Niektórzy wiedzą od samego początku, inni dowiedzieli się przypadkiem, a reszt najprawdopodobniej nie ma pojęcia o istnieniu salki za lustrami w Lustrzanej Sali. Jeśli popchnie się ostatnie zwierciadło po lewej, uchyli się ono, ukazując dość ciemne i małe pomieszczenie rozciągające się wzdłuż luster, które okazują się być tymi Weneckimi. Z głębi pokoiku możesz oglądać, co też dzieje się w LS, a nikt nie wie, o twojej obecności. Żyć nie umierać, prawda?
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Julia mimo iż była osobą, której wszędzie pełno uwielbiała wszelakie zakątki. Tak jej już zostało z dzieciństwa, zawsze miała wrażenie, że w ciasnych pomieszczeniach jest przytulnie. Poza tym lubiła od czasu do czasu się schować i oddać swym dziwactwom. Dziś z wielką księgą historycznej mody czarodziei przemknęła do sali lustrzanej. Usiadła przy ścianie i pierw przez parę minut spoglądała na swe odbicie w lustrach. Poprawiła swe niechlujnie dziś zaczesane włosy i podciągnęła nogi pod brodę. W ogóle Slone dziś wyglądała niechlujnie na jej kościotrupowym ciele spoczywał, wielki rozciągnięty, stary sweter, pachnący olejkami różanymi. A to dziwne, bo przecież studentka nienawidziła tego zapachu. Zresztą mniejsza z tym ważne, że wyglądała obleśnie, jak żebrak pod Świńskim. Więcej nie ma co się rozczulać nad jej biednym obliczem. Monotonnie zaczęła przewracać pożółkłe kartki, niekiedy zatrzymywała się przy jakiejś na dłużej i bazgroliła coś na pergaminie. Tym razem na szczęście nie na księdze w końcu znana była z zapisywania ksiąg swymi przemyśleniami na temat poruszany w książce, albo jakieś notatki tam umieszczała. No i tak Slone jako jedyna z niewielu Krukonów od zarania dziejów była niemile widziana w bibliotece. W końcu dziewczyna się rozkręciła, rozłożyła na dość sporej powierzchni i tworzyła jakieś kapelusze. Jakby nie istniało nic poza tym co robi w tej chwili. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że właśnie jej żołądek domagał się pokarmu. no i burczało, jej dość głośno w brzuchu.
Desiree w tym czasie wracała z jakiejś nieokreślonej bliżej lekcji. Ubrała się dziś dość niechlujnie jak na nią. Na czarne legginsy założyła biały, luźny podkoszulek i kamizelkę. Włosy miała jak zwykle w nieładzie. Humor kiepski. A zresztą...kiedy ona miała dobry nastrój? Tak czy inaczej przechodząc przez trzecie piętro postanowiła zajrzeć do Sali Lustrzanej trochę ogarnąć wygląd. Skręciła w odpowiedni korytarz i weszła do pomieszczenia, w którym nikogo nie było. Spytacie gdzie ona się wepchała z tą swoją monofobią. Otóż od jakichś paru tygodni nie miała ataków lęku co bardzo ją cieszyło. Usiadła wygodnie na jednym z foteli spoglądając w lustro naprzeciw i wyjmując kosmetyczkę. Nie będę opisywała jej czynności bo i po co? Jak już wyglądała w miarę znośnie wstała by rozprostować nogi przejść się po pomieszczeniu. Nie lubiła tej sali. Te lustra, które zniekształcały sylwetkę trochę ją wkurzały. Były takie...mugolskie. Ale nic to. Desiree chodziła wokół dotykając każdego lustra placami. Doszła do ściany po lewej stronie. Ku jej zdziwieniu gdy dotknęła jednego ze zwierciadeł ono ustąpiło otwierając się przed nią. Przeszła przez nie. Znalazła się w małej, dość ciemnej sali, w której pachniało...różami? Ślizgonka rozejrzała się obojętnie po pomieszczeniu w rogu zauważając kogoś siedzącego na podłodze i rysującego coś na pergaminie. Po głębszym zastanowieniu rozpoznała studentkę, Julię. Nie znały się jakoś zbyt dobrze, ale jednak na paru imprezach się było razem więc Desiree podeszła do niej i oparła się o ścianę w pobliżu panny Slone. -Hej. -mruknęła obojętnie co zabrzmiało jakby mówiła to do siebie. -Co robisz?- dodała po chwili widząc że Julia coś rysuje czy też projektuje. Nie żeby ją to interesowało ale skoro już tu przyszła to głupio by było nie nawiązać rozmowy.
Simon był głupcem? Naiwniakiem? Może i racja. Ale kochał Namidę i chyba był gotów dać mu trzecią szansę. Ostatnią. Bo ich szczerej rozmowie nad jeziorem, Namida zaciagnął go do zamku. Simon w sumie nie uważał tego za jakiś bardzo głupi pomysł, w sumie to nawet wręcz przeciwnie. Nawet mu to pasowało. Ranę w jego sercu trzeba było zacząć jak najszybciej leczyć. Bo inaczej zacznie ropieć, i babrać się. Zaproponował gdy tylko weszli do zamku aby się rozdzielić. Oboje byli przyemoczeni do suchej nitki. Musieli się przebrać. A po za tym Simon nie chciał dotykać Namidy w tych samych ubraniach w których dotykał go tamten japończyk. Aż nim trząchało na samą myśl. Tak więc zostawił Ślizgona przy zejściu do lochów, a sam popędził na wierzę, do swojego dormitorium. Przebrał się w ciepły wełniany sweter i suche spodnie. I jak nie trudno się domyślić trampki. Wszystko w odcieniach niebieskiego.Potem przywołał zaklęciem parę poduszek z różnych części zamku i wysłał je do sali lustrzanej. Tam umówił się z Namidą. Włosy mu wysychały, a on załatwił trochę herbaty i ciasteczka. Nic nie jadł dzisiejszego dnia. A brzuch zaczął się tego domagać. Wziął jeszcze gitarę. I znów udał się w dół, po ruchomych schodach. Na trzecim piętrze znajdowała sie Sala Lustrzana. Kiedyś tam siedział i obserwował swoje odbicie, grając przy okazji na gitarze. To był ciekawy eksperyment. Wtedy też odkrył malutką salkę za lustrami. Która była jeszcze ciekawsza. Tam właśnie miał zamiar siedzieć z Namidą. Ale jeszcze go o tym nie uświadomił. Kazał mu się po prostu stawić w Sali Lustrzanej. Gdy wszedł do pomieszczenia, trochę się skrzywił na widok własnego odbicia, ale to nic. Wszedł do saliki, gdzie czekały już poduszki. Ktoś ostanio zostawł porozpalane swiatełka świąteczne. Było jeszcze bardziej magicznie. Usiadł na poduszkach i zaczął sobie grać czekajac na Namidę.
Może załóżmy, że spotykają się nieco później, to by się "fabularnie" między to wcisnęło spotkanie Namidy i Morg? Jakoś tak teraz mi się to przypomniało xD
Do trzech razy sztuka? Namida przez moment zastanawiał się, czy można by i spróbować czwarty raz, ale... Simon był tak śmiertelnie poważny, gdy dosłownie obiecał się zabić, jeśli zdradzi go jeszcze raz. Ślizgon nie chciał w to wierzyć, ale obiecał, i sobie, i ukochanemu. Nie mógłby tego zrobić po raz kolejny, zwłaszcza, że ciągnęłoby to za sobą TAKIE konsekwencje. Spotkanie z przyjaciółką Krukona nie należało do najprzyjemniejszych. Chciał jej w delikatnych słowach przekazać, że ma się odczepić od Simona, bo on jest tylko jego, a niepotrzebnie się dał sprowokować. Bezczelny rudzielec, złamała mu różdżkę! Całe szczęście, że znał kogoś, kto może ją naprawić,ale to zajmie kilka dni. Musiał ukryć to przed Simonem. Nie chciał, aby dowiedział się o jego spotkanie z Morgane. To mogłoby spowodować jakieś niewygodne pytania, na które Namiś z pewnością nie chciałby odpowiadać. Gdy zbliżała się godzina jego spotkania z Simonem, wrócił do zamku, nadal właściwie oszołomiony atakiem krukonki. Przebrał się w czyste ubrania, mianowicie czarne, luźne dresowe spodnie i jakąś podkoszulkę. Nie mógł jednak chodzić tak roznegliżowany, zmarzłby przecież! Dlatego też wziął ciepłą, podszywaną misiowym materiałem bluzę z kapturem, również czarną. Na spotkanie zabrał ze sobą trzy rzeczy: piwo kremowe, kokosanki, które przysłała mu mama, oraz swoją gitarę. Stwierdził, że jeśli po tym wszystkim, rozmowa między nim a Simonem nie będzie się kleić, zawsze można spróbować takiej "rozmowy". Z torbą przewieszona przez jedno ramię, i futerałem z gitarą przez drugie, wszedł do Lustrzanej Sali. Rozejrzał się, obserwując swoje odbicia. Nie wyglądał za dobrze... Szczerze mówiąc żałował, że zgodził się na to miejsce. Jego włosy były w nieładzie, zaczesane na szybko w luźną kitkę, ubrań w sumie też nie wybrał zbyt eleganckich. Dopiero teraz zorientował się, że na spodniach ma jakąś plamę. Ehh, Kirei, co się z tobą stało? Wcześniej elegancki dżentelmen, teraz jakiś byle jaki dresiarz. Oj, chyba będzie trzeba przeprowadzić super grand make over, żebyś nie wyszedł na żula. - Simon? - odgonił wszystkie złe myśli, rozglądając się. Chłopak powinien już na niego czekać, tymczasem nie było tu nikogo. Dopiero po chwili usłyszał ciche dźwięki muzyki. Na to był bardzo wyczulony, więc od razu podszedł do właściwego lustra, dotykając jego powierzchni, która pod lekkim naciskiem, ukazała swoje wnętrze. Mimowolnie jakoś tak uśmiechnął się na widok Simona w tej bajkowej scenerii. - Cześć, Piękny. Nie czekałeś za długo, mam nadzieje...?
Sam Simon bardzo dawno nie widział się z Morg. To wszystko po tych nie do końca udanych wydarzeniach w jego dormitorium. Czy żałował? Trudno to określić. Był wtedy naprawdę rozchwiany emocjonalnie. Z reszta teraz też. Ale po wydarzeniach ostatniego tygodnia, chyba nie musiał się wstydzić swojego postępowania. Namida nie musiał wiedzieć. I ot tyle. Nie chciał o tym za dużo myśleć. To oczywiste że powinien podjąć jakąś decyzję. Biorąc pod uwagę wydarzenia z japończykiem i ten no... Raport Morgan. Tak, wiedział o wszystkim. Ale sprowadzało się to do jednego. Do ich umowy. Nie pochwalał zachowania Morgan. Ale ona zrobiła coś na co Simon nie miał najmniejszej odwagi. Zmierzyła się z problem. Może i posunęła sie za daleko. Ale chyba nie mógł jej mieć tego za złe. To było by nie fair. Może i przez dłuższy czas się do niej nie odzywał. Ale to wszystko było trudne. Cholernie trudne. A Namidzie nie ufał coraz bardziej. Niestety. I cały czas się wahał. Jak to rozwiązać. Przecież Morgan na niego czekała. Z klejem do jego biednego serduszka. Wiedział że ona nigdy by go nie zraniła tak jak Namida. Nigdy. Ale z drugiej strony... Kochał tego japończyka. Ale czy aby na pewno ten chłopak zasłużył na kolejną szansę. Przecież dobrze mu się żyło w Japonii. Jako gwieździe rocka. Z fankami do bzykania i tak dalej. A Simon chciał się ustatkować. Wszystko zależało od tego spotkania. Krukon grał sobie jedną z lubianych przez siebie piosenek. Był to "Oh! Darling" Leniwych Gumochłonów. Bardzo lubił ta piosenkę. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo. Otworzył usta żeby zacząć śpiewać pierwszą linijkę tekstu, gdy do pomieszczenia wszedł Namida. Simon czekał na to drgnięcie serca, któe miało miejsce za każdym razem gdy widział tego chłopaka. Nic. Ale nie zrażał się. Może po prostu musiał odczekać? Sam nie wiedział. Może nie chciał? I znów brak danych. Nieco przerażała go ta perspektywa, ale jak tak dalej pójdzie, będzie musiał się z nim rozstać. Nie chce nikogo oszukiwać. Uśmiechnął się jednak, ciut wymuszenie.: -Cześć Namida. Nie, w sumie w ogóle nie czekałem. Dobrze że jesteś. Siadaj.- poklepał miejsce naprzeciwko siebie.
Simon nie był szczęśliwy. Jakże mógłby być? Namida zdradził go, nie raz przecież, dając dowód na to, że nie można mu w ogóle ufać. A mimo to, jakoś tak go zakuło, gdy zobaczył wyraz twarzy Simona. Wyglądał tak, jakby mimo tego, że przecież się umówili, to był nieproszonym gościem. No, ale usiadł, odkładając futerał na bok, jeszcze się poprawiając, żeby było mu wygodniej. Wyciągnął gitarę, od razu kładąc ją sobie na skrzyżowanych kolanach, trącając na próbę struny. I tak... siedzieli. Namida nie wiedział, co mógłby teraz powiedzieć... Co zrobić. Nawet żadna melodia nie przychodziła mu specjalnie do głowy, która mogłaby zapełnić tą ciszę. Poczucie winy, jak nigdy, teraz towarzyszyło mu bez przerwy, i to ono zamykało mu szczelnie usta, nie pozwalając w żaden sposób wyrazić tego, co czuł. Obawiał się, że wszystko, każde zdanie, które by powiedział, zabrzmiałoby źle. - Simon... - zaczął cicho i przełknął ślinę. Cóż, przynajmniej zaczął. Chociaż tyle. I co dalej? Spojrzał na swoją torbę i szybkimi, trochę chyba zbyt chaotycznymi ruchami wytargał z niej paczkę z kokosankami. Desperacko szukał tematu, stanowczo zbyt desperacko. - Moja mama... przysłała ja wczoraj. I przesyła pozdrowienia dla Ciebie. Ma nadzieje, że może przyjedziemy kiedyś, jak będzie można. A kokosanki... Kilka godzin po tym, jak je dostałem, siostra przysłała mi list, że w tajemnicy przed mamą dodała do nich nieco eliksiru rozweselającego... Wziąłem, miałem nadzieje, że trochę... ukhm, rozluźnią atmosferę... No i mam jeszcze to. - wyciągnął z torby jeszcze piwo kremowe, stawiając je między nimi. Ehh, stanowczo za bardzo się denerwował. Wszystko wyglądało tak, jakby w jakiś sposób chciał się wkupić w łaski Krukona, a on po prostu... Chciał być przy nim. I żeby Simon nie czuł się źle w jego towarzystwie, żeby było jak dawniej. Obawiał się tylko, że kokosanki nie załatwią sprawy.
Fakt, siedzieli. Tak bliscy sobie, a z drugiej strony tacy obcy. Simon wybudował grubą ścianę między nimi. Bał się otworzyć. Może za mocno krwawiło serduszko? A może nie potrafił już zaufać... Nie miał zielonego pojęcia. Może źle robił. Ale nie potrafił zrozumieć jak można kogoś kochać i go zdradzać. Po prostu nie potrafił. Wiec tak siedzieli. Simon wlepiał szare oczy w gitarę, i w swoje smukłe palce, oraz w sygnet, który został mu po ojcu. Co poradzili by mu rodzice w takiej sytuacji? Szarpał struny grając jakąś nie określoną melodie. Ani wesołą, ani smutną. Taką, nijaką. W sumie podobnie się dziś czuł. Może powinien dać szansę Namidzie. Zaufać mu głęboko, tak jak wtedy w Egipcie? Nie wiedział czy chce. Nie zrozumie tego nikt, kogo nie zdradzono. Mimo miłości, trudno zaufać. No ale dość o tym. Chciał podnieść właśnie wzrok, ale chwile wcześniej usłyszał swoje imię. W sumie dobrze że Namida zaczął rozmowę. Teraz on powinien się starać. Słuchał go, przekrzywił trochę głowę na bok, i słuchał. Na wzmiankę o jego mamie uśmiechnął się. Zawsze chciał ją bardzo poznać. Dostał od niej nawet kartkę na święta. To miłe. Dalsza część wypowiedzi mniej mu się spodobała. Cisnęło mu się na usta wiele słów, ale nie chciał wszczynać awantury. Bo po co? Odczekał chwile po pojawieniu się piwa i kokosanek, po czym ponownie opuścił wzrok, męcząc struny swojej niebieskiej gitary.: -Wiesz Namida... Tu nie ma jak rozluźnić atmosfery. Jest mi po prostu przykro. W chuj przykro. Przykro gorzej niż po dostaniu rózgi pod choinkę. Gorzej przykro niż po dostaniu rózgi 193478235723655 razy pod rząd. Wolałbym przez sto lat dostawać rózgi, niż czuć się tak jak teraz się czuje- podniósł głowę, a w oczach lśniły mu łzy- ja pierdole ale beznadziejne porównanie. Ale tak to jest jak się jest głupkiem. Wymyśla się głupie, puste porównania. Ale wybacz, inaczej nie potrafię. No, ale znów odbiegam od tematu. Idiota ze mnie.- złapał jedno ciastko- Wiesz, ja już nie wiem co mam sobie myśleć. Oświeć mnie, błagam. Oświeć mnie. Bo ja nawet nie wiem na czym stoję. Czuje się jakby ktoś porozwieszał moje nagie fotki po Hogwarcie. Powiedz mi co ty bys zrobił?- patrzył na niego. Patrzył w te brązowe kochane i tak bezpieczne kiedyś oczy. Ale nie dziś. Dziś bał sie w nie spojrzeć.
No nie przesadzając, Namiś czuł się, jakby został zbity taką rózgą, tyle właśnie razy... I to na gołe dupsko, normalnie. - Musisz mi naprawdę uwierzyć, że... mimo, że ja jestem po tej drugiej stronie, to też koszmarnie się czuję... Nie mam odwagi spojrzeć Ci prosto w oczy po tym, co zrobiłem. Gdybym... gdybym był na Twoim miejscu, pewnie samemu sobie bym nie wybaczył... Skurwysyn ze mnie totalny, nie ubliżając mojej mamie. Ale... gdybyś Ty mnie zdradził, to... to w świetle moich własnych czynów, nie mógłbym być na Ciebie zły. - wyciągnął dłoń po piwo, upijając łyk z butelki. Musiał dać sobie chwilkę na zebranie myśli. I mimo, że mówił, to tak jak powiedział: nie był w stanie spojrzeć teraz Simonowi w oczy. Może za chwilkę, jak skończy, ale nie teraz. - Miałbym żal, na pewno... Choć chyba bardziej do siebie. Kurczę, no nie wiem. Ale kurde, no... no nie chcę Cie stracić. Zwłaszcza dla Morgane. - tak, to był moment, kiedy jego brązowe oczy rzuciły wręcz zdesperowane spojrzenie na Simona, chcąc podchwycić jego piękne, szare ślepka. To był fakt, nie do obalenia. Simon mógłby go zdradzić z kim tylko by zapragnął, jeśli by chciał. Tylko nie z tą Krukonką. Każdy, tylko nie ta ruda wiedźma. - Wiem, że ona Cię kocha... No kurde, to widać po niej, nie da się tego ukryć... Tak samo jak tego, że Ty też coś do niej czujesz... Zaciął się... Co miał jeszcze powiedzieć? Że go to w chuj boli? To chyba było dosyć oczywiste. Zamiast tego, powiedział więc: - Ja wiem, że to, co jest między nami wcale się nie wypaliło. I chcę o to zawalczyć. Kocham Cię, kurde, no. Naprawdę w nas wierze. - głos mu się nieco złamał. Starał się trzymać pokerową twarz, ale to nie było możliwe, kiedy targało nim tyle emocji. Odłożył gitarę na bok i podniósł się powoli, na czworaka zbliżając się do Simona. Widząc łzy w jego oczach, krajało mu się serce. Modlił się tylko w duchu, żeby teraz go nie odtrącił. Przysunął swoją twarz do jego, zachowując jednak odstęp dosłownie centymetrów. Nie chciał ukochanego do niczego zmuszać. Wolał mu pokazać, że to od niego zależy. Że zależy mu na jego zdaniu.
Simon się uśmiechnął. Ale nie był to wesoły uśmiech. Był to uśmiech pełen bólu, rozczarowania. Żalu. Głębokiego żalu. Na usta cisnęła mu się riposta: -Przepraszam ale, do cholery, to przez ciebie siedzimy tu jak jakieś cnotki, rozmawiając o tym o czym rozmawiamy. To przez twoje zdrady, mamy taką sytuacje.TO PRZEZ TO ŻE ZACHOWYWAŁEŚ SIĘ ZNÓW JAK TANIA KURWA...- Simonowi trochę puściły nerwy. Wiedział ze te słowa go zabolą. Zrobiło mu się trochę głupio. Ale złość znów wzięła górę: -Cały czas, za każdym razem powtarzasz że jest ci źle z tym co robisz. Ale po każdej zdradzie ja czuję się jak idiota, który ciągle robi to samo oczekując innych rezultatów. Czemu robisz ze mnie idiotę Nami? Czemu? Czemu zarzekasz się że mnie kochasz, a jak się odwrócę pieprzysz pierwszego, lepszego studenta?! Tak to wygląda z mojej strony- jego głos ucichły, nadal przepełniony żalem- Powiedz mi jak ja mam ci zaufać. Jak ja mam chcieć cię całować, dotykać. Cały czas huczy mi z tyłu głowy, że robił to ktoś inny. Może gdy ktoś obcy cie dotykał, pisałeś listy jak bardzo mnie kochasz? Nie wiem. Ale to boli. Nachodzą mnie takie myśli non- stop!- westchnął ciężko. Nagle do jego uszu doszło imię. Morgan. Morgan. Morgan. M o r g a n. Jak już się mają na szczerość, to czemu by i o tym nie powiedzieć: -Wiem o całym zajściu w kamiennym kręgu. Wiem wszystko. Znam każde słowo które tam wypowiedziałeś. Każdy ruch, każdy oddech. Wiem że Morgan mnie kocha. Mówiła mi to wiele razy. I faktem jest że ją kocham. Jest kimś bardzo ważnym. Trudno mi określić jaki to rodzaj miłości. Ale za każdym razem gdy mnie zdradzasz... To ona łapie mnie za rękę, żebym nie skoczył z mostu. Przyjaźnimy się... I wiem, widzę po tobie że boisz się pozycji w moim sercu. Ale zrozum, Namida. Gdybyś sam nie spychał się z piedestału, ja nigdy bym nawet nie pomyślał o starym uczuciu do Morgan. Nie uważam że jesteś zły. Ale sam jesteś sobie winien- wsadził ciasteczko do ust. Te słowa huczały mu w głowie. Nastała na chwile cisza. Dość długa cisza. A potem Namida wypowiedział dwa magiczne słowa. Simon chciał w to wierzyć. Bardzo chciał. Gdy tamten się do niego zbliżył, serce zabiło mu nieco szybciej w piersi. Jak... jak kiedyś. Simon nieśmiało przejechał dłonią po namidowym policzku i wyszeptał, łapiąc jego oczy w sidła swoich: -Chce ci ufać. Chcę czuć się przy Tobie bezpieczny. Ale teraz to TY musisz o to zadbać...- zamknął oczy, wypuszczając z nich dwie wielki łzy. Nie mógł się powstrzymać. Po prostu go pocałował. Chciał poczuć to co kiedyś czuł...
To, jak nazwał go Simon... Ugh, zakuło, i to mocno. Normalnie, w każdej innej sytuacji, z każdą inną osobą, to zwyczajnie ten ktoś oberwałby w pysk, i tyle. Namida nie był żadną kurwą. Bawił się życiem, ludźmi, uczuciami... Jak rozwydrzony dzieciak. Ale teraz był dorosły, miał zobowiązania, przyszłość przed sobą... Dlaczego więc nie umiał ogarnąć tego wszystkiego i zwyczajnie dojrzeć. - Nie robię z ciebie idioty... - mruknął cicho, jednak nie chciał tym przerwać wypowiedzi Simona. Czuł się źle, gdy był winny. Poczucie winy, tak to się nazywa. Tym, że Morgan jednak powiedziała Simonowi o ich spotkaniu, no nawet się szczególnie nie przejął. Przeczuwał, że tak będzie. Trudno. Właściwie, to nie zrobił wtedy nic takiego, mimo, że ta ruda flądra próbowała go skusić do zdrady z nią. Ale nie, tak nisko Ślizgon nie upadł. Ranił Simona wielokrotnie, ale nie wbiłby mu sztyletu w serce. Czując przyjemnie ciepły oddech na ustach, uśmiechnął się mimowolnie. Oczy Simona... Chciał, żeby te oczy już zawsze patrzyły na niego... Żeby te wspaniałe usta całowały tylko jego, żeby cały Simon był tylko jego. Przesunął dłoń po policzku kochanka, w końcu wsuwając palce w jego włosy, lekko ja przy tym ciągnąc, pogłębiając pocałunek, wysuwając zakolczykowany język. Czuł dreszcze na całym ciele, jakby to był jego pierwszy pocałunek. Jak gdyby już nigdy nie miało być mu dane całować ukochanego. A mimo to... mimo tego, jak cudowną ulgę dał mu ten pocałunek, to przerwał go, by ponownie spojrzeć w te oczy, które patrzyły na niego na tyle różnych sposobów. Z miłością, z radością, ze smutkiem, złością i, najgorsze, z żalem. - Simon... Przepraszam, jeśli to, co teraz powiem Cię zdenerwuje... Ale jeśli tylko byś chciał... To mimo tego, że pewnie koniec końców i tak bym nie wytrzymał i kogoś zastrzelił, to... To jeśli tylko chcesz, możesz spróbować z nią... No wiesz... No... Jeśli to by miało sprawić, że poczujesz się lepiej... Ale jeśli to zły pomysł, to powiedz. Ja naprawdę jestem gotów zrobić wszystko... - zapewnił, cały czas smyrając Simona po karku, drapiąc go lekko przydługimi paznokciami. Miał naprawdę łagodny wyraz twarzy, chociaż emocje sprawiały, że aż się w nim gotowało.
Benj korzystając ze swojej popularności często lubił szantażować innych. Często podsłuchiwał rozmowy innych i roznosił plotki. Na swoim roczniku nie miał sobie równych, ale przecież nie można być minimalistą, prawda? Często pojawiał się w Sali Lustrzanej, nie tylko po to żeby się przeglądać z każdej strony. Chociaż to też było jego celem. Najwięcej frajdy sprawiało mu podglądanie innych, zakompleksionych dzieciaków. Często chwał się w salce za lustrami, gdzie nikt go nie widział i śmiał się do ostrego bólu brzucha patrząc jak niektóre ofiary użalają się same do siebie. O istnieniu tego miejsca dowiedział się przypadkiem. Dawno temu ktoś mu go przekupił tą informacją, w zamian za przestanie udręczania się. No cóż, takie są korzyści szacunku wśród innych, prawda? Tym razem przeszedł przez Lustrzaną Salę i rozejrzał się po niej. Podszedł do ostatniego lustra z lewej strony i popchnął zwierciadło. Sala nie była duża, idealna, żeby obserwować innych. Benj lubił takie kameralne miejsca. Maskując się w środku rzucił zaklęcie szepcząc - Lumos - i usiadł po turecku wzdłuż ściany tak, by się o nią opierać widząc wszystko i wszystkich. To była chyba jego fobia. Uwielbiał kontrolować co się dzieje.
Dzisiejszego dnia spokojnie możemy stwierdzić, że Lux wstała lewą nogą. Ledwo przeczesując włosy palcami, narzuciła na siebie ubranie naszykowane wczoraj (zazwyczaj tak robi, bo z rana jest wrakiem i najchętniej ubrałaby się w same skarpetki, co by jej stópki nie zmarzły; a najlepiej to w ogóle ubrać się w jedną wielką skarpetę! Cóż różni ludzie, mają różne dziwactwa). Kiedy wreszcie udało jej się wysunąć nos poza obszar ciepłego łóżka, zdecydowała się na przechadzkę po Hogwarcie. Jak trafiła do Lustrzanej Sali? Na to pytanie raczej nie odpowie, bo sama chciałaby wiedzieć. Po prostu włączył jej się 'szwendzacz', a wyłączył akurat tutaj. I pach! Oto wszystkie jej odbicia patrzą właśnie na nią. Nie żeby jej to przeszkadzało. Ziewnęła głośno i podrapała się po głowie, bo jeszcze nie zdecydowała czy tu zostać, czy może pójść gdzieś dalej.
Ostatnio zmieniony przez Lux Morrison dnia Sob Sty 26 2013, 11:37, w całości zmieniany 1 raz
Jak zwykle przeczucie go nie zawodziło, po chwili zobaczył w Sali jakąś dziewczynę. Co ona tam w ogóle robiła? Pewnie chciała pogadać sama do siebie, pooglądać się z różnych stron czy takie tam pierdoły, jakie robią dziewczyny. Oczywiście w podziwianiu samego siebie nie ma nic złego, sam tak robił często, coraz częściej w ostatnim czasie. On sam dla siebie był już chyba jedyną miłością. No bo jakby nie patrząc to kto mu dorównywał? Trudno, że zżerała go zbytnia pewność siebie, taki jest urok jego charakteru. Jak na ten moment tylko on sam spełniał wymogi kryteriów, jakie stawiał przed innymi. Patrząc na dziewczynę miał sobie ochotę z niej zażartować. Nie znał jej, czyli musiała być starsza. No trudno, Skoro jej nie znał, nie mogła być powszechnie znana, więc co mu szkodzi? Po cichu wyszeptał - Avis - poprzez uchylone zwierciadło, do którego wcześniej podszedł i schował się w salce, żeby obserwować, jak dziewczyna panikuje na widok stada ptaszków. Tak. To było cholernie wredne, ale przecież on taki był, i jak dotąd nikt mu nie robił z tego powodu problemów. Może ludzie się bali ośmieszać go przed innymi, żeby nie zwrócić na siebie jego uwagi?
Zanim jeszcze zdąrzyła wpaść na jakiś pomysł co do miejsca jej pobytu, ni stąd, ni zowąd pojawiła się chmara ptaków, z czego jeden zaplątał się jej centralnie we włosy. - Osz Ty kur*a! - zaczęła machać rękoma jak opętana żeby się odgonić od ptaków, jednak po chwili przestała i zajęła się tym, który ciągle miotał się w jej długich włosach. Powoli, delikatnie zaczęła go wyplątywać, ignorując myśl, że wokół niej znajduje się stadko jazgoczących kanarków. Założyła, że zapewne był to jakiś głupawy żart młodszego rocznika, który prawdopodobnie znajduje się gdzieś niedaleko niej. Oj, dawno tak zła nie była. Bardziej w sumie przejęła się tym, ze została tak brutalnie wyrwana z posennego amoku, niżeli z ptaka, który nawyrywał jej włosów, ale NIKT nie przeszkadza pannie Morrison w trakcie jej kilkugodzinnego powrotu do życia, który następuje od momentu wstania z łóżka. No chyba, że byłby to wokalista Czochrających Puszka, to jeszcze mogłaby pójść na ugodę. Kątem oka zauważyła szczelinę między lustrami, je3dno z nich było uchylone. Koleją rzeczy było, że rudowłosa dziewoja z różdżką sztywno wycelowaną w potencjalnego przeciwnika ruszyła do boju, właśnie w kierunku tej szpary.
Benj śmiejąc się do łez nie mógł opanować całego ciała. miech przeszył go aż po nasadę czaszki i nie wiedział jak zacząć kontrolować ten nagły wybuch radości. No a co miał zrobić? Reakcja tej dziewczyny tak go bawiła, że długo to jeszcze będzie wspominał. Mimo wszystko oprzytomniał szybciej niż mu się wydawało. Dlaczego? Dziewczyna chyba domyśliła się, gdzie jest sprawca tego zdarzenia. Niby nic takiego, ale wyglądała, jak wściekły ogr, a takie dziewczyny są naprawdę groźne! Szybko przeanalizował sytuację i podszedł wzdłuż ściany na odległość około 3 metrów od drzwi i cichutko wyszeptał - Perriculum - po czym zaczął patrzeć jak iskry z jego różdżki zaczynają strzelać niczym raca. No co? Zdziwi się i będzie wyglądała jeszcze bardziej głupkowato. Co mu przeszkadza zabawić się jej kosztem jeszcze trochę? Skoro jest tak wkurzona, to bardziej jej nie zdenerwuje, a tak może odwróci to w jakiś głupi żart, albo coś w tym stylu. Miał nadzieję, w końcu jakby mu coś zrobiła, to dziwnie by wyglądał pobity przez dziewczynę. Co by ludzie o nim pomyśleli? Jego cała reputacja ległaby w gruzach, a na to nie mógł stanowczo pozwolić!
Ach, nie wiem czy wspomniałam ale niczego niebojąca się Morrisonówna,miała paniczny lęk przed piorunami, fajerwerkami i innego rodzaju skrzącymi się rzeczami, które dodatkowo wywoływały huk. Dlatego nikt się raczej nie zdziwi, że krzyk jaki podniosła zapewne było słychać nawet głęboko w lochach. Kiedy już się zdąrzyła uspokoić, a zajęło jej to niemałą chwilę, jej oczy wyglądały tak, jakby miała zaraz nimi ciskać błyskawice. Zeus ze swoim arsenałem mógłby się schować przy wściekłej Lux, która niewiele myśląc wycelowała różdżkę w NAPASTNIKA i z otępiałym umysłem wymamrotała: - Densaugeo Kiedy po kilku sekundach krew wreszcie zaczęła dopływać jej do mózgu, zorientowała się co narobiła. Nie chcę nic mówić, ale Transmutacja nigdy nie była jej mocną stroną, dlatego Boże błogosław ten mrok, który znajdował się wokół nich, bo niespecjalnie miała ochotę oglądać swoje dzieło. Wyszczerzyła się jednak na myśl o tym jak mogła zaszkodzić owemu żartownisiowi i parsknęła śmiechem. Wiem, wiem, nieładnie śmiać się z tragedii innych, ale bądźmy szczerzy. On też nie był święty.. - Karma to straszna suka - stwierdziła w stronę chłopaka, a zaraz potem przywarła do ściany, w razie gdyby ten chciał wykonać kolejny manewr, który tym razem mógłby jej spalić włosy, zdeformować twarz albo zrobić cokolwiek innego czego chciałaby uniknąć.
No cóż, skoro chciała się bawić w zaklęcia, do których potrzebna jest fantazja - nie ma żadnego problemu. Szybko dotknął swoich zębów, bo wiedział, że nie zdąży uniknąć ataku. No tego było poniżej pasa, nikt nie będzie bezkarnie robił zamachu na jego twarz! Nawet jeśli była to dziewczyna, nie ważne. Wyciągnął szybko swoją różdżkę i mruknął zaklęcie wymierzone w zęby - Reducio - a może mu pomoże, nie był co do tego pewien, ale skoro pomniejszało przedmioty, zakładając, że zęby to rzeczy, zęby miały zmaleć. Popatrzył na nią dokładnie i zaczekał, aż ta mu się pokaże. W razie czego już czekało na nią małe "Obscuro", więc nie za dobrze byłoby dla niej, jeśli chciałaby dalej walczyć. - Chcesz dalej walczyć kochaniutka? - zapytał dziewczyny i zaczął się śmiać. Nie tracąc jej z wzroku Przesunął się w stronę zwierciadła, w razie czego gotowy do rzucenia zaklęcia . No ale przecież nie był zawsze taki wrogi, poza tym resztkę godności miał, nie chciał walczyć z dziewczyną, więc lepiej, żeby go nie prowokowała. Bardzo łatwo zapominał o całym świecie i niekoniecznie mogło się to dobrze skończyć.
Powoli zaczęła już się asymilować ze ścianą. Dobrze jej tam było. Kiedy zobaczyła, że z powrotem wymierza różdżkę w jej stronę zmrużyła oczy, a wszystkie mięśnie w jej ciele się naprężyły. Tak więc sztywna jak ta ściana za nią, czekała aż jakieś wybuchające ptaki, czy inne cholerstwo znowu się na nią rzuci, jednak to nie nastąpiło. W duchu odetchnęła z ulgą. Może jednak był cień szansy, że wcale nie toczy wojny z trzynastolatkiem. Z zażenowaniem wysunęła się nieco do przodu, w każdej chwili gotowa do skoku w bok, w celu uniknięcia nagłych ataków na jej cześć. Wytęrzyła wzrok żeby w półmroku dostrzec kontur sylwetki chłopaka. Na tyle na ile udało jej się ocenić nie był on postury kurczaka, więc gorąca trzynastka odpadała. No dobra, w takim razie jesteśmy już kroczek dalej od żenady. Co tam jeszcze... A tak, zapytał czy chce dalej walczyć. Chcę wspomnieć, że w niewysokiej Lux łatwo się budzi agent provocateur, ale tym razem ostrożnie odliczyła trzy wdechy i teraz spokojnym i opanowanym głosem, co by nie umniejszyć sobie autorytetu (przecież była ślizgonką! na dodatek studentką, ha!) odpowiedziała półszeptem: - To zależy czy jesteś gotów zaryzykować przemianę swojej buziuchny w pucharek na wino - w ton jej głosu, wdarły się figlarne nuty. - A chcę zaznaczyć, że Transmutacja nigdy nie była moją mocną stroną - wyszczerzyła się. No taka przecież była prawda, co pewnie zdąrzył zaobserwować na swoich zębach. - Ale załatwmy to może kompromisem - dodała zaraz, na wypadek gdyby znowu przyszło mu do głowy rzucać kolejnymi zaklęciami. Nie, nie. Co za dużo to nie zdrowo.
Sala lustrzana... tak to właśnie stąd miał dużo wspomnień. Lustra które mu sprawiały ból. Patrzenie na swoje odbicie. Co za żałosny wybryk. Po paru miesiącach, ba latach dowiedział się o istnieniu pomieszczenia za. Pewnego dnia się zdenerwował i pod wpływem wściekłości wpadł na to właściwe lustro prowadzące do pomieszczenia Za Lustrami. Niedorzeczne prawda? Na początku nie wiedział co tu robi, na jakiej zasadzie to polega. Pomieszczenie na początku wydaje się dokładnie takie samo jak tamto, tylko różniło się tym że widziałeś środek a nie ściany które cie otaczały. Hmm iście genialne prawda? Czasami bawiło go to jak ludzie przychodzili o niczym nie wiedząc, a on ich widział i śmiał się im w twarz. No może nie dosłowne, nie jest jakimś psychopatą. Tego dnia było podobnie. Wszedł spokojnie do pomieszczenia i usiadł na ziemi. Dzisiaj chciał pobyć sam, a nie chciał żeby ktoś mu przeszkadzał. Tu miał stuprocentową pewność. Minuty przeradzały się w godziny. Głowę miał położoną o lustro, ale kogo to obchodziło? był sam. Nagle drzwi się poruszyły. Oczywiście drzwi do Sali Lustrzanej. Weszła do środka piękna dziewczyna której nie znał. Nath wstał odruchowo. Ona podeszła do lustra, rozejrzała się i położyła dłonie dokładnie przed jego tworzą. Nie mogła jej dotknąć przecież byli po dwóch innych stronach. Nie wiadomo czemu ale Nathaniel położył dłonie na jej dłoniach. Spojrzeli sobie w oczy, a raczej ona widziała swoje odbicie, ale on nie. Miał przed sobą piękną blondynkę. Uroczą, zadziwiająco piękną. Co on gada, ta dziewczyna nie wie że po drugiej stronie ktoś jest. Odeszła od lustra, a on podążał wzrokiem za nią.
Anneliese uwielbiała lustra. Może właśnie dlatego, że również uwielbiała się w nich przeglądać, wbrew pozorom - z umiarem, nie więcej, niż przeciętna przedstawicielka płci pięknej. Nie odczuwała natrętnej potrzeby upewniać się, czy fryzura aby jest idealna czy na twarzy nie pojawiło się akurat jakieś paskudztwo lub dokonać ostatnich poprawek nim spotka się w cztery oczy z potencjalną ofiarą jej podbojów. Po prostu nie musiała, jak doskonale zdawała sobie sprawę, że i tak wygląda, przynajmniej według niej samej, idealnie. I nie, wcale nie była próżna, nazwijmy to wysokim poczuciem własnej wartości, czego nikomu udowodniać nie musiała i obsesyjnie stawiać na to nacisk. Jakoś bawiły ją inne uczennice, które po tysiąc razy potrafiły wchodzić do tego pomieszczenia, ale jeszcze większą pobłażliwość wywoływała u niej te, które odwiedzały salę, gdzie lustra były magiczne, nie takie zwykłe, mugolskie. W wielu przypadkach prawda o innych dziewczętach musiała być bolesna, podczas gdy dla niej sprawa wyglądała zupełnie inaczej (chyba, że lustro było wyjątkowe złośliwe lub nawet zazdrosne, o ile tak można było to określić...). W każdym razie snuła się po szkolnych korytarzach, nie mając najwyraźniej niczego w zanadrzu w najbliższej przyszłości, skoro pozwalała sobie na takie nicnierobienie. Mimo wszystko ten okrutny stan doprowadzał ją do szału, bo o ile nie napadało ja lenistwo, gdy kilka prac domowych wolała zlecić kilku uczniakom, to nie potrafiła usiedzieć i po prostu tracić czas na bzdety, gdy było tyle innych rzeczy! A jednak słowo "nuda", które teoretycznie nie miało racji bytu i które dawno blondynka wykreśliła z osobistego języka, właśnie zaistniało i nawiedziło pannę Golightly, bo nie miała absolutnie co ze sobą zrobić. Może dlatego odwiedziła salę luster, ot, tak po prostu, kolejny przystanek w jej wycieczce po zamku. Miejsce, w które przez dotychczasowe siedem lat nauki zdążyła znać na pamięć, każdy zakamarek, a przynajmniej tak tylko jej się wydawało, bo ona akurat nie miała pojęcia o tajemniczym pomieszczeniu za jednym zwierciadłem, więc też nie miała pojęcia, że właściwie nie była tu sama. Podeszła więc do wspomnianego lustra, zupełnie przypadkiem właśnie do tego, by od niechcenia po prostu dotknąć szklanej, nieskazitelnej powierzchni dłońmi i zwyczajnie wpatrywać się w swoje własne obicie, którego szczegóły tak samo miała wyryte w pamięci. Nagle, gwałtownie się odwróciła, zamiatając powietrze długimi blond włosami i wykonując na samym środku zgrabny piruet skierowała się do innej tafli.
/Zabierałam się za tego posta chyba ze trzy godziny, oszaleję >.<
Dziewczyna tak pięknie się poruszała. Chodził za nią wzrokiem. Co chwile robiła piruety lub uśmiechała się w stronę Natha, co było dziwne. Spoglądała na niego jak by wiedziała że tam jest, a przecież to niemożliwe. Chodziła, do lustra gdzie stał. To było takie piękne. Był nią zauroczony. Pierwsze spojrzenie tak odważne, głębokie. Chciał do niej podejść, pogadać ale odkryła by że ją obserwował. Mogła by pomyśleć że jest dziwny lub jakiś zboczony. Ta dziewczyna coś w sobie miała. A może się tego podejmie. Albo nie. -Witaj... -Był ciekawy czy coś usłyszała, ale nie odwróciła się ani nawet nie zareagowała więc raczej nie. Chyba w głębi duszy się z tego cieszył. Musiał by coś zrobić, a raczej nie miał by pomysłu. Nath usiadł na podłodze i obserwował nieznajomą. Ona też usiadła. Dziwnym trafem przed nim. Dała sobie jakiś cel i podchodziła do tego lustra czy widziała przez ścianę? Ahh ważne że mógł spojrzeć na jej twarz.
Tak, tak, Ann miała szósty zmysł, który zwał się kobiecą intuicją! Po prostu wiedziała, że nie jest tutaj sama i ktoś bezczelnie ją obserwuje w ukrytym pomieszczeniu, więc pół wila będzie tak samo bezczelna i zrobi mu takie show, jakiego już w swoim życiu nie zobaczy! A tak naprawdę to nie miała o tym zielonego pojęcia. Nie miała żadnego rentgena w oczach, chociaż niektórzy wiele razy się upierali, że przy takim wzroku niemożliwością było, żeby dziewczyna nie potrafiła prześwietlać ich na wylot. Nie mogła nim zabijać jak Bazyliszek, ani też wykrywać w cudowny sposób ukryte za lustrami dodatkowe zakamarki, w których przebywali tacy Krukoni jak Nathaniel. Może to i lepiej dla niego, bo w ten sposób mógł ją bezpiecznie obserwować, można rzec - w naturalnym środowisku, bo nie wiadomo, czy blondynka zezwoliłaby mu na oglądanie swoich wdzięcznych tańców. Nie uznałaby go za zboczonego, ale za dziwnego - może, jak ponad połowę globu. Lub paradoksalnie jednocześnie normalnego przedstawiciela płci brzydkiej, który mógł wpatrywać się w tańczące wile i pół wile całymi godzinami, jak narkoman na fazie. Nie była więc w stanie usłyszeć jego powitania, nawet wywołanego nim szmeru. Widać dostatecznie dobrze z powrotem przesunął lustro, na przeciw którego z powrotem się usadowiła, siadając na twardej podłodze. Nawet ja nie wiem, dlaczego akurat w tym miejscu, gdzie przebywał Krukon. Może dlatego, że wepchnięte w kąt dwa lustra pozwalały ją oglądać jednocześnie z przodu i boku? Lub zwierciadło dziwnym trafem ją przyciągało i teoria o kobiecej intuicji miała tu jakieś potwierdzenie? Tym bardziej, że ponownie wyciągnęła rękę, sunąc palcem po gładkim szkle, nie pozostawiając na nim nawet jednej smugi.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Kostki: No nie udało mi się, ale mój Alvaro mnie wprowadzi
Miał wrażenie, że Xavier jak na złość stawia każdy swój krok szalenie wolno, byle tylko sprawdzić jego cierpliwość, napawać się ponaglającymi spojrzeniami i niewypowiedzianymi prośbami, skrytymi we wzroku przesuwającym się po ślizgońskiej sylwetce, której dopiero teraz mógł przyjrzeć się w pełnej okazałości. Nawet jeśli wcale tak naprawdę tego nie robił, to w jego oczach znów zwyczajnie się z nim drażnił, a on sam odpychał od siebie myśl "jak Finn". Pod koniec, będąc już na odpowiednim korytarzu, nie wytrzymał i pociągnął go za przedramię, by przyspieszyć te ostatnie, najbardziej dłużące się kroki, w drugiej ręce ściskając ich zdjęte już szaty, ani myśleć pozwolić im narzucać na siebie raz zdjęte warstwy. Wciągnął go do sali lustrzanej, od razu omiatając jej wnętrze pospiesznym wzrokiem, ale wszędzie napotykał jedynie ich odbicia, więc złapał srebrno-zielony krawat, przyciągając Ślizgona do siebie, samemu odszukując plecami lustrzane oparcie. Dłoń wsparła się o kark, by narzucić mu zmniejszenie dystansu i czując jak miękkie włosy uginają się pod naporem jego palców, sięgnął do jego ust, po pierwszy z wielu gorączkowych pocałunków, niemal od razu rozchylając jego usta swoimi, by powrócić do przypominania sobie ich smaku. - Colloportus - szepnął nieprzytomnie, wtłaczając ciepłe powietrze między jego wargi, jednocześnie przylegając do niego bliżej, chcąc złączyć ich biodra w niecierpliwym ponagleniu - Rzuć Colloportus - doprecyzował, od razu też uniemożliwiając mu zrobienie tego werbalnie, bo równocześnie gdy ich szaty wypadły mu z ręki, by dłoń mogła przewędrować po ślizgońskim boku, to język już przesunął się po wabiącej go dolnej wardze, by wchodząc na wyżyny jego opanowania, wsunąć się leniwie dalej i trącić zaczepnie język Needl'a.
Zdecydowanie się nie spieszył. Przemierzał korytarze w normalnym tempie i nie przyspieszał pod wpływem ponaglających spojrzeń Skylera, wręcz przeciwnie, czerpał niemałą satysfakcję z obserwowania jego niecierpliwości i nie zamierzał niepotrzebnie skracać sobie tej przyjemności. Uśmiechnął się, kiedy puchon w końcu nie wytrzymał, wziął sprawy w swoje ręce i po prostu pociągnął go w kierunku sali lustrzanej. Wtedy już nie protestował i faktycznie zaraz znaleźli się w znacznie bezpieczniejszej przestrzeni i zanim zdążył się choćby porządnie rozejrzeć, został pociągnięty za krawat. Zaśmiał się cicho i oparł dłoń o lustro, odwzajemniając chętnie jego pocałunek. - Cierpliwość nie jest twoją mocną stroną, nie? - wymruczał w jego usta pytanie, które nie wymagało nawet odpowiedzi, bo była ona jasna dla nich obojga. Wyjął swoją różdżkę z kieszeni, powoli odpowiadając na zaczepkę, mimo wszystko skupiając też uwagę na poprawnym rzuceniu zaklęcia, nawet niewerbalnie. Zaraz jednak przypomniał sobie, że mogą zabezpieczyć się znacznie lepiej, więc znowu odsunął się od niego bez skrupułów, zastanawiając się, po którym razie Skyler w końcu wybuchnie. - Chodź - złapał go za rękę i pociągnął za jedno z luster i tym samym znaleźli się w znacznie bardziej ustronnym i bezpiecznym miejscu. Tym razem nie czekając na ruch z jego strony, podparł go o lustro, albo raczej, z ich perspektywy, o szybę i wsunął dłoń pod jego koszulę, palcami dokładnie badając sylwetkę byłego chłopaka, doszukując się jakichś interesujących zmian. Drugą dłonią złapał jego podbródek i popatrzył na niego przez chwilę, a potem pocałował go, nie bawiąc się w delikatne muśnięcia i podchody. Oparł dłoń obok jego głowy i w między czasie dalej rozpinał guziki jego koszuli, przerywając na chwilę swoje szczegółowe porównania. W końcu uwolnił je wszystkie i zsunął jego koszulę z ramion, pozwalając, żeby swobodnie opadła na ziemię. Odsunął od niego głowę na tyle, żeby móc zlustrować jego sylwetkę i uśmiechnął się, muskając jego obojczyk ustami. - Ugniatanie ciasta jak widzę dalej popłaca - znowu delikatnie przejechał dłonią po mięśniach jego brzucha i na koniec oparł opuszki palców na jego podbrzuszu.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy