C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
W środku lasu gdzieś pośród wysokich drzew i gęstych krzewów znajduje się całkiem spory staw. Niektórzy twierdzą, że to jezioro, inni zaś nazywają je po prostu sadzawką, ale to nie ma zbyt wielkiego znaczenia. To miejsce skryte, do którego nie prowadzi żadna ścieżka, miejsce, do którego można dotrzeć jedynie po śladach zwierzyny albo innych ludzi, którzy zmierzają w tę stronę, by odpocząć, zająć się czymś, co wymaga spokoju albo wziąć udział w nielegalnych zawodach. To właśnie tutaj, nad tym malowniczym zbiornikiem wodnym, gromadzą się chętni do obstawiania w kwaczuchowych bojach.
Kwaczuchowe boje - nielegalna gra O poranku na brzegu stawu zbierają się ludzie z koszami, w których przesiadują kwaczuchy. Nad wodą słychać ich nawoływanie, w jakich daje się wyczuć ich niepewność i oczekiwanie. Krupier z przyjemnością wyciąga ręce po galeony, spisując skrupulatnie wszystkie zakłady, mrugając do ciebie zachęcająco. To twoja decyzja, czy chcesz brać udział w tych nielegalnych zawodach, ale wydają się niesamowicie kuszące.
By wziąć udział w tej niezbyt legalnej grze, musisz zostawić w rękach krupiera 50 galeonów, tylko wtedy będziesz mógł podejść do kwaczuch, zapoznać się z nimi i wysłuchać tego, co powiedzenia mają ich opiekunowie. Jeśli poprawnie obstawisz wszystkie trzy kwaczuchy, wyjdziesz stąd bogatszy o 200 galeonów, jeśli poprawnie obstawisz dwie kwaczuchy, otrzymasz 150 galeonów, a jeśli uda ci się to tylko z jedną kwaczuchą, dostaniesz 100 galeonów. Musisz jednak liczyć się z tym, że nie trafisz żadnego zwycięzcy i odejdziesz stąd z niczym, stratny o wpisowe.
Każdy rzuca trzy litery na określenie, które kwaczuchy obstawia w tym wyścigu oraz dorzuca trzy litery na to, jakie kwaczychy ostatecznie zwyciężyły i zajęły trzy pierwsze miejsca. Obu tych rzutów dokonujecie równocześnie! Do liter na obstawione kwaczuchy przysługują modyfikatory, które pozwolą wam na potencjalne zwycięstwo. Poniżej opisano obstawiane kwaczuchy:
Kwaczuchy:
A - Apsik Kwaczucha sprawiająca wrażenie, że jest zbyt zmęczona, żeby cokolwiek zrobić, chociaż to oczywiście mogą być tylko pozory. Siedzi z boku, poruszając co jakiś czas ogonem, a jej czub całkiem smętnie zwisa. Apsik chyba wolałby po prostu pospać. B - Bałamutnik Przed nim lepiej uciekać, bo to kwaczucha, która chyba sama do końca nie wie, czego chce. Tak szaleje, tak biega po okolicy, tak się wydziera, że aż strach ku niej spojrzeć. Ale dzięki zamieszaniu, jakie robi, możesz zamienić literę B, na literę I. C - Czosnek Niezwykle silna kwaczucha, duża, o wielkich skrzydłach i eleganckim ogonie, która nieustannie straszy swój czub. Potrafi się rozpychać, kiedy tylko tego trzeba, więc dzięki niej możesz dodać albo odjąć dwie litery, a zatem przeskoczyć na wynik A, B, D lub E. Czosnek nie bierze jeńców, więc lepiej się do niego nadmiernie nie zbliżaj. D - Dziewanna Bardzo delikatna i młoda panna, która niestety na niewiele się tutaj dzisiaj przyda. Może będziesz mieć szczęście, jeśli na nią obstawisz, ale to chyba nie jest do końca najlepszy wybór? E - Eklerek Eklerek jest naprawdę dużym, czy może grubym, samcem, który zdaje się niecierpliwie przebierać krótkimi nogami, w oczekiwaniu na to, co nadejdzie. Zapalony fan połowów, niewątpliwie może ci pomóc, a iskry płonące w jego oczach jedynie to potwierdzają. Dzięki niemu możesz zamienić wynik na A albo J. F - Figiel Młody samiec kwaczuchy, który chyba nie do końca wie, co się dookoła niego dzieje. Słyszysz, że to jego pierwsze zawody i trudno przewidzieć, co z nich wyniknie, jednak Figiel zapowiada się całkiem obiecująco. G - Gnieciuch Stary kwaczuch, który niejedno już widział i chyba nie do końca ma ochotę pracować, ścigać się i udowadniać innym, że jest dobry w tym, co robi. Ponieważ jednak jest markotny, z przyjemnością przydeptuje kroczącą obok niego kwaczuchę. Dzięki temu możesz przeskoczyć o jedną literę w dół, a zatem do F. H - Hyćka Wydaje ci się, że tej kwaczuchy boją się dosłownie wszyscy i może dokładnie tak jest. Łypie groźnie na każdego, kogo widzi i nie sprawia wrażenia nazbyt przyjacielskiej. Dzięki niej przysługuje ci jeden przerzut na zwycięzcę, ale musisz rozpatrywać go w ostatecznych wynikach. I - Igiełka Niewielka samica, wyzgierna, zdolna do tego, by przemieszczać się sprawnie pomiędzy pozostałymi kwaczuchami, zdecydowanie zdolna do tego, by podłożyć innym nogę. Pozwala ci przeskoczyć o jedną literę w dół albo górę, czyli na H albo J. J - Jaroszek Kwaczucha tak sprytna i wiekowa, że jest w stanie zrobić wszystko i pokonać dosłownie każdego! Nie ma znaczenia, czy startuje jako ostatnia, czy ma opóźnienie, czy mknie do stawu przed innymi, jeśli tylko ją obstawisz, zastępuje dowolny wynik w rzucie na zwycięzców!
Przykład: Gracz wylosował kwaczuchy B, G, D, a następnie w rzutach na zwycięzców wylosował kwaczuchy I, F, J. Dzięki modyfikatorom, jakie przysługują kwaczuchom B i G, gracz ma możliwość przeskoczyć z liter B i G na litery I i F, dzięki czemu jego ostateczny wynik to: I, F, D, a zwycięzcy to I, F, J. Oznacza to, że gracz poprawnie obstawił dwie kwaczuchy i otrzymuje 150 galeonów.
Każdy, kto decyduje się wziąć udział w tej nielegalnej grze, musi opatrzyć swój post poniższym kodem. Na jego podstawie należy dokonać zgłoszeń w odpowiednim temacie.
Kod:
<zg>Kwaczuchowe boje</zg> <zgss>Kwaczuchy obstawione:</zgss> podlinkuj rzut trzech liter na obstawienie + modyfikatory wykorzystane = ostateczne obstawienie <zgss>Kwaczuchy zwycięzcy:</zgss> pdlinkuj rzut trzech liter na wynik <zgss>Wygrana:</zgss>
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:E J A J zamieniam na D Kwaczuchy zwycięzcy:D E F Wygrana: dwie zwyciężczynie: 150g
Jeżeli było coś, czego nie trzeba było Lokiemu proponować dwa razy, to oczywiście hazard. Myślał, że na wsi to, co można, kto dalej kamieniem rzuci w płot, albo kto dłużej pośpi w sianie (obie te konkurencje wydawały się być równie ciekawe i atrakcyjne, biorąc pod uwagę jego zaangażowanie i iloraz inteligencji), kątem ucha jednak usłyszał, jak dwóch lokalsów dyskutowało zawzięcie o wyścigu kaczek. Az mu się oczy zaświeciły, uszy zamajtały i nogi zadrżały. Co mu się nie zdarzało nigdy bez rzeczowego powodu - bladym świtem wstał - i ruszył nad kwaczuchową sadzawkę, by wziąć udział w wyścigu. Wszystko, co dobre jest albo niezdrowe, albo nielegalne, więc domyślał się, że zbiórka bladym świtem jest właśnie po to, by żadna PETA ani inny GreenPeace nie przyszedł ratować biednych kaczek. Jak je zobaczył, to wiedział, że nie są biedne. Piękne, dorodne, zadbane przez swoich hodowców, przechadzał się między koszami, wybierając swoich kandydatów, by ostatecznie obstawić je u bukmachera, uiszczając opłatę 50g. Z bilecikiem, na którym miał potwierdzone swoje obstawienia, stanął niecierpliwie na brzegu sadzawki, oczekując sygnały startu, a kiedy kaczki ruszyły, wraz z pozostałymi wieśniakami podskakiwał jak głupi, dopingując swoje wybrane egzemplarze. Poza jednym, który wyglądał na chorego, pozostałe dwie kaczuszki, które sobie upatrzył, zasuwały po wodzie, aż miło było patrzeć, na czego widok czuł wielką satysfakcję i ogrom adrenaliny dudniącej w uszach. Okrzykom samozadowolenia mogło nie być końca, kiedy jego kaczki zajęły drugie i trzecie miejsce, a on dumny jak kaczor poszedł do bukmachera zrealizować swój bilecik i bogatszy o stówke poszedł rozpierdolić ją na głupoty.
zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:I, G, H, przerzut na zwycięzcę za Hyćkę Kwaczuchy zwycięzcy:B, G, G - B Wygrana: 100g
Christopher dotrzymywał słowa. Takim był po prostu człowiekiem i nic nie było w stanie go zatrzymać, kiedy już coś sobie postanowił. Obiecał Persephone spacer, obiecał jej, że nie będzie sama w czasie tych wakacji i dokładnie tak się stało. Kiedy już się rozgościli, przekonali się, czym dokładnie zajmują się tutaj ludzie, czym można się zająć, zabrał przyjaciółkę na wyprawę do lasu, śmiejąc się przy okazji, że z całą pewnością mogą zrobić coś głupiego. Ostatecznie bowiem dokładnie to sobie obiecali, zanim wyjechali, obiecali sobie zachowanie godne uczniaków, chociaż oficjalnie wcale o tym nie mówili, nawet nie wspominali, jakby była to jakaś ich tajemnica. Poinformował Josha, że wybiera się z Persephoną na spacer po okolicy, a najlepszy do tego był poranek, po czym wyszedł z przyczepy, by poczekać na przyjaciółkę i wraz z nią ruszył w poranną mgłę, ciesząc się z tego, że o tej porze nie było jeszcze tak gorąco. - To niesamowicie malownicze miejsce. Nie spodziewałem się, że znajdziemy się w takiej głuszy, gdzie dosłownie niczego nie ma. To całkiem orzeźwiające, a ta cała przyroda jest wręcz zachwycająca! Pewnie teraz brzmię, jakbym najadł się szaleju, ale myślę, że to będą fantastyczne tygodnie, nie mogę się wręcz doczekać tego, co uda nam się tutaj znaleźć. Myślisz, że trafisz tutaj na coś dla siebie? - powiedział, gdy znaleźli się już na jednym z leśnych szlaków, wędrując przed siebie, rozglądając się spokojnie, nie spiesząc się nigdzie, dokładnie tak, jakby każdy skrawek tego miejsca miał znaczenie i właściwie dla zielarza dokładnie tak było. Las, który ich otaczał, miał w sobie coś czarownego, coś porywającego, coś, co zapierało dech w piersiach. Pokochał to miejsce od pierwszego wejrzenia, dostrzegał w nim coś, co było wciągające, co pachniało mu tak wspaniale, że nie mógł i nie chciał od tego uciekać. Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości co do tego, czy Chris był szczęśliwy z powodu miejsca, w którym się znalazł, to teraz miał odpowiedź. Profesor sprawiał bowiem wrażenie, jakby był dzieckiem, które właśnie dostało prezent świąteczny i było z niego tak zachwycone, że nawet nie było w stanie wyrazić tego słowami.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:E, H, B + H przerzucone na I = E, I, B Kwaczuchy zwycięzcy:F, C, I Wygrana: 100G, jedna kwaczucha
Nie wiedziała, czego spodziewać się po tym wyjeździe. Zupełnie szczerze - trochę się bała, bo gdy tylko dowiedziała się, że zapuszczają się głęboką w polską głuszę trochę ją to onieśmieliła. Była człowiekiem miasta od kiedy tylko pamięta i bała się wielu rzeczy, które można napotkać w gąszczu drzew i wysokiej trawie. Na przykład takie kleszcze, co za potworność. Póki co jednak starała się tym nie przejmować - ot, po rozpakowaniu swoich rzeczy (swoją drogą zdecydowała się na swobodną jak na siebie garderobę, koszulki polo, zwiewne lniane sukienki i spódnice i nawet, o dziwo, sandały) umówiła się z Christopherem na już dawno obiecany spacer. Przy nim nie czuła się tak niepewnie nawet tutaj, w dziczy. W końcu był znawcą magicznych roślin, więc jeśli napotkają jakieś trujące habazie na pewno ją ostrzeże. Tuptała więc obok niego w porannej mgle, krocząc ku nieznanemu pogrążona w rozmowie z Walshem. Już dawno nie widziała go tak rozentuzjazmowanego - no tak, w sumie na pewno bardzo się cieszył, że w tym roku wakacyjnym kierunkiem nie okazało się miasto, a pierwotna dzicz. - Miło mi widzieć, jak bardzo się cieszysz. W szczerym zachwycie nie ma nic szalonego, a zresztą kto jak kto, ale akurat ty byś szaleju nawet nie tknął. - Uśmiechnęła się życzliwie, uważając, żeby nie potknąć się o wyrastający z ziemi korzeń. Jedno musiała mu przyznać - ten las, ta natura, ta roślinność była naprawdę imponująca. Nawet dla takiego mieszczucha jak ona, a może nawet właśnie bardziej? - Nie znam zbyt dobrze polskiej kultury, ale wydaje się być fascynująca. Nie mogę przede wszystkim doczekać się spróbowania tych słynnych pierogis, tyle o nich słyszałam. A poza tym? No cóż, zobaczę. Może namówię miejscowe szeptuchy na rytuały lania wosku, jestem ich bardzo ciekawa.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zaśmiał się cicho z jej komentarza, doskonale wiedząc, że krył się za nim całkiem przyjemny żart, a później skinął głową, przyznając, że szaleju na pewno by nie tknął. Prawdą było, że chciał wiedzieć, jak działały niektóre rośliny, ale testowanie ich na sobie nie wydawało mu się niesamowicie dobrym pomysłem. Wiedział, że czasami inaczej się nie dało, ale zwyczajnie, w miarę możliwości, najpierw starał się rozeznać w temacie, zanim czegoś dotykał, jeśli nie wiedział, czym to było. Albo przynajmniej zakładał rękawice, podchodząc do danej rośliny z wielką ostrożnością. - Naprawdę widać ten entuzjazm? Nie pamiętam, kiedy tak się cieszyłem, Himalaje miały swój urok, ale zdaje się, że to miejsca takie jak Avalon albo właśnie ta wioska, mają w sobie coś, co kocham. Te lasy, stawy, jeziora, to wszystko jest takie proste, pierwotne i ciche, można tutaj zniknąć i poznać coś, czego wcześniej się nie znało. Uważam, że to, cóż, niesamowicie fascynujące - powiedział, uśmiechając się lekko, bo naprawdę sądził, że znajdowali się w niezwykłym miejscu. Owszem, byli tutaj ludzie, ale były tu również biesy i zwierzęta, były tutaj rośliny, jakich nigdzie się nie spotykało, rośliny, po jakie z chęcią by sięgnął, rośliny, jakie dawały mu wiele do myślenia. Coś, cóż, coś wspaniałego i musiał to oczywiście brać pod uwagę. Skoro zaś było po nim widać fascynację, nie zamierzał się jej wypierać, nie zamierzał jej odmawiać, wiedząc, że była całkowicie prawdziwa. - Lanie wosku? Rozumiem, że to ich okoliczny sposób przewidywania przyszłości? Och, też zjadłbym te pierogi i pewnie mnóstwo innych rzeczy, chociaż powiem ci, że jak słyszę o tym kompocie, to jakoś nie robi mi się lekko na żołądku. Ale to chyba w ogóle jest miejsce, w którym możesz znaleźć wiele ciekawostek? Gwiazdy są tutaj inne i pewnie kultura daleka od tego, co znamy, więc... mamy tu pełno ciekawostek na wyciągnięcie ręki - stwierdził, by po chwili zwolnić, gdy dostrzegł wąską ścieżkę i wskazał na nią Persephone. - O, na przykład tutaj. Najpewniej tędy zwierzęta chodzą do wodopoju, chcesz się przekonać, czy znajdziemy tam sarny?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
— Rozmawiałam z miłym panem w MagicŻabce, zaraz po tym jak mnie poczęstował, jak to szło… żubrwi… żurwo… MNIEJSZA Z TYM, i ten ziomek mi mówił, że jak znajdziemy staw, to można parę galeonów zarobić na wyścigach kaczek!! Ciekawe czy to takie kaczki dziwaczki jak w Avalonie, tutaj wszystko jest trochę dziwne, ale powiem ci, że mi się podoba, a Tobie? Ministerstwo w ogóle dało ci urlop? Zdumiewające — mówiła Ruby, kiedy szła ramię w ramię ze swoim starszym bratem przez las i zapewniała go, że doskonale wie gdzie szli. Rzecz w tym, że nie miała pojęcia, a ostatni raz kiedy tak się zgubiła na wakacjach – smok upierdolił jej rękę. Wtedy też obecny był jej brat, Tomek co prawda, ale co w rodzinie to w rodzinie. Miała jednak nadzieję, że tym razem kaczki, których szukali nie okażą się krwiożerczymi bestiami i może faktycznie wpadnie im w rękę parę galeonów. Nie narzekała na zarobki w klinice, ale pieniądze zawsze się przydadzą, a odkąd miała swoje własne, to już bardzo nie chciała nigdy musieć o nie prosić, ani ojca, ani żadnego ze swoich braci. Nie chodziło wcale o to, że mieliby problem, by jej pożyczyć, ale poczucie, że nie musi wcale tego robić dawało jej bardzo duży komfort. Miała więc nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała się z nim żegnać. Stanęła nagle i zmarszczyła brwi, zmrużyła też nieznacznie oczy, wpatrując się w jedno, bardzo konkretne drzewo. Była przekonana, że już je mijali. Problem w tej wędrówce był taki, że pan pod MagicŻabką nie był w stanie porządnie się wysłowić i nie umiał jej dokładnie wytłumaczyć gdzie ta cała sadzawka się znajdowała. Nie prowadziła też tam żadna konkretna ścieżka, tylko taka trochę wydeptana przez innych. Sęk w tym, że to był las, wystarczył jeden deszczy, by zamazać ślady, a Ruby wbrew pozorom nie była żadną tam tropicielką. — Słuchaj, nie chcę wcale mówić, że się zgubiliśmy, ale to drzewo wygląda znajomo, prawda? — zapytała jeszcze Ryana, pokazując mu strzeliste drzewo, które cóż, wyglądało jak każde inne! Wyszczerzyła się do brata, poklepała go po ramieniu i wybrała jakiś tam kierunek. Jeśli dzisiaj dotrą to tej sadzawki, to będzie święto, ale nie porzucała nadziei.
- ...Żubrówką? - podpowiedział mimochodem, wbijając bezceremonialnie w trwający przez większą część drogi monolog Ruby, bo przecież nie byłby sobą, gdyby się nie wtrącił, a potem parsknął śmiechem kiedy usłyszał o tym, jaką atrakcję im zaplanowała. Wyścigi kaczek brzmiały nie tylko intrygująco, ale i dosyć idiotycznie, dlatego naturalnie natychmiast uznał to za fantastyczny pomysł - ostatnimi czasy w jego życiu oprócz pracy było tyle zawirowań (głównie sercowych i głównie na jego własne życzenie, ale mniejsza o to) że w tym momencie spędzenie dnia w towarzystwie siostry i wspólne gapienie się na kaczki brzmiało jak wybitny, wymarzony wręcz relaks, przy którym będzie mógł wyłączyć i rozum i serce i skupić w stu procentach na paplaninie Rubsona. I kibicowaniu ptakom, zakładając że kiedykolwiek dotrą na miejsce, w co, biorąc pod uwagę orientację siostry w terenie, szczerze wątpił. - Sam sobie dałem urlop, jestem przecież prawie szefem tego kurwidołka - odparł radośnie, błyszcząc jakże elegancką angielszczyzną, na którą pozwalał sobie tylko w naprawdę swojskim towarzystwie, a potem przytaknął: - No, jest fajnie. Trochę jak na mój gust za dużo... - odpędził się od zgrai jakichś niezidentyfikowanych owadów, które znienacka wyfrunęły z pobliskich krzaków -...robali, ale przynajmniej w przyczepie mam miłe towarzystwo. Bałem się, że nas dadzą razem - odparł miło, by chwilę później na moment przystanąć i przyjrzeć się wskazywanemu przez Ruby drzewu, zdecydowanie wyglądającemu znajomo i to wcale nie dlatego, że nie odróżniał ich od siebie, bo się kompletnie na tym nie znał. - Mijamy je już trzeci raz, ale z grzeczności nic nie mówiłem - uświadomił ją, nie do końca zgodnie z prawdą, bo tak naprawdę większość czasu patrzył sobie pod nogi, żeby nie wdepnąć w jakąś końską kupę czy coś podobnego, bo przecież podobny incydent siostra wypominałaby mu przez kolejne piętnaście lat. - Myślę, że utkniemy tu na zawsze i powinniśmy byli zabrać Tomka, żeby było kogo w razie czego rzucić na pożarcie dzikiej zwierzynie - dodał dosyć katastroficznie i ani trochę nie na poważnie, odgarniając przy tym jakieś gałęzie zasłaniające przejście. Czy dotrą do sadzawki to jedno, ale czy kiedykolwiek odnajdą drogę powrotną do dworu...? Raczej tym powinni się martwić, na razie jednak nie przejmowali się niczym. Nagle Romek przystanął, zmrużył oczy żeby lepiej słyszeć i oznajmił: - Tam ktoś chyba drze japę, słyszysz...? Poznajesz głos któregoś ze swoich koleżków?
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Wywróciła oczami, kiedy ją poprawił, chwaląc się najwyraźniej przy tym jakim to nie był poliglotą. Wciąż miała mu za złe to, że przestał ją uczyć trytońskiego, a to, że była kompletnym beztalenciem był bez znaczenia, bo przecież liczyły się chęci! Dlatego nie spróbowała ponownie wypowiedzieć tego trudnego słowa, żeby nie miał więcej powodów, by się z niej nabijać i przeszła do dalszej części swojego gadulstwa. Cieszyła się, że mogli spędzić razem trochę czasu, bo odkąd znalazła lepszą pracę i to taką, na której naprawdę jej zależało, to mieli na to mało czasu. Łączenie nauki z pracą okazało się znacznie trudniejsze niż z początku myślała, że będzie, a fakt, że nie była wcale orłem i nauka nie przychodziła jej tak łatwo jak Tomkowi, tylko sprawiał, że miała jeszcze mniej czasu wolnego. Dlatego w te wakacje chciała sobie to wszystko odbić, skoro udało jej się zaliczyć rok i jeszcze nie miała żadnego problemu z dostaniem urlopu, bo jej szef sam się uczył w Hogwarcie i wiedział z czym to się je. Prawdę mówiąc dziękowała Merlinowi za to miejsce, do którego trafiła i w którym nie dość, że mogła spełniać marzenia, to jeszcze miała fenomenalną ekipę. — To są owady, robale to ty możesz mieć w dupsku — teraz przyszła jej kolej na wytykanie błędów, bo zwierzaki to akurat była jedna dwóch rzeczy, o których coś wiedziała. No cóż, nie ze wszystkiego mogła być alfą i omegą, prawda? Grunt, że nie ze wszystkiego była dupą wołową, bo to byłaby prawdziwa tragedia. — Pewnie, może jeszcze z Tomkiem? — na pewno przednio by się bawili, gdyby dostali wspólną przyczepę — Wiesz co, my się jednak powinniśmy martwić, żeby Tomasz ojcem za szybko nie został, skoro nie mieli nic przeciwko by go dać z Zosią do jednej przyczepy, bo jak Merlina i Zofię kocham, tak świat na razie nie jest gotowy na małego Tomka — powiedziała prawdziwie przerażona tą wizją i niemal się wzdrygnęła. Zaraz potem przystanęli, bo oboje byli prawdziwymi specjalistami w orientacji w terenie, szczególnie Ryan, który tak doskonale sobie radził, że znajdował trolle, które obijały mu mordę. Zmrużyła na niego oczy i wycelowała w niego palec. — Wiesz co Ryan, ja nie wiem dlaczego ja w ogóle ciebie pytam, ja ci nie wierzę w ani jedno słowo odkąd skończyłam osiem lat — bo właśnie wtedy jej wmówił, że ma za tapetą w pokoju jaja akromantuli i przysięgała, że do dzisiaj miała po tym uraz — Nie, ale nie brzmią jak twoi kumple trolle górskie, więc chodźmy tam — odparła i posłała mu uroczy uśmiech, kierując się w stronę, z której faktycznie dochodziły jakieś głosy, tylko wcześniej za dużo mówiła, by mogła je usłyszeć.
C - Baba jagodowa Rodzice cię nie ostrzegali, że lepiej się nie włóczyć, bo kiedy się włóczysz, możesz napotkać coś, czego byś nie chciał? Właśnie w ten sposób trafiasz na babę jagodową, która, cóż, włóczy się i najwyraźniej jest znudzona. Niech jednak cię to nie zwiedzie, bo to bardzo sprawny bies, który w dwóch krokach znajduje się przy tobie i rzuca się ku twojej szyi, by spróbować cię udusić! Rzuć dodatkowo jedną kość sześcienną, gdzie wynik 1 albo 6 oznacza, że bies cię dosięga, ale na całe szczęście nie jest zbyt silny, by zrobić ci poważną krzywdę. Niemniej jednak przez dwa kolejne wątki na twojej szyi widać ślady jej palców.
Zwiedzanie okolicy zapewniało Santo jako taką rozrywkę. Zapuszczał się w szuwary, przechadzał wśród bujnych kniei, a wieczorami wylegiwał na złotych łąkach. Potrafił przyzwyczaić się do leniwego i sennego trybu życia na Podlasiu. Powoli jednak coś w nim zaczynało tęsknić do hałasów miasta, do zapachu spalin samochodowych i przekrzykujących się w nocnym klubie ludzi. Nie został stworzony do życia w tych chaszczach, ale przelotnie mógł polubić tutejszy klimat. Pomimo braku wygód narzekanie nie leżało w naturze Włocha. Kroczył spokojnie wydeptaną w ziemi ścieżką na obrzeżu stawu, gdy kątem oka dostrzegł, że coś za nim podąża. Santo nie obawiał się konfliktów, dlatego bez ceregieli zatrzymał się, a potem odwrócił w stronę nieznajomej kobiety. Zdecydowanie nie przypominała zwykłego człowieka. Jej odrażająca aparycja aż krzyczała, że to bies. Santo napotkał już takie, które wyciągały do niego przyjazną dłoń, ale intuicja podpowiadała mu, że nie tym razem. Podlasie uwielbiało rzucać chłopakowi kłody pod nogi. Baba jagodowa uśmiechnęła się okropnie w stronę młodzieńca, zaraz potem przypuszczając atak. Notte jednak nie posiadał tak rozbudowanych mięśni tylko dla robienia wrażenia na dziewczętach. Silnie złapał za wiecheć ziół porastającą jej głowę i wcale nie cofnął się przed wyrwaniem wielkiej garści. Uniknął uderzeń wydłużonych łap, a zaraz potem miotnął biesem tak, że aż głośno uderzył o pobliskie drzewo. Nie czekając aż istota odzyska chęci na bójkę, Santo wycofał się w stronę rozległych szuwar. Zanim zdołał przejść w inne miejsce, niemal wpadł na dużo niższego oraz najwyraźniej młodszego od siebie chłopaka. Uniknął mimo wszystko zderzenia, stając spokojnie obok. — Scusi*- rzucił, przywdziewając kamienną twarz. W kwestii tego nieznajomego akurat miał pewność, że to nie jest kolejna ze zjaw. Tuż obok niosły się wyraźne ludzkie głosy.
Tym razem to on przewrócił oczami na wzmiankę o robalach w dupsku, którą skomentował inteligentnym: - Chyba ty - chociaż tak naprawdę w głębi duszy był dumny z Rubsona, że udało jej się w końcu znaleźć dziedzinę w której mogła się przy nim trochę wymądrzyć. Co prawda nie wiedział nadal jaka była różnica między robakami a owadami, bo z opieki nad magicznymi stworzeniami był z niego taki as jak z Ruby znawczyni trytońskiego - w obu przypadkach czas poświęcony na naukę był zwyczajnie stracony i to nie z powodu chęci, a braku talentu (choć to akurat kwestia sporna, bo siostra nadal się upierała że ma potencjał tylko Romek nie potrafił go odkryć) - ale nie zamierzał teraz wnikać w szczegóły, bo ostatnie o czym marzył to zostanie zanudzonym na śmierć. To z kolei zdecydowanie groziłoby im obojgu, gdyby tak jak napomknęła Ruby, trafili do pokoju z bratem. Aż się wzdrygnął na samą myśl, że miałby się z tym przemądrzałym gumochłonem użerać na wakacjach, jeszcze w duecie z nadpobudliwym gumochłonem. - Pod warunkiem że by się zorientowali, że jesteśmy dwiema osobami, odkąd tu jesteśmy to przynajmniej dwa razy dziennie ktoś mnie nazywa Tomkiem... Dramat - pożalił się, szczerze zdegustowany tymi pomyłkami, a potem zachichotał złośliwie, rzucając jednocześnie siostrze sceptyczne spojrzenie. - Co ty... Serio myślisz że on wie jak się robi dzieci? - rzucił z powątpiewaniem, bo przecież w jego oczach Tomasz był małym frajerem a nie największym dżolerem w całej szkole i Ryan nawet nie chciał próbować sobie wyobrażać, że było inaczej. Roześmiał się już całkiem głośno, a wręcz zarechotał, płosząc tym samym jakieś ptaki z pobliskiego drzewa gdy Ruby nareszcie odkryła że nie ma co liczyć na sensowną poradę od starszego brata. - Niemożliwe, bo mentalnie jeszcze nie skończyłaś nawet siedmiu - odpowiedział, a te głupie przekomarzanki szybko obróciły się przeciw niemu bo chwilę później Ruby wywlokła na światło dzienne moment w którym prawie zginął śmiercią tragiczną na jakimś bagnie. Był to cios poniżej pasa, choć musiał przy tym przyznać, że bardzo trafna riposta. - No i fajnie, to może jakiegoś kawalera se poznasz, na pewno jesteś w ich typie - odwdzięczył się równie uroczym uśmiechem, sięgając po sprawdzoną broń jaką było wyzywanie jej od trollic. - Śmierdzi jakimś bajorem... albo się spociłaś albo jesteśmy blisko - oświadczył po chwili marszu w stronę niezidentyfikowanych dźwięków, i rzeczywiście tak było, bo za kolejnym krzakiem zamigotała woda z sadzawki, a dopingujące kwaczuchy głosy były już zupełnie wyraźne. Udało się!
Od kiedy tylko pojawiła się na tych wakacjach, gdzieś tam zawsze przewyjało się słowo kwaczuchy. Imogen nie bardzo wiedziała, co to dokładnie oznacza, bo i nigdzie nie mogła znaleźć stosownego wyjaśnienia. Niemniej w końcu udało jej się trafić na osobę, która wiedziała na ten temat nieco więcej, niż ona. Usłyszała, że jest takie małe jeziorko, przez niektórych nazywane też stawem, gdzie ludzie obstawiają kwaczuchy, która z nich wygra. Oczywiście było to nielegalne i oczywiście nie powinno się tam chodzić, ale kiedy Imogen usłyszała tylko, że nie powinno się, to oczywiście uznała, że jest to coś, co powinna zrobić. Dlatego kolejnego dnia, skoro świt, wstała, ubrała się lekko, bo wiedziała, że dzień zapowiadał się naprawdę ciepły. Co prawda o tak wczesnej godzinie wcale nie było aż tak gorąco, ale Imogen jakoś dziwnie przeczuwała, że to się zmieni. Szła za ludźmi, którzy jak się dowiedziała, zmierzali w to samo miejsce. Nie widziała żadnej ścieżki ani nawet znacznika, który mówiłby o tym, w którym kierunku powinna iść, by dostać się nad rzeczony stwa. Niemniej śledzenie skradających się ludzi, nie było trudne, bo ich skradanie się, było tak oczywiste, że w zasadzie to mogliby iść w normalny sposób i zwróciliby na siebie mniej uwagi. Na mniejscu zastała jeszcze więcej osób. Zaintrygowana obserwowała najpierw wszystko z dystansu, choć coraz bardziej korciło ją, aby również samodzielnie coś tutaj obstawić. Chyba swoim zachowaniem wzbudziła zainteresowanie, bo w końcu podszedł do niej jakiś szemrawy typ bez jednego zęba. - Obstawiasz coś laleczko, czy wychodzisz? - zapytał po czym splunął na prawo od niej. Imogen skrzywiła się wyraźnie zniesmaczona jego zachowaniem. - Obstawiam. Ile za to? - zapytała i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni a tam odkryła pustkę. - 50 galeonów - dziwny jegomość uśmiechnął się w jej stronę w nieprzyjemny sposób. - Kurwa, zgubiłam kasę... - mruknęła, patrząc na niego przepraszająco. Ale już wiedziała, że to nie były słowa, które ten chciał od niej usłyszeć. Oj jego mina wyraźnie to sugerowała.
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:E F G + E->J = J F G Kwaczuchy zwycięzcy:C J H Wygrana: 100G
Obudził się dziś o wiele wcześniej niż miał w zwyczaju – może to kwestia buzującej w żyłach adrenaliny na myśl o kolejnych wycieczkach, a może winą należało obarczyć wyjątkowo rozćwierkane podlaskie ptaki. Terry mógłby przysiąc, że nigdzie indziej ptaki nie budzą się tak wcześnie i nie są tak głośne. Mimo przedwczesnej pobudki chłopak był jednak w pełni wyspany, zwlekł się więc z posłania z zamiarem wykorzystania w pełni tych nowych możliwości – w końcu nie często zdarzało się, by szesnastolatek był na nogach na długo przed śniadaniem. Zebrał się po cichu i wyszedł wprost na wyłaniające się zza drzew słońce. Dopiero świtało, co Terry uznał za dobry omen. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz oglądał wschód słońca, był na to zbyt dużym śpiochem. Teraz jednak odetchnął pełną piersią, napawając się wyjątkowo rześkim powietrzem i rozkoszując się przyjemnym ciepłem, które pierwsze tego dnia promienie wywoływały na piegowatej skórze chłopaka. Do śniadania miał co najmniej dwie, może trzy godziny, postanowił więc wybrać się na krótki spacer po okolicy, który prędko zamienił się jednak w pełnoskalową wycieczkę. Puchon widział już Podlasie za dnia, widział je też po zmroku i w środku nocy, ale o poranku dziewicze łąki wyglądały naprawdę pięknie; mgła wciąż jeszcze unosiła się nisko nad ziemią, a trawa szkliła się od rosy, co w połączeniu z gęstymi lasami i brakiem gęstszej zabudowy tworzyło prawdziwie sielską scenę. Nawet taki mieszczuch jak Terry musiał przyznać, że miało to swój urok. Był już całkiem daleko od grodu, kiedy dostrzegł kilka osób tuż na skraju lasu. Wydało mu się to dziwne, bo kto normalny jest na nogach o takiej godzinie, poza tym nieznajomi zachowywali się niecodziennie, rozglądali się nerwowo, a następnie zniknęli wśród drzew. Kierowany ciekawością (bo na pewno nie rozumem) poszedł za nimi, zastanawiając się, co też mogą planować w środku lasu o tak nieludzkiej porze. Byle nie szli na polowanie. Ostrożnie szedł po pozostawionych przez nich śladach i już wydawało mu się, że słyszy dobiegające zza drzew głosy, kiedy ktoś omal na niego nie wpadł. Zaskoczony, chłopak zatoczył się do tyłu i pewnie wpadłby z pluskiem do jeziora, gdyby w porę nie złapał nieznajomego za przegub, odzyskując w ten sposób równowagę. - Sorry stary. – rzucił, kiedy zdał sobie sprawę, że stojący przed nim chłopak ma na sobie wyjątkowo odświętne ubranie. Kto chodzi do lasu tak elegancki? Nie znał go, ale wydawało mu się, że widywał go na posiłkach, musiał więc tak jak on być tu na wakacjach. Na lokalsa nie wyglądał, chociaż kto ich tam wie. - Yyy mówiłeś coś? Nie wyłapałem.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kiedy usłyszał o kwaczuchowych bojach, na początku się zjeżył. Był coraz bardziej związany ze światem zwierząt i nie podobało mu się, że ktoś wykorzystuje niewinne stworzenia do jakiś nielegalnych rozrywek. Miał wizję zadziobujących się na śmierć, pełnych krwi walk, ale zobaczył coś, co chyba było wyścigami. A nielegalność opierała się wyłącznie o temat hazardu. Uspokojony stwierdził też, że kwaczuchy zdawały się zupełnie zadbanymi, wesołymi ptaszorami wodnymi, a to troszeczkę studziło jego niepokoje. Czy chciał w to grać? Nie do końca. Ale popatrzeć zamierzał, a bez obstawiania najwyraźniej nie było wolno. I wtedy usłyszał Imogen. Podszedł bliżej i wbił w szczerbatego mężczyznę przenikliwe spojrzenie swoich czarnych oczu. - Pięćdziesiąt galeonów za mnie i pięćdziesiąt za panią... O ile pozwoli. Przeniósł wzrok na obsypaną piegami dziewczynę i skłonił się jej lekko z szarmancją. Nie każda dziewczyna godziła się na to, żeby mężczyzna za nią płacił, ale skoro nawet Holly nie była w tym aż tak restrykcyjna, to chyba znaczyło, że nie będzie to aż tak wielkim nietaktem. Zwłaszcza że nieznajoma była wyraźnie zawiedziona brakiem gotówki, a płatności różdżkowe w takim miejscu ewidentnie odpadały. - Jestem Nicholas Seaver i byłbym zaszczycony pani towarzystwem. Nie miał pojęcia ile kobieta mogła mieć lat, dlatego nie zamierzał z miejsca przechodzić na "ty". Zaraz też pomyślał, że na nielegalnej gierce przedstawianie się pełnym imieniem i nazwiskiem nie było szczególnie mądre, ale powiedział to w taki sposób, jakby w najmniejszym nawet stopniu nie obawiał się konsekwencji. A że jak zwykle spowity był czernią po same nadgarstki oraz po szyję, w tych okolicznościach mógł wyglądać wręcz niepokojąco. Tym bardziej, że na wierzchu dłoni, którą podał monetę o stosownym nominale widać było ślady po cięciach i innych nieprzyjemnych uszczerbkach, które mogły mieć już kilka lat.
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione: D, G ->F, I-> J Kwaczuchy zwycięzcy: J, C, F Wygrana: 150g (-50 z konta Nico, uzgodnione z właścicielką postaci)
Sytuacja zaczynała robić się nieco nieprzyjemna, a Imogen nie bardzo wiedziała, w jaki sposób sobie z tym poradzić. Szlag by to trafił, przecież nie narzekała na brak pieniędzy w życiu! Rodzice nie pozwolili ani jej ani rodzeństwu sądzić, że może im czegoś brakować. Matka uzdrowicielka, ojciec właściciel dobrze prosperującej firmy, więc dzieci nie miały problemu z wydawaniem pieniędzy na własne zachcianki. Tymczasem okazało się, że Imogen albo zapomniała zabrać ze sobą kasy, albo po prostu ją zgubiła, kiedy przedzierała się przez te gęste chaszcze, aby dotrzeć tutaj na miejsce. Nie ma co, świetna sytuacja. Szczególnie że facet, który chciał przyjąć od niej zakłady, nie wyglądał na takiego, który to miałby jej po prostu wybaczyć, że przyszła tylko popatrzeć, skoro nie miała za co obstawiać. Już miała zacząć kombinować, co z tym dalej zrobić, kiedy to nagle pojawił się obok niej jakiś chłopak. Zmarszczyła brwi, spojrzała na niego z nieskrywaną konsternacją, kiedy oznajmił, że za nią zapłaci. - Oddam jak tylko odzyskam moją kasę - szepnęła w jego kierunku tak, aby ten dziwny facet nie słyszał. Ale musiała przyznać, że czuła pewnego rodzaju wdzięczność, bo jednak chyba uratował ją z małej opresji, w której się znalazła. Niczym książę w... no czarnej a nie srebrnej zbroi. Kiedy dziwny mężczyzna wziął od nich pieniądze, Imogen pozwoliła sobie na to, aby lepiej przyjrzeć się jej nagłemu towarzyszowi. Nie była pewna, czy kojarzyła go z Hogwartu. Gdzieś tam daleko świtała jej jakaś myśl, ale nie mogła połączyć jego twarzy z jakimś konkretnym imieniem. - Cześć Nicolas, jestem Imogen Skylight - przedstawiła się z uśmiechem na ustach, wyciągnęła dłoń w jego stronę, aby mógł ją uścisnąć. - Jak już pewnie zauważyłeś, jestem tutaj sama, więc towarzystwo na pewno mi się przyda - dodała, dalej się uśmiechając. - Chodź, sprawdzimy o co tutaj chodzi. -Po tych kurtuazyjnych ceregielach, nie bacząc na to, czy chłopak by sobie tego życzył, czy nie, złapała go za dłoń i pociągnęła za sobą w stronę, gdzie zgromadziła się większość ludzi. Próbowała wyłapać ze strzępów rozmów, o co tutaj chodzi, o co ludzie się zakładali i jak obstawiali to wszystko, ale nie szło jej to najlepiej. - Co Cię tutaj przywiało? - zapytała, kiedy to już puściła jego dłoń, bo znaleźli się pośród naprawdę dużej grupy ludzi, która to była zajęta obstawianiem, która kwaczucha miała wygrać.
Całe to starcie z babą jagodową tylko potwierdzało, że Santo przede wszystkim był mugolem. Wybrał skorzystanie z siły swoich mięśni i rozprawienie się z demonem w tradycyjny sposób zamiast grzmotnąć go zaklęciem lub dwoma. Może dlatego upiór nie zniechęcił się całkowicie i dalej podążał śladem Santo. Bardzo to przypominało jakiś horror, ale przynajmniej nie działo się nocą. Włoch utkwił spojrzenie na swoim przegubie, którego pochwycił się spotkany przypadkiem chłopak. Poruszył palcami skrytymi za skórzanym materiałem czarnych rękawiczek, rozprostowując i zginając. Coś we wzroku starszego oraz wyższego chłopaka na pewno przekazało nieme ostrzeżenie, ale dłoń wycofał ze spokojem, kiedy obaj zachowali równowagę i nikomu nie groziła kąpiel wśród pałek wodnych. — Przepraszam. - powtórzył już po angielsku. — To przez te biesy. Jeden mnie dopiero co zaatakował. - wyjaśnił, bo czuł, że to on wywołał tutaj całe zamieszanie, ale mówił bez cienia przejęcia lub strachu. Pomimo że prawie czuł wrogą obecność kryjącą się w krzakach dzikiej porzeczki kilkanaście metrów za nimi, nie oglądał się już w tamtą stronę. Swoją uwagę poświęcał blondynowi, a musiał się też nieźle wysilić, aby w pełni rozumieć jego słowa przez mocny szkocki akcent. Akurat ten ze wszystkich brytyjskich nastręczał Włochowi najwięcej problemów. — Dlatego lepiej stąd iść. I tak chciałem zobaczyć, co to za zamieszanie. - wskazał podbródkiem na grupkę ludzi, którą mogli zaobserwować tuż nad brzegiem sadzawki. Jakieś donośne kwakanie też dobiegało uszu Santo. Czyżby miejscowi zorganizowali sobie jakąś rozrywkę? Podążył w tamtym kierunku bez zbędnego zwlekania. W międzyczasie wygładził również swoją koszulę oraz biały kołnierz, nie przejmując się tym, jak bardzo odstaje od innych ludzi.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:J, G, J, ale obie J mogę zamienić dowolnie, czyli ostatecznie C, G, D Kwaczuchy zwycięzcy:C, G, D Wygrana: 200g Opłata:100g za siebie i @Imogen Skylight
- Nie ma potrzeby zawracać sobie głowy drobiazgami - rzucił kurtuazyjnie, dbając by ton jego głosu nie zabrzmiał, jakby lekceważył pieniądze. To, że on je miał, nie znaczyło, że inni również, a dla niektórych były one wręcz nieosiągalnym remedium na życiowe problemy. O dziewczynie, z którą skrzyżowały się jego ścieżki, nie wiedział nic. Przejście na "ty" zaakceptował w lot, płynnie się do niego dostosowując, jednak nie podzielał uśmiechu. W każdym razie nie na ustach, bo oczy mu błyszczały szczerym zainteresowaniem. - Przyjaciele mówią mi Nico - dodał, kiedy uścisnęli sobie na powitanie dłoń, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej, został pociągnięty wgłąb tłumu. To był zupełnie zaskakujący rodzaj bezpośredniości, którego zwykle nie doświadczał. Coś nowego, innego. - Szczerze mówiąc przyszedłem tu, żeby sprawdzić, czy zwierzętom nie dzieje się tu krzywda. - wyjaśnił, nie zamierzając udawać. - Kwaczuchowe boje brzmiały dla mnie krwawo. Bardzo mnie cieszy, że się myliłem. Seaver również starał się pochwycić uchem jakieś obstawiania, bo nie miał pojęcia jak to wszystko się odbywa. W końcu jednak zmienił taktykę i zaczął się przyglądać samym kwaczuchom, które jeszcze nie wystartowały. - Ten stary kwaczuch wygląda na weterana - ocenił, przyglądając się Gnieciuchowi. - Przypomina mi mojego współlokatora. Gburowaty, ale też gotowy nadepnąć w każdej chwili na odcisk. Sądzę, że ma duże szanse. A którego ty obstawiasz?
Musiała przyznać, że to było naprawdę miłe, że ktoś tak po prostu się nią zainteresował i pomógł w potrzebie. Imogen nie narzekała na brak pieniędzy, niemniej, czasami zdarzały się tak debilne sytuacje, jak właśnie ta, gdzie po prostu zapomniała ich ze sobą wziąć. Normalnie po prostu zawróciłaby na pięcie i nie oglądała się za siebie, zbyt upokorzona sytuacją, ale na szczęście ów Nico ją od tego uratował. - W takim razie Nico, oddam Ci kasę w dogodniejszym momencie - zapewniła, uśmiechając się przy tym szeroko, bo kiedy już mogła sobie tutaj łazić bez skrępowania i nie skupiać na tym, czy aby zaraz nie dostanie od kogoś w zęby, to zamierzała z tego korzystać. A skoro on chciał jej towarzyszyć, to czemu miałaby się na to nie zgodzić? Nie była pewna, czy miała wcześniej z nim jakąś większą styczność, ale pomimo swojego specyficznego ubioru, wydawał się bardzo sympatycznym człowiekiem, więc dlaczego miałaby się od niego odsuwać? Pewnie też z tego powodu pociągnęła go za sobą, kiedy oznajmiła, że muszą się rozejrzeć, o co w tym wszystkim chodzi. Sama przyglądała się kwaczuchą, choć dopiero kiedy wspomniał, że przyszedł sprawdzić, czy aby na pewno nie dzieje im się żadna krzywda, to zwróciła na ten fakt uwagę. Owszem, niektóre z nich wyglądały na starsze, inne na młodsze. Jedne były bardziej żwawe, inne chyba wolały jakąś drzemkę, niż wyścigi. - Jak dla mnie to nic złego na szczęście się tutaj nie dzieje - stwierdziła, zaplatając ręce na wysokości klatki piersiowej. Dalej rozglądała się pomiędzy ludźmi i kwaczuchami, aż zwróciła uwagę na tą, którą Nico wskazał jako ciekawą. - Faktycznie, ma coś w sobie - przyznała po chwili zamyślenia. Zmarszczyła nieco brwi i jeszcze raz spojrzała dokładniej na kwaczuchy. - Mnie się podoba ta - powiedziała, wskazując ręką w stronę Dziewanny. - Owszem, trochę wydaje się tutaj nie na miejscu, ale jakoś mam przeczucie, że to tylko pozory, które pozwolą jej zmylić przeciwnika w późniejszym czasie. Zerknęła na Nico ciekawa jego opinii na temat jej wyboru. W oko wpadły jej jeszcze dwie inne kwaczuchy, które zamierzała obstawić. Tłum wokół nich gęstniał i Imogen miała wrażenie, że już za chwilę zaczną się wyścigi, na które bądź co bądź tutaj przyszli. Ludzie pokrzykiwali radośnie, jakby chcieli w ten sposób dopingować swoich faworytów. - Wiesz czy w Wielkiej Brytanii też one żyją? - zapytała po chwili, bo nie była pewna, czy wcześniej je widywała w rodzinnych stronach. Istniało spore prawdopodobieństwo, że tak właśnie było i po prostu wyparła ten fakt z głowy. Cóż, nie byłby to pierwszy raz.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nico pokręcił przecząco głową na jej ostatnie pytanie. - Nic mi na ten temat nie wiadomo, ale to jeszcze niczego nie oznacza - powiedział zgodnie z prawdą. - Wyglądają jak zwyczajne kaczki, a tych jest pełno na świecie. Przyglądał się dłuższą chwilę wskazanej przez Imogen Dziewannie. Nie miał doświadczenia w grach hazardowych, ale to nic nie szkodziło. Obserwował, słuchał i wyciągał wnioski, żeby ostatecznie zdecydować. - Sądzę, że doświadczenie przeważy nad młodością. Jaroszek przegoni tę małą. To weteran. Oczy mu się zaświeciły wesoło, bo przyszła mu do głowy spontaniczna myśl. Spojrzał z chochliczym błyskiem w czarnych tęczówkach na Imogen i przedłożył jej swoją propozycję. - Możemy się założyć, czy Jaroszek wygra z Dziewanną. Jeśli wygra ona, stawiam w lokalnej restauracji na co tylko będziesz miała ochotę. A jeśli on... - zawiesił głos na chwilę dla lepszego efektu, po czym ciągnął konspiracyjnym tonem. - To pozwolisz zaprosić się na kolację i uraczysz mnie miłą rozmową. Zgoda? Wyciągnął rękę, by mogła przypieczętować umowę uściskiem dłoni. Ewentualnie ją zignorować, odrzucając ofertę zakładu. A to, że w obu przypadkach wychodziło praktycznie na to samo, było już mniej istotne. No i to wcale nie tak, że musiała się od razu zorientować w jego niecnym fortelu.
Ciężko było nie przyznać mu racji, bo faktycznie, te kwaczuchy wyglądały zaskakująco podobnie do normalnych, zwykłych kaczek, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że Imogen wielokrotnie je w swoim życiu mijała i nawet o tym nie wiedziała. Może więc nie powinna aż tak się nad tym skupiać a faktycznie zająć obstawianiem tego, jakie ptaki zwyciężą w wyścigu. Dlatego też w skupieniu przyglądała się Dziewannie i naprawdę, jakoś tak serduszko jej podpowiadało, że da sobie radę i wygra z Jaroszkiem. Nie wiedziała czemu tak bardzo wierzyła z małego ptaka, ale nie mogła jakoś inaczej. Kiedy Nico spojrzał na nią, Imogen mimowolnie uniosła brew ku górze, ciekawa, co też takiego musiało pojawić się w jego głowie. Nie musiała czekać długo na wyjaśnienie, co autor miał na myśli, bo szybko okazało się, że chciał po prostu się z nią założyć o to, które spośród tej dwójki wygra wyścig. Imogen nie byłaby sobą, gdyby podobny zakład jej nie zaintrygował. - Czyli, czy tak, czy siak ty będziesz stratny? - zapytała po chwili, zerkając na jego wyciągniętą dłoń, kiedy to już przeanalizowała sobie w głowie dokładnie jego słowa. Było to dla niej nieco dziwne, ale z drugiej strony... - Jesteś pewien, że nie chcesz się założyć o coś ciekawszego i bardziej dla Ciebie pożytecznego? - dopytała go jeszcze. Wolała się upewnić, bo jednak... no nie chciała wyjść na jakąś pazerną osobę. Nie dość, że pożyczył (tak, dla niej to wciąż była pożyczka, a nie po prostu zapłata za jej gapiostwo) kasę, to teraz jeszcze zapraszał ją na wspólne spędzenie czasu, bez względu na to, które wygra? Gryfonka nie miała nic przeciwko temu, bo Nico wydawał się być naprawdę intrygującą osobą. - No dobra, zgoda - powiedziała w końcu, po czym uścisnęła mocno jego dłoń i wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu. Chwilę później ktoś, kto mianował się sędzią, ogłosił początek pierwszego wyścigu, do którego to stanęła właśnie Dziewanna i Jaroszek. - Chodź bo przegapimy! - po czym znów złapała dłoń Nico i pociągnęła go za sobą w stronę miejsca, gdzie wyznaczono linię końcową dla kwaczuchowego tory. Nim się obejrzała, ptaki ruszyły, a ona zaczęła mocno dopingować swoją faworytkę, która to... szybko znalazła się daleko w tyle za Jaroszkiem. Kiedy ten pierwszy przekroczył linię mety, Imogen zaklęła siarczyście, tak, że nawet ktoś spojrzał na nią z nieco oburzonym wyrazem twarzy. - Dobra, w kolejnym wyścigu na pewno obstawię jego! - oznajmiła, nieco rozdrażniona tym, że jej faworytka dała się pokonać w tak banalny sposób. Może faktycznie lepiej będzie ponownie obstawić tego, który to pokonał jej kwaczuchę?
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:H B F Kwaczuchy zwycięzcy:B E GB Wygrana:za jedną B - 100g
Parsknęła śmiechem, kiedy Ryan stwierdził, że jest mylony z Tomkiem i nagle uznała, że może to dobrze, że miała samych braci. Chociaż to o niczym nie świadczyło, bo ojciec kiedyś i ją pomylił, co było już ciosem poniżej pasa. — Ciesz się, że cię z Piotrkiem nie mylą — powiedziała tylko, bo wtedy to Ryan mógłby się prawdziwie załamać. Nie zdziwiło jej wcale, że Piotrula był zbyt zajęty, by pojechać chociaż na tydzień z nimi na wakacje, ale nie przejmowała się tym specjalnie. Dawno już zrozumiała, że z najstarszym bratem się po prostu nie dogada, bo dogadać się z nim nie dało. A po urodzinach Romka to już w ogóle ignorowali swoją obecność. Ruby nie szukała na siłę kontaktu, było jej trochę żal, ale była zbyt dumna, by pierwsza wyciągnąć rękę. Szczególnie do Piotrka. — Racja, za dużo wiary mam — przyznała z nadzieją, że faktycznie za kilka miesięcy nie będą biegały małe tomki i zosie, bo jeszcze nie była na to gotowa. Rzecz jasna uważała, że będzie najlepszą ciocią na świecie, ale posiadanie bratanków jakoś sprawiało, że poczułaby się s t a r o. Jej dwudzieste urodziny zbliżały się nieuchronnie, co już było dla niej szokiem samym w sobie. Oczywiście duchem była wciąż młoda, a mentalnie to miała z dwanaście lat. Chociaż najwyraźniej zdaniem Ryana – siedem. — Ja już poznałam kawalera — powiedziała mimochodem, kierując się w stronę słyszanych głosów — Po prostu przyznaj, że się posikałeś, a nie zwalasz na mnie — miał jednak rację i już po chwili faktycznie byli nad jeziorem, a może to był bardziej staw? Mniejsza z tym, najważniejsze, że nie utknęła z Romkiem na zawsze w środku lasu, bo oboje by po kilku godzinach oszaleli, choć pewnie wcześniej jakieś duchy Podlasia by ich wywlekły z lasu nie mogąc dalej słuchać. Spojrzała na kwaczuchy i aż jej się oczy zaświeciły, chociaż upomniała prędko siebie, że nie może zabrać do Anglii każdego napotkanego zwierzaka. Była za to niezwykle zadowolona z siebie, że dowiedziała się o takiej doskonałej atrakcji. — O patrz ta wygląda jak ty — powiedziała i pokazała na kaczkę o imieniu Bałamutnik i aż zachichotała, bo pasowało jak ulał. Obstawiła właśnie tę kaczuchę i jeszcze taką, która wyglądała jakby maiła wszystkim wpierdolić i jakąś tam kolejną, ale naprawdę liczyła na te dwie pierwsze. Dała typkowi pięćdziesiąt galeonów, bo najwyraźniej właśnie na to powinna wydawać swoje pieniądze. — Tooo… co u ciebie słychać? — zapytała, kiedy czekali na werdykt wyścigu i wbiła w niego wzrok. Zawsze uważała, że jej bracia powinni jej się ze wszystkiego spowiadać, a tymczasem nie wiedziała n i c z e g o. Tak nie mogło być.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Wręcz przeciwnie - powiedział ze śmiertelną powagą. - Tak czy siak wygram. Pewnie gdyby był dawnym sobą, tym Nicholasem sprzed wyspy, posłałby Imogen czarujący uśmiech, ale obecnie sięgał on jedynie oczu Seavera. Tyle musiało wystarczyć. Ale ze spojrzenia młodego mężczyzny dało się wiele wyczytać, tak jak ze słów, które zabarwione były umiarkowaną swobodą i zaciekawieniem. - Posiłek w interesującym towarzystwie jest dokładnie tym, na co w tej chwili mam ochotę. Nie mógłbym się założyć o nic ciekawszego, ani pożyteczniejszego. Przypieczętowali umowę, a potem dziewczyna znów pociągnęła go za rękę z niemal seaverską energią i potrzebą czynu. Dotyk jej dłoni podobał się Nico. I to do tego stopnia, że aż ogarnęła go melancholia i tęsknota za Antonio. Nawet jeśli ich ostatnie spotkanie było dość brutalne, tęsknił za jego bliskością, za ciętym językiem i za katalońskim temperamentem. Ile by dał, żeby móc przyjąć z jego strony wszystko, co tylko Díaz chciałby mu dać... Cofnął rękę może trochę za szybko, ale przecież dotarli na miejsce, a Imogen zaczęła kibicować Dziewannie i dopingować ją z całych sił. Bezskutecznie. A Nico w milczeniu i ze skupieniem obserwował, jak wszystkie jego typy się sprawdzają. - Z mojej strony nie będzie następnego razu - powiedział, przyglądając się kwaczuchom. - Nie w tym miejscu. Zobaczyłem, co chciałem zobaczyć, a zostały mi jeszcze jedne zakłady, które chciałem odwiedzić. Bardzo podobne, przynajmniej w brzmieniu. I mam nadzieję , że okażą się równie niegroźne. Słyszałaś o walkach kogutów? Podobno mają miejsce gdzieś na wybiegu czaroniosek. Zaraz potem jednak poważne spojrzenie zaiskrzyło się pogodnie. - Wygrałem. Jesteś mi winna towarzystwo na kolacji.
Kwaczuchowe boje Kwaczuchy obstawione:H ; G->F ; B->I Kwaczuchy zwycięzcy: I ; E (przerzucone na D bo kwaczucha) ; J Wygrana: 100g za jedną - I
Wydał z siebie coś pomiędzy jękiem bólu a zduszonym śmiechem, bo rzeczywiście wizja bycia klonem Piotrka była jednocześnie tragiczna i zabawna i zdecydowanie dzięki tej uwadze spojrzał łaskawszym okiem na swoje podobieństwo do Tomka. Ryan nie podzielał co prawda ogromnej niechęci Ruby do najstarszego brata, można nawet pokusić się o stwierdzenie że z całego rodzeństwa miał z nim najlepszy kontakt i znał go najlepiej (a może po prostu najdłużej) - wciąż był jednak świadomy jego wad. Tak, Pioter zdecydowanie nie był człowiekiem prostym w obsłudze, zresztą Ruby też nie i prawdopodobnie dlatego kompletnie się nie dogadywali. Romkowi jako pacyfiście i dyplomacie nie podobał się taki stan rzeczy w rodzinie, ale nawet on niespecjalnie widział drogę do tego by go zmienić. Brat był bezwzględny, siostra uparta, a pole do kompromisu - średnie. - Ty też się ciesz. Nadal nie gadacie? - zapytał wprost, prawie przekonany że usłyszy dosadne zaprzeczenie, ale czuł się w braterskim obowiązku by chociaż zapytać - tak samo jak oboje byli po prostu zobowiązani żeby wzajemnie się szkalować. Obśmiali na dokładkę jeszcze Tomasza, zwyzywali się od śmierdzieli i po wypełnieniu tych uroczych rodzinnych rytuałów mogli wreszcie przystąpić do tego po co tu przyszli - nielegalnego zarobku. Być może Ryan, jako poważny URZĘDNIK PAŃSTWOWY, powinien się dwa razy zastanowić zanim beztrosko wręczył polskiemu krupierowi całe pięć dych, ale oczywiście tego nie zrobił i chwilę później z wielkim zaangażowaniem wybierali już z Rubsonem swoje kaczki. Zachichotał na widok Bałamutnika, na którego również postawił galeony i wskazał na osobnika posyłającego wszystkim dookoła bojowe spojrzenia gotowe posłać przeciwników do grobu. - A ta jak ty - odwdzięczył się miło, uznając Hyćkę za swoją faworytkę, a gdy już oboje dokonali wszystkich (dosyć niewielkich) formalności, przycupnęli z boku, a wyścig się rozpoczął. Ruby tymczasem zadała mu bardzo proste pytanie, na które nie bardzo wiedział jak odpowiedzieć. Co się u niego działo? Teoretycznie całkiem sporo, ale czy chciał o tym opowiadać młodszej siostrze? Niekoniecznie. - Na mnie się nie gap, tylko kaczkom kibicuj - upomniał ją, szturchając palcem w bok i sam przyglądał się ich poczynaniom w stawie, choć na razie nic szczególnego się nie działo. - U mnie, no jak to u mnie, praca... - a także dwie baby na boku w tym nemezis Ruby no i jeden prawie spłodzony potomek, ale to przecież mało ciekawe wzmianki - Wszyscy w międzynarodówce latają jak ze sraczką, bo we Francji podnieśli krzyk że eksportowaliśmy im niezgodny z normami proszek Fiuu, a wszystko dlatego że jakaś kobitka, znaczy nie jakaś, tylko szwagierka Ministra, rzekomo weszła do kominka i zniknęła na zawsze. Na moje to raczej miała coś za uszami i siedzi pod peleryną niewidką albo tak sepleniła że ją wywaliło na jakimś zadupiu, no ale okazuje się że to nie może być oficjalne stanowisko brytyjskiego Ministerstwa. Widzisz, jakie ciekawe rzeczy? - parsknął, a żeby już dłużej nie zanudzać jej szczegółami swojej niesamowitej pracy, odbił piłeczkę. Właściwie to zrobił to też ze szczerej ciekawości, wykorzystując to o czym Rubs napomknęła wcześniej. - No dobra, dość o mnie. Co to za kawaler??? - zapytał, tracąc na chwilę zainteresowanie kwaczuchami i łypiąc na siostrę równie intensywnie, co wcześniej ona na niego.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Pozostając w wyjątkowo dobrym humorze, Terry nawet nie zauważył skierowanego w swoją stronę ostrzegawczego spojrzenia, zamiast tego ciesząc się w duchu, że udało mu się uniknąć porannej kąpieli w stawiku. Nie żeby miał coś przeciwko pływaniu, szczególnie w takie upały, ale zazwyczaj wolał wchodzić do wody z własnej woli i w miejscach mniej zarośniętych. Co więcej, znaczną część jego uwagi nadal pochłaniała ciekawość, co też kombinowali zauważeni na skraju lasu ludzie, których później śledził aż dotąd. - Ah, nie przejmuj się. - machnął lekceważąco ręką - Koniec końców nic się przecież nie stało. - posłał nieznajomemu pokrzepiający uśmiech, który jednak przygasł lekko na wieść o niedawnej agresji - O rany, nic Ci nie jest? - zapytał z niepokojem, jednocześnie taksując chłopaka wzrokiem w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów obrażeń, próbując na prędce przypomnieć sobie jakikolwiek zaklęcia uzdrawiające. Spoglądając w kierunku wskazanym przez chłopaka, Terry dostrzegł pokaźną grupkę ludzi, zbierającą się tuż nad brzegiem sadzawki. W części z nich od razu rozpoznał śledzone przez siebie osoby. Puchon miał ochotę plasnąć się dłonią w czoło, taki był spostrzegawczy. - Widziałem ich na skraju lasu, strasznie dziwnie się zachowywali. Ciekawe co kombinują. - zawuważył, a chwilę później musiał w pośpiechu przebierać nogami, żeby dotrzymać kroku zdecydowanie wyższemu od siebie chłopakowi, który najwidoczniej faktycznie nie ucierpiał za bardzo podczas walki z biesem. Brnąc za nim ledwo widoczną wśród chaszczy ścieżką, Terry miał dobrą okazję, by przyjrzeć się nieco nieco dokładniej nieznajomemu, który nie przypominał spotykanych do tej pory mieszkańców Podlashya, mówił też z zupełnie innym akcentem. - Jesteś tu na wakacjach?
Nie mogła nic poradzić na to, że uśmiech sam pojawił się na jej ustach, kiedy to Nico tak bezpośrednio stwierdził, że bez względu na zakłady i tak będzie wygranym. To było tak proste i słodkie, że aż się Imogen tym zaskoczyła. Przyzwyczaiła się do tego, że sama była bezpośrednią osobą, niemniej rzadko się zdarzało, aby ktoś jej na tym polu dorównywał, bądź choćby próbował. Większość osób jej bezpośredniość często myliła z arogancją, a tu proszę, taka miła niespodzianka. - W takim razie, nie mogę z tym dyskutować w żaden sposób - oznajmiła poważnym tonem, choć uśmiechała się przy tym szeroko. Skoro uznawał ją za interesującą, to kimże ona była aby temu zaprzeczać? No właśnie, chyba nie powinna tego robić. W końcu doszło do wyścigów, obstawiona przez Imogen kwaczucha sromotnie przegrała, czym wprawiła dziewczynę w nieco smutny nastrój. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo Gryfonka postanowiła nadrobić swoją (a w zasadzie Nico) stratę i obstawiać jeszcze raz. Tyle że zaraz to chłopak zainteresował ją walkami kogutów, o których dziewczyna w ogóle wcześniej nie słyszała! Nic dziwnego, że oczy jej się roziskrzyły z ekscytacji, której nawet nie próbowała ukryć! - Nie słyszałam o tym, ale koniecznie chce to zobaczyć! - oznajmiła od razu naprawdę podekscytowana tym, co właśnie powiedział. Nawet nie była sobie w stanie wyobrazić, jak to musiało wyglądać. Nigdy nie brała udziału w podobnym wydarzeniu, ale z drugiej strony, może właśnie to był moment, kiedy powinna sprawdzić, jak to działa? A skoro Nico ewidentnie się tam wybierał, czemu by nie skorzystać? - Nie potrzebujesz może partnera, żeby tam iść? - zapytała po chwili, dalej się uśmiechając przy tych słowach. - Bo jak już ustaliliśmy, towarzystwo na kolację sobie załatwiłeś i nie zamierzam z tym dyskutować - dodała, dalej się uśmiechając. Jak tak dalej pójdzie, to policzki będą ją bolały od tego ciągłego uśmiechania się, choć nic nie wskazywało na to, aby miała być niezadowolona z tego powodu. To zaskakujące, jak nagle można było spotkać towarzystwo, z którym po prostu chciało się spędzać czas i aby ten czas się nie kończył.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- A zatem najpierw koguty, a potem kolacja? Brzmi jak przepis na doskonały wieczór. Nicholas był zadowolony z poczynionych ustaleń i z planów na nadchodzący dzień. Utracona pamięć skutkowała dużym niedoborem relacji w życiu Seavera, a wakacje okazały się dobrym miejscem na spotykanie nowych ludzi i nawiązywanie znajomości. Ciągle też czuł na skórze dotyk dłoni Imogen, mimo że kontakt został przerwany już dłuższą chwilę temu. Po prostu nie dawało mu to spokoju. Przyglądał się jej w zadumie, analizując jej osobę. Tyle piegów, tyle energii. Czy mogli się już kiedyś spotkać? Czy chodzili razem do szkoły? A to z kolei pociągnęło lawinę myśli o tym, jaki mógł być kiedyś. Z tego co zrozumiał z opowieści kuzynostwa, był kimś zapadającym w pamięć. A jednak Imogen go nie kojarzyła. Czy zatem rodzina się co do niego myliła? Po raz kolejny Nico zrozumiał jak bardzo upośledzające jest utracenie przeszłości i znów poczuł z tego powodu złość i duży dyskomfort. - Imogen, czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy? Nie chodziliśmy razem do szkoły albo... Nie dopowiedział, bo nie miał pojęcia, gdzie jeszcze mógł kogoś poznawać w dawnych czasach. Ponoć podróżował tak często, że mogli się spotkać właściwie w każdym miejscu na świecie. Wpatrywał się w jej twarz z taką intensywnością, że mogło to być aż niekomfortowe, ale nie mógł inaczej. Miał wrażenie, że jeśli skupi się bardziej, jeśli trafi w odpowiednie zakamarki swego umysłu, odnajdzie przeszłość, albo chociaż tę pogodną, piegowatą twarz. W końcu Coral odebrała mu przede wszystkim wspomnienia o Seaverach. W dużej mierze odebrała też wspomnienia o innych ludziach, których znał, ale przecież to rodzinne sprawy były priorytetowe do ukrycia. Może nie tak bliscy znajomi zachowali się jakoś mimo Oblivate? Ale nie. Imogen wciąż była mu obca, nie ważne jak bardzo próbował sobie ją przypomnieć. - Wybacz. - powiedział krótko, odwracając wzrok, by nie męczyć jej już intensywnym spojrzeniem czarnych oczu. - Wydawało mi się, że mogę sobie przypomnieć.
- Rzeczywiście, to naprawdę może być ciekawy wieczór - przyznała mu rację, nie do końca pewna, co w nią wstąpiło. Owszem, normalnie potrafiła się ekscytować wieloma aspektami, ale tutaj, to już nieco przesadzała. Chłopak nie wyglądał na takiego, który to lubi robić wiele różnych dziwnych rzeczy i na pewno Imogen, ze swoją ekspresją, pasowała do niego, jak pięść do nosa. Niemniej, naprawdę podobała jej się wizja wspólnego spędzenia jeszcze większej ilości czasu. Nic dziwnego więc, że dalej uśmiechała się szeroko, jednocześnie myśląc nad tym, kiedy to od tych uśmiechów dostanie zakwasów w policzkach, bo wszystko wskazywało na to, że faktycznie właśnie tak się w końcu stanie. Słysząc kolejne jego słowa, zawiesiła się na chwilę nad tym, co powiedział. Czy oni się znali? Kika minut temu, z ręką na sercu mogłaby powiedzieć, że nie. Teraz jednak nie była tego taka pewna. Nic w jego zachowaniu nie przypominało mu żadnej znanej osoby, a przecież, gdyby chodził do Hogwartu, to na pewno by się na niego natknęła gdzieś na jednym z korytarzy. Chyba że był od niej dużo starszy i po prostu nie zwracał uwagi na gówniary, którą do niedawna przecież była. Zmarszczyła brwi, bardzo się nad tym zastanawiając. - Szczerze mówiąc, zupełnie Cię nie kojarzę z Hogwartu. Chodziłeś tam w ogóle? - uniosła jedną brew, bo gdyby miała choć minimalny punkt zaczepienia, mogłaby pójść dalej tym tropem, prawda? Może udałoby im się rozwiązać zagadkę tego, czy faktycznie, gdzieś wcześniej na siebie wpadli, czy może tylko tak im się wydawało. Ona sama nie miała zbyt dobrej pamięci do ludzkich twarzy. Niejednokrotnie zdarzało jej się pomylić nawet bliższych kolegów, a co dopiero takich, z którymi styczność miała bardzo okazjonalnie, w przypadku takich samych zajęć, na które uczęszczali. - Daj spokój, nie masz za co przepraszać. Teraz to sama jestem ciekawa, czy się wcześniej spotkaliśmy, czy nie - od razu weszła mu w słowo, kiedy zaczął ją przepraszać. Bo nie chciała, aby czuł się skrępowany, czy zawstydzony swoim pytaniem. Ot, było ono naprawdę normalne i w żaden sposób nie niezwykłe.