C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Drzwi wytwórni są otwarte dla każdego, kto chce poznać tajemną sztukę robienia bombek z materiału!
Styropianowe kulki leżą wszędzie, tkaniny zaskakują swoimi wzorami i magią, a same instrukcje właściwe wpinania i transmutowania materiału są dostępne aż w kilku językach! W środku dzielnie pracują elfiki i liski polarne, tworząc dla Papy Świąt jak największą nadprodukcję ozdób - tych wszak nigdy nie jest za wiele!
I jedyne, co jest zaskakujące, to fundatorka tej wytwórni? A może inspiracja? Jeżeli chciałbyś dowiedzieć się, kim była Butter, niestety nie ma tu na jej temat żadnej informacji.
Autor
Wiadomość
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Okres okołoświąteczny zdecydowanie nie należał do jego ulubionych i pewnie byłby w stanie obyć się zupełnie bez świętowania, co nie znaczy, że nie spędził miło czasu w rodzinnym mieście, gdy całe rodzeństwo jednocześnie zjechało się z zamku i przez kilka dni dom tętnił życiem, tak jak Ryan lubił najbardziej; między świętami a swoimi urodzinami, które zamierzał w tym roku obchodzić raczej skromnie i bez wielkiej pompy, miał tylko jeden dzień na złapanie oddechu - i niespodziewanie okazało się, że będzie towarzyszył mu w nim uroczy lisek imieniem Whisky, który zjawił się w jego sypialni jakby znikąd. Bez większego namysłu złapał za podarowany mu przez zwierzątko świstoklik i wylądował w... świątecznej wiosce. Nie padł z wrażenia ani nie oszalał z zachwytu, ale musiał przyznać, że zaśnieżona okolica upstrzona błyszczącymi światełkami prezentowała się całkiem ładnie. Rozejrzał się odruchowo za jakimś grzańcem, bo było tu zdecydowanie chłodniej niż w Dublinie, ale zamiast stoiska z napojami natrafił na pracownię bombek, której kolorowy szyld zachęcał do wykonania własnych ozdób. Whisky najwyraźniej pomyślał, że Ryan jest czymś takim zainteresowany, bo złapał go zębami za nogawkę i zaciągnął do środka z zaskakującą, jak na tak małe stworzonko, siłą. - O rany, no dobra... idę przecież... PRRRR - wołał do lisa jak do konia, jednak ten nie miał zamiaru się zatrzymywać, a kiedy w końcu puścił go już w środku budynku, Romek stracił równowagę i wpadł na kogoś stojącego nieopodal. - Najmocniej przepraszam! - zaczął się uprzejmie kajać z nadzieją że dama w zielonym płaszczu nie pogniewa się zbytnio za lekkie staranowanie no i wtedy się zorientował, że osoba jest znajoma. - Irvette! Jak miło - szczerze ucieszył się na jej widok, bo mimo obietnic nie mieli okazji rozmawiać od czasu bardzo sympatycznego wyjścia do teatru - tak to już bywało. - Ciebie to przepraszam podwójnie, to wszystko wina tego lisa wstrętnego... no, nie udawaj niewiniątka - upomniał towarzysza, który patrzył teraz na nich wielkimi oczętami i wyglądał naprawdę rozczulająco, więc westchnął zrezygnowany, bo nie mógł się na niego gniewać. - Przyszłaś się spełnić artystycznie? Masz ochotę na towarzystwo? - zapytał, rozglądając się za wolnym stołem przy którym można by rozpocząć prace nad ozdobami; chętnie by przy okazji pogawędził z Irvette, ale jeśli miała inne plany - albo nie była tu sama - to oczywiście nie zamierzał się narzucać.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ledwo weszła do budynku i rozejrzała się wokół, gdy ktoś już na nią wpadł. To się dopiero nazywał pech, choć dla Irv był to powód do irytacji. Jej oczy pociemniały i już miała wytknąć czarodziejowi, co o nim uważa, gdy rozpoznała charakterystyczną czuprynę. -Ryan? - Pomogła mu postawić się do pionu i odruchowo otrzepała jego ramiona. -Nie jesteśmy najlepsi w powitania. - Uśmiechnęła się sympatycznie, skinieniem głowy dając znak, że przyjmuje jego przeprosiny. Czuła się nieco zawstydzona tym, jak dała się ponieść podczas ich ostatniego spotkania, ale nie do końca była pewna, czy powinna w tej chwili poruszać ten temat. Lepiej było poczekać i zobaczyć, czy na tym ich interakcja dziś się skończy, czy niekoniecznie. -Na niego nie mogę się gniewać. Mój nazywa się toffee i chyba wrzucił za siebie trochę za dużo tych łakoci. - Przedstawiła Ryanowi swoją kuleczkę futra. Dosłownie kuleczkę, bo lisek, choć sympatyczny, to jednak był nieco utyty. -Tak mnie coś natchnęło. Postanowiłam dołożyć sobie do prezentu urodzinowego. A Ty? Nie wiedziałam, że jesteś miłośnikiem rękodzieła. - Wyjaśniła, wcale nie kryjąc, że niedawno obchodziła swoje święto, bo je uwielbiała. Poza tym, szczerze była ciekawa, co takiego Ryan robi w tym miejscu, choć po fakcie, że udziela się charytatywnie w magicznym szpitalu, nieco poluźniła ramy, w jakie początkowo go wpasowała.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Gdyby ktokolwiek nagrał to, co robiły albo zrobił im serię fantastycznych zdjęć, bez dwóch zdań mogłyby od tego odcinać kupony do końca życia, doskonale bawiąc się ilością galeonów sypiących się z nieba. Były w tej walce niepokonane, niesamowite, jedyne w swoim rodzaju i zwyczajnie niezwykłe. Była pewna, że zanim uda im się opuścić tę wioskę, zanim uda się im wrócić do zamku i tam odpocząć, przydarzy się im jeszcze wiele niezwykłości, jakie będzie musiała zapamiętać, zapisać, odnotować i po prostu uznać, że tak miało być. Powinny też mieć co rozpamiętywać, a to, co się właśnie działo, na pewno zaliczało się do wydarzeń, jakie długo pozostawały w pamięci. - O no nie mów! To co, nie będziesz chodziła na zajęcia profesora Rosy? – zapytała zaczepnie, szturchając lekko Kate, unosząc przy okazji brwi, jakby chciała zapytać, czy mężczyzna ani trochę jej nie interesował. Bawiło ją to, niesamowicie, i było to widać w jej ciemnych oczach, które błyszczały w tej chwili radośnie, pełne nietłumionego szczęścia. Dziewczyna wyraźnie bawiła się tak doskonale, jak to tylko możliwe i zaraz też wystawiła czubek języka, by rzucić się na słoik ze złotym brokatem, a potem przyjęła podsunięty wzór rozety, który wyglądał bardzo, ale to bardzo trudno, ale znowu – dla chcącego nic trudnego! - Nie mam pojęcia! Ale to mnie nie zatrzyma – oznajmiła, a potem zaczęła przyglądać się, jak wyglądała praca w wykonaniu Kate, marszcząc lekko brwi, poruszając się niepewnie, kiedy usiadły. To było ta fascynujące i musiała sama spróbować tej sztuki, chociaż wyglądało na to, że nie będzie jej szło tak dobrze, jak dekorowanie ciasta. To było w końcu coś zupełnie innego! I nie można było tego porównać. Poza tym [u]do jej uszu doleciało znowu to paskudne wycie, zupełnie, jakby szalona pieśń postanowiła wpłynąć tutaj przez okno, jakby postanowiła rozsiąść się w pracowni i wypełnić każdy jej skrawek.[/b] - Cały czas ją słyszę! Znowu przed chwilą. Ja jestem pewna, że to ten cały Elge, mówię ci, musimy go znaleźć! – zakomunikowała, zauważając, że Kate powinna się wsłuchać w to wycie wiatru, a na pewno usłyszy tego wstrętnego marudę.
Owszem, mówił sobie, że wróci do domu, że nic tu po nim, a jednak nadal kręcił się po wiosce. To nie był żaden świąteczny duch, bo Frederick zwyczajnie go nie posiadał, nie należał do osób, które cieszyły się na ten czas, które go wypatrywały albo robiły coś podobnego. Poczucie obowiązku było w jego przypadku mocno wątpliwe, pozostawała zatem zwyczajna ciekawość, która nie pozwalała mu tak po prostu odejść z tego miejsca. Nie mógł o nim zapomnieć i zaglądał to tu, to tam, żeby przekonać się, co właściwie było tutaj do zrobienia. Bo w jego odczuciu – niewiele. Najwyraźniej jednak, kiedy już wpakował się do jednej z wytwórni ozdób, nic nie mogło zatrzymać lisów i elfów, i Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze, przed rzuceniem się ku niemu. Nie był artystą, więc ich gadanie o jakichś pięknych bombkach wcale mu się nie podobało, bo też nie wiedział, co miał z nimi niby zrobić. Inaczej było z Jazgotem, który nawet na niego nie czekając, pognał w stronę pojemnika z materiałami, gdzie wydał z siebie żałosny, jęczący okrzyk, machając ogonem. - Co znowu? Czy ty naprawdę musisz się wszędzie wcisnąć? Tak, widziałem, że tam są tkaniny – powiedział, przekrzywiając lekko głowę, patrząc za Jagotem, który nie był w stanie usiedzieć w miejscu. Piszczał, kręcił się dookoła miejsca, w które próbował przywołać Fredericka i wyraźnie nic nie było w stanie go przed tym powstrzymać. Nic zatem dziwnego, że Shercliffe w końcu westchnął cicho i skierował się do materiałów, by spojrzeć na nie bez przekonania, nie wiedząc, co miałby z nimi zrobić. Jazgot zaś próbował wepchnąć jeden z nich do jego dłoni, jakby to miało mu w czymś pomóc.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Z ulgą zobaczył, że Irv nie jest tak zirytowana tym niefortunnym początkiem rozmowy jak mogłaby być, i uśmiechnął się, przyznając jej rację - rzeczywiście, powitania wychodziły im niezbyt fortunnie. - Ale za to nadrabiamy w pozostałych kwestiach - dodał żartobliwym tonem (bo prawda była taka, że ona z pewnością nadrabiała wszystkim, on niekoniecznie). Wcale nie uważał, by kogokolwiek poniosło na ich poprzednim spotkaniu i zupełnie szczerze myślał, że nowa znajoma po prostu go polubiła i zachowywała nieco bardziej otwarcie niż zwykle, ot, naturalna kolej rzeczy; z tamtego wieczoru dziwiły go tylko jego własne odczucia i wyjątkowo intensywny pociąg do Irwety, jaki odczuwał w restauracji - był przekonany, że maczała w tym palce jakaś magia, i zarazem niesamowicie wdzięczny samemu sobie za to że nie próbował jej jakoś podrywać. Wtedy to dopiero byłoby niezręcznie, bo niestety w kwestii flirtów radził sobie równie zgrabnie co mecenas Tomasz (czyli wcale) i na pewno palnąłby coś beznadziejnego, co zraziłoby Irv na zawsze. Na szczęście jednak nic takiego się nie wydarzyło. Lisek należący do kobiety był równie uroczy i Ryan spojrzał na niego, rozczulony widokiem puchatej kulki. Może i miał nadwagę, ale nie ujmowało mu to uroku. - Może zmień mu imię na Jarmuż - zaproponował inteligentnie - Hm, mój ma na imię Whisky. Mam nadzieję, że to nie zwiastuje problemów z alkoholem - podzielił się, przyglądając niby-badawczo zwierzaczkowi jakby chciał skontrolować stan jego trzeźwości. - Masz urodziny? Ja też, jutro - oznajmił, mile zaskoczony tym drobnym, sympatycznym zbiegiem okoliczności. Mała rzecz, a cieszy. Ponieważ absolutnie nie wypadało pozostawić tej informacji bez jakiegokolwiek gestu, rzucił naprędce Orchideus, by wyczarować prosty bukiet urodzinowy, który zaraz jej wręczył - Wszystkiego najlepszego - życzył serdecznie, może mało oryginalnie ale na pewno szczerze, a potem przystąpił do wyjaśniania co go tu sprowadza, bo rzeczywiście fanem rękodzieła nie był. - A, znalazłem świstoklik do wioski, chciałem tylko napić się grzańca, ale Whisky mnie tu zaciągnął... A skoro już jestem, to może coś stworzę, czemu nie. Kto wie, może odkryję jakiś ukryty talent? - zastanowił się, chociaż szczerze w to wątpił. W najgorszym wypadku zmarnuje godzinę, choć teraz, gdy miał z kim porozmawiać, to było mało prawdopodobne. Było dosyć ciepło, więc zaproponował Irvetce, że odwiesi jej płaszcz, a potem zrobił to samo ze swoim okryciem i był już gotowy do rozpoczęcia niesamowitej artystycznej przygody.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zazwyczaj irytowali ją ludzie, którzy usilnie szukali w życiu pozytywów. Z Ryanem było nieco inaczej. Intrygował ją, potrzebowała go, a do tego naprawdę miło spędzili ostatnio razem czas. Może faktycznie nie było idealnie, ale jak sam powiedział, nie zawsze tak właśnie być musi. -Ty zawsze taki optymista? - Założyła dłonie na biodra i przechyliła głowę, jak matka karcąca swojego syna. Zaraz jednak uśmiechnęła się do czarodzieja przyznając mu rację, bo choć zawsze coś poszło z nimi nie tak, to ostatecznie zdawało się, że relacja dawała im obydwoje cień przyjemności. Eliksirami w restauracji przejmowała się, bo inaczej nie byłaby sobą, ale cieszył ją fakt, że żaden z nich nie popełnił większej głupoty. Prędzej skarciłaby siebie za tak frywolne nastawienie niż urzędnika, który do końca nie przekroczył żadnej z jej najważniejszych granic. -Obawiam się, że na to za późno. Poza tym, one chyba nie to końca do nas należą. - Zastanawiała się na głos, leciutko rozbawiona tym żartem. Nie był może najwyższych lotów, ale wystarczył, aby na jej twarzy zagościł subtelny uśmiech. -Mówisz o nim, czy o sobie? - Zapytała, po czym skarciła się w głowie. Chyba tamta kolacja sprawiła, że faktycznie nieco się zrelaksowała w obecności Ryana. Jego lisek wydawał się być niemniej uroczy niż ten, który chodził za Irv. -Właściwie to miałam w Wigilę. - Poprawiła go, bo to przecież ważna rzecz. -Naprawdę? A to dopiero zbieg okoliczności! - Niedowierzała temu. Pracowity może i był, ale czy charakteryzował się innymi cechami typowymi dla urodzonych w grudniu? Nie była pewna, choć za mało go jeszcze znała. Zaraz jednak pomyślała, że może to dlatego znaleźli tę nić porozumienia. Życzeń na zapas składać mu nie zamierzała, skoro mogła to zrobić odpowiedniego dnia. Zdziwiła się jednak i zarumieniła okropnie, gdy wyczarował jej bukiet kwiatów. -Och, nie musiałeś. Dziękuję, są śliczne. - Komplement był szczery, bo chociaż wiązanka nie była wielce wyrafinowana, to i tak przypadła jej do gustu. Nachyliła się nawet, by ucałować go w policzek tak, jak to się robiło zawsze w jej domu, choć gdy zdała sobie z tego sprawę, jeszcze bardziej się zarumieniła. -Grzaniec, Whisky... Wyczuwam motyw przewodni tej wycieczki. - Z ulgą przyjęła zmianę tematu. -W takim razie, może wspólnie spróbujemy coś stworzyć? - Wskazała dwa wolne miejsca i powoli ruszając w ich kierunku.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Parsknęła śmiechem i wywróciła oczami na pytanie koleżanki. Och, profesor @Atlas M. O. Rosa... Kate uważała, że nie powinno się w szkole zatrudniać przystojnych mężczyzn na poważnych stanowiskach. No bo jakim cudem ona miała się skupić na lekcji? Była tylko dziewczyną, prostą dziewczyną o prostych potrzebach i jeszcze prostszych reakcjach. Ach, Atlas... Mogłaby utopić się w tych jego oczach Bombay sapphire. Zamiast nosić mitologiczny glob na swoich barkach, mógłby ją ponosić w ramionach! Był zdecydowanie jednym z powodów (jeśli nawet nie tym głównym), dla których chodziła na zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami. - No coś Ty, dla niego bez problemu głaskałabym gumochłony - stwierdziła, ruszając znacząco brwiami i chichocząc, a jako że akurat trzymała w rękach swój materiał, jej nos zapalił się na czerwony kolor, dodając sytuacji nieco więcej komizmu. - Na tych zajęciach w jeziorze żałowałam, że byłam tak daleko w szeregu. No i woda mętna, więc beznadzieja, nie mogłam sobie pooglądać profesora w kombinezonie... - westchnęła ciężko, naprawdę zawiedziona. Zaczęła wydzielać swój materiał według instrukcji i okazało się, że jednak nie było to takie trudne, jak na początku zakładała. Wzór gwiazdy okazał się być naprawdę łatwy, a dobranie odpowiednich odległości, by jej odnóża wyglądały proporcjonalnie, było dla niej bułką z masłem. - Jak Ci idzie? - zapytała @Scarlett Norwood, gdy sama skończyła wpinać pierwszą gwiazdkę. Zaprezentowała jej efekt swojej krótkiej pracy i uśmiechnęła się radośnie. I właśnie wtedy do jej uszu również doleciało to zawodzenie, które sama przywołała w rozmowie. Dosłownie jak na zawołanie gdzieś w oddali jakiś zwierz zawył żałośnie. - Pewnie płacze, bo tak zajebiście ratujemy święta - rzuciła żartem. - Możemy mu przynieść bombki, ucieszy się.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Ucieszyłem się słysząc, że dziewczyna nie ma chłopaka jednak nie dałem tego po sobie poznać. Nie po to tyle się stresowałem zadając to pytanie, by teraz zepsuć wszystko głupim uśmiechem. -Przepraszam. Myślałem, że taka piękna dziewczyna na pewno ma jakiegoś adoratora. Zacząłem posypywać bombkę brokatem, który spadając śmiał się wesoło niczym Dziadek Mróz. Dodatkowo sam układał się we wzór wstążek chociaż przyznam szczerze, że już ich rozmieszczenie było moim dziełem. No i właśnie to stanowiło problem. Ewidentnie nie nadawałem się do tej roboty ale skoro już zacząłem... Moją uwagę zajął teraz komentarz Allison dotyczący mojej żony. -Nie mam żony. Wiesz pracuję jako Łamacz Klątw. Co prawda jest to dobrze płatna praca ale dosyć niebezpieczna. Żebym mógł poważnie myśleć o założeniu rodziny musiałbym ją zmienić żebym mógł zapewnić żonie stabilność w życiu. Gdybyśmy byli małżeństwem - mówię jako przykład - chciałbym zapewnić ci wszystko czego potrzebujesz. Być dla ciebie wsparciem nie tylko materialnym ale również emocjonalnym. Czy to grzech dbać o kobietę, która będzie dbała o mnie?
Osobiście był nawet zdania, że gdyby wszystko szło idealnie i bez drobnych potknięć czy wyzwań do pokonania, to szybko mogłoby się zrobić zwyczajnie nudno, a tego akurat nie lubił w życiu. Im więcej niespodzianek, tym lepiej. - Nie, tylko w odpowiednich okolicznościach - odparł niby zaczepnie, ale właściwie to zgodnie z prawdą, bo choć rzeczywiście raczej starał się dostrzegać pozytywy, to bywały momenty, w których potrafił tak marudzić i czarnowidzieć, że Piotrek musiał go pacyfikować Jęzlepem bo naprawdę nikt już nie mógł tego słuchać. Na szczęście przy Irvette Ryan wciąż jeszcze prezentował się z tej lepszej strony, w końcu znajomość była bardzo świeża. Co nie znaczy, że powstrzymywał się od swoich niezbyt wyszukanych dowcipów, choć warto docenić fakt że i tak były one wiele poziomów wyżej niż te którymi raczył rodzeństwo i kumpli. Humor do żarcików najwyraźniej udzielił się Irwetce, która rzuciła bardzo trafny komentarz i wzbudziła w nim jeszcze większą wesołość, choć starał się odpowiedzieć z pełną powagą: - O nim, oczywiście, w końcu ja jestem z Irlandii - nie precyzował jednak, czy to znaczy że alkohol mu niestraszny czy wręcz przeciwnie, już dla niego za późno bo w żyłach płynie mu Guiness. Nie miał nic przeciwko obowiązującym początkowo na ich spotkaniach sztywniejszym zasadom konwersacji, ale zdecydowanie bardziej odpowiadała mu taka luźniejsza forma - była znacznie zabawniejsza. Choć oczywiście wciąż obowiązywała pełna kultura i takt. - W Wigilię. Zapamiętam na przyszłość - powtórzył, a że data była bardzo charakterystyczna, to bardzo prawdopodobne że faktycznie nie wyleci mu z pamięci, którą zresztą miał całkiem dobrą. Z przyjemnością patrzył, jak Irv szczerze (chyba) cieszy się z tego zupełnie nie imponującego podarunku, ale zarazem jedynego jaki mógł jej wręczyć tak niespodziewanie i zgrabnie zignorował rzucający się w oczy fakt, że wygląda nagle na bardzo zawstydzoną. Zachichotał z motywu przewodniego i przystał na propozycję kobiety. - Bardzo chętnie! Może zamiast bombek powinniśmy stworzyć ozdobne kieliszki - zastanowił się zgodnie z tematem tej imprezy, i wszyscy w czwórkę wraz z liskami ruszyli do wolnych miejsc, po drodze skręcając do kosza wypełnionego materiałami, przy którym tłoczyli się czarodzieje, więc musiał ich uprzejmie poprosić o zrobienie miejsca, no bo przecież nie będzie się rozpychał łokciami w miejscu publicznym. - Ten mi się podoba, zobacz jak pachnie - złapał kawałek w wesoły pierniczkowy wzór i podsunął pod nos Irwecie. Ewidentnie w tych piernikach nie było plasteliny. I dobrze.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ona z kolei nienawidziła niespodzianek. Musiała być przygotowana na wszystkie ewentualności i nie dopuszczała żadnych odchyleń od ideału. Nie było to najłatwiejsze życie, ale pewnych rzeczy niestety się nie wybiera. -Powinnam pytać, co to za okoliczności? - Zapytała lekko zadziornie, ale nie drążyła tematu, jeśli Ryan postanowił go uciąć. Podobał się jej jednak fakt podejścia czarodzieja do życia. Nie popadał w żadną skrajność, przynajmniej przy niej, przez co przyjemniej spędzało się z nim czas, co ostatnio zdarzało się im zaskakująco często. Sama miała dobry humor, bo czego tu marudzić, jak tyle co wszyscy świętowali jej pojawienie się na świecie, interes kwitł i nie musiała już zawracać sobie głowy powrotem do ponurego Hogwartu. W dodatku wioska naprawdę robiła wrażenie i zamierzała skorzystać z tego, co tutaj oferowali. -No tak, zapomniałam. Chociaż Irlandzka whisky też jest niczego sobie. - Sama rzuciła jakby od niechcenia, ciekawa jak Ryan pochodzi do kwestii tego trunku. To, że lubił wino i dobre jedzenie już wiedziała, więc przyszedł czas dowiedzieć się czegoś więcej. -Naprawdę, nie ma potrzeby. - Machnęła skromnie ręką, jakby wcale nie uwielbiała swoich urodzin. Kultura nie pozwalała jej jednak skakać z radości i liczyć na kosztowne prezenty następnego roku, choć wcale nie narzekała na fakt, że dostała bukiet kwiatów. Jeśli był prezent, który cieszył ją za każdym razem i na każdą okazję, to zdecydowanie były to rośliny. -Myślę, że wszystko na to wskazuje. - Zgodziła się ciekawa, czy byłaby w stanie coś takiego zrobić. -W Venetii brałam udział w zajęciach z dmuchania szkła. - Rzuciła wiedzą bezużyteczną, a jednak nawet ciekawą. W końcu nie codziennie ma się okazję oddać takiej sztuce i to jeszcze pod okiem profesjonalistów. Sama zaczęła przeglądać wzory, gdy Ryan zwrócił jej uwagę na pierniczki. Założyła za ucho kosmyk rudych włosów, który opadł jej na twarz i powąchała, a jej oczy od razu lekko się rozmarzyły. -Cynamon i goździki. Cudny wybór. - Zgodziła się i choć kusiło ją, by sięgnąć po ten sam materiał, wybrała coś skrajnie innego. -Co myślisz o tych kozłach? Trochę mało tradycyjne.... - Słychać było nutkę zwątpienia w głosie czarownicy. Nosy zwierząt świeciły na czerwono przypominając te z bajki o reniferach.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Marcus Deverill
Wiek : 31
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : czarna kredka pod oczami, magiczne sygnety na palcach, pomalowane paznokcie i niewielka blizna na policzku, którą maskuje zaklęciami, niestety czasami bywa, że czar szwankuje, smród alkoholu i papierosów
Przyjemnie. Przyjemnie mu było w towarzystwie Nicholasa. Chociaż obawiał się, że to może zmierzać w złym kierunku. Jedyna słuszna droga prowadziła do cielesnych uciech, ewentualnie łóżka na dwie góra trzy noce, ale im dłużej tym robiło się niebezpiecznie. Każda głębsza czułość prędzej czy później kierowała ku emocjom i skomplikowanym uczuciom, a on nie chciał nic już sobie komplikować. Pragnął tylko zapomnieć, ale ile można poddawać się przyjemnemu wyparciu, stawać na klifie iluzji i oczekiwać, że się nie spadnie w dół? Skinął głową na słowa Seavera, jakby stwierdził oczywisty fakt; poczęstunek i aromatyczny grzaniec, a szczególnie to drugie powinni zostać tym uraczeni. Niestety obsługa tu zawodziła. Oczywiście nie zdążył odnieść się do reszty i wystawić negatywnej opinii temu miejscu, za sprawą rzecz jasna lisiego pomocnika, który postanowił, zamiast pomóc w tworzeniu ozdób na choinkę, obdarować brokatem Marcusa, a ten nie zdziwiłby się, gdyby nagle wylądował na choince jakimś nietypowym zbiegiem okoliczności niczym ozdoba. Na szczęście Nicolas miał w zanadrzu zagadkę, to powinno na chwile zająć Bandita. Nie spodziewał się, że po takim pozornym nieszczęściu znowu zostanie uratowany, chociaż tym razem pocieszony przez ciepłe objęcia mężczyzny, z którym tak namiętnie całowali się na jakieś lipnej skrzyni w hangarze ze świątecznymi przesyłkami. To on chciał tu rozgrywać karty, ale widocznie Seaver również potrafił prowokować w ten zaczepny sposób. Miły dreszczyk przeszedł mu po plecach. Złożył pocałunek na środkowym i wskazującym palcu prawej dłoni, ozdobionej pierścieniami, delikatnie dotykając ust mężczyzny. — Marzy mi się świąteczna chatka ty, ja i aromatyczny grzaniec. - Westchnął, na te niespełnione marzenie, akceptując siebie w większej ilości brokatu, niż na siebie zazwyczaj sypał. Nicholasowi się podobało, dlatego nie był zadowolony, że tu utknęli, robiąc jakieś pisanki, a raczej bombki. Spoglądał na swój materiał w liski, kiedy tu tak siedzieli i dyskutowali o dzieciach, haszyszu, czy też procentach. — Jakie dzieci? - Rozejrzał się, jakby nie wiedział, czy mężczyzna ma na myśli pomocników Mikołaja, czy jakieś inne smarki.— Myślałem, że te elfy to po prostu niezbyt wyrośnięte karły. - Przeleciał ręką po włosach, aby następnie spostrzec, że ma dłoń całą w brokacie, który zmieszał mu się ze srebrnym, a ten przyszło mu nakładać na bombkę, przy okazji sam z siebie chciał się formować w kształt drobnych, świątecznych pakunków. — Mogę być, kim tylko zechcesz. - Uśmiechnął się, na chwile łapiąc spojrzenie Nico. — Można tak powiedzieć. - Udzielił odpowiedzi niezbyt konkretnej, nie pochodził z Londynu, ale być może ze trzy lata temu kochał to miasto z dala od swojego rodzinnego Cambridge. Na pokątnej bywał, jednakże częściej w klubach i w Gringocie w pracy, tak to wolał miejsca inne, bardziej niemagiczne, najlepiej totalnie nieprzypominające mu o tym, co się stało. Czasami pragnął wieźć żywot spokojnego, niemagicznego człowieka wtedy z pewnością nie doszłoby do śmierci Logana. Nic nie wiedział o Nicholasie nawet tego, jak ten ma na imię, to może i przydałoby się wiedzieć, ale im bardziej razem spędzali czas w tej magicznej wiosce, tym bardziej miał wrażenie, że to zmierza w jakąś bliskość, której się bał. Jednocześnie nie wiedział, jak to tego doszło, że nie spędzili razem żadnej nocy, albo dnia w jakimś przytulnym koncie na słodkie laski z cukru, które Mikołaj wręczał dzieciom na osłodę lub improwizował, kiedy zabrakło mu prezentów. Może zapytałby o coś tajemniczego dżentelmena tworzącego z nim bombki, ale nagle na jego stanowisko pracy wskoczył Bandit i zaczął swoje kalambury. Tak się porozumiewał, a Marcus zdążył się już do tego przyzwyczaić. — Co, że źle wpinam? - Spojrzał na swój wzór, który uzupełniał za pomocą różdżki. Miał on tworzyć wybrzuszenia na kształt dzwoneczków. — Już poprawiam. - Skupił się na swoim projekcie, kiedy nagle poczuł podmuch chłodnego powietrza, które wdarło się przez uchylone drzwi, ale nie było nic w tym dziwnego, a niepokojącego, Marcusowi wydawało się, przez moment, że słyszy dziwną pieśń, chociaż nie nikt nie śpiewał; brzmiało to bardziej niczym wycie, lub poszczekiwanie lisa, nie mógł dokładnie tego sprecyzować. Na pewno wzbudziło w nim to lęk.
w tym poście wykorzystuje umiejętność Bandita (Historia Magii i Runy), czyli lubi zabawę w kalambury.
Ostatnio zmieniony przez Marcus Deverill dnia Nie 31 Gru 2023 - 13:48, w całości zmieniany 1 raz
Materiał: 5 Brokat: 5 Wzór wpinania: 5 Rezultat: 16 + 50 + 3 = 69 Użyte modyfikatory: najlepsze rzeczy chodzą trójkami, pkt z transmutacji LisekCoco i Loco Zdobyte punkty świąt 10 (bazowe) + 10 (za bombkę)
- Chcesz mi powiedzieć, że nagle zrobiłem się tak straszny? - zapytał z przekąsem, aby w chwilę później unieść nieco brew, kiedy wspomniała o dzieciach. Sam miał ochotę powiedzieć, żeby go nie straszyła w podobny sposób, ale ugryzł się w język. Nie chciał ciągnąć podobnego tematu dłużej, niż było konieczne, a to, czego się nauczył przy Oli, to że musiał trzymać język za zębami. Dziewczyna nie przepuszczała żadnej okazji, aby mu dogadywać, albo ciągnąć żart dłużej, zupełnie jak Carly. - Wydaje mi się, że to bliźniaki, ale nie jestem pewny. W każdym razie nie dają żyć i symulują, jak tylko się da, żeby coś wyłudzić, jak to noszenie na barana - dodał, przewracając oczami, aby zaraz objąć Olę lekko ramieniem i złożyć krótki pocałunek na jej skroni, robiąc krok ku wytwórni ozdób. - Lepiej żebyś skupiła się na ozdobieniu bombek brokatem, nie mnie. Albo znowu skorzystam z twojej kanapy, żeby pozbyć się jego nadmiaru - powiedział spokojnie, kiedy wchodzili do środka pomieszczenia i niemal jęknał, dostrzegajac ogromne ilości materiału, szpilek, borkatów. Choinka przy wejściu pełna była ręcznie robionych ozdób, z których część prezentowała się dobrze, a inne ratował tylko brokat. Miał ochotę uciekać, żałując swojej propozycji, ale skoro sam wpadł na ten pomysł, nie mógł tak po prostu się wycofać. - Coco, Loco, schodzicie. Będę potrzebował obu rąk, a nie chcę przypadkiem przypiąć was do bombki - powiedział, spoglądając z ukosa na liski, które niepocieszone w końcu zeszły z jego ramion. Jamie podszedł do wolnych dwóch stanowisk, samemu zajmując jedno i sięgnął po pierwszy lepszy materiał. Po chwili wyciągnął z kosza granatową tkaninę, wyglądającą jak rozgwieżdżone niebo, po którym biegały liski polarne, a ich puszyste ogonnki były dodatkowo doszyte i niezwykle miękkie w dotyku. - No to wygląda na to, że ja już mam swój materiał - powiedział, rozglądając się za brokatem, jaki miał dobrać do niego.
- Nie wiem. Podobno kto pyta, nie błądzi - odparł, rozkładając bezradnie ręce i nie zamierzając niczego ułatwiać. Oczywiście mógłby jej bez problemu na tę kwestię odpowiedzieć, w końcu to żaden sekret, ale to byłoby nieprecyzyjne wobec zadanego pytania. W końcu Irweta chciała tylko wiedzieć, czy powinna się dalej interesować, a nie jakie okoliczności miały wpływ na jego zachowanie. Był całkiem ciekawy, na ile zacznie drążyć temat; do tej pory wydawała się być raczej niezbyt wnikliwa w poruszane tematy, co oczywiście najprawdopodobniej wynikało z uprzejmości i umiejętności wyrażania zainteresowania w sposób daleki od wścibstwa. Bardzo przydatna zdolność, choć wprowadzająca pewien dystans. Ten jednak z każdym zdaniem zdawał się skracać. - Niczego sobie? - powtórzył z udawanym oburzeniem, łapiąc się za serce po jej uwadze o dumie narodowej jego kraju ojczystego - Nie grzesz, proszę. Irlandzka whiskey to jest płynne złoto, moja droga. Jeśli twoja opinia to tylko niczego sobie, to najwyraźniej nie miałaś okazji próbować odpowiedniej - oznajmił pewnym siebie tonem, gotowy udowodnić jej jak bardzo się myli, nie wyśpiewując peanów pochwalnych na cześć tego trunku. Uśmiechał się jednak przy tym, więc nie było wątpliwości że tylko sobie żartuje i szanuje każdą opinię, nawet gdyby porównała ją do sików trolla. Może na kolejne urodziny podaruje jej jakiś wybitnie smaczny, tradycyjny alkohol, by mogła sobie zdegustować - bo nawet jeśli twierdziła, że nie trzeba, to Ryan postanowił jakoś jej kolejne święto uczcić, oczywiście o ile nadal będą mieć ze sobą pozytywny kontakt. - Ach tak, Venetia, miasto szkła. Mój przyjaciel też opowiadał mi o tych warsztatach, był zachwycony że udało mu się wydmuchać miskę. A jak twoje wrażenia? Co stworzyłaś? Bardzo to trudne? - zainteresował się szklaną przygodą Irwety, przekonany że na pewno było to coś bardziej ambitnego niż fredowy półmisek. Jego zbyt wiele nie wypytał o szczegóły, bo zbytnio go zaabsorbowało szkalowanie go i planowanie mordu jego narzeczonej. Uśmiechnął się, gdy towarzyszka zaaprobowała wybór cynamonowych pierniczków na materiale, a potem zerknął na ten wybrany przez nią. Pokręcił głową na jej słowa, sięgając po niego, by lepiej się przyjrzeć. - Zależy jak na to spojrzeć. Bożonarodzeniowe kozły były przedstawiane na rycinach od jedenastego wieku i to z nich, można powiedzieć, wyewoluowały renifery Mikołaja, bo poza Skandynawią kozły kojarzyły się ludziom z diabłem... więc poniekąd są podstawą obecnej tradycji. I wyglądają bardzo ładnie na tym materiale - opowiedział, powstrzymując się od wchodzenia w bardzo ekscytujące historyczne szczegóły, bo nie chciał jej zanudzać. Odebrali od kręcących się w pobliżu lisków jeszcze po porcji brokatu i instrukcji transmutacji kształtu, i mogli przystąpić do pracy.
- Może jakiegoś mam, ale do tej pory nie powiedział mi tego prosto w twarz - odrzekła w zamyśleniu, mówiąc na glos swoje własne przemyślenia, bo w sumie mogła mieć jakiegoś adoratora, ale nie wiedziałaby jakiegoś miała. Znaczy nikt jej tego w twarz nie powiedział albo ona jeszcze tego nie zarejestrowała. - Jako przykład... nie, to nie grzech, raczej bardzo miły gest z Twojej strony, tak sądzę, wsparcie materialne, ale i emocjonalne są bardzo ważne dla obojga - odrzekła przez zamyśleniu i nie do końca była pewna czy mówi serio, czy tyko rzucał tym przykładem ot, tak, spojrzała na niego zastanawiając się nad jego słowami czy mają one jakiś głębszy sens. Bo pewnie miały, ale ona jeszcze nie do końca zajarzyła o co chodzi. - Sugerujesz mi coś? - zapytała od niechcenia spoglądając na swoją bombkę.
Spojrzałem na dziewczynę, która patrzyła właśnie na swoją bombkę oglądając ją niby od niechcenia. Nie byłem zupełnie pewien co odpowiedzieć na jej pytanie. Ba! Nie byłem nawet pewien czego od niej chcę. Wiedziałem, że mi się podoba ale czego chcę? Spotykać się z nią? Wziąć z nią ślub? Założyć rodzinę? Nie miałem bladego pojęcia jakie są moje plany wobec niej. Po prostu chciałem żebyśmy ze sobą spędzali razem czas. Czuli się dobrze - zarówno ja jak i ona. Chciałem być dla niej wsparciem w trudnych chwilach, które przecież zawsze w życiu przychodzą. Jak jej to miałem przekazać? -Sugeruję? Chyba raczej nie. Oczywiście jesteś bardzo ładna, miła i z chęcią byłbym dla ciebie kimś więcej niż znajomym ale nie robię sobie nadziei. Patrzę realistycznie na życie. Mogłabyś mieć każdego faceta więc dlaczego miałabyś wybrać akurat mnie?
Spoglądała na ta bombkę sama nie wiedziała, dlaczego ani po co, może dlatego, że sama teraz nie bardzo wiedziała, co o tym sądzić, nikt przed tem nie podawał jej jako przykładu w małżeństwie, którego swoją droga nawet nie planowała, jedyne co przed oczami miała to naukę i skończenie swoich studiów i mieć nadzieję na lepsza przyszłość, znalezienie czegoś co mogłaby robić i sprawiałoby jej radość w sercu. Dlatego też oceniała ich relacje jako koleżeńską czy też po prostu po znajomości, pomaga mu i to jest ok. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze przez nos. Mogłabyś mieć każdego faceta więc dlaczego miałabyś wybrać akurat mnie? To brzmiało jak na dobre pytanie, na które nie znała odpowiedzi, bo nigdy wcześniej o tym nie myślała, więc nie przejmowała się tego typu rzeczami, a teraz? Teraz też nie specjalnie się to zmieniło, chyba. - Jeżeli miałabym kogoś wybierać, tylko przykładowo, to tylko dlatego, bo czuje się komfortowo w towarzystwie tej osoby i mogłabym popełniać błędy nie będąc ocenianą, chyba - odrzekła nieco zdenerwowana obracając bombkę w palcach. - Ale nie znam odpowiedzi na twoje pytanie, nigdy się nad tym nie zastanawiałam, wybacz mi Yuri - odrzekła po chwili skonsternowana. - Pójdziemy zwiedzać coś innego? - zapytała pospiesznie z nadzieją, że jakoś uda jej się zmienić ten temat, który okazał się dla niej strasznie niekomfortowy i nie do końca wiedziała czy jest gotowa dalej go ciągnąć.
Carly uśmiechnęła się przebiegle, doskonale wiedząc, o co chodziło. Była pewna, że Kate wpadnie w tę pułapkę dotyczącą profesora Rosy, ale też była przeświadczona o tym, że dosłownie każdy by tak odpowiedział. No, prawie każdy, bo ona nie była aż tak zaciekawiona mężczyzną. Chyba gustowała jednak w innym typie, a przynajmniej tak jej się wydawało, choć jednocześnie miała wrażenie, że było to co najmniej komiczne. Tak czy inaczej, była w stanie zgodzić się z drugą dziewczyną, jednocześnie jednak chichocząc pod nosem. - To prawie tak, jakbym była w stanie nauczyć się transmutacji grzyba w stary kapeć dla profesora Whitelighta – stwierdziła, wyraźnie ubawiona tą sytuacją, mając wrażenie, że faktycznie mogłyby tak jeszcze długo wymieniać i wskazywać na interesujące jednostki, o jakich nie dało się zapomnieć. I wcale nie interesowało jej to, że inni mogli je usłyszeć. Jeśli chcieli nadstawiać ucha, to zdecydowanie mogli, nie miała nic przeciwko temu, chociaż jednocześnie była przekonana, że za chwilę niektórzy albo się zgorszą, albo do nich dołączą. Nie miała z tym jednak najmniejszego problemu, w przeciwieństwie do bombki, z którą jednak się mozoliła i zachowywała, jakby nie umiała jej pokonać. - Chyba nie jest tak źle, ale obawiam się, że będę musiała improwizować! Słuchaj, to niemożliwe, ale naprawdę figurki z marcepanu są o wiele łatwiejsze, albo nawet opłatkowe kwiaty. Ja nie wiem, ja naprawdę nie wiem, jak to działa – zakomunikowała, jęknąwszy i westchnęła cicho, a później spojrzała na Toto, który niepewnie wszedł na jej kolana i zaczął machać ogonem, zachowując się, jakby czegoś chciał. Zerkał przy okazji na Kate, która właśnie wyraziła tak cudowne zdanie, że Carly aż parsknęła z rozbawienia. - Zasypmy go tymi bombkami, to może przestanie chcieć zniszczyć święta! – stwierdziła, marszcząc w rozbawieniu nos i ponownie oderwała się od pracy, mając już prawie całą rozetę gotową, by zerknąć na Toto. – Och, co się stało? Ah? Chodzi o runy? Słuchaj, nie uwierzysz, ale Toto jest fanem run i koniecznie chce wiedzieć, jakie kto lubi! Wyobrażasz sobie? To ją lubisz? – rzuciła, śmiejąc się od razu.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate trochę nie rozumiała, jak jakaś dziewoja mogła oprzeć się nieodpartemu urokowi profesora Rosy. Co jak co, było na co popatrzeć, a dodatkowo rozsiewał wokół siebie tę specyficzną aurę... Zawsze miała wrażenie, jakby powietrze wdychane w jego obecności było odurzające. Wielokrotnie przyłapywała się na tym, że wystarczyło jedno jego spojrzenie w jej kierunku, by ugięły się pod nią kolana. Carly musiała być wyjątkowo oporna na urok wili, a może po prostu zupełnie niezainteresowana mężczyznami? Ta druga opcja wiele by tłumaczyła, ale Kate nie podejrzewała koleżanki o podobne zapędy. Zbyt często obgadywały brzydszą płeć, a szczególnie te wyjątki potwierdzające regułę, żeby uwierzyła w taką rewelację. Na wspomnienie profesora Whitelighta parsknęła głośno. - No nawet mi nie mów! Whitelight nawet nie jest w moim typie, a i tak non stop oblewam transmutację - powiedziała i wywróciła oczami. - Ja to nie wiem jakim cudem Ty się skupiasz na magicznym gotowaniu. Honeycott jest - przerwała wypowiedź, by gestem pokazać jest, jak bardzo delicious był według niej profesor. Gdyby nie fakt, że ostatnim razem w kuchni Scarlett była tuż obok, Kate nie wykonałaby połowy zadań, bo tak zasłuchiwała się w opowieściach Viego, że mogłaby całkiem odpłynąć. Plus została wcześniej nieco znokautowana, można jej chyba wybaczyć? Udało jej się wykonać kolejną gwiazdę na bombce i musiała przyznać, że bawiła się świetnie! Wydzielanie materiałów szło jej z łatwością, miała też do pomocy słodko śpiącego Nappo. Rzuciła okiem na domagającego się uwagi Toto, unosząc pytająco jedną brew. - Och, Nappo nie wiem czy lubi coś poza spaniem - skomentowała, na co lisek w półśnie prychnął nieco, może w geście dezaprobaty, ale nie porozmawiali na ten temat, bo znów przyciął komara. - To jaką lubi najbardziej? Ja chyba wunjo - rzuciła, marszcząc kolejną partię materiału, który następnie bardzo sprawnie wpięła w kształt gwiazdy.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Wystarczyło żyć z jedną półwilą pod jednym dachem przez całe życie, by wiedzieć doskonale, jakie te miały sztuczki w zanadrzu. Jej brat, choć nie był zwolennikiem rozsiewania dookoła siebie własnego uroku, i tak potrafił rzucać innych na kolana, potrafił ich czarować w sposób, jakiego nie dało się nawet dobrze opisać, podporządkowując sobie dosłownie wszystko i wszystkich, kiedy tylko tego chciał. Był bardzo przystojny, ale to właśnie w jego obecności Carly zdołała wypracować własną osobowość, własne chęci, własny urok, który również był w stanie pokonać innych. Była zatem podobna do Jamiego i może właśnie z tego powodu nie była tak oczarowana Atlasem, a może zwyczajnie, co musiała również przyznać, miała chyba zupełnie inny typ mężczyzny. - Och, to jest akurat wybitnie proste, Kate! Widzisz, chodzi o to, że ja wręcz uwielbiam gotowanie, a poszczególne dania są tak niesamowite, że widzę w nich duszę, miłość, ciało, dosłownie, dosłownie wszystko! Właśnie dlatego nie koncentruję się aż tak bardzo na samym profesorze, bo on jest też w tym, co przygotowuje i to jest, wyobraź sobie, piękne - zakomunikowała, starając się wbijać odpowiednio szpilki, co wcale nie było takie proste, jak mogło się wydawać, jednocześnie wystawiając czubek języka. To utrudniało jej mówienie, przynajmniej w minimalnym stopniu, ale jednocześnie nadawało jej wyraz najwyższego skupienia, a jakże. Była szczęśliwa, że robiła coś takiego, a nie innego, chociaż jej rozeta nie była na pewno taka piękna, jak ozdoba wychodząca spod dłoni Kate. - Ja bym tam też lubiła najbardziej spać. Zaraz po jedzeniu, więc nie ma się co przejmować, uważam, że to są wręcz fantastyczne zajęcia. Ale tak, dobrze, więc jeśli chodzi o Toto... - odpowiedziała, by na chwilę przerwać pracę i spojrzeć na liska, który poruszał się z wielką ekscytacją, nie będąc w stanie się opanować. Przez chwilę wpatrywała się w niego, kiedy próbował przekazać jej odpowiedź. - Othalon? O, więc Othalon!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate na moment zapomniała, że faktycznie Scarlett spędzała życie pod jednym dachem z bratem, w którego żyłach również płynęła krew wili. Może rzeczywiście przebywanie w towarzystwie takiej jednostki uniewrażliwiło damę na ten nieodparty urok? Swoją drogą Jamie był zachwycający - kolejny ze Ślizgonów zapierających dech w piersi - czy coś w ostatnim czasie się zmieniło w kwestii rekrutacji do Domu Węża? Czy to po prostu Kate wcześniej tego nie dostrzegała, a w tym roku wyjątkowo bije ją po oczach, jak niesamowici byli wszyscy ci chłopcy? Miała wrażenie, że Tiara Przydziału celowo ubierała samych przystojniaków w zielono-srebrne szaty. Nie zdziwiłaby się, gdyby Jęcząca Marta nieustannie przesiadywała najbliższej lochom łazience - któż by dziewczę winił? Obruszyła się, gdy Carly ośmieliła się stwierdzić, że potrawy są bardziej sexy niż profesor, który je gotował. Prawdopodobnie duży związek z jej obecnym postrzeganiem męskiej części zamku była tęsknota za jej chyba-byłym-chłopakiem, bo sprawa ta nadal nie była ani rozwiązana, ani przesądzona. Nie rozumiała jednak jak można było przełożyć miłość do jedzenia nad miłością do męskiej aparycji, tych umięśnionych przedramion, cienia zarostu, ostrych rysów twarzy, wąskich warg i bijącej od nich pewności siebie. Na samo wspomnienie ostatniego gotowania, coś się gotowało w jej środku. - Nie no, dziewczyno, zaczynam się martwić. Czy Ty naprawdę twierdzisz, że jakieś duszone plumpki są atrakcyjniejsze niż Honeycott? - Musiała ją nieco sprowadzić na ziemię, bo plotła od rzeczy! Pracowała tak sprawnie, że w zasadzie połowa jej bombki była już pokryta skrzętnie wpiętymi gwiazdami. Przyglądała się poczynaniom Puchonki, która chyba miała nieco trudniejszy wzór. Przez chwilę zastanawiała się, czy by się z nią nie zamienić, ale wydawała się tak skupiona na wbijaniu swoich szpilek, że Kate postanowiła już dokończyć swoje dzieło. Oczywiście przy każdym dotknięciu tkaniny, jej nos świecił na czerwono niczym popularnemu reniferowi. - Ma to sens - stwierdziła, gdy ujawniona została ulubiona runa Toto. Przypadkiem zakłuła się w palec igłą, na co wzdrygnęła się nieco i zbudziła tym Nappo. Lisek prychnął, nieco zirytowany, że został wyrwany ze swojej słodkiej drzemki. Zeskoczył z kolan Gryfonki, by następnie wpakować się obok Scarlett, łypiąc na Toto, czy przesunie się i pozwoli mu przysiąść na podołku Puchonki. - Ty zdrajco! - syknęła teatralnie, po czym zaśmiała się.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Ach, pięknych chłopców było pod dostatkiem, ale akurat własnym bratem zachwycać się nie wypadało. Owszem, Carly uważała, że Jimmie był przystojny, że mógł zniewalać kobiety i mężczyzn, oddawała mu te honory i była pewna, że miał na swoim koncie prawdziwie wysokie liczby uwiedzionych nieszczęśników. Nie biegała za nim jednak, jak szalone, bo byłoby to chore. Tak samo, jak to, że dyskutowali kiedyś o całowaniu się z tym samym chłopakiem i wymieniali doświadczeniami. Cóż, normalnym rodzeństwem nie byli, ale nie w sensie, o jaki niektórzy śmieli ich podejrzewać. Prawdą było również, że Jamie nie znosił chłopaków, którzy kręcili się wokół jego siostry i gotów był, gdyby tylko zrobili jej krzywdę, skrzywdzić ich jeszcze bardziej. Zaśmiała się głośno i wdzięcznie, a później mrugnęła, zapewniając, że profesor Honeycott był bardzo, ale to bardzo przystojny, ale ciągnęło ją również do profesora Walsha, który wyglądał co najmniej zgrabnie, kiedy gonił ich po boisku. Przyznała, że podobał się jej jego zarost i siwizna, która nie dodawała mu lat, ale powagi. Zaraz też Carly odłożyła na moment swoją bombkę, czy to, co próbowała stworzyć, a szło jej to już całkiem nieźle, bo najwyraźniej wszystko nabierało właściwego kształtu, chociaż palce miała już zimne i powoli marzyła o tym, żeby obsypać wszystko brokatem. - Och, znaleźć sobie takiego mężczyznę, który będzie jak ciastko z wiśniowym nadzieniem! Z pozoru kruchy i miękki, a tak naprawdę chrupki, słodki, ale momentami kwaśny! Czy wiesz, o czym ja w ogóle bredzę? Wiesz, ktoś łagodny, dobry, ale gdy trzeba, to stanowczy. Ale czy tacy jeszcze w ogóle istnieją? - wyrzuciła z siebie i zaraz spojrzała na Kate, jakby chciała jej pomóc, gdy się zraniła, ale zamiast tego musiała zmierzyć się z dwoma liskami, które postanowiły spać na jej nogach, a ona nie mogła nic na to poradzić. Ze śmiechem, ale i pewną dozą rozczulenia, pozwoliła, by się na nią wdrapały i wygodnie ułożyły, chociaż właściwie jej nogi całkowicie pod nimi zniknęły. - Pięknie razem wyglądają! A ja chyba zyskałam jakieś niesamowite przywileje, nie sądzisz?
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Wiadomo, zachwycać się swoim rodzeństwem to nieładnie, nie wypada i w ogóle, ale czasem można było stanąć te dwa kroki dalej, by z dystansu stwierdzić, że ktoś wyglądał jak bożyszcze. Kate, gdyby miała siostrę lub brata, na pewno byłaby w stanie obiektywnie ocenić, czy byli oni atrakcyjniejsi niż reszta. Może niekoniecznie chciałaby z nimi dzielić obiekty uczuć, a gdyby dowiedziała się, że całowali tego samego chłopaka (bo w jej przypadku w tę drugą stronę nie mogłoby to zadziałać, to pewne), prawdopodobnie zrobiłaby awanturę stulecia, ale to już mniejsza. Z Walshami z kolei znów doszły do ściany, bo Gryfonka zdecydowanie bardziej wolała drugiego profesora o tym nazwisku. Nie lubiła zielarstwa i do roślin rękę miała bardziej niż kiepską, ale coś w jego stateczności, spokoju i opanowaniu dawało jej daddy vibes. Miał ramiona, w których można było zaznać spokoju i schronienia - wbrew pozorom wcale nie był mniej napakowany niż jego mąż, który zawodowo zajmował się sportem i fizyczną aktywnością! Jednak coś w postaci Joshuy kazało jej sądzić, że jego uścisk niekoniecznie dodawałby otuchy, a wręcz mógłby zniewalać. - Jedno jest pewne, Carly. Raczej nigdy nie polecimy na tego samego chłopaka, a to dobrze, bo możemy zostać przyjaciółkami na zawsze bez żadnej boy dramy - skwitowała ze śmiechem. Jej kolejne słowa złapały ją nieco z zaskoczenia, bo nie spodziewała się tak wnikliwej analizy i tak dobrej kulinarnej metafory z jej strony. Pewnie zupełnie niepotrzebnie się dziwiła, wszak Puchonka doskonale wiedziała, co robiła w kuchni. Dopiero wtedy nabrało dla Kate znaczenia to, co mówiła wcześniej o profesorze gotowania. - O dziwo wiem, rozumiem! Wow, to naprawdę ma sens! - rzuciła, nagle bogatsza o nową perspektywę. Nie mogła powstrzymać się od myślenia, gdzie w całej tej plejadzie smaków, zapachów i konsystencji znajdował się Lockie? Jej niewielkie przecięcie bardzo szybko się zasklepiło, nawet nie musiała się specjalnie posiłkować magią leczniczą, by opanować sytuację. Nappo wybrał kolana Scarlett, o co była na niego delikatnie obrażona, ale z drugiej strony miała teraz większą mobilność i szybciej mogła uwijać się z bombkami. Została jej jeszcze jedna gwiazda do przypięcia, a potem mogła zacząć przykrywać wszystko brokatem! Uwielbiała takie świecidełka, nie mogła się doczekać, aż jej bańka zabłyśnie w świetle! - Najwyraźniej mam beznadziejne kolana - stwierdziła ze wzruszeniem ramionami. Nie będzie się przejmowała jakimś puchatym liskiem!
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka skubała dalej swoją bombkę, wkładając w nią całe swoje wyczucie i zmysł artystyczny, ale stan kuzynki bardzo ją frapował. To, co mówiła, bardzo jej się kojarzyło z mylną zdaniem Aneczki oceną jej własnej osoby, ale wątpiła, by właśnie to tak martwiło krukonkę. Raczej obstawiała coś innego, poważniejszego. Może związanego z Larkinem? Och, jeśli tak by było, to sprawa rzeczywiście prezentowałaby bardzo poważny poziom. - Ale to nie jest nic nieodwracalnego, prawda? - spytała ostrożnie, nie do końca wiedząc jak okazać wsparcie i pomoc, jednocześnie nie będąc nachalną. Bądź co bądź Victoria wcale nie musiała chcieć się jej zwierzać. - Mówiłaś mi kiedyś, że nigdy nie jest za późno, żeby za coś podziękować albo przeprosić. Jeśli to sprawa tego rodzaju, to myślę, że sobie poradzisz. Uśmiechnęła się do kuzynki ciepło i wspierająco, a przynajmniej miała nadzieję, że tak zostało to odebrane. Zastanawiała się jeszcze, co można zrobić dla poprawy humoru i przyszedł jej do głowy jeden drobiazg. - Wiesz, sądzę że na smutki doskonałą pomocą jest gorąca herbata. Jestem pewna, że musi tu gdzieś taka być, za dużo tu tych wszystkich świątecznych pomocników, żeby mogło się obyć bez poczęstunku. Co ty na to, żebyśmy go poszukały, jak już skończymy z bombkami? Aneczka się rozpogodziła na samą myśl. Co prawda z jej informacji wynikało, że ciepłe kakao działało jeszcze większe cuda niż herbata, ale sama nie miała okazji tego sprawdzić. Niestety jej możliwości kulinarne były bardzo ograniczone, a słodki, czekoladowy napój kłócił się z zaleceniami magimedyków. Taki los chorujących na pressurę, ale panienka Brandon znosiła to z godnością.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Słowa dziewczyny mnie zabolały. Jasno wskazywały, że raczej nie postrzega mnie poważnie w kategorii partnera. Jednak starałem się nie dać po sobie tego poznać. -Tak chyba możemy zwiedzać dalej. Poczekaj chwilę - dodałem na koniec widząc liska, który podleciał do mnie i w pyszczku trzymał zwitek papieru. Wziąłem go i zauważyłem, że to instrukcja jak przypinać materiał. Na szczęście mój nieudolny sposób upinania go był o tyle podobny to instrukcji, że wystarczyło kilka poprawek i bombka była gotowa. Z grubsza przypominała to co widziałem na obrazku ale tylko z grubsza. Westchnąłem ciężko. Nie mam zdolności artystycznych. Wziąłem ze sobą bombkę i spojrzałem na Ali. -No to jak chcesz to możemy już uciekać - z trudem wymusiłem na twarzy uśmiech po czym ruszyłem powoli w stronę wyjścia.
Tajemniczy błysk pojawił się w jej oczach, gdy usłyszała tę odpowiedź. Przez chwilę wpatrywała się w jego tęczówki, by w końcu zdecydować się odezwać. -Nienawidzę błądzić, więc zapytam. Cóż to za odpowiednie okoliczności? - Jej umalowane szminką usta wykrzywiły się w szczerym uśmiechu. Momentami sama nie poznawała siebie i tego, jak lekkie podejście miała do człowieka, o którym wiedziała tak niewiele. Z rozbawieniem oglądała jego pokaz oburzenia, aż w końcu nawet zaśmiała się na głos. Zasłoniła dłonią usta, jakby to, co robiła było wielce nieodpowiednie. Ta zima zaskakiwała ją praktycznie na każdym kroku i choć czarownica nienawidziła niespodzianek, tak musiała przyznać, że te są dość pozytywne. -W takim razie musisz zarekomendować mi tę odpowiednią, żebym mogła wyrazić swoją opinię od nowa. - Ostatecznie pociągnęła temat. Na whisky się za bardzo nie znała i raczej pijała ją z grzeczności. Nie przepadała za tym ostrym smakiem, tak dalekim od delikatności wysokiej klasy wina. Przytakiwała na wszystko, co mówił o Venetii, bo po prostu zgadzała się z opinią jego przyjaciela. Nie było drugiego tak pięknego miejsca na świecie, jeśli chodziło o wszelkiego rodzaju sztukę. W dodatku święty bez, który rósł w tamtych okolicach, okazał się rośliną, która przyniosła Irv wiele nowej i zdecydowanie ciekawej wiedzy z zakresu zielarstwa. -Ja podjęłam się próby wytworzenia szklanej kuli. Wizje może i wywołuje, ale niestety daleko mi jeszcze do perfekcji w tym rzemiośle. - Nie wspomniała na głos o tym, że zamiast kuli osiągnęła raczej kształt dildo. Aż tak się jeszcze nie spoufalili, ale niespodziewanie rumieniec na jej policzkach jeszcze bardziej się pogłębił wskazując na fakt, że w tej historii jest coś, co nie do końca odpowiadało jej standardom i nie mieściło się w strefie komfortu rudowłosej. Przyszedł w końcu czas na pracę. Materiał Ryana ją zachwycił a ten, który sama wzięła do rąk, wywołał wiele pytań w głowie czarownicy. Jej oczy powiększyły się z zainteresowaniem i zafascynowaniem, gdy słuchała jego wyjaśnień dla symbolu kozła. -Nie miałam o tym pojęcia! We Francji podobny folklor nie istnieje, choć skojarzenie kozła z diabłem jest bardzo powszechne. Niektórzy stwierdziliby, że idealnie do mnie pasuje. - Prychnęła nieco ze śmiechem, nieco z pogardą, zdecydowanie przychylniej patrząc na wzór, który teraz już na pewno chciała wybrać. -Nie ma co usilnie zmieniać ich zdania, prawda? - Zapytała, a jej oczy zdawały się zawierać w sobie jakieś psotne iskierki, które rozpaliły się jeszcze mocniej, gdy po tych słowach zdecydowała się wybrać czarny brokat do swojej ozdoby. -Wezmę rozetę. Te głowy przepięknie wkomponują się w jej powtarzający się wzór. - Zakomunikowała jeszcze, po czym rozłożyła przed sobą wszystkie materiały i powoli przystąpiła do pracy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas na chwilę wyraźnie odpłynął, rozchylając lekko usta pod dotykiem palców Deverilla, a jego oczy uśmiechały się marzycielsko na wizję roztoczoną przez mężczyznę. To brzmiało tak sielsko i beztrosko, że miał ochotę bez słowa objąć swojego towarzysza i teleportować się do swojej rezydencji, prosto na rozpostarty przed kominkiem puszysty dywan, w sąsiedztwie wytęsknionej szafki z alkoholami. - Zapamiętam - zapewnił Marcusa, szczerze pragnąc spełnić choć częściowo jego marzenie. Przez jakiś czas wpinał materiał w swoją bombkę, rzucając okiem na to, jak wprawnie swoją ozdabia Sissy, ale bardziej interesował go Deverill i jego ruchy. Było w nich coś takiego, że Nicholas nie mógł oderwać wzroku. Mógłby go obserwować godzinami, jak chodzące dzieło sztuki. - Kim zechcę? - oczy Nico zaiskrzyły drapieżnie. - Pokusą? Chwilą zapomnienia? Słodkim upojeniem i narkotykiem wyrywającym ze szponów szarej codzienniści? Kąciki ust Seavera zadrżały na granicy uśmiechu. Kochał swoją codzienność, sam ją wybrał, marzył o niej tak długo na wyspie. Był na swój sposób szczęśliwy. Ale nawet w tej wymarzonej codzienności doskwierały mu nużące myśli, troski, lęki i złe podszepty przeszłości. - Chciałbym... - zawahał się przez chwilę i pochylił się do Marcusa, by wyszeptać mu do ucha kilka słów przeznaczonych wyłącznie dla niego.