Przybycie Trevora zwiastował dźwięk przemoczonych butów uderzających o podłogę korytarza - a starał się iść cicho! Przemoczony do suchej nitki tworzył wokół siebie kałużę, a przecież przez połowę drogi zasłaniał się zaklęciem. Zapewne z powodu drgawek i sinych ust czar nie utrzymał się zbyt długo a nie wyglądał na osobę mającą siłę do ponawiania inkantacji. Na lewej nodze, dokładnie między kolanem a stopą wesoło widniała rana - nie była może specjalnie głęboka ale brudna, wilgotna od cieknącej leniwie krwi zmieszanej ze słonym deszczem. Zdecydowanie była źródłem głównego utrapienia, gdy oto wtoczył się do kuchni. Odłożył równie mokry zeszyt - wizzenger - na komodę, wierząc, że zanim pójdzie spać to zdoła wyciągnąć z niego wilgoć. - Długa historia. - głos miał drżący z zimna i zachrypnięty. Zdjął z siebie buty, z których wylało się trochę wody. Nie miał sił sprzątać teraz po sobie. Wraz z ubraniem wypadła też i różdżka, która poturlała się cicho pod stół. - Ciocia Cassi poprosiła mnie o zaniesienie na pocztę w Hogsmeade większej paczki. Gdy to zrobiłem, zebrała się burza. Mądry ja postanowił trzeci raz w życiu użyć teleportacji aby wrócić do domu przed przemoknięciem. - kaszlnął i z wyraźnym zniecierpliwieniem próbował zdjąć z siebie górną część ubrania. Wszystko się do niego kleiło i było mu ciężko, ale jakoś dał radę. Trząsł się z zimna. Jeśli chodzi o próby uniknięcia deszczu to chyba mu nie wyszło. Nie od dziś też wiadomo jaki był kiepski w teleportacjach. Do tej pory nie wiedział jakim cudem dostał na to licencję... to też była główna przyczyna zrobienia wszystkich możliwych uprawnień do prowadzenia pojazdów. - Pojebało mi się coś i wylądowałem w jakimś lesie, bo skojarzyłem dom z tatą, a tatę z biwakami w lesie. - poczłapał po ręcznik - chyba, że Holly już mu go podawała - i zaczął się wycierać szorstkim suchym materiałem. Najgorsze były włosy. Wzrok miał przygaszony, smutny. - Spotkałem tam Benjamina. Zbierał skaczące muchomory czy coś. Myślałem, że się ucieszy z towarzystwa. Nie ucieszył. Nawrzeszczał na mnie i zostawił, nie wiedziałem gdzie dokładnie byłem a nie miałem sił na drugą teleportację. - wyjaśnił gdy go posadziła i czymś otuliła - było pachnące, miękkie i ciepłe więc dla niego to jak aksamit. - Spadłem z niskiej gałęzi. - wskazał na swoją nogę, która szczypała jak diabli. Niby takie niegroźne a wkurwiające, że szok. - Dzięki, Hollyś. - i cały czas trząsł się z zimna. Nie wyglądał na kogoś, kto wyjdzie z tej wycieczki bez uszczerbku na zdrowiu.
Minę na słowa „długa historia” musiała mieć taką, że wcale nie dziwiła się, że Trevor od razu grzecznie wziął się za snucie opowieści. Tego tylko brakowało, żeby musiała wyciągać z niego fakty, ciągnąc za wilczy jęzor. Jeszcze zanim zniknęła w kuchni, zerknęła na zachlapany korytarz i rzuciła chłoszczyść, licząc, że przynajmniej część wody zniknie i mokra posadzka nie doprowadzi do większego natężenia kontuzji w tym domu. Tego tylko brakowało, żeby coś zrobiła sobie na przykład zaspana Cassi. Słuchała go w milczeniu, ale nie bezczynnie. Usadziła go na krześle przy stoliku i od razu przywołała niewerbalnie czysty ręcznik, a zaraz potem i koc. Była jednak przede wszystkim czarownicą, dlatego od razu zaczęła go suszyć również i zaklęciem. — Zdejmij spodnie — poleciła zupełnie bez podtekstu, rzeczowo, wbijając się w pauzę w opowieści, która ze słowa na słowo podobała jej się mniej. — Spadłeś z gałęzi, bo wylądowałeś na gałęzi, czy zebrało Ci się na wspinaczkę po drzewach? Pytam, bo zastanawiam się, czy chce Cię palnąć w łeb, zanim zacznę cokolwiek leczyć. Ale wcale nie brzmiała tak surowo, jak słowa same w sobie. Była spięta, skupiona, wystraszona, ale nie zła. Na złość czas mogła przyjść dopiero później, ale... cóż, wyglądało na to, że to nie na Trevora powinna być zła. Otuliła go kocem. — Zacznijmy od tego... — westchnęła — czemu nie przekazałeś paczki mnie albo Cedowi? Fovere — użyła zaklęcia rozgrzewającego, żeby rozgrzać go trochę szybciej, bo nie mogła patrzeć na to, jak się trzęsie. Rana była brzydka, ale nie była groźna, dlatego mogła sobie pozwolić na tę kolejność. Ostatecznie machnęła ręką, dając mu znak, żeby nie tłumaczył się z tej paczki. Stało się, to się stało. Prosić Trevora, żeby nie robił głupot, to jak prosić Lunaballę, żeby nie tańczyła w blasku księżyca. Niezmiennie ogrzewając go zaklęciem, w końcu przyjrzała się jego twarzy, która i bez tych przygód wciąż zdradzałaby oznaki wymęczenia pełnią. — Benjamin na Ciebie nawrzeszczał? Dlaczego? — nadszedł czas na szereg niewygodnych pytań, miała ich jeszcze kilka w zanadrzu.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Zaśmiał się bez radości i energii gdy nakazała mu zdjąć spodnie. Tym bardziej był zaskoczony, że jej posłuchał a przecież go ani nie omamiła ani nie groziła katuszami. Coś w jej głosie nie pozwalało się sprzeciwić... alby był mięczakiem, który teraz zatańczy jak mu zagra. Oby nie dosłownie! - Jakbym nie wspiął się na gałąź to nie znalazłbym oznaczenia szlaku i nie wyszedłbym z tego głupiego lasu do rana. - obruszył się i nie musiał chyba tłumaczyć, że te dzisiejsze obrażenia wyniknęły z niedokończonego odpoczynku po pełni. Wystarczyło, że odespał raz, przez chwilę poczuł się lepiej a już gdzieś łaził, coś robił, czegoś szukał a potem dziwił się, że spada z drzewa, źle się teleportuje lub wraca z obrażeniami. Nic dziwnego, że potrzebował kogoś o regularnie gimnastykowanym rozsądku, charyzmie, siły przebicia i nuty grozy. Taka osoba z pewnością byłaby w stanie usadzić go na dupie, gdy wyrywa się robić cokolwiek niż leżeć w łóżku. - Bo się całowaliście. - oznajmił bezlitośnie i zamknął oczy, gdy nałożyła na niego zaklęcie rozgrzewające. Oczywiście powinien bardziej uważać na kierowane do niej słowa skoro trzyma różdżkę przy jego twarzy. Zero instynktu samozachowawczego - zero. Wbrew pozorom nie zbierało mu się na senność. Pomimo utraty wilgoci z włosów i ciała, cały czas trząsł się z zimna. Koc pomagał ale nie na tyle, aby miał przestać szczękać zębami czy odzyskiwać normalny kolor ust. Z sinym nie było mu do twarzy. - Nie wiem. Chyba powiedziałem coś nie tak. Zaśmiałem się w złym momencie. Próbował mi wyjaśnić ale nic nie zrozumiałem. Większość czasu patrzył na mnie jakbym miał wyrzygać jelita u jego stóp. - odpowiadał ale oczu nie otwierał bo próbował przestać się trząść. Jak na złość, ciało go nie słuchało i dalej sobie dygotało z zimna.
Przekrzywiła głowę, miała poważny problem z tym, czy wobec tego zasłużył sobie na palnięcie w łeb, czy niekoniecznie. Ostatecznie jednak znalezienie drogi nie było głupim pomysłem, no i najprawdopodobniej przywiodło go tutaj, więc... ostatecznie złagodniała z towarzyszącym temu westchnieniem i pełnym dezaprobaty pokręceniem głową. Zresztą nawet gdyby jej nie przeszło, to i tak zaraz zbił ją z tropu do stopnia, w którym przestała go atakować, a sama przyjęła na siebie „ciosy”, nie bardzo potrafiąc je skontrować. W jednej chwili patrzyła na niego dziarsko i z pewnością siebie, w drugiej uciekała wzrokiem i czerwieniła się, próbując złożyć w całość jakieś zdanie. — Ja... my... my wcale... Zamilkła, dostrzegając bezcelowość próby zaprzeczenia jego argumentowi. Był nie do podważenia, po prostu. Musiałaby mieć solidne zaniki pamięci, by nie pamiętać, że jej czas spędzony dzisiaj z Cedem składał się z pięciu procent rozmów, dziesięciu czytania i przeglądania wizbooka, a cała reszta była trevorowym argumentem nie do podważenia. Była tak zawstydzona, że nawet nie potrafiła ocenić, jaki Trevor miał do tego stosunek, a przecież nie mogła zapytać, bo to nie był moment na takie rozmowy. — No dobrze, ale czegoś dalej nie rozumiem... Przestała go rozgrzewać po to, żeby machnąć różdżką i przenieść czajnik na italiankę, napełnić go prostym aquamenti i włączyć grzanie. Może herbata miała większą szansę mu pomóc? — Spotkałeś go przypadkiem, okej. Zdenerwował się na coś, okej. Ale dlaczego wróciłeś sam i w takim stanie? Dałeś mu szansę bezpiecznie przenieść się do Doliny i odprowadzić do domu i po prostu jest takim chamidłem, że nawet nie przeszło mu to przez myśl, czy dałeś nogę, bo cię wkurwił? Nie znała Benjamina. Widziała go kilka razy w życiu, zawsze przelotnie i tak naprawdę dopiero przy ostatnim spotkaniu miała szansę zamienić z nim kilka słów. A przecież była pod wpływem amortencji, alkoholu i hogsów, więc tak naprawdę nie dowiedziała się o nim nic. Znała za to Trevora, wiedziała, że potrafił być porywczy, chociaż oczywiście prędzej przed pełnią niż tuż po niej. Słychać było, że już mu nie marudzi, nie ocenia go, a jedynie troszczy się i próbuje dokładnie zrozumieć sytuację. Postanowiła zająć się jego nogą, póki nie zagotuje się woda na herbatę. Miała już przed nim kucnąć, ale potem... cóż, zdała sobie sprawę, że przecież siedzi w samych gatkach i nawet jeśli był owinięty kocem, to lądowanie teraz przed nim na podłodze mogło nie wyglądać najlepiej dla niej, dla niego i dla na przykład Ceda, którego obudziłyby hałasy, a który i tak najpewniej wcale nie spał. Dlatego właśnie przysunęła sobie drugie krzesło, usiadła na nim i oparła sobie jego nogę na kolanach, w końcu przeglądając się zabrudzonej ranie z należytą dokładnością. Najpierw ją oczyściła, używając aquamenti. Nie dało się tego uniknąć. Rzuciła vulnus alere, ale zadziałało raczej kiepsko, jedynie tamując krwawienie. Bez bandaża się nie obędzie, nie tym razem.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie przyglądał się Holly gdy zaatakował ją swoim argumentem. Znał ją na tyle, aby wiedzieć, że zawstydził ją i wpędził tym w zakłopotanie. Tego rodzaju odpowiedzi, które właśnie wyłożył na stół, były czymś nowym w ich wieloletniej przyjaźni. Teoretycznie Tervor też powinien się teraz zawstydzić bo jednak to coś intymnego pomiędzy jego najlepszymi przyjaciółmi... ale miał na to zbyt paskudny humor i było mu zbyt zimno. Stopniowo przestawał dygotać jednak cały czas był wychłodzony. Bardziej kurczowo nie da się już trzymać tego koca. Delektował się dźwiękiem gotującej się wody. To oznaczał gorąc. - Deportował się, po prostu. Przeprosił, pożegnał się i deportował a ja nie wiedziałem gdzie jestem. Godzinę szedłem przez ten las zanim dotarłem do ulicy i ogarnąłem, że to Hogsmeade. - otworzył oczy słysząc szuranie krzesła i szelest, gdy siadała obok niego. Popatrzył na swoją pokaleczoną nogę bez cienia zaangażowania. - Nie miałem przy sobie kasy więc Błędny Rycerz i Sieć Fiuu odpadała. Siedziałem godzinę w Gospodzie Pod Czaszką Trolla ale skoro nic nie zamawiałem to kazali mi wyjść. Wyszedłem, zaczęło lać. Zaklęcia ochronne działały ale przez jakiś czas, aż jakaś wiedźma dała mi za darmo miotłę. - streszczał swój długi powrót do domu. - Latanie w deszczu jest do kitu, zwłaszcza, że miotła czkała, zatrzymywała się znienacka, skręcała nie tam, gdzie chcę i nie była jakoś specjalnie szybka. Dwie ulice stąd rozpierdzieliła się na kawałki. - nie skrzywił się, gdy używała na nim zaklęć. Ba, było to całkiem przyjemne bo jednak to nowe źródło ciepła. - Ten dzień był beznadziejny. Żałuję, że w ogóle wyszedłem z łóżka. - to powiedział już tonem... prywatnym, takim, którego nie użyłby ani przy swoim tacie ani przy cioci Cassi. Opuścił barki jakby osiadło na nich coś ciężkiego.
Nie miała mu za złe, że udało mu się wprowadzić ją w takie zakłopotanie, miała za złe sobie, bo dała mu do tego podłoże. Gdyby nie próbowała mu na siłę pokazać, że zrobił coś głupiego, to Trevor nie miałby ani powodu, ani zbytnio możliwości, by powiedzieć coś takiego. Idąc dalej... gdyby nie siedziała z Cedem cały wieczór i była trochę bardziej obecna, a przynajmniej przytomna, by zorientować się, że Krukon wychodzi, mogła temu zapobiec. Tego jednak nie potrafiła i wcale nie chciała żałować, bo od spaceru nad Tamizę kiedy tylko nie przebywała w obecności Puchona, to i tak non stop była przy nim myślami i nie potrafiła czuć z tego powodu wyrzutów sumienia. — Pożegnał się i deportował — powtórzyła po nim, z głoski na głoskę brzmiąc chłodniej i ostrzej. To nie było pytanie, choć wypowiedziała te słowa właśnie dlatego, że trudno było jej uwierzyć w to, co słyszy. Zacisnęła usta w wąską linię i zamilkła, próbując jakoś to sobie przegryźć. Ale jak miała przegryźć to, że chłopak, na którym Trevorowi zaczynało zależeć, potraktował go jak kawał chama, prostak i do tego skończony kutas? Nie było jej tam, nie widziała ich spotkania, nie słyszała ich rozmowy, ale widząc Trevora w stanie, w jakim pojawił się z powrotem w domu, nie potrafiła wymyślić nawet jednego argumentu przemawiającego za tym, że zachowanie Bena miało jakiś sens, albo że nie było do reszty skurwiałe. — Vulnera ferre — wymamrotała pod nosem, wyczarowując pokaźny kawał bandaża. Przydałby się eliksir wiggenowy, ale niestety zaledwie wczoraj słyszała jak Cassi narzeka ostatnio, że skończył się i musi przejść się po niego do apteki. Trzeba było dziergać z tego, co miała, dlatego słuchając jego historii – z każdym kolejnym elementem jej niechęć do Bena tylko się pogłębiała – owijała jego nogę bandażem na tyle mocno, by porządnie się trzymał, ale i na tyle delikatnie, by nie zaburzyć krążenia. — Brzmi absolutnie chujowo — przyznała mu rację, kiedy skończył historię, a ona w tym samym momencie zawiązała końcówkę bandaża w elegancki supełek. Westchnęła, zawahała się i odezwała się niepewnie — Trevor... Siedząc, pochyliła się, by zajrzeć w jego oczy. Upewniła się, że i on na nią patrzył. Minę miała zmartwioną i wcale nie próbowała tego kryć. — Każdemu zdarza się pokłócić, ale... — nie chciała go denerwować, ale nie chciała też udać, że nic się nie stało. Ostrożnie dobierała słowa, żeby niepotrzebnie go nie drażnić. — zachowanie świadczy o osobie. Tak uważam. A skoro Ben tak po prostu Cię tam zostawił to... To ona nawiązała kontakt wzrokowy i ona nie dała rady go utrzymać. Ostrożnie zdjęła z kolan jego nogę i wstała, podchodząc do czajnika, który już prawie się zagotował. Zanurkowała w szafce, w której były różnego rodzaju herbatki i odnalazła tam rumianek, który wydał się najodpowiedniejszy na tę okazję. Nasypała dwie porcje do imbryczka i dopiero wówczas podjęła temat. — Sama nie wiem. Bądź ostrożny, okej?
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Gdyby Benajmin nie pochłaniał jego uwagi to zapewne czułby się niekomfortowo widząc Ceda i Holly całujących się na sofie, wierzący, że Trevor słodko śpi w łóżku. Nie miał czasu aby się jakoś do tego ustosunkować poza wpychaniem ich związku w codzienność. Nie można jednak zaprzeczyć uldze jaka na niego spłynęła gdy w końcu mógł zobaczyć w oczach Ceda prawdziwy objaw zakochania. Co jak co, jak nie miłość, i to do Holly, mogłaby pomóc Puchonowi z demonami? Użył argumentu bez pomyślunku lecz nie zamierzał do tego wracać póki sami nie będą tego chcieli. Aktualnie czuł się paskudnie - choć o niebo lepiej niż te pół godziny temu - i zamierzał skoncentrować się na wylizaniu z tych dreszczy i drapania w gardle. Lubił gdy Holly okazywała mu troskę. Nigdy nie robiła tego w mdły i słodki sposób, a zawsze wplatała opierniczenie i mądre dedukcje. Przy jej opiece rozluźniał się bardziej niż pod rękoma pani Finch. W końcu westchnął, z wyraźnie wyczuwalną ulgą. Trzecie z kolei zaklęcie w końcu wyciszyło jego drgawki. - Dzięki, Hollyś. Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. - położył dłoń na jej wątłym nadgarstku i lekko ścisnął. Odnosił wrażenie, że od czasu pełni nieco się do siebie we troje zbliżyli. Widywał w ich oczach więcej zrozumienia niż przez ostatnie cztery lata. Ba, opowiadał o swoich bolączkach chętniej wszak skoro przetrwali pełnię i dalej są gotowi mu towarzyszyć... ich przyjaźń pogłębiła się. - Wiem jak to wygląda, Holly. - uśmiechnął się do niej niemrawo choć nie było mu łatwo. - Zwyczajnie w świecie wystraszyłem go i przytłoczyłem. Widziałaś jak mnie nosi na wszystko w dniu pełni, a ja do niego wtedy poszedłem i wybuchłem. - część winy brał na siebie - nie całą! - ale tę lwią część jak najbardziej. Żaden z nich nie powinien być traktowany, a wyszło jak wyszło. Usiadł wyprostowany ale wciąż opatulony kocem. Nie szczękał zębami dzięki czemu mógł powoli się rozluźniać. - Zdefiniuj ostrożność. - rozcierał swoje dłonie, ni to nerwowo ni to z zimna. - Ostrożny aby on mi nic nie zrobił czy ostrożny abym ja mu nic nie zrobił? Sam nie wiem, Holly. W życiu nie pomyślałbym, że japa będzie mi się cieszyć na widok jakiegokolwiek chłopaka. To takie powalone ale mnie cieszy. A raczej cieszyło bo teraz to już wszystko przeszłość. Wywnioskowałem, że ma mnie dość. - wzruszył ramionami jakby go to nie ruszało ale znała go na tyle, aby widzieć, że jest mu bardzo przykro i smutno. Oto odkrył nowość, coś czemu mógłby się poddać i nagle zostało mu to zabrane. Podniósł na nią wzrok i dalej próbował się uśmiechać, nawet jeśli dzisiaj mu to nie wychodziło.
Słuchała, jak Trevor próbuje usprawiedliwić zachowanie Benjamina i nic w niej nie chciało się z nim zgodzić. Istniały okoliczności łagodzące, owszem, ale przewinienie było dla niej na tyle duże – zwłaszcza teraz, w środku nocy, gdy próbowała doprowadzić go do ładu – że i tak mu nie pomagały. Nie była obiektywna i wcale nie próbowała być. Nie było mowy o obiektywności, gdy coś działo się jej przyjaciołom. A Trevorowi niewątpliwie coś się stało i do tego czegoś przyłożył się starszy Krukon. Większość uwag mimo wszystko zachowywała dla siebie. Ostatnie, czego im teraz było trzeba, to sprzeczka. Trevor był zafascynowany znajomością z tym chłopakiem i nie miała wątpliwości, że nie chciał i wręcz nie umiał spojrzeć na niego z innej perspektywy. Nie chciała poza tym suszyć mu głowy (poza dosłownym znaczeniem, gdy suszyła jego włosy zaklęciem), bo to nie on był winny i nie on zasłużył sobie na wysłuchiwanie jej wykładów. — Przecież wiedział o likantropii. Niech się jasno i szybko określi, czy chce w to iść, czy nie, żeby potem nie trzeba było mu powtarzać, że widziały gały co brały. — Mówiła nawet bardziej do siebie, niż do niego, coraz bardziej zdenerwowana na Benjamina. Nie mogła pogodzić się z tym, że Trevor próbował obarczyć winą siebie, byle zdjąć ją z Bazory'ego. — Nie wiem jak bardzo musiałbyś mnie skrzywdzić, żebym zostawiła Cię tak daleko od domu. Mógł pomóc Ci wrócić, a potem dać w ryj, nawet to byłoby już lepsze. Zajęła się parzeniem herbaty. Sięgnęła po czajnik i zalała rumianek, zaraz nakrywając imbryczek pokrywką. Ostrożnie przeniosła go na stół, nie próbując używać do tego zaklęć i wróciła do szafki po dwa kubki. Ziółka musiały się jednak zaparzyć, a jej zabrakło powodów do tego, żeby krzątać się i tym samym zajmować czymś ręce i nogi. Chcąc nie chcąc, usiadła z powrotem na krześle. — Ostrożny, żebyś nie dał sobie złamać serca — wyciągnęła do niego rękę i złapała jego dłoń, która w końcu odzyskiwała właściwą temperaturę. Chwyciła ją mocno. — W życiu nie pomyślałabym o tym, że miałbyś być ostrożny, żeby nic mu nie zrobić. Znam Cię od tylu lat. To nie jest Twoja wina. Cokolwiek sobie wmawiasz, to nie jest tak, że jesteś trudny do kochania, rozumiesz?
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Gdzieś, tam w środku jego serca, zaczęło rozlewać się przyjemne ciepło, które idealnie zsynchronizowało się z poziomem nękającego go smutku. Mimo zmarznięcia, solidnego zmęczenia czuł, że ta nocna rozmowa coś w nim zmienia. Czuł się tak prawdziwie zaopiekowany, ale nie tylko fizycznie. - Świadomość o likantropii nie jest równoznaczna z tym, że się to rozumie. Skąd miałby wiedzieć, że jestem durniem przed pełnią a rozmemłaną breją tuż po? Dopiero na pięćdziesiątą pełnię ty i Ced wiecie jak to paskudnie wygląda i brzmi. A Ben... jeśli nie ma w rodzinie lub w bliskim otoczeniu wilkołaka to nie sądzę aby rozumiał co gały brały. - to nie tak, że bronił Benjamina. Przypominał Holly, że wiedza nie równa się zrozumieniu, a tolerancja z akceptacją. Wbrew pozorom nie był to dla niego trudny temat. Odkąd udało mu się otworzyć przed przyjaciółmi nawet będąc w stanie uwłaczającym wszelkiej godności... czy może być coś trudniejszego? - Widzisz, Holly, my się znamy od dzieciaka. Bena znam od miesiąca. Ba, "znam" to za dużo powiedziane. Niewiele o nim wiem. W co ja się pakuję... - westchnął i zakrył oczy dłonią, rozmasowując przy tym palcami brwi i czoło. Nie wiedział czy dobrze robi ulegając swoim niezaspokojonym pragnieniom. Tylko Ced miał świadomość - o ile w ogóle o tym pamiętał - ile Trevor ma w sobie deficytu bliskości. A może mu nie mówił? Może rozegrał to we własnej głowie i zapomniał przenieść do życia? Nie był w stanie sobie teraz tego przypomnieć. Westchnął i szturchnął krzesło, na którym siedział. Te jęknęło ale zaraz pochyliło trochę swoje oparcie do tyłu dzięki czemu mógł wyprostować kręgosłup i nieco bardziej się rozluźnić. Otworzył oczy gdy Holly usiadła z powrotem przy nim. Nie zdawał sobie sprawy kiedy zamknął powieki. - Przetrwałem zerwanie z Suzie, przetrwam wszystko. - stwierdził luźno, choć wcale nie był tego taki pewien. Dopiero po ośmiu miesiącach po zerwaniu z dziewczyną otrząsnął się na tyle, aby zainteresować się innymi. Teoretycznie wszystko było w porządku a jednak cierń gdzieś tam w sercu tkwił. Popatrzył na Holly ze zmrużonymi oczami ale było w tym coś tak... zmartwionego, jakby próbował jej za wszelką cenę uwierzyć. - Gdybym nie był "trudny" to zamiast całować Imogen, umawiać się na randkę z DeeDee, podrywać Valerie, nie szedłbym w ciemno całować Benjamina. Robi się ze mnie dupek, Holly. Nie wiem czego chcę. - mówił cicho, jakby nie chciał obudzić swoich własnych, głębokich emocji, które gdzieś tam odkładał "na później". W ciemnych oczach przemykało uczucie wstydu ale przed samym sobą. - Robię się taki jak tata. On też nie potrafił się uspokoić z dziewczynami dopóki mama go w sobie nie rozkochała. Jej portret jest nieźle rozgadany, znam wszystkie jej kwestie na pamięć. - nie był zachwycony z podobieństwa do ojca, nie na tej płaszczyźnie. Czuł jednak, że musi się w końcu wygadać. Z Cedem rozmawiał na inne tematy, bardziej przyziemne ale przy Holly mógł powiedzieć to, co gryzło duszę. Nie wiedział czy potrafi mu pomóc, poradzić ale jej punkt widzenia miał istotny wpływ na jego obraz sytuacji i samego siebie.
Miał rację. Miał ją bez względu na to, jak bardzo chciałaby mu jej odmówić. Była niesprawiedliwa w tym, co powiedziała, bo ona oceniała likantropię przez pryzmat lat spędzonych u boku Trevora. I choć nie był wilkołakiem od samego początku, to cztery lata stanowiły solidny pakiet doświadczeń i wystarczająco czasu, by dowiedzieć się pewnych rzeczy, pewne rzeczy zaobserwować, a jeszcze inne zrozumieć. Znów nie wiedziała, co powiedzieć. Nie znała się na tego typu relacjach. Właśnie weszła w pierwszą w życiu, a osobą, którą do siebie dopuściła, był jeden z jej najlepszych przyjaciół. I choć nie zamieniłaby Ceda za żadne życiowe doświadczenia, to jednak nie była się przez to w stanie postawić w sytuacji, gdy nagle zbliżasz się do kogoś, kto do niedawna był Ci całkiem obcy. Milczała więc, bo bała się, że tylko pogorszy sprawę, a było to ostatnie, czego mógł teraz potrzebować. — Przesadzasz. Obaj przesadzacie. Ced też się przejmował, że przypadkiem zaczął kręcić z dwiema dziewczynami na raz. Jak to ująć... — bo przecież nie chciała im teraz tłuc do głów, że to świetnie, że nie potrafią odnaleźć stabilności. Nie było w tym nic świetnego, ale nie było to też tak straszne, jak im się wydawało. — To kochane, że się tym przejmujesz. Ja myślę, że samo to, że tak jest, świadczy o tym, że wcale nie jesteś dupkiem. Osobiście wolę, żeby ktoś mnie pocałował, a potem zmienił zdanie, niż żebyśmy zmarnowali razem czas na związek bez przyszłości. Nic nikomu nie obiecałeś. Ani Benowi, ani DeeDee, ani tym bardziej Valerie. Mają prawo mieć do Ciebie pretensje, kiedy się dowiedzą, ale to nie czyni z Ciebie dupka. To tylko pocałunki i flirt. Kiedy mieli się bawić, jeśli nie teraz? I czemu pocałunki nie mogły być formą zabawy? Może była niesprawiedliwa, bo jej nikt nie złamał serca i udało jej się zamknąć jej relację w ramy, które zapewniały jej poczucie bezpieczeństwa? Czy gdyby Ced postanowił inaczej i zacząłby podrywać, dajmy na to, Lily, miałaby teraz takie samo zdanie? Wolała nigdy się o tym nie przekonać. — No ale jak już rozkochała, to był przy niej do końca, prawda? Zauważyła, przyglądając się zawartości imbryczka. Wszystko wskazywało na to, że rumianek wstępnie się zaparzył, chociaż zioła powinny parzyć się zdecydowanie dłużej. Nie dbała o to za bardzo, napełniła oba kubki gorącym płynem i podała jeden z nich Trevorowi, ostrzegając przed poparzeniem. — To chyba to jest najważniejsze. Szukać, żeby znaleźć. A jak już znajdziesz, to kochać na zabój. Inni wchodzą w związki od razu, dają sobie poważne deklaracje, a potem się zdradzają, bo nigdy nie spróbowali niczego innego. Lepiej wyszaleć się teraz, niż potem żałować. Trochę spochmurniała, bo ona i Ced należeli do tej drugiej kategorii. Pospieszyli się? Nie chciała tak o tym myśleć. Nie chciała też myśleć o tym, że to mogło nie być na zawsze. Zakochanie odbierało jej rozum na tyle, że teraz nie była w stanie długo się tym przejmować, ale czuła, że jeśli kiedyś przejdzie jej ten głupawy stan szczęścia i bezgranicznego skupienia uwagi na Cedzie, to te myśli jeszcze do niej wrócą. +
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Westchnął głęboko, już rozgrzany, suchy, opatulony po same uszy. Słuchał Holly i musiał przyznać, że dziewczyna naprawdę mądrze gada. Od zawsze była tą najbardziej twardo stąpającą po ziemi i teraz tylko to udowadniała. Coś w nim drgnęło, gdy wspominała o swoim związku z Cedem. A co jeśli będą chcieli zamieszkać sami? W końcu do tego dojdzie. Co z camperem? Co z ich trio? Potrząsnął głową aby pozbyć się tych wszystkich dziwnych myśli. Wrócił do rzeczywistości i odkrył, że humor ma nieco lepszy po tym wygadaniu się. - Tu masz rację, nikomu nic nie obiecywałem bo nie wiem jeszcze czego dokładnie szukam. Nie wiem czy uda mi się jeszcze raz w kimś tak zakochać jak w Suzie. Liczę na to, że uda mi się przed dwudziestką... - gdybał sobie, dzielił się swoją troską wszak potrzebował uczuć, bliskości, drugiej osoby, zawsze, wszędzie, w najtrudniejszych momentach i w tym najlepszych. - Tak, do końca. Musiała mieć jakieś super moce. - szkoda, że nie dał rady jej poznać i nauczyć się tego wszystkiego, czego powinien. Holly mogła to poniekąd zrozumieć wszak i jej brakło pełnej matczynej obecności. - Mamy wiele wspólnego, Holly. Mam zapłon z tym odkryciem, co nie? - zaśmiał się cicho wszak przyjaźnili się nie bez przyczyny. Obiecał sobie popatrzeć na nią jako na siostrę, aby raz na zawsze ujednolicić ich relację i utrwalić ten punkt widzenia. - To szalejcie z Cedem. Narób mu masę dobrych wspomnień, dobra? Ma obiecane nauki zaklęcia patronusa. Już ja o to zadbam aby to opanował. A jutro pokażę ci swojego... może ty ogarniesz co to za stwór. Wiem, że ma cztery łapy a reszta... - a reszta nie była już istotna bo na dół zeszła wybudzona ciocia Cassi, która momentalnie przejęła stery. Mama Ceda - ich ciocia - której woli poddali się bez szemrania bo jednak miło jest być opiekowanym nawet przez czyjąś mamę.