Olbrzymie Muzeum wzniesione dzięki staraniom Ministerstwa Magii, w którym znajdują się eksponaty prezentujące wspaniałą, wielobarwną i niesamowitą historię czarodziejów zamieszkujących Wyspy. Można trafić tutaj na niespotykane eksponaty, zdobyte przez magiarcheologów, ale również pozyskane z prywatnych zbiorów. Na każdym kroku widać, że nie szczędzono pieniędzy na budowę tego miejsca, robiąc wszystko, by wyglądało jak najbardziej niesamowicie. Muzeum to nowa przyszłość i nowa historia każdego czarodzieja, więc niewątpliwie warto tutaj zajrzeć.
Event w muzeum:
Otwarcie Muzeum
Zwycięzcy piszą historię na nowo
Pogoda zdaje się uświetniać wydarzenie, jakie ma mieć miejsce tego dnia — po niebie przesuwają się delikatne, białe chmury, przysłaniając piękne, jesienne słońce. Delikatny, ciepły wiatr, przesuwa się po proporcach i najróżniejszych chorągiewkach, jakie rozwieszono na nowo powstałym budynku, lśniąc symbolami otwieranego właśnie muzeum. Strzeliste drzwi otworzono na oścież, pozwalając, by tłum napływający od wczesnych godzin popołudniowych, mógł bez problemu dostać się do wnętrza i z głównego holu skierować się ku kolejnym salom wystawowym, wciąż jeszcze pachnącym kamieniem, farbami i Merlin raczy wiedzieć, czymś jeszcze. Czymś słodkim, nowym, dziwnie pociągającym, choć trudno powiedzieć, czym to dokładnie jest.
Najbardziej fascynujące w tym muzeum jest to, że właściwie wszyscy mogli mieć w nie swój wkład. Nie tylko wielkie rody ofiarowały wspaniałe eksponaty, nie tylko one sięgnęły do swoich zasobów, ale również zwyczajni obywatele czarodziejskiego świata. Dzięki nim muzeum zdaje się tego dnia tętnić życiem, opowiada o przeszłości, o jakiej już nikt nie pamiętał, o przeszłości, jaka zdaje się otulać gości, jak ciepły szal...
Na galerii na głównych schodach można dostrzec Ministra Magii i Margaret Buckley, która tego wieczoru, w czasie uroczystego bankietu, zostanie oficjalnie przedstawiona jako kustosz Muzeum. W tym również miejscu ustawiono podwyższenie, znajduje się tutaj również ciężka kotara i wszyscy mogą domyślić się, że to właśnie tutaj nastąpi kulminacyjny moment wielkiego otwarcia. Zapewne wiele osób kusi, by dowiedzieć się, co kryje się za storami, ale na razie dookoła pełno jest różnorakich atrakcji i możliwości, z jakich na pewno warto skorzystać, nim zacznie zapadać zmierzch.
Szansa na sukces
Na lewo od głównego wejścia bogato zdobiony korytarz prowadzi do kolejnej sali, gdzie poza eksponatami widać srebrne i złote wstęgi, które łagodnie poruszają się pomiędzy wszystkimi gośćmi. Jeśli spróbować za nie pociągać, umykają dłoniom, niczym ryby w jeziorze. Jednak na środku sali stoi jedna z pracownic, a obok niej na stoliku znajduje się ozdobna, niezwykle elegancka misa. Zainteresowanym czarownica tłumaczy, że należy do misy wrzucić datek na rzecz muzeum (10 galeonów), a będzie możliwe pochwycenie jednej ze wstęg i zdobycie w ten sposób unikalnej nagrody.
Każdy, kto w odpowiednim temacie zgłosi złożenie datku, może rzucić kością literową, aby zobaczyć, co wylosował (przysługuje jeden los na postać): A - bon w wysokości 50g na zakup eliksirów w sklepie Dearów B - zestaw kamieni runicznych (+1 starożytne runy) C - szklany skarabeusz (+1 historia magii) D - czarodziejski flet (+1 DA) E - bon w wysokości 50g do Magicznej Menażerii na zakup jednego stworzenia F - kieszonkowy kamień burzowy G - buty do tańca (+1 DA) - niezwykle elegancka para H - bransoletka gungnir I - model smoka (+1 ONMS) - jeden z podstawowych modeli smoków (po wylosowaniu gracz może wybrać, jaki mu się trafił, jednak tylko podstawowe, możliwe do zakupienia w Londynie) J - bon w wysokości 50g na zakupy w Fantastycznych Podróżach Brandonów
Rozmowy w toku
Na prawo od głównego wejścia przygotowano przestrzeń, gdzie co ważniejsi goście mogą odpocząć. Jest to sala, w której umieszczono sofy, niewielkie stoliki, przy których można porozmawiać na różne, zupełnie niezobowiązujące tematy. W tle rozbrzmiewają ciche dźwięki muzyki klasycznej, która nie przeszkadza w prowadzeniu rozmów przy przygotowanych przekąskach. Każdy czarodziej biorący udział w otwarciu muzeum może podejść do ważnych osobistości, aby pomówić z nimi o wystawie przedstawiającej historię czarodziejskiej społeczności. Na jakiekolwiek inne tematy nikt z gości nie chce tego dnia rozmawiać i jest to uznawane za brak kultury.
Możliwe jest spotkanie samego Ministra Magii, jak i półfabularnych pracowników Ministerstwa Magii. W przypadku chęci rozmowy, należy rzucić kością sześcienną na scenariusz: 1 - twój rozmówca wydaje się niezwykle zainteresowany stojącą niedaleko rzeźbą Morgany, która porusza się i zdaje się zachęcać, aby do niej podejść i to jej poświęcić chwilę czasu, przez co zupełnie nie słucha tego, co do niego mówisz 2 - udaje się wam przeprowadzić naprawdę ciekawą rozmowę na temat historii malarstwa i nie przejmuj się, jeśli niewiele wiesz, bowiem twój rozmówca mówi za was dwoje 3 - próbujesz podejść do swojego rozmówcy, ale co chwilę ktoś zasłania ci widok, ostatecznie podchodzisz zbyt blisko jednego z eksponatów i ochrona muzeum bierze cię za złodzieja, albo wandala - niemniej, zostajesz odsunięty od ważnych postaci bez możliwości rozmowy z nimi 4 - choć rozmowa dotyczy głównie obrazów, eksponatów i historii ich zdobywania, udaje ci się zdobyć nie tylko sympatię swojego rozmówcy (choć nie ma pewności, że następnego dnia będzie cię jeszcze pamiętać), ale również zdjęcie z nim! Można zostawić sobie na pamiątkę 5 - zdjęcie z ważnym Ministrem, a może pamiątkowy uścisk ręki? Nic z tego nie jest dla ciebie satysfakcjonujące i wydaje się, że dla twojego rozmówcy także, gdyż nagle proponuje ci kontynuowanie rozmowy w trakcie spaceru po Muzeum i podziwiania reszty wystawy 6 - nie masz szczęścia, kiedy tylko podchodzisz z zamiarem rozmowy, widzisz jak wybrany przez ciebie czarodziej/czarownica jest ściągany do Ministerstwa wyraźnie ważnym patronusem, możesz wybrać kogoś innego do rozmowy (i rzucić raz jeszcze k6), albo odejść ku innym atrakcjom
Poczęstunek
Dla każdego gościa przewidziana jest lampka pełna szampana, którego zawartość alkoholu zależna jest od wieku trzymającego kieliszek - dla nieletnich szampan natychmiastowo zmienia barwę na różową i smakuje owocowo, zdradzając brak alkoholu. Dodatkowo napoje uzupełniają się same tak długo, jak długo trzymający kieliszek pozostaje w budynku Muzeum. Proszę się jednak nie obawiać, nikt nie wyjdzie z muzeum w stanie nietrzeźwym, gdyż magiczne kieliszki zmieniają zawartość procentów w napoju w zależności nie tylko od wieku, ale i stanu pijącego. Każdy kieliszek przystrojony jest owocami, do wyboru są: borówki - przez cały czas imprezy twoje włosy zmieniają kolor na granatowy, pięknie błyszcząc w świetle truskawki - aż do opuszczenia murów muzeum otacza cię smakowity zapach truskawek, jaki czują również twoi rozmówcy maliny - jest ci tak słodko, że zaczynasz wszystko widzieć w nieznacznie różowych barwach, a do tego towarzyszy ci chęć pozostawania z kimś w fizycznym kontakcie, a wszystko trwa aż do końca imprezy
Na okrągłych stolikach, ustawionych na środku korytarzy, aby zabezpieczyć eksponaty przed przypadkowym zabrudzeniem, rozstawiono różnego rodzaju przekąski. Za sprawą skrzatów talerze nigdy nie są puste, więc nie trzeba się martwić biorąc ostatnią porcję - talerz po chwili znów jest pełen świeżego jedzenia. Rzuć k6 albo wybierz:
1 serowe kulki z podlaskiego mleka - dostosowują się do preferencji smakowych jedzącego, a do tego przyjemnie się rozciągają, jak rozmowy na temat sztuki - przed dwa posty nie potrafisz przestać rozmawiać na temat dowolnego dzieła sztuki 2- koreczki z mięsa hipogryfa, korniszonów i papryki - dodają energii już po pierwszym, sycąc pomimo niewielkiego rozmiaru - przez dwa posty czujesz przypływ sił, ale jesteś równie dumny co hipogryfy, łatwo cię urazić 3 centaurze podpłomyki - wystarczy jeden, żeby zaspokoić największy głód - przez dwa posty jesteś tak pełny, że nie masz sił na spacerowanie po muzeum i dodatkowe atrakcje 4 rogate muszle - stworzone z makaronu muszle nadziewane chutneye z warzywami, albo rodzinami i orzechami - przez dwa posty dymi ci się z uszu z powodu ostrości przystawki 5 glonozjady - przystawka z wodorostów, która jako jedyna gasi ogień w ustach po zjedzeniu rogatych muszli - możesz jeść więcej ostrych potraw i nic już cię nie pali, ale niestety twoje włosy zamieniają się w wodorosty na czas dwóch postów 6 dyniowe paszteciki - zdecydowanie nie potrzebują przedstawienia, znane absolutnie wszystkim czarodziejom - wywołuje błogie uczucie i niezależnie od okoliczności przez dwa posty nie przestajesz się uśmiechać
W wymarłej krainie
Jedna z sal wypełniona jest szkieletami i rycinami zwierząt, jakich z całą pewnością nikt nie zna. Są co najmniej bezkształtne, choć niektóre z nich przypominają magiczne stworzenia, pośród jakich obecnie żyją czarodzieje. Część nazw zdaje się budzić jakieś wspomnienia, przypomina legendy i bajki, jakie przekazywane są małym dzieciom, inne wydają się tak tajemne, że z całą pewnością nigdy wcześniej nie było o nich mowy. Pomiędzy tym wszystkim przechadza się Edmund Shercliffe i pracownicy rezerwatu, gotowi do tego, by opowiedzieć o tym, co tutaj się znajduje. Jeśli tylko masz na to ochotę, możesz podejść nieco bliżej eksponatów, ale uważaj, bo kto wie, co cię czeka.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co cię tutaj spotka, jeśli tylko na chwilę zainteresujesz się przeszłością:
Kościotrupy i ryciny:
1. Jesteś przekonany, że patrzysz na coś, co nie istniało. Według ciebie kości stworzenia, które przypomina nieco olbrzymią kurę, nie mogą być prawdziwe i wyrażasz tę opinię nieco za głośno. Edmund Shercliffe obdarza się zdegustowanym spojrzeniem i wyjaśnia ci, że magiczne stworzenia również ewoluowały. 2. Jeden z pracowników rezerwatu pokazuje ci ryciny przedstawiające soliballe, które dawno temu wymarły, zapewne wybite przez mugoli. W końcu dziwne, tańczące w pełnym słońcu stworzenia, na pewno nie były czymś, co uznawali za normalne. Ogarnia cię dziwny smutek na myśl, że nigdy ich nie spotkasz i trwa przez dwa posty. 3. Lepiej byłoby, żeby nikt cię nie wpuszczał, bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A ciebie coś podkusiło, żeby dotknąć najbliższego szkieletu i tak się złożyło, że jego łeb spadł prosto na ciebie. Powstał niezły bałagan, a ciebie powinien obejrzeć uzdrowiciel, bo masz nabite solidne guzy. Nie będziesz prezentował się zbyt pięknie na bankiecie… 4. Coś nagle przelatuje nad twoją głową i zdajesz sobie sprawę z tego, że to wprawiony w ruch model jednego z wymarłych ptaków. Wszystko wskazuje na to, że to nie jest zbyt przyjemne ptaszysko, bo cały jesteś pokryty kurzem, ale miałeś za to okazję zapoznać się z nim zdecydowanie bliżej niż inni. Chociaż, jeśli się nie mylisz, zostałeś przez to coś wyśmiany. 5. Znajdujesz grę przygotowaną dla najmłodszych i niczym się nie przejmując, dołączasz do nich, by obracać magiczne klocki, próbując dzięki nim zbudować szkielety wymarłych stworzeń, o których opowiada Edmund Shercliffe i chociaż trochę tym przynudza, zabawa jest przednia. 6. Odkrywasz, że niektóre ryciny są w stanie złożyć się niczym origami, przedstawiając tym samym trójwymiarowe zwierzę, które prezentują. Musisz przyznać, że to co najmniej zadziwiająca sztuczka i poświęcasz jej całkiem sporo czasu, próbując samemu nauczyć się czegoś podobnego i odtworzyć wymarłe gatunki.
Patyk czy różdżka
Jedna z sal wygląda nieco, jak sklepy różdżkarskie, które doskonale znasz, ale prędko orientujesz się, że pełno jest tutaj gablot, w których umieszczono niespotykane rdzenie i rodzaje drewna. Właściwie masz pewność, że części z nich nigdy do tej pory nie widziałeś i naprawdę możesz wpaść w zachwyt. Tym bardziej że część z eksponatów pochodzi z czasów, kiedy po Wyspach panoszyli się Rzymianie, a to nie lada chrapka dla każdego, kto choć trochę interesuje się historią. A jeśli ktoś ma w sobie chęć poznania dawnych technik tworzenia różdżek, to Sweeney Fairwyn oferuje w tym swoją pomoc, choć trudno powiedzieć, czy jest z tego zadowolony.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by dowiedzieć się, czy jeśli spróbujesz swoich sił, jako różdżkarz, coś z tego wyjdzie. Musisz jednak wiedzieć, że zamiast włosów jednorożca, pełno tutaj sierści abraksana:
Rdzeń czy włos:
1. o drewnie wiesz tyle, że pochodzi z drzewa, które podobno różnią się od siebie, albo zwyczajnie nie zwracałeś nigdy uwagi na to, czym różnią się od siebie różdżki - jednak wyraźnie nie wiesz, że z bukiem pracuje się równie ciężko, co dobiera go do innych czarodziei - włos abraksana nie chce połączyć się z drewnem i choć bardzo się starasz, nic się nie udaje 2. jeśli nigdy nie myślałeś o tym, żeby zostać różdżkarzem, może najwyższa pora przemyśleć taką ścieżkę kariery? Po wysłuchaniu instrukcji udzielanych przez samego Sweneey'a Fairwyna, bezbłędnie udaje ci się połączyć włos abraksana z akacjowym drewnem 3. przyglądasz się uważnie przygotowanym rodzajom drewna, a także teoretycznym rdzeniom i dostrzegasz, że jeden z drewnianych patyków jest pęknięty, sięgasz po niego i korzystając z naturalnej dziury w drewnie, łączysz go z rdzeniem wręcz idealnie 4. starodawne metody tworzenia różdżek być może byłyby ciekawsze, gdyby ktokolwiek opowiadał o nich w nieco bardziej żywiołowy sposób, niż robi to Sweeney Fairwyn, twoje skupienie zdecydowanie maleje, przez co nie słyszysz o ważnym szczególe tworzenia różdżek i gdy zabierasz się do tworzenia swojej, kończysz trzymając niby sztuczne ognie - do końca imprezy ochrona muzeum ma cię na oku w obawie przed podpaleniem eksponatów 5. choć jesteś ostrożny, włos abraksana okazuje się bardziej kruchy, niż podejrzewałeś i w trakcie próby połączenia z drewnem, rozpada się, pozostawiając cię z samym patykiem w dłoni - jeśli masz odwagę próbować ponownie, dorzuć k6 6. wyraźnie widzisz, że jest to dość żmudna praca wymagająca ogromnej cierpliwości i możesz tylko podejrzewać, jak tworzy się różdżki obecnie, niemniej twoje skupienie popłaca i wkrótce stajesz z poprawnie połączonym rdzeniem z drewnem
Zakopane zapomniane
Wszędzie pełno jest artefaktów i staroci, jakich do tej pory nikt nie widział na oczy. Wiadomo, że większość z nich ma wielkie znaczenie dla czarodziejskiej historii wysp, chociaż niektóre wydają się całkowicie niemądre i nikomu do niczego niepotrzebne. Przyciągają jednak wzrok, tak samo, jak wielka piaskownica umieszczona na środku jednej z sal, w której ukryto podobno niebotyczne skarby, ale wcale nie tak łatwo do nich dotrzeć. Francis Seaver z chęcią jednak podpowie wam, jak zabrać się za te wielkie odkrycia, więc różdżki w dłoń.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy znajdziesz coś pośród tych nieprzebytych piasków pustyni, w jakich na pewno kryją się niesamowite tajemnice:
Piaskowe wykopki:
1. Czy ty właśnie uruchomiłeś jakąś pułapkę? Wygląda na to, że twoją jedyną nagrodą będzie piaskowa kąpiel, pełna niebezpieczeństwa i przygody, jaka na pewno krąży w twoich żyłach. Na takie okazje poszukiwacz przygód też musi być przygotowany. 2. Udaje ci się odkryć kość jakiegoś zwierzęcia! Po chwili przemienia się w całkiem uroczą figurkę yeti, chociaż trudno powiedzieć, co dokładnie tutaj robi. Wykopanie tego niespotykanego prezentu na pewno można jednak uznać za coś szczęśliwego, czyż nie? Może powinieneś spróbować poszukać innych ciekawostek w muzeum! 3. Mozolisz się i masz wrażenie, że kopiesz w piasku od godziny, jak nie dłużej, robi ci się coraz cieplej, osiada na tobie pył, chce ci się pić i dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, że doświadczasz tego, czego doświadcza prawdziwy poszukiwacz przygód. I na dokładkę nie zostajesz nagrodzony żadnym znaleziskiem, próżny znój! 4. Ledwie zaczynasz pracę, a trafiasz na skrzynię pełną skarbów! Jesteś przekonany, że to coś wspaniałego i już chcesz ją wyciągnąć, kiedy nagle ta cię atakuje, przemieniając się w coś mało przyjemnego. Drewniane zęby wbijają się w twój palec i wygląda na to, że będziesz potrzebował plastra, żeby odpowiednio prezentować się wieczorem. 5. Kręcisz się dookoła wielkiej piaskownicy, nie do końca wiedząc, jak masz się zabrać do pracy, czym przyciągasz spojrzenie Francis Seavera i nie musisz długo czekać na pomoc z jego strony. Wszystko ci objaśnia, tłumacząc, jak należy postępować w przypadku takich poszukiwań, jak radzić sobie z różnymi klątwami i jak nie dać się podejść w najbardziej idiotyczny sposób. To pouczający wykład. 6. Najlepiej skakać na głęboką wodę, co? Bez zastanowienia bierzesz się do pracy, traktując to, jak najlepszą zabawę na świecie i faktycznie, wkrótce udaje ci się wykopać kilka pięknych sztabek złota. Tak naprawdę zrobione są z czekolady i możesz ją całą zabrać, ale i tak powinieneś świętować prawdziwy sukces!
Starodawne zagadki
Artefakty minionych czasów zdają się niczym w obliczu niezliczonych receptur i ksiąg, jakie rozłożono starannie w obszernej sali na piętrze. Przypomina potężną bibliotekę, przepełnioną starymi zapiskami, jakie mogą budzić niepewność i niechęć, pełnych tajemniczych symboli i znaków, jakich nikt nie jest właściwie w stanie obecnie odczytać. Można tutaj trafić także na fragmenty wyraźnie naznaczone umysłem alchemicznym, pełne tajemnic, jakich nie można tak łatwo rozwiązać, pełne sekretów, jakie jedynie mocniej wciągają, zachęcając do tego, by je wszystkie zgłębić. Ale trudno powiedzieć, czy Damien Dear wam w tym pomoże.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co dokładnie kryje się w starych recepturach, co dokłądnie można tam znaleźć, czy można trafić tam na coś, co przydałoby się w czasach obecnych:
Trafne i trefne receptury:
1. próbujesz wczytać się w coś, co podobno miało być eliksirem na potencję, ale nie potrafisz zrozumieć ani słowa, za to Damien Dear zaczyna przyglądać ci się uważnie, aż szeptem informuje cię, że w ich sklepie znajdziesz to, czego poszukujesz 2. czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad zgłębianiem alchemicznej wiedzy? Jeśli nie, może jednak powinieneś, bowiem kolejne zapiski coraz bardziej cię fascynują, aż nagle nie potrafisz myśleć o niczym innym, jak o kolejnych recepturach 3. zastanawiałeś się kiedyś, co wyszłoby z połączenia krwi jednorożca, ogona traszki i liści cykorii? Przed tobą widnieje odpowiedź, jakoby był to przepis na eliksir młodości, ale czy naprawdę skuteczny…? Zawsze możesz próbować go przygotować, choć lepiej uważać, bo możesz nabawić się czyraków 4. masz przed sobą przepis na eliksir mądrości, który miał zapewniać posiadanie odpowiedzi na każde pytanie, w jego skład wchodzą nasiona słonecznika, popiół z pióra puszczyka oraz nalewka z piołunu - czy mogło to działać? Raczej nie, ale może spróbować wkręcić młodszych uczniów Hogwartu, albo znajomych? Jednak gdy próbujesz spisać recepturę Damien Dear dostrzega co robisz i zwyczajnie ukrywa na moment zapiski 5. podobno od czytania na głos przepisów na eliksiry nic się nie dzieje, a jednak ktoś obok ciebie próbuje odczytać coś, co zostało zapisane w starogreckim, a co okazuje się zaklęciem, które nieszczęśliwie trafia w ciebie - na dwa posty masz na sobie grecką togę i kwiaty zamiast włosów 6. w trakcie przeglądania kolejnych receptur dostrzegasz symbole oznaczające rtęć oraz złoto i wiesz już, że przed tobą znajduje się jeden z pierwszych przepisów na kamień filozoficzny, jednak kiedy tylko próbujesz wczytać się w niego, inny zwiedzający potyka się i wpada na ciebie, a część zapisków ląduje na ziemi i nie potrafisz już odnaleźć wcześniejszego manuskryptu
Latać każdy może
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wygląda tworzenie tajemniczego proszku fiuu albo, co jest potrzebne, by powozy wznosiły się w powietrze, to skrzydło poświęcone historii transportu i sportu niewątpliwie jest czymś, co powinno was zainteresować. Pełno tutaj narzędzi i drewna, które wykorzystywano od lat do tworzenia najróżniejszych pojazdów, również takich które dawno temu wyszły z użytku. Część z nich nie przypomina niczego, co stosuje się dzisiaj, część jest już melodią przeszłości, ale wciąż może zachwycać. Głównie zmyślnymi konstrukcjami, o których z przyjemnością opowiada Richard Brandon.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy jazda na magicznym bicyklu albo monocyklu była taka prosta, jak ci się wydaje. Pamiętaj, że wszystkie te magiczne pojazdy mają zdolność wzbicia się w powietrze!
Podniebne akrobacje:
1. Wprawienie w ruch bicyklu nie jest wcale taką prostą sprawą, utrzymanie na nim równowagi wymaga również całkiem sporo sił, bo w niczym nie przypomina to podróżowania na miotle, czy choćby motorze. Odkrywasz jednak, że im szybciej pedałujesz, tym mocniej odrywasz się od podłoża i już wkrótce latasz ponad eksponatami, nieźle się przy tej okazji męcząc. Zabawa jest przednia, ale cały jesteś zgrzany. 2. Podróżowanie na monocyklu wydaje ci się co najmniej głupie? Ale jest również fascynujące? To spróbuj się na nim przejechać! Nawet ten model, który prowadzi się właściwie całkowicie sam, wymaga twojej kontroli, a ty już po chwili trafiasz prosto w jedną z miękko obitych ścian i jesteś w stanie przysiąc, że monocykl jest na ciebie obrażony. Jak może być inaczej, skoro odjeżdża sam na swoje miejsce wystawowe? 3. Trudno powiedzieć, co dokładnie strzeliło ci do głowy, ale skoro muzeum jest takie wielkie, masz mnóstwo miejsca do tego, żeby sprawdzić, jak jeździ się na takim magicznym bicyklu. Rozpędzasz się, a później nagle uruchamiasz czujnik niewidzialności, zamieniając się w postrach wszystkich gości. Mkniesz między nimi, ale nikt cię nie widzi, aż strach pytać, jak to wykorzystasz? 4. Może bardziej od samej jazdy ciekawi cię to, jak zbudowany jest… monocykl? Wygląda na to, że Richard Brandon szybko się w tym orientuje i jak gdyby nigdy nic siada z tobą na podłodze, wszystko ci objaśniając, zupełnie, jakby zakładał, że kolejnego dnia rano stawisz się w Fantastycznych Podróżach Brandonów, by zacząć tam wytrwałą pracę. 5. Wygląda na to, że powinieneś zostać akrobatą. Bez najmniejszego problemu wsiadasz na bicykl i równie sprawnie zaczynasz wykonywać fantazyjne obroty w powietrzu. A przynajmniej tak wygląda to z boku, bo tak naprawdę walczysz właśnie o życie, mając nadzieję, że za chwilę nie spadniesz na twarz! Co się w końcu dzieje, a tobie ktoś musi poskładać w całość poobijane kolana i dłonie. 6. Nieoczekiwanie odkrywasz, że na monocyklu, na który tak radośnie postanowiłeś spróbować wsiąść, da się jeździć po ścianach. To dopiero przerażające! Fantastyczne, ale z całą pewnością nie tego oczekiwałeś! Najwyraźniej jednak dawni czarodzieje lubili podobne zabawy i te ich śmieszyły. Musiało ich również śmieszyć to, że nie wiadomo, jak z tego monocykla zsiąść.
Wieczna pamiątka
Pośród sportowych mioteł można naprawdę się zgubić, modeli jest równie wiele, co ich transportowych odpowiedników i nie da się nawet powiedzieć, w którym dokładnie momencie kończy się historia tego przedmiotu. Tak samo, jak historia wszystkich sportów, jakie uprzyjemniały życie czarodziejów na wyspach na przestrzeni wieków. W jednym z pomieszczeń Baxterowie przygotowali jedną z najstarszych mioteł sportowych, na którą można się wdrapać i przekonać, jak bardzo różni się od jej współczesnych odpowiedników. Ainsley Baxter przy okazji opowiada każdemu chętnemu o zapomnianych sportach miotlarskich, nie zwracając uwagi na spust migawki, który co chwila cyka za jego plecami.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy twoje fantastyczne zdjęcie na niepowtarzalnej miotle w ogóle się udało, czy może jednak nie miałeś tyle szczęścia:
Fotograficzny szyk:
1. Będziesz miał niesamowitą pamiątkę z tego dnia. Zdjęcie wychodzi idealnie, a ty prezentujesz się wręcz nienagannie, doskonale widać również, że miotła jest prawdziwym zabytkiem, więc na pewno nie każdemu udało się na taką wskoczyć. 2. Nawet jeśli jesteś wspaniałym zawodnikiem, nie możesz poradzić sobie z tą miotłą! Widocznie magia, jaka w niej tkwi, jest szalona i nieobliczalna, a może lata jej użytkowania całkowicie wszystko zniszczyły w zaklętym kiju, bo ledwie na niej siadasz, a już wylatujesz w powietrze. Fotografia świetnie oddaje moment twojego katapultowania, które skończyło się w tłumie. Jesteś cały poobijany! 3. Może ze względu na szacunek do zabytku, a może z powodu jakiejś wewnętrznej niechęci do drzazg, ale wolisz stanąć obok miotły. Nie prezentuje się to jakoś niezwykle, ale za to udaje ci się uszczknąć kawałek witki tego cudu świata. Lepiej nikomu o tym nie mów! 4. To miała być fotografia, a nie jakieś dzikie rodeo! Ledwie wsiadasz na miotłę, ta zaczyna rwać do góry, jak jakiś młody buchorożec, szarpiąc się i kręcąc, jakby zwariowała. Ainsley Baxter musi pomóc ci z niej zejść i również załapuje się na niezapomniane zdjęcie. W sumie to chyba niezła pamiątka? 5. Podchodzisz do tej sprawy z nabożną czcią albo czymś podobnym, trudno powiedzieć, ale fotografia jest jedyna w swoim rodzaju. Prezentujesz się równie dobrze, jak słynni modele, więc kto wie, być może zaproponują ci promowanie najnowszych produktów sportowych? 6. Jakim cudem doszło do tego, że na zdjęciu zwisasz z miotły, jak jakiś leniwiec, trudno powiedzieć. Być może to sam magiczny kij nie miał ochoty z tobą współpracować, a może chciałeś się nieco powygłupiać? Najważniejsze jest to, że całkiem nieźle się bawisz, przynajmniej do momentu, w którym miotła z irytacją zrzuca cię na ziemię.
Farbą o historii
W muzeum pełnym eksponatów z różnej gałęzi sztuki nie mogło zabraknąć także historycznych egzemplarzy artystycznych narzędzi. W jednej z sal Raymond Swansea z zapałem opowiada o pierwszych pędzlach i różnych technikach stosowanych przy ich użytkowaniu. Z pasją opowiada o farbach i tym, jak je tworzono, przechodząc po chwili do opowieści o pierwszych płótnach oraz obrazach. W tej sali możecie zobaczyć najstarsze pędzle, dłuta, a także narzędzia do tworzenia podobrazi, czy pierwsze koło garncarskie. Macie również możliwość zmierzyć się z czasem tworząc niewielki obraz, który będziecie mogli zabrać, korzystając z dostępnych replik pierwszych pędzli.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy zdołasz namalować coś za pomocą starych, zapewne zapomnianych technik, o jakich dzisiaj już nikt nie jest w stanie nic powiedzieć:
Bambusowe włosie:
1. Sięgasz po pędzel stworzony ze związanych witek bambusowych z końskim włosiem na końcu, ale choć pędzel wygląda podobnie do współczesnych wyraźnie nie idzie ci malowanie z jego pomocą - jeśli nie jesteś malarzem, nie miałeś większej styczności z tą dziedziną sztuki, tworzysz na płótnie jedynie niekształtne mazy. 2. W twoje ręce wpadł jeden z japońskich odpowiedników pierwszych pędzli, którego włosie stworzono z sierści wiewiórki i po pierwszych pociągnięciach nim po płótnie wiesz, że musiało to być niezwykłe narzędzie - twój obraz wychodzi niemal idealnie. 3. Patrzysz na związaną kępkę trzciny i zastanawiasz się, jakim cudem ktoś mógł uznać to za pędzel, a do tego w płótnie robi jedynie dziury, wystarczyło jednak, że Raymond transmutował twoje płótno w kamienną tabliczkę, a pędzel okazał się działać cuda - będzie to z pewnością wyjątkowa pamiątka. 4. Sięgasz po pędzel i jedną z pierwszych farb, jaką była czerwona ochra wytwarzana z gliny i szybko orientujesz się, że tej farby zdecydowanie nie używano do malowania pędzlem, możesz albo tworzyć obraz palcami i mieć czerwoną dłoń do końca imprezy, albo porzucić tworzenie obrazu. 5. Słyszałeś, że do pierwszych zielonych farb dodawano arszenik, a właśnie patrzysz na podobno autentyczną buteleczkę Zieleni Scheelego - jeśli zdecydujesz się użyć jej do namalowania swojego obrazu, do końca przyjęcia towarzyszą ci zawroty głowy, jeśli jednak rezygnujesz nic się nie dzieje (możesz rzucić jeszcze raz k6). 6. Pędzel masz dobry, farby jednak szybko schną, więc próbujesz malować szybciej, przez co jedynie coraz bardziej się plamisz - oj tego zwykłym chłoszczyść się nie pozbędziesz.
Na myśli dobro
Nie trudno się domyślić, że w muzeum powstałym z ręki Ministerstwa Magii nie zabraknie również Sali dotyczącej tejże właśnie instytucji. Od wejścia wita śnieżnobiały uśmiech Raziela Whitelighta, który zdaje się bardziej zaangażowany jest w przyciąganie uwagi do własnej osoby, niż przedstawianie eksponatów. Na ścianach wiszą obrazy, przedstawiające byłych Ministrów Magii oraz postaci wybitnie zasłużonych dla czarodziejskiej społeczności. Znajdziecie tu również stos ważnych dokumentów i dekretów, które traktują o utworzeniu Ministerstwa oraz ustawach regulujących dawne i współczesne prawo czarodziejskie, a także dla bardziej odważnych i zainteresowanych – zapisy najbardziej znanych procesów Wizengamotu.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co przyciągnęło twoją uwagę:
Ministerialne tajemnice:
1. Wczytujesz się w Dekret o utworzeniu Ministerstwa Magii, który określił jego strukturę, kompetencje i podział na różne departamenty. Dokument zawiera nazwiska pierwszych Ministrów Magii, którzy zerkają na ciebie ze ścian oraz sygnatury najważniejszych postaci czarodziejkich, które zapisały się na kartach magicznej historii. Zdobywasz jeden punkt z historii magii - upomnij się w odpowiednim temacie! 2. Stajesz przy Dekrecie o Tajności czarodziejów, który zdaje się być najważniejszym dokumentem w historii świata magii, ustanawiający ścisłą separację świata czarodziejów i tego mugoli. Obok ciebie staje pulchna czarownica i najwyraźniej wielka fanka mugoli, która nie omieszkała milczeć, zamiast tego nie chce dać ci spokoju, chcąc przekonać cię do swojego zdania, że Dekret jest kompletnie bezużyteczny. Chyba nie za szybko zaznasz spokoju i się jej pozbędziesz… 3. Trafiasz na akta z procesów Śmierciożerców, które stanowi zbiór dokumentów sądowych z procesów wszystkim znanych zwolenników Voldemorta, a także wszelkie wyroki sądowe. Najbardziej jednak przyciąga do siebie myślodsiewnia, a kiedy do niej sięgasz – znajdujesz się w samym środku sądowej sali Wizengamotu, uczestnicząc w jednej z rozpraw. 4. Dostrzegasz Konwencje Międzynarodowe Czarodziejów. Zbiór dokumentów związanych z międzynarodowymi spotkaniami czarodziejów, takimi jak Międzynarodowy Kongres Czarodziejów, podczas którego omawiano kwestie globalne. Zanim się orientujesz, zaczynasz mówić w wybranym przez siebie języku, nie mogąc wrócić do angielskiego przez dwa posty! 5. Natrafiasz na Dekret o Magicznych Mieszańcach i Stworzeniach, który reguluje prawa i obowiązki inteligentnych stworzeń magicznych oraz osób o mieszanym pochodzeniu, takich jak między innymi wilkołaki, olbrzymy, czy też gobliny. Akta opisują wszelkie ograniczenia dotyczące działalności tychże stworzeń w czarodziejskiej społeczności w tym restrykcje nałożone na gobliny w sprawie ich kontroli nad czarodziejkim handlem i bankowością. Chyba właśnie przez wczytywanie się w zapiski o goblinach dopisuje ci szczęście i tuż przy swoich stopach znajdujesz 30 galeonów! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. 6. Spotyka cię prawdziwy zaszczyt, bo to właśnie ciebie Raziel Whitelight wybiera na swoje towarzystwo! Jeśli nie oślepił cię blask jego uśmiechu, to na pewno zrobiły to flesze magicznych aparatów, zanim się orientujesz, Raziel już kładzie rękę na twoim ramieniu i mamrocze do ucha, żebyś się uśmiechnął, bowiem znajdziecie się najpewniej na okładce lub pierwszych stronach jutrzejszego wydania Proroka Codziennego. To twoje pięć minut prawdziwej sławy!
Skąpani w słodkościach
Z okazji otwarcia muzeum z Fabryki Łakoci zostały przetransportowane unikatowe sprzęty, jedne z tych, które od lat były częścią wielkich, czekoladowych produkcji. Rhys Honeycott osobiście wybrał z wyselekcjonowanych przez pracowników propozycji te, które miały uświetnić muzeum słodkim elementem historii samej czekolady i przy pomocy magii przerobił je w jedną, kompleksową prezentację. Maszyna została odpowiednimi zaklęciami, dostosowana do interakcji ze zwiedzającymi, posiadając jedną rączkę z kolorowym napisem "pociągnij mnie" - uruchamia ona urządzenie prezentujące proces wyrabiania tabliczki magicznej czekolady. Maszyna po całym wspaniałym popisie swoich umiejętności odśpiewuje przyśpiewkę i wystrzeliwuje czekoladową monetę z logiem muzeum i logiem SHF na rewersie.
Możesz rzucić jedną kością sześcienną, by przekonać się, jaka czekoladowa przygoda spotka cię w tym miejscu, przy tej fantastycznej maszynie:
W krainie kakaowców:
1. Podczas prezentacji otrzymujesz taki sam dziwnie wyglądający hełm, jakie noszą egzotycznie wyglądające stworzenia, skanujące nasiona kakaowca. Po odpaleniu gogli zauważasz, że widzisz dokładnie, jak każde ziarno mieni się lekkim blaskiem… ale! Niektóre z nich pozostają ciemne jak przepalone żarówki! W dłoni materializuje Ci się coś, co przypomina fikuśny mugolski pistolet z laserem, którym musisz zestrzelić jak najwięcej nieidealnych ziarenek. Rzuć k100 by dowiedzieć się, jak dobrze Ci poszło. Za wynik powyżej 90, stworzonka prezentują Ci wyjątkowo urokliwy koci taniec. 2. Końcowa piosenka skrzatów tak Ci się wkręca, że czujesz potrzebę nucenia jej aż do końca całego pobytu w muzeum. Może to powstrzymać tylko kęs prawdziwej, smacznej czekolady (zapewne sygnowanej logiem SHF!) 3. Kiedy obserwujesz, jak misy składników i bańki mleka przelewają się nad balią słodkiego kakao, odrobina tajemniczej przyprawy chmurką opada na Ciebie, czyniąc Cię na ten dzień wyjątkowo uroczym i pięknym w oczach Twoich rozmówców. 4. Na etapie ozdabiania i pakowania czekoladek, jeden ze skrzatów wręcza Ci dość bezceremonialnie torebkę z cukrowymi żelkami, po czym pogania prędko do roboty. Chyba uznał Cię za jednego ze skrzatów, pracujących przy pakowaniu… Trzeba było dziś założyć obcasy! 5. Cały proces niezwykle Cię zafascynował, a może chcesz się popisać przed kimś, z kim tu przyszedłeś? Praktycznie wciskasz się do maszyny, kiedy ta rozkłada się do ludzkich rozmiarów pracowni i od zbiorów kakaowcowego owocu, aż po pakowanie czekoladki i ładowanie jej na katapultę, dajesz z siebie 110%. Nawet nucisz melodyjkę piosenki skrzatów! W nagrodę otrzymujesz nie tylko czekoladowy pieniążek, ale także i koszulkę z logiem Sweet Honeycott Factory. 6. Co Cię do tego podkusiło? Nie wiesz. Widząc jednak tę piękną, przelewającą się czekoladę myślisz, by wetknąć tam palec i spróbować. A może i całą rękę?! Jakiś składnik magiczny, a może specjalne zaklęcie ochronne? Sprawia, że nadymasz się jak balonik i odrywasz od ziemi pod postacią wielkiej, okrągłej bańki z główką, dłońmi i stópkami. Przez kolejne trzy posty, towarzysząca Ci osoba musi trzymać Cię na sznurku, byś nie odfrunął. Jeśli nie masz kompana, możesz wybłagać skrzaty o to, by Cię wycisnęły jak owocka, ale wtedy przez kolejne trzy posty pachniesz pomarańczą i czujesz się dziwnie zbyt płaski i zbyt długi jak na siebie samego…
szansa na sukces:F i I (smok dla Atlasa, kamień burzowy dla Is)
Jego uważne spojrzenie zupełnie jej nie kłopotało. Być może częściowo dlatego że trochę się już znali (pomijając rzecz jasna jego nieodparty urok), ale też za sprawą czegoś tak banalnego jak odpowiednia sukienka i upięte włosy. Isolde czuła się dobrze we własnej skórze, towarzystwo Atlasa sprawiało jej przyjemność, a w dodatku miała wolny wieczór i wszystkie te elementy sprawiały, że prezentowała się naprawdę zachwycająco. Roześmiała się cicho, przyjmując z sympatią to szczere wyznanie. - Cóż, przynajmniej miałeś powody. Każdy w wieku nastoletnim ma jakąś wadę, z której wreszcie wyrasta - zauważyła, po czym uśmiechnęła się pod nosem i dodała jakby do siebie: - Ja przez większość życia byłam strasznie niepewna siebie, a przez to nadmiernie poważna - wyznała, zerkając z rozbawieniem na Atlasa. Nadal nie była chichotką, ale emanowała siłą i opanowaniem, a to, jak naturalnie przyciągała teraz spojrzenia i z jaką godnością się nosiła, niewątpliwie wynikało z całkiem zdrowego poczucia własnej wartości. Jednak przez wiele lat cierpiała, przekonana, że jest za chuda, nie dość kobieca, nie dość zabawna... Czepiała się samej siebie z oddaniem godnym lepszej sprawy, a jako jednostka wrażliwa głęboko przeżywała każde zranienie czy odrzucenie, obwiniając samą siebie i swoje niedostatki, które przecież musiały tym przyczyną kolejnej romantycznej katastrofy. Na szczęście z tego też wyrosła. - Podoba mi się twoja woda kolońska. Doceniam mężczyzn, którzy potrafią dobrze dobrać zapach i odpowiednio go dozować - dodała, zaskakując samą siebie, bo flirt nigdy nie był jej mocną stroną. A jednak - najwyraźniej aura Atlasa wyzwalała w niej coś... interesującego. I miała ochotę to eksplorować, zamiast swoim zwyczajem po prostu się wycofać. Podziękowała mu swoim łagodnym, ciepłym uśmiechem, kiedy wrzucił do misy datki w imieniu obojga, po czym pozwolił jej wylosować fanty. - Ja też nie, ale podobno przynoszę innym szczęście - mrugnęła do niego. - Pierwszy fant dla ciebie - poinformowała go, po czym pociągnęła za najbliższą złotą wstążkę, wylosowując model smoka. - Chyba całkiem trafiony. Mam nadzieję, że tego jeszcze nie masz? - rzuciła żartobliwie, po czym zręcznie chwyciła kolejną, tym razem srebrną wstęgę. Jak się okazało, jej w udziale przypadł kieszonkowy kamień burzowy. Posłała Atlasowi uśmiech, obracając przedmiot w palcach. - Niepozorne maleństwo, a potrafi namieszać. Tym razem miałam szczęście. Dziękuję - rzuciła pogodnie, po czym na powrót wsunęła dłoń pod ramię Atlasa, ruszając z nim dalej. - Spędziłam tu kilka nocy, pilnując eksponatów przed otwarciem. Miało to swój urok... przez pierwsze trzy godziny. Mam nadzieję, że wprowadzono dziś jakieś urozmaicenia - zażartowała, rozglądając się dyskretnie wkoło.
Wczesnym popołudniem zajechał najpierw do Lux'a, żeby zgarnąć Maxa, jego personalny szofer uber i jak zwykle spędził dobre pół godziny, czekając, aż Solberg wygrzebie się ze swoich zobowiązań. To nawet nie tak, że Max nie miał zorganizowanego czasu, po prostu jak wychodził z robola za wcześnie, to nagle wszyscy chcieli coś na wczoraj i Swansea widział to nie raz i nie pięć w swoim życiu. Wpuścił druha na tylną kanapę, ze Śpij słodko, Książę i puszczonym oczkiem, po czym przyciszył radyjko, bo taki był kochany i po chwili już szybowali w stronę Doliny Godryka na pełnej. Pod dom Clementine zajechał nawet o pięć minut wcześniej, niż się zapowiedział. Uśmiechnął się do niej przez okno, kiedy wyszła z domu i serdecznie poprosił o bycie cichutko, bo ma śpiącą królewnę w aucie, pokazując kciukiem na rozbebeszonego ślizgona, odsypiającego nockę zapierdolu w pracy. Wyjechali z dzielnicy mieszkalnej i skierowali się do Muzeum, żeby zobaczyć, na co właściwie idą te ich podatki, datki i co tam jeszcze nie. Jakieś wkurwienie czuł wewnętrzne, że zamiast pieniądze przekazać na naprawianie szkód po wróżkowym pyle, czy odbudowę domów po atakach smoków, Minister pierdolnął sobie Muzeum, ale kim on był, żeby się wymądrzać? Nawet nie był mądry. Po dżentelmeńsku wysiadł i wypuścił Clem, żeby potem odchylić oparcie kanapy i wypuścić Maxa. Na zewnątrz samochodu było już widać, że się nawet odjebał w odświętny dres, choć po kieszeniach już szukał petów, wzrokiem łapiąc Maxa z nadzieją, że ten - jak zwykle zresztą - podzieli się swoimi. - Słyszałem, że takie tu zwieźli artefakty, że aurorzy musieli pilnować budynku przed otwarciem dniami i nocami. - spojrzał na otwarte wrota gmachu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczerze mówiąc powoli był na skraju wyczerpania tej jesieni. Czas spierdalał mu jak pojebany, a on ciągle za czymś gonił, nie mając zbytnio czasu na odpoczynek. Kiedy jednak Lockie wspomniał coś o otwarciu Muzeum, nie mógł odmówić. Przykręcił sobie śrubę i wjechał na wyższe obroty, by wyrobić się ze wszystkim na czas. Dopiero zauważał, jak ciężko było mu pogodzić te wszystkie obowiązki na trzeźwo. Bez sztucznego napędu, organizm dużo szybciej okazywał oznaki przemęczenia i Max nie wiedział, jak to wszystko dobrze zbalansować, a nie potrafił tak po prostu odpuścić i wziąć na siebie mniej. Dawał z siebie jak zawsze dwieście procent w tym, co kochał, więc nie mógł tak po prostu wyjść z lokalu, kiedy menadżerka przyszła z pytaniami, albo barman poprosił o spojrzenie na ostatnią fakturę, która wyglądała na nieco podejrzaną. W końcu jednak udało mu się wyjść. Podziękował Lockiemu za tak wspaniałe ugoszczenie go w samochodzie i nawet nie zdążyli jeszcze ruszyć, a on już spał jak zabity na tylnej kanapie. Nie docierało do niego nic, nawet to, że po drodze zrobili jeszcze jeden przystanek. Obudził go dopiero Swansea, który oświadczył, że dojechali na miejsce. Impreza imprezą, ale zapalić trzeba było. Od razu wyjął paczkę i wrzucił jednego szluga do mordy, poczęstował stojącą obok Clementine, by następnie rzucić resztę kumplowi. -Pewnie będzie się tu roić od gnoi... - Skomentował z leniwym uśmiechem, który tylko on wiedział, co oznacza. Poczochrał sobie już i tak rozjebane włosy i w tym momencie doszedł do niego przebłysk świadomości, że może nie wygląda wcale najlepiej jak na takie wydarzenie. Wziął różdżkę w dłoń, podszedł do szyby auta i używając jej jako lustro zaczął zamazywać sińce pod oczami i prostować sobie koszulę, którą na szybko na siebie narzucił, wychodząc z klubu. Jak dobrze, że zawsze miał tam coś na przebranie, bo wyglądałby debilnie przychodząc tu w szkolnym mundurku, w którym pojawił się wieczorem w robocie.
Nie do końca tego się spodziewała, ale postanawiając przełamać wszelkie ograniczenia, musiała coś zrobić i tym czymś miało okazać się wyjście do ludzi innych, aniżeli arystokratyczne bubki, z którymi spędziła ostatnio ogrom czasu, gdy Oliver raz za razem ciągał ją po spędach pełnych blichtru. Towarzystwo Lockiego było jednak dla niej przyjemną odskocznią, bo daleki było od roli księcia, podobnie jak jego przyjaciel, którego widziała raptem kilka chwil, nim wyszedł z zajęć kółka. Oczywiście - nie była świadoma, że ślizgon zjawi się w Dolinie Godryka tak niebywałym pojazdem, ale to sprawiło, że była jeszcze bardziej ciekawska i jeszcze mocniej chciała przekonać się o tym, że zasady właściwie nie istniały. Może cząstkowe, ale Francuzka nie miała okazji jeszcze doświadczyć momentu, w którym Swansea zdejmie maskę lekkoducha, którym go określiła przed kilkoma dniami, dając się temu rozwijać. Kto wie - czy rola, którą przyjął była ledwie cienką ścianą z dykty, by poznać prawdę? I z tą myślą wyszła ze swojego domku pokrytego roślinnością, obdarzając młodego mężczyznę szerokim uśmiechem. Solbergowi posłała jedynie przelotne spojrzenie, bo... Cóż człowiek w ich wieku mógł robić, że potrzebował właśnie teraz się wyspać? Zapewne powinna sama skorzystać z iluzorycznej sugestii, bowiem w ostatnich dniach spała jak ptaszek, który nieprzerwanie zdawał się być w ruchu. Nie rozważała tego zbyt długo, poświęcając swoją uwagę w pełni widokom i możliwościom magicznego samochodu, dzięki któremu poczuła się kompletnie wyluzowana, a w jej przypadku było to dość... Problematyczne. Na miejscu skinęła głową na ten jakże dżentelmeński gest, a następnie poprawiła długi płaszcz, pod którym skrywała obszerny sweter. Anglia była znacznie chłodniejsza od dotychczasowych krajów, w których przyszło jej żyć. - W muzeum francuskim jest kolia Agapety Dziewiątej... Och, gdybyście wiedzieli, jaka wtedy była obstawa aurorska - stwierdziła z rozbawieniem, przypominając sobie te przeklęte kolejki i ludzi zafascynowanych zobaczeniem znaleziska. Na ziemię sprowadził ją jednak Max, gdy podsunął pod jej dłonie papierosy. Paliła tylko raz. Z Benem. - Uchm... Właściwie, to ja nie umiem się zaciągać, więc to będzie marnotrawstwo - przyznała otwarcie, a nikły uśmiech zatańczył na jej uśmiech. Wzrok przeniosła wreszcie na Lockiego i jak typowa dama - musiała otaksować go wzrokiem, bo przecież rzadko kiedy widywała tal eleganckie dresy. - No... Nie mogę narzekać; dwóch ślizgonów, ubranych z klasą i ja - biedny, zagubiony puffek - i nie kpiła, wszak to był pierwszy raz, kiedy miała okazję odnaleźć się w brytyjskich kuluarach.
Uniósł dłoń do góry, krzyżując palce i pokręcił głową: - Mam szczerą nadzieję, że już z tego wyrosłem. Byłem nieznośny. - przechylił jednak głowę, słysząc jej wyznanie - Gdyby to powiedział ktoś inny - nie uwierzyłbym. - powiedział, żartobliwym tonem odnosząc się do tego, że wciąż postrzegana była raczej za osobę poważną. Jednocześnie, nie umiał założyć, że w kimś takim jak Bloodworth tli się choćby krztyna niepewności. Delikatnie położył dłoń na jej plecach, bardziej w ramach sygnalizowania swojej bliskości, niż żeby ją gdziekolwiek poganiać, ale ludzi było na tyle wiele, że cóż, zwyczajnie wolał mieć ją blisko. - Och, naprawdę? - uśmiechnął się szerzej, wyraźnie bardziej zaintrygowany - Jestem, miłośnikiem zapachów. Budzą w mojej głowie wspomnienia jak fotografie. Kojarzą mi się z ludźmi, miejscami, uczuciami. - nakreślił lekko, mile połechtany takim komplementem. Gdy dotarli do loterii, zrobił jej miejsce, obserwując, jak zwykle zresztą, wcale nie wstążki ani nagrody, tylko samą Isolde. Był ciekaw tego, czy oczy skrzą się jej ekscytacją, kiedy odkrywa jakąś niespodziankę - w tym wypadku nagrodę, czy w pierwszej reakcji ucieszy się, czy jednak wylosowany fant będzie zawodem. Obserwował jej dłonie, kiedy wybierała wstęgę i zaśmiał się, kiwając głową: - Jak najbardziej. Mam małą kolekcję! - przyjął niewielką figurkę walijskiego zielonego, którego posadził sobie na ramieniu jak gekona i śledził, co wylosuje dla siebie. Odpowiedział na jej podziękowanie lekkim ukłonem - Zamiana ról, tym razem to ja przynoszę szczęście Tobie. - wyciągnął do niej rękę, by się skierować do następnego sektora Muzeum. Słuchał jej z niepodzielną uwagą, z pewnością większą niż spojrzenie, którym omiatał wystawy. Był tu również, ale się najpewniej minęli, zamknięty w jednej z salek czarnomagicznych artefaktów musiał zadbać o zabezpieczenie klątwy. Gdy mijali lożę, w której przesiadywali angielscy politycy, a jeden z hostów podszedł do nich z tacą, wpierw spojrzał na Isoldę, by dowiedzieć się, czy była zainteresowana lampką szampana i jeśli się skusiła, dopiero po niej wziął jedną dla siebie - jeśli nie, również zrezygnował. Tak, jak go wychowano. - Słyszałem o wielu kontrowersjach związanych z otwarciem tej instytucji. - powiedział luźno, kiedy weszli do wystawy noszącej tytuł wymarłej krainy - Tam, gdzie... się czasem zapuszczam, ludzie wyrażają dezaprobatę z powodu takich wydatków finansowych, kiedy czarodziejskie społeczeństwo jeszcze nie stanęło na nogi po atakach smoków i wróżkowym pyle. - może już nie będzie sugerował, że to rozmowy przeprowadzane na Nokturnie, ale zasadniczo bywał tam coraz częściej w ramach swojego z wolna rozwijającego się hobby.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde roześmiała się ciepło, wyobrażając sobie zadufanego w sobie Atlasa, spragnionego ciągłych komplementów i uwagi. Prychnęła z rozbawieniem, kiedy skomentował jej wyznanie w taki sposób. - Może nie jestem chichotką, ale mam poczucie humoru i trochę więcej dystansu niż kiedyś. Ale nie ukrywam, że moja praca często wymusza powagę - uśmiechnęła się lekko. Z pewną przyjemnością przyjęła jego subtelny, nienachalny dotyk, który jednak znów odrobinę przesunął granice ich relacji - tak, że Isolde nie zdążyła się przestraszyć, a przecież czuła, że poznają się coraz lepiej. Pokiwała głową, a jej oczy rozbłysły, gdy wspomniał o swojej słabości do zapachów. - Ja też. A przy tym zbyt intensywne, brutalne zapachy bywają dla mnie trudne do zniesienia. Sama wolę lekkie i świeże, owocowe... Twoja woda kolońska doskonale do ciebie pasuje - stwierdziła, po czym delikatnie nachyliła się w jego stronę i pociągnęła nosem. - Leśny... organiczny. Ziemski, a jednak nie jest ciężki, na swój sposób świeży - podsumowała po chwili namysłu, po czym spojrzała mu w oczy odrobinę zaczepnie, jakby rzucała mu żartobliwe wyzwanie. Isolde miała to do siebie, że rzadko ekscytowała się nadmiernie, jednak baczny obserwator mógł bez trudu zauważyć błysk w jej oczach i to, jak się rozpromieniała, kiedy coś ją cieszyło. Łapanie wstążek zdecydowanie sprawiało jej przyjemność, a fanty ją usatysfakcjonowały, nawet jeśli nie poświęciła im zbyt dużo czasu. Podobnie jak Atlas była skupiona bardziej na swoim towarzyszu niż na czymkolwiek innym, a przy tym z przyzwyczajenia przeczesywała wzrokiem salę, jakby chcąc się upewnić, że nie dzieje się nic złego - nawet jeśli wydawała się całkowicie rozluźniona. - Doskonale, tak przypuszczałam - uśmiechnęła się do niego uroczo, a potem skwitowała cichym śmiechem jego stwierdzenie, że przyniósł jej szczęście. - Trudno zaprzeczyć - przyznała, wsuwając dłoń pod jego ramię. Zawahała się, ale przyjęła kieliszek szampana i uniosła ją w geście toastu. - Zwykle na takich imprezach nie piję... bo zwykle jestem pod przykrywką, a moi partnerzy z pracy rzadko przepuszczają okazję, by napić się na cudzy koszt - wyjaśniła z rozbawieniem swoją chwilę zawahania. Przez jej twarz przemknął cień. - Cóż, mój poprzedni partner miał problem z alkoholem. Świetny auror, ale nie radził sobie z własnymi demonami. Pracowaliśmy razem siedem lat, dużo mnie nauczył... Kilka miesięcy temu zwolnił się z pracy i zniknął. Nawet się ze mną nie pożegnał - powiedziała cicho, ale zaraz otrząsnęła się i pokręciła głową z przepraszającą miną. - Wybacz. Dawno nie byłam na bankiecie prywatnie - usprawiedliwiła się, patrząc mu w oczy. Uniosła brwi, gdy wspomniał o miejscu, w którym źle się mówi o decyzjach Ministerstwa - ta opinia nie była odosobniona, ale Isolde uderzyło wahanie w głosie Atlasa i słowo "zapuszczam". - Cóż, trudno się z tym nie zgodzić... Ale jeśli zapuszczasz się w to miejsce, o którym myślę, to doradzam daleko idącą powściągliwość. I ostrożność. Ja sama bywam tam częściej niż bym sobie życzyła... jeśli oczywiście mówisz o Nokturnie - mruknęła, przysuwając twarz do jego twarzy na tyle, na ile było to możliwe przy ich różnicy wzrostu, bez ostentacyjnego wspinania się na palce. - Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ktoś w ramach protestu próbował zniszczyć jakiś eksponat - oblać czerwoną farbą czy coś w tym duchu - dodała cicho. Była tak zajęta ich rozmową, że nawet nie zwróciła uwagi na salę, w której się znaleźli i eksponaty.
Jakaś struna w jego piersi drgnęła na widok Muzeum, co było dziwne, bo zasadniczo nie był jakiś wystawowym świrem. Pomyślał jednak o tym, że miał zakaz wstępu do rodzinnej galerii i jakoś... zwyczajnie zatęsknił. Zamknął auto i spojrzał na Clem, unosząc brwi: - Jakby nie było czego pilnować, ani na co wydawać pieniędzy, nie? - pokręcił głową. Swansea obserwował chwilę, jak się Solbi doprowadza do porządku i skinął głową, w ramach zasygnalizowania, że wygląda git i jego fit jest zaaprobowany. Oczywiście, że się poczęstował, bo przecież nic nie smakuje tak dobrze, jak cudze papierosy i uśmiechnął się do Bardot. - To dobrze, nie ma co się przyzwyczajać. - przyznał, mając na myśli oczywiście uzależnienie od nikotyny. Kosztowało pieniądze, smród ubrań, pełną popielniczkę i nerwy, kiedy petów nie było w pobliżu. I na co to komu? - Powiedziałbym, że z nami nie zginiesz, ale w wielu sytuacjach może być całkiem odwrotnie, znając nasze szczęście. - spojrzał wymownie na Maxa, szczególnie przy tym biednym, zagubionym puffku i dopalił peta podczas ich lekkiej pogawędki. W końcu skinął głową, by ruszyli do środka, bo pogoda może nie najgorsza, jak na angielską jesień, ale i tak nie było co sterczeć przy parkingu jak trójka jełopów.
Po wejściu do gmachu, niebyłby sobą, gdyby jego chytre oczy nie wypatrzyły migoczących wstążek, więc automatycznie jak ciągnięty magnesem zaczął zbaczać w tamtym kierunku, ciekawy, co to też może się tam takiego ukrywać. Oczywiście, że zauważył lożę na której rozpoznał nawet kilka twarzy z artykułów w gazetach, w tym ich wspaniałego Ministra i szturchnął Maxa: - Pa kto sie stawił. - wskazał podbródkiem Declana Ó Briaina, który jak zwykle miał minę zakutego łba. Jak chłop z IRL wbił się na stołek? Pozostawało zagadką, ale widać było po stanie politycznym Anglii, że to nie był dobry wybór. Zatrzymali się przy loterii, gdzie Lockie dobry gospodarz wysupłał opłatę za trzy losy do misy z datkami. - Wyciągnij nam coś ładnego. - puścił oko Clementine, zachęcając ją, by czyniła honory. Mogła sobie wybrać, co tam się jej spodoba, bo zakładał, że Solbergowi tak jak jemu samemu raczej jedna ryba co tam się wylosuje. Chociaż Max to by się pewnie ucieszył ze zniżki do Dearów.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Dynamika ich relacji polegała na tym, że nie chodzili na randki. Z kolacji jedli tylko deser, z muzyki słuchali tylko melodii swoich urwanych oddechów, a ich odmianą spaceru było otwarcie okna na oścież, gdy Ben już po odpalał papierosa. Nie byli parą i oboje doskonale wiedzieli, że nigdy nią nie będą. Co więc też najlepszego robili? Benjamin był ciekawy tego miejsca. Zabytki zabytkami, ale ludzie – to ludzie są tu dzisiaj epicentrum wydarzeń. Takie spendy były doskonałą okazją do podchwycenia kilku nowych ploteczek, toteż wziął dupę w troki i wcisnął się w całkiem przystępny garnitur. Zaliczył z Issym przemiłe popołudnie, potem zaliczył po drodze pół butelki whisky i przybył na miejsce w swoim zwyczajowym półrausz, zerkając raz po raz na Raina, jakby chcąc upewnić się, że… - Ale wiesz, że to nie jest randka? – spytał cicho z okropnym uśmiechem na twarzy, niby pół-żartem, ale na serio. Gdyby zaczęli na nie chodzić, poważnie musiałby zacząć zastanawiać się nad naturą tej relacji a wobec wszystkiego, z czym musiał się mierzyć, nie mógł sobie na to pozwolić. - Chodź, chyba widziałem szampana. Ładnie tu – dodał, łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę kelnera ubranego we frak. Wodził spojrzeniem po ludziach zgromadzonych w tym miejscu i z niezadowoleniem skonstatował, że nie widzi tu nikogo interesującego. No dobrze, może inaczej – nikogo znajomego. Żadnych ploteczek, zero rewelacji. Trochę rozczarowujące, tylko banda uczniaków. - Chcesz spróbować swojego szczęścia? – zapytał Issy’ego, topiąc rozgoryczenie w kieliszku wytrawnego trunku. Wskazał głową na stanowisko z loterią, do którego podszedł i nie pytając nikogo o zdanie, kupił dwa losy. Dwa. A to nie była przecież randka. Zignorował nieprzyjemną myśl, która wykiełkowała w jego głowie, i podziwiał świeżo wylosowaną bransoletkę gungnir. Była cynowa i bardzo kunsztownie wykonana, ale nie znał jej właściwości a głupio było mu się do tego przyznać. No cóż, potem to sprawdzi. Zaczął znowu rozglądać się po sali i właśnie wtedy, stojąc bliżej wejścia do drugiej sali spostrzegł najpierw ją. A potem jego. - Kurwa mać – wymsknęło mu się, zanim zdążył się opamiętać a w sercu poczuł dziwne ukłucie, ogień zimny jak lód, który mógł ugasić tylko alkohol. Wyzerował swój kieliszek i przez chwilę nie spuszczał z niej spojrzenia. Była taka promienna, wyglądała na szczęśliwą. To niesprawiedliwe. Zerknął kontrolnie na Issy’ego, zastanawiając się, jak zareaguje na jego reakcję, wiedząc jedno. To się nie może skończyć dobrze.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Pokiwał głową, bo był to w stanie zrozumieć - praca aurorska wymagała pewnej powagi, statusu. Chciałby powiedzieć, że aurorzy byli dystyngowani i wywołujący uznanie, ale znał kilku takich, którym nie powierzyłby pilnowania kamienia, a co dopiero dbania o bezpieczeństwo czegokolwiek. Zastanawiał się, czy z Isolde mieli wspólnych znajomych w branży. - Kupiłem jeden flakon dawno temu, jeszcze przed przyjazdem do Anglii. Od tamtej pory jestem z perfumiarzem w stałym kontakcie, myślę, że nawet w jakimś stopniu się zaprzyjaźniliśmy. - przyznał rozbawiony. Ostatnio wysyłał prezent jego córce na siódme urodziny. Trudno było nie zauważyć, że wciąż była w częściowym trybie pracy, choć Rosie wydawało się to być częścią jej uroku. Wzbudzało w nim też szczerą ciekawość, jaka była Isolde Bloodworth w otoczeniu swoich czterech ścian, bez zobowiązań, powinności i konieczności noszenia wysoko głowy. Czy nosiła dresy? Może nie nosiła niczego? Ludzie byli fascynującymi istotami, równie ciekawymi, co magiczne zwierzęta. Tak różni, indywidualni, mógłby się ich uczyć już zawsze i nigdy się nie znudzi. Skinął głową na toast i również upił łyka: - Dziś nie jesteś pod przykrywką. - przypomniał jej z ciepłym uśmiechem - Ani w ogóle w pracy. Będzie mi miło, jeśli spróbujesz poczuć się swobodniej. - upił jeszcze odrobinę, acz tylko w ramach towarzyskiej kurtuazji, bo nie był to szampan, a musujące wino i do tego za słodkie na jego gust. Uśmiechnął się do niej ciepło na te przeprosiny i pokręcił głową: - Absolutnie nie masz mnie za co przepraszać. Jest mis zalenie miło, że chcesz się ze mną podzielić swoimi myślami. - mówił to grzecznościowo, ale też zupełnie szczerze. Było to jak nagroda, jeśli czuła się przy nim na tyle swobodnie, by z czegoś mu się zwierzyć. - Alkohol konsumuje człowieka, daje zbyt łatwą furtkę ucieczki przed emocjami, na które nie jest się gotowym. - powiedział refleksyjnie - Przykro mi to słyszeć, zawsze szkoda utalentowanych ludzi, którzy tracą swoją ostrości umiejętności przez używki. - każdy zawód mógł nieść ze sobą pewną ciemność. W jednych, znieczulanie się, nie przynosiło aż tak wielkich konsekwencji, ale nietrudno się domyślić, że tak, jak pod wpływem nie podchodzi się do bystroducha, tak auror o stępionych zmysłach nie może być bezpieczny. Zaśmiał się, cicho, przysłaniając lekko usta i odchrząkując, bo przecież nie byli u siebie ani w knajpie, żeby śmiać się pełnym sobą: - Bardzo dziękuję za troskę. - spojrzał na nią uważniej, ale nie bez sympatii w spojrzeniu. Zawsze gdzieś wzbudzało w nim czułość, kiedy rozmówcy traktowali go jak wartą nadzoru i troski księżniczkę, jakby posiadając swoją twarz, jednocześnie nie mógł radzić sobie bardzo dobrze i w miejscach, w których nie powinno go być. - Obiecuje ostrożność. - to jeszcze nie był czas, by jej opowiadać o budowanej sieci koneksji i kontaktów, ale niewątpliwie był skłonny się tą wiedzą podzielić. Dla aurora, szansa posiadania wejścia pomiędzy handlarzy czarnomagicznymi artefaktami, mogła być profitem w więcej niż jednym aspekcie. Może zupełnym przypadkiem, a może ze zwierzęcą intuicją wyczuł, że ktoś ich obserwuje. Jego jasne spojrzenie skierowało się w tamtą stronę i trudno było przeoczyć @Benjamin Auster, wpatrzonego w jego kompankę z intensywnością usychającego z pragnienia beduina, patrzącego na fatamorganę. I ten szampan tego pragnienia ani nie ugasi, ani nie ukryje. Powoli wrócił spojrzeniem do Isoldy i uniósł zaskoczony brwi. Odstawił kieliszek na tacę przechodzącego obok hosta i bardzo delikatnie ujął jej policzek jedną ręką, pochylając się w jej stronę: - Chwilę. - szepnął cicho, palcem wskazujący drugiej ręki muskając jej dolną powiekę. Spojrzał jej w oczy, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem - Rzęsa. - wyjaśnił, pokazując ciemną rzęskę na swoim palcu i zdmuchnął ją gdzieś w bok. Prostując się spojrzał na Austera po raz kolejny, choć z uśmiechem zupełnie innego kalibru. - Myślisz, że przyjdą tu aktywiści? - wrócił do rozmowy jak gdyby nigdy nic, wracając wzrokiem do swojej rozmówczyni i kierując kroki w stronę najbliższych eksponatów - Byłoby to dość spektakularne zrobić coś akurat dziś. - przypomniało mu się, jak w mugolskich mediach słuchać było o oblewaniu obrazu Van Gogha zupą pomidorową. Ciekawe, do czego posunęliby się czarodziejscy terroryści.
Podobne przyjęcia kojarzyły się Louise z jej dzieciństwem, gdy rodzice za wszelką cenę starali się brylować i wchodzić w grono czarodziejskiej elity. Jako młoda, pełna buntu kobieta stroniła od nich, stając w kontrze do świata swoich korzeni. Dojrzałość jednak zmienia pewne rzeczy, pozwala zwalczyć radykalizmy - zarówno te związane z konwenansami, jak i te walczące o bezwzględne wyswobodzenie ze społecznych ram. Dzisiejsza Louise nie miała więc nic przeciwko podobnym spotkaniom, jeśli służyły one czemuś wartościowemu, a otwarcie Muzeum Czarodziejskiej Historii bez wątpienia czymś takim było. Gdyby Finley wydobyła swoje przepastne notatki i wydała kilka ksiąg, to bez wątpienia mogłaby uchodzić w materii historii magii za ekspertkę, skoro jednak się z tym kryła, to na przyjęcie przybyła jako pasjonatka. Ubrana w elegancką, czarną sukienkę i z kaskadami loków okalających jej twarz bez wątpienia przykuwała spojrzenie, jednak jak na kobietę kultury przystało, niemal całą swą uwagę poświęcała wydarzeniu i towarzyszącemu jej @Wolfgang Aniston. - Jeśli eksponaty będą choć w połowie tak imponujące jak to wnętrze, to wyjdę stąd zadowolona - powiedziała w stronę aurora, uśmiechając się delikatnie. Choć na co dzień wolała jednak drzewa i trawy, to tak piękny i dopieszczony w każdym calu budynek nie mógł nie zrobić na niej wrażenia.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ja i @Persephone Aniston spędzaliśmy znacznie więcej czasu niż wcześniej, wszystko dzięki imprezie na ranczu. Okazało się, że nie chodziło o to, że jest po prostu wiecznie poważna tak jak zakładałem na samym początku naszej znajomości - tak naprawdę miała problemy z wyłapaniem żartów, bądź opowiadaniem ich. Dlatego ustaliliśmy niczym nastolatki, że będziemy starać się to poprawić. Dużą część wczorajszego dnia rozmawialiśmy o tym całym muzeum i tego czy faktycznie pokażą cokolwiek co będzie tak niesamowite. W końcu po dywagacjach na prawie każdej naszej przerwie, ustaliliśmy że po prostu pójdziemy razem sprawdzić. Zakładam elegancki, fioletowy garnitur na którym latał od czasu do czasu testral, ogarniam się elegancko, żeby nie przynieść wstydu wiecznie eleganckiej Percy i idziemy razem do muzeum. - Mam nadzieję, że jesteś znawczynią sztuki, bo szczerze przyznam, że mi do tego daleko - zagaduję koleżankę wchodząc do środka i już zaczynamy błądzić po korytarzach muzeum. Gdzieś po drodze łapię dwa kieliszki szampana, jeden przystrojony borówką, drugi maliną. Pokazuję obydwa Percy, by wybrała który woli. Kiedy Aniston bierze jeden z nich, zauważam @Atlas Rosa. Trudno go nie zauważyć, jak zawsze górował nad wszystkimi i jeszcze wyglądał oczywiście pięknie. Jednak pech (lub przeznaczenie) chciał, że muszę patrzeć jak Rosa bardzo skrupulatnie zdejmuje rzęsę z bardzo ładnej, młodej kobiety. Aż przerywam picie szampana, gdzieś zatrzymując rękę w połowie drogi. Niby wiem, że mogłem się tego spodziewać, a jednak trudno mi pogodzić się ze sprzecznymi uczuciami, które mną targają. Ale prawda była taka, że nie miałem prawa nic zrobić. Więc tylko przyglądam się wymianie spojrzeń z jakimś innym ziomkiem. Rosa zadowolony z atencji swojej partnerki odwraca się tak, że idzie praktycznie na mnie, więc chcąc nie chcąc wymieniam z nim spojrzenia, powinienem podnieść rękę na przywitanie, żeby nie było głupio ale aktor ze mnie żaden, więc stawiam na inną taktykę - ucieczkę. - Dużo kadry tu jest. Może nie powinniśmy przeszkadzać. Chodź, zjedzmy coś może najpierw - oznajmiam w kierunku Percy, starając się wyglądać jak zwykle, bo przecież wszyscy wiedzą że ja i Atlas jesteśmy blisko, ale zawsze wyglądamy na dobrych przyjaciół, nie nic więcej. Liczę na to, że Persefona uzna po prostu to za speszenie, że akurat byliśmy świadkiem intymnej sceny. Więc z wymuszonym uśmiechem i złamanym sercem, kieruję z Percy na korytarz, podchodzę do jakiś podpłomyków i chyba tak się napycham moim komfort food, że nie mam siły ruszyć się na dalsze zwierzanie, więc muszę aż oprzeć się o stół zmęczony.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Każdy ma inne odmiany nałogu. Jedni proste - na przykład Benjamin ma alkohol, wiele osób ma papierosy. Inni całkiem odmienne - ja nie potrafię wyjść z toksycznej relacji. Bo powiedzmy sobie szczerze to ja powinienem tutaj się wycofać, by nie ranić siebie i wszystkich wokół, nawet jakiegoś poczciwego Sida. I sam nie wiem jak się czuję spędzając popołudnie w tradycyjny dla nas sposób, ale nadal nie potrafiłem powiedzieć nie. Bardziej jestem zdziwiony na propozycję odwiedzenia muzeum. Gdyby nie fakt że zaczął pić dopiero podczas przygotowań do wyjścia co widziałem na własne oczy po spędzonym z nim dniu, to uznałbym że upił się już rano. Jednak ostrożnie zgadzam się, zakładam jedna z moich bardziej spektakularnych szat, które nie odkrywają zbyt dużo, ale wyglądają jak milion galeonów. Układam elegancko rude loki, robię wąską, srebrną kreskę na powiekach, by wyruszyć na wyjście z Austerem. Ten oczywiście zaczyna przemiło, przypominając mi o naturze naszej relacji, na co zaciskam usta, ale zanim zdążę coś powiedzieć ten już ciągnie mnie w kierunku szampana. - Spędzamy razem dzień, potem wychodzimy odstawieni jak milion dolarów na elegancki event... Musisz przemyśleć czym dokładnie jest dla ciebie randka, jeśli to nie jest to - zauważam w trakcie gdy udaje nam się znaleźć napitki. Nawet po chwili chodzenia w towarzystwie kiedy idziemy na jakąś loterię, ten kupuje losik i dla mnie na co kiwam głową. - O jaka ładna! - mówię podekscytowany bransoletką i już zakładam ją na przegub Bena. Mam nadzieję na podobną, ale zamiast tego dostaję jakiś talon na balon u Brandonów, którego nigdy nie wykorzystam, więc zaczynam jęczeć nad swoim losem. Moje narzekanie przerywa soczyste przekleństwo wypowiedziane przez mojego kompana. Unoszę wzrok znad swojego kuponu (bo o dziwo wcale nie oburzył się ze mną na to) i podążam spojrzeniem za Austerem. Widzę że Isolde również przyszła i na dodatek postanowiła pojawić się z najprzystojniejszym członkiem kadry nauczycielskiej. Niemalże wygląda na to, że uknuła to tak, by Benji poczuł się zdradzony i rozgoryczony. A ja nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Nie uroczego i kuszącego jak zwykle, a raczej mściwego, który wywołać potrafi we mnie bardzo niewiele osób - w tym Ben Auster. Powinien być bardziej dyskretny w wyrażaniu swojego niezadowolenia. Sam na siebie sprowadził to wszystko. - O patrz, Isolda z Atlasem. Pamiętasz byliśmy na jego imprezie. Idziemy się przywitać? - pytam jakby nigdy nic, udając że nie wiem co się dzieję, żeby nie mógł odmówić, unoszę dłoń i macham do @Isolde Bloodworth oraz @Atlas Rosa, który chce gdzieś uciekać ale potrzebuję tylko sekundy ich uwagi. Mam szczerą nadzieję, że wewnętrznie mój kompan wije się z bólu, złości i zazdrości. Odchyliłbym głowę do tyłu i zaśmiał się w głos gdybyśmy nie byli w środku muzeum. Nigdy nie odczuwałem takiej przyjemności kiedy osoba obok mnie była zraniona. To musi być miłość w swojej niesamowitej odmianie. Łapię dłoń Bena i ciągnę go ku tej dwójce. Dzięki wyższym butom, jestem w stanie przysunąć się do jego ucha by móc wyszeptać mu kilka czułych słówek. - Mam nadzieję, że wszystko w porządku, mój drogi, daję ci okazję powiedzieć też im że to nie jest randka. Dodaj też że absolutnie nic dziś nie robiliśmy, żeby Is sobie nic nie pomyślała - mówię radośnie jak skowronek, akurat kończąc jak docieramy do Rosy i Bloodworth. - Hejka! Jak wam się podoba? Powinniście być na reklamie tego eventu, wyglądacie jak z żurnala. Prawda Ben? - pytam i pyrgam swojego kompana patrząc na niego z uśmiechem wyrażającym wszystko. Czy ja powinienem wyjaśnić Is, że to absolutnie nie jest randka? Albo zapytać o ich relację? Mam wrażenie jednak, że jeśli będę to przeciągać to tym razem ja dostanę po twarzy od Bena. - Bawcie się dobrze, piękni. Benji tam można malować, idziemy? - zauważam zachwycony i pukam go po ramieniu, prawie podskakując z radości.
Przyjęła historię jego perfum z uśmiechem, myśląc sobie, że szalenie do niego pasowała - to nie mogły być po prostu jakieś perfumy, ale coś wyjątkowego, z czym wiązała się opowieść. - Nie nazwał ich przypadkiem twoim imieniem? - zażartowała niewinnie, bo ten zapach naprawdę zdawał się idealnie odpowiadać osobowości Atlasa. Być może będzie miał jeszcze okazję poznać ją z tej mniej oficjalnej strony - zobaczyć, jaka potrafi być ciepła i gościnna, z jaką przyjemnością karmi swoich przyjaciół i jak potrafi przeistoczyć się we wspierającą i oddaną słuchaczkę, jeśli tylko stworzyć jej odpowiednie warunki. Na razie zdobywanie jej zaufania szło mu naprawdę dobrze, nawet jeśli Isolde nie zdołała zupełnie zapomnieć, że ten wieczór ma wolny i ma po prostu się bawić. - Staram się o tym pamiętać... Daj mi chwilę - dopiero weszliśmy. Ale poprawię się, obiecuję - zapewniła z uśmiechem, delikatnie dotykając jego przedramienia. Wino musujące faktycznie nie należało do najlepszych, ale przyjemnie łaskotało podniebienie i przypominało Isolde, że tego wieczoru nie musi być bez przerwy czujna... przynajmniej nie jako auror. Westchnęła cicho i skinęła głową na uwagę dotyczącą alkoholu. Była mu wdzięczna, że nie ofuknął jej, wyrzucając, że psuje wieczór smutnymi przemyśleniami. Chyba faktycznie potrzebowała chwili, żeby dać się ponieść imprezie i nie myśleć o pracy. Do głowy przyszło jej jeszcze kilka nazwisk ludzi, którzy zdecydowali tracili kontrolę nad swoim życiem przez alkohol i inne substancje. - Tak... Trudno jednak być gotowym na to, co zdarza się w naszej pracy. A jednocześnie większość aurorów wypiera fakt, że ma problem i nie szuka pomocy specjalistów. Nie żeby Ministerstwo szczególnie się przejmowało naszym zdrowiem psychicznym... - westchnęła, kręcąc głową, ale zaraz posłała mu uśmiech. - Ale dość o smutnych rzeczach. Dzisiaj mam zamiar cieszyć się miłym towarzystwem i faktem, że mam okazję ubrać się nieco bardziej elegancko - dodała żartobliwie, chcąc rozproszyć aurę smutku, która była jej sprawką. - Dlaczego ci nie wierzę, Atlasie? - westchnęła z rozbawieniem, kiedy obiecał ostrożność. - Domyślam się, że po różnych szemranych miejscach poruszasz się z taką samą swobodą jak po lesie i salonach, ale... Ach, zresztą. Może to u mnie skrzywienie zawodowe - urwała, kręcąc głową i upijając bez przekonania kolejny łyk szampana. Nie zamierzała na niego naciskać ani tym bardziej go pouczać - po pierwsze było to niezawodnym sposobem na zabicie flirtu, a po drugie nie znali się jeszcze tak dobrze. Ona też wyczuła czyjś wzrok uparcie wwiercający się w jej osobę, jednak zareagowała nieco wolniej niż Atlas, być może zbyt pochłonięta nim albo swoimi myślami. Na widok @Benjamin Auster i @Issy Rain w jednej chwili oblała się rumieńcem, który tylko się pogłębił, kiedy Atlas dotknął jej policzka i nachylił się w jej stronę, by zdjąć rzęsę. - A-ach. Dziękuję - zająknęła się Isolde, nagle tracąc swoją zwykłą pewność siebie i to słynne opanowanie, zaiste godne aurorki i arystokratki. Było w tym coś uroczego, ale Isolde tak na to nie patrzyła - miała ochotę zaszyć się w najdalszym kącie i ochłonąć, doskonale wiedząc, że Atlas celowo drażni Bena, który z kolei bezwstydnie pożera ją wzrokiem, mimo że obok stoi jego wieloletni kochanek, a jej przyjaciel. W głowie miała mętlik i gdyby nie była już dużą dziewczynką, pewnie dałaby drapaka, ale zamiast tego pozwoliła, by Atlas podjął rozmowę. Jednak zanim zdążyła mu odpowiedzieć, co sądzi o magicznych terrorystach i na ile zagrożenie z ich strony może okazać się realne, Issy postanowił złapać byka za rogi i doprowadzić do konfrontacji. Isolde czuła, że robi to nie tyle z chęci zamienienia z nią kilku słów, ile z głębokiej potrzeby dokuczenia Benjaminowi - i nie czuła się dobrze, znajdując się w środku tej plątaniny uczuć i niewyrażonych pretensji. Odmachała mu z mdłym uśmiechem, przełykając nerwowo ślinę i blednąc. - Cześć, wygląda to bardzo spektakularnie... Och, dzięki, Issy. Ty jak zwykle wyglądasz jak dzieło sztuki - uśmiechnęła się blado, choć jej komplement był szczery. Niepewnie zerknęła na Bena i skinęła mu głową. - Cześć, Ben - dodała, czując się idiotycznie i mimowolnie mocniej wpijając palce w ramię Atlasa. W głowie tłukły się jej słowa Louise (której jeszcze nie dostrzegła w tłumie), że skoro Ben i Issy to dzieci chaosu, to ona, Isolde, powinna im pozwolić na wspólne babranie się w tym chaosie. Z dala od niej. - Wy też. Pewnie gdzieś jeszcze na siebie wpadniemy - odparła, jednak w jej głosie nie było entuzjazmu. W gardle jej zaschło, a szampan niezbyt dobrze się nadawał do nawadniania organizmu.
Kiedy dostałem zaproszenie na to całe wydarzenie, uznałem że raczej się nie wybiorę, bo przecież już zwiedziłem to wszystko na patrolu z Isolde. Zmieniłem zdanie bardzo spontanicznie, szczególnie jak na siebie. @Louise Finley-Sherman spotkałem gdzieś na pokątnej w pierwszym lepszym spożywczaku do którego najwyraźniej wybraliśmy się po pracy. Pogadaliśmy sobie najpierw o bardzo ważnych rzeczach w stylu składników do zupy, zaoferowałem się potem że ją odprowadzę, a w trakcie gawędziliśmy o wszystkim i o niczym. Lou wydawała się być całkiem zaintrygowana nowym muzeum i od słowa do słowa zaproponowałem jej wspólne wyjście, zanim zdążyłem się zorientować co robię. Zakładam jeden z moich najlepszych garniturów i nawet odrobinę dłużej poświęcam takim rzeczom jak zwykłe układanie włosów, albo wlewanie na siebie większej ilości perfum. Dopiero kiedy zbyt długo wybierałem spinki do mankietów zauważam, że zdecydowanie przesadzam jak na zwykłe wyjście z przyjaciółką. Łapiąc się na tym przez chwilę zaczynam rozważać co ja to wyprawiam, ale uznaję że to niespecjalnie komfortowe myśli, więc przestaję wszystko rozkładać na czynniki pierwsze, po prostu udając się na spotkanie. Szybko jednak pogratulowałem sobie schludnego wyglądu, bo moja towarzyszka wyglądała jak milion galeonów. - Pięknie wyglądasz - mówię jej na przywitanie i delikatnie wyciągam ramię w jej kierunku, żeby mogła mnie ująć pod rękę. Wydawało się to optymalną opcją! - Naprawdę - dodaję, jakbym obawiał się że uzna to za jakiś pusty, wymuszony komplement. Z resztą powinna wiedzieć, że nie kłamię, bo za często skupiałem uwagę tylko na niej, a nie wszystkich (z pewnością niesamowitych) działach sztuki. - Szczerze mówiąc już tutaj byłem jak kazali mi tutaj pilnować wszystkiego - przyznaję, że tak naprawdę większość tutaj widziałem, a jestem tu żeby poszwendać się z Lou. - Nie znam się zbyt dobrze na sztuce - przyznaję jeszcze, bo jeśli nie będą nam pokazywać czarnomagicznych artefaktów, nie będę miał dużo do powiedzenia w tym miejscu, mimo tego że już je teoretycznie zwiedziłem. - Szampana? - proponuję Lou i pytająco zerkam czy chce, a jeśli tak to który owoc sobie wybiera. Sam biorę to co było najbliżej, czyli malinę i zatrzymuję się przy jakiejś pierwszej lepszej atrakcji. - Kupię nam losy - oznajmiam i to robię, by zabawić się na tej super atrakcji. Która okazuje się być naprawdę niesamowita, bo oto zdobywam BUTY DO TAŃCA. Zaskoczony tym bardzo niepasującym do mnie ekwipunkiem, patrzę na Lou ze zdumieniem.
______________________
.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Pewien mugolski naukowiec stwierdził kiedyś, że czas płynie względnie. Że to o wiele bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, że wiele zależy od tego jak postrzegamy jego upływ. Niektóre chwile, szczególnie te szczęśliwe, mijały z prędkością światła, podczas gdy inne dłużyły się niczym wieczność. I w ciągu właśnie kilku tych dość ważnych sekund, stało się tyle, że nie sposób było mu to ogarnąć swoim małym, zmęczonym przez używki móżdżkiem. Najpierw jego uwagę podchwycił Atlas. Benjamin wiedział, że w tamtym momencie powinien był się uspokoić, że patrzy na nią jak lew na gazelę, ale nie mógł nic przecież na to poradzić, choć na co dzień myślał o sobie jak o takim opanowanym. Zacisnął mocniej palce na pustym kieliszku, a na jego twarzy wstąpił uśmiech zimny jak lód. Kiwnął uprzejmie głową, ale w tym momencie w jego oczach kryła się autentyczna chęć mordu. Choć wcześniej Atlas przecież mu nic nie zrobił. Potem Rosa ją dotknął z czułością i delikatnością, na którą jego byłoby stać. Ujął jej policzek w swoje brudne dłonie, robiąc absolutnie wszystko, żeby go sprowokować i wkurwić. Czy wiedział o tym, co działo się pomiędzy ją a Austerem? Jeśli tak to skąd i czemu, do kurwy nędzy, robi chyba wszystko, żeby go w tym momencie wkurwić? Sam nie wiedział, czy byłoby gorzej jeśli ten czuły gest był na pokaz czy naprawdę. A może jednym i drugim? Zacisnął zęby na myśl o takim scenariuszu. I jeszcze ten uśmiech, gdy spojrzał na niego znowu… Ben był kiedyś zupełnie innym człowiekiem. Bardziej skorym do przemocy, w tym tej fizycznej. I choć obiecał sobie, że to już przeszłość, wiedział, że ma 30 lat, że nie wypada mu się bić po mordach, że z poważną pracą ma zbyt wiele do stracenia… W tym momencie był już naprawdę wściekły, choć z całym sił starał się nie okazywać, jak bardzo jest o nią zazdrosny. Oczywiście nie myślał w kategoriach „przecież Issy’emu złamałoby to serce”. Może Ben trochę martwił się tego, na co Rain jest w istocie rzeczy zdolny. Z zamyślenia wyrwały go słowa Isidore’a właśnie. I właśnie w tej chwili uświadomił sobie, w jakiej jest sytuacji. W końcu, po tylu latach Issy miał okazję skrzywdzić jego, bo Ben dopuścił nie tylko do scenariusza, w którym coś do kogoś poczuł, ale jeszcze ktoś inny o tym w i e d z i a ł. Momentalnie zaschło mu w ustach na samą myśl o tym, żeby do nich podejść. Ale nie miał wyboru, Issy go tam zaciągnął, na dodatek będąc bardzo niedyskretnym w tym, co tak właściwie mówił. Gdy byli na drugim brzegu Rubikonu, Ben nie wiedział co zrobić z oczami. Starał się wszystkich dzielić uwagą w sposób równomierny, jakoś zmuszając się od niepatrzenia jak winny w ziemię. Issy go pyrgnął, mówiąc coś o tym, jacy są razem piękni, a w sercu Auster powstała tak ogromna zadra, że niemal poczuł fizyczny ból. - Tak. Przepiękna z was para – Odpowiedział z uśmiechem, który w nawet najmniejszym stopniu nie sięgnął jego oka. O nie, jego tęczówki były zimne jak lód i raz po raz próbowały wwiercić się w duszę Isoldy. Issy za to bawił się świetnie, wpierdalając go w sam środek tej burzy. Jeśli naprawdę myślał, że to on dostanie zaraz w pysk to sporo się mylił, bo w tym momencie Auster czuł tak przemożną nienawiść w stosunku do Atlasa, że w ogóle udawał, że go tu nie ma. Z tego wszystkiego zapomniał nawet o tym, że alkohol ukoiłby teraz jego nerwy, choć w sumie teraz poczuł, ile wypił w drodze tu i jak szybko anihilował szampana. Może to te emocje, może chujowa dieta i mało snu, ale w głowie pojawiło mu się tyle nierozsądnych, pijackich rzeczy do zrobienia… A nie powinien robić przecież żadnej z nich. W końcu ona się do niego odezwała, a on nie wiedział, co odpowiedź na „cześć, Ben”. „Cześć, Is, co ty tu z nim robisz?”. „Dlaczego przyszliście razem, od jak dawna to trwa i czy ty sobie kurwa nie żartujesz?”. Lub co gorsza – „możemy porozmawiać na osobności?”. O czym, Auster. Co miał byś jej powiedzieć? O tym, że w zamian za bycie na miejscu Atlasa oddałby wszystko, ale nie możliwość pieprzenia Issy’ego kiedy ma na to ochotę? Poczuł ogrom emocji, które trudno było mu w pełni ukryć. Nieszczerze się uśmiechał, ale oczy świdrowały ją oceniająco, gdy powiedział w końcu. - Isoldo – kiwnął głową, a potem skierował spojrzenie ku Atlasowi. W tym momencie cała sympatia, którą czuł kiedykolwiek wobec jego osoby prysła jak mydlana bańka. Musiał jednak zachować pozory przyzwoitości a także udawać, że wcale nie planuje już mordu z zimną krwią. - Atlas. Nie wiedział, co tu jeszcze powiedzieć, ale był pewien jednego. Chce skrzywdzić ją równie mocno, co ona swoim niespodziewanym towarzystwem skrzywdziła jego. Nie miał tu większego pola do popisu niż jak zniżyć się do tego chujowego zagrania, które wcześniej wystosował Atlas. Ben objął Issyy’ego w pasie, ostrożnie ale stanowczo, bo wiedział, że nie lubił jak psuło mu się stylówkę. Gdy poczuł na opuszkach palców jego chude ciało przyniosło mu to ulgę, bo było znajome, to było… bezpieczne. I nierozsądne, o czym chyba teraz zapomniał. - Jasne, że idziemy, mój drogi. Nie chcemy chyba przeszkadzać w randce, a zresztą. Sami mamy napięty grafik – Uśmiechnął się promiennie, a ton jego głosu z udawanej kurtuazji stał się lubieżnym mrukiem, aby nikt nie miał wątpliwości o naturę planów, jakie miał w głowie. Potem odwrócił głowę w kierunku Isoldy, aby opowiedzieć jej z niepokojąco opanowanym głosem. - Z całą pewnością. Tak to już w życiu bywa, że non stop na siebie wpadamy. – I tylko Issy mógł poczuć, jak ciało Bena się spięło, jak mocno go do siebie przyciągnął, jak wpijał palce poprzez materiał w jego delikatną, pachnącą masłem shea skórę. Ale nie zrobił kroku. Czekał na reakcję.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Nie była znawczynią sztuki, ale ostatnio coraz częściej chadzała do muzeów i różnorodnych galerii. Taki miała mały bucket list, bo przecież patrząc realistycznie, czasu jej nie przybywało. Niemniej cieszyło ją nie tylko otwarcie Muzeum Czarodziejskiej Historii per se, ale i towarzystwo Huxley’a. Którego w jej życiu od imprezy na Ranczu Rosa było więcej niż kiedyś, jakoś załapali wspólny kontakt i samo wyszło. - Jestem znawczynią życia, nie muszę się dzisiaj specjalizować w niczym konkretnym. – Zachichotała jak nastolatka, bo jego towarzystwo jednoznacznie ją odmładzało. Z przyzwyczajenia ujęła go pod rękę, nie widząc w tym geście nic nad wyraz, ot, taka przyjacielska czułość. Poprawiła szal, który opadał na jej nagie ramiona – była ubrana w szmaragdową sukienkę sięgającą kostek, ale podkreślającą jej figurę. Ucieszyło ją, że Huxley również wbił się w garnitur. Nie ma nic bardziej przyjemnego dla oka niż widok mężczyzny ubranego gustownie i elegancko. Odebrała od niego kieliszek prawdzie mówiąc na chybił trafił, a los chciał, że wybrała malinę. I po pierwszym łyku poczuła, że (jak zawsze) trunek ma jakieś magiczne właściwości, które w niezrozumiały dla niej sposób powodowały, że nieco mocniej zacisnęła szczupłe palce na przedramieniu Huxley’a, jakby ten dotyk sprawiał jej… przyjemność. Większą, niż jeszcze kilka chwil temu. Przez to wszystko straciła na chwilę skupienie, które to odzyskała dopiero rozumiejąc, gdzie i w jaki sposób Williams patrzy na Atlasa. - Czy coś się stało? – To niestosowne pytanie było jej pierwszym odruchem, nie mogła się powstrzymać. Zerknęła na Rosę raz jeszcze i dopiero teraz ujrzała przy nim prześliczną, młodą kobietę. Nie żeby na cokolwiek liczyła… kiedykolwiek… z kimkolwiek. Od czasu niedawnej kolacji wymienili kilka listów, dostała od niego książkę, czasami spędzali wspólnie posiłki. Sprawiało jej to przyjemność nie tylko z powodu tego, że to jak ją traktował łechtało jej ego. Zdążyła go polubić, ale chyba zbyt wiele sobie wyobrażała, skoro i ona poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu na widok blondynki. - Ach, tak. Nie przeszkadzajmy. Jestem głodna, chętnie coś przekąszę – dodała po krótkiej chwili, zerkając kontrolnie na Huxa. Założyła, że ta kobieta nie była mu obojętna i widok, jak jeden z bliższych mu przyjaciół ja bałamuci musi być nieprzyjemny. Zdusiła w sobie westchnienie i dała się zaprowadzić ku stoisku z jedzeniem, nie odwracając się ani razu do tyłu. Była w końcu wróżbitką. Dla niej liczyła się przede wszystkim przyszłość.
Gdzieś po drodze kątem oka mignął jej Arthur, ale ludzie było tu dużo i szczerze mówiąc trochę przed nim uciekła. Przyuważyła co prawda, że nie był tu sam, co zamierza wykorzystać w najbardziej optymalny dla siebie sposób, ale i ona nie była tu dzisiaj sama. I nie żeby miała coś w planach albo na sumieniu, ale wolała, żeby się o tym nie dowiedział. Porwała z talerzyka jeden dyniowy pasztecik i uszczknęła gryza. Potem upiła kolejny łyk szampana i pomyślała, że miło by było utonąć w czyichś ramionach. To zbiło ją z tropu, nie do końca rozumiała powód akurat takich obrazów w wyobraźni, ale nie musiała przecież zawsze wszystkiego wiedzieć. - Oj, Huxley’u, wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś źle się czuł. – Gdy tylko zauważyła, że opiera się o stół, odłożyła swoją zagryzkę i wykorzystała okazję. Położyła mu rękę na ramieniu, praktycznie gotowa gdyby miał się zwalić z nóg. Instynktownie czuła, że ma o wiele gorszy humor, niż gdy tu z nią przyszedł i zaczęło ja to mocno zastanawiać. A jako, że trochę się już poznali, to nawet ośmieliła się zapytać. - To to jedzenie, czy… chodzi o tamtą panią? Wyglądała przy Atlasie na bardzo… – Przez chwilę szukała odpowiedniego słowa, które w żaden sposób nie zdradzi tej kapki goryczy, którą czuła na mnie serca. - Szczęśliwą.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- A racja, przepraszam. Nie śmiałbym temu zaprzeczać - oznajmiam wesoło z uśmiechem. - Elegancko wyglądasz. Znaczy, zawsze jesteś elegancka, ale teraz to już jest inna półka elegancji - mówię śmieję się pod nosem z tego ile razy użyłem słówka elegancja. W moim przypadku to słowo połączone z gustownie było raczej niezbyt prawdziwe. Może dziś miałem tylko jeden delikatny print biegający po garniturze, ale zwykle moje ciuszki iskrzyły się wszystkim co się da. - Pewnie odetchnęłaś z ulgą kiedy zobaczyłaś, że nie mam na sobie tego co zwykle - dodaję, wyobrażając sobie minę Persefony jakbym przyszedł na przykład w mojej koszulce z tańcującymi lunaballami. Potem na chwilę wstrzymuję rozmowę przez zbyt dobrze widoczne gapienie się gdzieś na Rosę i jego towarzyszkę. Mruczę jakieś hm? na pierwsze pytanie Percy i prędko uciekam do jedzenia, nie wiedząc jak za bardzo mam na to odpowiedzieć. Chcę zając się jakimiś podpłomykami, które okazują się być bardzo kiepskim wyborem. Już chcę wytłumaczyć, że chodzi tylko i wyłącznie o jedzenie, ale aż oczy zaiskrzyły mi się z zainteresowaniem kiedy zauważyłem, że Persefona uznała towarzyszkę Atlasa za osobę która wprawiła mnie w niezbyt dobry nastrój. Było to całkiem zrozumiałą reakcją, w końcu jego partnerka była bardzo ładna. Może też przy mnie bardzo młoda, ale to już chyba nie miało znaczenia. Ach, gdybym wiedział że Rosa zapraszał sobie też Aniston na kolację, żeby prawić jej komplementy i kto wie co tam jeszcze robić, by pokazać się w jak najlepszym świetle, to sam nie wiem czy złapałbym się za głowę czy roześmiał z tego jak dwójka staruchów dała się porobić jednemu pół-wilowi. - Nie, nie znam jej. To raczej Atlas bywa tak czarujący że trudno się patrzy na niego w towarzystwie innych - przyznaję i wzruszam ramionami, nie wchodząc w większe szczegóły niż zwyczajna zazdrość o jego uwagę. To była prawda i na dodatek chyba całkiem zrozumiała, skoro sama Percy wie że jesteśmy blisko i spędzamy dużo czasu razem. - Ale to jak się czuję to te podpłomyki są tak ciężkie że sobie nie wyobrażasz. Za nic ich nie jedz! - oznajmiam najpierw i wskazuję na przeklęte jedzenie. Próbuję wstać, by pójść dalej, ale nie mam kompletnie na to siły. Dramatycznie opieram się o Aniston, jakby to niższa kobieta miałą mnie teraz nosić na plecach. - O matko, muszę odpocząć. Co za eliksir tam wlali, że coś takiego się dzieje. Daj mi chwilę, a potem chodźmy coś sobie wylosować - oznajmiam i wyciągam z kieszeni odpowiednią ilość galeonów, które podaję Percy. - Myślisz że szampan pomoże? - pytam biorąc solidny łyk alkoholu.
Zaśmiał się lekko i pokręcił głową. Byłoby kłamstwem powiedzieć jej, że perfumiarz nie sugerował mu takiego rozwiązania, ale starał się dawkować jej swoją arogancję i egotyzm powoli. Tego, jaki był nie umiał zmienić, jednocześnie nie chciał jej zrazić do swojej przesadnej osobowości. Wszystko wymagało czasu, nawet taka potwora jak Rosa zjednywała sobie ludzi. Powoli. Wysłuchał jej uwag o pracy. Potrafił sobie wyobrazić, że rola aurora nie jest karierą usłaną różami, szczególnie że angielskie Ministerstwo Magii było niezwykle kulawe w ogromnie wielu aspektach. Kiedyś powinien jej zaproponować transfer do Austrii. Tam był porządek. Spokój. Organizacja. - Jako klątwołamacz czasami, by zrozumieć klątwy, z którymi pracuję - zaczął, gwoli wyjaśnień - muszę rozmawiać z ludźmi, którzy specjalizują się w przeklinaniu. - spojrzał gdzieś w dal - Zaskakująco niewielu ich jest poza Nokturnem... - Rosa miał dość silną opinię o tym, czym jest czarna magia i uważał, że ostracyzm z nią związany czynił więcej krzywdy niż pożytku, ale to była bardzo głęboka dyskusja, nie na dzisiejszy dzień. Kiedy skierowali się w stronę jednej z wystaw, niechybnie zauważył @Huxley Williams w towarzystwie @Persephone Aniston, którym posłał natychmiast przepiękny uśmiech jak z żurnala i już-już rękę podnosił, by się z nimi przywitać, kiedy uzdrowiciel szybko jak łasica, chwycił swoją partnerkę wieczora i umknął pomiędzy ludźmi jak między źdźbłami wysokich traw tak sprawnie, że nawet uważne spojrzenie Rosy nie zdążyło wychwycić, w która stronę. - Hm. - wydał z siebie nieznacznie i odwrócił się w stronę @Isolde Bloodworth, by powiedzieć jej, że zobaczył swoich znajomych, zaproponować, by do nich podeszli, całkowicie ignorując fakt, że @Benjamin Auster przed chwilą wpatrywał się w nią jak w gasnącą iskrę nadziei w egipskich ciemnościach. Uznał bowiem, że granicę towarzyską postawił mu wystarczająco dobitnie, by ten zachował dystans jeśli posiada odrobinę rozumu, ale cóż. Mylić się rzeczą ludzką. Gdy usłyszał głos @Issy Rain odwrócił się wraz ze swoją kompanką w ich stronę, posyłając artyście promienisty uśmiech. - Izydor. - westchnął z jakimś rozczuleniem. Pochylił się w jego stronę i powitał się z nim dwoma la bise muśnięciami, po jednym w każdy policzek, jak to zwykł robić we Francji z francuskimi przyjaciółmi, kreatorami mody i znajomymi Ginan. Ujmując w palce dłoń Rain'a i podnosząc ją wyżej, zachęcił, by ten się pokazał z każdej strony i pokręcił głową - Wyglądasz absolutnie zjawiskowo, jestem niemal urażony, że w mojej garderobie takich kreacji nie zostawiasz. - pokręcił głową z pewnym rozbawieniem. Przeniósł jasne spojrzenie na Austera, który wyglądał, jakby się czymś zadławił i przestał na chwilę oddychać: - Ben. - zmarszczył lekko brwi, choć wciąż z uśmiechem. Poczuł zaciskające się na jego ramieniu palce Isolde i zupełnie niewymuszonym, łagodnym ruchem przykrył jej palce dłonią, w nienachalnym geście wsparcia - Zapytałbym, jak podoba Ci się otwarcie, ale nie wyglądasz, jakbyś się dobrze bawił. - no Ben nie był aktorem. Choć się uśmiechał, spojrzenie miał na krawędzi śmierci i morderstwa. Jego spojrzenie opadło na zaborczą dłoń, która chwyciła Rain'a brutalnie jak worek kartofli, na co półwil przechylił lekko głowę, rzucając pytające spojrzenie Issiemu. Jedno z tych, sugerujących, żeby dał znać, jeśli jest ofiarą przemocy. Zamrugał trzy razy czy coś. - Niemniej... skoro rzeczywiście macie tak napięty grafik to nie zatrzymujemy. - uśmiechnął się, unosząc lekko brwi - Złap mnie potem, Issy, mam Ci coś do przekazania. - powiedział wymownie projektantowi, chcąc mu dać jakąkolwiek furtkę wyślizgnięcia się z nieprzyjemności, o ile dobrze zinterpretował sytuację. Zaraz wrócił uwagą do swojej towarzyszki: - Gdzieś tu powinna być jakaś mapka. Może rozdają je głębiej? Ciekaw jestem, w którą stronę najbardziej warto pójść... - swobodnie kontynuował rozmowę, kierując się z Isolde dalej w głąb pomieszczenia.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Myślała, że wywiązała się ze swoich obowiązków śpiewająco. No bo hej, spędziła zbyt dużo czasu na tym panelu, odpowiadając na miliony pytań od fanów. Tak szczerze, to bawiła się przy tym całkiem zajebiście, gadając o swoich doświadczeniach z bandą młokosów, którzy myśleli, że kiedyś zostaną gwiazdami latania, jak ona. Więc uznała, że zrobiła swoje i mogła spokojnie zwinąć się do domu. Ale nieee... szybko się okazało, że to nie koniec.
Po jednym z treningów trener zaciągnął ją do swojego gabinetu, żeby oznajmić, że ma się odjebać jak szpak na święto czereśni i pojawić się na jakimś otwarciu. Serio? Brooks, jak to Brooks, westchnęła głęboko, zabiła go w myślach z jakichś pięć razy i rzuciła tylko, że spoko, bo co miała zrobić? No więc tak to wyglądało. Zero wyjścia.
Napisała więc do Issy’ego, żeby ją uratował. Po krótkiej wizycie u niego i wylaszczeniu się czuła się… cóż, zarazem świetnie, bo trzeba przyznać, że wyglądała nieziemsko, ale jednocześnie jak totalny imposter. Bądźmy szczerzy, sukienki to nie była jej bajka. Kiedy ostatni raz miała na sobie coś takiego? Mimo to, z lekką niechęcią wbijając się w obcasy, teleportowała się do muzeum. Pierwsze co? Oczywiście dwa kielony z truskawką, na szybko, dla rozluźnienia. Potem zaczęła krążyć po pomieszczeniu, udając, że ogarnia, co się dzieje wokół.
Politycy, celebryci, uczniaki – no było tu dosłownie całe, kurwa, towarzystwo. Szybko jednak zaczęła się nudzić, dopóki nie dostrzegła znajomej mordy. I to nie byle jakiej! Solberg i jego nowy BFF – Swansea. No, tego się nie spodziewała.
– Solberg w muzeum. Piekło zamarzło. – Rzuciła, z satysfakcją obserwując jego reakcję, po czym puściła mu oczko i odwróciła się do drugiego Ślizgona. – Swansea, ty wciąż żyjesz? Nice.
Czasem przypadkowe spotkania przy warzywach, mogą doprowadzić dwoje ludzi w duże milsze okoliczności. To był jeden z tych bardzo przyjemnych przypadków. - Dziękuję – odparła, subtelnie się uśmiechając i bez cienia wahania ujęła go pod rękę, nie zastanawiając się nadmiernie nad żadną z interpretacji tego gestu – Musiałam się postarać, żeby nie wyglądać blado przy twojej elegancji. W pewien sposób odbiła komplement, lecz w gruncie rzeczy mówiła tylko i wyłącznie prawdę. Elegancko skrojone, najlepsze garnitury jakie nosił Wolfgang niespecjalnie pasowały do stawu, w którym mieszkały trytony – tu jednak sprawdzały się w stu procentach. Rozglądając się po sali, Louise nie mogła oprzeć się wrażeniu, że mało kto pasuje tu tak bardzo jak jej towarzysz. - Tym bardziej mi miło, że się ze mną wybrałeś – odparła, bo skoro Aniston widział już tę wystawę i na dodatek nie czuł się nią szczególnie zainteresowany, to można było dojść do wniosku, że zapewne to towarzystwo Louise sprowadziło go w to miejsce – Ja widziałam kilkanaście okazów podczas pracy przy katalogowaniu. Nie były to największe perełki, ale być może znajdziemy jakiś eksponat z moim opisem. Nim jednak przeszli do zwiedzania, nadszedł czas na szampana i loterię. Finley przystała na propozycję, również prosząc o malinowego – nie wynikało to jednak z jakiegoś szczególnego zamiłowania do malin – po prostu nie lubiła truskawek, a widok efemerycznej blondynki, która po wypiciu szampana borówkowego stała się niebieskowłosą, skutecznie odstraszył Louise od tego wyboru. Finley, choć zazwyczaj w takich sytuacjach płaciła za siebie, to była bardzo miło zaskoczona tym, że Wolfgang zapłacił za losy. Biorąc pod uwagę jego nieszczęśliwy traf, chciała zaoferować wymianę, ale okazało się, że sama wylosowała…buty do tańca. - No cóż, loteria chyba nam sugeruje, że powinniśmy wybrać się na tańce – zażartowała.
Wyruszyłem na konfrontację, która miała okazać się moją wewnętrzną śmiercią, a nie Bena, tak jak planowałem. Paplam sobie jak zwykle, a po sekundzie okazuje się że mówię sam do siebie. Trochę zajmuje mi oglądanie tej wymiany spojrzeń i analizowania wniosków, a potem stwierdzenie że czas żeby to Benjaminowi było przykro a nie mi! W końcu! Na początku wszystko jest normalnie. Na tyle ile można przewidzieć spotykanie kochanków przyszłych, przeszłych, obecnych, kimkolwiek dla siebie tu nie byliśmy wszyscy w tym momencie. Ben i @Isolde Bloodworth witają się jak dwójka zaprzysiężonych wrogów, a ja wymieniam z @Atlas Rosa czułe całuski w policzki. - O, dziękuję wam! Miło że doceniacie! Oj przestań, uwierz że w twojej garderobie starałem się bardziej niż w innych - odwdzięczam się komplementem i macham dłonią by wskazać na to, że jest tak piękny że przecież powinien mieć jak najlepsze ubrania. Na uwagę Atlasa na to, że nie wygląda jakby się dobrze bawił, unoszę do góry brwi. - To prawda nie wyglądasz - stwierdzam ze zmarszczonymi brwiami, zwykle wyglądał na wiecznie nabuczonego na świat, ale aż dziwnie że nie rzucił nadal jakimiś nieprzyjemnymi słowami, tylko tak stał i się gapił na Isolde jak słup soli. Jednak wolałem już chyba to niż to co było później. Nagle przyciąga mnie do siebie i zaczyna mówić słowa takie by nikt z pewnością się nie pomylił co ma na myśli. Zaskoczony najpierw łapię aż go za ramię, zszokowany gwałtowną zmianą pozycji. Potem przepraszająco zerkam na Isolde, bo w całym chaosie, który tworzy nie chciałem żeby jej się oberwało, chociaż przecież powinienem się z tym liczyć. A ten nadal trzyma mnie mocno, tężejąc na całym ciele, równocześnie tym chłodnym tonem, którego najbardziej nie lubiłem, zwracając się mojej przyjaciółki. Chrząkam delikatnie, by zwrócić na siebie jego uwagę. - Ben. Co robisz? Chyba jestem kiepską osobą do powodowania zazdrości? Is zna dobrze naszą relację, gdyby w nią wierzyła, nie kontynuowałaby poznawania ciebie - zauważam po raz pierwszy odrobinę cichnąc, jakby dłoń która ściskała mnie - tak dobrze mi zwykle znana, a teraz całkiem obca, wycisnęła ze mnie cały blask. Przenoszę wzrok na Atlasa, który wydawał się być odrobinę zaniepokojony tym co widzi. - Jasne, złapiemy się później - mówię i macham ręką by już poszli. Nie sądzę, że ktokolwiek zasługiwał teraz na to by przebywać tu z Austerem. Oprócz mnie? Sam wszystko sprowokowałem, a ze zdziwieniem odkryłem jak bardzo nie podoba mi się fakt, że Bena faktycznie tak zabolało spotkanie Is i Atlasa. A przecież powinienem się domyśleć, że tak jest. Mogłem właśnie iść za rękę z Sidem, a wybrałem znowu Bena. Wyplątuję się z jego ciężkich dłoni, zerkam na niego niechcący a w moich oczach kryje się czyste przerażenie. Muszę prędko przybrać z powrotem serdeczny sztuczny uśmiech, zanim ktokolwiek nie zauważy jak tracę grunt pod nogami. Rozglądam się po ludziach szukając ratunku. - Co mieliśmy robić? O zobacz, Julka ma moją sukienkę... - mówię coś bez sensu, jakby nigdy nic i nagle zaczynam iść szybko w kierunku dziewczyny. Odrzucam do tyłu głowę, by zatrzymać łzy, łapię szampana, by wypić na raz kieliszek, nie odwracam się ani razu do tyłu bo wiem, że zarówno jeśli spojrzę na Benjiego jak i jeśli zobaczę że poszedł za Isoldą, rozpadnę się na drobne kawałki tu i teraz. Powinienem obmyślić jakiś lepszy pan działania, ale teraz już chyba za późno, w zasięgu wzroku miałem Brooks oraz dwóch Ślizgonów z którymi gadała. Mimo to hamuję w trakcie mojej głupiej ucieczki, by udawać że tutaj nie mogłem się doczekać kolejnej tacy z szampanem i pozbierać się w sobie.
______________________
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Z lekkim zaskoczeniem zerkam na nią kiedy słyszę komplement, uśmiecham się krzywo i kręcę głową. - Co ty opowiadasz. Też zawsze wyglądasz elegancko... No chyba że idziesz do lasu. Wtedy nie starasz się tak bardzo jak ja - mówię niezbyt poważnie, raczej robiąc sobie żarty z tego jaki ja wybrałem niesamowity strój na naszą wyprawę. Ale faktycznie - ja pasowałem do tego miejsca idealnie. Czy czułem się? Oczywiście niezbyt, jestem raczej introwertykiem i moje przybycie tutaj jest akurat winą chęci zrobienia czegoś miłego dla Lou. Co mogła zauważyć przez to jak powiedziałem wprost, że wszystko już tu widziałem. Ktoś bardziej obyty towarzysko na pewno wybrnąłby tu lepszym, żartobliwym tonem, a ja nie zdążyłem na czas znaleźć mądrej puenty na tym niemalże przyłapaniu na gorącym uczynku kiedy podziękowała mi za przyjście. Mruczę tylko jakieś ekhm, tak, hm. - O naprawdę? To koniecznie musimy jakiś znaleźć. Czyli jesteś znawcą w tym muzeum! - mówię kiedy podaję jej szampan z maliną, który sobie popijamy. Kupuję nam losy i okazuje się, że obydwoje mamy takiego samego pecha. - Może mają tu same buty do tańca? - zastanawiam się i rozglądam po budce, by zobaczyć jakiś znak wskazujący na to. Wtedy jednak widzę w oddali swoją matkę i muszę zrobić coś co robi każdy dorosły syn z towarzyszką, której matka nie zna - uciec. - Moja matka tam jest - oznajmiam i wskazuję w stronę przekąsek. Czuję, że po prostu MUSZĘ złapać dłoń Lou i muszę przyznać że od razu jestem spokojniejszy przy jej dotyku. Równocześnie ciągnę ją w kierunku kompletnie przeciwnym do Persefony, bo prędzej spaliłbym się ze wstydu niż pozwolił na jakieś pogawędki w stylu kim jest twoja przyjaciółka czy coś. Nie miałem pojęcia że matka również unika spotkania ze mną, tacy jesteśmy chętni do integracji ze sobą i swoimi znajomymi. - Nie to, że mam coś do niej, ale nie mam ochoty spędzać wieczoru z matką, jeśli postanowi za nami łazić - dodaję jeszcze zatrzymując się w końcu przy Razielu. Którego uśmiech tak mnie oślepia, że cofając się wpadam w jakaś myślodsiewnię. I nagle raz jestem na imprezce z uroczą Lou, a raz w środku procesów śmierciożerców. I ogólnie jestem aurorem to dla mnie chleb powszedni, ale kiedy orientuję się co to są za czasy i patrzę na ławkę w której są winni, aż mnie zamurowuje. Czy on tam będzie? Z jednej strony nie chcę patrzeć, z drugiej chcę i kiedy ostatnia osoba podnosi głowę - ja ponownie jestem w muzeum. Odrobinę bladszy i lekko poruszony, ale przynajmniej już nie ma mnie tam. Widzę stojącą obok Lou i przysuwam się bliżej, bo już wcześniej odkryłem że jej dłoń jest kojąca, więc zetknięcie się ramion na pewno pomoże jeszcze bardziej.
To wszystko działo się tak szybko i eskalowało tak gwałtownie, że Isolde czuła narastające napięcie, które obejmowało całe jej ciało, sprawiając, że trzymała się jeszcze bardziej prosto niż zwykle. Miała za złe Issy'emu, że sprowokował całą tę sytuację, ale to było do niego podobne - zadziałać pod wpływem impulsu, a potem być zdumionym, że konsekwencje nie są tak zabawne, jak tego oczekiwał. Spojrzenie Benjamina przyprawiało ją o dreszcze i sprawiało, że miała ochotę wcisnąć się w ciało Atlasa, mimo że przecież nic ich nie łączyło, a ona była aurorem. A jednak ładunek emocjonalny był tak przytłaczający, że na zmianę czerwieniła się i bladła jak ściana, marząc, by ktoś otworzył okno i wpuścił do środka zimny wiatr, który pozwoliłby się jej pozbierać. Nie chciała tego wszystkiego. Nie chciała zazdrości Bena, nie chciała cierpienia Issy'ego, nie chciała zdziwienia Atlasa, który pewnie nie przypuszczał, że poukładana pani auror może być uwikłana w miłosny wielokąt. Czuła, że Ben jest na rauszu i to martwiło ją jeszcze bardziej, bo i bez tego był nieprzewidywalny. A ona chciała tylko spędzić miło wieczór w towarzystwie mężczyzny, który nie generował napięć, nie był toksyczny ani pijany, przy którym czuła się bezpiecznie i wiedziała, że nie wykorzysta jej chwili słabości, żeby zaciągnąć ją do łóżka, mimo że dysponował władzą, która całkowicie mu na to pozwalała. Słuchała wymiany uprzejmości między Issym i Atlasem z niewyraźnym uśmiechem, nadal wyprostowana, ale blada jak ściana. Jednak gdy Ben potraktował Issy'ego tak przedmiotowo, chcąc zranić ją, a w istocie raniąc przede wszystkim jej (niezbyt mądrego) przyjaciela, na policzki Isolde wystąpiły rumieńce oburzenia. - Gratuluję klasy - powiedziała lodowato, wpijając palce w przedramię Atlasa pewnie trochę za mocno, ale nie mogąc nic na to poradzić. Była mu wdzięczna za wsparcie i opanowanie, kiedy ona sama nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Obrzuciła Issy'ego spojrzeniem, w którym odbijały się złość, niepokój i rozżalenie. - Issy... zresztą nieważne. Dogoń nas później, Atlas wspominał, że ma dla ciebie jakąś ciekawą propozycję - zablefowała, w ostatniej chwili gryząc się w język, by nie powiedzieć mu, że od lat go błagała, by nie zbliżał się do Austera. I że fakt, że ich drogi kilka razy się przecięły, nie oznaczało, że Isolde kontynuowała poznawanie Benjamina. Wiedziała, że to niezdrowe, że to toksyczny człowiek, który nie radzi sobie sam ze sobą, a ona nie zamierza po raz kolejny ratować kogoś, kto uwielbia taplać się w autodestrukcji. Miała ochotę krzyknąć, zdzielić tych dwóch kretynów jakimś paskudnym, a przynajmniej upokarzającym zaklęciem, a potem po prostu wyjść z tego żałosnego przyjęcia razem z Atlasem. Od pewnego czasu świtało jej, że być może Issy wcale nie jest jej przyjacielem - że myli sentyment z przyjaźnią, jak to zdarzało się jej już wcześniej. Martwiła się o niego, a jednocześnie wiedziała, że nie ma na niego żadnego wpływu - że Auster od lat ma go w swojej mocy i być może nie ma od tego ucieczki. Że są na siebie skazani. Z ulgą pozwoliła się odprowadzić Atlasowi w inną część pomieszczenia, czując, że ręce ma lodowate, ale policzki nadal zarumienione z przykrości. - Tam jest sala z wymarłymi gatunkami zwierząt, bardzo bogate zbiory... Myślę, że to powinno cię zainteresować... - powiedziała rzeczowo, próbując trzymać fason, jednak po chwili nie wytrzymała. - Bardzo cię przepraszam za tę żenującą scenę. Nie sądziłam... Choć pewnie powinnam była się spodziewać. Mam nadzieję, że nie zepsuło ci to całkiem wieczoru? - zapytała cicho, unosząc na niego swoje duże, niebieskie oczy i nerwowo przygryzając wargę. Była wyraźnie wytrącona z równowagi, mimo że robiła wszystko, żeby nikt postronny tego nie zauważył. - Och, czekaj... czy to przypadkiem nie Louise? I Wolfgang? - zapytała po chwili z wyraźną ulgą w głosie, dostrzegając burzę blond loków i czarne, gładko zaczesane włosy swoich znajomych. Bardzo potrzebowała teraz wsparcia przyjaciółki - i była pewna, że tych dwoje nie zrobi sceny, widząc ją w towarzystwie Atlasa. - Przywitamy się? - zapytała, wyraźnie się odprężając i delikatnie ujmując dłoń Atlasa, chcąc go pociągnąć w tamtą stronę.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przewrócił tylko oczami, bo dla niego aurorzy to byli do wyjebania i tyle. Muzeum czy kupa gówna, w opinii Maxa nie byli w stanie upilnować niczego i wiedział, że nie tylko on tak myśli, choć pewnie był jednym z bardziej surowych krytyków tych magicznych stróży prawa. -Przy nas się nauczysz. - Zaśmiał się, dając Clementine zupełnie inny feedback niż to, co mówił Swansea. Owszem, palenie było słabe, ale ze wszystkich złych nałogów i wszelkich wad, jakie ślizgon posiadał, uważał, że ta jest najbardziej znośna. -Nie strasz biednej kobiety tak od razu. Sama się pewnie dzisiaj przekona, jak ten burdel spłonie, albo najedzie go banda wkurwionych mantykor. - Widać drzemka mu służyła, bo podchodził do wszystkiego z uśmiechem na mordzie. A może to kwestia tego, że udało mu się doprowadzić się do względnego porządku, co zawsze nieco poprawiało mu humor.
Pety zostały spalone, więc można było wejść do środka. Max gwizdnął cicho z podziwem, bo choć nie spodziewał się niczego, to miło się zaskoczył. -Mają rozmach skurwysyny... - Mruknął bardziej do siebie, po czym powiódł wzrokiem w kierunku Ministra Magii, który stał nieopodal i gawędził z innym nadętym czarodziejem. -Przyszedł osobiście nas aresztować? Życzę chłopu powodzenia. - Nie schodził z żartobliwego tonu. Spodziewał się, że na takiej imprezie nie może zabraknąć podobnych ważniaków, choć na szczęście nie było to jedyne dostępne towarzystwo. W ciągu tej minuty, Max zdążył już wyczaić tyle znajomych twarzy, że czuł się, jakby był w Hogwarcie, co mogło wpłynąć na jego samopoczucie w dalszej części tego wieczora. Chyba, że dorwałby szampana, wtedy na pewno nic by go nie zirytowało. -Trzymamy kciuki. - Puścił Clementine oczko. Był ciekaw, czy ma jakiekolwiek szczęście do podobnych gier. On nigdy nie wygrywał nic wartościowego na tych loteriach, ale też nie potrzebował. Bardziej sypał hajsem, jak uznawał cel za słuszny, a los był tylko dodatkiem, który czasem mu ten hajs zwracał, choć zazwyczaj nie. Nie dane mu było jednak patrzeć, jak gryfonka ciągnie losy, bo obok pojawiła się Brooks, którą serdecznie uściskał z niekłamaną radością. -Ściągnęli mnie jako eksponat, niezniszczalnej kurwy. Dobrze płacą, to przyszedłem. - Odpowiedział na jej zaczepkę. Faktycznie raczej nie łaził po takich miejscach, chyba że mowa była o Camelocie. Tam to praktycznie chłop mieszkał. -A Ty co tu robisz? Patrzysz jaką historyczną miotłę można zajebać? - Odbił piłeczkę w jej stronę.
Wieczorem, w trakcie trwającego bankietu nadeszła pora na wyciągnięcie i oficjalne odsłonięcie jednego z wyjątkowych dzieł, jakie znalazły się w nowo wybudowanym Muzeum. Margaret Buckley - kustosz muzeum - poprosiła zgromadzonych, aby podeszli bliżej, jednocześnie nieznacznie przyciemniając światła w muzeum tak, aby niewielkie podwyższenie znalazło się w centrum uwagi wszystkich. Efekt został uzyskany, co było widać po wszystkich obrazach i rzeźbach, które specjalnie ustawiły się tak, aby widzieć, co jeszcze zostanie umieszczone w Muzeum. - Przed państwem znajduje się tryptyk przedstawiający czarodziejską społeczność Londynu z epoki wiktoriańskiej. Jak widać, tryptyk nie był jeszcze otwierany, więc wszyscy dostąpimy zaszczytu oglądania po raz pierwszy tego dzieła. Artystą jest nie kto inny jak Edward Degas, wspaniały czarodziej i wspaniały malarz. Tryptyk otrzymaliśmy dzięki uprzejmości jego potomka, który przez lata miał obraz pod swoją pieczą, czekając na właściwą chwilę aby go otworzyć i ta chwila właśnie nadeszła - powiedziała Margaret, gestem wskazując na ciężką kotarę, która do tej pory stanowiła tajemnicę wieczoru. Kobieta jeszcze chwilę odczekała, po czym machnięciem różdżki rozchyliła ją, ukazując zamknięty wciąż obraz. Powoli podeszła do niego, aby łagodnym ruchem pociągnąć za jego skrzydła. W chwili, w której zawiasy zaskrzypiały złowrogo, kustosz muzeum, podwyższenie, a po chwili wszystkich zgromadzonych zaczęła otaczać gęsta mgła, przypominająca wzburzone kłęby kurzu. Nie trwało długo, nim dziwna mgła rozwiała się, właściwie całkowicie znikając i każdy mógł znów skupić się na Margaret Buckley, która z niedowierzaniem wpatrywała się w otwarty tryptyk. Jego lewe skrzydło przedstawiało jedną z głównych ulic Londynu, z licznymi odnogami, zaś na środku obrazu wyraźnie uwagę przykuwała uliczka skąpana mrokiem, z której coś zdawało się spoglądać na oglądającego obraz, choć mogło to być jedynie uczucie niepokoju, jakie malarz chciał wywołać. Wyraźnie zaznaczono charakterystyczne elementy architektury tamtych czasów, skupiono się na detalach powozu, jaki stał przy jednej z kamienic. Szeroka ulica przechodziła płynnie na środek tryptyku, zmieniając się w alejki, jakie prowadziły przez skwer. Porastały go liczne drzewa i kwitnące krzewy, jednak ta część obrazu zdawała się również skąpana w mroku, jakby przez gęstą roślinność nie mogły przebić się żadne promienie słońca. Alejki znikały za krzewami, zdając się mówić, że choć skwer nie był rozległy, można było się w nim zgubić. Im bardziej zbliżało się spojrzeniem do prawego skrzydła tryptyku, tym bardziej dostrzegało się, że zieleń została załamana licznymi barwami, w których przeważała biel i czerwień wielkiego namiotu. Nad wejściem do niego napis głosił, że jest to cyrk, jeden z wielu, jakie w tamtych czasach jeździły po kraju zabawiając czarodziejów. Jeśli przyjrzeć się plakatom, tak wiernie odwzorowanym przez malarza, można było przeczytać, że w środku miały czekać na widzów dziwy, jakich do tej pory nie widzieli. Jednak to, co wywołało takie zaskoczenie na twarzy nowej kustosz muzeum to początkowy brak jakichkolwiek postaci na obrazie, który miał stanowić portret społeczności z tamtych czasów. W końcu dało się dostrzec nieznaczny ruch w środkowej części obrazu, a po chwili również na skrzydłach, kiedy namalowani czarodzieje powoli wychylali się, niepewnie spoglądając z płótna na odwiedzających muzeum. Niektórzy wygładzili swoje ubrania, inni poprawili włosy, chcąc jak najlepiej wyglądać, a ich zaskoczenie po chwili zmieniło się w zaciekawienie, zdradzając, że obraz naprawdę przez tak wiele lat pozostawał zamknięty.
Konkurs
- A teraz na scenę zaprosimy osobę, która niezwykle pomogła nam w otwarciu tego muzeum. Prosimy na scenę Lidlina Ladybuga! Krępy, okrągły mężczyzna w żółtym garniturze z czerwono - niebieskimi dodatkami, wkroczył na scenę. Macha do wszystkich z zadowoleniem i klaszcze w ręce z entuzjazmem. Większość czarodziei wie, że jest on po prostu bardzo hojnym, nowobogackim sponsorem. Ponoć włożył w to wszystko więcej pieniędzy niż nawet miłośnicy sztuki Swansea, stąd to wyróżnienie. Mimo że jego rodowód nie był tak imponujący. - Cudownie że wszyscy się tu zebraliście! Otwarcie tego muzeum jest niezwykle ważne dla mnie i na pewno dla całej społeczności. Ale nie możemy osiąść na laurach! Potrzebujemy nieustannie promować sztukę! Dlatego ogłaszam dziś konkurs! Kto z was wpadnie na najbardziej chwytliwe hasło reklamujące muzeum? Każdy z was dostanie bilecik na którym może go napisać! Dodatkowo zachęcamy do zgłaszania się lub swoich przyjaciół do bycia modelem na naszym przyszłym plakacie muzeum. Kto nie będzie lepszą zachętą do odwiedzania tego cudownego przybytku jak nie osoba, która tutaj była już na otwarciu! Na zgłaszanie propozycji macie czas do 21.30! Potem podliczymy głosy i przekażemy wygraną czyli... samochód Ogniomiot! Mężczyzna macha różdżką, a obok znanego tryptyku pojawia się piękny, nowiutki, czerwony samochód. Kustoszka muzeum nie wygląda na zachwycona tym wszystkim, ale wyraźnie jest to jedna z tych rzeczy, którą trzeba zrobić dla sztuki, by zgarnąć większą ilość sponsorów. Lidelin Ladybug obiecuje też nagrodę niespodziankę jeśli znajdziemy na dzisiejszym evencie również modeli, a magiczna kula zaczyna krążyć wśród ludzi by porozdawać karteczki wraz z malutkimi piórkami.
Zasady konkursu: ● Każda postać może zgłosić jeden slogan dotyczący muzeum (o ile oczywiście jest na evencie). Jak wyślecie więcej nie będą się liczyć, proszę nie dawać haseł "do wyboru". Slogany wystarczą w stylu - Może to jej urok, może do Magicbelline. Ale jesteśmy otwarci też na dłuższe hasła. ● Macie czas do 13.10 na wysłanie swoich propozycji. Następnie otworzymy ankietę do demokratycznego głosowania na zwycięzcę. Wszystko zostanie rozwiązane 19.10. Wtedy też event będzie zakończony i nie będziecie mogli rozpoczynać tu wątków. ● Oprócz sloganu możecie napisać imię i nazwisko osoby, która powinna wystąpić w reklamie. Mogą być dwie osoby. Muszą być na evencie, ale wasza postać nie musi koniecznie jej znać. ● Slogan oraz/bądź ewentualnie imię osoby, która powinna zostać modelem wyślijcie na PW do @Issy Rain. W tytule wiadomości wpiszcie: Konkurs muzeum. ● 13.10 otworzymy anonimową ankietę w której będziemy głosować na zwycięski slogan.
Wszyscy tu byli tak bezczelni, że przechodziło to ludzkie pojęcie. Po pierwsze i najważniejsze - Isolda pojawiła się tu z chyba najpiękniejszym mężczyzną na brytyjskich wyspach, wyglądając na milion galeonów. Isidore przytargał go na siłę do parki, z kolei Rosa stawał na rzęsach, żeby mu dopiec. Za co? Za jakie grzechy? Z tego towarzystwa to Atlas miał najmniej powodów, żeby się na nim mścić - praktycznie w sumie żadnych. No chyba, że Is w łóżku zdążyła mu już to owo opowiedzieć. A na taką myśl poczuł, że wszystko skręca go w żołądku. - Wszystko się może jeszcze zmienić - odpowiedział na uwagę o dobrej zabawie, oczami wyobraźni już widząc, jak strzela mu gonga w ryj. Zacisnął pięść, a uśmiech na jego twarzy stawał się coraz to bardziej nienaturalny i drapieżny. Był na granicy, na rauszu, był w tym momencie bardziej niż nieobliczalny. Ale doskonale wiedział, że jeśli chce, żeby Isolda nigdy nie dała mu szansy, nie ma na to lepszego sposobu niż wszczęcie bójki.
Zresztą było tu o wiele więcej problemów, niż może zdawać się na pierwszy rzut oka. Benjamin na co dzień, w normalnych sytuacjach cechował się spostrzegawczością. Taką miał pracę, obserwował ludzi i opisywał ich zachowania, gesty, emocje. Owszem, Isolda miała jego uwagę ale nie niepodzielną, już nie, już nigdy więcej. Dlatego właśnie zauważył spojrzenie, jakim Atlas uraczył Issy’ego, przez co niejako przypomniał sobie o tym, że Rain… jest, czuje i patrzy. I po raz pierwszy od bardzo dawna uświadomił sobie, jakim jest bezuczuciowym i egoistycznym skurwysynem. A słowa Issy’ego po prostu go dobiły. - Ja… - Nie wiedział, co powiedzieć. Zazwyczaj nic nie czuł, no, może oprócz głębokiej nienawiści wobec własnej osoby. Ale przywiązanie czy wyrzuty sumienia co do zasady były dla niego obcymi konceptami. Jednak w tamtym momencie poczuł, że te lata i miesiąca kłamstw, mamienia, wodzenia za nos i oszukiwania w końcu go dopadły. Chciał mu odpowiedzieć, że on wierzy w ich relację, ale wszyscy tu zgromadzeni wiedzieli, że to wierutne kłamstwo. Chciał odpowiedzieć, że porozmawiają o tym później, ale jak zareagowałby na to Isolda? Chciał też powiedzieć to Atlasa, żeby odpierdolił się od Issy’ego. Ale na te wszystkie rzeczy zabrakło mu i czasu, i odwagi. Poczuł się… bezbronny. Potrzebował pomocy i to profesjonalisty, w sumie jakie były powody, dla których zrezygnował z terapii? - … muszę się napić - Dokończył wreszcie zdanie, akurat w momencie, w którym Isolda pogratulowała mu klasy. Spojrzał na nią ostro, wściekły i wyraźnie zraniony, mając w tej chwili tylko jedną, jedyną motywację w życiu. Chciał, żeby zabolało ją to wszystko równie mocno, co jego teraz. I wtedy przypomniał mu się jeden mały szczegół, którego uchwycił się jak tonący brzytwy. Odwrócił spojrzenie z Bloodworth na jej partnera i przywdział przepiękny, choć mocno fałszywy uśmiech. - Nie zapomniałem o tej kolacji. Dalej jesteś mi ją winien, Atlasie. Pozdrów Ogórka, my musimy już iść. I dopiero wtedy odeszli z Issym na stronę, najpiękniejsza para na bankiecie poszła w inną i zdawałoby się, że to koniec tej konfrontacji. A Auster czuł w kościach, że nie. Że to dopiero początek jeszcze większego syfu w swoim życiu.
Benji poczuł, że Issy wyślizguje mu się z rąk. Spojrzał w jego oczy i wreszcie to dostrzegł - przerażenie. Szybko ukrył je z uśmiechem numer trzy i już rozglądał się po ludziach. Nie chciał z nim tu teraz być, nie trzeba było być magipsychologiem, żeby to zauważyć. - Issy… - szepnął miękkim głosem, chyba rozumiejąc, że nieco się zapędził i dosyć mocno przesadził. - Nie pędź, zatrzymaj się. Chcesz pogadać? - Zdążył jedynie powiedzieć, zanim ostatecznie zarzucił rudymi lokami i pomknął przed siebie. A potem do Bena dotarło, że “Julia” o której mówił to nie kto inny jak jego słodka Brooks. Ja pierdolę, kurwa jego mać. Nie takiego spendu się spodziewał. On również złapał kieliszek szampana i zwilżył spierzchnięte usta. Podszedł do Raina, gdy ten już wyhamował, bez trudu dostrzegając, że jest na granicy płaczu. Auster westchnął, myśląc sobie, że może i Issy ma wiele na sumieniu, to jednak wciąż na to nie zasługuje. Nikt na niego nie zasługuje, a raczej on nie zasługuje na niczyj szacunek. Zerknął pobieżnie na Julkę i serce stanęło mu w gardle na myśl, że mogłaby się o wszystkim dowiedzieć. Jeśli go zauważyła, posłał jej delikatny i tęskny uśmiech, szczerze spragniony upojnych i prostych chwil właśnie z nią - jak w Luxie, parku czy na łódce. Póki co stała jednak przy Solbergu i jakimś nieznanym Benowi chłopaku, w swoim normalnym świecie, uczestnicząc w zwyczajnej rozmowie. A nie samym epicentrum pierdolonej brazylijskiej telenoweli.
- Przepraszam - powiedział w końcu Issy’emu. - Przesadziłem. Przesadzam. Zawsze. Jeśli tak źle na ciebie działam, nie możemy się chyba spotykać. Zdecydowanie dla mnie to seks, a dla ciebie coś… więcej. - Mruknął cichutko, tak, żeby nikt nie słyszał. Kłamał. Dla niego to nigdy nie był t y l k o seks, ale Rain nie powinien o tym wiedzieć. Jakie to miało teraz znaczenie? Od lat nie traktował go dobrze i po latach wcale nie zaczął. W tym samym czasie, gdzieś w tle odsłaniali obrazy i ogłaszali konkursy, ale to nie miało teraz dla niego znaczenia. Świat zamarł, a jedyne co liczyło się dla niego teraz i to po raz pierwszy od wielu długich lat to to, co odpowie mu Issy.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia