Szeroka i skalista, ozdobiona strzelistymi skałami pokryta śniegiem pozostałym z zimy, zmierzająca w kierunku szczytu ukrytego w chmurach, stroma jednak nie pozbawiona półek na których można rozbić małe obozowisko. Nie jest miejscem łatwo dostępnym, a tym bardziej przyjemnym, jednak wytrwałym zapewni widok jakich mało na świecie, a tym poszukującym wyzwań zapewni satysfakcje jeśli ją zdobędą.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście.:
2, 3 – udaje Ci się wejść 1, 4, 5, 6 – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Abigail od pewnego czasu spała naprawdę źle. Nie za wesołe myśli skutecznie spędzały jej sen z powiek. Bała się, że ostatnia kłótnia z Draconem może być ich ostatnią, a przecież kochała tego chłopaka. Naprawdę go kochała, tak jak już nie czuła tego od bardzo, bardzo dawna. Od czasu zniknięcia innego chłopaka, kiedy wszystkie jej plany i marzenia zostały zadeptane i zmieszane z błotem. Na każdą myśl o tym, że teraz ma stać się tak samo, nie mogła nabrać powietrza w płuca, a duszność dormitorium wcale nie ułatwiała zadania. Abigail wciągnęła strój do biegania, lekkie spodenki kończące się za kolanem, top na ramiączkach i pierwszą lepszą bluzę, która oczywiście pasowała kolorystycznie do reszty. Uwielbiała poranne bieganie, a dzisiejszego dnia już o tak wczesnej porze było naprawdę ciepło. Biegała od tak dawna, że mogła się poszczycić naprawdę dobrą kondycją. Do Hogsmeade dobiegła bez żadnego przystanku, czy chociażby zwolnienia. Nie będę opisywać jej wszystkich myśli, bo Abigail w tym momencie nie myślała. Nie lubiła roztrząsać problemów podczas biegania, po prostu biegła, tak długo dopóki palący ból z łydkach i niemożność złapania oddechu nie zatrzymywały jej w miejscu. Dzisiejszego dnia wiał lekki wiatr. Przyjemnie owiewał jej twarz, rozpraszając jednocześnie gorące, nieruchome powietrze. Mokre włosy wyschły zanim Abigail przebiegła połowę drogi z zamku do Hogsmeade, układając się jednocześnie w niesforne loki. Dziewczyna nigdy nie prostowała włosów, nie tylko przez wzgląd na to, że wyglądała nieciekawie w fryzurze innej niż loki, ale również przez to, że to przecież w pewien sposób niszczyło włosy. Tak więc biegła, z rozwianą grzywą blond loczków, wreszcie nieco dłuższych niż do ramion, narzekając pod nosem na to, że zapomniała ich związać w jakąś przyzwoitą kitkę, czy cokolwiek. Za późno jednak było na zawracanie, poza tym, jakoś to przeżyje. Zatrzymała się na moment w Hogsmeade. Musiała się zastanowić dokąd chce dalej biec, bo zegarek na jej dłoni wskazywał niespełna ósmą godzinę. Może góry? Chociaż absolutnie nie była przygotowana na wspinaczkę, to nie potrafiła sobie jakoś tego odmówić. Długo się wspinała, nawet jeśli góry nie były zbyt strome i przesadnie wysokie, to raczej była przyzwyczajona do zjeżdżania z nich i ewentualnym wjeździe wyciągniem albo helikopterem, jeśli mówimy o śniegowych szaleństwach z Nate’em. Lato również spędzała w górach, ale na śniegu, nie uprawiając wspinaczkę. Kiedy dotarła na skalną grań, ku której zmierzała była już naprawdę padnięta i z dziwnym wrażeniem, że przez najbliżej trzy dni będzie chodzić tylko w butach na płaskim obcasie. Nie spodziewała się zobaczyć tutaj Ramiro. Nie od czasu, kiedy tak usilnie próbował jej unikać i praktycznie robił wszystko, by tylko nie doprowadzić do ich spotkania. Nie odpisywał na listy, a kiedy już udało się jej go złapać, to zbywał ją nic nie znaczącymi półsłówkami i odchodził spiesznie w innym kierunku. I wszystko po prosu stało się z dnia na dzień. W czasie, kiedy najbardziej go potrzebowała. Często wracała myślami do chwil, w których było im tak dobrze. Był jej najlepszym przyjacielem, cudownie bliskim jej sercu, z którym rozumiała się praktycznie bez słów. Zatrzymała się z wyrazem totalnego zdziwienia na twarzy, nie miała ochoty na poważną rozmowę, która na pewno ich teraz czeka, bo chyba Ramiro nie zrobi tego co zwykle. Poza tym, jedyna droga w dół prowadzi obok niej a ona nie ma zamiaru go puszczać i znowu pozwolić odejść. -Cześć.-Powiedziała tylko. Bardzo cichy głos mógł nawet do niego nie dotrzeć, zagłuszony rykiem wiatru omiatającego stoki gór.
Ramiro kucając tak zastanawiał się to nad tym to nad tamtym. Nie dołował się. Nie wspominał. Nie chciał sobie psuć nastroju. Po raz pierwszy od kilku lat poczuł się naprawdę w dobrym nastroju. Nie chciał tego marnować. Nie wiem ile czasu minęło, kiedy przyleciał piękny słowik. Co słowiki robiły tak wysoko w górze? Nie znam się zbytnio na naturze ptaków, ale one chyba nie latały tak wysoko. A może jednak? Mniejsza… Ów piękny słowik wylądował na palcu chłopaka wbijając w niego swe delikatne pazurki. Ramiro przyjrzał mu się i wsłuchał w jego melodyjną pieśń. To była chyba największa zaleta wilkołaka. To, że zwierzęta za nic się go nie bały. Wiadomo. Ciągnie swój do swego. Z drugiej strony czasami było to przydatne. Kiedy to zaatakuję cię jakiś wilk czy co. Właśnie dla tego nie zauważył Abi. Dla tego nawet nie słyszał jak się wspina. Spostrzegł ją dopiero, kiedy się do niego odezwała. Niestety słowik nawiał. Szkoda. Mimo wszystko zawsze uwielbiał na nią patrzeć. Słyszeć jej głos. Rozmawiać z nią. Czasami o niczym. Przytulać ją. Był okres czasu, kiedy zawsze byli obok siebie. Wszędzie razem i nigdy oddzielnie. Więc co się zmieniło? Ile to już lat? Trzy cztery? Osobiście nie wiem. Wiem natomiast, co się w tedy stało. To właśnie w tedy Ramiro wyjechał na nieszczęsne ferie. To w tedy został ugryziony i wrócił miesiąc później do szkoły. To w tedy dotarło do niego, czym jest. I to w tedy postanowił zerwać ze wszystkimi wszelkie więzi z innymi. W tym także z Abi. Z tą jedyną osobą, która potrafiła wejrzeć mu głęboko w duszę. Której mógł powiedzieć wszystko, lecz nie na wszystko miał odwagę. Nie powiedział jej tylko o dwóch rzeczach. O tym, czym się stał. I o tym, jakie żywił do niej uczucie. To drugie jeszcze rozumiem. Mógł się bać, że go dorzuci. Że ona tego nie czuję. Ale to pierwsze powinien zdecydowanie powiedzieć. Zawsze jest lepsza szczerość niż unikanie odpowiedzialności za swe czyny. Szkoda, że tak późno przyszło mu to zrozumieć. Może gdyby nie to… - Miło cię widzieć. – Powiedział i uśmiechnął się promiennie. Czy ja w tym uśmiechu widziałem czułość? Cóż ja się nie znam, ja tylko piszę… Chłopak wyprostował się i przyjrzał dziewczynie. Tylko ona potrafiła ubrać się tak lekko i wybrać się w góry. Właśnie dla tego tak świetnie się uzupełniali. Ona szalona on odpowiedzialny. Jedno było uzupełnieniem drugiego. Chociaż czasami było odwrotnie. Jak kiedyś, gdy chciał pobić jakiegoś ślizgona tylko dla tego, że zwrócił nieprzyjemną uwagę o kimś, kto miał takie samo imię jak Abi. No dobra był trochę przeczulony, ale cóż poradzić?! Nawet jemu czasem zdarza się być mniej odpowiedzialnym. Szkoda było tylko jednego. Że Abi w odpowiednim momencie nie strzeliła mu w ten pysk. Że nie zechciała o niego powalczyć a po prostu pozwoliła mu odejść. Nie. Nie obarczam ją, bo to nie była jej wina. To była jego decyzja i jego wina. Chyba najbardziej katastrofalna w skutkach decyzja! Nawet nie wyobrażacie sobie jak on za nią tęsknił. Chociaż udawał twardego. Często mu brakowało ich rozmów. Jej udawanych fochów. Ich żartów. Tego jak mógł ją beztrosko przytulić, kiedy chciał. Często przesiadywał w dormitorium po nocach wspominając to wszystko nie zdając sobie sprawy, że płaczę. Nawet teraz przez głowę przeszło mu tysięcy wspomnień. Ale spokojnie nie popłakał się. Po co wspominać skoro ona tutaj była? Nie zamierzał jej spławiać ani uciekać. Chciał odbudować to, co stracił, chociaż może to już nie możliwe. Po tylu latach być może wszystko zostało stracone. To byłby dla niego najbardziej dotkliwy z ciosów. Jednak zasłużył sobie właśnie na coś takiego. - Przeziębisz się. – Rzucił i jednym ruchem podszedł do niej zakładając swoją kurtkę na jej ramionach. No proszę kurtka się jednak przydała! Stał tak chwile za nią walcząc ze sobą by jej po prostu nie objąć i by nie powiedzieć jak bardzo tęsknił. W końcu wrócił na swoje miejsce i popatrzył gdzieś hen daleko. - Co u ciebie? – Zapytał z troską. Nie musiał patrzeć jej w oczy. Po prostu czuł, że coś się dzieje. Że ma jakiś problem. Od zawsze tak było. I po jednej i po drugiej stronię. Chociaż gdyby Abi mogła się teraz zorientować ile ma problemów to pewnie oszalała by z ich nadmiaru. Co gorsza zechciałaby mu pomóc, co zajęłoby jej z połowę życia! Dla tego właśnie była taka kochana. I tak mu bliska. Bo rozumiała. Bo go słuchała. Spojrzał się na nią chowając swe ręce w kiszenie spodni. - Tęskniłem.. – Wyrwało mu się pół szeptem. Mam nadzieje ze dziewczyna tego nie usłyszy. Że słowa zostaną zagłuszone przez wiatr. Że nie wyczyta tęsknoty z jego ozu i ruchów. Z jednej strony tego nie chciał z drugiej strony pragnął tego. Może tak będzie lepiej. A może gorzej. A może to jest głębokie i ma osiemnaście końców wiecie?
Biegł w zastraszającym tempie nie zwracając uwagi na to jak bardzo niewiasta jest zmachana. Kiedy tylko wydostali się spod zaklęć chroniących Hogwart chwycił ją mocniej i za ednym obrotem przeniósł się dokładnie tutaj. Na jedną z półeczek skalnych na których czekały już na nich dwa puf-fotelo-materace i torba pełna żarcia. Właściwie pełna kalorii, bo słodyczy. Dopiero teraz chłopaczyna się uspokoił i wyszczerzył do niej kiełki. Rozłożył łapki najwyraźniej oczekując, że dziewczyna przytuli się do niego albo chociaż do misia, którego miał na klacie. Piękny jak to on, z włosami w nieładzie i spodniami na połowie dupska, które jakimś cudem nie spadły podczas szaleńczego biegu. Oj utrzymywanie ich to wielki sekret Gilberta, nie ukrywajmy. Wziął w końcu głęboki oddech i się zaczęło... - Normalnie tęskniłem za tobą, że w chuj i ja pierdole i normalnie byłem gdzieś nie wiadomo gdzie, chciałem zostać mnichem kontemplującym, ale zmieniłem zdanie i ja właściwie nie pamiętam co się ostatnio stało, ale pewnie byłem frajer i lama i normalnie nie chciałem, a w ogóle to ładne masz dzisiaj włosy i chyba cycki ci urosły, co? I normalnie widzisz gdzie cie wziąłem, pamietam że lubisz takie miejsca i normalnie mamy dużo czekolady i ja jestem słodki i... nie gniewamy się? - znowu wszystko wyleciało z niego w zastraszającym tempie, jak dziewczyna wszystko dobrze zrozumiała to serdecznie jej gratulujemy, wygrałam mikser. Chłopaczyna w końcu uśmiechnął się niepewnie, ale oczywiście przesłodko bo to Gilbert, i zamknął oczy jakby niepewny tego czy dziewczyna go zrzuci z tej skały czy się aportuje czy po prostu się przytuli. Bramka numer jeden, dwa czy trzy? Werble moi państwo, wielki wdech, czy będzie zonk, wybiera Dominikaaaaa.
Już miała odpowiedzieć Gwen i zacząć walkę na liście czy coś w tym stylu, a tu nagle pojawił się Gilbert. Cassandra dosłownie nie wiedziała, co powiedzieć. W zasadzie to chciała strzelić go tylko w twarz lub zabić brawo, że teraz, o dziwo, jest trzeźwy. I naprawdę miałaby to zrobić, gdyby nie miś, złapanie za rękę, szybkie pożegnanie, jeszcze szybszy bieg. - Slone, na Merlina, nie mam siły! – wrzasnęła, ociągając się nieco. Czuła już swoje serce w gardle, a anorektyczne ciało zdecydowanie nie chciało współpracować z mięśniami, które wydawały się palić jej kości. Ból był nie do zniesienia. Już miała paść na kolana, wypluwać płuca i zacząć go przeklinać, kiedy znów mocno ją chwycił. Poczuła nieprzyjemne zawroty żołądka podczas teleportacji. Zamiast rzucić się na niego, przytulić, zabić, udusić, Cassandra po prostu uklęknęła, próbując wyrównać oddech, uspokoić mdłości i własne serce. - Czy Ty oszalałeś? – rzekła z przerwami, dotykając dłonią miejsca około obojczyka. Dosłownie mogła mieć zawał! Ale oczywiście słynęła ze swojego bycia hipochondryczką więc podniosła tylko wzrok na niego i pokręciła głową. Włosy, cycki? Co za urok, co za czar! Wyciągnęła łapki do niego i poczekała, aż pomoże jej wstać.
No mało kto daje sobie rade z gwałtownością Gilberta, to mu trzeba przyznać. Zresztą, to nie jego problem, że miała po prostu zero kondycji i jakiegokolwiek mięśnia czy tłuszczyku. Co z tego, że jarały go takie chudzielce i miał właściwie same takie? I tak mają ponosić karę. Jakby niedostateczną karą był fakt, że są skazane na jego towarzystwo, prawda? Oj na zdrowie jej to wszystko wyjdzie nie miała co narzekać i przeklinać biednego i bardzo kochanego Gilberta, który jak zwykle chciał dobrze, ale tego się przecież nie docenia. - No normalnie oszalałem, odjebało mi i mam kota czy królika czy jak to się tam mówi - natychmiast na jego mordce pojawiła się dzika radość i po prostu niepohamowana żądza wyrzucenia z siebie tego szaleństwa. Ale nie, nie teraz. Nie wolno, trzeba być spokojnym i poczekać na reakcje puchonki, bo przecież to ona jest teraz najważniejsza, a nie nasz prefekt (heheh) czyli całkiem nie jak zwykle. - Ej no kurde jak mnie tu zostawiłaś to normalnie jesteś zła. A w ogóle po co ja to mówie, jak mnie zostawiłaś to nie słyszysz. Ale ja też nie słyszałem tego pyknięcia aportacji. A może blokada jednego zmysłu blokuje mi całą resztę? - czyżby gadał sam do siebie? No, najwyraźniej. Nie mógł przecież zauważyć, że tarzała się po ziemi oczekując jego pomocy, bo ciągle stał z otwartymi ramionami niczym Rose na dziobie Tytanika i z zamkniętymi oczami czekał na bieg wydarzeń. Najwyraźniej miał zamiar w tej pozycji przeczekać jeszcze z godzinkę mając nadzieje, że dziewczyna wróci do tej ciszy dookoła.
Gwałtownością czy jego szaleństwem? Cassandra zdecydowanie za nim nie nadążała. Najpierw było ładnie, ich relacja była wręcz cudowna! Puchonka i Slytherniak, idealnie przecież połączenie. Potem przypalił jej szyję, a jeszcze później… Stało się wszystko tak pokręcone, że ona naprawdę przestała za nim nadążać. Zwłaszcza jego pożegnania, które nawet nie zawierało krótkiego „muszę lecieć”. Po prostu wstał, tak jak wcześniej był pijany i nie mógł tego zrobić, tak potem wybiegł. Już pomijając fakt, że prawie trzy godziny próbowała umyć swoje włosy z jego uroczej mieszaniny maślaków, dżemu, kiełbasy i wszystkiego co da się zamknąć w słoikach, to naprawdę była na niego wściekła, bo nie wiedziała, co się z nim dzieje. - Boskie tłumaczenie – skomentowała, wciąż siedząc na skale. Zimno zaczęło pożerać jej tyłek i naprawdę marzyła, aby usiąść na tych fotelach. Kiedy zobaczyła wielką pakę słodyczy, chciała powiedzieć mu jak mocno zjebał. Anorektyczka i czekolada? O ile nie będzie go karmić, to przecież sama jej nie tknie. - Durniu! Pomóż mi wstać, a nie udajesz krzyż – ryknęła, tupiąc nóżkami, bowiem naprawdę zaczynało być cholernie zimno.
Nie mam pojęcia o co pytasz, ale z pewnością i tym i tym, bo Gilbert to jest taki krejzolek i dupeczka jakich mało, że to po prostu nie do uwierzenia i ogarnięcia system. Matko kochana w ogóle się nie mogę skupić. Włączam muzyke, jest źle. Wyłącze, jeszcze gorzej. Jaki ja jestem durny, to aż smutno patrzeć. Nieważne. Gilbert zapewne stałby tak do wieczora gdyby ta się nie zaczęła do niego odzywać. Zaczął podskakiwać w miejscu najwyraźniej zachwycony, że jednak go nie zostwiła i normalnie przy nim jest i nawet się do niego odzywa. Wprawdzie mało w tym było miłości i radości, ale przynajmniej wyrzucała z siebie jakieś słowa. A niech nawija do wieczora. Gilbert znał się na ludziach, wiedział że jak baba sie do ciebie nie odzywa to jest bardzo, baaardzo źle. Ale ona na niego krzyczała, yay jak dobrze. Natychmiast otworzył oczy i westchnął widząc ją w tej durnej pozycji i z tą równie durną miną. Naparł na nią jak taran czy inny zawodnik rugby i dopchnął ją tak do tych fotelo puf powalając na jedną z nich i kładąc się oczywiście na biednej puchonce - Przestań się na mnie złościć, bo cie tu zostawie - co tam, że potrafiła sie aportować. Co tam, że mu pewnie zaraz wepchnie różdżkę w żołądek i się skończy? Co tam, że niewiele mogła mówić, bo akurat próbował wsunąć jej do buzi kawałek czekoladki z nadzieniem toffie i orzechami oj wiesz która jezu, mniam. Na pewno mu wybaczy! Bo był przecież taki męski. Zostawił na moment słodycze i ściągnął z siebie kolosalną bluzę. Dobrze, że to durne dziecko miało przynajmniej koszulkę na ramiączkach pod spodem, bo by zamarzło. A tak? Gołę cycki Floriana Rouge jakie miał na owej bluzce na pewno go rozgrzeją. Jak i puchonke. Ale ona i tak miała łatwiej, bo nasunął na nią ową bluzę oczywiście całkiem psując jej fryzure.
Spoko, nie ogarniajmy razem. Pozwól jednak, że nie będę mówiła, jaki to Gilbert jest wspaniały, chociaż to co zrobił teraz było absolutnie urocze. I już wiem, przez co się nie możesz skupić! Do wieczora to ona zamieniłaby się w seksowny kawałek lodu, który przestał już trząść szczęką. Jej płaszczyk był przeznaczony tylko na błonia, hogwarckie błonia, a nie na góry. Jednak wywołało to uśmiech na jej twarzy i to wcale niemały. W zasadzie dawno nie była w takim miejscu. Zapomniała nawet jak wyglądają szczyty! Momentalnie nagle ucieszyła się, że jest tu z nim. Może przez to jego skakanie jak małe dziecko? Nawet nie zdążyła zauważyć, kiedy zaczął ją pchać, na boga pchać po skale, do puf. Nie po to wyciągała rączki, nie po to miała na nich cudne kremowe rękawiczki, nie po to, cholera no co on wyprawia. Już chciała mu naprawdę pogratulować pomysłu i podziękować zabrania w takie miejsce, kiedy bezczelnie się na niej położył. - Nie zrobiłbyś tego. Jest tu za dużo czekolady i wiesz, urosły mi cycki. – rzekła mu do ucha, przytulając się. Naprawdę go objęła. Nawet zdjęła rękawiczki i wplotła smukłe palce we włosy, aby chwilę go podrapać. Gdy tylko zauważyła czekoladę, która frunęła prosto do jej ust, zacisnęła je mocno i pokręciła głową. Na szczęście NA PEWNO nie próbował karmić Cassandry. Przecież był zbyt kochany i może rzeczywiście chciał, aby jej urosły piersi, ale nie w tak brutalny sposób. Zaraz się odsunął, a dziewczyna poczuła jak chłód znów otula jej ciało. Zdążyła się poprawić na pufie, aby jednak tyłkiem nie siedzieć na podłodze. Zaczęła grzebać w paczce ze słodyczami, szukając czegoś co nie ma ponad stu kalorii. Poczuła jak wsuwa na nią olbrzymią bluzę i na chwilę przestała cokolwiek widzieć. Machała więc energicznie łapkami, próbując znaleźć, gdzie tu są rękawy. Przecież to było dla niej jak namiot! W zamian za to złapała Gilberta i mocno przyciągnęła do siebie, sprawiając, że również sam tkwił w tej bluzie (nie wiem, czy taki był Twój zamysł) i wsuwając mu zimne dłonie pod koszulkę na brzuch. Zrobiłaby to samo ze stópkami, ale na jego szczęście miała na sobie kozaczki. - Odnalazłeś swoją siłę, która da Ci mmmm spokój, mnichu? – spytała, przesuwając łapkami niżej, chowając same opuszki palców jakże zmarznięte pod pasek spodni, gdzie mieściły się szlufki.
Musze ci zrobić nowe avatary, tak swoją drogą. Ten mnie już zaczyna drażnić. Mam zajęcia na chwile po skończeniu posta, no po prostu brawo ja, umiem sobie zorganizować dzień. No dobra, wróćmy jedna do tematu, od czegoś tu jesteśmy. Zapewne miał ją delikatnie podnieść, otrzepać siedzenie i unieść jak najdelikatniej i w ogóle najmniej inwazyjnie jak jakiś płatek róży czy inną księżniczkę i powolutku zanieść na miejsce, wygładzić wszystko pięknie ładnie i dopiero wtedy ją tam położyć całując w czółko? Ha, dobre sobie. To zdecydowanie do Gilberta nie było podobne. W żadnym wypadku i ani trochę, powinna już dawno sobie z tego zdawać sprawę i nie marudzić co do takich głupot. A tak, przy okazji ślicznie mógł ją wymacać i podnieść poziom adrenaliny i na dzień dobry zacząć rozgrzewać, no jak ona w ogóle śmiała mieć jakiekolwiek ALE? - Czekolade zabrałbym ze sobą, co ty głupia jesteś? Ale w sumie te cycki mnie trochę przekonują, masz mocne argumenty Lancaster - nie ma to jak miłość prawda? Walić ciebie, zabrałbym czekoladę, joł. W sumie czekolada go nie zdradzi, nie zrani i nie pobije i nie będzie mu marudziła nad uchem. Oh czekolada miała tyle plusów, że aż ciężko jest je wszystkie razem ogarnąć. Żyć nie umierać z takimi słodyczami. A ona grzebała w tej torbie wielce wybredna, jak tak można? Troche jak w podstawówce. Pamiętasz? Jak ktoś miał urodziny i przynosił cukierki, to ci pierwsi zawsze grzebali w tej torbie jak pojebani wybierając najlepsze. A jak można było brać po dwa, uaaa. To był szpan na dzielni. No, mniejsza. Zamysł jaki był taki był, o tam nie miał zamiaru narzekać i wydziwiać i jej od siebie odsuwać. Bosz jak mnie bawi mój podpis, jestem taki głupi. Wracając! - Oczywiście, że nie. Dostałem jeszcze większego ADHD i w mojej głowie naroiło się miliardy pytań - pisnął cicho czując jak jej lodowate paluchy przesuwają się po jego, do tej pory, rozgrzanej skórze. No to się nazywa zimna suka po prost. Znęcała się nad nim i chciała doprowadzić do szoku termicznego, na pewno! - Lancaster, Lancaster, Lancaster... ale masz zajebiste nazwisko, prawie jak Slone - powtarzał je sobie, a właściwie nucił pod nosem w rytmie tylko sobie znanej melodii. Wyprostował się w tym samym czasie sięgając łapką po kolejny kawałek czekolady. Tym razem nie da sie tak łatwo. Zacisnął palce na jej nosie czekając aż będzie musiała otworzyć buzie żeby w ogóle oddychać i wtedy bezczelnie wsunął jej w paszcze słodkość, a niech ma.
Przyznaj się, że chcesz popatrzyć na półnagą Cass, a nie że Ci się nudzi ten uroczy avatar! Zwłaszcza że on po prostu pokazuje naturę Lancasterówny. Kocha kwiatki, robić niedzióbek, ma w miarę ciemne oczy, więc wszystko jest tak jak być powinno. A Ty się czepiasz, jak zwykle. Nie pogardziłaby jakby po prostu lekko pociągnął za ręce, aby pomóc wstać i w taki sposób, aby jednak nie wyrwać jej kości z torebki stawowej. Może traktowanie jej jak księżniczki było przesadą (ale halo mimo wszystko była szlachtą, na kolana i całować rączki). Bałaby się nieco być na rękach Gilberta. Już widziała w głowie scenariusz, jak zobaczył coś i ją po prostu puszcza na ziemię. Całowanie w czółko było najcudniejszym pocałunkiem takim wdzięcznym mogłabym powiedzieć. Troskliwym! Tak, troskliwym to dobre słowo. Tak jak się całuje kogoś do snu i życzy mu dobranoc. Oburzona spojrzała na niego, uderzając w jego brzuch zimną dłonią. - A bierz sobie. – fuknęła, czując się okropnie. Jak coś co miało tyle pustych kalorii, co było przereklamowanym dawcą endorfin było nagle lepsze od NIEJ? Prędko zabrała dłonie i zaczęła kręcić się, aby wyjść z olbrzymiej bluzy. Sama sobie poradzi skoro woli jakąś tabliczkę. Zwłaszcza że przez słodycze stanie się schabowym, a nie fajnym Gilbercikiem, który teraz wcale fajny nie był. Oczywiście nic nie znalazła w torbie, ale zdążyła wyjść z bluzy i próbowała ukryć to, że trzęsie się z zimna. Podeszła sobie na drugi fotel, podciągając nogi pod samą brodę. Otuliła je dłońmi, stwierdzając, że powinna przestać chodzić w spódnicach i kolorowych rajstopkach, bo to zdecydowanie niewygodne na góry. - Biedny Ty. Dlatego teraz wolisz czekoladę od kobiet? Pewnie jakby miała cycki, to byłaby dla Ciebie idealną dupeczką. – zaczęła się bawić papierkiem jakieś czekoladki, walcząc z pokusą, aby jej nie zjeść. W końcu czułaby się jeszcze gorzej. Jak mogłaby jeść własnego wroga? Suką, a raczej dupkiem, to on był! Łapki wsunęła między kolana, chcąc je ogrzać. - Sugerujesz, że powinnam je zmienić? Cassandra Czekolada! Och, byłbyś moim największym fanem, Slone. – rzekła ze sztuczną radością, klaszcząc w dłonie. Porzuciła gdzieś czekoladkę, którą się bawiła i otworzyła szeroko buzie, grożąc mu palcem. – Nie zrobisz tego, NIE WOLNO CI DO CHOLERY! – wrzasnęła, nie zdając sobie sprawy, że przecież mówienie cokolwiek Gilbertowi, co jest zakazane, jest bez sensu. Prędko poczuła jego ciężar na sobie i to, że nie mogła oddychać. Wierzgała pod jego ciężarem, próbując go kopnąć. Coraz bardziej brakowało jej powietrza, więc prędko otworzyła buzię, co niestety oznaczało wygraną Gilberta. Jeszcze szybciej wypluła czekoladę na ziemię. - Złaź ze mnie Ty podła żmijo! – warknęła, chcąc się rozpłakać. Miała na języku kawałki czekolady, które powoli przechodziły przez kubki smakowe do jej mózgu. Boże, jak mógł to zrobić. Naprawdę myślała, że to spotkanie było swego rodzaju przeprosinami a nie kolejną schizą.
No ten jest o wiele lepszy. Hm, hm. Ciekawe kto go robił, tajemniczy osobnik podpisujący sie jako G. Na pewno jest niesamowity, cudowny, kochany i ma zajebisty gust, nie uważasz? A zresztą, teraz widać jej tyłek, nie ma nikt prawa narzekać. Następnym razem dam ci ten z cyckami i każe ustawić. Gilbert nigdy nie umiał się obchodzić ani z kobietami ani z ludźmi (he he he), ale właściwie czy to takie złe? Może i mógłby się nauczyć, kto wie. Nagle okazałoby się, że jest niezwykle kulturalny i potrafi być niesamowicie taktowny. Traktowałby wszystkie jak księżniczki, byłby przeuroczy i no jednym słowem angielski dżentelmen. Ale czy to w ogóle byłoby do niego podobne? Przestałby być Gilbertem. To wielki plus, ale on bardzo lubi nim być. Musiała sobie z nim radzić. Z jego wybrykami, z jego kompletnym nieogarem i słabą pamięcią. Z tym, że nigdy nie wiedział co i kiedy powiedzieć i miał kompletnie niezrozumiałe żarty. Że potrafił wypalić, że woli czekoladę od kobiety i to w taki sposób żeby ją urazić, a nie rozbawić. Że potrafi zgnieść, przygwoździć i połamać podczas głaskania i przytulania. Że potrafi podpalić szyje zostawiając na niej bliznę, że jest zdolny właściwie do wszystkiego. A przy okazji i jego bardzo łatwo zranić jak się wie jak, a najwyraźniej Puchonka wiedziała co zrobić żeby mu było przykro. Nie dość, że się wygramoliła spod niego to jeszcze wygramoliła się z jego misia przeprosia bluzy. Fukała na niego, rzucała ironiami i krzyczała, a potem wypluwała jego czekoladkę i znowu krzyczała i sama była na skraju załamania nerwowego. Gilbert oderwał się od niej jak oparzony, zszedł z pufy wracając do tej drugiej. Po co? A po bluzę. Nie mógł nie zauważyć, że dziewczyna trzęsie się z zimna. Wrócił do niej, ponownie naciągnął na nią ciuszek tym razem pomagając jej trafić rękami w rękawy i nawet przygładzić jej włosy kiedy już utopiła się w materiale. - Czekolada na mnie nie krzyczy - no tak, dobre wyjaśnienia dlaczego woli tą pierwszą słodkość od drugiej. Oh teraz zdecydowanie przydałyby mu się obie. Gdyby tylko miał psie uszy i ogonek to na pewno smutno by mu oklapły. Ale nie miał, nawet łapki miał ludzkie. I właśnie nimi sięgnął po kolejną czekoladkę, tym razem bez nadzienia, może to jej się spodoba? Odwinął gwiazdkę ze sreberka siadając na fotelu obok blondynki. - Sugeruje egoistycznie, że nigdy więcej nie powinnaś go zmieniać - no i jakie proste wyjaśnienie co do nazwiska, gratulujemy Slone, raz w życiu wypowiadasz się logicznie. Co tam, że nie patrzysz na rozmówce i obracasz w palcach czekoladową gwiazdkę. Jest zimno, przynajmniej się nie ubrudzisz roztopioną słodyczą. Oj, Slone Slone. Podsuń jej wreszcie tą słodycz pod nos. Tak, brawo. Nie, nie tak blisko. Cofnij żeby nie robiła zeza. O, brawo kolego. - No zjedz. Chciałbym nie mieć siniaków od twoich żeber jak cie przytulam - tak, brawo. Pokazałeś jej nawet, że to z czystej troski o jej osobę, no świetnie sobie radzisz, może teraz nie będzie krzyczała tak głośno, bo jeszcze wywoła lawinę i będziesz musiał grac rycerza, a do tego się w ogóle nie nadajesz.
Tak, jak widać kawałek tyłka to potęga. Od razu stajesz się milszy. G… G… Gamoń? To na pewno Gamoń! Nie no, pięknie ten Gamoń obrobił awatary i zdecydowanie Cass nie będzie mieć na profilowym swoich piersi. Wiesz, nie dla plebsu tyłek szlachty, tzn cycki szlachty. Po pijaku, czyli ostatnimi czasy jakiego Cass go zapamiętała, zdecydowanie nie potrafił się obchodzić z kobietami. Jednak teraz jakoś nadrabiał te wszystkie swoje dziwactwa. Nawet przez chwilę zapiekła ją blizna na szyi. Jego urok polegał na byciu Gilbertem Slone, tym zwariowanym, apodyktycznym dupkiem. ‘I am Gilbert Slone and your argument is invalid’, coś w tym stylu. W każdym razie to nieładnie było aż tak lubić przemoc. Cassandra zawsze po spotkaniach z nich albo była pogryziona, posiniaczona, podrapana. Co to za dramaty? Sam sobie zasłużył na takie traktowanie. Karmienie anorektyczki czekoladkami działało jak płachta na byka. Momentalnie poczuła się głupio. Nie powinna tak wybuchać. Cała złość dosłownie wyfrunęła, kiedy znów nałożył na nią z taką czułością bluzę. Loki pod wpływem dotyku zaczęły się elektryzować, a dziewczyna spuściła głowę. Pomachała łapkami, aby wyplątały się z materiału i ujęła jego dłoń, ciągnąc lekko do siebie. - Czekolada po chamsku nie leci sama do ust. – odpowiedziała już ciszej, chociaż nadal nie była zadowolona z tej próby karmienia. Wolała zdecydowanie otrzymywać od niego alkohol, który poniekąd był bardziej kaloryczny, niż tłuste coś. Przyciągnęła go bardziej do siebie, robiąc miejsce w bluzie, przecież była taaaka duża, aby jednak się przy niej położył. - Nawet na Slone? W końcu jest bardziej zajebiste od Lancaster – rzuciła, unosząc brew do góry i uśmiechając się lekko. Cassandra na pewno przemyśli teraz sto razy zanim weźmie ślub. Obiecała sobie, że nie będzie przed nim nadużywać alkoholu, aby pamiętać, co naobiecywała. Skrzywiła się, widząc kolejną czekoladkę. Przygryzła wargę, czując się zupełnie niefajnie. Czuła już jak każdy kęs wtapia się w jej ciało, jak paraliżuję ją, jak płonie od środka i nie jest to przyjemny ogień. - Połowa. Więcej nie. – odpowiedziała stanowczo, odmierzając wzrokiem dokładnie linie, w której ma ugryźć. Jeszcze raz poklepała miejsce przy sobie. – Reszta dla Ciebie, mnichu! Poza tym lubisz być posiniaczony!
Oficjalnie strzelam focha. A niby na trzeźwo potrafił? Teraz nie był pod działaniem absolutnie żadnych środków, a i tak zachowywał się jak ostatni frajer. No już taka jego natura, co na to poradzić? Fakt, na tym polegał jego urok. No i miał przekochany uśmiech, nie zapominajmy o tym. Komu nie zmiękłyby nogi na widok czegoś takiego, drogie panie i panowie? Może i potem macie siniaki, bo Gilbertowi się nudziło, ale on z chęcią pogłaszcze i podzieli się swoim piwem czy co on tam w siebie wlewa, może to wam choć troszeczke pomoże na wasze bóle? Wcale sobie nie zasłużył, bo on chciał dobrze. Martwił się o zdrowie dziewczyny i o jej ciało. O, właśnie. Jakoś kiedy spotyka się z normalnymi ludźmi to ich potem wszystko nie boli. Tylko ta wszechobecna anoreksja jęczy strasznie i się wykrzywia w bólu. No dziwne. To tak jak zrzucić na ziemie zwykły kubek i porcelanowy. Że nie wspomnę o duralexie czy jak to się tam pisze. To jej wina, że wygląda jak wygląda. A on tu chce być dla niej wsparciem i pomocą i sprawić żeby poczuła się o wiele lepiej, a ona za to na niego warczy. A jakby miał ją gdzieś to też by na niego krzyczała. No i jak tu babsku dogodzić? - Czekolada nie wbija szpil za błędy - ha, on też był niezadowolony. No taki biedny i niekochany Gilbert. Niby radosny z życia i z dewizą miej wyjebane, a będzie ci dane cisnącą się na usta, ale z drugiej strony proszę. Ile taki człowiek może słuchać, że znowu coś zjebał, że jest durny i matko kochana ogarnij się, nie rób tak, to boli, no i naprawdę ile razy można dostać w łeb? Nic dziwnego, żę mu te szare komórki uciekają i traci chęci do poprawy jak jego starania są miażdżone za każdym razem tym samym. Biedak. - Slone jest już zarezerwowane - jemu się tam humor wcale nie poprawił. W końcu przypomniało mu się, że powinien być teraz tutaj z Szarlotką w nią wrzucając kolejne cukierki, a nie z puchonką. Tylko dlaczego to ta druga była na wyciągniecie ręki? Strasznie nieprzyjemna zagadka i chyba nie chciał się nad nią zastanawiać. Bo i po co? Za jakiś czas znowu spotka się z Krukonką i rzuci na nią radośnie udając, że absolutnie nic się nie stało i wszystko jest w porządku i w ogóle tęsknił, a teraz pora na ruchanie się w ich kradzionym mieszkaniu. Yay, logika panicza Slone. - Nie. Ja tego nie zjem, to miało być twoje. Ale jak chcesz. Mnich powinien złożyć ślub, więc i ja złoże. Milczenia nie dam rady, wole post. Będę pościć tak jak i ty, będziemy obijać się o siebie żebrami już nie długo - wymamrotał wtulając twarz w jej włosy i swoje jakże piękne oczęta zamykając. Jak być buntownikiem to na całego, prawda? Skoro ona nie miała zamiaru odżywiać się jak o nią prosił to i on nie będzie. A taki post może go czegoś nauczy, cierpliwość i wytrwałość to cnoty.
Wybaczysz mi. Na trzeźwo czasem potrafił powiedzieć coś, co nie było załamującego. A czasami nawet śmieszne, urocze. W końcu z jakieś tam racji lubiła z nim przebywać. Było w Gilbercie coś uzależniającego. Nieważnie jaki by był, i tak chciała wpleść palce w jego włosy, pociągnąć za koszulkę, zapalić papierosa razem. Każdy miał jakiś swój sekret. Jedni płakali do poduszki, drudzy pili z lustrem, trzeci mieli problem z jedzeniem. Anoreksja była chorobą duszy, która oddziaływała na ciało. Mówili, że wszystko zaczyna się od depresji, że dziewczyna, która ma wszystko nie może na nią cierpieć. Aby kochać swoje ciało, nie doprowadzać się do swoistej samodestrukcji, trzeba wiedzieć, po co w ogóle ma żyć. Im chudsza była, tym miała większą kontrolę nad sobą. A wtedy była szczęśliwsza. Inny ratunek od jej choroby, która kończy się śmiercią, przestał już być ważny. Aż zebrały się jej łzy w oczach. - Ale też nie tuli i nie drapie po karku i za uchem… - szepnęła, przytulając się do niego. Nawet położyła na nim nogi, niezbyt się przejmując czy go pobrudzi czy też nie. Podniosła się na chwilę, opierając o łokieć, aby ucałować jego polik w ramach przeprosin. Za bycie suką, za bycie anorektyczką, za chęć bycia perfekcyjną. - Widzę właśnie – ucięła temat, żałując, że w ogóle go zaczęła. Zdecydowanie zaręczyny Gilberta, szalony ślub Cassandry z egoistycznych pobudek ni e powinien być poruszany. A co jeśli taka chuda tak mu się wcale nie podobała? Jak go odstraszała? Zacisnęła powieki, zagryzając materiał bluzy. Akysz myśli. Uniosła brew, słysząc jego paplaninę. Czego on się znowu do cholery naćpał? Pogłaskała go, siadając okrakiem na mnichu. Sięgnęła dłonią po czekoladki, przysuwając je bliżej. Wzięła jego ulubioną, tę z toffi i orzechami rzecz jasna, niedługo pójdę na stację bejb, a następnie przyłożyła do jego warg. Owym kawałkiem wodziła po ustach. - Już, już, otwórz garaż, raz, raz
Chciałabyś. Może to po prostu kwestia tego, że czasem miał niezły poczucie humoru? No i fajne włosy. Szkoda tylko, że coraz krótsze, oby kiedyś nie skończył jako łysol. Ale znając życie i tak byłoby mu bardzo do twarzy i wyglądałby ślicznie, a to przecież najważniejsze. Nie byłoby wprawdzie jak wplatać w nie łapek, ale Gilbert z chęcią wplecie palce między jej anorektyczne paluszki i ucałuje oba policzki, a niech ma w ramach rekompensaty. Anoreksja była czymś zbyt skomplikowanym dla Gilberta. A może to on był dla niej zbyt skomplikowany? W każdym razie do siebie nie pasowali. Nie był w stanie pojąć tego myślenia, tej nienawiści. Właściwie on nie był w stanie pojąć jakiejkolwiek nienawiści, to już drobny szczegół. Nie pojmował dlaczego ktokolwiek się w tym zatracał. I dlaczego zatracał się w tym on? A właściwie w tych ludziach? Dookoła niego same patyczaki, a w nim wielka chęć upchania w ich gardłach tony kalorii żeby wreszcie przez chwilke było im lepiej. Jaka szkoda, że nie rozumiał, że to wcale tak nie działa i robi jeszcze gorzej niż powinien. Jak mówiłem, anoreksja i Gilbert do siebie nie pasują, bardzo niedobrze. - I co z tego - burknął najwyraźniej niespecjalnie sie tym przejmując. Kładła na nim nogi, buziaczkowała go i trudno się mówić. Nie miało to na niego w tej chwili żadnego wpływu, najwyraźniej po prostu nie był w nastroju. I miał wyjebane na fakt, że czekolada nie będzie w stanie tego zrobić, najwyraźniej był święcie przekonany, że jest w stanie bez tego wyżyć i to właściwie nie wpływa na niego w żaden większy szczegół, że to tylko dodatek jak koperek na ziemniakach czy cokolwiek w tym rodzaju. Zapewne się oszukiwał. Ktos taki jak on zapewne oszalałby bez takiej bliskości, bez tego fizycznego wyznania chwilowej sympatii, bez poczucia kogoś przy sobie i przeniesienia się na moment do świata świętego spokoju i miłości szczerej, a nie krzykliwej, chwilowej i alkoholowej. Zapewne umarłby ze smutku i zadrapał się czy zapił na śmierć, ale właściwie... wszystko zapewne. A Gilbert nie wierzy w zapewnienia, on musi sprawdzić wszystko sam. - Niczego nie zjem sam - łaskawie pozwolił jej na sobie usiąść, muskać czekoladą własne wargi, ale tylko przez moment. Przekręcił głowę na bok by na nią (i Cass i czekoladkę) nie patrzeć, a przy okazji zeby puchonka nie miała możliwości wepchnięcia mu jej siłą. Postanowienie to postanowienie, śluby złożone i się od tego tak łatwo nie cofnie, to było uparte dziecko.
Wiem to. Poczucie humoru z cyklu „wolę czekoladę, ale nie Ty w sumie masz cycki” było naprawdę wykwintne. W końcu z takim samym uśmiechem można rzucić mu czekoladę do łóżka, jak będzie wołał o pieszczoty. A na serio, to ostatnio Ash świruje z tymi fryzurkami, smutek wielki. Jeszcze na szczęście można ciągnąć za czubek. W sumie dla Gilberta, którego nagość była chlebem powszednim, nienawidzenie własnego ciała mogło być głupotą. Nie rozbiera w końcu się po nic. Zawsze jest jakiś cel. Zmiana ciuchów, kąpiel, orgazm. Anoreksji nie dało się ot tak zrozumieć. W sumie to Cassandra nie spełniała wszystkich wymogów lekarzy, powinna być aseksualna, apatyczna, aspołeczna. A ona wolała wszystko ukrywać. Nawet teraz. Obiecała sobie, że przemęczy się, aby potem wszystko spalić, wyrzucić z siebie, żeby znów być czystą. Nie chciała go ranić, a to poczucie winy wlewało się do środka i boleśnie raniło serce. Gilbert nie wiedział, że dokarmiając Cass, pozwala się jej jeszcze bardziej zatracić w anoreksji. Bo ona ukaże się za tę słabość, a on na chwilę będzie zadowolony. Pogłaskała go po policzku, kręcąc głową. No tak, no i co z tego, że była gorsza od czekolady. Każdy kocha dymać czekoladę, to po prostu hobby ludzkości. - A ja tulę, drapię, czasem gryzę – zaśmiała się, nosem dotykając zarysu szczęki Gilberta. Nie chciała mu raczej pozwolić zapić się na śmierć, no chyba że z nią, tym bardziej zaćpać, chyba że z nią. Czy była to pijacka miłość, czy załamanie psychiczne, czy obrzucanie się kiełbasą czy cokolwiek innego, wbrew pozorom pragnęła całym swoim serduszkiem szczęścia Gilberta. Tego jego uśmiechu, który powalał na kolana. Chyba o tym powinno w tym wszystkim chodzi, cokolwiek ich łączyło. - Kto powiedział, że zjesz sam? Zjem z Tobą. – nie wiedziała, że to powiedziała. Była tak pewna swego. Może nadszedł dobry czas dla Cass? Musnęła ustami jego szczękę jeszcze raz, wciąż trzymając między palcem wskazującym a kciukiem czekoladkę. – Otwóóórz pysia.
Kpisz. Ej no przecież to śmieszny żart. W ogóle nie wiem o co ci chodzi, ktos tu ma marne poczucie humoru i chyba mówie o sobie hm... dobra może ja się nie pogrążam, zostawie ten temat. No tak, dla Gilberta latanie z gołym dupskiem po Hogwarcie czy środku Londynu nie było niczym szczególnie dziwnym ani wstydliwym. Powinien wprawdzie być cudownie napakowany, mieć zajebistą klatę i w ogóle ociekać seksem pod takimi względami, no ale niestety nie miał z tym nic wspólnego, taki był jaki był. Troszkę flakowaty i trudno się mówi. Niestety tacy jak on się sobie podobają i wychodzą z tego potem bardzo dziwne akcje. No, ale czy jest w tym coś dziwnego, że Gilbert podoba się sam sobie? Heheszki. A czy jest coś dziwnego w tym, że Lancaster nie podoba się sama sobie? Oczywiście, że tak. Wyjątkowo dziwny miała gust, przecież nawet cycki miała fajne jak na ogólną chudość. No i zacny tyłek, nie ukrywajmy. To kolejny powód dla którego Gilbert nie był w stanie zrozumieć jej sposobu myślenia, no po prostu nie do wyobrażenia i nie ogarnięcia. - Dlaczego - on tam nadal był nie wzruszony. Widać jednak włączył mu się tryb mnicha i nic na to nie poradzi. A to kolejna rzecz jakiej nie rozumiał, no naprawdę zaczyna się tego całkiem sporo zbierać. Chciała się do niego przytulać, chciała jego towarzystwa i nie uciekała od niego gdzie pieprz rośnie, a wręcz przeciwnie, dawała się ciągać wszędzie gdzie mu się tylko zamarzy. Chciała jego uśmiechu i chciała jego szczęścia. No i z jakiej racji, nie do pojęcia dla niego fakt. On się przecież takimi rzeczami nie przejmował. Jeśli miał ochotę kogoś macać to z powodu romansów, których przecież między nimi nie było. A chcieć czyjegoś szczęścia? A to już w ogóle obojętne. No, chyba że szczęścia Szarlotki. Lubił jak była zadowolona i się uśmiechała, mimo że uśmiechu ładnego nie miała. Strasznie to wszystko dla niego skomplikowane, czekamy aż wybuchnie mu głowa. - Nie wierze ci - spojrzał wreszcie na nią nadal nie dając się zapchać słodyczami. Po tym jak kompletnie bezczelnie wypluła słodycz, którą kupił od serca dla niej nie miał zamiaru jej w takie rzeczy wierzyć, to było kompletnie bez sensu i nieuzasadnione.
Wiesz, że mnie kochasz. Dla Gilberta wszystko co szalone było normalne, a co normalne było szalone. Sam wywracał swój świat do góry nogami, stawał się wariatem, którego ludzie albo się bali albo uważali za lidera i chcieli za nim podążać. Może to w nim właśnie było takie cenione? Ten duch walki, adhd, wieczny bieg, pogoń za czymś, czego sam nie potrafił określić. Zajebista klata ze strzałeczką nie pomogłaby mu zdobyć stado fanek (przypominam: jednej), bo co komuś po jakimś zajebistym ciele, skoro sam mógłby okazać się skończonym durniem? Wiara w siebie samego; tego Cassandra mu zdecydowanie pozazdrościć. Chciałaby mówić jaka to jest zajebista, jak bardzo ocieka zajebistością i w ogóle ludzie durne istoty z Was, bo ja tam jestem najlepsza. Może właśnie powinna z nim przebywać, aby uwierzyć w siebie? Niekoniecznie tam, gdzie odmarznie jej tyłek lub nie będzie mogła domyć swoich włosów z sosu maślanego. Albo co gorsza, zostanie blizna do końca życia! Ale dobrze, może jednak nie wypominajmy aż tak temu Gilbercikowi, bo przecież był jednak fajniutki, gdy nie odpychał jej tak jak teraz. - Dlaczego, co dlaczego? – spytała zdezorientowana. Czy w ogóle powiedziała cokolwiek, gdzie można było zadać pytanie ‘dlaczego’? Do licha, co się dzieję, o co chodzi. Zaraz rozboli Cassandrę głowa. A tego żadne z nich nie chciało. Nie miała pojęcia, co jeszcze niby powinna zrobić. Wszak ona nie była Szarlotką i samą obecność go nie ucieszy. - To boli, Slone. – wyprostowała się, zaczesując loki do tyłu. Aż żałowała że ich jakoś nie spięła, ale po co być metamorfomagiem? Bach i miała krótkie! Podniosła czekoladkę do ust, czując, że za bardzo się poświęca, a on tego w zupełności nie docenia. Jedna kostka czekolady, 40 kcal. Czyli… ¼ tego co zwykle jadła. Miała ochotę się rozpłakać, tupać nóżkami, usiąść pod ścianą, podciągnąć kolana pod brodę, załapać kosmyki włosów w dłonie, przyglądając się ich strukturze. Włożyła czekoladkę do buzi, na język, aby rozpuściła się pod wpływem ciepła. WIDZISZ SLONE WIDZISZ DO CHOLERY?!
Chciałabyś. Jedna fanka? Jedna? No chyba sobie kpisz w tym momencie i w ogóle jak mogłaś tak koncertowo zjebać swoją cudowną wypowiedź, ja tego nie pojmuje. Gilbert ma dzikie stado fanek, których imion w większości nie pamięta, ale ma. Ba, ma nawet kilku fanów, a to się również ceni na dzielni, no nie ukrywajmy. A ty mi tu z czymś takim wyskakujesz w ogóle nie wierząc w jego moc sprawczą, w jego cudowne wariactwo, piękną klatę i jakże krejzolałke tatuaże. Powinna przebywać z nim jak najwięcej i po prostu uczyć się wszystkiego jak najdokładniej, bo on to przecież święty człowiek i wielki guru. Powinien sprzedawać swoje nauki na życie za grube pieniądze, ale oczywiście tego nie robi, b oma za dobre serce i nie chce nikogo wyzyskiwać. I tak oto jest tutaj w całości do dyspozycji Puchonki, która może brać z niego przykład i żądać znikomych komplementów poprawiających jej zdeptaną i marną samoocenę. On na pewno się z całych sił postara żeby jej wewnętrzne potrzeby został zaspokojone, przecież on wszystkim swoim dobrym znajomym lubi robić dobrze i nigdy tego specjalnie nie ukrywał. - Dlaczego w tobie te chęci? Dlaczego chcesz drapać, gryźć i przytulać i siedzieć ze mną na zimnej skale i tarzać się gdzieś po spiżarni. Spiżarnia to była, dobre mówie? Pachniałem maślakami, niezbyt ogarniałem dlaczego - oh jeszcze jej musiał wyjaśnić i naprostować, bo ta ciemna masa nie rozumiała co się do niej mówi. A przecież jego pytanie było jasne i oczywiste, choć niekoniecznie takie proste. Oczywiście z jego perspektywy. Sam pewnie nie umiałby na nie odpowiedzieć ani w jej imieniu ani swoim i głowiłby się godzinami żeby wreszcie wyrzucić z siebie coś w stylu a chuj z tym i pójść w świat, w pogo z marzeniami. Nie ukrywajmy, lubił tak sobie pójść na łatwiznę i mieć myślenie z głowy. - Musze doprowadzić cie jakoś do porządku Lancaster - przyglądał sie uważnie i z nie ukrywanym zaciekawieniem całemu procesowi spożywania malutkiej kosteczki czekolady. Musiał to być faktycznie wielki dramat, bo zabierała się do tego bardzo niechętnie, a i kiedy już to zrobiła wydawała się być mocno niezadowolona. W przeciwieństwie do niego, ma się rozumieć. Odczekał chwilkę, gdy czekoladka zniknęła w jej ustach najwyraźniej bojąc się, że jednak ją wypluje. W końcu uśmiechnął się najwyraźniej będąc z niej naprawdę dumnym. Dopiero wtedy chwycił za gruby materiał bluzy przyciągając ją bliżej, by znów praktycznie na nim leżała. Wciąż się uśmiechał, wciąż był zadowolony i z niej i z siebie. I jak niewinnie to wyrażał, całkowicie nie w jego stylu. Bo kto podejrzewałby, że właśnie Gilbert Slone będzie składał krótkie i delikatne pocałunki na całym skrawku twarzy dziewczyny? Kto podejrzewał, że będzie po prostu całował jej żuchwę, skroń, kości policzkowe czy powieki? Kto podejrzewał, że tak dzielnie będzie omijał usta? Nikt. Aaaa jednak.
Wiesz, wiesz. Jedyna, która zapewne ma pełnoletność w dowodzie magicznym! Inne mają plakaty, zdjęcia tuż nad łóżkiem, zasypiają z myślą, że ten o to Gilbert Leon Slone kiedykolwiek zapamięta ich imię, że spojrzy na nie nie tylko na cycki i będą na zawsze razem, pomijając prawie dziewięcioletnią różnicę wieku, poglądów i wszystkiego na raz. Naprawdę codziennie modliły się o to do wszystkich bogów, a on nadal nie wiedział, ile ma fanek. Strzeż się, Gilbercie, nie wiesz, kiedy napalone dziewczęta robią Ci zdjęcia. Jakie on ma dobre serduszko! Wszystko, wszystko dla niej zrobi, włącznie z nie liczeniem, ile powinna mu zapłacić galeonów za spędzony czas. Jeszcze okazałoby się, że jest niewypłacalna i co wtedy? Musiałaby oddawać w naturze? Nie no, ale po co zakładać, skoro Gilbert ma bardzo dobre serduszko i grosza za swój czas od Cassandry nie weźmie. Za to będzie głaskał ją po główce, tulił i ogrzewał. Bo czy to nie było najważniejsze? Zwłaszcza na zimnej skale, gdzie na szczęście nie było już maślaków i czegokolwiek czym mogliby się rzucać, oprócz śniegu, ale tu Cassandra mogłaby zastosować avadę. - Pomimo tego, że czasami jesteś dupkiem, zależy mi na Tobie i lubię spędzać z Tobą czas. – dziewczyna nigdy nie miała problemów z mówieniem o swoich uczuciach, w końcu była głupią Puchonką, która całe swoje życie miała dramaty z innymi ludźmi, bo mówiła zawsze, co czuje. A w dodatku za prędko przywiązywała się do ludzi. Stąd może nie poszłaby w żadne pogo z troski o swoje poobijane kości, ale jak widać Cassandra była przecież taka ciężka, że na pewno nie zrzuci ją na bok, aby sobie iść gdzieś, zostawić ją tu i w ogóle chuj z tym. - Jestem w jak najlepszym porządku – odpowiedziała, czując już targające nią wyrzuty sumienia. Nie wiedziała, jak to działa, ale było gorsze o jakiegokolwiek kaca na świecie. Czekolada była formą trucizny, która oddziaływała tylko na psychikę. W końcu w ciele nic się nie zmieni po jednym, małym kawałku z nadzieniem toffi i orzechami. Czuła jak wielkie kajdany spływają ciężko po przełyku, aż do żołądka, który pewnie eksploduje od tylu kalorii na raz. Kiedy słodycz rozpuściła się całkowicie, wystawiła język, aby mu pokazać, że naprawdę to dla niego zrobiła. Zaraz znów leżała na Gilbercie, a jedyna myśl jaka się pojawiła w jej głowie to taka, czy nie jest przypadkiem za ciężka i czy nie wbija mu nic, czy jest po prostu wygodnie. Nagle ogarnęło ją totalnie zaskoczenie. Gilbert Slone delikatny? Aż zamknęła oczy, delektując się chwilą, przyjemnością. Kto wie, czy to nie ostatni raz? Sama jednak dzielnie odnalazła jego usta, chcąc je poczuć, posmakować. Nawet jeśli dziś będą czekoladowe. Ułożyła dłonie gdzieś w okolicach szyi bądź karku, czując jak zimno je ponownie otula. Ale nieważnie, nieważne, nie liczy się to!
Śnisz. Wcale nie. Na pewno jest więcej dorosłych. Choćby taki naczelny wieśniak Hogwartu jakim jest Bruk czy jedna z mniejszych (na pewno mniejsza od Gilberta) gwiazd zamku jaką jest Dexter. Oboje już mieli swoje lata na karku, a Slone doskonale zdawał sobie sprawę, że wzdychają do niego wieczorami i mają w szafkach ukryte ołtarzyki na jego cześć, do których modlą się w każdy nieparzysty dzień miesiąca. Nie byli w stanie tego ukryć. Cassandra nie jest taka jedyna jak widać. - Jesteś strasznie dziwna Lancaster - uniósł brew zaskoczony, nawet bardzo zaskoczony tą odpowiedzią. No tak, chyba własnie dlatego tiara nie zdecydowała się przydzielić go do pucholandu. A nad tym się akurat zastanawiał. Często był święcie przekonany, że tam pasuje, bo to przecież dobre dziecko w gruncie rzeczy, pełne radości, energii i wszystkich takich pozytywów. A jednak jego masakryczne problemy z rozróżnianiem uczuć, interpretacją ich, nazywaniem i wysławianiem się na ich temat przekreśliły sprawę. To była straszna rzecz, wręcz niepojęta. Jak w ogóle ktoś może mówić w taki sposób jak Cassandra? Szarlosia powinna, to fakt. Ale ona raczej mówi mu miłe rzeczy kiedy on wytyka jej miliony wad zaznaczając, że wszystkie bardzo kocha. A cała reszta? Oh no tak, jego fani go uwielbiają tylko nie mają o nim bladego pojęcia. A tu proszę, dziewczyna mówi o czymś co chyba opiera się na tej takiej tajemniczej przyjaźni, której Gilbert chyba nigdy do końca nie zrozumiał i nie spotkał. Oh już wie o czym powinien myśleć jako mnich, ma co rozważać przez całe swoje jebane życie, tyle jeszcze nie wie, że to jest wręcz okropne. Ale czy powinien sie uczyć tego akurat od niej? I czy on to w ogóle dobrze na szybko w głowie zinterpretował? Ah, na pewno. Przecież miłości nie ma, jest matematyka. Gilbert jeszcze potrafił zadziwić jak widać. Sam siebie i wszystkich dookoła. Nagle okazywało się, że jest w nim masa czułości i empatii, choć on zapewne nie zdaje sobie nawet sprawy, że właśnie ją okazuje. Jaka to ciekawa zależność, nieprawdaż? A zresztą, przestańmy tak wszystko rozważać, po prostu dajmy się porwać obecnej sytuacji. Spokojnie pozwoliła mu smakować swoją skórę, jak najdokładniej i jak najspokojniej. Rozkoszował się tą chwilą zatrzymania czasu, wszystko było idealne do chwili gdy nie poczuł na wargach jej ust. Co za dużo to nie zdrowo, zdecydowanie. Powolutku odsunął się od jej warg kierując własne usta znowu na jej policzek, żuchwę, potem na szyje, niestety dalej sięgnąć nie mógł. Ah ta bluza i te obojczyki. Ale mozę to i lepiej? Jeszcze się chłopak zapędzi, a na to nie możemy pozwolić. - Jesteś jak najlepsza, ale nie w porządku. Nie podoba mi się co ze sobą robisz. I to od dawna. I nie mówię tylko o ciele - mówił coraz ciszej w końcu zniżając głos do szeptu delikatnie pieszczącego jej ucho. Oh czyżby wracał właśnie do tematu i jej anoreksji i przeżyć małżeńskich i miłosnych i w ogóle wszystkich? Cóż najwyraźniej. Bardzo nietaktownie.
Tak, czasami mi się to zdarza. Och, na pewno zarówno Bruk jak i Dexter nie mogą spać, myśląc o tym, co robi szanowny pan Slone! Z resztą, Dexter nigdy nie śpi sam, Bruk nie wiem, ale łudzisz się, mając nadzieję, że stanowią funclub. Chociaż kto tam wie, co obydwoje robią ze sobą. Może wszystko było iluzją! Niepotrzebnie tkwili w dziwnej rzeczywistości. Bo niemożliwe było to, żeby Gilbert nagle stał się tak czuły i wrażliwy. Cassandra nigdy nie uważała, że obchodziła go. To znaczy, przejmował się tym, kiedy rzucała w niego nożami bądź chciała zabić, a nigdy nie sądziła, że będzie się martwił o jej humor. - Dlaczego? – spytała jeszcze bardziej zdziwiona. Co było w tym dziwnego? Pierwszy raz, ktokolwiek, powiedział jej, że uczucia jakie żywi do drugiej osoby są niespotykane, inne i w ogóle jakby fuj. Nie wiem, czy w Pucholandzie mieli jakiś tajny pakt o mówieniu o tym, co siedzi im w środku, ale Cassandra zaczęła uważać, że chyba tą całą umowę wzięła za mocno do siebie. Po prostu ona czuła pewnego rodzaju potrzebę. Może za często musiała walczyć o swoich bliskich, w końcu ostatnimi czasy ciągle przegrywała, ale mimo wszystko chciała mieć kogoś przy sobie. Gdy była sama, szalała, traciła kompletnie zmysły, chudła, wpadła w depresję i alkohol traktowała jako zmodyfikowaną formę magicznej herbaty. Nie wiedziała, czy jest to przyjaźń, zakochanie, nienawiść, troska, dobro, czy cokolwiek innego. Ich relacje były za skomplikowane, za bardzo pokręcone na swój magiczny, niepowtarzalny sposób. Bo czy w ogóle jako normalna osoba, nie powinna go odsunąć od siebie i powiedzieć, aby poszedł porozmawiać z Szarlotką? Dzisiaj zaskakiwał ją na każdym kroku. Ta masa czułości gdzieś tak głęboko się kryła, że naprawdę Cassandra nigdy nie pomyślałaby, że Gilbert jest do czegoś takiego zdolny. Zwłaszcza, że zamykała oczy i czuła się doprawdy dobrze, jakby wszystko wróciło na ten czas do normy, jakby nie ważyła całych czterdziestukilu kilogramów i wszystkie problemy zniknęły na zawsze. Tak jakby wjechała do zupełnie innej krainy, w której nie ma zmartwień, a szaleństwo staje się codziennością. Przygryzła własne wargi, gdy się od niej odsunął. Ułożyła głowę na boku, aby przez chwilę posłuchać jego serca, którego rytm przebijał się w okolicach tętnicy szyjnej. Znów była całowana, znów chciała posmakować warg chłopaka, jednak to co powiedział, sprawiło, że poczuła jak kubek zimnej wody wylał się na głowę. - Cóż, jestem dziwna, robię dziwne rzeczy – odpowiedziała, kompletnie się wycofując. Nawet odwróciła się, przerywając to pieszczenie ucha i szyi, aby sięgnąc po czekoladkę i spróbować go nią nakarmić. W końcu ona swoją zjadła, dla niego.
Gratuluje. Kompletnie w niego nie wierzysz i to jest przykre. Ale niech ci będzie, ja już nic nie mówie i tak swoje wiem i na pewno wiem to lepiej, bo ty się nie znasz i na pewno po prostu zazdrościsz i tyle w temacie, matko kochana jakie długie zdanie. - Bo nikt normalny tak nie mówi i nie myśli - wywrócił oczami najwyraźniej teraz już zawiedziony, że musi tłumaczyć jej takie proste rzeczy. No przecież to było oczywiste, a ona kompletnie nie ogarniała co się do niej mówi, co za kobieta. Puchonki tak widać mają, Gilbert wprawdzie nie utrzymywał bliższych kontaktów z wieloma przedstawicielami tego domu, ale jeśli już się jakis wyjątek trafiał to zawsze był to bardzo dziwny człowiek, który miał w zwyczaju bredzić i mówić tak żeby Slone kompletnie się gubił w całej sytuacji. No po prostu serdecznie dziękujemy każdemu z symbolem borsuka na piersi, że gadają o tym wszystkim jak najęci, a potem tak jak Cassandra (bądź tez Kassander) nie mają pojęcia o co im tak właściwie chodzi. Chociaż to może być kwestia tego, że była po prostu kobietą. A to wyklucza bycie normalnym i zrozumiałym przez resztę społeczeństwa. Z babami to wiecznie tylko jakieś problemy. A baba puchonka? Mieszanka gorzej niż wybuchowa. - Ale po co ci to wszystko? Jesteś blondynką, ale chyba nie debilem co? O ile w ogóle jesteś blondynką - no z metamorfomagami nigdy nie wiadomo. Może i oczu zmieniać nie potrafili, ale całą resztę wręcz perfekcyjnie. I weź tu człowieku zrozum jak właściwie z nimi jest i jak było pierwotnie. Cóż, wszystko wskazywało na to, że Lancaster miała wiele wspólnego z tym kolorem włosów. Może to tylko stan umysłu? Chuj nołs. Na pewno nie był on dobry teraz. Slone posłusznie zjadł czekoladkę z jej rąk, w przeciwieństwie do niej nie czując wyrzutów sumienia ani jakiegokolwiek bólu. Wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku, drugą ręką objął w pasie, by razem z nią się obrócić i położyć na pufo-materacu obok siebie. Zapewne im obojgu będzie wygodniej, a i jej ciężej będzie uciec od jego spojrzenia, a jemu wygodniej będzie głaskać jej włosy. I było miło.
Dziękuję. Gdybym nie wierzyła w niego, na pewno byśmy ze sobą nie pisali. Po prostu Gilbert za mocno wierzył w to, że jest Panem całego świata, bo w sumie było to niemożliwe. Zawsze znajdzie się pewien buntownik, który powie chuj z tym i pójdzie w pogo za marzeniami. Czasem lepiej było być „Panem” jednej osoby niż tłumu, który jedyne, co wiedział o człowieku, było to, że ma mnóstwo krejzolskich tatuaży i często się upija. Ich nie interesowało, jakie przesłanie mają tatuaże, kiedy zostały zrobione, czy robił je z kimś, czy dla kogoś. Dlaczego się upijał, czy jakiś alkohol działał na niego jak najgorsze załamanie psychiczne czy może go uskrzydlał? Jaki wtedy był, jak się czuje po alkoholu, czy potrafi po nim zasnąć, czy śni po nim, czy chrapie, czy rzuca się na boki. To było istotne, a nie pobieżne informacje zebrane z piątego czy szóstego źródła o Gilbercie Slone. - Podobno tylko wariaci są czegoś warci – zacytowała jej ulubionego pisarza, nie mając zielonego pojęcia, czy to wszystko jest prawdą. Wariaci często kończyli swój żywot, a ona nadal się trzyma i w dodatku łamie własne zasady „quod me nutrit, me destruit”. Może dom tak naprawdę był tylko przykrywką? W końcu ludzie się zmieniają, przez całą naukę w Hogwarcie, później studia, dzieje się tyle rzeczy, że nawet gryfon może stać się wężem. KasKander raczej nie byłaby zadowolona, że przez argument „jesteś kobieta”, nie zostały wyjaśnione jakieś sprawy. Wbrew pozorom chciała mówić bardzo prosto o rzeczach trudny i dla niego i dla niej. W końcu nigdy wcześniej nie mówili o jakichkolwiek uczuciach, pomijając sprawy wielkiego najebania i wyznawania miłości nawet drzewu. - Slone, a Tobie po co to wszystko? Jestem blondynką. – odpowiedziała to drugie ze śmiechem, przywracając (jak to dziwnie brzmi) swoje włosy do poprzedniej postaci, znów długie loki opadły na jej ramiona. Blondynka to stan umysłu, boże jak dobrze, że nie powiedział tego na głos. Z całym szacunkiem do każdego blondwłosego człowieka, ona nie chciała być kojarzona z jakimś nieogarnięciem umysłowym stopnia ciężkiego. Jęknęła nieco niezadowolona, kiedy obrócił ich obok siebie. Teraz było trochę zimniej, więc przysunęła się do Gilberta, kładąc czoło gdzieś przy zagłębieniu jego szyi. Naprawdę nie chciała o tym rozmawiać, a jak uniknie jego spojrzenia. Nawet lekko uniosła głowę, aby ucałować ten fragment skóry koło jabłka Adama, byleby nie zeszli na temat anoreksji, ślubu, poronienia i całej KasKandarowej apokalipsy. - Nie jestem najlepsza, mimo wszystko. A z Tobą wszystko w porządku?
Nie za ma co. To by mu się zdecydowanie nie podobało. Z tłumem zawsze było łatwiej, szybciej i wygodniej niż z pojedynczą personą. Owy osobnik byłby nim wtedy naprawdę mocno zainteresowany, zdawałby za dużo trudnych pytań i chciałby bardzo długo rozmawiać. A przecież to nie na nerwy Gilberta, co za dużo to nie zdrowo. Pojedyncza persona interesowałaby się Gilbertem w każdej sytuacji, na dobre i na złe jak to się ładnie mówi. A i tego by nie zniósł. Nie byłby w stanie się odwdzięczyć, nie byłby w stanie traktować tej osoby należycie, tak żeby nie uciekła od niego zraniona wielką dzidą wbitą w serce. Z tłumem nie ma takiego problemu. Tłum idzie na ślepo, tłum nie zadaje pytań tylko piszczy jak mu się coś podoba albo odchodzi kiedy czuje się zgorszony i jest święty spokój. Tłum zawsze odpowiadał Gilbertowi. - Zwariowałaś? Zachowaj trochę szaleństw na menopauzę - uśmiechnął się kwaśno również cytując bardzo lubianą przez siebie personę. Może i miała racje, właściwie powinien jej to przyznać entuzjastycznie i przyklasnąć. Ale jakoś nadal nie był w stanie, to nadal było dla niego zbyt tajemnicze, mroczne i wręcz straszne. Nadal nie wiedział w jaki sposób ma o tym myśleć i dlaczego akurat teraz opaczność zesłała mu towarzystwo Cassandry, która jest taka, a nie inna. I pomyśleć, że on sam tego towarzystwa chciał, sam ją tu zaciągnął i sam zaczał z nią rozmawiać zamiast rozpocząć całkowicie inne zajęcia. I jemu wmawiali, że idealnie pasuje do domu węża? No wierutna bzdura, nie oszukujmy się. Może i pasowałby do Gryfnów? Nie, chwila. Był na to zbyt wielkim tchórzem. Co z tego, że bez problemu zeskoczy z wieży astronomicznej bez zabezpieczenia jak na dole nie będzie umiał rozmawiać na poważnie? To może Krukoni? Ah dobra, wyśmienity żart. Był po prostu debilem, nie pasowałby tam. Skoro odpadł już Slytherin i stado Puchonów no to Gilbert ma przejebane, nigdzie ię nie nadaje. - Bo ja nie jestem dojrzałym, rozsądnym, myślącym i czującym człowiekiem chcącym żyć jak należy mimo, że to takie trudne - ha, wreszcie zadała mu proste pytanie. No, bo niby po co jemu to wszystko? Po co te tuziny błędów, słów i zmieniania zdania? Po co dziewiętnaście lat bycia paniczem Slone i faza bycia narzeczonym Szarlotki? No na co mu to wszystko, no za co ta pokuta? Cóż, takie życie. Nie był w stanie poradzić absolutnie nic, że był od niej gorszy. A ona jeszcze mu to bezczelnie wytykała, no okropna była, jak tak w ogóle można ja nie wiem. Ale przecież on jej to z miłą chęcią wybaczy. A nawet zapomni, przecież on bardzo szybko zapomina. O wszystkim. - Ze mną? Nie bądź śmieszna. Ale może i masz racje, z tobą jest wszystko w porządku. Przecież nie rozmawia się z Gilbertem w ten sposób - trudno było nie zauważyć, że unika poruszanego tematu, że ciągle przekręca pytania na jego stronę, odwraca kota ogonem i kombinuje. Ale właściwie czego on się spodziewał? Żaden trzeźwy człowiek nie porozmawia z nim na takie tematy, litości! Ba, nawet nietrzeźwy nie porusza tego w jego obecności. Widać z Lancaster nie było tak źle mimo koloru jej włosów. Jej tak ślicznie i delikatnie pachnących włosów, które mógł całować przytulając ją teraz do siebie.
Tym się właśnie różnili. Cassandra w tłumie nie potrafiła funkcjonować. Nagle przestawała oddychać i dostawała palpitacji serca. Nie bała się ludzi, przecież oni wbrew pozorom nie gryzą, w razie problemów rzucają zaklęciami, ale pojawiało się w niej przeświadczenie, że tak naprawdę znowu jest niczyja, nijaka. Tłum idzie za kimś, ślepo, prawie że bezmyślnie. Cassandra szłaby razem z nimi prosto do klifu, z którego spadłaby, nie słysząc od nikogo, że ma przestać iść. Przecież dostali komendę – idźcie. Nie było w niej powiedziane, „idźcie dopóki zobaczycie klif”. Na pewno nie potrafiłaby egzystować w tłumie. Brak byłoby powietrza, pewnej niezależności, pewnych zasad, których ciągle szukała we własnym życiu. - A po co? Masz się nudzić ze mną teraz, a na menopauzę przeżywać dramaty? – spytała, błądząc dłońmi po jego koszulce, zastanawiając się dlaczego akurat ją wybrał. Nie miała w sobie za grosz uroku, no może trochę humoru. Nawet złapała za owy nadruk, chcąc zobaczyć, czy może dostanie jakieś gratisy, cokolwiek. Z cyklu darmowy masaż albo zrobienie herbaty (bez cukru, jeden pełny obrót zamieszania) i kwiatek, aby było na co popatrzeć, chyba, że byłby Gilbert w pobliżu. Wtedy położyłaby na nim nóżki, machała paluszkami radośnie i byłaby w siódmym niebie. Tchórz to nieco za dużo powiedziane. Można rozmawiać, może się wygłupiać, a można się bawić w prawdziwe życie. Nie był raczej tchórzem. - Ja też nie jestem dojrzała, rozsądna, myśląca i czującym człowiekiem, chcącym żyć jak należy mimo że to takie trudne. – szczerość o dziwo sama wychodziła z jej ust. Nie potrafiła tego nazwać, co robi ze sobą i dlaczego to może być takie złe? On zatracał się w imprezach, ona poprawiała robienie brzuszków, żeby z nich każdy był idealny. Bo chciała być dla kogoś idealna, nie zdając sobie sprawy, że ten perfekcjonizm kiedyś będzie po prostu nudny. Nie wiedziała dlaczego, ale po tych słowach, mocniej się w niego wtuliła, czując, że łzy zaraz zaleją całą jej twarz, a ona po prostu nie będzie potrafiła się powstrzymać. Po cholerę poruszał, dlaczego cała Cassandra jest nie tak? Ułożyła dłoń na karku mężczyzny, wtulając się mocno, tak mocno jak tylko potrafiła. - Jesteśmy siebie warci. – otuliła ciepłym oddechem ucho Gilberta, zaczynając się zastanawiać, czy naprawdę musieli się spotkać w tej chwili i zacząć tak trudne tematy, nie mając przy sobie żadnej używki. No oprócz papierosów, ale Cassandra nigdy więcej przy nim nie zapali. Wzięła głęboki oddech – To nie tak, słońce, po prostu… trudno się mówi o czymś, co boli. I co trwa już od tylu lat. Czuję się sama, zbyt wiele straciłam, nie mam sił. Wyrzuciła to z siebie. W końcu, może zbyt chaotycznie, może wyjdzie na psychiczną, może wszystko może. Sięgnęła po kolejna czekoladkę, ach jak dobrze, że wcześniej je przesunęła, i znów chciała nią nakarmić Gilberta. Pięknie się zaczyna ta rozmowa, pięknie. – Musimy, naprawdę musimy o tym rozmawiać? – spytała, lekko drżąc.