Szeroka ulica biegnąca przez całą długość czarodziejskiej wioski, oświetlana po zmroku przez stojące na poboczach latarnie. Z okazji różnych świąt często ustawiane są tu stragany jarmarczne, ozdoby lub rzeźby, często odbywają się tu również konkursy lub loterie.
Przypadkowe spotkania zawsze spoko! Hannah, która już od kilku dobrych tygodni żyła tylko i wyłącznie perspektywą nadchodzących wakacji wręcz dusiła się w Hogwarcie. Na szczęście (a może i nie?) nie wybierała się na szkolne wakacje, tylko wraz z paczką znajomych miała zamiar odbyć wycieczkę po Europie. Trzeba korzystać z życia, dopóki jest się młodym. A poza tym, miała zamiar znowu aplikować na Uniwersytet Medyczny, na którego nie przyjęcie zmusiło ją właśnie do podjęcia pracy w zamku, z którego przecież tak nie dawno wychodziła jako uczennica. Jak ten czas leci! Odczuła to zwłaszcza, gdy dowiedziała się, że jej przyjaciółka - Kim jest w ciąży. Ostatnio miały zaledwie po kilkanaście lat, a teraz już rodzicielstwo i te sprawy. Można się realnie przerazić! A zwłaszcza, że biedna Wright zostanie z dzieciątkiem sama, bo ten frajer Debrau nie był oczywiście gotowy, żeby wypić piwo, które sam uwarzył. Faceci to dupki, uwierzcie mi! Jak łatwo się domyślić, Hania miała zamiar pomagać przyjaciółce w przeciągu najbliższych miesięcy, ale przecież nie zmieni to faktu, że maleństwo zostanie bez ojca. Była tak zła na Xaviera, że gdyby to teraz spotkała to... No zaraz się dowiecie, bo go JAKIMŚ TRAFEM spotkała. Idąc tak w kierunku Hogsmeade w celu zrobienia małych zakupów, zauważyła tego idiotę na środku ulicy. Jeszcze się śmie ludziom pokazywać, no co za typ! Bez większego zastanowienia podeszła do niego i ściągnęła z twarzy okulary przeciwsłoneczne. A to mu się dostanie, hehe. - Cześć, skończony, zidiociały dzieciaku. - zaczęła, niby niewinnie! Ale musiałby być głuchy, żeby nie usłyszeć jadu i chłodu, jaki teraz z niej bił. Takich jak on to na kastracje najlepiej, no naprawdę.
Tak, faceci to dupki, co świetnie widać na przykładzie Debrau. Co jednak dziwne, ten jedn, jedyny raz, Xavier naprawdę nie był winny tego, o co oskarżała go Hannah. Kimberly po prostu mu nie powiedziała o tym, że to jego dziecko, bestialsko skłamała! Dla dobra maleństwa, ale ciii. Cóż, no nie da się ukryć, że w świetle ostatnich (no dobra, nie tylko ostatnich) Xavier na ojca nadawał się niespecjalnie. I szczerze mówiąc, siebie w roli ojca też nie widział. Kiedy jednak dowiedział się, iż Kim jest w ciąży... wszystko zaczęło wyglądać inaczej, zwłaszcza, iż pojawiła się nadzieja, że ze względu na dziecko, Wright postanowi wrócić do Francuza. Ech, przeliczył się jednak, ponadto okazało się, iż Kim jest w ciąży z jakimś złamasem, który z pewnością teraz sobie ucieknie, tak, Xavier był pewien! A on, odpowiedzialny i prawy (EHE) człowiek zająłby się i maleństwem i Kim! No, ale taka szansa nie była mu dana, wręcz bestialsko odebrana... Pozostało mu tylko wrócić do Francji i utopić się w wódce. Ewentualnie podbić czarodziejskie sceny na całym świecie, ale wiadomka, to opcja numer dwa... ach ten kawalarz, jego ego miało taką siłę przetrwania, że nie tak łatwo byłoby je utopić w ogóle w czymkolwiek. Zdziwił się, kiedy podeszła do niego jakaś dziewczyna - z początku jej nie poznał, dopiero kiedy zdjęła okulary, zorientował się, iż jest to Hannah, przyjaciółka Kim. Którą zresztą kiedyś próbował rwać, wiadomka, element jego niesamowicie sprytnej taktyki, hehs. - Że co? A tobie o co chodzi? - zdziwiła go tym milutkim powitanym, ale zaraz jednak uznał, że to po prostu Kim musiała jej coś nagadać. Oczywiście nie sądził, że tak naprawdę zostanie oskarżony o to, że nie wywiązuje się z rodzicielskich obowiązków... huhuhu. Podniósł brwi wysoko, mierząc postać kobiety spojrzeniem pełnym wyższości. Ach, jak dobrze, że Debrau wyjeżdża, jak dobrze! Tutaj mało kto był po jego stronie, meh.
Gdyby Hannah wiedziała, że Debrau został okłamany przez Kim DLA DOBRA DZIECKA to pewnie siedziałaby cicho i w ogóle udała, że go na tej ulicy nie zauważyła, ale niestety, ze słów jej przyjaciółki jednoznacznie wynikało jedno: że Francuz to niedojrzały dupek, który zostawił ją, kiedy tylko dowiedział się o dziecku. Wcale by mu nie współczuła zresztą, bo dobrze pamiętała, jak się biedna Wright przez niego kiedyś wycierpiała. Seaver należała do wyjątkowo pamiętliwych osób i na miejscu kobiety to by już nawet patrzeć na niego nie chciała. Trochę zaskoczyła się wiadomością, że pomiędzy tą dwójką coś zaszło w ostatnim czasie, czego efektem miał być powiększający się z miesiąca na miesiąc brzuch nauczycielki Opieki nad Magicznymi Stowrzeniami. Zresztą, nigdy nie był jej ulubieńcem, niestety! Taki jakiś z zawyżonym ego i w ogóle... no nie w jej typie. Dlatego kiedyś tam, jeszcze jak próbował ją poderwać, odrzuciła go nie tylko z tak oczywistego powodu, jak bycie przyjaciółką Kimberly. Teraz jednak nie ma się co rozpisywać nad przeszłością, bo zaraz na ulicy głównej Hogsmeade miały paść słowa, które zapewne w dużym stopniu pogmatwają życie Francuza. Ech. - JAK TO O CO? Na początku robisz wielki come back i chcesz wracać do Kim, potem robisz jej dzieciaka, a jak już się dowiadujesz, że zostaniesz tatusiem to uciekasz nie wiadomo gdzie. Weź ty się człowieku puknij w ten pusty łeb, bo zwyczajnie nie mogę na Ciebie patrzeć. - mówiła. I zapewniam was, że gdyby spojrzenia i jad, jaki był słyszalny w jej głosie mogły zabijać, to Xavier już dawno leżałby przed nią martwy. Jak można być takim idiotą, no ja nie wierzę! - Poza tym, myślałam, że masz lat trzydzieści, a nie szesnaście, żeby takie rzeczy tu odstawiać. - dodała, ponownie zakładając okulary na oczy. Kim pewnie nie będzie zadowolona, że go tak zbeształa z błotem, ale z Hani była tak impulsywna i emocjonalna osóbka, że to musiało się zdarzyć. Prędzej czy później.
On najprawdopodobniej również olałby Hankę, udając, że jej nie widzi. Po co miał starać się podtrzymywać nie do końca pozytywne kontakty, zwłaszcza, że i tak już niedługo go tutaj nie będzie? Ha, biedny, nieświadomy Xavier, jego pobyt w Hogwarcie znaaacznie się przedłuży! No, ale na razie jeszcze niczego nie wiedział, dlatego ze zdziwieniem spoglądał na plującą się do niego Seaver. Kobiety, same problemy z nimi, pomyślał sobie, wywracając oczami. Ależ ona się piekliła, aleeeż! Był niemalże pewien, że chodzi o tę samą historię - zdradę, powrót, prześladowanie... bla, bla, bla, teraz już wiedział, że zjebał, zjebał na całej linii i chociaż usilnie by próbował, nie cofnie tamtych wydarzeń. I tak szczerze mówiąc to nawet się pielęgniarce nie miał zamiaru się specjalnie tłumaczyć, chciał zbyć ją czy nawet po prostu bez słowa wrócić do swojego mieszkania i zacząć się pakować. Kiedy już, już robił ruch, aby ją wyminąć, słowa kobiety sprawiły, iż zatrzymał się w pół kroku, wbijając spojrzenie brązowych tęczówek w Hanię. COCOCOCOCOCO? - CO?! - wykrztusił w końcu, rozważając na szybko, czy właśnie mógł się przesłyszeć. - To jest moje dziecko? - zapytał uważnie i powoli, jednakże w środku czuł narastającą w nim wściekłość. Ach, jak dobrze, że był mistrzem w panowaniu nad swoimi emocjami, czyż nie? Jednakże oprócz tej skrajnej złości, poczuł jeszcze ulgę. Przecież pojawiła się nadzieja! Tylko halo, stop, czy Kimberly okłamała go z premedytacją? Może wtedy tak naprawdę jeszcze sama nie wiedziała? Musiał to wyjaśnić... bo przecież Seaver była przyjaciółką Wright, ona wiedziała, co mówi, prawda? Nie ogarniał tej całej sytuacji, bo takie kłamstwo zwyczajnie mu do Kimberly nie pasowało... cóż, nie był człowiekiem ograniczonym, może kiedyś pojmie co matka jest w stanie zrobić, aby chronić dziecko? - Myślałem, że Kim ma 26 lat, nie 16, aby takie rzeczy przede mną ukrywać - wycedził przez zaciśnięte zęby, kręcąc głową. Jeśli wszystko dobrze zrozumiał i Seaver niechący zdradziła tajemnicę Kimberly... Debrau nie miał czasu do stracenia! Dlatego nawet już nie czekał na odpowiedź kobiety, po prostu wyminął ją, kierując się do zamku, konkretniej do gabinetu Kimberly - miał nadzieję, że ją tam zastanie. I wszystko mu pięknie wyjaśni!
Pogoda w Hogsmeade nie nastrajała do szczególnie długich spacerów. Jak na lato było całkiem ciepło, ale w powietrzu można było wyczuć ciężki oddech burzy depczącej po piętach każdej mieścince w tym rejonie wysp. Trzeba jednak było się przemóc i wyjść. Lekarz mówił, że jeśli ma zamiar spędzić życie chodząc samodzielnie, to w chwili obecnej musi zwiększać potencjał swoich nóg do granic możliwości i codziennie ruszać się jak najwięcej. Nie szło jej najgorzej, choć czasem mocno zniechęcała ją myśl o tym, że w chwili obecnej nawet chodzenie nie przychodzi jej zupełnie naturalnie. Ale, ale! Co nas nie zabije, na pewno nas umocni! (??...) Drewniana laseczka cicho postukiwała o bruk zaś Amelia z zainteresowaniem rozglądała się po okolicy. Miło było odkryć, że prawie nic się tu nie zmieniło odkąd przechadzała się tymi uliczkami po raz ostatni. Właściwie było całkiem miło, przede wszystkim – pusto. Nie żeby była jakimś mizantropem, skąd, nic z tych rzeczy. Po prostu nie lubiła, gdy ludzie patrzyli na nią w chwilach słabości, a na dodatek z pewnością spowalniałaby swobodny przepływ ludzi na ulicy tymże swoim ślamazarnym spacerem. A w tej chwili przechodnie to była raczej rzadkość, przynajmniej w porównaniu z tym, co zwykło się tu dziać. Ale i tak miała pecha. Akurat jak stała oparta o laskę przy jednej z witryn sklepowych, przy przeciwległej witrynie kręcił się mały, wredny czarodziej, którego rodziciele najwyraźniej nie przykładali się do porządnego wychowania, i wprowadzał niebezpieczne zmiany do ułożenia dyń przy wystawie…
Ostatnio zmieniony przez Amélie de Cheverny dnia Pon 5 Sie - 20:26, w całości zmieniany 1 raz
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Cóż za cudowny dzień na spacer. Nie. Archibald miał dziś wyjątkowo dziwny, nawet jak na siebie, nastrój. Nie ulegał irytacji, nic go nie rozpraszało, szedł jednak szybko i nie rozglądał się na boki. Zazwyczaj poddawał się obserwacji wszystkiego wokół, wyłapując każdy szczegół i odchylenie od normy. Lubił kontrolę. Był uważny. Na ogół. Tylko, pech chciał, nie tego dnia. Być może był to jeden z tych gorszych dni, ze zwyczajną pogodą, często spotykaną na wyspach. Chmury wisiały nad wszystkim, tak jak zawsze, dodatkowo kumulowały się nad Archiem, który wstał lewą nogą. Podczas teleportacji ze swojego mieszkania do Hogsmeade coś rozproszyło jego uwagę. Na szczęście udało się dotrzeć bez większych problemów, rozszczepień i tym podobnych. Zachwiał się tylko i podparł na swojej parasolce, a kapelusz przekrzywił się niesfornie. Poprawił go szybkim ruchem, dopiął guzik w kamizelce i ruszył przed siebie. Miał zamiar iść w kierunku kamienic, aby zajrzeć do mieszkań i wybrać sobie jedno z tych bardziej przytulnych, skoro miał zostać w Hogwarcie na rok szkolny. Też coś, jeszcze więcej zdziczałych młodych ludzi, chowających się po kątach. Kierunek jednak trochę mu się zmienił, jako że teleportacja ściągnęła go w inne miejsce, niż planował. Tym sposobem stał naprzeciwko chudej kobiety, nad którą niebezpiecznie chybotały się dynie. Mrugnął i uniósł lekko parasolkę, zupełnie zapominając, że nie jest różdżką. Świetnie, gdzie była różdżka? Jasna cholera, czyżby zapomniał? Mały, wredny czarodziej średnio posługiwał się swoimi kończynami, przez co popchnął jedną z dyń, która zaraz wywołała reakcję łańcuchową. Czytaj, mieli tu małe domino z dyń. A kobieta naprawdę nie wyglądała zbyt dobrze, szczególnie opierając się na drewnianej lasce! Tak więc dzielny Archibald Pierwszy wyciągnął wolną rękę w jej stronę i mruknął pod nosem 'Protego', które, na szczęście, wyszło. Z tymi bezróżdżkowymi nigdy nie było pewności, szczególnie w takie dni, jak ten. Dynie spłynęły sobie ślicznie wokół Amelie, nie dotykając nawet skrawka jej ciała. Ha, przez coś przecież został nauczycielem zaklęć, co nie? Blythe podszedł szybko do nieznajomej i odciągnął ją na bok. - Wszystko w porządku? - zapytał. Chciał posłać czarodziejowi jakieś śliczne zaklęcie, ale nie pojawił się dziś w Hogsmeade, aby podcinać nogi karłom.
Jak to w takich sytuacjach bywa, wszystko rozegrało się na przestrzeni kilku sekund, a gdy już było po wszystkim to trudno było się połapać w tym co tak właściwie się wydarzyło. No i wciąż odczuwało się skutki gwałtownego, niekontrolowanego przypływu adrenaliny. Jak zwykle, w samą porę. Zamiast zareagować w odpowiednim momencie, dopiero potem czuła jak waliło jej serce i jak krew nieskładnie rozlewała się w jej żyłach. Ktoś właśnie odciągał ją na bok, pod jej stopami było mnóstwo dyń, z czego słuszna część rozpłaszczyła się na bruku, a jakiś dzieciak zachowywał się naprawdę paskudnie. Jej pamięć zaczęła działać niejako wstecznie, dopiero teraz jej się przypomniało, że dosłownie przed chwilą użył zaklęcia, i prawdopodobnie zawdzięcza mu życie. Niechybnie wywaliłaby się, potem w swoim stanie nie mogłaby wstać, pogorszyłoby się jej – to więcej niż pewne, no i przecież mogłaby uderzyć główką o bruk, a wtedy to już wszystko zależałoby od szeroko pojętej fortuny. Spojrzała z dezaprobatą na tego cholernego, niegrzecznego bachora. Szkoda, że nie umiała zabijać wzrokiem. Gdyby potrafiła, zafundowałaby temu małemu potworowi średniowieczny pakiet tortur All inclusive. Matko. Tak mało brakowało. Amelia z opóźnieniem wypełniła swoje płuca powietrzem i mocniej zacisnęła dłoń na główce od laski. Zorientowała się, że stoi o własnych siłach, w związku z czym wyprostowała się i otrzepała szatę z niewidzialnego pyłku, po czym niepewnie podniosła wzrok na nieznajomego. -T..Tak. Tak myślę. Bardzo Panu dziękuję. – odparła, przyglądając się mężczyźnie nieco uważniej. Nie znała go. Podziękowała mu, i nie znała go. Co teraz? Nie, w sumie to wspaniale, że go nie znała! Przynajmniej nie będzie porównywał jej aktualnej kondycji do tego, co było kiedyś i co być może już nigdy nie wróci. Ta świadomość obudziła w kobiecie desperacką chęć działania, powiedzenia CZEGOKOLWIEK co sprawiłoby, że mogłaby z nim trochę pogadać, zawiązać znajomość, zrobić cokolwiek aby nie czuć tak strasznego odizolowania. -Gdyby nie pańska pomoc, to z pewnością miałabym poważny problem ze zbieraniem się z podłogi, jeszcze raz dziękuję. – zauważyła, uśmiechając się z nutką zażenowania. Zażenowania sobą, rzecz jasna. Bo gdzie jej maniery? -Skoro już uratował mi Pan tyłek to może się przedstawię. Amélie de Cheverny. – uśmiechnęła się niepewnie, chcąc wyglądać możliwie jak najprzyjaźniej (no I chcąc ukryć to, że cholernie bała się jego reakcji na rozpoczętą przez nią interakcję, hehe!)
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Przeżycia Amelie były bardzo kontrastowe do tych, które odczuwał Archibald. Był raczej spokojny, choć trzeba przyznać, że organizm zareagował na całe wydarzenie zupełnie naturalnie, adrenalina przyspieszyła nieco bicie serca i rozbudziła z tego całego, dziwacznego otępienia, które towarzyszyło mu od rana. Czyli proszę bardzo, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że wyszło mu to na dobre. Odwrócił się na chwilę, żeby przeanalizować dokładniej sytuację. Dynie zabarwiły bruk ślicznym odcieniem pomarańczy, a dzieciak nawet nie myślał o przeprosinach, stojąc i gapiąc się bezczelnie na DOROSŁYCH. Blythe posłał mu karcące spojrzenie, nie osiągając tym zupełnie niczego poza chytrym uśmieszkiem na twarzy karzełka. Najwyraźniej również nie potrafił obudzić w gnojku żadnych uczuć skruchy, bieda. Archibald przyjrzał się nieznajomej krótko, ale uważnie. Nie musiał znać jej wcześniej, aby stwierdzić, że jej obecny stan jest spowodowany chorobą. Najbardziej charakterystyczne było podpieranie się na lasce. Bądź co bądź, niewiele kobiet po dwudziestce miało problem z poruszaniem się o własnych siłach. Ale! Wciąż nie miał pojęcia ile czasu jest w takim stanie, więc zwracam honor. - Nie ma za co - odpowiedział, unosząc na chwilę kapelusz i skłaniając lekko głowę. Hehehe, taki staromodny. - Polecam się na przyszłość, gdyby jakieś warzywa nagle postanowiły zaatakować - dodał uprzejmie, nawet uśmiechając się lekko. - Archibald Blythe - przedstawił się również, podając dłoń w ramach formalności. Bardzo chętnie pominął wspomnienie o swoim stanowisku w Ministerstwie Magii, za to nazwisko Francuzki niejasno mu się kojarzyło, ale nie był to dzień olśnień, nie zorientował się więc, że jest nauczycielką. Czytał wzmiankę o tym, że wraca do pracy, lecz nazwiska zapamiętywał dopiero po poznaniu. - W takim razie może dałaby się pani zaprosić na coś ciepłego? Nie wiem czy herbata ma jakikolwiek wpływ na szok powypadkowy, ale zawsze można spróbować - zaproponował, sprowokowany chęcią dowiedzenia się, skąd może znać nazwisko kobiety. Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że jest z Hogwartu, a co za tym szło - mógł znaleźć sobie kogoś do pogawędek, skoro połowa kadry była nastawiona bardziej negatywnie. Cóż za inwigilacja, Ministerstwo Magii wysyła pracownika na posadę nauczyciela, powtórka historii sprzed lat, ach, skandale na prawo i lewo. Dobrze, że nie jeszcze nie wszyscy wiedzieli, skąd przywiało Archibalda.
Tillie spędziła upojne trzy tygodnie w Kopenhadze. Zdążyła tam wybrać się dziesięć razy na długie spacery, które zaprowadziły ją do wspomnień z dzieciństwa. Do pierwszy wycieczek z Veronique gdzieś daleko do sąsiadów, gdy rodzice prosili je, aby zostały w domu... Takich prostych rzeczy w jej sercu, w tamtym miejscu było wiele... A pomimo to nie wykreśliła tego ze swojego życia, wręcz uważała, że to obowiązkowe jest, aby w niej to drzemało. Jej mama poświęciła dla niej sporo czasu, a żeby wycisnąć z córki co się właściwie z nią teraz dzieje... Ale możecie wiedzieć, że choć w jej głowie wszystkie myśli huczały imieniem byłego chłopaka to z jej ust w czasie tego miesiąca... Nigdy ono nie padło. Nigdy. To ją martwiło. Może tak uparcie starała się sobie udowodnić, że nie jest taka jak Veronique, że nie jest nią... że powoli się nią stawała? W tym wszystkim kryła się inna, nowa Mathilde... Mathilde, której być może nie polubiłbyś za to zduszanie w sobie emocji. Za dużo... Lecz te trzy tygodnie minęły bardzo szybko, musiała wracać, studiować, grać, wziąć udział w zawodach, które już dla niej straciły sens. Miała nadzieję, że otrzyma jakiś list od Younga jako kapitana, że ją wyrzuca czy coś, ale nic takiego się nie stało. Nic, co mogłoby jej uwierzyć, że istnieje jakieś wyjście ewakuacyjne. Jeden krok, dwa kroki... I znów stała w tym samym miejscu, co na początku... Tyle, że tym razem sama. Może dlatego napisała do Raphaela list prosząc o spotkanie, bo w sumie to czemu nie? Co stało na przeszkodzie? Był jej przyjacielem, tęskniła za nim. Pękało jej serce, nie chciała plątać się w ograniczeniach. Jeszcze nie teraz, gdy ma tylko dziewiętnaście lat, a życie nie jest jeszcze tak bardzo skomplikowane jak jej ojca, matki... Choć łatwo nie było. Westchnąwszy dziesięć razy wyciągnęła z szafy najcieplejszą kurtkę i błękitną czapeczkę, co by nie było jej zimno. Wedle obietnicy przejrzała się też aparatowi, który zabrała ze sobą. Czas na zdjęcia, czas na udokumentowanie nowej teraźniejszości, bo ta wczorajsza... Ta z Kaim. Brzmiała co najmniej jak przerwany marsz Mendelsona w tym kulminacyjnym momencie gdy już zadecydowała w którą stronę rzuci swój bukiet... Jak się okazało, złożony z dni, które spędzili razem. Bukiet już zamknięty, związany czarną wstążeczką, bardzo szybko więdnący... Ale były też powody do radości, Mathilde chciała poddać się niektórym procesom, nowym doznaniom, chciała to wszystko wygrać i jednocześnie wsunąć kolejne zapisane marzeniami karteczki do słoiczka, w którym trzymała swoje małe wizje, projekty, pomysły... Całą siebie. Szła przez Hogsmeade z czerwoną paczuszką niewątpliwie wiązaną niedbale i na szybko, ale przecież liczą się chęci! Uśmiechała się słodko do wszystkich i nawet zrobiła zdjęcie jakiejś uroczej dziewuszce, która miała przepięknie kucyki złożone z blond włosków! Tills chciała zaproponować jej, ze ją adoptuje, ale nie. Pojawiła się mama jej nowej modelki. To nic. Mathilde kiedyś sobie załatwi taką córeczkę. Swoje szczęście... - Och wow! - Przytknęła dłoń skrytą w puchowej rękawiczce do szyby sklepowej Miodowego Królestwa. Znajdował się tam Święty Mikołaj złożony z mlecznej czekolady, którą ktoś dobry i miły poprószył czerwonym pyłkiem... Tak dobrze. Tak o krok dalej od samotności, obok świąt, obok iluzji ciepła, którą ktoś obcy może Ci dać.
Raphael przyzwyczaił się do bólu. To takie zabawne - w jednej chwili sądzisz, że coś cię zabije, nie pozwoli dalej funkcjonować, a potem okazuje się, że można przywyknąć. Ból nie ustępuje, ale zaczyna być przysłaniany przez inne rzeczy, tkwi gdzieś w głębi serca, czaszki czy jakiejkolwiek innej części ciała (cóż, starożytni Grecy uważali wątrobę za siedlisko duszy, kto wie), więc można się do niego przyzwyczaić. Grace milczała. Niby mówiła, że chce się spotkać, wyjaśnić i Raphael miał nadzieję, że naprawdę to wszystko da się jakoś wyprostować, dopisać happy end do ich wspólnej historii, ale wszystko zaczęło się rozciągać w czasie i mimo że kochał Gigi i był tego świadom, to gdyby nadarzyła się okazja do flirtu albo i czegoś więcej z jakąś inną dziewczyną, nie odmówiłby. Potrafił rozgraniczyć przyjemność erotyczną i czyste uczucie, zachwyt nad drugą istotą, nad jej wnętrzem. Gdyby był z Gigi z pewnością dochowywałby jej wierności pod każdym względem, ale teraz był tylko wierny swojemu uczuciu pod względem platonicznym - nie zakochałby się w żadnej innej dziewczynie, ale mógłby z jakąś pójść do łóżka, żeby zaspokoić tę bolesną potrzebę bliskości, którą w normalnych warunkach uciszyłoby najlżejsze nawet muśnięcie warg Gigi. Tęsknił za Mattie. Była osobą, która dawała mu wytchnienie, rozumiała jego intencje i uczucia. Poza tym była dobra i pozbawiona fałszu. Potrafiła wybaczać. De Nevers bawił się czasem myślą, że może powinni być razem, że jest im to pisane i że te wszystkie bolesne porażki uczuciowe mają właśnie doprowadzić do takiej konkluzji. Tak naprawdę w to nie wierzył, mimo że bardzo by chciał. Czuł, że są bratnimi duszami, ale między nimi nie było żadnej chemii, żadnych iskier strzelających przy najlżejszym dotyku. Ciepło, zaufanie i zrozumienie, ale nic więcej. Ale właściwie - czego więcej można chcieć? Nie mógł znieść faktu, że Tillie tak bardzo cierpiała po rozstaniu z Kaim - nawet jeśli uważała tę decyzję za słuszną, to nie należała do osób, które potrafią machnąć ręką na coś, co przez długi czas było najważniejszą rzeczą w jej życiu. Uważał, że nigdy nie powinna była się wiązać z tym nieokrzesanym, brutalnym człowiekiem, chociaż nie wiedział, jak odnosił się do niej samej. Ale nie mógł sobie wyobrazić, żeby ktoś tak delikatny jak jego przyjaciółka, mógł być na dłuższą metę szczęśliwy z kimś tak ostrym, kto po alkoholu tracił panowanie nad sobą. Teraz dodatkowo ciążyła mu wiedza o niewierności Younga, o ile można to nazwać niewiernością, skoro rozstał się z Mattie. Problem z Raphaelem polega w dużej mierze na tym, że chodzi jak we śnie, bez celu i zastanowienia i zdarza mu się widzieć rzeczy nieprzeznaczone dla jego oczu i słyszeć rzeczy nieprzeznaczone dla jego uszu. Tymczasem podczas spaceru po błoniach dotarł do jakiegoś tajemniczego zakątka i... hm, słyszał bardzo jednoznaczne jęki, okraszone w dodatku imionami, więc nie miał żadnych wątpliwości, co tam zaszło i między kim. Nie, nie miał zamiaru mówić o tym Mathilde - po co zadawać jej jeszcze więcej bólu, dając do zrozumienia, że Kai szybko się pocieszył? Szedł szybkim krokiem - poły jego płaszcza powiewały na wietrze, podobnie jak kraciasty szalik, którym niedbale owinął sobie szyję. Rękawiczki gdzieś zgubił, więc wbił dłonie w kieszenie, rozglądając się bacznie po ulicy, szukając wzrokiem Tillie. W wewnętrznej kieszeni płaszcza miał ukryty prezent - owinięty w czerwony papier i przewiązany złotą wstążką. Prawdę mówiąc, poprosił o pomoc siostrę, bo sam nigdy w życiu nie zapakowałby go tak ładnie, ale sza! Miał tylko nadzieję, że Tillie ucieszy się z podarunku. W końcu zauważył ją stojącą przed oknem wystawowym Miodowego Królestwa i uśmiechnął się ciepło, podchodząc cicho i kładąc dłoń na jej ramieniu. - Bonjour, mon petit - powiedział cicho, podążając za jej spojrzeniem i dochodząc do wniosku, że te świąteczne smakołyki naprawdę wyglądają uroczo.
Mathilde idąc przez życie nauczyła się, że strata nie jest równoznaczna z końcem. Może teraz to tak przedstawianie wspomnień o jej siostrze brzmi jakby tamta była zła, niedobra... Ale nie ukrywajmy. Ta bliźniaczka, była jedną z najważniejszych osób w życiu Villadsen i nieważne czy była złośliwsza czy wolała sweterki w odcieniu beżu... Była wszystkim do czego Mathilde wracała, kiedy miała problem. To Veronique przychodziła do łóżka siostry gdy nie mogła spać z powodu burzy i odwrotnie. Istniała między nimi nierozerwalna więź, ale jak się okazało ktoś znalazł sposób, aby je rozdzielić. Zrzucić je z tego miejsca, w którym mogły na siebie liczyć. Jeśli Tillie wierzyła w niebo, to szukała tam drugiej pary szmaragdowych oczu, które pewnie zerkały teraz na nią z zazdrością, bo Mathilde... Jej życie - zmieniło się. Nastała tu pewna dynamiczność, której Tillie jeszcze nie akceptowała. Za dużo w tym agresji, złości, zazdrości. A ta ostatnia była najgorsza. Najdziwniejszym aspektem życia Mathilde był fakt, że wdała się w romans z chłopakiem swojej zmarłej siostry. Z nim też połączyła ją pewna więź. Poza brutalnością, o której wspomniał Raphael Mathilde chciała go kochać, chronić, nauczyć, że jest wart więcej... Ale on. On nie chciał wierzyć. Opanował do perfekcji ranienie słowami, ranienie samą swoją obecnością. Kolejna strata. Ale to nie przeszkodziło jej w tym, aby żyć. Miała dopiero dziewiętnaście lat, to nie był jeszcze czas na to, aby usiąść i płakać. Teraz miała kwitnąć i choć było w niej już tyle nagromadzonego bólu chciała jeszcze żyć. Wierzyła, że to odpowiedni moment na to, aby spróbować wstać. Dlatego wróciła z Kopenhagi. Niedługo kolejny mecz. Wyjdzie na boisko po to, żeby zagrać. Nie obchodziło już ją to, jak zagra... Kim będzie na boisku. Chciała tylko odegrać jedną ze swoich ostatnich ról i wrócić do... Dokąd wrócić? Przecież w Kopenhadze był jej rodzinny dom, ale nie ten, w którym chciałaby mieszkać na zawsze. Ten w Hogsmeade pachniał Kaim, pachniał fizyczną bliskością, której tam doświadczyli... Nie mogła tam być. Nawet tu... Nawet stojąc przed Miodowym Królestwem ciążyła nad nią chęć pójścia dalej, a jednocześnie nadzieja, że za którymś razem on przyjdzie ją przeprosić. I o wielu rzeczach nie miała pojęcia, jak np. ta jego przygoda z CoCo, ale nawet gdyby wiedziała. To czy zareagowałaby tak drastycznie jak on? Pewnie nie. Połknęła by kolejną dawkę bólu, pewnie znów spojrzałaby na swoje odbicie w lustrze zastanawiając się co jest z nią nie tak. Ale jej serce nadal by biło. Tylko czynniki fizyczne mogły je zatrzymać, żaden Kai Young, żadna Veronique Villadsen... Mathilde gdzieś czytała, że ludzie zbyt często oceniają siebie źle nie sięgając po to co będzie dla nich bezpieczniejsze, zdrowsze. Czasem miłość z rozsądku bywała lepsza niż ta szalona. Może kwestia między de Nevers'em, a Villadsen polegała na tym... Że kiedyś nauczą się kochać. Może to zbyt powolny proces, aby dojrzeć, że w ogóle zachodzi. Mathilde stała przed wystawą sklepową oddając się uśmiechom i podziwianiu pewnych rzeczy, potem poczuła, że ktoś ułożył swoją dłoń na jej ramieniu i gwałtownie przekręciła głowę w prawą stronę uśmiechając się teraz jeszcze słodziej. Nie zważając na dystans, który miała zachowywać wobec Puchona przytuliła się do niego mocno. Przecież dawno go nie widziała, przecież musi mu w jakiś sposób okazać swoją radość! - RAPHAEL! JAK MIŁO CIĘ WIDZIEĆ. - Rzuciła entuzjastycznie pozwalając, aby na jej twarz wstąpiły charakterystyczne dołeczki! - Jak fajnie, że jesteś! Widzisz jakie fajne? Może powinniśmy kupić sobie mega dużo słodyczy i je wszystkie zjeeeść? To byłoby megamega fajne! Wróciłam z Kopenhagi, wiesz? Mama powiedziała, że Twoje opowiadania są bardzo urocze! Czytałam je jej wieczorami, kiedy poprawiała mi suknie na bal noworoczny w Ministerstwie, na którym wszyscy musimy być. Wiesz? Moja suknia jest taka mega falbankowa i fajnie faluje! I w ogóle to mama obiecała, że zaplecie mi włosy w taki śliczny warkocz na bok! Ale ja chcę wpleść kwiaty we włosy, bo w zimie wszyscy są smutni. Chcę kwiaty, ona tego nie rozumie. Dlatego musiałam czytać jej twoje opowiadania, żeby ją zmiękczyć i wpadłam na super pomysł na Mikołajki najpierw dla mnie! - Tu wyciągnęła notatnik o błękitnej okładce i napisie: "Zbiór opowiadań - Raphael de Never". - Koniecznie musisz mi dać autograaaf! - Poprosiła śmiejąc się i wyciągając szybko aparat, żeby zrobić zdjęcie jego zdziwionej mince. Takie życie! A potem, żeby go jeszcze bardziej zarzucić swoją aktywnością życiową to wcisnęła mu do rąk niewielką paczuszkę z prezentem! A tam to oczywiście coś oryginalnego musiało być! Znajdowała się tam niebanalna papierośnica, która wydawała się być jakby bardzo starym notatnikiem, a w środku przecież papierosy, które zamiast brzydko pachnieć wyrzucały z siebie przyjemną woń i każdy papieros miał inny zapach! Tillie taka praktyczna ze względu na długie rozmowy z Raphaelem i jego nikotynowe wcielania!
Raphael roześmiał się cicho i przytulił ją mocno do siebie, po czym pocałował delikatnie w czoło, naciągając jej czapeczkę na uszy. Miała tak śliczne uszka, delikatne w kształcie i leciutko zaróżowione od mrozu, przypominały mu muszelki wyrzucone na piaszczysty brzeg. Chciał jej nawet o tym powiedzieć, ale Tillie nie dała mu dojść do słowa, zasypując go lawiną słów. Ledwie nadążał, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało - świadomość, że Mattie jest znów sobą, radosnym, rozświergotanym duszkiem, który wszędzie dostrzega coś dobrego, bo taką ma filozofię życiową. Gdyby nie fakt, że dość już namotał przez swój brak opanowania, nie wypuściłby jej tak łatwo z objęć, sycąc się tym ciepłem i dobrą energią, które od niej biły. - Też się cieszę, że Cię widzę, Tillie. Bardzo mi ciebie brakowało, nie zostawiaj mnie więcej tak zupełnie samego - zażartował, uśmiechając się serdecznie i zaglądając jej w oczy, jakby chciał się upewnić, że to naprawdę ona, Mathilde Villadsen, za którą tak tęsknił przez te trzy tygodnie. - Oczywiście, możemy tak zrobić, ale nie jestem pewien, czy jedzenie tylu słodyczy naraz jest najlepszym pomysłem, wiesz? Myślę, że powinniśmy się nimi delektować, że po to właściwie są. Wydaje mi się, że ludzie zapomnieli, że słodycze to nie chleb, który je się codziennie, a na którego smak nie zwraca się jakoś szczególnie uwagi. A to błąd. Zarówno w odniesieniu do chleba, jak i do słodyczy, które powinny być czymś absolutnie luksusowym. Tak sobie tylko myślę. Wiesz, jest taki mugolski film... rzecz się dzieje we Francji. W małym miasteczku pojawia się piękna tajemnicza kobieta i jej córeczka. Wytwarzają najwspanialsze czekoladki na świecie... bardzo piękny film, muszę ci go kiedyś pokazać - powiedział z przekonaniem Raphael. - To musi być prześliczna sukienka, bardzo chciałbym cię w niej zobaczyć. Naprawdę? - uniósł lekko brwi i uśmiechnął się z niedowierzaniem. - Moje opowiadania podobały się twojej mamie? Bardzo mi miło, czuję się zaszczycony! Oj, Tillie! - roześmiał się cicho, oglądając błękitny notatnik, na którego okładce widniało jego nazwisko. To była najmilsza rzecz, jaka mu się przydarzyła od bardzo długiego czasu, prawie się wzruszył! Z kolei papierośnica absolutnie go zachwyciła - stał z niezbyt mądrą miną, zerkając to na notes, w którym miał złożyć swój autograf, to na piękną papierośnicę, wypełnioną ładnie pachnącymi papierosami. Naprawdę, chyba nigdy w życiu nie dostał tak pięknego prezentu, na pewno będzie jej używał! Objął Mattie mocno, mrucząc nieskładne słowa podziękowania, po czym wypuścił ją z uścisku i sięgnął za pazuchę, wyciągając nieduże pudełeczko, zapakowane w papier i obwiązane wstążką, po czym wręczył je Tillie. Zabawne, był prawie zdenerwowany, obserwował ją w napięciu, mając nadzieję, że spodoba się jej prezent. - To walkman. Takie mugolskie, stare urządzenie do odtwarzania muzyki. W środku jest kaseta, na którą nagrałem kilka nowych opowiadań i bajek, które wymyśliłem dla ciebie. Ilekroć będzie ci smutno, a ja będę daleko, możesz wcisnąć guzik i... i wtedy będzie prawie tak, jakbym siedział tuż obok i opowiadał ci jakąś historię, bo przecież to lubisz... Będziesz słyszała mój głos i może będzie ci trochę lepiej - uśmiechnął się serdecznie, po czym pokazał jej jasnobłękitne urządzenie, wyjaśnił jak działają słuchawki i gdzie należy włożyć baterie. Miał nadzieję, że to trafiony prezent...
Jedna z zasad życiowych Mathilde właśnie tego dotyczyła, aby nie płakać zbyt długo. Aby brać w drobne dłonie kawałek nieszczęścia, który dostajesz od losu i przytulać go do siebie, aby spoił się z wewnętrznym ciepłem i dał się przekonać, aby zasnął... Na wieki wieków. Nie miała już siły poddawać się kolejnym chwilom refleksji. To był dość drogi interes... Wybierała się na różne wyprawy do swoich wspomnień, aby poradzić sobie z bałaganem, który wokół niej się wytworzył, ale chyba nie zamierzało być tak łatwo. Może to po prostu kwestia czasu, zanim wszystko zniknie samo. Choć mówiono, że "samo" nic się nie dzieje. Musi zajść reakcja, coś... Coś, co pomoże Ci zauważyć inną stronę tego, co się stało. Choć Tillie mocno wytrzeszczała ostatnimi czasy oczy, to nadal nie widziała... Sensu. Myślała o Kaim, o Raphaelu... Próbowała zobaczyć siebie w myślach z kimś innym niż Kai i w gruncie rzeczy nie potrafiła. Jej istnienie warunkowały uczucia. Jeśli byś jej to zabrał... Zniknęłaby. Może dlatego, gdy straciła Kaia czuła się jakby ktoś jej wydarł pół dusz, a drugie pół ktoś zaatakował mocnymi uciskami twierdząc, że już nigdy nie wydarzy się nic dobrego... Ale Mathilde potrafiła temu zaprzeczyć, oddać się choć częściowo przyjaciołom. Niemożliwe, może nie chcesz w to uwierzyć, ale ta niepoprawna optymistka... Byłaby w stanie pokochać dosłownie każdego, za to że jest... Bo to już duże poświęcenie na tle dzisiejszych tragedii, które dotyczą dość śmiałych wyskoków młodych ludzi, którzy odbierają sobie życie. Nie warto... Mathilde skupiła wzrok na Raphaelu co nie raz wtrącając swoje "hmm" i oczywiście skacząc prawie w jednym miejscu tak, że udeptała pod Miodowym Królestwem śnieg na jednolitą warstwę! Uśmiechała się szeroko kiwając głową na znak, że tak, że jej mama była zachwycona jego opowiadaniami. Wreszcie odebrała od niego błękitny notatnik, w którym było jeszcze miejsce na umieszczenie Raphaelowym opowiadań i uścisnęła jego dłoń delikatnie się skłaniając. - Dziękuję pani Raphaelu de Nevers, to dla mnie zaszczyt otrzymać pański autograf! - A zaraz po tym parsknęła śmiechem wyobrażając sobie, że rzeczywiście stoi obok kogoś, kto w przyszłości będzie sławny i aż po to wyciągnęła aparat, aby zrobić im kolejne zdjęcie. Tym razem z tzw. "rąsi". - OOtak. Moja mama była zachwycona. Nawet powiedziała, że chciałaby z Tobą porozmawiać na temat jednego z opowiadań, ale nie powiedziała którego, bo pojawił się wtedy tata z jakimś wielkim rabanem, że garnitur, że teczka i w sumie to się rzuciła mu pomóc. Faceci są zabawni. Też zapominasz do pracy eleganckich spodni? Ojej. Ty jeszcze nie pracujesz! Ty jesteś pisarzem! Pisarze ubierają się wygodnie, niechlujnie, na luzie! Ale ja Ci załatwię jakieś stylowe stroje! Musisz być mega! - Trajkotała wesoło ciągnąc go wzdłuż choinki ustawionej w centrum Hogsmeade. Chyba świat nie jest dla Raphaela zbyt dobry, skoro wystawia go na takie spacery z panienką Villadsen. Dopiero koło kolorowych światełek Mattie zatrzymała się, aby przyjąć prezent od de Neversa, a potem jej szmaragdowe oczy przeszył pewien tajemniczy blask i uniosła prezent do góry, aby obejrzeć go dokładniej przy pomocy promieni słońca! - Ojej naprawdę? To mówi? To prawie jak radio! I mówi Twoim głosem! Ej fajne! - I natychmiast przystąpiła do wtykania sobie słuchawek w uszy, ale po minucie stwierdziła, że to niegrzeczne tak słuchać raphaelowych opowiadań, szczególnie gdy się spotkali po tak długiej przerwie! Zatem niechętnie zdjęła słuchawki z uszu i wsunęła prezent do torby pamiętając o tym, żeby zaraz po przyjściu do domu przystąpić do odsłuchania wszystkiego! - To bardzo miłe z Twojej strony! Dziękuję! - Dodała radośnie niepewna tego czy jej radość została przypieczętowana właśnie oficjalnym "dziękuję"!
Raphael uśmiechnął się lekko i delikatnie poprawił błękitną czapeczkę Tillie, która zsunęła się na prawą stronę, odsłaniając zaróżowione ucho. Wciągnął w płuca zimne powietrze, po czym wypuścił z ust biały obłoczek pary. Przy Mattie wszystko było jakby prostsze, mniej bolesne, nawet niebo zdawało się wypogadzać, chociaż to raczej jej zbawienny wpływ na sposób postrzegania rzeczywistości. Czuł się dziwnie poruszony tym wszystkim - faktem, że Tillie zebrała jego opowiadania i stworzyła książkę, że opowiedziała o nich swojej mamie, że dała mu tak piękny prezent... Naprawdę, Raphaelowe serce rozpłynęło się w miłym cieple, które promieniowało na całe ciało. Na stronie tytułowej nakreślił kilka serdecznych słów, złożył swój zamaszysty podpis, a po chwili namysłu dodał jeszcze obrazek - małą dziewczynkę z motylimi skrzydłami i rozkloszowaną sukieneczką. No cóż, może nie było to dzieło sztuki, ale przecież nie o to tu chodziło. De Nevers postrzegał Tillie właśnie tak - jako dobrego duszka, chochlika czy wróżkę, której skrzydełka są nie widzialne, ale mają niezwykłą moc rozpraszania czarnych myśli i wlewania w serce otuchy. Raphaelowi zwykle było łatwiej, bo nie brał życia zbyt serio, podobnie jak związków międzyludzkich. Tak naprawdę zależało mu tylko na Adrienne, chociaż tamto uczucie było niczym, w porównaniu z tym co przeżywał teraz, kiedy zaangażował się w znajomość z Gigi, a ona wiadomo jak go potraktowała... Dobrze, że Raphael i Mathilde się przyjaźnili, potrzebowali tego, zwłaszcza teraz, kiedy ich życie uczuciowe kompletnie się posypało. Uśmiechnął się do zdjęcia, po czym odebrał Tillie aparat i sfotografował ją na tle wystawy Miodowego Królestwa. Pokiwał potulnie głową, bo to taki zgodny człowiek! - Dobrze, Tillie, możesz mnie ubrać, jak chcesz, ale nie oczekuj, że będę wiedział, czy fioletowy krawat pasuje do zielonej koszuli i czerwonych spodni - powiedział łagodnie, przekrzywiając lekko głowę i uśmiechając się ciepło. - Tylko pamiętaj, że ja zawsze podciągam rękawy, bo inaczej rozmazuje się nimi atrament i wszystko jest do wyrzucenia - i tekst i koszula - powiedział bardzo poważnie. Och, właściwie mógłby jej służyć za lalkę, on przecież nie zwracał uwagi na takie detale jak strój, a jeśli kreowanie jego wizerunku miało sprawić Tillie przyjemność, to on chętnie podda się tym torturom, byleby tylko zobaczyć uśmiech na jej uroczej buzi. Oczywiście nie wtedy, kiedy akurat w jego głowie rodzi się nowy, genialny pomysł, ale w każdej innej chwili potulnie się podda modowym szaleństwom Duneczki! - Pomyślałem, że może ci to sprawić przyjemność, zwłaszcza że na Święta każde się rozjedzie swoją stronę. Tillie, co byś powiedziała, gdybym zaproponował wspólne pożegnanie tego, co stare, i powitanie tego, co nowe i pełne nadziei? Chciałabyś spędzić Sylwestra w Paryżu? Ze mną? - spytał bez namysłu, spontanicznie, w jednej chwili zachwycony swoim pomysłem, który spłynął na niego zupełnie niespodziewanie. - Pokazałbym ci, jak bawią się paryscy artyści i jak fajerwerki obsypują kolorowymi iskrami wieżę Eiffela. Pilibyśmy prawdziwego, francuskiego szampana. Poznałabyś Genevieve i Dennise - one też projektują. I Louisa, i Jeana-Paula i Jaquesa... - mówił w uniesieniu, a jego ciemne oczy błyszczały radośnie na samą myśl, że mogłaby się zgodzić. Uniósł pytająco brwi i zamarł w oczekiwaniu.
Kiedy Raphael w myślach podsumowywał to, czym może jest Mathilde Villadsen, to ta zainspirowana już kolejnymi płatkami śniegu kucnęła przy ziemi wyciągając dłoń by złapać jeden z nich, lecz kiedy ta misja się nie udała, zmuszona była powrócić do Raphaela i uśmiechnąć się pocieszająco. Tak, z pewnością kiedyś się uda. Ona nie dostrzegała magii w swoich czynach. Po prostu to robiła. W jej rodzinie panowały ciepłe relacje, chętnie dzieliła się swoimi historiami z matką, która po śmierci jej siostry zamknęła się w sobie, lecz pokonała w sobie wewnętrzną barierę przypominając sobie, że ma jeszcze trójkę dzieci. Nie chciała się poddawać i oto była dla Mathilde, Gilberta i Feliksa. Zatem to stąd Mattie czerpała siłę i nie mogła jej odmówić dzielenia się historiami z życia. Bo gdyby przerwała tą relacje z matką, to później z pewnością by tego żałowała. Bliskich osób nie powinno się odsuwać z życia tylko dlatego, że popełnili jakiś błąd. Nie powinniśmy tego robić, to zbrodnia. Zbyt wielka, by ją popełniać bez konsekwencji. Zatem Mathilde wszystkim opowiadała o swoich przyjaciołach. Może tylko ojciec Mathilde nieco się zmartwił, ze zamiast poznać konkretną osobę to z fana quidditcha przerzuciła się na pisarza. A jak wszyscy wiemy pisarz to według pana Villadsen nie jest tak pewny zawód jak np. jakaś ciepła posadka w Ministerstwie Magii. Mathilde znając jego podejście do życia nakazała mu natychmiast zachować swoje wykłady dla kogoś, kto będzie chciał ich słuchać. Ona sama raczej uważała, że Peter nie powinien oceniać jej znajomych zanim ich nie pozna, więc obiecała mu kiedyś przedstawić Raphaela. Kto wie, może wtedy będzie już sławny i wystylizowany przez nią? - Dobrze, będziemy Ci szyć koszule o rękawach do łokci i przy łokciach zrobimy mankiety! Takie buffki tutaj też zrobimy! Ślicznie będzie! - Zaczęła mu wszystko obrazowo gestykulować gdy tak machała rękoma ukrytymi w puchowych rękawiczkach! - I wcale się nie przejmuj dopasowywaniem kolorów! Wszystko Ci ładnie porozpisuję i nauczę Cię! Zobaczysz, będzie fajnie! Szybko się nauczysz i już będziesz wszystko wiedział i w ogóle to tkaniny nauczę Cię rozpoznawać z zamkniętymi oczyma! Wiesz jak fajnie jest poznawać coś po fakturze? Koniecznie, koniecznie, koniecznie! - Trajkotała co najmniej tak, jakby chłopak nie miał nic do powiedzenia i po prostu już się na wszystko zgodził, więc cyrograf pełną parą! A potem Mathilde jakby się zapowietrzyła. Nabrała w buzię powietrza i przez chwilę stała w miejscu gapiąc się na Raphaela, jak na co najmniej porzucone milion galeonów na tej ulicy. Szmaragdowe oczęta co kilka sekund przykrywały powieki, których częstotliwość mrugania zwiększała się co raz bardziej i bardziej i jeszcze bardziej! Jeden, dwa, trzy... Wybuch. - ALEŻ TO CUDOWNA PROPOZYCJA! Sądzisz, że mogłabym założyć na oglądanie fajerwerków swoją sukienkę do ziemi z milionem falbanek? Musisz mi koniecznie doradzić, bo przecież jak z Tobą pojadę, to sytuacja w ogóle niesamowita! Francja, Francja! Czy ja wyglądam na Paryżankę?! Nie, chyba nie. Czy Paryżanki nadal noszą te berety? Bo chyba moja czapka nie pasuje, hm?! - Zasmuciła się ściągając z głowy błękitne nakrycie, aby przyjrzeć się ze smutkiem czapeczce, która chyba przestała się jej momentalnie podobać. - Przecież teraz trzeba będzie wszystko zmienić... - Zauważyła smutno, ale jednocześnie jej oczy szkliły się radością.
Och, wygląda na to, że ojcowie Raphaela i Mattie znaleźliby wspólny język równie szybko, jak ich dzieci, mimo że jeden był wziętym mugolskim inżynierem, Francuzem i arystokratą (bo arystokracja też musi jakoś zarabiać, pożegnaliśmy feudalizm), a drugi duńskim Ministrem Magii. Tak, jestem dziwnie przekonana, że zostaliby dobrymi przyjaciółmi - tak samo zapracowani i tak samo trzeźwo patrzący na życie. Jaques de Nevers szybciej pogodził się z faktem, że jego syn jest czarodziejem (prawdę mówiąc, nie tylko się z tym pogodził, ale przejawiał fascynację magią, Hogwartem i tym wszystkim, o czym aż do jedenastych urodzin Raphaela nie miał pojęcia - jako inżynier budowy dróg i mostów był niezmiennie pod wrażeniem tego, co mogą dokonać czarodzieje za pomocą magii, kiedy mugole zmagają się z problemami technicznymi całymi miesiącami, walcząc jednocześnie z prawami fizyki i biurokracją) niż z jego pisarskimi aspiracjami. Gdyby nie żona, Séraphine de Nevers, która przecież była doktorem literatury francuskiej, na pisarstwie znała się jak mało kto i twierdziła, że ich syn naprawdę ma talent i szansę, by zaistnieć jako twórca, Jaques pewnie do końca świata wypominałby jedynemu synowi, że nie obrał jakiejś innej drogi kariery. No dobrze, skoro już był czarodziejem, to mógł... nie wiem, zająć się produkcją najlepszych wyścigowych mioteł, magicznych słodyczy albo założyć czarodziejskie wydawnictwo. Ale nie! Raphael miał zostać pisarzem i wyglądało na to, że nikt i nic go nie powstrzyma. Więc Jaques odpuścił, bo kochał syna i dobrze wiedział, że czasem chcąc dla kogoś dobrze, możemy go tylko unieszczęśliwić. - Bufki? Tillie, czy jesteś pewna, że męskie koszule miewają buffki? - spojrzał na nią niepewnie. No tak, nie znał się na modzie, ale jednak był niezłym obserwatorem, a Paryż to przecież modowe epicentrum, i nie mógł sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widział faceta w czymś, co miało bufki. - Dobrze, Mattie, tylko nie jestem pewien, czy ja się do tego nadaję, ale możemy spróbować - zgodził się Raphael, bo on naprawdę nie lubi robić problemów, a jeśli może sprawić przyjemność swoim przyjaciołom, to nie dąsa się i nie marudzi, tylko godzi prawie na wszystko! Ja osobiście zdobyłam tę umiejętność i często szukam konkretnej bluzki kierując się wyłącznie dotykiem - to naprawdę bardzo ułatwia życie! - Tillie, we wszystkim będziesz ślicznie wyglądała, zapewniam cię - powiedział z radosnym uśmiechem. Zgodziła się! Wspaniale! Raphael czuł, że jego serce wywinęło z radości kozła. Tak, chyba oboje tego potrzebowali - radosnego wypadu do Paryża, oderwania myśli od Gigi, od Kai'ego, od tego wszystkiego, co złe i bolesne. - Nie, w zimie nie noszą beretów. Noszą dokładnie takie czapeczki, jak ta, więc załóż ją szybko, bo się przeziębisz, ma cheri - roześmiał się ciepło i zajrzał jej w oczy. - Nie, Tillie, nic nie zmieniaj. Nic a nic. Rozumiesz? Proszę cię o to - chciał, żeby wszystko było takie jak teraz, żeby nic się nie zmieniało. Stałość była dobra, przynajmniej w tym przypadku.
Peter Villadsen spoważniał jeszcze bardziej po śmierci swojej córki, która wydawała mu się być jedną polityczną nadzieją w jego rodzinie. To wszystko spłonęło. Próbował samego siebie przekonać, że jeszcze da się tego poskładać, ale niewielu wiedziało, że rodzina Ministra Magii przechodziła ciężkie chwile... Niewielu. Nie okazywali swojego bólu na zewnątrz. Każdy z nich stanowił pewne indywiduum, do którego klucz znajdował się o półką za wysoko. Np. Mathilde sprawiała im ból już samym swoim widokiem, wszak z bliźniaczki stała się niemiłym piętnem, które ładnie wyglądało na zdjęciach, lecz nie mogło już być mylone z siostrą, bo ona... Nie żyła. Mathilde miała przed sobą postanowionych wiele wyzwań. Był Gilbert, był Feliks, ale oni jakby o krok dalej od tragedii, bo nie musieli tego przyjmować bezpośrednio na siebie... Zabawne jak takie sytuacje potrafią ukształtować charakter człowieka. Zapewne dlatego Peter ucieszyłby się gdyby u boku jej córki wystąpił poważny mężczyzna gotów się nią zaopiekować. Pewnie by czcił dzień, w którym okazało się, że Young wreszcie zostawił Mathilde, ale i kandydatura Raphaela nie wydawałaby mu się zbyt pewna. Jakby chciał wszystko ułożyć za córkę, bo przecież ta jest zbyt naiwna, aby egzystować w tym świecie. Zapewne miałby rację. Jakby na to nie patrzeć, to Mathilde wciąż nadziewała się na kolejne rozczarowania, a i przyjaciele nie odwiedzali jej tak często jak kiedyś. Tęskniła za nimi. Czy to tak wiele? Co to znaczy tęsknić za kimś? To podobno takie uczucie, które uwalnia się w postaci wielkiej radości gdy spotykasz tą osobę. Jak ona teraz z Raphaelem. Układ idealnych przyjaciół, którzy mogą na siebie liczyć. To już dużo. - Kompletnie się nie przejmuj. Moja mama mówi, że bufki z pewnością będą modne w kolejnym sezonie i właściwie to tak. Męskim koszulom trzeba nadać trochę wyrazu! Nie pożałujesz! - Ćwierkotała wybierając w głowie już tkaninę, której użyłaby do uszycia raphaelowej koszuli, z pewnością byłaby gładka, ale i miałaby ciepłe zabarwienie. Wszak artysta nie powinien nosić czystej bieli, ale tylko coś, co odda jego osobowość. Po drodze słuchając Raphaela Mathilde niepewnie wsunęła czapkę na głowę poprawiając ją jeszcze milion razy, jakby układała ją na styl francuski. W głowie już pisała list do mamy, w którym zapyta o jakieś francuskie nakrycia głowy i ewentualną przesyłkę ekspresową związaną z wypadem na sylwestra! - Ależ jak ubiorę się nieodpowiednio to Twoi przyjaciele mnie znielubią. Musisz do tego podejść poważnie! - Rzuciła powoli uśmiechając się przy tym tylko odrobinę. Wszak stała przed nimi sprawa życia i śmierci. Garderoba panienki Mathilde na tej wyjazd musiała być dobrana staranniej niż zwykle i zapewnienia Raphaela wcale nie wydawały się być dla niej czymś, w co mogła uwierzyć, chociażby ze względu na jego lekkomyślne zestawianie ubrań w codziennym życiu! - Musisz mi opowiedzieć wszyyystko o Francji. - Zarządziła uśmiechając się już odrobinę szerzej.
No rzeczywiście, Raphael nie wydawał się być wymarzonym zięciem dla Ministra Magii i właściwie wcale się nie dziwię, że ojciec Tillie najchętniej wybrałby córce chłopaka/narzeczonego/męża osobiście, bo jak dotąd żaden mężczyzna w jej życiu - czy to Kai, z którym była w związku, czy Raphael, z którym się przyjaźniła, nie spełniali oczekiwań pana Villadsena. Jeden łobuz, agresywny sportowiec, z ciągotami do alkoholu, a drugi bujający w obłokach pisarz, który robił możliwie najgorsze wrażenie swoimi wiecznie rozwiązanymi butami, poplamionymi atramentem mankietami i zmierzwionymi włosami, wyrażający się w dziwaczny sposób, kompletnie nieżyciowy, nałogowy palacz, który z pewnością nie będzie w stanie utrzymać nawet kota, gdyby takowego posiadał, a co dopiero Mattie, nawykłą do wygód życia córki ministra! Spojrzał na nią niepewnie, ale nie powiedział już ani słowa, choć bufki nadal trochę go niepokoiły. Dobrze, dobrze, niech ubiera go, jak chce, przecież jemu jest i tak wszystko jedno, chodzi w pogniecionych koszulach, rękawy ma wiecznie uwalane tuszem, guziki krzywo zapięte... niech będą i bufki! - Co za pomysł! - Raphael spojrzał na Tillie z oburzeniem. Jego przyjaciele nie byli aż tak płytcy, tak powierzchowni, tak... No dobrze, może dziewczyny trochę tak... Ale tak czy inaczej, nie powinna się tym tak przejmować! Już widział oczami duszy jej szalone przygotowania na wyjazd do Paryża. - Na pewno cię polubią, mon Dieu, strach pomyśleć, co będzie, jeśli nie będą chcieli pozwolić ci odjechać! Ach... - przeczesał palcami włosy i zmarszczył lekko brwi, uświadamiając sobie, że chyba zapomniał o czymś... dosyć istotnym. - Widzisz, moi przyjaciele to mugole - wyznał Raphael. Och, nie podejrzewał, że Mattie ma coś przeciwko niemagicznym, po prostu taka sytuacja trochę wszystko komplikowała - będą musieli żyć w ciągłej konspiracji. Dla de Neversa nie było to nic nadzwyczajnego, ale nie wiedział, jak Tillie sobie z tym poradzi. - I większość z nich nieszczególnie radzi sobie z angielskim... będę musiał tłumaczyć. Wepchnął ręce do kieszeni i uśmiechnął się do Mathilde, widząc jej entuzjazm. Właśnie na to liczył. To będzie najlepszy Sylwester, był o tym przekonany. - Opowiem ci wszystko, opowiem ci, jak wyglądają okna wystawowe o zmierzchu, jak mgła otula wieżę Eiffela, jak brzmi stukot damskich obcasów o płytę chodnika... A potem, kiedy już będziemy tam, w Paryżu, powiesz mi, czy jest tak, jak mówiłem. Obiecasz mi to?
Och dla Mathilde to rzeczywiście już żadna różnica. Czy byli mugolami, czy też nie. Wbrew pozorom nie została wychowana w przeświadczeniu, że jest kimś lepszym. Odkąd pamiętała, zawsze musiała się dzielić, albo akceptować to, że jest druga w czymś tam. Nigdy rodzice jej nie wywyższali. Może uważali, że to niepotrzebna skaza na osobowości dziecka? Zapewne mieli rację, bo być może dziś Raphael by Mathilde nie znosił ze względu na to, że byłaby po prostu snobką, zadufaną dziewczynką, która czciłaby swoje nazwisko i wciąż powtarzała, że jest córeczką Ministra Magii... Ale nic takiego nie miało na szczęście miejsca. Miała swój mały świat, w którym nie występowały takie przyziemne wartości, choć zauważała, że w obecnych czasach są one co raz bardziej ważne... Na dobrą sprawę to nie miała nic do mugoli. Sama znała kilkoro, ale musiała zerwać z nimi przyjaźnie ze względu na magiczną szkołę, która tak jakby wymagała od niej zmiany trybu życia. Nie mogła do nich pisywać, nie mogła się z nimi spotykać. Nawet teraz byłoby to cięzkim zadaniem do wykonania, a co dopiero dla jedenastolatki. Jej oczy przebił tajemniczy blask. W głowie już układała sobie tajemnicze wizje, kiedy wszyscy wznoszą głowy zachwyceni do góry, aby obejrzeć tegoroczny pokaz fajerwerków. Kiedy w końcu skończyła o tym myśleć uśmiechnęła się szeroko do Raphaela wyciągając ku niemu dłoń. Właściwie ciągnęła go w stronę herbaciarni, gdzie mogliby dostać jakiś ciepły napój i miejsca przy oknie, aby spokojnie mogła obserwować to co się dzieje na ulicy magicznej wioski i słuchać jednocześnie opowieści de Neversa. Ten przystał na jej propozycję, więc udało im się dotrzeć do jednej z ciepłych knajpek i tam wchłonął ich czas na dobre kilka godzin. Ach te opowieści o Francji, przecież musiał rozwiać jej wszystkie wątpliwości!
Wszystko toczyło się dobrze, choć pogoda tak jak już wcześniej pisałam byłą paskudna, co strasznie nie podobało się przejętej swoim wyglądem gryffonce. W pubie mogli przynajmniej popić, podroczyć się, a na dworze to troche słabo wszystko wyglądało. Trzeba było utrzymywać włosy w ładzie przed wiatrem, osłaniać przed nimi również oczy i usta. Wszystko też wyglądałoby nieco inaczej, gdyby to był tylko wiatr, ale niestety nie. Śnieg to koszmar. W tym wszystkim dobre jednak było jej towarzystwo, czyli Nath i to, że już nie była do końca trzeźwa. Znaczy, też się nie zataczała, ale przynajmniej było jej cieplej niż zawsze i oczywiście zaczęły jej napływać do głowy głupie pomysły. Nie ma co, akurat wyobraźnia uruchamiała jej się już po jednym kremowym. Najczęściej jednak wtedy ograniczało ją coś takiego jak myślenie. Wcale nie było to dumanie o konsekwencjach tego co zrobi, bo na nie specjalnie zważała, ale raczej o tym, że jeśli teraz to zrobi, to co będzie później. Znała swoje możliwości w niektórych stanach, zwłaszcza po włamywaniu się do domu pielęgniarki czy organizowaniu spontanicznie konkursu mis mokrego podkoszulka w pubie "pod trzema miotłami". To były piękne czasy, głowie dlatego, że wakacyjne. - Nie masz czasem wrażenia, że tym wszystkim ludziom jest kurewsko zimno? - Zapytała, choć tak na prawdę potrzebowała chwili na to, by zaplanować dalszy przebieg ich spotkania. Wtedy też na jednej z wystaw zobaczyła jakąś krzywą twarz. No, znaczy ona dosłownie nie była krzywa, ale to niewątpliwie był ktoś, kogo nie lubiła. Bardzo nie lubiła. Nie mogąc jednak zorientować się kto to, postanowiła zaciągnąć pod wystawę Natha i przyjrzeć się zdjęciu. Tak więc jak to miała w zwyczaju zawlokła go za sobą wręcz na siłę, po czym niczym dziecko pokazała palcem irytującą osobę - Ej skarbie, kto to do jasnej cholery jest? Nie wydaje ci się tak jakby znajomy? -Zaczęła kolejny temat, nawet nie zważając, ze wcześniej pytała o coś zupełnie innego. W tym momencie najważniejszy stał się jakiś down ze zdjęcia. Przypadek? Nie sądzę!
Faktycznie, zatłoczony bar, który nie pozwala w spokoju wypić jednego, dwóch lub ewentualnie dziesieciu piw ewidentnie nie nadawał się, aby spędzić tam resztę czasu. Marudząc jak stara baba Nath wstał, dopił piwko.... narzucił na siebie odzienie i wyszedł z Arienne na zewnątrz. Taki ziąb, taki.. mróz.. a on musi łazić jak ten kundel. Dobrze chociaż, że z kimś. Nie zdzierżyłby samotności. Spojrzał na Gryfonkę z politowaniem. -Ari, jedno piwo Ci do łba uderzyło? Jest im zimno, tylko my jesteśmy taką parą debili co włóczy się po mieście i szuka, gdzie tu obalić jeszcze po piwie. -szczerość proszę pani, szczerość i nic więcej! Obejrzał się lekko znudzony. W sumie zamelinował by się gdzieś, tak po prostu. Towarzystwo już miał, połowa drogi do sukcesu. Patrzył właśnie na jakąś całkiem niezłą laskę spieszącą przez ulicę do domu, gdy Arienne pociagnęła go z siłą konia pociągowego ku innej wystawie. Omal się nie wywalił! Zgromił ją wzrokiem, przecież było sporo wyższy.... i luknął na wystawę. Przekrzywił głowę w prawo.... potem w lewo... -A to nie jesteś Ty? -zapytał, unosząc kącik ust do góry. Może i faktycznie ktoś to był znajomy... ale gdzie Nath i pamięć do twarzy?! -Wybacz, myślałem, że to lustro. -poprawił się, pokazując Gryfonce koniuszek języka jako potwierdzenie faktu dosyć udanego dla niego żartu.
/kopnij ty mnie w rzyć, co bym częściej odpisywał!
Arienne wbrew pozorom nie musiała być pijana, by mieć dobry humor, działać na wszystko i wszystkich destrukcyjnie. Ona po prostu miała to w swojej niepohamowanej naturze. Nie posiadała jakiegoś wewnętrznego głosu, który powiedziałby jej "Stop!", gdy zaczynała przesadzać. Tak więc dygnięta nawet nikłym impulsem, mogła robić niewyobrażalne szkody. Na szczęście ostatnio tych impulsów było mniej niż zwykle. Wszystkich w końcu pochłaniała nauka czy atmosfera świąteczna. Levittoiux obu tych rzecz nie znosiła, więc każdą osobę mówiącą jej o tym miała ochotę wrzucić do krateru. Wiesz, to jedno z tych podejść na zasadzie 'On mi powiedział o świętach. Ja powiedziałam mowę na jego pogrzebie". Czasem nawet jej się zdarzały, w końcu przy takiej ilości świętujacych ludzi to można oszaleć... A żeby jeszcze mieli co świętować. W końcu opijają jakiegoś kolesia, którego znając tylko z jakiejś starej książki. W sumie to oznacza, że Ari śmiało może opijać każdą osobę z podręcznika do Historii Magi. Jeden plus, bajlango prawie codzienne! - Hahahahaha nie, nie! - W sumie to nie było jej ciepło jak a Jamajce, ale nie zamierzała marudzić. W końcu nie po to wychodzi się na miasto, by truć dupe. Takie rzeczy można równie dobrze robić w zamku przy herbatce. Nie konturowała jednak tej "ciekawej" rozmowy. Zwłaszcza, że w sumie to mogliby po prostu po jednym kupić i wypić w zamku. Przecież w gruncie rzeczy to nikt nie napisał, że czarodzieje nie mieli piwa w puszkach czy w butelkach. - Nie, no kurwa bez przesady! - Szturchnęła go, by może przez przypadek wpadł do zaspy i ochłodził trochę tę swoją wybujałą wyobraźnie. W końcu gdzie jej do jakiegoś próchna z fotografii, no halo! - Ale z ciebie dowcipasek! No humor ci się wyostrzył, naprawdę. - Skomentowała tę jego wypowiedź o lustrze, by zdał sobie sprawę, że w takim tempie to zostanie co najwyżej sucharmistrzem. Tak sobie patrzyła w tę idiotyczną witrynę, gdy nagle zobaczyła na niej dużą śnieżkę. Najwyraźniej komuś nie podobała się ona tak samo jaj jej. - Ej, weźmy to rozwalmy i zawijamy manatki do zamku, co? Piździ i włosy mi się nie układają. - Podzieliła się swoim pomysłem, po czym nie czekając na niego, zabrała się za rzucanie w to śniegiem. W końcu jak nie będzie tego widać, to na pewno nikomu nie zaszkodzi! Nikomu... Znaczy Ari, bo innych to tam chędożyć!
Pan Dorian na prawdę bardzo stęsknił się za swoją ukochaną siostrą, co prawda nie kiedy się spotykali, ale było to na prawdę bardzo rzadko, a szkoda, ponieważ kontakt ich był na prawdę bardzo dobry, a teraz on po prostu zanikł przez co chłopak się trochę zmartwił, no ale na to nie da się nic poradzić. No cóż. Każdy miał swoje życie i Dorian, oraz jego siostra również nie mieli dla siebie czasu i tyle. Dzisiaj jednak nadszedł ten czas kiedy mogli się ze sobą spotkać. Umówili się na ulicy w Hogsmeade, mimo iż chłopak nie był punktualny, na to spotkanie przyszedł nawet przed czasem. Idąc ulicą rozglądał się na boki. Nie wiadomo komu teraz wierzyć. Tutaj ludzi bardzo dziwnie sie zachowywali i na każdego patrzyli z pode łba, tak jakby chcieli mu coś zrobić. Jednak z pewnością chłopak poradziłby sobie, miał przy sobie swojego najlepszego przyjaciela, którym była oczywiście różdżka. Po przejściu parę metrów stwierdził, że nie ma sensu iść dalej i w miejscu gdzie nie było wielu ludzi usiadł na jednej z ławek przed jednym ze sklepów w oczekiwaniu na jego siostrę. A niech się tylko nie pojawi...
Margo szła przez Hogsmeade, zastanawiając się, co też porabiał Dorian w czasie, gdy się z nią nie kontaktował. Imprezy, zespół, imprezy, coś więcej? Na pewno go o to zapyta. O ile w ogóle się pojawi, bo przecież równie dobrze mogło mu coś przypadkiem wypaść i by czekała na niego jak taka naiwna idiotka. Ale... w końcu był jej bratem. To nic, że pojawiał się i znikał, a ona nigdy nie miała pewności kiedy go znów zobaczy. To nic, że każde z nich było tak pochłonięte swoim życiem, że potrafili przez bardzo długi czas się nie kontaktować. Byli bliźniakami, wychowywali się razem i to było tą esencją ich więzi. Znali siebie na wylot i nie mówię tu o ulubionym kolorze lub ilości łyżeczek cukru do herbaty, bo to nie jest wcale aż tak ważne. Znali swoje charaktery, wiedzieli czego mogą się po sobie nawzajem spodziewać. A to jest znacznie ważniejsze. No cóż, tłumów o tej porze nie było. Większość osób pracowała albo właśnie miała lekcje w Hogwarcie, ale ona... no cóż, Zielarstwo nie należało do jej ulubionych przedmiotów, więc po prostu na te zajęcia nie przyszła. To chyba nic złego, prawda? Po co się męczyć z roślinkami, skoro to się w życiu nie przyda i nie daje jej żadnej specjalnej satysfakcji czy też przyjemności? No właśnie. Takie na ten temat miała zdanie Margo. Zapaliła papierosa Błękitny Gryf i powoli wypuściła dym z ust. Gdzie on jest. Rozejrzała się wokoło, ale na żadnej ławce go nie zauważyła. Obróciła się i... tak! Tam jest. Raźnym krokiem podeszła do ławki, przytuliła go na powitanie, po czym usiadła obok. - Chcesz papierosa?- zapytała, wyciągając w jego kierunku paczkę Gryfów. Nie zdążyła jej schować, więc czemu nie miałaby mu zaproponować papierosa? No właśnie. - Co tam u ciebie? - zapytała z taką intonacją głosu, jakby się widzieli na co dzień, a to pytanie było niemalże rutyną. Uważnie zlustrowała go wzrokiem, czy aby się nie zmienił jakoś drastycznie, po czym, nieco uspokojona, oparła się swobodnie o oparcie ławki, po raz kolejny zaciągając się papierosem.
O dziwo ani on ani jego siostra nie przyszli spóźnieni na umówione spotkanie, a więc jednak mają do siebie nadal jakiś szacunek, gdyby nie to by nie przejmowali się tym, że mogliby się spóźnić. Bardzo się z tego cieszył, ale to nie znaczy, że trochę siebie zaniedbali, ponieważ trochę się nie widzieli, a jednak potrafili ze sobą nadal normalnie rozmawiać. Byli w końcu bliźniakami, więc o wiele więcej ich łączyło niżeli zwykłe rodzeństwo, wiadomo, że nie kiedy potrafią nawet porozumieć się bez słów, chociaż nie zawsze, bo pan Reeve nie wierzył w takie bajki, po prostu zwykły zbieg okoliczności i tyle. Ni z tego ni z owego obok niego zasiadła właśnie jego siostra, szczerze powiedziawszy to nawet nie zwrócił uwagi kiedy ta znalazła się w jego zasięgu. Czyżby się tak zmieniła? Ee, no nie możliwe. Wcześniej to nawet jej perfumy poznawał, a teraz albo je zmieniła, albo się dzisiaj nimi nie psikała. No ale mniejsza z tym, najważniejsze, że jego siostrzyczka już była razem z nim. Uśmiechnął się do niej lekko. Dzisiaj nie należał do osób gadatliwych, wręcz nic mu się nie chciało nawet jadaczką ruszać. Spojrzał pytająco na swoją siostrę. Wziął papierosa od niej i odpalił go od razu się zaciągając. - Od kiedy Ty palisz papierosy? - zapytał nie spuszczając wzroku ze swojej siostry, przynajmniej nigdy ją z nim nie widział. Chyba, że się przed nim kryla, ale to na pewno nie w jej stylu, zresztą podobnie jak i on, on się nigdy przed nikim nie ukrywał. Tak już miał i już. - Nie masz innych, lepszych pytań? A co ma być... Nic, nuda i mam dość tej cholernej szkoły... - mruknął. Mieszkał wraz ze ślizgonką z którą się nawet zaprzyjaźnił, na szczęście ta nie robiła mu żadnych problemów jeśli chodzi o nawet przyprowadzanie jakiś panienek do ich mieszkania. Zresztą jej więcej w domu nie było niż była.
Czy spóźnienie byłoby oznaką braku szacunku? Niektórzy uważają, że tak, ona jednak się z tym nie zgadzała. Jest przecież miliard powodów, dla których człowiek się spóźnia, chociaż zaplanował sobie, że będzie 5 minut przed czasem. Życie jest nieprzewidywalne. Chociaż nie wiem jak bardzo chciał być na czas, to przecież robotnicy mogą postawić znak z objazdem, który każe ci okrążyć całe miasto zanim trafisz na miejsce, czy też możesz mieć wypadek, teleportacja może się nie udać, albo znajdzie cię ktoś, u kogo masz jakiś dług i będzie od ciebie wymuszał pieniądze. Wszystko się może zdarzyć. Wszystko. Nawet najdziwniejsze wypadki, na to nic nie poradzisz. Potem będziesz się tłumaczyć, ale nikt ci nie uwierzy, bo twoje słowa brzmią jak tandetna wymówka. Życie. No ale cieszmy się i radujmy się, bo żadne z nich się nie spóźniło i nie musiało tłumaczyć! Ledwo usiadła obok niego i zaproponowała mu papierosa, a już miała do czynienia z jego zdziwionym wzrokiem, lustrującym ją raz po raz. To nie jej wina, że siedział tak, zatopiony w swoich myślach i nawet przyjścia siostry nie zauważył! Nie akcentowała jakoś szczególnie swojej obecności, ale też nie szła na palcach. A perfumy miała te same, tylko pewnie się nawdychał innych, mocniejszych perfum, hehs, to teraz nie czuje jej delikatnego cytrynowego zapachu. Tak, na pewno właśnie o to chodzi! -Od naszego ostatniego spotkania w restauracji. Wyszedłeś i od razu zaczęłam palić.- wyszczerzyła ząbki w tym kształtnym, charakterystycznym uśmiechu. Miała dzisiaj naprawdę dobry nastrój, bo ciepłe wiatr przypominał jej o nadchodzącej wiośnie. Tak, to był naprawdę dobry powód do radości. Koniec z grubymi kurtkami, witajcie ramoneski! - Nuda? Nie żartuj sobie ze mnie... Dorian Reeve i nuda? To jakaś nowość. - mruknęła, obracając pudełko papierosów w palcach. Chyba powie jej coś więcej, no nie?