Korytarz na pierwszym piętrze jest chyba najbardziej oświetlony ze wszystkich. Wszystko dzięki ogromnym oknom przez które wpada światło słoneczne, a także jasnym, niemalże żółtym ścianom. Na samym końcu znajdują się spore drzwi wykonane z ciemnego drewna. Prowadzą do Skrzydła Szpitalnego, miejsca przez uczniów dość często, mimo ze niechętnie, odwiedzanego.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
-Myślisz, że jesteś taka super? Mogłem wpaść na lepszą laskę- powiedział, raczej mało grzecznie. Ale przecież, kurde, nie był jakimś pantoflarzem żeby dawać się jej tak bezkarnie obrażać. O nie, nie, moja droga. -W zasadzie... to gdzie ty masz piersi, co?- spytał, teraz już nieco łagodniejszym tonem głosu. Mimo wszystko nie chciał by była na niego zła. Nie chciał robić sobie wrogów. Ale... Corin była płaska, no nie ukrywajmy. Nie żeby Zowiemu to jakoś przeszkadzało... przecież nigdy nawet tak naprawdę nie całował się z dziewczyną, a co tu dopiero mówić o pójściu do łózka. Dla niego taka propozycja była po prostu nie do pomyślenia, a wszystkie jego "związki" były dość szczeniackie i niewinne. W końcu miał tylko 16 lat, prawda? A ona niewiele więcej. Co się porobiło z tym światem... -Corin. Panna bezimienna znalazła już imię?- spytał, drocząc się z nią. Zdziwił się, że jeszcze nie odeszła. Te jego końskie zaloty chyba naprawdę musiały działać na płeć piękną. Dajmy na to taką Coco; mimo iż ciągał ją za kitkę, nazywał swoim skarbem i ogólnie denerwował to ona potrafiła to dzielnie znieść i do tej pory go nie spławiła! No... ale trzeba też dodać, że do tej pory tez nie byli na żadnej prawdziwej randce. A dla Zowiego, który dość szybko się nudzi było to męczące; nie uśmiechało mu się podrywać jednej dziewczyny latami i dlatego ostatnio zaczął częściej uśmiechać się do koleżanek. -Czy Corin to nie skrót od Corneli? Słyszałem o Tobie- powiedział nagle, dźgając ją lekko palcem w ramię. Coś tam słyszał, ale równie dobrze mogła to być jakaś inna Corin. Przecież to Hogwart.
- Pewnie, że tak myślę. A co do twojego dziwnego pytania to chyba pod bluzką, choć nie sprawdzałam ostatnio i może uciekły w popłochu bojąc się, że przypadkiem ktoś taki jak ty mógłby się do nich dorwać – Niby nie mówiła najmilszych słów, ale nie miała jakiejś bardzo złowrogiej miny. Miała raczej lekki uśmiech i nie patrzyła podczas tego na chłopaka, a to raczej dobry znak. Gdyby na niego spoglądała, mógłby się spodziewać, że lada chwila mocno oberwie i, że jest szczera w tym co mówi. Nie zamierzała się też najwyraźniej obrazić, choć to akurat nic nadzwyczajnego, bo ta dziewczyna była osobą, u której bardzo ciężko jest wywołać „foch”. A przede wszystkim nie przejmowała się rozmiarem miseczki w staniku, bo ona i jej podwyższone ego uważają, że nie ma na co narzekać to raz, a po drugie akurat na tym jej jakoś szczególnie nie zależało. W końcu jeszcze niedawno miała znamię na cały policzek i to był dopiero powód do załamywania się. - Imienia nadal nie znalazłam. Niestety muszę cię zaszczycić tylko ksywką. W sumie ostatecznie może być też Corni, albo Corek – Powiedziała odwracając się w stronę chłopaka o imieniu... Kurde. Chyba poważnie zapomniała jak on się tam zwał. To pewnie dlatego, że szczerze mówiąc wcześniej go nie słuchała. No i do tego to nie było jej zdaniem zwykłe imię angielskie. Wiedziała tyle, że wcześniej go nie słyszała. Tylko jak tutaj delikatnie jeszcze raz podpytać? Nie da się chyba. Więc trzeba będzie mu znaleźć jakąś ksywkę... Hm... - Możliwe, że się nie mylisz – Odpowiedziała tylko zaraz po tym, jak drgnęła, kiedy dźgnął ją palcem w ramię. No cóż, chyba jednak aż tak miło nie będzie. Szkoda, że dziewczyna nie wiedziała, że pod kątem związków są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. A może to i dobrze? Pewnie, skoro to puchon i do tego nikt jej bliski, wyśmiałaby go, że w tym wieku jeszcze nikt na niego nie poleciał. Choć to troszkę dziwne, bo gdzieś tam głęboko zrodziła jej się wizja, że jest całkiem fajny. Choć nie wiadomo ile w tym jego faktycznej zasługi.
-Nie miało co uciekać- rzucił lekko i znów wślizgnął się na parapet. Oparł się o ścianę, wzdychając cicho. Tak naprawdę to słyszał jakieś tam plotki o jakieś tam Corin, ale nic sobie z nich nie robił. Ona go nie obchodziła, bo jej nie znał. Poza tym słyszał niewiele; że wyjechała gdzieś na drugi koniec świata, że jej chłopak pieprzy się z facetami i że ona jest psychiczna. Ale wciąż tak naprawdę nie wiedział o kogo chodzi. W ten szkole może być masa dziewczyn takich, jak ona! Więc tak naprawdę teraz miał to wszystko głęboko gdzieś. -Uważam, że Corinelia to dużo ładniejsza ksywka od Corin, Corka czy Corni. Te trzy są beznadziejne- powiedział spokojnie i wydął lekko wargi, spoglądając na nią. -Nawet jeśli nie chcesz; to Twoje imię. I jest ładne- podsumował, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. -Ja lubię swoje imię. Jest nietypowe i mogę być niemalże pewny, że drugiego Zowiego nigdy nie spotkałaś. To czyni mnie w pewien sposób wyjątkowym, dla Ciebie- uśmiechnął się bezczelnie. Nie, nie podrywał jej. Po prostu naprawdę tak uważał; jego imię było rzadkie i wiele osób, wiedziało o kogo chodzi, gdy mówiło się "Zowie". -Ty też możesz być wyjątkową Cornelią.
- To twoje zdanie. Niestety rzadko interesuje mnie to, co sądzi o mnie chłopak moje życia... Już ich tyle było – Przewróciła oczami, po czym sama w końcu podniosła się z ziemi i usiadła na parapet chwilkę się z tym męcząc. W końcu nawet, jeśli ten chłopak był młodszy o rok to i tak była zdecydowanie niższa od niego i nikt, kto by ich zobaczył razem nie mógłby temu zaprzeczyć. Choć podobno kiedy Corin siedzi, to wygląda na wysoką – przynajmniej taki eeee... komplement? Otrzymała kiedyś od jednego ze znajomych. - Może i jest ładniejsze, ale wolę moje beznadziejne ksywki – Uśmiechnęła się do niego, a w tym jednym geście wydawało się, że zawarła szczerą prośbę, by faktycznie ograniczył do zera używanie jej imienia, skoro i tak je już zdołał poznać – Wolę pozostać wyjątkową Corin – Dodała jeszcze chwilę po tym, jak on skończył balladę na temat swojego imienia. ZOWIE! Tak to było! No dobra, teraz na pewno już je zapamięta, żeby w przyszłości nie popełnić żadnej gafy. - To co, zaczepimy o kuchnie, żeby wziąć lody, a potem może rozsiądziemy się gdzieś w wygodniejszym miejscu? Wolę, żeby mi nie zdrętwiał tyłek od siedzenia na parapecie – Jak zwykle bezpośrednia, jak zwykle prosta i jak zwykle mówi dosłownie wszystko, co jej ślina na język przyniesie. Jak można jej nie uwielbiać, to ja nie mam pojęcia!
Uśmiechnął się pod nosem, obserwując jej próby wdrapania się na parapet. Słodko. Już chciał jej pomóc, gdy sama to zrobiła. Co do wzrostu... może Zowie nie był jakimś drapaczem chmur, jak co poniektórzy jego koledzy, ale był nieco wyższy od większości dziewczyn, co mu w pełni wystarczało. Jeszcze czego, by to dziewczyna nachylała się do pocałunku! To by dopiero była komedia, nie ma co. -Okej, a więc ty możesz mówić na mnie Zo. Choć to równie beznadziejna ksywka- wzruszył delikatnie ramionami. Tak naprawdę nie miał chyba żadnej ksywki, a przyjaciele i wszyscy dookoła mówili do niego po prostu Zowie. Czasami "ej ty", co już średnio mu się podobało. -Hm... a więc teraz to ty zapraszasz mnie na randkę?- spytał, uśmiechając się łobuzersko i zeskoczył z parapetu. Deskę wziął pod pachę i poczekał aż ona stanie na nogi. -Ostatecznie mogę się zgodzić, łaskawie- dodał, z poważną miną, robiąc kilka kroków w przód. Skrzaty go lubiły, więc raczej nie będą mieć większych problemów z dostaniem lodów. Powiem więcej; pewnie dostaną jeszcze herbatniki. -Chodź, moja pani. z/t x2
Czas płynął niesamowicie szybko, choć usilnie starała się go zatrzymać przeróżnymi specyfikami. W końcu jednak wybiła godzina 18, co oznaczało, że już dawno powinna zjawić się u śmiesznego profesora, który nagle poczuł się pedagogiem i postanowił porozmawiać o jej osobistych problemach. Trochę obawiała się co może z tego wyniknąć, bo jakby nie patrzeć - znalazł ją przyćpaną na szkolnym korytarzu, za co groziło wyrzucenie, a to równało się z życiem na melinie, o którym mimo wszystko nie marzyła. Wiedziała, że jest spisana na straty, ale to nie zmieniało faktu, iż nadal odzywał się w niej wojownik, który oczekiwał ciągłej walki o siebie. Nie wątpiła w swój aktorski talent, ale arsenał kłamstw powoli się zmniejszał i nie miała pewności, iż tym razem uda jej się kłamać wystarczająco dobrze i długo, żeby zmydlić mężczyźnie oczy. Pragnęła świętego spokoju, czy to dużo? Szkoda, że do świętości drogę miała długą i krętą. Stanęła na środku korytarza, bo zauważyła sylwetkę łudząco podobną do nauczyciela, który właśnie jej oczekiwał w swym gabinecie. Cholera.
Nie miał bladego pojęcia po co nagle poczuł się do bycia dobrym pedagogiem, dlaczego dopadł go cholerny nauczycielski zew. Oczywiście, że poruszała go cudza krzywda, na tym polegał jego problem. Naćpana uczennica nie była kimś, obok kogo przechodził obojętnie, ale umówmy się, że akurat on, który jeszcze niedawno obijał się o ściany pokoju bez klamek i powinien robić to dalej, nie jest najlepszą osobą do rozmowy na ten temat, nieważne jak dobrze potrafił udawać kogoś, komu wszyscy chcą powierzać sekrety. W nagłym przypływie chęci pomocy wezwał ją do siebie na rozmowę, chociaż nawet nie potrafił wymyślić, co takiego niby jej powie. Kiedy więc nie zjawiła się na czas, uznał to za dobry omen i wyszedł. Pech chciał, że i tak w jakiś sposób znalazła się na jego drodze. - Panienka Neglect! - zawołał jakże nauczycielsko, widząc, że już go zauważyła. Od czasu do czasu musiał chyba jednak poudawać, że nadaje się do tej pracy, żeby go nie wyrzucili. Przyglądał się jej długo. Kogoś mu chyba przypominała. Tak jak każdy. - Nie stawiła się pani.
/sorki że tak kiepsko, ale chciałam, żebyś szybko miała odpis <3
Szorstki głos wykrzyknął jej nazwisko, które zatrzymało się pomiędzy nimi i odbiło od muru, którym się otoczyła. Czarny tusz, literki na wysokość dwóch centymetrów, szerokość jeden. Ciche słowa wyryte głęboko, głęboko. where is my mind? Chwiejnym krokiem podeszła do nauczyciela, przeszywając go spojrzeniem na wylot. Na usta założyła specjalny niewinny uśmieszek, a oczy zakryła gęstą mgłą, żeby nie mógł wykryć kłamstwa i obłudy, którą zamierzała mu zaserwować na deser. - Właśnie zmierzałam w pana kierunku, profesorze - powiedziała, ostatnie słowo wypowiadając dość charakterystycznie, ze szczyptą ironii i powątpiewania. Chciała subtelnie dać mu odczuć, iż wyczuwa w nim coś niedobrego, a zarazem znajomego; że jej serce niespokojnie bije na jego widok. where is my mind? - W sumie jestem ciekawa dlaczego chciał się pan ze mną zobaczyć. Nie potrzebuję troski. Z nogami w powietrzu i głową na ziemi próbowała ubrać pelerynę, która zakryłaby wszelakie blizny wypalone przez igły i tęsknotę, żeby tylko udowodnić temu marnemu człowiekowi, iż pomylił się ze swoim powołaniem, jednak nie do końca jej to wychodziło. where is my mind?
Znał dobrze ten rodzaj uśmiechu, tę mgłę. Tak często widział je w odcieniach srebra, że ich wizerunek niemal odcisnął się na jego czaszce. Mgła w szczególności, wiedział też, co ona zwiastuje, w końcu sam lubował się w niej wręcz nieprzyzwoicie. Trudno jest zwieść notorycznego kłamcę. Sam uniósł kąciki swoich ust o dwa, może trzy milimetry, niestarannie tuszując swoje rozbawienie jej ironią, wyjątkowo trafną. - Doprawdy? - Uniósł brwi. Naprawdę kogoś mu przypominała. Kogo? Szlaństwu też. Ono też ją poznawało. Może Dante tego nie wiedział, ale ono poznało ją nawet lepiej, niż on sam. Teraz wyczuło jej znajomy zapach, rozpoznało znajomy widok i zastrzygło uszami, zamachało lekko ogonem, pozwalając jednak Underwoodowi czuć się panem sytuacji. - Pewnie powiesz mi, że otrzymujesz odpowiednią pomoc od swoich strzykawek? - zapytał cichym, wibrującym głosem, z rodzaju tych odbijających się rykoszetem od ścian niemal w nieskończoność. Podążył za nim, zatrzymując się niedaleko dziewczyny i przyglądając się jej z uwagą, ale w ironiczny sposób, niepasujący do wzorowego pedagoga. Był nim przez chwilę, ale to już dawno. Zresztą ona się na to nie nabrała, po co więc dalej mamić?
- Nic ci do tego - warknęła, mrużąc z wściekłości oczy. Pomocy nie potrzebowała od nikogo, była samowystarczalna, mogła zrobić wszystko sama. Ale tak naprawdę kogo oszukiwała? Nie potrafiła się przyznać, że wszystko co w siebie wstrzykiwała jest niezbędne do utrzymania stabilnej formy psychicznej i w ogóle życia, którego miała coraz bardziej dość. Z dnia na dzień coraz więcej wątpliwości i pytań. - Szczęścia nie ma, nawet tego złudnego. Nigdy nie chciałeś zapomnieć, poczuć się wolnym od wszelakich uczuć, wypełnić jakoś pustkę, na którą jesteśmy skazani? Bo jeśli tak to gratuluję, jesteś jedynym uśmiechniętym człowiekiem na tej ziemi. Możesz się doklejać do ramy normalności. Ale ty przecież nie jesteś normalny, przekazała mu spojrzeniem. Oparła się o chłodną ścianę, a jej ciało przeszedł dreszcz. Objęła się ramionami i szczelniej opatuliła granatowym swetrem. Lodowate ręce nie miały nic wspólnego z jesienią szalejącą na zewnątrz, a coraz większym smutkiem jaki odczuwała. Westchnęła cicho, a parada dusz, która odbywała się na korytarzu, wprawiła ją w stan melancholijny. - Wyjąkaj ten głód i zostań trzynastą osobą, która w tym tygodniu postanowiła wyszeptać do mojego serca zgubne skutki szukania tęczy w psychotropach - spojrzała na niego wyzywająco. Prowokowała każdą częścią ciała, żeby tylko mu udowodnić, że jest wystarczająco silna, aby powiększyć kolekcję blizn. - Coś mi jednak podpowiada, że skądś pana znam.
- Po pierwsze, nie zwracaj się do mnie na ty, nie jesteś moją koleżanką - zwrócił jej uwagę kwestią, której sam nasłuchał się w przeszłości. Rozbawiło go to, niesłychanie, ale przecież nie da po sobie tego poznać! Udawał groźnego, nieprzebłaganego człowieka o większej władzy dalej. Karcące spojrzenie przesuwało się po jej twarzy. Śmiał się w duchu, gdy jej słuchał. Słuchał niemal z nostalgią. - Kochanie - powiedział, w tych słowach już nie amortyzując drżącej nuty śmiechu - z tego co słyszę, jesteś jedną z najszczęśliwszych osób na ziemi. Przynejmniej znalazłaś swoją drogę ucieczki, co z tego, że destrukcyjną i podobno złą, przynajmniej znalazłaś wyjście, nawet jeżeli to zakończony ślepym zaułkiem tunel, to umrzesz, zanim to odkryjesz, więc możesz się cieszyć narastającym uczuciem wolności. Nie dusisz się w ciasnej klitce rzeczywistości, nie masz większego problemu z rozpostarciem skrzydeł, nikt nie trzyma cię na łańcuchu, ani nie dysze w kark, a nawet jeśli jednak tak jest, to przynajmniej nie zdajesz sobie z tego sprawy, bo uciekasz, przynajmniej tyle masz. Zazdrościł jej. Gdzieś pod wieloma warstwami i wieloma innymi wrażeniami, ale jednak zdawał sobie z tego sprawę, niejasno, ale przeszło mu to przez myśl, że też chciałby znaleźć swoją drogę ucieczki, drogę do innej rzeczywistości. Ona też skądś go znała? Może widzieli się w klatce. Może nawet byli współwięźniami, może żywili się tym samym bochnem chleba, kiedyś, w przeszłości. A może nie. Nie, pewnie to jeden z załomów świata, kalejdoskop. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek się spotkali. - Uczę tu - powiedział. - Nic dziwnego.
Znów się obudził z tym potwornym bólem głowy. Spał, ale czuł się potwornie, jakby od tygodni był na nogach, bez jedzenia, picia, snu i Ellie. Po prostu nie mógł uwierzyć, że jej przy nim nie ma. To był jakiś żart, okrutny żart. Wstał, ubrał się machinalnie, narzucając na siebie zwykłą koszulę, która nie była już pierwszej świeżości i przeczesał włosy palcami. Wyglądał naprawdę okropnie; jak nie on. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnim razem komuś dokuczył. Nieważne, ile razy już próbował rozmawiać z Ellie, ona nigdy mu na to nie pozwalała. Uciekała wzrokiem, za każdym razem, gdy tylko na nią patrzył. A gdy wytrwale stał pod jej klasą, czekając aż wyjdzie- robiła to w eskorcie koleżanek, które otaczały ją szczelnym kółkiem, jakby tworzyły wokół niej mur przez który nie mógł się przebić. Ale przecież nie mógł się poddać. Na pewno nie teraz. Więc, jak zwykle najpierw udał się na swoje zajęcia, na których był ledwo przytomny, a gdy tylko się skończyły wybiegł z klasy jako pierwszy. Ledwo łapał oddech, ale musiał pokonać kilka piętek w ekspresowym czasie, bo przecież ona dosłownie za sekundę mu się wymknie! I udało mu się. Wylądował na pierwszym piętrze, dysząc ciężko i rozglądając się po korytarzu, na który uczniowie zaczęli wylewać się niczym rój pszczół. A gdzie jest ich królowa? Jiro przerażony rozglądał się wokół. Rety, rety, a jeśli już wyczuła, co ma w planach? Jeśli nie pojawiła się na zajęciach, jeśli zmieniła szkołę? Nie, to niemożliwe! Wiedziałby o tym.
Okrutny żart? Kto tutaj padł ofiarą okrutnego żartu?! Nawet jeśli do Ellie w jakimś procencie dochodziło, że Jiro tego wszystkiego żałuje i, że gdyby mógł to prawdopodobnie zmieniłby przeszłość, to i tak nie potrafiła mu wybaczyć. Może było za wcześnie, a może moment zapomnienia tego co zrobił Jiro miał po prostu nigdy nie nadejść? W sumie to nawet mogłaby to być opcja lepsza w skutkach dla Ellie, przynajmniej według niej samej. W ten sposób puchonka miała pewność, że już nikt nigdy jej tak nie potraktuje, ona sama nikomu już na to nie pozwoli. I już nawet nie była zdziwiona kiedy zobaczyła Jiro stojącego pod klasą. Od tygodnia nic się nie zmieniło, nie miała ochoty z nim rozmawiać i wiedziała, że on o tym wie - cóż, jak widać, był bardzo zdeterminowany. Teraz żałowała tylko, że nie ma obok niej nikogo, kto swoim towarzystwem zapewniłby jej ten mur oddzielający od chłopaka. - Mówiłam ci, żebyś zostawił mnie w spokoju. - powiedziała cichutko i nawet nie drgnęła przechodząc obok gryfona. Chciała mu wybaczyć, naprawdę! Oddałaby chyba wszystko, aby było tak jak dawniej, ale nie mogła się przemóc aby puścić w niepamięć to wszystko co usłyszała pamiętnego dnia na dziedzińcu, to było zwyczajnie wbrew Ellie. Czuła się jakby Jiro zniszczył tą barykadę oddzielającą ją od reszty świata, a później zniszczył wszystko to co znalazł w środku.
Drgnął, słysząc jej głos. Naprawdę od dawna nie miał ku temu okazji i po prostu wiedział, był pewny, że jeśli jej nie wykorzysta ona wymknie mu się na zawsze. Delikatnie położył jej dłoń na ramieniu, okrążając ją i stając naprzeciwko, tak by nie miała jak przejść. -Ellie... Możesz myśleć, że mnie rzuciłaś, możesz myśleć, że dam ci spokoju, ale ja po prostu tego nie akceptuje. Dla mnie nadal jesteś moją dziewczyną. Daj mi minutę- poprosił nagle, wyciągając w jej stronę palec wskazujący. Nie czekał na żadne potwierdzenie z jej strony, zaczynając gadać jak najęty. -Kiedyś założyłem się z kolegami, że cię zdobędę. Nie wiem, co sobie wtedy myślałem, ale nieważne. Pewnie myślałaś, że przypadkiem zacząłem na ciebie wpadać, ale to wszystko było zaplanowane. Miałem cię zdobyć i porzucić, jak resztę dziewcząt. Wiem, jak źle musi to brzmieć. Gdybym mógł zmienić przeszłość... Zrobiłbym wszystko, byleby to tylko wysuszyło twoje łzy, wymazało smutek. Ale jedyne co mogę zrobić to sprawić, by teraźniejszość odepchnęła przeszłość w niepamięć. I przysięgam, przysięgam wobec wszystkiego, że nigdy więcej nie pozwolę ci się na mnie zawieść. Zakochałem się w tobie wtedy, w herbaciarni i miałem zamiar powiedzieć im, że to koniec zakładu, ale oni by mnie wyśmiali. I wiem, że to nie powinno być ważne. Ale wtedy było. Ale teraz proszę cię o drugą szansę... Czas minął. Spojrzał na dziewczynę wyczekująco, a w jego oczach dało się dostrzec żal, smutek i złość pomieszane z przerażeniem.
Ellie miała w planach go po prostu zignorować i pójść do dormitorium, skąd nie wychodziłaby aż do następnego dnia, ale w końcu zrezygnowała, pozwalając się gryfonowi wytłumaczyć. - Jiro...- westchnęła, kręcąc głową, ale wysłuchała go do końca. Przez chwilę nic nie mówiła, tylko błądziła wzrokiem gdzieś po posadzce, która stała się na chwilę obecną bardziej interesująca nawet niż czubki butów. - Jiro, przykro mi. - w końcu zmusiła się do powiedzenia czegokolwiek. Bała się, że jeśli powie coś więcej, to zapląta to wszystko jeszcze bardziej. Patrząc na Jiro serce jej się krajało, zwłaszcza kiedy uświadamiała sobie, że to ona jest powodem stanu w jakim znalazł się chłopak. Niestety, nie potrafiła mu wybaczyć. Nie teraz, chyba było zwyczajnie za wcześnie. Założył się z koleżkami, że ją przeleci, ale kiedy mu się odmieniło, tak zwyczajnie miała mu się rzucić w ramiona? Nie, Ellie nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Jiro jeszcze tak niedawno należał do małego kręgu osób, któremu udało się zaskarbić zaufanie Hemignway - musiała przyznać, stracił je wprost w spektakularny sposób. - Doceniam to, nie myśl, że nie, ale...- bezradnie wzruszyła ramionami. - To mnie przerasta, wybacz. - przyznała szczerze. - I najlepiej będzie, jeśli na razie damy sobie spokój z tym wszystkim, bo...sam rozumiesz. - no cóż, przynajmniej miała nadzieję, że ją rozumie.
Tymczasem po zamku przechadzał się Drake, który zaprzątał swoją głowę bardzo dziwnymi rzeczami, które jednak byłyby nie do ogarnięcia dla przeciętnego czarodzieja, zakładając, że ma w sobie więcej magicznej krwi aniżeli mugolskiej. Jeszcze nie wiedział jak rozwiązać dany konflikt interesów, który niechybnie wyrósł ostatnimi czasy pomiędzy matką a resztą rodziny, która jednak nie ośmieliła się póki co podważyć jej zdania. Może jednak Ellie mogłaby mu w tym doradzić...? Ellie, właśnie, gdzie ona się podziewała? To było dziwne, ostatnio spędzali ze sobą skandalicznie mało czasu. Słyszał coś tam o jakimś chłopaczku, z którym się spotykała. Serce dziwnie kuło za każdym razem, kiedy sobie o tym przypominał czy też słyszał to od niej samej. Chciał jednak, żeby była szczęśliwa. Dlatego też w sumie zrobił coś okropnego - popytał parę osób o tego całego Jiro i wieści, które o nim poznał, napawały go dodatkowym lękiem o puchonkę. Jednak ona zdawała się być taka szczęśliwa, że... nie mógł jej powiedzieć tego wszystkiego, czego się dowiedział. Zapewne by mu zresztą nie uwierzyła. A może ten chłopak się zmienił? Och, jakże będzie wściekły, kiedy się dowie, co jej zrobił! Tymczasem jednak był niczego nieświadomy, a myśli miał skierowane zgoła gdzie indziej. I wtedy, w najmniej oczekiwanym momencie, natrafił na wspomnianą parkę na korytarzu. Przystanął na moment, wziął głęboki oddech i jak gdyby nigdy nic postanowił podejść do swojej najlepszej przyjaciółki (!). A że od jakiegoś czasu była kimś dla niego znacznie ważniejszym to... nie, robił wszystko, aby o tym nie myśleć. - Cześć - przywitał się z lekkim uśmiechem, ale nie mógł powstrzymać się przed taksowaniem gryfona nieprzychylnym wzrokiem. Ellie nie wyglądała teraz wcale na zadowoloną, a to tym gorzej dla niego! Jednak na szczęście chwilowo postanowił powstrzymać się od jakichkolwiek komentarzy czy gestów.
Nie oczekiwał, że rzuci mu się w ramiona i wyzna dozgonną miłość. Na pewno nie po tym, co zrobił. A czuł, że ją stracił. Że odeszła od niego bezpowrotnie. Ale... nie mogła! Po prostu nie mogła go tak zostawić. Za dużo dla niego znaczyło, by teraz tak po prostu zniknąć z jego życia. -Ellie... przemyśl to. Będę czekał, tak długo, jak zechcesz. Nie skreślaj mnie, proszę. Nie mam żadnej machiny czasu, ale musisz wiedzieć, że zrobiłbym wszystko, co wysuszyłoby twoje łzy- wzruszył bezradnie ramionami, zaciskając palce na ramieniu torby. Tak bardzo, cholernie pragnął ją teraz przytulić. Chciał, by było jak dawniej. Kiedyś mógł ją przytulać bez obaw, że zostanie odepchnięty, że go wyśmieje albo zwyzywa. -Ellie, ja cię...- nie dokończył, bo u boku dziewczyny, jakby spod ziemi wyrósł jakiś chłopak. Głupi Puchon, pomyślał Jiro, przeklinając go w myślach. Co to ma być? Miłosierny samarytanin? Nie widział, że rozmawiali? Czy rodzice po prostu go nie wychowali? -Napisz do mnie, gdy będziesz chciała porozmawiać. Nie chcę od ciebie niczego- uśmiechnął się lekko, wyciągając do niej dłoń. Ścisnął jej rękę na pożegnanie, po czym skinął jej przyjacielowi i odszedł szybko, nie chcąc słyszeć ich rozmowy.
Ellie z nieskrywaną radością zauważyła, że osoba która się do nich zbliża to Drake. Faktycznie, brak ciągłego towarzystwa przyjaciela doskwierał i jej, ale ostatnio tyle się działo, że Hemingway musiała sama to sobie wszystko jakoś poukładać. Może to i dziwne, że wszystko tak strasznie przeżywała, ale nie umiała inaczej - a naprawdę chciała, żeby wszystko złe co ją spotyka spływało po niej jak po kaczce. - Cześć! - również się uśmiechnęła, trochę z ulgą, mając nadzieję, że Drake wybawi ją od dalszego słuchania gryfona - cóż, problem był w tym, że rozmowa z Jiro coraz bardziej sprawiała, że zaczynała mieć wątpliwości co do wszystkiego co postanowiła, włącznie z unikaniem i ignorowaniem gryfona, nie słuchaniem żadnych tłumaczeń i przede wszystkim obietnicą złożoną samej sobie, że mu nie wybaczy - to wszystko zaczynało mieć mniejszy sens, a przecież nie mogła mu wybaczyć, nie mogła przeżywać tego jeszcze raz, nienienie. - Jiro, ja...- nie zdążyła nawet dokończyć, bo chłopak tylko uścisnął jej rękę i odszedł. - Ja nie wiem. - dokończyła cicho, nawet nie oglądając się za gryfonem. Pokręciła głową i zwyczajnie oparła ją na piersi Drake'a - był jedyną osobą na świecie, której mogła zaufać, jak się zdawało. I chyba jedyną przy której się nie krępowała, mogła być po prostu Ellie. Czuła się jeszcze gorzej, bo Jiro czuł się źle, bo sprawił, że ona czuła się okropnie...o matko. Jednak Ellie nie potrafiła mu wybaczyć, taki konflikt interesów. - Błagam, ucieknijmy stąd. - mruknęła. Naprawdę miała coraz większą ochotę uciec od tego wszystkiego.
Bardzo dobrze, że sobie poszedł, o. Wyśmienicie. Tylko nie zdążył mu nazwymyślać i ogólnie nic nie zdążył zrobić, bo tamten czmychnął szybko niczym złodziej. A chciał porozmawiać! No dobra, w sumie to nie chciał. Gdyby tylko wiedział, co zrobił Ellie, na pewno skończyłoby się to tragicznie. Ale póki co żył w słodkiej niewiedzy. TYLKO JAK DŁUGO? Hm, dobre pytanie, czy go rodzice nie wychowali. W zasadzie gdyby taką uwagą rzucił Jiro, Drake chcąc nie chcąc musiałby się z nim zgodzić. Wszak ciężko mówić o wychowaniu, kiedy posiada się liberalną matkę, która zgrywa raczej twoją przyjaciółkę, a ojca zazwyczaj nie ma w domu. Czy jednak było mu przykro z powodu, iż to najprawdopodobniej Bennett był przyczyną szybkiej ewakuacji Moore'a? Och, oczywiście, że nie. W zasadzie to nawet się lekko uśmiechnął. Jednakże! Nie zamierzał zawracać sobie głowy jakimś tam kolesiem, najważniejsza w tym wszystkim była Ellie, która wyraźnie była smutna i... nie taka, w której się zakochał jaką ją pamiętał jeszcze niedawno. Kiedy więc położyła głowę na jego piersi, ten automatycznie ją objął, a potem pocałował jej tę główkę, aby dodać jej trochę energii i wsparcia i aby podładowała sobie akumulatorki! - Pewnie, możemy uciec do krainy pełnej tęczy, jeżeli chcesz! - powiedział wesoło, co by może i ją trochę rozweselić. - Ale tymczasem polecam wyjedzenie zapasów ze spiżarni, a potem obżeranie się tym w pokoju wspólnym, hm?- zaproponował na poprawę humoru. Gdyby było pogodniej i cieplej, wywlókłby ją z zamku, a tak to... musiała im wystarczyć energetyczna wyżerka. - Albo możemy iść do pokoju śmiechu! - dodał naprędce, przypominając sobie, iż tam gdzieś niedawno trafił.
Pewnie niedługo, hehehe, bo nawet Ellie czasem musiała coś komuś powiedzieć albo z czegoś się zwierzyć - może kiedyś w końcu dojdzie do wniosku, że duszenie w sobie tego wszystkiego jej nie pomoże, a nawet wręcz przeciwnie, sprawia, że wydaje się wszystkim jeszcze bardziej introwertyczna. Na razie jednak nie zapowiadało się na to, żeby ktoś oprócz Drake'a miał szansę wgłębić się w jej troski, a to wszystko co się wydarzyło tylko utwierdziło puchonkę w przekonaniu, że zanim się komuś zaufa, powinno się go od podstaw poznać. No cóż, właściwie to sądziła, że znała Jiro takim jakim był naprawdę...ugh, taki zawód na kimś naprawdę boli! - Tak, według mnie kraina pełna tęczy to doskonały pomysł! - zapewniła go z entuzjazmem. Pewnie Drake tego nie widział, ale kiedy ją pocałował, Ellie uśmiechnęła się i to tak szczerze, szczerze. Uhuhu, postęp! Do głowy przyszło jej może i banalne stwierdzenie, ale naprawdę wszystko wydaje się takie jakieś w jaśniejszych barwach, kiedy ma się obok siebie kogoś bliskiego, kto cię zna i jest gotowy cię wesprzeć i pocieszyć. W końcu rozsupłała się z jego uścisku, stając obok. - To może najpierw pomyszkujemy w spiżarni, no a później jeszcze zahaczymy o pokój śmiechu, hmm? - taak, pokój śmiechu też był dobrym pomysłem, to tylko mogło polepszyć jej humor. - I...opowiem ci o czymś. - dodała, z lekkim wahaniem, trochę tak jakby jednak nie była do końca pewna, czy chce to wszystko opowiadać. Znaczy, bardzo chciała żeby Drake wiedział dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej, ale trudno jej było o tym myśleć, a co dopiero mówić - sama nie potrafiła się do tego wszystkiego ustosunkować a spotkanie z Jiro sprawiło, że mętlik w jej głowie tylko się powiększył. Miała szczerą nadzieję, że przyjaciel pomoże jej to wszystko jakoś poukładać, nawet jeśli domyślała się jakie stanowisko Drake zabierze w tej sprawie.
W takim razie Drake'a rozpierała duma, że to on został tą osobą godną zaufania! Wiedział jednak, że jest w bardzo ciasnym gronie, jeżeli nie jedyną osobą, która dotarła do uczuć Ellie. Czasem go to martwiło, bo chciałby, aby otaczała się wieloma życzliwymi osobami. Często w ogóle się dziwił, że inni nie widzą w niej tego, czego on w niej widział. Przecież to była świetna, wartościowa dziewczyna! A tu proszę, okazuje się, że ludzie są zdolni do tego, aby nie dość, że jej nie lubić, to jeszcze wyrządzać jej taką przykrość! On sam nie wiedział, jakby się zachował na miejscu puchonki. Nie wyobrażał sobie, aby ktoś mógłby go oszukać do takiego stopnia. To musiało naprawdę boleć. I nadwyrężyć wiarę w człowieka. Uśmiechnął się, kiedy mówiła o krainie tęczy jako o dobrym pomyśle. I rzeczywiście nie miał pojęcia, że poprawił Ellie humor choć na chwilkę. A szkoda, szkoda! Chociaż... może popadłby w zbytnie samouwielbienie, a to niezdrowe! - Świetny plan, jestem za - zaśmiał się, sugerując, że to ona go wymyśliła, a tak naprawdę to był jego pomysł. Ale to nieważne, ważne było to, iż chciał sprawić, aby poczuła się lepiej. Kiedy jednak oznajmiła mu, że chce mu coś powiedzieć, wewnętrznie się trochę wystraszył. Serce przyspieszyło bicia, a oczy rozszerzyły się nieznacznie. A może po prostu chciała mu coś opowiedzieć? Albo może jednak powie mu, co się działo ostatnimi czasy i czemu jest taka przygnębiona? Cokolwiek to będzie, dadzą radę! - No to zapraszam - rzekł z lekkim uśmiechem, po czym wystawił ku niej zgięty łokieć, za który miała się chwycić. I tak oto spokojnym krokiem udali się tam, gdzie mieli się udać!
Późne popołudnie, idealny czas, aby poszukać godnego kompana spędzania wolnego czasu. Gdy wszyscy grzecznie przysiadają do lekcji, ci bardziej rozsądni robią dużo ciekawsze rzeczy. Agnus na przykład wędrował z bardzo niewinnym wyrazem twarzy i paczką fajek zakamuflowanych w kieszeni niedostępnej przypadkowemu przechodniowi korytarzem na pierwszym piętrze. W sumie jakby nie patrzeć zawartość którejkolwiek z kieszeni Agnusa nie była dostępna przypadkowemu przechodniowi. Spacerował sobie więc korytarzem bez konkretnego celu gwiżdżąc cicho. W pewnej chwili zatrzymał się, uchylił lufcik najbliższego okna, a natychmiast lodowate powietrze zaszczypało go w policzki. Wyciągnął szluga i leniwie oglądając się na boki zapalił go po cichu końcem różdżki. Przysiadł sobie wygodnie na parapecie, trzymając twarz jak najbliżej źródła czystego powietrza i obserwując kątem oka wylot korytarza. No, milusio.
Miał dosyć siedzenia w dormitorium, gdzie jego koledzy z roku rozmawiali tylko o Historii Magii albo o polityce, jakby mieli jakieś trzydzieści, a nie czternaście lat! On sam potrzebował od życia trochę rozrywki, a nie tylko bycia poważnym i wyważonym i uczenia się rzeczy, które w życiu mu się nie przydadzą. Wyszedł więc z wieży Krukonów i wesoło hasał po Hogwarcie, co jakiś czas zagadując portrety niewybrednymi tekstami, na co postaci obruszały się na niego i najczęściej częstowały jakimiś archaicznymi wyzwiskami, że niby był nicponiem i innymi takimi. Bagatela! Idąc korytarzem na pierwszym piętrze zauważył chłopaka stojącego przy oknie i palącego papierosa. Znał go bardzo dobrze! To znaczy nie znał, ale często widywał, nie przez przypadek zresztą. Zdarzało mu się często odwiedzać miejsca, w których spodziewał się go zastać. Słodki był! Tym razem postanowił działać, zamiast bezczynnie wzdychać do niego z daleka, zwłaszcza że był sam! Krukon odgarnął więc swoje blond włosy z czoła i krokiem macho podszedł do Angusa. Uśmiechnął się do niego połową ust, patrząc spod rzęs. - Palenie szkodzi - powiedział, bo trochę spanikował, nie mógł wymyślić nic lepszego. Nie stracił jednak rezonu i ruchem głowy odrzucił na bok grzywkę, by wyeksponować przed Shepardem swoje atuty.
Waverley wracał z dworu do wieży Krukonów. Żałował, że w Hogwarcie nie ma takiego wynalazku jak widna. Znacznie ułatwiłoby to życie uczniom i studentom z tego względu, że schody miały to do siebie, że lubiły same zmieniać miejsce. Dochodził do tego fakt, że musiał wdrapać się aż na siódme piętro, żeby móc sobie opaść wygodnie w pokoju wspólnym Ravenclawu. Pod tym względem, jego zdaniem, Ślizgoni i Puchoni mieli znacznie lepiej. No i do tego nie było w podziemiach okien, czyli nie musieli patrzeć na pogodę panującą na zewnątrz. Wszystko na swoje wady i zalety pomyślał stawiając pierwszy krok na schodach. Wave nie za bardzo lubił tę część zamku z prostego względu. Było tu strasznie dużo uczniów i studentów. A chłopak do towarzyskich nie należał i mógł sprawiać wrażenie aspołecznego. I większość tak o nim myślała. A on nie kwapił się, aby innych z tego błędu wyprowadzić. W ten sposób zbudował jakby wokół siebie tarczę, mur, przez który przebić się mogli jedynie ci, których znał i którym ufał. Idąc wraz z tłumem nie trudno było o zderzenie się z kimś. Tego Krukon zawsze starał się unikać, ale jak widać dzisiaj nie udało mu się tego dokonać. - Przepraszam - powiedział.
Ona zaś wędrowała zwyczajnie korytarzem, sama nie wiedząc dokąd zmierza. Coś podpowiadało jej, że nogi mają zamiar zanieść ją do biblioteki - nie wiedzieć czemu tak miało się stać, jednak byłoby to bardzo trafne i wskazane rozwiązanie, bowiem miała niewielkie zaległości w paru przedmiotach i powinna je nadrobić. A skoro nie ma nic ciekawszego do roboty, nic nie stoi na przeszkodzie! Szkoda tylko, że nie pomyślała o tym, aby wziąć ze sobą jakieś książki, w dodatku wybrała okrężną drogę... Mniejsza z tym. Kroczyła właśnie korytarzem, tłumów raczej o tej porze nie ma, toteż nie musiała uważać na drogę. Zamyślona patrząc przed siebie, nie dostrzegła nawet zbliżającego się chłopaka. Krótko mówiąc: wpadka. Odruchowo posłała wściekłe spojrzenie, jednak powstrzymując się od wszelkich komentarzy. Co też on wyprawia?! Czyżby nie umiał wykonać nawet tak prostej czynności, jak wyminięcie przeszkody? Ci ludzie... Spojrzała w górę i dostrzegła znajomą twarz. O ile jej pamięć funkcjonowała prawidłowo, kojarzyła nawet tego chłopaka z lekcji. Chyba był z jej rocznika, może jakiś Puchon, ewentualnie Krukon? - Nic się nie stało - zapewniła bez większych emocji. Stało się, oczywiście! Mógłby bardziej uważać na przechodniów, a ona? Ona nie musiała, to przed nią ludzie powinni się rozstępować, hehs. Całe szczęście, że nie wypowiedziała swoich myśli na głos, bo wtedy to byłaby już stuprocentową egoistką, a ona wyzbyła się części swoich złych przyzwyczajeń. I prawidłowo.
Nie trudno na korytarzu nie trudno było na kogoś nie wpaść. Więc w sumie Wave automatycznie wypowiedział "przepraszam". Wymagała tego grzeczność i dobre wychowanie. Nauczono go tego i tak postępował, więc mama może być dumna. Spojrzał na kogo wpadł, chociaż po głosie dało się już stwierdzić, że to dziewczyna. Nie kojarzył go ze swojego domu, ani z Hufflepuffu, bo z tym domem po za swoim miał najwięcej styczności. A zatem któryś z dwóch pozostałych. Nie potrafił jednak rozszyfrować z którego, co wzbudziło jego zainteresowanie. Nie mniej jednak stłumił to w sobie. Co go tak na prawdę interesował ktoś, kogo nie znał i nawet nie wiedział jak ma na imię? - Miło to słyszeć - zauważył jednak. Bądź, co bądź to jednak chyba raczej on pierwszy wpadł na dziewczynę. Na ogół ludzie w sumie mało obchodzili Waverley`ego po za rodziną i przyjaciółmi. Ale po mimo to nie chciał, żeby ktoś przez niego został zraniony lub coś sobie zrobił. Sam doznał czegoś takiego wiedział jakie to uczucie.