Szeroka ulica biegnąca przez całą długość czarodziejskiej wioski, oświetlana po zmroku przez stojące na poboczach latarnie. Z okazji różnych świąt często ustawiane są tu stragany jarmarczne, ozdoby lub rzeźby, często odbywają się tu również konkursy lub loterie.
Autor
Wiadomość
Angelique Rocheleau
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77 m
C. szczególne : jasne włosy; markowe, drogie ciuchy od najlepszych projektantów świata magii.
Zamaskowana Mademoiselle na pewno nie była postacią z horrorów, ani inspirowana twórczością świata czarodziejów, a na pewno nie miała żadnego związku z mugolami. Postać tą wykreowała dziewczyna, której twarz znajdowała się za tajemniczą maską. Madame do tej zabawy dołączyła nieco później, ponieważ czekała do ostatniej chwili, aż jej nowy strój dotrze do Hogwartu, a przybył długą drogę bo aż z Francji. Piękna, biała suknia. Zrobiona na zamówienie przez wybitego projektanta w Paryżu! Oczywiście człowieka o czystej krwi, a także przyjaciela rodziny. Niech Bóg tylko spojrzy na tą suknie. Ręce czarodzieja, które utkały te cudo są grzechu warte! Dziewczyna kroczyła mrocznymi ulicami Hogsmeade, nie mogąc się doczekać atrakcji jakie ją czekają. Na ten dzień czekała długo. Lubiła ubierać się w "dobre" istoty, niż straszne. Właściwie jej przebranie może i nie budziło grozy, jak większość tutaj osób, ale za to ukazywało tajemniczość i piękno. Ciemna i gęsta mgła powodowała, że w powietrzu odczuwalne było święto Halloween. Zamaskowana dama spoglądała zachwycona na magiczne dynie i na przerażające postacie. Niespodziewanie jeden z duchów, które krążyły po okolicy przeniknął przez jej ciało, a ona poczuła lekki nie zbyt przyjemny dreszcz przez to dziewczyna nie zauważyła dziecka z kociołkiem pełnym lodowatych kulek i wpadła na niego. Chłopiec zaczął płakać, a wszyscy w pobliżu zaczęli unosić się do góry. Interesujące widowisko, gdyby nie to, że Zamaskowana Mademoiselle dostała kociołkiem w głowę. Dzieciak chciał ją zdzielić jeszcze raz, ale ona uniknęła ciosu i zniknęła w chmurze mgły. Matko... Pomyślała o tym co przed chwilą ją spotkało, gdy zatrzymała się na chwile. Następnie skierowała się w stronę pierwszej zauważonej pomarańczowej strzałki. Gdzie ją to zaprowadzi?
Gdy atak się skończył, a wszyscy uczestnicy Nocy Duchów znudzili się już atrakcjami, na podium wkroczył czarodziej z dynią zamiast głowy. Mrożącym krew w żyłach głosem polecił wszystkim zachować ciszę, a gdy ta nastała, rozpoczął swoją wypowiedź: - Widzę, że wszystkie strachy dobrze się bawiły! Nastała więc pora na podliczenie cukierków, które zebraliście i wyłonienie zwycięzcy Cukierkowego Konkursu. Wszyscy zgromadzeni sięgnęli do swoich misek, worków i kieszeni, by sprawdzić, jak poszło im dzisiejszego wieczoru. Na zwycięzcę czekają wspaniałe nagrody.
Wynik kostek, którymi rzucaliście, wskazuje na ilość cukierków, jakie wasza postać zebrała podczas halloweenowej zabawy. A oto rezultaty:
#1 Callisto Marquett (16) W nagrodę otrzymuje: perfumy z nutą amortencji, 20 pkt dla domu (ze względu na opiekuna – Slytherin), 5 pkt do kuferka
#2 L. Taeheon Earl (14) W nagrodę otrzymuje: 10 pkt dla domu, 3 pkt do kuferka
#3 Tiziano R. Iezzi (12) Mona Abernathy (12) W nagrodę otrzymują: 5 pkt dla domu, 2 pkt do kuferka
PARY: Utopia Blythe i Emmet Andy Thorn L. Taeheon Earl i Robin Hunt Ivy Haden i Tiziano R. Iezzi Cassie Laurent i Antoine Bonnet Melody Avril Blackthorne i Alan C. Payne Lulu Olympia Levine i Naerys Anderson Benjamin Soons i Ava Venus Erskine Thomas Alexander Hill i Arlette Blake Freya Vacheron i Kayden A. Chaismore Cesaire Weatherly i Katherine Russeau Nadia Russeau i Ambroge Friday Yuri Nazarov i Mona Abernathy Avis Dakers i Karishma Ashwina Meen Leah Aristow i Felix Lockwood Angelus Scorpion i Paige S. Henderson Quinton Cradlewood i Callisto Marquett
To był jeden z tych dni, kiedy Raphael nie mógł wyznaczyć sobie celu. Prawdę mówiąc, nigdy nie był w tym szczególnie dobry, jego czas miał właściwości gumy do życia czy innej plastycznej masy, którą Raphael formował według własnego uznania, nie przejmując się faktem, że większość ludzi jest niewolnikami zegarków. Jego to nie dotyczyło i nie wiadomo, jak dobrnął do pierwszego roku studiów, biorąc pod uwagę jego tendencję do zarywania nocy, tracenia poczucia czasu, zapominania o pracach domowych i innych sprawach, które krępowały jego osobę. To nie to, że Raphael był leniem, skąd! Jego umysł należał do tych chłonnych, tyle tylko, że działał bardzo wybiórczo, a mój roztrzepany artysta mając do wyboru tomiszcze dotyczące pielęgnacji kłaposkrzeczek lub dzieło Flauberta czy Balzaca, zawsze wybierał to drugie. Na swój sposób był tytanem pracy, choć nie wszyscy chcieli postrzegać to w ten sposób - potrafił godzinami siedzieć przy biurku, wpatrując się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem i dyktując samonotującemu pióru kolejne zdania, kreśląc słowami obrazy, budując atmosferę, nadając swoim postaciom nowe rysy. Czasem też dawał sobie spokój z dyktowaniem i sięgał po starą maszynę do pisania, angielskiego "Royala", którą dostał od rodziny z okazji siedemnastych urodzin. Dobrze, że nie mieszkał już we wspólnym dormitorium, bo jego nocny tryb życia był nieznośny dla reszty Puchonów. Teraz, jako wolny człowiek, posiadający własny pokój, mógł robić, co chciał, oczywiście dopóki nie przeszkadzało to Curtis, ale ta była wyjątkowo wyrozumiałą współlokatorką. Nie cierpiał listopada. Zgrabiałymi z zimna palcami (rękawiczki jak zwykle gdzieś zapodział), wydobył wygniecioną paczkę papierosów z wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyjął jednego i odpalił od różdżki, zaciągając się z przyjemnością. Powoli wypuścił dym, formując z niego kółka. Nie przejmował się faktem, że stoi na środku głównej ulicy, tarasując przejście, nawet gdy zirytowani przechodnie co chwila go potrącali - takie drobiazgi nie były w stanie wytrącić Raphaela z równowagi ani też zmusić, by przesunął się chociaż o pół metra. Właśnie przyszedł mu do głowy absolutnie cudowny pomysł, jak rozwiązać fabułę opowiadania, nad którym właśnie pracował, więc wpatrywał się z rozmarzonym uśmiechem w nieokreślony punkt gdzieś na horyzoncie, ćmiąc papierosa i przypominając bardziej posąg niż żywego człowieka.
Zdaje się, że ten dzień wyjątkowo destrukcyjnie działał na diabły tasmańskie, bo jedyny znany w Soletrar przykład występowania niewinnego zdiablęcenia wydawał się być dziś dziwnie nieobecny. Wypompowana z energii Luanna raczej nie pałała wielką miłością do powolnego, wręcz okrutnie leniwego poruszania się po ulicach Hogsmeade, ale dzisiaj była do tego zmuszona. Potrzebowała dawki kofeiny, więc po cichu liczyła na to, że kawa, którą podają w miasteczku różni się nieco od tej wydębionej od skrzatów. Miała okrutną chęć na typową, brazylijską Native, chociaż wątpiła w to, że jakikolwiek czarodziej wie o niej coś więcej niż sam fakt, że to produkt, którego nie zna. W każdym razie maszerowała ulicami, otulona w absurdalnie gruby płaszcz oraz szalik, żałując przy okazji, że zapomniała kupić czapki. Było jej koszmarnie zimno, w końcu nie przywykła do tak niskich temperatur, jednak cieszyła się z tego, że jedynie lekko mżyło. Niestety krople siekące ją w głowę wcale nie ustępowały wraz z przebytymi metrami, a wręcz ich przybywało. Biedna de Shilvan musiała jakoś to przełknąć, co z kolei przyszło jej zaskakująco łatwo, gdy spostrzegła kogoś w tłumie. Stał na samym środku ulicy i najwyraźniej znowu kontemplował sens życia czy cos podobnego. Oj, Brazylijka nie mogła przegapić tak świetnej okazji! - DEMENTORZY! - wrzasnęła nagle, wskazując palcem w swoją lewą stronę, po czym przecisnęła się między zdębiałym tłumem, aby na samym końcu nabrać nagle prędkości. W rozpędzie wyskoczyła w powietrze, rozpościerając ramiona w taki sposób, aby przypominać trochę lecącą wiewiórkę. Uderzyła w plecy Rafaela, zawisając na nim przez moment. - Czeeeeść - zamruczała słodko, wprost do jego ucha i może nawet coś by dodała, gdyby nie pewne białe paskudztwo, które osiadło de Nevers’owi na głowie. - Uegh - jęknęła, dłonią próbując strząsnąć mu to z włosów. To był błąd jej życia. Wciągnęła gwałtownie powietrze czując, że „to coś” jest wilgotne i zimne. Oczywiście nie miała pojęcia o istnieniu śniegu, bo i nigdy nie miała okazji ku temu aby go zobaczyć na własne oczy. - Fuj fuj fuj fuj fuj. Absurdalnie szybko ześlizgnęła się na ziemię z pleców Puchona, po czym okrążyła go sprawnie, aby ciągnąć go za dłonie, zmuszając do wyprostowania rąk. Schowała się pod nimi jak pod daszkiem, chociaż nadal atakował ją biały puch. - O boże, o boże, zrób coś z tym! Weź to!
Nie zwrócił uwagi na wrzask, bo, jak już wspomniałam, wytrącenie de Neversa z równowagi jest niemalże niemożliwe - w spokoju ćmił papierosa, do chwili, kiedy coś rzuciło się na niego i zawisło mu na plecach, sprawiając, że niemal stracił równowagę. Jęknął i wypuścił papierosa, w pierwszym odruchu chcąc zrzucić to coś ze swoich ramion, ale utrzymanie się w pionie wymagało zbyt dużego wysiłku, by mógł się jeszcze zdobyć na walkę. Dopiero znajomy głos i zapach odrobinę go uspokoiły, choć wciąż nie mógł się otrząsnąć z zaskoczenia. Jednak zanim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, Luanna zaczęła prychać, zsunęła się z jego pleców i zaczęła rozporządzać jego ciałem. Jakkolwiek dwuznacznie by to brzmiało. Raphael patrzył na nią, nic nie rozumiejąc, ale posłusznie trzymając ręce w takiej pozycji, w jakiej ona sobie życzyła. - Bonjour, ma petite. Co cię tak przeraziło? Prawie przyprawiłaś mnie o zawał serca. Czy to standardowy sposób witania znajomych u was, w Brazylii? - spytał ciepło, uśmiechając się i opuszczając ramiona tak, by zamknąć ją w uścisku. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że na ich głowy sypie się biały puch. Jego twarz pojaśniała, a ciemne oczy nabrały jeszcze bardziej marzycielskiego wyrazu. - Och, śnieg! Jak uroczo, kto by pomyślał, że to już pora na śnieg? Ale, ale... czy ty się nie chowasz właśnie przed nim? - spojrzał na nią uważnie, unosząc z niedowierzanie brwi. To przecież nie mieściło się w głowie, by ktoś mógł nie lubić takiego uroczego, śnieżnego puszku! Co innego zawieja, śnieżyca, ale takie niewinne maleństwo, jak te białe okruszki? - Tak czy inaczej, myślę, że najlepiej zrobimy, zaszywając się w zamku albo jakiejś ciepłej kawiarence, bo wygląda na to, że przyzwyczajenie się do angielskiego klimatu trochę ci zajmie - stwierdził łagodnie, wyczesując palcami płatki śniegu z jej ciemnych włosów. Dziwna sprawa, od kiedy zdarzało mu się myśleć o innych? Zdaje się, że doświadczenia z Mathilde pod pewnymi względami go zmieniły. Starał się o tym nie myśleć, a jako że szczęśliwie wena go nie opuściła, mógł jakoś funkcjonować, zatapiając się w wymyślonym świecie.
Musiała uciekać, chować się i ukryć. Paskudne zimne białe kuleczki nie mogły jej tu dosięgnąć, taktak, to była wspaniała tymczasowa kryjówka, ale… ugh, to wciąż na nią leciało! Luanna dziko zamachała dłońmi, pod którymi starała się teraz ukryć głowę, skoro samo opędzanie się od natrętnego śniegu nie wystarczało. - O que era aquilo? - wyraziła swą wątpliwość co do istnienia czegoś tak paskudnie wilgotnego i zimnego, zapominając nawet o wymienieniu nieco bardziej ludzkich uprzejmości się z Puchonem, ale nie miała okazji do tego, aby zbyt długo ignorować jego obecność. Zdrętwiała nieznacznie, gdy ją objął, ale zrobiło jej się jednocześnie nieco cieplej oraz przyjemniej. Oparła czoło o jego pierś, drżąc lekko pod jego palcami - ot zasługa potwornego wychłodzenia, które odczuwała mimo wcale nie tak niskiej temperatury. - Eu não compreendo… eu não compreendo. - wymruczała, nagle jakoś tracąc rezon. - Co to za paskudztwo? Wyplątała się z jego ramion, akurat sekundy po tym jak wyczesał trochę puchu z jej włosów i położyła sobie dłonie w rękawiczkach na głowie, sądząc najwyraźniej, że ten zabieg ją przed nim uchroni. - To moje standardowe powitanie. - oświadczyła, nerwowo przebierając przy tym nogami, jakby się niecierpliwiła. - Och, to jest wstrętne! Takie zimne i mokre! Chodźmy, chodźmy gdzieś na kawę, nawet mogę stawiać, tylko byle z daleka od tego czegoś. Wyjątkowo pozytywnie rozpatrzyła jego propozycję, najwyraźniej tylko marząc o tym, aby wypłynęła ona pomiędzy nimi, po czym dość niespodziewanym, szybkim ruchem zamknęła palce na jego dłoni. - Chodź, szybko! Prowadź gdzieś, prowadź. Estou doente… - pociągnęła go nerwowo w stronę gęściej biegnących uliczek i ot tyle z przedstawienia.
Stojąc już na głównej ulicy i czując jak zimny wiatr owiewa moje ciało bardzo powoli zaczęło mi przechodzić. Nie zdążyłam zauważyć, czy trafiłam w niego tą szklanką, ale mam nadzieję, że tak. Jeśli natomiast przez ten wybryk stracę pracę, to przysięgam, że będę do końca życia napastować go w najgłębszych koszmarach. Wykorzystam najciemniejsze zakamarki jego duszy byle by tylko mu się za to odwdzięczyć. Po raz kolejny żal mi jest, że nie palę. Pozostaje mi jedynie głęboko oddychać chodząc w te i we wte oraz skupić się na dymku, który ulatuje z moich ust. Jeszcze chwila i powinnam się uspokoić. Odsunęłam się od wyjścia na kilkanaście metrów i stanęłam za ścianą. Chcę widzieć gdy będzie wychodził. Chcę wiedzieć w jakim jest stanie. Chcę mieć chorą satysfakcję. Czy sprawił mi przykrość? Nie. Zawsze się tak zachowywaliśmy w stosunku do siebie. Zdążyłam się już dawno przyzwyczaić. Od dłuższego czasu nie ranią mnie jego słowa. Denerwują bardzo, ale nie ranią. Bolałyby tylko wtedy, gdyby wypowiedział je ktoś dla mnie bliski. Sonia, Daniel, Skylar. Nikt więcej.
Chłopak uniknął ataku i spojrzał jak szklanka rozbija się na kawałki, zanim się odwrócił zobaczył znikającą za drzwiami dziewczynę. Bez zastanowienia wziął gitarę i wyszedł z pubu za dziewczyną. Szedł za nią dosyć szybko, dlatego też nie miał problemów, żeby ją dogonić. Mimo wszystko miał dłuższe nogi. Złapał ją za ramię i odwrócił ją dosyć brutalnie, jak na niego, w swoją stronę. - Czy ty jesteś walnięta?! – widać było, że był zdenerwowany, ale nie stracił panowania, jeszcze nie – Mogłaś komuś krzywdę zrobić! Pół biedy ze mną, ale przez twój brak myślenia mogło się coś stać komuś! Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzasnął na nią. Poczuł się jakby karcił własną siostrę. Szkoda gadać. Mimo wszystko miał rację. Jakby on oberwał to mogłoby się skończyć na siniaku, albo na kilku rankach po przecięciu, ale jakby trafiła w kogoś za nim? Mogła trafić kogoś w głowę i co wtedy? To nie było coś co można robić od tak sobie. Jak ma się na kimś wyżywać to na nim, a nie na innych.
Nawet nie zauważyłam, kiedy nagle złapał mnie za ramie. Jęknęłam czując jego silną dłoń na ciele, a zaraz potem po raz drugi gdy mnie odwrócił. Nie jestem słaba, ale mimo wszystko jestem kobietą. Mam pełne prawo być delikatna i słodka nawet, jeśli na co dzień tego nie widać. Momentalnie moja mina przybrała ponownie barwę wściekłości i agresji. Jeszcze ma czelność za mną łazić? Nie jest ranny. Kurwa. - Jakby mnie to obchodziło. Żałuję tylko, że nie rozbiło Ci się to na tej ślicznej buźce – Odwarknęłam próbując wyszarpać rękę, ale na nie wiele się to zdało. Straszne jest to, co się dzieje gdy spotykają się dwie osoby o tak mocnym charakterze w chwilach wściekłości. Myślę, że kiedyś wysadzimy świat. Nie będzie co zbierać. A tymczasem mało mnie interesują inni ludzie. Mogło kogoś innego walnąć i co z tego? To tylko i wyłącznie mój problem i moja sprawa! Niech się nie wtrąca!
Chłopak wpatrywał się nią z malejącą furią. Trzeba jednak przyznać, że tej szał, który przez chwile mogła dostrzec był dosyć nie w jego stylu. Nawet jeżeli się denerwował, to nigdy nie mogła widzieć go w takim sobie. Teraz wziął głęboki oddech i nie odrywał od niej swojego nieobecnego spojrzenia. Nawet nie skomentował tego, co powiedziała. Puścił jej ramię i nie odrywał od niej swojego wzroku. Jego spojrzenie… było dosyć nieokreślone. Trudno było powiedzieć co teraz działo się w jego głowie. Chłopak położył futerał na śniegu, co było niedopuszczalne, przecież instrument mógł zostać uszkodzony. Auréle ściągnął z siebie kurtkę i zanim dziewczyna się zorientowała narzucił na jej ramiona. Po czym podniósł gitarę i bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić. Nawet nie pozwolił jej nic powiedzieć. Po prostu zniknął. Mogła zrobić z ta kurtką co jej się żywnie podobało, mogła nawet wrzucić ją do kosza na śmieci, nie obchodziło go to… mimo iż tak bardzo nie chciał być dżentelmentem… odezwała się w nim ta strona… a mimo to, po prostu chciał się nią zaopiekować w tym momencie.
Nie rozumiałam dlaczego gdy ja się coraz bardziej denerwuje on się zaczyna uspokajać. Było w tym coś dziwnego. Gdy nie odpowiedział na obelgę zaczęłam się bać. Czy w jego głowie pojawiło się coś, co zdecydowanie nie powinno mi się podobać? Moja twarz nabrała wyraz wystraszonej łani, a ja sama wpatrywałam się w niego równie mocno, choć nie było to spojrzenie nieobecne. Czekałam, a im dłużej on nic nie robił tym moje serce było coraz szybciej. Miałam nadzieję, że nie słyszy jego nierównego rytmu. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Postawił gitarę na ziemi – już samo to mnie zaskoczyło. Potem tak po prostu zaczął się rozbierać. Dopiero wtedy poczułam, że jest mi zimno, a on jakby wiedząc lepiej ode mnie czego potrzebuje zarzucił mi swoją kurtkę na ramiona. Przecież sam zmarznie. Będzie chory. A potem? Zaczął się oddalać. Stałam jak słup soli. Zrobił to wszystko żeby odwrócić moją uwagę. Chciał... Chciał mnie zostawić taką otępiałą! Jezu, jak ja go nienawidzę! Ponownie wkurzona ruszyłam w znaną tylko sobie stronę.
- Och, na pewno nie jest za daleko... Nigdy nie jest za daleko, gdy ma się taką piękną towarzyszkę - powiedział zmysłowym głosem, uśmiechając się do niej. Percival odetchnął głęboko wieczornym, rześkim powietrzem, zmieszanym z delikatnym zapachem perfum Maurine. Sam fakt jej bliskości sprawiał mu przyjemność, drażnił jego zmysły, przyprawiał o szybsze bicie serca. Miał wrażenie, że znów staje się sobą, że cofa się w czasie, wraca do do momentu, kiedy wszystkie jego relacje z kobietami były proste, zupełnie nieskomplikowane i w większości przypadków wiązały się wyłącznie z dawaniem sobie wzajemnie przyjemności, miłym spędzaniem czasu i brakiem zaangażowania emocjonalnego. To były dobre czasy, a powrót do nich wydawał się niemożliwy. Przynajmniej do chwili, kiedy poznał Maurine. Pociągała go, ale nie fascynowała w żaden złożony sposób. Nie pragnął wzniosłych uczuć, nie chciał jej nawet bliżej poznawać, to znaczy owszem, chciał, ale w ten najbardziej przyziemny, zmysłowy sposób. Może brzmi to niedobrze, może brzmi to okrutnie, ale chemia między nimi wydawała się czymś oczywistym i wyłącznie zmysłowym, a każde słowo, które padało między nimi po prostu skracało dystans, jaki dzielił ich od łóżka. Wyczuwał to napięcie, rosnące z każdą chwilą, z każdym gestem i uśmiechem. Rozumiał, że Maurine jest nim zainteresowana w dokładnie taki sam sposób, jak on nią i świadomość ta przynosiła ulgę, i pewność, że tę noc zapamiętają na długo. Widząc, że zadrżała, spojrzał na nią troskliwie i najnaturalniejszym na świecie gestem objął ją ramieniem. Nie było w tym nic z przywłaszczania sobie kobiety, "jestem macho, należysz do mnie". Nic z tych rzeczy. Percy był mistrzem w stwarzaniu odpowiedniej atmosfery, każdy jego ruch był doskonale naturalny i celowy. Szli przez chwilę w milczeniu, czując, że między ich ciałami wzrasta napięcie. Miał ochotę pocałować ją w usta, sprawdzić, czy są tak miękkie jak się wydają, ale zdawał sobie sprawę, że to nie jest właściwym moment. Jeszcze nie. Oddychał zapachem jej ciepłej skóry, perfum, włosów i marzył, by poznać każdy centymetr jej aksamitnej skóry.
- Piękną? - spytała, niby nie dowierzając słowom Folletta. Jednak chyba nie ulega wątpliwości, że w stu procentach była przekonana o swojej urodzie. Świadczyło o tym nie tylko jej zachowanie, ale też ubiór i stosunek do mężczyzn. Czuła się wspaniale, kiedy w końcu mogła odetchnąć świeżym powietrzem, a do tego pozbyć się myśli związanych z Sethem. Nie nienawidziła go, a pałała do niego bardzo mocnym uczuciem, które zdawało się być trwałe... Ale nie mogła obyć się bez odmiennego towarzystwa. Tak bardzo brakowało jej odmienności, że gdy spotkała przystojnego kapitana, niemal od razu rzuciła mu się w ramiona. Miała wrażenie, że w ten sposób zrobiła z siebie tylko małą, żałosną nastolatkę, która próbuje wbić się w dorosłe towarzystwo - Wiesz... Chyba jednak poradzę sobie sama - stwierdziła po głębszym zastanowieniu. Nie chciała wyjść na podpuszczalską, ale jeszcze mniej zależało jej na złości Lyonsa. Z każdym krokiem, z każdą sekundą porównywania czarującego Percivala do Morpheusa... uświadamiała sobie, że nie może tego zrobić. To byłby okropny błąd, jakiego żałowałaby zapewne do końca swoich dni. Nie miała zamiaru dłużej bawić się w tę małą, głupiutką Mandy, którą była przed spotkaniem z matką. Nawet na chwilę. - Nie wyglądasz, jakbyś rzeczywiście tego chciał. Do zobaczenia - pożegnała się, następnie skręcając w pierwszą boczną uliczkę, jaką spotkała na swojej drodze. Na razie żałowała... Ale niedługo. Tak bardzo pragnęła objąć go swoimi rękami... Była niezdecydowana. Nie chciała wracać, ale nie chciała iść. Oparła się więc o mur za zakrętem i oparła głowę o ścianę.
Takiego zwrotu akcji zupełnie się nie spodziewał. Rozczarowanie na chwilę odebrało mu mowę, próbował zrozumieć, co zrobił źle, w którym miejscu popełnił błąd i gorzko sobie wyrzucał, że prawdopodobnie wyszedł z wprawy, a może nie miał już do tego wszystkiego serca? Może powoli tracił swój czar? Był zawiedziony i poirytowany, ale jej słowa kompletnie go zaskoczyły. Nie dał się tak łatwo spławić i kiedy sobie poszła, nie dał za wygraną i po chwili namysłu ruszył za nią. Nie musiał szukać daleko, stała za rogiem, oparta plecami o mur. - Nie wyglądam, jakbym czego chciał? - spytał, stając obok niej i podobnie opierając się o ścianę. Nie chciał stawać naprzeciwko niej, żeby nie czuła się osaczona, choć prawdopodobnie nawet taka konfiguracja nie była zbyt komfortowa. - A teraz zupełnie serio - odprowadzę cię do drzwi i sobie pójdę, nie martw się, potrafię uszanować twoją wolę, Maurine. Nie będę ci się narzucał, ale mam swoje zasady i naprawdę uważam, że nie powinnaś samotnie spacerować po mieście nocą. Naprawdę uważam, że jesteś zjawiskową kobietą i naprawdę nie chcę, żeby spotkała cię jakaś przykrość. Więc jeśli chcesz zakończyć naszą znajomość w tym miejscu, zrozumiem, ale mam nadzieję, że pozwolisz mi uspokoić moje sumienie i odprowadzić cię bezpiecznie do drzwi? - powiedział poważnie swoim niskim, zmysłowym głosem, patrząc na nią uważnie i szybkim ruchem przeczesując ciemne włosy opadające mu na czoło. Nawet jeśli zraniła jego dumę, nie mógł jej pozwolić na takie samotne, nocne spacery. Kobieta zawsze pozostaje kobietą, a rolą mężczyzny jest ją chronić przed zakusami innych mężczyzn o mniej szlachetnych zamiarach.
- Przecież to widzę - stwierdziła, kiedy stanął przy niej. W pewnym sensie nie była zaskoczona. Miała nadzieję, że nie pozwoli jej odejść... Ale z drugiej strony była zdziwiona. Po co? Mógł przecież ją zostawić, niech sobie idzie małolata. Zyskał wiele w jej oczach i mimo, że zachowywała się co najmniej dziwnie, naprawdę miała ochotę posmakować jego ust. - Skąd możesz wiedzieć, jaka jest moja wola? - spytała, odwracając głowę w jego stronę i lustrując smukłą sylwetkę wzrokiem. Dlaczego miał w sobie tyle... ciepła? Tak, to chyba odpowiednie słowo. Pałało od niego coś, co prawie zmuszało Saunders do zanurzenia swoich palców w jego włosach, do przebiegnięcia opuszkami po jego karku. Chciała go poczuć. Chciała coś poczuć. Coś innego od tego, co znała, coś innego niż żal do samej siebie. Czy obwiniała się za tę całą sytuację z jej matką w roli głównej? Zapewne tak. I nie ominą jej również wyrzuty sumienia. Przymknęła oczy i naciskając swoim ciałem na tors dużo wyższego Percy'ego, splotła swoje palce z tyłu jego głowy. Pieprzyć to. Złożyła na jego ustach delikatny, ale namiętny pocałunek, który miał przerodzić się w coś innego. W zamierzeniu. Mandy nie chciała przestawać, chciała upić się nim, wchłonąć jego pozytywną energię i być nim przez chwilę. Oddać mu tę część siebie, która odpowiadała za miłość. Chciała się tego pozbyć i więcej o tym nie pamiętać. Uczucie niszczy wszystko.
Percy nadal nie rozumiał, co widzi Maurine, a co umknęło jemu samemu, ale nie zamierzał dociekać, bo najwyraźniej nie miało to większego znaczenia, przynajmniej nie w tej chwili. Jedną z cech Folletta, które go wyróżniały z tłumu atrakcyjnych mężczyzn było to, że naprawdę zależało mu na kobietach. Nie na ich ciałach, ale na nich samych, nawet jeśli następnego dnia nie mógł sobie przypomnieć ich imienia. Nie traktował kobiet jako narzędzi, czuł potrzebę zaopiekowania się nimi przez ten krótki moment, kiedy łączyła ich jakaś chemia, a może po prostu uśmiech czy kilka zamienionych ze sobą słów. Był gentlemanem w całym tego słowa znaczeniu i nie miał zamiaru z tego rezygnować, nawet jeśli część kobiet nie potrafiła tego docenić. - Nie wiem, ale liczę, że mi to wyjaśnisz - powiedział z uśmiechem, wbijając dłonie w kieszenie i patrząc na nią lśniącymi rozbawieniem oczami. Przyjął jej pocałunek jak niespodziewany uśmiech losu, z wdzięcznością i namiętnością. Pochylił się nieco do przodu i oplótł ramieniem jej talię, wolną dłoń wplatając w jej jasne, jedwabiste włosy. Całował ją chciwie, ale nie brutalnie, pozwalając jej nadawać tempo pocałunku, myśląc, że w ten dobitny sposób pokazała mu, jaka jest jej wola i zupełnie przypadkiem była ona kompatybilna z jego własną. Upajał się ciepłem i miękkością jej warg, tulił do siebie jej gibkie ciało i przypominał sobie to rozkoszne uczucie, które wzbudzała w nim bliskość kobiety. Szczególnie takiej jak Maurine. Smukłymi palcami wodził po delikatnej szyi, wyczuwając przyspieszony puls dziewczyny i zatracając się w doznaniach. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej żarliwe, a świat nagle skurczył, czyniąc zmysłową dziewczynę swoim centrum.
To wszystko trwało niezwykle krótko. Nie potrafiła przestać całować Kanadyjczyka, wciąż czując, jak jego silne dłonie wplatają się w jej jasne włosy. Chciała je przy sobie zatrzymać, poczuć jej jeszcze bliżej, poczuć bliżej jego. Z zamkniętymi oczami odwzajemniała namiętnie pocałunki mężczyzny spotkanego w klubie, przerywając tylko w chwilach, w których ze świstem zimnego powietrza, nabierała płytkiego oddechu. Wolną dłonią błądziła najpierw po jego twarzy, a później po szyi, by na końcu złączyć ją z ręką obejmującą delikatnie jego kark. Przysunęła się nieco bliżej, by jeszcze lepiej móc wchłonąć całą jego osobę. - Chyba... - przerwała, odrywając się od jego miękkich, przyjemnych warg - Chyba jednak powinnam była wracać do domu - wyszeptała nie do końca pewnie, przy tym bawiąc się jednym z kosmyków Percivala. Przymknęła oczy, spoglądając na swoje stopy. Chciała się odsunąć i uciec, przypomnieć sobie te wszystkie przyjemne chwile spędzone z Sethem, ale nie potrafiła. Jedyną myślą, która brzęczała jej nieznośnie w głowie była ta przyjemna chwila, w której poczuła smak warg Folleta. Dlaczego trafiła akurat na niego? Z jednej strony wolałaby, żeby jednak zaczepił ją jakiś obleśny typ, którego łatwo byłoby spławić, a z drugiej... Nie miała serca przestawać. Pojawiły się nawet te nieprzyjemne motyle w brzuchu, które zazwyczaj nie wróżyły nic dobrego. A może po prostu była głodna? Ignorując ciepło ogarniające całe ciało Mandy od stóp do głów, po raz kolejny spojrzała w zabójczo czekoladowe tęczówki. Co się z nią działo? To było okropne. Naprawdę... Nie chciała tego. Nie chciała go, jego ust, jego oczu, tych jego obrzydliwych uśmieszków i tego wszystkiego. Mimo to znów zachęcająco przygryzła wargę i tym razem bynajmniej nie chodziło jej o pocałunek.
Nie potrafił się już powstrzymać. Jej pocałunki rozpalały każdą komórkę jego ciała, dotyk jej dłoni na karku doprowadzał do obłędu. Ich ciała wydawały się doskonale dopasowane, splecione ze sobą, tak że czuł sprężystą miękkość jej biustu na swoim torsie. A potem znowu wahanie, niepewne spojrzenia, w których płonęło pożądanie. Nie popędzał jej, obserwując bacznie jej wewnętrzną walkę i modląc się w duchu, żeby tym razem rozsądek przegrał. Potrzebował jej namiętności, ciepła, potrzebował zatracenia i przyjemności. Patrzył na nią z lekkim uśmiechem, nawet nie próbując ukryć przyspieszonego oddechu, nie odsuwając się od niej, nie cofając dłoni błądzących po wcięciu jej talii. Zdecyduj, Maurine. Naprawdę chcesz, żebym przestał? Żadne z nas tego nie chce, no przyznaj, że na ciebie działam. Widząc, że znów przygryza wargę, patrząc na niego prowokująco, uśmiechnął się pod nosem i zaczął całować jej smukłą, jasną szyję, zahaczając o nią zębami, równocześnie przesuwając dłonie na pośladki dziewczyny i rozkoszując się ich krągłością. W pierwszym odruchu chciał ją zaprosić do siebie, ale uświadomił sobie, że zapewne natknęliby się na Madison. Prawdopodobnie z Romulusem. Ta myśl cholernie zepsuła mu nastrój, ale tylko na moment. Zmysłowo przygryzł płatek ucha Maurine, jak gdyby jej ciało było antidotum na wszystkie czarne myśli, które go dręczyły. - Chciałem ci zaproponować kontynuację tego miłego wieczoru u mnie... ale moja współlokatorka urządził dziś sobie romantyczną schadzkę, więc... - tutaj prowokująco musnął językiem jej szyję - ... jeśli nadal masz ochotę... - wolną dłonią delikatnie musnął jej dekolt, tak, że równie dobrze mógłby być to przypadkowy dotyk, choć oczywiście nie był - ... trzeba zastanowić się nad alternatywą - wyszeptał ochryple, po czym spojrzał jej w oczy, stosując prawdopodobnie najbardziej skuteczną ze swoich sztuczek, czyli dając kobiecie odczuć, że cały świat nagle przestał się liczyć. Że jest tylko ona - kobieta, której pożąda z całą swoją żarliwością. Jego oczy obiecywały rozkosz, której nie zapomni.
to dokąd teraz? w mieszkaniu Percivala mam wątek, więc tam raczej odpada...
Felicie nie mogła po zakończeniu pierwszego roku studenckiego dołączyć do reszty i znaleźć się na wakacjach w Atlantydzie. Choroba, która zmogła jej ojca wymagała tego, aby dziewczę było pod ręką i opiekowało się nim. To wydarzenie dyskwalifikowało ją również z życia towarzyskiego Hogwartu, więc utrzymywała kontakt z niewieloma osobami. Było jej smutno, że gdzieś się zapodział również jej najbliższy przyjaciel, a może też były chłopak – Slim. W życiu nie można mieć wszystkiego, więc nie poświęcała temu faktowi aż tak wiele uwagi, jak to czyniłyby inne nastolatki. Poświęciła się raczej przygotowaniu posiłków dla staruszka, a też ćwiczeniu metamorfomagii, którą zdawała się opanowywać co raz lepiej. Potrafiła zdecydowanie dużo, mimo wszystko nie zamierzała jednak źle tego wykorzystywać, więc nie chwaliła się nikomu tym darem. A jeśli ktoś już o tym wiedział… To mówi się trudno, prawda? Feli jednak musiała wrócić skoro niedługo zaczynały się znów studia. Postanowiła najpierw rozejrzeć się po magicznej wiosce chyba żywiąc nadzieję, że spotka tam kogoś znajomego. Kogoś, kto opowiedziałby jej, jak wiele straciła nie pojawiając się na co rocznym wyjeździe. Stąd też powoli spacerowała z wielkim lizakiem w ręku i oglądała się dookoła przy okazji skupiając się na tym, aby jej włosy były jeszcze ciemniejsze niż wtedy, gdy mogła się obejrzeć w odbiciu sklepowej wystawy. – Benj! – krzyknęła radośnie dostrzegając chłopaka z daleka i zaczęła machać do niego wolną ręką, a tym samym szybciej przybierając nóżkami! W końcu spotkała dawno niewidzianego kolegę, a to już coś!
Hogsmeade od zawsze było zapowiedzią zbliżającego się roku szkolnego. Nieuchronnie zapowiadało obowiązki, które wracały do każdego ucznia Hogwartu. Wioska była też oznaką wolności, bo podczas wypadów do Hogsmeade można było oderwać się od szarej codzienności i zamkowej monotonii. Studenci schodzili się tutaj, żeby napić się piwa kremowego lub ognistej whisky. Szukali też okazji do zapoznania się z innymi uczniami. Można powiedzieć, że Hogsmeade było takim centrum rozrywki dla uczniów i studentów Hogwartu. Ale ja pierdole głupoty. Benj do Hogsmeade zawitał z tęsknoty. Brakowało mu tego miejsca, mimo, że był tu nie tak dawno. Po prostu się przyzwyczaił. Zaczął spacerować alejkami i rozmyślać. Powinien wziąć się za siebie i zacząć się uczyć. Z drugiej strony wiedział ile go to kosztowało. Miał też propozycję dołączenia do drużyny Krukonów. Mogła to być dla niego szansa. Ale czego on właściwie chciał? Poza świętym spokojem? Takie rozterki błąkały się po jego głowie. Mimo tego, że wolałby mieć spokojne popołudnie, od rana coś go męczyło. Nie wiedział jednak o co mu właściwie chodzi. Nagle z zamyślenia wyrwał go czyjś głos. Odwrócił głowę i ledwo przytomnym wzrokiem dostrzegł znajoma twarz. Uśmiechnął się lekko i podszedł w jej kierunku. - Cześć - powiedział zdawkowo trzymając dziwny uśmiech na twarzy. Nie wiadomo czy smutny, czy nieobecny. Dalej żył w swoim świecie.
Felicie nie miała takich wspomnień związanych z miasteczkiem… W związku z tym, że ona tu zajmowała się zupełnie czymś innym. Oczywiście spędzała tu czas z przyjaciółmi na kremowym piwie lub okupowaniem Miodowego Królestwa, aby zrobić zapasy słodyczy na najbliższy tydzień, ale sporo też czasu poświęcała na to, aby młodszym rocznikom pokazać miasteczko. Zanim jeszcze nawet była prefektem nauczyciele często ją oto prosili, a Feli? Była niezwykle uczynna, więc zamiast podpatrywać jakieś szkolne ciacho w sklepie u Zonka, chodziła z trzeciorocznymi, aby pokazać im świat Hogsmeade… Nie przełamywała tutaj rutyny, to była spójna część jej życia. Tak jak teraz, gdy miała szczerą nadzieję, że spotka tu kogoś znajomego i oto miała przed sobą Benja i najpewniej walczyła teraz z ochotą na wyściskanie go. W końcu nie widziała go od bardzo dawna, tak? Powstrzymać ich jednak przed tym mogła jedynie niezręczna historia, kiedy to Puchonka była gotowa oddać mu kawałek swojego serca… Na zawsze? Nie wyszło. Przykro trochę. Nieco zniechęciło ją tak chłodne powitanie, ale nie chciała się wycofywać, co to, to nie. – Wróciliście już z Atlantydy? Bardzo za Wami wszystkimi tęskniłam! Co u Ciebie, jak wakacje? Gdzie zmierzasz? Może znajdziesz jednak dla mnie trochę czasu? – uśmiechnęła się do niego uroczo pozwalając, aby końcówki jej włosów przeszły teraz przez wszystkie odcienie tęczy, gdy rzeczywiście stanowiła przykład radosnego czarodzieja dwudziestego pierwszego wieku. – Hmmmm? Proszę! – powiedziała jeszcze zanim znów przytknęła lizaka do ust.
Mimo całej sympatii do Hogsmeade w Benju zbierały się w tym miejscu mieszane wspomnienia. Wydawać się mogło, że mimo tego, iż jest to jedno z najprzyjemniejszych miejsc w okolicy, to i tak wolałby unikać odwiedzania go. Mógł spotkać tutaj znajomych, którzy właściwie nie byli w tym momencie mile widziani. Coś w nim ostatnio pękło. I mimo wszystko to nie była historia z Voice, bo spodziewał się, że tak będzie i ją ostrzegał. Po prostu.. Zaczął przeżywać wewnętrzny kryzys, kiedy postanowił ułożyć swoje życie od początku. Szukał celu, który jak widać nie był tak ładny do odnalezienia. - Taaak, wróciliśmy. Ta Atlantyda to jedno wielkie nieporozumienie, nie wiem czyj to był pomysł, żeby tam jechać. Wolałbym zostać w domu. - zaczął swoją wypowiedź Benj. O tak. Wolałby samemu zwiedzić jakiś ciepły kraj. Z chęcią wybrałby się do Brazylii albo Wenezueli. Może rzuci te studia i zajmie się podróżą po świecie? - Jasne, nie robię nic konkretnego. Po prostu wyszedłem trochę powspominać i pomyśleć. Ale zupełnie mi nie przeszkadzasz - dodał po chwili z tym samym uśmiechem na twarzy. Wyglądał jakby go coś trapiło.
Felicie w swoim życiu przeżyła jedną tragiczną historię, która była związana ze śmiercią jej matki i wyimaginowaną krwią, która pokryła jej dłonie zupełnie jakby to ona zabiła kobietę, a przecież wcale, a wcale się do tego nie przyczyniła. Wszystko się zmieniło… Mimo wszystko jednak nie wyzbyła się z siebie tego pozytywnego nastawienia do świata, które odbudowała. Za pewne na miejscu Benja bardzo przejęłaby się wszystkim, ale rozpisałaby sobie tzw. za i przeciw, potrzebowałaby podsumowania, świeżego gruntu pod nogami, nowego startu, nadziei, że innym razem się uda… Wszystko. Trzeba przecież mieć nadzieję, niezależnie od tego jak bardzo nas boli chociażby przebywanie w miejscu takim jak Hogsmeade. Choć to nawet smutne, że Feli była tu po to, aby właśnie spotkać znajomych, a Potocky się tego obawiał, ale co zrobić… Wpadł już na Joyner, a ona była jak rzep, która dręczyła stekiem pytań dopóki nie poznała prawdy i nie zaproponowała czegoś na poprawę humoru. Może dlatego w głównej mierze trafiła do Pucholandii, chowała w sobie nieokreślone zapasy empatii. – Ojej, naprawdę? Właściwie było mi smutno, że nie mogę z Wami tam być, a to… Nieporozumienie? – spytała cicho przyglądając się smutno Benjowi, ale widząc, że on chyba nie ma ochoty kontynuowania tego tematu wzruszyła ramionami obiecując sobie, że zapyta oto kogoś jeszcze. Była głodna jakichkolwiek opowieści. – Przejdźmy się. – zaproponowała mu głosem nieznoszącym sprzeciwu, bo już zauważyła, że coś jest nie tak i pewnie dlatego wyciągnęła do niego lizaka. – Trzymaj, Tobie chyba teraz są bardziej potrzebne cukrowe poprawki na humor. – cóż, w normalnych okolicznościach pewnie by przemyślała, że to może dla Benja wydawać się niehigieniczne albo coś, ale nie w tej chwili, no bo przecież ona żadnego HIV nie posiadała, więc nie miał co się bać. – Źle wyglądasz. Stało się coś? Może będę mogła Ci pomóc. – powiedziała nieco spokojniejszym głosem spoglądając raz po raz na niego, ale może nie tyle co z ciekawością, co z troską, która błąkała się po jej tęczówkach.
Benj w praktyce nie miał rodziny. Rodzice ciągle byli zajęci pracą, a rodzeństwo.. Cóz. Siostry się do niego nie odzywały od dłuzszego czasu. Traktowały go jak powietrze i w sumei nei przyznawały się do tego, że są z nim spokrewnione. Brzmiało to bardzo przykro i brutalnie, ale tak było. Nie miał im tego za złe. Wiedział co zrobił źle i rozumiał ich żal. Ale nie był w stanie nic z tym zrobić, póki nie chciały mu wybaczyć. - Nie podobało mi się tam zbytnio, nie było nic ciekawego do roboty poza patrzeniem na to, jak wygląda ocean od środka. Wydaje mi się, że mało ciekawych wycieczek zorganizowano. - powiedział Krukon zaczynając spacer, który dziewczyna mu zaproponowała. - Dzięki - powiedział biorąc od niej lizaka, który przed chwilą miała w buzi. - Jak będziesz chciała spróbować jak smakuje moja ślina na lizaku to powiedz, oddam Ci go. - rzucił tylko z lekkim uśmiechem na ustach. Może nie miał najlepszego humoru, ale dalej był tym samym Benjem. - Dzięki za troskę. Przeżywam po protu chyba wewnętrzne oczyszczenie i szukam sensu w życiu, wiesz?
Dziewczyna pewnie wiele by dała, aby mieć rodzeństwo. Większą grupę osób, którą można nazwać rodziną. Marną imitacją brata był Slim, bo w przypadku Feli sprawdziło się, że przyjaźń damsko męska nie istnieje i kiedy jej tata pozwolił im razem zamieszkać chyba się nie spodziewał, że Gryffon będzie pierwszym jego córki. Zdarza się, tak? Naiwne serce Puchonki potrafiło wiele znieść, ale nikt jej nie powiedział, że w drodze był jej młodszy braciszek lub siostrzyczka i mama odeszła z tego świata, gdy coś się spsuło i zaczęła krwawić… A potem po prostu odeszła zabierając ze sobą marzenie ojca i Felki o większej rodzinie. Nie mogli mieć jej tego za złe, z pewnością nie chciała umierać… Tylko, że właśnie z taką świadomością Felicie wiedząc, że Benj ma nienajlepsze relacje z siostrami pewnie popychałaby go ku temu, żeby to naprawił. Życie jest za krótkie, aby marnować je na rzucanie w siebie workami pełnymi nienawiści jeśli można to naprawić. Uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego uwagę o zasmakowaniu jego śliny. Ktoś kiedyś powiedział, że lizanie tego samego lizaka to prawie jak pół pocałunku… Może kiedyś ucieszyłaby się bardziej, aczkolwiek teraz tę uwagę zostawiła dla siebie mówiąc zupełnie coś innego: – Jasne, chętnie. – odrzekła przyglądając mu się nadal z oczekiwaniem, w końcu martwiła się o dawno niewidzianego kolegę, w którego życiu chyba też nie najlepiej się zadziało. Szkoda. – Szukasz sensu w życiu? – zainteresowała się Puchonka poprawiając torbę spoczywającą na jej ramieniu, bo niezmiernie zaintrygowało ją to, co Potocky powiedział, a przez to o mało nie zsunęło się jej ramiączko z ramienia. – Hmm, to nawet ciekawe. I jak sądzisz, gdzie możesz go znaleźć? Bo mi się wydaje, że to trochę niemożliwe… To znalezisko chyba nie jest tak po prostu do znalezienia. Chyba potrzebujesz się napić. – dodała rozglądając się chyba mimowolnie za jakimś sklepem, gdzie mogliby dostać butelkę wysokoprocentowego napoju, który mógłby pomóc Benjowi w poszukiwaniach.
Tak, chyba podróż byłaby najlepsza. Może zaplanowałby sobie taką dookoła świata? Odwiedziłby Francję, Niemcy, Polskę, Rosję, Chiny, Japonię i stamtąd przedostał się do Ameryki Południowej. To byłoby piękne. Osiedliłby się w Argentynie, na jakimś odludziu i zaczął wieść spokojne życie do którego nie potrzebowałby towarzystwa nikogo. Tak nagle zniknąć bez żadnej wieści. Mogłoby się udać. Każdy miałby go wtedy z głowy. - Wiesz, po prostu się już duszę. Im dłużej przebywam w tym miejscu, im dłużej widzę co się dzieje z ludźmi, tym bardziej chcę się wyrwać. Osiedlić gdzie poza światem czarodziejów i pozwolić zapomnieć o sobie. Mógłbym wtedy robić wszystko, bez żadnych nakazów od góry. Skupiłbym się na tym, co mnie interesuje, a nie na tym, na czym powinienem. Z drugiej strony wiem, że tęskniłbym za tym życiem. To część mnie. Ale po co ja właściwie narzekam. Co słychać u Ciebie? Jak zdrowie? - zaczął swój nudny monolog Benj. Po tym jak domyślił się, że zaczął mówić za dużo od razu zmienił temat. Nie chciał, żeby dziewczyna wiedziała o nim za dużo. Nie chciał, by ktokolwiek wiedział o nim za dużo.