C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Za rzeką teren się unosi, formując w stromy wał, zza którego wychylają się pnie grubych, strzelistych, prastarych drzew. Przez gęstwinę gałęzi z trudem przebija się słońce, a jeśli już udaje mu się to uczynić, wszystko zdaje się skrzyć w jego blasku. W dole znajduje się wykrot, korzenie powalonego drzewa wznoszą się ku górze, unosząc ponad niewielkim dopływem szumiącej cicho rzeki. Pośród błota i mchu, jaki porasta to miejsce, wyleguje się potężny dzik o niemalże smoliście czarnej szczecinie. Jego kły sprawiają wrażenie rozrośniętych do niebotycznych rozmiarów, tworząc broń, jakiej nie da się tak łatwo pokonać. W małych oczach zdają się kryć płomienie, jakie podsycają jedynie słoneczne błyski, budząc w dziku obraz równie przerażający, co sama wojna.
Przejście
Musisz znaleźć wyjście z sytuacji, w jakiej się znalazłeś. Nie jest zbyt korzystna, bo tak się składa, że kiedy wpatrujesz się w dzika, on wpatruje się w ciebie, najwyraźniej licząc na to, że do niego zejdziesz. Nie brzmi to zapewne zbyt zachęcająco, jednak w miejscu, w którym teraz stoisz, nie ma żadnej bezpiecznej ścieżki, jaką mógłbyś się wymknąć. Same krzewy, strzeliste drzewa i półcienie przeplatane słonecznymi promieniami. Za twoimi plecami znajduje się skarpa, po której możesz zsunąć się wprost do rzeki, a przed tobą leży dzik, gotów najwyraźniej do tego, by ku tobie skoczyć. Od ciebie zależy, co teraz zrobisz, ale lepiej pamiętaj, że nie masz przy sobie różdżki.
Uwaga: jeśli masz worek żołędzi, możesz użyć go w Dziczym Wykrocie.
Ucieczka Może lepiej brać nogi za pas? Dookoła ciebie pełno jest krzaków i drzew, pełno jest zagłębień terenu i chociaż to nie będzie wygodne, może jakoś uda ci się ominąć dzika? Może posiedzieć w bezruchu kilka godzin, żeby ten sobie tylko poszedł?
Oswojenie Może jesteś na tyle odważny, żeby wyciągnąć do dzika rękę? Może wiesz, jak obchodzić się z takimi stworzeniami i chcesz spróbować swoich sił, wierząc w osiągnięcie sukcesu? Może zwyczajnie rozumiesz, że dzik wcale nie ma złych intencji, a przynajmniej tak podejrzewasz?
Oszustwo Otacza cię las. Pełen różnych cieni, krzewów, kamieni i wykrotów, w których można się schować, więc może warto to wykorzystać? W końcu nie tak trudno wspiąć się na drzewo albo znaleźć ścieżkę, z której dzik cię nie zobaczy, wystarczy jedynie trochę odwagi i pomysłowości, a z całą pewnością zdołasz ominąć przeszkodę.
Walka Nie ma wyjścia, musisz jakoś pójść dalej, więc pozostaje ci minąć dzika, nawet gdyby miało się to wiązać z walką. Ta zwyczajnie wydaje ci się nieunikniona i być może masz słuszność. W końcu ludzie nie powinni bać się zwierząt, prawda? A tutaj wszystko jest takie pierwotne i naturalne, więc być może to jest odpowiedź na twoje wątpliwości?
W tej lokacji zobowiązany jesteś do napisania dwóch postów. W pierwszym z nich pojawiasz się w tej lokacji i dokonujesz wyboru, jak chcesz postąpić z dzikiem. W drugim opisujesz efekt podjętych przez siebie działań, który początkowo jest ukryty.
Kod:
<zgss>Poprzednia lokacja:</zgss> <zgss>Podjęte działanie:</zgss> wpisz, jakiego wyboru dokonałeś <zgss>Efekt:</zgss> podaj w kolejnym poście <zgss>Zdobycze i straty:</zgss> podaj wszystkie, ze wszystkich lokacji Zielonego Gaju</zgss>
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Poprzednia lokacja:Ukryta Rzeka Podjęte działanie: oszustwo Efekt: Zdobycze i straty: stracona różdżka i amulet myrtle snow, zdobyte grabie
Przez jej usta przemknął uśmiech, który świadczył o tym, że podobało jej się to, co widziała. Nie mogła zaprzeczyć temu, że najzwyczajniej w świecie czuła przyciąganie do mężczyzny, że podobało jej się to, jak dwoista miał naturę i być może wynikało to z prostego faktu, że ona sama była niesamowicie podobna. Niejednoznaczna, daleka od tego, by przyznać, że była dobra albo zła, daleka od tego, by określić się tylko jednym mianem i miała wrażenie, że w tym względzie byli do siebie niesamowicie podobni, zupełnie, jakby oboje wychowali się w świecie pełnym oszustw, czy to opowiadanych dla ich dobra, czy wręcz przeciwnie. Wyrosła w cieniu aurora, wyrosła w cieniu wili, wyrosła w cieniu braku matki, a teraz to wszystko zdawało się za nią podążać, zupełnie, jakby ten las próbował odkryć przed nimi rzeczy zapomniane, rzeczy skryte, dokładnie takie, o jakich nie mówiło się każdego dnia. Brzmiało to jak szaleństwo, ale Carly wierzyła w magię, jakiej nikt i nic nie było w stanie opisać, wierzyła w rzeczy, jakie innym wydawały się całkowicie niemożliwe, a jednak ona je widziała i czuła. - Och, doprawdy? I myślisz, że miałbyś z nimi szansę? – zapytała cicho, zdecydowanie prowokacyjnie, spoglądając na niego w górę, w te jego jasne oczy, które raz zdawały się jej łagodne, a raz niemalże płonęły, jakby ogień, jaki w nim mieszkał, był zbyt gorący, żeby dało się go tak po prostu opanować. Nie wiedziała kim był, nie wiedziała, z czego dokładnie to wynikało, ale była przekonana, że czaiło się w tym coś więcej. Odnosiła nawet wrażenie, że gdyby tylko spróbowała odkryć to, co zakryte, nie dostrzegłaby wszystkiego. Ludzie często ukrywali pewne rzeczy, potrafili grać, a ona zdawała sobie z tego sprawę o wiele lepiej od innych, bawiąc się maskami, nieustannie tkwiąc za tą roześmianą dziewczyną, która potrafi jedynie gotować i niczym się nie przejmuje. Niewiele osób wiedziało, jaka naprawdę była niebezpieczna, nie wspominając o tym, że nikt nie miał pojęcia, że Norwood bez problemu sięgnęła po czarną magię, wiedząc, że gdyby było trzeba, pozbyłaby się z jej pomocą kogoś, kto byłby skłonny zranić jej bliskich. Była równie niebezpieczna, co wielcy czarodzieje ich czasów, ale wolała grać rolę niegroźnej nimfy, choć wędrujący u jej boku mężczyzna mógł dostrzec cienie tego, co nie było takie delikatne, mógł dostrzec powody, dla których tytułowała się królową i być może, gdyby dowiedział się, kim jest, pojąłby jeszcze więcej. - Miejscowi robią z nich kawę. Ale jakoś nie wydaje mi się, żebyśmy mieli ją przyrządzać dla rzeki – stwierdziła, przyglądając się temu, co dostał, nim ostatecznie ruszyli przed siebie, a ona zaśmiała się głośno, zatrzymując się po drugiej strony, rzeki, wspierając się dłonią o głaz, dzięki któremu zamierzała wspiąć się na skarpę, przed którą stanęli i przekrzywiła głowę, zaś kącik jej ust wygiął się lekko w górę. – Mam wyczarować ją z mchu i paproci, czy przyniesiesz jelenia? – zapytała, zaraz też wspinając się bez problemu na skarpę, nie robiąc problemu z tego, że była cała ubrudzona, by niemalże od razu przypaść do ziemi, wpatrując się w coś, co tam dostrzegła. Obejrzała się przez ramię, a w jej oczach zapłonęły wesołe ogniki, takie, w jakich dało się dostrzec również ekscytację. – Mówiłeś, że wolałbyś walczyć z hipogryfem – zauważyła cicho, spoglądając ponownie w stronę dzika, którego sama zamierzała ominąć łukiem, stając się niemalże łanią, jaka mogła zejść z jego bacznego spojrzenia. W tym była dobra, a skoro do dzika przemawiać nie mogła, należało wykorzystać zupełnie inne możliwości.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Poprzednia lokacja:Rzeka Podjęte działanie: wpisz, jakiego wyboru dokonałeś Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty:straty: różdżka i narzędzia zielarskie, zyski: grabie
Nie miała pojęcia, gdzie prowadzi ją ścieżka, ale dzielnie szła przed siebie. Trzymane w dłoni grabie dodawały jej odwagi i nadziei na wybrnięcie z ewentualnej nieprzyjemnej sytuacji. Na ten moment nic takiego się jednak nie działo, aż dziewczyna nie doszła do wzniesienia. Gdy tylko spojrzała w dół wiedziała, że teraz musi podjąć dobrą decyzję. I to szybko. Patrzące na nią ślepia ogromnego dzika nie biły sympatią. Bestia wyglądała, jakby zaraz miała się na rudowłosą rzucić i czarownica była świadoma, że nie jest w stanie pokonać tego zwierza. Ręki do dzikich istot też nie posiadała. Może, gdyby była tutaj z Atlasem, spróbowałaby jakoś uspokoić bestię i przejść spokojnie obok, ale była zdana na siebie i grabie. Grabie... Spojrzała na chwilę na trzymany w ręku oręż, analizując jego potencjał. Szybko doszła jednak do wniosku, że przy potężnym cielsku nie mają szans. Złamałyby się od jednego trzepnięcia ogonem dzika. Musiała więc inaczej o siebie zadbać. Bestia ruszyła w stronę Irvette, a ta rzuciła się między drzewa w ucieczce. Nie było jej łatwo, ale nie zamierzała tak po prostu dać się zabić. Rozglądała się po otoczeniu, szukając jakiejś wyrwy, jaskini czy czegokolwiek innego, gdzie mogłaby bezpiecznie się skryć. Wiedziała, że jej ruda czupryna i zapach od razu pozwolą zwierzęciu ją odnaleźć. Pruła więc dalej, nie myśląc chwilowo o kierunku. Wiedziała tylko tyle, że raz biegnie w dół, raz w górę, aż w końcu potknęła się o jakiś korzeń i upadła w kałużę błota. Przeklęła przed nosem, zirytowana i przestraszona, ale w tym momencie dostrzegła nieopodal krzewy z pomarańczowo- czerwonymi liśćmi. To była jej szansa, wiedziała o tym. Podniosła się szybko i biegła dalej, by ostatecznie na chwilę stracić bestię z oczu i schować się wśród wielkich krzewów, które pozwalały jej fryzurze wtopić się w otoczenie. Dzięki kałuży zmieniła też zapach i liczyła na to, że dzik straci trop. Skuliła się mocno, upewniając, że i grabie nie wystawały, zdradzając jej kryjówkę, po czym czekała z zapartym tchem wiedząc, że ważą się jej losy, co irytowało ją o tyle, że wolałaby zginąć w walce niż zadeptana przez wielkiego dzika.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Poprzednia lokacja:rzeka Podjęte działanie: ucieczka Efekt: wychodzę cało Zdobycze i straty: straty: różdżka i narzędzia zielarskie, zyski: grabie
Siedziała w krzakach, nasłuchując. Próbowała wyczytać sytuację z zachowań roślin i ziemi, ale nie potrafiła powiedzieć nic więcej poza tym, że żyje. Na ten moment. Nie wychylała się jednak, a jej serce wciąż waliło w piersi mocno. Irvette nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła taki stres. Myślała o ojcu, który w pewien sposób przypominał jej tego dzika, choć z Jacquesem potrafiła przewidzieć jego kolejny ruch. Zwierzę było o wiele mniej oczywiste do wyczytania. Nie wiedziała jak długo siedziała w ukryciu, nim zdecydowała się z niego wyjść. Powoli wychyliła najpierw głowę, później resztę ciała, gdy ze zdumieniem zauważyła, że bestia odpuściła. Nigdzie nie widziała zwierza, co wzięła za szansę na ucieczkę. Chwyciła mocno grabie i ponownie zaczęła biec, gdzieś w dół zbocza, pilnując by nie wychylać się z zarośli na wszelki wypadek.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Poprzednia lokacja:klik Podjęte działanie: gadam z dzikiem Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: -
Otoczenie nie zmieniało się specjalnie mocno, ale Max widział, że powoli teren pnie się pod górę. Dobrze, że już nie ćpał, bo pewnie byłoby to dla niego pewne wyzwania, a tak lazł z nóżki na nóżkę, pogwizdując cicho i zastanawiając się, o co tu chodzi. Wrzucone do rzeki monety wciąż okupowały jego myśli. Czy to jakieś pogańskie rytuały mające zapewnić wiosce pomyślność? A może nieświadomie naprawdę wciągnęło go w nawiązywanie kontaktu z jakimiś bóstwami? Nie byłoby to przecież takie niemożliwe, w Avalonie widział podobne rzeczy i choć wtedy dostał trochę nagród, trochę wpierdolu, nie miał pewności, co zdarzyłoby się teraz. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że te rozmyślania trzeba było chwilowo odłożyć na bok, bo stanął oko w oko z ogromnym Odyńcem. -Aha. No i zajebiście. - Wymruczał do siebie czując, że zwierzę patrzy na niego jak na najbardziej smakowitą kiełbaskę w okolicy. Solberg obawiał się, że obecność istoty wskazuje mu dobry kierunek wędrówki, ale jak miał przejść skoro wiązało się to z pewną śmiercią? To on już chyba wolał tę rzekę, jeśli miał być szczery. Wspomnienie wody dało mu do myślenia. A co jeśli ten dzik to też jakaś próba? Jakieś bóstwo czy inne gówno? Przypomniał sobie Avalon, gdzie też spotkał jedną taką dziką świnię. Tamta raczej atakowała żeby zabić, jak było z tą, ciężko było Maxowi określić. Postanowił więc wejść w hazard. Wyciągnął dłonie do góry i powoli zaczął schodzić w kierunku świni. -Panie dziku, ja tu tylko sobie przechodzę. Pan mnie puści, ja pójdę w pizdu i nikt nie musi nikomu kłów w dupsko wbijać. Pasi? - Czuł się jak kretyn, mówiąc do świni. Był gotów w każdej chwili zapiąć wrotki i zacząć spierdalać, ale skoro pieniądze wkurwiły rzekę, to nie chciał się przekonywać, czy inna próba przekupstwa nie wprowadziłaby go w podobne kłopoty. Zbliżał się powoli do bestii, próbując ominąć ją łukiem i cały czas pierdolił jakieś pozornie przyjazne głupoty licząc po cichu, że uda mu się w ten sposób wykpić z tej popierdolonej sytuacji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Poprzednia lokacja:Ukryta Rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: - Zdobycze i straty: stracone: różdżka, wiggenowe korale, perła miłości; zdobyty: wór żołędzi
Nie odpowiedział na jej prowokacyjne pytanie, a jedynie odwzajemnił jej spojrzenie. Jego jasne oczy zaszły stanowczością, ogniem, który świadczył o gotowości do podobnych testów i o tym, że nie żartował. Mógł się sprawdzać w każdy sposób, jeśli tego chciała, tak długo, jak długo współgrało to z ich wspólną zabawą. Jednak to, jak brzmiała odpowiedź na jej pytanie pozostawił w domyśle, bawiąc się niedosytem, niedopowiedzeniami, które zwykły być jej domeną. Uśmiechnął się jeszcze odrobinę, nim ostatecznie podjęli kolejne kroki, które doprowadziły ich do dwóch niecodziennych zdobyczy i przeprawy przez rzekę. - Muszę zapamiętać, żeby spróbować tej kawy, jeśli zdołamy wrócić do wioski - powiedział z lekkim uśmiechem, poruszając przy tym workiem z żołędziami. Zastanawiał się, do czego mogą im się przydać w trakcie wędrówki po lesie, ale skoro okazało się przed chwilą, że rzece musieli zapłacić, tak nie powinien zakładać, że dalej będzie inaczej. Zaraz też zaśmiał się cicho, spoglądając na blondynkę z wesołymi iskierkami. - Mówisz, że z mchu i paproci coś przygotujesz? Teraz nie będę czuł się usatysfakcjonowany, aż tego nie spróbuję i cóż, spróbuję coś w takim razie upolować - odpowiedział, zastanawiając się, czy naprawdę byłaby w stanie przygotować posiłek z tego, co było dostępne w lesie. Nie był aż takim ignorantem, aby nie wiedzieć, że pośród okolicznych roślin było wiele, które można byłoby wykorzystać. On sam co prawda zdołałby pomylić jadalne z trującymi, ale podejrzewał, że królowa zdołałaby sobie z tym poradzić i teraz liczył na to, że będzie mu dane skosztować jej dzieła. Wspinał się po skarpie wraz z nią, aby po chwili również przypaść do ziemi. Przed nimi był dzik, ale nie taki zwykły. Ogromny, którego być może byłby w stanie pokonać, gdyby miał przy sobie różdżkę. Być może byłby szybszy od niego, może byłby w stanie rzucić właściwe zaklęcie, ale obecnie byli bezbronni. Jednak nie mając żadnej broni, a jedynie gołe ręce, wiedział, że nie miał szans z taką bestią. - Owszem… Ale wiem też, kiedy należy się wycofać - odpowiedział, jednak nie ruszył się z miejsca. Zacisnął dłoń na worku z żołędziami, zastanawiając się, co powinni zrobić, ale pomysł, jaki pojawił się w jego głowie, był równie szalony, co walka na gołe pięści. - Podobno dziki lubią żołędzie - powiedział prosto, po czym pochylił się, żeby złożyć jej pospieszny pocałunek i ruszył przed siebie. Wyprostował się dość szybko i znieruchomiał, wpatrując się w dzika, który… wpatrywał się w niego. Nakir czuł, jak przez całe ciało przebiega mu dreszcz ekscytacji, gdy nie spuszczał wzroku ze stworzenia, które cóż - nie wyglądało na łagodne. Powolnym ruchem włożył dłoń do worka i wyjął z niego kilka żołędzi, aby ostrożnie zacząć zbliżać się w jego stronę. - Powiedziałem, że walczyłbym z jeleniem, ale ty nie jesteś jeleniem… Nie mam też jak walczyć… Więc może pozwolisz przejść? Mam żołędzie w formie zapłaty - mówił powoli, łagodnym głosem, zbliżając się do stworzenia, mając nadzieję, że dziewczyna jest bezpieczna i nie zrobi nic szalonego.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Poprzednia lokacja:Ukryta Rzeka Podjęte działanie: oszustwo Efekt: złoty żołądź Zdobycze i straty: zyskany złoty żołądź, stracona różdżka i amulet myrtle snow, zdobyte grabie
Niedopowiedzenia były naprawdę jej bronią, ale doceniała każdego, kto potrafił po nie sięgnąć, kto wiedział, jak z nich korzystać i jak nimi żonglować. Musiała zatem uśmiechnąć się lekko na jego zachowanie, musiała przyjąć je do wiadomości, ale daleka była do tego, by oddawać mu pokłony i przyznawać, że zwyciężył. Do tego było bowiem jeszcze bardzo daleko i mężczyzna zdecydowanie musiał poćwiczyć, jeśli chciał osiągnąć w tej dziedzinie prawdziwy sukces. Jednak nie odmawiała mu chwilowego wygrania jednej z bitew, jakie nieustannie toczyli, pozornie jedynie rozmawiając. - Nie mam pojęcia, czy coś podobnego będzie ci smakowało, to wszystko jest dość ordynarne i pierwotne, więc nie jestem do końca przekonana, czy pasuje do księcia - odpowiedziała po chwili namysłu, zastanawiając się wyraźnie nad jego uwagami, mrużąc nawet oczy, jakby chciała mu powiedzieć, że nie była przekonana, czy to wszystko ma rację bytu. Zupełnie, jakby bawiła się teraz w wytykanie mu, że pochodzą z różnych światów, jakby chciała się przekonać, jak na to zareaguje i być może właśnie tak było. Ostatecznie Carly nie do końca wiedziała, co robiła, jak doszło do tego, że faktycznie spędzała czas z mężczyzną, że z przyjemnością przyjmowała każde jego kolejne pojawienie się. Była pewna, że było w tym coś z szaleństwa, a szaleństwo najczęściej było czymś okupione, zresztą, dokładnie tak, jak wszystko inne w życiu. Nie spodziewała się jednak po samej sobie, że kiedyś aż tak mocno zwiąże się z drugim człowiekiem. Jednak, co musiała przyznać, nikt wcześniej aż tak mocno nie podzielał jej zamiłowania do przygód, szaleństwa i różnego rodzaju niebezpieczeństwa, jakie siłą rzeczy odciskało na niej swoje piętno. I to szaleństwo było obecne również teraz, nie dało się go pominąć, skoro właśnie pełzli w stronę dzika, mniej lub bardziej otwarcie. Norwood musiała przyznać, że nie zawiodła się na swoim towarzyszu, chociaż częściowo, być może, liczyła na jakiś popis brutalnej siły. Nie otrzymała go, choć jednocześnie otrzymała dziką, niesamowitą wręcz odwagę, jaka mogła graniczyć z głupotą. Była jednak niesamowicie wręcz fascynująca, pełna nut, jakich sama nie znała, pełna smaków, jakich nie rozumiała i po jakie chyba nie powinna nawet sięgać. To wszystko było czystym wariactwem, a jej dusza z jakiegoś powodu uważała, że właśnie to jest życiem, ten niepohamowany pęd przed siebie, pęd pełen głupoty, skrajnego bohaterstwa i Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze. Z zapartym tchem przemykała pośród krzewów, chowając się tak sprytnie i tak się czołgając, żeby dzik na pewno jej nie dostrzegł, zastanawiając się, czy aby na pewno spotkają się po drugiej stronie wykrotu. W razie konieczności, mogła zaatakować dzika grabiami, jakie miała przy sobie, ale wątpiła, żeby rzeka ofiarowała je jej z taką właśnie intencją. To było czyste szaleństwo, więc Carly zamachała na nie ręką, zatrzymując się, gdy była właściwie poza zasięgiem wielkiego zwierzęcia, niemalże wpadając w złoty żołądź, który błysnął tuż przed nią. Bez zastanowienia zgarnęła go ze sobą, przyjmując jednocześnie pozycję, która pozwalałaby jej na atak albo przechwycenie przeciwnika, gdyby okazało się, że to jednak ona ma tutaj do odegrania rolę wybawiciela.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Poprzednia lokacja:klik Podjęte działanie: wychodzi na to, że oswajam Efekt: rozpiera mnie duma i szyszymory też, a dzik to mnie kocha na bank Zdobycze i straty: zyski: +1 ONMS
-...Może jakaś kolacja przy świecach. Pierdyknę Ci jakieś kwiaty, albo bukiet z żołędzi. Będzie fajnie, tylko muszę iść stolik zarezerwować, okej? - Pierdolił od czapy coraz bardziej, flirtując z dziką świnią. Bawił się przednio, jednocześnie wciąż czując lekki stresik, ale wyglądało na to, że działa. Dzik nie zaatakował Solberga i pozwalał mu odpierdalać ten cyrk. Widać zwierzę też było ciekawe, jak to wszystko się skończy. A skończyło się dobrze, Max, nie odwracając się tyłem do świni, opuścił bezpiecznie polanę, gotów odetchnąć z ulgą, pod warunkiem, że zaraz drugie świńsko nie zaskoczy go od tyłu. To byłby ironiczny koniec przygód Maximiliana Felixa Solberga, świńskiego Casanovy.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Poprzednia lokacja:ukryta rzeka Podjęte działanie: idę oswoić (: Efekt: - Zdobycze i straty:stracone: różdżka, pierścień Sidhe; zdobycze: grabie
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami... Nie mogła poradzić zupełnie nic na to, że ten początek z bajki pojawił się w jej głowie, choć zdecydowanie nie była teraz postacią z jednej z takich opowiastek. Szła dalej, dzielnie dzierżąc grabie i trzymając je trochę jako broń, w każdej chwili gotowa do zrobienia z nich użytku. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać po Zielonym Gaju, a jak wiadomo, przezorny zawsze ubezpieczony. Chociaż w ten sposób mogła ociupinkę oszukać mózg, że jest bezpieczniejsza. Z nieskrytym zdziwieniem odkryła, że za rzeką teren zaczął się unosić i było dość stromo, a światło zdawało się padać jakby inaczej. Skrzące się poszycie lasu zdawało się niemal hipnotyzować i z całą pewnością było jednym z piękniejszych elementów Gaju, czego nie można było powiedzieć o dziku, który wylegiwał się dość blisko. Zbyt blisko jak na jej gust. Zatrzymała się, oczy zrobiły się wielkości galeona, a w gardle uformowała się gula, która zdawała się uniemożliwiać jej oddychanie. Miała nadzieję, że nie została jeszcze dostrzeżona przez bestię, chciała mieć choć chwilę na zastanowienie się, co powinna zrobić. Miała grabie, ale co jej po grabiach, skoro kły dzika były ostrze i dłuższe, niż zęby jej narzędzia? I właśnie wtedy zwierzę odwróciło łeb i spojrzało prosto na nią. Wiedziała, że czas na decyzję właściwie upłynął, zostały jej sekundy, o ile nie mniej, jeśli chciała wyjść z tego cało. Dokonała szybkiej oceny otoczenia, która nie wypadła pomyślnie. Nie miała również nic do zaoferowania jako łapówki, czegoś, co odciągnęło uwagę dzika od niej. Może robiła właśnie krok ku śmierci, która wyciągnęła do niej ręce, ale powoli zaczęła schodzić do stworzenia, opuszczając wcześniej grabie w dół i chowając je za plecami.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Każda komórka jej ciała krzyczała, że to nie jest dobry wybór i idzie na pewną śmierć, a jednak szła dalej. Wiedziała, że na wycofanie się jest już za późno i w tej chwili próba ucieczki albo powzięcie jakiegokolwiek innego działania skończyłoby się tragicznie, więc nie pozostawało nic więcej, jak trwać w swoim postanowieniu. Wymagało to od niej całej siły woli. Kto normalny bowiem uznałby, że spróbuje oswoić dzika w jakimś magicznym Gaju? Może rzeczywiście przeceniła swoje umiejętności, nie była przecież jeszcze tak doświadczona w kontaktach ze zwierzętami, jak na przykład starsi opiekunowie w Rezerwacie, ale dokonała wyboru. Stawiała ostrożnie krok za krokiem, zbliżając się z wyciągniętą ręką do dzika, aż w końcu się zatrzymała. Nie chciała wkraczać na jego terytorium jeszcze bardziej, choć już i tak na zbyt dużo sobie pozwoliła. Wszystko było teraz w raciczkach dzika, który powoli wstał i zaczął kierować się w jej stronę. Przełknęła ciężko i ponownie wstrzymała oddech, mimowolnie stresując się tą sytuacją. Starała się nie dać po sobie poznać, że się boi, bo wiedziała, że to tym bardziej mogło ją zgubić, ale to naprawdę było ciężkie i do takich wydarzeń człowiek nie jest w stanie się przygotować. Zrobiło jej się jednak nieco lżej na duszy, kiedy zwierzę trąciło jej wyciągniętą rękę pyskiem jakby w geście akceptacji. Miała ochotę wybuchnąć szaleńczym śmiechem, ale zamiast tego wypuściła wstrzymywane powietrze i ostrożnie go pogłaskała. Nie taki wilk dzik straszny, jak go malują. Została z nim jeszcze chwilę, a potem przeprosiła i powiedziała, że musi iść dalej. Nie mogła przecież zostać w tym lesie na wieki, kiedyś musiała z niego wyjść.
|zt
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: kolejny post Zdobycze i straty: - różdżka; + grabie
„Ach tak”. Na Merlina, czemu tak bardzo przejmuje się każdym słowem? Dlaczego, do cholery, musi wszystko tak analizować? Co jest w niej takiego, że bez walki oddał jej we władanie tak wiele? Zastanawiał się przez nad tym od kiedy tylko ją zobaczył i może właśnie o to powinien w tym momencie spytać, może z odrobiną złośliwości a może oddając się porywowi irracjonalnej złości, którą czuł w sercu na samą myśl o tym wszystkim. Bo ilekroć o niej myślał, czuł się winny, jakby to, co robił było złe. Pewnie byłoby, gdyby jakoś się zobowiązał, gdyby powiedzieli sobie, że „ja jestem twój, a ty jesteś moja”. Ale takie deklaracje nigdy nie padną z ich ust, bo za dobrze poznali się przez te wszystkie lata. Dobrze wiedzą, że nic z nich nigdy nie będzie. Tylko dlaczego Ben chce tak usilnie spróbować pomimo tego wszystkiego? Ale jego pragnienia zderzały się ze ścianą, z jego przyznaniem się do braku zmiany, z jej zdawkowym „ach tak”, ze zdrowym rozsądkiem, który nakazywał znaleźć wyjście z labiryntu drzew przed zapadnięciem zmroku. A pomimo tego widział również nadzieję. Wszędzie tam, gdzie nie powinien, między innymi w tym, jak słodko przez chwilę była zakłopotana. - Isoldo – zaczął niezbyt mądrze na ten widok, ale poczuł, że mózg nie współpracuje. Co miał jej powiedzieć? - Ładnie wyglądasz. Świetnie, właśnie to na pewno chciała usłyszeć. Westchnął i już w milczeniu obserwował, jak uchyla wieko swojego naczynia. Faktycznie, niespotykane. Wosk i grabie – czy to element jakieś zagadki? A może fanty, które ułatwią dalsze etapy wędrówki? Jak miałyby pomóc w walce z czymkolwiek – tego nie wiedział, ale… kiedy w końcu spojrzała w jego oczy, wstrzymał powietrze, uśmiechnął się pokrzepiająco i dodał pół równie cicho, co ona. - Mistyczna? Nie jestem dobry w takie rzeczy, ale przy tobie nie wydaje się to takie straszne – I delikatnie ją wyminął, choć maszerując raz po raz zerkał kontrolnie, czy nie gubi się w leśnej kniei.
I dopiero gdy odwrócił się za kolejnym razem, nagle w gęstwinie drzew dostrzegł coś, czego się nie spodziewał. Chociaż to w sumie głupie, no bo jak to, zwierzę w lesie? Przez nim i Isoldą leżał najprawdziwszy dzik, który też ich już widział i jedno było jasne. Nie ma stąd prostego wyjścia, można uciekać albo stawić mu czoła. Zerknął na Is, a jego oku kryło się przerażenie. Pozbawieni różdżek nie mieli zbyt wielkich szans w pojedynku w tak wielkim stworzeniem, zresztą, choć wiedział że jest aurorem, wydawała mu się taka… krucha. I gdyby coś się jej stało, z pewnością by sobie tego nie wybaczył. Odruchowo zasłonił ją swoim ciałem, jeśli pierwszym instynktem zwierzęcia byłby atak. I szepnął do niej bardzo, bardzo cicho. - Zaufaj mi, ten jeden raz. – A potem nie spuszczając spojrzenia zielonych oczu z ogromnego knura, powoli postąpił pierwszy krok w jego stronę. Z ręką wyciągniętą w jego kierunku.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: Oswajanie Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: utrata różdżki, wosk
Nie wiedziała, że działała na niego tak silnie, że tak bardzo się z nią liczył i że jej słowa, reakcje wywierały na nim takie wrażenie. Może się nie doceniała, a może po prostu nie doceniała jego i siły tego uczucia, nie przypuszczając, że w ogóle może je wobec niej żywić. Spłaszczała je, sprowadzając do pożądania, do chęci zdobycia kogoś, kogo zdobyć nie mógł i z kim od lat rywalizował, co siłą rzeczy generowało napięcia, które miały dość dużo wspólnego z chemią. Ale przede wszystkim - nie dał jej zbyt wielu powodów, by wierzyć w głębię tego uczucia, skoro konsekwentnie obdarzał jego namiastką inne osoby, romansując z Issym i pewnie z wieloma innymi, o których Isolde nie wiedziała i wiedzieć nie chciała. Tak. Znali się zbyt dobrze, by wierzyć w happy end. To uczucie było skazane z góry na porażkę, bo oboje byli niereformowalni, a punkty styczne znaczyły niewiele. Nie dało się na nich zbudować niczego trwałego, niczego, co dawałoby poczucie bezpieczeństwa - a tego Isolde pragnęła najbardziej. Zarumieniła się jak idiotka, kiedy powiedział, że ładnie wygląda. - Dziękuję. Trochę się opaliłam, to pewnie to... Zwykle unikam słońca, zresztą u nas prawie go nie ma - odparła rzeczowo, chociaż trochę za szybko, trochę zbyt nerwowo, by mógł uwierzyć, że zupełnie się nie przejęła tym komplementem. No i jeszcze ten żenujący rumieniec, godny nastolatki, a nie trzydziestoletniej pani auror. A mimo to nie potrafiła się do niego nie uśmiechnąć, znów rozbrojona wyrazem jego oczu i właśnie uśmiechem, który był szczery i ciepły. - Jakoś sobie poradzimy, prawda? - odparła tym razem łagodniej, bardziej... intymnie, mimo że wcale nie chciała dopuścić do takiej sytuacji. - O Merlinie... - szepnęła bez tchu, kiedy dostrzegła dzika. Odruchowo poszukała swojej różdżki i prawie jęknęła, kiedy uzmysłowiła sobie, że przecież oboje są zupełnie bezbronni. I wtedy Ben zrobił coś, co kompletnie ją zaskoczyło. Zasłonił ją własnym ciałem. Nigdy nie uważała go za bohatera - z ich dwojga to raczej ona miała skłonności do heroizmu, choć sama nigdy by tego tak nie ujęła - tymczasem Benjamin bez wahania wystawił się na niebezpieczeństwo, chcąc ją ochronić. Ta myśl uderzyła ją jak obuchem, przez co Is nawet nie zaprotestowała. Szepnęła tylko słabe "dobrze", również uznając, że jedynym rozsądnym wyjściem jest próba udobruchania ogromnego zwierzęcia. Postępowała o dwa kroki za Benjaminem, mrucząc coś łagodnie, melodyjnie, chcąc zapewnić zwierzę o swoich dobrych zamiarach. Mimo to pozwoliła, by Ben prowadził, by Ben wziął na siebie potencjalny atak dzika... ufała mu, chyba pierwszy raz w życiu. I było to dziwnie przyjemne uczucie.
Poprzednia lokacja:Ukryta Rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: wyszymory są zadowolone z mojego działania, rozpiera mnie duma, zdobywam +1 onsm Zdobycze i straty: stracone: różdżka, wiggenowe korale, perła miłości; zdobyty: wór żołędzi, +1 ONMS
- Nie sądzisz chyba, że podniebienie księcia jest bardziej wyszukane od podniebienia królowej? A jeśli tak, to czy królowa na pewno jest królową? A może to danie jest tak naprawdę skarbem, którym nie chce się dzielić? - odpowiedział, stawiając kolejne pytania, jakby zastanawiał się nad tym na głos i sam nie byłby w stanie odpowiedzieć, czy naprawdę chciał tego skosztować, czy nie. Nigdy nie odmawiał kosztowania nowych dań, miał już okazję jeść to, co wyszło spod jej rąk i cóż, zjadłby także coś tak niecodziennego. Chwilowo ignorował fakt, że zdecydowanie miała mugolskie pochodzenie, nie wiedział jak duże, ale tak było prościej. W ten sposób nie przypominał sobie w najmniej odpowiednich momentach o rodzinnych naukach, które jednak w jego przypadku się nie przyjęły. Dzięki temu mógł robić, co chciał, z kim chciał, a tak się składało, że bardzo wiele chciał robić właśnie z nią - Królową Nimf. Choć zdarzały się też takie chwile, których być może w innych okolicznościach unikałby, jak mierzenie się z ogromnym dzikiem, ale w tej chwili nie myślał o tym. Pełen werwy, gotów na wszystko, co miało się jeszcze wydarzyć, kierował się w stronę dzika, przemawiając do niego, choć sam nie wiedział, co miało mu to przynieść. Liczył jednak, że żołędzie, jakie trzymał w dłoni będą wystarczające, żeby dzik nie zamierzał przedziurawić go swoimi szablami. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy stworzenie nie przymierza się do tego, kiedy wpatrywało się w niego niezbyt ufnie. Jednak Nakir nie odpuszczał i powoli zbliżał się do dzika, aż ten zrobił to samo i sięgnął po żołędzie. Auror przez chwilę wpatrywał się w niego z zaskoczeniem i zdumieniem, aby po chwili uśmiechnąć nieco niepewnie. Miał okazję przyjrzeć mu się teraz z bliska i nawet okrążył go, podziwiając jego rozmiary. Spodziewał się krwiożerczej bestii, a wyglądało na to, że miał przed sobą samotne stworzenie, które być może nie chciało być samo. Był pewien, że postąpił słusznie i cóż, czuł cień dumy z samego siebie, szczególnie gdy odniósł wrażenie, że tutejsze duchy lasu są zadowolone z jego zachowania. Uniósł spojrzenie, poszukując swojej towarzyszki, do której uśmiechnął się lekko i wskazał głową, że mogą iść dalej.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: nie zabiły, to chyba sukces? Zdobycze i straty: - różdżka; + grabie, 1 pkt do ONMS
Była taka śliczna, gdy się rumieniła. Była taka kusząca w swojej delikatności, choć przecież na świadomym poziomie wiedział, że to złudzenie, że w istocie rzeczy cechuje się większym hartem ducha od niego, a to przecież najistotniejszy rodzaj siły, na jaki stać człowieka. A zresztą, może i ciało miała drobne, ale kto wie? Choć w sumie znowu, nie była przecież taka drobna, a dość wysoka, szczupła i wysportowana.... i dlaczego on myślał o ciele Isoldy teraz, gdy stał vis-a-vis wielkiego dzika?!
Przykra prawda była taka, że prawie nie znał się nas magicznych stworzeniach. Nie uważał na lekcjach ONMS w szkole, sam nie miał żadnych domowych zwierząt, jego wiedza ograniczała się do tego, że wszystkimi istotami rządzą co do zasady pierwotne instynkty. Nie miał przy sobie nic do jedzenia, ale z tego co mu się wydawało – dziki, nawet te magiczne – nie jedzą ludzi. Zaatakują tylko jeśli poczują się zagrożone, toteż Benjamin śladem Isoldy cicho szeptał. - Spokojnie, spokojnie. Chcemy tylko wrócić do domu. – Dziwnie mu było mówić o sobie i Isoldzie jak o jednym bycie, ale fakt był taki, że na ten moment stanowili drużynę. Wpadli na siebie pośród leśnej kniei bez różdżek i bez większych szans na wyjście z tej sytuacji cało, jeśli będą postępować głupio. Gdy byli razem ich szanse się zwiększały, z kolei osobno – drastycznie malały. A może to były tylko kłamstwa i wymówki, które sobie wmawiał, aby wytłumaczyć, dlaczego jej towarzystwo było mu tak miłe.
Z początku dzik nie wyglądał na skorego do współpracy, ale im więcej czasu mijało, tym lepiej reagował na ich towarzystwo. Strach ma wielkie oczy – tak było też w tym przypadku, ale znowu – im dalej w las, tym bardziej Benjamin uświadamiał sobie, że to stworzenie nie ma wobec nich złych zamiarów. Co więcej – w ślad za ich decyzją poczuł coś jeszcze. Dziwną dumę, ale nie swoją – czegoś innego, odległego, nieznanego i nienazwanego, bo przecież wcale nie znał się na biesach i podlaskim kolorycie duchowym. Gdy wyminęli zwierzę, nie mógł się powstrzymać i spojrzał jej prosto w oczy. Przerażenie ustąpiło uldze, a jego ręka mimowolnie znowu pomknęła w kierunku jej dłoni, choć nie ośmielił się jej dotknąć. - Było blisko – mruknął wreszcie, czekając na jej reakcję.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Poprzednia lokacja: Ukryta rzeka Podjęte działanie: Oswajanie Efekt: dzik wcale nie taki dziki, pozwala nam przejść Zdobycze i straty: utrata różdżki, wosk, +1 ONMS
Przecież wiedziała, że zbliżanie się do Bena to zły pomysł. Że jeśli dadzą sobie szczęście, to tylko na krótką chwilę i tylko po to, by potem tylko boleśniej się zranić i rozczarować. Przecież była tego wszystkiego świadoma, a mimo to jakaś jej część ulegała jego urokowi, pragnęła jego uwagi, spojrzeń, dotyku. Ta wspólna droga była próbą jej charakteru, bo podjęła decyzję i zamierzała się jej trzymać dla własnego dobra.
Z kolei ona znała się naprawdę dobrze - pewnie nigdy by nie powiedziała tego głośno, ale znała się na zwierzętach o wiele lepiej niż na różnych dziedzinach bardziej przydatnych w jej pracy, takich jak uzdrawianie czy eliksiry. Mimo to pozwoliła Benowi przejąć kontrolę nad sytuacją, własne działanie ograniczając do kojących, łagodnych słów, bo doskonale wiedziała, że ton głosu potrafi wiele zmienić w nastawieniu zwierzęcia. Mimo że była skupiona na uniknięciu niebezpieczeństwa, z tyłu głowy tłukła się natrętna i dziwnie przyjemna myśl - Ben bez wahania zasłonił ją własnym ciałem. Nie spodziewała się po nim takiego aktu odwagi i poświęcenia, szczególnie w obliczu tak realnego zagrożenia. Nie dało się ukryć, że Auster zyskał w jej oczach... a to nie było dla niej dobre.
Odetchnęła z ulgą, kiedy dzik okazał się nie mieć morderczych zapędów i łaskawie pozwolił im się wyminąć. Poczuła też zadowolenie, pochodzące jakby z zewnątrz i być może mające coś wspólnego z kolejnym słowiańskim demonem... ale nie miała zamiaru tego sprawdzać. W jakimś sensie ten dzik był piękny - potężny i majestatyczny, a bijąca od niego siła była wręcz onieśmielająca. Instynktownie zwróciła twarz w kierunku Bena i odwzajemniła jego spojrzenie, czując mocniejsze bicie serca (to na pewno sprawka dzika) i bezmyślnie wyciągając dłoń tak, że ich palce niespodziewanie się splotły w uścisku. Poczuła dreszcz i falę gorąca, ale mimo to nie puściła dłoni Benjamina. Sama nie wiedziała dlaczego. Może po swoim bohaterskim wystąpieniu zasługiwał choćby na uścisk dłoni - taki mniej oficjalny. - Tak... Dziękuję, Ben. To było bardzo odważne - powiedziała po chwili, kiedy wreszcie znalazła właściwe słowa, choć i tak wydawały się jej dziwne drewniane, mimo że mówiła przecież szczerze. Powoli ruszyli dalej - nadal trzymając się za ręce.
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: Oswajam, oczywiście Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: wosk
Solidnie skonfundowani swoją przygodą z prezentami dla rzeki, przekroczyli ją w pewnej płyciźnie i ruszyli dalej. - Pojęcia nie mam. Przed siebie? - uniósł brwi. Jednocześnie zerkał na te grabki, bo wydawały mu się całkiem śmieszne - Ale że tak wyrosły z rzeki... - parsknął cicho, na tyle, żeby Hux usłyszał, ale jakoś obejrzał się przez ramię, jakby perspektywa, że mógłby obrazić rzekę takim śmieszkiem, wciąż była prawdziwa. Pogoda dopisywała, w lesie, choć spodziewałby się chyba czegoś innego, wcale nie było duszno, było zaś przyjemnie. Dywan z mchu mienił się w słońcu jak obsypany brokatem, a w dalekiej dolince leżał wielki, brunatny głaz. Rosa wyciągnął rękę, by powstrzymać Huxa przed nieroztropnym pójściem dalej, na wypadek, gdyby ten się zagadał i sobie maszerując dziarsko, wlazł w takie bydle. Jasne oczy magizoologa bowiem bardzo łatwo zarejestrowały to, że głaz unosi się i opada, czyli oddycha, prędzej, nim dostrzegł podwinięty łeb, zaopatrzony w zakręcone szable dłuższe od jego palców (a miał zasadniczo bardzo długie palce). - Dzik. - powiedział cicho, początkowo przykucając w zamyśleniu co począć. Wzruszył ostatecznie ramionami i zsunął się powoli ze skarpy, uśmiechając do stworzenia i wyciągając ku niemu rękę. Stworzenie było panem tej ziemi, tego gaju, Rosa był tu gościem i jak na dobrego gościa przystało, wykazywał gesty przyjaźni, widząc, że zwierze jest zrelaksowane i sobie wypoczywa.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: oszustwo Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: zdobyte: grabie, utracone: różdżka
Przez chwilę Longwei stał wpatrując się w Maxa z niezrozumieniem w spojrzeniu, nim przymknął oczy, śmiejąc się cicho. Nie mieli różdżek. Przecież sam zauważył to nie tak dawno temu, a teraz snuł plany na podstawie zaklęcia. To jedynie uświadamiało mu, że nie był w stanie wyobrazić sobie siebie pozbawionego możliwości rzucania zaklęć, jak był w tej chwili. Sprawiło, że przez moment stracił pewność siebie, pewność, że wszystko się ułoży. Trwało to jednak ułamek sekundy, gdy strach objął jego serce, a już po chwili znów uśmiechał się ciepło, spoglądając na swojego partnera. Nie był sam. Nawet jeśli wciąż po kłótni zdawali się iść po omacku przed siebie, Huang był pewien, że byli teraz bardziej świadomi tego, że idą razem, nie osobno obok siebie. Miał czas, aby wiele spraw przemyśleć, aby spojrzeć na wszystko z perspektywy Maxa i był pewien, że naprawdę zrozumiał jego złość, czy raczej jej źródło. Teraz nie było powodu, aby dłużej trwać w tej niepewności, a raczej chwycić raz jeszcze to szczęście, które zaczęli wspólnie tworzyć. - Założyłem, że odzyskamy różdżki, ale masz rację… Będzie trzeba pomyśleć jak z gałęzi zrobić płot - odpowiedział, kiwając głową w zamyśleniu, zaraz dodając, że naczytał się tylu książek, ile było dostępnych, więc być może zdołałby zyskać przychylność jakiegoś bóstwa. - O ile pomógłbyś mi w nauczeniu się wymowy… - dodał jeszcze, śmiejąc się wciąż cicho, spoglądając ciepło na Maxa, widząc wyraźnie, że i jego opuścił żal. Czy było to za sprawą lasu, czy może po prostu odpuścił, tego Huang nie wiedział, ale cieszył się, że znów mogli rozmawiać w ten zaczepny sposób, którego sam zdążył się nauczyć, w którym czuł się coraz pewniej. W pewnym stopniu brakowało mu tego. Za to rzece brakowało ofiary, ale jej podziękowania były dziwne. Grabie i naczynie z woskiem? Świece w przyszłej mini osadzie na pewno byłyby przydatne, jeśli chcieliby jeszcze chwilę posiedzieć wspólnie, niekoniecznie w ciemności. Jednak obaj mieli świadomość, że las nie próbował przygotować ich na wspólne stworzenie domu, a więc być może narzędzia, jakie otrzymali, miały im się przydać. Idąc przez rzekę, przytrzymywał się Maxa, nie chcąc skończyć cały przemoczony po tym, jak wpadłby do niej, bo nie potrafił zachować równowagi. Szczęśliwie nic takiego się nie wydarzyło i mógł przyjrzeć się skarpie, na którą wyraźnie musieli się wspiąć. - Nie słyszałem, aby ludzie zostali w świętym gaju, więc stawiałbym na krąg ofiarny - odpowiedział z nieznacznym uśmiechem, mając jednocześnie nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy. - Chyba, że z pomocą grabi i wosku będziemy musieli rzeczywiście coś stworzyć - dodał, ostrożnie wchodząc pod górę, aby znieruchomieć, gdy tylko dostrzegł, że w dole znajdował się niezwykłym rozmiarów dzik. Stworzenie było piękne, ale wyraźnie niebezpieczne. Z odległości Longwei nie był w stanie ocenić jego zamiarów, ale dziś wyglądał, jakby był gotów skoczyć ku nim. W pierwszej chwili chciał powiedzieć, że spróbuje go oswoić - w końcu czym różniła się jedna wielka bestia, od drugiej, a przecież w pracy dokładnie tak podchodził do smoków. Jednak w przypadku niepowodzenia ryzykował, ponownie, swoim zdrowiem, jak i życiem. Ryzykował, że Max także skoczy mu na pomoc i sam będzie poważnie ranny. Podchodzenie więc do stworzenia na wprost nie wchodziło w grę i Huang był tego świadom, przyglądając się stworzeniu, a w końcu powoli robiąc krok w stronę Maxa i najbliższych cieni. Było widać, że wszystko ciągnęło go do dzika, ale ostatecznie nie ruszył w jego stronę. Wolał oszukać go, udawać, że wcale nie zamierzał przejść obok niego, jednocześnie szukając takiej drogi, żeby pozostać poza wzrokiem stworzenia. Kiedy tylko taką dostrzegł, spojrzał na Maxa pytająco, woląc nie wydawać teraz zbyt wielu dźwięków, ciekaw jednak, co drugi mężczyzna zamierzał zrobić.
______________________
I won't let it go down in flames
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Faktycznie te całe "dary" były mówiąc delikatnie zaskakujące. Jeszcze pół biedy Atlas, który musiał nieść z jakiegoś powodu wosk, ale ja i moje grabki? Nie wiedziałem za bardzo co mam z nimi począć, ale pozostawienie je na brzegu mogło rozgniewać... coś w wodzie? Najwyraźniej Rosa również wziął to do siebie, bo nie odważył się nawet zaśmiać głośniej z tej sytuacji. - Może to jakiś znak tak naprawdę? W stylu - zacznij dbać o swój ogródek? Muszę przyznać, że nigdy nie byłem dobrym zielarzem... Wolałem kupować gotowe składniki... Myślisz że powinienem się w to bardziej zaangażować? - paplam sobie machając w górę i w dół grabkami, co jakiś czas pozerkując na Atlasa (czyli podnosząc wzrok do góry). Szczerze mówiąc dobrze, że mój towarzysz był bardzo zajęty całą forą i fauną, bo ja zamiast skupiać się na tych pięknych wiejskich widokach, prowadziłem jakieś dywagacje na temat symboliki prezentów od jeziora. Oczywiście więc wpadam na wyciągniętą dłoń Atlasa i zatrzymuję się gwałtownie. - Co? - pytam od razu zniżając odrobinę głos. Kieruję wzrok tam gdzie Atli i faktycznie - jakiś wielki dzik stał sobie beztrosko i wypoczywał. To była kompletnie nie moja bajka, więc całkowicie polegam na Rosie. Zerkam to na zwierzę, to na mojego towarzysza pytająco, aż w końcu ten decyduje się na podejście do stworzenia. Co mam innego robić? Wzdycham sobie cicho i kroczę po prostu parę kroków za Atlasem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: Oswajam, oczywiście Efekt: - Zdobycze i straty: wosk, +1 ONMS
Uśmiechnął się wesoło, bo ta interpretacja mogła być sensowna - w końcu wszystko tu było tak kuriozalne i zagadkowe, że może to rzeczywiście sugestia dbania o ogródek? - Wiesz, jak nie masz ogródka, to zawsze znajdę Ci na ranczo zakamarek, żebyś mógł pograbić. - powiedział z powagą, choć powstrzymując uśmiech. Ostatecznie jednak ich grabkowe dyskusje musiały zejść na drugi plan. Mieli styczność z wielkim, pięknym, dzikim stworzeniem. - Czy to nie jest trochę... wspaniałe? - zapytał cicho, kiedy spokojnie zbliżali się do dzika, który uważnie obserwował ich swoimi lśniącymi, czarnymi oczami - Nawet nie jest magicznym stworzeniem. Można powiedzieć, że... zwykły dzik. A taki... niezwykły. - dokończył ciszej. Dotknął delikatnie dziczego futra. Być może wpatrując się w oczy stworzenia, odrobinę próbował uroczyć zwierze, ale było to raczej odruchowe, jego odpowiedź na taka naturę. Był przepiękny, wielki, majestatyczny. Rosa obejrzał się na Huxa z uśmiechem. - Widzisz? Nawet nie jest agresywny. Wymaga tylko szacunku... - dodał ciszej. Jak wiele zwierząt. Szacunek pozwalał zdziałać wiele i zdobyć niejedno serce nawet niebezpiecznych istot. Powoli obszedł stworzenie i kiwnął głową na uzdrowiciela, by ruszyli dalej.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Och, mam całkiem spory ogródek... Nigdy u mnie nie byłeś? - pytam się i zastanawiam czy to możliwie, miałem wrażenie że ja na jego ranczu byłem miliony razy. Pewnie przez fakt do posiadania dzieci jakoś ciężej jest zaprosić do siebie drugą osobę i naturalnie wychodziło że jak już spotykaliśmy się u niego lub w szkole. - Ale ogródkowanie nie brzmi jak coś interesującego - dodaję z zastanowieniem patrząc na te durne grabie. Przerywa nam dzik i krótkie czajenie się w krzakach. Trzeba przyznać, że Atlas jest tutaj jak w raju, przechodzi przez krzaki niczym wielki podróżnik, podziwia przyrodę, a teraz nawet oswaja dzikie zwierzęta. Ja ze swoją chęcią zapalenia papierosa, byłem tu odrobinę nie na miejscu. - Tak, z pewnością wygląda wspaniale, szczególnie dla fascynata magicznych... czy jakichkolwiek zwierząt - mówię bardzo cicho, starając powtarzać każdy ruch Rosy i liczę na to, że dzik po prostu uzna nas za jedność, pomimo ewidentnego braku wilowych genów z mojej strony. Nie jestem jakimś wielkim fanem tego, żeby go pogłaskać, ale staram się brać przykład z pewności siebie Atlasa. Może nie odważę się go dotknąć, bo jeszcze może wyczuje ile martwych zwierząt przeszło przez moje stare ręce eliksowara, więc po prostu okrążam go razem z Rosą, by oddalić się od niego na bezpieczną odległość. - Powiem ci szczerze wolałem klasztor. Tam przynajmniej nie było tak nieprzewidywalnie i nie musiałem chodzić z grabiami - stwierdzam nagle zapominając o tym, że tam nie mogłem nic mówić.
/zt ja i Atlas
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Poprzednia lokacja: Ukryta rzeka Podjęte działanie: oszustwo Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: zdobyte: wosk, utracone: różdżka
Pewne przyzwyczajenia były zadziwiająco mocne, o wiele silniejsze, niż wszystko, co się znało, o wiele potężniejsze od samych zaklęć. Były czymś, co tkwiło w człowieku, kiełkowało w nim, zakorzeniało się, a później czasami nie dało się tego pozbyć. Albo robiło się to z wielkim bólem, miotając się we wściekły sposób, nie do końca wiedząc, co właściwie należało zrobić i jak się zachować. I to proste stwierdzenie, ta pewność Weia, że mógłby coś wyczarować, jeszcze mocniej to podkreśliło, uświadamiając Maxowi, jak daleką drogę będą musieli przebyć, jeśli naprawdę chcieli zmienić świat, w jakim obaj żyli. Jeśli Huang szczerze mówił o tym, że nie zamierza już dłużej ryzykować, jeśli przemyślał pewne kwestie, to to dopiero był początek drogi. I właściwie uzdrowiciel nie powinien się temu dziwić, skoro sam również znajdował się w różnych gównianych sytuacjach i musiało jakoś się z nich wygrzebać, a jednocześnie odnosił wrażenie, że do tej pory to nawet nie postało w jego głowie. Czuł jedynie irytację i gniew, jakich nie mógł w żaden sposób powstrzymać, mając wrażenie, że dobroć Weia kiedyś zaprowadzi go w gówniane miejsce. A kiedy już to się stało… Cóż, kiedy już to się stało, to Max pierdolnął z całej siły w ścianę, nie do końca wiedząc, jak się zachować i skończyli, jak skończyli, bo naprawdę miał dość pewnych rzeczy. - Bierzesz patyki, potem szukasz sitowia, czy czegoś podobnego i zaczynasz to wiązać - odpowiedział Max, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, przy okazji parsknąwszy z rozbawienia, a potem zmrużył oczy, przyglądając się Weiowi, gdy ten mówił o bóstwach. - I nagrodzą cię kolejnymi grabiami? Zrobimy z nich płot, na którym będą mogły zakładać gniazda ptaki - dodał zaczepnie, zupełnie, jakby ta wizja przyszłości wydawała mu się nie tylko możliwa, ale jedyna właściwa. I może trochę tak było. Może tak naprawdę powinni zostawić za sobą Tojadową, może powinni pójść dalej, rozwijając się, zostawiając za sobą miejsce, jakie miało w sobie wiele złych wspomnień, jakie niewątpliwie ich blokowały. - Nie może być gorzej niż na Avalonie, pewnie spotkamy bandę biesów, która uzna, że trzeba nami wytrzeć dno okolicznego bagna - uznał jeszcze radośnie, jakby to była niesamowicie wspaniała perspektywa, po czym faktycznie zaczął się razem z Weiem wspinać na skarpę, mając wrażenie, że myśl o mieszkaniu go prześladowała. Wcześniej w ogóle nie przyszło mu to do głowy, a teraz stało się dziwnie oczywiste, jakby było zwyczajnie koleją rzeczy, niczym więcej. I pewnie właśnie dlatego dopiero później dostrzegł dzika, właściwie natychmiast czując potrzebę zaatakowania go, ale nie był aż tak głupi, żeby rzucać się na niego z gołymi rękami. To prawda, że pierdolnął utopca, ale to była inna sprawa. Poza tym czuł, że powinien powstrzymać Weia, będąc niemalże pewnym, że ten radośnie pójdzie do dzika. A jednak się pomylił. I to było coś, co spowodowało, że jego serce mocno się ścisnęło, z tłumionej radości, a może lęku o to, co miało wydarzyć się dalej, a jednak ze świadomością, że może całe to jego pierdolenie nie poszło w kąt i Huang naprawdę zastanowił się nad tym, co robił do tej pory. Jak bardzo ryzykował. I właśnie dlatego posłusznie, jak wierny pies, ruszył za nim, wybraną ścieżką, nie próbując nawet spoglądać na dzika, by go nie sprowokować do dalszego działania.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: oszustwo Efekt: udaje się przejść, zdobywam złoty żołądź Zdobycze i straty: zdobyte: grabie, złoty żołądź; utracone: różdżka
Postanowienia dotyczące zmian były dopiero początkiem, to nie ulegało wątpliwości. Jednak Huang był pewien, że sobie ze wszystkim poradzą, że sam zdoła się zmienić na tyle, aby nie powodować kłótni własnym zachowaniem. Poruszali się trochę jak w tańcu, wykonując kilka kroków do przodu, aby za chwilę wykonać jeden w tył, ale wiedział, że było to potrzebne, aby zachować rytm, jaki sami sobie narzucili, gdy w nieco nieporadny sposób związali się ze sobą. Tak jak wcześniej wykonał krok w tył, odbijając się od złości Maxa, gdy proponował przygarnięcie psa, jak później, kiedy uczył się, aby mówić i okazywać emocje. Tak samo teraz cofnął się o krok, dzięki czemu miał więcej przestrzeni do odwrócenia wszystkiego, co w niego wpojono, czym się do tej pory kierował. Miał świadomość, że to nie było wystarczające, aby całkowicie się zmienił, a już na pewno nie zamierzał całkowicie odrzucać od siebie zasad, jakie wpajał w niego ojciec. Jednak nabierał przekonania, że będzie zdolny zastanowić się dwa razy nad tym, co chciał zrobić i tym, co mógł zyskać, a także stracić. Kolejne wizje przyszłej osady, jaką mieliby zbudować w tym gaju, wywoływały jedynie szerszy uśmiech na twarzy Huanga. Były to piękne wizje, ale nie brał ich całkowicie na poważnie. Był pewien, że z lasu zdołają wyjść, a po zakończonych wakacjach mieli wracać na Tojadową. Tam mieli swoje miejsce, które, choć było niewielkie, biorąc pod uwagę również zwierzęta, było ich domem. Wei nie próbował nawet myśleć o przeprowadzeniu się, choć jednocześnie wiedział, że to małe mieszkanie mieściło w sobie wiele nieprzyjemnych wspomnień. Dodatkowo fakt, że nawet sąsiadka kazała im wyjechać, aby się dogadać, był dość znaczący, ale kiedy przedzierali się przez Święty Gaj, poruszanie tematu mieszkania nie brzmiało dobrze. Dlatego Huang jedynie uśmiechał się, a w końcu wdrapywał na skarpę. Wszystko po to, żeby musieć w końcu decydować, co zrobić z dzikiem. Nie był świadom, że w tym samym czasie Max zakładał, że będzie musiał jakoś go powstrzymać przed podejściem do tego stworzenia. Ogień w ślepiach dzika kusił, żeby sprawdzić, czy naprawdę był gotów zaatakować, czy chodziło o coś innego. Tak bardzo przypominał smoki, że wszystko w opiekunie krzyczało, aby podszedł do niego, aby spróbował wyciągnąć do niego rękę i go pogłaskał. Huang całym sobą chciał ruszyć w stronę dzika, ale wystarczyło zastanowić się, co wtedy zrobi Max, aby rozejrzał się wokół. Był pewien, że mężczyzna wtedy ruszyłby za nim i mogliby skończyć ranni. Nie pozostawało nic innego jak ruszyć w bok, wybrać ścieżkę, na której nie byliby widoczni dla dzika, jednocześnie kontrolując to, gdzie byli i czy zdołali już go ominąć. Parę razy zatrzymał się, spoglądając ponad skarpę, aż w końcu zdołali ominąć dzika, który wciąż spoglądał w kierunku rzeki. - Wygląda na to, że udało nam się go oszukać - powiedział cicho do Maxa, nieruchomiejąc, kiedy jego uwagę zwrócił złoty błysk. Pochylił się i podniósł złotego żołędzia. - Ciekawe co to jest - dodał, obracając przedmiotem w palcach, nim włożył go do kieszeni i wrócił spojrzeniem do uzdrowiciela. Uśmiechnął się do niego lekko, niemo pytając, czy idą dalej, będąc jednocześnie ciekaw, czy sam nie chciał wcześniej wybrać innej drogi. Zaraz też wyciągnął rękę do niego, tym gestem proponując, aby ruszali dalej w nieznane, mając pewność, że to nie była ostatnia próba, jaka na nich czekała. -Nie wiem, do czego przydadzą nam się te grabie, ale jeśli w tym lesie żyje więcej stworzeń tak ogromnych jak ten dzik, to płot z nich może być za słaby - zauważył, posyłając ostatnie spojrzenie w stronę dołu, w którym kryło się stworzenie, czując żal, że nie podszedł do niego, ale też dziwny spokój, jakiego nie w pełni rozumiał, a jaki był całkowicie przyjemny.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Poprzednia lokacja: Ukryta rzeka Podjęte działanie: oszustwo Efekt: złoty żołądź Zdobycze i straty: zdobyte: wosk, złoty żołądź; utracone: różdżka
Max nie spodziewał się takiego wyboru ze strony Weia, będąc właściwie przekonanym, że ten postanowi skierować się do dzika i musiał przyznać, że był oszołomiony tym, co się działo, ale nie czuł się z tego powodu źle, wręcz przeciwnie. Widział w tym zmiany, jakie naprawdę gdzieś prowadziły, tak samo, jak widział je w sobie, w swoim uświadomieniu sobie, że nie mógł odcinać ludzi od części samego siebie, od tego, co nie było jego zdaniem idealne, nie mógł twierdzić, że nie był jasnowidzem, nie mógł wyłączać się na to i zakazywać najbliższym podchodzenia, gdy działo się z nim coś złego albo kiedy próbował coś osiągnąć. Prosił o pomoc znajomych i krewnych królika, ale jakoś nigdy nie próbował wciągać w to osób, jakie naprawdę były mu bliskie. Być może dlatego, że Finn widział go zbyt wiele razy w stanie tragicznym, może po tym, do czego niejako zmusił Loulou, czując się do dzisiaj winnym, a może chodziło o coś innego. Ale to było z jego strony skończonym debilizmem, tak, jak blokowanie własnych zdolności, więc wiedział, że kiedy wrócą, że kiedy będą znowu w domu, będzie musiał przełamać ostatecznie samego siebie i zmienić coś w swoim zachowaniu. Miał również świadomość, że bycie w pełni sobą, że sięgnięcie po każdy aspekt własnej osobowości, pozwoliłoby mu w spokoju stawić czoła pozostałym Whitelightom, dałoby mu siłę, jakiej potrzebował, by spojrzeć na nich, kiedy już postanowią do niego podejść, jak do śmiecia, czy szczura, jakim był zapewne w ich oczach. I chociaż podejrzewał, że powinien zaatakować dzika, że powinien się go w pewien sposób pozbyć, nie zrobił tego, przemykając się z Weiem gdzieś bokiem, odnosząc wrażenie, że wiele kosztowała go ta zmiana, chociaż jednocześnie nie miał takiej pewności, nie do końca wiedząc, jak do tego podejść. Huang był sobą, a jednocześnie sprawiał wrażenie, jakby zaczął sięgać po coś innego, jakby zaczął spoglądać w inne miejsca, ku światu, jaki różnił się od tego, w jakim wędrował do tej pory. A Max mógł jedynie przyglądać się z boku, podejrzewając jednocześnie, że lepiej było tego nie komentować, bo wtedy zapewne osiągnąłby efekt odwrotny od zamierzonego. - Może woli, kiedy jedzenie wchodzi mu prosto do pyska - uznał, wzruszając lekko ramionami, zerkając na podniesiony przez opiekuna żołądź, dostrzegając kolejny i również się po niego schylił, przekręcając go w palcach. - Nagroda? Za to, że jednak nie zostaliśmy zamienieni w bitki? - zasugerował całkiem swobodnie, by skierować się z Weiem dalej, przez leśną gęstwinę, kierując się w stronę prześwitu, jaki spostrzegł, dochodząc do wniosku, że być może prowadził na jakąś polanę albo nad jezioro, gdzie mogliby zatrzymać się na chwilę. - Brzmią, jakbyśmy musieli zgarnąć wszystkie liście w tym lesie, więc może znajdziemy gdzieś zagubioną siekierę i będziemy mogli zrobić prawdziwy płot. Albo kilof i będziemy żyć w jakiejś wykutej jaskini - rzucił całkiem swobodnie, uśmiechając się ponownie kącikiem ust, dodając, że musieli iść przed siebie, jeśli zamierzali się o tym przekonać. Zerknął nawet w stronę nieba widocznego między koronami drzew, odnosząc wrażenie, że czas stanął w miejscu, że wciąż był ten sam moment, w którym weszli do gaju.
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: worek żołędzi
Taszczenie worka żołędzi niekoniecznie było tym, czego Yekaterina spodziewała się wchodząc do świętego gaju. Spodziewała się jakiś głębokich wewnętrznych przeżyć, a tymczasem doświadczenie okazało się w dużej mierze fizyczne. Ale może taki był cel tego wszystkiego? Wykończyć fizycznie po to, żeby wejrzeć w psychiczną głębię. Jeśli tak, to Yekaterinie jeszcze dużo brakowało do osiągnięcia potrzebnego stanu wycieńczenia. Była za to dość rozproszona, by nie zauważyć, jak wylądowała w wykrocie, który dziwnym zbiegiem okoliczności okazał się zamieszkany. I to nie przez byle co, bo dzik, którego zobaczyła, miał iście diabelską aurę. Na szczęście Korolevskaya była doświadczoną treserka zwierząt i miała z magicznymi stworzeniami tak wiele wspólnego, że miała szansę sobie poradzić z uspokojeniem groźnego zwierzęcia. A worek żołędzi mógł w tym wszystkim odrobinę pomóc.
Poprzednia lokacja:Ukryta rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: podaj w kolejnym poście Zdobycze i straty: +1 ONMS (dziczy wykrot)
Jak to mówią, przez żołądek do serca. Yekaterina miała właśnie okazję potwierdzić tę mądrość ludową również na innym gatunku niż ludzki. Z kolei powiedzenie "Polak głodny Polak zły" najwyraźniej dotyczyło również potworzastych dzików, bo worek żołędzi magicznie ułagodził jego usposobienie. Wyszymory, których wcześniej Rosjanka jakoś nie zauważyła, zdawały się ukontentowane jej zachowaniem i nie robiły jej żadnych problemów. Mimo sukcesu Kati nie zamierzała sprawdzać, czy po zjedzeniu żołędzi dzik wciąż bedzie jej przychylny, dlatego ruszyła dalej, spokojnym, ale sprawnym krokiem oddalając się od wykrotu. W końcu nie przyszła tu po to, żeby karmić leśne stworzenia, tylko żeby doświadczyć mistycznej przygody i wędrówki wgłąb własnej duszy.
zt
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Poprzednia lokacja:ukryta rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: - Zdobycze i straty: grabie (ukryta rzeka)
Wysiłek był duży, ale Aneczka nie zamierzała się poddawać. Parła przed siebie, odkrywając co rusz nowe interesujące zjawiska, które roztaczał przed nią Zielony Gaj. Widziała tez wyszymory, które przemykały cichutko między drzewami, obserwując ją z daleka. Wreszcie dotarła do malowniczego wykrotu i już zamierzała go przejść, kiedy zorientowała się, że wcale nie była tu sama. Było tu zwierzę iście demonicznej fizjonomii, które nie wygladało na takie z pozytywnymi zamiarami. Co robić? Walczyć? Uciekać? Wspinać się po drzewach? Chorowita panna Brandon nie miała takiego luksusu, żeby wybierać. Ze swoim zdrowiem mogła jedynie liczyć, że wcale nie taki diabeł zły, jak go malują i liczyć na dobrą wolę magicznego stworzenia.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Poprzednia lokacja:ukryta rzeka Podjęte działanie: oswojenie Efekt: dzik jest git Zdobycze i straty: grabie (ukryta rzeka), +1 ONMS (dziczy wykrot)
Z początku dzik nie był szczególnie pozytywnie nastawiony i Aneczka zastanawiała się, czy to przypadkiem nie są jej ostatnie chwile na tym padole łez. Na szczęście cierpliwość połączona z brakiem sensownej alternatywy dały pozytywne efekty, a dzik wreszcie zdecydował się zaufać drobnej puchonce. Złagodniał, podszedł, a panna Brandon pogładziła go po gęstej szczecinie. Może i wyglądało to wszystko z początku groźnie, ale ostatecznie okazało się, że wszystko da się zrobić, jeśli ma się w sobie dostatecznie wiele wyrozumiałości i empatii.