Masz doskonały humor, a twoi znajomi jak na złość gdzieś się pochowali? A może wręcz przeciwnie? Złapałeś doła i szukasz pocieszenia? Jeśli tak, to znalazłeś się we właściwym miejscu! Na początku pomieszczenie wygląda normalnie. Stara, wyniszczona kanapa, szare ściany, spłowiały dywan, zmęczone postacie na obrazach. Ale nie daj się zwieść! To tylko psikus. Posiedź chwilę, a zobaczysz, że ten pokój do zwykłych nie należy. Musi cię najpierw wybadać, a potem... wybuchnie kolorami tęczy. Uwielbiasz klauny, a ich żarty zawsze cię śmieszą? Proszę bardzo! Na jednej ze ścian pojawi się jeden z nich, pryskając w ciebie wodą z kwiatka przy kamizelce. Do śmiechu doprowadza cię bohater jakiegoś filmu czy kreskówki? W porządku. Zaraz ujrzysz go przed sobą. Są to oczywiście iluzje, ale do śmiechu nie potrzeba niczego więcej, prawda? Baw się dobrze.
Matt wzdrygnął się lekko czując we włosach dłoń Alexis, ale nie dał po sobie tego poznać. Nie lubił zbyt bliskiego kontaktu z innymi ludźmi, no ale przecież nie da jej powodów do dumy? Tym bardziej sprowokowałby ją do jakiś konkretnych zachowań. A tego na pewno nie chciał! No może nie tak na pewno, ale nie było to jego celem. Czy ona go podrywała? To pewnie jakieś złudzenie optyczne, albo coś w tym stylu. W końcu to Alexis, uwielbiał ją denerwować, a ona odwdzięczała się tym samym, czasami bardziej, a czasami mniej.
- Uhh, moja wyobraźnia nie radzi sobie z fantazjowaniem o nas obojgu, wybacz - wzdrygnął się teatralni Matt udając, że jest zniesmaczony czymś, po czym ruch wymiotny jest obowiązkowy. Po chwili postanowił być jeszcze bardziej śmiały. Chyba była to dla niego jakaś potyczka w stylu "kto dłużej wytrzyma", bo po chwili zsunął rękę i objął ją w talii na tyle, żeby dziewczyna mogła czuć się lekko skrępowana. Miał dziką nadzieję, że odpuści w tym momencie i da mu wygrać. Oh, jakie to byłoby zadowalające, być lepszym od Alexis Sky!
Och, Alexis lubiła kokietować i flirtować, tak samo jak lubiła gry słowne, dla niej to wszystko było zabawą, grą, nic nie znacząca, o której jutro się zapomni tak samo jak zapomina się o rzeczach mało istotnych. Dlaczego taka była? Kto wie, ona sama pewnie gdzieś tam w głębi duszy mogłaby znaleźć tego przyczynę, jednak nie chciała jej szukać. Podobała jej się opcja niezobowiązujących związków. Chciała, potrzebowała seksu, jak każdy normalny człowiek, ale nie oznaczał on dla niej więcej niż tyle iż był po prostu zaspokojeniem żądzy ciała. Teraz siedziała u Matta na kolanach, czy miała wrażenie, czy się wzdrygnął, gdy włożyła mu palce we włosy? Hmm, może było to tylko wrażeniem. Chłopak objął ją w tali. Oboje prowadzili swojego rodzaju swoistą grę, sprawdzając, które wytrzyma dłużej biedny Cunningan nie był świadom, że trafił na prawdziwego mistrza w tej sztuce. Dlatego też Lexi, w ogóle nie przejęta jego zachowaniem, prawdą dłoń nadal trzymała w tyle jego głowy bawiąc się włosami. Lewą natomiast zgarnęła wszystkie włosy na lewą stronę osłaniając tym samym szyję. Następnie ułożyła ją na jego klatce piersiowej. Czy to złudzenie, czy w oczach Alexis było widać rozbawienie?
Co ona sobie myślała? Że jest jakimś przenośnym łóżkiem? Skoro chciała się położyć to Matt miał jeden pomysł, ale musiał chwilę poczekać, żeby go zrealizować. Widać cieszyła ją taka gra, tylko nie wiedział czemu. Nie znał jej praktycznie w ogóle, oni tylko sobie dogryzali, więc nie mógł wiedzieć, jak się "normalnie" zachowuje. O ile tak potrafi. Chociaż szczerze w to wątpił. Jedyne w co mógł uwierzyć, to w to, że musi go bardzo lubić, albo być bardzo bezpośrednio, po tym co robi. Ale to tylko gra, prawda? Skoro tak chce grać, to czemu by nie podjąć rękawicy? Matt przechylił ją lekko tak, żeby położyła się na kanapie. Skoro tak chciała leżeć? Spróbował ją usadowić w taki sposób, żeby jej głowa znajdowała mu się na jego kolanach, po czym zaczął głaskać jej policzki. Co ona sobie w końcu myślała? Że on uczuć nie ma? To że nie lubi innych ludzi, nie znaczy, że jest ostatnią szują. A może znaczy? Kto by się tym przejmował, prawda?
Ej hej! Alexis potrafiła zachowywać się normalnie, ale co wtedy działo się z radością z życia, z której korzystała kokietując innych facetów, i robiąc wredne komentarze kobietą. Taka już była, zawsze w ruchu, nieuchwytna, a przy tym wredna. No i mało kto, znał ją tak naprawdę. Raczej nie mówiła wszystkim na pierwszym spotkaniu, "hej, wychowałam się w dziesięciu rodzinach zanim wzięli mnie do hogwartu, mój ostatni ojciec był gnojkiem i nie tylko mnie bił, teraz mieszkam u Glendy, no i to na tyle jeśli chodzi o krótszą wersję mojego życia". Ludzie nie musieli tego wiedzieć. Poza tym nie mówiła też o tym z tego prostego względu, że nienawidziła ludzkiej litości. Ale wróćmy do teraz, a teraz odznaczało się tym, że Lexi leżała na kolanach Matta a ten głaskał ją po policzkach. Cóż, musiałaby skłamać, żeby powiedzieć, że jej się to nie podobało. Tak więc po prostu przymkęła oczy. W głębi duszy czuła jednak, że chłopak nie czuł się komfortowo w sytuacji w jakiej go stawiała. -Twoje wyobrażenie w tym pokoju bardzo mi odpowiada. - mruknęła, a na jej usta wstąpił lekki uśmiech.
Czy ona go właśnie podrywała? Mimo wszystko właśnie zasugerowała, że nie jest teraz sobą. Przecież, jakby nie chciał, to by się do niczego nie zmuszał, prawda? Zresztą, nie tak działał ten pokój. Jeśli zmieniłoby go, to tylko po to, żeby ją rozśmieszyć. Chyba nie uważała, że to wszystko jest bardziej śmieszne niż przyjemne, prawda? Zerknął na nią i powoli, lekkim ruchem ręki, zsunął dłoń gładząc ją w okolicach ucha i karku. Powoli robił kółka na jej gładkiej skórze. Do czego to doszło, że dwójka ludzi, którzy cały czas sobie dogryzali, teraz jest w tak intymnej sytuacji? - Normalnie masz mnie za dupka, co? - zapytał jej z uśmiechem. Lekko przygryzł wargę w okolicach lewego kącika. Lekko się stresował. Co będzie potem? Nagle zmieni się rolami z Matta-Samotnika-Cunningana na Matta-Casanova-Cunningana? Nie wyobrażał się w tej roli. Poza tym, to, że z kimś rozmawia, nie świadczy o nim tak źle, co? W końcu każdy ma jakichś bliższych czy dalszych znajomych. Zresztą ehh. Nie musi się tłumaczyć sam przed sobą, no nie? Może robić co chce, i dalej być sobą!
Może nie tyle co podrywała, bardziej kokietowała. Chyba cały hogwart wiedział, że była z niej niezła kokietka i nie jedno męskie serce zostało już przez nią złamane. Co dziwne, jej pozostawało nadal w całości. Powód był prosty, nie dopuszczała do siebie nikogo na tyle blisko, by jego utrata mogła ją w jakiś sposób zranić. Czemu nadal siedziała tutaj z Mattem? Odpowiedź na to pytanie również była prosta. Uwielbiała męski dotyk i nic na to nie mogła poradzić. Choć nadal czekała na tego jednego, który dotykiem palca sprawiałby, że dostawałaby dreszczy na całym ciele. Inna sprawa, czy by go w ogóle do siebie dopuściła. Spojrzała w górę zielonymi oczyma na Matta po tym jak zadał ptanie. Czy uważała go za dupka? Zdecydowanie nie, miał po prostu swoje zdanie i nie przytakiwał jej za każdym razem, co zdecydowanie działało na jego plus. -Normalnie, to Cię nie znam. - odpowiedziała i pewnie gdyby siedziała wzruszyłaby ramionami, jednak z racji iż leżała, pozostała nieruchoma.
No tak, miała rację. Czemu go nie dziwiło, że go nie znała? Bo nikt go nie znał. W takich sytuacjach był czuły i miły, żeby za dwie godziny nie spojrzeć na nią nawet na korytarzu. Nie cierpiał się przywiązywać. To tylko tworzyło problemy. A po co sobie samemu problemy robić? Zazwyczaj to ludzie je sobie sami robią. Przejmowanie się byle czym i tego typu sprawy. TO było to, czego Matt nie mógł zrozumieć, po co ludzie sami szukają dziur w całym? No ale cóż, nie zbawi świata, nawet tego nie chce. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się. - Jak każdy, nie przejmuj się. - powiedział tajemniczo. Analizując swój głos pomyślałby, że jest w nim coś groźnego, strasznego. No bo w końcu każdy ma przyjaciół, znajomych. A Matt? Owszem, miał znajomych, ale co z tego? Nikt nie poznał prawdziwego Cunningana, który zmienia się jak w kalejdoskopie. To w sobie chyba uwielbiał najbardziej. Nieprzewidywalność, to było zawsze najgorsze dla innych. Na którego ślizgona trafisz teraz, a na jakiego za pięć minut? Dla samego Matta było to takie ... ekscytujące? Sam nie wiedział, jak zacznie reagować na innych w konkretnym momencie i to go intrygowało.
Jeszcze przez dłuższą chwilę stała zamyślona i wpatrywała się w Hollywood. Ale ona tak na serio? Zgadzała się na to? Nie będzie się upewniała. Podobało się jej to nowe podejście do życia, które chyba wreszcie nabierało jakiś kolorów. Westchnęła tylko zanim zdążyła złapać przyjaciółkę za dłoń i pociągnąć w stronę zamku... Schody po schodach, następne zakręty... Szybkie wejście po pewne pudełko, które ciążyło i brząkało w środku... Gdzie były i po co? Nieważne! Zamierzały chyba coś zrobić. Zmienić coś w życiu, które chyba ostatnio podpadało pod kategorię: "bardzo nudne". Laikowa zdążyła pchnąć drzwi nogą i uśmiechnąć się do Mooler'ówny. - Ależ proszę wchodzić. - Zaśmiała się, wiedząc co je tam czeka. Była ciekawa reakcji dziewczyny oraz tego czy w ogóle wiedziała o istnieniu pomieszczenia. Nie wiedzieć czemu zakładała, że to będzie dla niej nowość. A na wejściu pojawił się tandetny klaun. Ale przecież były cudowne po dłuższym poznaniu, kiedy człowiek był już radosny i odnosił się do wszystkiego z nieobcą ludziom lekkością... Laikowa otworzyła pudło i wyciągnęła z niego jedną z butelek, które miały w sobie magiczny napój na dzisiejszą okazję! Cóż za wspaniały dobór smaku. To chyba nawet wino. Zaśmiała się. - Nono Holly. Jak Ci się podoba? - Spytała. Sama była w lekkim szoku widzieć obraz, który stroił do niej śmieszne miny. Podeszła zatem do niego i zaczęła go przedrzeźniać. Gdzieś tu stało krzywe lustro, które odbijało ciało w kategoriach: grube, chude, wykrzywione, duża głowa, krótkie nogi... Itp. Laikowa zaczęła skakać przed nim, jak szalona by otrzymać najróżniejsze wariacje... - Holly patrz! - Krzyknęła do dziewczyny, choć nie wiedziała czy tamta dostrzegła to co trzeba, bo zdążyła już się przekręcić i zacząć obserwować tyłek, który chyba był w rozmiarze stołu nauczycielki w Wielkiej Sali.
Holly raczej też nie wierzyła, że tak bez problemów zrobi te wszystkie rzeczy, które pewnie wcześniej uznałaby za głupoty. Nie, nie. To były nadal głupoty, ale bez przesady, skoro Mooler już tak bardzo nudne życie miała, to… chyba akurat było dla niej czymś pożytecznym. Wstała od książek. Zrozumiała, że się przeciążyła. To już dużo. Dodajmy jeszcze do tego to, co właśnie sobie z Howettówną postawiły za plan do zrobienia. Proszę bardzo, plus dla niej, ha! Gdy tylko Hollywood trafiła do pokoju śmiechu, poczuła ciepło w żołądku. Było to takie ciepło, które mówiło jej, że wreszcie dzieje się coś fajnego. No i to było… fajne? Nie! Fantastyczne! - Jest świetnie. – Zaśmiała się Krukonka, od razu podchodząc do lustra, w którym widziała siebie do góry nogami. Potem jeszcze kilka innych lustr… Strasznie bawił ją jej wygląd. Wybuchła śmiechem. To było właśnie coś, czego już cholernie długo nie robiła. – Te lustra są genialne! – Skomentowała, tym razem ustawiając się przed lustrem, w którym wyszczupliła się o jakieś… trzydzieści kilogramów. Lub więcej. Och, co za sylwetka, no cud, miód!... I karmel. Heheszki. - Dzięki, Laila. – Uśmiechnęła się sympatycznie do Puchonki. Był to chyba z jej najmilszych uśmiechów. Nie często je pokazywała. Chyba tylko podczas jakichś cudownych wydarzeń, tudzież okazji… - Bez ciebie pewnie już bym umierała. Z nudów. – Zaśmiała się ponownie. Tak, rzeczywiście… Laila była dla niej teraz tylko „wybawczynią” w takim kryzysie!
Nie było co ukrywać. Działo się i to bardzo dużo się działo. Jakoś tak, nie? Roześmiała się... Otworzyła butelkę i podała ją Holly. Nie po to, żeby upić się do nieprzytomności. Nie. Nie akceptowała tego. Bardziej chodziło jej o zrelaksowanie się i odpoczynek, o który tak walczyły. Nie? Należało im się, może potem weźmie je na zwierzenia, albo na łażenie po suficie. Albo cokolwiek! Cokolwiek to taka fajna rzecz. Nieokreślona. Miła dla tych, co chcą być niespodzianką. Czknęła cicho i tamując to od razu pobiegła w róg pokoju, a tam zauważyła kolejny obraz, który tym razem jeździł na rowerze... Obraz jeżdżący na rowerze... Schizofrenia? Zapewne! Szkoda, że niestwierdzona. Uśmiechnęła się ciepło do Holly, która jej dziękowała. Czy było za co? Niekoniecznie. Dla Laika to też była nowość oderwać się od nudy, która ostatnio była wszędzie. Trochę niefajnie, nie? Bardzo niefajnie, ale cóż zrobić, jak trzeba robić? Bezsensu. Wylądowała za ścianą i odnalazła pudło z maskami... Strojami balowymi... Przyłożyła do siebie maskę królika i rzuciła podobną w Holly! - Orientuj się panna! - Wybuchła śmiechem i zaraz po tym zaczęła szukać kolejnych skarbów. Ktoś musiał być totalnym desperatem, że stworzył taki pokój i do tego pozostawił tyle takich mało znaczących rzeczy, które nie były szczególnie zabawne... Przykro mi, ale naprawdę, niektóre były żenujące. A mimo to Laikowa chichotała, jak opętana i po chwili nawet zdecydowała się włożyć jeden z tych dziwnych strojów... Tylko który? Może ten całkowity królika? Nie, nie, nie! Może klaun? Wsunęła zatem czerwoną kulkę na nos i na włosy naciągnęła perukę. Takie oto szaleństwo się tutaj urodziło.
Hollywood nigdy nie była fanką upijania się, tym bardziej upijania się do zupełnego stracenia panowania nad sobą. Ale co z tego? Wcale nie miała zamiaru teraz tracić przytomność po alkoholu, bo naprawdę by sobie tego nie wybaczyła. Nie tolerowała ludzi, którzy to robili i koniec. Według Krukonki było to, no... obrzydliwe. A co innego. Jednak gdy chodzi o picie dla relaksu, to zdarzały się wyjątkowe sytuacje, gdzie można było trochę wypić. Nawet takiej Moolerównie to się zdarzyło. - Mamy jakieś kieliszki? - zapytała, starając się zachować powagę przynajmniej do pytania. Rzeczywiście. Rzeczy znajdujące się w tym pokoju, nie były jakoś specjalnie śmieszne. Były wręcz banalne. Ale samo pomieszczenie działało na Holly tak, że nie umiała opanować śmiechu. Złapała maskę, którą rzuciła do niej Laila i śmiejąc się, nałożyła ją na twarz. Roześmiała się jeszcze bardziej widząc Puchonkę w peruce i nosie klauna. O proszę. Takie desperackie rzeczy ją bawiły. I to chyba po raz pierwszy, bo ogólnie rzecz biorąc… Strasznie mało rzeczy ją bawiło. No i kto by przypuszczał, że akurat w Pokoju Śmiechu wszystko jej się tak odmieni, zaczną ją śmieszyć najżałośniejsze rzeczy. Jednak ludzie się mogą zmienić, pod pewnymi względami, prawda?
Przepraszam za taką jakość, ostatnio nie mam za dużej weny :c
- Oczywiście, że... Nie mam. - Odpowiedziała ze zrezygnowaniem i właściwie poddała się dziwnej piosence, która zaczęła grać nie wiadomo skąd i nie wiadomo dla kogo. Buh. Przewróciła się i wylądowała przy kolejnej dziwnej rzeczy, która chyba działała na zasadzie bogina, bo przedstawiała rzeczy, które dla odmiany najbardziej Cię rozśmieszały... A cóż to takiego było? Nie do końca jest to dowiedzione, ale Laikowa i tak miała z tego niezły ubaw... Tylko, że nie dało rady się dopchać do tego obrazka, by zobaczyć choć rąbek tajemnicy. Na pewno Holly ujrzałaby coś innego, a więc... A niech tam! Podbiegła do niej i zaczęła naciskać swój nosek... Ten klaunowy rzecz jasna. - Ty no popatrz, coś nie pykło. Powinno chyba dzwonić? - Zasmuciła się na dłuższą chwilę w oczekiwaniu, że zaraz zagrzmi jakaś kolejna melodyjka, ale chyba nie tym razem... No oczywiście, że panienka Howett miała niewybredne myśli i coraz to ciekawsze pomysły. W jej życiu nie było miejsca na nudę. Alkohol, imprezy, chłopcy, dziewczęta? Ach, nie ma co przebierać, trzeba było brać co dają, a na razie dali tylko kilka lat młodości, które trzeba było chyba wykorzystać? Więc niech Holly się nie krzywi, tylko niech spożywa alkohol, bo jeszcze czeka je taniec na korytarzu pełnym uczniaków... Ooo, już raz coś takiego zaliczyła. Potem nie mogła się pozbyć natręta, który mówił, że jest ładna i tak dalej... Chyba oczy zgubił za rogiem... W sumie węch też. Cholera go wie. Howett była świadoma swojego wyglądu, ale na pewno nie wyolbrzymiała go, jak tamten idiota. A ten świat nie znosił idiotów, więc no cóz. Zabić, ukatrupić... Koniec rozważań, czas coś zrobić, ze sobą cokolwiek... Nie uważasz? No ruszmy się wreszcie... Laikowa chyba znalazła jakiś wygodny fotel, bo padła na niego w peruce i z czerwonym nosem, czując, że jej organizm dopiero zaczyna wyzwalać energię.
Och, a właściwie, po co kieliszki?! Będzie dobrze i bez nich. Hollywood jakoś tak nigdy wychowana nie była, aby pić "z dzioba". Ale jej bracia, te mutanty, ugh, zawsze pili z gwinta ze wszystkich butelek, nawet później dzieląc się ze sobą. Ohyda! Czy oni nie wiedzą, ile to ma bakterii?! W dodatku, zawsze jedli, potem pili, jedli, pili, jedli, pili... I tak na okrągło. Jedzenie wydzielało w ich ustach tyle tych nie zdrowych rzeczy. Przekazując sobie tak butelkę, z której wszyscy trzej pili, byli narażeni na najobrzydliwsze zarazy. Holly nawet im to mówiła, raz, dwa, ewentualnie za każdym razem gdy tak przebrzydle czynili... Ale oni sobie nic z tego nie robili. No nic, po prostu... zupełnie sobie olewali własne zdrowie. Pff. Ich wina! Gdyby nie to, że Moolerówna była w dziwnie radosnym humorze, z którym raczej codziennie się nie spotykała, pewnie teraz nie pomyślałaby jakie to niekulturalne pić z "dzioba", bez żadnych kieliszków, a jeszcze potem komuś przekazywać butelkę. No cóż. Właśnie tak teraz zrobiła. Alkohol był bardzo, ale to bardzo dobry. Przyjemny. Może trochę szczypał w gardle... Ale co z tego? Naprawdę wspaniale było go w końcu zasmakować. Po tak długiej przerwie. Tylko jak teraz ona się wybroni przed samą sobą? Piła ze świadomością, czy nieświadomością? Hm... W prawdzie to była jak najbardziej świadoma. Jednak patrząc z drugiej strony, to naprawdę naćpała się powietrzem. Takie zjawisko zwane głupawką. O tak! To przez jej STAN teraz piła, koniec kropka! Kiedy już pić przestała, podała butelkę Puchonce. Śmiała się jeszcze radośniej oraz głośniej. To takie niepodobne do jej natury. Niepodobne, a... ciekawe. Bardzo interesujące zachowanie na pozór opanowanego i sztywnego jak kołek najstarszego dziecka Moolerów. Można by o tym pomyśleć, może NAPISAĆ KSIĄŻKĘ! Och, cudownie. - Jak to, psujło się? - Zapytała wystraszona, przerywając śmiech i otworzyła szeroko dzióbek. Oczywiście, że nie zrobiła tego umyślnie. Hm, alkohol wpływał bardzo dobrze na jej samopoczucie, co jest oczywiste, aczkolwiek... także dobrze działał na to, by dziewczyna się odrobinę pod jego wpływem zmieniła. Bo czy Hollywood, która nie zażyłaby ani odrobiny płynu, wyraziłaby się słowem, którego znaleźć nie sposób w słowniku? Jasne, że NIE.
Uśmiechnęła się, jakby wygrała sto milionów dolarów w zwykłej loterii, na którą wydała trzy knuty. Beznadziejna zdrapka, co? Taka najtańsza, bez ciekawych ilustracji i koniec. A tu taka nagroda... Laikowa powzięła butelkę od Holi i wzięła sobie duży łyczek, który wzmocnił tylko jej pragnienie. Zatem zaczepiła drugi i wreszcie ogarnęła, że to co się dzieje w tym pokoju to jakaś wieczna dyskoteka, bo teraz miała wrażenie, że podłoga zaczyna falować i zamieniać się w wodne łóżko... To byłby genialny numer, ale zanim kompletnie zgłupiała wylądowała całym ciałkiem na puchowym fotelu, który przygarnął jej ciało z troską, której chyba brakowało dziewczynie. Zdarzało się i Laili ponarzekać czyż nie? Kolejny łyk i obserwowała rozbawioną Holly, której chyba dziś już nie zagrażało. Lubiła się troszczyć o swoich przyjaciół. Uwielbiała ich uśmiechy, napady głupawki i ochotę na coś, co nigdy nie kończy się dobrze. To sprawiało, że faktycznie miała siłę i ochotę na więcej... Więcej życia w żyłach tej panienki to coś, czego niektórzy jej żałowali. - Mmm. Co wiesz... Przyszła Buka i skończyła się zabawa. - Tu się trochę pieściła, jak dwuletnie dziecko, kiedy pyta czemu niebo jest niebieskie, a trawa zielona, a słońce żółte i dlaczego mama Muminka jest mamą Muminka, a nie mamą Małej Mi i w ogóle CZEMU? Roześmiała się. Faktycznie miała do tego pełne brawo, bo rozbawiło ją to wszystko Mniam. Zjadłaby coś... Ale chyba nie dało się tu niczego wrzucić do żołądka. Hm. - Holi, hula hop. - Rzekła, choć się to nie rymowało to Laikowa odnosiła inne wrażenie... Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Moller'ówna przypominała jej Emrysa... Podobnie się bawili, tylko Holi trzeba było trochę pomóc. MMM!
Czy jeśli Hollywood w dzieciństwie nie była radosnym i pełnym życia dzieckiem, to czy teraz coś mogłoby się zmienić? Czy to możliwe? Że, tak nagle... zmieni całe swoje życie? Zachowanie? Podejście do nauki? Nie. No nauki olać nie umiała, lecz to zostawmy już w spokoju na swoim miejscu. Czy naprawdę teraz Hollywood była bardziej radosna i roześmiana niż w całym swoim dzieciństwie? TAK! Zgadza się. Do takiej głupawki jeszcze nigdy w swoim życiu nie doszła. Żadne słodycze nie były tak zabawne jak samo przebywanie z Lailą w Pokoju Śmiechu. Podsumowując - Hollywood dokonała dzisiaj dnia z kiepskim rozpoczęciem oraz cudownym zakończeniem. A nie, chwila, to jeszcze nie jest koniec dnia! I dzisiaj go nie będzie. Zapewne po takiej dawce śmiechu ludzie byliby zmęczeni, ale Holly, jako że tego nie przeżywała codziennie, dzisiaj spać nie będzie. Na sto procent. - Buka? Oooo nieee! Ona jest złaaa... - Jęknęła robiąc znów smutny pyszczek. O tak, też wypowiedziała to jak w ciele czterolatki, bądź jeszcze młodszej dziewuszki! Co jak co, ale Hollywood infantylną nazwać nie można. Mając pięć lat, zachowywała się jak porządna trzydziestolatka co najmniej. Wyjątkowe dziecko, wyjątkowe. Czy ona była tak bardzo podobna do swojego młodszego o rok brata? Co?! Nie! Ani odrobiny. To dobrze, czy też źle?... Dla każdego inaczej. Lecz biorąc ich pod względem tego, jak się bawią to... może? Hollywood wcale nie rwała się do imprez, na których często był jej brat. Gdy on miał dobry humor wolała nie przebywać w jego towarzystwie. Emrys sam potrafił się rozbawić, a Holly zawsze trzeba było pomóc. No cóż. Nie miała poczucia humoru, a może... tylko go ukrywa?
Nie rozumiała dlaczego część ludzi nie lubi Hollywood i nazywa ją kujonką, czy jeszcze gorzej. Sama Laila próbowała zignorować te fakty i po prostu zaakceptować, że niektórzy lubili wyżywać się w ten sposób za swoje niepowodzenia. Tylko, że całkiem niepotrzebnie, bo wychodząc z założeń Howett z prawie każdym trzeba było rozmawiać, gdyż wrogowie to żadna pozytywna część jej życia... Złapanie ich do kieszeni to jedna z prostszych spraw, ale zbuduj przyjaźń... To jest dopiero wyzwanie. To prawda, że ona sama wierzyła w stereotypy o Holly i często opowiadała głupoty, biorąc pod uwagę czas, który spędzała w towarzystwie Alana i Emrysa. Idealni kumple, którzy manipulowali jej systemem myślowym, ale tylko do czasu, bo przemogła się i odrzuciła ich wersje zapoznając się z dziewczyną. Dzisiaj Hollywood jest jedną z niewielu osób, do który Laila może przyjść bez maski uśmiechu, którą powinna codziennie nosić. Tak jest wpisane w kodeks, który odziedziczyła po Alanie... Takie dwie gwiazdy trochę, nie? Tylko, że Laikowa nie lubiła zbytnio błyszczeć i pokazywać się wszędzie nagle i tak ech... Po prostu bycie w centrum było okej dopóki nie stawałeś się obiektem kpin i to chyba jedna z rzeczy, które źle działały na nią. Ale znajdźmy osobę, której to się podoba? Co? Las rąk? Tak też myślałam. Laikowa teraz wpatrywała się w dziewczynę, która odzyskała chyba dobry humor i tryskała dowcipami, które naprawdę teraz rozśmieszały Howett... Ten pokój był taki beznadziejny, że jednocześnie Laila miała ochotę go wysadzić i zrobić tu drugą sypialnię, ale z drugiej strony te wszystkie badziewia były całkiem sympatyczny jeśli jest się zjaranym czy upitym... One chyba wchodziły w ten stan. - Ulalala... Komsi, komsi, bejbe... Bum, bum. I want you in my room. - zaczęła śpiewać, co chyba nie było dobrym zjawiskiem, bo mugolskie piosenki nie brzmiały ludzko jeżeli się mieszało tekst i melodie też.
Louis długo błądził po Hogu bez celu. Biorąc pod uwagę, że większość moich postów z jego udziałem tak się zaczyna daje to mylne wrażenie, że nierozgarnięta z niego ciota albo jakiś przygłup który wiecznie nie wie co ze sobą zrobić. Z tym, że tak nie jest. W brew wszelakim wskazującym na to powodom Fairchild był bardziej rozgarnięty niż co niektórzy z tym, że ostatnio nic na to nie wskazywało. Chęć życia w tym nikczemnym tego znaczaniu które zawsze sobą reprezentował dawno gdzieś wyparowała. Wydawał się osowiały i przybity niezależnie od dnia i godziny. Chociaż miało to też dobre strony. W końcu miał czas siąść z dupskiem przy książkach. Nir ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Z Charlie juz dawno nie utrzymywał kontaktu zupełnie bez powodu. Z czasem jego zauroczenie wróciło do normy jeśli można to tak określić. A on na nowo "fascynował" się połową a przynajmniej znaczną częścią Hogwartu. Louis nosił się wygodnie jednak zawsze starał się przykuć czymś uwagę. Wszystko z dobrej jakości materiału, wszystko pierwsza klasa. Można by pomyśleć, że tym samym chce dodać sobie trochę pewności i podnieść samoocenę. Jednak jednego i drugiego miał aż zanadto. Pokój śmiechu wydawał mu się dosyć komicznie odbiegającym od jego samopoczucia, mimo wszystko postanowił się udać właśnie tam. Patrzył na wszystko w pomieszczeniu zupełnie jakby był tu po raz pierwszy ciesząc się tym widokiem.
Alexis czasem zastanawiała się, czy jest nienormalna, czy może jeszcze nie wyrosła za wszystkich swoich głupich żartów. Cóż, lubiła czasem tak dla zabawy zrobić coś, by rozwścieczyć kogoś innego. Oczywiście, że nie robiła tego na co dzień. Głupie pomysły, zazwyczaj mające na celu uprzykrzenie życia innym przychodziły jej do głowy wtedy, gdy jej ciało i umysł ogarniał stan bezgranicznej nudy. Chodziła wtedy po korytarzach szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. I tak to było w zwyczaju, zawsze jakieś znajdowała. Na jej drodze za każdym razem pojawiła się jakaś zbłąkana dusza, albo kilka, którym można było uprzykrzyć trochę dzień, tym samym znajdując dla siebie trochę rozrywki. Jednak panna Sky potrafiła czasem, może nawet dość często przegiąć. Czym wywoływała wściekłość u osób, które obrała sobie za cel nowo wymyślnego eksperymentu na potrzeby ich dręczenia. I zazwyczaj nie działo się nic wielkiego, gdy byly to koty z młodszych lat, nie dorastali jej do pięt i nie mogli nic zrobić. Gorzej, jeśli padło na kogoś, hmm.. silniejszego, lub na jej poziomie. Chyba własnie tak można wytłumaczyć fakt, że Alexis gnała jak szalona przez szkole korytarze próbując uciec przed dwójką rosłych Gryfonów. Dzisiaj chyba nie mieli humoru na żarty. O dziwo, jak na kobietę dzierżącą na stopach koturny poruszała się szybko na tyle, by nie dać się złapać. Weszła ostro w zakręt i by nie wywinąć orła złapała się jednej ze zbroi, która zachwiała się i wywróciła zaraz za nią. -Dobrze, chwilę ich to opóźni - pomyślała, oglądając się na kilka sekund za siebie, by sprawdzić, gdzie są jej przeciwnicy. Pokonała następny zakręt i wpadła do pierwszej lepszej sali. Zatrzymała się dosłownie za sekundę widząc, że ktoś już w niej jest, po czym bez słowa wleciała do wielkiej szafy stojącej gdzieś w rogu ( nie wiem, czy jakakolwiek się tam znajduje, możemy uznać też, że schowała się za kanapą, która na pewno jest w pokoju). Oczywiście znała Louisa, miała z nim zajęcia od pierwszego roku. Nie miała jednak teraz czasu na pogawędki, bowiem bardziej ceniła sobie własną skórę niż dobre kontakty z kimkolwiek.
Louisowi zeszło trochę czasu w Pokoju Śmiechu dlatego był trochę skonsternowany gdy zobaczył ślizgonkę. Zupełnie jakby zapomniał ,że każdy może tu wejść. Kojarzył ją tylko z widzenia. Niestety nic więcej. Jakoś nie było im po drodze. Fairchild otrząsał się ze swoich mniej lub bardziej udanych miłosnych fanaberii dlatego przynajmniej oficjalnie stronił od wszelakich romansów czy relacji o podobnym zabarwieniu. Mimo wszystko urocza blondynka zapadła mu w pamięć. Wyglądała tak niewinnie, że trudno było mu powstrzymać się od mniej lub bardziej 'niecnych' myśli z jej osobą w roli głównej. Kto by pomyślał, że tak szybko ją spotka. Zupełnie jak nagroda albo trofeum. Tak, wiem trochę przedmiotowe pojmowanie kobiet. Cóż, co ja mogę. Taki był. Kierował się zasadą, że za sam wygląd nie powinno się tracić głowy, a chyba żadna nie urzekła go niczym więcej. Nie był jakimś potworem, przeciwnie. Prowadził z przedstawicielami płci pięknej dosyć wyrównaną grę. Zawsze dawał coś od siebie- kilka przychylnych spojrzeń i uścisków które wypalały się w ich podświadomości na długo. Tak samym koniec romansu nigdy nie był nadto druzgoczący. Taki kobieciarz, szarmancki i nieokiełznany. -Sądzę, że tutaj będzie ci wygodniej. Posłał łobuzerski uśmiech Alexis która z niewiadomych mu przyczyn chowała się za kanapą. Tym samym usiał na niej (kanapie nie Alexis) i poklepał wierzchem dłoni miejsce obok siebie w zachęcającym geście. -Jestem Louis, ale chyba już się poznaliśmy. Lexi tak? Celowo uczył zdrobnienia. Bardziej mu się podobało. No i nie czarujmy się chciał jakoś przełamać te sztywne przedstawianie. Przeczesał palcami włosy następnie starał się przyjąć na kanapie nieco bardziej dystyngowaną pozycję.
Lexi zaś chyba znana już była ze skakania z kwiatka na kwiatek i wielu nic nie znaczących romansów. Na swoim koncie miała już kilka złamanych męskich serc, ale jakoś nigdy nic sobie z tego nie robiła. Można swobodnie powiedzieć, że była damską wersją kobieciarza. Lubiła mieć w łóżku przystojnych chłopców, cóż może było to trochę próżne, ale nigdy nie uwierzyła nikomu, kto powiedział, że wygląd się nie liczy, czy też że na niego nie patrzy. Wygląd się liczył dla każdego, bez znaczenia kim był. Ona zaś wychodziła z założenia, że człowiek musi przyciągnąć cię wyglądem i zatrzymać charakterem. Jak na razie żadnemu się nie udało. Poza tym, należy pamiętać o tym, że owy kandydat na wybranka jej serca miał do pokonania więcej przeszkód, niż ta jedna, którą był charakter. Alexis nie wierzyła w miłość, uważała ją za bajkę, którą wciska się dzieciom razem z tymi o mikołaju, czy o zajączku wielkanocnym. Tak naprawdę jednak Lexi chciała miłości, nie wierzyła jednak że jakaś ją kiedyś w życiu spotka. Ograniczała więc swoje życie do krótkich romansów, zaspokajała swoje cielesne pragnienia sądząc że tak jest lepiej. No i ostatnią rzeczą był mur, wybudowany wokół jej prawdziwej osobowości, przez który niewielu potrafiło się przebić, bo niewielu osobą Alexis na to pozwalała. Ale wróćmy do teraz. Lexi siedziała skulona za kanapą. Na jej policzkach widać było rumieńce, które pojawiły się wywołane wysiłkiem fizycznym. Oddech miała tez lekko przyśpieszony. A z kucyka, który miała na głowie wymknęło się kilka pasm niesfornych włosów. -Wolałabym jeszcze przez kilka chwil pozostać w tym miejscu - powiedziała, zerkając na niego, po czym swój wzrok zwróciła w stronę drzwi. Cóż, w sumie mogła założyć, że dwójka goniących ją gryfonów pobiegła już dalej. Gdyby postanowili sprawdzić sale na tym korytarzu już dawno drzwi by się otworzyły. Wolała jednak nie ryzykować zbytnio i posiedzieć chwilę dłużej niż to zalecane. -Zgadza się. - potwierdziła skinienie głowy. O ile ją pamięć i wzrok nie mylił, a na pewno nie mylił, bo jej oczęta nie omijają przystojnych facetów, to chodziła na zajęcia z Louisem od samego początku. Ich drogi jednak mijały się niesamowicie. Kto wie dlaczego, Alexis z pewnością nie. Nie zamierzała jednak zbyt długo zawracać sobie tym głowy.
Ach, cóż za piękny dzień na grę w Durnia! A jeszcze piękniejszy w związku z tym, iż Grupa Siódma miała tu rozpocząć swoją partię. Tak - w Pokoju Śmiechu. Na ścianach co rusz okazywały się rzeczy, które cię rozmieszają, więc ciężko grać w takich warunkach! Dodatkowo w tle rozbrzmiewa ciągły chichot! Na środku ustawiono mini stoliczek, przy którym znajduje się stara kanapa, na której jednak możecie usiąść. Obok, na zbutwiałych nieco półkach znajdziecie różne przekąski, piwo kremowe oraz puchary z gorącą, niestygnącą herbatą, tak na rozgrzanie!
Zasady gry znajdziecie w tym temacie. Jest to pierwszy etap turnieju. Gramy do momentu, aż zostanie jedna osoba, która przechodzi dalej. Gracz, który nie zareaguje w ciągu pięciu dni, kiedy jest jego kolej, zostaje zdyskwalifikowany, gra toczy się pomiędzy pozostałymi graczami.
Farai kiedy dostała list, szybko wybrała się na spotkanie. Ubrała się mniej formalnie, w jakąś sukienkę z przepychem, to na pewno. Była długa i kolorowa, a ona sama w dodatku poobwieszana biżuterią - kolczyki, naszyjniki, bransoletki! Ogółem wyglądała na bardzo natchnioną, egzotyczną wróżbitkę, na pewno. Zresztą... miała dobry humor, póki co wszystko szło wedle jej myśli. Uśmiechała się do ludzi mijanych na korytarzu, zastanawiając się jednak, czy z takim składem dadzą radę wygrać mecz. Co prawda on był towarzyski, nie mniej... nie mniej trochę się obawiała tego wszystkiego. Kochała swoją drużynę, ale w większości były to osoby, które niewiele miały do czynienia z quidditchem. W każdym razie zadecydowała, że pomoże im się wdrożyć w to wszystko, nawet, jeśli to będzie wymagało ogromnego nakładu pracy. I jeśli przegrają. To nie miało aż takiego znaczenia, dopóki oczywiście będą. Nie znosiła olewatorstwa. Z takimi myślami zjawiła się w Pokoju Śmiechu, który już od progu wzbudził w niej szeroki uśmiech. Aż w końcu zaczęła chichotać, widząc pewną osobę na ścianie. Rozbawiona usiadła na starej kanapie, a potem wzięła swoją kartę, czekając na innych. ZABAWNIE.
Deven dość często wygrywał w Eksplodującego Durnia, grając z braćmi - w jego przypadku powiedzenie, że kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości, działała, tylko że na odwrót. Starał się o tym nie myśleć, bo kilka razy wygrał od Rivera czy Travora (ci mieli tendencję do sromotnych porażek, z Jovenem bywało różnie) drobne sumy pieniędzy, które zawsze mu się przydawały podczas samotnych włóczęg. Cóż, może po prostu taki los był mu pisany? Dlatego ucieszył się, dostając zawiadomienie o rozgrywce. Ostatnio dość dużo się uczył, czy raczej próbował, bo jego myśli zaprzątała głównie osoba Farai i tamtego pocałunku. Pewnie nie powinien był tego robić, ale jakoś nie potrafił żałować - wieczorami leżał z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie, że znów czuje delikatny dotyk jej warg... Czasem wyobrażał sobie też coś więcej, ale spuśćmy na to zasłonę milczenia. W każdym razie zjawił się w umówionym miejscu o umówionej porze, ubrany w swoją ulubioną bluzę myśliwską, zrobioną ze skóry jelenia, którą sam wyprawił, dżinsy i mokasyny ozdobione kolcami jeżozwierza. W rozpuszczone włosy wplótł jedno pióro ptaka gromu - swój największy skarb, a na piersi, pod ubraniem, jak zwykle spoczywał woreczek z lekami, indiańskim najświętszym talizmanem. Widząc Farai, drgnął i przywołał na usta nieśmiały, choć radosny uśmiech. Nie bardzo wiedział, jak się zachować. Wyglądała pięknie - tak egzotycznie i jednocześnie tak prawdziwie, że zabrakło mu na moment tchu. To zabawne - oboje byli tak odmienni od reszty i oboje podkreślali tę odmienność, przynależność do swojej kultury, poprzez ubiór, uczesanie, powiedzonka... to zbliżało, tworzyło jakąś więź, przynajmniej w przekonaniu Devena. - Cześć, Farai... um... bardzo... bardzo ładnie wyglądasz - odezwał się z zakłopotaniem, siadając naprzeciwko niej i sięgając po swoją kartę. Z jednej strony żałował, że byli pierwsi, bo nie do końca wiedział, jak się zachować, ale z drugiej rozkoszował się jej obecnością i faktem, że ma ją tylko dla siebie. Obawiam się, że wpadł po uszy.
Kiedy Katniss dostała list, zaczęła się zastanawiać, czy aby dobrze zrobiła, zapisując się do Klubu Durni. Przecież nigdy w to nie grała, a oglądanie czyjejś gry to jednak nie to samo. Mimo wszystko udała się na planowane miejsce spotkania. W Pokoju Śmiechu ujrzała Gryfonów - Farai i jakiegoś nieznanego jej chłopaka. Chyba wpadła w złym momencie. Powinna przeprosić? -Hej, Farai, cześć ...Nieznajomy. -Uśmiechnęła się przyjaźnie do obecnych. Jąkanie się nie wyglądałoby ładnie, więc dopóki nie pozna imienia chłopaka, będzie wymyślała dla niego coraz to nowe ksywki. -Katniss jestem. -Mówiąc to, usiadła po turecku na poduszce, leżącej na podłodze. Ze stosiku kart wzięła swoją i skierowała wzrok na pozostałych. Czuła się dość dziwnie, jakby przyglądała się czemuś, czemu nie powinna.
Nina Goldrey nie pojawiła się na pojedynku i tym samym zostaje zdyskwalifikowana. Gra toczy się dalej - Koniec rundy 1, przegrywa Farai, która do końca gry nic nie wypije ani nie zje, a jej picie zniknęło.
Uff. Przeżyła pierwszą rundę. Nawet wyszła bez szwanku, a to już coś! Biedna Farai, nie ma jedzenia. W sumie, to nie jest chyba aż takie złe. Gorzej by było, gdyby dziewczyna nie zjadła czegoś przed przyjściem i teraz była głodna... Nie myśląc dłużej, Gryfonka sięgnęła po kolejną kartę ze stosiku. Naprawdę? Znowu ta sama? To mało zabawne dawać Katniss karty o miłości, której ona przecież nie ma. Przez jej twarz przebiegł krótki grymas; na tyle krótki, żeby jej przeciwnicy nie mogli go zobaczyć. To przecież gra karciana, poker face trzeba zachować, czyż nie? Siedziała spokojnie, przyglądając się, jak pozostali sięgają po swoje karty.
1, Cesarzowa, jeeej, chyba naprawdę cierpię na brak miłości 3