Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "PodTrzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Ingrid popatrzyła na Kath i uśmiechnęła się. Pewnie obrazek jej się podobał. I dobrze. Ingrid z myślą o niej narysowała. Tak jakoś z pamięci. Uwielbiała tak rysować. Uważała, że jest to baaardzo kreatywne. Ale po chwili zauważyła jak Simon z Connie się ,,miziają" jak pieski małe dwa. Grrr...Ingrid po prostu zrobiła się taka wściekła, że jednym duszkiem wypiła calutkie piwo kremowe po czym nawet nie odczuwała żadnych efektów typu wymioty. Po chwili usłyszała jak Kath wymawia jakieś zaklęcie. O tak! Ingrid dobrze je znała. Zauważyła jak Connie pląsają jej nogi. Ingrid wybuchnęła śmiechem. -Dobre Kath - oznajmiła i uśmiechnęła się do swojej towarzyszki. Po chwili zawołała kelnerkę by dała jej znów piwo kremowe. Coś czuję, że zapowiada się ciekawy wieczór.
Zaśmiała się wrednie i pochyliła nad dziewczyną, wyciągając przez siebie rękę, żeby tamta przybiła tak zwaną "piątkę". Potem postanowiła, że powinni trochę narobić hałasu w barze, a co! Na pewno poprawi jej to humor i dostarczy trochę rozrywki. Wyciągając ponownie różdżkę, mruknęła cicho: - Nox Maxima - A potem w całym pubie zaległa absolutna ciemność. Dziewczyna złapała Ingrid za ramię, na znak, żeby także coś zrobiła. Cokolwiek. Coś szalonego. Popchała ją tak, że aż dziewczyna spadła z krzesła a potem sama Kath wstała i po ciemku ruszyła jak najdalej od stolika dwojga "papużek". Dokładnie zapamiętała, gdzie siedziała ta dwójka uczniów, więc ominięcie ich stolika nie zajęło jej zbytnio problemów. Dziewczyna przetransportowała się na kolanach pod swój stolik, a potem znowu wycelowała różdżkę. Tym razem na ślepo, gdyż obraz siedzących Simona i Connie już dawno rozmył się w jej myślach. - Perriculum - Powiedziała, a z jej różdżki wystrzeliły iskry, niczym kolorowe fajerwerki. Nie miała zamiaru nikomu zrobić krzywdy (z wyjątkiem Connie, dla której przygotowała coś na później, na sam koniec wielkiego finału). Patrzyła ciekawie na ten efekt i przy okazji, że pomieszczenie było teraz lekko podświetlone, szukała wzrokiem Ingrid, której jakoś nie potrafiła nigdzie dostrzec.
Teraz to wszystko było po prostu piękne. Od dziś zapomniała o panu Simonie. Dopiero przejrzała na oczy jaki to Simon jest. Dziewczyna stanęła z krzesła i przybiła piątkę. O! Szykuje się rozpierducha. Aż Ingrid sama zaczęła się głośno śmiać. I po chwili w pubie zrobiło się ciemno. Ingrid poczuła jak spadła z krzesła i ledwo co poczołgała się. Po omacku sprawdzała gdzie jest. A niech to. Była przy jakiś butach. A to były Kath! Poszła dalej i zauważyła dość ledwo, że leży przy nogach Connie. O! jej buty miały sznurówki. I teraz Ingrid zastosuje swoją magiczną sztuczkę. But przywiązała do buta, a potem poczołgała się do butów Simona. On nie miał sznurówek. Po chwili dziewczyna stanęła i rozglądała się po sali. Niestety nie miała przy sobie różdżki, no ale miała jeszcze inną broń. Samą siebie. Ingrid wzięła jakąś szklankę z kremowym piwem i wylała na Koni,zaś szklankę potłukła na głowie Simona. Kurde,ale zabawa w tym pubie. Po chwili zorientowała się, że w nikt w ogóle nie zwraca uwagi tylko na rzucane zaklęcia w pubie. Korzystając zo okazji Ing wzięła z barku dwie whisky i coś tam krzyknęła. -Kath, kończymy rozpierduchę - rzekła dość głośno po czym pociągnęła ją za ubranie.
- Węże i psy - Odpowiedziała krótko. Zastanowiła się chwilę. No tak, jak ma być miło to musi się dopytać o niego, tego wymagała kultura. - A ty? - Spytała odwracając wzrok do tyłu. Przysięgłaby, że oberwała jakimś zaklęciem. No i racja, po chwili jej nogi zaczęły dziwnie podrygiwać. Bez jakiegoś głębszego przejęcia wyjęła swoją różdżkę. Nie ważne, czy dostała owym czarem od Ing czy jej towarzyszki, była najwyraźniej w klasie wyżej, bo wystarczyło jedno "Finite" i jej nogi stanęły tak jak wcześniej. Westchnęła. - Żałosne - Mruknęła tylko pod nosem. Zazdrosna Ingrid jest taka słodziutko i nierozważnie głupia. Wspaniale było się tego dowiedzieć. Musi ją częściej tak dręczyć. Chciała wrócić myślami do Simona i po prostu z nim normalnie rozmawiać, jak przystało na przyjaciół. W końcu po co się odszczekiwać małej, rozkapryszonej krukonce? Za dużo niebezpieczeństwa na Con czyhało, żeby się przejmowała dzieckiem. Nagle światło zgasło. Może to nie było zbyt mądre, ale instynktownie pisknęła wystraszona, cichutko oczywiście, żeby nie wysadzać ludziom bębenków. Nie poczuła, że mała, czołgająca się dżdżownica majstruje jej coś przy nogach. Natomiast to, że oblano ją piwem kremowym już poczuła. Potem dźwięk rozbijanego szkła. Wstała natychmiast, ale to był dość sporawy błąd. Upadła na tyłek. - Itai! - No cóż, znajomość wielu języków miała swoje minusy. Oczywiście teraz na pierwszy plan musiał jej wyleźć Japoński i słowo "Boli". - Znaczy Au - Powiedziała po chwili rozwiązując w tej ciemności sznurówki starych trampek. Wzięła swoją różdżkę ponownie. - Lumos! - Wyczarowała trochę światła. Zobaczyła w tym półmroku Ingrid. - Tak się chcesz bawić dziecko? - Spytała, a na jej twarzy zakwitł chytry uśmiech. Oh, jak marzyła, żeby bez cienia strachu rzucić na nią Crucio! Albo od razu zaklęcie uśmiercające. Ale nie przy ludziach, nie przy Simonie. Zresztą... Namiar. - Orbis - Rzuciła w stronę Kath. Ślizgonka, a zadaje się z ofiarom losu. Co to się dzieje na tym świecie? Wszystko przewraca się do góry nogami. Następnie wycelowała magiczny patyk w stronę swojego codziennego wroga. - Serpensortia - No tak węże, ukochane stworzenia. A jakie niebezpieczne, szczególnie kiedy bardzo jadowite i... "Engorgio". I ogromne. Dopiero teraz Connie spojrzała na Simona w tej ciemności. No, przynajmniej w jego stronę. - W porządku?
Młody kelner o imieniu Jack, jak co dzień roznosił zamówienia. Przede wszystkim piwa kremowe dla uczniów Hogwartu, których się tutaj aż roiło, w końcu był weekend, więc prawie nikt mądry nie siedział z zamku skoro można było wyjść i spędzić czas przyjemnie z przyjaciółmi. I nie tylko. Stał właśnie przy jednym ze stolików, czekając na zamówienie pary dorosłych czarodziejów, kiedy zobaczył, że dziewczyna trzy stoliki dalej zaczyna rzucać zaklęcia. Dobra, właściwie to nie był w stanie, bo zrobił się szaro. W końcu przez okna wpadało światło, więc i tak dość dobrze widział. Całe szczęści, że akurat nie miał nic na tacy, bo wtedy jeszcze by spadło i dopiero by się zdenerwował! Przeprosił klientów, zostawił tacę na barze i żwawym krokiem ruszył ku, już prawie pojedynkującym się, dziewczynom. Stanął obok, "zfinitował" wszystkie zaklęcia blondynki, "chłoszyść" i po rozlanym piwie i nie wiadomo co jeszcze nie było śladu. Spojrzał groźne na pozostałe dwie, które niewątpliwie musiały mieć w tym jakiś udział. - To je miejsce publiczne, nie sala pojedynków. Proszę stąd natychmiast wyjść, skoro nie potraficie się zachowywać jak cywilizowani czarodzieje - powiedział, wolno cedząc słowa. Międzyczasie, zdążył zapalić całe światło i wszystko było jak dawniej. Głupie dzieci! Pomyśleć, że on niedawno ukończył Hogwart, a mimo to nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tak się zachowywał.
Kurna wszystko działo się tak szybko. Poczuł że dostał no i oczywiście czuł ten metaliczny zapach. Dobrze że ten kelner się pojawił inaczej miałby dwie duszyczki na sumieniu. Gdy ten ich wyprosił,złapał Connie mocno za ramię,pochwycił w rękę ich ubrania i wyszedł z trzech mioteł. Nie chciał aby ktokolwiek zrobił sobie krzywdę. Connie najwyżej załatwi swoje sprawy później. Nie da się ukryć ze krukon był wściekły.. Trzymając ja mocno za ramie odprowadził kawałek od pubu, zacisnoł oczy i teleportował się wraz z dziewczyną w okolice Hogwartu.
No i Felix siedzial sobie spokojnie, napawajac sie widokiem pary zdenerwowanych, az kolejny pisk starych zawiasow. Skrzywil sie odruchowo. Przeniosl spojrzenie na drzwi wejsciowe. O nie! nie! nie! i nie! Ingrid. Zawsze go przesladowala- pojawiala sie zawsze w miejscu gdzie sie znajdowal. Dobra postara sie zignorowac krukonke i znow przeniosl spojrzenie na zabujanych. Fuj! Odwrocil wzrok. Pisssk! kto tym razem, tylko nie Namida. Spojrzal na drzwi, Kath! no w koncu ktos kogo toleruje i nie ukrywajac baaaardzo lubi, ale Ciii. Nie podchodzil jednak do Slizgonki, bo ta przysiadla sie do Ingrid. Cudnie! jego twarz oszpecil grymas. Ciemnosc. -No kurwa mac! Czyzby powtorka z wydarzen w cukierni? mimowolnie wyciagnal "magiczny patyk" probujac cos dojrzec. W miedzy czasie uslyszal kilka formulek. Co sie tu kurwa dziej!? Swiatlo wrocilo i zobaczyl ogromnego weza. -Ja pierdole! Barman wylazl zza lady i wszystkie zaklecia dezaktywowal i waz zniknal. Simon wzial Connie i wybiegli z pomieszczenia. No to kuzynku dostanie ci sie. Ale nie teraz. Nikt nie bedzie atakowal Katherine!! i Koniowi tez sie dostanie grrr... Stal tak jak glupi, nie dowierzajac w to co widzi.
Okej, dobrze. Było sobie małe zamieszanie, ale po kilku sekundach nawet Kath przestała się orientować co się dzieje. I pomyśleć, że to ona zaczęła to wszystko... Nagle ni z tą, ni zowąd ktoś wyczarował węże. No tak. Nie kto inny tylko Connie. I co myślała? Że Ślizgonka, której od wieków w herbie rodzinnym występuje znak węża (taki sam miała wyszyty na lewej piersi swojego płaszczyka), wystraszy się? Ano właśnie nie. Uważając, aby żadnego z wyczarowanych gadów nie nadepnąć, minęła stolik Simona i Connie, a potem zwinnie minęła kelnera, który zdążył już to wszystko uprzątnąć. Szybko rzuciła się do wyjścia, w biegu jeszcze zauważając Felixa, któremu jeszcze zdążyła pomachać i zalotnie się uśmiechnąć. Podbiegła do Ingrid i widząc, że dziewczyna nie stoi z pustymi rękoma od razu polepszył jej się humor. Szybko złapała ją na przegub wolnej ręki, drugą dłonią chwyciła po swój płaszcz i wybiegły wspólnie z Trzech Mioteł. (Ing, napisz mi na pw co robimy dalej xD )
Szła tutaj jakiś czas. Bliżej zresztą nieokreślony, bo nie zwracała na niego uwagi. Podobno szczęśliwi czasu nie liczą. Czy w istocie teraz taka była? Ciężko to stwierdzić. Nie potrafiła dokładnie określić swoich odczuć na dzień dzisiejszy. Miała wrażenie, jakby ktoś ją przerwał na pół. Z jednej strony miała ochotę się śmiać. Śmiać się światu w twarz. Z drugiej... coś nie dawało jej spokoju. Natłok myśli. Co by było, gdyby... Tak zaczynają się jej standardowe dywagacje. Nad wszystkim. Co by było, gdyby zjadła gruszkę zamiast jabłka? Co by było, gdyby skręciła w bok, zamiast iść prosto? Co by było, gdyby perfidnie mu nawtykała, zamiast dusić tego w sobie? Co by było, gdyby... To zdawało się nie mieć końca. To było jak nałóg. Jak coś, co jest, ale wcale tego nie chcesz. A może jednak? A może właśnie jednak podświadomie tego chciała? I do tego wymyślała stos bajeczek. Większych, mniejszych. Ciekawych, bądź nie. Wszystko, na każdą okazję, dla każdego coś miłego, bądź nie. No i najważniejsze pytanie: kim tak właściwie była? Wciąż nie mogła się zdecydować. Ale koniec tego. Weszła do pomieszczenia. Było tu zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz, zatem odczuła zmianę temperatury na policzkach, które momentalnie się zaczerwieniły. Nie zdejmowała kurtki. W istocie... nie miała pojęcia, jak długo tu zostanie. Mijając bar, zamówiła rum porzeczkowy, swój ulubiony. Dobry na każdą okazję. Na smutek, na szczęście. A że dziś miała problem z decyzją... Chociaż... Z jednym na pewno nie miała problemu. Musi odpocząć. Odpocząć od myśli, od wymyślania kolejnych scenariuszy. Zrelaksować się. Tutaj było najbezpieczniej - ciepło, w miarę przytulnie. No i nadzieja. Że ktoś tu przyjdzie, że może spotka kogoś znajomego, bądź kogoś kompletnie nowego. Jakoś nie miała pomysłu na pisanie listów czy zapraszanie kogokolwiek. Dziwny stan rzeczy. Niemożność podjęcia nawet najprostszej decyzji. Od wybrania butów, po zaproszenie przyjaciół. Więc przysiadła się do jednego z wolnych stolików, ze swoim trunkiem. Oparła się wygodniej o krzesło i zaczęła obserwację. Ludzi, którzy mieli swoje życia, upodobania, cechy charakterystyczne. Czy myślała o czymś konkretnym? Nie, chyba teraz już nie. Po prostu zamknęła swój umysł, dając się wodzić zmysłom - wzroku, dotyku, słuchu, powonienia... To było na swój sposób odprężające. Ale brakowało istotnego elementu - rozmowy z kimś, może wygłupów, czegokolwiek. Wcisnęła ręce do kieszeni kurtki i spojrzała przez okno. Najwyżej ogrzeje się, napije i tym razem w końcu podejmie jakąś decyzję. Ma na to jeszcze trochę czasu.
Panna Gray spokojnym krokiem opuściła wieżę Ravenclawu. Oczywiście nigdzie się nie śpieszyła, więc co chwila zatrzymywała się na jakimś piętrze by zamienić z napotkanymi znajomymi parę słów. Takim też szaleńczo szybkim tempem, półtorej godziny później udało się jej dostać do Hogsmeade. Oczywiście to wszystko nie było cudownym przypadkiem, a ścisłym planem! Tak, tak Frances Gray od rana zamierzała zrealizować ten wypad. Co się za tym kryło? Ależ oczywiście niepokojący, odczuwalny brak słodyczy, dobrego kryminału i smaku alkoholu z pobliskich barów. Ciemnowłosa pierw skierowała się do tutejszego antykwariatu, by między zakurzonymi tomami wygrzebać trzy stare księgi. Były to jakieś kryminalne tomiszcze przeplecione starymi zaklęciami, jednym słowem ich czytanie mogło się na coś przydać, co też stanowiło raczej fajny dodatek. Tak czy owak, mając już te trzy podniszczone księgi, ruszyła do swojego ulubionego miejsca w Hogsmeade. Oczywiście jej postura, a już szczególnie te fenomenalne kobiece kształty, definitywnie wskazywały iż ta musi być wielbicielką słodyczy, jakże by inaczej. O dziwo, jadła ich sporo, a i w tej chwili wyszła z Miodowego Królestwa z kilkoma paczkami Kociołkowych Piegusków, w ramach chęci zatrzymania ich na czarną godzinę. Czyli zapowiadało się na to, iż poleżą pod jej łóżkiem nie dłużej niż pięć dni. Gryząc arbuzowego lizaka brunetka skierowała się wreszcie ku Trzem Miotłom. Popchnęła stare drzwi prowadzące do zakurzonego baru. Kiedy tylko minęła próg, automatycznie wolną ręką, przeczesała swe krótkie włosy. Początkowo nie rozglądała się dookoła, a raczej prosto ruszyła ku ladzie. Na moment oparła się o blat wpatrując w przeróżne trunki na wystawie. Choć od razu wiedziała czego się napije, nie zamawiała od razu jakby przez ułamek sekundy dopuszczając do głowy myśl, czy czasem nie wziąć czegoś innego. Ostatecznie dostała swoją Ognistą Whisky, po czym odwróciła się od baru, szukając wzrokiem wolnego miejsca, które mogłaby zająć. Swymi brązowymi oczami bacznie rozejrzała się po wnętrzu, analizując w jakim stopniu kojarzy ludzi z baru. Właściwie jej spojrzenie szybko zostało utkwione w pewnej blondynce, znajdującej się przy stoliku całkiem niedaleko. Oczywiście Fran szybko ją skojarzyła, była wszakże to mieszkanka jej domu, aczkolwiek czy miała okazje rozmawiać z nią jakoś dłużej? Właściwie nie bardzo, dlatego też w tej samej chwili postanowiła to szczęśliwie nadrobić. Nadal powolnym i dość spokojnym krokiem podeszła w stronę dziewczyny, by zatrzymać się w jej pobliżu. Przechyliła lekko głowę przypatrując się blondwłosej, a jednocześnie zastanawiając, czy pamięć ją nie zawodzi. - Nie wiem na ile lubisz, kiedy dosiadają się do Ciebie ledwo znajome osoby w barach, jednak z racji, że jesteś tu jedyną Krukonką - kontem oka krótkowłosa powędrowała gdzieś w prawo, gdzie siedzieli jacyś czwartoklasiści, na pewno nie z jej domu. - A wolałabym jednak siedząc już tu, z kimś zamienić parę słów, tym samym proponuję Ci wypicie razem - zaraz kontynuowała na chwilę przenosząc wzrok to na jej, to na swój trunek. - No chyba, że kogoś tu oczekujesz. - Dodała jeszcze po chwili, a jednocześnie wsunęła rękę do kieszeni, by wyciągnąć z niej paczkę nieco pomiętych papierosów. Otwierając jedną ręką opakowanie jednocześnie oczekiwała na odpowiedź dziewczyny, mając tym samym nadzieję, że nie będzie jej dane tkwić w tym barze owego wieczoru samotnie, ewentualnie prowadząc dyskusje życia z barmanem. Choć i to lepsze od wieczorku na wieży, gdzie ostatnio zapomniano o bardziej rozrywkowych zajęciach niż godziny z historią goblinów.
Widok za oknem był osobliwy. A raczej starała się sobie wmówić, że taki był. Od razu przypomniały jej się wszystkie bajki, które mama czytała jej i Fel przed zaśnięciem. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że smoki, feniksy i inne magiczne stworzenia żyją naprawdę. Miała przecież tylko kilka lat, zajmowała się jedynie wyobrażeniami, kreowaniem na nowo wszystkiego, całej tej nudnej otoczki mugolskiej rzeczywistości. To były najpiękniejsze lata jej życia, a zarazem najbardziej wstrząsające. Jednak nie porzuciła tego wszystkiego, wciąż gdzieś tam tkwiła w tym stanie. Dlatego teraz stanowiło to jej rozrywkę, poza wypijanymi od czasu do czasu łykami rumu porzeczkowego. Ale kto by się tym przejmował? Minęło może kilka sekund, chwil, czy czegokolwiek innego, kiedy zdała sobie sprawę, że ktoś do niej mówi. Popatrzyła na źródło głosu i uśmiechnęła się lekko. No tak, przecież ją kojarzyła, bo jakżeby inaczej? Zresztą, chyba ciężko byłoby po tylu latach nauki nie rozpoznawać kogoś chociażby po wyglądzie. Ale wszystko jest możliwe przecież. Jedni rzucają się w oczy, inni przemykają korytarzami niczym kameleony i jeżeli kiedykolwiek dowiadujesz się o ich istnieniu, to zazwyczaj na tyle późno, że stanowi to niemałe zaskoczenie. Ale mniejsza o to. - No na pewno wolę towarzystwo mało znanych mi osób od rozmów z pustym krzesłem. Nie, żebym miała coś do mebli, ale ta ich cholerna małomówność bywa naprawdę przygnębiająca momentami - powiedziała z rozbawieniem, poruszając się na krześle. - Dziś wyjątkowo na nikogo nie czekam, bo wyjątkowo nikogo nie zapraszałam. Dlatego z chęcią popiję z osobą, która ma do zaoferowania coś więcej niż kilka szurnięć po podłodze - kontynuowała żartobliwie swój jakże ciekawy wywód. Taaa. Niech będzie. Wskazała ręką na siedzenie naprzeciwko i poprawiła włosy, przypominając sobie, że chyba wciąż znajdują się w niemałym nieładzie. Po kilku chwilach walki z nimi, westchnęła i dala sobie z tym spokój. One chyba żyją swoim własnym życiem. Zdjęła też kurtkę, bo ku swojej uciesze, chyba jednak posiedzi tu dłużej niż przewidywała. No a poza tym i tak robiło się tutaj zdecydowanie za ciepło.
Frances zmierzając do Hogsmeade właściwie nie koncentrowała się zbytnio na walorach pogodowych. Ostatnio Hogwart utknął w przedwiośniu i poza topniejącym śniegiem nie wiele było można o tej aurze powiedzieć. Może gdyby na chwilę przystanęła i bardziej nad tym się zastanowiła, dostrzegłaby parę innych zmian, ale obecnie panna Gray była na etapie niemal pędzenia przez życie. Oczywiście na swój sposób. Choć i w tej kwestii były pewne postępy. W chwili gdy dziewczyna zaczęła mówić o małej rozmowności mebli, Frances akurat wyciągnęła jednego z papierosów. Uśmiechnęła się do Navaeh słysząc ową wypowiedź po czym lekko rzuciła paczkę na blat starego stolika. Odsunęła nieco krzesło, by móc zając miejsce, pierw jednak spojrzała to na mebel, to na dziewczynę. - Mam nadzieję, że przez ten czas kiedy ukradnę mu rozmówczynie, przemyśli swoje postępowanie i postanowi kolejnym razem aktywniej brać udział w dyskusji - powiedziała nieco moralizatorskim tonem i szybko zajęła miejsce na małomównym krześle. Jednak nim cokolwiek więcej zrobiła, zaraz lekko nachyliła się na stole, nieco ku dziewczynie, by jej coś powiedzieć. - Myślę, że są albo strasznie nieśmiałe, albo niezwykle zarozumiałe - dodała konspiracyjnym tonem, obgadując krzesła. Kiedy już wyjawiła blondwłosej swoje przemyślenia, powoli się odsunęła, obserwując ją, by ostatecznie wygodnie oprzeć się o oparcie. Zaraz zdjęła z siebie ciemnozieloną kurtkę, a ręką automatycznie przeczesała krótkie kosmyki. Właściwie jeszcze bardziej je rozgrzebała, niż uczesała, tak czy owak śmiało było można stwierdzić, iż także żyją własnym życiem. Na koniec dla wygody podwinęła nieco rękawy w ciemnozielonej koszuli, ukazując tym samym ozdobione tatuażowymi napisami, nadgarstki. Następnie ta nieco chłopięca Krukonka sięgnęła ponownie po swoją paczkę papierosów, aby skierować opakowanie ku dziewczynie. Spojrzała na nią pytającym wzrokiem, oczekując, czy może zamierza się poczęstować.
U Nevaeh było to różnie. Raz się rozpędzała do granic możliwości, by potem przystanąć i podziwiać widoki. Na dłuższą metę było to męczące, ale przynajmniej zapewniało całą paletę wrażeń. Mniej rzeczy jej wtedy umykało, a nie musiała też rozpaczać z powodu życiowej stagnacji. Szkoda tylko, że to potrafiło być naprawdę wyczerpujące. Jednak... trzeba czasem się poświęcić, prawda? Nev spojrzała ostro na mebel, na którym Frances siadała i pokręciła głową z dezaprobatą. - To krzesło jest nieustraszone. Groziłam mu nawet utratą nóg i rozpaleniem w kominku, skoro pogoda jest jeszcze niepewna, ale mało go to obeszło. Nie wiem, czy wszystkie meble mają gdzieś swoją przyszłą śmierć? A może był pewien, że obroni go barman, gdybym chciała go wynieść na zewnątrz? - kontynuowała temat, po czym westchnęła ciężko. A przecież pragnęła tylko rozmowy! Gdy towarzyszka się nachyliła, uczyniła to samo. Co więcej, jej łokcie spoczęły na blacie, bo w takiej pozycji było zdecydowanie łatwiej. Tak, domyślała się, że to informacja bardzo poufna! Pokiwała głową w zrozumieniu. Tak jak przypuszczała. - Myślę, że to zwykli ignoranci. I mają tupet. Szkoda tylko, że tak strasznie milczą - poskarżyła się szeptem, by odchylić się do ponownie zajmowanej pozycji i zaśmiać się cicho. A jeszcze przed chwilą myślała, że jest nienormalna. Ale to chyba jednak było... normalne Upiła łyk rumu, po czym odstawiła na czynie na stół i popatrzyła na dziewczynę, która przypominała jej teraz osobę przygotowującą się do walki. Aż się uśmiechnęła na samą myśl. Oczywiście żywiąc nadzieję, że to nie ona dostanie po pysku, a ewentualne szarogęszące się krzesło, hehe. Uniosła dłoń w geście odmownym i spojrzała teraz na dziewczynę z rozbawieniem. Sama nie wiedziała dlaczego. Może, żeby nie wyjść na gbura? Możliwe! - Dzięki, ale palę tylko jak jestem wkurzona. Co prawda teraz powinnam, po tym, jak dostałam kosza od mebla, ale chyba już ostygłam z tych emocji - zaśmiała się, kładąc ręce na stoliku i stukając przez chwilę palcami o blat. Tak po prostu, bez żadnej przyczyny. - Tak abstrahując... słyszałaś coś na temat tego najnowszego numeru Proroka Codziennego i głównego artykułu w nim zawartego? - spytała dosyć cicho. W zasadzie to nie miała ochoty na jakieś nie wiadomo jakie dysputy, po prostu każdy miał swoje zdanie na temat tych rewelacji tam podanych, a ona akurat zbierała informacje, które zdanie co do tego jest najczęściej podzielane. Tak z czystej ciekawości, jak to zwykle u Nev bywa.
Weszła do środka w akompaniamencie dzwonka. Chociaż na dworze było jeszcze chłodno i wiał wiatr ubrała na bluzkę tylko cienki szary sweter. Rozejrzała się dookoła, na szczęście znalazła dla siebie miejsce przy oknie. Siadła przy małym trzyosobowym stoliku. Oparła się o niego łokciami i zasłaniając się długimi włosami obserwowała widoki za oknem. Może pozna kogoś i wybiegnie, żeby trochę umylić sobie ten nudny dzień.
Simon wszedł do baru w dość podłym nastroju. Co prawda otrząsną się z szoku i traumy ale co nie co po zostało. Chociażby ubiór. Simon znany ze swojego "niebieskiego"wyglądu poprzez czarne koszule i tego samego koloru obcisłe spodnie zmienił go nie do poznania. Tylko trampki nadawały jego postaci trochę humorystycznego wyglądu. Chłopak strzepał kropel deszczu ze swojego ciemnego płaszcza i ruszył w stronę stolika przy oknie. To co spieniło go jeszcze bardziej,to dziewczyna która usiadał przy jego ulubionym stoliku! Oczywiście nie chcąc tracić swojego miejsca (i troszkę wkurzyć dziewczynę),udając ze jej nie widzi usiadł przy trzyosobowym stoliku przy oknie,wieszając płaszczyk na krześle i czekając aż podejdzie kelner.
Spojrzała na niego, trochę zaskoczona a zarazem zbulwersowana. Tak bez pytania siadać przy cudzym stoliku? Po chwili zaśmiała się jednak, prostując się przyjrzała twarzy i ubiorowi bodajże krukona. Nie miała w zwyczaju pierwsza się witać, więc czekała na krok ze strony chłopaka. Bardzo cieszyła się z tego spotkania, chociaż starała się tego nie okazać. Ostatnio żyła w ciszy i samotności. Przez miesiąc nie poznała nikogo nowego, ani z nikim nie rozmawiała nie licząc kilku "dzień dobry" i wkurzających pytań w stylu "Jak się masz?". Miała nadzieję, że z tym tu obecnym rozwinie się ciekawa rozmowa na temat filozofii, czy choćby gry quiddith inaczej miała zamiar podziękować mu za towarzystwo i wyjść, nawet na ten deszcz. Nie miała w zwyczaju zaprzyjaźniać się z niewygadanymi ludźmi. Jeśli rozmowa się nie kleiła to z dalszą znajomość za pewne też.
Simon rozsiadł się wygodnie nadal czekając na kelnera. Gdy ten poszedł powiedział nie zastanawiając się ani chwili: -Butelkę ognistej...i może piwo kremowe-spojrzał na dziewczynę posyłając jej tajemniczy uśmiech. Musiała go uwzac bynajmniej za dziwak,bo kto normalny kupuje kompletnie nieznajomej dziewczynie piwo kremowe? Ale mniejsza o to. Simon zaczął dokładnie obserwować dziewczynę. Gdyby nie to że odkąd był z Namidą,każdy wyglądał jakoś nijako nawet z nieskazitelną urodą,pomyślałby że dziewczyna jest całkiem ładna. Po chwili uprzytomniał sobie ze warto było by się przywitać: -Simon-powiedział krótko kiwając głową na powitanie- Zajęłaś moje ulubione miejsce-powiedział z deczko mrukliwie.
-Arabel- odpowiedziała.- To ciekawe, bo to także moje ulubione miejsce- dodała. Nie miała nic przeciwko piwu. Nienawidziła kiedy pianka osadzała się jej nad ustami, ale mogła wyjątkowo wypić kubeczek. -Jesteś z Rawenclawu? Jak tam u was?- zapytała nie czekając aż Simon coś powie. Kątem oka obserwowała ulicę pstrykając palcami o szybę. Zaczęła się zastanawiać kiedy jest następny mecz, ale nie mogła sobie przypomnieć. Trzeba by było zacząć treningi.
Raphael po opuszczeniu murów zamkowych swe kroki od razu skierował w stronę Hogsmeade. Dobrze jest odetchnąć nieco świeżym powietrzem, a nie kisić się wewnątrz zamczyska. Może pogoda jakoś wybitnie piękna do spacerów na świeżym powietrzu nie była, bo dosyć mocno wiatr zawiewał, ogólnie za ciepło to nie jest i do tego jeszcze w każdym momencie można było się spodziewać opadów, ale zawsze przecież mogło być gorzej, co nie? Powiedzmy po prostu, że jest taka całkiem znośna, o. Zresztą i tak nie zamierzał póki co spędzić długiego czasu na powietrzu, albowiem umówił się ze swoją przyjaciółką, Avril Williams, w "PodTrzemaMiotłami". Chłopak szedł dość żwawym krokiem, więc dotarcie do wioski nie zajęło mu zbyt wiele czasu, a jeszcze mniej odnalezienie "PodTrzemaMiotłami", bo bywał już tam tyle razy, że byłoby to wręcz wstydem, gdyby nie potrafił nagle tego lokalu znaleźć. Właściwie to można nawet powiedzieć, że potrafił tam dotrzeć automatycznie, bez ciągłego rozmyślania nad drogą. Tak też teraz było - doszedł tam zupełnie automatycznie. Jeszcze nim wszedł do środka lokalu, rozejrzał się czy aby Avril nie zmierza w tym kierunku, ale nie zdołał wypatrzeć jej osoby, więc pchnął drzwi i wszedł do lokalu. Pierwsze co - rzucił okiem na wnętrze "PodTrzemaMiotłami", dziewczyny i w tu nie było, więc na pewno nie spóźnił się na umówione spotkanie, zresztą - to przecież on miał tu na nią czekać, a nie na odwrót, więc wszystko jest w porządku. Raphael usadowił się przy jednym ze stolików bardziej w kącie, ale jeszcze nic nie zamówił, może potem to zrobi.
Kelner podszedł do stolika z zamówieniem chłopaka. Ten podziękował mu skinieniem głowy i posunął piwo dziewczynie. -Miło mi.-otworzył butelkę i nie trudząc się na przelanie trunku do szklanki pociągnął duży łyk z gwinta- Jak wszędzie. Z zamiłowania siadasz na ulubionych miejscach?-uśmiechnął się trochę zadziornie. Miał ogromna ochotę kogoś po irytować.
Pomyślała o tych kilku razach kiedy zajęła tacie ulubione miejsce na kanapie, czy o tym jak siadła na krześle pewnej lalusiowatej puchonki z szóstej klasy, w pierwszym roku. -Tak- odpowiedziała po tych rozmyśleniach. - A ty z zamiłowania dosiadasz się do młodszych dziewczyn. - dodała zerkając na nowego gościa w pubie. Ślizgon- stwierdziła, po czym wróciła do bardzo ciekawej rozmowy z krukonem. - Grasz w quiddith? - spytała znienacka.
Avrilcia niemal wybiegła z zamku, po drodze popychając kilkoro pierwszoroczniaków jak to na Ślizgonkę przystało. Cieszyła się, że w końcu gdzieś wyjdzie. Nawet, jeśli miał być to wypad z ex-przyjacielem, Raphalem. Wiał silny wiatr, a wilgoć była niemal namacalna, ale dziewczynie to nie przeszkadzało. Gdzieś w połowie drogi do baru zaczął padać deszcz. - No pięknie –szepnęła do siebie i ruszyła biegiem, by całkiem nie przemoknąć. A panna Williams szybko biegała, jak lamparcica, czy coś. No, ale mniejsza z tym. Już po chwili znalazła się przy barze – „PodTrzemaMiotłami”. Nie przychodziła tu często. Jak dla niej zbyt tłoczno. Ale przecież to ona zaproponowała mu to miejsce, prawda? Właściwie już nie pamiętała czemu. No, ale kogo obchodzą jej powody? Liczył się efekt. Wyciągnęła przyjaciela z zamku. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły zdjęła płaszczyk i powiesiła go na wieszaku, po czym odgarnęła mokre włosy z czoła i zaczęła szukać chłopaka. Oczywiście, Avril znała go na tyle dobrze, by wiedzieć gdzie usiądzie. Było to w najbardziej odległym kącie, otoczone złowieszczą aurą. Takie przynajmniej sprawiało wrażenie. I on tam był. Czekał na nią, jak obiecał. Podeszła, uśmiechając się. Z satysfakcją obserwowała jak uczniowie wyginają karki by za nią spojrzeć. Miała na sobie (poczynając od dołu) buty na kilku centymetrowym obcasie, mini i szarą bluzkę z nadrukiem „Everybody lies”, która, oczywiście nieumyślnie (hyhy), zsuwała się z jej ramienia. Zanim zajęła miejsce naprzeciwko chłopaka pocałowała go w policzek. Nie zdziwiło go to. Avril wita tak wszystkich przyjaciół i Raph dobrze o tym wiedział. Nawet jeśli go to denerwowało, ale jeszcze się nie skarżył. - Cieszę się, że jesteś –powiedziała siadając – Zamawiasz coś?
Simon nagle otworzył szeroko oczy,przyciemniając sobie jedna ważna sprawę. Nie wyłączył żelazka! Psia krew! Spojrzał na dziewczynę i powiedział ubierając płaszcz.:\ -Koleżanka wybacyz ale muszę sie oddalić.-położył 4 galeony na stoliku chwycił w rękę butelkę ognistej i wyparował czym prędzej z gospody. Chciał zobaczyć swoje rzeczy cało....
Gdyby usiadł sobie koło okna, to najpewniej teraz spoglądałby przez nie, ale że - jak zwykle - wybrał sobie miejsce gdzieś w kącie, z dala od innych ludzi, to jedyne co mu pozostawało, żeby nieco zabić czas w oczekiwaniu na Avril, było wystukiwanie palcami jakiegoś rytmu na blacie stołu albo rozglądanie się po wnętrzu lokalu. To pierwsze czynił praktycznie nieprzerwanie od momentu zajęcia miejsca, a co do rozglądania się, to od czasu do czasu jedynie rzucał okiem, po czym skupiał swe niebieskie oczy na swojej dłoni. Automatycznie unosił głowę, gdy tylko dobiegał do jego uszu dźwięk otwierających się drzwi. Wcześniejsze „alarmy” były fałszywe, do pubu wchodzili jacyś całkowicie nieznani mu uczniowie albo tacy, których znał jedynie z widzenia. Za każdym takim razem chłopak wracał do swego jakże inspirującego zajęcia, czyli spoglądania na własną dłoń. Dopiero za którymś tam razem oderwał się od tego zajęcia, bo akurat do baru weszła jego przyjaciółka. Dziewczyna dobrze wiedziała gdzie go szukać, znała go przecież dosyć dobrze i z pewnością pamiętała, że właśnie to miejsce w kącie jest jego ulubiomym, gdy tylko odwiedza pub „PodTrzemaMiotłami”. Ponurą do tej pory twarz Raphaela rozjaśnił lekki uśmiech, w którym nie było nawet krzty ironii, co w jego przypadku jest zjawiskiem doprawdy rzadkim, ba, wręcz niespotykanym. Jedynie jego przyjaciele mają okazję zobaczyć tenże właśnie zupełnie normalny uśmiech. Raphael nie zwrócił specjalnie uwagi na jej ubiór, choć nie dziwił się tym osobom, które oglądały się za Avril. On sam zaś był ubrany zwyczajnie, czyli adidasy, ciemne jeansy, jakaś tam bluza, a pod nią t-shirt z jakimś nadrukiem. Owszem, ten pocałunek w policzek wcale go nie zdziwił, bo dobrze wiedział, że ona tak wita każdego ze swoich przyjaciół, ba, nawet go to jakoś specjalnie nie denerwowało. - Ja również. - odpowiedział jej, po czym dłonią przeczesał sobie nieco zmierzwione włosy. - Nie wiem, a Ty coś zamawiasz?
Racja, gdyby uczniowie Hogwartu wiedzieli, że Bruk zakłada mini fabrykę Toxic&toksyczne halucynogeny spółka z.o.o, to zapewne miałaby jeszcze większe powodzenie, a i wielce opłacalną robotę przy okazji. Hm, zdecydowanie powinna się nad tym zastanowić, biorąc pod uwagę fakt, że nawet sam Jaydon deklarowałby się jako członek jej klienteli. Puff, szkoda tylko, że to takie czysto-teoretyczne rozważania, bo przecież Toxic generalnie się nie nudziła, więc raczej nieprędko poświęci czas na owe eksperymenty z podejrzanymi roślinkami z Zakazanego Lasu. No, chyba że miałaby jakąś dobrą motywację. Hłe, hłe, tak, tak; tylko winny się tłumaczy! Brook nie wie, ale ja tak, że Dżejdonek owy romans miał, a teraz po prostu się wykręca, no ale. Hm, w każdym razie, gdyby jakimś cudem Bruk miałaby się dowiedzieć, to byłaby wyrozumiała i zapewne uznała, że musiało być ciemno, a student był na pewno wstawiony i seksu mu brakowało, ot co. Albo w sumie w wersję Murrey’a też mogłaby uwierzyć, też była w miarę wiarygodna. Och, a wracając do owych hogwarckich kozaków! Oprócz Jaydona, który takowym był, Toxic zaliczyłaby do tego zacnego grona jeszcze niesamowitego Dimitriego, który ponadto był wielkim idolem Buka. No i jeszcze Grigori’ego, Manuelka, Stiwa… Ach, tylu ich było! No ale dość o ich, bo przecież w tejże właśnie chwili Ślizgonka miała obok siebie najbardziej cwaniackiego (i przystojniackiego, hłe, hłe) z nich wszystkich, który to mógłby rywalizować z samym Korotyą, więc trzeba korzystać, a co! - Hm, kto wie, może kiedyś los będzie ci sprzyjał i zobaczysz mnie właśnie w takiej stylizacji, specjalnie dla ciebie – mruknęła nonszalancko, udając kozaka (kozaczkę? anyway). Albo sam mu pomożesz, hyhy. Gdzie można by przywdziać czarną kieckę ? Na jakąś imprezę, rzecz jasna! Albo wielce elegancką kolację przy świecach, ale nie żebym coś sugerowała, gdzie tam! A Jay? Nie no, racja. Jay jako rycerz ortalionu ogolony na zero nie byłby już takim zacnym Jayem, heartbreakerem number one na hogwarckim rankingu kozaków-przystojniaków. Ahaha, a ona już się martwiła, że Jay się schamiał i bardzo nie po dżentelmeńsku chce ją tu zostawić. Dlatego uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zaproponował jej zmianę miejsca ich rozmowy. Momentalnie przestała opierać się o barierkę i stanęła prosto na szczupłych nóżkach, dalej tarasując drogę innym, ale jednocześnie wyrażając swoją gotowość do drogi. Kiedy została objęta delikatnie w pasie spięła się lekko, ale posłusznie ruszyła w stronę wyjścia. No wspomniał coś jeszcze o zakupach, opierać się nie będzie! Po drodze w Hogsmeade napotkali jakiś tam sklep z czarodziejską modą, a zakupy były dłuższe, niż to ustawa przewiduje, gdyż jedno upierało się przy koszulce czarnej, a drugie przy zielonej, a ostatecznie Brooks i tak wyszła ubrana w białą bokserkę, niach. W końcu było już ponad osiemnaście stopni, więc popołudnia i wieczory nie były specjalnie zimne, nawet jak na tutejszy klimat przystało. Następnie udali się do proponowanego przez Jay’a lokalu, czyli Trzech Mioteł, gdzie zajęli jakieś ustronne miejsce pod ścianą, żeby było w miarę cicho, no ale żeby było ich widać - toż to tak reprezentacyjna dwójka (a szczególnie Buk w tym swoim nowym tiszerciku), że aż żal się chować po kątach! Nie chciała się wyrywać z pytaniem, co pije, bo to zawsze robota mężczyzny. No, a przynajmniej tych męskich. A że Brooklynka czuła, że w towarzystwie takiego właśnie przebywa, to postanowiła cierpliwie poczekać.
Wobec tego niech panna Toxic nie marudzi i robi tutaj swoją fabrykę, bo Jay jest pierwszym, wyborowym klientem. Czyż niewystarczającą motywującą byłoby to, że on byłby zainteresowany jej umiejętnościami i wytworami? Bruk chyba trochę się rozpędziła wymieniając tych wszystkich kozaków. W końcu większość nawet nie była z Hogwartu. A on był wyjątkowym, super Anglikiem, któremu żaden z nich nie dorównuje. W końcu Dimitri zapewne śmierdzi alkoholem na kilometr, nie to co jego woń męskich perfum, Orlov wygląda jak kupa siana, Manuel… no dobrze on był w sumie spoko, a Stiw powinien zostać wyeliminowany za sam akcent. Dlatego jedynym kozakiem z nich, z którym dziewczyna miała zaszczyt przebywać teraz, to właśnie wychodziło na to, że był to Murrey. Niesamowite, prawda? - Będę robił wszystko, żeby do czegoś takiego doszło – powiedział uśmiechając się chyba odrobinę bardziej nonszalancko niż ona, mrużąc swoje piwne, urocze oczy i nie odrywając wzroku od jej brązowych tęczówek. Miał nadzieję, że faktycznie zobaczy kiedyś pannę Toxic w owej super seksownej kiecce. I jest wyjątkowo skłonny zaprosić ją na taką kolację, na którą mogłaby się tak ubrać. Nawet teraz, ot co. Ale w sumie teraz mogli zacząć jakoś spokojniej, na przykład tego uroczego lokalu w Hogsmeade. Zaś jeśli chodzi o koszulkę, to Jayowi było całkowicie obojętnie, którą wybierze, bo i tak żadna nie pobiłaby czarnej sukienki, w którą powinna wkrótce wcisnąć się Bruk. Za to uparł się, żeby za nią zapłacić. I tak oto Bruk, którą sponsorował dzisiejszego dnia Jaydon Murrey siedziała obok niego w Trzech Miotłach. Zdecydowanym plusem tej miejscówki było to, że nie mieli dwóch oddzielnych krzeseł tylko jedną ławę. Więc Jay mógł nonszalancko i luzacko położyć rękę tak, że mógł obejmować dziewczynę. Poczekał aż przyjdzie kelnerka. Kiedy urocza młoda kobieta, uśmiechająca się kokieteryjnie zapytała się co chcą, Jaydon zdjął swój czarny kapelusz, pokazując swoje brązowe pół loki, czy co to tam było i położył na stoliku. - Poproszę… Butelkę Ognistej Whiskey… ale smakowej – zamówił, po czym spojrzał na swoją towarzyszkę. – Może być? – zapytał dotykając lekko jej ramienia. Rozejrzał się dookoła i rozwalił się na ich ławie. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął ją w kierunku dziewczyny pytająco. - Myślisz, że mają tu jakieś kwatery do spania? W ogóle spałaś kiedyś poza Hogwartem w czasie szkoły? – zapytał bardzo niewinnie, oczywiście nie mając nic złego na myśli, po czym wyciągnął jednego papierosa i wsadził sobie do ust.