Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "Pod Trzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Sztywne zasady i obowiązki nie raz potrafiły spowolnić coś, co bez tego można by załatwić w mgnieniu oka. Niestety jednak każdy papierek został wprowadzony z jakiegoś powodu i trzeba było liczyć się z ich stosem, jeżeli chciało się ruszyć jakąś sprawę, a Boris na pewno wiedział o tym najlepiej. Irvette nie wiedziała, jak wygląda to w Ministerstwie, ale miała wzgląd w maciupeńki świat biurokracji w rodzinnej firmie, gdzie też nie raz załamywała ręce nad ilością formalności, jakie trzeba było załatwić tylko po to, by móc importować jakieś nasiona, czy rozpocząć wysyłkę do nowego klienta. -Tak właśnie myślałam. Zamek nie obroni więcej niż same drzwi. No może najbliższe kilka cegieł. Poza tym na pewno ci z SLM mają znajomości i znajdą sposób, żeby to wszystko obejść, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba. - Nie potrzebowała, a wręcz nienawidziła złudnej nadziei dlatego cieszyła się, że Zagumov nie mydlił jej oczu jakimiś bajeczkami o cudownej ochronie, jaka miała tutaj miejsce. Jak był syf w magicznym świecie, każdy ostatnio widział i naprawdę trzeba było być ślepcem, by dać się w podobny sposób zwodzić. -Myśli Pan, że Prorok Codzienny, coś by tutaj zdziałał? Może warto poprosić o udzielenie wywiadu, czy dwóch? W końcu wam raczej nie odmówią, prawda? - Sama nie była wielką fanką tej gazety, od kiedy jej zdjęcie zaręczynowe pojawiło się w jednym z numerów, ale wiedziała, że media mają moc i mogą naprawdę pomóc Ministerstwu nieco ocieplić wizerunek, by ludzie wiedzieli, że coś faktycznie w temacie ich bezpieczeństwa się dzieje. -Och, nie wiem czy dodatkowe lekcje wchodzą w grę. Szkolny harmonogram jest już i tak dość napięty, a wiele młodych uczniów raczej nie jest chętna do kolejnych godzin w sali od zaklęć. Widzę jednak, że dużo osób ćwiczy na własną rękę, co może też być pomocne. Może zorganizowanie koła pojedynków mogłoby nam pomóc podczas ewentualnego zagrożenia... - Zaczęła myśleć na głos, bo choć miała nadzieję, że Biuro Bezpieczeństwa nie zawiedzie i uważała pomysł Borisa za dość dobry, wątpiła jednak, by wszyscy podobnie patrzyli na tę propozycję. Ludziom i tak już uciekały chęci do życia na samą myśl o dodatkowych obowiązkach.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Autor
Wiadomość
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally czuł się trochę niezręcznie ze świadomością, że stał się kością niezgody w relacji Bridget i Matildy. Cała sytuacja była piekielnie skomplikowana i mimo że Wally przecież wiedział, że jego związek z Bri będzie budził kontrowersje, to nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. Kobiece relacje były dla niego tajemnicą większą niż wiele sekretów natury, dlatego zamierzał po prostu nawiązać przyjazne relacje z Matildą, pozwalając, by ona i Bridget same rozwiązały swój konflikt. A że w tym momencie on sam był jego zasadniczą częścią... cóż. Nie był pewien, czy jest gotowy na zlot rodzinny - jego młodsze rodzeństwo było trudne, każdy na swój sposób. Z nich wszystkich to właśnie Matilda najbardziej przypominała go z usposobienia, ale, jak już wspomnieliśmy, Matilda nie była zachwycona jego związkiem z Bridget, więc w gruncie rzeczy nie liczył na specjalnie ciepłe przyjęcie. Fred był Fredem (czyli zgredem) i po ostatnim spotkaniu w domu rodzinnym Wally wcale nie szukał jego towarzystwa. Birdy była jego ukochaną siostrą i wyrzutem sumienia zarazem, z którą widział się jeszcze kilka razy od feralnego śniadania z Frederickiem. Kochał ją i był z nią szczególnie związany, ale wiedział, że jest w tym odosobniony, bo reszta rodzeństwa kompletnie jej nie rozumie i z trudem toleruje. Oriona praktycznie nie znał, jeśli nie liczyć kilku rodzinnych imprez, na których obaj się pojawili, jednak wiedział, że podobnie jak on sam, Orion jest buntownikiem i w jakimś sensie budziło to jego sympatię. Nie chciał się spóźnić, ale, jak to czasem bywa, wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Szpiczaki jadły koszmarnie powoli, a Nimbus musiał obwąchać każde źdźbło trawy, przez co w rezultacie Wally wszedł do pubu spóźniony jakieś dziesięć minut, spodziewając się, że zastanie swoje rodzeństwo w komplecie. Sam nie wiedział, że widok samotnej Matildy bardziej go zakłopotał czy ucieszył - być może była to okazja, żeby spokojnie nawiązać do jej kłótni z Bridget. A może do tego, żeby po prostu lepiej się poznać, jako dorośli ludzie. Uśmiechnął się do niej szeroko i pomachał, zmierzając w jej kierunku długimi krokami. Uderzył go fakt, że mimo oczywistych różnic, ich dwójka była do siebie chyba najbardziej podobna - mieli podobne uśmiechy, wyraziste brwi i ten błysk w oku, którego brakowało reszcie rodzeństwa. - Cześć, Mattie! Jestem pierwszy? Przepraszam, że się spóźniłem, ale zwierzaki dzisiaj kompletnie nie chciały współpracować - usprawiedliwił się pogodnie, podchodząc do stolika i nachylając się, by pocałować ją w policzek. Miał nadzieję, że nie jest na niego bardzo zła.
Frederick nie czuł zbyt wielkiej potrzeby, by zjawiać się na tym spotkaniu. Stronił od ludzi, stronił od swojego rodzeństwa, czując względem nich złość i zazdrość, o jakich nie mówił głośno. Odnosił wrażenie, że dla sporej części z nich jego wybory były jedynie powodem do żartów, ostatecznie bowiem nie był pośród nich nikim ważnym, zajmował jedno z ostatnich miejsc w łańcuchu pokarmowym tej rodziny i miał tego pełną świadomość. Na pewno na jego korzyść przemawiało to, że jako jedyny pracował w rezerwacie, ale nie był do końca przekonany, czy gdyby rodzice zebrali ich w jednym miejscu, zyskałby z ich strony choć jedno przychylne spojrzenie. Szczerze w to wątpił, wiedząc, jacy byli, jak mocno trzymali łańcuch, z jakiego właśnie umiejętnie się wyślizgiwał, wybierając własną drogę, mając również świadomość, że do czasu końca studiów musi mieć własne mieszkanie i możliwości zarobkowe, bo spodziewał się, że ojciec zwyczajnie zwolni go za niesubordynację. Ale to były jego problemy, a on o nich nie zwykł mówić, o ile nie próbował podpuścić kogoś do działania, jeśli nie próbował czegoś zepsuć albo zwyczajnie nie bawił się tym dobrze. Dlaczego ostatecznie zdecydował się zjawić na tym spotkaniu, trudno powiedzieć. Być może czuł się to winny Birdy za to, że ofiarowała mu naprawdę wspaniałą książkę, być może chciał spojrzeć na Mathildę i usadzić ją w miejscu, jeśli spróbuje się nad nim znowu rozczulać, może brakowało mu jakoś Oriona, a może chodziło o to, że Walter próbował... a jedyne, co osiągnął, to złość. A skoro tak, to mogli spokojnie zakładać, że Frederick, jak to Frederick, znajdzie mało uprzejme słowa na skomentowanie pewnych wydarzeń i kwestii, nie dając im satysfakcji wygranej. Dokładnie taki był, emocje dawno w nim wygasły, pozostawiając zapewne jedynie gniew, jaki skierował najpewniej ku samemu sobie, czyniąc z niego cynicznego gbura i nie sądził, by cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić. Dlatego też jedynie lekko uniósł brwi, gdy pojawiwszy się w pubie, dostrzegł dwójkę swojego rodzeństwa, zdając sobie sprawę z tego, że Mathilda i Walter byli do siebie właściwie podobni. - Słońce mniej razi od ciebie - stwierdził, zwracając się do starszego brata, skinąwszy przy okazji głową siostrze, jak zawsze zachowując się spokojnie, dystyngowanie, jakby był jakimś ożywionym posągiem, a nie człowiekiem. Było to nieco przerażające, ale pozwalało Frederickowi istnieć, trwać, żyć.
Nie była przekonana do tego pomysłu, ale wydawało się, że żadne z rodzeństwa Shercliffe nie było. Choć tak skrajnie od siebie różni, byli uformowani tą samą ramką, z tym samym negatywem, mając pęknięcia w tym samym miejscu swoich jasnowłosych głów. Próbowała spotkać się z Orionem już od jakiegoś czasu, chcąc porozmawiać z nim o potencjalnej możliwości dołączenia do jednostek aurorskich jako lekarz polowy, młodszy brat jednak dość skrupulatnie i natarczywie wybijał jej ten pomysł z głowy. Problem zaczynał się w momencie, w którym podczas rozmowy klarowało się, że pomysł, który się raz w niej zakorzenił, był naprawdę trudny do ubicia, niezależnie od tego, jakich słów młody Shercliffe użyje. Umówiła się z nim z wyprzedzeniem, mając niejasne przeczucie, że gdyby dać mu wybór, Oriron wybierze nie pamiętać tego spotkania, przyjść na nie pod wpływem, zdysocjować przez większość czasu i wyjść, śmiejąc się, bo i tak nie będzie pamiętał. Spotkali się w Londynie z wyprzedzeniem, zmusiła go w pewnym stopniu, by poszedł z nią odebrać przesyłkę, po czym skierowali kroki do Trzech Mioteł.
Pojawili się więc Pod Trzema Miotłami razem, choć trudno powiedzieć, by to wspólne przyjście wiązało się z jakimś ekspresyjnym okazaniem swojej wzajemnej towarzyskości. Kobieta omiotła lokal wzrokiem i kiedy wyłowiła ze skromnej klienteli swoją rodzinę, dotknęła ramienia Oriona, kierując kroki właśnie tam. - Hej. - przywitała się, na chwilę zatrzymując przy wolnym krześle. Wysłużona poducha siedziska miała więcej niż jeden odcień i to nie dlatego, że tak była zaprojektowana. Lata służby i dziesiątki wywabianych zaklęciami plam pozostawiły na niej swoje podpis. Zacisnęła lekko wargi, choć poza tym nie wykazała żadnego innego grymasu, po czym usiadła i spojrzała na Oriona w jakimś niemym wyczekiwaniu, że też usiądzie i poda tę paczkę, którą zleciła mu nieść po tym jak ją odebrali.
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Zdążył już zapomnieć jak wolno potrafi upływać czas, gdy nie przyspiesza się go procentami czy choćby raptuśnikiem. Miał wrażenie, że każda godzina trwa tyle, ile wcześniej potrafiła trwać dla niego cała doba, bo i przecież wcześniej i tygodnie potrafiły przyjemnie przelewać mu się między palcami. Nie był więc pewien za co postanowiła ukarać go Birdie tym czekaniem w kolejce po odbiór jej paczki, ale był pewien, że czas musiał stanąć w miejscu, bo choć sam krążył wokół niej, wyginał się to w jedną, to w drugą stronę, nucił coś pod nosem, to znów wyrzucał z siebie zupełnie randomową myśl, to ona... stała tak po prostu cierpliwie, nieruchomo i poważnie, jakby nie czekali w kolejce, a grali w raz, dwa, trzy Bazyliszek patrzy. - Wiesz, jak mówiłem, że zawsze możesz na mnie liczyć, to miałem bardziej na myśli załatwienie Ci jakiegoś fajnego nielegalnego zwierzaka, bohaterskie wyciągnięcie Cię z płomieni albo nie wiem, widowiskową zemstę na jakimś typie, a nie noszenie za Ciebie zakupów - przymarudził, niosąc pudełko na samych opuszkach palców, by nieco urozmaicić sobie absurdalnie nudne zajęcie. Nawet przez głowę mu nie przemknęło, że Bertha wymusiła na nim to wcześniejsze spotkanie, by nie upił się w drzy dupy jeszcze przed trzema miotłami, bo i w głowie nie mieściło mu się wiele więcej poza kalkulacjami jak mocno może się zabawić, by być w pełni czysty dwa dni później, gdy stawi się w pracy. Ledwo weszli do pubu a już posyłał znajomej kelnerce swój popisowy uśmiech, tylko cudem lawirując przy tym między krzesłami i belkami, bo choć spojrzenie pozostało mu przy barze, to ciało podążało wciąż za Birdy aż do ich stolika. - Shercliffy! - zawołał entuzjastycznie, niemal jakby był zaskoczony ich obecnością, rozkładając nawet przy tym ręce, jakby swoją ekspresyjnością potrzebował nadrobić powściągliwość siostry. - Ej, ej, ale tak na sucho to nie będziemy siedzieć... - wytknął im ten brak odpowiedniego przygotowania, wesoło puszczając Matildzie oczko, gdy dość solidnie klepał już Freda w bark na powitanie. Podrzucił Berthcie jej pudełko i... tyle go widzieli, bo zniknął już, by pojawić się przy barze, z którego wrócił dopiero z Whiskey Campbell'a w jednej i z winem z czarnego bzu w drugiej ręce. Małe stadko kieliszków i szklanek podążało za nim w powietrzu, by śladem przyniesionych butelek wylądować na środku stołu z cichymi brzdękami o drewniany blat. - Wally, ty psie - zagadnął wesoło najstarszego z Shercliffów, rozbawiony celując w niego palcem na wpół w oskarżeniu, na wpół w podziwie, gdy rozsiadł się już na krześle przy krótszym boku stołu, po jednej stronie mając promienne słoneczka, a po drugiej lodowe rzeźby. - Nie myśl, że nie słyszałem co zrobiłeś. Oburzające, że gratuluję Ci dopiero teraz, ale nigdy nie jest za późno, żeby wypić za dobrą nowinę - pociągnął od razu dalej, nachylając się, by zabrać się za rozlanie do szklanek przyniesionej whisky.