Olbrzymie Muzeum wzniesione dzięki staraniom Ministerstwa Magii, w którym znajdują się eksponaty prezentujące wspaniałą, wielobarwną i niesamowitą historię czarodziejów zamieszkujących Wyspy. Można trafić tutaj na niespotykane eksponaty, zdobyte przez magiarcheologów, ale również pozyskane z prywatnych zbiorów. Na każdym kroku widać, że nie szczędzono pieniędzy na budowę tego miejsca, robiąc wszystko, by wyglądało jak najbardziej niesamowicie. Muzeum to nowa przyszłość i nowa historia każdego czarodzieja, więc niewątpliwie warto tutaj zajrzeć.
Event w muzeum:
Otwarcie Muzeum
Zwycięzcy piszą historię na nowo
Pogoda zdaje się uświetniać wydarzenie, jakie ma mieć miejsce tego dnia — po niebie przesuwają się delikatne, białe chmury, przysłaniając piękne, jesienne słońce. Delikatny, ciepły wiatr, przesuwa się po proporcach i najróżniejszych chorągiewkach, jakie rozwieszono na nowo powstałym budynku, lśniąc symbolami otwieranego właśnie muzeum. Strzeliste drzwi otworzono na oścież, pozwalając, by tłum napływający od wczesnych godzin popołudniowych, mógł bez problemu dostać się do wnętrza i z głównego holu skierować się ku kolejnym salom wystawowym, wciąż jeszcze pachnącym kamieniem, farbami i Merlin raczy wiedzieć, czymś jeszcze. Czymś słodkim, nowym, dziwnie pociągającym, choć trudno powiedzieć, czym to dokładnie jest.
Najbardziej fascynujące w tym muzeum jest to, że właściwie wszyscy mogli mieć w nie swój wkład. Nie tylko wielkie rody ofiarowały wspaniałe eksponaty, nie tylko one sięgnęły do swoich zasobów, ale również zwyczajni obywatele czarodziejskiego świata. Dzięki nim muzeum zdaje się tego dnia tętnić życiem, opowiada o przeszłości, o jakiej już nikt nie pamiętał, o przeszłości, jaka zdaje się otulać gości, jak ciepły szal...
Na galerii na głównych schodach można dostrzec Ministra Magii i Margaret Buckley, która tego wieczoru, w czasie uroczystego bankietu, zostanie oficjalnie przedstawiona jako kustosz Muzeum. W tym również miejscu ustawiono podwyższenie, znajduje się tutaj również ciężka kotara i wszyscy mogą domyślić się, że to właśnie tutaj nastąpi kulminacyjny moment wielkiego otwarcia. Zapewne wiele osób kusi, by dowiedzieć się, co kryje się za storami, ale na razie dookoła pełno jest różnorakich atrakcji i możliwości, z jakich na pewno warto skorzystać, nim zacznie zapadać zmierzch.
Szansa na sukces
Na lewo od głównego wejścia bogato zdobiony korytarz prowadzi do kolejnej sali, gdzie poza eksponatami widać srebrne i złote wstęgi, które łagodnie poruszają się pomiędzy wszystkimi gośćmi. Jeśli spróbować za nie pociągać, umykają dłoniom, niczym ryby w jeziorze. Jednak na środku sali stoi jedna z pracownic, a obok niej na stoliku znajduje się ozdobna, niezwykle elegancka misa. Zainteresowanym czarownica tłumaczy, że należy do misy wrzucić datek na rzecz muzeum (10 galeonów), a będzie możliwe pochwycenie jednej ze wstęg i zdobycie w ten sposób unikalnej nagrody.
Każdy, kto w odpowiednim temacie zgłosi złożenie datku, może rzucić kością literową, aby zobaczyć, co wylosował (przysługuje jeden los na postać): A - bon w wysokości 50g na zakup eliksirów w sklepie Dearów B - zestaw kamieni runicznych (+1 starożytne runy) C - szklany skarabeusz (+1 historia magii) D - czarodziejski flet (+1 DA) E - bon w wysokości 50g do Magicznej Menażerii na zakup jednego stworzenia F - kieszonkowy kamień burzowy G - buty do tańca (+1 DA) - niezwykle elegancka para H - bransoletka gungnir I - model smoka (+1 ONMS) - jeden z podstawowych modeli smoków (po wylosowaniu gracz może wybrać, jaki mu się trafił, jednak tylko podstawowe, możliwe do zakupienia w Londynie) J - bon w wysokości 50g na zakupy w Fantastycznych Podróżach Brandonów
Rozmowy w toku
Na prawo od głównego wejścia przygotowano przestrzeń, gdzie co ważniejsi goście mogą odpocząć. Jest to sala, w której umieszczono sofy, niewielkie stoliki, przy których można porozmawiać na różne, zupełnie niezobowiązujące tematy. W tle rozbrzmiewają ciche dźwięki muzyki klasycznej, która nie przeszkadza w prowadzeniu rozmów przy przygotowanych przekąskach. Każdy czarodziej biorący udział w otwarciu muzeum może podejść do ważnych osobistości, aby pomówić z nimi o wystawie przedstawiającej historię czarodziejskiej społeczności. Na jakiekolwiek inne tematy nikt z gości nie chce tego dnia rozmawiać i jest to uznawane za brak kultury.
Możliwe jest spotkanie samego Ministra Magii, jak i półfabularnych pracowników Ministerstwa Magii. W przypadku chęci rozmowy, należy rzucić kością sześcienną na scenariusz: 1 - twój rozmówca wydaje się niezwykle zainteresowany stojącą niedaleko rzeźbą Morgany, która porusza się i zdaje się zachęcać, aby do niej podejść i to jej poświęcić chwilę czasu, przez co zupełnie nie słucha tego, co do niego mówisz 2 - udaje się wam przeprowadzić naprawdę ciekawą rozmowę na temat historii malarstwa i nie przejmuj się, jeśli niewiele wiesz, bowiem twój rozmówca mówi za was dwoje 3 - próbujesz podejść do swojego rozmówcy, ale co chwilę ktoś zasłania ci widok, ostatecznie podchodzisz zbyt blisko jednego z eksponatów i ochrona muzeum bierze cię za złodzieja, albo wandala - niemniej, zostajesz odsunięty od ważnych postaci bez możliwości rozmowy z nimi 4 - choć rozmowa dotyczy głównie obrazów, eksponatów i historii ich zdobywania, udaje ci się zdobyć nie tylko sympatię swojego rozmówcy (choć nie ma pewności, że następnego dnia będzie cię jeszcze pamiętać), ale również zdjęcie z nim! Można zostawić sobie na pamiątkę 5 - zdjęcie z ważnym Ministrem, a może pamiątkowy uścisk ręki? Nic z tego nie jest dla ciebie satysfakcjonujące i wydaje się, że dla twojego rozmówcy także, gdyż nagle proponuje ci kontynuowanie rozmowy w trakcie spaceru po Muzeum i podziwiania reszty wystawy 6 - nie masz szczęścia, kiedy tylko podchodzisz z zamiarem rozmowy, widzisz jak wybrany przez ciebie czarodziej/czarownica jest ściągany do Ministerstwa wyraźnie ważnym patronusem, możesz wybrać kogoś innego do rozmowy (i rzucić raz jeszcze k6), albo odejść ku innym atrakcjom
Poczęstunek
Dla każdego gościa przewidziana jest lampka pełna szampana, którego zawartość alkoholu zależna jest od wieku trzymającego kieliszek - dla nieletnich szampan natychmiastowo zmienia barwę na różową i smakuje owocowo, zdradzając brak alkoholu. Dodatkowo napoje uzupełniają się same tak długo, jak długo trzymający kieliszek pozostaje w budynku Muzeum. Proszę się jednak nie obawiać, nikt nie wyjdzie z muzeum w stanie nietrzeźwym, gdyż magiczne kieliszki zmieniają zawartość procentów w napoju w zależności nie tylko od wieku, ale i stanu pijącego. Każdy kieliszek przystrojony jest owocami, do wyboru są: borówki - przez cały czas imprezy twoje włosy zmieniają kolor na granatowy, pięknie błyszcząc w świetle truskawki - aż do opuszczenia murów muzeum otacza cię smakowity zapach truskawek, jaki czują również twoi rozmówcy maliny - jest ci tak słodko, że zaczynasz wszystko widzieć w nieznacznie różowych barwach, a do tego towarzyszy ci chęć pozostawania z kimś w fizycznym kontakcie, a wszystko trwa aż do końca imprezy
Na okrągłych stolikach, ustawionych na środku korytarzy, aby zabezpieczyć eksponaty przed przypadkowym zabrudzeniem, rozstawiono różnego rodzaju przekąski. Za sprawą skrzatów talerze nigdy nie są puste, więc nie trzeba się martwić biorąc ostatnią porcję - talerz po chwili znów jest pełen świeżego jedzenia. Rzuć k6 albo wybierz:
1 serowe kulki z podlaskiego mleka - dostosowują się do preferencji smakowych jedzącego, a do tego przyjemnie się rozciągają, jak rozmowy na temat sztuki - przed dwa posty nie potrafisz przestać rozmawiać na temat dowolnego dzieła sztuki 2- koreczki z mięsa hipogryfa, korniszonów i papryki - dodają energii już po pierwszym, sycąc pomimo niewielkiego rozmiaru - przez dwa posty czujesz przypływ sił, ale jesteś równie dumny co hipogryfy, łatwo cię urazić 3 centaurze podpłomyki - wystarczy jeden, żeby zaspokoić największy głód - przez dwa posty jesteś tak pełny, że nie masz sił na spacerowanie po muzeum i dodatkowe atrakcje 4 rogate muszle - stworzone z makaronu muszle nadziewane chutneye z warzywami, albo rodzinami i orzechami - przez dwa posty dymi ci się z uszu z powodu ostrości przystawki 5 glonozjady - przystawka z wodorostów, która jako jedyna gasi ogień w ustach po zjedzeniu rogatych muszli - możesz jeść więcej ostrych potraw i nic już cię nie pali, ale niestety twoje włosy zamieniają się w wodorosty na czas dwóch postów 6 dyniowe paszteciki - zdecydowanie nie potrzebują przedstawienia, znane absolutnie wszystkim czarodziejom - wywołuje błogie uczucie i niezależnie od okoliczności przez dwa posty nie przestajesz się uśmiechać
W wymarłej krainie
Jedna z sal wypełniona jest szkieletami i rycinami zwierząt, jakich z całą pewnością nikt nie zna. Są co najmniej bezkształtne, choć niektóre z nich przypominają magiczne stworzenia, pośród jakich obecnie żyją czarodzieje. Część nazw zdaje się budzić jakieś wspomnienia, przypomina legendy i bajki, jakie przekazywane są małym dzieciom, inne wydają się tak tajemne, że z całą pewnością nigdy wcześniej nie było o nich mowy. Pomiędzy tym wszystkim przechadza się Edmund Shercliffe i pracownicy rezerwatu, gotowi do tego, by opowiedzieć o tym, co tutaj się znajduje. Jeśli tylko masz na to ochotę, możesz podejść nieco bliżej eksponatów, ale uważaj, bo kto wie, co cię czeka.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co cię tutaj spotka, jeśli tylko na chwilę zainteresujesz się przeszłością:
Kościotrupy i ryciny:
1. Jesteś przekonany, że patrzysz na coś, co nie istniało. Według ciebie kości stworzenia, które przypomina nieco olbrzymią kurę, nie mogą być prawdziwe i wyrażasz tę opinię nieco za głośno. Edmund Shercliffe obdarza się zdegustowanym spojrzeniem i wyjaśnia ci, że magiczne stworzenia również ewoluowały. 2. Jeden z pracowników rezerwatu pokazuje ci ryciny przedstawiające soliballe, które dawno temu wymarły, zapewne wybite przez mugoli. W końcu dziwne, tańczące w pełnym słońcu stworzenia, na pewno nie były czymś, co uznawali za normalne. Ogarnia cię dziwny smutek na myśl, że nigdy ich nie spotkasz i trwa przez dwa posty. 3. Lepiej byłoby, żeby nikt cię nie wpuszczał, bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A ciebie coś podkusiło, żeby dotknąć najbliższego szkieletu i tak się złożyło, że jego łeb spadł prosto na ciebie. Powstał niezły bałagan, a ciebie powinien obejrzeć uzdrowiciel, bo masz nabite solidne guzy. Nie będziesz prezentował się zbyt pięknie na bankiecie… 4. Coś nagle przelatuje nad twoją głową i zdajesz sobie sprawę z tego, że to wprawiony w ruch model jednego z wymarłych ptaków. Wszystko wskazuje na to, że to nie jest zbyt przyjemne ptaszysko, bo cały jesteś pokryty kurzem, ale miałeś za to okazję zapoznać się z nim zdecydowanie bliżej niż inni. Chociaż, jeśli się nie mylisz, zostałeś przez to coś wyśmiany. 5. Znajdujesz grę przygotowaną dla najmłodszych i niczym się nie przejmując, dołączasz do nich, by obracać magiczne klocki, próbując dzięki nim zbudować szkielety wymarłych stworzeń, o których opowiada Edmund Shercliffe i chociaż trochę tym przynudza, zabawa jest przednia. 6. Odkrywasz, że niektóre ryciny są w stanie złożyć się niczym origami, przedstawiając tym samym trójwymiarowe zwierzę, które prezentują. Musisz przyznać, że to co najmniej zadziwiająca sztuczka i poświęcasz jej całkiem sporo czasu, próbując samemu nauczyć się czegoś podobnego i odtworzyć wymarłe gatunki.
Patyk czy różdżka
Jedna z sal wygląda nieco, jak sklepy różdżkarskie, które doskonale znasz, ale prędko orientujesz się, że pełno jest tutaj gablot, w których umieszczono niespotykane rdzenie i rodzaje drewna. Właściwie masz pewność, że części z nich nigdy do tej pory nie widziałeś i naprawdę możesz wpaść w zachwyt. Tym bardziej że część z eksponatów pochodzi z czasów, kiedy po Wyspach panoszyli się Rzymianie, a to nie lada chrapka dla każdego, kto choć trochę interesuje się historią. A jeśli ktoś ma w sobie chęć poznania dawnych technik tworzenia różdżek, to Sweeney Fairwyn oferuje w tym swoją pomoc, choć trudno powiedzieć, czy jest z tego zadowolony.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by dowiedzieć się, czy jeśli spróbujesz swoich sił, jako różdżkarz, coś z tego wyjdzie. Musisz jednak wiedzieć, że zamiast włosów jednorożca, pełno tutaj sierści abraksana:
Rdzeń czy włos:
1. o drewnie wiesz tyle, że pochodzi z drzewa, które podobno różnią się od siebie, albo zwyczajnie nie zwracałeś nigdy uwagi na to, czym różnią się od siebie różdżki - jednak wyraźnie nie wiesz, że z bukiem pracuje się równie ciężko, co dobiera go do innych czarodziei - włos abraksana nie chce połączyć się z drewnem i choć bardzo się starasz, nic się nie udaje 2. jeśli nigdy nie myślałeś o tym, żeby zostać różdżkarzem, może najwyższa pora przemyśleć taką ścieżkę kariery? Po wysłuchaniu instrukcji udzielanych przez samego Sweneey'a Fairwyna, bezbłędnie udaje ci się połączyć włos abraksana z akacjowym drewnem 3. przyglądasz się uważnie przygotowanym rodzajom drewna, a także teoretycznym rdzeniom i dostrzegasz, że jeden z drewnianych patyków jest pęknięty, sięgasz po niego i korzystając z naturalnej dziury w drewnie, łączysz go z rdzeniem wręcz idealnie 4. starodawne metody tworzenia różdżek być może byłyby ciekawsze, gdyby ktokolwiek opowiadał o nich w nieco bardziej żywiołowy sposób, niż robi to Sweeney Fairwyn, twoje skupienie zdecydowanie maleje, przez co nie słyszysz o ważnym szczególe tworzenia różdżek i gdy zabierasz się do tworzenia swojej, kończysz trzymając niby sztuczne ognie - do końca imprezy ochrona muzeum ma cię na oku w obawie przed podpaleniem eksponatów 5. choć jesteś ostrożny, włos abraksana okazuje się bardziej kruchy, niż podejrzewałeś i w trakcie próby połączenia z drewnem, rozpada się, pozostawiając cię z samym patykiem w dłoni - jeśli masz odwagę próbować ponownie, dorzuć k6 6. wyraźnie widzisz, że jest to dość żmudna praca wymagająca ogromnej cierpliwości i możesz tylko podejrzewać, jak tworzy się różdżki obecnie, niemniej twoje skupienie popłaca i wkrótce stajesz z poprawnie połączonym rdzeniem z drewnem
Zakopane zapomniane
Wszędzie pełno jest artefaktów i staroci, jakich do tej pory nikt nie widział na oczy. Wiadomo, że większość z nich ma wielkie znaczenie dla czarodziejskiej historii wysp, chociaż niektóre wydają się całkowicie niemądre i nikomu do niczego niepotrzebne. Przyciągają jednak wzrok, tak samo, jak wielka piaskownica umieszczona na środku jednej z sal, w której ukryto podobno niebotyczne skarby, ale wcale nie tak łatwo do nich dotrzeć. Francis Seaver z chęcią jednak podpowie wam, jak zabrać się za te wielkie odkrycia, więc różdżki w dłoń.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy znajdziesz coś pośród tych nieprzebytych piasków pustyni, w jakich na pewno kryją się niesamowite tajemnice:
Piaskowe wykopki:
1. Czy ty właśnie uruchomiłeś jakąś pułapkę? Wygląda na to, że twoją jedyną nagrodą będzie piaskowa kąpiel, pełna niebezpieczeństwa i przygody, jaka na pewno krąży w twoich żyłach. Na takie okazje poszukiwacz przygód też musi być przygotowany. 2. Udaje ci się odkryć kość jakiegoś zwierzęcia! Po chwili przemienia się w całkiem uroczą figurkę yeti, chociaż trudno powiedzieć, co dokładnie tutaj robi. Wykopanie tego niespotykanego prezentu na pewno można jednak uznać za coś szczęśliwego, czyż nie? Może powinieneś spróbować poszukać innych ciekawostek w muzeum! 3. Mozolisz się i masz wrażenie, że kopiesz w piasku od godziny, jak nie dłużej, robi ci się coraz cieplej, osiada na tobie pył, chce ci się pić i dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, że doświadczasz tego, czego doświadcza prawdziwy poszukiwacz przygód. I na dokładkę nie zostajesz nagrodzony żadnym znaleziskiem, próżny znój! 4. Ledwie zaczynasz pracę, a trafiasz na skrzynię pełną skarbów! Jesteś przekonany, że to coś wspaniałego i już chcesz ją wyciągnąć, kiedy nagle ta cię atakuje, przemieniając się w coś mało przyjemnego. Drewniane zęby wbijają się w twój palec i wygląda na to, że będziesz potrzebował plastra, żeby odpowiednio prezentować się wieczorem. 5. Kręcisz się dookoła wielkiej piaskownicy, nie do końca wiedząc, jak masz się zabrać do pracy, czym przyciągasz spojrzenie Francis Seavera i nie musisz długo czekać na pomoc z jego strony. Wszystko ci objaśnia, tłumacząc, jak należy postępować w przypadku takich poszukiwań, jak radzić sobie z różnymi klątwami i jak nie dać się podejść w najbardziej idiotyczny sposób. To pouczający wykład. 6. Najlepiej skakać na głęboką wodę, co? Bez zastanowienia bierzesz się do pracy, traktując to, jak najlepszą zabawę na świecie i faktycznie, wkrótce udaje ci się wykopać kilka pięknych sztabek złota. Tak naprawdę zrobione są z czekolady i możesz ją całą zabrać, ale i tak powinieneś świętować prawdziwy sukces!
Starodawne zagadki
Artefakty minionych czasów zdają się niczym w obliczu niezliczonych receptur i ksiąg, jakie rozłożono starannie w obszernej sali na piętrze. Przypomina potężną bibliotekę, przepełnioną starymi zapiskami, jakie mogą budzić niepewność i niechęć, pełnych tajemniczych symboli i znaków, jakich nikt nie jest właściwie w stanie obecnie odczytać. Można tutaj trafić także na fragmenty wyraźnie naznaczone umysłem alchemicznym, pełne tajemnic, jakich nie można tak łatwo rozwiązać, pełne sekretów, jakie jedynie mocniej wciągają, zachęcając do tego, by je wszystkie zgłębić. Ale trudno powiedzieć, czy Damien Dear wam w tym pomoże.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co dokładnie kryje się w starych recepturach, co dokłądnie można tam znaleźć, czy można trafić tam na coś, co przydałoby się w czasach obecnych:
Trafne i trefne receptury:
1. próbujesz wczytać się w coś, co podobno miało być eliksirem na potencję, ale nie potrafisz zrozumieć ani słowa, za to Damien Dear zaczyna przyglądać ci się uważnie, aż szeptem informuje cię, że w ich sklepie znajdziesz to, czego poszukujesz 2. czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad zgłębianiem alchemicznej wiedzy? Jeśli nie, może jednak powinieneś, bowiem kolejne zapiski coraz bardziej cię fascynują, aż nagle nie potrafisz myśleć o niczym innym, jak o kolejnych recepturach 3. zastanawiałeś się kiedyś, co wyszłoby z połączenia krwi jednorożca, ogona traszki i liści cykorii? Przed tobą widnieje odpowiedź, jakoby był to przepis na eliksir młodości, ale czy naprawdę skuteczny…? Zawsze możesz próbować go przygotować, choć lepiej uważać, bo możesz nabawić się czyraków 4. masz przed sobą przepis na eliksir mądrości, który miał zapewniać posiadanie odpowiedzi na każde pytanie, w jego skład wchodzą nasiona słonecznika, popiół z pióra puszczyka oraz nalewka z piołunu - czy mogło to działać? Raczej nie, ale może spróbować wkręcić młodszych uczniów Hogwartu, albo znajomych? Jednak gdy próbujesz spisać recepturę Damien Dear dostrzega co robisz i zwyczajnie ukrywa na moment zapiski 5. podobno od czytania na głos przepisów na eliksiry nic się nie dzieje, a jednak ktoś obok ciebie próbuje odczytać coś, co zostało zapisane w starogreckim, a co okazuje się zaklęciem, które nieszczęśliwie trafia w ciebie - na dwa posty masz na sobie grecką togę i kwiaty zamiast włosów 6. w trakcie przeglądania kolejnych receptur dostrzegasz symbole oznaczające rtęć oraz złoto i wiesz już, że przed tobą znajduje się jeden z pierwszych przepisów na kamień filozoficzny, jednak kiedy tylko próbujesz wczytać się w niego, inny zwiedzający potyka się i wpada na ciebie, a część zapisków ląduje na ziemi i nie potrafisz już odnaleźć wcześniejszego manuskryptu
Latać każdy może
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wygląda tworzenie tajemniczego proszku fiuu albo, co jest potrzebne, by powozy wznosiły się w powietrze, to skrzydło poświęcone historii transportu i sportu niewątpliwie jest czymś, co powinno was zainteresować. Pełno tutaj narzędzi i drewna, które wykorzystywano od lat do tworzenia najróżniejszych pojazdów, również takich które dawno temu wyszły z użytku. Część z nich nie przypomina niczego, co stosuje się dzisiaj, część jest już melodią przeszłości, ale wciąż może zachwycać. Głównie zmyślnymi konstrukcjami, o których z przyjemnością opowiada Richard Brandon.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy jazda na magicznym bicyklu albo monocyklu była taka prosta, jak ci się wydaje. Pamiętaj, że wszystkie te magiczne pojazdy mają zdolność wzbicia się w powietrze!
Podniebne akrobacje:
1. Wprawienie w ruch bicyklu nie jest wcale taką prostą sprawą, utrzymanie na nim równowagi wymaga również całkiem sporo sił, bo w niczym nie przypomina to podróżowania na miotle, czy choćby motorze. Odkrywasz jednak, że im szybciej pedałujesz, tym mocniej odrywasz się od podłoża i już wkrótce latasz ponad eksponatami, nieźle się przy tej okazji męcząc. Zabawa jest przednia, ale cały jesteś zgrzany. 2. Podróżowanie na monocyklu wydaje ci się co najmniej głupie? Ale jest również fascynujące? To spróbuj się na nim przejechać! Nawet ten model, który prowadzi się właściwie całkowicie sam, wymaga twojej kontroli, a ty już po chwili trafiasz prosto w jedną z miękko obitych ścian i jesteś w stanie przysiąc, że monocykl jest na ciebie obrażony. Jak może być inaczej, skoro odjeżdża sam na swoje miejsce wystawowe? 3. Trudno powiedzieć, co dokładnie strzeliło ci do głowy, ale skoro muzeum jest takie wielkie, masz mnóstwo miejsca do tego, żeby sprawdzić, jak jeździ się na takim magicznym bicyklu. Rozpędzasz się, a później nagle uruchamiasz czujnik niewidzialności, zamieniając się w postrach wszystkich gości. Mkniesz między nimi, ale nikt cię nie widzi, aż strach pytać, jak to wykorzystasz? 4. Może bardziej od samej jazdy ciekawi cię to, jak zbudowany jest… monocykl? Wygląda na to, że Richard Brandon szybko się w tym orientuje i jak gdyby nigdy nic siada z tobą na podłodze, wszystko ci objaśniając, zupełnie, jakby zakładał, że kolejnego dnia rano stawisz się w Fantastycznych Podróżach Brandonów, by zacząć tam wytrwałą pracę. 5. Wygląda na to, że powinieneś zostać akrobatą. Bez najmniejszego problemu wsiadasz na bicykl i równie sprawnie zaczynasz wykonywać fantazyjne obroty w powietrzu. A przynajmniej tak wygląda to z boku, bo tak naprawdę walczysz właśnie o życie, mając nadzieję, że za chwilę nie spadniesz na twarz! Co się w końcu dzieje, a tobie ktoś musi poskładać w całość poobijane kolana i dłonie. 6. Nieoczekiwanie odkrywasz, że na monocyklu, na który tak radośnie postanowiłeś spróbować wsiąść, da się jeździć po ścianach. To dopiero przerażające! Fantastyczne, ale z całą pewnością nie tego oczekiwałeś! Najwyraźniej jednak dawni czarodzieje lubili podobne zabawy i te ich śmieszyły. Musiało ich również śmieszyć to, że nie wiadomo, jak z tego monocykla zsiąść.
Wieczna pamiątka
Pośród sportowych mioteł można naprawdę się zgubić, modeli jest równie wiele, co ich transportowych odpowiedników i nie da się nawet powiedzieć, w którym dokładnie momencie kończy się historia tego przedmiotu. Tak samo, jak historia wszystkich sportów, jakie uprzyjemniały życie czarodziejów na wyspach na przestrzeni wieków. W jednym z pomieszczeń Baxterowie przygotowali jedną z najstarszych mioteł sportowych, na którą można się wdrapać i przekonać, jak bardzo różni się od jej współczesnych odpowiedników. Ainsley Baxter przy okazji opowiada każdemu chętnemu o zapomnianych sportach miotlarskich, nie zwracając uwagi na spust migawki, który co chwila cyka za jego plecami.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy twoje fantastyczne zdjęcie na niepowtarzalnej miotle w ogóle się udało, czy może jednak nie miałeś tyle szczęścia:
Fotograficzny szyk:
1. Będziesz miał niesamowitą pamiątkę z tego dnia. Zdjęcie wychodzi idealnie, a ty prezentujesz się wręcz nienagannie, doskonale widać również, że miotła jest prawdziwym zabytkiem, więc na pewno nie każdemu udało się na taką wskoczyć. 2. Nawet jeśli jesteś wspaniałym zawodnikiem, nie możesz poradzić sobie z tą miotłą! Widocznie magia, jaka w niej tkwi, jest szalona i nieobliczalna, a może lata jej użytkowania całkowicie wszystko zniszczyły w zaklętym kiju, bo ledwie na niej siadasz, a już wylatujesz w powietrze. Fotografia świetnie oddaje moment twojego katapultowania, które skończyło się w tłumie. Jesteś cały poobijany! 3. Może ze względu na szacunek do zabytku, a może z powodu jakiejś wewnętrznej niechęci do drzazg, ale wolisz stanąć obok miotły. Nie prezentuje się to jakoś niezwykle, ale za to udaje ci się uszczknąć kawałek witki tego cudu świata. Lepiej nikomu o tym nie mów! 4. To miała być fotografia, a nie jakieś dzikie rodeo! Ledwie wsiadasz na miotłę, ta zaczyna rwać do góry, jak jakiś młody buchorożec, szarpiąc się i kręcąc, jakby zwariowała. Ainsley Baxter musi pomóc ci z niej zejść i również załapuje się na niezapomniane zdjęcie. W sumie to chyba niezła pamiątka? 5. Podchodzisz do tej sprawy z nabożną czcią albo czymś podobnym, trudno powiedzieć, ale fotografia jest jedyna w swoim rodzaju. Prezentujesz się równie dobrze, jak słynni modele, więc kto wie, być może zaproponują ci promowanie najnowszych produktów sportowych? 6. Jakim cudem doszło do tego, że na zdjęciu zwisasz z miotły, jak jakiś leniwiec, trudno powiedzieć. Być może to sam magiczny kij nie miał ochoty z tobą współpracować, a może chciałeś się nieco powygłupiać? Najważniejsze jest to, że całkiem nieźle się bawisz, przynajmniej do momentu, w którym miotła z irytacją zrzuca cię na ziemię.
Farbą o historii
W muzeum pełnym eksponatów z różnej gałęzi sztuki nie mogło zabraknąć także historycznych egzemplarzy artystycznych narzędzi. W jednej z sal Raymond Swansea z zapałem opowiada o pierwszych pędzlach i różnych technikach stosowanych przy ich użytkowaniu. Z pasją opowiada o farbach i tym, jak je tworzono, przechodząc po chwili do opowieści o pierwszych płótnach oraz obrazach. W tej sali możecie zobaczyć najstarsze pędzle, dłuta, a także narzędzia do tworzenia podobrazi, czy pierwsze koło garncarskie. Macie również możliwość zmierzyć się z czasem tworząc niewielki obraz, który będziecie mogli zabrać, korzystając z dostępnych replik pierwszych pędzli.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy zdołasz namalować coś za pomocą starych, zapewne zapomnianych technik, o jakich dzisiaj już nikt nie jest w stanie nic powiedzieć:
Bambusowe włosie:
1. Sięgasz po pędzel stworzony ze związanych witek bambusowych z końskim włosiem na końcu, ale choć pędzel wygląda podobnie do współczesnych wyraźnie nie idzie ci malowanie z jego pomocą - jeśli nie jesteś malarzem, nie miałeś większej styczności z tą dziedziną sztuki, tworzysz na płótnie jedynie niekształtne mazy. 2. W twoje ręce wpadł jeden z japońskich odpowiedników pierwszych pędzli, którego włosie stworzono z sierści wiewiórki i po pierwszych pociągnięciach nim po płótnie wiesz, że musiało to być niezwykłe narzędzie - twój obraz wychodzi niemal idealnie. 3. Patrzysz na związaną kępkę trzciny i zastanawiasz się, jakim cudem ktoś mógł uznać to za pędzel, a do tego w płótnie robi jedynie dziury, wystarczyło jednak, że Raymond transmutował twoje płótno w kamienną tabliczkę, a pędzel okazał się działać cuda - będzie to z pewnością wyjątkowa pamiątka. 4. Sięgasz po pędzel i jedną z pierwszych farb, jaką była czerwona ochra wytwarzana z gliny i szybko orientujesz się, że tej farby zdecydowanie nie używano do malowania pędzlem, możesz albo tworzyć obraz palcami i mieć czerwoną dłoń do końca imprezy, albo porzucić tworzenie obrazu. 5. Słyszałeś, że do pierwszych zielonych farb dodawano arszenik, a właśnie patrzysz na podobno autentyczną buteleczkę Zieleni Scheelego - jeśli zdecydujesz się użyć jej do namalowania swojego obrazu, do końca przyjęcia towarzyszą ci zawroty głowy, jeśli jednak rezygnujesz nic się nie dzieje (możesz rzucić jeszcze raz k6). 6. Pędzel masz dobry, farby jednak szybko schną, więc próbujesz malować szybciej, przez co jedynie coraz bardziej się plamisz - oj tego zwykłym chłoszczyść się nie pozbędziesz.
Na myśli dobro
Nie trudno się domyślić, że w muzeum powstałym z ręki Ministerstwa Magii nie zabraknie również Sali dotyczącej tejże właśnie instytucji. Od wejścia wita śnieżnobiały uśmiech Raziela Whitelighta, który zdaje się bardziej zaangażowany jest w przyciąganie uwagi do własnej osoby, niż przedstawianie eksponatów. Na ścianach wiszą obrazy, przedstawiające byłych Ministrów Magii oraz postaci wybitnie zasłużonych dla czarodziejskiej społeczności. Znajdziecie tu również stos ważnych dokumentów i dekretów, które traktują o utworzeniu Ministerstwa oraz ustawach regulujących dawne i współczesne prawo czarodziejskie, a także dla bardziej odważnych i zainteresowanych – zapisy najbardziej znanych procesów Wizengamotu.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co przyciągnęło twoją uwagę:
Ministerialne tajemnice:
1. Wczytujesz się w Dekret o utworzeniu Ministerstwa Magii, który określił jego strukturę, kompetencje i podział na różne departamenty. Dokument zawiera nazwiska pierwszych Ministrów Magii, którzy zerkają na ciebie ze ścian oraz sygnatury najważniejszych postaci czarodziejkich, które zapisały się na kartach magicznej historii. Zdobywasz jeden punkt z historii magii - upomnij się w odpowiednim temacie! 2. Stajesz przy Dekrecie o Tajności czarodziejów, który zdaje się być najważniejszym dokumentem w historii świata magii, ustanawiający ścisłą separację świata czarodziejów i tego mugoli. Obok ciebie staje pulchna czarownica i najwyraźniej wielka fanka mugoli, która nie omieszkała milczeć, zamiast tego nie chce dać ci spokoju, chcąc przekonać cię do swojego zdania, że Dekret jest kompletnie bezużyteczny. Chyba nie za szybko zaznasz spokoju i się jej pozbędziesz… 3. Trafiasz na akta z procesów Śmierciożerców, które stanowi zbiór dokumentów sądowych z procesów wszystkim znanych zwolenników Voldemorta, a także wszelkie wyroki sądowe. Najbardziej jednak przyciąga do siebie myślodsiewnia, a kiedy do niej sięgasz – znajdujesz się w samym środku sądowej sali Wizengamotu, uczestnicząc w jednej z rozpraw. 4. Dostrzegasz Konwencje Międzynarodowe Czarodziejów. Zbiór dokumentów związanych z międzynarodowymi spotkaniami czarodziejów, takimi jak Międzynarodowy Kongres Czarodziejów, podczas którego omawiano kwestie globalne. Zanim się orientujesz, zaczynasz mówić w wybranym przez siebie języku, nie mogąc wrócić do angielskiego przez dwa posty! 5. Natrafiasz na Dekret o Magicznych Mieszańcach i Stworzeniach, który reguluje prawa i obowiązki inteligentnych stworzeń magicznych oraz osób o mieszanym pochodzeniu, takich jak między innymi wilkołaki, olbrzymy, czy też gobliny. Akta opisują wszelkie ograniczenia dotyczące działalności tychże stworzeń w czarodziejskiej społeczności w tym restrykcje nałożone na gobliny w sprawie ich kontroli nad czarodziejkim handlem i bankowością. Chyba właśnie przez wczytywanie się w zapiski o goblinach dopisuje ci szczęście i tuż przy swoich stopach znajdujesz 30 galeonów! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. 6. Spotyka cię prawdziwy zaszczyt, bo to właśnie ciebie Raziel Whitelight wybiera na swoje towarzystwo! Jeśli nie oślepił cię blask jego uśmiechu, to na pewno zrobiły to flesze magicznych aparatów, zanim się orientujesz, Raziel już kładzie rękę na twoim ramieniu i mamrocze do ucha, żebyś się uśmiechnął, bowiem znajdziecie się najpewniej na okładce lub pierwszych stronach jutrzejszego wydania Proroka Codziennego. To twoje pięć minut prawdziwej sławy!
Skąpani w słodkościach
Z okazji otwarcia muzeum z Fabryki Łakoci zostały przetransportowane unikatowe sprzęty, jedne z tych, które od lat były częścią wielkich, czekoladowych produkcji. Rhys Honeycott osobiście wybrał z wyselekcjonowanych przez pracowników propozycji te, które miały uświetnić muzeum słodkim elementem historii samej czekolady i przy pomocy magii przerobił je w jedną, kompleksową prezentację. Maszyna została odpowiednimi zaklęciami, dostosowana do interakcji ze zwiedzającymi, posiadając jedną rączkę z kolorowym napisem "pociągnij mnie" - uruchamia ona urządzenie prezentujące proces wyrabiania tabliczki magicznej czekolady. Maszyna po całym wspaniałym popisie swoich umiejętności odśpiewuje przyśpiewkę i wystrzeliwuje czekoladową monetę z logiem muzeum i logiem SHF na rewersie.
Możesz rzucić jedną kością sześcienną, by przekonać się, jaka czekoladowa przygoda spotka cię w tym miejscu, przy tej fantastycznej maszynie:
W krainie kakaowców:
1. Podczas prezentacji otrzymujesz taki sam dziwnie wyglądający hełm, jakie noszą egzotycznie wyglądające stworzenia, skanujące nasiona kakaowca. Po odpaleniu gogli zauważasz, że widzisz dokładnie, jak każde ziarno mieni się lekkim blaskiem… ale! Niektóre z nich pozostają ciemne jak przepalone żarówki! W dłoni materializuje Ci się coś, co przypomina fikuśny mugolski pistolet z laserem, którym musisz zestrzelić jak najwięcej nieidealnych ziarenek. Rzuć k100 by dowiedzieć się, jak dobrze Ci poszło. Za wynik powyżej 90, stworzonka prezentują Ci wyjątkowo urokliwy koci taniec. 2. Końcowa piosenka skrzatów tak Ci się wkręca, że czujesz potrzebę nucenia jej aż do końca całego pobytu w muzeum. Może to powstrzymać tylko kęs prawdziwej, smacznej czekolady (zapewne sygnowanej logiem SHF!) 3. Kiedy obserwujesz, jak misy składników i bańki mleka przelewają się nad balią słodkiego kakao, odrobina tajemniczej przyprawy chmurką opada na Ciebie, czyniąc Cię na ten dzień wyjątkowo uroczym i pięknym w oczach Twoich rozmówców. 4. Na etapie ozdabiania i pakowania czekoladek, jeden ze skrzatów wręcza Ci dość bezceremonialnie torebkę z cukrowymi żelkami, po czym pogania prędko do roboty. Chyba uznał Cię za jednego ze skrzatów, pracujących przy pakowaniu… Trzeba było dziś założyć obcasy! 5. Cały proces niezwykle Cię zafascynował, a może chcesz się popisać przed kimś, z kim tu przyszedłeś? Praktycznie wciskasz się do maszyny, kiedy ta rozkłada się do ludzkich rozmiarów pracowni i od zbiorów kakaowcowego owocu, aż po pakowanie czekoladki i ładowanie jej na katapultę, dajesz z siebie 110%. Nawet nucisz melodyjkę piosenki skrzatów! W nagrodę otrzymujesz nie tylko czekoladowy pieniążek, ale także i koszulkę z logiem Sweet Honeycott Factory. 6. Co Cię do tego podkusiło? Nie wiesz. Widząc jednak tę piękną, przelewającą się czekoladę myślisz, by wetknąć tam palec i spróbować. A może i całą rękę?! Jakiś składnik magiczny, a może specjalne zaklęcie ochronne? Sprawia, że nadymasz się jak balonik i odrywasz od ziemi pod postacią wielkiej, okrągłej bańki z główką, dłońmi i stópkami. Przez kolejne trzy posty, towarzysząca Ci osoba musi trzymać Cię na sznurku, byś nie odfrunął. Jeśli nie masz kompana, możesz wybłagać skrzaty o to, by Cię wycisnęły jak owocka, ale wtedy przez kolejne trzy posty pachniesz pomarańczą i czujesz się dziwnie zbyt płaski i zbyt długi jak na siebie samego…
Był nauczony prezencji na takich wydarzeniach, niezależnie od tego, czy miał na nie humor, czy też nie. Niejednokrotnie jako rodzina Leonardy, stał u boku matki-aktywistki na różnych wydarzeniach zrzeszających ważne głowy i utytułowane nazwiska. Potrafił nie tylko wyglądać, ale i się zachować, a wszystko, co robił w takich okolicznościach, było precyzyjnie wymierzonym i wykalkulowanym działaniem. Ponad to wszystko był jednak wciąż i zawsze Atlasem Rosą i fakt, że ktokolwiek, z jakiegokolwiek powodu, a co dopiero powodu potrzeby porozmawiania o Benjaminie Austerze decyduje się opuścić jego towarzystwo, był dla niego niemal poniżający. A był dumną istotą. I okrutnie pamiętliwą. Choć od dwóch lat pracował nad swoim charakterem, to ostatnie wydarzenia w dolinie, a co więcej powrót Latifa sprawiały, że ta miękka kamizelka, do noszenia której się przyzwyczaił, zaczynała zaciskać się wokół jego piersi, pozbawiając go tchu. Przyglądał się procesowi tworzenia czekolady, z niezmiennie uprzejmym wyrazem twarzy, ozdobionym lekkim uśmiechem zadowolenia, ale choć jasne oczy były utkwione w zmieniającej się formie przedstawianej historii, myślami był w absolutnie innym miejscu. Słysząc głos Isolde, odwrócił się do niej z uprzejmym uśmiechem: - To nie była Twoja wina, już to ustaliliśmy. - powiedział ciepło - Nie mam do Ciebie o nic pretensji. - podniósł rękę i poprawił kosmyk, który podczas tej łazienkowej sesji terapeutycznej wysunął się z drugiej strony jej fryzury, zaburzając piękno asymetrycznego zawijasa po stronie przeciwległej. Skinął głową. Wymarłe zwierzęta, czekolada, metody malunku. Na tym etapie były mu wszystkie obojętne, jakby wewnątrz siebie już zdysocjował, a w gmachu Muzeum zostawił dobrze nakręconą, kulturalną, uprzejmie uśmiechającą się magiczną kukiełkę. - Przyznam szczerze, że słyszałem, jak ludzie rozmawiają o prezentacji przygotowanej przez Fairwynów i to również chciałbym potem zobaczyć. - zauważył, nadstawiając jej ramienia i kierując kroki tam, gdzie prowadziła do tej wymarłej krainy.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde uśmiechnęła się do @Atlas Rosa łagodnie, choć z cieniem skruchy w oczach, pozwalając mu na ten pieszczotliwy gest, jakim było poprawienie jej fryzury. I mimo że jego słowa były ciepłe, pełne zrozumienia i akceptacji, instynktownie wyczuła jakąś zmianę w jego sposobie bycia. Empatia była jedną z jej ogromnych zalet (choć również wadą, bo auror, który bezbłędnie wyczuwa intencje i emocje innych ludzi jest cenny, ale ten, który sam czuje zbyt mocno i odbiera zło zbyt głęboko, staje się niejednokrotnie ciężarem dla siebie i innych) i tym razem podpowiadała jej, że Atlas w istocie jest urażony jej zniknięciem i faktem, że scena, jaką zrobił Ben, najwyraźniej wywarła na niej większe wrażenie niż to, że mogła cieszyć się rozkosznym towarzystwem Rosy. Rozgryzła to szybko, mimo że obok swojej konkluzji postawiła maleńki znak zapytania, bo jak zawsze brała poprawkę na swoje przeczulenie. Choć im była starsza, tym większe miała do siebie zaufanie. Wiedziała, że jest doskonale wychowany i że zapewne spędzi z nią resztę wieczoru, dbając o formę i zachowując się pod każdym względem wzorowo. Przez chwilę zastanawiała się, czy jej to wystarczy, po czym, ku własnemu zdumieniu, uznała, że tak. Na tym przecież polegała dorosłość i klasa, prawda? Na wymienianiu uprzejmych uwag, stawianie swojego towarzysza w centrum uwagi (Merlin jej świadkiem, że właśnie tę zasadę złamała, ale na swoje usprawiedliwienie mogła tylko powiedzieć, że potrzebowała chwili na odzyskanie równowagi, a przypudrowanie noska było wymówką starą jak świat i dobrze ugruntowaną we wszystkich towarzystwach), miłym spędzaniu czasu, nawet jeśli serce miało się zimne i przepełnione urazą. Miała nadzieję, że nie jest aż tak źle, a poza tym... cóż, przecież tak naprawdę nic ich nie łączyło, a ona nie była tak zimna, jak nieraz jej to zarzucano i miała prawo do umiarkowanie emocjonalnej reakcji na drobny skandal, w którego centrum się znalazła. Dlatego z uśmiechem przyjęła jego ramię i skinęła głową. - Och, oczywiście. Ja też jestem jej ciekawa. Niewiele wiem o wytwarzaniu różdżek i chętnie to zmienię - powiedziała, kierując się z Atlasem do wymarłej krainy. Całe szczęście, że to zrobili, bo Isolde w jednej chwili zapomniała o nieprzyjemnym zgrzycie towarzyskim. Z fascynacją zbliżyła się do rycin, przedstawiających wymarłe gatunki magicznych ptaków i zabrała się do żmudnego odczytywania łacińskich podpisów. - Niebywałe, że w Szkocji istniały tak ogromne ptaki... Jak rozumiem, były spokrewnione ze współczesnymi smokami? - rzuciła z żywym zainteresowaniem, ni to do Atlasa, ni to do samej siebie, z przejęciem studiując rycinę, która przedstawiała coś dziwnie podobnego do pierzastego smoka. - Ciekawe, czy ziały ogniem. Nie mogę znaleźć tej informacji... Choć wówczas ich pióra musiałyby mieć też właściwości ognioodporne? A może wcale nie miały budowy zwyczajnych piór, tylko były bliższe smoczym łuskom? - zastanawiała się, wyraźnie przejęta tym zagadnieniem.
Wiedziała, że Larkin znał jej poczucie humoru, więc tak naprawdę nie przejęła się jakoś mocno tym, że mogła wywołać u niego śmiech na siłę. Właściwie w ogóle się tym nie kłopotała, bo to nie było coś, co mogłoby ją w ogóle męczyć, a jedynie skupiła się na jego uwagach i na tym, co miała zrobić. Przyglądała się uważnie kamieniowi, starając się zorientować, jak powinna do niego podejść, wiedząc, że będzie musiała użyć zaklęć naprawczych i właśnie tym miała zająć się w pierwszej kolejności, ale przypomniała sobie o ostrzeżeniach Swansea dotyczących wilgoci i pokiwała do siebie głową w zamyśleniu. Zajęła się osuszeniem rzeźby, która faktycznie nie była w takim stanie, w jakim być powinna i Victoria miała wrażenie, że kamień parował, co prezentowało się nieco zabawnie, a jednocześnie na swój sposób fascynująco. Wiedziała, że to na pewno nie było wszystko, co powinna zrobić, ale i tak nie spieszyła się jakoś przesadnie, uważnie kręcąc się dookoła smoka, starając się go unikać, chociaż ten wiercił się, obracał za nią i na nią szczerzył, a kawałki kamienia spadały na całe jej ciało, drażniąc ją coraz mocniej. Niemniej jednak miała pewność, że przynajmniej dzięki temu rzeźba będzie cała, choć jednocześnie widziała, jakie ubytki powstawały, kiedy wyciągała z kamienia wodę. Czuła się, jakby była cała w tynku, ale w zaistniałej sytuacji nie powinno jej to dziwić. Nie było to jednak dla niej komfortowe, a przynajmniej w tej chwili, bo w czasie pracy w rodzinnej firmie nie czuła się tak nieprzyjemnie. Machnęła jednak na to ręką, koncentrując się na tym, co robiła, ostatecznie będąc zmuszoną do tego, by zatrzymać rzeźbę w miejscu. Ta kręciła się za bardzo, przy tej okazji niszczejąc i prowadząc do większych problemów, niż te, z którymi musiały się już mierzyć. Victoria westchnęła cicho, a potem pokręciła głową, zerkając w stronę Larkina, by uśmiechnąć się kącikiem ust. - Czyżby szanowny Merlin był bardzo uciążliwym klientem? – zapytała spokojnie, wiedząc, że faktycznie pod wieloma względami praca mugoli w podobnej sytuacji byłaby o wiele łatwiejsza, ale nie dodała nic w tym temacie, starając się jedynie wytrzepać z włosów kawałki kamienia.
Skupiał się na oczyszczaniu obrazu, kawałek po kawałku, ostrożnie, aby niczego nie zniszczyć i szukał miejsc, których koniecznie byłoby nałożenie na nowo farby. Co prawda Merlin z pewnością będzie tylko bardziej narzekał z tego powodu, ale Larkin był pewien, że jeśli nie upewni się, że każdy fragment portretu jest uważnie sprawdzony, braki będą dostrzegalne w trakcie otwarcia muzeum. Na to nie mógł sobie pozwolić z różnych względów. Jednak zdecydowanie ciężej pracowało się z czymś, od czego mimowolnie się stroniło, mając w głowie zbyt wiele krytyki, która nie miała nic wspólnego z faktycznymi uwagami mającymi na celu poprawę jego zdolności. Odetchnął głęboko, kiedy skończył pracować na fragmencie czarodzieja, który miał widoczny i odsunął się od płótna, próbując się uspokoić. Wciąż był wzburzony, ale nie próbował się zastanawiać, czy chodziło tylko o zachowanie Merlina. Sięgnął po wodę, aby napić się jej odrobinę, obserwując prace Victorii, a gdy odezwała się do niego, odpowiedział nieznacznym uśmiechem. - Przywykłem, że rzeźby mi się przyglądają, ruszają, ale zwykle współpracowały. Ten tutaj chciałby wszystko zrobić sam, choć nie potrafi… Unieruchomiłem go, ale teraz nie jestem pewien, czy zdołam go wyciągnąć zza ramy, czy jeśli cofnę zaklęcie, schowa się tam całkowicie - przyznał, spoglądając znów na Merlina, widząc, że wspomnienie wielkiego czarodzieja wpatruje się w niego z taką samą niechęcią, jak wcześniej. Zdecydowanie byłoby prościej, gdyby był to mugolski obraz. - A jednak nie mogę go tak zostawić, więc będę próbował… A jak tobie idzie praca ze smokiem? - dopytał, naprawdę ciekaw jej zmagań i wniosków.
Victoria odnosiła wrażenie, że ktoś chciał się nimi wyręczyć, że ktoś chciał w ten sposób uporać się z problemami, z jakimi pracownicy Ministerstwa, czy inni kontaktowi wykonawcy nie zdążyli na czas, ale nie mówiła tego na głos. Musiała przyznać, że o wiele bardziej podobało jej się konstruowanie makiety przenośnej sceny, niż walka z kamiennym smokiem, który z każdą kolejną chwilą kręcił się coraz bardziej, szczerzył do niej zęby i zachowywał się, jakby miał z tego powodu całkiem sporo zabawy. W przeciwieństwie do niej, bo ona tak naprawdę w ogóle się nie bawiła, by nie powiedzieć, że zaczynała się irytować, a kiedy tylko posypał się na nią pył, gdy tylko dzieło sztuki zostało osuszone, zmarszczyła nos, zdając sobie sprawę z tego, w jak tragicznym było stanie. Dlatego też spróbowała wydobyć z niego pozostałą wodę, woląc upewnić się, że nie została jej ani kropla, nie chciała później walczyć z tym jeszcze raz, tylko po to, żeby na nowo uzupełniać luki w kamieniu. - Możesz powiedzieć mu, że jeśli nie będzie cię słuchał, to pokaże się wszystkim wielkim czarodziejom naszych czasów w jakichś łachmanach, cały zabrudzony, niegodny tego, by w ogóle z nim rozmawiać – zasugerowała, co w jej ustach brzmiało nie tylko poważnie, ale dość złośliwie, chociaż w ogóle się tym nie kłopotała. To nie było coś, co zbiłoby ją z tropu, a skoro z jakiegoś powodu Merlin nie zamierzał słuchać Larkina, to zwyczajnie musiała mu pomóc i tak, jak on podpowiadał jej wcześniej, coś mu zasugerować, by nie pozostawał w tyle. Nie mieli w końcu całego czasu świata na te naprawy, tym bardziej że powinny zająć im jedynie chwilę, a nie godziny. Byli doświadczonymi czarodziejami, a musieli walczyć z problemami, jakich się nie spodziewali. - Jak widać, za chwilę sama zostanę rzeźbą – zakomunikowała, rzucając proste zaklęcie, by oczyścić się z resztek kamienia, odnosząc wrażenie, że to na niewiele się zdało i powinna jak najszybciej wziąć prysznic, by poczuć się choć trochę lepiej. – O ile wcześniej nie zostanę brutalnie pogryziona, bo najwyraźniej smok z chęcią odzyskałby swoje zęby – dodała, ciesząc się, że rzeźba nie była władna do ziania ogniem, bo to mogłoby skończyć się tragicznie.
Przechylił głowę lekko w bok, zaintrygowany jego słowami, ale zaraz uśmiechnął się sympatycznie: - Przepraszam, za wścibstwo, ale dlaczego? - oczywiście, że jako półwil nie mógł mieć pojęcia, jak niekomfortowy taki artefakt jest dla przeciętnego człowieka. Od zawsze był obiektem w oczach wielu ludzi, nawet nie człowiekiem, a brosza poniekąd dawała podobny efekt osobie, która z takim odczuciem nie była obeznana od najmłodszych lat. Ciekawiło go jednak, czy Nakir miał z takimi artefaktami nieprzyjemną styczność? Czy sam ich używał? Czy padł ich ofiarą? Nie zamierzał jednak drążyć tematu, jeśli Whitelight nie czuł się komfortowo dzielić takimi historiami - bowiem zdawał sobie sprawę z tego, że to wcale niekoniecznie muszą być komfortowe historie. Kiwnął głową, w zgodzie z wyjaśnieniami aurora: - Będziesz miał coś przeciwko jeśli usiądę i zacznę przy niej dłubać? - zapytał, wskazując na miejsce pracy - Myślę, że pogawędka może pozwolić Ci nie zasnąć, a i ja będę miał towarzystwo. - zaproponował, uznając, że chyba to nie jest żaden grzech i wolno im w ramach pracy otworzyć do kogoś gębę. Choć Atlas był tu w ramach pracy dorywczej na rzecz Ministerstwa, a Nakir jednak był tu z obowiązku stróża prawa. Zabezpieczył stanowisko zaklęciem, po czym rozłożył pergamin z glifem, by móc spokojnie otworzyć opakowanie i nie paść natychmiast ofiarą wpływu artefaktu. Szczególnie te czarrnomagiczne stanowiły wyzwanie: - Jest jakiś artefakt, który Tobie samemu szczególnie przypadł do gustu? - zainteresował się - Bo pewien jestem, że jak tak godzisz w kółko, to siłą rzeczy już coś widziałeś. - zaśmiał się pięknie.
Spojrzał na Victorię i uśmiechnął się do niej z cieniem wdzięczności. Zamierzał po cofnięciu zaklęcia unieruchamiającego, spróbować znów przekonać Merlina do tego, żeby jednak pozwolił sobie pomóc. Miał nadzieję, że czas, jaki teraz wspomnienie spędzało utkwione w jednym miejscu, bez możliwości ruszenia się, jakby było właśnie mugolskie, da mu trochę do myślenia. Podejrzewał, że mimo wszystko wielki Merlin nie będzie chciał bezczynnie siedzieć w ramie. - Spróbuję... A jak będzie dalej narzekał, to namaluję mu bezkształtną plamę na środku i będzie musiał stać nieruchomo, żeby ją zakryć - powiedział, zerkając wrogo na obraz, nim wrócił do niej spojrzeniem zastanawiając się, czy był w stanie jej jakkolwiek jeszcze pomóc. Widział, że radziła sobie całkiem dobrze, więc nie chciał się w nic mieszać, będąc pewnym, że w razie konieczności sama powie, z czym potrzebuje pomocy. Teraz z pewnością wykorzystywała informacje, jakimi się z nią podzielił i działała zgodnie z tym, co sama wiedziała, jak robić. On też powinien wrócić do przerwanych działań, ale perspektywa kłótni z Merlinem skutecznie go zniechęcała. - Zawsze możesz go unieruchomić i w ten sposób dokończyć prace. Czasem tak lepiej, jeśli artysta przekazał swojemu dziełu zbyt wiele agresywnych cech, a jeśli chciał, aby ten smok był jak tamten z Avalonu... To unieruchomienie może być dobrym wyjściem - powiedział jeszcze, spoglądając na moment w stronę łba rzeźby. W końcu pozostawało jedynie życzyć jej dalszego powodzenia w pracach i samemu wrócić do obrazu. Nie podobało mu się to, co robił, ale w końcu złapał raz jeszcze materiał nasączony odpowiednim eliksirem, a także różdżkę. Cofnął zaklęcie, aby zaraz zacząć mamrotać po włosku pod nosem, gdy Merlin wrócił do swojej tyrady. W końcu korzystając z podpowiedzi Victorii, Larkin przypomniał mu, że jest obrazem, powiedział, gdzie ma wisieć i uprzedził, że w zakurzonych i zniszczonych szatach będzie prezentował się marnie i nikt, z pewnością nikt, nie będzie chciał do niego podejść. Obserwował, jak czarodziej krzywi się, aż w końcu odwrócił się odpowiednio, pozwalając na dokończenie prac.
Tak jak w materii męskich niegodziwości, Isolde była dla Louise spokojną i bezpieczną przystanią, tak Louise starała się oferować przyjaciółce podobny komfort. I już abstrahując od ich szczerej i pięknej przyjaźni, po ludzku – osoby tak głęboko poranione przez los miały we krwi wzajemne zrozumienie. - Impulsywność, impulsywnością, ale też nie ma co go bronić – odparła, wywracając oczami na wspomnienie Issy’ego. Auster był skończonym dupkiem i to nie budziło żadnych wątpliwości, jednak Issy jako osoba bliska dla @Isolde Bloodworth powinien zachowywać z większą empatią, kładąc przyjaźń ponad swoją osobowość „nieodpowiedzialnego, impulsywnego artysty”. Niemniej Finley nie zamierzała zgłębiać tego aspektu dzisiejszej sytuacji, bo incydent sprawił Iso już wystarczająco dużo przykrości. Wydawało się, że nadmiar emocji udało się opanować, więc Louise zaczęła wachlować przyjaciółkę, tak by osuszenie policzków było jeszcze łatwiejsze, a przy tym mniej inwazyjne dla jej ślicznej, subtelnie umalowanej buzi. - Nie przejmuj się Atlasem, myślę, że nie będzie miał ci tego za złe – odparła, bo znała Atlasa doskonale i choć w jego charakterze można było odnaleźć trudne niuanse, to należał on do ludzi, którzy rozumieli trochę więcej niż większość społeczeństwa. Gdy usłyszała komplement, natychmiast rozpromieniła i odbiła piłeczkę. Choć nie musiała tego robić, to wypływające z jej ust słowa były w pełni szczere – zresztą Isolde była tak piękną kobietą, że trudno było trafić na sytuację, w której nie wyglądała powalająco. - Nie musisz być wdzięczna, kochanie – szepnęła, z czułością obejmując przyjaciółkę – Wiem, że ty zrobiłabyś dla mnie dokładnie to samo. Po chwili opuściły łazienkę, gotowe na dalszą zabawę. Finley miała nadzieję, że nic już nie zepsuje wieczoru uroczej Bloodworth, która zasługiwała na wszystko co najpiękniejsze w tym świecie. Louise delikatnie odgarnęła włosy i powróciła do @Wolfgang Aniston, kładąc rękę na jego ramieniu. - Bardzo cię przepraszam, Wolf – szepnęła do niego ze skruchą, bo zdawała sobie sprawę, że nawet awaryjna sytuacja była słabą wymówką, by zostawić kolegę samego sobie – Obiecuję, że już nigdzie nie zniknę.
Kącik ust Victorii uniósł się na tę uwagę mężczyzny, a w jej jasnych oczach pojawił się błysk świadczący o tym, że chociaż takie zagrożenie nie było jakoś niesamowicie przerażające, jej zdaniem zdecydowanie mogło podziałać na kapryśnego czarodzieja. Była przekonana, że nawet jego wspomnienie miało w sobie niesamowicie wiele dumy i właśnie z tego powodu sugerowała jej podrażnienie, będąc przekonaną, że Merlin nie będzie chciał prezentować się jak skończony obtartus, gdy stanie przed nim sam Minister Magii. Owszem, był kimś od niego ważniejszym i mógł robić, co chciał, ale była przekonana, że granie roli starca, gdy podobno w czasie wyprawy na Avalon objawił się obecnym tam śmiałkom, nie było w jego guście. - Najlepiej taką, która sugerowałaby słabość żołądka - zakomunikowała na tyle głośno, by Zaklęty w ramach obrazu Merlin bardzo dobrze ją słyszał. Nie zamierzała być dla niego uprzejmą, skoro on nie był dla nich zbyt miły, dokładnie tak jak smok, którego faktycznie musiała unieruchomić, by kręcąc się dookoła niego uważnie obejrzeć zniszczenia kamienia. Musiała go dotknąć, by poznać jego strukturę, by wiedzieć, czego miała szukać, na czym miała się skupić, co dałoby jej sukces. - Mam tylko nadzieję, że kiedy go uwolnią, nie splunie na nich lawiną śmierdzącej wody, której z niego nie wyciągnęłam - powiedziała, unosząc ostatecznie różdżkę, choć prawdę powiedziawszy znalazłaby kilka osób, którym taką kąpiel z całą pewnością by nie zaszkodziła, a przynajmniej jej zdaniem mogłaby im pomóc się otrząsnąć. Nie miała jednak czasu na myślenie o podobnych sprawach, więc zwyczajnie zabrała się do pracy, naprawiając kamień tam, gdzie dostrzegała na nim zniszczenia i pęknięcia, krok po kroku uzupełniając braki. Nie było to niesamowicie zajmujące działanie, tym bardziej dla kogoś, dla kogo zaklęcia nie były żadna tajemnicą, a transmutacja była właściwie całą nią. Dlatego też smok dość szybko odzyskiwał swój dawny blask, zerkając na nią nieprzychylnie, kiedy kręciła się dookoła niego. Najwyraźniej nie czuł w ogóle wdzięczności względem jej działań, nie mając najpewniej tak rozwiniętej świadomości, by wiedzieć, że gdyby zostawić go w stanie, w jakim był, mógłby całkowicie skruszeć i ostatecznie rozpaść się w nicość. Prawdę mówiąc, Victoria nie wiedziała, jak wielką świadomość posiadały magiczne dzieła sztuki, ale wolała nie zastanawiać się, czy odczuwały ból, gdy ich kamienne fragmenty nagle odpadały. Była to myśl co najmniej mało miła i wolała skoncentrować się na wykańczaniu prac i nadaniu kamieniowi odpowiedniego połysku, by smok nie był nazbyt zmatowiały.
Rozwiązanie, jakie zasugerowała Victoria przynosiło odpowiednie efekty. Larkin obserwował w trakcie dyskusji z Merlinem jego twarz, widział niezadowolenie i niechęć, ale nie próbował w żaden sposób zmniejszyć jego niechęci. Podjął się prac, gdy tylko czarodziej zatrzymał się i rozłożył szaty, aby na pewno każdy fragment płótna zostać oczyszczony. Kiedy zaczynał marudzić, Larkin przypominał mu przed kim miał zostać wywieszony, a gdy to przestawało działać, zagroził plamą przypominającą wymiociny. Widział, że początkowo Merlin traktował jego słowa jak puste groźby i dopiero złapanie w dłoń pędzla wraz z odpowiadającą barwą farbą poskutkowało. Swansea kolejny raz mamrotał po włosku pod nosem, jednak w końcu umilkł, w pełni dając się pochłonąć pracy. Nie chciał wracać do malarstwa, a jednocześnie miał wrażenie, że to go nigdy nie opuściło i być może powinien podjąć się prób czegoś więcej niż tylko tworzenia sztuki użytkowej, jak lubił nazywać zwykle zastawy i inne domowe akcesoria. Bywały dni, gdy rozważał nie tylko powrót do artystycznych zajęć, ale też zastanawiał się nad stworzeniem czegoś nowego, co kazałoby mu sięgnąć do innych dziedzin niż te, w których obracał się na co dzień. To jednak nie były odpowiednie rozważania na czas renowacji obrazu. - Dobrze, szanowny Merlinie uważam, że zakończyliśmy już prace. Możesz być spokojny, nie wygłupisz się przed Ministrem i resztą zwiedzających, ale radziłbym przy następnych konserwacjach nie być tak kapryśnym - powiedział, gdy tylko zakończył pracę i zaczął chować swoje narzędzia do torby. Zaraz po tym spojrzał na Victorię, a widząc, że ona też już skończyła uśmiechnął się ciepło proponując obiad na mieście. Zdecydowanie zasłużyli na odrobinę relaksu.
zt x2
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Spojrzał z zaskoczeniem na Atlasa, gdy ten dopytywał o powód niechęci do broszek w typie tej, z którą miał sam zaraz pracować. Nie podejrzewał, że ktokolwiek może o to pytać, że może nie rozumieć, ale zaraz dotarło do niego, że rozmawiał z kimś, kto sam potrafi wywołać podobny efekt, co brosza. - Trudno przesłuchiwać kogoś, kto nosi na sobie broszę i zamiast zadawać mu pytania, masz zdecydowanie nieprzyzwoite myśli. Poza tym nie lubię nie kontrolować własnych pragnień - odpowiedział całkowicie szczerze, wpatrując się przy tym całkowicie bezemocjonalnie w półwila. Nie wiedział, czy mężczyzna to zrozumie, czy wyśmieje, ale tak naprawdę nie miało to znaczenia. Trudno walczyło się z podobną magią, na która proste protego nie działało i należało za wczasu przygotować się do obrony przed podobnymi urokami. Jednak nie zawsze posiadali informacje o biżuterii noszonej przez poszukiwanych. - Pracuj, pracuj, ja tu sobie chwilę przysiądę - powiedział, ziewając, po czym zajął miejsce na jednej ze skrzyń. Czuł się zmęczony tym, że nic się nie działo i choć w innych warunkach byłby pełen sił, tak teraz... Teraz chciał spać. Obserwował, jak mężczyzna przygotowuje swoje stanowisko pracy, czując jak powieki zaczynają mu coraz mocniej ciążyć. To było niewłaściwe, powinien ruszyć się i iść dalej, ale nie był w stanie. - Jarzębinowa ferula. Nie wiem, czy jest prawdziwa, na tym się nie znam, ale wygląda pieknie, a jeśli rzeczywiście jest tym, czym twierdzą, to jest też potężna - odpowiedział nieco nieskładnie, nie zdając sobie sprawy z tego, że powoli zaczynał zapadać w sen.
Pokiwał głową z namysłem, bo rzeczywiście było wiele racji w słowach Whitelighta. Taka brosza mogła mocno pokrzyżować plany służb mundurowych i Rosa to rozumiał, choć gdzieś w kącie swoich myśli żałował trochę, że ta jego niechęć nie jest związana z jakąś ciekawą, niekoniecznie opowiadaną przy herbacie historią jakiegoś owianego tajemnicą wypadku w pracy. - Rozumiem. - przyznał więc. Zaczął rozstawiać swoją aparaturę, mającą mierzyć wpływy i natężenie magiczne artefaktów, nim nie rozwinął pergaminu z naniesionymi runami zabezpieczającymi. Powoli wydobył różdżką broszkę z jej puzderka, by umieścić ją na przygotowanym wcześniej miejscu. Chciał upewnić się, czy poza tym, czym była po prostu - broszka nie nosiła na sobie żadnego dodatkowego przekleństwa i czy nie przez to mogły być problemy z jej, cóż, emanacją. - Mają tu jarzębinową ferulę? - zainteresował się. Wiedział, że jego matka opowiadała mu o odpowiedniku tego przedmiotu w jego rodzimej kulturze i również był pod wrażeniem jej możliwości.- Będę musiał się sam porozglądać. - uśmiechnął się, jednak tak skupiony na swoim zajęciu, że nie zwrócił nawet uwagi na to, że Whitelight mu przysypia tuż obok. Zaczął czarować wokół broszki, by sprawdzić, jak zachowywała się przy niej magia i porównywał, jak się to ma do wykresów i standardów w znanych mu skalach tabel magicznych.
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Zdecydowanie nie byli w sytuacji, w jakiej Nakir byłby gotów opowiadać o tym, jak nie był w stanie nad sobą zapanować w trakcie przesłuchania. Nie znał na tyle dobrze Atlasa, aby mieć pewność, jak wiele mógł mu mówić, a i aurorska duma na to nie pozwalała. Mógł jedynie uśmiechnąć się lekko i przytoczyć jeszcze kilka przypadków, gdy noszące ją osoby były niemal ofiarami napaści, gdyż były tak atrakcyjne. Nie, zdecydowanie gwiazda południa nie była jego ulubioną broszą. Przyglądał się jednym okiem temu, co Rosa robił, starając się odpowiedzieć na jego pytanie. Jednak nie słyszał już odpowiedzi. Nie wiedział kiedy zwyczajnie przysnął, wyraźnie zbyt zmęczony, żeby prowadzić przyjemną rozmowę. Oparł się o ścianę i odpłynął w sen bez obrazów, zwykłą ciemność, jaka nie przynosiła zbytnio wypoczynku. Nie miał świadomości tego, co działo się wokół niego, choć nie można było powiedzieć, żeby nie pozostawał czujny. - I jak? - zapytał prosto, gdy na moment otwarł powieki, kiedy Rosa rzucał kolejne zaklęcia wokół broszki. Jednak nawet to pytanie, choć wyraźnie brzmiące, było zadane przez sen. Cóż, to wyraźnie nie był najlepszy dzień na patrole muzeum.