patrolu korytarzy, wybrała się na spacer. Nie, żeby jakoś była gorliwa pod tym względem; po prostu w dormitorium Hufflepuffu (w ogóle jakim cudem ona tam trafiła, wtf?!) było duszno, nie lubiła zbytnio tamtego miejsca i potrzebowała stamtąd wyjść. Zbyt daleko jednak jej się iść nie chciało; złapała jakiegoś lenia, poza tym nie czuła się aż tak dobrze, by przemierzać wielkie odległości - choć brała już mniejsze dawki przepisanych przez psychiatrę leków, to i tak chodziła przymulona, także przez panującą pogodę. Dlatego też zatrzymała się już na pierwszym pietrze. Podeszła do jednego z okien, tego, które było jej najbliżej, rzecz jasna. A potem usiadła na parapecie i patrzyła przez szybę na to, co roztaczało się za oknem. Nie, żeby było jej jakoś smutno, ale... pora roku skłaniała do refleksji. I choć było już z Tamarą dobrze, to jednak zmieniła się i była inną osobą, choć z zewnątrz tą samą. Nie miała szczęścia na wyciągnięcie ręki. Musiała biec, bardzo szybko, jeśli chciała przetrwać. Ale czy znajdzie w sobie na to tyle siły?
Okej, no to zaczniemy od początku. Nie będę taka chamska i napiszę to wszystko troszeczkę inaczej, jeszcze raz, no trudno się mówi, mogłam być taka genialna i zaznaczyć, że wątek jest już zajęty. Moja wina, jestem zua i okropna, ja wiem. No więc, jak już wszyscy dobrze wiedzą, Gideon także nie był we wspaniałym nastroju, pozwalającym mu biegać boso po łąkach, łapać króliczki, tańczyć makarenę i takie tam, bo a) dawno gdziekolwiek nie wychodził, siedział wiecznie zamknięty w czterech ścianach swojego pokoju, w udupiającym nastroju, a b) chyba winą tego było także to, iż po prostu, tak samo jak urocza Rosjanka, miał ogromnego lenia i nie chciało mu się nigdzie wychodzić, z resztą tak samo jak robić inne ekstremalne czynności, takie jak pójście do łazienki i umycie zębów. Dobra, z tym troszkę przesadziłam. G się mył, nie wykluczając z tego swoich pięknych ząbków. I nawet dobrze, że dzisiaj także je umył, gdyż możliwe, że do czegoś jeszcze się mu dzisiaj przyda owa część twarzy, w której takowe się znajdują, he he (i wcale nie chodzi mi o to, że on ją ugryzie). Tak jak pisałam przedtem, G wyszedł z pokoju, ruszył przez Pokój Wspólny Krukolandu, a potem jakimś cudem, jakaś wyższa siła zaprowadziła go właśnie na korytarz, TYM RAZEM ten na pierwszym piętrze, a tam... JAKA NIESPODZIANKA! Ujrzał Tamarę, stojącą przy oknie. Oczywiście, na twarzy Gideosia od razu pojawił się uśmiech i wesoło pohasał niczym Koń Rafał w kierunku Puchonki (!), obdarowując ją na powitanie swoim najpiękniejszym uśmiechem i nawet skłaniając się lekko ku niej. No prosze, ale się z niego dżentelmen zrobił. A żeby było tego mało, odrzucił swoje cudowne włosy do tyłu i uwodzicielskim głosem rzekł: - Cześć, bardzo ładnie dziś wyglądasz! - Och tak, Tamara padnie z wrażenia.
Siedzenie na parapecie nie było dla niej zbyt wygodne, dlatego też po niedługim czasie zeszła z niego i po prostu stała przy oknie. Teraz po jej głowie chodziły dziwne myśli, takie ani radosne, ani smutne. I czuła, że długo sama tu nie pobędzie, bo ktoś do niej przyjdzie; ktoś kogo zna i może nawet lubi... Miała wszakże troszkę tych zdolności wróżbiarskich i pewne rzeczy wyczuwała, poza tym miała również tę kobiecą intuicję. Jakże szybko jej oczekiwania miały się stać prawdą! Kto by się tego spodziewał, no, no... Słyszała te hasanie (sic!) już z daleka, ale nie pomyślałaby, że to Gideś tak do niej biegnie... Choć w sumie kogo mogła się innego spodziewać, Boris raczej tak nie hasał, a przynajmniej nie przypominała sobie takowej sytuacji w ostatnim czasie, hm. No, więc obróciła się w stronę dźwięku i gdy zobaczyła Miedwiediewa uśmiechającego się do niej, odwzajemniła mu się tym samym. I smutne myśli odleciały wnet, hej, nie wracajcie jak najdłużej! Dodatkowo dygnęła lekko, przypominając sobie o manierach. Nie mogła zrobić inaczej, skoro on się ukłonił, czyż nie? Widząc z lekka zalotne gesty o mało się nie roześmiała, skądinąd wiedziała, że byłoby to ubodło Rosjanina, dlatego też się powstrzymała. Nie była taką prostaczką, by śmiać się z byle czego, no przecież! Z wrażenia nie padła, ale na pewno to podziałało na nią dobrze. I nawet nie miała zamiaru się kłócić o słówko "dziś". - Za to z ciebie jest przystojny młodzieniec. Aha, co na to Gideon?
W jego głowie także kotłowało się wiele myśli, niekoniecznie dobrych, ale i też nie złych. Teraz był tak raczej na równi, mniej zainteresowany sobą i swoimi odczuciami, a bardziej Rosjanką, swoją cudowną towarzyszką, która od dawna skradła jego serce i takie różne. Oczywiście, Tamara o tym nie miała bladego pojęcia, taką przynajmniej miał nadzieję. A jeśli miała? Cóż, kandydatem na partnera to on złym nie był, przyznać wszystkim trzeba, jednakże był troszeczkę młodszy, i może właśnie to tak bardzo zniechęcało studentkę do niego? Gdyby rzeczywiście panna Markowa wiedziała o jego uczuciach do niej, mogłaby mu to łaskawie wytłumaczyć, ale ten wolał nie ryzykować. Taka słodka niewiedza też była w porządku, naturalnie, do czasu, aż sam zdobędzie się na odwagę i wyzna jej miłość, co byłoby pewnie bardzo teatralne i słodkie. Wiadomo, bukiet róż, czekoladki, pierścionek itepe... no żyć nie umierać. Dawałby jej wszystko to, co najlepsze, no ale skoro ona tego nie chce... cóż, trudno się mówi. Tego kwiatu jest światu, czy jakoś tak. No przecież, chłopak wydał się z tym hasaniem, jaka szkoda. Przecież jego krok (bieg, whatever) był bardzo rozpoznawalny! Jak mogłaby go pomylić z Borisem, który raczej nie hasa. Przecież to tygrys, a tygrysy nie hasają. Chyba. - Dobrze, że powiedziałaś 'młodzieniec'. Nie przeżyłbym, gdybyś nazwała mnie 'chłopaczkiem'. - Uśmiechnął się do niej, niby mówiąc to na żarty, jednak tak naprawdę, nie oszukujmy się, młody Rosjanin chyba dostałby zawału, słysząc takie słowa z ust Tamary. Byłoby to dla niego jak cios prosto w serce, biedaczek by się załamał. W każdym razie... stanął sobie troszeczkę bliżej niej, bardziej obok, przywierając plecami do ściany, wbijając wzrok w jej niebieskookie spojrzenie.
Tamara nie wiedziała na (nie)szczęście nic o uczuciach, jakimi pałał do niej Gideon; przecież, gdyby wiedziała, nie zachowywałaby się tak w stosunku do niego. Byłaby bardziej spięta i nerwowa, bo nie widziałaby, czy aby przypadkiem nie daje mu złych sygnałów, mogących wprowadzić chłopaka w jakieś nieporozumienie. A tak, była stosunkowo rozluźniona i nic jak na razie nie wskazywało na to, że miałaby się czegokolwiek dowiedzieć. I oby się nie domyśliła sama, bo to nie będzie dobre. Zbyt dobrze wiedziała, jak to jest kochać kogoś potajemnie i do czego może doprowadzić nieszczęśliwa miłość. Ale czasem człowiek pozostawał ślepy na pewne sygnały i ona właśnie teraz była ślepa i głucha na to, co mogło świadczyć o tym, co czuł do niej Gideon. I tu nie chodziło w tym wszystkim o to, że był on młodszy od niej, tylko... lubiła go i to wszystko. Nie, nie kochała już nikogo, nie w ten sposób; jednak po prostu chyba bała się, że znowu coś nie wyjdzie, że znowu spieprzy sprawę. A nie chciała znowu nawalić. Dlatego ostrożnie podejmowała wszelkie ważniejsze decyzje. W sumie to nie wiem, czy hasają tygrysy, czy nie, moje źródło informacji na ten temat powiedziało mi, że nie, ale samo nie było pewne. Także to sprawa otwarta! Nevermind, w sumie. - Określenie "chłopaczek" niezbyt do ciebie pasuje - stwierdziła, jakże zgodnie z prawdą. Przecież Miedwiediew to młody mężczyzna już był, a nie jakiś tam chłystek, nie?
Właściwie, może i to jednak dobrze. Przecież gorszym byłoby dla niego, gdyby studentka w ogóle się do niego nie odzywała, z powodu tak głupiej i błahej bzdury, jak zauroczenie się nią. Wtedy już w ogóle... byłby załamany, tak bardzo bardzo bardzo. Tym bardziej nie wychodziłby z pokoju. Albo i nie. Zmieniłam zdanie. Właśnie TYM BARDZIEJ latałby ciągle za nią, pytając co sie stało, czemu ona taka spięta, nerwowa i w ogóle. A wtedy Tamara miałaby kolejny problem, czyli jego we własnej osobie, biegającego za nią jak ten cień. Jeszcze pomyślałaby sobie, że ją prześladuje, co w sumie w takim wypadku można by uznać za prawdę. Cóż, tak naprawdę to Gideon także na takie sygnały ze strony innych był ślepy. Oczywiście, można to wyjaśnić tym, iż od zawsze zauroczony był tylko Tamarą, tylko ona była mieszkanką jego serca i takie tam. Może gdyby znalazłaby się odpowiednia osoba, która 'uleczyłaby' go z tej okrutnej choroby, jaką jest miłość, ten przestałby się już nią tak interesować. Hm, teraz to trudna sprawa jednak jest. Przeczytałam w 'Kubusiu Puchatku', że "Tygrysek wesoło POHASAŁ w stronę Prosiaczka". Cholera, może jednak one hasają... - Wiem właśnie. Ale to nie zmienia faktu, że nie mogłabyś tak powiedzieć. Nie mam zielonego pojęcia, co ci tak chodzi po głowie. - Powiedział to, z milimetra na milimetr zmniejszając odległość ich dzielącą, tak, że teraz dotykali się ramionami. Właściwie, nie chodziło mu tylko o to, że nie ma pojęcia jak Rosjanka mogłaby go nazwać. Zanim to niej podszedł, już z daleka zauważył, że dziewczynę coś gnębiło. Był po prostu bardzo ciekawy i zmartwiony, o co chodzi.
No, to w takiej sytuacji Tamara byłaby jeszcze bardziej zakłopotana, jak i zdenerwowana z dnia na dzień. Irytowałoby ją te śledzenie, bo przecież miała prawo do prywatności - jedno z praw człowieka pierwszej generacji, się wie takie rzeczy! W każdym razie nie byłoby fajnie i zrobiłoby się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. A nie wiem, czy zdecydowałaby się na powiedzenie mu, o co go podejrzewa - potrafiła przecież ukrywać różne rzeczy bardzo długo. Od momentu, gdy ją zobaczył pierwszy raz, a to nie było aż tak dawno, bo chyba w poprzednim roku szkolnym, wszak wtedy to Tamara przybyła na wymianę. A z miłości nie jest łatwo się wyleczyć, przykładem jest sama Markowa. A więc jednak tygrysy hasają? No proszę, będę musiała powiedzieć to mojemu tajemniczemu źródłu. - Owszem, owszem, mogłabym. Ale nie powiedziałam i nie powiem, bo nie taka jest moja opinia o tobie - odparła szczerze. Halo, halo, czyżby dawała nieświadomie jakieś sygnały? Być może. Chłodniejszy podmuch wiatru sprawił, że zadrżała, co musiał poczuć także Gideon. - Co masz na myśli, mówiąc, że mi coś tak chodzi po głowie? - zapytała w czasie, gdy zamykała okno, naśladując ton głosu Miedwiediewa.
Szczerze, on pewnie nawet wolałby ją tak skrycie podziwiać, niż żeby miał o tym wiedzieć cały świat, z samą Tamarą na czele. To byłoby... dziwne. Tym bardziej, że on chyba nigdy nikomu nie wyznał tak wprost, że coś do niego czuje. Bo takich rzeczy się najczęściej nie mówiło. To on się zawsze pierwszy dowiadywał o tym, że ktoś pała do niego większym uczuciem, i wtedy zawsze było to przez niego odwzajemnione, wystarczyło go tylko nakierować na odpowiednią ścieżkę. A teraz? Ona go nie kochała, nie czuła tego samego - był tego w stu procentach pewny. Bał się jej odrzucenia, naprawdę bardzo tego się bał, ale równocześnie sam przed sobą nie potrafił przyznać, że... ją kocha. Bo może tak nie było? Może po prostu mu się podobała? Jednakże, jeśli tak, to dlaczego tak długo to trwa? Czy zauroczenia nie powinny być chwilowe? - W takim razie, jaka jest twoja pinia o mnie? - Oczywiście, połknął haczyk. Odebrał to jako zaproszenie do flirtu. Biedaczek będzie musiał się nieźle rozczarować. - Po prostu nie wiem o czym myślisz, proste - Obserwował jak zamyka okno. Gdy wróciła do swojej poprzedniej pozycji, miał wielką ochotę zmniejszyć tą odległość miedzy nimi jeszcze bardziej... tak całkowicie. W ogóle bardzo dziwnym było to, iż przy Tamarze nigdy się nie krępował. Swoją drogą ciekawe dlaczego...
No to skoro wolał ją podziwiać skrycie, to niech ją podziwia dalej, tylko niech nie obiecuje sobie gruszek na wierzbie, bo będzie tego gorzko żałował. Bo ona nie mogła wyznać czegoś, czego nie czuła, zbyt długo żyła w kłamstwach i nawet jeśli by wiedziała o uczuciach Gideona co do niej, to wolałaby powiedzieć mu w końcu prosto w twarz, jak to z nią było, a nie brnąć w kłamstwa, choć niewątpliwie to byłoby trudne i bolesne. Jednak z własnego doświadczenia wiedziała, jak to jest żyć w kłamstwie i udawać, że się kogoś kocha i naprawdę, nie sądzę, by chciała to przerabiać drugi raz. Także niestety, jak na razie to czekała ich tylko przyjaźń. I może to i lepiej? W sumie nie wiem, czy Miedwiediew był odpowiednio dojrzały, by sprostać Tamarze. Nie byłabym tego taka pewna. Bo choć był dla niej młodzieńcem... no właśnie, młodzieńcem, nie mężczyzną. - Jesteś inteligentnym młodzieńcem - odpowiedziała, nie mając zamiaru od razu dawać mu wszystkiego na tacy. Niech trochę pogłówkuje, a może pociągnie też za język, niech się wysili, ha! - O niczym ważnym - powiedziała w tym czasie, gdy wracała na swoje miejsce. Chociaż nie, po chwili zbliżyła się trochę, jakby specjalnie wodziła za nos Rosjanina, choć przyznam szczerze, że wcale tak nie było, nie było to jej zamiarem, to po prostu tak przypadkowo. Nie czuła wielkiego skrępowania przy Gideonie, bo i niby z jakiego powodu?
Leah Hamilton zdecydowanie nie była osobą przykuwającą powszechną uwagę. Nie miała blond włosów do pasa, ani półtora kilometrowych nóg. Introwertyzm jej osoby był zdecydowanie zauważalny, jednak samej Krukonce źle z tym nie było. Wręcz pokusiłabym się o stwierdzenie, że było jej z tym dobrze. Nie działo się w jej życiu nic, co mogłoby poważnie odbić się na jej zdrowiu psychicznym, poważne kłopoty z targającymi człowiekiem emocjami, daleko postępująca depresja, stany lękowe. Po wyjściu z zajęć z historii magii, które wynudziły ją śmiertelnie, podtrzymując na twarzy lekki uśmiech, wyszła z klasy z brulionem ściskanym w splocie obu ramion. Dzień, o dziwo, był słoneczny, choć mroźny. Leah usiadła na parapecie jednego z licznych okien, z jedną nogą podwiniętą pod brodę, a drugą swobodnie zwisającą, pozwalającą sobie nawet na delikatne machanie. Wyciągnęła z torby pióro i uchyliła skórzaną okładkę brulionu, by dokończyć rozpoczęty rysunek. Jednak po tym, jak zamoczyła stalówkę w kałamarzu i już przykładała metalowy cypelek do pergaminu, przymknęła oczy, czerpiąc dziwną przyjemność z chłodu, który czuła przez opieranie się o lodowatą taflę okiennego szkła. W ferie odbywało się niewiele zajęć, poza tym przyjemniej się poruszało po Hogwarcie, gdy większość uczniów wybyła gdzieś w celu wątpliwej rekreacji. Generalnie Leah zimy nie lubiła, bo jej ulubioną porą roku jest właściwa sobie wiosna, z młodymi pąkami liści na drzewach, których kora ponownie zyskuje ciepły odcień brązu, trawa wygląda zdrowo, zachęcając do pikników, zaczynają kwitnąć niektóre kwiaty. Pozwalając umysłowi odpływać daleko, rozkoszując się miodowym światłem styczniowego słońca, siedziała sobie, machając tą nieszczęsną nogą, narażając kogoś na ewentualne kopnięcie, odcięła się na chwil kilka od otaczającej ją rzeczywistości.
Szkoła wcale nie była taka zła. Tak przynajmniej myślał Zowie, lecąc spokojnie na swojej deskolotce. Tak, tak, dobrze przeczytaliście. Na deskoLOTCE. Deskorolki zostawmy mogulom. Jego ojciec był wprost genialny i co chwila wymyślał coś nowego, a owa deskolotka była jego najnowszym wynalazkiem, nie licząc kilku dziwacznych agrafek i zszywaczy do papieru. Woźny już dawno dał sobie spokój z gonieniem do i szlabanami, za co Zowie był mu naprawdę wdzięczny. Nic tak nie działa na dziewczyny, jak facet na desce. Nieważne jakiej, ważne, że jest. Do tego uważał się za niezłego macho i przybijał piątkę każdemu koledze napotkanemu na korytarzu, a dziewczynom posyłał uśmiech numer sto dwadzieścia osiem. On zawsze działał! Och, był taki świetny. Ale ten stan nie trwał długo, bo gdy właśnie miał zagadać do jednej Puchonki na korytarzu poczuł jak deskolotka hamuje gwałtownie i robi fikołka, a on wraz z nią. Upadł na plecy, automatycznie zamykając oczy. Trwał tak dłuższy czas, bojąc się poruszyć. Myślał, że nie żyje, że umarł. A przecież był taki młody! Czemu najlepsi zawsze umierają tak wcześnie? W końcu otworzył oczy i przeczesał palcami włosy, zaczesując ciemną grzywkę do tyłu. Wtedy też jego spojrzenie trafiło na dziewczynę pochyloną nad nim. Zamrugał oczami, pozwalając jej pomóc sobie wstać. Zgarnął z ziemi deskolotkę i nie odrywając wzroku od dziewczyny, wyciągnął w jej stronę dłoń. -Pierwsze wrażenie jest najlepsze- uśmiechnął się lekko. -Zowie.
Każdy facet na deskorolce zawsze przykuwał jej uwagę... Co nie znaczy, że kiedy miała jeden spokojny dzień, była pełna sił i szła przez korytarz na pierwszym piętrze wpychając głęboko ręce do kieszeni czarnych rurek miała ochotę takiego spotkać. Co więcej, nie koniecznie marzyło jej się, by akurat w tym momencie ktoś taki bardzo starał się ją staranować... W sumie coś jej mówiło, że nie powinna dzisiaj wychodzić z pokoju. Kiedy człowiek wstaje wcześnie rano i obok głowy przelatuje mu jakiś szklany drobiazg od rozpłakanej koleżanki, którą rzucił chłopak to może być znak, że to będzie zły dzień. Ale nieeeee.... Oczywiście jak głupia wydostała się z cieplutkiej pościeli i zwiała z pokoju ledwo nadążając się przebrać w spodnie, biały t-shirt męski i zielone tampki. Wracając jednak do teraźniejszości wyobraźcie to sobie. Idzie sobie taka cudowna Gryffonka przez korytarz aż tu nagle JEBUT! Ona upadła na kolanka, a kawałek przed nią leży chłopak. Ludzie na korytarzu gapia się, potem się śmieją, potem odchodzą nadal się śmiejąc. Dziewczyna skrzywiła się lekko wyraźnie mając zamiar wyjechać na niego z taką burą, jakich mało. Gorzej niż matka na dziecko, które przyłapała na paleniu po krzakach. Ale coś długo nie otwierał oczy, dlatego wstała, nachyliła się nad nim i parę razy dźgnęła go w policzek z zaciekawieniem. Może umarł... Waaa ale fajnie, trup!... - Kurde... Teraz to już na pewno wylecę ze szkoły – Powiedziała sama do siebie rozglądając się za jakąś drogą ucieczki, by potem znowu spojrzeć na chłopaka. Ależ proszę państwa żyje! Otworzył oczy. Wystawiła ku niemu rękę, by po chwili spoglądają na niego z nie do końca zadowoloną miną. - Zawsze jesteś taki zadowolony zaraz po zrobieniu krzywdy sobie i otoczeniu? - Odpowiedziała oczywiście nie wystawiając w jego kierunku ręki i wyraźnie nie mając zamiaru się przedstawić. Zdecydowanie starczy, że musi dotykać dwóch puchonów. W sumie jeden to jej najlepsza przyjaciółka, a drugiego kochała ponad wszystko na świecie, ale tak czy siak inne dzieciaczki z cukierkowego królestwa są i zawsze będą ble.
Zlustrował ją wzrokiem, z nieco bezczelnym uśmieszkiem i prychnął cicho. Co to za laska? Za kogo ona się ma? Że niby jest taka fajna? Zowie miał zamiar odpyskować, ale kurde... to dziewczyna, nie wolno. Dlaczego tak musi być na tym świecie, że to dziewczyny mają lepiej? Nie można ich pobić, zwyzywać. Trzeba być grzecznym i ułożonym. Z facetami to zupełnie inna sprawa. On sam okładał się ze swoimi przyjaciółmi ile wlezie, a potem bez zbędnych ceregieli się godzili i szli na piwo kremowe. Bezsens. -Zawsze, gdy wpadnę na taką uroczą niewiastę- zaśmiał się, ale po chwili spoważniał. -Przecież nie zrobiłem ci krzywdy, panno bezimienna. Powiedz, że zawsze chciałaś mnie poznać- dodał i wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu. A wy, Gryfoni, to niby co? Nie jesteście słodcy? Zawsze waleczni, do ostatniej kropelki, za przyjaciółmi wskoczycie w ogień. Jakieś to wzruszające. Ble. Zowie nigdy nie miał jednak uprzedzeń do żadnego z domów i nawet Ślizgonów traktował jak swoich. Z jednym się nawet zakumplował, a to przecież o czymś świadczyło, nieprawdaż? -W ramach rewanżu mogę zabrać cię na lody.
Dobrze, że była dziewczyną, bo sama nie miała najmniejszych problemów ze strzeleniem chłopakowi. A tak naprawdę częściej niż z plaskacza, to dostawali z pięści w nos i to ją dużo bardziej satysfakcjonowało. Oberwać od nich nie mogła, bo jest tylko biedną, słodką dziewczynką. I kobiety po raz kolejny zdobywają punkt na konto moi państwo. Ile to już jest? Nieskończoność do zera? Kurde, jak feministka normalnie. Starczy uprzedzeń. Ma za duże ego, zdecydowanie. Ale dobrze. Przynajmniej nikt nie widzi, że tak naprawdę ma sporo kompleksów. - Ale mogłeś zrobić... Eh... Gdybym miała w sobie krztę odpowiedzialności, to być oberwał – Już po chwili westchnęła po prostu zmarnowana. W sumie sama wiecznie i bez przerwy wpadała na ludzi, lub specjalnie podstawiała im nogi, więc nie za bardzo może w tej sprawie uchodzić za tą poważną i karcącą. Bo pewnie lada chwila jeśli odejdzie korytarzem sama tak zrobi. Pewnie.... Nie marzyłam o niczym inny. Tylko o tym, by poznać tego wspaniałego małolata imieniem... Jak ci tam było? - Najpierw jej głos wydawał się być zachwycający nad majestatem tej oto osóbki obok. Jednak oczywiście końcowe zdanie zostało już wypowiedziane z jakąś nieokreśloną nutką pogardy i znudzonym spojrzeniem w jego stronę. Chcąc nie chcąc ta dziewczyna jest bardzo niemiła, jeśli ktoś nie zachowa się tak, jakby chciała. Uf, jak dobrze, że ona nie ma nic wspólnego ani z puchonami, ani z co najśmieszniejsze Gryffonami. W tej pannicy krzty waleczności czy odwagi nie ma. Jeśli już miałaby za kimś wskoczyć ogień, to albo wysłałaby jakiegoś człeczka za siebie, albo kazałaby najpierw zgasić płomienie. Zamrugała zdziwiona słysząc nagle jego propozycje odnośnie lodów. Spojrzała w jego stronę wyraźnie zaskoczona, a jej twarz przybrała łagodniejszy wyraz. W jej myślach pojawiło się jedno zdanie „Mam de ja vu...”. Przez chwilę gapiła się na chłopaka jakby był co najmniej kosmitą z innej planety... W sumie takie określenie wydawało się stale do niego pasować, ale mniejsza o tym. Potem tylko odwróciła twarz w bok. - W ostateczności pozwalam się zabrać. Znaj moje miłosierdzie i łaskę... - Nagle przerwała. Cholera. Dlaczego ona chciała powiedzieć „żałosny kmieciu?”. To jest zarezerwowane. Westchnęła spuszczając głowę lekko, by po chwili znowu mieć lekki uśmiech. Za dużo myśli. Musi skończyć myśleć. W końcu idzie na lody i to nie za swoją kasę waaa!
-Ale wiesz... teraz nie możemy iść do wioski- powiedział i westchnął cicho. Nawet jej nie znał, a już go irytowała. A mimo wszystko- jeszcze nie odszedł, jakby dając jej szanse na poprawę. To fakt, nie mogli teraz wyjść z Zamku, bo zwyczajnie oberwali by po głowie szlabanem. O ile Zowie mógł dzielnie go znieść to nie chciał przez swoją głupotę obarczać nim kogoś innego. Szlachetny do bólu, nie ma co. Ale taki już był. Pewnie dlatego też był Puchonem. -Mogę za to zabrać panienkę w to jakże malownicze miejsce, o tutaj- powiedział, delikatnie kładąc dłoń na jej plecach i prowadząc w stronę okna. -Widzi panienka? Stąd można zobaczyć błonia i... na Merlina, widzi panienka? Tam właśnie jakieś małolaty się całują! W szkole! Publicznie!- zawołał i pomachał jakieś parce, która spłoszona uciekła. Roześmiał się wesoło, spoglądając na dziewczynę. Czy mu się wydawało, czy jej twarz była dziwnie zatroskana? Jakby nieco zmartwiona... To niedobrze. Czym się tak martwiła? Miał jedynie nadzieję, że to nie przez niego bo tego by po prostu nie zniósł. Ze wszystkich sił chciał wiec ją rozweselić. -Chciałabyś spróbować polatać na deskolotce?- spytał nagle, wyciągając w jej stronę na pozór zwyczajną, mugolską deskorolkę; kawałek dechy i nic więcej. Ale to było coś więcej! Gdy tylko człowiek na niej się rozpędził, deskolotka unosiła się do góry, nawet do metra! To było niezwykłe! Inne od latania na miotle, bez porównania lepsze, przynajmniej dla Zowiego, który mioteł nie cierpiał. Tutaj czuło się grunt pod nogami, a jednak... coś dziwnie przewracało się w żołądku, gdy spoglądało się w dół, na ziemię. Sama świadomość, że się unosi... napawała go radością. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale... ale, to trzeba samemu spróbować! On nie znał nic lepszego od tych kilku sekund, gdy ciało nagle unosi się do góry i uśmiech sam wypływa na twarz.
- Zawsze można załatwić lody w kuchni – Powiedziała jak zwykle bez najmniejszego problemu znajdując wyjście z takich błahych sytuacji. Zazwyczaj jeśli problemy nie były spore, to nie miała większego problemu z wymyśleniem czegoś, żeby im zaradzić. W końcu nienawidzi prosić kogoś o pomoc i dba przede wszystkim o siebie, więc jakoś musi sobie radzić. Choć w sumie wypad do Hogsmeade nie byłby głupim pomysłem. No, ale i tak jej kartoteka już jest pełna, więc zdecydowanie nie powinna kusić losu... W tym tygodniu. Potem nie wytrzyma, zmajstruje coś i może znowu trafi do Bonawentury do szklarni pomagać mu. To było akurat bardzo fajną karą i miło spędzała tam czas z na tą chwilę jedynym lubianym nauczycielem. Nero się w końcu nie liczy, z nim to już była trudniejsza sprawa. Podeszła z nim grzecznie do okna na początku dziwnie patrząc na błonia, potem na parkę, potem na niego. By w końcu zasłonić usta dłońmi i wyraźnie ledwo się trzymać, żeby się nie zacząć śmiać. No dobra, małolat ale całkiem zabawny. W sumie coraz bardziej jej kogoś przypominał, ale że jest mało domyślna, to na tą chwilę nie umiała konkretnie jeszcze sprecyzować kogo, chociaż to zaproszenie na lody... Wtedy jednoznacznie pomyślała o Finnie i to ją trochę zasmuciło. Ciekawe, co teraz robi... Aaa, mniejsza! Starczy ci Corin. - No jak możesz biedaków tak straszyć. Zazdrosny pewnie jesteś i sam być tak chciał – Spojrzała na niego mówiąc takim tonem, jakby była tego pewna w stu procentach, po czym lekko wytknęła język w jego stronę. Nie trudno było ją rozbawić i rozluźnić, jeśli się miało odpowiednie podejście. A może to sprawka właśnie tajemniczego podobieństwa? Spojrzała z zaciekawieniem na desko... lotkę? Tak to nazwał? W pierwszej chwili miała ochotę kiwnąć głową... Ale przypomniały jej się wakacje i od razu zmieniła zdanie. Ta dziewczyna ledwo sobie radzi na deskorolce i nie jedną już zepsuła, a co dopiero na takim czymś. - Lepiej nie... Świadomość, że jak już umrę na tym czymś i tylko ty będziesz obok, żeby robić mi oddychanie usta usta zdecydowanie mi na to nie pozwala – Powiedziała oczywiście wykorzystując ten fakt do tego, by mu trochę dokuczyć. Chcąc nie chcąc to była dziewczyna, która bardzo lubi denerwować ludzi rzucając w ich stronę średnio obraźliwe komentarze. Czerpała przyjemność z tego, że ktoś obok niej się irytował. No a szczególnie jak można przepuszczać okazję, kiedy stoi się z puchonem?!
Uśmiechnął się lekko, ciesząc się z faktu iż ją rozśmieszył. Udało mu się to. A to, że to może wcale nie przez jego żart... to inna sprawa. Nie musiał o tym wiedzieć. Wiedział, że istnieje sobie taki Finn, w końcu dzielili ten sam dom i to samo dormitorium, ale o niczym innym nie miał pojęcia. I rzadko też rozmawiał z drugim Puchonem, prawie nigdy. Skąd miał więc wiedzieć, że jest do niego tak podobny? -Nie bardzo, bo ta dziewczyna kiepsko całuje- roześmiał się, wskaując palcem na odchodzącą parkę i raz jeszcze im pomachał. Chłopak, wyraźnie zły pogroził mu pięścią i chyba fuknął coś pod nosem, obejmując dziewczynę szczelniej ramieniem. -A jej chłopak jest jeszcze gorszy. Tak naprawdę tylko żartował. Nigdy nie całował się ani z tą dziewczyną, ani z żadnym chłopakiem. Ale uśmiech Corin był ładny więc znów chciał ją rozśmieszyć. -To fakt. Oblałem kurs pierwszej pomocy- skinął lekko głową, siadając na parapecie okiennym. -Ale wiesz... przynajmniej umrzesz przy mężczyźnie swego życia, nie?- zapytał i znów wyszczerzył się w jej stronę. Nic nie mógł na to poradzić; taki po prostu był. Żarty się go trzymały i Zowie znany był z tego, że rzadko kiedy się smuci lub jest poważny. Nie umiał też usiedzieć w miejscu dłużej niż kilka minut, bo zaczynało go nosić. Miał w sobie za dużo energii.
Ta dziewczyna oczywiście też nie miała zamiaru mu w nawet najmniejszym stopniu uświadomić to, że jej kogoś przypomina. Między innymi dlatego, że sama jeszcze nie do końca miała o tym pojęcie. Ale niedługo zapewne zacznie o tym myśleć, choć w pierwszej chwili będzie uważała, że to tylko wyobraźnia. Że to tylko nadmiar pragnień stwarza w jej umyśle głupie pozory na temat tego puchona. - Oh jaki znawca się znalazł... Fuj... - Powiedziała z uśmiechem i odwróciła się tyłem do chłopaka patrząc na parkę. W sumie chyba nawet spała z tym chłopakiem. Nie widziała jego twarzy, więc nie mogła mieć pełnej pewności, ale miał bardzo charakterystyczny tyłek. A jak wiadomo na tą część ciała Cornelia zwraca niemal taką samą uwagę, jak na twarz. No, ale nie musiała się wypowiadać na głos na ten temat. Zowie jej najwyraźniej nie kojarzy jako Hogwardzką dziwkę i lepiej, żeby chociaż przy tym pierwszy spotkaniu tak pozostało. Szczególnie, że dziewczyna za wszelką cenę stara się zmienić ów opinię, choć coś jej to nie wychodzi. - Facet mojego życia mówisz? Los chyba nie jest dla mnie zbyt łaskawy. Co ja mu takiego zrobiłam, że podsyła mi takie... Takie.. Coś... No popatrz, aż słowa nie mam. Pozostała jedynie chęć udławienia się eklerkiem – Dziewczyna nie usiadła na parapecie, ale oparła się na nim dłońmi, by lepiej widzieć to, co jest za oknem. Uwielbiała patrzeć na błonie. W sumie, to robiła to bardzo, bardzo często. - Corin – Przedstawiła się tak, że niektórzy mogliby się nie domyślić, że tak właściwie chwilę temu wypowiedziała swoje imię. No, ksywkę. To raczej wyglądało jak wypowiedzenie jednego słowa samemu do siebie. No, ale przynajmniej się przedstawiła. To już ogromna łaska.