Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "PodTrzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Siedziałam zamyślona póki Elliott nie wzięła skrzypiec, chociaż nie potrafiła grać melodia jaka jej wyszła nie była najgorsza. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy wskazała Jane. Jak usłyszałam pytanie praktycznie spadłam z krzesła tłumiąc w sobie wesołość. Ja doskonale wiedziałam w jakiej bieliźnie i kogo chciałabym widzieć. -W kropeczki. Szara w czerwone kropeczki Oj, jaka niewinna. Słodkie. Popatrzyłam się na dziewczyny , teraz to Jane powinna wybrać ofiarę. Ja na jej miejscu wybrałabym Kath, siedzi taka zamyślona... Ciekawe o czym myśli. Ludzie zaczęli nas obserwować i uśmiechać się potajemnie. Oczywiście cztery uczennice przyszły się rozluźnić .... - Jane, Kto będzie twoją ofiarą?
Drzwi gospody stanely otworem, wpuszczajac kasajacy lodowaty wiatr do pomieszczenia. Daniel stanal w progu i rozejrzal sie. Wlasciciel zaczal wrzeszczec, zeby zamknal drzwi, wiec zrobil to i potarl ramiona szczekajac zebami. -Jak ja nie nawidze takiej pogody. Powiedzial pelnym irytacji tonem glosu. Na rekach mial zolte rekawice, a na sobie czarna kortke i ciemno niebieskie jeansy. Omiotl pomieszczenie bacznym wzrokiem i ruszyl do stolika przy kacie. Usiadl na krzesle, a na drugie polozyl nogi. Zaczal sie rozgladac i przysluchiwal sie rozmowa odbywajacym sie w karczmie.
Dzwi ponownie sie otworzyły, a w nich stała młoda blondynka z kolorową czapka nasunięta na uczy i owinięta szalikiem. Było jej zimno i dopiero teraz zorientowała się, jakim głupim pomysłem było dzisiejsze wyjście. Ujemna temperatura, śnieg po kolana... Nadal nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem przedarła się do Hogsmeade. A mogła zostać w Pokoju Wspólnym, gdzie byłoby ciepło. Ale cóż, zrobiła inaczej i musi cierpieć. Podeszła do baru, by zamówić coś na rozgrzanie. Odebrała napój, szukając wolnych miejsc. Początkowo miała usiać sama pod oknem, ale jej bystre oczy dojrzały Daniela, który zajmował cały stolik. Z delikatnym uśmiechem ruszyła do niego. - Hej! Pogoda mnie wykańcza. Mogłoby chociaż przestać padać. Brakuje mi zawiei - powiedziała na dzień dobry. Potem rozmowa się rozkręci. Chyba...
Powoli temperatura w pomieszceniu odmrazala wszystkie czlonki Dana. Sciagnal nogi z krzesla, ktore nieznosnie zaskrzypialo. Skrzywil sie slyszac ten dzwiek. Pochylil sie i zaczal otrzepywac nogawki z grubej warstwy sniegu. I po co on wychodzil ze szkoly. Gadal do siebie z irytacja i potrzasal glowa, klnac na pogode. Podeszla do niego drobna blondynka. "Aaaa prefekt" pomyslal. -Ah Witaj Rose. Jego twarz przyozdobil szeroki usmiech. -Wybacz, ze tak klne, ale pogoda nie znosna. Puscil jej oczko i wskazal miejsce na przeciw siebie. -Wiec jak tam sie wiedzie? calyczas przypatrywal sie jej.
Faktycznie było tu w miarę ciepło, jednak Rośka mimo wszystko nie chciała pozbywać się ani rękawiczek, ani czapki, ani szalika. Jednak, jako ze nie wypadało tak siedzieć w pubie, rozebrała się. Wszystko wepchnęła do rękawa kurtki, którą położyła na krześle obok. - Nie przeszkadzaj sobie - wyszczerzyła się. Jeśli ona klnęła, to zazwyczaj w myślach. Na głos tylko czasami zdarzyło jej się powiedzieć coś brzydkiego. Starała się nad sobą panować. Oparła się o krzesło, przystawiając parujący napój do ust. Przyjemnie rozgrzewał i Rośka z sekundy na sekundę stawała się bardziej skora do rozmowy. - Tak, jak miesiąc temu - odparła. - Nadal śnieg, który coraz bardziej mnie denerwuje, lekcje, które, że tak powiem, olałam, codzienny rytuał chodzenia do Wielkiej Sali na posiłki i sen. No, i czasami z kimś się porozmawia, ale te rozmowy są raczej o pogodzie - wywróciła oczami. - Jednym słowem - nuda. Strzelam, że u ciebie to samo?
Przewrocil oczyma i wyprostowal sie na krzesle opierajac wygodnie o oparcie. Rozejrzal sie jeszcze raz wkolo siebie i zauwazyl znane mu osoby - Jedni z wygladu a drudzy z imienia i wygladu. "Katherine" Pomyslal, spogladajac zawziecie w jej strone. Jego wrog smiertelny. Stracil zainteresowanie nia po chwili i znow spojrzal na Rose. -U mnie? A jako tako, krece sie po szkole, bloniach zagladam do klas. Uczyc mi sie kompletnie nie chce. W ogole jakos tak monotonnie ostatnio. Usmiechnal sie przecaiagajac. -Aaaa... psik! No i w dodatku troche chory jestem, wiec nie wiem po co tu tyralem z przeziebieniem. Wiec jak tam obowiazki prefekta? Spytal siakajac nosem. -Zapracowana?
- Taaa, po szkole kręci się coraz więcej ludzi, a patrole stają się uciążliwe. Ostatnio, wyobraź sobie, nie mogłyśmy z Em wyjść z sali wyjściowej, bo dzieci nie wiedziały, że się w drzwiach nie stoi - westchnęła. Toć to nawet matoł wie, za przeproszeniem. Miała dość zwracania wszystkim uwagi (nie była tak zła, by odejmować punkty), więc wymknęła się cichaczem tutaj. Nie spodziewała sie takich tłumów, jednak lepsze to niż powrót do zamku. - A tak to szwendam się czasami, by nie było, że jako prefekt nie wypełniam swoich obowiązków, ale tylko dla niepoznaki. Mam ochotę się rozchorować i nie wychodzić z dormitorium. Znasz jakieś zaklęcie? - nadzieja w jej głosie był idealnie dostrzegalna.
-Wybacz, ale nie znam takiego zaklecia. Zauwazyl na jej twarzy nutke rozczarowania. Usmiechnal sie z dziwnymi blyskami w oczach. -Ale zawsze mozna uczynic to silami natury. Po prostu rozbierz sie na dworze. Zaczal sie smiac, ale po chwili przestal. Usmiechnal sie kacikiem ust. -Ah wiesz fajnie chyba byc prefektem. Obowiazki, obowiazkami, ale ta wladza, odejmowanie punktow. Rozmarzyl sie. -Ale bym slizgonom namieszal. Juz bym cos na nich znalazl. Usmiechnal sie strasznie wrednie.
Zrobiła smutną minkę, a na wzmiankę o staniu bez ubrania na dworze, uniosła brwi do góry. - Może jeszcze przed tobą, hm? - mruknęła cicho. Nie uśmiechało jej się ani rozbierać, ani marznąć. Chciała zachorować ot tak. Po prostu. Odstawiła kubek, który był niemal pusty, i spojrzała na Puchona. - Fajnie, nie fajne, fajnie, nie fajnie... czasami masz tego dość. Tak jak nauki. Kiedy tu przybyłam byłam przeszczęśliwa, że poznaję tajniki magii, a teraz... mam dość. Po prostu nudzi mnie ględzenie nauczycieli. Odejmowałbyś punkty, to miałbyś przechlapane, uprzedzam. A jakbyś chodził z zadartą głową - byłbyś bez przyjaciół. Twój wybór.
-Przede mna naga nie musisz stac Usmiechnal sie na sama mysl, ale szybko przybral inny wyraz twarzy. " taaa naga przede mna?" Zamrugal oczami. Bylo tu cieplo, ale zar z kominka byl wprawie nie do wytrzymania. -Prefekt nie moze bac sie odejmowac punktow. Zrobili by mi cos to bym odjal i jeszcze raz i potem znow, az w koncu by przestali. Potarl rece i spojrzal w sufit. -Dobra, ale my tu gadu gadu, a ja musze leciec. Ubral sie i zalozyl zolte, grube, skorzane rekawice. -No to do zobaczenia Rose. Powodzenia z obowiazkami. Puscil jej perskie oko i skierowal sie do drzwi, a po chwili bylo slychac trzask i skrzypienie zawiasow. Juz go nie bylo w gospodzie.
Jane zamyliła się. Spojrzałana każdą dziewczynę z osobna,nie mogąc się zdecydować. W końcu postanowiła poznać trochę Ślizgonkę, októrej przecież nicnie wiedziała. - Kath, wracamy na ziemię - zaśmiała się, machając jej ręką przed twarzą - Prawda, czy zadanko ?
Słysząc swoje imię, zerwała się na równe nogi. Byłą tak strasznie zamyślona, że całkowicie straciła poczucie czasu. Gdzie ona była? Ach tak. W pubie, i właśnie jedna z dziewczyn ją wybrała. Popatrzyła na Krukonkę, uśmiechając się. - Zaryzykuję. Prawda. - powiedziała, a w jej głosie można było dostrzec nutki histerii. Nie wiedziała, czy dziewczyny coś jeszcze przedtem o niej wspominały. Ani czy w ogóle ktoś coś do niej powiedział. Westchnęła, patrząc tępo na Jane.
Uśmiechnęła się zadowolona z takiego obrotu sprawy. Trzeba wciągnąć Ślizgonkę do zabawy. W końcu czuje się lekko nieswojo. Zna tylko ją, poza tym są tu dwie Krukonki. Nie jest to wymarzone towarzystwo Ślizgona, ale miała nadzieję, że mimo to, Kath będzie się dobrze bawić. - Zaryzykuję. Prawda. Ciekawe czy dowie się o niej czegoś nowego. Uśmiechnęła się do kuzynki.
Jane zamyśliła się. Spojrzała na dziewczynę. -Jesteś dziewczyną. Nastolatką. -powiedziała powoli- Więc pewnie miałaś jakieś w topy, jeśli chodzi o chłopaków. A twoja największa ? Uśmiechnęła się zachęcająco. Chciała się więcej dowiedzieć o Kath, ale wolała zachować żartobliwy ton rozmowy.
Tak naprawdę sama Gabrielle nie do końca wiedziała, co było przyczyną jej tak paskudnego samopoczucia. Na pewno jednym z czynników było rozstanie z Williamem, ale czy na pewno tylko to? Nie. Właśnie, o ironio, to już ją tak nie dobijało. Gdyby to było tylko to, poradziłaby sobie z tym. Jednak za tym kryło się coś więcej, choć dziewczyna nie była pewna, czy tym czymś nie było dziwne przeczucie, że niedługo stanie się coś o wiele gorszego. Że skończy się coś o wiele ważniejszego. I właśnie przez to była tak zdołowana, właśnie przez to, że uświadomiła sobie, co mogło się skończyć. I uwierzcie mi, każdy, kto kocha swych rodziców, czułby tak samo. Myśli o nieuchronnej, ale i nieodległej śmierci swej własnej rodzicielki nie mogły napawać optymizmem. I nie napawały. Wprowadzały niepokój w psychice człowieka. A jej psychika była już i tak nadwyrężona przez ostatnie przeżycia. Nie odezwała się nawet słowem przez całą drogę. Nadal nachodziły ją ponure myśli i choć chciała je za wszelką cenę odgonić, to i tak one nie dawały za wygraną i męczyły ją coraz bardziej. Jednak obecność jej przyjaciela mimo wszystko wpływała na nią pozytywnie. Dodawała jej otuchy i sprawiała, że nie czuła się tak samotna, wiedziała, że nie zostanie sama w potrzebie. To było bardzo ważne. Dla niej, ale raczej też i dla niego. A przynajmniej powinno było być. Dopiero po chwili zorientowała się, że weszli już do środka lokalu. Było tu tak gwarno i tłoczno, że zaczęła żałować, iż tu przyszli. Aczkolwiek wiedziała, że nie może się poddać i muszą już tu zostać na jakiś czas. - Dziękuję - zdołała w końcu z siebie wydusić ochrypłym głosem, jakby jej gardło odzwyczaiło się od mówienia.
Ach, a więc dlatego przyszli tutaj. Rzeczywiście, zewnętrznie Gabrielle wyglądała źle, ale Jared sam by się nie domyślił, że to nie tylko przez rozstanie. Nie za bardzo wiedział jak Krukonka zachowuje się w takich sytuacjach, dlatego też nie znał jej reakcji. Mimo tak długiego przebywania ze sobą, nie znali się w każdym calu, co na swój sposób było pozytywne. Mogli się nawzajem zaskakiwać. Niby tylko przeczucie, które wcale nie musi się spełnić, ale jednak... cóż, to, że się denerwowała było całkowicie zrozumiałe. W końcu matkę ma się jedną, jej śmierć boli mimo wszystko. Nawet mimo tego, że się wie o jej nadejściu, zbliżającym się nieuchronnie. Bo co z tej wiedzy, skoro śmierć i tak zaskakiwała? Niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu... Była bardzo otępiająca. Choć zdarzało się, że potrzebna, bo człowiek się tylko męczył. Mimo tego co napisane powyżej - Jared trwał w nieświadomości, jeśli chodzi o główną sprawę. Bo przecież czytać w myślach nie umiał. Legilimentem też nie był. Tak, tłok nie był specjalnie miły, ale mimo wszystko poprowadził Gabrielle do (cudem znalezionego) wolnego stolika. - Nie masz za co - powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu. - Co ci zamówić? - zapytał, nie mając zielonego pojęcia, co mogliby wypić.
Wygląd zewnętrzny dziewczyny całkowicie odzwierciedlał stan jej psychiki, który, jak można było się domyślić, był bardzo zły. Mało brakowało, aby osiągnął poziom krytyczny, naprawdę mało. I, szczerze mówiąc, mimo wszystko, nie było po tym widać, jaki był powód takiego, a nie innego stanu. Można było to tylko zgadywać, dlatego Jared nie musiał się tego domyślać, bo ona mu to powie. Powie, ale jeszcze nie w tej chwili. Za jakiś czas. Gdy ochłonie i nabierze nowego spojrzenia na pewne sprawy. A tak przy okazji. Gabrielle w sumie sama jeszcze nie znała siebie pod tym względem, nie wiedziała dokładnie, jak powinna była reagować. I jak zachowywała się istotnie w takiej sytuacji. Nie była jeszcze tak doświadczona w tym akurat, by wiedzieć, co należało robić. Dlatego może właśnie niektóre jej poczynania były głupie w tej chwili, może bezsensowne, aczkolwiek robiła to, bo była zdesperowana. I dlatego, że nie chciała spaść na dno i stracić sens życia. Bo wiedziała, że musi jeszcze żyć, bo miała dla kogo. Śmierć jakiejkolwiek bliskiej osoby uderzała niesamowicie w człowieka. A już ogromnie, gdy to była najbliższa osoba, ta, która wychowywała cię, którą jako pierwszą poznałeś, gdy przyszedłeś na ten świat. To zawsze będzie wielką stratą. Zawsze paskudną niespodzianką, nieszczęściem. Choćbyś wiedział, że to nadejdzie niedługo, to i tak zawsze zbyt szybko. A jej przeczucie się spełni. Już niedługo. Wiedziała to. Zasiadła za stolikiem, wszystko czyniąc nadal, jakby była jakimś robotem, jej ruchy były bardzo wymuszone. - Mam za co, mam - odparła głosem, w którym nie było żadnej emocji. Żadnej. - Cokolwiek, byle z procentami - dodała, próbując nadać choć trochę radości swojego głosowi. Bezskutecznie.
Natomiast Krukon nawet nie przyjmował do wiadomości, że może myśleć w sposób "muszę żyć, bo mam jeszcze dla kogo". O niee, nie. Po prostu sądził, że nie może być AŻ tak źle. Mogły być problemy i kłopoty, ale takie myślenie nie prowadziło do niczego dobrego. Szczególnie, że póki co, było to tylko przeczucie. Miało się spełnić albo nie miało, ale i tak nie w tej chwili. Było stanowczo za wcześnie na takie myślenie. Ale może wydawało mu się tak dlatego, że on sam nie przeżywałby śmierci matki w tak wielkim stopniu jak Gabrielle? Przejąłby się, na pewno, ale po niezbyt długim czasie przywyknąłby do tego wydarzenia i żyłby dalej. Troszkę inaczej, ale bez wielkich problemów. W każdym razie - teraz nic mu się nie wydawało, bo dalej nie wiedział o co chodzi. I patrzenie na taką dziwną, inną dziewczynę niezbyt mu się podobało. Jej stan... cóż, był lekko przerażający. Nie było sensu ciągnąć tego, czy jest za co dziękować, czy nie, tak jak ostatnio, bo sytuacja była zupełnie inna. I chyba żadnemu z nich nie chciało się żartować. Kiwnął tylko głową, zostawił kurtkę na oparciu krzesła i przeszedł do lady, aby zamówić "cokolwiek, byle z procentami". Ale tak przecież nie poprosi, wypadałoby coś wybrać. Sherry, czy ognista? Cóż, to drugie zdecydowanie bardziej piekło w gardle. Może lepiej upić się w trochę... delikatniejszy sposób? Tak więc zdecydował się na sherry, za które zapłacił. Zabrał dwa kieliszki podane przez barmankę i wrócił do stolika. Dalej nie uważał, że to najlepszy pomysł. - Jesteś pewna? - zapytał, zwlekając z nalewaniem alkoholu. Coś czuł, że jednak była pewna. I że nie stanie na jednej butelce. Ktoś, chyba gdzieś dalej zaśmiał się głośno. Pewnie ktoś opowiedział jakiś żart, ale ten śmiech jakoś nie pasował mu do atmosfery przy stoliku. Wszystko było jakieś dziwne. Jeszcze nie było takiej sytuacji, w której miałby zmusić kogoś do upicia się. Zresztą, jeśli sam się upijał, to raczej przypadkowo.
Choć może Jared nie brał tego sobie do głowy, nie zdawał sobie z tego sprawy, to jednak można było tak myśleć, szczególnie, gdy miało się tak dziwną psychikę, jak ona miała. Dziewczyna wszystko przeżywała co najmniej trzy razy mocniej niż inni - zarówno radość, jak i smutek. Nie potrafiła nie przejmować się tym, co ją dotykało. Właśnie pozorna obojętność była jej bronią na to, by całkiem nie zwariować i by całkiem nie załamać się. Bo właśnie, mimo że mogło wydawać się czasem, iż pewne rzeczy nie obchodzą jej, to ona przeżywała je głęboko w sobie, nie dając im wypłynąć na wierzch. I często nie dając sobie pomóc. Dlatego, gdy już prosiła o pomoc, oznaczało to, że było z nią już naprawdę źle i nie dawała sobie rady z samą sobą, z uczuciami, emocjami, które niszczyły ją od środka. A tak poza tym, to Gabrielle miała już okazję przekonać się, że jej przeczucia spełniały się i to wiele razy. Było tylko kilka wyjątków. Ale teraz nie miał to być wyjątek. Dziewczyna była w takim stanie, że nie potrafiłaby teraz ot tak śmiać się, żartować i kłócić się, przekomarzać. I dobrze, ze Krukon nie próbował jej w to wciągnąć, bo pewnie, zamiast rozweselić się, rozzłościłaby się, co tylko pogorszyłoby relacje między nimi, a żadne z nich tego nie chciało. Właśnie teraz tego nie chciała, nie chciała zostać sama, tak bardzo tego nie chciała. - Tak, jestem - odparła, podnosząc wzrok, który miała dotąd utkwiony w stoliku, jakby podziwiała "kunszt" jego wykonania. Teraz chłopak mógł zobaczyć, co sobą przedstawiała. A był to obraz nędzy i rozpaczy. I usłyszała śmiech, dochodzący z wnętrza sali. Miała wrażenie, jakby to z niej śmiano się, z tego, jaka była głupia i naiwna wcześniej. To jeszcze bardziej ją dobiło. No i czy ona nie była dziwna? Nie było się wiec czemu dziwić, że i sytuacja była nienormalna.
Wiedział jaka jest, że mocno przeżywa, ale to i tak było dla niego zaskoczeniem. Mimo wszystko. I nie dziwne, że przejmowała się tym, co się działo w jej życiu, bo było to całkowicie normalnym ludzkim odruchem. W każdym razie - dla niego też bardzo liczyło się to, że prosiła go o pomoc. Ufała mu, tak samo jak on ufał jej. I racja, ważną rzeczą była teraz dobra relacja między nimi, bo na tym wszystko się opierało. A Jared nie miał najmniejszego zamiaru ani ochoty żartować na siłę, kłótnie były niewskazane, a wiedział, jak bardzo to irytuje. Prowokacja raczej nie wchodziła w grę. Raczej na pewno. No dobrze, skoro była pewna tego przeczucia... Choć i tak nie był przekonany. Trochę się martwił, że alkohol jeszcze pogorszy sprawę, bo tak też się zdarzało. Mógłby się wykłócać, ale wiedział, że to i tak Gabrielle postawi na swoim, on był zbyt mało uparty. Albo po prostu obawiał się, że podczas tracenia trzeźwości wyjdzie coś, co nie powinno wyjść. Jego zdaniem nie powinno oczywiście. Liczyć na to, że nie będzie zachować niepożądanych i mówienia rzeczy, których miało się nie mówić, czy protestować i zapewniać, że musi być inny sposób? Zapewne wybrałby pierwszą opcję, gdyby nie fakt, że należał do osób uległych, które szły przez życie bez większych konfliktów, a swoje zdanie trzymały dla siebie. Niestety, stety, nieważne. Miejmy to szybko za sobą. Krukon zmarszczył lekko brwi, kiedy na niego spojrzała, ale zgodnie z zapewnieniem, którego się od niej spodziewał, nalał sherry do kieliszków i podał Gabrielle jeden z nich. Zastanawiał się przy okazji, czy to na pewno dobre miejsce. Co chwilę ktoś wchodził, wychodził, śmiał się, a było też całkiem głośno. Nie sposób było powstrzymywać pełne irytacji spojrzenie, miotające się gdzieś po bokach. - Może kupię jeszcze jedną butelkę i pójdziemy gdzieś indziej? - zapytał, obserwując kogoś, kto właśnie przypałętał się do środka. Mnóstwo przeróżnych, zwyczajnych odgłosów odzywało się co chwilę. Dzwonek przy drzwiach, brzęk kufli, odsuwane krzesła.
W sumie nie można było dziwić się, że to było dla niego tak wielkim zaskoczeniem, wszakże, jak już było wcześniej mówione, nie widział jej nigdy przedtem w takim stanie i dlatego mógł nie dowierzać temu, co widział. I mógł nie być pewnym, co robić w takiej sytuacji. Bo, szczerze mówiąc, nawet ona nie spodziewała się, że sprawy przybiorą taki, a nie inny obrót. Ale mimo wszystko, jej reakcja na wydarzenia ostatnich dni mogła wydawać się nieco wyolbrzymioną, choć dla niej była naturalną. Gabrielle ufała Jaredowi i to działało w drugą stronę, co ją niezmiernie cieszyło, choć może ona w tej chwili nie zdawała sobie z tego sprawy. I właśnie dlatego musiał bardzo uważać, by jej nie zranić. A może ona bardziej, by nie zranić jego. Chociaż, czy już wcześniej tego nie robiła? To jest kwestia do głębszego przemyślenia. Może i Krukon obawiał się, ze coś niepożądanego wyjdzie z jego ust, gdy będą się elegancko upijać, ale, jeśli się tego obawiał, to czemu na to pozwalał? Czyżby aż tak szanował jej zdanie, że nie potrafił się jemu sprzeciwić, nawet jeśli powinien był w tym momencie to zrobić? No cóż, oboje będą ponosić ewentualne konsekwencje. Albo i nie, w końcu pewnych rzeczy mogą nie pamiętać na następny dzień. Wzięła od chłopaka kieliszek napełniony alkoholem i zaczęła pić jego zawartość, Na początku powoli, by przyzwyczaić gardło i organizm do alkoholu, jednak wypiła wszystko, do dna, bez przerywania. I nawet nie skrzywiła się, co mogło oznaczać, że tego wieczoru wypije więcej. Dużo więcej. - Tak, to dobry pomysł. Dziękuję - odparła, patrząc teraz gdzieś w dal i próbując powstrzymać te dźwięki, które dochodziły do niej, ale nie potrafiła. Denerwowały ją bardzo i przytłaczały. Miała wrażenie, zaraz one ją dobiją. Musiała stąd wyjść, inaczej jej zachowanie mogło być jednym z niepożądanych. - Chodźmy stąd jak najszybciej. Nie chcę tu być, jednak - dodała, odwracając wzrok z powrotem na Krukona i przyznając przed samą sobą, że przyjście tu, to nie był dobry pomysł. A na pewno nie to, by zostać tu na dłużej.
Przyszedłem spóźniony o dobre 45 minut plując sobie w brodę za moje zapominalstwo. Nie żebym był zainteresowany tą dziewczyną lecz przyzwoitość wymagała przynajmniej podziękować za udzieloną pomoc. Spokojnie zamówiłem piwo kremowe i siedząc czekałem na jej przybycie. Wyszedłem z zamku koło 16 i nie widziałem nikogo po drodze miałem więc nadzieję że jednak jeszcze przyjdzie i nie będę zmuszony szukać jej po całej szkole by przeprosić za moje grubiańskie zapominalstwo...
(sorki, Nataniel, wcześniej nie mogłam, nic nie poradzę, mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli będę konntynuowała wątek teraz) Weszła do pubu w momencie, w którym chłopak skierował się do wolnego stolika. Uśmiechnęła się pod nosem. Więc nie tylko ona się spóźniła, co za ulga. Nadal z uśmiechem podeszła do chłopaka. -Cześć-przywitała się, dbając, by ton jej głosu był pewny siebie i przyjazny.
Simon wszedł z Connie do Trzech Mioteł,gdzie oczywiście panował gwar. Ale jakimś cudem udało im się znaleźć pusty stolik. Krukon przez całą drogę myślał o horrorach z różowymi potworkami. Gdy usiedli Simon potarł dłonią o dłoń (oczywiście nie wziął rękawiczek) a na dworze wcale nie było przyjemnie.Ale grunt ze mógł chwile spędzić z Connie. gdy podeszła kelnerka bez dłuższego zastanowienia powiedział: -Raz Ognistą i..?-popatrzył pytając o na towarzyszkę.
Nie tylko jego głowę zaprzątały horrory o różowych potworkach. Connie również nie mogła jakoś zapomnieć obrazu przerażającego błotnego potwora w różowej sukience z cekinami. Prędzej człowiek ze śmiechu niż ze strachu umrze, ale śmierć to śmierć. Rozejrzała się po tymże barze w Hogsmeade. Zawsze miała dylemat przychodząc tu. Mogła się napić najlepszego piwa kremowego, lub najlepszej whisky... Nie tego jednak dylemat dotyczył. Więc albo rozkoszować się napojem i pozwolić, żeby masę osób widząc ją zaczynało plotkować i to jeszcze tak, że wszystko słyszała, albo nie pić, ale za to zostać w pałacu wśród swojej często kradzionej samotności. Zawsze może wziąć ognistą na wynos... Pomyśli nad tym kiedy indziej. - Dwa razy - Powiedziała do kelnerki przy okazji obdarzając ją agresywnym spojrzeniem w stylu: Byle szybko bo miło dnia nie skończysz. - Szkoda, że tu jest zawsze taki tłok - Uwierzytelniła na zewnątrz swoje myśli, a przynajmniej cześć z nich.
Krecenie sie po korytarzach zamkowych robilo sie juz nieco nudne. Nie zeby nie cenil sobie prywatnosci i spokoju, ale jak to mowia "Co za duzo to nie zdrowo" takze, wiec wybral sie do Hogsmeade, a wlasciwie do pubu podtrzema miotlami. Otworzyl drzwi wpuszczajac zimny powiew do pomieszczenia i pisk zawiasow. Nie lubil takich dzwiekow, wiec sie skrzywil. Gdy uporal sie z drzwiami pchanymi przez wiatr, ruszyl do ktoregos z stolikow na uboczu tak, zeby moc sie spokojnie przygladac zebranym w pomieszczeniu. Wlosy jak zwykle sterczaly na prawie wszystkie strony. Czarne spojrzenie poprzez zmruzone oczy bylo niezwykle przenikliwe. Ciekawe ktoz taki tym razem przerwie jego samotnosc, poniewaz przeczuwal, ze cos takiego moze sie stac. Usadowil wygodnie sie na krzesle, kladac nogi na jakis taborecik. Zaczal sie dyskretnie przygladac ludziom zebranym. Po chwili jednak znudzony zaczal wystukiwac jakis blizej nieokreslony rytm opuszkami palcow na porysowanym blacie.