Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Przez okna w Hogwarcie zobaczyła przemykającą się postać. Cień, który rozglądał się na boki jakby sprawdzając, czy nikt go nie śledzi. Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech, a jej krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach. Czuła jak serce wali jej jak szalone, a ciało bez żadnego ostrzeżenia rusza w stronę wyjścia z dormitoriów. To nie był pierwszy raz kiedy się wymykała. A w przeciwieństwie do niej, ona była zwinniejsza i cichsza. Dosyć szybko udało jej się dogonić tajemniczą postać, którą okazała się być Vittoria Brockway. Dziewczyna poczuła jakieś dziwne uczucie w żołądku, którego nie potrafiła do końca opisać. Podniecenie? Niecierpliwość? Zachwyt? Niebezpieczeństwo, to było coś czym ta dziewczyna się karmiła. Bez tego nie przetrwałaby nawet jednego dnia. Skradając się za salemką, przechodząc od drzewa do drzewa, dotarły do zakazanego lasu, a mianowicie zgubiły się głęboko w zakazanym lesie. Obserwując uważnie otocznie przyjrzała się panience Brockway z ukrycia. Czego ty tutaj szukasz? – pomyślała i nie miała zamiaru odwracać od niej spojrzenia, gdy zaczęła się rozbierać. Postanowiła zaryzykować i podbiegła do innego drzewa, Znając jej szczęście, musiała nadepnąć na jakąś gałązkę. Jednak nie odczuwając żadnego strachu czy paniki schowała się za nową osłoną i czekała nasłuchując. Czując, że już może się wychylić przyjrzała się jej uważnie. Te rany, blizny, oprócz tego striptiz w lesie. Sephi podniosła wzrok i wlepiła swoje spojrzenie w stronę nieba i tam znalazła odpowiedź na swoje pytania. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i postanowiła się zmyć zanim nastąpi przemiana. Nie miała zamiaru zostać przekąską dla wilkołaka, jeszcze na to za wcześnie. Ruszyła tą samą drogą do wyjścia. Będzie musiała przeczekać ten czas i później porozmawiać ze ślicznym wilczkiem.
Gdzieś daleko, głęboko w zakazanym lesie, po miękkim mchu stąpały ciężkie łapy. Potężna pierś unosiła się raz po raz, a przyspieszony oddech prześlizgiwał się pomiędzy ogromnymi zębiskami, aby wydostać się na zewnątrz, zmieniając się w charakterystyczne zwierzęce dyszenie. Wyrzucony na zewnątrz język - objaw przegrzania, pragnienia schłodzenia wzburzonego emocjami i intensywnym biegiem ciała - dygotał wraz z każdym następnym krokiem czworonożnej bestii. Kiedy @Mefistofeles E. A. Nox zdołał się zatrzymać? Ani jego umysł, ani ciało nie odnotowały tej chwili. Po prostu trwał, porażony mocą okrągłej tarczy, wlepiając spojrzenie w blady zarys księżyca, odbitego na powierzchni leniwego strumienia. Mroczny las zdawał się pozostawać uśpiony. Ani jedno stworzenie nie zapragnęło dzisiaj stanąć na drodze potężnego, majestatycznego przeciwnika. Jego skupienie zdawało się być wręcz namacalne, chociaż tylko on jeden mógł wiedzieć, cóż tak silnie zajęło jego myśli. Kiedy zdawać już się mogło, że wilkołak kompletnie skamieniał, ospale poruszył cielskiem. Nachylił się nad lśniącą taflą wody i zawzięcie strzygąc uszami, umoczył pyska w chłodnej wodzie. Niespiesznie chłeptał. Jego pragnienie zdawało się być nieposkromione. Pił tak, jakby spodziewał się, że za ułamek sekundy rzeka spłynie szkarłatem i nagnawszy się do jego wilczej woli, pozwoli mu zaspokoić głód krwi i cierpienia, parującego mięsa. Nie wiedział jednak, że dzisiejszej nocy to wilki miały być ofiarami. Nieoczekiwanie dla siebie, nagle zwalił się kudłatym łbem wprost do tak upragnionej wody. Nie polała się krew, nie rozdarło ciało, ale piekący ból rozlał się wzdłuż lewego biodra, aż do połowy brzucha stworzenia. Rana pulsowała i błyskawicznie puchła. Zza drzew wyłoniły się dwie szczupłe postacie. Obie dzierżyły różdżki, a ich lica skrywały kaptury, naciągnięte mocno na oczy - zupełnie tak, jakby obawiali się kłusownictwa na terenie zakazanego lasu. Uczniowie czy zabłąkani Fairwynowie? Czy był czas, aby teraz nad tym dywagować? Chcieli Cię upolować, co do tego nie było złudzeń. Za Tobą wróg. Przed Tobą wolność. Co wybierzesz?
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wilkołacza postać dawała Mefistofelesowi niesamowite poczucie władzy. Był tym potężnym, tym władcą, tą nieposkromioną bestią. Przemierzał Zakazany Las zupełnie tak, jakby każdy najdrobniejszy skrawek ziemi należał właśnie do niego. Cisza i spokój sprawiały, że wcale nie odczuwał żadnej palącej żądzy mordu; był szczęśliwy, gdy drogę oświetlał mu jedynie okrągły Księżyc. To mu wystarczało, wraz z łagodnym - ciepłym! - wiatrem, przemykającym pomiędzy szorstkim włosiem sierści. Teraz nie liczyło się nic innego, bo bez intruzów w pobliżu Nox mógł w pełni zapomnieć o swojej ludzkiej naturze. Zaginął kompletnie, zatracił się w zwierzęciu, które wyciągała z niego pełnia. Było tak cudownie... Pochylony nad wodą stracił czujność. Doskonały węch przysłoniły kwitnące wiosennie kwiaty, słuch przyćmił jakże muzykalny szelest liści. Teraz wiele mogło się wydarzyć, a chłepczący wodę potwór nijak by nie zareagował. Dopiero ból - och, jakże znane mu uczucie - mógł przywrócić świadomość uśpionej we własnym umyśle bestii. W jednej chwili nozdrza wilkołaka załaskotał nowy zapach, człowieczy i kuszący, pozwalający z łatwością zapomnieć o pulsowaniu w nodze. Do tego był przyzwyczajony, to robił sobie sam. To jedynie dodawało mu wigoru. Podniósł łeb, zdusił w gardzieli warknięcie ostrzeżenia i zamarł jeszcze na ułamek sekundy, coby wielkimi ślepiami wypatrzeć swoich napastników. Ludzie? Czarodzieje. A jak apetycznie wyglądali... Mefistofelesowi wyrwało się coś na kształt szczeknięcia, przypominającego szczery śmiech. Nie było wcale tak łatwo zranić wilkołaka, w szczególności takiego, który bólu kompletnie się nie obawiał. W swojej głupocie - może odwadze? - wyrwał do przodu, gwałtownie i niespodziewanie, po drodze udając jeszcze uskok w bok. Rzucił się całym swoim ciężarem na jednego kłusownika (?), próbując jeszcze drugiego zahaczyć łapą. Toć nawet zaklęcie nie mogłoby go powstrzymać, gdy już odbił się od ziemi, ostrymi pazurami rozrywając ją na wszelkie strony. Pragnął krwi...
Spodziewali się tego, było to widać po ich ruchach. Wiedzieli jak walczyć z taką bestią, ale mimo tego, jasność Twojego umysłu zbiła ich z tropu. Ułamek sekundy, podczas której okazali zwątpienie wystarczył, abyś przeprowadził udane natarcie. Spróbowali powstrzymać Cię zaklęciami, lecz pierwsze dwa okazały się bezużyteczne. Co prawda, Twoja łapa fatalnie chybiła, kiedy podjąłeś wyzwanie, lecz byłeś już tak blisko pierwszej ofiary, że pewnie nawet tego nie dostrzegłeś. Poczułeś silny smród strachu. Zajrzałeś mężczyźnie w oczy. Co w nich dostrzegłeś? Nie tylko przerażenie, ale głównie zawziętość i rodzącą się nienawiść. Jak śmiałeś go zaatakować? Nie potrafił tego pojąć.
Turlaj dwoma kostkami:
Spoiler:
1, 2 - Byłeś szybszy od napastników i chwila szarpania się z rozedrganym ciałem wystarcza, abyś jednemu z mężczyzn oderwał kilka palców (próbował powstrzymać nimi Twoje szczęki). Na jednym nosił sygnet wart 40g, który później możesz odnaleźć (jeśli wynikiem było 1), jeżeli tylko nie połkniesz go teraz razem z resztą dłoni (jeśli wynikiem było 2). Jednakże nie zapominajmy, że napastników było dwóch. Po kilku sekundach, z nieba spada na Ciebie ogromne ptaszysko. Najwyraźniej jeden z łowców jest animagiem. Dorzuć kostkę i jeżeli jej wynik będzie parzysty - udaje Ci uniknąć wydłubania oczu. W przeciwnym wypadku, szpon zawadza o Twoją gałkę oczną. Zalewa ją krew, co w tej sesji znacząco zawęzi Ci pole widzenia, ale jeżeli w następnej sesji udasz się do szpitala, wzrok pozostanie równie dobry co przed tym zdarzeniem. 3, 4, 5, 6 - Dostałeś zaklęciem, jeszcze zanim udało Ci się powalić kłusownika. Niewerbalne expulso posłało Cię na drzewo, które: 1, 2, 3 - okazało się spróchniałe i złamało się wpół, lecąc wprost na Ciebie. Trafi Cię prosto w czerep i oszołomi, chyba że wynikiem będzie 2. Wtedy udaje Ci się przeprowadzić udany unik. 4 - okazało się spróchniałe i złamawszy się wpół, zawadziło o miotającego czarami kłusownika. Spadająca bela złamała mu nogę. 5 i 6 - ani drgnęło, ale z gałęzi nieoczekiwanie spadło gniazdo trzminorków, jakie rozbiło się pod Twoimi stopami. Rozjuszone owady natychmiast wzięły się za kąsanie najbliższego ciepłego ciała, uznając właściciela - Ciebie - za winnego tej okrutnej zbrodni. W każdym wypadku, czujesz piekący ból w nadwyrężonych żebrach. Nie są jeszcze złamane, ale i tak każdy oddech jest dla Ciebie wyzwaniem.
Niezależnie od tego co się zadziało, jeden z mężczyzn był już wolny. Dźwignięcie się na nogi wiele go kosztowało, ale zdawał sobie sprawy z ryzyka, więc zrobił to nad wyraz sprawnie. Wokół Ciebie śmigały zaklęcia, a jedno z nich wyczarowało tuzin ostrych noży. Powietrze przeciął świst, kiedy posypały się na Ciebie. Wybierz dowolnie dwa miejsca, w które się wbiją.
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To nie byli amatorzy... Mefisto dostrzegł to w momencie, w którym uzyskał wgląd w połyskujące oczy jednego z łowców. Wiedział już, że wcale nie trafili mu się zbłąkani turyści, których groźniejsze warknięcie odgoniłoby na drugi koniec kraju. I chociaż niemal czuł cierpki smak ludzkiej krwi na podniebieniu, to ostre kły minęły się z szyją kłusownika - wilkołak odleciał do tyłu, szarpnięty okrutnym zaklęciem, które wytrąciło go z równowagi. Parsknął wściekle, uderzając plecami w spróchniałe drzewo. Podparł się o nie, wyczuwając jak ustępuje i zaraz przewraca się, opadając prosto na jednego z tajemniczych mężczyzn. Bestia zadrżała z rozkoszy, uparcie ignorując tępy ból jeszcze rozlewający się po ciele; chrupnięcie łamanej kości napastnika brzmiało tak cudownie! Ogłuszenie po uderzeniu w drzewo wymusiło na Ślizgonie chwilę zwolnienia. Potrzebował paru sekund na złapanie oddechu, ale one były piekielnie kluczowe. Jedno z zaklęć w końcu go dosięgnęło i wilkołak zaskomlał nagle, kuląc się i niemal kładąc na miękkim mchu, z każdą chwilą coraz bardziej zabarwionym czerwienią. Głuche uderzenie o ziemię dźwięczało Mefistofelesowi w uszach, gdy oszołomiony oglądał się za siebie, szukając przyczyny palącego bólu. Czymże było ostrze zalegające ponad lewym biodrem, skoro krystaliczną wodę strumienia brukała krew, wyciekająca z odciętego ogona? Serce rozbijało się Noxowi po klatce piersiowej, gdy osłabiony i przerażony ledwie widział ubytek, na jaki skazało go zaklęcie parszywego kłusownika. Ból przypominał o człowieczeństwie... a od człowieczeństwa przecież, na Merlina, chciał uciec. A jednak pomknięcie za siebie jeszcze do głowy mu nie wpadło. Nie mógł przekroczyć strumienia i odnaleźć schronienia w ciemności, bo jeszcze był unieruchomiony cierpieniem. Jeszcze wmawiał sobie, że jest bestią, że wciąż jest tym władcą lasu. Potrząsnął łbem, ochlapując ziemię obok lepką śliną, a następnie ryknął wściekle, postępując do przodu gwałtownie i z potworną pewnością. Pożałował błyskawicznie, podciągając lewą nogę pod siebie i wzdrygając się z bólu. Liczył na to, że uda mu się przestraszyć mężczyzn, że być może przerażenie w ich oczach doda mu sił...
Zwierzęca wściekłość nie była gwarantem strachu. Kruche drewno strzaskało tego dnia jedną kość, skutecznie przywołując na twarz jednego z mężczyzn cierpienie. Starał się nie wrzeszczeć, jednak zaciskanie szczęk niewiele dało. Bezmyślnie walił w gałęzie, starając się uwolnić z pułapki, oszołomiony nawet nie pamiętając o różdżce. Na szczęście, jego towarzysz szybciej wyszedł z szoku. Wykluczenie Mefisto z gry okazało się łatwiejsze, niż oboje podejrzewali. Widzieli jak się kuli, nieomal opadając na ziemię i to właśnie była chwila, która o wszystkim zadecydowała. Zignorowawszy wyjącego towarzysza, facet przekroczył powalone drzewo. Wycelowawszy różdżką w Mefisto, wyczarował klatkę. Złożoną ze splątanych w jedność języków ognia, tak piekielnie gorących, że niemalże wypalających do nagiej kości. Temperaturę klatki Mefisto mógł poznać od razu - jedna z krat zawadziła o jego bok (najpewniej o ten trafiony wcześniej nożem), wzniecając mały pożar na jego łapie. Udaje Ci się go ugasić, lecz takie doświadczenie najprawdopodobniej zniechęci Cię do prób ucieczki (a może wcale nie?). W każdym razie, dokładnie tak pomyślał czarodziej, kierując się ponownie do swojego towarzysza, aby wydostać go spod drzewa. Pospiesznie, bez zbędnych komentarzy, opatrzył mu nogę, co trwało najwyżej kilka minut. Potem wrócili do Ciebie. Ten, który Cię schwytał, wyglądał na niezdrowo podnieconego swoim triumfem. Przyszedł czas na pozyskiwanie ingrediencji, a czemu by nie zrobić tego na żywca, prawda? Raz po raz, metodycznie i powoli, zaklęcia zmuszają Cię do rozwierania pyska. Łowcy wyrywają Ci zęby, jeden po drugim. Zupełnie bez znieczulenia, nieznośnie powoli. Widząc, że tracisz dużo krwi, jeden z nich, w trakcie zabiegów, nareszcie przypomina sobie o zabandażowaniu Ci rany po utraconym ogonie. Pamiętają o nim, cieszą się, że będą mogli go zabrać.
Rzuć dwiema kostkami i sprawdź czy przeżyjesz co się stało:
Spoiler:
1, 2, 3, 4 - Omija Cię wątpliwa przyjemność utraty całego uzębienia. W pewnym momencie, jedna z różdżek nareszcie zawodzi. Jeżeli wynikiem jest 1 lub 2 - niestety, jest to jedynie odwrotne działanie zaklęcia. Dwa zęby zaczynają wwiercać Ci się w dziąsła, powodując nie tylko okropny ból, ale także wypełniając Ci cały pysk Twoją własną krwią. Jeżeli wynikiem jest 3, 4 lub 5 - różdżka wypala do tyłu, odrzucając kłusowników i wytrącając im z rąk sakiewkę z Twoimi zębami. Twoje więzienie nieoczekiwanie rozpływa się w powietrzu. Jesteś wolny i najpewniej niezwykle rozjuszony. Jeżeli wynikiem jest 6 - to tylko przejściowe zakłócenie. Pysk zaciska Ci się silnie, a następnie gwałtownie rozwiera. Po kilku takich kłapnięciach, pozostałe Ci zęby wydają się odrobinę wykruszone. Najprawdopodobniej przy najbliższym posiłku jeden lub dwa zupełnie się połamią. 5, 6 - Niestety, przechodzisz kolejno przez utratę większości kłów, sierści, pazurów i pewnie za moment zaczną przygotowywać się do pozbawienia Cię samego serca.
Jeżeli powyższe kostki nie zakładają Twojej ucieczki: mężczyźni kłócą się o potencjalny zysk. Zaczynają się spierać, wyszarpują sobie pozyskane z Ciebie ingrediencję. Różdżka wypala, trafia w jednego z kłusowników, który najpewniej będzie dochodził do siebie przez kilka cennych chwil. Jednocześnie czar, którym Cię uwięziono, po prostu przestaje działać, ale zanim zdążysz zareagować, drugi facet kopie Cię prosto w pysk. Gwiazdy tańczą Ci przed oczami, ale nie tylko Ty jesteś tutaj ofiarą tego pomysłu. Źle wymierzona odległość i utrata równowagi sprawiają, że potyka się on o zwalone drzewo, lądując na ziemi. Sekunda na podjęcie decyzji i dwie na wdrożenie jej w życie. Uciekasz czy walczysz?
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ostrza ugodziły go tak niefortunnie, że sam nie mógł w to uwierzyć. Mefistofeles słaniał się z bólu, przylegając mocno do podłoża i usiłując zebrać siły, jak najwięcej. Potrzebował na to czasu, którego niestety nie otrzymał... Napastnicy wykazywali się niebywałą precyzją i musiał przyznać, że przerażenie zaczynało przejmować kontrolę ponad jego ciałem. W głowie w końcu pojawiła się myśl o ucieczce, a jednak zaraz okazało się, że już za późno. Okienko zamknęło się, zasłaniając wizję bezpiecznego chowania na drugim końcu Zakazanego Lasu. Ognista klatka zamknęła wilkołaka w potrzasku, parząc niemiłosiernie, unieruchamiając jeszcze bardziej. Merlinie... Zupełnie jak na pojedynku, zamknięty, pozbawiony możliwości ucieczki, potraktowany jak zwierzę... Którym akurat teraz był. Skomlenie nie ustało, kiedy Mefisto dygotał, jeszcze oszołomiony po utracie ogona. Nie wiedział co robić i tym razem wcale nie uśmiechała mu się walka z płonącymi kratami. Musiał czekać na jakiś błąd ze strony tych kłusowników... OSalazarzenajsłodszydopomóżchociażodrobinę. Charkot zmieszany z wyciem wyrwał się Noxowi, kiedy paszcza rozwarta została siłą, a pierwszy kieł wyskoczył z dziąsła. Krew trysnęła na boki, mieszając się ze skapującą na ziemię śliną. Mefisto miał ochotę zapłakać, kiedy kolejny ząb został wyrwany, a zaraz po nim następny; nie miał jak reagować, jedynie wbijając pazury mocniej w ziemię. Nie zarejestrował zupełnie tego, że został uraczony opatrunkiem, mającym na celu utrzymanie go przy świadomości na dłużej. Jaka byłaby zabawa, gdyby wilkołak po prostu opadł z sił? Oni chcieli bestię... Zakłócenia także umknęły jego uwadze, bo zaraz zniknęły, a zmuszenie jego szczęk do kłapnięcia jedynie przywołały nową falę bólu. Miał dość. I wtedy klatka zniknęła, zaklęcia śmignęły, jakaś kłótnia, zamieszanie... Pulsujący ból otępiał umysł wilkołaka, ale instynkt przetrwania zrobił swoje. Kopnięcie w pysk okazało się być kroplą przelewającą czarę i tak oto cała bezbronność odeszła w zapomnienie; to już nie był Nox. Przerażony Ślizgon schował się pod warstwami palącego bólu, świadomość pozostawiając w rękach rozjuszonej bestii. Pojawiła się szansa... Wilkołak ruszył do ataku, ledwie zauważalnie kulejąc. Uderzył mocno w tego mężczyznę, który oszołomiony został zaklęciem; skoczył jednak na drugiego, nieszczęśliwie zalegającego na ziemi. To jego dosięgnąć miała zakończona pazurami łapa. Cios pociągnięty miał zostać od twarzy aż przez cały tors, tak mocno i dotkliwie, jak tylko było to możliwe. Słowo "litość" wyparowało, nienawiść wygrała. Teraz to Mefistofeles mógł się pastwić, odwracając łeb do drugiego przeciwnika, ostrzegając go warknięciem i szykując się do kolejnego skoku. Nie myślał (czy to możliwe, by wywar tojadowy przestał działać?) i najchętniej zacisnąłby szczęki na szyi kłusownika, nawet za cenę pokruszenia reszty zębów. Dzięki adrenalinie pozbył się części bólu i teraz śmiało mógł przyznać, że łaknął krwi jak jeszcze nigdy. Teraz chciał się zemścić.
Poddanie się instynktowi niekiedy daje najlepsze rezultaty. Człowiek oszołomiony czarem, po prostu bezwładnie upadł na ziemię, nie będąc w stanie odnaleźć równowagi. Góra mieszała mu się z dołem i nawet ostre gałązki wbijające mu się w twarz, nie zdołały przywrócić mu świadomości. Ten, który spadł na tyłek, zdążył już podjąć próbę wyprostowania się. Nie zdążył chwycić za różdżkę. Ciężka bestia przygwoździła go do ziemi i rozorała całą twarz, ramiona, brzuch. Krzyczał, ale jego wrzaski niknęły w warkocie bestii. Wreszcie zadławił się krwią, niemalże oślepiony już z bólu. Wnętrzności wylewały mu się na zewnątrz, a na zakapturzonej wcześniej twarzy była teraz jedynie krwawa rana. Ciężko było w tym truchle rozpoznać ludzkie kształty, lecz to nie był jeszcze koniec. Ostrzegające warknięcie nie było konieczne. Ten, który dostał czarem nie miał zbyt wielkiej ochoty na kontynuowanie walki, zwłaszcza, gdy dostrzegł jak potraktowałeś jego towarzysza. Jego twarz przypominała teraz blade, poorane bliznami płótno. Zdążyłeś rzucić na niego okiem, lecz pewnie i tak go nie zapamiętasz. Twoje wilcze ja skupi się na zapachu. Dziwnie nieludzkim… jakby ptasim. Nie zdążyłeś skoczyć i przygwoździć go do ziemi. Animag wzbił się w powietrze.
Spoiler:
1, 2 - A potem spadł. Udało Ci się zawadzić o jego skrzydło pazurami i sprowadziłeś go do parteru. Miotał się dziko, starając się wyrwać, ale trzymałeś go mocno. 3 - Zapomniałeś o ranach, czy jak? Pazury nie dały rady dosięgnąć ptaka, więc skorzystałeś z kłów. Przypomniałeś sobie o ich utracie dopiero wówczas, gdy zacisnąłeś dziąsła na miękkim skrzydle. Resztki zębów załamały się w luźnych otoczkach i rozpadły na kilka części. Wypuściłeś go. Dodatkowo, przerażony łowca zdążył uderzyć Cię pazurzastą łapą w głowę. Do pozostałych ran dołączyła świeża - rozcięcie za uchem. Mało brakowało, a oddzieliłby Ci je od czaszki. 4, 5, 6 - Nic z tego, musisz potrenować skoki w dal.
Jeśli zdołasz przejść się po okolicy i zebrać to co rozrzucono wokoło, zyskujesz różdżkę (możesz ją sobie wylosować), dwa srebrne noże, 50 galeonów należących do jednego z łowców oraz kupkę swoich własnych zębów. Jakiekolwiek zbieranie wiąże się z natychmiastową utratą przytomności.
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pazury z łatwością wbijały się w ciało kłusownika, rozcinając je okrutnie i pozwalając, aby wszystko zalała krew. Żadne krzyki nie miały znaczenia, bo liczyła się jedynie satysfakcja stopniowo pocieszająca rozjuszonego wilkołaka. Nie napawał się słodką wonią krwi zbyt długo, bo miał jeszcze jedną ofiarę, która równie mocno zasługiwała na uwagę obolałego potwora. Żadne czarodziejskie sztuczki teraz nie miały prawa zadziałać, bo Mefisto wyrwał do przodu już w momencie, w którym nieznajomy zerwał się do ucieczki. Zahaczył zatem bez problemu pazurem o skrzydło animaga, ściągając go w dół i brutalnie przyciskając do ziemi. Coś chrupnęło, coś trzasnęło; szpony zwierzęcia drasnęły Noxa w łapę, dosięgnęły nawet pyska, ale szans na ucieczkę nie było. Wilkołak ogarnięty szałem nie bał się stracić resztek uzębienia, zatem zupełnie bezmyślnie wgryzł się w czarodzieja, powracającego do swojej ludzkiej postaci i tak również tracącego przytomność. Ciepła ciecz zalała podniebienie Ślizgona; metaliczny posmak w końcu nie należał do niego. Choć dziąsła dalej pulsowały bólem, choć dwa zęby jeszcze pokruszyły się odrobinę, choć krew lała się strumieniami i należała również do Merlinowi ducha winnego dwudziestolatka... to w Zakazanym Lesie znowu nastał spokój. Mefistofeles odsunął się powoli, czując jak łapy stopniowo się pod nim załamują. Emocje zaczynały opadać, za to osłabienie zyskiwało na sile. Likantrop wychwycił jeszcze gdzieś po drodze jakąś różdżkę, jakieś monety, noże... Dostrzegł również woreczek, do którego wciśnięto jego zęby. Zebrał to wszystko resztkami sił w jedno miejsce, a następnie - zupełnie nagle - opadł na ziemię, czując jak wszystko przysnuwa ciemność. Nie było szans, aby rozbudziło go cokolwiek poza wschodem Słońca.
/zt
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Odkąd zaczęła studia w nosie miała przedmioty, z którymi nigdy nie było jej po drodze, a do takich zdecydowanie należało zielarstwo. Od czasu do czasu mogła pojawić się na zajęciach - bardziej dla samej nauczycielki niż z potrzeby zdobycia wiedzy - prace domowe jednak zupełnie jej nie obchodziły. Dopóki nie były pretekstem do nocnej eskapady do zakazanego lasu, jak twierdził Eastwood, który zapytał czy z nim pójdzie. Dlaczego by nie? Nudziło jej się ostatnio do tego stopnia, że mogła zbierać kwiatki. Co do ciemności, to po roku usilnej walki z lękiem i zapuszczania się coraz dalej w szkolne korytarze w towarzystwie Ręki Glorii, czuła się już znaczenie pewniej. Tak długo jak miała blisko siebie jakieś źródło światła, w którego kręgu mogła się schować była w stanie zachować przytomność umysłu i przypominać sobie, że personifikacja kłębiącego się wokół mroku była irracjonalna i bezsensowna. Bardzo pomagała też obecność drugiego człowieka, przy którym po prostu musiała zachowywać się normalnie, żeby nie wyjść na wariatkę. Nie miała wyjścia i musiała zaufać Eastwoodowi na tyle, by paradować przy nim z zakazanym artefaktem. Uprzedziła go jednak, że jeśli kiedykolwiek, komukolwiek - najlepszemu przyjacielowi, mamie, kotu, a nawet pluszowemu misiowi - o niej powie, spenetruje mu nią dupsko, nie wyjmując z niej uprzednio świecy. Zaufanie to podstawa! Szczerze mówiąc to nie była pewna, czy roślina, której szukali była faktycznie spotykana tylko po zmroku i tylko w zakazanym lesie, czy był to wymysł Franklina, ale za bardzo ją to nie obchodziło. Mówiąc jeszcze szczerzej, to nie obchodziło ją nic związanego z zadaniem, z którego treścią nawet się nie zapoznała. Sam spacer po lesie okazał się jednak mało fascynujący, do tego stopnia, że w pewnym momencie schowała różdżkę i zamiast niej wyjęła z kieszeni paczkę fasolek wszystkich smaków, której jedne koniec zatknęła między palce Ręki Glorii. - Czego my tak właściwie szukamy? - zapytała, wypluwając fasolkę o smaku kolendry i wyciągając uschniętą dłoń z paczką w stronę chłopaka.
Franklin z kolei nie przypominał samego siebie. Nowy rok uruchomił mu w dupie taki motorek, że chłopak o dziwo zaczął zjawiać się na różnych lekcjach i nawet odrobił ostatnio zadanie z eliksirów! Po raz kolejny osiągnął osobisty sukces nie wysadzając kociołka, więc może jeszcze będzie z niego wprawny eliksirowar? No dobra, bez przesady. Eskapada do lasu w poszukiwaniu jakiejś tajemniczej, świecącej w ciemności rośliny wydawała mu się dobrym pomysłem. Z lekkim dreszczykiem, z odrobiną ryzyka, w doborowym towarzystwie Wykeham, która jednak postanowiła go jeszcze nie zabijać po jego durnym wybryku podczas balu w Ministerstwie. Gryfon udawał oczywiście, jakby nic między nimi nigdy nie zaszło lub jakby co najwyżej walnęli się pałami przez łeb, czyli raczej norma. Kroczyli przez las... I nie widzieli nic. - Dzięki - powiedział, wyciągając z paczki jedną fasolkę i bez wahania wrzucając ją sobie do ust. Po rozgryzieniu okazała się mieć smak pomarańczy, co było dla niego miłym zakończeniem. - Szukamy... Czekaj... To było... Runuluscus lunacu... luniga... A kurwa nie wiem - odparł na jej pytanie, drapiąc się po głowie. - Świeci w ciemności, na niebiesko, tyle wiem. Ile my już właściwie idziemy? Z godzinę? - zapytał jeszcze, po czym westchnął z rezygnacją. Miał wrażenie, jakby szli jeszcze dłużej niż godzinę, choć w rzeczywistości może było to piętnaście czy dwadzieścia minut.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Miała już stałą pracę, była jednym z najlepszych studentów na roku, a jej osobiste ambicje i związane z nimi projekty w zdrowym tempie szły do przodu. Właściwie jedynym czego jej teraz brakowało byli przyjaciele, którzy gdzieś tam się rozwiali, kiedy ona zajęta była układaniem swojego życia. I to właśnie zawiązywaniem jakichś bezinteresownych znajomości zamierzała zająć się bardziej w nowym roku. Przyjaciół najwyraźniej nie dało się jednak znaleźć i wybrać w jakiś logiczny sposób, czego najlepszym przykładem był fakt, że w jej przypadku padło właśnie na Eastwooda. Nie dało się tego nijak wyjaśnić - po prostu tak wyszło, że mimo uprzedzeń, które miała względem niego na początku znajomości oraz najdziwniejszych i najbardziej niezręcznych sytuacji, które były ich udziałem nadal się ze sobą zadawali. - Mhm... - mruknęła tylko na opis rośliny. Czyli on też w sumie nie wiedział, czego szukali. No cóż, sposoby edukacji w tej szkole zawsze były pokręcone, a jej to w sumie wisiało - Żeby jej tylko nie pojebać z błędnym ognikiem, czy jak im tam - mruknęła, popisując się doskonałą wiedzą biologiczną - Może właśnie dlatego są takie niebezpieczne. Wzięła z paczki kilka fasolek i włożyła naraz do ust. - Nie nubeeeelh... - otworzyła usta i z prawdziwą gracją pozwoliła wylecieć z nich fasolkom. Częstowanie się garścią było sporym błędem, bo co z tego, że trafiła na całkiem normalne kokosową, marchewkową i mango, skoro razem zmieszała ich smak z czymś co smakowało jak błoto, mokry pies i pasta do butów - Nie nudź - powtórzyła wycierając usta w rękaw - Ty chciałeś iść.
Okoliczności były jakie były i chyba po prostu oboje znaleźli się w podobnym momencie swojego życia, kiedy to brakowało im obok osób nieco bardziej sprzymierzonych. On sam nie sądził, że da radę zadawać się z Harriette poza graniem w jednej drużynie, a mimo tego zjawili się w swoim towarzystwie na balu charytatywnym w Ministerstwie i teraz szukali jakiegoś świecącego kwiatka w środku Zakazanego Lasu. Franklin wiedział, czego szukali - halo, pierwszy raz w życiu przygotował się jako tako do powierzonego mu zadania, pozwólmy mu się wykazać! - No jakąś taką dziwną nazwę ma - powiedział, wywracając oczami. Nie wiedział, czy ktokolwiek był w stanie zapamiętać ją w poprawnej formie. Ostatecznie i tak był to świecący w ciemności kwiat, czego więcej potrzebował? Prawdopodobnie większej wiedzy na temat tego, jak bardzo roślina była groźna. Parsknął śmiechem, gdy Harriette nabrała do ust całą garść fasolek wszystkich smaków - w jego umyśle był to jednoznaczny dowód, że przynależała do Gryffindoru, bowiem nikt inny chyba nie miałby takiej odwagi. On wziął ponownie jedną fasolkę, która okazała się smakować jak chemikalia przypominające pastę do polerowania mioteł. Wiedział to, ponieważ kiedyś zdarzyło mu się lekkomyślnie przetrzeć usta brudną od pasty ręką... Ale to nieistotne. Skrzywił się, po czym splunął w bok. - Paskudne - stwierdził. Jego wzrok padł na świecącą łapę. - Skąd masz taką? Wydaje się przydatna.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- Jakby tak ciężko było nazwać ją jeszcze jakoś po angielsku - stwierdziła z niesmakiem. Problem był dla niej o tyle niezrozumiały, że przecież angielskie nazwy większości zwierząt i ptaków, jej zdaniem, były zupełnie niewyszukane. Mieli little owl-e, bluethroat bird-y i yellow birch trees-y. Do bycie biologiem wystarczyło chociaż jedno sprawne oko i umiejętność nazwania koloru i kształtu. - - Bluelight flower - zarzuciła - I już - ułamek sekundy. Ale nie, po co? Używajmy martwego języka, pochwalmy się jacy jesteśmy niebanalni i wysublimowani - kpiła, wrzucając do ust kolejną fasolkę, którą po chwili wypluła. Mogła wprawdzie trawić gorzej niż na smak rumianku, ale jakoś za nim nie przepadała. Kojarzył jej się z okresem. - Czy to jest zaśmiecanie lasu? - spytała, nie dbając za bardzo o to czy faktycznie było to coś złego i wzięła kolejną fasolkę, tym razem karmelową. Franklin tymczasem zwrócił uwagę na Rękę Glorii. Ettie spojrzała z ukosa, doszukując się w jego pytaniu czegoś podejrzanego, doszła jednak do wniosku, że skoro już wiedział, że ją posiadała, to i tak wystarczająco dużo infoemacji, żeby wpakować ją w kłopoty. - Z Nokturna - odpowiedziała krótko, starając się mimo wszystko uciąć rozmowę. Wyciągła kolejną fasolkę, która smakowała czymś mdłym i dziwacznym, ale jednak była do przełknięcia - Ty jesteś pewien, że to tu rośnie? W kwestii wypatrywania kwiatu zdawała się na Franklina. Sama skupiała się wyłącznie na świecy włożonej w Rękę i sąsiadującej z nią paczką fasolek. Jakoś nie czuła się na tyle pewnie, by przeczesywać wzrokiem zatopioną w mroku gęstwinę.
Franklin pokiwał głową ze zrozumieniem. On sam był bardzo kiepski jeśli chodziło o pamiętanie nazw, szczególnie w innym języku niż angielski. Niestety wiele formuł zaklęć zostało stworzonych na bazie łacińskich członów - nic dziwnego, że owutemy z zaklęć poszły mu dość nędznie. Słysząc jej propozycję, pokiwał głową tym razem z uznaniem. - Nieźle Wykeham, nieźle! - stwierdził, po czym poczęstował się kolejną fasolką. - Zaśmiecanie? Ja bym uznał, że raczej dokarmianie dzikiej zwierzyny - powiedział, wzruszając ramionami. Jak o wielu rzeczach, miał dość skąpe pojęcie o ekologii, biodegradacji i innych trudnych słowach, co dopiero o ich faktycznym znaczeniu, ale od zawsze się mówiło, że w przyrodzie nic nie ginie czy jakoś tak... - Jaki wyrzuciłaś przed chwilą? Może jak się rozłoży to na tym miejscu wyrośnie jakiś ładny kwiatek? - zapytał żartobliwie, nieświadomy, że dziewczyna wypluła fasolkę rumiankową. Wpakował swoją do ust i rozgryzł, a smak okazał się być całkiem niezły - coś z pogranicza ciasta i kawy. - No chyba musi gdzieś rosnąć. Gdzie indziej jak nie w lesie? Zresztą nie kazaliby nam tego szukać, jeśli to nie miałoby być gdzieś w pobliżu - tak przynajmniej on uznał. Jaki byłby sens zadawania takiej pracy domowej uczniakom, którzy nie mogą opuszczać terenów szkoły? On sam trochę zaniedbał patrzenie wkoło i poszukiwanie wzrokiem rośliny, lecz kiedy Harriette wyraziła swoją wątpliwość, podniósł głowę i zaczął rozglądać się za jakimś niebieskawym błyskiem między paprociami. I - cholera jasna - głupi to miał szczęście! - No patrz, w samą porę! - powiedział z szerokim uśmiechem, po czym wskazał palcem bliżej nieokreślone miejsce gdzieś w gęstwinie. - Tam się coś świeci na niebiesko. Weź tę swoją łapkę i przyświeć mi tu! On już wyciągnie tę roślinkę z ziemi!
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Obstawiała, że fasolki wszystkich smaków raczej zrobiłyby zwierzu gorzej niż lepej, gdyby zostały zjedzone, ale w gruncie rzeczy mało ją to obchodziło. Przecież od takiej ilości nic by nie zdechło, a po za tym dzikie zwierzęta chyba jakoś tam wyczuwały czego nie jeść. Tak jej się przynajmniej wydawało. - Jak się zgubimy, to będziemy mogli po nich wrócić - oczywiście, gdyby faktycznie się zgubili, to jak cywilizowany człowiek użyłaby zaklęć lokalizujących. Zresztą nie była głupi. Nie gubiła się. - To zadanie jest strasznie głupie - stwierdziła, drapiąc się w nos - Znaleźć praktycznie przypadkowo kwiata i zerwać... Niedługo każą nam grzybów szukać, bo nikomu innemu nie będzie się chciało, a dyrekcja będzie miała ochotę na smażone boczniaki. Już coraz mniej chce im się udawać, że nas po prostu wykorzystują pod pretekstem edukacji. - nie miała pojęcia o jaką roslinę chodzi, wiec tym bardziej nie wiedziała, że wyrwanie jej to jakaś skomplikowana procedura. Myślała, że ludzie twierdzący, że zadanie było niebezpieczne mieli na myśli wycieczkę do lasu, czy coś. Dywagacje przerwał jej Eastwood dostrzegając roślinę, której szukali. Ettie wyciągnęła różdżkę i lekko machnęła nią dwukrotnie, wyczarowując dwie świetlne kule, które zawisły nad ich głowami i natychmiast poczuła sie dużo pewniej. Wcześniej nie chciała ryzykować ściągnięciem na nich jakichś centaurów, ale teraz było jej wszystko jedno. Nie gasiła też Ręki Glorii na wypadek, gdyby musieli się stąd szybko ewakuować. Przykucnęła obok rośliny razem z Frankiem, przyglądając się jej z bliska. - Potrzebujesz ręki? - spytała, przekładając różdżkę, do tej samej dłoni, w której trzymała czarnomagiczny przedmiot i uwalniając drugą - Będzie może szybciej. Zimno mi się robi.
Franklin słuchając jej słów doznał niemalże olśnienia. - Kurwa, Wykeham, masz rację! Oni nas wykorzystują do odwalania czarnej roboty! - powiedział tonem, który mógł świadczyć wyłącznie o ciężkim szoku, w jakim się znalazł. Rzadko kiedy miał takowe przebłyski, lecz teraz Gryfonka otworzyła mu oczy na tak wiele spraw... I dostrzegł to! - Patrz, każą młodym uczniom warzyć eliksiry w lochach i potem mają cały zapas trucizn. My musimy zbierać kwiatki, a oni sobie na herbatkę ususzą. A ostatnio na opiece z Cromwellem musieliśmy myć jakieś psidwaki, RĘCZNIE - dodał, jakby ten fakt był prawdziwym plot twistem. Czy jego zapał opadł? Odrobinę. Niedługo później jednak dostrzegł niebieskawy błysk w krzakach nieopodal i uznał, że skoro już przylazł aż tak daleko wgłąb Zakazanego Lasu, to równie dobrze mógł poświęcić tych kilka chwil na zebranie składnika herbatek. Taki tam altruista. Odgarnął niezgrabnie paprocie, jakby bał się, że któraś okaże się mieć zęby i go upierdoli w rękę. Nad jego głową zawisła świetlista kula, za którą posłał Harriette uśmiech pełen wdzięczności. Wiedział, że Gryfonka była dobra z zaklęć - nie to co on... Prawdopodobnie prędzej wysadziłby w powietrze własny łeb niż wyczarował lewitującą kulę światła z opcją follow. - Ta twoja rączka to nie tylko trzymak fasolek, ale też łopatka? - zapytał z uniesionymi brwiami, po czym zaśmiał się. - Nie no, nie brudź się, dam se radę... - powiedział jeszcze, podwijając rękawy kurtki. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ma nieco skostniałe ręce, nad czym wcześniej się nie skupiał. Śnieg zatrzeszczał mu pod butami, kiedy nachylił się nad połamanymi już paprociami, by sięgnąć po emanujący niebieskawą poświatą kwiat. Chwycił za łodygę i szarpnął... - M O T H E R F U C K E R - rozległo się echem po lesie, kiedy wyszarpana spod ziemi bulwa niemalże rozbryznęła się, wyrzucając na boki krople niebieskiej cieczy - owego słynnego płynnego lodu o niebezpiecznych właściwościach. Bo trzeba wiedzieć, że Franklin nie pomyślał, by zabrać ze sobą jakiekolwiek rękawiczki na tę eskapadę.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- To dlatego nigdy nie lubiłam tych przedmiotów… - jej własne spostrzeżenie nagle ją olśniło – Podświadomie nie chciałam dać się wykorzystywać. Właściwie to nigdy nie potrafiła do końca wyjaśnić dlaczego nie znosiła eliksirów, a zielarstwo i opieka nad magicznymi stworzeniami ją męczyły. Wydawały się w końcu przyjemne, praktyczne, a na dwóch ostatnich teoretycznie obcowało się z naturą, więc w sumie całkiem fajnie. Nie była też przecież leniwa, ani nie miała większych trudności z przyswojeniem dużej ilości materiału. Podświadoma niezależność była jedynym logicznym wyjaśnieniem. Na historii, zaklęciach i runach pracowało się dla siebie. Do tego głową, a nie jak jakiś robol. Przykucnęła przy roślince, krzywiąc się, gdy śnieg wsypał jej się do butów. - Nie tej ręki… Tę mogę wsadzić Ci w dupę – zaoferowała z uprzejmym uśmiechem. O niewiele rzeczy troszczyła się tak bardzo jak o tę wyschniętą, pomarszczoną, starą grabę. Wyciągnięcie rośliny nie było zresztą tak trudne jak mogłoby się wydawać. Mimo zmarzniętej gleby korzeń zaskakująco łatwo wyskoczył z gleby i… - AAAACHKURWAAMAĆ! – zawyła, odruchowo zamykając oczy i zasłaniając twarz wolną ręką. Próbując odwrócić się całkiem od źródła ataku, zaplątał się we własne stopy, upadając w śnieg. To było jednak niczym w porównaniu do przeszywającego, jak na ironię palącego zimna, które wgryzało jej się w prawą, nieosłoniętą rękawiczką dłoń i które czuła już nawet przez rękaw kurtki na ramieniu. Płomień świecy wetkniętej w Rękę Glorii zgasł, ale Ette nadal zaciskała na niej palce, podobnie jak na różdżce. Nie miała jednak najmniejszego pomysłu jakiego zaklęcia mogłaby użyć oprócz bombardy, która zniszczyłaby to szatańskie zielsko i najlepiej jeszcze jej dłoń, która bolała jak ostatni skurwysyn.
Franklin nie musiał się długo zastanawiać, czemu nie lubił uczęszczać na takie przedmioty - po prostu go nudziły, a w dodatku nie był dobry z żadnego z nich, co działało na niego demotywująco i niwelowało jakąkolwiek chęć podjęcia starań, nawet tych najmniejszych, by ów stan rzeczy zmienić. Bardzo szybko pogodził się z faktem, że nie będzie wprawnym eliksirowarem, co najwyżej trucicielem, bo każdy eliksir, który wyszedł spod jego rąk, miał zabójcze właściwości. Równie szybko zaakceptował fakt, że zwierzęta nieszczególnie mu ufały i nie przepadały za nim - cóż, ciężko było znaleźć we Franklinie choć krztynę odpowiedzialności, a stworzenia bardzo dobrze znały się na ludziach i oceniały ich trafnie. Zielarstwo wydawało mu się zwyczajnie w świecie nudne - ot, roślinki, to nawet nie wydaje dźwięków, większość się nie rusza, generalnie trzeba grzebać w ziemi i rwać listki. Ale zabawa, super. Gdyby jednak słuchał dokładniej albo przerzucił stronę w podręczniku, który wspaniałomyślnie przejrzał w poszukiwaniu obrazka, jak wyglądał ten niebieski kwiatek, którego szukali, to wiedziałby, że znajdując się w bulwie pod ziemią substancja była, co tu dużo mówić, BARDZO NIEBEZPIECZNA. No, na pewno w jakiś sposób groźna. Wystrzeliwszy w powietrze, osiadła zarówno na dłoni Harriette, którą ta się osłoniła, by nie oberwać po twarzy, ale także na ubraniu Eastwooda i jego nieodzianych w rękawiczki rękach, którymi jeszcze przez moment trzymał łodygę rośliny. Zaraz rzucił nią w śnieg, ze skrzywioną miną patrząc na z nagła sine, palące żywym ogniem ręce. - Ja pierdole, ja pierdole, ja dupce, kurwa - zdawało się, że w tej chwili tylko przekleństwa były w stanie wychodzić z ust Eastwooda, który rozpaczliwie rozglądał się na boki i zastanawiał się, co mógłby zrobić, by uśmierzyć niesamowity ból. Ręce piekły go i w pierwszej chwili, inteligentnie, przyłożył je do śniegu. Czy muszę pisać, że nie pomogło?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nocne dyżury były tym, co pozornie mogło wydawać się ciekawe... a w rzeczywistości paskudnie nudziło. Leonardo bardzo lubił wizję przyłapywania małych cwaniaków na próbach wymknięcia się z zamku, czy czegoś podobnego; szkoda tylko, że mało kto bawił się w coś takiego, zwłaszcza bez dobrego zabezpieczenia. Większość czasu asystent po prostu kręcił się w kółko po korytarzach. O wiele więcej frajdy sprawiały mu dyżury na świeżym powietrzu, bo tam przynajmniej mógł zmienić się w niedźwiedzia i uniknąć mało eleganckiego ślizgania po kamiennych posadzkach. Trenował animagiczne przemiany, w których stawał się coraz lepszy. Problem w tym, że dalej wystarczyła chwila nieuwagi, aby stracił buta, sznurówkę, albo i całe swoje ubranie, a to już niezbyt mu się podobało. Raz po raz zagłębiał się bardziej w Zakazanym Lesie, niby szukając jakichś łobuzów, ale tak naprawdę jednak szukając rozrywki dla samego siebie... A kiedy usłyszał głosy - ba, przekleństwa! - to mało nie zszedł na zawał. Czym prędzej pomknął w stronę źródła dźwięku, pociągając niedźwiedzim nosem w poszukiwaniu zapachów, które jakoś mógłby zidentyfikować. Nie było na to czasu, bo już wyskoczył naprzeciw @Franklin R. E. Eastwood i @Harriette Wykeham, w ostatniej chwili przemieniając się z powrotem w człowieka. Solidny obłok pary opuścił jego płuca, kiedy Leo próbował uspokoić oddech. - Co wy wyprawiacie? - Zdziwił się, jednocześnie szczerze zmartwiony. Prędko odnalazł w śniegu niebieskawy kwiatek i wtedy już zrozumiał, że te dwa głąby poraniły się Ranunculusem lunaglaciesem... A on nawet niezbyt wiedział co z tym zrobić. Sam niejednokrotnie miał przyjemność walczyć z tą rośliną (co jak co, ale Zielarstwo zawsze lubił!) i zwykle albo udawało mu się uniknąć poważnych obrażeń, albo z męskim okrzykiem na ustach gnał do Skrzydła Szpitalnego. - Na Merlina, czy wy nie myślicie... Zbierać się, już, do Blanc! - Huknął, zdejmując szalik i owijając w niego roślinę, którą z narażeniem życia uczniowie zerwali. Chwycił ją tak, żeby przypadkiem się nie poranić, a potem już mógł dołączyć do poszkodowanych biedaków. - Żyjecie? Możecie iść? Macie w ogóle coś na swoją obronę? Bo muszę wam odjąć dwadzieścia punktów za szlajanie się po Zakazanym Lesie... I to Gryfoni! Etka, tego się po tobie nie spodziewałem - znaczącym spojrzeniem zjechał Franklina, nie dowierzając w ich bezmyślność i pecha. Fakt faktem, nie było to nawet w połowie tak głupie jak wiele rzeczy, których zrobienia dopuścił się Vin-Eurico. Tak czy siak, Leo stanowił świetną eskortę, gotów podtrzymać, pogonić, a nawet w ostateczności ponieść, w razie gdyby "płynny lód" aż tak okrutnie dopadł wychowanków Gryffindoru.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Ból odbierał jej rozum i zmysły, a że natura nie znosi pustki, kiedy poziom sięgnął zera, zaczęły wracać tak szybko jak znikły. Czując pod palcami różdżkę, rzuciła na siebie Levatur Dolor. Nie spodziewała się wielkiej ulgi, ale zawsze było to coś, o dziwo jednak zaklęcie podziałało zaskakująco mocno. To było zdecydowanie najlepsze Levatur Dolor w jej życiu i chociaż miała ważniejsze rzeczy na głowie, zatrzymała się ze wszystkim na ułamek sekundy, by mentalnie złożyć sobie gratulacje. Naprawdę była dobra w te klocki. Nadal czuła pieczenie w dłoni, ale dało się z nim funkcjonować, jeśli zacisnęło się zęby. Cokolwiek działo się teraz z jej ręką na pewno też działo się nadal, ale przynajmniej już tak nie bolało. Rzuciła to samo zaklęcie na Eastwooda, kiedy coś potężnego wyskoczyło z krzaków. Przeniosła różdżkę w tym kierunku, nim jednak rzuciła jakieś zaklęcie, kształt przybrał postać @Leonardo O. Vin-Eurico. Zaskoczona, a zarazem uspokojona pacnęła tyłkiem z powrotem w śnieg, chwytając porzuconą na chwilę Rękę Glorii i przyciskając ją zdrową ręką do piersi. Słowa asystenta przelatywały jej mimo uszu, tak jak nie wiele obchodziło ją to, co robił z rośliną. Osobiście chciała spalić cholerne zielsko, ale Leo już trzymał je w szaliku. Ocknęła się dopiero, kiedy ten krzyknął z surowością, której nigdy by się po niej nie spodziewała. Uniosła na niego przez krótką chwilę przestraszony wzrok, ale szybko się zreflektowała i zmarszczyła brwi. Chciała się wciąć ze złośliwym komentarzem o praniu mózgu na kursach nauczycielskich, ale z każdym kolejnym słowem Leo zaskakiwał ją coraz bardziej, aż w końcu sięgnął szczytu absurdu. - Przepraszam, czy ty mnie wczoraj poznałeś? - zapytała bardziej z ze zdziwieniem niż sarkazmem, patrząc na ćwierćolbrzyma jak na wariata. Gryffindor pękał w szwach od beztroskich ryzykantów, którzy regulamin szkolny w najlepszym wypadku traktowali jak wskazówki, a Ettie wiodła prym w tej ignorancji, dodatkowo zupełnie nie przejmując się konsekwencjami. Punkty obchodziły ją tylko wtedy, gdy był z nimi związany jakiś zakład, weekendowe szlabany mogła sobie równie dobrze wpisać w tygodniowy plan zajęć, a do gabinetu dyrektor trafiłaby już z zamkniętymi oczami. Jedynym nietypowym dla niej zachowaniem w tym momencie był fakt, że wyszła gdzieś po zmroku, ale lękiem przed ciemnościami się nie chwaliła. No chyba, że miał na myśli odrabianie pracy domowej z zielarstwa. Tego faktycznie nie należało się raczej po niej spodziewać. - Po pierwsze to nic nie musisz - może i nie dbała o punkty domu, ale bezdyskusyjne przyjęcie kary nie leżało w jej naturze, szczególnie jeżeli autorytet nie był zbyt silny, a z całym szacunkiem dla Leo, jego nowy zawód nie zmieniał faktu, że jeszcze kilka miesięcy temu sam jej w łamaniu przepisów pomagał - Służbistą zostaje się z własnej woli - ignorując ból podniosła się z ziemi, dumnie otrzepując się ze śniegu, co jakiekolwiek wrażenie musiało wywrzeć wyłącznie na niej samej w jej własnej głowie, bo asystent nadal górował nad nią z pół metra. Pewność siebie Ettie miała jednak stąd do Księżyca - A po drugie, to odrabiamy pracę domową, więc z łaski swojej weź z nas zejdź. Spojrzała na Franklina, licząc na jego poparcie.
Kostki na Levatur Dolor: 5 i 5 (działa ze zdwojoną siłą )
Ból był tak obezwładniający, że Franklin miał wrażenie, że wsadzone w śnieg ręce po prostu mu odpadły. Zaciskał zęby i oczy mocno, by uczuciem dyskomfortu w różnych częściach twarzy jakoś odwrócić uwagę swojego mózgu od boleśnie odmrożonych dłoni. Parę sekund później po jego ciele rozlało się błogie uczucie... Braku bólu! Otworzył szeroko oczy, nie rozumiejąc do końca co się właśnie stało - jego spojrzenie wylądowało na Harriette trzymającej różdżkę w wyciągniętej ręce. Od razu zrozumiał, że to za sprawą jakichś jej zaklęć ta męczarnia "skończyła się". Ekspresja jego twarzy przeszła wiele zmian: od grymasu pełnego dyskomfortu, przez zdumienie, zrozumienie, wdzięczność i błogość, aż po strach, gdy z krzaków wyskoczył na nich niedźwiedź. Franklin wydarł mordę na pełny regulator, a potem aż mu głupio było, gdy wyrósł przed nim ćwirćolbrzym, Leonardo Vin-Eurico. Kiedyś znajomy z domu, teraz służbista, asystencik. - No - przyznał, gdy Etka wspomniała o odrabianiu pracy domowej. - To zielsko było nam potrzebne dla Vicario - powiedział jeszcze, ale uznał, że odpuści zbędne gadanie. Wystarczyło spojrzenie na swoje zmasakrowane dłonie, by został przekonany, że udanie się do skrzydła szpitalnego to najlepsze rozwiązanie w tej chwili. Przecież on potrzebował swoich rąk, bardziej niż głowy - to nimi trzymał pałę w meczach, co nie? Podążyli razem z Leonardo do skraju lasu, a potem prosto do zamku i do skrzydła, by wyleczyć rozległe odmrożenia. A co się stało z rośliną, Franklin już nie pamiętał. Ostatecznie nawet nie opisał pracy domowej - najpierw nie mógł, bo goiła mu się skóra dłoni, a potem już sobie zapomniał.
/ztx3
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ostatnie promienie słońca tańczyły po powierzchni nieba, kiedy wielkie drzwi Hogwartu prowadzące na błonia rozwarte zostały rozpaczliwymi uderzeniami. Postawna postać wymknęła się na zewnątrz, nierównym biegiem podążając w stronę Zakazanego Lasu. Mefistofeles nawet nie próbował ukryć swojego roztrzęsienia, kiedy z coraz cięższym oddechem pokonywał niemiłosiernie długi dystans. Nie miała tu żadnego znaczenia kondycja, strój, cokolwiek pozornie uciążliwego - Nox i tak już się dusił, i tak już zalewał się potem, i tak walczył z rozedrganymi mięśniami. Ze wzrokiem wbitym w pierwsze lepsze drzewo, starał się to wszystko ignorować. Równowagę utracił w pełni w momencie, w którym jego noga ugięła się z obrzydliwym trzaskiem. Ślizgon ze sfrustrowanym jękiem padł na trawę, doskonale wiedząc, że nie jest odpowiednio daleko. Chwilę zbierał się w sobie, czując ból rozchodzący się po całym ciele; wiedział, że już nie ma czasu, ale i tak próbował. Niezgrabnie pozbył się bluzy i zaczynał walczyć z zapięciem spodni, gdy wszystko znacząco przyspieszyło. Sierść przedarła się na powierzchnię skóry, pokrywając coraz mniej ludzkie ciało, wyginające się w bólu przemiany. Gdzieś tam kieł zahaczył o jeszcze człowieczą wargę, palec wyłamał się pomiędzy ziemistymi grudkami, westchnięcie przeszło w skowyt. Wilkołak podniósł się, pozostawiając po sobie ślady śliny i krwi, a także strzępy ubrań. Ból jeszcze nie zniknął, kiedy pierwszy krok zapoczątkował bieg - szybszy i pewniejszy, niż wcześniej. W końcu drzewa osłoniły masywną sylwetkę, a trop urwał się w znajomym środowisku leśnego zacisza. Mefisto nieznacznie zwolnił, ciesząc się fizycznością darowaną przez likantropię. Mógł nawet puścić w zapomnienie swoją dzisiejszą wpadkę... w końcu zwykł wychodzić wcześniej, przyzwyczajony do trudów przemian. Nie ryzykował już z utratą ubrań, ani wylądowaniem w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Tylko ten jeden raz... ten jeden jedyny pozwolił sobie na paskudny błąd. Nocne koszmary nie dawały chwili wytchnienia i Ślizgon w desperackim geście pokusił się o spróbowanie odrobiny eliksiru usypiającego - ten zaś zadziałał na wymęczonym organizmie mocniej, niżby się tego ktokolwiek mógł spodziewać. Przynajmniej teraz senność odeszła w zapomnienie, wypchnięta wilczą odpornością. Było już w porządku. Czas zdawał się płynąć w Zakazanym Lesie zupełnie inaczej. Minuty bezlitośnie przemieniały się w godziny, choć likantrop wcale tego nie odczuwał. Po prostu biegł i bawił się nadludzkimi zmysłami, wyszukując mniej lub bardziej intrygujące tropy.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Biegł. Wyrwał z Zamku, ciesząc się, że nie zdążył jeszcze zażyć eliksiru słodkich snów, kiedy spłynęła nań bolesna, męcząca wizja. Nie wiedział, ile ma czasu, aż okrutne wydarzenia dojdą do skutku. Godzinę? Dwie? A może tylko kwadrans? Modlił się, by jak najwięcej, kiedy zbiegał ze schodów, otoczony głosami niezadowolonych obrazów. Nie miał teraz czasu przejmować się tym, że kogoś obudził tupaniem czy trzaskaniem drzwiami. Malowane damy nie mają i tak nic do robienia. A tutaj ważą się losy ludzkiego życia. Uderzył barkiem o drzwi wejściowe, otwierając je gwałtownie i mocno. Bark zabolał, ale nie miało to znaczenia. Hałas, ból, zimno wiosennej nocy pełznące po nagich ramionach - nie przejmował się, czy zwraca na siebie uwagę, czy się poobija, czy dostanie szlaban albo zapalenie płuc. Tym będzie się martwił, kiedy upewni się, że wilkołak jest bezpieczny. Nie miał czasu się ubierać. Jedynie buty włożył, wybiegając w samej podkoszulce. Wciąż nagie gałęzie drzew i krzewów drapały go w odsłoniętą skórę, kiedy sprint po błoniach nierozmyślnie zakończył wpadnięciem pomiędzy pnie. Myślami jednak był daleko. Kluczył pomiędzy tym, co się wydarzy, może wydarzyć albo wydarzyłoby. Labirynt możliwości, domniemań, prawdopodobieństwa i niespełnionych szans. Splątane nitki ciągów decyzji, które teraz w panice próbował porozdzielać, aby odnaleźć w nich tę jedną, prowadzącą do Mefistofelesa. Na tyle skupiony na własnych myślach, że ledwie pojmował, co się naprawdę dzieje. Ból zadrapań na ramionach i twarzy, siniaki oraz krwiaki od wpadnięcia na drzewa i wystające z ziemi pnie; gubił się, kiedy naprawdę cierpi, a kiedy tylko mógłby cierpieć. Myśli leciały zbyt szybko, nogi działały podświadomie, kierując go głęboko w las, prosto na drogę biegnącego wilkołaka. Słyszał głuche uderzenia łap o ziemię, trzask łamanych gałęzi i szelest liści, kiedy potężne ciało przedzierało się pomiędzy drzewami. Już blisko. Potknął się o korzeń. Nie pierwszy raz podczas tej wyprawy. Wyciągnął desperacko ręce i poczuwszy pod palcami szorstkie futro, uczepił się go pełen nadziei. - Stój! - Krzyknął, nie będąc pewnym, czy wilk się zatrzyma, czy przypadkiem nie pobiegnie dalej. Głos miał ochrypły, pozbawiony charakterystycznej dla niego łagodności i miękkości. Gardło było suche, mięśnie paliły, nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku. Ale trzymał go kurczowo, próbując zatrzymać likantropa na jego drodze ku własnej zagładzie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zapomnienie bardzo chętnie przyjęło wilkołaka, wszystko co złe pozostawiając za nim. Ludzka natura zepchnięta została na dalszy plan i, Merlinie, jakie to było przyjemne. Mefistofeles uwielbiał pełnie, które spędzał z Neirinem, ale wymagały od niego mnóstwa pracy i wysiłku. Wiedział, że to wszystko zmiany na lepsze, ale potrzebował tej wolności, którą dawała mu likantropia... tej, o której ojciec zawsze opowiadał z roziskrzonymi oczami. Tej, której niektórzy tak potwornie się bali. Wilcze instynkty przyćmiły umysł. Proste odczucia i banalne pragnienia kierowały Ślizgonem, kiedy ścigał się z samym sobą pomiędzy drzewami. Nie przystawał ani na chwilę, przeganiając każde stworzenie, jakie spróbowałoby się z nim zmierzyć. W tej chwili to on panował nad lasem, dopasowując do jego spokojnego, naturalnego rytmu. Szukał zagrożenia i nie znajdował go, nawet kiedy przebiegał bliżej granicy lasu akromantul. W końcu ciało przeszył dreszcz, a nowe zapachy uderzyły wraz ze zrywem wiosennego wiatru. Mefisto zacisnął mocniej szczęki, powstrzymując się od wycia - nie zdradzał swojej obecności, o ile nie musiał. Nie wiedział jeszcze, co się działo, a zatem stawiał na dyskrecję masywnego drapieżnika. Ktoś był daleko, ale z pewnością był... i ktoś biegł, gdzieś niedaleko, jakby chaotycznie? Odgłosy i zapachy mieszały się rozkosznie, podczas gdy Nox przeskakiwał ponad niewielkim strumykiem. Wtedy dotarła do niego woń krwi, a tego zignorować już nie mógł. Przyspieszył automatycznie, drugiego intruza uznając za mniej istotnego. Krew oznaczała obrażenia - a te do niego śpiewały tak hipnotyzująco, jak syreny w baśniach. Nie powstrzymywał się, doskonale wiedząc, że gdzieś tam w duchu pcha go w tym kierunku również ludzka troska. Nie chciał, żeby ktokolwiek się wykrwawił w jego lesie... Ktoś się zbliżał - Merlinie, bezmyślne stworzenie tłukące się po lesie denerwowało przytępionego ekscytacją wilkołaka. Niczym mucha latająca nad głową, tak też nieznajomy hałasował pomiędzy krzakami. Zbędny, irytujący. Bezczelny. Drobne ciało uczepiło się rozpędzonej bestii, zmuszając ją do okazania jakiejś reakcji. Nox parsknął zaskoczony. Wiedział, słyszał, ale nie spodziewał się tak idiotycznego zachowania; wierzgnął wściekle, znieważony. Poderwał się przy tym na tylne łapy, przerzucając przez siebie napastnika na brzeg strumienia i traktując go z podobną arogancją. Chciał biec dalej, pragnąc jedynie uprzednio pokarać bezczelność. Doskoczył zaraz do nieszczęsnej marionetki losu, mało delikatnym gestem łapy szturchając ją, ku własnej uciesze, jeszcze bliżej wody. Warkot, dopiero rozgrzewający we wnętrzu rozzłoszczonej bestii, gwałtownie ucichł. Fabien?
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Nie spodziewał się odepchnięcia. Cóż mógł na nie poradzić - słabe, ludzkie ciało nie miało szans w starciu z wilkołakiem. Niebiosom tylko dziękować, że nie został rozszarpany na miejscu, a jedynie odrzucony. Powstrzymał krzyk, otwierając niemo usta, zanim palce zsunęły się z futra, a ciało rzucone zostało w stronę szumiącej wody. Niczym szmaciana lalka upadł na kamienie na brzegu strumienia, czując, jak kilka z nich obija mu kości. Zduszone charknięcie wyrwało się z obolałej piersi, kiedy próbował się podnieść, chwilę po tym kolejny raz pchnięty na ziemię. Przeturlał się, wpadając w wodę. Lodowaty płyn oblał mu twarz, a umysł zalała panika. Nie umie pływać. To dość oczywiste, że ciężko komuś takiemu określić głębokość wody. Czując, że wpada mu do nosa i ust, odruchem szarpnął się, podnosząc głowę ponad powierzchnię. Kaszląc i charcząc, wygramolił się na brzeg, kawałek od Mefisto. Ciężko rzec, czy telepał się z zimna, wysiłku, czy strachu. Przynajmniej nie było widać łez, jakie pojawiły się w jego oczach. Wszystkie spływały razem z wodą i kapały z czubka nosa i podbródka blondyna. Wilkołak go nie poznaje? A-ale brał tojadowy? Powinien być świadomy? Co Fabien czuł, kiedy doświadczał wizji? Ból i wściekłość, głupie pytanie. Acz wydawało mu się, że umysł Mefisto wciąż przypominał ludzki. - K-kłusownicy - zaczął cicho, roztrzęsiony. - Za-zabiliby cię. Pułapka... Biegłeś prosto na pułapkę. I umierałeś - wyjaśnił nieskładnie, oddychając ciężko, pomiędzy niektórymi słowami wciąż kaszląc i pozbywając się wody z oskrzeli. Klęczał, wspierając się na rękach. Mokre włosy przykleiły mu się do podrapanej twarz. - Nie zabijaj mnie... - Dodał cicho, siadając ostrożnie na piętach i kuląc się. Starając się nabrać dystansu względem Mefisto. Jakby bał się, że łapa likantropa zaraz ciśnie nim kolejny raz. Nie miał już nawet siły sprawdzać, czy to się nie spełni. Wcześniejszy bieg znacząco go wyczerpał.