Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "Pod Trzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Ten cały Theo to zawsze wydawał się mu trochę dziwaczny (a już szczególnie mocno po ostatnich zajęciach z zielarstwa, na których bezpardonowo łasił się do Anfima), a zdawałoby się przecież, że ktoś noszący nazwisko i dziedzictwo tak znanego, poważanego rodu powinien reprezentować sobą bardziej poważne stanowisko niż popylanie w niedorzecznie printowanych płaszczach i rzucanie impertynenckich uwag do swoich kolegów (ta wzmianka o wybijaniu zębów była zwyczajnie niegrzeczna, choć przyznać trzeba, że Boyd nie żałował niczego i nadal był bardzo dumny z tamtego strzału, zaś łzy pokonanego Krukona czasem śniły mu się, lecz jako wyraz triumfu, nie koszmarny wyrzut sumienia, taki zimny drań z niego); niezaprzeczalnym faktem było jednak, że Theodore, mimo całej swej ekstrawagancji w sposobie bycia, był też jednocześnie osobą, która na zajęciach z Historii Magii błyszczała jak najjaśniejsza gwiazda spośród wszystkich konstelacji (nie wiedział, która to konkretnie, bo średnio się przykładał do Astronomii), na każdej lekcji wypowiadając się konkretnie i rzeczowo, a zarazem błyskotliwie, tak że gdy się odzywał, to faktycznie chciało się go słuchać, w przeciwieństwie do prowadzącego zajęcia nauczyciela. Dlatego też Boyd postanowił chwilowo schować swoją dumę i przekonanie, że sam jest w stanie ogarnąć wszystko, do kieszeni, i poprosić kolegę o korepetycje. Widzicie, prosta sprawa, zupełnie prozaiczna, zero hecy i kontrowersji. A ten pajac zaraz mamrocze coś o rozbieraniu. - SŁUCHAM – rzucił, patrząc sceptycznie na rozmówcę, bo nie był pewny, czy się przypadkiem nie przesłyszał; w końcu w pubie było dość głośno, a i dykcja Theo na tym etapie imprezy prezentowała się tak, jakby potrzebował pilnej konsultacji z magilogopedą.
Myślę, że Theodora - bardziej niż to, że ktoś ma o nim tak niepochlebną opinię - zmartwiłby fakt, jak nudne musi być życie Boyda, że znajdował czas, aby przyglądać się do kogo ten łasi się w trakcie zajęć. Ale bez obaw, Courtenay już ruszał mu w tej kwestii na ratunek. Rozciągnięty między barowym stołkiem a kontuarem, z głową opartą o dłoń, obserwował, jak po jego słowach na twarz Boyda wpełza konsternacja. Brwi powędrowały w górę, rękoma złapał się pod boki, a nogi rozstawił w solidnym rozkroku, przez co Callahan zaczął przypominać Theodorowi typowego szwagra, który przy wigilijnym stole usłyszał bardzo kontrowersyjną opinię i gotów był bronić swoich racji do ostatniego tchu (bo przecież się zna, bo się interesuje). A, gdyby ktoś nie zrozumiał powagi sytuacji, wyłożyć mu ją pierdonięciem pięścią w stół. Theo, choć wcale tego nie okazywał, bardzo był całą tą sytuacją ubawiony. - To po piana party, prawda? - spytał, wskazując palcem dłoni, w której trzymał szklankę na sweter Gryfona. - Mój kuzyn, Willoughby, też kiedyś był i szata zesztywniała mu tak bardzo, że trzeba ją było z niego ściągać Diffindo. A od tych wszystkich chemikaliów nabawił się paskudnej wysypki, a potem choroby krwi, no i umarł. Ale tak naprawdę to nie, bo kuzyn Willoughby - pompatyczny czterdziestodwuletni kawaler (niestety, na jednego kuzyna przypadało w całym czarodziejskim świecie zero chętnych czarownic) - nie tylko żył, ale i miał się świetnie, bo do głowy by mu nawet nie przyszło, żeby praktykować rozrywki, które nie chwalą Boga, a niewątpliwie niesławne piana party do takich należało. Wolał zdecydowanie rozprawiać o sokolnictwie i ustalać dokonania członków drzewa genealogicznego Courtenay'ów do 36 pokoleń wstecz. A oprócz tego niemiłosiernie wkurwiał Theodora, przez co ten przy każdej możliwej okazji uśmiercał go w swoich opowieściach na coraz to bardziej wymyślne sposoby. - Merlinie, świeć Lumos nad jego duszą - powiedział więc z udawaną powagą, po czym wyzerował swoją Ognistą ku pamięci krewniaka.
Rzeczywiście, Bogusiowi w chwilach poprzedzających solidne zacietrzewienie, kiedy to był zaskoczony jakąś sytuacją i gotów do boju, ale takiego przyzwoitego, w którym jedyny rękoczyn to faktycznie spotkanie pięści ze stołem, zdarzało się przyjmować ową szwagierską pozę, przy wspomnianym wcześniej wigilijnym stole również, kiedy to wchodził ze swoim starym oraz licznym wujostwem w burzliwe dyskusje na temat nierozsądnego gospodarowania pieniędzmi podatników na Błędnego Rycerza i tego typu poważnych, życiowych tematów, na których znali się tylko ci, co się interesowali. Słuchał historii Theo o nieszczęsnym kuzynie Willoughbym, którego zły los pokarał nie tylko tragicznym imieniem, a sceptyczny wyraz twarzy stopniowo zmieniał się w wymalowaną na niej trwogę, opowieść bowiem okazała się fatalna w skutkach. Paskudna wysypka, choroba krwi, śmierć, o nie, był na to za młody, zdecydowanie za młody żeby umierać, za mało jeszcze przeżył, za mało osiągnął. Spanikował, i wychyliwszy na raz zawartość swojej szklanki, huknął do towarzysza coś w stylu „OKURWAOKURWAZDEJMĘTO” i rozpoczął mozolny, bolesny proces wydobywania się ze sztywnego swetra, który zakończył się sukcesem dzięki pomocy kolegi („Ciągnij, stary!!!”). Zgrzał się przy tym niesamowicie, choć był już w samym T-shircie, i zaschło mu w gardle, a widząc, że Theo również nie próżnował jeśli chodzi o picie, chybcikiem załatwił u barmana nie tylko dolewkę trunku, ale i miskę solonych orzeszków, bo wiadomo, że tak na pusty żołądek, to nie można, a jego towarzysz wyglądał, jakby nie jadł nic od 1839 roku. - Lumos. – potwierdził, unosząc nową szklankę i kiwając głową z szacunkiem, po czym odczekał na oko minutę ciszy, żeby oddać cześć zmarłemu tragicznie piana-partowiczowi i podsunął Krukonowi miskę z przekąską, tak ku pokrzepieniu serca – Masz, chrupnij se orzeszka. - Także ten… – odchrząknął i siorbnął jeszcze łyczka Ognistej – No, wracając do mojej sprawy, skoro już mi nie grozi wysypka krwi, to chodzi o to, że potrzebuję korepetycji i pomyślałem o tobie, bo jesteś takim Wiktorem, kurwa, Krumem historii magii. Dasz mi korki, Theo? Daj. Proszę. – normalnie proszenie szło mu bardzo opornie, ale po tylu zmieszanych alkoholach nie tylko poszło bardzo gładko, ale nawet pokusił się o komplement, a całość składanego wniosku zwieńczył zachęcającym uśmiechem i dziarskim chrupnięciem solonego orzeszka.
Wnioskując po tempie, z jakim Gryfon zaczął rozdziewać się ze sztywnego swetra z gracją wstawionego wujka, który we wczesnych godzinach porannych, wywijał na weselach szatą jak lassem do dziarskiej melodii “Cotton Eye Merlin”, historia Theodora musiała brzmieć naprawdę przekonująco. Z zaciekawieniem przyglądał się tej osobliwej scenie, sącząc whisky i ograniczając swoją pomoc do wykrzykiwania średnio zaangażowanym tonem haseł mających zmotywować nowego kompana do walki i odsłonięcia imponującego bicepsu. No, teraz zdecydowanie był chętny. Do pomocy, oczywiście. Wspomnienie (niestety nie) martwego członka klanu Courtenay szybko i skutecznie wybiło Krukonowi z głowy ostatnie pokłady lubieżności. Oprócz tego bardzo urzekł go prozaiczny gest Boyda w postaci podsunięcia miski przekąsek, jakby Gryfon naprawdę wierzył, że orzeszki były czymś, co faktycznie mogłoby pokrzepić serce po tragicznej stracie krewniaka. Było w tym i w oddaniu zmarłemu kuzynowi należnej czci coś bardzo prostolinijnego, tak że Theo był przekonany, że gdyby tylko Callahan miał ku temu sposobność, to jeszcze tu i teraz, w tym właśnie pubie, wskrzesiłby Willoughby’ego. Na całe szczęście nie miał, a Courtenay - który na widok tej bezpretensjonalnej przystawki zdał sobie sprawę, że nawet nie potrafi sobie przypomnieć, kiedy w jego żołądku ostatnio znajdowało się coś, co nie było substancją płynną - z wdzięcznością uraczył się jednym z oferowanych orzeszków. Szanował też bezpośredniość Callahana, który - zapewne motywowany maksymą "czas to galeon" (a nie dało się ukryć, że spędzając go za dużo w towarzystwie nie znającego umiaru Theo mógłby się na tych Ognistych spłukać jeszcze tego wieczoru) - bezpardonowo przeszedł do sedna swojej sprawy. Niestety, Courtenay, choć żywo zainteresowany rodzimymi, hogwarckimi graczami quidditcha, nie miał pojęcia kim był wspomniany przez Gryfona Wiktor Krum, ale po zestawieniu jego nazwiska z historią magii w jednym zdaniu oraz z korzeniem się Boyda o korepetycje w kolejnym, wywnioskował, że musiał to być jakiś matkojebny geniusz. Znając swoją gnuśność i słomiany zapał powinien był odmówić od razu, ale połechtane komplementem ego nakazało mu nieco przychylniej podejść do sprawy. Przy tym jednak kolejna dolewka bursztynowego napoju bogów nie tylko bardzo upośledziła precyzję ruchów narządów artykulacyjnych Theodora, ale i obudziła w nim jakiegoś demona przekory, gotowego droczyć się nawet z samym diabłem. Wciąż wiotki i na wpół na pubowym kontuarze rozciągnięty, nie spuszczał lśniących od wszystkich tych rozweselaczy oczu z twarzy Boyda. - Sam nie wiem - zaczął, leniwie obracając szklaneczkę z Ognistą w smukłych palcach, jakby pomagało mu to w prowadzeniu bardzo intensywnych kalkulacji w głowie. - A co będę miał z tego ja?
Oczekiwał w napięciu, acz wciąż luzacko oparty łokciem o kontuar i chrupiący fistaszki, na decyzję Theodora, który tajemniczo milczał dłuższą chwilę i wpatrywał się w rozmówcę tak intensywnie, jakby chciał mu tę odpowiedź przekazać telepatycznie albo jakimś szalonym alfabetem ze znakami w postaci błysków w oku; a potem coś powiedział, Boyd tymczasem, z myśleniem nieco spowolnionym bogatymi drinkami z happy hour oraz niebieskimi tęczówkami Krukona, potrzebował momentu, żeby skontaktować, że w jego stronę padło pytanie. Pytanie jednocześnie jak najbardziej trafne i zupełnie bezsensowne, bo przecież odpowiedź była jasna. Przetrawiwszy to, co usłyszał, przełknął kolejnego orzeszka i zbulwersował się. - Jak to co, no galeony, a co, myślałeś, że za darmo chcę?! – huknął wzburzony, bo, wbrew temu co powinien mieć przekazane w genach, był wielkim przeciwnikiem otrzymywania rzeczy bez należytej zapłaty i w jego świecie za darmo to można co najwyżej w ryj dostać – Mów, ile chcesz. – dodał stanowczo, a w myślach przypominał sobie najrozmaitsze pomysłowe riposty, których udzieliłby jego stary, gdyby siedział tu zamiast niego, na przykład: „Panie, dogadamy się”, „Wpiszesz pan sobie w CV”, „Dozgonną wdzięczność i pocałowanie rączek”, „Talon na balon he he”, „Ojj, a czarodziejska bezinteresowność?”, „Panie, ja z rodziny wielodzietnej”; wszystkie równie żałosne i idiotyczne, dlatego nie miał zamiaru nigdy w życiu ich powtarzać, a Theodorowi za pomoc był gotów zapłacić hojnie, choć po cichu liczył, że cena nie zwali go z nóg; wszak w zakładzie miotlarskim ciężką pracą (Merlinie, ile mioteł się nadźwigał, a ile języka nastrzępił przy upierdliwych klientach!) zarabiał tylko marne szekle, z czego część musiał odpalać na rzecz spokrewnionej z nim gromady małoletnich oraz pary nierobów się nimi zajmujących, co wcale nie czyniło z niego bogacza. Przyoszczędził jednak nieco galeonów (w ramach ekonomicznego stylu życia anulował subskrypcję czasopisma Sportdziej i zamawiał pojedyncze whisky zamiast podwójnych, a piwerko wybierał często w plenerze) i miał zamiar je przeznaczyć właśnie na edukację, choć skłamałby, gdyby powiedział, że nie kusiło go dorzucenie tej kwoty do skarbonki z napisem NIMBUS 2015. Dlatego bardzo ubodła go choćby szansa na to, że Theo mógłby choć pomyśleć, że jest inaczej i próbuje coś od niego wyżebrać. - Bierz jeszcze, co nie jesz, jedz – burknął, podsuwając mu znów orzeszki, żeby trochę złagodzić grubiański efekt, jaki mogło wywołać jego wcześniejsze oburzenie.
Może gdyby był bardziej płochliwy i mniej znieczulony na wszystko wokół, te grubiańskie huknięcie Boyda mogłoby go lekko przestraszyć albo przynajmniej zaniepokoić. Jednak w obecnym stanie nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia, a już na pewno nie zmusiło do refleksji, że być może mógł tym absolutnie niewinnym i mającym zgoła inny cel pytaniem urazić Callahana. W ogóle nieprzejęty rozcietrzewieniem Gryfona, luzacko sączył swoją Ognistą, oczekując jakiejś ciekawej propozycji. Nie to, żeby miał coś na myśli, bo nie miał. Nie był nawet pewien, czy w całym magicznym i mugolskim świecie istniało coś, co mogłoby zainteresować (nie wspominając o uszczęśliwieniu) przesyconej uciechami życia duszy Theodora. Nie zmieniało to jednak faktu, że bardzo liczył na wodze fantazji Boyda, dlatego gdy usłyszał tę okrutnie prozaiczną odpowiedź, skrzywił się znacznie. Dla lepszego efektu niespiesznie pokiwał głową w geście pełnym dezaprobaty, cmokając przy tym trzykrotnie, żeby do Callahana na pewno dotarło, jak bardzo jego szablonowe myślenie nie przypadło do wyszukanego gustu Theodora. - Ale ja mam galeony - grymasił dalej, na dobre zapomniawszy o manierach. Na trzeźwo zreflektowałby się przecież, że ani jego poprzednie pytanie nie było zbyt taktowne, biorąc pod uwagę mniej uprzywilejowany status finansowy Callahana, ani takie przechwalanie się fortuną, która przecież nawet jeszcze nie należała do niego. Ale teraz cała ogłada poszła dogorywać gdzieś w zaciemnionym i zapomnianym kącie głowy Theodora, a w jej miejscu walczyka tańczyła chęć do droczenia się. Spojrzał więc w stronę Boyda, z twarzą spokojną, choć w ubawionym grymasie wykrzywioną, z jakąś zaczepką czającą się w tych modrych oczach. Jak niczego nieświadome kocię, raz po raz poszturchujące łapką spokojnie śpiącego mastifa, żeby zachęcić go do zabawy. - Fajny pasek - zauważył, skinąwszy głową w stronę spodni Gryfona. - Łatwo się rozpina? - spytał, podnosząc przekorny wzrok z powrotem na rozmówcę. Galeony miał, ale orzeszków nie, więc ochoczo zagarnął jeszcze dwa i zaczął pochrupywać dziarsko.
Z każdą chwilą, z którą Theo przeciągał ich negocjacje, Boyd robił się ciutkę bardziej zniecierpliwiony, bo jako rzeczowy człowiek czynu chciał sprawę załatwić szybko i sprawnie, a rozmówca kręcił nosem na wszystko, i bajdurzył jakieś niestworzone rzeczy, a w dodatku pogardził najuczciwszą na świecie propozycją zapłaty pieniądzem za przysługę; i właśnie to ostatnie zdenerwowało go już ostatecznie, a wypowiedziane beznamiętnym tonem słowa, w których Krukon chwalił się, że jest pierdolonym bogaczem urodzonym pod szczęśliwą gwiazdą sprawiły, że poczuł się trochę jakby dostał w mordę, i już tylko czekał aż Courtenay dokończy swoje zdanie na przykład wyrażeniem „TY PSIE ZE SLUMSÓW” albo „JEBANY BIEDAKU HAHA”. I chociaż Bogi z natury nie był zawistny, i zazwyczaj sukcesy innych wzbudzały u niego motywację do dorównania im niż zazdrość i złość, to byłby kłamcą, gdyby powiedział, że wcale nie chciałby się zamienić z Theodorem na zawartość skrytki w Banku Gringotta i że mu nie wstyd, że pochodzi z rodziny ubogich nierobów. Odczuwał też piekącą niesprawiedliwość związaną z tym, że on od kiedy tylko mógł, dorabiał za nędzne szekle, a i tak ciągle mu brakowało, a żeby odłożyć na większe wydatki musiał miesiącami skąpić na innych rzeczach, taki Theo zaś jedyne co zrobił to się urodził, i siedział na dupie, a i tak mógłby sobie w dowolnym momencie wykupić cały ten pub łącznie z siedzącymi w nim ludźmi i Merlin wie co jeszcze, a jego gacie były pewnie więcej warte niż życie całej rodziny Callahanów łącznie z psem i sąsiadem. No ale co mógł zrobić, nic nie mógł zrobić, musiał się pogodzić z tym, że w mniemaniu Theodora był pewnie jak ten niedopałek, co go sobie gasi podeszwą pantofla. - No to super, gratuluję sukcesu – burknął i dokończył swoją whisky, bardzo niezadowolony z tego, jak potoczyła się cała ta rozmowa, i rozczarowany, że Krukon zamiast konkretnym człowiekiem, okazał się być takim pajacem. Wówczas z ust wyjątkowo ubawionego chłopca padło kolejne pytanie, które w odbiorze Bogdana dryfowało gdzieś pomiędzy totalną kpiną a mało subtelnym flirtem – nie miał pojęcia, jak je zinterpretować i jak zareagować, bo wizja kpiny była upokarzająca, zaś na mało subtelny (albo jakikolwiek) flirt z tym osobnikiem nie miał ani trochę ochoty, bo Theo był kompletnie poza kręgiem zainteresowania Bogdana, choć obiektywnie nie można mu było odmówić hipnotyzującego spojrzenia i tego, że bardzo całkiem nieźle się prezentował w tym kocim płaszczu. Rzucił mu zatem bardzo sceptyczne spojrzenie i nieśmiertelne, uniwersalne: - SŁUCHAM KURWA By następnie dodać: - Dobra, stary, dasz mi te korki, czy nie, bo jak tak to świetnie, a jak jesteś na to zbyt wspaniały i bogaty, to znajdę se kogoś innego, tylko dawaj konkret i spadam stąd – zniecierpliwił się i nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej; czekając na odpowiedź Theo, sięgnął jeszcze po kilka orzeszków, żeby przekąską ukoić zszargane nerwy.
Nawet w tym stanie zdołał uzmysłowić sobie, że ich konwersacja przybrała mocno niewłaściwy ton. Nie był jednak pewien, jak wybrnąć. A może był, ale język pracował szybciej niż głowa i już zagadywał o ten nieszczęsny pasek, co tylko jeszcze bardziej zacietrzewiło Boyda. Theodore gotów był uraczyć Callahana sensownym wyjaśnieniem dla tego nagłego zainteresowania galanterią u jego spodni ("Kuzyn Willoughby miał taki za życia i zawsze strasznie mu się zacinał"), jednak szybko zaniechał. Mimo wzmocnienia przez Boyda klasycznego "słucham" siarczystą "kurwą", Krukon odniósł słuszne wrażenie, że ten wcale nie miał już ochoty wysłuchiwać jego bajdurzenia. Stał się nagle strasznie rzeczowy, a w jego tonie słychać było mieszankę irytacji, pośpiechu i odrobiny niechęci. Chcąc dać sobie chwilę na namysł, podniósł szklankę do ust i opróżnił ją z resztek trunku. Następnie wstał i zaczął poklepywać kieszenie płaszcza, jakby czegoś w nich szukał. Kiedy dłoń natrafiła na chłodne od listopadowych spadków temperatur monety, wyciągnął garść, która powinna starczyć na pokrycie rachunku z nawiązką i położył na kontuarze. Mogłoby się zdawać, że nieprzychylny ton Gryfona znacznie ostudził zapał Theodora do przekomarzania się. Zwłaszcza, gdy ten z powagą i po męsku poklepał Boyda szczupłą dłonią po barku, a następnie chwilę ją tam zatrzymał. - Twoja oferta została przyjęta i zostanie rozpatrzona w przeciągu 5 do 10 dni roboczych - zaanonsował, siląc się na powagę, która zupełnie nie współgrała ze słodkim uśmiechem wykrzywiającym wargi. Następnie zabrał rękę i zwinnie wmieszał się w tłum imprezowiczów, by zniknąć nie tylko z pola widzenia Callahana, ale i z Trzech Mioteł.
Wielka szkoda, że Theo jednak nie zdecydował się na podzielenie historią o fatalnym pasku swojego kuzyna Willoughby’ego, bo może wtedy Boyd uwierzyłby mu tak samo jak w opowieść o felernym piana party, i miałby chociaż tę część zagadki, jaką był Courtenay, z głowy i wiedziałby, że typ ani z niego nie kpi, ani nie usiłuje go poderwać, tylko zwyczajnie ma jakąś dziwną obsesję na punkcie zmarłego kuzyna, świeć Lumos nad jego duszą. Ku jego zdziwieniu, rozmówca nagle zaczął zbierać się do wyjścia, zapłaciwszy uprzednio za alkohol, który przecież miał być na koszt Callahana, w końcu to on zainicjował rozmowę i przyszedł tutaj z interesem; rzecz jasna ubodło go to, ale nie bardzo wiedział, co zrobić, przecież nie mógł zabrać tych galeonów i wsadzić Krukonowi z powrotem to kieszeni (to znaczy teoretycznie mógłby, biorąc pod uwagę ich różnicę w masie, ale bez przesady). - Ej, ja miałem… – zaczął protestować, ale chłopak nie dał mu dojść do słowa i w tej samej chwili z głupią miną i przesadnie oficjalnym tonem mówił coś o rozpatrywaniu wniosku, klepiąc go jednocześnie po ramieniu. Boyd siedział jak ta miotła w schowku, gapiąc się na niego wzrokiem myślą nieskalanym, nieco skonfundowany, znów nie wiedząc, co się dzieje i o co chodzi i jakie kurwa pięć dni roboczych, może jeszcze zaraz powie, że jego sekretarka się z nim skontaktuje? Gdyby wiedział, że Theo będzie tak enigmatycznie bajdurzył, to byłby tyle nie pił, chociaż z drugiej strony, na trzeźwo mógł ogarniać jeszcze gorzej. - E… Dzięki…? – zawołał w końcu w stronę jego pleców, gdy Courtenay zgrabnie wmieszał się już w tłum pubowiczów, po czym sam założył swoją kurtkę, złapał nienadający się do założenia nieszczęsny sztywny sweter i ruszył w ślad za Theodorem, następnie kierując swe kroki prosto do zamku. /zt
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Udane wypieki, a także piękne prezenty od szkolnego skrzata jeszcze mocniej zachęciły Charliego do pysznego piwa lub szklaneczki whiskey w nagrodę, przez to nie było mowy, że spotkanie swoim ślizgońskim towarzyszom odpuści. Wskoczyli tylko po kurtki do pokoju wspólnego i kilka galeonów, aby zaraz ruszyć w drogę do wioski. Brunet miał wyjątkowo dobry humor, a posiłek w kuchni dał mu porządnego kopa energii, przez co całą drogę ich zagadywał i zasypywał żartami, chcąc, aby jak najwięcej się śmiali. Lubił śmiech, a uśmiech — zwłaszcza u kobiet — był najpiękniejszym dodatkiem na świecie. Dinie było z nim wyjątkowo ładnie. Musiał przyznać, że dziewczyna przy bliższym poznaniu zyskiwała, robiąc się dobrym materiałem na kumpla. Zżerała go ciekawość, czy dwójka uczniów wciąż będzie tak szczera, jak wcześniej. Wybrali jeden z najpopularniejszych pubów, znajdując wolny stolik gdzieś w kącie. Rowle, zanim usiadł, pomógł jasnowłosej zdjąć kurtkę i zabrał też odzienie Matta, aby powiesić je na haczykach tuż obok na ścianie. Podrzucił karty, siadając wygodnie na krześle i rozkładając przed sobą menu, przesunął spojrzeniem po twarzach ślizgonów. - Najważniejsze pytanie wieczoru, co pijemy, żeby uczcić nasze ciastka? - pomimo próby zachowania powagi, dało się słyszeć w jego głosie wesołość i optymizm. Przesunął dłonią po brązowej czuprynie, aby następnie oprzeć się dłonią o buzię, miziając świeży zarost w konsternacji. Nie chciał im niczego narzucać, nawet jeśli sam najchętniej sięgnąłby po bursztynową z lodem i odrobiną miodu. - Myślicie, że mogę tu zapalić? Aż mnie kurw.. Kurde skręca! Dodał jeszcze ze wzruszeniem ramion, powstrzymując przekleństwo poprzez przygryzienie wargi. Strasznie rzucał mięsem i jednym z noworocznych postanowień Charliego była próba poprawy swoich wypowiedzi. Nie dawały mu też słowa wypowiadane przez nich w kuchni, przez co skrzyżował ręce na torsie i przekręcił głowę na bok, patrząc to na bruneta, to na blondynkę. - Naprawdę tak zajebiście jest mieć kogoś, komu chce się dać swoje ciastko tak z głębi serca? Bo mnie się wydaje to strasznie wiążące. Każdy wiedział, że chłopak nie miał problemu z bezpośredniością i rzucał pytaniami, które nie jedną osobę by zawstydzały.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Podczas przedświątecznych wypieków nie poszło mu może najgorzej, ale z pewnością też i nie najlepiej. Odstawał nieco od swoich ślizgońskich przyjaciół, ale nawet niespecjalnie się tym przejmował. Zawsze wolał gotować potrawy wytrawne, więc i tak był z siebie dumny, że jakimś cudem udało mu się niczego nie spierniczyć. Warto było natomiast skrzatom domowym pomóc, skoro ostatecznie zjedli naprawdę smaczne płonące pirożki i dostali również prezenty. Nie ukrywał jednak, że po tej jakże wymagającej robocie chętnie wychynąłby kufel zimnego piwa albo szklankę dobrej whiskey w nagrodę. Propozycja Charliego zdawała się zaś idealną okazją do spełnienia tego małego marzenia. Rozdzielili się tylko na chwilę, by zgarnąć z pokoju swoje kurtki i płaszcze. Matthew sprawdził również zawartość swojego portfela – nie było źle. Wszystkie prezenty już zdążył kupić, więc pozostałą kwotę mógł przeznaczyć na wycieczkę po pubach. Powłóczył więc nogami za swoim kumplem, zastanawiając się z czego ten tak cieszy swą paszczę. Z drugiej strony… Rowle zwykle miał przywdziany uśmiech na twarzy, więc może nie powinien się tym nazbyt przejmować. Kiedy weszli do środka pubu Pod trzema miotłami od razu zdjął z siebie płaszcz, i chociaż sam miał go odwiesić, tak skorzystał z pomocy Charliego, kiwając mu głową w podzięce. Roześmiał się przy tym w duchu, zdając sobie sprawę z tego, że dżentelmeńskie maniery jego przyjaciela były najprawdopodobniej wynikiem potrzeby przypodobania się pannie Harlow. Może coś z tego będzie? - Kusi mnie whiskey, ale może niech Dina wybierze? Jako jedyna przedstawicielka płci pięknej w naszym gronie. – Odpowiedział z wyraźnie słyszalnym entuzjazmem w głosie, bo cokolwiek by to nie było, nie mógł się już doczekać. Drink dla rozluźnienia na pewno dobrze mu zrobi po tym rozwałkowywaniu ciasta. – Dawaj, najwyżej grzecznie przeprosimy, że nie wiedzieliśmy. – Dodał zaraz, odnosząc się do dość strategicznego pytania Charliego. Raz się żyje, nie? Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, częstując przy okazji Rowle’a i Harlow, jeżeli mieliby tylko taką potrzebę, po czym wsunął jednego do ust. Wreszcie również podpalił go prostym zaklęciem (żałując, że nie ma smoczej zapalniczki) i zaciągnął się mocno tytoniowym dymem, dopiero po dłuższej wypuszczając go z ust. - A co, Ty nie chciałbyś dać takiego ciastka jakiejś fajnej pannie? – Poczuł się na tyle swobodnie, że zapomniał o tym, że towarzyszy im również jedna z tych „panien”. No trudno, nie powinna się chyba o to obrazić. – Jakie macie w ogóle plany na święta?
Słowo się rzekło, nawet jeśli było wypluwane pod wpływem veritaserum i jak zaplanowali tak zrobili. Zaszedłszy do dormitorium wzięła kurtkę i pieniądze, w międzyczasie otrzymując od nieznanego adresata list. Otworzyła go niefortunnie stając się ofiarą przykrego psikusa z łajnobombą w roki głównej, na co zaklęła szpetnie. Szybko przeszukała zakamarki swojego cennego kuferka z eliksirami poszukując perfum, jakichkolwiek, a że w rękę wpadły jej akurat te z amortencją, uznała, że może choć troche zniwelują nieprzyjemne wrażenie jakie może odór wywołać na jej nieszczęsnych towarzyszach tego wieczora. - Tak, wiem, że cuchne. - warknęła odrazu, kiedy spotkała się z chłopakami w pokoju wspólnym - Jakaś zazdrosna kretynka wysłała mi łajnobombe... - syknęła, cmokając z niezadowoleniem. Wcale nie była to zazdrosna kretynka, choć wciąż kretynka, ale Dinie kłamanie przychodziło łatwo jak oddychanie, a nadawca listu może się spodziewać, że w wiadomości zwrotnej dostanie coś dużo gorszego od śmierdzącego psikusa! Wbrew swoim usilnym staraniom by utrzymać pozę nadąsanej krowy żarty Charliego co rusz wywoływały w niej salwy śmiechu, a gdy dotarli na miejsce w końcu zdjęła płaszcz, by ponownie uraczyć swoich towarzyszy bezapelacyjnym urokiem szykownej, kryształowej broszki, którą dostała od swojej zmarłej tragicznie siostry. - Może być whisky, ale musicie mi obiecać, że mnie odprowadzicie do łóżka. - powiedziała unosząc brwi. Może nieco nazbyt sugestywnie. Biedni towarzysze imprezy nie wiedzieli jeszcze jak szybko się ta gąska upijała i jakie głupoty wyprawiała i wygadywała po alkoholu! Pokręciła głową przewracając oczami, dżentelmeni zapytali ją co będą pić, ale czy kopcić w towarzystwie damy wolno, to już nie pomyśleli, na co przecież zaraz zadarła nosa jakby była wielce obrażona, ale zerkała z zainteresowaniem na to co robili. Przypomniało się jej jednocześnie kiedy ostatnim razem miała swój pierwszy (i ostatni) raz okazję mieć nieprzyjemność spróbowania papierosa i aż nią wzdrygnęło. Voldemortki Finana były absolutnie parszywym gównem. - Dawanie ciastka kojarzy mi się z oddawaniem dziewictwa. - powiedziała przysiadając się, oczywiście pierwsza królowa atencjuszka, centralnie między nimi przy barze i spoglądając na barmana przynoszącego trunki- To wcale nie takie wiążące jak sie wydaje. - uniosła cienkie brwi klepiąc dłońmi w blat jak jakieś dziecko czekające na jedzenie. Faktem było, że chciała już pierwsze kilka porcji alkoholu mieć za sobą, coby ten wieczór przeszedł z niezręcznie nieprzyjemnego do lekkiego i wesołego, a potem najlepiej do takiego, którego pamiętać nie będzie. Podejrzewała, że palnie dziś jakąś tragiczną gafę za co w końcu przyznany jej zostanie tytuł Sułtana Galaktyki Żenady. - Charlie to ma fajnych panien z dziesięć na oku, z tego co słyszałam w damskiej toalecie. - wydęła wymownie usta, zerkając na Rowle'a jak na nagrzanego buhaja z niepowstrzymanym apetytem- W odróżnieniu od Ciebie, Gallagher, o Tobie dziewczyny nie rozmawiają. Coś w tym musi być. - zmrużyła oczy jak żmijka, uśmiechając się przebiegle. - W tym roku zamierzam nie wracać do domu na święta i podejrzewam, że to najlepszy plan. - wzięła szklankę w dłoń, kiedy już pracownik lokalu polał im solidnie bursztynowego płynu i uniosła ją do góry- Panowie, coby odbiorcy waszych ciastek sie z nich cieszyli. - westchnęła, myśląc, że z jej ciastka to się niespecjalnie odbiorca ucieszył. Wszystko co było "wiążące" w jej przypadku wiązało się owszem, ale głównie z nieprzyjemnościami. I nim któryś zdecydowałby się zmienić toast golnęła zawartość szklanki jak jakiś stary marynarz.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Charliemu tak naprawdę obojętne było, jakimi umiejętnościami kulinarnymi dysponowali jego towarzysze. Najważniejsza była dobra zabawa, a skoro zgłosili się sami ślizgoni, nie mógł wymarzyć sobie lepszego piernikowania. Uwielbiał spędzać czas z Matthew, zwłaszcza przy kuflu dobrego piwa, przekąsek i w towarzystwie kart lub gargulków, no a Dina — ona była ciekawa. Rozmawiali kilka razy wcześniej, brunet często ją zaczepiał, chociaż była raczej mało dostępna i tajemnicza. Nic więc dziwnego, że miał taki dobry humor. Brakowało tylko reszty chłopaków. - Też byłbym zazdrosny, będąc dziewczyną i konkurując z Tobą. Zauważył na jej słowa, wzruszając ramionami. Miał odłożonych trochę pieniędzy, więc galeonami się nie przejmował. Ojciec nigdy nie żałował mu na drobne zachcianki, zwłaszcza w towarzystwie godnych, czystych czarodziejów. Za wspomnienie staruszkowi o tym, że nawiązałby jakąkolwiek pozytywną więź z mugolem, prawdopodobnie dostałby w mordę. Zawsze też miał nienaganne maniery, co właściwie było bardziej nawykiem niż staraniem się. W barze było gwarno, nozdrza wypełniał zapach alkoholi i przystawek. Było też kilka ładnych dziewcząt, które zdążył zlustrować wzrokiem, nim ten skupił się na Matthew i Dinie. - Zgadzam się, będzie na Di, jak będzie paskudne i będzie musiała za karę wypić szklankę więcej albo zdradzić nam jakiś gorący sekret.- przytaknął entuzjastycznie, posyłając przyjacielowi rozbrajający uśmiech, z trudem powstrzymując klaśnięcie w dłonie. Jako istotna uwielbiająca towarzystwo, oczy błyszczały mu, jak małemu dziecku. Sięgnął po fajkę, wsuwając sobie ją między usta. Nie miał ognia, jednak gdy Matt zapalił, wstał, nachylił się do niego i bezceremonialnie odpalił, zaciągając się. Ciche, zadowolone, mruknięcie opuściło jego usta, nawet na chwilę przymknął oczy, zanim opadł z hukiem na krzesło. - Kurwa, marzyłem o tym. Wypuścił dym, opierając się o drewniane oparcie, wolną dłoń kładąc na kolanie. Słowa Harlow sprawiły, że parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę, że mógł nazbyt poważnie zabrzmieć. Nie wyglądała jednak na obrażoną, pomimo całego swojego majestatu. - Plotkujecie o mnie w kiblu? Mam nadzieję, że nie mam opinii jakiegoś cnotka szczypiorka, bo skoczę z wieży. - zapytał poważnie, wbijając ślepia w jej twarz, poszukując jej spojrzenia. To była dla niego intrygująca informacja, podbudowująca ego. Zdziwił go jednak brak rozmów o Matthew, na co przetarł brodę, zaciągając się fajką. Nie raz widział maślane oczy w jego kierunku, więc co się zmieniło? - Pewnie złamał serce któreś, to złe ploty dała czy coś. Nie widział innego wyjścia, a raczej nie dopuszczał sobie do łba, że jednorazowa przygoda przyjaciela z tym nieszczęsnym puchonem mogła zaowocować miłością do męskich ramion. Nie skomentował tego jednak ze względu na szacunek do chłopaka. Zmarszczył na chwilę brwi na pytanie ślizgona, wzruszając ramionami. - Może i bym chciał, nawet nie jednej. Darcy się tu przeniosła, opowiadałem Ci o niej. Mieliśmy gorące wakacje w Stanach. A do tego Melu, która... No właśnie nie wiem, stary, co z nią. Nie rozumiem bab. Di, skąd mam wiedzieć, czy ona chce, czy nie chce, jak ciągle zmienia zdanie?- rozłożył bezradnie ręce, posyłając pytające spojrzenie w stronę jasnowłosej, w której widocznie pokładał nadzieję. Jej też dałby ciastko, ale chyba nie miał szans na buziaka w nagrodę. Była laską spoza jego zasięgu. Gdy przynieśli im drinki, aż oblizał wargi, strząsając popiół do popielniczki. Obsługa zadbała bowiem i o to. - Też bym chętnie został, ale stary mi nie odpuści. To i Twoje zdrowie, Harlow. Jako najładniejszej z towarzystwa! Przytaknął, a gdy stuknął się z nimi szkłem, szybciutko opróżnił szklaneczkę, czując przyjemny dreszcz na ciele i cierpki posmak w ustach. Na szczęście była idealnie schłodzona. Zmarszczył brwi znów, bo sobie o czymś przypomniał. - Do czyjego łóżka chcesz wrócić, Dina? Do damskiej nas nie wpuszczą schody, a lepiej to ustalić teraz!
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Wcześniej nawet zastanawiał się, dlaczego w jego nozdrzach utrzymuje się mało przyjemny zapach, ale z czasem chyba się do niego przyzwyczaił i przestał już zwracać na niego uwagę. Dopiero warknięcie Diny uświadomiło mu, że źródło tej woni znajdowało się znacznie bliżej niż przypuszczał. I o ile współczuł jej tak tragicznego „prezentu”, tak nie mógł się powstrzymać od śmiechu. - Wybacz. – Mruknął między jedną a drugą salwą do Diny, ale zaraz wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić i skinął głową na słowa swego przyjaciela. – W sumie racja, silna konkurencja. – Potwierdził jego komplement, chociaż nie zamierzał wcale rywalizować z Charliem o względy panny Harlow. Lubił ją i chętnie spędzał z nią czas, ale miał wrażenie, że niespecjalnie by do siebie pasowali. Czasami dziewczyna zdawała mu się nazbyt chłodna i wyniosła, chociaż kto wie, może się mylił? – Planujesz jakąś zemstę? – Chciał dopytać jeszcze a propos tej zazdrosnej dziewczyny, ale wybór alkoholu na wieczór okazał się jednak znacznie istotniejszym tematem. Nie narzekał, bo sam miał ochotę umoczyć usta w jakimś gorzkawym trunku i modlił się w duchu, by Dina nie postawiła na jakieś słodkie drinki, skoro dali jej wolną rękę. Na szczęście dziewczyna miała dla nich litość. - Nie ma problemu. Zaniesiemy, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. – Odpowiedział na jej prośbę, mając nadzieję, że zamówi jakieś whiskey, którego nuta smakowa będzie mu pasowała. Z drugiej strony gotów był do pewnych poświęceń, skoro trafił tutaj z tak zacnym gronem. – A Ty co, Charlie? Książkę piszesz, że tak łakniesz gorących sekretów? – Dodał zaraz żartobliwym tonem, bo jego kumpel najwyraźniej mocno się już rozochocił. Z natury był gadatliwy i nad wyraz ciekawski, więc nawet nie dziwiło go to, że znów chce kogoś pociągnąć za język. Nie miał mu tego za złe, dlatego na znak przyjacielskiej więzi poklepał go tylko po ramieniu, po czym wypuścił ze swoich płuc sporawą chmurę tytoniowego dymu. - Jak dla mnie dawanie ciastka to dawanie ciastka, Di, ale właściwie nie mam nic przeciwko Twojemu toku myślenia. – Mruknął wreszcie, chociaż zaraz po tym skoncentrował się na postawionej tuż przed nim szklaneczce whiskey. Wziął więc jeszcze jednego macha papierosa, po czym zgniótł peta w popielniczce i upił sporego łyka upragnionego napoju. O tak, tego mu było dzisiaj trzeba. Już teraz czuł tę relaksującą atmosferę, mimo że procenty nie mogły jeszcze wywrzeć na niego żadnego wpływu. Myślał też, że pociągną temat oddawania dziewictwa, ale jak się okazało, jego kumpel bardziej był zainteresowany damskimi ploteczkami na jego temat, na co Matthew westchnął jedynie w duchu. - Jak mają gadać o mnie takie bzdety jak o Charliem, to chyba wolę pozostać tematem tabu. – Ponownie zdecydował się na przytyk w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak. Nie dał się jednak sprowokować pannie Harlow do żadnych śmielszych ruchów, bo właściwie jej wypowiedź w żaden sposób go nie ubodła. Wiedział, że podoba się wielu uczniom i uczennicom, ale i tak zależało mu na znalezieniu tej jedynej osoby, z którą będzie czuł się swobodnie i będzie mógł pozostać sobą. – Na Merlina, Charlie. Będziesz teraz robił ze mnie jakiegoś heartbreakera? – Z zamyślenia wyrwała go dopiero mowa obrończa kolegi, na którą prychnął pod nosem. On i łamanie dziewczęcych serc? Ze swoją uroczą facjatą i wysportowanym na skutek treningów quidditcha ciałem pewnie miałby potencjał, ale nie bawiła go rola szkolnego alvaro. - Baby są skomplikowane, ale w sumie niegłupi pomysł, żeby zapytać o to jednej z nich. Próbuj, jak masz okazję, Rowle. – Uśmiechnął się do niego, bo naprawdę mu kibicował. Co prawda o Darcy i Melu wiedział tyle, co z jego opowieści, bo nie były jakimiś jego wielkimi koleżankami, ale wierzył w dobry gust kumpla. A poza tym, to on miał być w tym związku szczęśliwy. Może wówczas przestałby narzekać na wspólnych chatach na wizbooku? - Ja na pewno odwiedzę tatę i Carmel, ale poza tym szykują mi się dość leniwe święta, co w sumie też mnie cieszy. – Podzielił się z nimi również swoimi planami na najbliższe dni, a następnie poszedł w ich ślady, unosząc szklankę z alkoholem. – To za odbiorców naszych ciastek i za fajne święta… A Ty, Rowle poczekałbyś z takimi bezpośrednimi zaproszeniami chociaż ze trzy drinki. – Rzucił wreszcie wesoło i umoczył usta w bursztynowym trunku, który po dniu ciężkiej pracy smakował niczym ambrozja.
Uśmiechnęła się powalająco, wdzięcznie i przebiegle, na słowa Gallaghera. - Oczywiście... - syknęła cicho, mała żmija, przechylając się w jego stronę. Oczywiście, że szykowała zemstę, zawsze szykowała zemstę, jej świat i każdy dzień, każda godzina życia podszyta była pretensją o coś. Nawet, kiedy było dobrze, jej spaczony mózg szukał dziury w całym żeby się do czegoś przypierdolić i kąsać i gryźć i tarzać się, taplać w jadowitej truciźnie zawiści. Zaraz jednak, nim zdołała dojść do tego jakim to okropieństwem postanowiła poczęstować tę durną flądrę od listu, Charlie zaczepnie rozpoczął rozmowę. Jak na typowego ślizgona Charlie objawiał niezdrowe tendencje towarzyskie, jako, że lwia większość uczniów domu węża preferowała swoje własne towarzystwo bądź brak takowego, ponad wszelkie inne zabawy z pospólstwem. Często zresztą spotykała się z takimi opiniami, jakoby w większym towarzystwie łatwiej było natrafić czarodziejów niemagicznego pochodzenia, co wbrew oczywistemu faktowi życia w dzisiejszych czasach wciąż stanowiło jakiś problemu tego ułamka magicznej społeczności szczycącej się aż nadto czystością swojej krwi. Oczywiście skrzywiła się na jego komentarz, ale kiedy się ona nie krzywiła i odstawiła swoją szklankę zadzierając nosa. - Chyba Cie głowa piecze, Rowle. - uniosła brwi- Moje gorące sekrety sprawiłyby, że uschną wam uszy. - wystawiła palec w górę i zakręciła nim w powietrzu dla podkreślenia powagi rzuconego komentarza. W rzeczywistości nie miała żadnych pikantnych sekretów bo wiodła życie nudne jak flaki z olejem, a i nawet fakt, że sobie w głowie dopowiadała tysiące scenariuszy do każdej sytuacji wcale nie znaczył, że jej przygody były choć trochę ciekawsze. Ale koledzy nie musieli o tym wiedzieć. - Może sam powinien się jakimiś podzielić, na zachętę? - zmrużyła oczy, wtórując słowom Matthew i spoglądając na Charliego- Wygląda na takiego co ma niejedno za uszami..! - machnęła zaraz na barmana, coby przyiósł im całą butelkę a nie tak po drinku będą bo co to za zabawa tak po szklaneczce. Czego nie mogła wiedzieć, to, żę z tych dwóch kompanów dzisiejszego wieczora to wcale nie Rowle był większym gagatkiem! Zaśmiała się wesoło na te krótką wymianę zdań między kolegami. Zawsze lubiła podsłuchiwać koleżanek plotkujących o kolegach, w sumie lubiła wszelkie plotki, każde plotki, a i sama produkowała ich solidną ilość nierzadko zabawiając się cudzym kosztem bo była jedynie pindą harlot, a nie szlachetnym dziewczęciem z dobrego domu do których pewnie jej kompani przywykli na przestrzeni lat zadawania się ze śmietanką towarzyską. Czy jednak zamierzała wykorzystywać cokolwiek co dziś usłyszy? Może i miałaby taki plan, problem polegał na tym, że upijała się szybko jak małe dziecko i już jej szumiało w uszach więc można mieć pewność, że nie będzie pewnie nic pamiętać. - Gdybym nie była taka koleżeńska, to bym wam powiedziała, co mówią. - nalała im kolejnej porcji do szklanek, samej narzucając tempo rasowego alkoholika. Wiedziała jednak, że musi prędko się upić coby mieć wymówkę, że nic nie pamięta- Ale wiecie, solidarność jajników i takie tam... - machnęła ręką i napiła się ze szklanki rozglądając kto to siedzi w ich okolicy. Alkohol już przyjemnie mrowił w palce. Zamyśliła się na pytanie Charliego, gładząc z namysłem palcem krawędź blatu przy którym siedziała. Nie to, że się skrzywiła na to określenie "baby" i to tak strasznie, jakby jej przeklął wprost do ucha, ale rację miał Gallagher i może rzeczywiście warto o radę zapytać innej dziewczyny. Problem polegał na tym, że Harlow w relacjach damsko-męskich miała zerowe doświadczenie z oczywistych powodów w związku z czym zapewne zamierzała się wymądrzać mimo, że nie wiedziała nic. - Jak zmienia zdanie, to znaczy, że nie chce. - to było akurat oczywiste - Jakby chciała, to by się trzymała jak swego. - wielka znawczyni tematu. To, że ona się uczepiła biednego Swansea jak rzep psiego ogona, jak pryszczyca świni, to nie znaczy, że inne dziewczęta w podobny sposób okazują swoje zainteresowanie. No ale sam pytał ! Pokiwała głową przyglądając się Gallagherowi i zastanawiając się, czy ją też kiedykolwiek czekałyby leniwe święta. Jakoś nie umiała go sobie wyobrazić w piżamie na kanapie, grubego od pierogów i pijanego eggnogiem. - No Charlie... - mruknęła w odpowiedzi na pytanie bruneta napiwszy się kolejnego łyka ognistej. Lekki rumieniec na policzkach mógł zdradzać, że już jest podpita, ale równie dobrze mógł sugerować, że jego słowa tak na nią wpłynęły- Chcesz mnie zaprosić do swojego? Czy tak mnie tylko zaczepiasz? - zamrugała zalotnie, rusałka pierdolona, oczami jak laleczka- Raczej do swojego, byle sukcesywnie. Jeszcze dwie szklanki i mogę stawiać opór. - poinformowała kolegów zaglądając do swojego naczynka i oceniając zawartość- Mogę też mówić rzeczy, których nie powinnam. Radziłabym się nimi nie sugerować... - dodała z namysłem dla bezpieczeństwa.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nikt nie chciał kupą śmierdzieć i szczerze jej tego współczuł. Udawał jednak, że ów zapach wcale nie atakuje jego nozdrzy, a na "delikatną" reakcję Matthew, wywrócił teatralnie oczyma. Nic dziwnego, że nie miał szczęścia u bab, bo nawet Charles miał więcej taktu. Na szczęście przeprosił i do tego poparł jego tezę, że to przez doskonałą twarz i ciało Dina miewa takie problemy. Nie był fanem blondynek, ale na niej trudno było nie zawiesić oka. Poza urodą stwarzała jednak dookoła siebie aurę kumpla, może nieco chłodną i wyniosłą — tak, jak przyjaciel myślał. Zgadzali się, chociaż nie wiedzieli. Przysłuchiwał się zaintrygowany pytaniem, aby w końcu parsknąć i skrzyżować ręce na torsie. - Wydajesz mi się ostatnią osobą do słowa "zemsta", ale baby faktycznie są mściwe. Słyszałem, że podobno kiedyś jakaś gryfonka wydrapała koleżance oczy, bo zaliczyła jej chłopaka. Zauważył nieco dramatycznie, teatralnie zmieniając głos, aby pasował do tych strasznych opowieści. Ślizgon oczywiście w to nie wierzył, więc ostatecznie buzię przyozdobił łobuzerski uśmiech, a ramiona drgnęły nieznacznie, sugerując obojętność na dalszy los poszkodowanej. Dina jednak przytaknęła, na co wywrócił oczyma, mówiąc pod nosem cichutko, że jak zwykle miał rację. Właściwie niczego innego się po niej nie spodziewał, bo wyglądała na zaciętą i silną dziewczyną, która nie odpuszcza. Dlatego właśnie związki i wszelkie relacje zatwierdzone słownie były czymś absolutnie nie dla niego. - Pewnie ja będę niósł, bo Ty się będziesz toczył obok. - powiedział z rozbawieniem, przekręcając głowę w bok i łapiąc za whiskey. Obserwował to jasnowłosą, to bruneta, chociaż ta pierwsza wyglądała na zamyśloną. Musiał przyznać, że oczka jej świeciły, niczym małemu wężowi. Upił, rozglądając się następnie po lokalu. Miotły zawsze cieszyły się olbrzymią popularnością, było na kim oko zawiesić — które swoją drogą puścił do jakieś przechodzącej obok ich stolika czarnowłosej czarownicy, która wykazała zainteresowanie ewentualnym towarzystwem. Zaraz jednak odchrząknął na stwierdzenie przyjaciela, machając ostentacyjnie dłonią. - To podobno zbliża ludzi, a dziewczyny mają ich najwięcej. Może się czegoś od niej nauczymy. Tak? Teraz to jestem ciekawy tych Twoich sekretów bardziej. Rzucił z zaciekawieniem, opierając się rękoma o stół i nieco zbliżając w jej stronę, poprzez nachylenie. Nie potrafił jej do końca rozgryźć — zgrywała się, czy może faktycznie była mistrzynią tajemnic? Co takiego mogło się skrywać w tej drobnej, ładnej dziewczynie, od czego zwiędłyby mu uszy? - Ja? Pewnie, pytaj. Raczej nie mam sekretów. To tylko taki wygląd, wiesz, laski na to lecą. - odparł na ich słowa ze wzruszeniem ramion, gotowy przyjąć pytania na klatę. W końcu nie było tak, że wstydził się o czymś mówić. Nie spodziewał się więc, że czymkolwiek ich zaskoczy. Miał nadzieję, że małymi kroczkami lepiej zrozumie jej płeć, która czasem wydawała się brunetowi odmiennym gatunkiem. Na klepnięcie w plecy uśmiechnął się słodko, zaciągając się jednocześnie tkwiącym pomiędzy wargami papierosem, którego niestety z każdą minutą ubywało. Żar był bezwzględny. W końcu raczyli dać odpowiedź o ciastkach, więc słuchał z uwagą, zastanawiając się nad ich słowami. Z pewnością w takich rzeczach byli bardziej doświadczeni niż on, bo wbrew pozorom całowanie się po kątach i obściskiwanie było słabym przykładem zdrowo-rozwijającej się relacji. Już otwierał buzię, aby oburzyć się na słowa mata, gdy Dina się odezwała po krótkim zamyśleniu. Uniósł brew, przekręcając głowę w bok. - Ha! Czyli jednak gadacie! Jakie bzdety? Wypraszam sobie, jestem całkiem niezłym i popularnym towarem, wiesz? - rzucił jednak do kolegi, oburzony, krzyżując ręce na torsie, wcześniej gasząc papierosa tak, jak on. Wypuścił ostatnie kłębki dymu. Nie rozumiał wcale za to potrzeby Gallagher do stałego związku, więc na jego słowa rozłożył bezradnie ręce, nawet nie siląc się na smutną i przepraszającą minę biednego szczeniaczka, którą umiał odwzorować doskonale w razie jakichkolwiek potrzeb. - Tak, słyszałem coś kiedyś o tej jedności jajników. Szkoda, że tak rzadko działa, bo jesteście gorsze od nas i naszych solidarnych jąder czy coś, nie Matt? Zauważył całkiem szczerze, przesuwając zielone spojrzenie z blondynki na przyjaciela, wiedząc, że ma rację. Każdy wiedział, że baby były gorsze od chłopów. Tacy to dali sobie w ryj i było po sprawie, a one zawsze manipulowały i knuły intrygi, robiąc z siebie ofiarę. Brzmiało aż nazbyt znajomo. Nadzieja była w Dinie. Lepiej rozumiała ten skomplikowany świat i miał nadzieję, z nieco przybliży mu zachowanie ponętnej krukonki. Była to oczywiście z jego strony zabawa, ale szkoda było mu biegać za nią jak pies, skoro nawet buziaka nie dostał. Melu była piękną i interesującą czarownicą, która chyba już zawsze swoim zmysłowym chodem i piegami będzie wzbudzała w nim gorące myśli, ale brnięcie w coś bez perspektyw zdobycia nawet jej ust? Bez sensu. Matt miał szczęście, że o narzekaniu na wspólnym czacie nie wspomniał na głos, bo Charlie poczułby się dotknięty. Byli w końcu grupką lojalnych przyjaciół z jądrami, musieli się wspierać. - To nie rozumiem, po co zawraca mi dupę. - zaczął z westchnięciem, niezbyt zadowolony z faktu, że Dina potwierdziła jego obawy. Przeczesał dłonią burzę włosów, cały czas patrząc z nutą rozczarowania na buzi w stronę ślizgonki. Wiedział, że ma rację. - A ja naiwny się łudziłem, że z Melu to coś innego.. Z Darcy jest jeszcze bardziej skomplikowana sprawa, ale tu, chociaż jestem świadom, że nasza szansa dawno minęła i ograniczamy się do sentymentu przeszłości. Mało zadowalająca rada, ale dzięki Harlow. Odwdzięczę się. Słuchał opowieści o świętach ze zrezygnowaną miną, wyobrażając już sobie, jak będą wyglądały jego własne z obrażoną na cały świat, biedną i pokrzywdzoną Emily, będącą pępkiem świata domu Rowle. W tym roku jak nigdy miał ochotę się wyrwać. Może pojechać gdzieś motorem? Poznać nowe zwyczaje, ludzi. Westchnął ciężko, przecierając palcami oczy i dopijając whiskey do końca duszkiem. Od razu zrobiło mu się cieplej i przyjemniej, aż wargi zwilżył koniuszkiem języka, pozbywając się cierpkości i łagodząc mrowienie. Na szczęście głowę miał mocną, potrafił sporo wypić. - Tak, za fajne święta.. Ja tylko troszczę się o to, żeby nie spaść z nią ze schodów, bystrzaku! Przecież nie wejdziemy do damskiej sypialni, więc będzie musiała spać z Tobą lub ze mną. Ewentualnie wrzucimy ją do Cassiusa lub Pazuzu. Co myślisz, Di? Masz duży wybór. - zapytał, unosząc i opuszczając brwi w prowokacyjnym geście, a jednocześnie uśmiechając się w stronę koleżanki łobuzersko, przez co w policzkach pojawiły się mu dołeczki. Nie wiedział dlaczego, rozmowa z nią naprawdę była łatwa i przypominała rozmowę z chłopakami. Uniósł dłoń, wołając kelnerkę i zamawiając kolejne drinki, żeby pragnienie im nie doskwierało.W tym samym czasie Dina przyznała się do słabej głowy, na co parsknął śmiechem, kręcąc głową. - Nie martw się, mów co chcesz i pij, jak chcesz, ja nic nie powiem. Matt tez jest spoko. Nie wyglądasz na ciężką, do zamku wrócisz. Kto jak kto, ale Rowle był doskonałym i lojalnym przyjacielem, a także dotrzymywał słowa. Nic by jej nie zrobił, nie wykorzystałby pijaństwa, niezależnie jak śliczna by była. Z drugiej strony, gdyby tylko ktoś próbował ją tknąć pod jego opieką, dostałby po ryju. Kelnerka podała szklanki, a on spojrzał na Matta. Dlaczego wydawał się mu jakiś nie swój? - Twoje zdrowie teraz będzie następne w kolejce!
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Często mówiło się, że do mężczyźni mieli skłonności do rywalizacji, chociaż Matthew zdążył zaobserwować, że z kobietami bywało o wiele gorzej. Przede wszystkim natomiast uciekały się one do znacznie brutalniejszych i bardziej podstępnych środków, chociażby w postaci łajnobomby. Nie wyobrażał sobie, by miał komuś wysłać coś podobnego, i naprawdę współczuł Dinie. Sęk w tym, że ta sytuacja wydawała mu się jednocześnie tak absurdalna, że trudno było mu powstrzymać się od śmiechu. Nie dziwił się jednak wcale, że panna Harlow szykuje już jakąś zemstą. Jej przeciwniczka bez cienia wątpliwości na taką sobie zasłużyła, a i jakoś mu to pasowało do ślizgońskiej koleżanki, że nie pozostawi zachowania dziewczęcia bez echa. Prawdę mówiąc, teraz zastanawiał się czy czasem to nie Dina będzie jedną z tych wydrapujących oczy. Skinął tylko głową z uśmiechem, kiedy ich towarzyszka zaczęła prowokować Charliego, by to on podzielił się z nimi swymi gorącymi sekretami. W rzeczywistości nie palił się, by ich słuchać, bo nie był wcale fanem jakichś wielkich skandali. Jasne – słuchałby, gdyby nagle zaczęli oboje spowiadać się ze swoich grzechów, ale nie zamierzał na pewno ciągnąć ich za język. Sam zresztą też wolał opowiadać zbyt wielu pikantnych szczegółów ze swego prywatnego życia, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ktoś mógłby wykorzystać te informacje przeciwko niemu. Ledwie upił jednak łyka swojej whiskey i zgasił papierosa, kiedy spojrzał spod byka na młodego Rowle’a. - Naprawdę nie musisz oceniać wszystkich swoją miarą. – Mruknął pod nosem, bo co jak co, ale głową akurat miał mocną, więc prędzej obawiałby się, że to któreś z pozostałej dwójki będzie musiało zostać odprowadzone do pokoju. Był jednak gotowy na taką ewentualność. Sam nie planował jakiegoś wielkiego picia. Miał ochotę na drinka dla rozluźnienia, ale wizja potencjalnego kaca w te przedświąteczne dni, pełne roboty, zniechęcała go do balowania do samego rana. O nie, ból głowy podczas lepienia pierogów to zdecydowanie nie było to, o czym by marzył. Póki co jednak nie musiał się o niego obawiać, więc rozsiadł się wygodniej i zaczął dalej sączyć bursztynowy trunek. Na chwilę odpłynął nawet myślami gdzieś indziej – może to i lepiej, bo i tak wolał nie słyszeć tych dziewczęcych plotek ani nie rozprawiać o solidarnych jądrach - a z letargu wyrwały go dopiero słowa jego przyjaciela. - Czekaj, czy Ty właśnie powiedziałeś, że sekrety zbliżają do siebie ludzi? – Wyrwał nagle, nie mogąc odnaleźć się w tej dyskusji. Kilka zdań gdzieś mu umknęło i przez to już nie wiedział, czy Rowle odnosił się do wspólnych sekretów, czy też do wspólnych pomysłów. O ile w tym drugim mógłby bowiem przyznać mu rację, tak miał wrażenie, że tajemnice częściej dzieliły niż łączyły ludzi. Dobrze się o tym przekonał, ukrywając przed całym światem, włączając w to Dunbara, pozorowany związek ze Skylerem. Nieźle wówczas nabałaganili i wiele wody w rzece musiało upłynąć, by powrócili nad tym do normalności. Nie wspominał o tym, a i miał tyle szczęścia w nieszczęściu, że w tym samym momencie panna Harlow zdecydowała się obdarzyć jego kumpla radą. Nie była to jego sprawa, ale siłą rzeczy przysłuchiwał się ich rozmowie. - W sumie jak nie do końca znamy sytuację pomiędzy Tobą i Melu, czy Tobą a Darcy, to średnio możemy pomóc. – Wtrącił swoje trzy knuty na znak tego, że nadal słucha i że gotów byłby wesprzeć Rowle’a w imię tej męskiej solidarności jąder, czy jak on to nazwał. Problem tkwił w tym, że nie wiedząc jak wyglądają jego relacje z dziewczętami, nie mógł się nijak odnieść do tematu. – Próbuj, w sumie nie masz nic do stracenia. – Dodał jednak na pocieszenie, bo przecież dopóki panny nie odprawiły go jednoznacznie z kwitkiem, tak zawsze tkwiła jakaś nadzieja. A nawet jeśli nie, to co sobie poflirtuje, to jego. Temat związków odszedł do lamusa, ustępując miejsca zbliżającym się wielkimi krokami Świętom Bożego Narodzenia, na które każde z nich miało najwyraźniej inne plany. Miał nadzieję, że ostatecznie wszyscy będą z nich zadowoleni, chociaż sam o wiele bardziej wolał chyba czas oczekiwania na te magiczne dni, niż same święta. Nie zdołał jednak podzielić się swoją uwagą, bo Dina i Charlie powrócili właśnie do wzajemnych przepychanek i ustaleń, w którym łóżku tej nocy wyląduje mała żmijka. A Matt… chociaż otwarcie tego nie przyznał, mimowolnie skrzywił się na myśl, że jednym z kandydatów miałby być Pazuzu. Czyżby pierwsze, nieuświadomione jeszcze oznaki zazdrości? - Cassius zapewne nie będzie miał nic przeciwko… – Zaproponował, mimowolnie przypominając sobie niedawne starcie pomiędzy nimi, które zakończyło się w wyjątkowo nieoczekiwany sposób. Tym samym zaczął się zastanawiać czy jednak pijana Dina nie będzie bezpieczniejsza w ramionach Charliego. – Spokojnie, już zanotowałem. Co wydarzyło się w Trzech Miotłach, zostaje w Trzech Miotłach. A i do zamku Cię doniesiemy. – Zapewnił pannę Harlow o ich dobrych zamiarach, unosząc do góry swoją szklankę. Odłożył ją jednak zaraz z myślą, że poczeka na ten kolejny toast za zdrowie Diny. – Pościeliłeś łóżko przed wyjściem, gołąbeczku? – Rzucił zamiast tego zaczepnie do Rowle’a, uśmiechając się nieco szerzej. Jak dla niego, mogli spać razem, wtuleni w siebie jak dwa urocze kotki. Byleby nie zakłócali jego snu i zarzygali dywanu.
- Ostatnią? - uniosła zdziwiona brwi, bo jeszcze do niej nie docierało, że po tej planecie wciąż chodził ktoś, kto nie widział w niej synonimu mściwości, ale obdarzyła go za to szczodrym, urzekającym uśmiechem- To miłe, dziękuje, ale i tak Ci nie wyznam moich sekretów, chytry Rowle! Musiałbyś mi słono zapłacić! - pokazała gest mamony, pocierając palcami o kciuk i chwytając drinka w dłoń. Zakręciła szklanką w palcach i cmoknęła z niezadowoleniem nachylając się tym razem nieco bardziej w stronę Charliego. - Bo Ty głupi jesteś, Charlie. - poinformowała go uczciwie, nawet rękę kładąc na piersi. Oblizała usta bo i owszem, już zdążyła się upić więc zamierzała pleść co jej ślina na język przyniesie z całą otwartością i szczerością swojej niewyparzonej gęby. Harlow po alkoholu zamieniała się w marynarza- Taki z Ciebie fajny chłopiec i jakbyś przestał latać za dziewczętami, to by te, którym się rzeczywiście podobasz nie wstydziły się zagadać! - powiedziała z miną najmądrzejszej krowy na tej półkuli- A tak uganiasz się za każdą, która daje Ci kosza i tamte fajne sie fsty.. wstydzą. - kiwnęła głową zgadzając się sama ze sobą- Zresztą, Meluzyna to nie dziewczyna dla Ciebie. Coś o tym wiem, w końcu ... to moja koleżanka. - uniosła brwi z miną sugerującą, że bycie koleżanką Diny Harlow już świadczyło o tym, że dziewczę z Ravenclawu jest niespełna rozumu. Chciała się jeszcze wymądrzyć na temat Darcy, ale ogarnęła mózgiem, że chyba nawet nie wie kto to jest więc jedynie przytaknęła Matt'owi i napiła się trochę więcej. - O nie, nienie.. - zakręciła palcem w powietrzu- Nie będziecie mnie wrzucać nigdzie. Do żadnego Wazuza ani Kaspiusza. Ja mam dom. - oto prawda została wypowiedziana, Dina miała dom. Żeby jeszcze to wyznanie o czymkolwiek świadczyło, w końcu jakby nie patrzeć wszyscy mieli jakiś dom i zgadnąć o co jej chodzi wcale nie było łatwo, odwróciła się jednak do Gallaghera i uniosła brwi- A Ty niby s-skąd wiesz czy będzie miał coś przeciwko. - wydęła usta w dzióbek, jakby wielce powątpiewała teorii Matt'a. Miękkim ruchem palców zgarnęła z twarzy kosmyk platynowych włosów, który wymknął się jej niespodziewanie ze związanych włosów. Niestety, zaraz po tym jak go założyła za ucho on znów uciekł, a Harlow zmarszczyła brwi zezując lekko na niego i z zapamiętałością walecznego gryfona, którym nie była spróbowała założyć go za ucho jeszcze ra i jeszcze raz. - Wiecie, że... - przełknęła ślinę- Ostatni raz byłam w Trzech miotłach z moją siostrą, Konstantyną... - powiedziała dolewając sobie do szklanki- Chciałabym wypić jej zdrowie. Chociaż już jej się nie przyda... - mruknęła. Okres zrozpaczenia i żałoby po utracie siostry był całkiem zrozumiały, tak jak fakt, że szybko ta rozpacz w głowie Diny przerodziła się w złość. Mogła opłakiwać tragiczne odejście Cons, naturalna koleją rzeczy było jednak to, że zaraz zacznie pluć na samo jej wspomnienie wściekła za to, że starsza siostra śmiała zostawić ją samą w tym nędznym świecie. Nikt nie lubi być sam, a zapowiadało się, że wkrótce przy dobrych wiatrach Dina doprowadzi do swojej permanentnej samotności. Uniosła szklankę i napiła się, lekko chwiejąc na krawędzi barowego krzesełka.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Rowle uznał już dawno temu, że na baby jest za głupi. Po co więc próbować? Nie potrzebował więcej skomplikowanych sytuacji w swoim życiu, Emily dbała o urozmaicenie. Zresztą z jego problemami o podłożu psychologiczno-behawioralnym, nie były one najlepszym środkiem pomocniczym, wręcz przeciwnie. Dlatego nie mógł i nie chciał się angażować. Tak było bezpieczniej dla niego i innych, bo wizja skończenia, jak ojciec była wystarczająco długo nękającym go koszmarem. Przesunął spojrzeniem po ich twarzach, mimowolnie przysuwając się bliżej krzesła Diny. Jakkolwiek niebezpieczna była, rzucała na kolana swoją urodą praktycznie całą szkołę. I nawet Charlie, chociaż nie lubił blondynek i jej charakter wydawał mu się nazbyt zbuntowany i silny, posyłał w jej stronę spojrzenia częściej, niż chciał. Milczał chwilę, kontemplując nad wszystkim tym, o czym rozmawiali. Popijał swojego drinka, przesuwał palcami po brązowych włosach. Czując spojrzenie Matthew i słysząc jego mruknięcie, wzruszył niewinnie ramionami, posyłając mu przepraszający uśmiech, chociaż wcale się nie czuł z tym źle. Każdy wiedział, że miał wysokie mniemanie o sobie, a także dość łatwo oceniał innych. Dla niego wszystko było białe lub czarne, okazjonalnie szare. Niczego sobie nie komplikował, podążając za instynktem. Na szczęście nie wpieprzał się też z buciorami w życie innych. Święta były natomiast trudnym tematem i nie chciał o tym myśleć. - Nie wiem, chyba tak powiedziałem, ale ja nie mam za dużo sekretów, więc ciężko stwierdzić, czy sam się ze sobą zgadzam, Matt. A jaką zapłatę przyjmujesz? Możemy się dogadać! Puścił jej oczko i ułożył rękę na oparciu krzesła Diny, zerkając cały czas w jej stronę. Czuł mętlik w głowie, natłok dziwnych impulsów. Czuł dziwną potrzebę trzymania jej blisko siebie, chociaż nigdy wcześniej tego nie chciał. Przesunął zielonymi oczyma po jej drobnej, ślicznej buzi i wolną ręką złapał za szklankę, upijając drinka. Prychnął na jej stwierdzenie. - Ameryki nie odkryłaś, mała. Wstydziły? Mnie się nie da wstydzić Dinka, to Ty tu zwalasz z nóg i czarujesz spojrzeniem, nawet jak gadasz takie głupoty. Melusine jest absolutnie zjawiskowa, co ja Ci poradzę, że jak te jej loki na buzię opadają, to mi słabo? - bezradnie wzruszył ramionami, odrobinę się zgrywając i udzielając odpowiedzi pół żartem, pół serio. Trudno było stwierdzić, co mu chodziło po głowie. I nawet jeśli chciał ją zapytać, dlaczego krukonka nie była dla niego, nie wiedział jak. Zaraz jednak wyprostował głowę, patrząc na przyjaciela. Kiwnął głową. - I tak za mnie tego nie rozwiążecie, ale dzięki, że mogę marudzić. Jesteś niezastąpiony, stary. Zajebisty gościu. Ty też Harlow jest bardziej spoko, niż sądziłem. - przerwał na chwilę, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie, łobuzerski sposób. Był zdecydowanie mniej wrażliwy i filozoficzny niż oni, wzruszył więc ramionami. - Tylko czas. Przyznał jeszcze, puszczając Matthew oczko. Odchylił się nieco na krześle, czując zawroty głowy, chociaż było zbyt wcześnie, aby alkohol w jakikolwiek sposób na niego wpłynął. Zdecydowali się jednak porzucić temat relacji romantycznych, w których Charles był tak chujowy, jak się dało i skupić się na nadciągających święta. Ich atmosfera wyczuwalna była na każdym kroku. Kwestia spania blondynki była jednak najważniejsza i Charlie nawet odwrócił głowę w jej stronę podczas tej żywej dyskusji. Dlaczego wolała sama do łóżka, niż się przytulić? Nie rozumiał. Bo jakimkolwiek podrywaczem by nie był, nigdy nie skrzywdziłby i nie zrobiłoby nic złego dobrze urodzonej dziewczynie — bo brudaski to pewnie by zaklęciami traktował, bo ręką to wstręt. Jeszcze złapałby jakieś choróbsko. Prawda była jednak taka, że wśród samców ze szkoły, on był bezpieczniejszą opcją, niż sam w to wierzył. Na wzmiankę o przyjacielu, westchnął. - W sumie to pewnie by nie miał, ale wiesz, jaki on jest. Trafisz na zły dzień i nawet rzucenie kilku jednostek w pościel nie sprawi, że będzie zadowolony. - spojrzał na Matta, myślami tkwiąc jednak przy wspomnianym chłopaku. Lubił go strasznie, jednak kurwa czasem wcale nie rozumiał. To jednak nie było ważne w męskiej przyjaźni, gdzie czasem brakowało miejsca na logikę, a tym bardziej wrażliwość. Uniósł brew na jego pytanie, kręcąc przecząco głową. - Nie, nie miałem czasu. Najwyżej pójdę spać z Tobą, a nasza gwiazda pójdzie do mnie. Pościel jest czysta, gwarantuję. Brzydzą mnie brudne. Najwyżej poprzytulam Matthew, zamiast Ciebie. Odparł całkiem szczerze, wzruszając ramionami i znów zerkając na drobną ślizgonkę. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął obracać pomiędzy palcami jasny kosmyk jej włosów. Tylko dlaczego to robił? Patrzył na nią z rozbawieniem, jak taka upojona maltretowała kosmyk włosów, opowiadając o swojej ostatniej wyprawie tutaj. Potrafiła być jednak całkiem urocza, chociaż nie podejrzewałby jej o to wcześniej. Westchnął nieco rozczulony, omamiony, wyciągając dłoń i kładąc ten kosmyk za ucho za nią, milcząc jednak wciąż. Poprawił się na krześle, dopijając resztę alkoholu, aby Dina miała miejsce na polanie na nowy toast. Bez różnicy mu było, za co piją, jednak na wzmiankę o tym, że jej siostra odeszła.. Przeszedł go paskudny dreszcz. Co by było, gdyby on stracił Dominika i Emily? Chyba skoczyłby z wieży astronomicznej. Niezależnie, jak się kłócili i jak młodszy potwór był paskudny i miał zły gust, kochał ich nad życie. Pogłaskał ją więc po głowie, patrząc wymownie na Matthew, aby wymyślił jakiś dobry temat. Był w tym lepszy, niż Charlie, a nie chciał, żeby piękna koleżanka była smutna. Cofnął dłoń z jej głowy, kładąc ją na kolanie i wciskając palce w materiał dresowych spodni. - Więc zdrowie Konstantyny. - przytaknął, nie mając pojęcia co dodać i czując jakiś gul w gardle.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Rozmowa naprędce przybrała wymiar stosunkowo nieudolnego, przynajmniej jego zdaniem, flirtu pomiędzy Charliem a Diną, przez co momentami czuł się jak piąte koło u wozu. Podobnie zresztą jak i wtedy, kiedy starał się w jakiś sposób wspomóc kumpla radą, jeśli mowa o jego miłosnych podbojach. Niestety nie czuł się ekspertem w temacie, bo chociaż dawniej był w kilku związkach z dziewczętami, tak z pewnością nie mógł określić ich mianem udanych. Zresztą miał wrażenie, że w ogóle nie ma zbyt wielkiego szczęścia w miłostkach, nieważne czy obiekt jego westchnień posiadał cycki, czy raczej charakterystyczne wybrzuszenie w spodniach. Nic więc dziwnego, że pomiędzy kolejnymi łykami whiskey, z nudów zaczął obracać szklankę w palcach, tylko piąte przez dziesiąte wsłuchując się w wymianę zdań pomiędzy ślizgońskimi przyjaciółmi. Uśmiechnął się nieco szerzej dopiero wtedy, gdy Rowle kiwnął do niego głową i nazwał go niezastąpionym i zajebistym. - Do usług, zią. – Mruknął nieco bardziej ożywiony i rozbawiony tą jego paplaniną, a już w ogóle parsknął pod nosem śmiechem, kiedy gdzieś pomiędzy kolejnymi słowami Charlie puścił do niego oczko. Nagle jednak dotarło do niego niespodziewane pytanie panny Harlow, po którym nieźle się skonsternował. Nerwowo podrapał się po czole, poszukując wymijającej odpowiedzi, mimo że przecież nikt w tym gronie nie powinien się domyślić, że cokolwiek połączyło go z Cassiusem. - Tak sobie strzelam. – Wzruszył bezwiednie ramionami, wdzięczny Charliemu, że zupełnie nieświadomie przejął na siebie rolę jego adwokata. – Rowle dobrze gada. – Skwitował więc z zapałem, po czym kilkukrotnie skinął jeszcze głową na znak, że w pełni zgadza się z jego oceną. Wystarczyła jednak chwila, by jego rozgadany przyjaciel znów wprawił go w zakłopotanie i sprawił, że jego prawa brew uniosła się wyżej w wyrazie zaskoczenia. – Wybacz, stary. Nie mam opadających na buzię loków. – Przypomniał mu o Melusine, pokazując tym samym, że to że nie uczestniczy tak aktywnie w dyskusji wcale nie oznacza tego, że nie słucha. Wolał jednak jak najprędzej odsunąć od siebie myśl o dzieleniu łóżka z kumplem, bo o ile obiektywnie nie mógłby powiedzieć, że nie jest przystojny, tak niewątpliwie byłoby to mało komfortowym przeżyciem. Z drugiej strony… pewnie nie bardziej od udawanego związku ze Skylerem i zerwaniem w Hallowen, czy od tego pamiętnego wieczoru spędzonego z młodym Swansea. Kurwa, ten ostatni semestr to naprawdę jakieś pasmo niefortunnych zdarzeń. Oprzytomniał dopiero po kolejnym toaście, o którym chyba ani on, ani Rowle nie pomyśleliby w najgorszych koszmarach. Współczuł jej, ale z tego powodu tym bardziej nie wiedział jak powinien się zachować. Rozpaczliwie poszukiwał spojrzeniem Charliego, który od razu zaczął głaskać Dinę po głowie, na niego zrzucając znacznie trudniejszą część wybrnięcia z tej sytuacji. Pierdol się, Rowle. - Zdrowie Konstantyny. – Przytaknął kumplowi, unosząc w górę swoją szklankę, a gdy tylko upił sporego łyka, można by rzec, że uruchomił w swej mózgownicy maszynę losującą z przeróżnymi, błahymi lub mniej tematami, czekając aż wskazówka wreszcie zatrzyma się na którymś z nich. – Wybaczcie na chwilę. Muszę skoczyć do toalety. – Wydusił wreszcie z siebie, bo ani wspomnienie o pogodzie, ani o najbliższym meczu quidditcha nie wydawało mu się właściwe. Obdarzył więc tylko swojego kumpla przepraszającym spojrzeniem i czmychnął od stolika, przeciskając się przez tłum klientów, by wreszcie wparować do ciasnego pomieszczenia i obmyć twarz zimną wodą, by chociaż w minimalnym stopniu zniwelować efekt coraz intensywniej działającego na niego alkoholu.
Harlow popatrzyła na swoją pustą szklankę. Wejście na płaszczyznę jaką był żałobny temat Konstantyny było błędem, ale to żadna nowość, że ślizgonka popełniała takie błędy. Wyglądała na zdruzgotaną, choć jej mimika zawsze była oszczędna. Trochę słyszała co mówili koledzy, trochę w ogóle to do niej nie docierało - palcami musnęła wpiętą w ubranie broszkę, ostatni prezent jaki został jej po utraconej w tragicznych okolicznościach siostrze, prezent, który tylko nosząc przy sercu czuła, dawał jakąkolwiek sprawiedliwość jej duszy za te wszystkie stracone lata. Jak to jest, że pewne rzeczy zaczynamy doceniać dopiero po ich utracie? Odstawiła szklankę na blat czując się nagle zbyt pijana i zbyt w parszywym nastroju, by kontynuować tę popijawę. Daleko umknął jej nastrój towarzyszący lepieniu świątecznych specjałów, zaczepno-obronny wyraz twarzy i ogólne ciągłe spięcie w barkach. Zsunęła się z krzesła zaraz po tym, kiedy Matthew odezwał się ze swoją potrzebą, wciąż czując dotyk Charliego na swojej głowie. - Nie czuję się na... najlepiej. - zachwiała się i złapała swój płaszcz - So... - czknęła - ...ry... - bąknęła niepewnie, robiąc trzy chybotliwe kroki w stronę drzwi i ... deportowała się.
zt
Coraline Harlow
Wiek : 32
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : niewielki, geometryczny tatuaż na ramieniu
Nie spodziewała się, że tym razem zabawi w Londynie tak krótko. Pieniądze, które tak skrupulatnie (we własnym mniemaniu) wyliczyła rozpłynęły się nie tyle w powietrzu, co w kolejnych sklepach i pubach, które odwiedzała wiedziona potrzebą. Jakąkolwiek, posiadania, rozrywki, uzupełnienia braków. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty na kolejny powrót do rodzinnego domu nawet, jeśli to była dla niej najlepsza i najwygodniejsza opcja. Kolejny jednak raz musiała po prostu podkulić ogon i schować dumę w kieszeń. Śmierć Clementine kładła się cieniem na jej wszystkich planach. Obiecała sobie jednak, że pozna prawdę. Teraz już tylko tyle mogła zrobić dla siostry. Przez myśl jej przyszło, żeby odwiedzić Dinę i Christine. Głupi, rodzinny sentyment, którego tak nie lubiła, i którego podszeptu posłuchała. Przynajmniej częściowo. Pojawiła się w Hogsmeade późnym popołudniem, jednak to nie w stronę szkoły skierowała swoje kroki. Nie mogła się przełamać, a każda kolejna sekunda utwierdzała Coraline w przekonaniu, że nie jest gotowa by spojrzeć w twarze swoich bliskich. Nie tym razem, może jeszcze nie teraz. Później, przy następnej okazji. Nogi same zaprowadziły ją do Trzech Mioteł. Lubiła tam zaglądać, kiedy uczyła się w Hogwarcie. Nie było to żadne wyszukane miejsce, ani żadna pijalnia alkoholu dla nastoletnich buntowników. Po dłuższym namyśle zamówiła przy barze kieliszek wina z czarnego bzu i zajęła miejsce przy jednym ze stolików w głębi lokalu. Przez chwilę grzebała w swojej niewielkiej torebce, by wyciągnąć z niej w końcu mały kawałek pergaminu i ołówek. Chciała spisać wszystko, czego do tej pory dowiedziała się o śmierci Clementine. Nie było tego dużo, zaledwie garstka suchych informacji, które należałoby rozwinąć. Dłoń trzymająca ołówek zawisła jednak w powietrzu, kilka cali od kartki. Obróciła drewienko w szczupłych palcach i odłożyła na blat stolika, jakby nagle pisadło zaczęło jej ciążyć. Westchnęła ciężko i nim upiła spory łyk wina, przeczesała ciemne włosy palcami.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Gdy tylko otworzył oczy tego ranka, już wiedział, że dzień nie będzie należał do najlepszych. Ba, jego ostatnie doby były naznaczone jakąś dziwną energią, z którą nie potrafił sobie poradzić i uporać. Dusił się w zimnych murach zamku – wszyscy dookoła go irytowali, szkoła po feriach wyglądała jak jeden wielki sajgon, którego nie nadążał sprzątać, a obowiązki tylko systematycznie się gromadziły. Zmęczony żmudną pracą postanowił udać się do Hogsmeade. Pub pod trzema miotłami wciąż był dla niego miejscem intrygującym i nowym – mimo czteroletniej pracy w Hogwarcie nie zdążył dokładnie poznać okolicznych barów i knajp; nie zwykł koić przemęczenia alkoholem. Ale nie zamierzał też pozbawiać się dzisiaj przyjemności spokojnego wypicia drinka w samotności. Lokal był, co dziwne, niemal pusty. Mimo to udał się w głąb pomieszczenia, na wszelki wypadek chcąc uniknąć ewentualnego towarzystwa i nachalnych intruzów. Dumnie dzierżąc porzeczkowy rum w dłoni (już czuł przyjemne ciepło w przełyku), szukał odosobnionego stolika. Dopiero po chwili zauważył pochyloną w skupieniu kobietę nad pergaminem. Jak przez mgłę pamiętał ten profil, zresztą tak samo jak wieczór, w którym ją poznał. Retrospekcja jawiła się w jego głowie bólem skroni dnia następnego, ale jednocześnie była okraszona nutą mile spędzonego czasu. Przez chwilę wahał się czy podejść, ale nogi same poniosły go w kierunku pobliskiego stołu. Nie chciałeś intruzów, a sam się narzucasz, zakpił z siebie w myślach. - Coraline – imię kobiety samo zaskoczyło, kiedy tylko z bliska zobaczył jej twarz. Uśmiechnął się delikatnie i położył szklankę na blacie, akcentując swoje najście. Nie chciał przeszkadzać, wyglądała na niezwykle zaaferowaną zapiskami i kieliszkiem z winem; zapach czarnego bzu łagodnie łaskotał go w nosie. Nie czekając na zaproszenie, usiadł naprzeciwko. – Kolejny raz widzimy się w podobnych okolicznościach – nawiązał do ich pierwszego, niezobowiązującego spotkania, wypełnionego zdecydowanie zbyt dużą ilością alkoholu. Podniósł rum w górę (na zdrowie, zdawało się mówić jego spojrzenie) i upił łyk. Oparł dłoń o policzek i wbił wzrok w kobietę, chcąc wyrzeźbić jej twarz na nowo, z innej perspektywy.
Coraline Harlow
Wiek : 32
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : niewielki, geometryczny tatuaż na ramieniu
Zebranie wszystkich myśli do kupy okazało się trudniejsze niż mogłaby się spodziewać. Zrzuciła wszystko na kiepski dzień. Wszystkie zmartwienia, które zbierała od trzech ostatnich poranków, każdą niepokojącą myśl, całą niepewność związaną z kolejnym powrotem do rodzinnego domu. Zawsze czuła się przez to jak czarna owca; nieudacznik, który nie potrafi się ustatkować i wieść życie na własną rękę. Prawda była taka, że nim za cokolwiek się zajmie, powinna najpierw zrobić sobie przerwę. Zresetować głowę, żeby następnie móc sobie w niej wszystko poukładać. Zastukała paznokciami o szkło, nim upiła kolejny łyk wina. Cierpki smak tym razem w ogóle nie przeszkadzał. Jak zawsze wtedy, kiedy zdążyła wypić na tyle dużo, że przestawała zwracać uwagę na rodzaj wlewanego do gardła alkoholu. Tym razem przecież jednak tak nie było. Wreszcie zanotowała na pergaminie dwa słowa: gdzie? oraz kiedy?. Od tych oczywistości można było tworzyć kolejne odnogi pytań, na które należało znaleźć odpowiedź. Nasuwały się same: z kim, w jakiej sprawie? Czy komuś o tym wspominała? Czy to może był po prostu zwykły przypadek? Wbrew pozorom wcale nie trudnym było znaleźć się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie. Poderwała się zaskoczona, gdy usłyszała swoje imię. Przez zamyślenie straciła czujność. Na tyle, na ile można być czujnym, siedząc bez konkretnego powodu w Trzech Miotłach. Podniosła wzrok, by zmierzyć mężczyznę stojącego po drugiej stronie stolika. Od czupryny jasnych włosów, przez niebieskie oczy, ramiona, po dłoń, która trzymała szklankę. Dopiero wtedy na ustach Coraline zagościł lekki uśmiech. – Dragos Fawley – skinęła głową, chowając ołówek i pergamin do torebki, która choć niewielka, powinna chować w sobie mniej rzeczy niż upychała do niej kobieta. – Imprezujesz już od wczesnego popołudnia? Jasne, że nie imprezował, jednak nie mogła powstrzymać się od drobnej, niepasującej do sytuacji uwagi. Uniosła swój kieliszek w geście toastu, ale jeszcze się zeń nie napiła. Pamiętała ich poprzednie spotkanie. Przynajmniej jego początek. Im dalej sięgała wspomnieniami, tym bardziej były jednak mgliste. Nie powinna była wtedy tyle pić. Nie, nigdy nie powinna tyle pić, ale bywały dni, kiedy imprezowy gnom, który w niej siedział obierał dowództwo nad Harlow. Pozostało jej mieć nadzieję, że nie narozrabiała bardziej, niż się spodziewała. Zawsze wolała twierdzić, że to przecież nie jej wina. – Myślę, że puby to zdecydowanie niebezpieczne miejsca. Uczciwi, prości i skromni ludzie mogą się w nich poważnie zatracić – pokiwała głową. I dopiero wtedy zamoczyła usta w winie. – Kogo jak kogo, ale nie spodziewałabym się, że cię tu spotkam. Zwykle, podobna sytuacja mogłaby być dla niektórych niezręczna. Przypadkowe spotkanie kogoś, kogo ledwie znamy, krótkie, uprzejme zdania rozmowy. Parę chwil milczenia. Wcale to jej jednak nie przeszkadzało. Przeciwnie, czuła się zaskakująco swobodnie.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Zaskoczenie w jej oczach trochę go uspokoiło. Nie było w nim żadnego cienia wrogości, niechęci ani zażenowania, co oznaczało, że ich poprzednie spotkanie przebiegło w spokojnej atmosferze i nie wygadywał bzdur albo.. również niezbyt wiele z niego pamiętała. Parsknął cicho śmiechem, słysząc jej uwagę. Przeanalizował swój wisielczy humor i okoliczności, które skłoniły go do opuszczenia zamku – zdecydowanie to nie był najlepszy czas na imprezę. W głowie kotłowało mu się mnóstwo czarnych scenariuszy i alkohol mógł je tylko wzmocnić, więc w zasadzie powinien siedzieć w jakimś zacisznym kącie i pić ziółka. Ale czy zawsze trzeba robić to, co się powinno? – W takim razie możemy połączyć imprezy – nieśmiały uśmiech zagrał na ustach Dragosa. Miał niejasne wrażenie, że zaczyna ich spotkanie bardzo podobnie. - Chociaż może tym razem zdecydowanie zredukuję liczbę drinków o co najmniej połowę. Na Merlina, jak on bardzo nic nie pamiętał. Chciał zagadać, znaleźć jakiś punkt zaczepienia, ale mgliście migotał mu tylko obraz Coraline wychylającej kolejny kieliszek, śmiejącej się z jakiegoś żartu (pewnie teraz prędzej spłonąłby ze wstydu niż opowiedział coś takiego) i ponury klimat przypadkowego londyńskiego pubu, do którego zawitał z braku lepszego zajęcia i chęci odprężenia się. Z drugiej strony, nie katował się już dłużej wyrzutami sumienia – może to właśnie fakt, że niewiele puzzli potrafi poskładać do kupy sprawiał, że ten wieczór jawi się w jego głowie jako chaotyczne, acz przyjemne wspomnienie. - Sam się nie spodziewałem, że tu przyjdę – starł leniwie spływającą kroplę ze szklanki i roztarł ją w palcach. Czuł przyjemnie gryzące ciepło w przełyku, gdy po raz kolejny upił trochę rumu. - Właściwie puby są bardziej niebezpieczne od Nokturnu – stwierdził tonem znawcy, jakby był aurorem od trzydziestu lat i potrafił wymienić mnóstwo przypadków, kiedy ktoś stracił życie właśnie w barze. – Będę miał to na uwadze, gdy następnym razem trafi mi się wyjątkowo niesforny wij syberyjski – dodał, nieświadomie uwalniając swe myśli o powrocie do pracy smokologa. Przecież był zwykłym woźnym, największym niebezpieczeństwem czyhającym na niego było potknięcie się o miotłę albo poltergeist, skutecznie utrudniający wypełnianie obowiązków. Czemu więc wciąż wracał do wspomnień nasączonych zapachem siarki i adrenaliną buzującą w żyłach, kiedy stał oko w oko z wielką bestią, która w kilka sekund była w stanie zakończyć jego żywot? Westchnął ciężko, próbując zepchnąć tę niestrawioną potrzebę pracy ze smokami na skraj świadomości. Zaraz jednak jego myśli zeszły na inny tor. Nie zastanowił się nawet czy jest tu chciany i choć Coraline nie wyprosiła go ze stolika, to mogła to przecież zrobić z grzeczności. – Czekasz na kogoś? – spytał wprost, wbijając w nią stalowe spojrzenie. – Czy może też przyszłaś tu z myślą, że po szklance alkoholu znajdziesz odpowiedź na wszystkie nurtujące cię pytania?
Coraline Harlow
Wiek : 32
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : niewielki, geometryczny tatuaż na ramieniu
Coraline lubiła wierzyć w to, że ma mocną głowę i żadne ilości alkoholu nie są w stanie sprawić, że się zapomni. Że narozrabia i pociągnie swoim zachowaniem niezliczona ilość nocnych głupot, które po wytrzeźwieniu spędzają wstydem sen z powiek. Niestety, wiara to była daremna, a ilość wypitych kieliszków do niej zdecydowanie nieproporcjonalna. Wystarczyło pięć kieliszków wina Skrzatów, aby język Harlow zaczął się plątać jak jaszczurka w wysokiej trawie. Imprezowy gnom czuł się wtedy najlepiej - nic go nie mogło powstrzymać. – Doskonały pomysł – pokiwała głową i ponownie zamoczyła usta w winie mając nadzieję, że nie zaczęła się wtedy do niego kleić. A jeśli tak, to że tego nie pamiętał. Szybko odstawiła kieliszek, żeby nie opróżnić go zbyt szybko. – Na Nokturnie możesz stracić zęby. W pubie - dumę i godność. Westchnęła i postukała wskazującym palcem szczupłej dłoni o swój nos, który już niejednokrotnie wściubiała w nieswoje sprawy, i dzięki któremu kilka razy udało jej się stworzyć później całkiem poczytny tekst. Siostry wiele razy powtarzały jej, że jest taki długi po to, żeby łatwiej się węszyło. Zawsze starała się ignorować te złośliwości. Nawet, jeśli były absurdalnie pasujące do rzeczywistości. – Zajmujesz się smokami? – zawiesiła na nim zaciekawione spojrzenie. Może znał Clementine? Albo kogoś, z kim Celemntine utrzymywała kontakt? Nie miała pewności, czy środowiska związane z magicznymi zwierzętami są w ostatecznym rozrachunku tak hermetyczne, jak przypuszczała. – Nie – zaprzeczyła od razu, może nieco zbyt gwałtownie. – Nie czekam na nikogo. Ale... tak. Przyszłam pomyśleć. Gdzieś z tyłu głowy Coraline dźwięczał cichutki głosik, który cały czas starała się stłumić, ignorować. Powtarzał jej w kółko, że nie powinna rozgrzebywać sprawy śmierci siostry. Że lepiej byłoby zostawić to wszystko specjalistom, którzy znali się na swojej robocie. A jednak świerzbiły Harlow palce bardziej niż zwykle. Dlatego, że tym razem sprawa była osobista. Potarła palcami wewnętrzne kąciki oczu chcąc zebrać do kupy wszystkie myśli, które zdążyły rozbiec się po jej głowie. – Moja siostra zginęła jakiś czas temu i… – wzruszyła ramionami. I co?, mogłaby zapytać samą siebie. Bynajmniej nie chciała ze strony Dragosa jakiegokolwiek współczucia. To mógł być jednak sposób na zdobycie informacji. Jakichkolwiek. – Po prostu oswajam się z tą myślą. Mimowolnie powiodła spojrzeniem gdzieś ponad ramieniem Dragosa; po wnętrzu lokalu, oddalonych stolikach zajętych przez zaledwie garstkę osób. Barowy blat zastawiony świeżo umytymi szklankami. Ktoś zamówił mocną kawę, której zapach poczuła. Wreszcie wzrok wbiła ponownie w siedzącego naprzeciw mężczyznę. Czy wyglądała na pogrążoną w żałobie? Zdecydowanie nie.