C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
W środku lasu gdzieś pośród wysokich drzew i gęstych krzewów znajduje się całkiem spory staw. Niektórzy twierdzą, że to jezioro, inni zaś nazywają je po prostu sadzawką, ale to nie ma zbyt wielkiego znaczenia. To miejsce skryte, do którego nie prowadzi żadna ścieżka, miejsce, do którego można dotrzeć jedynie po śladach zwierzyny albo innych ludzi, którzy zmierzają w tę stronę, by odpocząć, zająć się czymś, co wymaga spokoju albo wziąć udział w nielegalnych zawodach. To właśnie tutaj, nad tym malowniczym zbiornikiem wodnym, gromadzą się chętni do obstawiania w kwaczuchowych bojach.
Kwaczuchowe boje - nielegalna gra O poranku na brzegu stawu zbierają się ludzie z koszami, w których przesiadują kwaczuchy. Nad wodą słychać ich nawoływanie, w jakich daje się wyczuć ich niepewność i oczekiwanie. Krupier z przyjemnością wyciąga ręce po galeony, spisując skrupulatnie wszystkie zakłady, mrugając do ciebie zachęcająco. To twoja decyzja, czy chcesz brać udział w tych nielegalnych zawodach, ale wydają się niesamowicie kuszące.
By wziąć udział w tej niezbyt legalnej grze, musisz zostawić w rękach krupiera 50 galeonów, tylko wtedy będziesz mógł podejść do kwaczuch, zapoznać się z nimi i wysłuchać tego, co powiedzenia mają ich opiekunowie. Jeśli poprawnie obstawisz wszystkie trzy kwaczuchy, wyjdziesz stąd bogatszy o 200 galeonów, jeśli poprawnie obstawisz dwie kwaczuchy, otrzymasz 150 galeonów, a jeśli uda ci się to tylko z jedną kwaczuchą, dostaniesz 100 galeonów. Musisz jednak liczyć się z tym, że nie trafisz żadnego zwycięzcy i odejdziesz stąd z niczym, stratny o wpisowe.
Każdy rzuca trzy litery na określenie, które kwaczuchy obstawia w tym wyścigu oraz dorzuca trzy litery na to, jakie kwaczychy ostatecznie zwyciężyły i zajęły trzy pierwsze miejsca. Obu tych rzutów dokonujecie równocześnie! Do liter na obstawione kwaczuchy przysługują modyfikatory, które pozwolą wam na potencjalne zwycięstwo. Poniżej opisano obstawiane kwaczuchy:
Kwaczuchy:
A - Apsik Kwaczucha sprawiająca wrażenie, że jest zbyt zmęczona, żeby cokolwiek zrobić, chociaż to oczywiście mogą być tylko pozory. Siedzi z boku, poruszając co jakiś czas ogonem, a jej czub całkiem smętnie zwisa. Apsik chyba wolałby po prostu pospać. B - Bałamutnik Przed nim lepiej uciekać, bo to kwaczucha, która chyba sama do końca nie wie, czego chce. Tak szaleje, tak biega po okolicy, tak się wydziera, że aż strach ku niej spojrzeć. Ale dzięki zamieszaniu, jakie robi, możesz zamienić literę B, na literę I. C - Czosnek Niezwykle silna kwaczucha, duża, o wielkich skrzydłach i eleganckim ogonie, która nieustannie straszy swój czub. Potrafi się rozpychać, kiedy tylko tego trzeba, więc dzięki niej możesz dodać albo odjąć dwie litery, a zatem przeskoczyć na wynik A, B, D lub E. Czosnek nie bierze jeńców, więc lepiej się do niego nadmiernie nie zbliżaj. D - Dziewanna Bardzo delikatna i młoda panna, która niestety na niewiele się tutaj dzisiaj przyda. Może będziesz mieć szczęście, jeśli na nią obstawisz, ale to chyba nie jest do końca najlepszy wybór? E - Eklerek Eklerek jest naprawdę dużym, czy może grubym, samcem, który zdaje się niecierpliwie przebierać krótkimi nogami, w oczekiwaniu na to, co nadejdzie. Zapalony fan połowów, niewątpliwie może ci pomóc, a iskry płonące w jego oczach jedynie to potwierdzają. Dzięki niemu możesz zamienić wynik na A albo J. F - Figiel Młody samiec kwaczuchy, który chyba nie do końca wie, co się dookoła niego dzieje. Słyszysz, że to jego pierwsze zawody i trudno przewidzieć, co z nich wyniknie, jednak Figiel zapowiada się całkiem obiecująco. G - Gnieciuch Stary kwaczuch, który niejedno już widział i chyba nie do końca ma ochotę pracować, ścigać się i udowadniać innym, że jest dobry w tym, co robi. Ponieważ jednak jest markotny, z przyjemnością przydeptuje kroczącą obok niego kwaczuchę. Dzięki temu możesz przeskoczyć o jedną literę w dół, a zatem do F. H - Hyćka Wydaje ci się, że tej kwaczuchy boją się dosłownie wszyscy i może dokładnie tak jest. Łypie groźnie na każdego, kogo widzi i nie sprawia wrażenia nazbyt przyjacielskiej. Dzięki niej przysługuje ci jeden przerzut na zwycięzcę, ale musisz rozpatrywać go w ostatecznych wynikach. I - Igiełka Niewielka samica, wyzgierna, zdolna do tego, by przemieszczać się sprawnie pomiędzy pozostałymi kwaczuchami, zdecydowanie zdolna do tego, by podłożyć innym nogę. Pozwala ci przeskoczyć o jedną literę w dół albo górę, czyli na H albo J. J - Jaroszek Kwaczucha tak sprytna i wiekowa, że jest w stanie zrobić wszystko i pokonać dosłownie każdego! Nie ma znaczenia, czy startuje jako ostatnia, czy ma opóźnienie, czy mknie do stawu przed innymi, jeśli tylko ją obstawisz, zastępuje dowolny wynik w rzucie na zwycięzców!
Przykład: Gracz wylosował kwaczuchy B, G, D, a następnie w rzutach na zwycięzców wylosował kwaczuchy I, F, J. Dzięki modyfikatorom, jakie przysługują kwaczuchom B i G, gracz ma możliwość przeskoczyć z liter B i G na litery I i F, dzięki czemu jego ostateczny wynik to: I, F, D, a zwycięzcy to I, F, J. Oznacza to, że gracz poprawnie obstawił dwie kwaczuchy i otrzymuje 150 galeonów.
Każdy, kto decyduje się wziąć udział w tej nielegalnej grze, musi opatrzyć swój post poniższym kodem. Na jego podstawie należy dokonać zgłoszeń w odpowiednim temacie.
Kod:
<zg>Kwaczuchowe boje</zg> <zgss>Kwaczuchy obstawione:</zgss> podlinkuj rzut trzech liter na obstawienie + modyfikatory wykorzystane = ostateczne obstawienie <zgss>Kwaczuchy zwycięzcy:</zgss> pdlinkuj rzut trzech liter na wynik <zgss>Wygrana:</zgss>
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Autor
Wiadomość
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zakładanie, że Lockie Swansea posiadał jakąś opinię wśród ludzi, było już bardzo odważne, ale podejrzewanie, że nawet jeśli ją posiadał, to na nią zwracał uwagę - to już jakiś żart. Swansea był najbardziej nie-przepraszającym człowiekiem, jakiego znał, więc dylemat, czy zadawać się z kimś tylko dlatego, że ten był od niego młodszy, był żadnym dylematem, bo takie dywagacje nie przychodziły mu do głowy. Poza tym - umysłowow wciąż plasował się gdzieś w okolicach lat dwunastu, więc trudno było się po nim spodziewać jakiejkolwiek poważnej refleksji o życiu. Nawet mu nie przeszło przez myśl, że to głupie pytanie, bo sam, możliwe, że zadałby podobne w odpowiednich warunkach, ponieważ jego szare komórki często brały urlop. Może Ian się tak przejmował, bo był krukonem, a w związku z tym poniekąd było mu narzucone, że ma być taki och mądry najmądrzejszy? - Mi się wydaje, szczerze, że we wszystko da się oszukiwać. - wyszczerzył zęby do kolegi - Kaczkę pewnie można karmić jakimś sterydem, żeby prędzej przebierała stopami, czy jak sie tam nazywa to coś, co mają na końcu nóg. Płetwy? Chyba ryby mają płetwy... - zmarszczył brwi w chwilowej próbie wymyślenia odpowiedzi na własne pytanie, ale zaraz machnął ręką, bo były ciekawsze rzeczy do zajmowania głowy, niż semantyka biologii zwierząt.- Nigdy nie brałeś udziału w czymś takim, nie? - spojrzał na niego, słysząc kolejne pytania - To już jest coś takiego w środku, w człowieku. Budzą się emocje, adrenalina, wiesz, że kaczka nie rozumie, ale czujesz, że jak będziesz ją dopingował, to może popłynie szybciej, wierzysz, że popłynie szybciej, chcesz tego w sercu. - nakreślił jakoś okrężnie, czym jest adrenalina związana z tego typu hazardem - To taki sport specyficzny, ale łatwo się uzależnić. - zauważył również, wielkodusznie ignorując, że oto on sam jest uzależniony od hazardu i już mu się świecą oczy na myśl o obstawianiu kaczek. Zaczął się przechadzać między stanowiskami kaczek, obserwując je z uwagą, wypatrując swoich czempionek z poprzedniego razu, kiedy tu był i obstawiał. - Które Ci się podobają? - zapytał MacTavisha.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly uśmiechnęła się na jego wyjaśnienia i propozycję, dochodząc do wniosku, że była niewątpliwie czymś, co mogło przypaść jej do gustu. Była szaleństwem, ale czasami również takie szaleństwo jej odpowiadało, gdy myślała o tym, żeby zniknąć gdzieś z oczu wszystkich, wznieść dom w środku lasu i po prostu się nim cieszyć. Zapewne wiązało się to z tym, że jej dom rodzinny znajdował się w samym środku niczego, z dala od wszystkiego, pozostawiony sam sobie, jakby nic innego nie mogło i naprawdę do niego nie pasowało. Widać właśnie tę dzikość kochała i nie było niczego, co mogłoby to zmienić. Dlatego też słowa mężczyzny spowodowały, że na jej usta zagościł uśmiech zadowolenia, tak samo, jak i w jej postawie, po której było widać, że wszystko to, co się działo i to, o czym mówili, odpowiadało jej. Kochała podobne miejsca, podobny stan, tę dzikość i ucieczkę w pierwotność i nic nie mogło tego zmienić. Mogło wydawać się, że pasowała do wielkiego miasta, ale prawda była taka, że o wiele bardziej pasowała do pól z dzikimi kwiatami. - Ja? Ja wyłamuję w nich dziury wielkości bram - odpowiedziała beztrosko, bo nie miała co do tego najmniejszych nawet wątpliwości, choć jednocześnie mrugnęła, jakby chciała mu powiedzieć, że tylko tak oszukiwała, że to nie była prawda, że jedynie się zgrywała. Znał ją jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że byłoby to kłamstwem, tym bardziej po tym, jak zachowywała się w czasie wyprawy na dwory wróżek, kiedy zajęła się skupieniem na sobie wzroku króla, by inni mogli działać. Nie miała z tym najmniejszego nawet problemu, nie czuła, żeby to było dla niej jakimś wyzwaniem, więc również teraz kiedy znaleźli się między ludźmi, nie była jakoś wyraźnie przestraszona, przejęta albo niepewna. - Nie uwierzę, jak powiesz, że nie chciałbyś spróbować czegoś podobnego - odpowiedziała, jasno dając mu znać, że wiedziała, jaki był. Być może niektórzy uważali, że był delikatny, słaby albo cokolwiek podobnego, ale pod tą wrażliwością, jaką czasami wykazywał, krył się naprawdę mocny charakter, coś, czego nie dało się tak łatwo złamać. I Carly była ciekawa, czy jej towarzysz w ogóle zdawał sobie z tego sprawę, z tego, jak wyglądał, jak się zachowywał, do czego mogło to wszystko prowadzić. Prawdę mówiąc, była go coraz bardziej ciekawa, a jednocześnie miała wrażenie, że wiedziała o nim właściwie wszystko. Był to, rzecz jasna, prawdziwy paradoks, ale ani trochę się tym nie przejmowała, po prostu płynąc z prądem. - Mam wybrać trzy kaczki na podstawie tego jak wyglądają i jak się zachowują? Żadnej podpowiedzi? - zapytała nieco zawiedziona, przykładając dłoń do ust, by zaraz uśmiechnąć się kącikiem, kiedy mężczyzna odbierający od niej galeony skinął głową w stronę jednej z kwaczuch, a ona skłoniła mu się pospiesznie z zadowoleniem, następnie przystępując do wyboru, który jej zdaniem nie był ani trochę łatwy. - Teraz już wiem, czemu nie umiesz rozróżnić raptuśnika od jadalnych ziół, wszystko wybierasz, jakby ci miało uciec - stwierdziła, kręcąc głową z cieniem niezadowolenia, koncentrując się na kolejnych kwaczuchach, by ostatecznie, z pewnym westchnieniem, wybrać dwie pozostałe, choć inaczej się je pewnie oceniało do wyścigu, a inaczej do garnka.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
obstawianeJ, E, A - J zmieniam na F wygrywająF, A, C liczba par dwie pary: F i A
Widział, że jego propozycja wydała jej się całkiem miła i mimowolnie zaczął zastanawiać się, jak wyglądał jej dzień, jak żyła, że podobny plan był dla niej przyjemny. On sam wielokrotnie miał ochotę odsunąć się w cień, uciec od zgiełku rodzinnej posiadłości, ukryć się przed spojrzeniami innych, ale nie sądził, aby tak naprawdę musieli mierzyć się z takimi samymi problemami. Przez chwilę przyglądał jej się z wyraźną uwagą, nim ostatecznie pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Jeśli rzeczywiście przyjdzie im uciekać, wiedział już co mogli zrobić i cóż… Musiałby skłamać, gdyby miał powiedzieć, że nie podobała mu się ta wizja. Nie zaskoczyła go również jej odpowiedź w temacie obalania murów i jej wybijania w niej dziur. Nie dał się nabrać na jej grę, jakby to wszystko były tylko żarty, za dobrze już ją znając. Widział ją w wielu sytuacjach, aby mieć pewność, że naprawdę była zdolna obalić każdy mur, jaki tylko spotkałaby na swojej drodze. W pewnym sensie miał wrażenie, że robiła to również z nim, łamiąc niektóre z granic, jakie zwykle stawiał, zachęcając go, aby szedł dalej, wciągając go w to, co tak ochoczo nazywali przygodą. Taką tylko dla nich. - Nie powiem. W końcu ile razy masz możliwość latać na byku? Jasne, że chciałbym tego spróbować, ale jak widać mają tu inne atrakcje - odpowiedział, nieznacznie rumieniąc się, gdy przyznawał, że nie myliła się ani odrobinę. W tak prosty sposób przyznawał, że rzeczywiście znała go już na tyle, aby celnie oceniać co zrobiłby, a czego nie. Choć może chodziło po prostu o to, z jak dużym wyzwaniem, ryzykiem, wiązałoby się chociażby ściganie na byklawcach? Niemniej trafiła i Nakir mógł jedynie uśmiechać się lekko pod nosem po tym, jak przyznał jej rację. Kiedy wybrał swoje trzy kaczki, spojrzał na Psotną Królową, zastanawiając się, jakich wskazówek oczekiwała w trakcie hazardu, Należało wybrać trzy kaczki i cóż, tyle. Z tego powodu jedynie uśmiechnął się nieco nieśmiało i wzruszył ramionami, zaraz też obejmując ją ramieniem w pasie i przyciągnął ją do siebie. - Jeśli uznać, że życie to hazard, to nie powinnaś się dziwić… W końcu o to w tym chodzi, prawda? W tym jest całe piękno ryzyka, że nie wiesz, co może się wydarzyć… Co zjesz, albo która kaczka wygra - powiedział cicho, nachylając się do jej ucha, uśmiechając się przy tym nieśmiało. Kiedy wszystkie kaczki były obstawione, zostało czekać na rozpoczęcie wyścigu, który miał przynieść odpowiedź na pytanie, czyje podejście do ich wyboru było właściwe.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:B, B, J - J zamieniam na D Kwaczuchy zwycięzcy:D, E, F Wygrana: 1 kwaczucha, 100g
Była w stanie obalić każdy mur. To była prawda, nie bała się jej, znała ją i rozumiała, ale nie sądziła, by wiele osób z jej otoczenia faktycznie w pełni zdawało sobie z tego sprawę, żeby wiedzieli, jak podchodziła do niektórych spraw, jak z nimi walczyła. Nie miała ograniczeń, a przynajmniej w to wierzyła, nieustannie idąc naprzód, nie przejmując się tym, co przyniesie jutro. Prawda była taka, że właściwie nawet nie myślała o jutrze, nie myślała o przyszłości, zwyczajnie chwytając to, co miała i to jej odpowiadało. Pewnie znaleźliby się tacy, którzy wytknęliby jej, że w tym wieku nie mogła nic osiągnąć, jeśli będzie się tak zachowywała, ale prawda była taka, że Carly miała ich zwyczajnie w nosie. To nie miało dla niej żadnego znaczenia, nie musiała się na tym koncentrować i być może jedynie taka uwaga zabolałaby ją, gdyby padła z ust jej taty. Jego zdanie ceniła i wierzyła w to, że cokolwiek postanowi, jakkolwiek nie poprowadzi swojego życia, będzie z niej ostatecznie dumny. Nawet jeśli miałoby się okazać, że potrwa to jedynie chwilę, że zajmie im to ledwie mgnienie serca, nim zniknie, zupełnie, jak mama. - To zupełnie, jak z wróżkami. Oczywiste było, że tam pójdę, w końcu nie każdego dnia można wejść na ich dwór. Jest wiele rzeczy, jakie można zrobić tylko raz i z jakiegoś powodu niesamowicie mnie to ciekawi - powiedziała, śmiejąc się cicho, a potem pokręciła ostatecznie głową, bo wiedziała, że nie było do końca sensu w tłumaczeniu tego. Odnosiła wrażenie, że mężczyzna i tak doskonale wiedział, co miała na myśli, o co dokładnie jej chodziło i co właściwie było dla niej aż tak ważne w życiu. Bo jeśli ona zdołała poznać jego, to podejrzewała, że on zaczął rozumieć ją i to było coś, co mogło przerażać, a jednocześnie nieco ją fascynowało. Bo pokazywało, że istnieli ludzie, jacy naprawdę potrafili przejrzeć na oczy, jacy byli w stanie dostrzec coś za zasłoną, jaką dookoła siebie rozciągnęła. Wiedziała, że jej przyjaciele byli do tego zdolni, ale większość mężczyzn, z jakimi się umawiała, czy choćby drażniła, nie było skłonnych do szukania odpowiedzi na pytania o to, jaka była, zwyczajnie uznając, że wiedzą o niej wszystko, podczas gdy nie wiedzieli nic. - Podoba mi się twoje rozumowanie - mruknęła, nie rozwijając dalej tej myśli, zwyczajnie przyznając, że to było coś, co było jej bliskie. Była jednak jednocześnie oszustem, który chciał jak najwięcej zdobyć dla siebie, więc zwyczajnie próbowała nie grać czysto. I wcale, a wcale, się tym nie przejmowała. Dlatego też jedynie przysunęła się do niego bliżej, zakładając ręce na piersi, by przyglądać się kaczkom, wkrótce zaczynając się tym prawdziwie emocjonować i śmiejąc się, krzycząc i nawołując wraz z innymi. Wyglądało to jak wyścigi konne, co do tego była przekonana, chociaż nie widzieli wszystkiego, a kwaczuchy potwornie jej się myliły, więc kiedy ostatecznie wręczono jej sto galeonów, aż parsknęła z rozbawienia. - Oszustwo popłaca - stwierdziła, bo ostatecznie właśnie dzięki temu udało jej się poprawnie obstawić przynajmniej jedno stworzenie. Niewiele, ale cóż, widać w to akurat nie była dobra.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Być może uznanie jej za lekkoducha, który naprawdę nie przejmuje się niczym byłoby łatwe, ale Nakir nie byłby w stanie tak o niej powiedzieć. Owszem, zachowywała się, jakby jutra miało nie być, co widział dokładnie w trakcie tych wakacji, ale znał też jej zainteresowania. Pamiętał książkę o eliksirach, która wykraczała poza podstawowy materiał, pamiętał, jak mówiła o łączeniu eliksirów z jedzeniem i wszystko to nakładało się na obraz kobiety, która wiedziała czego chce, wiedziała, jak po to sięgnąć, ale nie chciała skupiać się tylko na tym. Chciała żyć pełnią życia, niczego nie żałując, próbując wszystkiego. Podejrzewał, że nie przejmowała się zdaniem innych, ale mógł się mylić. Nie wiedział, jak wiele miała ważnych dla siebie osób, ani jakie łączyły ją z nimi relacje, poza tym, że miała brata. - Życie jest za krótkie, żeby nie chwytać każdej chwili - powiedział cicho, spoglądając na chwilę na nią z ukosa, uśmiechając się ciągle, nim odwrócił spojrzenie na moment pogrążając się we własnych myślach. Mimowolnie przypomniał sobie, jak wielu starszych aurorów żałowało niektórych decyzji życiowych, jak wielu zginęło w trakcie akcji, nie mogąc pogodzić się z bliskimi, z którymi pokłócili się o głupoty. Życie naprawdę było zbyt krótkie, aby nie chcieć spróbować wszystkiego, co podsuwało, aby nie smakować go na każdym kroku. Jeśli przy tym było się niemal uzależnionym od adrenaliny… Nie był pewien, co kryło się za podobnym podejściem Psotnej Królowej do życia, ale doskonale ją rozumiał. Z tego powodu na jego twarzy gościł nieznaczny uśmiech, jakby właśnie dzielili wspólną tajemnicę satysfakcjonującego życia. W końcu przyszło im do obserwowania startu kaczek, które płynęły dość spokojnie, jeśli mógł tak powiedzieć o tym, co te stworzenia wyczyniały pod wodą, Obserwował je, dając się coraz bardziej wciągnąć w wyścig, kibicując obstawionym przez siebie stworzeniom, śmiejąc się, gdy widział, jak jedna z nich oszukuje. Nie przejmował się tym, szczególnie że jej zachowanie pomogło mu ostatecznie zdobyć nagrodę po poprawnym obstawieniu dwóch kwaczuch. - Zdecydowanie powinienem zastanowić się, czy nie mam w sobie jednak czegoś ze Ślizgonów, skoro nie widzę problemu w podobnym oszustwie - zaśmiał się cicho, kiedy otrzymał wypłatę i odchodzili od sadzawki. - A więc hazard nie jest czymś nieprzyjemnym dla królowej? - zapytał jeszcze, choć przecież znał odpowiedź.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Spojrzała na niego uważniej, kiedy wyraził takie, a nie inne stanowisko, odnosząc wrażenie, że znalazła w nim kolejny punkt wspólny. Mieli ich całkiem sporo, choć jednocześnie widziała doskonale, że się od siebie różnili, że nie byli idealnie tacy sami, że mimo wszystko pochodzili z różnych światów, mieli odmienne doświadczenia, nadzieje i pragnienia. A jednak, w jakiś przedziwny sposób, wiele z ich stanowisk pokrywało się, tworzyło razem piękną mozaikę, która pozwalała na dostrzeżenie czegoś, czego wcześniej się nie widziało. Odnosiła wrażenie, że znajdowali się w jakimś dziwnym, magicznym kręgu, zupełnie, jakby trafili w miejsce, które miało ich zjednoczyć i chociaż brzmiało to nieco dziwnie, nieco szaleńczo i dziecinnie, wcale jej to nie przeszkadzało. Dostrzegała coś, co jej się podobało i odnosiła wrażenie, że podobnie było z drugą stroną, choć przecież jednocześnie nie wiedzieli o sobie tak naprawdę nic. I wszystko. To było niesamowite, że poznając się od zupełnie innych stron, widzieli to, czego nie widzieli inni. Daleko było im do rozmów o ulubionych kolorach, a jednocześnie Carly była przekonana, że poznała mężczyznę lepiej, niż wiele osób z jego otoczenia. Nie musiała znać jego imienia, by wiedzieć, jaki był, by dostrzegać, że jego dwie natury nie musiały ze sobą konkurować i po prostu trwały obok siebie, na raz, tworząc obraz, jakiego nie dało się tak łatwo zapomnieć. Wszystko to skwitowała teraz jedynie uśmiechem, odwracając się do kwaczuch, bo nie miała najmniejszej ochoty na poważne dysputy. Wróciła do obserwowania kaczek, dochodząc do wniosku, że to, co się tutaj działo, było na swój sposób szalone, a jednocześnie wspaniałe. Tak po prostu, takie szalone, wariackie, niepoważne, niejednoznaczne. Miała na to wiele słów, chociaż nawet nie wiedziała, jak je dokładnie wyłożyć i po prostu śmiała się ciepło, wychylała i rozglądała, starając się zrozumieć całe to szaleństwo, z jakim miała tutaj styczność. Odnosiła wrażenie, że okoliczni mieszkańcy mieli co najmniej dziwne poczucie, czym była rozrywka, ale z drugiej strony jakoś bardzo jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Podobało jej się, o wiele bardziej niż zamierzała to przyznawać. - Och, więc tylko Ślizgoni mają do czegoś podobnego dryg? - rzuciła jedynie, kiedy wyścig faktycznie dobiegł końca, a im wręczono nagrody, jakie wcale nie były takie małe i Carly doszła do jedynego słusznego wniosku, że te musiały cieszyć się całkiem sporym powodzeniem. Najwyraźniej wszyscy lubili tutaj bawić się w podobne dziwactwa, którym daleko było do legalności. - Cóż, czy sam nie zauważyłeś, że życie też jest hazardem? To, zdaje się, naprawdę intrygująca rozrywka - odparła, gdy ludzie zaczęli się rozchodzić i pociągnęła za sobą mężczyznę, uznając, że mieli przed sobą jeszcze cały dzień i mogli zacząć go od zjedzenia śniadania, skoro już wyciągnęła go z łóżka o nieludzkiej porze.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Z pewnością fakt, że w tej wiosce czas zdawał się zatrzymać lata wcześniej, zabawy mieszkańców były tak nietypowe. Nakir miał świadomość, że gród mógłby być wygodniejszy, jak Hogsmeade, czy Dolina Godryka, a jednak mieszkańcy zdecydowali się trwać w swojej wiejskiej, sielankowej atmosferze i nie mógłby powiedzieć, że tutejszy hazard nie pasował do tego. Zdziwiłby się, gdyby nagle po polach jeździli samochodami, choć jednocześnie wyścigi kwaczuch były… Nietypowe. Mimo to dobrze się bawił, dopingując wybrane stworzenia, próbując rozproszyć pozostałych obstawiających, aby zgubili, którą kaczkę obstawili. Bawił się po prostu dobrze i był pewien, że w dużej części zawdzięczał to towarzyszce. - Jak widać nie tylko oni, ale czy coś podobnego nie kłóci ci się z Gryfonami albo Krukonami? Puchoni z kolei mają wszystkiego po trochu, więc nawet się nie dziwię - odpowiedział, jakby mówił całkowicie poważnie, choć było widać po jego spojrzeniu, że jedynie się drażni. Wygrana cieszyła, nie mógł powiedzieć, żeby było inaczej, ale nie o to chodziło w tym wszystkim. - Oczywiście, że intrygująca. U nas też jest kilka takich atrakcji - odpowiedział, a jego policzki pokryły się rumieńcem, gdy był świadom, że w jego słowach kryło się zaproszenie do dalszej wspólnej zabawy, nawet gdy wrócą do Anglii. Zaraz też zaśmiał się i zgodził z pójściem na śniadanie. Ostatecznie częścią umowy było wspólne jedzenie przy każdej pomniejszej przygodzie.
Ian nie miał pojęcia o połowie rzeczy, jaka tyczyła się Lockiego, ale to nawet nie powinno go dziwić, skoro do tej pory nie mieli tak naprawdę okazji zbyt często rozmawiać, by nie powiedzieć, że w ogóle się do siebie nie odzywali. Nie znali się, nie rozumieli się, a teraz tworzyli jakieś dziwne połączenie, bardzo trudne do wytłumaczenia, jakieś pokręcone, które teoretycznie nie miało ze sobą żadnego związku, a jednocześnie miało go zdecydowanie więcej, niż można było się spodziewać. Poza tym chłopak naprawdę przejmował się tym, co się działo, przejmował się tym, że starszy kolega jakoś wykazywał nim zainteresowanie i to było widać, kiedy ocierał twarz z resztek chleba, żeby nie wychodzić na idiotę, nie wiedząc jeszcze, co go czeka po tej przekąsce, bo to naprawdę różnie bywało. - Nooo, tak, ale bardziej mi chodzi o to, że... Kaczki mają płetwiaste stopy, to nie są płetwy, ale pomagają im poruszać się w wodzie, więc to nie jest takie oszustwo. A mnie chodzi o to, że nie wiem, czy ja mogę oszukiwać. Znaczy, czy to w ogóle możliwe, tak jak przy kartach albo grze w trzy kubki - zakomunikował ostatecznie, próbując jakoś logicznie wytłumaczyć to, co miał na myśli, wiedząc, że pewnie brzmiał dziecinnie i naiwnie, ale też nie do końca wiedział, jak powinien do tego podejść. Znajdował się w całkowicie nowej sytuacji i Lockie właściwie od razu to rozgryzł, co zresztą nie było wcale takie trudne, jak się nad tym zastanowić. Zaraz też Ian zrobił się bardziej czerwony, niż wcześniej i machając rękami, próbował coś wyrazić, tylko wcale mu to nie szło i tak naprawdę nie był w stanie w tym momencie skłamać. Inna sprawa, że nawet gdyby to zrobił, pewnie to kłamstwo miałoby krótkie nogi, bo nie był w podobne rzeczy dobry, chociaż bardzo się starał, a potem to go prześladowało. - Hm, nie wiem, może ten? - pokazał na Gnieciucha, który była starym, zasłużonym kaczorem, sprawiającym wrażenie takiego, który nie da sobie w kaszę dmuchać, a co za tym idzie, być może jednak postanowi zwyciężyć i pokazać, że na coś go w tym wszystkim stać.
Wiedziała, że zazdrość to brzydkie uczucie. A jednak poczuła jej ukłucie, gdy Christopher tak na nią spojrzał. Był już dorosły (nie wypominając, od kilku dobrych lat) a wciąż pielęgnował w sobie to wewnętrzne dziecko. Ona tak nie umiała – Persephone musiała dorosnąć, gdy była jeszcze dzieckiem. Surowy ojciec, milcząca matka, potworna bieda w domu i wielkie oczekiwania. To nie jest atmosfera dla koegzystowania dla dzieci. - Niech tylko spróbują – odpowiedziała z ikrą w oczu, ale z nieco przygaszonym uśmiechem. Nie mogła się powstrzymać od lekkich wahań nastroju, choć bardzo mocno liczyła na to, że tego nie zauważy. Lub nawet jeśli – że nie zapyta. Potem obserwowała wyścig z kamienną twarzą, choć w sercu czuła porywy i niepokoju, i ekscytacji. Sumka, którą obstawiła była dosyć zacna, ale całe szczęście nie wyszła z tego miejsca stratna. W międzyczasie odpowiedziała Walshowi: - Im się zawsze tak wydaje. Wiesz, kiedy zaczynałam tę pracę, naprawdę nie sądziłam, że dzieci potrafią być tak niedomyślne i bezczelne. – W jej głosie nie było pretensji, ot, stwierdzała fakt. Zwykłą kolej rzeczy. - Och, naprawdę? Nie wiedziałam. Choć szczerze mówiąc – ta informacja jej nie zaskoczyła. Gdy wyścigi dobiegły końca, a Persephone i Christopher odebrali należne im galeony, w odpowiedzi na jego propozycję zrobiła coś, czego nie robiła często. Znowu zachichotała, jakby planowała zrobić komuś jakiś psikus. - Ależ z największą przyjemnością! Jak się okaże, że nie ma tam nikogo, kto być tam nie powinien, może i sami spróbujemy znowu szczęścia. – I poszli w kierunku grodu, ciesząc się słodkim czasem beztroskich wakacji, które upłyną im szybciej, niż się tego spodziewają.
Dobra zagwozdka. Lockie wprawdzie wychowanek domu węża, więc odgórnie każdy zakładał, że jest oszustem, krętaczem i kryminał wyssał z mlekiem matki, ale poza ambicją do wygrywania, to niestety, nie miał master-mindu przestępcy. Zamyślił się nad tym zagadnieniem poważnie i pokręcił głową: - Myślę, że w takim kontekście to się nie da. - przyznał - To chyba właśnie lubię w takim hazardzie sportowym, w obstawianiu wyścigów czy walk, że nie mam wpływu na to, jak zachowa się obstawiany przeze mnie osobnik. - wymyślił, marszcząc brwi - Umiesz kantować w karty albo trzy kubki? - podłapał od razu, uśmiechając się chytrze. No cicha woda brzegi rwie! By się tego po takim miłym młodym krukonie nie spodziewał! Jeszcze będą z niego ludzie! Pochylił się i przyjrzał Gnieciuchowi. - Wygląda na weterana, to może być dobry wybór. - pokiwał głową z namysłem - Moja faworytka, to jest tamta. - pokazał palcem - Igiełka. - uśmiechnął się z taką dumą, jakby to była co najmniej jego kwaczucha, a może i jego córka w ogóle.- Jakby była kobietą, to by była idealną kobietą. Sprytna, piękna, sprytna i bezlitosna. Obstawiałem ją to podstawiła innej kaczce nogę, jak najprawdziwsza złośnica! - pokiwał głową z uznaniem, jeszcze na chwilę zawieszając wzrok na Igiełce. Ludzie zachwalali swoje kwaczuszki, ale organizator pospieszał, by sprężać się z obstawieniami, bo zaraz ruszy pierwszy wyścig, więc Lockie szturchnął młodego krukona łokciem. - Słuchaj uchem, a nie brzuchem, zaraz będzie wyścig. - popchnął go lekko w stronę organizatora, by ten złożył swój zakład.
Ian nie do końca był przekonany, że w tym było coś, co można było lubić, ale może dlatego, że wolał nieco inne zagrywki. Widział, jak jego rodzice pracowali, rozumiał co nieco z prawa, wiedząc, że tam właśnie trzeba było znać odpowiednie sztuczki, by zwyciężyć, ale nie wiązało się to z prawdopodobieństwem, ale bardziej tym, jak odpowiednio dobrać słowa i argumenty. To były właśnie te rzeczy, jakie do niego przemawiały, chociaż jednocześnie nie wiedział, jak miał to wyrazić. Na całe jednak szczęście Lockie zadał mu pytanie, po którym natychmiast pokraśniały mu policzki i czubki uszu, powodując, że stracił całą chęć do prowadzenia bardziej filozoficznych dysput. - Nie. To znaczy, niby wiem, jak, ale to jest tylko teoria, to są sztuczki, zwłaszcza te kubki, po prostu trzeba wiedzieć, jak je trzymać, ale to wszystko, więc nie wiem, czy wiem, jak się kantuje - powiedział, plącząc się w zeznaniach tak bardzo, jak było to możliwe, więc nawet nie wiedział, czy brzmiało to choćby w najmniejszym stopniu logicznie. Bo prawdę powiedziawszy, nie wydawało mu się, ale już po chwili znaleźli się przy kwaczuchach, jakie zaczął oglądać, nie mając nawet pojęcia, czego powinien szukać. - Ten też wygląda całkiem ciekawie - dodał, kiedy już Lockie wyjaśnił mu, o co chodziło z Igiełką i wskazał na Jaroszka, chociaż sam nie wiedział, dlaczego akurat ten przyciągnął jego spojrzenie. Cała ta zabawa była po prostu grą w wybieranki, a jemu nie szło to nigdy najlepiej. Więc się wyraźnie denerwował i pewnie się z tego wszystkiego bardziej pocił, zapominając już całkiem o pajdzie chleba, jaką pochłonął, a jaka gdzieś w nim na pewno buzowała, choć nie wiedział jeszcze jak. - Mam... Ale... - wymamrotał, kiedy Lockie pognał go do krupiera i ostatecznie obstawił zakład, dziwiąc się temu, że było to takie proste i nikt go nie okrzyczał, ani nie kazał mu przestać się wygłupiać. Chociaż oczywiście było to nielegalne, ale widać ludzie przymykali na to oko, pozwalając innym robić, co im się podobało. I to była bardzo, ale to bardzo szalona myśl. Ian nie do końca był przekonany, że w tym było coś, co można było lubić, ale może dlatego, że wolał nieco inne zagrywki. Widział, jak jego rodzice pracowali, rozumiał co nieco z prawa, wiedząc, że tam właśnie trzeba było znać odpowiednie sztuczki, by zwyciężyć, ale nie wiązało się to z prawdopodobieństwem, ale bardziej tym, jak odpowiednio dobrać słowa i argumenty. To były właśnie te rzeczy, jakie do niego przemawiały, chociaż jednocześnie nie wiedział, jak miał to wyrazić. Na całe jednak szczęście Lockie zadał mu pytanie, po którym natychmiast pokraśniały mu policzki i czubki uszu, powodując, że stracił całą chęć do prowadzenia bardziej filozoficznych dysput. - Nie. To znaczy, niby wiem, jak, ale to jest tylko teoria, to są sztuczki, zwłaszcza te kubki, po prostu trzeba wiedzieć, jak je trzymać, ale to wszystko, więc nie wiem, czy wiem, jak się kantuje - powiedział, plącząc się w zeznaniach tak bardzo, jak było to możliwe, więc nawet nie wiedział, czy brzmiało to choćby w najmniejszym stopniu logicznie. Bo prawdę powiedziawszy, nie wydawało mu się, ale już po chwili znaleźli się przy kwaczuchach, jakie zaczął oglądać, nie mając nawet pojęcia, czego powinien szukać. - Ten też wygląda całkiem ciekawie - dodał, kiedy już Lockie wyjaśnił mu, o co chodziło z Igiełką i wskazał na Jaroszka, chociaż sam nie wiedział, dlaczego akurat ten przyciągnął jego spojrzenie. Cała ta zabawa była po prostu grą w wybieranki, a jemu nie szło to nigdy najlepiej. Więc się wyraźnie denerwował i pewnie się z tego wszystkiego bardziej pocił, zapominając już całkiem o pajdzie chleba, jaką pochłonął, a jaka gdzieś w nim na pewno buzowała, choć nie wiedział jeszcze jak. - Mam... Ale... - wymamrotał, kiedy Lockie pognał go do krupiera i ostatecznie obstawił zakład, dziwiąc się temu, że było to takie proste i nikt go nie okrzyczał, ani nie kazał mu przestać się wygłupiać. Chociaż oczywiście było to nielegalne, ale widać ludzie przymykali na to oko, pozwalając innym robić, co im się podobało. I to była bardzo, ale to bardzo szalona myśl.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokiwał głową na boki w zamyśleniu: - Nic się nie martw, jeszcze jest czas. Poćwiczymy i kubki i karty, zanim skończysz Hogwart, to będziesz ludzi robił w ciula tak śpiewająco, że będą Ci za to dziękować. - puścił mu oko, uśmiechając się. Mógł biedny krukon szukać dróg ucieczki, mógł mu mydlić oczy, ba, on mógł nawet prawdę mówić jak na świętej spowiedzi, że nic nie wie a nic, że nigdy nie kłamał, nie kantował, a w ogóle oszustwa na oczy nie widział i może mogłaby ton być nawet prawda, ale w głowie Lokiego? Już się zarejestrowało, że z niego chytry lis, ot co. I z taką nieszczęsną łatką przyjdzie Ianowi żyć do końca swych (albo Swansea) dni. Swansea obserwował, jak chłopiec idzie obstawiać i oczywiście, że to było proste i nikt nie zadawał pytań, szczególnie, jak pół metra za plecami stoi Ci dwumetrowy człowiek gabarytów wołu, patrząc na owego krupiera martwym wzrokiem, sugerującym, że zachęca, by ten choćby pierdnął coś, że "nie wolno" MacTavishowi grać. Co innego, jak Lockie sam by się musiał o to wykłócać, ale skoro przyprowadził tu kolegę, by ten zakosztował słodkiego smaku nielegalnych przyjemności, to na pewno nie znajdzie się krupier, który by mu stanął na drodze. Choćby Swansea miał go zlikwidować i sam się tym krupierem stać. - No i kogo ostatecznie obstawiłeś? - zainteresował się, jednocześnie łapiąc jakichś dwóch lokalnych szczawi, którzy ewidentnie również byli zbyt młodzi jeszcze na takie zabawy, by rozsunąć ich bez wysiłku i dopuścić swojego krukońskiego kolegę bliżej brzegu wody, coby sobie popatrzył na obstawione kaczuszki - ja już widziałem, jak tego grubego, jak mu tam... Eklerek? Dokarmiali groszkiem. Może być to zdradziecka taktyka. - przyznał, bo kątem oka dostrzegł, jak kaczorkowi podsuwają po cichaczu garść karmówki jakiejś niezidentyfikowanej, ale zielonej. Swansea pomyślał, że to całkiem sprytne. On, gdyby był takim kaczym ojcem, pewnie tez by coś pokombinował. Na szczęście nie był i Merlinie miej ludzkość w swojej opiece, żeby nigdy ojcem nie był, jakimkolwiek, szczególnie patrząc po tym, co robi młodszym kolegom, ściągając ich na drogę deprawacji i niewątpliwego kryminału.
- Czemu mielibyśmy to ćwiczyć? - zapytał, bo zupełnie nie wiedział, skąd wzięło się to stwierdzenie Lockiego i jego zachowanie, świadczące o tym, że już o czymś zadecydował i nie było odwrotu. Inna sprawa, że Ian faktycznie wiedział, że w pewnych dziedzinach życia umiejętność oszukiwania, kłamania i mijania się z prawdą bardzo się liczyła. Bądź też, co można było ująć zupełnie inaczej, liczyła się zdolność potoczystej mowy, która pozwalała uniknąć tego, czy tamtego, a pewność siebie powodowała, że człowiek był w stanie wyłgać się z wielu spraw. Dokładnie tak, jak jego ojciec, ale w końcu tego oczekiwano od prawnika. I Ian mu tego zazdrościł, a jednocześnie chciał być, jak on, tylko nie potrafił tego zrobić. Może, ale tylko może, na razie. Dlatego też kiedy Lockie skierował go, żeby sobie wybrał kaczki, zrobił to, zupełnie, jakby był zaklęty w jakimś magicznym kręgu. Właściwie to może był, bo zwyczajnie zrobił to, po co tutaj przyszli, ciągle nie mogąc zrozumieć, co to miało zmienić w jego życiu, ale skoro nie był tutaj sam, a Lockie na dokładkę za niego zapłacił, to nie mógł wyjść na jakiegoś błazna. I może nieco mu się to nawet podobało, chociaż był tak zdenerwowany, że czuł, jak pocą mu się dłonie. Chcąc to ukryć, wsunął je w kieszenie spodni, kołysząc się lekko na piętach, by później przejść z Lockiem bliżej brzegu, nie protestując, kiedy torował im drogę. - Igiełkę, skoro mówisz, że jest taka dobra. I Jaroszka, ale nie wiem, czy to dobry wybór. I tego... O którym mówiłem ci wcześniej - powiedział, drapiąc się nieco nerwowo po brodzie, by zaraz parsknąć na uwagę o groszku, nie mając najmniejszego nawet pojęcia, czemu właściwie to było zabawne i z jakiego powodu był taki nerwowy. Bo nie do końca chodziło o sam wyścig, który, jak się okazało, aż tak go nie fascynował, raczej o całą tę otoczkę, jakiej do końca nie rozumiał, jakby znalazł się w naprawdę nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea spojrzał na niego zaskoczony do takiego stopnia, jakby go Ian zapytał, dlaczego w życiu trzeba pić wodę albo myć zęby. Zamrugał, po czym zmarszczył brwi. - No a po co sie ćwiczy rzeczy. - przekrzywił pusty łeb - Żeby być w tym lepszym. - wydało mu się to proste i choć to nie było skomplikowane domyślić się, że MacTavish po prostu nie myśli takimi kategoriami jak jego starszy, ślizgoński kolega, to jednak umysł Locka w ogóle nie operował w takich kategoriach. Dłużej się nad tym nie rozwodzili, kiedy Swansea obserwował otoczenie, a Ian skupiał się na kaczuszkach i pokiwał głową na wybrane przez niego kaczki. - Dobre wybory. Wprawdzie nie jadłu groszku... - mruknął, a kiedy młody krukon się zaśmiał, Lockie mu zawtórował.- Wiesz, dlaczego dają im groszek? - nachylił się, bo miał wrażenie, że śmiech bruneta nie brał się ze świadomości jak zabawne i idiotyczne jest to, by dokarmiać kwaczuchy groszkiem przed wyścigiem, a ze zwyczajnej nerwowości chłopca, więc uznał za stosowne wtajemniczyć go w te niecne procedery - Bo mają po nich gazy jak motorówki. - poinformował konspiracyjnym szeptem, jakby mu właśnie zdradzał sekret co najmniej na to, jak stworzyć kamień filozofów. Wyścig jak wyścig, kiedy kaczki znalazły się na linii startowej, poderwała się wrzawa i ludzie zaczęli, zgodnie z założeniami, jakich domyślili się obaj wcześniej, gorąco dopingować obstawiane przez siebie zwierzaki. Swansea obserwował Igiełkę, która była jego faworytką już od pierwszego wejrzenia i uśmiechnął się, kiedy skasowała jedną, z płynących obok kaczek. Klepnął Iana w ramię, gdy zebrali zawodników z mety: - Dobre oko, chłopie! - zaśmiał się - Częściej będę Cię zabierać, jak masz takie szczęście. - puścił mu oko - Wio po wygraną. - kiwnął głową, zachęcając go do odbioru nagrody za swoje obstawienie. Na wszelki wypadek posłał krupierowi jeszcze jedno ze swoich martwych spojrzeń, by w razie wątpliwości nie zawahał się dać chłopcu jego zasłużonych galeonów. +
Ian spojrzał na Lockiego, jakby chciał mu powiedzieć, że chyba w ogóle nie rozmawiali o tym samym, ale nie do końca wiedział, jakby miał mu to powiedzieć i zdaje się, że przez dłuższą chwilę po prostu na siebie patrzyli, nie do końca wiedząc, co mają ze sobą zrobić. Było to co najmniej idiotyczne, a przynajmniej dla Krukona, który czuł się co najmniej nieswojo, mając wrażenie, że dłonie mu się pocą, ale jednocześnie nie umiał wymyślić niczego sensownego, nie umiał podjąć logicznego ruchu, który postawiłby go jakoś na nogi albo wskazał właściwy sposób postępowania w danej sytuacji. I właśnie w ten sposób doczekał do samego wyścigu kwaczuch, zastanawiając się, czy to on czegoś nie zrozumiał, czy jednak Lockie próbował udawać, że nie wie zupełnie, o co chodzi. Cała ich rozmowa stała się tak abstrakcyjna, że pozostało mu już jedynie się śmiać, tym bardziej że żart starszego chłopaka, choć skończenie niemądry, był naprawdę komiczny, choć w sposób, jakiego raczej nikt się nie spodziewał, a przynajmniej, którego nie spodziewał się Ian. - To raczej całkowity przypadek - mruknął po skończonym wyścigu, wyraźnie zdziwiony tym, że udało mu się coś wygrać, bo mimo wszystko to była zabawa, w której nie do końca dało się zastosować rachunki prawdopodobieństwa, a w tym nie był aż tak fatalny, żeby sobie z tym nie poradzić. Tutaj rządziły inne prawa i zderzył się z nimi zadziwiająco mocno, czując się podekscytowany wygraną, ale jednocześnie mocno nią zdziwiony. Pobiegł jednak grzecznie do krupiera, bo skoro już wszystko zostało obstawione i opłacone, to należała się wygrana, co Ianowi nie do końca mieściło się w głowie i nie wiedział nawet do końca, jak powinien do tego podchodzić, więc zwyczajnie doszedł do wniosku, że może lepiej nie będzie tego na razie roztrząsał i skupi się, cóż, na jakiejś innej rozmowie, choć nie wiedział, czy ta będzie aby na pewno swobodna.
z.t x2
+
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:C, B, E Kwaczuchy zwycięzcy:F, D, C Wygrana: 100g
Tym razem bez żadnego problemu zrozumiała gniewne syknięcie, które posłał w jej stronę Max. Nie. Nie mogła dać się dziabnąć Balbinie, z czego zresztą zdawała sobie sprawę, ale z drugiej strony była w niej jakaś iskierka ciekawości, która chciała wiedzieć, czy wtedy normalnie udałoby jej się porozumieć z syczuchą i przyjacielem. Tworzyliby zaiste piękną zgrajkę, a może nawet zostaliby postrachem Podlasia. Zamierzała jednak dotrzymać własnego słowa o nietolerowaniu ptasich bójek, bo naprawdę ostatnie, o czym marzyła i czego jej jeszcze brakowało do pełni szczęścia, to jakieś konflikty między jej syczuchami a kwaczuchami, których było coraz więcej. Odetchnęła z niejaką ulgą, kiedy Max zgodnie z jej poleceniem zamrugał dwa razy i parsknęła śmiechem, bo to wszystko zakrawało na jakiś absurd. Umknęło przy tym jej uwadze spojrzenie, jakie posłał Balbinie. A co do niej, Krawczykówna niestety nie miała gwarancji, że stworzenie rozumiało, co do niej mówiła. - Okej, będziemy działać inaczej - mruknęła pod nosem, kiedy po raz kolejny pomyliła się w liczeniu kwaczuch. Miała wrażenie, że mnożyły jej się one w oczach, więc z poirytowaniem machnęła ręką, szybko wpadając na następny pomysł. - Nie będziesz syczeć, bo jeszcze ktoś to usłyszy i zrobi się ciekawie, nie potrzebujemy, żeby ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy. No, w każdym razie zamiast syczenia napiszesz butem na tym piachu odpowiedni numer, ja to zapamiętam, przekażę krupierowi i gotowe! - oznajmiła zadowolona, wskazując czubkiem buta na ścieżkę, na której stali. Z powodzeniem można było na niej coś napisać, czy narysować, czy to butem, czy patykiem, a z pewnością wzbudziłoby to mniej wścibskich spojrzeń i byłoby dyskretniejsze, niż wcześniej zaproponowane syki. - To co, jesteś gotowy na obstawianie? - zapytała przyjaciela, kiedy już sama nieco się zorientowała w temacie i miała na oku swoje faworytki. Wyszperała odpowiednią sumkę galeonów i wręczyła ją krupierowi, podając mu również swoje typy. - Nigdy nie miałam szczęścia do hazardu, ale zobaczymy, może coś się zmieniło - rzuciła, gdy mężczyzna odszedł, żeby zbierać ostatnie zakłady. Kwaczuchy szykowały się już do startu i nie musieli długo czekać na rozpoczęcie tak widowiskowej rywalizacji. - Patrz, jak wystrzeliły!
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:H, F, I Kwaczuchy zwycięzcy:B, B, J, jedno B zamienione na G dzięki Hyćce Wygrana: 100g (1 kwaczucha)
Musieli prezentować się, jak banda skończonych idiotów, aczkolwiek Max miał wrażenie, że nie wyróżniali się aż tak bardzo na tle pozostałych zebranych. Nie umiał powiedzieć, z czego dokładnie to wynikało, ale wszystko wskazywało na to, że dookoła nich zebrali się sami szaleńcy, bardzo do nich podobni. W końcu kto normalny bierze się za jakieś obstawianie kaczek w samym środku lasu? To nie brzmiało, jak normalna rozrywka, tak samo, jak rozmawianie z gęsią, czy uparte syczenie, kiedy miało się gorączkę i nie wiadomo, co jeszcze. Max odnosił coraz bardziej wrażenie, że to miejsce zamierzało pokazać mu, jak bardzo można dostać w dupę, ale oczywiście nie mógł tego wyrazić na głos, jedynie wydając z siebie bliżej nieartykułowane syknięcia, kiedy z rozbawieniem próbował zrozumieć wszystko to, co się tutaj działo. Wzniósł oczy ku niebu, kiedy Ola zmieniła taktykę, szukając następnie jakiegoś patyka, jaki mógłby wykorzystać, by pokiwać głową na znak, że już nic nie będzie mówił, że na pewno nie zrobi niczego złego, ale prawie musiał przyłożyć Balbinie, bo ta najwyraźniej uznała, że chciał się z nią bić, przez co zapewne oboje wyglądali, jakby oszaleli albo zrobili coś podobnego. Ponieważ jednak Max nie zamierzał na oczach wszystkich posyłać zwierzęcia do jeziora - Ola by go pewnie za jaja powiesiła - grzecznie napisał patykiem na ziemi, jakie wybiera kwaczuchy, podał jej pieniądze, a później poczekał, aż obstawi, by wydać z siebie serię syknięć, gdy do niego podeszła, a wyścig zaczął się naprawdę. Wyglądało to, jak jakaś wielka komedia pomyłek i oszustw, co było fascynujące, bo jednak nie sądził, żeby kwaczuchy były zdolne do czegoś podobnego, a tutaj proszę bardzo, zachowywały się, jakby zamierzały się napierdalać na środku jeziora o zwycięstwo!