Schody ciągnące się od parteru aż po siódme piętro. Nieraz złośliwe, kiedy tylko znajdziesz się na stopniach, one poruszą się i dotarcie do celu zajmie ci dwa razy więcej czasu niżbyś się spodziewał... Zdarza się też, że są w lepszym humorze i ułatwią ci dostanie się z jednego piętra na drugie. Posiadają niezliczone dziury, często ukryte i tylko dzięki doświadczeniu w wpadaniu w nie można się nauczyć, które schodki należy omijać. Ściany dookoła zdobią niezliczone, ruszające się portrety mniej i bardziej znanych postaci.
Tutaj nie wytrzymał, bo sam wybuchł śmiechem. Może powinien znaleźć kogoś, kogo Sky by mogła podziwiać i czcić? Tamta, co miała wieżę na głowie by się pewnie nadawała, ale on wybierał takich przydupasów, bo było śmieszniej. Kto by pomyślał, że z niego taki zabawowy chłopiec. HEHE. Niedługo niech jeszcze ruszy na podryw panienek lekkich obyczajów i wszyscy będą mu zazdrościć i w ogóle. Tak czy tak to miał swój świat (znowu) i teraz obserwował Sky, ale połowicznie jego mózgownica była uruchomiona gdzieś indziej. Taki smutek!!! No nieważne. Ale tak czy tak... Baron spojrzał urażony na różowowłosą, która najwidoczniej chciał odebrać mu jedzenie. - Trzeba jeść! Nie ma czasu na sen! A co dopiero myciewlsowoowow... - Ostatnie słowa nie były zbyt wyraźne własnie przez to, że zaczął szybciej przeżuwać i o mało co się nie zadławił. Biedaczek. Chyba myślał, że jak szybciej będzie jadł to szybciej przetrawi i mniej przytyje. KREJZOL. Jednak może był kiedyś Krukonem? Tak czy tak czuł, że teraz już będzie musiał pożegnać się ze Sky ze względu na to, że chyba za pięć minut umówiony jest z Dahlią, a ta mu nie podaruje, jak się nie zjawi na czas. Znaczy pewnie podaruje, ale źle się z tym by czuł. - Sorry Sky. Ale Dahlia wzywa. - Zrobił niby smutną minkę i pognał w górę schodów. - Tylko wiesz. Jak sprzedasz mu szampon to jakiś ładnie pachnący, bo obrazy są całe zakurzone. Przyda się trochę świeżego zapachu. - Badums. Ale z niego doradca. HEHE.
Hogwart był dla niej wciąż, jak się okazało, jedną wielką zagadką. Nie dość, że wszyscy ci ludzie byli jacyś dziwni i nie szło się z większością dogadać, to jeszcze wymyślili sobie taką fikuśną szkołę w jakimś starym zamczysku pośrodku lasu, gdzie schody robią sobie z ludzi żarty, postaci z portretów wskazują złą drogę i dziwnie patrzą i nawet nie było ciepło, bo po co! Lepiej, żeby ludzie zamarzali, szukając drogi do kuchni, która w tym zamku chyba nawet w ogóle nie istniała! No właśnie, była głodna, zziębnięta i nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Przy okazji była też bardzo zła na cały świat, a już zwłaszcza na tych przeklętych Anglików, którzy prawdopodobnie się tak urządzili, bo nie mieli co robić, kiedy tylko pada i nie mogą wyjść na zewnątrz. Nic dziwnego, że tak beznadziejnie grali w quidditcha! Kiedy po raz wtóry wyszła na tę samą klatkę schodową, dokładnie na tym samym pięktrze, skapitulowała. Nie miała już siły dłużej błądzić jak pustelnik wewnatrz tych zimnych murów, w dodatku palce jej zgrabiały, a w brzuchu burczało żałośnie. Obrażona na wszystko i wszystkich usiadła jak głupia, postanawiając czekać na wybawienie.
Czaruś chodził po zamczysku unikając nauczycieli i ludzi z roku. Miał już dosyć słuchania, ze jeśli nie zacznie zaliczać wszystkich egzaminów, to nie dostanie świadectwa. A bo mu zależało! Myślał,że już im dał do zrozumienia, iż mu w ogóle nie zależy na tym świstku i chętnie jeszcze rok dłużej tutaj zostanie. Za cholerę nie uśmiechało mu się opuszczenie tych murów, wiec jeśli nawet jakimś cudem zaliczy ten rok, weźmie dodatkowy kierunek. A co! Ktoś mu zabroni? Nikt nie kupi bajeczki, że pragnie pogłębić wiedzę, ale nie mają prawa zabronić mu wstępu na studia. Właśnie miał zamiar udać się do swojego mieszkania, coby położyć się w łóżeczku i odpocząć po nic nie robieniu, kiedy to zaburczało mu w brzuchu. No nic, skrzaty w kuchni zawsze łaskawie wysłuchaja jego próśb. Udał się zatem do tych stworzeń, zaopatrzył się w kurczaka w panierce i już chciał szedł do wyjścia, kiedy to zauważył dyyyrektora na korytarzu. Natychmiast czmychnął w pierwszy lepszy skręt, ruszył po schodach na górę i natknął się na jakąś tajemniczą nieznajomą! Nie wyglądała na wielce szczęśliwą. Czaruś to dobra osóbka, więc postanowił się o nią zatroszczyć. -Nie wyglądasz na zadowoloną. Chcesz sie wypłakać na cudzym ramieniu?- spytał swobodnie. Nawiązywanie kontaktów nigdy go nie krępowało.
Siedziała tak sobie, ubolewając nad swoim losem, kiedy to na horyzoncie pojawił się chłopaczek. Widziała go może dwa razy, chyba na treningu był, ale nie wiedziała o nim nic szczególnego, zresztą nie wydawał się być na pierwszy rzut oka szczególnie ciekawą dla niej postacią. Ale oto miał okazję zabłysnąć, bo MIAŁ KURCZAKA. Gdy Georgia dostrzegła ten drobny szczegół, wbiła weń uporczywy wzrok. Masz jedzienie, masz władzę, bycz! Ale samym posiadaniem jeszcze jej miłości nie kupił, o nie, zwłaszcza, że była porządnie wzburzona... no, wszystkim i nie przypominała teraz bynajmniej potulnego koteczka czekającego, aż ktoś raczy go zauważyć, wziąć na ręce i pogłaskać. - A chcesz skończyć z różdżką w nosie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, patrząc na biednego Gryfona wzrokiem szaleńca. Niedługo jednak musiał znosić jej spojrzenie, bo zaraz potem znowu przeniosła je na jedzenie w jego rękach, a jej brzuch zaburczał przejmująco, wcale nie pomagając jej wyglądać przerażająco. Może on jeden wyczuł, że właściwie to mogłaby być miła, to może chłopiec podzieli się kurczakiem.
Tak, ten kurczak był zbawieniem dla świata, ludzi i w ogóle. Grisham był wybrańcem, który ma roznieść go po szkole, dając wiarę i nadzieję! Fuck yeah, można śmiało go nazwać prawie bogiem. Ale nawet jeśli dziewczyna zatrzepocze rzęsami to ciężko będzie jej wyrwać żarcie z rąk chłopaka. Przecież to JEDZENIE, jedzenia się tak łatwo nie oddaje! Dobra, pieprzenie, Czaruś to ciota i wszystkim się dzieli ze wszystkimi, bo taki ma sposób bycia i lubi uszczęśliwiać innych. Głupi frajer. Spojrzał na nią unosząc brew do góry. Ta dwójka chyba sie nie zaprzyjaźni! No nic, chciał pomóc, narzucać się nie bedzie, a juz na pewno nie kiedy grozi mu posiadanie różdżki w nosie. To mogłoby być bolesne! -Nie spinaj się tak, wystarczyło grzecznie powiedzieć.- odparł na jej przemiłe słówka wyciągając kurczaka z miseczki. Pyszne udko, doprawdy! Palce lizać. Oparł się o ścianę. No nic, zagłębiać się w korytarze nie ma sensu, poczeka kilka chwil, by miec pewnosc, iz dyrektor nie przyłapie go tu i grzecznie wróci do siebie, wiec niech panna zarozumiała łaskawie wytrzyma z nim sekund pięć.
No fakt, był frajerem, żeby tak łatwowiernie rozdawać jedzenie każdemu, kto poprosi! Powinien przynajmniej zachować trochę klasy i dzielić się z nim z ludźmi z szacunkiem ulicy, takimi jak Georgia na przykład, a reszcie odmówić wejścia w posiadanie tego cudownego mięsa. Dobrze, że spotkał tylko GPS, przynajmniej zachowa twarz. Za to Georgia niekoniecznie. Już po swojej jakże dramatycznej kwestii o różdżce w nosie wiedziała, że źle postępuje, dając się unosić emocjom, zamiast rozsądnie wywnioskować, że bycie miłą=bycie najedzoną. Teraz będzie musiała odwołać to co powiedziała, albo chociaż załagodzić sytuację, CO ZA UPADEK. Absolutnie nie była na to gotowa, ale żołądek już zaczął trawić sam siebie, więc sprawa była wysokiej wagi. Przez chwilę jeszcze patrzyła na Czarka wyczekująco, bo może zaraz sam ją poczęstuje, słysząc żałosne nawoływania jej brzucha, albo chociaż powie coś miłego, no ale nie, sama musiała interweniować. Wstała z westchnieniem i podeszła kilka kroczków w jego stronę. - Jeju, jaki obrażalski! - rzekła niemrawo. - Wszyscy Anglicy tak mają? - spytała jeszcze, jak zwykle zafascynowana tym narodem. Ale aktualnie bardziej fascynowało ją coś innego, eheh. - O, masz jedzenie - powiedziała. Mistrz aluzji, madafaka.
Tak, tak. Właśnie takich kobiet się nie karmi. Dziewczynom w ogóle się nic nie daje. Wezmą wszystko, potem odejdą łamiąc przy tym serce. Nie dość, ze biedni chłopcy muszą zmagać się ze zranionymi uczuciami to jeszcze z głodem, gdyż wszystko co mieli podarowali pannie, która na pozór była tak niewinna, czysta i kochana. Gówno prawda! Każda baba to zło, ale Czaruś to ze swojego móżdżku wypierał. Mamusia kazała mu szanować te plugawe kreatury. W zasadzie zapominał o istnieniu Georgi. Stał zamyslony, był z dala od jej burczącego żołądka i tych piekielnych schodów. Zastanawiał sie nad swoimi wakacjami, nad tym czy uda mu się wyrwać z domu, mimo iż ewidentnie uwalił rok. Śmiał wątpić, by rodziców zadowoliła myśl o tym, iż Grisham spędzi dodatkowy rok w tych murach. Nagle przed jego nosem wyrosła ONA. Boże święty, taki z niej niemiluch, że nawet on, ucieleśnienie dobra, miał ochotę kopnąć ją w zadek, który niewątpliwie urośnie, jesli będzie tyle wpieprzać. -Nie wiem czy wszyscy, całkiem możliwe, ale też byś była obżartuchem mając takie soczyste udka pod nosem- tu podsunął kawał mięcha przed jej nos. Zamiast ja nimi poczęstować wziął kolejnego kęsa i z pełnymi usatmi odpowiedział- Gratuluję spostrzegawczości!- i wrócił do szamania.
Wyszedłwszy z sali wróżbiarstwa Dave ruszył ku schodom, by jak najszybciej znaleźć się na dole. Droga z siódmego piętra trochę trwała, ale chłopakowi wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Lubił przechadzać się po szkolnych korytarzach i pokonywać tysiące stopni schodów. Zwykle schodząc w dół zjeżdżał po poręczach, ale dzisiaj jakoś niespecjalnie miał na to ochotę. Poprawił pasek torby na ramieniu i upewnił się, czy ma w niej puste fiolki. Rzecz jasna, były tam. Garell-perfekcjonista-pan-idealny zawsze miał przy sobie to, czego akurat potrzebował. Niezawodny instynkt, rewelacyjna pamięć, zaradność i wyczucie. To jest to! Idąc śmiał się cicho sam do siebie. Cieszył się że Kayleigh zgodziła się pójść z nim do Ministerstwa Magii. Zaraz, ona nawet nie wie że tam pójdą. No tak, mogłaby się nie zgodzić gdyby wiedziała. Tajemnice są przydatne, o tak. Do kłamstwa czy oszustwa Dave by się nie zniżył, ale wyprawę do MM można uznać za...eeee... niespodziankę? Rozmyślania przerwał mu hałas wariujących postaci na jednym z obrazów zdobiących ściany Hogwartu. Pokiwał głową z dezaprobatą, po czym zszedł ze schodów i skierował się do najbliższego wyjścia ze szkoły, by ruszyć spacerkiem do Hogsmeade.
Widzicie tego gościa, co idzie środkiem ruchomych schodów? to Matt Cunningan, ślizgon, tak dla dodania, jakby ktoś tego nie wiedział. Zamierza własnie w kierunku swojego dormitorium, czyli w dół do podziemi tam gdzie studenci z zielonego domu mieszkają. Mówi się, że studenci nie mają łatwego życia i jest to szczerą prawdą, którą z pewnością potwierdziłby Matt. Całą wczorajszą noc spędził na pisaniu referat z historii sztuki. Jak łatwo się domyślić nie zmrużył oka. Mając kontakty( jak to na ślizgona przystało) udało mu się załatwić trochę Euforii, eliksiru który powoduje przypływ energii. Wszak trzeba sobie było pomóc po nieprzespanej nocy. Matt zapomniał jednak że eliksir ten ma skutki uboczne. Zbliżająca się z naprzeciwka Leah Aristow nie miała pojęcia co ma ją zaraz spotkać. Gdy mijała Matta ten zastąpił jej drogę łapiąc ją za nos i ciągnąć raz w jedną raz w drugą stronę, chichocząc przy ty jak wariat.
Wszystko było wspaniale. Dzień w sumie nie był najgorszy, lekcje znośne, prac domowych mało. Teraz tylko chciała odbyć swój standardowy spacer po zamku. I z początku wszystko było jak najbardziej normalnie. W pewnym momencie swojej wędrówki wbiegła wręcz na schody. Razem z nią był chłopak. Ciekawe dlaczego skojarzył się jej z typowym Ślizgonem. Hmm... moze dlatego, że bez powodu, ani pewnie też żadnego celu złapał ją za nos i ciągnął śmiejąc się jak wariat? Tak, to chyba o to chodziło. Dziewczyna nigdy nie mogła zrozumieć co z nimi jest nie tak, bo uparcie wierzyła, że istnieją odmiany ludzi z domu węża, którzy są...normalni? Nigdy nie widywała go z grupą bardziej wyróżniającej się "elity", więc może dlatego jej sposób patrzenia był dość łagodny. Nie lubiła nie mieć informacji. Sprawiało to, że nie mogła ustalać planu działania, zaatakować w czuły punkt. Do tego nigdy nie była dobra w takich starciach. Mogła się kłócić, knuć coś, pojedynki, ale to co wymagało siły szło jej średnio. Leah była po prostu zbyt delikatna na to. Mimo wszystko trzeba stwierdzić, że on dziś chyba zwariował, bo kto rzuca się na Puchonkę tylko po to by ją pomerdać za nos? Sytuacja w jakiej się znalazła nieco uniemożliwiła jej sięgnięcie po różdżkę, więc zostało jej tylko jedno rozwiązanie. Siła. Nigdy w życiu nie próbowała nikomu przywalić, jednak teraz była na prawdę wkurzona i obiecała sobie, że jeśli ten typ nie będzie miał dobrych wyjaśnień na swój czyn to doczeka się pewnego dnia czegoś złego. Bardzo, bardzo złego. Gdy została pociągnięta w lewo zamachnęła się prawą ręką i wymierzyła cios w policzek chłopaka zamykając przy tym oczy i zwyczajnie z powagą mimo całej zaczerwienionej buzi zapytała "Możesz mnie zostawić?". Chwila ciszy. Wtedy zostały jej tylko sekundy by zwrócić się do Merlina o pomoc. "Przecież wiesz, że ja nie szukam kłopotów prawda? Chciałam tylko, aby coś się zmieniło!"- i to chyba była jej największa kara. Prośba została wysłuchana. Po chwili otworzyła oczy i spojrzała na chłopaka czekając na jego odpowiedź próbując jak najbardziej się uspokoić. Nie da nikomu satysfakcji ze swojego krzyku i bezsilności.
Było już dawno po zmroku, a Ava świetnie bawiła się w pokoju wspólnym. Może mieszkanie w Hogsmeade to był zły pomysł? Tu było tylu świetnych ludzi, nie to co w Szkocji. Do sąsiadów jechało się ponad godzinę. Zaczęło co raz bardziej jej się tu podobać. Jedzenie było wyśmienite, a nauczyciele tacy kochani i mili! Niektórzy, rzecz jasna. Studentom Gryffindoru zdecydowanie przeciągnęła się gra w butelkę. W całym Hogwarcie było tak ciemno, że Ava szła z różdżką zakończoną niemałym światłem. Dzielnie trzymała materiał, który opasał jej nagie ciało, zastanawiając się, gdzie do diaska wykonywała jedno z zadań i pogubiła swoje ubrania. Jedną dłonią trzymała materiał na biuście, aby na żadnego z bogów nie postanowił się z sunąć. Nie chciała dawać portretom jeszcze większego tematu na ploteczki. Ciągle słyszała, że ma zgasić różdżkę, ale Ava przecież kompletnie nie znała szkoły i wiecznie się gubiła. A gdy ruchome schody płatały figle, to już w ogóle straciła nadzieję na dotarcie do Hogsmeade, nawet w takim stroju. Kiedy po raz tysięczny usłyszała, że za zgasić światło, spojrzała wściekła na portret. - Więcej szacunku jak mówisz do bogini - warknęła, poprawiając spadające z chudego ciała prześcieradło. Stanęła w końcu na schodach, ale te zamiast się ruszyć, urządziły sobie wycieczkę od połowy drogi do piętra, na którym chciała się znaleźć Ava, aż po piętro na którym już była. Mogła znów na nie wrócić, ale tak na pewno nie dotrze do swojego domu. Nie znała skrótów w Portretach, a nocowanie w Dormitorium nie wchodziło w grę, skoro zgubiła wszystkie swoje ciuchy. - Na luga - szepnęła, tupiąc w stopień. Chociaż butów nie zdejmowała, to się nazywa praktyczne spojrzenie na rozbieranie się w miejscach publicznych - Przestańcie się wygłupiać, bo zaraz mnie ktoś nakryje, no dalej, obiecuję nie nosić obcasów, aby was to nie bolało - kontynuowała swój monolog tym razem, kucając i zwracając się w stronę schodów. Dla kogoś mogło to wyglądać bajecznie i przekomiczne, lecz dla Avy nie było tu nic śmiesznego. Czuła niesamowitą desperację, aby znaleźć się w domu, we własnym łóżku i nie tłumaczyć się współlokatorom, dlaczego ma na sobie tylko buty i prześcieradło z dormitorium Gryffindoru.
Nowy rok szkolny. Etan normalnie nie mógł się już jego czekać i nie spał przez to po nocach. Tak, gdyby to było prawdą, jego życie z pewnością byłoby lepsze. Niestety, nie zapominajmy, że SEX nie był tutaj z własnej nieprzymuszonej woli, a wręcz przeciwnie. Był tutaj z woli niejakiej Freddie Holmes, która postanowiła go trochę wyedukować w kontaktach międzyludzkich bo " ona wie, że śmierć siostry to wielka strata, ale to nie upoważnia do zachowywania się jak gbur". I tu się myliła. I to nawet poradzo. Co klarownie jej Xander wyłożył. Ona jednak nic nie rozumiała. Normalnie jakby do ściany się mówiło i po raz kręcila głowa powtarzając, że jeśli Xander chce grać dalej w Zjednoczonych, to ma pakować walizkę i lecieć w te pędy do Hogwartu, dopóki nie rozmyśli się i całkowicie nie usunie go z drużyny. I nie pomógł nawet argument, że jest najlepszym obrońcą w Zjednoczonych od lat. Holmes stwierdziła, że jak raz się trafił to i drugi się taki znajdzie, i że lepiej jej nie drażnić. Więc w końcu Strom skapitulował. Bo i cóż innego miał do roboty. Jako pracownik szkoły i jednocześnie asystent Arczibalda miał zajmować się gryfonami no i przejął część obchodów profesorka. Choć Xander czasem zastanawiał się czy przypadkiem nie wszystkie. Już miał wracać z powrotem do swojego pokoju po tym, jak obszedł wszystkie przydzielone mu korytarzy gdy usłyszał czyjś głos. Zaintrygowany i zadowolony że w końcu dzieje się coś ciekawego ruszył w tamtą stronę. Gdy w końcu ujrzał właścicielkę głosu zamrugał kilka razy, bo wydawała mu sie, że to zwidy jakieś. Ciemnowłosa dziewczyna, z pięknym tatuażem na ramieniu kucała i mówiła coś do schodów. Storm oparł się o ścianę kawałek dalej korzystając ze sposobności, że schody właśnie zatrzymały się na jego piętrze. -Z tego co wiem, z marmuru raczej marny rozmówca. - odezwał się, a w duszy jego zagrała symfonia radości normalnie. Bedze mógł wlepić szlaban za włóczenie się po korytarzu. W dodatku w nieodpowiednim stroju. Bo dziewczyna, choć piękna, zamiast ubrań miała na sobie tylko prześcieradło, które miało chyba imitować stroje dawnych mugolskich bóstw. To Ci dopiero aparatka.
Nowy rok szkolny jak zwykle obfitował we wszystkie obietnice i oczekiwania, które pewnie i tak się nie spełnią. Nieważne co ludzie obiecywali sobie na każdym rozdrożu, nie potrafili dotrzymać danego słowa. Chociaż Ave była niesamowicie podniecona studiami w kraju, w którym powinna się wychowywać. Świat wzywał ją do Salem, ale chciała naprawić to, co się wydarzyło w rodzinie i potrzebowała tych studiów właśnie we Szkocji. Nie znała za bardzo ani nauczycieli ani uczniów, więc nie miała wskazówek, kogo powinna unikać. Jako pilna studentka, pewnie tylko we wrześniu, uczęszczała na wszystkie lekcje, poznawała powoli wszystkich, ale i tak czuła się tu obca. Nie była zaznajomiona ani z Quidditchem ani z brytyjskimi zwyczajami. Nie spodziewała się, że chodzenie prawie nago po szkole jest czymś za co można zarobić szlaban. Nie była aż tak ciekawska Hogwartu, aby czytać o nudnej historii w wielkim tomisku, którego nie miałaby nawet siły podnieść. Opiekun domu wydawał się jej bardzo miły, nie przypuszczała, że spisał ją na straty. Czy miał jakieś niemiłe wspomnienia z byłą szkołą Avy? Jednak ta nie była tego teraz świadoma. Chciała jak najszybciej opuścić mury Hogwartu, ale beznadziejne schody płatały jej figle. Prosiła je, błagała, ale zamiast wysłuchać biedną studentkę, zatrzymały się w połowie drogi. Usłyszała obcy głos, więc podskoczyła, potykając się o za długie prześcieradło. Ledwo zdążyła złapać się poręczy, a już leciałaby prosto na parter, chyba że jakieś wstrętne schody złapałyby lecące ciało i stałaby się miazgą. Prześcieradło jak na złość ściągnęło się z ciała, odsłaniając sporą część pleców oraz piersi. Gdy usiadła z powrotem na stopniu, zaczęła szarpać się z materiałem, aby zasłoniło to, co powinno. Dopiero po tym odwróciła się w stronę praktykanta wściekła i zażenowana. - Jak widać są lepszymi rozmówcami niż co poniektórzy, bo nie straszą jak najgorsze zjawy! - odwarknęła, próbując wstać i nie przydepnąć materiału. Gdy się wyprostowała, spojrzała na rozmówcę i wtedy zrozumiała jak bardzo jest źle. Nie wiedziała, czy powinna pójść w stronę kłamstwa czy wybłagać praktykanta o jakieś ciuchy. Wolałaby trafić na kogoś, kto nie opiekował się Gryfonami. - To wcale nie jest tak, a te schody są strasznie paskudne, na luga. - jęknęła, ale przy Xanderze niedobre stopnie zachowywały się zupełnie normalnie przez co zaraz podjechały na piętro zamiast wisieć w przestrzeni. - O, widzę, że masz świetny na nich wpływ, to dobranoc! - tak, ucieczka to było jedyne co zostało pannie Erskine. Chwyciła materiał tak, aby znów się o niego nie potknąć i zaczęła schodzić po schodach, aby zejść ze złośliwego półpiętra.
Storm nie ruszał się. Stał oparty o balustradę na piętrze i z założonymi na ramionach dłońmi obserwował poczynania dziewczyny. Nie ukrywał spojrzenia. Wręcz wgapiał się w nią i to co robi. Namolnie, bo, kto mu zabroni. Jej potyczka z prześcieradłem w które była owinięta przypadła Stormowi do gustu. A jakże by inaczej. Przecież nie będzie narzekał na negliż pięknej kobiety. Jego wzrok zupełnie świadomie, a nawet odrobinie łapczywie skierował się w stronę pleców i odsłoniętej na chwilę piersi. Kształtnej i jędrnej, jak to na piersi w młodym ciele kobiecym przystało. Automatycznie oblizał wargi, które nagle okazały się spierzchnięta. Poza tym wszystkim, jego twarz jednak prezentowała rozbawienie. Obserwowanie ruchów i zachowania dziewczyny było nad wyraz ciekawe i.. interesujące. Jej gorliwość odpowiedzi i pewność ruchów wręcz urzekały Storma. Nie mógł jednak zapomnieć, że nie był już uczniem, który nocne schadzki mógł wykorzystywać do podrywania dziewczyn. Był praktykantem, który POWINIEN pilnować porządku. W końcu Ava uporała się z materiałem i wyprostowała się, odwracając w jego stronę i po raz pierwszy spoglądając na swojego rozmówcę. Jej proste plecy miały ukazać chyba jej dumę, choć SEX czuł,że gryfonce wcale nie podoba się sytuacja w której się znalazła. Nie odzywał się, bo od jakiegoś czasu, właściwie od śmierci Sunny doszedł do wniosku, że słowa mają w sobie więcej kłamstw, lepiej było działać. A najlepiej mieć na wszystko wyjebane. Raz jeszcze jednak, on nie mógł. Bo Freddie Holmes postanowiła pobawić się w urząd Pracy i załatwić mu robotę, której on wcale nie chciał, ale którą musiał odbębnić, by móc grać w drużynie. Dlatego też wykonywał Arczibalda "zrób to, zrób tamto, idź tu, przynieś to", czekają aż w końcu jego ulubiona menadżerka powie mu, że zadanie zostało wykonane a on może porzucić to głupie stanowisko i wrócić do drużyny. Minął semestr i słów tych jeszcze nie usłyszał, co sprawiało, że jego drażliwość momentami sięgała zenitu. Z zamyślenia wyrwał go odgłos podeszwy uderzającej o marmur. Przeniósł spojrzenie z jednego z obrazów na czarnowłosą i zauważył, że ta, próbuje się ulotnić, ciągnąć za sobą kawał materiału. W kilku susach pokonał dzielącą ich odległość uprzednio ściągając koszulę, którą miał na ramionach, rozmawianie z dziewczyną w prześcieradle było niedorzeczne.. Gdy dzieliło go do niej trzy kroki skrócił schodzenie skokiem i szczęśliwie lub nie wylądował na materiale prześcieradła.
kostki, kostki, kostki:
Spoiler:
1,3,5-szczęście opuściło Erskkine w momencie, w którym postanowiła wrócić do domu. Teraz jednak jeszcze bardziej niż wcześniej, bo czymże są wredne schody w porównaniu z prawdziwym Sztormem? Etan butem przygwożdża materiał do podłogi, a Ava w tym samym czasie idzie dalej. Co za tym idzie, materiał wyślizguje się z jej rąk i opada na ziemie odsłaniając przed SEX'em gołe plecy dziewczyny. 2,4,6-i w tym przypadku Storm naciska butem na tkaninę. Ava jednak w porę się orientuje w sytuacji i zatrzymuje się zanim kolejny krok pozbawi ją prowizorycznego ubioru.
OCH, NO ZAWSZE MOŻESZ PO PROSTU OD RAZY WYBRAĆ PIERWSZĄ OPCJĘ BEZ RZUCANIA KOSTKAMI, Z CZEGO STORM SIĘ NA PEWNO UCIESZY!
Ava w głowie układała cały plan, co zrobi gdy tylko dotrze do domu. Będzie na pewno chciała uciec przez wścibskim spojrzeniem swoich współlokatorów, zagrzać się pod prysznicem, znaleźć kakako w kuchni i podreptać z nim prosto do sypialni, gdzie otuliłaby się szczelnie kołdrą i nie wychodziła przez cały weekend po tym, jaką jest fujarą. Wolałaby, aby to był każdy, ale nie "opiekun" domu. Spodziewała się solidnego szlabanu i błagała, żeby nie skończył się u Burzy, a u Archibalda. Nie chciała, aby człowiek, który przed chwilą widział ten wspaniały upadek, spędził z nią dodatkowo godzinę. Zacząłby ją gnębić, potępiać. Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi na myśl, gdy widzi się panną uciekająca w prześcieradle to nieudany seks. Ava postanowiła, że w bardzo szybki i cwany sposób może uniknąć szlabanu. Jeśli tylko pospieszy się z tym zbieganiem po schodach, to może w dwie minuty dojdzie do drzwi wejściowych tuż przed Wielką Salą. Będzie musiała uważać na woźnego albo wyjść przez błonia. Cały ten plan w głowie nabierał sensu, dopóki nie poczuła szarpnięcia. Tak mocnego, że strój bogini rozplątał się w mgnieniu oka, a następnie bezszelestnie wylądował na zimnym marmurze, odsłaniając nagie ciało Avy. Ta na szczęście w tej Gryffońskiej, pełnej cnoty butelce, nie przegrała również majtek, więc prędko zasłoniła swoje piersi. Wolno odwróciła się w stronę Storm'a, próbując opanować całą swoją złość. - Jeśli chciałeś mnie rozebrać, wystarczyło poprosić - warknęła, jedną dłonią zasłaniając piersi. Nie wiedziała, co ma zrobić. Chętnie przywaliłaby praktykantowi w twarz, ale miałaby potem przerąbane na lekcjach. Podeszła do niego o te trzy kroki, wyrwała koszulkę i uśmiechnęła się wrednie. - Rekwiruję - dodała, odwracając się do niego tyłem. Sprawnym ruchem chciała zapiąć wszystkie guziki, lecz po chwili zobaczyła, że krzywo je sparowała, więc musiała wszystkie odpiąć, powtarzając czynność od nowa. Gotowa do rozmowy wzięła głęboki oddechem. - Nic nie widziałeś, mnie tu nie ma, w zasadzie patrz, już sobie stąd idę - rzuciła, ale gdy z powrotem się odwróciła zobaczyła, że koszula nie jest tak długa jak sobie wyobrażała, więc ponownie podreptała po prześcieradło, którym próbowała się owinąć. Materiał niestety bardzo się poplątał, a Ava nie dawała sobie z nim rady.
Storm naprawdę nie chciał. Ale to naprawdę! Musicie mu uwierzyć. Nie to, że miał coś przeciw, ale zdecydowanie nie to planował. Chciał po prostu zatrzymać dziewczynę i nawet dać jej tą koszulę, po to ją ściągnął. Ona jednak, zamiast mocniej pilnować swojego stroju pozwoliła, by wyślizgnął się on jej z rąk pozbawiając ją jakiegokolwiek wierzchniego odzienia. Storm widział, jak zastygła dosłownie na sekundę, by już w następnej dłonią zakryć swoje piersi, których, na jego nieszczęście nie udało mu się dostrzec w pełnej krasie i okazałości. Cóż, nad rozlanym mlekiem płakać nie zamierzał, wzroku odwracać też mu się nie chciał. Czujne spojrzenie niebieskich tęczówek szybko prześlizgnęło się po odsłoniętych wdziękach gryfonki w głowie żałując, że widać tylko tyle. Jednocześnie ciesząc się, że w ogóle tyle. -Zapamiętam. - zgodził się grzecznie. Wystarczyło tylko poprosić. Och, nie bój się Ava, już Storm zaprosi się na śmierć. Co znów z drugiej strony niekoniecznie znaczyło, że kiedykolwiek na tą prośbę dziewczę przystanie, jednak samo drażnienie jej owym proszeniem mogło pozostawiać Storma w zaspokojeniu rozrywki przez długi czas. Storm obserwował ją, gdy zakładała koszulkę i musiał przyznać, że jej długi nogi i wysuwający się z pod jego koszulki wyglądały calkiem zgranie. Musiał sam siebie w myślach nawet opieprzyć i przywołać do porządku, coby nie rzucić się na Ave, w końcu była uczennicą, a on praktykantem. Gdy chciała oddalić się, z resztką dumy która jej pozostała w ostatniej chwili powróciła, dochodząc jednak do wniosku, że jego koszula przysłania mniej, niż dziewczyna by chciała. -Gdyby na piękne oczy można było uniknąć szlabanu z pewnością uniknęłabyś wszystkich. Niestety. - powiedział w końcu, wzruszając lekko ramionami, niepewny, czy dziewczyna ruch ten widziała. Chciał jej tylko uświadomi, że tak czy siak list z informacją o szlabanie tak, czy siak do niej zawita.. -Pomóc Ci panno...-zaczął, chciał wiedzieć, jak ta nocna bogini miała na imię. Choć kompletnie nie wiedział dlaczego. Mógł się dowiedzieć tego później. Ale chciał usłyszeć to od niej. Intrygowała go, a jednocześnie działa trochę na nerwy. Ot, dwa w jednym.
Jakby powiedział to Erskine prosto w twarz, to i tak by nie uwierzyła. Mógł ją powstrzymać w każdy możliwi sposób, a postanowił pozbawić odzienia. Szarpnięcie, wrzaśnięcie, cokolwiek. Swoim zachowaniem pozwolił przypuszczać Avie, że jest jednym ze studentów, który wchodzi w tyłek profesorowi i prosi o lepsze stopnie. Wątpiła już w jego dobre serce oraz pomysł, aby przekazać koszulę. Dlaczego nie zaprowadził jej do swojego gabinetu/pokoju? Zrobiłby herbaty, kawy... W kilka minut pozbawił Avę wszystkiego. Nie była taką kobietą, którą pokazuje piersi każdemu, chodzi jak wariatka w prześcieradle. Nie powinna się zakładać ani grać w butelkę pozbawiającej odzieży. Chociaż dopiero co się ubrała, miała wrażenie, że praktykant rozbiera ją wzrokiem. Zawstydziła się, a na policzki wtargnął się rumieniec. - Polecam, nawet zapisałabym to ci na ręku, ale jak widzisz, nie mam nic przy sobie, co mogłoby służyć za pióro – niechętnie powróciła do poprzedniej sceny, gdy na sobie miała tylko majtki, a dłonie próbowały szczelnie zakryć piersi. Szarpała się z prześcieradłem, a na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Narzuciła na siebie materiał jak koc, zdając sobie sprawę, że gdy tylko wyjdzie na dwór zamarznie na śmierć. Pokręciła głową. - Nie, nie, psujesz, wszystko psujesz, nie jesteś studentem? - spytała zrezygnowana – Jak to? Chciałam zaprosić cię na herbatę, ale w takim wypadku... - dodała, rozczesując palcami końcówki włosów. Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić, ale na pewno nie widział się jej żaden szlaban. Z resztą, za co? - A to może popatrzysz w nie chwile i zapomnimy o szlabanie? - dodała ze smutkiem, pierwszy tydzień szkoły, a ona już będzie uziemiona. Jak wytłumaczy się swojemu opiekunowi? Nie mogła wmówić innym, że nie brali w tym udziału, a jednocześnie nie chciała nikogo wrabiać. - Nie powiem, naprawdę nie załatwi tego herbata? - bała się, że pan Blythe zacznie ją uważać za wielkiego rebela, który w nocy lata po zamku nago, owinięta jak bogini. Trzęsła się w zimna, spoglądając na mężczyznę jak zbity pies. Się narobiło.
Storm nie pamiętał kiedy ostatnio był z kobietą. Najbliższy kontakt jaki udało mu się złapać w ciągu ostatnich kilku miesięcy nastąpił wtedy na łódce, gdy obejmował Joyner i to chyba na tyle. Jakoś postawa wielkiego dupka nie dawała zbyt wielu szans na podryw. A i Etah nie chciał się w żadne podrywy bawić. Na jakiś krótki przygodny seks mógł przystać, ale na randki i prawienie komplementów kompletnie się nie pisał. Dlatego teraz jego wzrok nawet wręcz lubieżnie ślizgał się po odkrytych częściach ciała grydonki. Większej jednak rozrywki dostarczał mu widok jej poczynań, które spokojnie można by opisać w jakiejś książce, która bawić by mogła niezliczone rzesze czytelników. -Herbaty też się napijemy, wszystko w swoim czasie. -odpowiedział jej spokojnie, jednocześnie szczerząc przy tym zęby jak dzieciak, któremu trafił się niesamowity prezent. Podniósł dłoń i podrapał się nią po karku jednocześnie przekrzywiając głowę. Błękitne tęczówki obserwowała Ave, a w końcu usta Storma wypuściły kolejne zdanie. - Pamiętam, że mnie za włóczenie odejmowano te punkty. Westchnęła głęboko i dłonią, która drapał kark przeczesał włosy, jakby zastanawiając się, czy owe punkty odjąć należy czy też nie. -Blythe by się zapłakał, jakby jego zacny dom stracił punkty, od lat marzy o pucharze. -dodał jeszcze, ale bardziej do siebie, niż do dziewczyny która stała naprzeciwko. -Znikaj. -dodał na koniec krzyżują dłonie na piersi. W pierwszej chwili mogła pomyśleć, że nawet jej ten szlaban daruje i jak dla Storma może tak myśleć do czasu, aż nie przyjdzie list zapraszający ją na spotkanie z Stormem i super zajęciem.
Ava wciąż trzęsła się z zimna i zastanawiała się, czy szybciej nie pójdzie z powrotem na górę do dormitorium albo wyśle wyjca do swojego przyjaciela? Nie wiedziała, czy dojdzie do Hogsmeade a noce we wrześniu, gdy kalendarz powoli zmierzał do złocistej jesieni, niestety nie były ciepłe. Ava lubiła niedobrych ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Przez to pewnie niejednokrotnie zostanie skrzywdzona, ale nie obchodziło ją to. Tacy byli o wiele ciekawsi od ciepłych kluch, które nie wiedzą, co zjeść na obiad, a co dopiero, co zrobić z kobietą. Niedobrzy ludzie byli obiecujący. Od razu wiadomo, że w życiu nie będzie ani momentu nudy. Nikt nie kazał zabierać drugą stronę na randki, prawić komplementy, kupować czekoladki, żelki oraz kwiaty. To była jego wola. Czuła na sobie to niewygodne spojrzenie praktykanta. Nie wiedziała, czy ma się ubierać czy może oddać mu prześcieradło na przechowanie, a koszulkę naciągać tak długo, aż linia pośladków nie będzie widoczna. - Też? Na Luga, czyli... - urwała, krzyżując nogi. Nie, tak bardzo nie chciała zarobić szlabanu w pierwszy tydzień szkoły. Co powie swoim rodzicom? Jak spojrzy na opiekuna domu? Na pewno nie powie mu, że chodziła nago, a jeden z praktykantów widział o wiele za dużo. Dlaczego po prostu nie rozkoszował się widokiem piersi i przepuścił ją wolno? Pokręciła głową. - Nie, nie, nie błagam, nie punkty już wolę szlaban! - dodała pospieszenie, zaraz położyła dłonie na klatce piersiowej Storm'a - Proszę, byle się pan profesor Blythe nie dowiedział, bo powiesi mnie na smoczej wątrobie! Ava nigdy nie myślała o konsekwencjach, zwykle robiła to, na co miała ochotę jak gra w rozbieraną butelkę. Nie wiedziała, czy gnębiwtryski zabrały jej ubrania czy to żart jakiegoś kolegi. Dobrze, że nie pytał o powód jej negliżu. Usłyszawszy "znikaj" miała ochotę ucałować praktykanta w obydwa policzki. Opatuliła się szczelniej prześcieradłem, spoglądając mu w oczy. - Venus, na imię mi Venus, dziękuję! - zaczęła biec w stronę wyjścia głównego, zastanawiając się, czy naprawdę da radę dotrzeć do Hogsmeade bez różdżki i w cienkim prześcieradle. [ztx2]
Pałętać można się bez celu. Kiedy cierpi się na nadmiar czasu, korytarze zaś zdają się przyjemnie puste i zachęcające, jedynym co ogranicza ludzi jest ich własna wyobraźnia. Ha, odnieść to można nie tylko do aspektu tworzenia, prawda? Tak więc India korzystała z tego, co dał jej status studenta. Rzuciła w kąt wszelkie nic niemówiące pergaminy, zsunęła z siebie grzeczną marynareczkę i zwiała w otchłań kamiennego świata Hogwartu. Sunąc ręką po ścianach i smagając płótna delikatnym dotykiem opuszków poznawała zamek lepiej, niż udawało jej się to przy podążaniu wydeptanymi przez innych ścieżkami. Trasa do poszczególnych sal była beznadziejnie przewidywalna. Jedynym elementem zaskoczenia były nieodmiennie wkurzające schody, które wedle kaprysu kierowały gawiedź to na piętro piąte, to do lochów, zmyślnie omijając akurat ten poziom, który by jej odpowiadał. W sumie szło się przyzwyczaić, jednak dla kogoś pokroju Indyjki, która na sam ich widok dostawała gęsiej skórki, a musząc postąpić kroku czuła wracające się śniadanie nie było to przeżycie warte upamiętniania. Dzięki opatrzności zazwyczaj znajdowała oparcie w innych ludziach tak jak i ona podążających na Zielarstwo, bądź Starożytne Runy. Dziś nie miała tego szczęścia… A tak, przecież zrobiła sobie wakacje i omijała Transmutację zaawansowaną szerokim łukiem. Myślała, że sobie poradzi. Była przecież dumną, odważną dziewczyną i oczywistym był fakt, że jakiś nieżywy polgeister Hogwartu jej nie pokona. Hahaha, przeceniła siły. Gdy była w połowie piętra, złośliwość nad złośliwościami ruszyła w lewo, szarpnęła mocno, po czym okręciła się jeszcze do wyjścia na korytarze północne. Poczekała chwilę, by powtórzyć taniec znowu, rozdygotana zaś India, która kurczowo trzymała się balustrady siedząc jednocześnie na stopniu, pobielała. Chciała się ruszyć, przecież nie sprawiało jej to przyjemności. Pożałowała, że wsunęła kanapkę na śniadanie. Pożałowała też, że w ogóle odważyła się na samotne wędrówki wybiegające poza normalne schody i przewężenia w murach. O bezduszny Salazarze, popełniła błąd. Siedziała bowiem nawet wówczas, kiedy schody powróciły do punktu wyjścia i zamarły, jakby prześmiewczo dygotając konstrukcją. Chase oddychała jak kot z astmą po maratonie. Trzymała się barierki jak ostatniej deski ratunku i ani myślała ruszyć się nim emocje całkowicie z niej opadną, przewidywała bowiem, iż skończy się to malowniczym orłem na niższe piętro. Wyobrażała sobie że spada, a było przecież tak wysoko. Nie mogła wyrzucić z głowy uczucia walenia się w pustkę pomiędzy ścianami. Zegar zaś tykał i odmierzał kolejne minuty.
Ile można na kogoś czekać? Mijały sekundy, potem minuty. W końcu udało jej się odliczyć pełną godzinę. Nie spodziewała się, że Victorique wystawi ją do wiatru i była naprawdę na nią zła. Tak bardzo zależało gryffonce na spotkaniu, a potem co? Po prostu nie przyszła, a specjalnie dla niej Elishia wstała dużo wcześniej. Szybko ogarnęła lekki makijaż. Ubrała na siebie czarne rurki oraz zwiewną, szarą bluzkę i wybiegła z dormitorium. Tak szybko to chyba jeszcze nigdy nie biegła to też dotarła lekko zasapana. Potem przysiadła na schodku i czekała wędrując razem z ruchomymi schodami. Sowa z samego poranka musiała być czymś ważnym nawet, jeśli nie udało jej się doczytać szczegółów - tusz był rozmazany, kartka pokreślona. Mimo to udało jej się domyśleć, że właśnie tutaj mają się spotkać. Nie dopuszczała do siebie tego, że mogłaby popełnić błąd. Choć może (ale tylko może!) chodziło jednak o Skrzydło Zachodnie? Chyba warto było to sprawdzić, w końcu 60 minut to bardzo długo. A jeśli nie znajdzie jej tam, to może utknęła w dormitorium i faktycznie stało się coś strasznego? Westchnęła. Spędziła tu już wystarczającą ilość czasu. Najmądrzejsze było po prostu ponownie do niej napisać. Wyjęła więc z kieszeni kartkę i długopis – zwykłe mugolskie drobiazgi. Oparła papier na ręce i nie rozglądając się ruszyła schodami w dół powoli pisząc „Gdzie jeste...”. W tym momencie fakt, że jako jedna z niewielu osób na świecie stawiała przy chodzeniu całą stopę (zazwyczaj zaczyna się od pięt lub palców) zemścił się na nią. Położyła ją na pół schodku i runęła jak długa w dół. Ręce zajęte, więc pewne było, że uderzy twarzą o stopień. Niebezpieczna przygoda.
Chłopak wałęsał się po zamku, w którym nie był… No cóż którego w ogólnie znał, tak szczerze mówiąc. Także chodził sobie tu i tam, w końcu aktualnie nie miał nic do roboty. Może akurat spotka Alexandra na korytarzu? W co w sumie wątpił, ale kto by się tym przejmował? Ubrany jak na co dzień, nieco zgarbiony ruszył szkolnymi rozwidleniami. Oczywiście, jak po osobie jego pokroju się można było spodziewać, robił to niemal bezgłośnie. Tak też trafił tutaj, na Wielkie Schody. Mogły go zabrać wszędzie tak? W sumie czemu nie, do lekcji jeszcze czas. Wędrował sobie tak przez jakiś czas, aczkolwiek po chwili jego zmysły zarejestrowały czyjąś obecność. Wzruszył ramionami i podszedł bliżej. W oddali majaczyła jakaś postać. W sumie to mógłby podejść i zagadać, zawsze będzie miał jedną osobę na cały Hogwart z głowy. Jednakże, kiedy tylko zmniejszył dzielącą ich odległość dostrzegł iż postać owa jego bratem być nie mogła, głównie ze względu na to, że była kobietą. W sumie miał się obrócić, aczkolwiek wyglądało na to, że blondynka potrzebuje pomocy. Stawianie całej stopy? Kto tak robi? Niepraktyczne. Mimo to, był dżentelmenem i jak na takowego przystało pośpieszył na ratunek. W sumie złapanie jej to chyba najodpowiedniejsze wyjście, no nie? Tak chyba przystoi. Dlatego też, zanim owe dziewczę zdążyło zaliczyć spotkanie z podłogą chwyciły je ramiona Edwarda. Chłopak podał jej też pmocną dłoń, tak aby w razie potrzeby mogła stanąć. Zwrócił swoje przerażająco wręcz błękitne oczy, mierząc niespokojnym wzrokiem twarz dziewczyny. - Nic Ci się nie stało madame? - zapytał. Najwyraźniej dopiero po chwili zorientował się jak niebezpiecznie blisko znalazł się, dlatego też pomógł jej ustawić się do pionu. Kiedy już stanęła obok niego nadal wartował ją wzrokiem. Przy jego wysokiej, umięśnionej sylwetce wyglądała na nadzwyczaj drobną. Uświadomił sobie, że to nie jest jego misja i nie powinien analizować wzrokiem sytuacji, bo szansa na to, że zaatakują go wściekłe mantykory na schodach, nie była zbyt wielka. Odwrócił więc wzrok odruchowo odgarniając sobie włosy znad czoła. - Ależ gdzie moje maniery? Mówią mi Edward. Mam nadzieję, że wszystko w porządku. - odrzekł po chwili, melodycznym czystym głosem. I jak to u Edwarda bywa, zachowywał się nieco nad zbyt sztywno, chociaż w sumie kto go wie?
Chyba? Widzi kobietę lecącą ze schodów i ten się jeszcze zastanawia czy ją łapać? No muszę przyznać, że chłopak ma zdolność bardzo szybkiego przeskakiwania od scenariusza do scenariusza, a więc i błyskawicznego myślenia. Łapać czy nie łapać oto jest pytanie. To chyba z Hamleta... Nie wiem, Eli nigdy nie była dobra z przedmiotów teoretycznych. Owszem to inteligentna dziewczyna, ale lepiej radziła sobie z praktycznym podejściem do życia (chodzenie całym stopkami się nie liczy!). Dzięki takiemu podejściu zawsze mówiła i robiła to, co jej wpadło do głowy – spontanicznie. I w wielu przypadkach kończyło się do wielką gafą, ale w tych kilku ważnych sprawach pozwoliło jej to na oczyszczenie sytuacji – zero kręcenia, zero kłamania. Szczerość przede wszystkim. Z jej gardła nawet nie wydarł się pisk. Po prostu była przygotowana na to, że nie skończy się to dla niej dobrze. Spadała ze schodów bardzo często, choć jednak zazwyczaj kończyło się to bezpiecznie – upadła na tyłek lub ręce. Nie była kaleką, ot po prostu musiała się pilnować jak chodzi w takich przypadkach. Rozproszenie było silniejsze od logicznego myślenia. W końcu właśnie się o kogoś martwiła. I cóż, kiedyś musiała sobie wybić zęba. Najwyraźniej nadszedł ten dzień. Nagle poczuła na sobie czyjeś ręce, szarpnięcie do tyłu. Ktoś ją... Złapał? Przecież od dłuższego czasu nikt tędy nie przechodził. To też od dotyku momentalnie zadrżała. Momentalnie odwróciła się w stronę swojego wybawcy i... Puls dwieście. Oczy zatrzęsły się, a usta lekko uchyliły w zaskoczeniu. Nie mogła nic z siebie wykrztusić. Ten chłopak. Był tak blisko. Nie mogła złapać oddechu. Jeszcze nigdy nie widziała kogoś, kto by wręcz błyszczał (Ah, te pół-wile!) na tle zimnych, szarych murów zamku. I fakt, że po chwili się od siebie odsunęli z jednej strony wręcz ją zabolał, z drugiej jednak pozwolił się zacząć uspokajać. Co to za przedziwne uczucie? Jakby nierealne. Oddech Elishia, oddech. - Tak, w porządku – Powiedziała tak, jakby jej myśli wcale nie świrowały – Dziękuję. Mam u ciebie ogromny dług – To mówiąc zerknęła na schody na których leżała jej karta i długopis. Kiedy je puściła? Nieważne. W każdym razie zadrżała. Było naprawdę blisko. - Nazywam się Elishia – Przedstawiła się wracając z powrotem do niego wzrokiem – Strasznie Cię przepraszam za takie zamieszanie. Mogę Ci się jakoś odwdzięczyć Pyszczek? - Dlaczego Pyszczek? Li miała tendencję do nadawania niektórym osobą (których czasem nawet nie znała) pewnego rodzaju ksywek, które nagle wpadły jej do głowy. I tak oto on nagle został „Pyszczkiem”, a jej kolega z domu był „Mysią” podczas gdy ukochana siostrzyczka i przyjaciółka były nazywane „Małpą”.
Anglicy to dziwni ludzie, toteż chłopak nie wiedział czego się dpodziewać. Kogo to obchodzi, że sam właściwie był typowym anglikiem. No może poza swoim wyglądem. Przełknął ślinę i w sumie w porządku, przynajmniej nic się nie stało. Sam Edward odznaczał się błyskotliwością i zdolnością podejmowania decyzji w dość szybkim tempie, no bo przecież musiał. Zazwyczaj przyglądał się ludziom i już coś o nich wiedział. Dedukcja niczym Sherlock Holmes, aż dziw, że nie trafił do Ravenclawu. W sumie dobrze, że na twarz spływały mu włosy, bo niedostrzegalnie przewrócił oczyma. Przyspieszony puls, problemy z oddechem. Czyżby jakże irytujący czar związany z jego genami, konkretnie tymi po matce znów zaczął działać? Faaajnie. Proszę, proszę, niech tylko ta nie zwariuje. Pośpiesznym ruchem zebrał kartkę i długopis, podając je właścicielce. - Zdaje się, że to chyba Twoje. Musiałaś upuścić, kiedy się potknęłaś. - powiedział nieco znudzonym głosem, choć w gruncie rzeczy był całkiem ową osóbką zaciekawiony. Dedukcja, oczywiście. Dziewczyna w podbnym wieku. Ciekawa barwa głosu... W jego oczach coś zalśniło, bo uderzyło go coś co bezmyślnie pominął. Dziewczyna wyglądała zupełnie jak Connie. Ale to nie mogła być ona. W końcu przedstawiła się jako Elishia. A jednak miała bardzo podobne włosy, ten sam kolor oczu... Edward, ty kretynie, dużo osób ma bląd włosy. Postąpił krok do tyłu nieco tym zmieszany i jednocześnie wściekły, że coś wytrąciło go z równowagi. Szczególnie takie wspomnienia. - Ależ nie ma za co, madame. Cała przyjemność po mojej stronie. - mruknął, tak jakby ratowanie dam z opresji było jego typowym zajęciem. Pewnie mógłby się skłonić czy coś, aczkolwiek prawda jest taka, że on tego nie robił. Puścił mimo uszu niecodzienne nazwanie go, tak czy inaczej, bo był zbyt roztargniony podobieństwem obecnej tu ślizgonki do jego starej miłości.
Ma rację, Anglicy to dziwni ludzie. Miała pewne porównanie, ponieważ od dłuższego czasu przemieszkiwała w trakcie ferii świątecznych i wakacji z rodzicami w Japonii. Był to całkiem inny świat, który poznawała bardzo powoli ze względu na to, że jeszcze uczyła się języka. Obecnie naprawdę ciężko było jej składać długie zdania, ale z krótkimi radziła sobie całkiem sprawnie. No i płynnie pytała o godzinę, co dla jej nikłych zdolności lingwistycznych jest już niemałym wyczynem! Spokojnie, nie zwariowała. Owszem była zaskoczona widokiem kogoś, kogo książki zazwyczaj porównują do bóstwa, ale udało jej się uspokoić. Teraz puls miała już tylko sto pięćdziesiąt. To już zawsze lepiej, prawda? W każdym razie udało jej się to również dlatego, że zauważyła na jego twarzy zmieszanie. Nie rozumiało czym jest ono wywołane. Czyżby powiedziała, zrobiła coś niewłaściwego? Raczej sobie nie przypomina, choć szok wywołany spadaniem ze schodów mógł sprawić, że sporo pominęła. - Dziękuję – Szepnęła odbierając od niego swoje rzeczy i przy tym przypadkiem dotykając jego ręki. Wow, niesamowicie gładka. Jakby dotykała czystą taflę (albo tyłek niemowlaka). Czy to jest w ogóle możliwe? No jeśli tak, to zdecydowanie nie jest normalne. Ale nie będzie się nad tym bardziej skupiać. Dokończyła słowo, które to wcześniej przerwała – teraz już stojąc w miejscu i zagwizdała. Podleciała do niej natychmiast sowa wielkości dłoni. Podała jej zagniecioną kartkę. - Do Vivi kochana – Poprosiła zwierzaczka, a ten dziobnął ją w palce, potem nagle usiadł chłopakowi na głowie. Pusia obczaiła go tak, jakby była przekonana, że niebawem to jemu będzie nosić listy. Potem obfukana przez Li poleciała siną w dal. No dobrze, z gryffonką chwilowo ma jakiśtam spokój. - Tak czy siak nie codziennie ktoś mnie łapie jak spadam ze schodów, więc pozwól chociaż, że Cię zabiorę na herbatę w ramach podziękowań, co ty na to? - Zagadnęła proponując to miejsce głównie dlatego, że sama miała ochotę na jakiś ciepły trunek. I najlepsze do napicia się go były dwa miejsca. Albo herbaciarnia, albo kuchnia. Obecnie obstawiała to drugie, nie trzeba będzie wychodzić z zamku. Ponownie ujrzała jego zmieszanie. Zamrugała oczami zaskoczona szczególnie, że dopiero teraz zauważyła, że stoi trochę dalej. Cofnął się? I wtem coś jej się rozjaśniło. Czyżby była to kolejna osoba, która została ostrzeżona, że po korytarzach grasuje podła ślizgonka, która maltretuje wszystkich napotkanych uczniów. Stare dzieje, stara opinia, z którą walczyła. Najwyraźniej do niego dotarła stąd to zachowanie. - Przepraszam, jestem nachalna. Widzę, że nie masz ochoty. Może ja już pójdę? - To mówiąc założyła kilka luźnych kosmyków opadających jej na twarz za ucho i uśmiechnęła się smutno. Ona nigdy się od tego nie uwolni. Nic więc dziwnego, że czasem wolała spędzać czas jako Lullaby April – jasnooka brunetka z Ravenlaw. Jej nikt nie nienawidził. Dobrze, że była metamorfomagiem, ale Ciii. To tajemnica.
Chłopak cofnął się jeszcze bardziej, nieco zmieszany, aczkolwiek po chwili wrócił na swoje miejsce. Przetarł sobie oczy i potrząsnął sugestywnie głową. Dlaczego nie ma instrukcji obsługi? Poradnika jak radzić sobie z ludźmi? Bo tyle co o nich wiedział kończyło się mniej więcej na tym, jak skutecznie ich pokonać oraz gdzie najlepiej uderzać. - Nie, nie nie. Pardon madame. Wybacz mi, pani, moje zmieszanie. Po prostu jesteś bardzo podobna do mojej starej znajomej. - ostatnie słowa wymówił dość dziwnym głosem. Tak uderzające podobieństwo. Te same jasne włosy, podobny kolor oczu. Ale to nie jest Connie, kretynie. Powiedziała Ci jak ma na imię, no nie? Po zatem Elishia była drobniejsza. Może i miały podobne rysy twarzy, ale zdecydowanie nie zachowywały się tak samo. Mimo to kiedy pierwszy raz to dostrzegł musiał się nieco zdziwić. Czasem i jego mózg bywał zaskakujący. Czy wyglądał aż tak wspaniale? Cóż, z całej siły starał się, żeby tak nie było. Czy miał gładkie dłonie? No w sumie, też nigdy się nad tym nie zastanawiał. Wciągnął powietrze i wyprostował się, znowu przybierając sztywny, spokojny wyraz twarzy. Przy całym incydencie w ogóle pominął sowę siedzącą na jego głowie. - A co do Twojego wcześniejszego pytania… Jakże mógłbym odmówić? - uśmiechnął się w ten dziwny, urokliwy ale i irytujący sposób. Może i dziewczyna była metamorfomagiem (o czym nie wiedział oczywiście), ale nie była tym, którego on szukał. Aczkolwiek, halo, nie musi szukać swojego młodszego brata przez cały dzień, tak? A ta osóbka wyglądała dość ciekawie i sama mogła coś wiedzieć. Więc czas dowiedzieć się czegoś więcej o tutejszej Con… Elishi.