Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
Autor
Wiadomość
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Spóźniony. Nie mógł sobie tego wybaczyć, ale był spóźniony i nie miał na to wpływu. Wpadł do pokoju roztrzepany, zziajany, ale i wygłodniały alkoholu, zabawy i towarzystwa. Przecież nie mogło go tutaj zabraknąć! Ledwie wszedł do pokoju, a się niemal potknął o butelkę whiskey. Wyszczerzył się szeroko, skoro na powitanie wita go alkohol. Przytulił butelkę do siebie niczym najpiękniejszy prezent świata i próbował wyłowić w tłumie kilka osób. Wiele z nich kojarzył, znał, a więc miał dylemat do kogo ma się doczepić. Dostrzegł w oddali @Morgan A. Davies, której zasalutował i uniósł w jej kierunku znalezioną whiskey, jakby właśnie demonstrował coś najpiękniejszego na świecie. Zamiast napić się tego cuda, skierował swe kroki do zgromadzonego towarzystwa - @Bruno O. Tarly, @Asphodel Larch, @Albina Abrasimova oraz @Lazar Grigoryev. Widział już, że ustawiali się do rzucania lotkami, ale to nie powstrzymało go przed podejściem. - Ej, siema! Jestem, totalnie spóźniony, no ale przecież alkohol nie może się zmarnować. Trzeba wypić wszystko, co do ostatniej kropelki. Co nie, Lazar? - wyszczerzył się do Rosjanina szykując otwatą dłoń, by przybić mu piątkę. Do Ashphodela i Bruno wyciągnął rękę, by uścisnąć (gdy skończyli rzucać lotkami), a gdy jego wzrok padł na Albinę to aż uniósł brwi. - Ej, Asph, czemu transmutowałeś Aconite w swojego klona?! Zabrałeś jej eee... - chciał powiedzieć wprost, czyli "cycki", jednak przypomniał sobie, że ma do czynienia z gryfońskim romantykiem, który traktuje kobiety jak świętość. - ... walory fizyczne, które miałem komplementować! - popatrzył na niego z wyrzutem i po chwili przeniósł wzrok na Albinę, której tożsamości absolutnie nie znał, a brał ją za Aconite. - Biedna, co oni ci zrobili? - nachylił się w jej kierunku tak, aby tylko ona słyszała jego szept - Spokojna głowa, mam ziomka w Ravie, co umie w transmę mocno to cię odczaruje i odzyskasz cycki. - mruknął, puszczając do niej oko. Whiskey nie pił jeszcze, a dalej je przytulał jak najważniejszą rzecz na świecie. Nie odda. Nie ma mowy. Wypije wszystko, ale najpierw zorientuje się w sytuacji.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Bardzo mnie nie obchodzi kto wygra mecz. Byłem rozdarty między chęcią śmiania się z Boyda, że jest frajerską pałą, a z drugiej strony w jakiś sposób tam życzę mu jak najlepiej. Dlatego dalej jestem rozdarty, niepewny czy podzielam radość drugiego domu. Jednak nie przeszkadza mi to w chęci uczestnictwa, by celebrować z najlepszym ziomkiem jego zwycięstwo, przy okazji powtarzając mu kilka razy, że on był beznadziejny. Wkradam się do pokoju rozrywek, a ponieważ jestem niewielki i ubrany w czarną bluzkę i czarne spodnie, jak zwykle, idealnie wtapiam się w tłum udając po prostu jakiegoś kolejnego, niepozornego Łabędziarza. Zakładam, że mojego kumpla znajdę tam gdzie jest alkohol, ale niestety alkohol nie stoi pięknie, w rządku na środku pokoju i okazuje się, że muszę się pogimnastykować najpierw, żeby znaleźć jakieś procenty! Cóż za idiotyczna impreza, tylko Gryfoni mogli wpaść na taki idiotyzm. Nie dziwne, że nie mogę znaleźć ziomka, skoro nie ma tego na wyciągnięcie ręki, pewnie wolał jakiś bar, gdzie wszystko jest podane jak na tacy. W końcu udaje mi się znaleźć coś, smakuje dość dziwnie, ale przynajmniej jest. W przeciwieństwie do mojego rodaka. Wtedy widzę przynajmniej jedną znajomą twarz. Oto parę kroków ode mnie stoi @Albina Abrasimova. - Albina! - krzyczę, ale ta ani drgnie, nie odwróci się, co jest. Aż nie wiem czy biec i szarpać ją za ramię, czy po prostu usunąć się ze swoim znaleziskiem. Nie widzę już Balbinka przestaje być Balbinką, bo odwracam się jeszcze przez ramię, równocześnie biorę kolejny, duży łyk whisky i znienacka uderzam moim chuderlawym imieniem dziewczynę, przy której nawet ja jestem wysoki. - O przepraszam - mówię widząc jakie szkody narobiłem, bo oto rozlewam pół piwa dziewczyny, a co gorsza oblewam ją whisky, ledwie odjętą od moich ust, na szczęście nie jakoś znacznie. - Sorry, soreczka - mówię i grzebię po moich obcisłych gaciach w poszukiwaniu różdżki i kiedy w końcu ją odnajduję i macham sprawnie osuszając ubrania koleżanki. Co jak co, ale zaklęcie osuszająco wkrótce będzie moją specjalizacją. W międzyczasie swoim sprawnym okiem ogiera, zauważam jak atrakcyjna jest niewiasta, którą oblałem napojem i zmieniam front swojej początkowo niewinnej pogadanki. Kojarzę ją jednak kiedy miałbym mieć okazję do niej zagadać i z jakiego powodu miałbym to wcześniej robić? - Tak naprawdę stałem do ciebie tyłem pół imprezy i chodziłem rakiem, by w końcu wpaść na ciebie niby przypadkiem. Fillin - żartuję przezabawnie i przedstawiam się, wyciągając rękę w kierunku dziewczyny. Może trochę nie moja liga. Może trochę niefortunne zapoznanie. Ale może to mój dzień i może to przeznaczenie, że nie znalazłem nigdzie Boyda?
////Kocham Was bardzo i przepraszam, że całkowicie zlewam wszystko co było wcześniej, odpowiadając tylko od momentu rozpoczęcia gry 3 ///
Napawała się swoim nowym wzrostem, czując, że jej płynne, taneczne ruchy wcale nie tracą na zmysłowości po otrzymaniu dodatkowych pięćdziesięciu centymetrów, a wręcz miała dzięki temu wrażenie, jakby stała na jakiejś jednoosobowej scenie, umożliwiającej jej teraz patrzenie na wszystkich z góry. Alkohol pozwolił jej się rozluźnić na tyle, że zamknęła oczy całkowicie poddając się otaczającej ją muzyce, zupełnie jakby dźwięki przybrały na fizyczności i tańczyły wraz z nią, przyjemnie łaskocząc jej ciało. Wszystko to skończyło się tak nagle, gdy ból szarpnął jej nogą, wybijając ją całkowicie z rytmu i zmuszając jej płuca to gwałtownego zaciągnięcia się powietrzem z głośnym sykiem. Niemal automatycznie wyciągnęła różdżkę i spojrzała na swoją łydkę, w której sterczała teraz rzutka. Ściągnęła gniewnie brwi, spinając swoje barki gotowa do ataku i odwróciła się w stronę bawiących się przy tarczy ludzi, ściskając różdżkę tak wściekle, że zaczęły się z niej sypać iskry. Zaraz jednak zobaczyła podbiegającego do niej Aspa, któremu zdążyła tylko rzucić zabójcze spojrzenie i złość uleciała z niej stopniowo, widząc jego zmartwienie. Cmoknęła niezadowolona, pochylając się, aby bezceremonialnie wyrwać sobie rzutkę z nogi i nieco zakrwawioną wcisnąć ją w dłoń brata. - Nie szkodzi - wycedziła zaciskając zęby, aby nie zdradzić się, że tak drobne cholerstwo naprawdę bolało, mając nadzieję, że ściągnięte brwi jej nie zdradzą. - Sama pójdę, baw się - dodała już łagodniej, pod wpływem jego troskliwego wzroku, w drugą rękę wciskając mu swoją bezetykietową butelkę, po czym odwróciła się zwinnym (choć teraz nieco bolesnym) piruetem. Zanim jednak przekroczyła próg sali, aby wyjść na korytarz, zdała sobie sprawę, że słyszy gdzieś tam głos @Jeremy Dunbar, który przecież mógłby ją szybko wyleczyć, a ona wróciłaby znów na parkiet. W jego poszukiwaniu zaczęła wymijać kolejne osoby, zaczepnie szczypiąc w pośladek bok @Hyacinthe Layton, ale zaraz odbijając w stronę @Morgan A. Davies, której to widokiem się rozproszyła. - Moe, odniosłam rany wojenne, daj mi wyzionąć ducha w Twoich ramionach - powiedziała, zapominając włożyć w to chociaż odrobinę gry aktorskiej, przez co wyrecytowała to jedynie monotonnym głosem i tylko w drgnięciu kącika jej ust można było zauważyć, że świetnie się przy tym bawi.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Pokiwał energicznie głową, wyrażając tym samym pełną aprobatę dla słów Bruna, nawet jeśli nie przedstawił go prawidłowo. Lazur był znacznie bliżej Lazara niż Blablazar, prawda? Poza tym lubił kiedy na niego tak wołano, wyobrażał sobie wtedy błękit wody, przechodzący łagodnie w żółć piasku. Nie ser, jak mogłoby się wydawać, choć i tym nie gardził. Kiedy tak słuchał tej całej Albiny, czuł się znacznie lepiej. Może to nie było zbyt szczytne, tak cieszyć się z cudzego nieszczęścia, ale nawet gdyby chciał, nie potrafiłby wiele poradzić na to, że czuł się z własnym bełkotaniem znacznie lepiej, kiedy tuż obok towarzyszyło mu jakieś inne, bez mała równie niezrozumiałe, a przy tym silnie rosyjskie. Choć jej nie znał, poczuł, że choćby pod tym względem sporo ich łączy, a to owocowało natychmiastową sympatią do dziewczyny. — Szy jago fysaszyuem? — zapytał nieco zbity z tropu, kiedy Bruno, jakby pod wpływem jego nieprzemyślanego dotyku, wpierw poczerwieniał, a potem oddalił się w trybie natychmiastowym. Popatrzył pytająco na Asphodela i Albinę, bo może oni dostrzegli coś, co jemu umknęło? Zresztą nic dziwnego, jakoś tak... zakręciło mu się w głowie. Zamrugał, czując się trochę tak jakby dostał przez łeb czymś wyjątkowo ciężkim. Uwieszona na nim Gryfonka nagle zaczęła mu bardzo ciążyć i cała ta rosyjska konstrukcja groziła niechybnym zawaleniem. — Ciwny — przyznał, dotykając skroni i przymykając na moment powieki. Uchylił je dopiero kiedy Morgan zawołała wszystkich na rzutki, a Bruno powrócił do ich towarzystwa. — A nje wem szyja młogę ftakim stanie. Fkłofie mam karulalalelezelę. Pochwycił uśmiech @Sol Irving, który skierowany był najwyraźniej do niego i odwzajemnił go, uśmiechając się szeroko. To wychodziło mu znacznie lepiej niż mówienie, więc korzystał. Postanowił wstrzymać się jeszcze na moment, póki co po prostu przyglądał się jak grają inni. Zwłaszcza, że nagle jak spod ziemi wyrósł przy nich Jerry, z którym przybił piątkę z niewyraźnym „Da”. Przyglądał się, a raczej przysłuchiwał co wygaduje ten chłopak i omal nie pacnął się otwartą dłonią w sam środek czoła. — Sztarrry, pofinienieneś pobradzowadź nat płotryfem. — wybełkotał do niego, a potem westchnął i, najwyraźniej godząc się ze swoim losem, wziął łyka z butelki przyniesionej przez Bruna. Na trzeźwo tego nie zniesie... a i tak wszyscy chyba myśleli, że jest już zupełnie pijany. Czując jak niemożebnie kręci mu się w głowie, oparł się o Dunbara, obawiając się, że w innym wypadku zapozna się z podłogą bliżej, niż by sobie tego życzył. Zawroty głowy były wręcz tak silne, że nie zwrócił uwagi na rozgrywający się przy rzutkach rodzinny dramat.
// zaginam czasoprzestrzeń, moje rzutki i rozmowa z Sol odbywają się u mnie przed rzutami Aspha i zranieniem Aco //
Sama, jakby na zachętę dla pozostałych uczestników imprezy, postanowiła spróbować swoich sił w dartsy. W końcu początkowo miała być przecież ścigającą, a los sam zweryfikował, na jakie stanowisko finalnie ubiegała się przed swoim pierwszym oficjalnym meczem. Jakiekolwiek wyczucie w dłoniach i umiejętności artyleryjskie powinny jej zostać. - Sol?! Co Ty..? Wieki Cię nie widziałam! - przywitała się z uśmiechem, choć jej chaotyczny sposób wypowiedzi nieco ją wybił z rytmu. Pierwotnie jednak nawet nie zerknęła w stronę przyjaciółki ze względu na skupienie na tarczy. Wykonała pierwszy rzut, upewniła się, że trafiła i wreszcie opuściła swoje rzutkowe stanowisko, aby przytulić długowiecznie zaginioną. - Totalnie. Nie wiem. Co mówisz. Cokolwiek piłaś, napij się więcej, może przejdzie. Ale jestem w drużynie! - oznajmiła radośnie, zupełnie, jakby tego samego wieczora nie wystąpiła na boisku i nie przesądziła ostatecznie o wyniku krukońskiego pogromu. Ale po prostu musiała się tym pochwalić. Zwłaszcza, że w ich relacji zdążyła jej tyle razy nagadać o tym, jak bardzo chce zostać zawodniczką, że w tej chwili fakt dołączenia był jak jakieś spełnienie wszystkich szkolnych planów. Wróciła w pośpiechu na miejsce, stając przed linią, po czym po raz kolejny rzuciła w tarczę, która zaczęła się upominać o rzuty i grozić utratą punktów i szans na dalszą grę. Ustrzeliła sam środek, a z półki pod tarczą wydostała się jakaś małpka trunku. Nie zwracając póki co na nią uwagi, rzuciła trzeci raz, ale ostatni rzut nie wyszedł jej jakoś przebojowo. Sięgnęła więc po swoją nagrodę i wróciła do rozmowy z Sol, a w tym czasie do zabawy włączył się Asfalt. I nieźle się popisał. - Przepraszam. - szepnęła do Irving, przewracając oczami i postanowiła ponownie ją na moment zostawić. Czuła się zobowiązana do zareagowania - w końcu w dużej mierze to ona była prowodyrem całego balu. A na balu się narobiło zamieszanie. Okej, trafienie w Aconite nie było najtrudniejszą sztuką, ponieważ była ona w tej chwili większa od kogokolwiek w sali, a przy tym wabiła na siebie spojrzenia tańcem, zajmując sobie osobne miejsce na parkiecie. Inaczej jednak wyglądało to w momencie, gdy Asfalt miał zamiar trafić nie w swoją siostrę, a w tarczę. - Na obronie Ci lepiej szło. Ale zawsze możesz poćwiczyć rzuty na treningu. - skomentowała, wyłaniając się zza pleców chłopaka, siląc się przede wszystkim na to, aby w kryzysowym momencie zachować dystans do całego wydarzenia i nie fuczeć do nikogo. Nawet Larcha w tej chwili ominęły w tej chwili wskazywanie palcem i wyzwiska. Zamiast tego, powoli i nie chcąc siać paniki, zbliżyła się do pokrzywdzonej Gryfonki. - Nie na mojej zmianie. - odparła równie filmowo, zachowując przy tym resztki rycerskiego tony, na jakie było ją w tej chwili stać. Najwyraźniej z Nitką nie było tak źle, aby atakować skrzydło szpitalne. - Jeremy Dunbar! - zawołała, wcześniej słysząc Gryfona, który, w swoim stylu, z hukiem wkroczył w cały zgiełk i ugadywać wszelkie zastane niewiasty. Teraz miał okazję wykazać się bohaterstwem przy wszystkich. Przecież tego właśnie chciał, co? I ani trochę nie chodziło o wykorzystywanie go przy każdej okazji, kiedy komukolwiek ze szkoły działa się krzywda.
Przeskakiwał wzrokiem po ludziach w takim tempie, że można go podejrzewać, że jeszcze przed przyjściem na imprezę coś zażywał. Nic bardziej mylnego, on po prostu chciałby być w wielu miejscach naraz, pogadać z każdym, poflirtować z pięknymi dziewczętami, napić się z Lazarem, sprawdzić czy w Bruno można wtłoczyć alkohol, odgadnąć kim jest ta osoba transmutowana w Asphodela, skoro Aconite jest tam dalej... minę miał nieco ogłupiałą. Popatrzył na Albinę -której-nie-wiedział-że-to-ona. - To kim ty jesteś, skoro nie jesteś żadne z Larch? - a on jej/jemu nawijał o cyckach. Nim jednak zdołał wyciągnąć odpowiedź poczuł na ramieniu ciężar umięśnionego, ogromnego Rosjanina. Nie dość, że ma problem ze zrozumieniem go z powodu akcentu to ten zaczął jeszcze bełkotać. O dziwo, wyłapał o co chodzi i sam siebie tym zaskoczył, bo jeszcze nie napił się alkoholu. - Ale to nie był podryw, chłopie. Toż ja nie wiem z kim ja gadam. Tu jest Asph, tam jest Asph, myślałem, że to Aconite, ale w sumie dostałbym w zęby od niej za używanie jej prawdziwego imienia, więc ten Asph-udawany to nie jest Asph ani Aconite i cholera wie kim on jest. Albo ona, ale nie ma cycków. Ogarniasz ty to? - rozpaplał się w chaosie, wskazując kciukiem Albinę i jakoś nie krył się z tym, że właśnie ona jest tematem jego umysłowej analizy. Jak wiadomo alkohol poprawia zdolności intelektualne (a przynajmniej poprawia wiarę w cuda), więc już otwierał swoje whiskey, z którą nie zamierzał się dzielić, gdy nagle ogarnął, że Lazar nie opiera się o niego z powodu lenistwa, a ewidentnie coś mu jest. Uniósł brwi i przytrzymał go za łokieć ot, na wszelki wypadek. - E, nie przewracaj się. Wiesz, jak ja na ciebie spadłem to miałem miękko, ale jak ty spadniesz na mnie to mnie połamiesz i moje żebra się w ciebie powbijają. Seriooo. - zamrugał i wymacał różdżkę, której na szczęście nie zapomniał wziąć. - Zaświecę ci. - uprzedził i jeśli ten się zgodził, wykonał krótki gest doprawiony wymamrotanym "Rennervate", które powinno go skutecznie ocucić. W tym momencie usłyszał swoje imię i nazwisko. - JESTEM ZWARTY I PRZYSTOJNY. CO TRZEBA?! - zawołał donośnie w kierunku Morgan i wyciągnął szyję w jej stronę, by ogarnąć o co chodzi. Widząc, że jest potrzebny szturchnął Lazara. - Ej, chodź. - i holował go za sobą z niewyjaśnionej przyczyny. - Cześć pięknotki, co trzeba? Ooo, udo Haze potrzebuje pomocy? JUŻ CI POMAGAM! - od razu się ożywił, a ciemne ślepia mu zaświeciły. Zerknął na Lazara. - Ej, ziomuś. Zaufam ci. Cholera, znaj moje zaufanie i popilnuj moje whiskey. NIE WYPIJ. Popilnuj. - nachylił się lekko w jego stronę, by tylko on słyszał ten szept - I zobacz, możemy gapić się na udo Aconite i je macać. Jestem wniebowzięty. - wymamrotał i odwrócił się z wielkim wyszczerzem do Gryfonek. Dostał nawet odsłonięte udo, nagie, smukłe, gładkie, które aż prosiło się o pieszczotę, o zbadanie faktury, zapoznanie się jego miękkością. Palce go świerzbiły, ciągnęły go do tego zgrabnego uda mimo świadomości, że Haze woli dziewczyny (ku jego niepocieszeniu). Dopiero po paru chwilach ogarnął, że miał zająć się nie kontemplacją nad udem, a nad raną. Nieduża, mała, prosta do zaleczenia. Vulnus alere ogrzało jej skórę i zaleczyło ranę. - Przyjdź potem, Haze, to sprawdzę czy nie ma powikłań. - wyszczerzył się i puścił do niej oczko. - Zgrabne masz udo, powinnaś je częściej eksponować. - i aby nie dostać przypadkiem od nikogo w zęby, zrównał się z Lazarem (przecież jest taki groźny, kto śmiałby chcieć się przy nim wściekać?) i wyciągnął do niego rękę po swoją własność.
Humor poprawił jej się bardziej, kiedy dostrzegła że @Lazar Grigoryev odwzajemnił jej uśmiech. Może powinna potem zagadać? Odnotowała to w pamięci, ale czekała ją jeszcze mała wycieczka po gryfońskich znajomych, za którymi naprawdę się stęskniła. Miała nadzieje, że z wzajemnością. Reakcja @Morgan A. Davies wskazywała na to, że jak najbardziej. - Inaczej jakoś wygląda wszystko że, wrażenie mam jednocześnie a, dzień jeden tu mnie było nie jakby się czuje. Was od dala z wariowałam naprawdę już bo wróciłam że, grunt. Służy nie coś mi piwo to bo, napój zmienię chyba właśnie no. Bezalkoholowe niby a. Macie je skąd? Gratuluje o! Puchar po idziemy koniecznie roku tym w to! - nie przejmowała się, że jej wypowiedź nie ma ładu i składu, miała nadzieje, że gryfonka wyciągnie z niej jednak coś przydatnego. Pojawiło się słowo gratuluje, a to już było dużo i w zasadzie stanowiło główny sens wypowiedzi. Długo jednak Morgan nie musiała rozszyfrowywać jej myśli, bo zaraz gdzieś poszła, a Sol nawet nie wychwyciła wzrokiem Aconite, bo pewnie też podeszłaby się przywitać. Poszukała po szafkach ognistej whisky i w końcu się udało, wyciągnęła jakąś butelkę, nie zastanawiając się, czy kontynuowanie picia rzeczy dziwnego pochodzenia to dobry pomysł. Odkręciła ją i już miała wziąć łyka, kiedy nagle ktoś wpadł na nią i tym samym oblał ją zarówno swoim drinkiem, jak i sprawił, że ona wylała trochę zawartości własnej butelki na dekolt. Podniosła wzrok i zobaczyła ślizgona @"Fillin Ó Cealláchain. Kojarzyła go tylko z widzenia, ale nigdy nie mieli szansy dłużej pogadać. Cóż, pierwszy raz niezbyt udany, ale trudno jej było w tej chwili popsuć humor. Machnęła więc tylko ręką. -Cukru z jestem nie, się przejmuj nie. Dzięki, o. Uwagi zwracaj nie, odwrót na mówię piwo przez. - dodała, kiedy osuszył ją zaklęciem i problem całkowicie zniknął. No, może zmarnowali trochę dobrego alkoholu, ale chyba trzeba było to jakoś przełknąć. Uśmiechnęła się na jego kolejny komentarz. - Sprytne, oh. Odważne i. Dzień szczęśliwy twój chyba to ale. Irving Sol. - zaśmiała się i napiła się kolejnego łyka, tym razem celnie trafiając do ust. Nie znalazła szklanek i nie zamierzała się tym przejmować, miała nadzieje, że nie wygląda to odrzucająco. Skrzywiła się lekko, bo jednak nie była przyzwyczajona do takich mocnych alkoholi pitych z gwinta, ale nawet gdyby chciała zrobić sobie z tego drinka, nie widziała nic, czym mogłaby to rozrzedzić. - Nie, Slytherin? Imprezę na się wkręcasz?- zapytała rozbawiona, w zasadzie nie wiedząc, czy całość była otwarta dla reszty, czy dotyczyła jednak tylko zamkniętej grupy. - Rzutki na chętny? Niezła jestem, ostrzegam tylko. - zaproponowała i zrobiła już krok w tamtą stronę, mając nadzieje, że chłopak ruszy za nią. Po drodze minęła (i to dosłownie, niemal szturchnęła ramieniem) @Jeremy Dunbar. Za pewnymi rzeczami się nie stęskniła. Właśnie za tego typu przypadkowymi spotkaniami. Nie widziała chłopaka od miesięcy i było jej z tym całkiem dobrze, bo kiedy tylko miała go przed oczami, automatycznie się spinała. Wolała nawet nie otwierać ust, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego, zwłaszcza mając za sobą Fillina. Chłopak akurat pomagał w czymś @Aconite 'Haze' Larch, którą już musiała przywitać. Uśmiechnęła się i uścisnęła ją krótko, zaraz jednak dotarł do niej głupi tekst gryfona, na który przewróciła oczami. - Przychodź nie. Serio - rzuciła teatralnym szeptem, z całą pewnością słyszalnym nie tylko dla koleżanki z domu. - Za tobą też się stęskniłam. Stęskniłam się też tobą za. Jestem tu końcu w że, dobrze naprawdę. W ogóle żyjesz? - dopytała, ale w końcu spojrzała znowu na ślizgona. - Dobra! Gramy? Zaczyna kto?
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
//Przepraszam za słaby post i to, że pewnie coś pomieszam/coś zignoruję.
- Och, Balbinko, Ty będziesz najlepsza z całej drużyny! - odpowiedział dziewczynie i roześmiał się radośnie. Był pewny, że poradziłaby sobie świetnie. Nie to co on, z głupim lękiem wysokości. Przytaknął @Asphodel Larch na jego słowa - on też by przyszedł na trybuny z transparentem, a jak! Następnie uniósł nowo przyniesioną butelkę ku górze, wznosząc toast za @Albina Abrasimova i jej rychłą quidditchową karierę. Upił jako pierwszy spory łyk ognistej. Znów coś mu nie smakowało do końca dobrze. No nie jego klimaty. Musiał to jednak przeboleć, skoro chciał się dzisiejszego wieczoru choć trochę wstawić. Z kwaśną miną ponownie przechylił butelkę trunku. Pił oczywiście z gwinta. A następnie podał butelkę dalej w obieg. Czuł, że zaczyna mu już szumieć w głowie, a ruchy jego kończyn stają się bardziej swobodne, wręcz swawolne. Miał ochotę potańczyć! Dostrzegł, że niektórzy bujają się nieśmiało w rytm muzyki. Udzielało mu się to; istna facylitacja społeczna. Zaczął więc bujać się lekko na boki. W jego głowie wyglądało to przyzwoicie, ale w rzeczywistości... no cóż. W połączeniu z jego pewnym staniem upojenia wyglądało to dość komicznie. Dosłyszał nagle, że @Morgan A. Davies woła wszystkich do jakiejś wspólnej zabawy. Extra! Skorzysta ze wszystkiego, co tu dzisiaj będzie się odmerliniać, a co! Już chciał ruszyć w kierunku grupki imprezowiczów, ale zatrzymał go znajomy głos @Jeremy Dunbar. Chłopak podszedł do nich i od razu zaczął nawijać tak, jak to miał w zwyczaju. Bruno za to go uwielbiał. Od razu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a oczy mu pojaśniały. - Dubaj! Ziom, jak dobrze Cię tu widzieć, balety bez Ciebie to nie to samo! - zawołał i podszedł parę kroków w jego stronę. Nogi zaczynały mu się plątać. Całe szczęście, że jeszcze jako tako sobie radził z zachowaniem równowagi. Nie to, co @Lazar Grigoryev. Bruno obserwował, jak Rosjanin kładzie głowę na ramieniu Jeremy'ego i... czuł, że coś go dźga w żołądek. Czemu to nie mogłoby być... jego ramię? Pewnie źle by się to skończyło i obaj zaliczyliby glebę, no ale. Co się wydarzyło przy zawodach w rzutki? Nie zarejestrował całej sytuacji. Alkohol robił swoje i miał już spowolnioną reakcję. Dopiero po chwili do niego dotarło. Własny brat uszkodził @Aconite 'Haze' Larch. No nieźle! Ledwo się zaczęło, a już mamy ofiary. Spojrzał na Lazara, który nadal bełkotał i mówił coś o owych rzutkach. - No Lazur, odpuść sobie tę grę lepiej. Masz, napij się w zamian! - podał chłopakowi butelkę, która zdążyła zrobić w towarzystwie kolejne okrążenie. Jej zawartość była już na wykończeniu. Podążył za resztą, usilnie trzymając się blisko Dunbara i Grigoryeva, ale od czasu do czasu zerkając na Albinę, którą chyba wszyscy dziś zagadywali. Gdy ktoś przystawił mu pod nos rzutki, grzecznie podziękował. Nie będzie grał w takim stanie. Zaczynał mu wirować świat przed oczami. Już wystarczy rozlanej krwi. W pewnym momencie dostrzegł, że jego dłonie się... świecą. A potem podwinął rękawy i spostrzegł, że całe jego ciało emanuje jasnym światłem. Super: najpierw był czajnikiem, a teraz jest chodzącą choinką! Rozświetlał imprezę całym sobą, kula dyskotekowa nie była im potrzebna. - Ej, ziomki, patrzcie! JA SIĘ ŚWIECĘ! ALE CZAD! - wrzasnął na cały głos z podjarania. Powinien się pewnie martwić, że znów wypił jakiś podejrzany alkohol, ale w obecnym stanie było mu wszystko jedno. Wręcz cieszył się, że jego ciało świeci w ciemności. - To blask mojej zajebistości! - zaśmiał się ponownie. Nie mógł się temu nadziwić. Trochę głupio mu było, że ma taki dobry humor, a obok niego jest ranna Aconite. Zreflektował się więc i zwrócił do niej: - Haze, w-wybacz. Mogę w zamian posłużyć jako Twoja lampka. N-n-ocna - zaczynał już mu się plątać język. Nie przeszkadzało mu to jednak, by napić się po raz kolejny łyka whisky. Tym razem nie wiedział, z jakiej butelki żłopie.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Otwieram szeroko oczy i kręcę głową, bo jestem bardzo zaskoczony tym w jaki sposób mówisz i trochę zbijasz mnie z tropu. Dopiero jak mi tłumaczysz co się wydarzyło, odrobina zrozumienia pojawia się na mojej twarzy. - To może dobrze, że wylałem ten trunek? - pytam, bo nie wiem czy rozlałem dobrą rzecz, ale najwyraźniej tutaj wszystko powinniśmy porozlewać, bo oto niespodziewanie z moich uszu leci para. Syczę i łapię się za głowę przy tym niezbyt przyjemnym uczuciu dopóki nie przestaje. - Co jest z tymi waszymi alkoholami w Gryffindorze - narzekam niezadowolony, podejrzliwie próbując wyczytać coś z mojej butelki, niestety bezskutecznie. Jednak szybko mi się humor poprawia, kiedy mój świetny żart zostaje doceniony. Rozglądam się po okolicy i łapię dwie pierwsze lepsze, brudne szklanki, odstawiając wcześniej mój podejrzany alkohol. To moja reakcja na wcześniejsze skrzywienie mojej towarzyszki. Ponownie czyszczę zaklęciem, tym razem używane wcześniej szkło i kiedy stwierdzam, że wygląda w porządku, nalewam alkohol, który znalazła Sol do szklanek, a potem jeszcze dolewam do tego czegoś, co moim barmańskim okiem, wygląda na całkiem porządny napój do drinka. - Słyszałem, że będzie alkohol, więc chciałem znaleźć mojego ziomka, Boyda, ale nigdzie nie mogłem tej pały znaleźć... Chciałem się stąd usunąć, a potem zacząłem chodzić z tobą, by na ciebie coś rozlać, resztę już znasz. - W czasie moich skomplikowanych operacji z naszymi drinkami, streszczam ci pół żartem co tutaj robię. Swoją drogą większość Gryfonów wygląda na bardzo już zmęczonych imprezą i alkoholem. Kiedy proponujesz rzutki, żywo zgadzam się i kładę rękę na twoim ramieniu, żebyś mi się nie zgubiła w tym tłumie. Dlatego też wyczuwam, kiedy próbuje zaatakować z bara jakiegoś faceta, co pewnie biorąc pod uwagę jej posturę, bardziej mogło skończyć się jej kontuzją, a nie ofiary. Wyglądam kogo tam próbowała staranować i widzę @Jeremy Dunbar, chłopak z mojego roku, z którym nigdy specjalnie się nie ziomkowałem, oprócz jakichś ewentualnie przymusowych prac w parze. Nie moja jednak sprawa o co toczy się ten spór, dlatego zdejmuję rękę z ramienia Sol, kiwam jakoś nieskładnie na przywitanie Dunbarowi i czekam aż moja towarzyszka przywita się z kolejną setką ludzi i pokpi z Jeremy'ego. - Ja, pokaże ci jak to się robi - mówię żartobliwie, bo nie grywam w rzutki i nie jestem wcale w nich dobry. Rzucam jakoś rzutkę, to leci trochę w bok to jakieś dodatkowe punkty gdzieś, kompletnie nie czaję tych zasad. - Mam... ileś punktów, poszło mi rozumiem wybornie? - pytam dziewczyny przyznając się przy tym, że nie mam pojęcia co robię. Przenoszę więc całe swoje zainteresowanie na moją nową, atrakcyjną koleżankę. - Nie byłaś długo w Hogwarcie? - wnioskuję bardzo bystro z tych jej powitań. Popijam swoje drineczka, ale na chwilę go odkładam jak tylko dziewczyna przymierza się do tarczy. - Ja ci pomogę! - mówię, chociaż z pewnością nie potrzebuje pomocy, co wiemy obydwoje. Ale staję za tobą, łapię dłoń, w której masz lotkę i podnoszę ją na wysokość tarczy. - Patrz, najważniejsza jest gibkość łokcia - mówię jakieś głupoty zginając i prostując jej rękę. Uznaję to też za świetny pretekst, żeby znowu położyć drugą dłoń na jej talii pod pozorem próby dobrego ustawienia ciała. Mam nadzieję, że nie dostanie mi się za impertynencję, ale średnio się tym przejmuje kiedy czuję zapach Twoich włosów łaskoczących mi mój żydowski nos.
Właściwie to oprócz lekkiego bólu mięśnia i ledwo wyczuwalnego pieczenia, to nic jej nie było i mogłaby się dalej bawić, ale nie podobała jej się myśl, że niezaleczona rana, chociaż wręcz mikroskopijna, mogłaby pociągnąć za sobą większe konsekwencje przez jej nieoczyszczenie. Ból jej nie przeszkadzał, ale potencjalne ograniczenia już owszem, a zbyt zajęta myśleniem o tym, nawet nie zauważyła kiedy powróciła do swojego poprzedniego wzrostu. Uśmiechnęła się do @Morgan A. Davies, choć był to jeden z tych uśmiechów, które tylko dla dobrze znanych jej osób nie wyglądał jak grymas pogardy i złapała się jej ramienia, aby złapać równowagę, gdy teatralnie uniosła nogę, jednocześnie drugą ręką powolnym ruchem unosząc swoją spódnicę nieco wyżej, aby umożliwić Dunbarowi dokładne oględziny. Właściwie to odsłoniła dużo więcej uda, niż było to konieczne, jednak jak mogłaby się powstrzymać od tej autoreklamy przy tak wielu atrakcyjnych dziewczynach w tym pomieszczeniu, a już zwłaszcza stojąc tuż obok Moe. Przeniosła wzrok na Gryfonkę, jednak speszyła się zaraz jej bliskością, więc szybko odwróciła głowę w stronę @Lazar Grigoryev, aby mrugnąć do niego zaczepnie gestem, który chciała wykonać w stronę dziewczyny. Spięła się nieco, unosząc barki do góry, gdy poczuła na sobie czyjś dotyk, jednak rozluźniła się, a nawet wręcz ucieszyła, dostrzegając, że jest to sprawka @Sol Irving i choć nie zdobyła się na odwzajemnienie jej uścisku, to zmrużyła przyjaźnie oczy. - Nie martw się. Jerry jest grzeczny - odpowiedziała jej i opuściła spódnicę, po czym wspięła się na palcach, aby ucałować w policzek @Jeremy Dunbar, co powinno mu wystarczyć zamiast słów wdzięczności. Cóż, musiała przyznać, że chłopak nie trzymał rąk przy sobie, gdy wokół niego pojawiały się atrakcyjne dziewczyny, ale zawsze doceniała, że nie przekraczał granicy i rozumiał słowo "nie". Właściwie to sama zachowywałaby się identycznie, gdyby nie fakt, że jej serce by chyba eksplodowało, gdyby nagle postanowiła być tak samo pewna siebie w stosunku do kobiet, jaka była do mężczyzn. - Zauważyłam, że Ciebie nie było - powiedziała do Sol, bo choć zupełnie nie zrozumiała jej wypowiedzi, chciała jakoś jej dać znać, że dobrze jest ją widzieć. Może nie brzmiało to zbyt wylewnie, jednak w jej głowie znaczyło tyle co "tęskniłam". Odwracała się właśnie w kierunku Moe, ale tylko złapała ją za rękę, aby nigdzie jej nie uciekła, bo w tej samej chwili usłyszała, że @Bruno O. Tarly coś do niej mówi. Zlustrowała go wzrokiem, nawet unosząc nieco brwi do góry, żeby przyjrzeć się jego świecącej aurze zajebistości. - Za co mam wybaczyć? - spytała podejrzliwie, nie wiedząc kompletnie co Gryfon tym razem przeskrobał i puściła dłoń Moe, zbyt zaniepokojona wywęszeniem jakiegoś spisku, aby spytać ją czy ma ochotę z nią zatańczyć.
Próbowała przyglądać się przemianie @Asphodel Larch z powrotem w siebie samego, ale za każdym razem kiedy próbowała utrzymać spojrzenie w jednym miejscu świat zaczynał wirować jak eliksir źle zutylizowany eliksir spływający przez sitko w zlewie. Przez to robiło jej się tylko gorzej. Uśmiechnęła się więc tylko na słowa gryfona unosząc kciuk i marszcząc brwi. Na arenę jakby ratując niezręczną sytuację w głowie rosjanki wbił się jak zwykle z przytupem @Jeremy Dunbar na któego widok Abrasimova zmieszała się nieco, prawie tak jak Bruno na widok Lazara. Obserwowała chwilę wielką konfuzję jaka zaistniała z powodu zamiany ciałami między nią, a Larchem i choć trzeba przyznać, że nigdy nie szło jej łatwo zrozumieć dużej ilości naraz mówiących Anglików, to dziś było pięć razy trudniej. - Waloryj fizycznej..? - bąknęła kładąc dłonie na chłopięcej piersi i czując, że chyba zaczyna sama wracać do normalności, bo ewidentnie jej klatka piersiowa prezentowała się obecnie nieco lepiej, niż ta należąca do Aspha. - Oczeń dziwnyj! - przyznała @Lazar Grigoryev, choć ten mówił o Brunie, a ona o Jeremym. Przybierając na powrót swoją żabią formę, po krótkiej chwili bycia księżniczko-księciem Larchem podniosła na Dunbara wzrok ponownie. - Albina. - zaśmiała się głupio, trochę przepraszająco - Ja przepraszaju, te waszej napitku nie najlepszij - bąknęła przeczesując czekoladowe włosy palcami. Wydawała się być bardzo zmieszana całą sytuacją, a już szczególnie tym jak jej się mieszało w głowie do takiego stopnia, że nie mogła ustać na nogach. Na domiar wszystkiego była obiektem tyrady Dunbara odnośnie tego, jak to najwyraźniej nie najlepiej, że nie była ani Asphem i Aconite, a właściwie to kim była. Cofnęła się lekko oddalając od grupy ludzi, wzrokiem jakby szukając czegoś ważnego ze skupieniem na twarzy, ale jednocześnie próbując ukryć dziwny dyskomfort. Niby dwa lata w jednej szkole, a wciąz ani ona przywykła do nich wszystkich, ani oni najwyraźniej do niej - momentalnie zatęskniła za @Anfim Abrasimov i zastanawiała się gdzie mógł być i czy mogłaby pójść go poszukać. Oddaliła się od grupy w stronę drzwi, by przycupnąć jeszcze na chwilę w jednym z foteli, coby efekt wirowania w głowie się uspokoił bo w takim stanie to nigdzie nie zajdzie i nikogo nie znajdzie. Z dystansu mogła przynajmniej ocenić jak wiele osób było w pokoju rozrywek i że chyba mignął jej przed oczami @Fillin Ó Cealláchain w towarzystwie kogoś, kogo nie mogła w tym stanie rozpoznać. Z ulgą przyjęła, że Dickens był gdzieś po drugiej stronie niewielkiej grupy grającej w rzutki. Ot, tyle dobrego.
Ciekawe kto dokładnie odpowiadał za alkohol na tej imprezie. Z całą pewnością postanowił on sobie dobrze to urozmaicić. Może podolewał eliksirów, w może zmienił właściwości w inny sposób, tak czy inaczej jeśli chciał wywołać zamieszanie to mu się udało. Z tego co widziała, to nie ona jedna zachowywała się dość dziwnie, nawet jak na tego typu imprezę. Dziwny efekt przynajmniej powstrzymywał ją od bezmyślnego paplania, co z całą pewnością nie miało trwać wiecznie, ale o tym ślizgon miał się jeszcze przekonać. Póki co nie zdradzała się jeszcze i starała się konstruować proste wypowiedzi, głównie po to, żeby miały one jakikolwiek sens. - Nudy lubimy nie. Mało za to alkohol sam - pokręciła głową, zastanawiając się, kiedy ten irytujący efekt się skończy. Nie było sensu jednak specjalnie się tym przejmować. Kiwnęła tylko głową na jego wyjaśnienia i z wdzięcznością przyjęła szklankę, z której picie już miało być znacznie bardziej komfortowe. Uśmiechnęła się do niego, żeby nie pomyślał, że odpływa myślami, a stara się po prostu ograniczyć te głupie opaczne wypowiedzi. Nie skomentowała słów Aconite odnośnie Dunbara bo cóż - miała w tym temacie zupełnie inną opinie. Doceniła za to jej niezbyt wylewna wypowiedź. Może gryfonka nie powiedziała, że tęskniła, ale to już było coś. Grunt, że jej nieobecność nie była wszystkim całkowicie obojętna. Jak się okazało, Fillin radził sobie w tej grze naprawdę nieźle. - Pięć punktów, faktycznie jest dobrze. Zawsze to coś. O, normalnie mówię? Normalnie! Merlinie, to już masz przechlapane. Żadnych hamulców. Dobra, zacząłeś nieźle, ale jeszcze mogę to przebić, nie? - stwierdziła i sięgnęła po rzutkę. Ślizgon postanowił się zabawić w instruktora i pokierować jej ręka, co przyjęła bez protestu. - Okej, ale jak cię ogram, to i tak będzie się liczyć. A jak przegram to zwalę na ciebie. Zgoda? - zaproponowała niezbyt sprawiedliwie i upiła jeszcze łyka przed rzutem. Jego pomoc na niewiele się zdała, bo niestety chybiła. Usiadła na chwilę na stole obok i sięgnęła po swojego drinka. - Okej, czyli trzymamy się wersji, że to twoja wina. A w Hogwarcie nie byłam od zeszłego roku, uczyłam się trochę w domu. Stęskniłam się strasznie, ja nie wiem co ja zrobię bez tej szkoły jak ją skończę. Na szczęście do tego czasu jeszcze trochę zostało - upiła kolejnego łyka i klasnęła lekko w dlonie - [/b]dobra, druga runda. To co, komu teraz pójdzie lepiej? Tym razem bez żadnych pomocy, chyba przynosisz mi pecha [/b]- no to na pewno nie był jej brak celności. Skąd.
/Fillin - 5, sol - 0, potem podlinkuje
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Tak, chociaż patrząc na Twoich ziomków, to równocześnie alkohol to aż za dużo - mówię patrząc na słaniającego się Rosjanina, łapiącego go kolegę i przy tym wszystkim całą bandę mniej lub bardziej mamroczących, bądź dziwacznie mówiących ludzi. Kiedy my wygramy mecz też musimy zrobić imprezę, a potem porównam je która bardziej przypadnie mi do gustu. Zakładam, że tak naprawdę wyjdzie na to, że znaczenie będzie mieć to z kim przyszedłem, z kim się trzymałem i ile wypiłem, ale mogę chwilę sobie powyobrażać, że jestem od czasu do czasu obiektywny. - Co? Czemu mam przechlapane? - próbuję nadążyć za wypowiedzią dziewczyny, wyraźnie zachwyconej, że może już normalnie mówić. Ja też się szczerze z tego cieszę, bo przynajmniej wiem, że to faktycznie był efekt jakiegoś nieodpowiedniego trunku, a nie trafiłem na atrakcyjną dziewczynę z dużymi problemami w mówieniu. - Ej pięć punktów, a to razy dwa? Ej, gdzie jesteś jakiś sędzia, gdzie mi pisze ile mam punktów - mówię niezadowolony, rozglądając się wokół, w poszukiwaniu jakiejś tablicy czy czegoś, która rozwiąże mi zagadkę tej zbyt skomplikowanej najwyraźniej dla mnie gry. Jednak wyjątkowo prędko zmienia mi się humor, jak to mam czasem w zwyczaju. - Okej! - zgadzam się wesoło na wszystko, dla moich pretekstów do trzymania rąk na biodrach, ramionach i pogadance o gibkich łokciach. Mimo tego najwyraźniej nie urzekła mojej koleżanki ta świetna gra słów, a moja bliskość nie była zapierająca dech w piersiach, bo kazała mi się oddalić i samemu rzucać. - No wiesz, tak to przynajmniej przy pudłowaniu była w dobrym towarzystwie, a teraz jesteś zdana sama na siebie - mówię rzucając byle jak w tarczę, coś tam trafiając, ale niewiele się w gruncie rzeczy tym przejmując jak mi idzie, a bardziej moją towarzyszką. - Skąd jesteś? - pytam żeby jeszcze zagaić i podaję jej te rzutki, lotki, jak zwał tak zwał. - Dobra zrobimy tak, kto więcej rzuci, ten daje zadanie drugiej osobie, które trzeba koniecznie wykonać - proponuję, wznosząc drinka na propozycję. Co prawda nie rzuciłem zbyt wiele, ale dziewczyna też nie popisała się specjalnie przy poprzednim rzucie, więc liczę na to, że wyjdę obronną ręką. Przepuszczam Gryfonkę, by spróbowała się ze mną zmierzyć, wyciągając szarmancko ręką i równocześnie mniej gentelmeńsko podpijając drineczka. 4,A, C = 3+1=4
Zaśmiała się, bo było w tym sporo prawdy. Niektórzy zaskakująco szybko dali się ponieść imprezie. Trudno było ich winić, było co świętować. Tak zagrany pierwszy mecz tuż po tym, jak w zeszłym roku zgarnęli puchar. Nie tracili formy. Ten mecz przegapiła, ale miała nadzieje, że przy reszcie przyczyni się do wygranej. Zatrzymanie pucharu drugi rok z rzędu, to byłoby coś. Na razie jednak były przed nimi jeszcze dwa mecze, więc nie było co przesadnie wybiegać w przyszłość, a jedynie intensywnie trenować. - Jeszcze zobaczysz - odparła tylko z uśmiechem, zdobywając się na niepodobną sobie nutę tajemnicy - o, nie, nie. To są normalnie punktowane pola, zobacz - wskazała mu wyraźnie na tablicę, żeby uświadomić, że tym razem nie trafił na żadne bonusy. Niech się tak nie rozpędza, nie było opcji, żeby tak od razu zostawił ją w tyle. Zwłaszcza po jej pierwszym, fatalnym rzucie. Nie za bardzo lubiła przegrywać. Pewnie jak wszyscy, ale ją to zawsze jakoś wyjątkowo uwierało, nawet jeśli to była tylko luźna rozgrywka. Co nie znaczy, że z porażką pogodzić się nie umiała, trudno było wyczytać z niej wyraźnie niezadowolenie, kiedy chybiła. Zresztą, to był dopiero pierwszy rzut, więc zamierzała to jeszcze nadrobić. - Hm, sama ze sobą też jestem niezłym towarzystwem, ale coś w tym jest - odparła, patrząc jak chłopak znowu trafia w tarcze. Czy ona miała jakieś lewe rzutki? Na pewno tak. - Z Camberley, zakładam, że niewiele ci to mówi. To takie malutkie miasto, którego nikt nie kojarzy. Ładne, ale nudne do bólu. A ty? Gdzieś w Irlandii? - strzeliła w najbardziej prawdopodobną opcję. Do tego spostrzeżenia nie trzeba było być szalenie bystrym, chwila rozmowy z nietypowym akcentem robiła swoje. Co prawda przy tej całej wymianie coraz łatwiej było się natknąć na kogoś z akcentem trudnym do odgadnięcia, ten był jednak dość oczywisty. Chociaż przegrywała, propozycja jej się spodobała. Lubiła wszelkiego rodzaju zakłady i wyzwania, nigdy, ale to nigdy im nie odmawiała - choćby była na nie wiadomo jak przegranej pozycji. Co prawda w tej chwili nie miała konkretnego pomysłu na zadanie, ale wierzyła w swoją kreatywność. Kiwnęła więc głową i zderzyła się z nim szklanką. - Umowa stoi. Tylko żebyś się jeszcze nie zdziwił, jak cię ogram - pokręciła głową, domyślając się, że chłopak widzi swoją lepszą pozycję w rozgrywce, ale hej, jeszcze nic nie było przesądzone. Zwłaszcza, że przed nią były jeszcze dwa rzuty. Skoncentrowała się najlepiej jak mogła i trafiła w tarczę, w pole za 9 punktów, co w zasadzie było dość zadowalające. - Oho, mamy remis. Decydujący rzut. Gotowy? - podała mu ostatnią rzutkę i upiła łyka drinka, co może nie było najrozsądniejsze biorąc pod uwagę, że alkohol nie wpływał najlepiej na celność.
Gryfoni mieli faktycznie jakąś podejrzanie dobrą passę w qudditcha. Jednak ta wielka impreza po wygraniu ze ślepym obrońcą Krukonów, zamieni się w wielką stypę po porażce ze Ślizgonami. A przynajmniej mam taką szczerą nadzieję, nie wytrzymam w kolejnym roku pod rząd kpin, które mógłbym dostać od Irlandzkiego ziomka z Gryffu. Kiwam głową, kiedy mówisz, że jeszcze zobaczę. Niespecjalnie się Ciebie boję, jesteś ode mnie mniejsza i drobniejsza. - Nie widzę - mówię i podchodzę do tablicy z rzutkami, dopóki nie zostaję przegoniony ze swojego miejsca, kiedy ktoś inny chciał wcelować w czubek mój głowy. Ja osobiście jak na ironię nie miałbym nic do przegranej. Pruję się tylko i wyłącznie, bo nie widzę dobrze zasad, wypiłem trochę alkoholu, więc od razu czuję większy przypływ heroizmu i chęci do małych kłótni. - Chciałem właśnie sprostować, że nie ujmuję oczywiście twojemu własnemu towarzystwu, bo jest przednie - dodaję i unoszę jeszcze raz swojego drinka na potwierdzenie moich słów, jakby to miał być jakiś wyznacznik czy mówię prawdę. - Camberley brzmi jak urocze miasto, w którym umierasz z nudów - stwierdzam zgodnie słysząc słodką nazwę i wyobrażając sobie przeuroczy widok. - Ho, ho, widzę nieźle to rozkminiłaś - mówię na jej bystre spostrzeżenie wysnute na podstawie mojego akcentu. - Z Dublina. Nos mnie zdradził? - zgaduję jakby każdy w tym mieście był dumnym posiadaczem długiego nosa. - Wcale się nie zdziwię - mówię szczerze kiedy stwierdzasz, że możesz jeszcze wygrać. - Szczerze mówiąc bardziej się bym zdziwił gdybym ja wygrał. Moja głowa jest lekka jak piórka po każdej ilości alkoholu - przyznaję się szczerze, ze wzruszeniem ramion i jeszcze coś mnie rozprasza z boku. Wydaje mi się, że widzę Boyda i nawet krzyczę Boyd! i w tym samym momencie rzucam rzutką niestety nie trafiając do celu, ale świetnie ustrzeliwując @Jeremy Dunbar. - Sory, ziomek, serio, sorki - mówię i syczę na widok mojej chodzącej tarczy, w którego ramianiu tkwiła moja lotka. Podchodzę i pomocnie zabieram szybkim szarpnięciem moją zgubę, mówiąc jeszcze raz, że nie chciałem i pijąc mojego drinka. Wracam do Sol i rozkładam ręce. - No nic! Czyń honory, nie zwal tego poetycko, a będę na Twoje rozkazy - mówię i rozwalam się na chwilę na pierwszym lepszym krześle. Bardzo pokornie przyjmuję swoją ewentualną porażkę i szczerze mówiąc wolę żeby moja towarzyszka była zadowolona. Dzięki temu nie muszę wymyślać zadania, które z jej strony mogłoby być przyjęte jakimś zażenowaniem, niechęcią, czy kto wie co by mi teraz głupiego przyszło do głowy!
Miała dosyć domu i niestety łapała się na tym, że z jej rodzinnym miastem miała znacznie więcej złych kojarzeń, niż dobrych. To było jak najbardziej uzasadnione, miała tam za sobą przeżycia, o których wolałaby zapomnieć, nawet jeśli to było niemożliwe. Fakt, że spędziła tam ostatnie pół roku nie odbił się na niej najlepiej. Była wesoła, radosna, była sobą, ale prawdę mówiąc, była wykończona tym okresem i jedyne czego chciała to bawić się w Hogwarcie na tyle dobrze, żeby o tym zapomnieć. Może właśnie dlatego nie uważała z alkoholem i w szybkim tempie opróżniała szklankę, niespecjalnie zastanawiając się nad potencjalnymi konsekwencjami. Na szczęście póki co jedynym efektem był dobry humor. - Dokładnie tak jest. Do przejścia w kilka godzin i nic poza tym. Zresztą, to praktycznie całkowicie mugolskie miejsce, nie reprezentuje sobą nic ciekawego - wzruszyła ramionami, bo chociaż daleko jej było do nietolerancji - była mugolaczką i wilkołakiem, to byłaby mocna hipokryzja - to niestety niemagiczną rzeczywistość wolała zostawić jak najdalej w tyle. Po części miała ku temu poważne powody, po części to wszystko wydawało jej się zwyczajnie mało interesujące. - Po prostu mam takie świetne przeczucie - zaśmiała się, czując, że alkohol rozluźnia ją coraz bardziej i powoli robi jej się gorąco. Na jej policzkach nawet pojawiły się delikatne wypieki i żałowała, że ubrała koszule na długi rękaw. - Prawdę mówiąc ja też nie jestem teraz raczej w szczycie formy - zauważyła, biorąc do ręki ostatnią rzutkę. W między czasie jednak chłopak udowodnił, komu tutaj bardziej świat się rozmywa w oczach. Rzutka nie tylko nie poleciała w tarcze, ale trafiła prosto w Dunbara. Ta lekka nuta zadowolenia była nie na miejscu, nie? Zmartwić się jednak o gryfona nie zmartwiła, bez przesady. Poczekała aż jej nowy znajomy upora się z sytuacją i do niej wróci. - No dobra, przyznaje, że poprzeczkę zawiesiłeś wyjątkowo nisko. Mam nadzieje, że tego nie spalę, bo to byłaby już przesada... - stwierdziła i równie chwiejną ręką wykonała rzut. No, nie było to mistrzowskie zagranie, ale trafiła w jakieś pole i już to wystarczyło, żeby stała się dzisiejszym zwycięzcą. Klasnęła w dłonie zadowolona i dopiła swojego drinka do końca. Spojrzała na chłopaka z uśmiechem, uzupełniając ich szklanki. - Czyli jesteś na moje rozkazy? Dobra, to może... - zastanowiła się chwilę. Zauważyła, że wraz z rozlewem alkoholu, wzrosła też ilość osób, które poza staniem i gadaniem próbowały trochę potańczyć. Uznała, że to całkiem dobry kierunek. - Wszyscy się jeszcze trochę czają, ale powoli ich nosi do tego tańca, to może popchniesz trochę sytuację? Zatańcz na stole, tak przez jedną piosenkę. Zdecydowanie była pijana.
5pkt
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Och, gdyby był bardziej pijany – na przykład tak, jak na to wyglądał – z całą pewnością uwiesiłby się właśnie na ramieniu Bruna. Przecież na to miał największą ochotę. Zmniejszyć dystans między nimi, dotknąć go, zburzyć granice przyzwoitości; może się przytulić? Od lekcji zielarstwa non stop wodził za nim wzrokiem, ale pomny słów Gryfona, starał się trzymać ręce przy sobie, nawet jeśli było to wybitnie trudne zdanie. Co wydarzyło się w Vegas, zostaje w Vegas. A to co stało się na zielarstwie, to sprawa najwyraźniej przedawniona i nie powinni do niej wracać. Potrafił uszanować ten punkt widzenia, samemu zdarzyło mu się kilka razy powiedzieć coś takiego, bo nie lubił się przywiązywać i czuć, że jest komukolwiek cokolwiek winien. Pierwszy jednak raz podobne stwierdzenie padło po zaledwie jednym pocałunku. Może po prostu tak koszmarnie całował? — Dżery, ja naprawdę próbuję — powiedział i już szykował się na niezrozumiały bełkot a tu proszę! Język nagle znów zaczął się go słuchać i nawet jeśli wciąż towarzyszył mu charakterystyczny akcent, w porównaniu z tym co działo się jeszcze przed momentem, czuł się jakby przemawiał właśnie najczystszą angielszczyzną. Skrzywił się kiedy chłopak wyciągnął różdżkę, bo szczerze wątpił by ktoś tak słaby w podrywie, mógł być dobry w zaklęciach. Ale może właśnie się mylił? Może sekret tkwił w tym, że chłopak nie mógł posiadać zbyt wielu talentów na raz? Poczuł się nieznacznie lepiej, na tyle, by się nie przewracać, ale świat i tak nieznośnie wirował mu przed oczami. Puścił chłopaka i zachwiał się na swoich nogach, ale udało mu się ustać. Nie na długo, bo zaraz Dubaj pociągnął go za sobą, tuż do uda jednej z Gryfonek, tej od gołego tyłka na zajęciach z opieki nad zwierzętami. A może to było mugoloznawstwo? Tak mu się przynajmniej wydawało, bo wszystko było tak okropnie nieostre... Nim zdążył zorientować się w sytuacji, w ręce został mu wciśnięty alkohol, a Bruno zaczął coś krzyczeć. Popatrzył na niego i aż otworzył szerzej oczy; uśmiech z opóźnieniem rozlał się na jego twarzy. — Nic dziwnego — wstał, a wychodziło mu to coraz zgrabniej. Zawroty głowy powoli mijały i w końcu przestał zachowywać się jak skrajnie pijany człowiek. No bo w gruncie rzeczy wcale pijany nie był – miał mocną głowę, a alkoholu nie wypili wcale tak znowu dużo. Stanął przy Brunie, uznając, że nie ma sensu by kucać przy rannej dziewczynie skoro jedyne co robi to trzymanie butelki — Ty zawsze świecisz najjaśniej — dodał ciszej, puszczając do niego oczko. Może trochę tandetnie, może oklepanie, ale, hej, przy Dunbarze i tak wypadał całkiem nieźle. Uniósł rękę by odgarnąć z twarzy kilka loków i wtedy zauważył, że i on się świeci. No tak! przecież napił się z butelki Bruna. Zaśmiał się sam do siebie. — Wyglądalibyśmy razem przezajebiście — rzucił do Gryfona i wyciągnął z jego ręki butelkę, bo tej, którą miał Dubaj jakoś nie ufał. Pociągnął z niej porządnie, mając ochotę w końcu się wstawić. — Ej, Żyjesz? — rzucił do @Aconite 'Haze' Larch, a kiedy przekonał się, że tak, dodał — Tańczymy? Powiedział to i do Bruna, i do całej reszty. Lubił i potrafił ruszać się na parkiecie, a imprezowy nastrój sprawiał, że nabrał na to wyjątkowo silnej ochoty.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Najwyraźniej chęć ucieczki od mugolskiego świata to całkiem coś co nas łączy. Co prawda ja uciekam od tego świata tylko w teorii i tak naprawdę niestosownie często obijam się po tej niemagicznej części Dublina, będąc pełnoprawnym hipokrytą. Kiedy widzę opróżnioną szklankę, już niczym rycerz w czarnej zbroi podbiegam, by nalać Ci do szklanki nowy drink. W końcu nie mogę pozwolić, żebyś była tutaj jakąś jedyna trzeźwą niewiastą, jestem znacznie atrakcyjniejszy po paru mocniejszych drinkach. - Czaje, w Dublinie większość ulic jest mugolskich. Dwie na krzyż są czarodziejskie i aż za dobrze mi znane już - mówię, kiwając głową, bo wiem że może być trudno mieć w okolicy głównie ludzi, z którymi nawet nie możesz porozmawiać o tym kim naprawdę jesteś. Swoją drogą wciąż nie wierzę w związki z mugolami. Jak można z kimś zacząć być, skoro tak naprawdę nie zna Twojego świata kompletnie? Mam doskonały przykład w domu wskazujący na to, że to nie działa. - No jak widzisz, ja wygrywam swoim nieszczytem formy - tworzę nowe słowa kiedy rzucam gdzieś na bok rzutkę którą właśnie wyjąłem z ciała kolegi. Mimo tego, że faktycznie musiałaby przewrócić i wbić sobie rzutkę w oko, by przegrać, klaszczę entuzjastycznie na jej wygraną, jakby właśnie rzuciła co najmniej trzysta punktów. - Zdrowie mistrza rzutek! - mówię wesoło i stukam się naszymi drinkami po raz trzy setny dzisiejszego wieczoru. Śmieję się na Twój rozkaz i powiedziałbym, że jest banalny, mogłaś się bardziej postarać. Ale po pierwsze jesteśmy pijani, więc jest to wybaczalne, po drugie, uważam że jesteś atrakcyjna, więc i tak w życiu nie powiedziałbym czegoś takiego. Rozglądam się po pomieszczeniu i próbuję znaleźć stół gdzie nic nie stoi, ale średnio mi się widzą te wszystkie miejsca. Jedyny porządny jest tuż obok, chociaż odrobinę zbyt wysoko i nie chce mi się na niego wspinać. Wyjmuje różdżkę z ciasnych spodni i rzucam niewerbalnie Carpe Retractum, tworząc nic łączącą mnie z sufitem. Równocześnie obejmuję Cię w pasie znienacka. - Nie było mowy, że mam tańczyć sam - mówię i w tym samym momencie moje zaklęcie zaczyna działać i magiczna lina podciąga mnie, a ciebie wraz ze mną na miejsce na jakimś meblu. Chowam z powrotem różdżkę. Pijany Rosjanin na szczęście właśnie zaczął nawoływać do tańca i głośniejszej muzyki, więc wiedziony procentami i wykonaniem zadania, zaczynam ruszać się żwawo na swoim miejscu (ale nie zbyt żwawo, coby nie spaść).
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Tak dużo się działo na tej imprezie, że jego podpite szare komórki nie wyrabiały z przetwarzaniem informacji. Za dużo bodźców, za dużo ludzi, za dużo... alkoholu. Choć chłopak nie wypił zatrważających ilości napojów wyskokowych, to jednak głowy za mocnej nie miał, a i upijał się, korzystając z jakichś podejrzanych butelek. Jak nie parowały mu uszy, to cały się świecił. Musiał jednak przyznać, że ta druga opcja mu się całkiem podobała. Przynajmniej wyróżniał się z tłumu, a czasami było to przyjemne. Nadal stał blisko tego większego zgromadzenia, ale do końca nie pojmował, co się właściwie stało. W uszach zaczynało mu na nowo szumieć, tym razem jednak ze zgoła innego powodu. Popatrzył na zdumioną Haze i nagle zapomniał, o co mu chodziło. Ba! Zapomniał, o czym przed chwilą mówił. Może to pod wpływem jej wzroku, a może jego dwie szare komórki złapały już zgona. Zmierzwił wolną ręką swoje włosy i zrobił najgłupszą minę na świecie. - Eee... Za nic. Popoprostu... - no, dalej, wysil się, Bruno - A! No bo nie pomogłem Ci w potrzebje. Ale siem śwjecę i mogę być Twoją lampką. Nocną w sensie. - no, brawo! Przypomniał sobie, o co chodziło. Ale do tego, żeby jego wypowiedź była składna i poprawna - brakowało wiele. Na drodze ku elokwencji stał alkohol. Wyszczerzył się przepraszająco w kierunku @Aconite 'Haze' Larch. Miał nadzieję, że jej nie uraził. Chociaż nie byłoby to takie łatwe, na szczęście. Zerknął na @Albina Abrasimova, która chyba nie czuła się w pełni komfortowo na tych gryfońskich baletach. Oddaliła się od nich i przycupnęła na fotelu. Przez myśl przeszedł mu pomysł, żeby do niej dołączyć, ale w tym samym momencie usłyszał głos @Lazar Grigoryev. Rosjanin skupił całą jego uwagę. Popatrzył na niego przymrużonymi oczami (wcale nie dlatego, żeby lepiej widzieć w stanie upojenia!). Czy mu się wydawało, czy Lazur też emanował światłem? A może zawsze tak... promienieje? Gdy chłopak posłał mu ten konspiracyjny gest w formie puszczonego oczka, a przy tym wypowiedział te słowa - Tarly aż się zarumienił. I może byłoby to widoczne, gdyby nie miał już wypieków na twarzy spowodowanych płynącą w żyłach ognistą. Chciał odpowiedzieć mu coś równie dwuznacznego, ale nie bardzo był w stanie. W zamian za to: po prostu się uśmiechnął. - Ty też się śwjecisz. - dotknął Rosjanina delikatnie, niby od niechcenia, w ramię. Lazar zdążył to sam zauważyć, gdy Bruno bezwiednie odstąpił mu butelkę z whisky. Punktu za spostrzegawczość dla Tarly'ego nie będzie. - Zawsze wyglądamy przezajebiście! - dodał, podnosząc zanadto głos. Miał wrażenie, że muzyka rozbrzmiewała głośniej niźli na początku imprezy. Może był to celowy zabieg zachęcający uczestników do tańca? W sumie chętnie by potańczył. Tańczyć każdy może - trochę lepiej lub trochę gorzej. Jak na jego wewnętrzną prośbę - Lazar rzucił pomysłem, który miał na celu rozruszanie towarzystwa. W oczach Bruna pojawiły się małe ogniki. Wziął na chwilę butelkę od chłopaka, pociągnął sowity łyk na odwagę, a następnie oddał mu ją z powrotem. - Stary, nie musisz mi dwa razy powtarzać! - zawołał radośnie i zaczął wywijać w rytm muzyki. A przynajmniej myślał, że robi to w rytm... Poruszał się w bardzo śmieszny sposób, ale bawił się przy tym wspaniale, a to najważniejsze. Nie miał zamiaru udawać, że jest profesjonalnym tancerzem, chciał się po prostu rozerwać i rozbawić resztę imprezowiczów. Świecąc i gibając się na środku pokoju, wyglądał trochę jak kula dyskotekowa. Ruszał się tak w najlepsze, zachęcając gestami innych, by do niego dołączyli. Ach, cały wieczór czekał na takie wygłupy! - Hej, Morgan! Chodź, potańcz ze mną! - zawołał do dziewczyny i uśmiechał się od ucha do ucha. Czy był przekonywujący? To się okaże. Przypuszczał, że zaraz otrzyma od @Morgan A. Davies ciętą ripostę, ale nie zważał na to, był w iście szampańskim humorze.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wybałuszył oczy, gdy minęła to Sol. Na chwilę stracił rezon przez co nie był w stanie ucieszyć się z buziaka od Aconite. Sol wróciła? O zgrozo, czas wznowić dyskretne gryfońskie unikanie tej zacnej persony. Co Aconite miała na myśli, że będzie grzeczny? Z nieco ogłupiałą miną wodził po trzech Gryfonkach wzrokiem zanim głos Bruna nie sprowadził go na ziemię. Wybuchnął głośno śmiechem na widok Tarly'ego i Lazara, którzy postanowili zamienić się w kule dyskotekowe. Rechotał z nich, a ci w tym czasie pomknęli na parkiet. Jerry zaś postanowił napić się swojego whiskey… Jest zbyt trzeźwy jak na taką imprezę i trzeba się jeszcze bardziej rozluźnić zanim nie zaczną pajacować. Już po paru głębszych zaczęło mu się kręcić w głowie przez co stanie w pozycji pionowej graniczyło z cudem. Czknął, zasłonił usta i niezrażony efektem magicznym zapuścił żurawia po pokoju. Tarly wywijał jak szalony doprowadzając Jeremy'ego do konwulsji ze śmiechu, gdy próbował skierować swoje kroki do fotela usadowionego przy drzwiach. Chodził zygzakiem, ale doszedł! Nie zgubił się po drodze! Co prawda na ostatnim odcinku niemal zatoczył się i wpadł na ukrytą tam @Albina Abrasimova. Uo, przepraszam! Nie jestem pijany! - nie był pewien z kim dokładnie próbuje nawiązać dialog i na kogo trafił, ale uznał za stosowne od razu się wytłumaczyć. Miał nadzieję, że to nie Sol. Wszystko było takie rozmazane… ale dla chcącego nic trudnego, a co. - Chooodź. Chodź zatańczyć! Trzeba przyćmić nami blask tych dwóch kul dyskotekowych. - jak na zataczającą się osobę całkiem wyraźnie się wysławiał. Sięgnął po omacku po rękę Albiny i dopiero wyczuwszy fakturę jej dłoni upewnił się, że ma do czynienia z dziewczyną o zamazanych konturach. - Nie daj się namawiać, chodź, przytrzymam się ciebie i zobaczysz, zostaniesz królową tej imprezy. - nachylił się lekko nad nią i by nie wpaść jej na kolana (nie miałby nic przeciwko no ale nie chciał zarobić z liścia). - Kręci się tu moja ex, nie chcę na nią wpaść. Więc chodźmy być baaardzo zajęci, hm? - wyszczerzył się do niej i podjął próby wyprostowania. Odłożył whisky na stolik i sięgnął po drugą dłoń Alibny, by pomóc jej (i się przy tym nie wywalić) wstać i dojść na parkiet.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jerry właściwie pojawił się na moment, a chwilę potem zniknął jej z oczu. Po drodze zdołał jeszcze zaleczyć dziurę w łydce i dostać dziękczynnego buziaka, ale generalnie można było przegapić jego krótką wizytę, gdyby na przykład zawiesić otumanione spojrzenie na przykład na czyimś udzie. Impreza rozpędzała się zamiast rozkręcać. Tyle, że zdążyła ugasić jeden pożar, gdy nagle wybuch i momentalnie wygasł drugi (ranny Dunbar to w sekundzie ponownie zdrowy Dunbar). Obok Mgiełki zdążyła spędzić jakieś piętnaście sekund zanim zaczepił ją lokacz udający choinkę. Jeden z dwóch świecących lokaczy zresztą. Tego drugiego się w pewnym sensie obawiała. A raczej tego, jak ich relacja miałaby wyglądać po pamiętnej lekcji Shercliffe'a. Po propozycji tańca wyłącznie spojrzała na Aco przepraszająco, po czym, wzruszając bezradnie ramionami, podniosła się i zbliżyła do starszego Gryfona z pytająco-zatrwożonym spojrzeniem. Miała... tańczyć? No, rewelacja. - Aż pobladłeś. Chyba naprawdę źle mi idzie. - skomentowała po chwili spędzonej w jego objęciach, kiedy już doskonale zdawała sobie sprawę, że tańcowanki to raczej nie była jej para kaloszy. Tarly rzeczywiście powoli przestawał rozświetlać imprezę. Owszem, blask zajebistości mu pozostał i miał się dobrze, ale uboczny efekt alkoholowy przygasał. O ile można by uznać upojenie za ten pożądany efekt po alkoholu. - Postaram się o więcej okazji do takich zwycięskich tańców. Jak fatalne miałyby nie być. - obiecała, pomijając pytanie o to, jak Bruno się bawił. Nie musiała pytać. To było po nim widać aż za dobrze. Już chyba przed meczem był w szampańskim nastroju. Niewiele osób miało prawo wiedzieć, jak silną z jej strony było to obietnicą. Tak dla siebie, jak dla innych miała zamiar dać z siebie wszystko w tym roku, jeżeli chodziło o Quidditcha. Być może również dlatego, zamiast dać sobie więcej luzu podczas imprezy, już myślała o kolejnych rozgrywkach. A może to przez kłębiące się plany dotyczące kapitańskiej opaski? Tak, czy inaczej, jej głowa zaczynała już powoli być zupełnie gdzie indziej.
Posiedziała chwilę z nadzieją, że przestanie jej wirować w głowie. Trudno powiedzieć, by generalnie unikała alkoholi, bo wręcz przeciwnie, żeby sobie radzić ze swoimi słabościami (do których jako gryfonka niespecjalnie lubiła się przyznawać) lubiła sobie golnąć tego czy owego nawet pomimo względnej niepełnoletniości. W Rosji zażywanie mocnych trunków dozwolone jest od dwudziestego pierwszego roku życia. Chwila oddechu podziałała zbawiennie, poczuła nawet - co bardzo ważne i należało podkreślić - że się robi głodna, a wiadomo, że Abrasimova od posiłków nie stroniła bo nie ma w życiu nic lepszego na "j" niż "jedzenie". Już nawet wstawała, kiedy nagle cały świat przesłonił jej @Jeremy Dunbar, nie miała mu za złe, mógłby to robić częściej ze swoim uroczym profilem, więc opadła na powrót na poduchę fotela przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Dżemi? - miał jakieś takie miękke-kocie-makaroniarskie ruchy, jednakże znając swoje doświadczenia nie byłaby taka pewna czy spowodowane były alkoholowym upojeniem czy może jednak którymś z tych doprawionych lewymi eliksirami specyfików udających whisky.- Ja wszegda budu z Tabu tańcować. - powiedziała uśmiechając się urokliwie kiedy chwycił jej dłoń. Pokręciła głowę na wzmiankę o jego ex i zrobiła groźną minę- Ja Tjebia obronie! - jak niewiele wiedziała, że ex Jeremiego była jedną z kilku wilkołaczyc uczących się w szkole. Co ciekawe, duże ich natężenie znajdowało się w gryfindorze, może dom powinien przemianować się na wolfindor? Mimo szlachetnych pobudek na pięści z wilkołakiem to nawet Abrasimova by nie dała rady. Co wcale nie znaczyło, że by nie spróbowała. Poderwała się z miejsca być może nieco tylko zbyt entuzjastycznie, bo Dunbar, który chwilę temu był bardzo ochoczy do tańczenia, zdecydował jednocześnie, że nie będzie się certolić i od razu przejdą do pozycji horyzontalnej. Jej energiczność nie współgrała dobrze z jego brakiem poczucia balansu, świat bowiem zawirował jak w piosence Reni Jusis. Całe szczęście miała resztki refleksu i to wcale nie szachisty i zamiast rozplaszczyć go między swoim ciałem a podłogą opadła śmiejąc się na przedramiona, wspierając się nimi po obu stronach jego głowy. - Tak zajęti mogu byt? - puściła mu oczko ze stanowczo zbyt bliskiej odległości. Widziała stąd bardzo dobrze intensywny, głęboki brąz jego oczu i nieśmiałe widmo kilku piegów na szczycie jego nosa. Musiał spędzać wakacje w bardzo słonecznym miejscu. Zawiesiła się tak na przewlekle długą chwilę przyglądając mu w sposób niemalże nieprzyzwoity, by w końcu zreflektować, ze nie są tu sami. Podniosła się na rękach i przysiadła na piętach podając mu rękę- Czuju szto Ty wspanialyj tancor, Dżemi. - uśmiechnęła się kącikiem ust.
Ona po swoim mieście specjalnie się nie kręciła, bo najzwyczajniej w świecie nie było po czym. Kilka uliczek, kilka barów i sklepów - wszystko nie tylko mugolskie, ale i po prostu nudne. Może w większym mieście chętniej doceniałaby uroki niemagicznych zakątków, jednak w Camberley nie było czego doceniać. A kiedy była poza swoim rodzinnym miastem i poza Hogwartem koncentrowała się na dokładnym zwiedzaniu tych znacznie ciekawszych, magicznych rejonów, które miały do zaoferowania dużo więcej. Prawdę mówiąc jednak, okazji tych nie było wiele, dopiero przestała być uczennicą, a swój krótki, studencki czas do tej pory spędziła w domu. Może teraz, mając więcej okazji, coś zmieni się w tej kwestii. - Serio? A to chyba całkiem spore miasto, nie? Widocznie nie tylko z tymi maleńkimi jest taki problem - pokręciła głową. Też nie wyobrażała sobie związku czarodzieja z mugolem. Jej rodzice pochodzili z jednego świata a nawet to ich przerosło. Nie wyobrażała sobie, jak można dogadać się, mając tak różne doświadczenia życiowe, nie dzieląc ze sobą praktycznie niczego, co ważne. Nie dało się też ukryć, że mugole byli ograniczeni na każdym kroku. Życie obok kogoś, kto wszystko mógł załatwić machnięciem różdżki, kiedy ty każdą drobnostkę wykonywałeś ręcznie, to musiało być irytujące. Ona co prawda nie była z mugolem w związku, ale jej brat bliźniak nim był i dobrze wiedziała, do jak wielu kłótni to może prowadzić. - Tak, przebiłeś mnie w wojnie o brak celności, imponujące, trzeba przyznać - zaśmiała się i wypiła z nim toast na swoją część. Nie spodziewała się, że wskakując na stół, a raczej w tym przypadku na trochę wyższy mebel, zabierze ją ze sobą. Nie opierała się jednak w żaden sposób, trochę dlatego, że nie widziała w tym sensu, a trochę dlatego, że jej refleks teraz nie pozwalał na tak szybkie reakcję. Kiedy już stali blisko siebie na niewielkiej przestrzeni, zaśmiała się i zaczęła z nim tańczyć, trochę mniej ostrożnie i parę razy przechylając się niebezpiecznie na boki. - Hm, nie było też mowy, że będę tańczyć z tobą, ale niech będzie moja strata - pokręciła głową i faktycznie przez chwilę pokołysała się z nim w miarę rozważnie, jednak zaraz stanęła krzywo nogą na krawędzi i poleciała z hukiem na ziemię. Na szczęście odległość nie była taka znowu wysoka, więc poza przestraszonym piskiem, nie wydała z siebie więcej odgłosów. Sił na to, żeby podnieść się samodzielnie jednak niewątpliwie zabrakło.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Och, to powinna odwiedzić Dublin, to dopiero miejsce. Ja szwendam się dosłownie gdzie się da i wszystko jest tam żywsze, ciekawsze i jakieś po prostu lepsze niż w tej całej Anglii. Tylko kwestia tych znajomych czarodziejskich, których tak wiele jest tu gdzieś w okolicy, a nie tam w Irlandii. Oczywiście kwestia szybkich podróży może to załatwić, ale mimo wszystko czasem to nie to samo. - Po prostu jest nas znacznie mniej - zauważam ze wzruszeniem ramion. Całkiem przyznałbym rację tym którzy mówią, że warto z mugolami próbować się bardziej zbratać, bo to byłoby z pewnością lepsze i bardziej efektowne, ale przecież nie będę rozgłaszał takich teorii, skoro sam udaję, że w to nie wierzę. Tylko ta kwestia wiary w faktyczną przyszłość związków z osobami, które są prawdziwymi mugolami. - Nie jest to najbardziej męska rzecz, którą zrobiłem w trakcie podrywu - powiedziałem równocześnie przyznając się co do moich intencji, z pewnością z powodu zbyt dużej ilości alkoholu i zaczerwieniłbym się jak niewiasta, gdybym i tak nie był już lekko rumiany od gorący i jeszcze jakby nie fakt, że nie za bardzo skojarzyłem co nie tak mogłem powiedzieć. A poza tym po chwili już porywam Cię na jakiś wysoki mebel, trzymając Cię mocno wpół, więc chyba nie trudno byłoby wysnuć wnioski co do mnie. A może i byłoby trudno patrząc na to jak rozgarnięta jesteś, bo oto po paru ruchach biodrami, już lecisz gdzieś ode mnie na łeb na szyję. Przerażony przez chwilę zastygam na meblu, widząc co najlepszego narobiłem. - Sol! - krzyczę jeszcze, jakby to miało cokolwiek pomóc. Może i to nie było tak wysoko, ale mi się wydaje, że to jakieś prawdziwe kilometry. Zeskakuję z mebla ze zwinnością szukającego po zbyt dużej ilości alkoholu i ląduje umiarkowanie gładko obok ciebie. - Boże, nic ci nie jest? Zanieść cię do skrzydła szpitalnego? - pytam przerażony i już tak naprawdę kucam, żeby cię jakoś wziąć w ramiona i nieść gdzie mnie poniesie korytarz. Czyli mam nadzieję do wygodnego łóżka (takiego leczniczego oczywiście) bo ten upadek z pewnością był bolesny, a wszystko moja wina!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Całkowicie nie rozumiał co ta dziewczyna do niego mówi. Usłyszawszy swoje przeinaczone imię po prostu wybuchnął śmiechem i starł z kącika oczu niewidzialną łzę. Wbrew wszystkiemu ta zmiana go rozczuliła, bo przecież dla obcokrajowców to jego imię mogłoby sprawiać problemy. Lazar też czasami akcentował w zabawny sposób ku uciesze samego zainteresowanego. Wyszczerzył się do Albiny i patrząc na jej zachowanie zrozumiał, że chętnie z nim pójdzie potańczyć. - Śmiesznie mówisz, co ci dali za alkohol? Ej, wiesz, że obok ciebie stoi siostra bliźniaczka? Ale mi śmiesznie kręci się w głowie. - potrząsnął głową, co było błędem, bowiem tym większych dostał zawrotów. No nic, i tak napił się drugi raz whiskey chcąc doprowadzić się chociaż do wstawienia alkoholowego. Nie będzie na trzeźwo tańczyć, a skoro dziewczynę do parkietu ma, to czas dołączyć do świecących chłopaków. Pociągnął ją ku sobie i cofnął się gwałtownie kilka kroków, co się okazało tragiczne w skutach zważywszy, iz Albina wstała w bardzo energiczny i lekki sposób. Oboje przewrócili się, a i od razu poczuł, że zrobił dziewczynie za miękkie lądowanie. Uderzył plecami o podłogę, z jego płuc wydostał się świszczący jęk i teraz to już całkowicie stracił umiejętność spostrzegania gdzie jest góra, a gdzie dół. Odnosił wrażenie, że został potraktowany "Levicorpusem". Przez chwilę wodził błędnie oczyma próbując się zorientować w sytuacji. Dobrze, że nie walnęli o meble i innych ludzi. Usłyszawszy przy twarzy wesoły głos, przypomniał sobie, że jest w cudownej sytuacji! Nie potrzebował koncentracji do objęcia Albiny w talii i ochoczego przytrzymywania jej na sobie. Popatrzył najpierw na jej rozmazane kontury twarzy, a później mimowolnie na biust, który się opierał miękko o jego klatkę piersiową. Zadała mu pytanie i nie wiedział czy dobrze rozumie. - Może być, może być, bardzo mi się podoba, że na mnie wylądowałaś i oczywiście, że się nie potłukłaś. Wiesz co, poleżmy jeszcze chwilę aż przestanie mi się kręcić w głowie. - rozpaplał się na prawo i lewo, przenosząc ciemne ślepia na jej gładkie policzki. Mimowolnie wyszczerzył się, szczęśliwy z przytulania Albiny. Niestety ta zaczęła się z niego zgramoliwać, co skomentował pełnym protestu jękiem. Upewniwszy się, że zawroty głowy powoli ustępują, podniósł się do siadu, sięgnął po jej wyciągniętą dłoń i zamiast z niej skorzystać, przysunął jej wierzch do swoich ust i ucałował gładką skórę. - Jeszcze raz zapraszam do tańca i tym razem pójdzie nam lepiej. - podniósł się - korzystając z pomocy stolika stojącego nieopodal i skierował się z Albiną na parkiet, gdzie tańcowali inni, a minę miał przepyszną. - DAJCIE GŁOŚNIEJ MUZYKĘ! - zawołał bardzo donośnym tonem, a płuca miał pojemne, nie wspominając już o wyrazistym głosie, którego nie dało się nie usłyszeć. Przez chwilę pokiwał głową w rytm muzyki, jego kończyny drgnęły, poruszyły się żwawiej... na jego twarzy zakwitł standardowy (i jakże szeroki) wyszczerz i zaczął rozgrzewać się w tańcu przy okazji totalnie się wygłupiając, aby rozbawić Albinę i okoliczne osoby. Nie oszukujmy się, wygibasy Bruna przypadły mu do gustu. Czemu miałby chłopak sam małpować, skoro mogą to robić razem? - Nooo dalej, piękna, dalej! - zaklaskał, próbując zmotywować Albinę do tańca (któremu będzie się łapczywie przyglądać) i kontynuował taniec na swój zabawny sposób. Warto się powygłupiać na gryfońskiej imprezie!
Bez wątpienia bardzo jej było miło w objęciach Dunbara, jak zresztą każdej dziewczynie, którą ten obejmował - a przynajmniej miała takie przekonanie, że niby czemu któraś miałaby mieć coś przeciwko. Był bardzo wesołym i pełnym energii młodym mężczyzną, co w wyobrażeniu Abrasimowej plasowało go już na szczycie towarzystwa do tańców, hulańców i swawoli. Mimo to jakoś udało im się rozdzielić - co dziwne, skoro oboje tego nie chcieli - a potem nawet podnieść z ziemi choć nie bez dramaturgii. Puściła mu oko na ten szarmancki pocałunek w dłoń, skojarzył jej się z dawnymi czasami kiedy rodzice organizowali takie wieczorki bankietowe dla swoich znajomych z socjety i młodzi chłopcy zgodnie z przykazem swoich dziadków i tatów musieli dziewczęta całować w dłoń. Zdawało się jej że ta tradycja nie jest jakoś silnie zakorzeniona w angielskiej kulturze, skoro nigdy jej dotąd nie zaobserwowała, ale może chodziło o samą sytuację? Albo o to, że @Jeremy Dunbar jest po prostu ostatnim żyjącym, prawdziwym dżentelmenem. Dygnęła z gracją, tak jak uczyła ją nauczycielka etykiety. - Budziet mi bardzo miło. - zacisnęła palce na jego dłoni kiedy pociągnął ją na parkiet. Już pierwsze jego kocie ruchy wywołały salwę śmiechu i wesołości, aż klasnęła w dłonie kręcąc głową z niedowierzaniem. Z poważną miną wykonała gest sugerujący, żeby ją teraz dobrze obserwował, bo jeśli myślał, że w pojedynku tanecznym będzie zwycięscą to jeszcze nie widział co to znaczy, kiedy Albina podejmowała rękawicę rywalizacji. Wraz z kolejnymi rytmicznymi dźwiękami pogłośnionej muzyki zaczęła z zaangażowaniem wczuwać się w rytm by po chwili otrzymawszy więcej przestrzeni do tańcowania uśmiechnąć się do Jeremiego i puścić mu oko zmieniając styl na taki angażujący również kończyny dolne. Lubiła taniec, choć dawno nie tańczyła. Od czasu wyjazdu z Titanu i przeprowadzki do Anglii nie czuła, żeby było jej wolno na zabawę choć przecież pozorowała tak bardzo, że jej wesoło i śmiesznie. Uczyła się co prawda baletu, tańców towarzyskich i wszelkich nudnych gestów, nie znaczyło to jednak wcale, że jej nauczycielki od tańca nie rwały sobie z głów włosów, kiedy zamiast demi-plie zaczynała skakać po sali jak małpa.