Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
Grupka ślizgonów pojawiła się w drzwiach gospody. Po chwili zajęli pierwszy lepszy stolik. - Co zamawiamy?- zapytał patrząc na Williama. Nie był pewny odporności na alkohol Juliette.
Zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku. - Ognistą. Spokojnie, nie będziecie musieli mnie nosić. - uśmiechnęła się nieznacznie po czym usiadła przy stoliku.
- Klasycznie, Ognistą. - odpowiedział niemal machinalnie. - Zobaczymy, jak to wyjdzie potem. - zaśmiał się, słysząc komentarz dziewczyny. - Chociaż Ślizgoni z reguły mają mocne głowy, czyż nie?
Kiwnął głową i podszedł do baru. Po chwili wrócił z dwoma butelkami Ognistej i trzema sporymi szklankami. Nie patrząc, czy są brudne otworzył butelkę i nalał do szklanek złocisty napój. Usiadł obok ślizgonów i uniósł swoją whisky. - No to za ślizgonów- mruknął patrząc na szklankę.
- Za ślizgonów i ich mocne głowy! - uniosła swoją szklankę. Ukradkiem rozejrzała się po gospodzie. Większość stolików świeciła pustkami. Z pewnością nie było tu 'wielbicieli koronek'.
Kiwnął głową. Również rozejrzał się dookoła, tak jak Juliette, zapewne pomyślał o tym samym co ona. Po chwili przechylił szklankę i wypił całość jednym haustem. - Ostatnio piłem wczoraj. Stanę się alkoholikiem- stwierdził patrząc na butelki, które kupił.
Zdziwiłby się mocno, gdyby nagle w takim obskurnym miejscu pojawił się na przykład Narcyz. - Za ślizgonów. I ich mocne głowy. I ich normalne upodobania. - zaśmiał się, chwytając szklankę. - Oby takie pozostały na zawsze. - dodał.
- Aż tak źle? - zapytał, upijając łyk bursztynowego trunku. - Zawsze myślałem, że zaliczamy się do "smakoszy" tudzież "koneserów". - zaśmiał się, przechylając lekko szklankę i obserwując, jak przemieszcza się w niej whisky.
- Normalne upodobania?- zapytał z uśmieszkiem- Na to już trochę za późno jeśli chodzi o niektórych. - Do klubu AA zapiszę się po szkole. W końcu to mój ostatni rok. Wziął butelkę i nalał sobie kolejną szklankę i spojrzał na resztę pytająco, nie odstawiając Whisky.
- Może dla niektórych za późno, ale niech reszta nie zmienia się pod tym kątem. - stwierdził, dopijając do końca zawartość swojej szklanki. - Klub AA to dobra alternatywa. - dodał z uśmiechem, po czym spojrzał na Jaydona. - Ostatni rok? To tak jak ja. A szkoda, dopiero odkrywam prawdziwe uroki życia w szkole.
Marrisa Scrievens: Kolejne popołudnie i znowu nuda. Ile też można siedzieć w zamku bezczynnie? Minuty zlewały się w godziny, godziny w dnie, dni w miesiące, a to było coś, czego Marrisa szczerze nienawidziła. Więc nic dziwnego, że w końcu dotarła do Świńskiego Łba. Weszła do środka cała zmarznięta i rozejrzała się. Przy jednym ze stolików zobaczyła trójkę Ślizgonów, co rozpoznała po ich strojach. Nie byli coś rozmowni. - Ale stypa. - mruknęła sama do siebie, widząc ich posępne miny. Podeszła bliżej. - Można się przysiąść? - zapytała ze swoim charakterystycznym lekko prowokacyjnym uśmiechem.
Will: - Uroki życia w szkole- powtórzył po Williamie, obserwując jak zbliża się w ich stronę dziewczyna, z wyjątkowo długimi włosami. Kiedy zapytała się czy może się przysiąść, uśmiechnął się do niej po swojemu. Podsunął jej krzesło i przyniósł szklankę. Nalewając jej Whisky. - Ja sam nie wiem, czy chcę odchodzić. Z jednej strony chcę zobaczyć inne kraje, obejrzeć świat... A z drugiej wolę tu prowadzić wygodny żywot- mówił nalewając jej Whisky. Usiadł na miejscu i napił się ze swojej szklanki.
Marr: Może i liczyła, ale zdecydowanie nie spodziewała się aż tak uprzejmego zachowania, dlatego też jej uśmiech znacznie się poszerzył. - Dziękuję. - powiedziała do chłopaka, po czym usiadła na podsuniętym przez niego krześle. Przysłuchiwała się chwilę ich rozmowie. - Czyżbym w końcu trafiła na siódmoklasistów? - zapytała po chwili. - Oh, jestem Marrisa, tak przy okazji. - dodała szybko. Nie ma to, jak zapomnieć o takim szczególe.
Weszła znudzona do gospody. Jak zwykle było tu duszno a w powietrzu unosił się na przyjemny zapach spalenizny, ale było w tym miejscu coś, co sprawiało, że July lubiła tu przychodzić. Usiadła przy jednym z zakurzonych stolików i zaczęła przeglądać mało obszerne Menu.
Wszedł do gospody i uderzyła go fala gorąca. Była tu prześliczna dziewczyna. Już od dawna chciał do niej zagadać ale bal się, ze go spławi. Wziął głęboki wdech i podszedł do Gryfonki. -Mogę się dosiąść?-zapytał.
Weszła do gospody, jak zawsze zadzwonił dzwoneczek do drzwi. Siadła przy stoliku obok okna wyglądając na ulice Hogdmead, padał deszcz. Podparła ręce na dłoniach, jak zawsze i rozejrzała się po pubie. Było tu dużo uczniów w tym slizgon, krukon i gryfonką. Znów krukon, było ich strasznie dużo, gdzie była krukoni. Roześmiała się sama do siebie. Nie miała zamiaru siedzieś w barze długo, tylko, żeby chwilę odpocząć, zamówiła piwo kremowe, wypiła je i wyszła na obmyty deszczem świat, ulice wioski były oblężone kałużami, a pomiędzy kamieniami spływała woda, miała zamiar jeszcze pójść do sklepu z fasolkami. Nie założyła kaptura i ze spływającą wodą po jej włosach skierowała się w jego stronę.
Weszła do pubu wraz z Angie. Byłą w tym miejscu pierwszy raz, rozejrzała się. Dostrzegła niezbyt czystą podłogę i dużo brudnych, odrapanych stolików. Wolała skupić wzrok na Davis więc szybko spojrzała na nią. -W sumie to mam ochotę na piwo kremowe. We Francji nie mieliśmy zwyczaju jego pijać. - Uśmiechnęła się.
- Tak właśnie myślałam, Mel. - Davis mrugnęła do koleżanki i podeszła do baru prosząc o karton papierosów, które następnie schowała do torebki. Oczywiście uwcześniej płacąc. Będzie miała zapas. - Jeszcze dwie butelki Sherry... Barman zniknął na kolejny moment a gry wrócił, postawił na blacie stolika dwie strasznie brudne butelki. Z zewnątrz, w środku były w porządku. Angie już o tym wiedziała. - Cztery galeony i dwa sykle. - Oznajmił zachrypniętym głosem. Gdy tylko blondynka zapłaciła, obie dziewczyny szybko się zmyły. Teraz miały nawet coś na wieczór, i to coś całkiem dobrego.
Uchylił drzwi Świńskiego Łba i pociągnął nosem. Stęchlizna, rozkład. Niekoniecznie przytulne klimaty. Ale przyszedł tu, bo Pod Trzema Miotłami znajdowało się zdecydowanie zbyt dużo ludzi, coś drażniło go w głośnych śmiechach i rozmowach. Przysiadł przy zacienionym stoliku, zamawiając uprzednio ognistą. Pogrzebał w kieszeniach płaszcza, wyciągając paczkę papierosów. Odpalił, mugolską zapalniczką. Siła przyzwyczajeń, mieszkał wśród mugoli i takie nawyki wchodziły w krew; raz niemal się zdradził, odpalając papierosa od różdżki. Wciągnął dym głęboko w płuca i oparł łokieć na stole. Przetarł skronie i westchnął ciężko. Dostawszy whiskey, zaczął popijać, powoli, bez zbędnego pośpiechu. Miał przecież na to dużo, dużo czasu.
Ta sprawa z zaklęciami niewybaczalnymi wykończy ją nerwowo. Przecież ona się stara, była miła, proponuje to, siamto. Nawet osobiście przesłuchała świadków! I co z tego ma? Jawne nerwy. Trzeba zapić smutki. Musi wznieść toast z barmanem za przeszłość, która ich wiele nauczyła, za teraźniejszość, w którą tkwią i za przyszłość, ten ostatni, symboliczny, pod stołem, za to, aby nie płatała im figlów. Po pracy wstąpiła szybko do domu, aby zdjąć z siebie elegancką garsonkę. W końcu zdecydowała się na ciemne rurki oraz błękitną bluzkę z dekoltem w kształcie litery "V". Na to rzecz jasna założyła jagodowy płaszcz. Może i nie pasowała strojem do Świńskiego łba, lecz w Trzech Miotłach było za dużo ludzi, za dużo uczniów. Ona chciała odpocząć od nich. Otworzyła z trudem ciężkie drzwi do Gospody, przeklinając pod nosem, że właściciel powinien pomyśleć o kobietach i je wymienić. Zdjęła kaptur z blond loków, rozglądając się po wnętrzu. Pomimo specyficznej atmosfery lubiła ten lokal. Bynajmniej był tu spokój, cisza... Rozkosz dla jej serca. Podeszła kilka kroków do mężczyzny, którego od razu rozpoznała. Stukot jej obcasów wypełnił pomieszczenie, przez co, wszyscy się na nią spojrzeli. Chrząknęła, spoglądając na mężczyznę o hebanowych włosach. - Morph, Świński Łeb? No proszę, proszę - zacmokała.
Morph, pomyślał z urazą do samego siebie. To pierwsza szklanka, a ty już masz przywidzenia. Niemożliwe jednak byłoby, żeby tak niewielka ilość alkoholu zaatakowała twardogłowego Morpheusa, dochodząc do niego jednocześnie wzrokiem, słuchem... i zapachem. Lubił przecież te perfumy, dlaczego więc zaczęły drażnić go, gdy tylko Cass przestała być jego? Zamrugał, błękit oczu zasnuł się na chwilę mgłą wspomnień. Nie wiedział, czy skinąć jej głową, czy nie; sama wyglądała również na osobę, która niekoniecznie ma w tej chwili ochotę na towarzystwo. Nie, wyglądała... prześlicznie. Jak zawsze. Szlag go zaraz trafi. Uniósł dłoń, której opuszki stały się ostatnio nieco twardsze od fizycznej pracy, której tak brakowało w zatęchłym, umarłym wewnętrznie Londynie. Każda kropla potu, każdy bolący mięsień, wszystko to pozwalało zapomnieć. O wszystkim.
Wyglądał na zmartwionego. Miał spięte czoło. Jego oczy były nieobecne, co niezwykle się jej nie podobało. Zazwyczaj ten błękit tętnił emocjami, życiem, a dziś? Brakowało jej tylko ust zaciśniętych w prostą linię. Mruknęła cicho coś niewyraźnie, machając dłonią do kelnera. Mógł po nich poznać, że chcą tylko i wyłącznie coś mocnego, żadnej zabawy w lekkie drinki, których i tak zapewne nie było w Gospodzie. - Zapijmy smutki - zaproponowała, przestając analizując jego mimikę twarzy. Spojrzała na niego ciepłym wzrokiem, tak jak wtedy, gdy zupełnie bezinteresownie i nie pytając się czy ma ochotę, zrobił jej ciepłej herbaty tuż po pracy. Tak, dziś też użyła tych perfum, lecz nie miała pojęcia, że go tu spotka i nimi podrażni.
- Zapijmy - potwierdził, unosząc szklankę whiskey i z niezadowoleniem rejestrując brak cieczy w szklanki. Czas szybko mijał, wraz z jego małym, ognistym przyjacielem. Zamówił zatem jeszcze dwie, dla siebie i Cassandry. Wrócił do stolika, a zapach znów zaczął atakować, przedzierając się potulnie przez stęchliznę karczmy; świeży, słodki, przyjemny. Rozdrażnienie minęło jak ręką odjął, gdy patrząc w jej oczy, na chwilę zapomniał się, wracając do wspomnień, gdy byli razem, świadomość zrobiła mu przykry żart wmawiając, że wciąż tak jest. - Jak sprawa nadmiernie agresywnych uczennic, ślicznotko? - zagadnął, kołysząc szklanką i obserwując ruch cieczy obijającej się o szkło. Na wargach igrał jeszcze półuśmiech zabarwiony ponurością.
Zaśmiała się dźwięcznie, widząc toast wznoszony pustą szklanką. Czyżby była ona symbolem wspomnień, które należy wyrzucić? A może była sercem? Wzdrygnęła się mimowolnie. Obserwowała kelnera. Wydawał się już być sędziwym czarodziejem o bardzo nieprzyjemnej naturze. Widać było, że nie tylko serwuje tu alkohol ale i podbija sobie pod ladą. - Czasem należy utopić wszystko w alkoholu - powtórzyła, również chwytając swoją szklankę z whisky. Zastanawiała się, czy przez to zamieszanie w pracy odpadnie szybciej niż powinna i zrobi sobie siarę. - Morph, słońce, kochanie moje - mówiła najczulej jak potrafiła - pracę zostawmy za progiem tych ciężkich drzwi, proszę.
- Ale bez przesady - dokończył, znów grożąc jej palcem. Upił niewielkiego łyka, ciecz rozgrzewała od środka przyjemniej niż herbata, paliła gardło przemiłą goryczą, krążyła radośnie we krwi, nasuwając na usta teksty staroangielskich piosenek - ale to w późniejszym stadium, jeszcze był trzeźwy. - Cass, śliczności me, bogini, rację masz, jak zwykle, zostawmy to wszystko za sobą - kiwnął głową z powagą, chociaż serce mimowolnie drgnęło na koleżeńską czułość w słowach. Opuścił wzrok, studiując z zapałem rysy na blacie stołu, podniósł znów. Zgasił jednego papierosa w popielniczce i wyciągnął kolejnego, częstując i Cass. Paskudny nałóg, wstrętni palacze.
- Od kiedy to nas obowiązują zasady? - spytała wyzywająco, marszcząc nosek. Uniosła szklankę do malinowych ust, od razu krzywiąc się na smak jej zawartości. Nie piła whisky od czasu imprez ze ślizgonami. Odzwyczaiła się. Poczuła przyjemne ciepło w okolicach przełyku. Zakasłała, czując, że jest to za mocny alkohol. - Też tak myślę, Morpheusie - rzekła cicho, dryfując po krawędzi szklanki opuszkami smukłych palców. Poczuła wilgoć, która od razu roztarła. Najwyraźniej na szkle zatrzymała się jeszcze kropa alkoholu. Zawsze jej pasowało jak nazywał ją ślicznością, boginią, wtedy czuła się naprawdę wyjątkowo i przede wszystkim czyjaś. Nienawidziła być bezpańska tak jak ten pies błąkający się po londyńskich ulicach. Chwyciła od niego papierosa. - Och, doprawdy Ci nie przeszło to palenie, smoczku - była pewna, że nadal pali niezmiernie dużo. Ona dziś miała ochotę na coś specjalnego, szkoda, że nie mogła tu dorwać mugolskiego dilera. Chętnie zapaliłaby sobie skręta. - Dlaczego przyszedłeś akurat tutaj, Morph? - spytała, spoglądając mu w oczy.