Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "Pod Trzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Może nie było to zbyt subtelne zagranie z mojej strony, rzucać jej w twarz zaklęciem niewerbalnym, ale nie miałem czego żałować, skoro było udane i najwyraźniej skuteczne, bowiem po kilku chwilach jej szczęka przestała drgać z tak dużą częstotliwością i dziewczyna mogła w spokoju odetchnąć. Ja sam westchnąłem sobie, w sumie bez większego powodu, po czym upiłem łyk kremowego piwa, prawie opróżniając kufel. W moim umyśle pojawiła się jakaś taka... Dziwna myśl, że powinienem zostawić jeszcze trochę napoju, w razie gdyby chciała się napić ponownie "tylko jednego łyka". Odprowadziłem wzrokiem jej niewielką postać w kierunku stolika przy kominku, a kilka sekund po niej sam wstałem i podążyłem we wcześniej wskazane miejsce powłóczystym krokiem. Usiadłem naprzeciwko, obrzucając ją badawczym spojrzeniem. Wciąż marzła? - Nadal Ci zimno? - zapytałem z lekkim niedowierzaniem, że komuś w ogóle może być chłodno w ogrzanym pubie i na dodatek po zaklęciu ogrzewającym, ale skoro nawet bliska obecność kominka nie zadziałała, postanowiłem sięgnąć po inne zaklęcie. Było bardzo nie w moim stylu, czułem się wręcz idiotycznie, gdy roztaczałem nad nami półokrąg, rzucając niewerbalne Bulbae, mające na celu utworzenie bańki zatrzymującej wewnątrz ciepło. Po wszystkim przeniosłem wzrok na nią i uśmiechnąłem się kącikiem ust. - Jak to nie zadziała, to jesteś wyjątkowo beznadziejnym przypadkiem - stwierdziłem, niespecjalnie ważąc słowa. Słysząc to krótkie "wytłumaczenie", dlaczego nie miała przy sobie różdżki, pokiwałem głową, ale w środku aż mnie skręcało na samą myśl, że ja miałbym kiedyś o różdżce zapomnieć przy wyjściu. Jak w ogóle zapomina się o różdżce? Czy to nie jest pierwsza rzecz, którą bierze się w ręce po obudzeniu i ostatnia, którą odkłada się przed spaniem? Czy nie powinno się jej mieć zawsze przy sobie? Zawsze zadziwiało mnie takie lekkie podejście do sprawy nieposiadania jej lub celowego odchodzenia od używania różdżek w ogóle. Po co? - Odprowadzę Cię - rzuciłem niezobowiązująco, odczytując jej wypowiedź jako swojego rodzaju sugestię, czy też prośbę, bym to zrobił. I tak wracałem do biblioteki... Kontynuacja wcześniejszego tematu sprawiła, że zacisnąłem usta w cienką linię. Merlin jeden wiedział, po co miałaby powiedzieć komukolwiek - przecież ja tego nie wiedziałem, co nie? Nawet nie miałem siły myśleć o powodach, które mogłaby mieć. Nie chciałem tłumaczyć jej wszystkich zawiłych konotacji rodzinnych, które posiadałem w Hogwarcie, począwszy od rodzeństwa, przez kuzynów, a kończąc na wujkach/ciociach nauczycielach. Dyskrecja w tej sprawie była dla mnie rzeczą najważniejszą. Poniekąd ucieszyłem się, że wypowiedziała te słowa, że pragnęła mnie uspokoić, jakoby nie miała złych zamiarów wobec mojej osoby. - Dziękuję - odparłem i uśmiechnąłem się, chyba po raz pierwszy tak zupełnie szczerze, z prawdziwą wdzięcznością. - Gdybym co? - zapytałem jeszcze, ciekawy rozwinięcia myśli.
Kiedy po raz kolejny sięgnął po różdżkę, rzuciłam mu pytające spojrzenie - lecz chwilę później jakakolwiek odpowiedź była zbędna, wokół nas wytworzyła się niemalże niezauważalna bańka, której błoniasta powłoka rozpływała się w powietrzu, migocząc i drgając, gdy rozbijały się o nią powiewy zimniejszego powietrza, wdzierające się do pubu za każdym razem, kiedy drzwi wejściowe uchylały się po raz kolejny. - Dziękuję - darowałam sobie kurtuazyjne ‘nie trzeba było’ - nie odkryłabym tym stwierdzeniem Ameryki; o ile poprzedni czar rzucił ze względu na to, że zapewne nie wypadało mu odmówić, ten stanowił miły gest dobrej woli albo wzorowy popis wyuczonej (wrodzonej?) szarmancji. Jakkolwiek by nie było, nie mogłam powstrzymać się przed odpowiedzeniem uśmiechem na ten jego. - Zadziałało, ale to wciąż nie wyklucza tego, że mimo wszystko jestem przypadkiem beznadziejnym - na wielu innych życiowych płaszczyznach. Samoświadomość to podstawa; w każdym razie w moim stwierdzeniu trudno było się doszukać powagi - równie dobrze mógł to potraktować jak luźną wypowiedź (z przymrużeniem oka, ewentualnie dwóch). Aczkolwiek na jego kolejną propozycję… nie wiedziałam, jak mam to rozumieć i zamiast powstrzymać się przed wyartykułowaniem myśli, wypowiedziałam je, być może zbyt pospiesznie oceniając sytuację, a przede wszystkim - jego zamiary. - To akurat zbyteczne, teleportuję się praktycznie pod samą bramę, nie… nie musisz tego robić - tym razem uznałam za stosowne, żeby to zaznaczyć; nie byłam pewna, czy nie wyszedł z tą propozycją, bo potraktował ją jak niematerialne zastępstwo zapłaty za tajemnicę; może nawet sam nie do końca był tego świadomy, może ja ponownie nadinterpretowałam rzeczywistość, może… mam mętlik w głowie. Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam i rozbijam jego słowa na atomy? - Nie jesteś mi nic winien, nie… - musisz być miły? To zabrzmiałoby idiotycznie; aczkolwiek przez ten dziwny rodzaj napięcia, którym towarzyszył nam od początku, i aurę absurdalnej tajemnicy, uznałam, że Calum pewnie wolałby jak najszybciej zakończyć to spotkanie - widziałam, z jakim trudem wspominał o zakazanym temacie, dlatego założyłam, że odprowadzenie mnie byłoby przesadą, poza tym, naprawdę nie było takiej potrzeby - wolę to powiedzieć jeszcze raz, gdybyś myślał… że moja deklaracja mimo wszystko ma swoją cenę. Dla mnie wiadomy temat jest już skończony. Zapomniałam o twojej wizycie na Pokątnej - dodałam uroczystym tonem, z różdżką na sercu - wyimaginowaną, ale dłoń zacisnęłam tak, jakbym naprawdę trzymała rączkę. - Rozmawiamy o hipotetycznym przypadku - zaznaczyłam, bo, co oczywiste, trudno dywagować na temat konkretnego, skoro tło rozmywało się, brakowało kontekstu; nie chciałam jednak, by odniósł wrażenie, że snuję jakieś aluzje - nie zamierzałam tego robić, trudno było się zorientować w sytuacji, skoro wiedziałam jedynie, że Calum panicznie boi się, iż może się wydać, że odwiedził sklep z akcesoriami wróżbiarskimi, a jego reputacja zawiśnie na włosku przez taką bzdurę. Aczkolwiek skłoniło mnie to do refleksji, którą niekoniecznie chciałam się dzielić - lecz w tym momencie głupio było się wycofywać. Wpatrzona w ogień, zaczęłam więc brnąć w nieznane - po prostu wydaje mi się, że jeśli ktoś nosi na samym dnie serca jakąś tajemnicę… prędzej czy później zacznie mu ona ciążyć tak bardzo, że na dłuższą metę pozbycie się jej, nawet jeśli równa to się z dowolnie rozumianą demaskacją oraz niechcianymi konsekwencjami, może być lepszym rozwiązaniem niż pozwolenie na to, by zatruwała myśli, doprowadzając do szału i komplikując codzienność. Ale, żeby nie generalizować, znam też ludzi, którzy nie traktują swoich tajemnic jak ciężaru, a może inaczej, nie obawiają się, że te tajemnice naruszą porządek teraźniejszości, obciąża ich jedynie przeszłość - brzemię przeszłości. Znam takich ludzi? Trudno ukryć, jednego od siedemnastu lat. Sama nie wiem, czemu w ogóle zaczęłam ten temat. To nie była rozmowa, którą przeprowadzało się podczas pierwszego spotkania z (nie)znajomym - więc dlaczego wypowiedzenie tych wszystkich słów przyszło mi z taką łatwością?
Uśmiechnąłem się półgębkiem, gdy powiedziała o tym przypadku beznadziejnym. - Widzisz, to tak jak ja - powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać i nie w porę gryząc się w język - co faktycznie zrobiłem, ugryzłem się i przez to mogłem mieć nieco krzywą minę. Nie dało się jednak ukryć, że doskonale utożsamiałem się z tym tytułem i miałem mnóstwo przykładów, które mogłyby poświadczyć prawdziwość tejże tezy. Miło wiedzieć, że nie ja jeden się z tym borykałem w życiu. Moja sympatia do tej tajemniczej dziewczyny od razu przybrała większy wymiar. Odmówiła? Cóż, pokiwałem jedynie głową, przyjmując na klatę informację, że nie miała ochoty wracać ze mna do zamku. Z jednej strony rozumiałem, że niespecjalnie mogła chcieć wlec się do Hogwartu z kulą u nogi w mojej postaci, jednak z drugiej uważałem, że było to zachowanie... Co najmniej nierozsądne. Osobiście nie ruszyłbym się teraz nigdzie bez swojej różdżki i bałbym się przemierzać szkolne błonia, na których ostatnimi czasy miało miejsce tak wiele przykrych i strasznych wydarzeń. Od Krukonki bił jednak niezachwiany spokój, którego genezy nie dane mi było poznać. Pewne było jednak to, że czuła się zupełnie dobrze z myślą o samotnym spacerze w przemoczonym płaszczu przez całe błonia aż do wieży Ravenclawu. Westchnąłem krótko, wzruszając ramionami. - Jak chcesz - odparłem, stwierdziwszy, że przecież nie będę się prosił o pozwolenie, skoro siedząca naprzeciw dziewczyna była tak niezależna i samowystarczalna. - Dzięki - oparłem jeszcze, gdy ostatecznie zamknęła temat, w związku z którym ściągnąłem ją do trzech mioteł. Słuchając jednak o tym... Hipotetycznym przypadku, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że dziewczyna zbyt celnie uderza w punkty, zupełnie jakby wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Jej teoretyzowanie sprawiło, że moje brwi ściągnęły się w jednym punkcie, a w moim ciele pojawiło się pewne uczucie dyskomfortu. Zacząłem nieco wiercić się na krześle, która nagle wydało mi się strasznie niewygodne. - Czasem tajemnice są koniecznością - wypaliłem, czego zaraz pożałowałem. Prawdopodobnie zaszczepiłem w niej ziarno ciekawości i zaraz zacznie dopytywać, co mam na myśli... - Wiesz co... Miło się rozmawiało, ale już muszę lecieć. Wzywają mnie... obowiązki - powiedziałem lekko zmieszany. - Na pewno... - nie chcesz, bym Cię odprowadził? - Jeszcze się kiedyś zobaczymy - dokończyłem. Wstałem, a chwilę po tym bańka wokół nas rozpłynęła się w powietrzu. Poczułem zimny powiew wiatru od strony drzwi i po moich plecach przebiegł dreszcz. Rzuciłem wzrokiem na jej mokry jeszcze płaszcz i pomyślałem, że będzie on słabą ochroną w tą pogodę. Machnąłem ukradkiem różdżką w jego kierunku, niewerbalnie rzucając Silverto, lecz nie zanotowałem żadnej zmiany, a zamiast tego moja różdżka zawibrowała delikatnie. Zakląłem pod nosem, po czym ściągnąłem z siebie swój płaszcz i wcisnąłem jej go w ręce. - Masz, skoro ochronił tak beznadziejny przypadek, jakim jestem, Tobie też pomoże - rzuciłem i uśmiechnąłem się delikatnie. - Mieszkam niedaleko, mną się nie przejmuj. Daj znać... Że dotarłaś - dodałem jeszcze, czując, jak rumieniec wpełza na moją twarz. Następnie odwróciłem się na pięcie i szybkim krokiem opuściłem pub. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, teleportowałem się z trzaskiem tuż pod kamienicę, w której mieszkałem.
/zt
Tu rzucałam na zaklęcia, wykorzystałam drugi przerzut, ale ta sama kostka
Kiedy on też sklasyfikował się jako przypadek beznadziejny, uśmiechnęłam się do niego w ramach solidarności, po czym zamilkłam na dłuższą chwilę, pozwalając mu przetrawić przede wszystkim moją odmowę (zbyt stanowczą, dopiero teraz dotarło do mnie, że mogłam zabrzmieć dość grubiańsko), a także obietnicę. Nie uszło mojej uwadze, że każde kolejne słowo hipotetyzowania zdaje się wbijać w niego szpileczki dyskomfortu, więc, kiedy tylko skończyłam swój zbyteczny monolog, zasznurowałam usta, ganiąc się w myślach, że w ogóle wpadłam na ten pomysł i postanowiłam podzielić się z nim moimi przemyśleniami. Nic dziwnego, iż chwilę później ewakuował się czym prędzej, korzystając z pierwszej nadarzającej się okazji. Wciąż nie odrywałam wzroku od rozkwitających płomieni, nie zauważyłam więc jego prób wysuszenia mojego płaszcza - tak właściwie byłam pewna, że Calum zdążył się już ulotnić, więc kiedy odezwał się ponownie, drgnęłam, zbyt gwałtownie obracając głowę w jego stronę. Bezwiednie wyciągnęłam dłonie po płaszcz, który leciał w moją stronę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że nie należy on do mnie - zanim zorientowałam się, co Dear właśnie zrobił, i zdążyłam zaprotestować, jego już nie było. Zniknął tak szybko, jakby się stąd teleportował. - Jak mam…? - jak mam ci go oddać? Jak mam dać znać, że dotarłam, skoro nie zapisałam jego adresu? Pytanie zawisło bez odpowiedzi, a ja zacisnęłam palce na mankietach męskiego płaszcza.
Czasem tajemnice są koniecznością - płomienie zdawały się szemrać jego enigmatyczne słowa, a mi kołowało się w głowie tylko jedno - jakie tajemnice, Dear? Wpatrywałam się w żar z taką intensywnością, jakby ogień miał rozjaśnić sytuację. Lecz nic takiego się nie stało; siedziałam (opatulona niezapiętym płaszczem) jeszcze przez kilkanaście minut, pozwalając myślom się plątać, nim ostatecznie zerwałam się z krzesła i sama również opuściłam wyjątkowo senne Trzy Miotły. Nie potrzebowałam różdżki. zt, dziękuję za grę <3
Pub pod trzema miotłami był epicentrum Hogsmade i każdy musiał się z tym zgodzić. Wielu czarodziejów, którzy przemieszczali się po Wielkiej Brytanii i zahaczało o Hogsmade, z całą pewnością musiało słyszeć o tym miejscu i je odwiedzić. W końcu było niedaleko Hogwartu, a o tym to już na pewno każdy słyszał. Tony miał to szczęście, bądź nie szczęście, pracować w tym miejscu. Praca jaka była, każdy widział. Dla jednych bardzo ciekawa, dla drugich najnudniejsza na świecie. Wilder nie narzekał. Może i ta praca nie była szczytem jego marzeń, ale z całą pewnością była dochodowa. A jemu, jako studentowi, pieniądze były jak najbardziej potrzebne. Bo co z tego, że jego dziadkowie i ojciec mieli pokaźne sumki na swoich kontach bankowych, skoro to nigdy nie należało do niego? Pewnie właśnie z tego powodu, dzisiejszego dnia Anthony znowu przyszedł do pracy. Wiedział, że skoro jest weekend z pewnością będzie miał więcej roboty niż zazwyczaj. Więcej ludzi do obsłużenia to więcej napiwków. A przynajmniej takie złudne nadzieje posiadał. Pracę zaczął od tego, co zazwyczaj, czyli od wytarcia wszystkich stolików. Z racji tego, że była dosyć wczesna godzina, nie miał z tym większego problemu. Ponad połowa stolików była jeszcze pusta. Tłumy zaczynały się dopiero ok południa i trwały do późnych godzin nocnych. Czas mu mijał szybko. Zresztą, tak jak zawsze. Mógł sobie w końcu pozwolić na to, aby pooglądać piękne kobiety, które się tutaj pojawiały zza kontuaru podczas przygotowywania kolejnych drinków i napojów. Z racji tego, że pracę tą wykonywał od dłuższego czasu, to większość oferowanych w karcie napoi nie stanowiła dla niego większego problemu. Poza tym, mógł robić coś, co bardzo lubił, czyli rozmawiać z nieznajomymi o błahych i dziwnych rzeczach, a przy dozie szczęścia dostanie kontakt to jednej z piękniejszych klientek pubu. Bo trzeba wam wiedzieć, że Anthony uwielbiał kobiety. I nie, nie traktował ich wyłącznie jako obiekty seksualne. Uwielbiał ich zapach, wygląd, umysł i to, jak niezwykle różniły się od mężczyzn. Nic dziwnego więc, że najwięcej czasu lubił spędzać właśnie w ich towarzystwie. Dzień mijał jednak szybko. Nim chłopak się spostrzegł, to jego czas pracy zbliżał się ku końcowi. Z nieskrywanym zadowoleniem mógł opuścić Pub pod Trzema Miotłami i udać się w drogę powrotną do hogwartu. A za kilka dni. Cóż... Znów będzie musiał tutaj wrócić i poddać się tej samej rutynie co zawsze.
Dzień, jak codzień, mógłby powiedzieć ktoś, kto po prostu chciał być złośliwy względem chłopaka. No bo, jakby to tak ładnie ująć, Anthony już dawno temu przestał cieszyć się z tego, że ma okazję pracować w pubie pod Trzema Miotłami. No bo i co ciekawego mogłoby dziać się w takim miejscu jak to? Rutyna potrafiła wręcz zabijać. Najpierw obalała Cię na ziemię, następnie obcasem swojego buta dociskała do bruku. Ale spokojnie, nie pozostawiała w takim stanie! Najpierw jeszcze urywała łeb. Tak właśnie czuł się tego dnia chłopak, gdy musiał wstać z łóżka i udać się do Hogsmade, aby odbębnić swoje godziny pracy. Na zastępstwo nie mógł co liczyć. Spokojnie Anthony, to tylko tymczasowem, w końcu będziesz zajmował się tym, czym zajmować się pragniesz, tłumaczył sobie gdy szedł w kierunku pubu Pod Trzema Miotłami. Tony, wszystko będzie dobrze, w końcu już tak niewiele pozostało. Wytrzymaj jeszcze te kilka godzin. - powiedział sam do siebie, kiedy było już popołudnie, a klientela stawała się coraz gorsza i coraz bardziej zaczynała denerwować chłopaka. Wiedział, że na trzeźwo ich zachowania nie zniesie, więc nic dziwnego, że gdy poszedł na zaplecze, rzekomo za potrzebą, to tak naprawdę wypił trzy shoty ognistej Whisky od razu. To dopiero rozjaśniło mu trochę w głowie i dzięki temu uznał, że musi przetrwć tutaj jeszcze te kilka godzin aż do zamknięcia. Dzięki temu małemu zabiegowi, jego nastrój delikatnie się poprawił. Uśmiechał się do klientów, nie odpowiadał im tak gburowato, jak miał to w zwyczaju, a i piękne panie zaczęły robić na nim większe wrażenie, niż zazwyczaj. Jaki piękny mógł być świat po alkoholu. Chłopak doskonale wiedział, jak to jest być nie trzeźwym, ale nigdy wcześniej nie praktykował takiego zachowania w pracy. Tym bardziej był zadowolony. Wszystko szło zgodnie z planem, do końca jego pracy pozostało trochę więcej niż godzina czasu. Anthony już zaczął uważać, że ten dzień zakończy się szczęśliwie i że jutrzejsza rutyna może nie zabije go tak dotkliwie, jak działo się to za każdym razem. Ale oczywiście na takie cuda nie ma co liczyć. Bo jak coś idzie za dobrze, to prędzej czy później zawsze musiało się spieprzyć i popsuć tym samym cudze nerwy. Tak było i tym razem. Chłopak właśnie nalewał kolejne tego wieczoru piwo kremowe, kiedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Po pierwsze usłyszał „JAK MOŻESZ?!” które wykrzyknęła bardzo rozżalona kobieta, tym samym zwracając uwagę na siebie wszystkich w pobliżu. Po drugie, jej dłoń z ogromną wręcz precyzją uderzyła w prawy policzek partnera, który siedział razem z nią przy stoliku. Po trzecie, kobieta złapała za kufel kremowego piwa, które przed nią stało i rzuciła nim w kierunku owego faceta. Po czwarte, był on na tyle szybki, że w ułamku sekudny wręcz rzucił idealne zaklęcie tarczy, które odbiło kufel razem z całą jego zawartością. Po piąte, kufel idealnie wręcz trafił w kontuar za którym stał młody Gryfon, a potem cała jego zawartość poleciała na koszulkę, twarz, włosy i ramiona chłopaka. Zapanowała cisza. Tony czuł jak złość przybiera na sile i jak powoli zaczyna się wręcz gotować ze wściekłości. Miał ochotę zabić najpierw tą głupią babę, a potem tego idiotę, jej faceta. Ruszył w ich kierunku wolnym krokiem bojąc się, że zaraz dopadnie go furia. Gdy zatrzymał się przed nimi, powiedział tylko jedno słowo. -Wypierdalać. – ale w jego ustach nabrało ono tyle mocy, że czym prędzej go posłuchali. A co wtedy zrobił Anthony? W nosie miał to, że została mu jeszcze godzina pracy. Wyciągnął różdżkę przed siebie, powiedział accio i przyfrunęły wszystkie jego rzeczy. A potem on wyszedł z pubu. I zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś tam wróci.
Luke raz na jakiś czas wychodził z @Ezra T. Clarke do jakiegoś pubu, napić się piwa. To znaczy - on pił piwo, a Ezra sok dyniowy albo coś innego, ale to była świetna okazja, żeby pogadać, porównać doświadczenia, w przeszłości również podrywać wspólnie dziewczyny. Od pewnego czasu już Ezra niestety w tym podrywie nie uczestniczył, mógł co najwyżej pokibicować Luke'owi, ale mimo to wybierali bary, w których było prawdopobieństwo spotkania kogoś fajnego. Pub pod trzema miotłami to było popularne i całkiem fajne miejsce, więc tym razem zdecydowali się właśnie na nie. Luke na ogół nie miał pozytywnych relacji z facetami, więc Ezra był prawdziwym wyjątkiem. Szkoda było takiej znajomości nie pielęgnować, w końcu nie miał ich na pęczki. Luke'a niespecjalnie ciągnęło do tworzenia pozytywnych relacji z facetami, nie przeszkadzał mu ich wycofany stosunek do jego osoby, ale z Ezrą dogadywał się naprawdę dobrze i cieszył się z tego powodu, bo jednak męska rozmowa raz na jakiś czas się przydawała. No i nie było ryzyka, że Luke odbije mu dziewczynę, co z pewnością zacieśniało tę więź. W dodatku oboje mieli lekką słabość do hazardu, więc takie spotkania to był idealny moment do tego, żeby w coś pograć, pobawić się w małe zakłady o jakieś konkretne rzeczy, albo drobne sumy. Zajęli miejsce w rogu pubu, z tego miejsca mieli całkiem dobry widok na całą resztę. Luke zamówił piwo i uśmiechnął się. - To jak tam? - spojrzał na chłopaka. - Jakieś ciekawe opowieści?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wbrew pozorom Ezra był bardzo dobrym towarzyszem na wypad do baru; jako że sam hołdował bardzo rygorystycznej abstynencji, osoba pijąca mogła mieć pewność, że przynajmniej jeden z nich zachowa trzeźwość umysłu. Tym samym wiązały ją mniejsze ograniczenia. Zresztą, Ezra nigdy nie miał nic przeciwko napiciu się soku dyniowego w przyjemnym towarzystwie, a przecież o takie nie było łatwo. Clarke z jednej strony miał wyjątkową łatwość w przekonywaniu do siebie ludzi, gdy jednak mu się nudzili, równie skutecznie umiał ich do siebie zniechęcić. Jego znajomość z Lukiem, choć na początku dosyć niespodziewana ze względu na podejście drugiego Krukona do znajomościach męsko-męskich, rozwijała się jednak w pozytywnym kierunku i spokojnie można było ją nazwać stabilną. Luke całkiem dobrze wpasował się w nastrój Ezry i nie narażał się na żadne burczenie ze strony Clarke'a. Westchnął, zajmując miejsce przy stoliku i zamawiając sok dyniowy. Zawsze bawiły go lekko oceniające spojrzenia barmanów, które dostawał, gdy w towarzystwie był jedynym abstynentem. Trochę jakby sprawdzali, czy nie żartował. Kiedy Luke zadał najgorsze pytanie na świecie - wymagało od Ezry jakiegoś szerszego myślenia, trudne na początek - Clarke uśmiechnął się lekko, kiwając powoli głową i zbierając myśli. - Poznałem bardzo sympatyczną dziewczynę. Zresztą, całkiem przypadkowo. Po prostu znalazłem coś, co do niej należało i zwróciłem. Pamiętaj zawsze, bycie miłym popłaca. Gdyby tylko nie była poza moim zasięgiem... - zawiesił głos, bo cisza w tym wypadku była bardziej wymowna. Mrugnął do chłopaka z rozbawieniem, nie będąc przecież całkiem poważnym. Sanne była niewyobrażalnie miła, także dla oka, ale Clarke nie żałował swoich upodobań. Była to raczej taka myśl, rzucona bardziej ze względu na dawne dzieje z podrywaniem dziewcząt. - I nie wiem czy słyszałeś, ale dostałem pierwszy angaż w teatrze. Jeszcze nie wiem, co z tego będzie, ale na razie pozwól mi się tym chełpić. A jak u ciebie? - Odbił piłeczkę, oczekując, że chłopak odwzajemni się jakimiś ciekawostkami, które Ezrę ominęły.
Luke nie miał wielu facetów-przyjaciół. No dobra, nie miał nawet zbyt wielu facetów-jakichkolwiekpozytywnychrelacji. Większość za nim nie przepadała, denerwował ich. Z Ezrą było inaczej, a Luke'owi czasami naprawdę przydawała się jakaś męska rozmowa, więc w miarę regularnie wyciągał go do baru, albo zachęcał, żeby wpadł do Luny, kiedy akurat on pracował, a ludzi było trochę mniej. Dzisiaj akurat miał wolne i postanowili, że nie będą zapuszczać się do Londynu i wybiorą coś w Hogsmeade, pub pod trzema miotłami to był dobry kierunek. Luke przewrócił oczami, widząc spojrzenie barmana. Naprawdę nie rozumiał, co takiego dziwnego jest w facecie, który jest abstynentem. Zresztą, barman nawet tego nie wiedział, jedyne co widział to to, że chłopak akurat dzisiaj nie pije, a to chyba było już naprawdę normalne. Luke sam starał się nie przesadzać z alkoholem, kończyło się na ogół na jednym, maksymalnie dwóch piwach na takich wypadach, a na niektórych wcale, bo był barmanem, pracował i nie mógł pić. Na imprezach czasami wypił więcej, ale bardzo pilnował się pod tym względem, bo wiedział, że to nie pomoże mu trzymać dobrej kondycji, a na tym dosyć mocno mu zależało. Inna sprawa, że Luke większych ilości alkoholu zwyczajnie nie potrzebował, co chyba jasne - nie musiał dodawać nim sobie pewności siebie. Miał jej aż nad to. Wstawiony robił się wręcz bardziej markotny i mniej towarzyski, a takiego siebie nie lubił, nie doprowadzał się więc do takiego stanu. - Skoro nie zamierzasz skorzystać, to może mnie z nią poznasz? - spojrzał rozbawiony na chłopaka, bo Luke nie tracił absolutnie żadnej okazji, do poznania nowej dziewczyny. Nie prosiłby o to, gdyby wiedział o kogo chodzi - w końcu Sanne to on bardzo dobrze znał i od dawna bawiła się z nim w kotka i myszkę, na co Luke absolutnie nie narzekał. - Ja dla kobiet jestem zawsze miły - zauważył, kręcąc głową i napił się. Na wspomnienie o teatrze Luke szczerze się uśmiechnął. Wiedział, że dla chłopaka to dużo znaczy, więc oczywiście cieszył się jego szczęściem. Wierzył, że sporo osiągnie w tym kierunku - Oo, gratuluje. Chełp się, chełp. Ale oczekuje zaproszeń na wszystkie sztuki. Dwóch - podkreślił rozbawiony, bo czy to nie był idealny sposób na wyciągnięcie dziewczyny na randkę? Wiesz, mój znajomy gra w teatrze i mam tutaj takie specjalne zaproszenia... Wyglądało to na plan idealny. - U mnie? W sumie spoko, po staremu. Nie mam pojęcia co robić z życiem - przyznał rozbawiony. Luke kochał naukę, angażował się w życie szkoły, ale nie widział się w żadnym konkretnym kierunku. No, może w prawie żadnym... - Szczerze mówiąc myślę o tym, żeby zostać w Hogwarcie - przyznał. Studia powoli się kończyły a on musiał wreszcie podjąć jakąś konkretną decyzję. Czuł, że kariera nauczyciela to właśnie coś dla niego. - A tak z bardziej prywatnych spraw, obecnie dalej uparcie walczę o zainteresowanie Fire - powiedział po chwili, trochę rozbawiony sam sobą. - Wiem, że nie jestem normalny, ale nie mogę jej sobie odpuścić. Za bardzo mnie nie chce, żebym mógł jej odpuścić - Luke coraz częściej zaczynał się martwić, że wpadł w lekka obsesje na punkcie dziewczyny. Bał się, że pójdzie to w złym kierunku. W takim, w którym nigdy nie szedł. On się nigdy tak na prawdę nie zakochał i nie zamierzał aktualnie tego zmieniać. Szczególnie, jeżeli miałoby być to tak bardzo jednostronne.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie kierował się zdaniem ogółu; jeżeli chciał się z kimś zadawać, to żadne krzywe spojrzenia innych ludzi nie miały na niego wpływu. To, że Luke nie był ulubieńcem męskich gron uważał za taką ciekawostkę, bo przecież sam nie rozumiał nawet, dlaczego tak się działo. Jeżeli Clarke miał się czymś denerwować, to tym wyciąganiem do Luny; okazywało się, że jako abstynent spędzał tam więcej czasu niż niejedni imprezowicze, a to tylko dlatego, że jednocześnie pracował tam jego dobry kumpel, jak i chłopak. Ezra więc lubił, jeżeli nie ograniczał go grafik własnych obowiązków, który też wcale nie był tak elastyczny, wpaść chociaż na parę minut i wymienić kilka zdań. Ostatnio robił to trochę rzadziej i dlatego nawet nie zastanawiał się, czy właściwie powinien wychodzić i czy nad głową nie wiszą mu jakieś katorżnicze terminy. W końcu, odkąd miał własne mieszkanie, jego kontakt z pozostałymi Krukonami również osłabł. - Nie ma tak lekko, kolego. Strzał w kolano, jeśli potem wolałaby się spotkać z tobą niż ze mną - zaśmiał się, kręcąc głową. Wszyscy wiedzieli, że z Clarke'a był trochę pies ogrodnika; dopóki mógł, chciał utrzymywać wokół siebie jak największe zainteresowanie, nawet jeśli sam nie mógł nim tak hojnie obdarowywać. A wiedział, że z Luke'a był taki sam koneser kobiecych uroków i wcale nie potrzebował swatania za pomocą kumpla. - Och, jakie wymagania. Jak tak będę obiecywał wszystkim znajomym to zaraz sale się będą wypełniać bez sprzedanych biletów - wytknął z rozbawieniem. Już na liście takich honorowych gości miał Leonardo, Bridget, Luke'a ze zmienianymi jak rękawiczki pannami... Pokiwał głową, na moment się zamyślając i przejeżdżając opuszką palca po rancie szklanki. Obaj kończyli trzecią klasę i obaj mieli być zaraz rzuceni na głęboką wodę. I Ezrę też co jakiś czas za gardło chwytała niepewność i obawa, co jeśli nic nie będzie z aktorstwa? Tak naprawdę nie miał planu B. - Och, to ciekawe. - Coraz częściej wśród asystentów można było spotkać ludzi, którzy niegdyś przechadzali się korytarzami Hogwartu w szkolnych szatach. - O jakim przedmiocie myślisz? Podniósł swój dyniowy sok do ust, biorąc łyk i chyba można było to uznać za duży błąd. Zupełnie nie spodziewał się, że temat zaraz przeskoczy na ulubioną Gryfonkę Ezry. Nie mógł się powstrzymać przed parsknięciem, które prawie zaowocowało wypluciem soku. - Och stary, proszę. Jestem w stanie wiele zrozumieć, ale żeby interesować się Fire? Tobie już na mózg padło od nadmiaru kobiet. - Ezra znał już Fire na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że te fantazje i starania Luke'a i tak spełzną na niczym. Jego determinacja po prostu pozytywnie bawiła Ezrę. - Fire to nietykalna, żelazna dziewica, która strzeli ci w tyłek zaklęciem, jak się do niej zbliżysz. Ale powodzenia. W razie czego zostaje ci amortencja. Ale potem to już tylko lokum cztery metry pod ziemią - przypomniał mu, nie mogąc zetrzeć z twarzy pobłażliwie-rozbawionego uśmieszku. Na Fire to nawet Ezra by się nie porywał, choćby była najatrakcyjniejszą kobietą na świecie. Całe szczęście, zdaniem Clarke'a, daleko jej do tego było...
Luke'owi podobało się to, że Ezra nie uzależniał niczego od innych. W pewnym momencie miał wrażenie, że to robiła się kwestia złej sławy, o ile rozumiał tych, z których dziewczynami flirtował, o tyle reszty nieszczególnie. Jednak nie obchodziło go też to jakoś specjalnie, nigdy nie zależało mu na jakimś dużym poszerzaniu męskiego grona znajomym. Jak wychodziło to było dobrze, ale jak nie, było mu to kompletnie obojętnie. Niestety z płcią przeciwną nie był już taki obojętny na wszystko i nie potrafił sobie odpuścić żadnej dziewczyny, która go ewidentnie spławiała. Luke faktycznie dosyć często wyciągał Ezre w miejsca, w których się piło. Szczególnie, że sam pracował w klubie i była to w pewnych momentach kwestia wygody, w końcu oboje byli dosyć zajęci i jak mieli się od czasu do czasu spotkać, wymagało to pewnej elastyczności. Ezra zawsze twierdził, że nie przeszkadza mu jak inni piją w jego obecności, a że Luke nigdy się nie upijał, tym bardziej domyślał się, że nie razi to jakoś chłopaka. - Zero pomocy, ja nie wiem. Będę musiał radzić sobie sam - powiedział rozbawiony, ale faktycznie, Luke nie miał z tym większego problemu. No, oczywiście nie licząc niektórych wyjątkowo trudnych, rudych przypadków. - Co to za problem dla gwiazdy teatru... - napił się. Wyjątkowo martwił go temat związany z przyszłością, co prawda coraz intensywniej myślał o zostaniu w szkole jako asystent, ale nie miał pojęcia jak to wszystko jeszcze dokładnie się potoczy. Ciężko było mu sobie wyobrazić siebie w dorosłym życiu, gdzie naprawdę będzie czas już na dużo ważnych decyzji. Teraz co prawda też pracował, utrzymywał się, niby niewielka różnica. Jakby nie patrzeć jednak, nie zostanie w klubie, musiał rozglądać się za jakąś alternatywą, lepszą, stabilniejszą pracą. A potem pewnie za jakimś mieszkaniem, bo póki co Luke wybierał mieszkanie w Hogwarcie. - Myślę o Eliksirach - odpowiedział na pytanie chłopakowi. Wydawało mu się, że to przedmiot w którym najbardziej się odnajduje. Przychodził mu z dość dużą łatwością i po prostu lubił się tego uczyć. Wiedział jednak, że czeka go sporo pracy i kolejna porcja nauki, żeby iść w kierunku bycia nauczycielem. Miał wrażenie, że to jest to co chce robić. Drugim priorytetem po kobietach były dla Luke'a zdecydowanie książki, potrafił wiele godzin przesiedzieć w bibliotece, czerpiąc z tego faktyczną przyjemność. - Co takiego dziwnego w interesowaniu się Fire? - spytał Luke, chociaż wiedział, że Ezra i Fire nie mają najlepszej relacji. - Wiem, że prosto to z nią nie jest, ale od razu niemożliwe. Nie dramatyzowałbym.... Nad wszystkim da się popracować - stwierdził, chociaż sam w to trochę nie wierzył. Z Fire nie wyglądało na to, żeby dało się cokolwiek przepracować. - Amortencja mówisz? - zaśmiał się, ale w głowie zapaliła mu się pewna lampka. W sumie, można by spróbować z kropelką. Chętnie poobserwowałby zauroczoną Fire, to musiał być wyjątkowo ciekawy widok.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Takie nastawienie do ludzi - kobiet zwłaszcza - było trochę niezdrowe. Pchanie się dokłądnie tam, gdzie cię nie chcieli, po prostu nie mogło wychodzić na zdrowie i Ezra poniekąd dziwił się Luke'owi takiego upartego brnięcia w to. Jako Krukon powinien być mądrzejszy. Clarke też miał słabość do pewnych toksycznych relacji, które od czasu do czasu kończyły się guzem, różnica była taka, że w takich osobach nie lokował swoich prawdziwych uczuć. Były dla niego tylko interesującą zabawką. Ale zresztą, co on się wypowiadał? Pomimo własnego wyrachowania, z równą naiwnością wpadał w sidła uroczych Puchonek. Pewnych skłonności chyba zwyczajnie nie dawało się opanować. - Ale jaką będziesz miał wtedy satysfakcję - zaśmiał się, kręcąc głową. Luke chyba trochę go przeceniał, bo Clarke nie był - jakby Merlin pozwolił - jeszcze żadną gwiazdą. Darmową wejściówkę to na razie miał on, za kulisami przy linach od kotary. - Och, wow, dobrze, że obaj kończymy szkołę, bo mógłbym cię zawodzić z obecnością - zażartował, będąc jednak pod dużym wrażeniem tego planu. Bo to był realny plan, który nie zależał od szczęścia ani gustu pracodawcy, a wyłącznie od samego samozaparcia chłopaka. - No... ja wiem, że to niby jest dziewczyna. I że buzie to jeszcze ma jako taką, ale... - zawiesił głos, sceptycznie marszcząc nos. Przeznaczeniem Dearówny chyba było zostanie starą panną i z całą sympatią dla Luke'a, Ezra po prostu nie wierzył w powodzenie tej misji. - Znaczy wiesz, ja ci nie życzę źle. Jeśli chcesz to zdobywaj. Może nawet ci się nie uda. Tylko nie zdziwiłbym się, gdyby Fire po fakcie przebudziła się przerażona i dosypała gdzieś jakiejś trutki, by to nigdy się nie wydało. - Może trochę specjalnie ją demonizował, rysując przed Krukonem czarną wizję. Ale przecież życie było pełne niespodzianek... - Próbowałem kiedyś na jednej dziewczynie, nie skończyło się zbyt dobrze. Żebyś potem nie zrzucał na mnie - ostrzegł go Clarke ze śmiechem, popijając swój sok dyniowy.
No cóż, Luke sam doskonale zdawał sobie sprawę, że nie jest z nim najlepiej. To co robi nie było w żadnym stopniu zdrowe, ani dobre dla niego, ale jednak coś nie mogło go przed tym powstrzymać. Po prostu ciągnęło go do niej i nic na to nie potrafił poradzić. On raczej też nawet kiedy upierał się na jakaś dziewczynę, nie wiązał z tym żadnych uczuć, starał się dla zasady, bo skoro podjął już próbę, to nie będzie teraz wymiękał. Z Fire jednak było trochę inaczej i zaczynał to czuć, zaczynało go to niepokoić, ale niewiele mógł na to poradzić. To uczucie było i tyle. - To na pewno - przyznał mu rozbawiony, biorąc łyka swojego piwa. Tak naprawdę wciąż miał dylemat, czy szkoła to dobry plan. Na razie było to jego jedyny pomysł, widział sporo za, ale nie był też stu procentowo pewien, czy to dobre rozwiązanie. Myślał też o tym, żeby przed podjęciem jakiejś konkretnej, odpowiedzialnej pracy zrobić sobie rok przerwy, wyjechać gdzieś, może do jakiegoś ciepłego miejsca i popracować jako barman na plaży. Taka perspektywa wydawała mu się naprawdę kusząca, dawała możliwość dokładnego przeanalizowania planów na przyszłość. Może całkowicie zmieniłby podejście do wszystkiego i wybrałby inną ścieżkę? Na razie jednak to mieściło się tylko w jego głowie, nie patrzył na ten pomysł realnie i trzymał się po prostu tego Hogwartu, który sobie wymyśli. W końcu zostało jeszcze parę miesięcy na te decyzję, prawda? Na razie jeszcze trzeba skupić się na studiach. - Na moje lekcje byś nie chodził? Kiepsko, kiepsko - zaśmiał się. Przy temacie Fire wyraz twarzy Luke'a od razu trochę się zmieniał. Budziła w nim dziwne emocje. - Biorę taką ewentualność pod uwagę - przyznał, kręcąc głową, chociaż chyba nie traktował tego tak poważnie, jakby to mogło być. W ogóle nie traktował jej tak poważnie, jak powinien, to było pewne. Jej groźby uważał za całkowicie wymyślone i naprawdę nie znał jej od tej niebezpiecznej strony, więc nie traktował tego serio. - Nie martw się, na nikogo nie planuje nic zrzucać. A co, boisz się Fire? - uniósł brew z rozbawieniem patrząc na niego. Co jak co, ale w Ezrę obawiającego się gryfonki raczej wątpił.
Ruda była zaskoczona listem otrzymanym od starego znajomego. Ile to czasu minęło, odkąd widzieli się ostatni raz..? Oczywiście, zdarzało się im wyskakiwać na piwo czy krótkie spacery, gdzie mogli wymieniać się informacjami, jednak zwykle poprzedzało to dłuższe planowanie i dogadywanie terminów, a tu proszę- taka niespodzianka. Pajęczak zdawał się odcinać od wszystkiego i wszystkich, skupiając się na własnym życiu i zachciankach. Ich relacja zawsze funkcjonowała na normalnym gruncie, dogadywali się pomimo różnicy wieku na tyle, że konwersacja nie była smutną koniecznością i okazywaniem grzeczności drugiej osobie. Obydwoje pochodzili z dobrych rodzin, byli spokrewnieni i mieli naprawdę wiele okazji do spotkań. Nie mogła więc odmówić. Dziewczyna, chcąc skorzystać z ładnej pogody, pieszo udała się do Hogsmade, godzinę przed czasem. Leniwym krokiem przemierzała skrytą pomiędzy drzewami ścieżkę, pogrążona we własnych myślach. Było popołudnie, słońce leniwie snuło się po niebo, wolno zmierzając ku zachodowi. Lanceleyówna westchnęła głośniej, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Kaskady płomiennych włosów zebrane miała w wysokiego kucyka za pomocą białej wstążki. Ubrana w dopasowane jeansy, wysokie buty i białą, elegancką bluzkę z falbanką przy dekolcie, obsypaną zadziornie nadrukami wiśni. Na ramiona narzuciła cienką, skórzaną kurtkę. Cały ten strój optycznie dodawał jej kilku centymetrów wzrostu, a z takich zabiegów kosmetycznych istoty tak niskie, jak Nessa często korzystały. Zerknęła na zegarek, który tkwił na jej nadgarstku — klasyczny, na skórzanym paseczku z jasną tarczą. Przyśpieszyła kroku, bez marudzenia i kontemplacji kierując się już prosto do umówionego miejsca spotkania. "Pod Trzema Miotłami" Było chyba najbardziej popularnym miejscem spotkań w przy zamkowej wiosce. Niezależnie do dnia tygodnia, przybywały tam tłumy. Weszła do budynku, rozglądając się w poszukiwaniu Dear'a. Orzechowe ślepia bezwstydnie sunęły po twarzach przebywających wewnątrz ludzi, a każdemu kolejnemu krokowi wgłąb izby, towarzyszył charakterystyczny stukot obcasów o drewnianą podłogę. Neutralny, klasyczny wystrój idealnie komponował się z aurą tego miejsca. Zapach kremowego piwa uderzał w nozdrza, a w uszy wpadał gromki śmiech klientów, stukających się pełnymi kuflami tego popularnego napoju. Dostrzegając znajomą postać, uśmiechnęła się pod nosem, ruszając w jego kierunku i siadając na krześle znajdującym się naprzeciw mężczyzny. Bezceremonialnie zlustrowała jego twarz wzrokiem, natomiast na jej drobnej buzi pojawił się delikatny, zaintrygowany uśmieszek. Naprawdę nie wiedziała skąd taki pośpiech u niego. — Nie powiem słońce, zaskoczyłeś mnie swoim nagłym przypływem zainteresowania moją osobą. Włóczysz się gdzieś, znikasz, a potem niczym z pomocą różdżki, wysyłasz mi wiadomości napisane trybem oznajmiającym. Niemniej jednak dobrze Cię widzieć pajęczaku. — zaczęła z westchnięciem, zsuwając z ramion kurtkę i przewieszając ją na oparciu krzesła. Torebkę natomiast ułożyła na swoich kolanach. Oparła się wygodnie, jedną z dłoni kładąc na stole. Raz jeszcze omiotła spojrzeniem wnętrze pubu, ostatecznie skupiając wzrok i uwagę na Scorpiusie. W ich rodzinie zawsze wiele się działo, więc Nessa spodziewała się barwnych opowieści i jakiś gorących wiadomości, które może sprawiłyby, że zaniemówi.. Chociaż było to bardzo mało prawdopodobne. Wszak niczym adwokat diabła, rude stworzenie odpowiedź miało zawsze i na wszystko. — Zanim przejdziemy do tej części, gdzie zasypiemy się pytaniami.. Czego się napijesz?
Życie przynosiło różne niespodzianki, a ostatnimi czasy Scorpius zaczął powoli przekonywać się do tego, że jego los jest skazany na nieprzewidywalność. Jeszcze z trzy lata temu jeździł po Europie, szukając dla siebie miejsca. Jak się po roku okazało, nigdzie nie potrafił znaleźć dostatecznie tyle spokoju, ile znajdował w Szkocji. Co prawda, znacznie lepiej czuł się w swoim niewielkim i skromnym mieszkaniu w Hogsmeade niż w wielkiej rezydencji pełnej skrzatów na Wyspie Skye, ale to wciąż terytorium Wielkiej Brytanii, do której jest tak przywiązany. I zdawałoby się, że już nigdzie się więcej stąd nie ruszy, przynajmniej nie na tak długi okres czasu. Złudne były jego postanowienia, gdyż najpierw wyruszył na dwutygodniowe wakacje w Azji, spędzone w Kraju Kwitnącej Wiśni, po czym, natychmiast po powrocie do domu, wylądował w Czechach na całe trzy miesiące. Nie mógł powiedzieć, że te trzy i pół miesiąca mu się nie podobały, ale jak to się mówi, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Listy od rodziny i przyjaciół, jakie dostał w ramach swoich dwudziestych piątych urodzin były dla niego nie lada zaskoczeniem, równie dużym co zaproszenie na ślub kuzyna Doriena. Nigdy nie robił ze swoich urodzin wielkich imprez: w tamtym roku przyszły do niego Heaven i Fire, grali razem w karty i wypili parę kieliszków. W tym roku, w dniu jego urodzin, nawet nie było go w domu, ale mimo tego wszyscy o nim pamiętali. Z Nessą znał się od od dzieciaka - obserwował, jak dorastała, pomimo tego, że to nie Dearówna, to jednak często bywała w ich domu. Była blisko z Fire, więc najstarszy z nich wszystkich Scorp widział, jak obie szybko rosną. Chyba zaczął się starzeć, bo teraz często porównuje to do zmian z poczwarki w motyla. I choć na początku różnica wieku pomiędzy nim a Neską ich dzieliła, tak teraz nie stanowi praktycznie żadnej bariery. Czasami miewał takie chwile, że miał potrzebę spotkać się z jakąś częścią swojej rodziny. Nie zdarzało się to często, w końcu każdy żyje już swoim życiem, ale mimo tego, lubił tak czasem zobaczyć się ze swoimi bliskimi, wymienić najnowszymi wiadomościami, porozmawiać o wszystkim i niczym. Właśnie teraz, kiedy wrócił do domu, pracy i codziennych obowiązków, naszła go taka chęć. I trafiło na Ness. Nienawidził się spóźniać, zwłaszcza wtedy, kiedy to on sam inicjował jakieś spotkanie. Z racji, że nie miał daleko i był to jego były zakład pracy, pozwolił sobie na to, by przyjść chwilę wcześniej. Siedział przy stoliku przy oknie, dość daleko od baru, za którym stał przez dobre parę miesięcy. Nie żałuje, że trafił do Ministerstwa Magii, choć jest to praca, która wymaga od niego trochę więcej poświęcenia. No i szansa na spotkanie ojca znacznie wzrasta, ale równie dobrze zawsze można udawać, że się go nie zna. Przynajmniej udawać, w końcu i tak wszyscy wiedzą, kim i w jakim departamencie pracuje syn Juliusa Deara. Zauważył ją praktycznie od razu, kiedy pojawiła się na horyzoncie. Ona i Fire mają na tyle wyróżniające się kolory włosów, że można je dostrzec nawet w sporym tłumie. Gdy wypowiedziała do niego pierwsze słowa, od razu na jego twarzy wyrósł uśmiech. Nic się nie zmieniła. — Sądziłem, że chyba już wystarczająco długo masz do czynienia z Dearami, że nic nie jest w stanie Cię zaskoczyć, a tu proszę, Nessa Marion Lanceley zdziwiona jednym małym listem — powiedział, opierając się plecami o krzesło. — Na pewno nie soku dyniowego — odpowiedział, zerkając na nią kątem oka. — Najbezpieczniej jest wziąć piwo kremowe, nie wiem kim jest ten nowy barman, a kto wie, czy cokolwiek potrafi i nic nie spieprzy. — Aż mu się przypomniał moment, kiedy pomógł raz swojej jednej dobrej znajomej i na jej życzenie nalał klientowi eliksiru nasennego. — A Ty co zamawiasz?
Scorpiusa aurą jako jednego z Dearów była zdecydowanie nieuchwytność w kolorze ciemnozielonym, a przynajmniej Nessa sobie tak wymyśliła. Wydawał się jej personą nie do ujarzmienia, podążającą własnymi ścieżkami. Była też święcie przekonana, że próba powstrzymania go i zatrzymania w miejscu sprawi, że skrzydła, które tak skrupulatnie rozwijał szukając swojego miejsca — rozpadną się. Niczym szkło, rozprysną na tysiące maleńkich kawałeczków i pajęczak nie byłby w stanie już nigdy wzlecieć wysoko. Coś w nim by zgasło. Oczywiście nigdy nie powiedziała tego na głos. Obserwowała ich rodzinę od małego, o każdym wyrobioną już miała opinię i porównanie. Pozostać to miało jednak jej słodką tajemnicą. Lanceleyówna również była fanką podróży, a jednym z większych marzeń dziewczyny było przejechanie na motorze bądź w aucie — obojętnie, mogła prowadzić i jedno i drugie — najpiękniejszych i najdłuższych tras na świecie. Począwszy od kuszących Stanów Zjednoczonych z ich słynną drogą do piekła o wdzięcznym numerze sześćdziesiąt-sześć, aż po piękne, kręte szlaki nad Nordyckimi Fiordami. Nadal nie miała swojej maszyny, aby te zachcianki spełnić. Rodzice bardzo jasno wyrazili się na temat włóczenia się na jednośladzie ich ukochanej i jedynej córeczki, chociaż kwestią czasu było to, aby ruda zrobiła po swojemu. Nie mieli z nią łatwego życia. Podniosła na niego wzrok. Przenikliwe spojrzenie mieniło się jaśniejszymi odcieniami brązu, miejscami przybierając złotawą barwę. Bladą buzię ozdobił rozbawiony uśmieszek, który widocznie wywołały jego słowa. Pomimo upływu czasu nic się nie zmienił, nadal konwersacje z nim wzbudzały w niej jakąś ekscytację. Zawsze łatwiej było jej przebywać w towarzystwie osób starszych od niej. W przypadku Scorpiusa, gdy była młodsza, tłumaczyła to sobie tym, że był zwyczajnie starszy, a pomimo to nigdy nie brakowało im ciekawych tematów czy zajęć, zawsze w sposób lepszy czy gorszy potrafili się odnaleźć. Dopełnieniem tego trójkąta była jego ukochana, o równie płomiennych co Ness włosach, siostra. Wzruszyła ramionami, bezradnie rozkładając na boki ręce. — A widzisz mój Drogi! Przecież zawsze należy oczekiwać tego niespodziewanego, prawda? Dzięki temu ma się w życiu od groma miłych niespodzianek. Życie jest zwyczajnie ciekawsze. Jesteście tak wybuchową mieszanką, że nie przestaniecie zaskakiwać chyba nigdy.— zaczęła spokojnym, nadal wesoło brzmiącym tonem. Jak zwykle była brutalnie szczera i bezpośrednia, całkiem zapominając o dzielącej ich różnicy wieku i towarzyszących temu wymaganiom związanym z dobrymi manierami. Śledziła jego ruchy wzrokiem, zakładając nogę na nogę i jedną z dłoni poprawiając materiał lekkiej, jasnej bluzki.— No tak, zacznijmy grzecznie i spokojnie, powolutku, kremowym piwem. Jak nadarzy się okazja, to sięgniemy po coś mocniejszego, może barman się zmieni i będzie bardziej Ci odpowiadał. Widzisz, gdybyśmy poszli do mojej roboty, to bym zrobiła Ci prawdziwego, urodzinowego drinka. Zakończyła z westchnięciem, mimowolnie odwracając głowę w stronę barowego szynku. Nie zrobił na niej specjalnego wrażenia, ot zwykły człowiek starający się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Była pewna, że stoi za nim duży stres — wszak był to najpopularniejszy lokal we wiosce i wymagano od niego naprawdę wiele. Ruda wyprostowała głowę, powracając uwagą na swojego towarzysza. — Jeszcze dolałby nam amortencji, żywej śmierci czy innego diabelstwa. Cóż byśmy zrobili? szepnęła teatralnie, nachylając się nieco do niego. Dostrzec można, że złośliwe chochliki ukryły swój błysk za jej spojrzeniem. Nie mogło przecież zabraknąć zadziornych gestów czy słów z jej strony, silnie, albowiem zakorzenione były w jej dziwnej naturze. Wyprostowała się jednak zaraz, grzecznie kładąc ręce na kolanach i splątując ze sobą dłonie. Bawiła się pierścionkami na rękach, nie mogąc usiedzieć spokojnie. Zawsze miała te swoje dziwne nawyki. Dostrzegając przechodzącą obok kelnerkę, postanowiła skorzystać z zamówić dwa, duże kremowe piwa. — Powiedz mi, gdzie Ty się włóczyłeś ostatnio znowu? Ojciec wspominał mi, że dostałeś posadę w Ministerstwie. Gratuluję! Oznacza to jednak, że usiądziesz na tyłku?— rzuciła jeszcze z ciekawością w głosie, lustrując jego twarz. Za każdym razem, gdy spotykała się z ludźmi znanymi sobie od małego, zaskakiwało ją jak, bardzo zmienili się na przestrzeni lat. Niewiele już zostało w nim z chłopca, którym przecież był jeszcze tak niedawno! Spędzili miło popołudnie, po czym rozeszli się i każde poszło w swoja stronę.
Poprosili Cię, żebyś przyszła do pracy pomimo wcześniejszego zgłoszenia o dniu wolnym. Może pokrzyżowało to Twoje plany, ale nie chciałaś zawieść współpracowników i szefa. Zaraz po skończonych zajęciach pognałaś więc do pubu w Hogsmade. Panował tam prawdziwy harmider — wszyscy fani Quidditcha z wioski zebrali się w tym miejscu, aby razem przeżywać sportowe emocje towarzyszące wyjazdowemu meczowi Londyńskiej drużyny. Wiedziałaś już, że będziesz miała pełne ręce roboty.. Rzuć Kostką! Możliwe Scenariusze: 1,5 Od razu wzięłaś fartuszek i rozeznać się w sytuacji do swoich współpracowników. Widziałaś, że osoby pracujące za barem ledwo dają sobie radę i z trudem wyrabiają z nalewaniem piw czy przygotowywaniem innych napoi. Twoje bystre oko nie przeoczyło, że kolega wyglądał blado i źle, a kufle trzęsły mu się w rękach, przez co wylewała się ich zawartość. Długo zastanawiałaś się co zrobić, jednak wiedziałaś, że nie macie aż tylu pracowników, żebyś go zastąpiła, a on poszedł do domu. Ze wzruszeniem ramion wzięłaś się do pracy, biegając z uśmiechem między stolikami. Wieczór mijał spokojnie, a Ty obserwowałaś znajomego. Nagle do w izbie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, a także czyiś krzyk. Od razu odłożyłaś tacę i podbiegłaś za szynk, doskonale wiedząc, co się stało! Podczas upadku Thomas rozbił sobie głowę, a krew płynęła po podłodze. Pracująca z nim Joanna również była blada, widocznie robiło się jej słabo od widoku szkarłatnej cieczy. Wyjęłaś różdżkę i raz-dwa rzuciłaś potrzebne zaklęcia z dziedziny magii uzdrawiającej, zdając sobie sprawę, że wiesz więcej na ten temat, niż sądziłaś! Wszystko poszło sprawnie, szef zabrał chłopaka na rutynową kontrolę do magmedyka a Ty dostałaś pochwałę! Do Twojego kuferka trafia 1 punkt Uzdrawiania! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 2,6 Ledwo nadążałaś z bieganiem po sali. Przy takim tłumie ciężko było manewrować olbrzymią tacą z zamówieniami i nie zrobić sobie ani nikomu krzywdy. Zauważyłaś w tłumie jakiegoś starszego ucznia, który bacznie Cię obserwował i posyłał tajemnicze, zachęcające do flirtu uśmiechy. Nie miałaś jednak czasu na rozmowy, bo zaraz ktoś zwrócił Twoją uwagę, prosząc o dolewkę. Wrodzona ciekawość sprawiła jednak, że przez resztę wieczoru obserwowałaś nieznajomego, starając się to godzin z obowiązkami, kusząc los.. I cóż, pech chciał, że nie zauważyłaś wystającej nogi klienta! Potknęłaś się o nią i taca wypadła Ci z rąk, a wszystko, co na niej się znajdowało, wylądowało potłuczone na podłodze. Sama też poleciałaś jak kłoda, ostatecznie podtrzymując się krzesła i lądując na kolanach. Zapanowała cisza, a wszyscy patrzyli tylko na Ciebie. Ten dzień zdecydowanie zapamiętasz, był okropny i było Ci strasznie wstyd swojej nieuwagi. Przez resztę wieczora rzucano do Ciebie żartami o podrywaniu klientów, a także musiałaś zapłacić 20 Galeonów za potłuczone kufle z własnej kieszeni! Odnotuj stratę pieniędzy w odpowidnim temacie! 3,4 Czas leciał bardzo szybko, zamówień i śmiechom nie było końca, bo wspierana przez lokalnych drużyna wygrywała z przeciwnikami, chociaż nadal toczyła się walka o znicz. Byłaś lubianym pracownikiem, wszyscy Cię zagadywali i posyłali w Twoją stronę serdeczne uśmiechy. Nawet współpracownicy byli zaskoczeni, jak szybko i dobrze wdrążyłaś się w system Trzech Mioteł! To był ciężki, ale owocny dzień. Po usłyszeniu podziękowania za wcześniejsze przyjście z ust szefa oraz pochwałę własnej pracy mogłaś wrócić spokojnie do zamku. Udana zmiana sprawiła, że miałaś dobry humor i byłaś pewna, że to kolejny krok w drodze do zawodowego sukcesu!
Carson nie miała zamiaru przychodzić do pracy akurat tego dnia - akurat wtedy, gdy londyńska drużyna Quidditcha miała wyjazdowy mecz. Podejrzewała, że zagęszczenie w pubie będzie nie do zniesienia. Coś jednak skłoniło szefa, by sprowadzić ją do Trzech Mioteł - prawdopodobnie zabrakło mu obsługi dla całej tej zgrai kibiców... Ten dzień nie należał do najlepszych. Zaraz po zajęciach musiała wystrzelić z zamku i niemalże biegiem udać się do pubu w Hogsmeade. Ubrała fartuszek, wzięła tacę i, krótko mówić, zapierdalała. Manewrowanie tacą z wielkimi kuflami było ciężkim zadaniem, a ona była zmęczona. Dodatkowo została zaczepiona przez jakiegoś chłopaka, który prawie wypadł z krzesła wychylając się za nią. Mimowolnie zerkała czasem, czy nadal zerkał - robił to i posyłał jej jakieś uśmiechy, prawdopodobnie chcąc zachęcić ją do flirtu. Wywróciła oczami, nie mogąc powstrzymać tego gestu. Ach, no tak, ci mężczyźni myślący, że dziewczęta nie mają w życiu nic innego do roboty i polecą za nimi jak pies za kością. Och, w jakim błędzie był... Niestety jednak udało mu się tymi zabiegami rozproszyć biedną, zarobioną Carson, która w którymś momencie potknęła się o czyjąś nogę wypuszczając z rąk tacę. Kufle zleciały na ziemię i rozbiły się, wywołując ogromny hałas i ściągając na nią uwagę większości klientów. Klęcząc na podłodze marzyła o tym, by zapaść się pod ziemię. To był zdecydowanie jeden z najgorszych dni jej życia. Do końca zmiany chodziła z palącymi na policzkach wypiekami, wytrwale znosząc docinki ze strony współpracowników i uśmieszki obleśnych czarodziejów przy barze. Na koniec została jeszcze podliczona i musiała zapłacić za rozbite szkło.
Pub pod trzema miotłami jest miejscem obleganym przede wszystkim przez uczniów różnorakiej maści - tudzież bardziej studentów, jeżeli spojrzeć na to, co zamawiają. Nie wszyscy zadowalają się piwem kremowym, tudzież zazwyczaj większą przestrzeń zajmowali Ci czarodzieje, którzy przekroczyli już magiczną liczbę siedemnastu lat. Dzień był wyjątkowo spokojny w Hogwarcie - jak się okazało, nie bez powodu. Właściciel budynku, jednego z najpopularniejszych wśród społeczności szkolnej, postanowił pójść na rękę klientom, tym samym znajdując zainteresowanie w przeprowadzeniu częściowej imprezy. Wstęp był oczywiście za darmo - obydwoje byliście zainteresowani możliwością skosztowania chwili odpoczynku po ekscytujących dniach, dlatego bez zastanowienia, po zakończeniu zajęć, postanowiliście udać się w rewiry potańcówek i alkoholu. Zaskoczył Was ogromny tłum, jednak nie baliście się, mimo iż jeszcze nie byliście świadomi, iż znajdujecie się dosłownie w tym samym miejscu. Złe zgranie? Najwidoczniej! Jednak los chciał, byście na siebie wpadli przez kompletny przypadek.
Isabelle, rzuć kostką:
1, 6
Spoiler:
Z łatwością przedzierasz się przez tłumy uczniów, widząc od czasu do czasu znajome twarze, aczkolwiek kończy się tylko na typowym uśmiechu oraz odejściu w odmienne strony. Niestety - im bardziej w las, tym więcej drzew, dlatego kompletnie zgubiłaś orientację w terenie. Całe szczęście, w pewnym momencie udało Ci się wyrwać spod potańcówek, ale tylko na chwilę; nawet nie zdałaś sobie sprawę z tego, iż w dotarciu do baru stanął Ci na drodze Scoot. W sumie, to przez przypadek na niego wpadłaś, zupełnie niechcący - jednak w grupie zapewne lepiej, czyż nie? Z takiego miejsca będzie łatwiej się wyrwać w dwójkę, jednak kto Wam zabroni wspólnego tańca, jeżeli tylko macie na niego ochotę!
2, 5
Spoiler:
Postanawiasz zamówić przy barze jeden z drinków; dowolny, wedle własnego uznania. Niestety, jak to bywa w klubach, kiedy to usiadłaś wygodnie na jednym z siedzeń, wystarczyła dosłownie chwila, by ktoś nieuważny potrącił zamówiony przez Ciebie napój. Zrządzenie losu? Najwidoczniej. Co najgorsze - nie otrzymałaś żadnych przeprosin, żadnych wytłumaczeń, zaś tajemniczy jegomość zwyczajnie odszedł, opuścił miejsce, najwidoczniej chcąc nadal nieźle się bawić pod wpływem alkoholu. Humor masz ewidentnie zepsuty, a całym obserwatorem sytuacji staje się Ślizgon. Jak zareaguje? Tego nie wiesz!
3, 4
Spoiler:
Zakłócenia magii dają się we znaki w najgorszym z wydań. Wystarczyło podniesienie różdżki przez jednego z uczniów, by rozpętało się wyimaginowane piekło. Nieznana iskra ze strony jednej z dziewczyn trafiła prosto w Ciebie! Oczywiście nie było to specjalnie, aczkolwiek po chwili Twoje włosy zaczęły mienić się wielobarwnymi refleksami, w wyniku czego poczęły zmieniać kolor niczym kula dyskotekowa! I to wtedy, kiedy od razu weszłaś do klubu, by odpocząć. Czyżby pech? Na pewno lepsze kolorowe włosy niż ich brak, jakby nie było. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twój następny jeden post. Na pewno zwracasz na siebie uwagę nie tylko licznych gapiów, ale także @Scoot Ravenwood.
______________________
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Koniec zajęć był wybawieniem dla Isabelle. Omijając uczniów jak i studentów szybko wyszła za mury zamkowe aby móc teleportować się do domu Aleksandra. W końcu tam miała całą swoją garderobę. Dormitorium w Hogwarcie używała bardziej jak hotelu - raz na jakiś czas można było się w nim przespać. Oczywiście nie korzystała z tego przywileju często. Dotarłszy do mieszkania od razu wbiegła na piętro szturmując swój pokój. Szafa była jej głównym celem. To w jej odmetach były wszelkie dodatki jak i ubrania. Rzucając torbę na bok skierowała swoje kroki w jej stronę otwierając jej drzwi na oścież. Każda kobieta przeważnie w takiej sytuacji mówi, że nie ma się w co ubrać. Isabelle nie miała z tym problemu. Wiedziała doskonale czego szukała - zielonej sukienki na ramionczka przed kolano. Niby nic specjalnego ale uwielbiała ją. Znalezienie jej nie zajęło jej dużo czasu. Zadowolona od razu zarzuciła z siebie mundurek szkolny zamieniając go na sukienkę. Kilka razy przejrzała się w lustrze sprawdzając czy wszystko jest tak jak być powinno i zakładając płaszcz wyszła. Pub okazał się bardzo zatłoczonym miejscem. Z pewnością każdy uczeń Hogwartu postanowił tutaj przyjść. Trochę szkoda. Miała nadzieję na mniejszy tłok. Przeciskajac się przez tłum dotarła do baru od razu prosząc o alkohol. Rum porzeczkowy wydawał się dobrą opcją na dzisiejszy wieczór. Nie spodziewała się jednak, że zostanie kulą dyskotekową. Ktoś z tłumu postanowił pobawić się zaklęciami i proszę jak wyszła na tym biedna dziewczyna. Starała się odszukać sprawcy całego zamieszania w tłumie lecz ten najwidoczniej postanowił się ulotnić. Za jednym zamachem wypiła zawartość swojej szklanki prosząc o następną. Miała nadzieję na dobrą zabawę, a tu proszę, ktoś postanowił sobie z niej pozartować. Nie uważała też aby było to specjalnie. Różdżki ostatnio działały po swojemu i nawet najlepsi czarodzieje nie byli w stanie ich okiełznać.
Chciał się wyluzować po zajęciach. Wręcz niemal oczekiwał dnia, w którym wreszcie rzuci to w kocioł z zawartością żywej śmierci. Tak też uczynił. Wszystkie zmartwienia, zmęczenia, zajęcia i inne niedokończone i ważne sprawy wyrzucił ze swoich myśl. Głowa Scoota Ravenwooda ponownie stała się pustym kociołkiem. Zapewne nie na długo. Trzeba było cieszyć się chwilą. Zrobił to dość spontanicznie, a trzeba przyznać, że ostatnio prawie nic nie robił w taki sposób. Darmowe wejściówki na imprezę, kto normalny nie skorzystałby? Potrzebował tego, a właściwie tak sobie wmawiał, jak o tym usłyszał. Szybko zarzucił na siebie koszule i wygodne spodnie, które nie wbijałyby mu się w tyłek. Komfortowe ubranie to już połowa udanej imprezy. Jeszcze tylko trochę alkoholu i będzie jak koleś, którego opuściły wszystkie problemy tego świata i Hogwartu. Hogwartu przede wszystkim. Spodziewał się, że zapewne połowa osób myślała podobnie jak on "że potrzebują tej imprezy", a właściwie alkoholu. Spore tłumy, głównie starsze roczniki, ale bardziej ci, którzy ukończyli dopiero co odpowiedni wiek do trunków z wyższymi procentami niż piwo kremowe. Przedarł się przez tłumy nastolatków i przywitał się z kilkoma chłopakami z domu węża, którzy również postanowili tu wpaść. Miał zamiar dorwać się do baru, więc kierował się właśnie w tę stronę, gdy stanął zaskoczony tym, kogo właśnie jego oczy ujrzały. Nie tylko on niegrzecznie się w nią wpatrywał. - Isabelle? - Zapytał, nie będąc pewnym. - To jakaś nowa moda? - Jakoś nie znał się na kobiecych trendach. Usiadł grzecznie obok i zamówił ognistą whisky. - Chyba też musisz się napić. - Zerknął lekko na jej włosy, czego bardzo pożałował. Jeśli to zobaczyła, to na pewno dostanie mu się ochrzan. Kobiety strasznie były wyczulone na swój wygląd. Nie uszła mu uwadze zielona sukienka, jednakże jego spojrzenie co jakiś czas błądziło po jej kolorowych włosach. Nie dało się tego za nic zignorować. - Dwa razy ognista whiskey. Dla mnie i dla tej pani. - Wskazał na Cortez barmanowi. Jego przyjaciółka potrzebowała czegoś mocniejszego. Zdecydowanie.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Zaklecie utrzymywało się w dalszym ciągu przez co dziewczyna zwracała na siebie sporą uwagę. Nie było osoby która nie obejrzała by się za nią czzy też nie wskazała palcem śmiejąc się pod nosem. Na każdy taki gest reagowała przewruceniem oczu. Nie interesowała jej ich opinia. Chciała się dobrze bawić i to miała zamiar zrobić. Delikatnie bujała się w rytm muzyki popijając swojego drinka. Dziś nie miała zamiaru się upić. Słysząc swoje imię odwróciła się. Wcale nie była zdziwiona widokiem Scotta w tym miejscu. Każdy pełnoprawnym czarodziej dziś tu był. - To ja. - odparła jedynie jakby była to największa oczywistość na świecie. Dopiero później zrozumiała, że chłopak mógł mieć słuszne wątpliwości. W końcu jej włosy żyły własnym życiem mieniąc się wszelkimi znanymi barwami. Na jego pytanie zaśmiała się cicho biorąc jedno pasmo włosów między palce. Chwilę się mu przyglądała. W sumie nie wyglądały źle. Nawet mogła by je uznać za ładne jednak zbyt bardzo przyzwyczajona była do swojego koloru. - Myślisz, że by się przyjęło? - puściła kosmyk skupiając całą swoją uwagę na chłopaku. Sama również zastanowiła się nad tym. - A tak na poważnie to komuś wystrzeliła różdżka w tłumie. A, że ja mam pecha, zawsze, to akurat ja zostałam obdarowana jej zakleciem. Ładnie mi? - uśmiechnęła się delikatnie czekając na odpowiedź chłopaka. Isabelle taka nie była. Owszem, nie radowała się jak głupia na zmianę koloru ale nie wściekła jak większość kobiet, gdyby znalazły się w podobnej sytuacji. Ona pochodziła do większości spraw na spokojnie. Przynajmniej przy Scott'cie. - To tylko włosy Scott. Efekt zapewne minie za jakieś kilka minut ale drinkiem nie pogardze. - odstawiła pustą szklankę na bok. Musiała przyznać, że rum porzeczkowy mieli bardzo dobry. I co najważniejsze nie dawali do niego różowych parasolek i słomki. Nie lubiła tego. Jak można pić alkohol przez słomkę? A ognista.. Lubiła ją. Pewnie mało która dziewczyna by się do tego przyznała ale ona wolała napić się czegoś porządnego niż różowych barwionych drinków. Nie licząc rumu porzeczkowego! - Sam tutaj przyszedłeś? - delikatnie poprawiła ramiączko od sukienki które najwidoczniej miało zamiar zmienić pozycje.
Scoot nie zwracał uwagi na innych, którzy nadal pokazywali na Isabelle, śmiali się lub chyba byli pełni podziwu, że odważyła się na taki kolorowy fryz. Ravenwoodowi na pewno nie było do śmiechu. Kolorowe włosy? Nic śmiesznego. Nigdy nawet nie pozwalał sobie na uśmiech, który mogłaby zauważyć kobieta, która ubrała się w sposób niezrozumiały dla niego. Dziewczyny były dziwne. Potrafiły zadziwić nie jednego pana, a nawet męża, myślącego, że nic już go nie zadziwi w swojej damie. Ślizgon lubił dobrze wyglądać, co prawda faceci potrafili też ubierać się dziwnie, ale to zazwyczaj Ci, lubiący poświęcać więcej czasu sobie niż innym kobietą. Ravenwood znajdował się w tej skali gdzieś na środku tego całego "ładnego wyglądania". Dbał o siebie, ale nie spędzał pół dnia w łazience. Czasami zastanawiał się, jak to robi jego matka, że i tak wygląda dobrze, a krócej siedzi w łazience niż ojciec. Matka mówiła, że to jakiś kryzys wieku średniego. Bywało, że kłócili się o to, że Albus ma jakąś kochankę. Jednak ta magia nadal między nimi była. Zazdrośni o siebie po takim długim stażu małżeństwa. Podziwiał ich, ale w żaden sposób nie zazdrościł. On również nie miał zamiaru się upić, chociaż wiadomo, po trzech już jakoś wchodzi. Na razie był po jednym i już czuł alkohol, jak rozchodzi mu się po krwiobiegu. Dużo nie pił, więc zaledwie kilka kieliszków mogło go załatwić. - Na pewno przyjęłoby się to dobrze na zajęciach. Odwracałabyś uwagę na testach. Chociaż jeszcze wszystko przed nami. - Wysłuchał uważnie, wytłumaczenia, że jakiś studencki żartowniś musiał trafić Cortez zaklęciem. - Trzeba było zapytać o to zaklęcie. - Zaczął rozglądać się przez chwile, ale szybko powrócił spojrzeniem, do jej oczów. - Zawsze ślicznie wyglądasz. - Odpowiedział to szczerze i bardzo poważnie. Nie było w tym żadnego lekkiego uśmiechu, który świadczyłby o żartobliwym brzmieniu tego zdania. Jej oczy zawsze go hipnotyzowały. Obawiał się zatrzymać na nich na dłużej. Ta chwila trwała krótko, zaraz do Cortez wypiła swoją whiskey, co nieco zaskoczyło Ravenwooda. Jak to mówią, kobieta zmienną jest. Nie, żeby wszystkie kobiety wrzucał do jednego worka. Miały swoje rytuały i jedna od drugiej się różniły, jednak Isabelle wydawała mu się taka spokojna. Lubił z nią przebywać. Nigdy nie wydawało mu się, żeby za dużo mówiła, wręcz przeciwnie zawsze wiedziała co powiedzieć, a jej głos nigdy go nie męczył, wręcz przeciwnie mógł ją słuchać i słuchać. Była idealną, koleżanką, przyjaciółką... I pomyśleć, że spotkali się niedawno, przypadkiem. - Już nie. - Zerknął ukradkiem, jak poprawia ramiączko. - To, co tam u Ciebie pije się w Alacant? - Przeniósł szybko wzrok na listę drinków i napoi.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Zaśmiała się cicho na wzmiankę o odwracaniu uwagi. Z pewnością każdy uczeń byłby z tego powodu zadowolony. Szczególnie na pracach pisemnych które nauczyciele uwielbiali robić przed prawidłową częścią zajęć. - Spytała bym, gdybym tylko wiedziała kto to zrobił. Chodź pewnie nawet ta osoba nie znała by zaklęcia. Różdżki ostatnimi czasy lubią robić psikusy. - wzruszyła ramionami rozglądając się po pubie. Nikt nie stał z różdżką, nikt nawet nie był zmieszany czy zaskoczony całym zajściem. Albo miał to gdzieś albo osoba odpowiedzialna za jej nowy wygląd zdarzyła się ulotnić. Teraz było już to nie istatotne. Słysząc komplement z ust chłopaka spojrzała na niego uśmiechając się delikatnie. Była świadoma, że ładnie wyglądała. Mimo to usłyszeć to z ust najlepszego kolegi / przyjaciela było bardzo miłe. - Ty również niczego sobie. - zlustrowała go od dołu do góry. A przynajmniej na tyle na ile pozwała jej pozycja siedząca. A mówiła poważnie. Zawsze miała słabość do mężczyzn noszących koszule. Wyglądali w nich... Męsko. A biorąc pod uwagę mode w Hogwarcie nie za częstym było to widokiem. Większość wyglądała jak lalusie. Nie zauważyła jego wzroku na sobie w trakcie poprawiania ramiączka. Gdyby tak było pewnie rzuciła by jakąś uwagę na ten temat, a zamiast tego zaczęła się zastanawiać nad jego pytaniem. - Większość pije Tinto de verano. Wino zmieszane z wodą gazowaną. Prawdę powiedziawszy nigdy nie potrafiłam zrozumieć tego. Bo albo piejsz wino albo wodę. Ale aby mieszać to że sobą? Nie. - kategorycznie pokreciła głową dając tym samym do zrozumienia co o tym myśli. - Za to sangria jest przepyszna. Być może zrobię ją kiedyś dla ciebie. - puściła mu oczko dopijajac swój alkohol. Po opruznieniu szklaneczki zaczęła odczuwać przyjemne dreszcze jak i inne lekkie stany upojenia. Nie była jeszcze pijana ale tolerancję na alkohol miała niską. - Niedługo kończysz Hogwart. Masz jakieś plany co dalej? Tylko błagam, nie mów, że wyjedziesz bo umrę z tęsknoty za tobą. - patrząc na niego zrobiła usta w podkówkę dając tym samym wyraz smutku jaki by odczuwała gdyby nie było go w pobliżu.
Zbyt często ostatnio przekraczała próg baru, jak na uczennice, która miała w tym roku egzaminy na głowie. Robiła to ze sporą dozą niepewności, zerkając czy przypadkiem w środku nie wpadnie na kogoś, kogo nie chce spotkać. Ryzyko było duże, bo unikała aktualnie początkującego alkoholika, więc każde miejsce dysponujące tego typu zapasami było potencjalnie narażone na jego częste odwiedziny. Szczególnie w weekend wieczorami. Zaryzykowała jednak przekraczając próg pubu pod trzema miotłami (nie bez przyczyny mijając Felix Felicis bez wahania) i widząc, że teren jest raczej czysty, usiadła za bar i poprosiła o whisky. Miała nadzieje, że przez swoje ostatnie zapędy nie dołączy do grona osób takich jak Nate, zapijających smutki. Jeżeli miała brać z kogoś przykład, to chyba nie był najlepszy wybór. Wzięła sporego łyka napoju i wyciągnęła z torby swój notatnik. Pierwszy raz szkicowała jakiś krajobraz nie mając go przed sobą, ale nie chciała póki co wracać w to miejsce i uznała, że narysuje je tak, jak sobie to wszystko przypomina. Od tamtych wydarzeń czuła jeszcze większą potrzebę przelania tego widoku na papier. Dopiero po pewnym czasie zauważyła, że obok niej siedzi ktoś kogo kojarzyła. Nie mogła połączyć twarzy z imieniem, ani nawet uświadomić sobie skąd go zna, ale była niemal pewna, że to nie jest przypadkowa osoba. Mężczyzna mógł poczuć się trochę dziwnie, kiedy Emily wlepiła w niego zamyślony wzrok bez słowa wyjaśnienia. Kiedy się zorientowała co robi potrząsnęła głową i napiła się znowu. - Przepraszam, to głupie, ale wydawało mi się, że widzę kogoś znajomego - wytłumaczyła się, nie chcąc uchodzić za wariatkę. Szczególnie, że niewątpliwie jej się przewidziało, bo nawet po dłuższej chwili obserwacji nie miała pojęcia kto to. Raczej jakby znała go z Hogwartu to prędzej czy później uświadomiłaby sobie z kim ma do czynienia. Szczerze mówiąc w ostatnim czasie nawet nie dziwiło jej to, że zaczyna jej trochę odbijać.
28 kwietnia 2019 roku, wieczór po wizycie w wieży wróżek
Dawno nie był w Trzech Miotłach, bo nie oszukujmy się, nie było to też jego ulubione miejsce. Z racji tego, że pub znajdował się w Hogsmeade i podawali w nim piwo kremowe, zwykle przychodziło tutaj, przynajmniej jak dla niego, zbyt wiele młodzieży, z którą niespecjalnie potrafił się już dogadać. Miał wrażenie, że nawet studenci z Hogwartu wolą udać się gdzieś indziej, byleby nie spotkać swych młodszych kolegów. Skłamałby jednak, mówiąc że nie ma z Trzema Miotłami żadnych pozytywnych wspomnień czy skojarzeń. Sam przecież też tutaj kiedyś chadzał, a że dzisiaj dopadł go jakiś sentymentalny nastrój, ostatecznie przekroczył próg słynnego wśród czarodziejów przybytku. - Whiskey Campbella. – Złożył przy barze swoje zamówienie, rad z tego, że Ognista nie jest jedynym wyborem z tego gatunku trunków. Nie to, że jej nie lubił, ale każdemu mogła się przecież w którymś momencie „przepić”. A że Leonel należał jednak do osób, które za kołnierz nie wylewały i zwykle piły nawet za dużo, to tym bardziej czuł się już Ognistą wystarczająco znudzony. No tak, samotnie z whiskey przy barze, faktycznie robił to zbyt często. Nie mając nic lepszego do roboty, wyciągnął papierosa i zaciągając się mocno nikotynowym dymem, zaczął się rozglądać po wnętrzu pubu i obserwować innych klientów. To właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że jakaś młoda dziewczyna cały czas mu się przygląda. Ona także napotkała chyba jego spojrzenie, bo zaczęła się z tego faktu tłumaczyć. Chwila.. tym razem to on przyjrzał się jej dokładnie i zdał sobie sprawę z tego, że przecież się znają. Blond włosy, niewysoka, z ustami zbyt dużymi w stosunku do całej twarzy, co w jej przypadku akurat jakoś nie przeszkadzało. Pamiętał ją, chociaż przez lata wydoroślała i bardzo się zmieniła. Na tyle, że sam już nie był pewien czy to faktycznie osoba, za którą ją miał, czy może jednak coś mu się przywidziało. - Emily Rowle? – Zapytał jednak w końcu, bo był to najlepszy sposób pozwalający rozwiać ewentualne wątpliwości. Nuta niepewności w jego głosie zdradzała jednak, że nie do końca ufa swoim wspomnieniom. Jeżeli jednak on sam miał problem ze zidentyfikowaniem jej osoby, szczerze wątpił w to, by ona w ogóle go pamiętała. Ile mogła mieć lat wtedy, kiedy ojciec zmuszał go do tego, by się nią zajął? Z siedem, może osiem? On sam niewiele pamiętał z tak wczesnego okresu dzieciństwa i nie sądził, by był w stanie dokładnie rozpoznać twarze poznanych wówczas czarodziejów. No chyba że ktoś ewidentnie rzucał się w oczy. - Wybacz maniery, sam powinienem się najpierw przedstawić. - Dodał po chwili wyraźnie zakłopotany, co zdarzało mu się niezwykle rzadko. Może nie do końca po prostu wiedział jak zachować się przy tym nietypowym spotkaniu? - Leonel Fleming. - Wreszcie nadrobił jednak zaległości, wyciągając przy tym do młodej dziewczyny swą dłoń.