Pośród niewielkich budowli w Hogsmeade na ich tle zawsze wyróżniała się stara wieża będąca w niewielkim lasku nieopodal. Budynek ten od wieków był opuszczony, a wejście do niego było zagrodzone. Jednakże na potrzeby turnieju, a raczej na wyznaczenie wieży, jako idealnego miejsca dla widowni, budowla ta została ponownie otwarta. Mówi się, że grasował po niej przez te wszystkie lata wyjątkowo złośliwy duch, jednakże w obecnej chwili, wyglądało na to, iż dyrektor znalazł mu dogodniejsze lokum. Całość została nieco wysprzątana, tak by uczniowie mogli skorzystać z tego miejsca. Na samym szczycie zostały postawione drewniane ławki wewnątrz całej wieży, ponownie z ozdobami w kolorach pięciu szkół. Każdy kto chciał obserwować reprezentantów mógł wejść na szczyt wieży i zając wybrane miejsce.
-Tak wiem, słabo. Ale może to przez to że nigdy nie musiałem się o nić martwić-wzruszył ramionami, oczywiście nie miał zamiaru się teraz przechwalać ani nic. Po prostu mówił jak jest. A szczerość sobie ceni. -No Twoja wina -pokiwał głową z uznaniem i oczywiście również się uśmiechnął. -Jak już tak błagasz to Ci wybaczę -Wywrócił żartobliwie oczami i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.-Jednym słowem przez ostatnie dwa lata bawiłem się i to dość ostro.Odparł normalnym tonem. Dziewczyna po prostu zalewała go pytaniami, uśmiechnął się delikatnie i przekrzywił głowę.-Przez Ciebie czuje się jak na jakimś wywiadzie tylko niczego nie zapisujesz -pokręcił głową roześmiany i spojrzał sie w sufit. Podobało mu się to w sumie dziewczyna prowadziła tą rozmowę, on tylko odpowiadał i odbijał piłeczkę. Dobrze nawet mu się z nią rozmawiało, trzeba przyznać że dawno z nikim się tak nie uśmiał w tak krótkim czasie. -W sumie nie mam za bardzo zainteresowań. Kiedyś lubiłem śpiewać i chciałem być taki jak mój ojciec, ale czy to coś dla mnie ?Śpiewanie i te tumy fanek za mną. Nie starczyłoby mi na nie czasu-parsknął śmiechem. Oczywiście żartował jeśli chodzi o te tłumy fanek. -Potrafię również grać na gitarze, ale czy na dłuższą metę jest to fajne?Nie wiem.. Jest mi dośc trudno skupić się na jednej rzeczy. No tak jeśli chodzi o robienie ciągle jednej rzeczy, to nie był w tym dobry. Nawet usiedzieć na swoich szanownych czterech literach długo nie potrafi. -Studia. No tak nauka jest ważna. Ale po co iść na sudia aby potem pracować jako kelnerka ?- uniósł jedną brew ku górze. Jeśli dziewczna chce iśc na studia to musi mieć większe wymaganie niź kelnerka.-Ale w sumie z Twoją urodą to pewnie obsypywali by Ciebie napiwkami -puścił do niej oko z uśmiechem. Ah jak on uwielbiał jak kobieta zaczyna bełkotać jak pijany troll no i te zaróżowiałe policzki. To taki słodkie. -Dwie sekundy ?!CAŁE DZIESIĘĆ MINUT -przeliterował jej to z uśmiechem na twarzy. Ale chętnie bym zobaczył jak robisz takie dzieło w dwie sekundy . Pokręcił głową i uniósł swoje szanowne cztery litery. Nie potrafił wysiedzieć dłużej niż kilka minut, musiał sobie trochę połazić. No i tak chodził od prawej do lewej ścianki.
— Złoty chłopiec — mruknęła pod nosem, tak by nie słyszał. Nic dziwnego, że nigdy nie musiał się o nic martwić. Słysząc jego łaskawe wybaczenie, niemal parsknęła śmiechem. — Jesteś niemożliwy — pokręciła głową, a cylinder znów niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi. Aubrey pstryknęła go lekko i wrócił na swoje miejsce, czekając na kolejną okazję. — Lubię grać na gitarze. — mruknęła cicho. — No, ale masz jeszcze dużo czasu by się wyszaleć. Możesz robić co tylko chcesz. Świat jest pełen możliwości. Podobno. — dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco. — Wybacz. Mówiłam, żebyś mnie powstrzymał. Czasami gdy dobrze mi się z kimś rozmawia, po prostu nie umiem utrzymać języka za zębami — wzruszyła delikatnie ramionami z uśmiechem "nic na to nie poradzę".
— Masz rację, tłum fanek jest strasznie wymagający — odparła żartobliwie, przeciągając samogłoski w przedostatnim słowie. — Źle mnie zrozumiałeś - miałam na myśli, że w czasie studiów dorabiałabym sobie nieco. Chyba, że udałoby się dostać na jakiś staż. Tylko w tym problem, że nie wiem, co chciałabym robić. To co lubię jakoś nigdzie się nie przydaje — wzruszyła ramionami. Słysząc komplement, jej policzki znów się zaróżowiły. — Przestań — jednak po chwili się zreflektowała. — Dziękuję. Słysząc wyzwanie, nie mogła powstrzymać uśmiechu. — Nie zwykłam niszczyć mienia publicznego, więc chyba nigdy się nie dowiemy. Kiedy podniósł się i ona nagle poczuła niewygodę, nie wstała jednak, a jedynie inaczej się usadowiła. Po chwili patrzenia na niego nie mogła się powstrzymać od komentarza. — Chodząc tak w kółko, wyglądasz jak tygrys w klatce. W takim razie, teraz odwróćmy rolę. Ty zadawaj mi pytania, wtedy nie będziesz czuł się jak na wywiadzie.
-No tak złoty chłopiec- Mruknął nie lubił jak ktoś tak o nim mówił , ale cóż od prawdy nie uciekniesz.. -Ah dziękuje za komplement -parsknął śmiechem. -O widzisz to mamy coś wspólnego -puścił do niej oczko. -No tak mam jeszcze dużo czasu aby się wyszaleć. Ale wiesz jak to jest z tymi złotymi chłopcami. Zazwyczaj dostają to co chcą i to jeszcze w tej samej minucie.-Uśmiechnął się smutno i wzruszył ramionami. -Rozmawiając z Tobą dochodzę do wniosku że moje życie na prawdę było żałosne. A na dość złego żale się Tobie. Nieznajomej skrzypaczce- zaśmiał się chropowato i przejechał dłońmi po swojej twarzy. -To w sumie dobrze bo przynajmniej nie milczymy. Lubie rozmowne dziewczyny. -No to co innego. Czyi jakiś wstępny plan masz ale przed Tobą jeszcze długi rok. Może jeszcze na coś wpadniesz.. A co lubisz robić ?- Nie skomentował jej protestów ani podziękowań za komplementy, po prostu wyszczerzył do niej białe zęby i dalej krążył po pomieszczeniu. -A kto tutaj mówi o niszczeniu mienia publicznego ? Ja je tylko wzbogacam o arcydzieła.-Pokiwał głową z pełną powagi miną. -Tygrys w klatce? Tylko uważaj żebym się na Ciebie nie rzucił -Parsknął śmiechem i podszedł do niej. Dość blisko, ale nie na tyle aby zabierać jej prywatną przestrzeń. -Czemu akurat skrzypce i to miejsce ?I czemu cylinder ?-Właśnie takie pytania chodziły mu po głowie .Spojrzał się na nią a jego uwagę przykuły jej oczy, niby zwyczajnie a jednak -Masz ładne oczy-Powiedział to ot tak, szczerze prosto z serca. Aż sam się zdziwił jak gładko wypowiedział te słowa. Od razu staną do pionu i posłał jej delikatny zmieszany uśmiech, po czym wrócił do spacerowania.
— Nie jesteś pierwszą osobą, która wylewa mi swoje żale — posłała mu uśmiech. — Ale cieszę się, że rozmowa ze mną skłoniła cię do jakichś refleksji. Lubię słuchać innych. A już na pewno bardziej niż mówić. To naprawdę cud, że teraz normalnie rozmawiamy - zwykle nie umiem złożyć jednego zdania w rozmowie z ludźmi, a zwłaszcza z nieznajomymi. Zaczynam bredzić od rzeczy. Rzadko z kim rozmawia mi się tak dobrze. Ludzie po prostu mnie onieśmielają — mruknęła. Słysząc pytanie o swoje zainteresowania, zmarszczyła brwi. — Różne rzeczy — rzuciła ogólnikowo. — Nie robię ich jednak na tyle dobrze, aby w przyszłości coś z tego mogło wyjść. Parsknęła śmiechem. Rzeczywiście - arcydzieło godne mistrza. Nie odpowiedziała jednak nic - temat uważała za zakończony. Również jego żartobliwa groźba przeszła bez odpowiedzi. Nie mogła jednak powstrzymać się od wstrzymania oddechu, gdy znów się do niej zbliżył. Na brodę Merlina, Rey ogarnij się wreszcie! To tylko facet, a nie jakiś potwór z ośmioma głowami. — Moja mama pochodzi z rodziny czarodziejów czystej krwi. Została wychowana, że każdy wykształcony czarodziej powinien umiem grać na jakimś instrumencie, więc tą samą zasadę wpajała mi i mojemu bratu, teraz wbija to do głowie najmłodszej w rodzinie. Wymagała od nas umiejętności, ale nie określiła na czym musiała grać. Fortepian jakoś nigdy mnie nie pociągał, przy flecie myliłam palce. Któregoś razu mój nauczyciel zaproponował mi wiolonczelę. No i wpadłam. Od tamtego czasu jest moim ulubionym instrumentem. Po pewnym czasie spróbowałam też skrzypiec i też je polubiłam. Tutaj zwykle jest cisza i spokój, jest wysoko, więc na dole niczego nie słychać, nikt mi nie przeszkadza. A poza tym lubię oglądać ten widok. A cylinder? Jestem chyba Brytyjką z krwi i kości, bo lubię wszystkie rodzaje nakryć głowy. To taki mały przejaw mojego wariactwa — wyszczerzyła zęby. Komplement padł niespodziewanie, powodując koleją falę rumieńców. Może i niby zabrzmiał jak zwykłe stwierdzenie faktu, ale wciąż pozostawał komplementem. Po jego zmieszaniu doszła do wniosku, że nie planował tego, a słowa wymknęły się z jego ust. A więc rzeczywiście tak uważał. Nie mogła zaprzeczyć, że i ona zawsze uważała swoje oczy za jedną ze swoich zalet i była z nich dumna.
-Może i nie jestem pierwszą i na pewno nie ostatnią, ale ja po prostu takich rzeczy nie robię. Staram sie niczego nie żałować i nie wylewać nikomu swoich żali. -Uśmiechnął się delikatnie. -O widzisz w mojej obecności nawet cudy się zdarzają. Może nie sami ludzie Cie onieśmielają ale sposób ich zachowania. Sam styl bycia. Jeśli Ci się z kimś dobrze nie rozmawia, to dam Ci radę. Nie zmuszaj się do rozmowy. Bo wtedy będziesz się męczyć. -Odparł z uśmiechem. Jego ludzie nie ośmielają, więc nie ma takich problemów. Ale jeśli Aubrey właśnie taki problem ma, to lepiej żeby nie rozmawiała z ludźmi którzy ją onieśmielają, bo po co biedna ma się czuć zagubiona pośród takich ludzi ?. -Dziękuje za tak bardzo wyczerpującą odpowiedź -No to w sumie nie dowiedział się niczego. Kobiety na prawdę nie potrafią czasem odpowiedzieć wystarczająco na zadanie im pytanie. -Czyli mama dokładnie nie mówiła wam na jakim instrumencie macie grać, ale ty i tak wybrałaś co klasycznego. Dlaczego? No wiesz gdyby moja mama kazała mi grać na jakimś instrumencie to na pewnie nie wybrałbym niczego klasycznego.- Uśmiechnął się do niej delikatnie. On na pewno nie wybrał by ani fletu ani wiolonczeli lub nawet i skrzypiec . Tylko że on był inny. Ale patrząc na Aubrey, to nawet jej pasuje. -No tak, akustyka jest tutaj piękna. Cisz spokój no i te brzmienie. A widoki są piękne. Ale pasuje ci ten cylinder. Nawet bardzo.- Spostrzegł rumieńce na jej twarzy i znów uśmiechnął się łobuzersko. Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Było wysoko, ale wspinaczka po schodach była tego warta. -Więc masz brata... Też sie tutaj uczy ?-Zapytał po chwili milczenia.
— Chyba źle to ujęłam. Pula instrumentów ograniczała się tylko do klasycznych — nie mogąc się powstrzymać, Aubrey wyszczerzyła zęby. — Może i moja mama nie jest zatwardziałą konserwatystką, ale w tym przypadku nie było zmiłuj. Chociaż jeden instrument musiał być klasyczny. A i ja nie wyobrażam sobie siebie z jakimś nieklasycznym instrumentem. Jak by to powiedzieć... to nie mój styl. Poza tym lubię ich brzmienie. A to, że gram na klasycznych instrumentach nie oznacza od razu, że mogę grać tylko muzykę sprzed stu lat. Mnóstwo współczesnych piosenek wykonuje się teraz na klasycznych instrumentach i niekiedy brzmią dużo lepiej niż oryginał. Może nieco przesadziła. Nie miała zamiaru dawać mu wykładu ani tym bardziej na niego napadać, ale czasami po prostu dawała się ponieść. To były te nieliczne momenty, gdy wszystko w niej wrzało, a ona sama była jak samozapalająca się bomba. Wystarczyła tylko iskra. Tym razem komplement nie wywołał rumieńców - Aubrey jedynie skinęła głową. W takich momentach zapominała o swojej nieśmiałości. — Tak, James to mój bliźniak.
-Ah chyba ze tak. Klasyka to nie moje klimaty. Chociaż muszę przyznać ze twoja muzyka mnie nawet urzekła.- Westchnął cicho i przysiadł na ławeczce na przeciw skrzypaczki. -To nawet bardzo interesujące co opowiadasz o tej muzyce klasycznej. A dałabyś radę zagrać dla mnie coś nowszego ale w klasycznym brzmieniu. Czy o za wiele proszę ?- Zapytaj się o to z czarującym uśmiechem. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszał nowoczesnej muzyki w wersji klasycznej. No cóż jego rodzaj muzyki ograniczał się do tego co grał jego ojciec i czego słuchał gdy bywał w domu. Zawsze był jego idolem z młodszych lat, a teraz sam nie wiem czy chciałby iść w ślady ojca.Jest to dobra praca, ale ciągle poza domem. Oh Castiel wcale nie uważał ze dziewczyna przesadziła, po prostu wyraziła swoją opinię, a on zdanie innych szanował i nigdy go nie podważał. Przecież każdy ma prawo do wyrażenia swojej opinii. Oczywiście czasem nie zgadał sie z tym zdaniem, a jeśli chodzi o zdanie skrzypaczki to nie mógł wyrazić swojej opinii na ten temat, iź nigdy w życiu nie słyszał żadnej klasycznej przeróbki nowoczesnego utworu. A panna Aubrey tak go tym zachwyciła ze miał ochotę nawet posłuchać.
Ettréval. Na przestrzeni lat nazwisko to orbitowało gdzieś wokół twojej osoby, przechodząc swoje perycentra i apocentra, zaćmienia, czy koniunkcje. Trudno określić, czy wasza relacja była wypadkową sentymentów, czy może wynikała z przyzwyczajenia do swojego towarzystwa, które przyszło mimowolnie z powodu Juliana. Jedno wiedziałaś na pewno – ktokolwiek nie nadał Cichemu takiego imienia, zrobił to z okrutną premedytacją. Widziałaś go krzyczącego w Salem. Widziałaś go krzyczącego w domu twoich rodziców w Kalifornii, widziałaś go krzyczącego na bezkresnych polach Nevady i na bagnach Luizjany. Widziałaś, jak krzyczał na zimnej Alasce i zapewne krzyczał też w czterdziestu sześciu pozostałych stanach. I choć na co dzień zwykłaś ubierać się w swój stoicki spokój, przyozdabiając go przyjemnym usposobieniem, Ettréval dobrze znał ton twojego głosu i całą jego gamę, jaką potrafiłaś operować popadając w różnie skrajne stany emocjonalne. Zaskakujące osiągnięcie, nieprawdaż? Wasze drogi rozeszły się, kiedy bez słowa pożegnania udał się na projekt Złotego Sfinksa – jednak w przeciwieństwie do Juliana ty nie odczuwałaś żalu czy złości. Ludzie pojawiali się i odchodzili, było to nierozerwalną częścią theatrum mundi. Z resztą... sama potrafiłaś rozpływać się bez śladu niczym sen, może dlatego, że nigdy nie czułaś się zobowiązana wobec innych? Byliście do siebie zaskakująco podobni, o tym wiedziałaś od dawna, kiedy pierwszy raz rzuciliście się na dno szkolnego jeziora po to, by zbadać, czy włosy kelpii sprawdzą się w eliksirze euforii, który postanowiliście zmodyfikować na własny sposób... Wiedząc, co siedzi w jego głowie (zaskakujące, iż nie musiałaś stosować na nim swoich umiejętności, by to odkryć) wydał ci się jedyną słuszną osobą, która mogła pomóc ci przerwać detoks od adrenaliny, który przechodziłaś odkąd spłonęło Salem. Niewątpliwie potrzebowałaś też poznać wszystkie znane mu sekrety Hogwartu, bo choć bardzo się starałaś, Hogwartczycy zdawali się unikać ciebie – o zgrozo – jak ognia. Nie wiesz tak naprawdę, kim dla ciebie był. Nie miewałaś przyjaciół – z wyjątkiem Winony, jej szaleństwo było jednak zupełnie inne od tego, które przebłyskiwało w oczach Quietusa. Wins była niewyrafinowaną dziewczyną z Teksasu, która potrafiła rozbawić cię do łez i nauczyć, że rozrywka tkwi w nawet najbardziej pymitywnych miejscach. Wiele jej zawdzięczałaś. Zapewne gdyby nie ten dziki pomiot Hensleyów, jak zwykła mawiać o niej twoja matka, dziś mogłabyś być równie wyszukana, co reszta twojej rodziny, z którą nie chciałaś się identyfikować. Czy Cichy był więc pokrewną duszą? Nie wiedziałaś, czy w ogóle potrzebowałaś go gdzieś zaszufladkować, kategoryzowanie nie leżało w twojej naturze. Zdaje się, iż orbitowanie najlepiej oddawało charakter waszej relacji – nigdy zbyt blisko, ale zawsze gdzieś obok siebie. Kiedy podczas balu wsunął ci w dłoń monetę, poczułaś przyjemnie znajomy dreszcz, który podpowiadał ci, że i tym razem się nie pomyliłaś. Było jednak coś jeszcze. Coś więcej, czego nie potrafiłaś zidentyfikować, ale co w tamtej chwili sprawiło, że twój żołądek wykonał podwójne salto. Nocą – och, to chyba oczywiste, iż to m u s i a ł a być noc – wykradłaś się z dormitorium, by spotkać się z nim w umówionym miejscu, skąd dalej mieliście się przedrzeć – no właśnie, gdzie? Przez całą drogę wiodącą przez las podążałaś za nim w milczeniu, mogąc jedynie wyobrażać sobie, jakie szaleństwo malowało się na jego twarzy z każdym kolejnym krokiem. W powietrzu niczym swąd spalenizny wisiał temat minionego balu oraz to, czy Cichy był wystarczająco spostrzegawczy, aby dostrzec, co wywołało anomalia w Wielkiej Sali. W końcu dotarliście do kamiennej budowli, która wyglądała na opuszczoną wieżę, a wspiąwszy się na szczyt mogłaś dostrzec, że w niedalekiej odległości znajdowało się Hogsmeade, skąpane w nocnej poświacie. Smukły rogal księżyca chował się za chmurami, a w bladym świetle różdżki błyszczały jedynie wasze oczy i twoje włosy. - To chyba moja ulubiona pora w ciągu doby – powiedziałaś bardziej do siebie, przyglądając się uśpionej wiosce. – Jak bawiłeś się na balu? Atmosfera była iście gorąca, nie sądzisz? – zaśmiałaś się, nie mogąc dłużej zwlekać z tym tematem.
Zdarzają się w życiu sytuacje, kiedy trzeba być trochę pomylonym, aby z nich znaleźć wyjście. Quietus jednakże był człowiekiem nie tyle, co istotnie pomylonym, co zaś wyjątkowo utalentowanym w obyciu z szaleństwem. Istota pociągającego chaosu tkwiła w nim od zawsze. Rzekłoby się, że został nim wręcz naznaczony przez wariackiego ojca i całą swą esencję nieprzewidywalności ma zakodowaną genetycznie. Przywódcze zdolności aczkolwiek sam opanował; większą ich część ujawnił, pośród amerykańskich murów w Instytucie magii - a całą resztę - w pełnej chwale ukazał bliźniętom O ’Shea. Julian - odkąd sięgał pamięcią, odgrywał w jego życiu ważną, a wręcz znaczącą rolę. Poznał jego osobę lepiej, stokrotnie lepiej niż ktokolwiek inny z Salem - i równocześnie to Julian był tą osobą, która dogłębnie rozgryzła Cichego. Drugą osobą, która dołączyła do ich prywatnej, dwuosobowej watahy w drodze naturalnego zacieśniania więzi, stała się Ceres. Jasnowłosa istota, pełna sprzeczności. Przyciągająca i odpychająca jednocześnie. Trzymająca każdego na mentalnej uwięzi, na uwięzi - którą, to właśnie Cichy przerwał pomiędzy nimi. Początkująca nić nieufności pomiędzy nimi, bezpowrotnie wówczas pękła, dając tym samym, delikatny wydźwięk nowo powstającej więzi, bez zbędnej kategorii. A z biegiem lat, jasnowłose dziewczę, stało się jego osobistą i piękniejszą wersją. O ’Shea zawsze stała przy jego boku. Wryła się w jego pamięć, tak głęboko, że był święcie przekonany o tym, iż to właśnie z nią, zwiedził połowę świata. - zapuszczali się w typowo mroźne i zakazane tereny, jak i zjechali całą Amerykę niczym w amerykańskim śnie. Dzielili ze sobą tysiące doświadczeń, setki wspomnień oraz byli w stanie, wymienić całą gamę sytuacji w których, adrenalina pierwsza im uderzała do głowy. Ostatecznie, jedno napędzało drugie - a drugie, nigdy nie miało najmniejszego zamiaru, aby zatrzymywać pierwszego w swoich utajonych planach. I dopiero teraz - ponownie mieli okazję, aby na powrót poczuć na językach smak adrenaliny i ten rozkoszny zawrót w głowie, gdy przyczyniali się do stwarzania niebezpiecznych sytuacji. Gdy na balu, wsunął jej w dłoń złocistą monetę - podebraną jedną z tysięcy jej podobnych w Salem - w jego głowie, powoli się zaczął krystalizował plan odnośnie ich wieczoru. Zwykłe korepetycje, nigdy nie leżały w zakresie Cichego. Żadną czynność do jakiej dochodziło przy Ceres, nie można było ochrzcić mianem wyłącznie zwykłej czynności. To byłoby czyste bluźnierstwo. Dlatego, gdy się spotkali pod hogwarcką bramą; Cichy jedynie wygiął kącik ust i podnosząc go nieznacznie do góry na jej widok - zamiast szarmanckiego powitania, bez ostrzeżenia uchylił szkolną bramę, pośrednio, za pomocą niewerbalnego zaklęcia. W milczeniu sprowadził Ceres, na mało uczęszczaną drogę, która wikłała się ku mroczniejszej strefie Zakazanego lasu - nie racząc się nawet przy tym obejrzeć, zza swe ramię, by sprawdzić czy rzeczywiście się udała za nim. Nie musiał tegoż sprawdzać. Był do niej tak przyzwyczajony, że bez trudu, nawet w bezkresnej głuszy, wyczuwał za sobą jej cichy puls, miarowe bicie serca oraz ciche oddechy. Nawet jej jasne włosy, bardziej jaśniały wśród księżycowej poświaty, a to wszystko się składało na to, że wyczuwał ją całym swoim jestestwem. Była jego integralną i jak najbardziej naturalną częścią, a już z pewnością, nieodwołalną częścią jego życia. Gdy nadszedł moment, gdy ich sylwetki zniknęły w mroku opuszczonej wieży, odetchnął z ulgą, iż mógł się skryć w cieniu. Wyciągając dłoń za siebie w stronę Ceres, nie potrzebował za wiele czasu, aby zlokalizować jej szczupły nadgarstek. Kościstymi palcami, łagodnie zacisnął się wokół jego drobnej obręczy i udając się dalej w ciemność, poprowadził Ces na wpoły rozwalonymi schodami na sam szczyt. Jedno zaklęcie ujawniające, które niespodziewanie wyskoczyło z różdżki Cichego; odsłoniło centrum kamiennej posadzki, na której był przygotowany kociołek - umieszczony w jeszcze dziwniejszej, metalowej konstrukcji, przy której człowiek zmuszony był się nisko pochylać aby ukończyć wymagany wywar. A przygotowana i zabezpieczona w nim baza do wyjściowego eliksiru - czekała tylko, aż jego właściciel - w tym wypadku Quietus, zdejmie z niej ochronne bariery. I prawdopodobnie ruszyłby się do przodu, gdyby nie zatrzymał go, rozbawiony ton Ceres. Przekrzywiając do boku głowę, powoli się obrócił w stronę bladolicej i przywołując na twarz powolną, niemal zadziorną minę, zadarł do góry brew jakby besztając dziewczę. - Zaiste, gorąco było. - przyznał złośliwie i podciągając rękawy swej śnieżnobiałej koszuli, mimowolnie roześmiał się cicho, niemal gardłowo. - Ale wszak, to mój ulubiony klimat, więc jak śmiem narzekać? Wystraszyliście jedynie moją partnerkę. - mruknął z udawaną urazą i wyciągając przed siebie dłoń, mruknął cicho pod nosem formułę zmodyfikowanego zaklęcia i już po chwili na jego palcach, poczęły tańczyć niewielkie języki ognia - dziwnie podobne do tych, które jeszcze niedawno szalały w Wielkiej Sali. - Ale daliście ładny efekt, O ’Shea. Tak samo jak twoja, urocza parasolka, Ces. - dorzucił z niejakim rozbawieniem i zacisnął dłoń w pięść, samoistnie gasząc płomienny urok. Nie musiał udawać, iż nie wie, czyja to sprawka. Całe życie spędził w amerykańskim instytucie, by być niemal stuprocentowo pewnym poniektórych zachowań. A niektórzy się nigdy nie zmieniają. I nie zmienią.
Zawsze jesteś: piękna, tajemnicza, nieosiągalna. A przecież nie chcesz taka być. Czyżby lodowa świątynia pośrodku oceanu, którą zbudowałaś dla swojego umysłu, zupełnie niezamierzenie rozprzestrzeniła się na zewnątrz ciebie, tworząc barierę dla ludzi? Twoje dłonie były zwykle takie blade i zimne... jak dłonie topielicy. Ale ty przecież kochałaś wygrzewać się w kalifornijskim słońcu, kochałaś rozsyłać ciepłe uśmiechy, byłaś duszą towarzystwa, która lekko wstawiona wyrywała się do śpiewania karaoke z Winoną. Gdzieś tam jednak istniała cienka, zupełnie niewidoczna granica zaufania, którą nieliczni potrafili przekroczyć naprawdę. Och, bo przecież ty nigdy nikogo nie zbywałaś milczeniem – twój język zawsze się rozwiązywał, często snując historie, które nie miały znaczenia albo nie istniały. Gdzie znalazł się Quiet? Nie wiesz. Może utknął gdzieś między wymiarami, może zaklinował się w pasie planetoid, ale z pewnością przekonał się, że twoje bieguny wytwarzają bardzo niejednorodne pole magnetyczne. Choć na co dzień kontrolowałaś emocje, potrafiłaś przejść z krzyku do płaczu, by po chwili skakać z radości. Tak naprawdę wiele razy się bałaś. Ale strach nigdy cię nie paraliżował, chociaż ukazywał różne twarze – czasem takie, których później nie chce oglądać się w lustrze ani przywoływać we wspomnieniach. Ettréval znał te twarze. I, co ważniejsze - Ettréval nie bał się tych twarzy. Nie musiałaś w jego towarzystwie trzymać fasonu, pozwalając sobie na swobodne bycie sobą. Cóż za luksus. Czy wobec tego można było cię orzec zakłamaną lub nieszczerą? Skąd. Posiadłaś jedynie rzadką umiejętność nie odkrywania wszystkich kart. I zawsze trzymałaś asa w rękawie, zawsze. A nawet jeśli nie, potrafiłaś stwarzać idealne pozory pomyślnej gry. Zawsze jesteś: analityczna, nieugięta, obłąkana. Taką znał cię Quiet. Ktoś mógłby rzec, że opanowanie nie szło w parze z szaleństwem, ale ty byłaś najlepszym przykładem na to, iż niemożliwe nie istniało. Nie chciałaś nawet słyszeć brzmienia tego słowa. A już na pewno nie w ustach Quieta. Ettréval pokazał się w swojej pełnej krasie, prowadząc cię w milczeniu przez las, nawet nie racząc na ciebie spojrzeć. W międzyczasie zdążyłaś wymyślić już sto zaklęć, którymi mogłabyś zasiać wątpliwość, czy aby na pewno nie macie nieplanowanego współtowarzysza podróży, ale dzikość lasu skutecznie odwodziła twoje myśli od tego pomysłu, jakbyś wręcz oczekiwała, że coś takiego się wydarzy. Droga do wieży okazała się być jednak pozbawiona niespodzianek. Ta czekała cię dopiero na szczycie, na który zdołałabyś się wdrapać zapewne i bez wsparcia Cichego. Przyznaj jednak, że podobała ci się ta nonszalancka uprzejmość. Jeszcze bardziej podobało ci się jednak to, że był jednym – a może jedynym – niezrzeszonym Salemczykiem, przy którym nie miałaś oporów przed kierowaniem tematu rozmowy na bardziej niebezpieczne tory, zakrawające o zakazaną magię. Nie można było tego nazwać zaufaniem, ani tym bardziej zdrowym rozsądkiem – o żadną z tych rzeczy nie można było cię podejrzewać. Musiałaś jednak ryzykować, jeśli chciałaś bawić się świetnie. A ryzyko wywoływało ten przyjemny dreszcz, za którym tak bardzo tęskniłaś. - Zapewne wykazałeś się heroizmem ratując ją z opresji. Musiała być wniebowzięta – skwitowałaś, nie odrywając wzroku od jego dłoni i mimowolnie przesuwając powoli swoje palce przez płomień, który wytworzył. Nie wydawałaś się szczególnie zdziwiona tym, że Cichy tak szybko rozgryzł sekret pożaru. – Osobiście uważam to za śmieszne. Dobrze wiesz, kto za tym stoi. Szczerze mówiąc... nie wiem, co miał oznaczać ten ogień. Żart? Zasianie paniki? Nawet nie mogłam się dobrze bawić, jak to zwykle miałam w zwyczaju, bo chyba chichocząca pośród płomieni dziewczyna z Salem wzbudziłaby zbyt duże zainteresowanie, nie tylko uczniów – lubiłaś pozostawać w cieniu, ale ktoś z twoją aparycją i sposobem bycia... cóż, bądźmy szczerzy – było to nieomalże niewykonalne. Przeczuwałaś, że parasol nie umknie oczom Quieta. Nie zamierzałaś zatajać przed nim prawdy, udając, że nie wiesz, o czym mówi – postanowiłaś jednak pozostać w sferze niedomówień, bo opowiadanie o czymś wprost było jak jedzenie deseru przed obiadem – po nim nie miało się ochoty na danie główne. - Nie uważasz, że to absolutnie nieporęczny przedmiot? – zaśmiałaś się, wyginając śmiesznie głowę w kierunku sklepienia wieży, nie dając poznać, iż miałaś go przy sobie. Od ostatniego wybuchu mocy bałaś się pozostawiać go w swoim bezpiecznym miejscu. Skoro parasol potrafił sam się z niego uwolnić, dlaczego nie mógłby dokonać tego żywy człowiek? – Zupełnie zapomniałam o tym, że błyskawica uderza w najbardziej wysunięty punkt. Wiesz, jak to jest, kiedy twoje ciało przeszywają setki wolt? Nie? Musisz spróbować. Nie możesz chyba pozostać w czymś gorszy ode mnie, Quiet. – przechadzałaś się, zataczając kręgi po kamiennej posadzce i strzelając oczami, zupełnie tak, jakbyś już dawno postradała zmysły. - Podobno wedle statystyk czterdzieści procent porażeń kończy się śmiercią. Ciekawe, ile procent zabrakło mnie. Jeden? A może sto? Jak bardzo byś się nudził beze mnie? Chyba nie byłoby tak źle, skoro przetrwałeś rok w Hogwarcie? Osobiście jestem zawiedziona, poza poparzeniami nie mam żadnych innych powikłań – westchnęłaś ciężko, i choć większość potraktowałaby twoje słowa jako żart, Quiet musiał wiedzieć, iż mówiłaś absolutnie p o w a ż n i e. Zatrzymanie oddechu brzmiało przecież tak fascynująco... chociaż równie dobrze mogłaś je wywołać zaklęciem. Albo eliksirem. Gdyby Ettréval się postarał, dokonałby tego nawet bez użycia magii. - Co dla nas przygotowałeś? – rzuciłaś, poświęcając nieco więcej uwagi kociołkowi – wszak podobno to on miał dziś grać pierwsze skrzypce. A ty w końcu czułaś, jakbyś naładowywała dawno zastałe baterie. Pozostawało liczyć na to, że wraz z zastrzykiem energii pojawi się zastrzyk adrenaliny. Och, gdyby Ettréval mógł dostrzec, jak bardzo twoje źrenice się rozszerzały, kiedy tylko zatrzymywałaś na nim swoje spojrzenie – ale nie mógł przecież. Chyba, że jego wzrok był na tyle zwierzęcy, iż w półmroku dostrzegał równie dużo detali, co za dnia.
Uśmiechnął się złośliwie na jej słowa i po chwili wyginając swe wargi w urokliwy, sztuczny grymas; zacmokał niemalże z naganną i jednym krokiem drapieżcy, doskoczył do Ceres i gwałtownie ją odsunął od kotła. Bladolica od zawsze chyba miała niezdrową pasję, by niemal odruchowo włazić do cynowych kadzi. A sam fakt, że zataczała coraz mniejsze kręgi wokół jego nowego eksperymentu - ewidentnie mu się nie spodobał. Zwłaszcza, że dzisiejszej nocy, to Ceres będzie robiła za wielce znaczący składnik. A o składniki trzeba dbać, nie bacząc nawet na fakt, iż zostają nimi piękne i szaleńcze dziewoje. - W płomieniach do twarzy ci było, nie narzekaj. Chociaż ze śmiercią zapewne niewiele gorzej byś wyglądała. Najwyżej, i to dzisiaj przetestujemy. – stwierdził z kompletną beztroską w swym głosie, jakby właśnie poinformował jasnowłosą, że będą urządzać piknik w świetle księżycowej poświaty. Bezwiednie prześlizgując się swym spojrzeniem po jej sylwetce i nakreślając w głowie zarys jej budowy ciała, podliczył w swym szaleńczym umyśle, kilka wartości aby mu wszystko współgrało z tworzeniem eliksiru - i mimowolnie utkwił swoje jarzące się w ciemnościach ślepia - w oczach Ces. Z niemałym zaskoczeniem odnotował, iż jej tęczówki były rozszerzone niczym po zażyciu niemałej ilości środków odurzających aczkolwiek istniało jeszcze jedno logiczne wyjaśnienie. Mianowicie, buzująca adrenalina, która mimowolnie wyostrzała wszelkie zmysły – i to nie tylko u niej, ale i u samego Cichego, również. Bez zbędnego wysilania się, wyczuwał delikatne opary ulatniające się z kotła, nadzwyczajną ciszę dobiegającą z ponurej leśnej ścieżki, którą tutaj dotarli; i sporadyczne wycie, gdzieś w odległym dla nich zakazanym lesie. Nie odrywając od niej, swego spojrzenia, wykonał nieznaczny gest różdżką i chwilę później, smukłe i na wpoły stopione, czarne świece zabłysły bladą poświatą, dając tym samym przyjemny półmrok dla oka. Oraz ukazując niedbałe wnętrze, zapuszczonej i niemalże zgrzybiałej komnaty. Krzywe regały, uginające się pod ciężarem przestarzałych tomiszczy z powyrywanymi stronicami. Walające się pod nogami szkielety, maleńkich niegdyś stworzeń. Tumany kurzu, oblekające każdy kąt, tegoż ponurego pomieszczenia, który delikatnie łączył się z bialutkimi, pajęczymi nitami – tworząc tym samym, misterne i koronkowe ozdoby. - Ja gorszy od ciebie? Myślałem, że raczej dorównuję ci kroku w naszym, wspólnym szaleństwie. A być może, nawet i wyprzedzam, nie sądzisz? – zapytał z niemałym rozbawieniem i wydął nieznacznie dolną wargę, na jej dość retoryczne pytanie, czy aby na pewno, by nie zatęsknił za jej niezwykle miłą i niezrównoważoną osobą. Ach, zapewne, by oszalał z tej wszechogarniającej nudy. Aczkolwiek nie zamierzając się spowiadać ze swoich odczuć względem niej, obdarzył dziewczynę swym małym i obłąkanym uśmiechem; i bez ceregieli, ponownie do niej doskoczył i łapiąc ją w swoje łapska, przyciągnął bladolicą do siebie, by móc ujrzeć jej twarz w poświacie jednej z kilkudziesięciu czarnych świec. - Oszalałbym bez ciebie. – poważny ton głosu Cichego, mimowolnie poświadczał za niego samego, iż jest to najszczersza prawda, do jakiej mógł się dzisiejszej nocy dopuścić. I chociaż jego świat z pewnością, osnułby się szarością, gdyby zabrakło w nim potencjalnego geniuszu Ceres – to z tą samą pewnością, domyślał się, że dziewczyna zabrałaby ze sobą, całą jego życiową energię, czyste szaleństwo i (nie)doskonały geniusz jakim niemalże błyszczał przy jej boku. Bo bez niej, nie byłby całością. – Ach, i nie udałoby mi się w końcu zrobić tegoż eliksiru, bez najważniejszego składnika. Czyli bez ciebie, O ’Shea. – dodał po chwili, z niezwykle podejrzaną miną, gdy ściągnął brwi na wspomnienie o swej tajemniczej mazi i odchylając do boku głowę, zmierzył kocioł takim wzrokiem jakby się szykował do morderczego pojedynku z nim. W końcu ma w zamiarze uwarzyć coś, za co groziłby mu trzykrotny i przy okazji, dożywotni pobyt w Azkabanie - a we wcześniejszych okresach, by go nawet z wielką uciechą, powiesili na szubienicy. I właśnie to wszystko, składało się na to piękne ryzyko. Emocje, adrenalina i zakazane rzeczy. Powodujące, szybsze bicie serca na zmianę ze zwalniającym jego tempem i gwałtownymi oddechami, jakby człowiek stał nad samą krawędzią, przepaści pełnej chaosu. Nawet teraz, gdy trzymał w objęciach jasnowłosą, odczuwał, że to miejsce przybrało jeszcze bardziej ponury i niemalże mglisty klimat, jakby ciemność spotęgowała się i postanowiła dzisiejszej nocy, właśnie w tej piekielnej wieży, przenocować. Sama noc wydała się nawet drżeć przed ich niecnym czynami, bezradnie tłumiąc ich podekscytowanie – a już na pewno, próbowała zdusić niezdrową fascynację Cichego. Co było zadaniem, absolutnie bezcelowym. Niemożliwie wnet niemożliwym. To tak, jakby starać się uciszyć wieczną ciszę.* Zwilżając więc z niezdrowym blaskiem w swych ślepiach, spierzchnięte wargi – nabrał więcej powietrza do ust i powoli go wypuszczając, zapatrzył się w bulgoczącą w kotle, ciecz.. - Jak dobrze wiesz, bogini, eliksiry są specyficzną dziedziną w naszym świecie. Każdy poszczególny składnik ma odrębną właściwość i zazwyczaj charakteryzuje się innymi walorami. Z niczego tworzymy nagle coś wyjątkowego. Jesteśmy w stanie wytworzyć dla siebie nawet szczęście. Umiemy się odurzyć eliksirami, aby niczego nie czuć, albo sprawić byśmy odczuwali zbyt wiele w jednej, krótkiej chwili. Możemy nawet przedłużać w nieskończoność swoje nędzne życie. Ale czy istnieje eliksir, który wyrwie nas ze szponów samej śmierci? Pokonać coś tak niematerialnego, to nie lada wyzwanie, Ceres. I właśnie do tego dążę. Ponieważ, odkryłem niesamowitą zależność, że statystycznie rzecz biorąc; średnio co trzecie spotkanie z tobą, obydwoje niemalże lądujemy na drugim świecie. Dlatego też, postanowiłem sprawić nam bilety powrotne. – wymruczał aksamitnym barytonem swego głosu i z maniakalnym uśmiechem, rozejrzał się z nieskrywaną czułością po podartych księgach, walających się po całym pomieszczeniu po czym niemal jęknął z ekstazą. – Nie muszę mówić, iż ten eliksir jest zapomniany. Mogę jedynie rzec, że przypisywany był jeszcze starszej dziedzinie od eliksirów. Mianowicie starożytnej i wspaniałej alchemii. Zapomnianej, ponieważ ówcześni warzyciele mieli dość specyficzne podejście do sztuki tworzenia mikstur. – nieznacznie skrzywiona mina, rzeczywiście miała podkreślić, że nawet Cichy, miałby wątpliwości, co do tak makabrycznego sposobu tworzenia mikstur. Aczkolwiek to nie oznaczało, że powstrzymywał się od tego, by nie pochłonąć tej zakazanej wiedzy niczym gąbka. Niekiedy jego chorobliwa ciekawość, rzeczywiście ześle go na samo dno piekła i go tam pozostawi na całą wieczność. Odchrząknąwszy jednakże, przeniósł spojrzenie z powrotem na dziewoję i uniósł kapryśnie brew do góry. – W wyniku, sporego tempa tworzenia mikstur, drastycznie spadały im zapasy niezbędnych składników. Oczywiście, że z ludzi, O ’Shea. Nie ze zwierząt. One są za fajne na miażdżenie. – podkreślił znacząco i wygiął wargi w potępiającą minę. Nawet on ma niekiedy opory - przed zasiekaniem jakiegoś niewinnego stworzenia. O ile takowy wpadnie mu w oko, a Cichy przypadkiem nie zastanowi się nad jego nielegalną hodowlą oraz tresurą, rzecz jasna. Westchnąwszy więc; tylko skinął głową, jakby zgadzając się ze swoimi własnymi przemyśleniami i dalej kontynuował swój wykład. - Myślę jednak, że podpatrzyli to od Azteków, wyrywających sobie wzajemnie serca. Krwawa część rytuału, ale za to jaka widowiskowa! I tutaj właśnie tkwi problem natury moralnej. Jednym z głównych składników tego, o tutaj, eliksiru powinno być coś na pograniczu sacrum i profanum. Nie za czyste i nie za brudne jednocześnie. – ucichł nagle i wbił intensywne spojrzenie swoich ślepi w jej bladą, pociągłą twarz. Jakby miał za jego pośrednictwem wymusić niemą zgodę Ces na jego niemoralne i szalone żądanie. – Niewinna krew jest doskonała, aczkolwiek potrzebna mi do tego równie doskonała kandydatka. Niestety, towar pod nazwą dziewica jest już chyba sprzedawany wyłącznie na czarnym rynku. – prychnął, będąc przy tym wielce zdegustowany i machnął zniecierpliwiony ręką w powietrzu, zmierzając tym samym, do swojego głównego założenia. – O jednorożce już jest się łatwiej postarać. Aczkolwiek mam wielką nadzieję, że chociaż ty jedna się nadasz pod nóż. – zakończył filozoficznym tonem, oczywiście mając na myśli, iż łaskawie pozwoli mu oddać niewiele ponad kwartę swej magicznej krwi. Nie musiał jednakże uzupełniać swojej myśli na głos. Był aż za bardzo ciekawy reakcji Ces, na jego fantazyjny pomysł. I typowo szaleńczy. I z pewnością, by pokrótce wyjaśnił, cóż takiego jasnowłosa ma wykonać, gdy nagle cichy szmer zdekoncentrował Cichego na tyle, że poluźnił swoje i tak delikatne objęcie Ceresowej i odruchowo spojrzał w stronę kamiennego sklepienia. I nie minęła chwila, gdy cienkie macki, pewnej typowo diabelnej rośliny zaczęły powoli osnuwać się po zimnych kamieniach w ich stronę. Z sekundowej konsternacji, gładko przeszedł do zaciekawienia i z osobliwą miną obserwował jak diabelskie sidła, z każdym swoim ślamazarnym ruchem, coraz bardziej się zaczęły do nich przybliżać. Aczkolwiek zamiast wykonać jakikolwiek ruch obronny bądź najzwyczajniej w świecie, spopielić te paskudne i jak najbardziej żywotne, roślinne witki to jeszcze przykucnął nad jej najmniejszym odłamem i z fascynacją dźgnął ją kościstym palcem. I dopiero po chwili odskoczył od niej, niemalże zataczając się naprzeciwległą ścianę, gdy te cholerstwo chciało mu się czule zawinąć wokół jego szyi. Przekląwszy więc raz a jakże soczyście – od razu skierował swoje spojrzenie na Ces i przekrzywiając głowę do boku, zmrużył oczy obserwując jak chyba najdłuższą odnoga diabelskiego sidła, czaiła się tuż za jej plecami, gotowa do przyjacielskiego uciśnięcia (bądź uduszenia) jego współtowarzyszki. - Wiesz, że tą piekielną roślinę można hodować w doniczkach? Czy to, by się mieściło w granicach naszego szaleństwomierza, gdybyśmy i my takie zaczęli hodować? – zapytał się mimochodem jasnowłosej i układając wargi w szeroki uśmieszek, zniżył się do pozycji jak najbardziej dogodnej do ataku. W międzyczasie machnął ponownie różdżką, szykując się do niewerbalnego lumosa (przecież pożogi tutaj nie wyprodukuje!); gdy z nagłym przeczuciem, gwałtownie odsunął się w bok. Bo to właśnie wtedy, rozległ się świst tuż obok jego ucha i chwilę później jego ukryty dotąd sztylet; roboty iście goblińskiej, postanowił chyba odtąd żyć własnym życiem. Niestety jego osobliwa aktywność, na razie zakończyła swoją działalność w momencie gdy jakimś niewiarygodnym cudem, wbił się w kamienną ścianę, a raczej w jej szczelinę - i tam pozostał, błyszcząc złowrogo w świetle księżyca. A Cichy; wyprostowawszy się niczym struna, łypnął jedynie oceniająco na swoją niebezpieczną zabawkę i nonszalancko zadarł brew do góry. - Gwizdnąłem ze Salem. – potwierdził mimowolnie z skąd zdobył to cacko i wzruszył niedbale ramieniem. - ale najwidoczniej mnie nie polubił. – dokończył sarkastycznie i spoglądając w oczy dziewczęcia, uśmiechnął się krzywo.
* Quietus Ettréval w wolnym tłum. = wieczna cisza :")
- Oczywiście, że było. Chciałam przyjść w płonącej sukni, ale chyba nauczyłam się trzymać swoje fantazje na wodzy, czego nie można powiedzieć o tobie, Ettréval. Czasami ci tego zazdroszczę, ale w ogólnym rozrachunku cieszę się, że nie jestem tobą – lubiłaś swoje wyrafinowanie, a także to, iż nigdy nie popełniałaś faux pas. Idealnie spisywałaś się w roli damy. Przecież wszyscy wierzyli, że nią byłaś. Nie byłaś. A ten tutaj wiedział o tym bardzo dobrze. - Popatrz na mnie, już wyglądam prawie jak trup – śmiejesz się, i choć słowa Quietusa cię intrygują, pozostajesz w sferze niedomówień, pozwalając mu działać, podczas, gdy szaleństwo zaczyna pulsować ci w żyłach i wypełniać każdy centymetr twojego ciała. Nie czujesz strachu. Zapewne większość dziewcząt po takim wstępie marzyłoby o tym, by czmychnąć do swojej sypialni i ukryć się pod ciepła kołdrą, ale ty nie posiadałaś zahamowań. Nie cofnęłabyś się przed niczym. Dziwisz się jedynie, że temat balu tak szybko cichnie, a Quietus nie drąży tematu parasolki. Może to lepiej? Nie analizujesz tego, bo twoje myśli szybko zaczynają krążyć wokół innego tematu. - Droczę się z tobą. Przecież wiem, że nie zniósłbyś ciszy. Lubię być o trzy kroki przed innymi, a pomimo tego nadal udaje ci się mnie zaskakiwać – nie stać cię na większy komplement, choć było oczywistym, że nie miałaś szans na konkurowanie z nim w tej dziedzinie. Pomimo tego, iż bardzo nie chciałaś przyznać tego przed samą sobą, gdzieś tam w środku czułaś ukłucie zazdrości, jednocześnie w pełni respektując jego obłąkanie. Kiedy twoja twarz znalazła się na kilka cali przed obliczem Cichego twoje organy wewnętrzne – od gardła aż po żołądek – niebezpiecznie zadrżały i zdawało się to nie mieć najmniejszego związku z narastającą adrenaliną. Nie dawałaś po sobie poznać tego, jak bardzo było ci to nie na rękę. Zwykle nie miewałaś problemów z barierą fizyczną, przekraczałaś ją dość szybko, tym samym wkupując się w łaski osób trzecich. Ettréval był ciężkim przypadkiem, którego nie potrafiłaś wyjaśnić w żaden logiczny sposób. Przecież nie powinno być w tym dla ciebie nic nienaturalnego, znaliście się już od lat i przeszliście razem przez niejeden ogień, a jednak za każdym razem, kiedy Cichy zachowywał się w ten sposób, czułaś się nieswobodnie. - Błąd, Quiet. Ty już jesteś szalony. Jakimś cudem przetrwał rok w Hogwarcie bez twojego towarzystwa, ale dobrze wiesz, kto zapewniał mu wrażeń. Twoja sowa bez ustanku kursowała między Ameryką a Szkocją, nosząc listy nie tylko od niego, ale i od Utopii, której zawsze służyłaś pomocą podczas projektu Złotego Sfinksa. Tego, co nadeszło później, nie mogłaś się spodziewać. A jednak, znów udało mu się ciebie zaskoczyć. Nie zadawałaś pytań. Posłałaś mu jedynie wymowne spojrzenie, nonszalancko unosząc brwi (cóż za wyróżnienie, iż w jego obecności pozwalałaś sobie na tak prostackie zachowania), zastanawiając się, czy bycie składnikiem eliksiru miało być pochlebstwem, czy może raczej karą. Przy Quietusie niczego nie można było być pewnym, a jednak ta myśl powodowała u ciebie eksytację - która z każdym kolejnym słowem wyjaśnienia zaczynała zbaczać na niebezpieczne tory, dryfujące gdzieś między rozbawieniem, wzburzeniem, a euforią. Twoje usta wyginały się w coraz szerszym uśmiechu, niewiele różniącym się od tego, jaki zwykli nosić najwięksi popaprańcy w historii. Wiedziałaś, o czym mówi. Choć wiedziałaś to może za dużo powiedziane, ale z pewnością miałaś większe pojęcie niż przeciętny czarodziej na temat warzelnictwa, włączając w to jego korzenie - historia magii pociągała cię zaskakująco równie mocno, co spędzanie godzin w oparach buchających z kociołka. Posiadałaś nieznośną tendencje do wtykania nosa w książki, których nawet nie powinnaś brać do swoich ślicznych rąk, dlatego nim jeszcze Quietus skończył swoje przemówienie, zaczęłaś podejrzewać, do czego dąży. I, wbrew pozorom, wcale nie byłaś do końca zadowolona z obrotu sprawy. - Jak dobrze wiesz, mam niezdrową skłonność do interesowania się rzeczami, którymi nie powinnam. Alchemia nie jest mi obca, jakkolwiek nigdy wcześniej nie porywałam się na tak bardzo zaawansowane praktykowanie. Dużo chciałbyś osiągnąć, Ettréval. Skąd pewność, że nie popełniłeś błędu i zamiast sprawić nam bilety powrotne nie wyślesz nas na drugi koniec Styksu? W twoich oczach nie widać strachu, choć wewnątrz toczysz wojnę z własnymi emocjami, pragnieniem i rozsądkiem. Ten ostatni jak zwykle ponosi największą klęskę, zbyt słaby, by przebić się przez śmiertelne ostrza szaleństwa. Tego przecież chcesz najbardziej. Naginania zasad, przeczenia prawom fizyki, wykraczania daleko poza granice umysłu. Nieprzeciętności. I oto jak na dłoni materializuje się Wieczna Cisza, która pociąga cię w tę otchłań i już wiesz, że dasz się jej usidlić. Nawet nie wiesz jeszcze, jak bardzo dosłownie. Nie przerażały cię zakazane rytuały. Nie przerażały cię jadowite istoty, potępione księgi, widok krwi, opuszczone miejsca, czarnomagiczne artefakty, śmiercionośne rośliny. Wręcz przeciwnie, cały szereg wymienionych rzeczy przyciągał cię jak magnes. Wydawałoby się, iż nic nie jest w stanie wprawić cię w zakłopotanie. Do czasu, aż padło pytanie dotyczące twojej niewinności. Przez chwilę byłaś pewna, że wymierzysz mu siarczysty policzek – ale nie chciałaś dać poznać po sobie, jak bardzo niewygodny jest dla ciebie ten temat. Bo przecież ty nie okazujesz słabości. Jesteś zuch dziewczyna, nie zapominaj się! Żadnych rumieńców na twarzy. Dobrze, że w tym słabym świetle pewnie nie zauważył, jak mocno twoje blade lica nabiegły krwią. Krwią, której tak bardzo potrzebował. - Pozwól mi jednak poskładać to w logiczną całość, chociaż z drugiej strony analityczne myślenie w twoim przypadku chyba nie jest w stanie wykalkulować rachunku prawdopodobieństwa. – powiedziałaś po chwili, nie dając nic po sobie poznać i przyglądając się jego poczynaniom. - Czy dobrze rozumiem, Ettréval? Poświęciłeś czas na to, by przygotować eliksir, poniekąd przyjmując za pewnik, iż będę jego dopełnieniem? Gdybyś to nie był ty, powiedziałabym, że to absurdalny pomysł. Chyba znam cię za dobrze, bym cokolwiek twojego mogła uważać za dziwne. Chyba, że sprowadzasz tutaj każdą dziewczynę z Hogwartu, licząc na to, że kiedyś ci się w końcu poszczęści. A może wszystkie uciekły? Nastała chwila ciszy, podczas której próbowałaś zebrać myśli i słowa, by nie palnąć jakiejś głupoty. Z innymi było tak łatwo... Quietus nie dość, że zmuszał twój umysł do pracy na najwyższych obrotach, to jeszcze wywoływał tak skrajne emocje, że nie byłaś pewna, czy w danym momencie go nienawidzisz, czy może darzysz zgoła odmiennymi uczuciami. Zderzenie dwóch sprzeczności miało miejsce i teraz – z jednej strony męczył cię głód zaspokojenia wiedzy i chęć dokończenia tego abstrakcyjnie nielegalnego eksperymentu (jak długo czekałaś na ten przyjemny zawrót głowy!), z drugiej jednak nie potrafiłaś uzmysłowić sobie tego, że potraktował c i e b i e w sposób dość przedmiotowy. Ale czy bycie s k ł a d n i k i e m tak potężnej mikstury mogłaś uznać za coś nieetycznego? Chyba nie do końca, zważywszy na to, jak wielką posiadałaś wiedzę i szacunek dla niezwykłej sztuki warzenia eliksirów, czy może raczej alchemii. Było to coś silnie usadzonego pomiędzy sacrum a profanum, dlatego z zimną krwią w końcu wyrzuciłaś z siebie: - Czy się nadam? Owszem. Czy się zgadzam? Zależy od tego, co mam zrobić. Nie mogłaś mu tak po prostu pozwolić na robienie z tobą tego, co aktualnie przyszło mu do głowy, choć takie rozwiązanie wydawało się w jakiś niewyjaśniony sposób intrygujące. - Nigdy nie fascynowało mnie zielarstwo, ale może jeszcze zmienię zdanie? – odpowiadasz beztrosko, nie mając najmniejszego pojęcia o tym, iż ta czuła roślina czaiła się tuż za twoimi plecami, w każdej chwili gotowa do śmiertelnego uścisku. Twoją uwagę przykuł sztylet, który również pojawił się znikąd, a enigmatyczny uśmiech Quietusa nie zwiastował niczego dobrego. Kiedyś go zabijesz. O ile wcześniej nie zginiesz z jego rąk. Albo nie umrzecie oboje, porywając się na kolejny szaleńczy eksperyment.
Wydawało im się że mogli się połknąć na wzajem, nadal nie wierzył jak do tego doszło że chociaż na chwilę się do niej zbliżył. Czuł się jakby górował nad nią, może to dalej go nakręcało do dalszej gry. Jej skóra była taka delikatna, nie mógł zrozumieć jak Titi mogła być wredną suką.. ale za to ładną suką. Kusiła i to jak cholera, była jak księżniczka na wieży. Teraz w szczególności, żeby ją ocalić trzeba pokonać smoka.. a w tym przypadku masę schodów. Uniósł ją do góry kiedy tylko znaleźli się przed tym wyzwaniem. Po co miała się męczyć, on miał tyle siły że musiał ją normalnie rozłożyć bo by nie usiedział w jednym miejscu. Trzymał ją by mu nigdzie nie uciekła, ani nie wypadła. Musiał uważać zwłaszcza że był pod wpływem i łatwo było o wywrotkę na tych nie za dużych schodach prowadzących na samą górę. Czy miał przemoczone ubrania? Owszem, ale niezbyt się nimi przejmował bo chciał się ich i tak jak najszybciej pozbyć. Kiedy tylko znaleźli się tam nie rozejrzał się nawet, ściągnął z siebie koszulkę i odrzucił ją gdzieś na bok ujmując jej szczękę jedną dłonią. Była delikatna, jeden zwykły ruch sprawiłby że zostawiłby na niej nieprzyjemne siniaki. Nie chciał tego, zbyt bardzo jej pragnął. To ze zostawił na jej szyjce malinki było już wystarczająco satysfakcjonujące. Drugą dłonią natomiast złapał za pasek od jej spodni i przybliżył do siebie ogrzewając ją gorącym oddechem. Jego wzrok był zamazany, niewidoczny pod tą maską i wonią whisky. Chyba lepiej, nie będzie niczego pamiętał.. a co najważniejsze żałował.
To wszystko było niepojęte. Tak bardzo nie znosiła tego ślizgona, a jednak sprowokowała go, by udać się z nim na szczyt wieży. I była w szoku, że mężczyzna będąc tak pijany był w stanie iść i jeszcze ją nieść. Czy jednak nie był aż tak wstawiony jak jej się wydawało? Albo po prostu miał bardzo mocny organizm. W każdym razie udało się dostać na sam szczyt. Gdy ją postawił i zaczął się rozbierać zobaczyła, że jego ciało pokryte jest wieloma ranami. Była tym zaskoczona. Czy ktoś jeszcze miał z Lucasem na pieńku? Pozwoliła się przyciągnąć do chłopaka. Ich wargi znowu się spotkały, a dziewczyna natychmiast poderwała jego język do wspólnego tańca. Jej dłonie błądziły p ciele ślizgona pieszcząc każdy jego centymetr. Mimo napływu emocji była jednak świadoma tego, że musi uważać zarówno na jego, jak i przede wszystkim swoje rany. Odsunęła się od chłopaka uśmiechając się delikatnie. Spodnie też miał przemoczone. Wypadało by się ich pozbyć. Przeniosła usta na jego szyję, by po chwili językiem przejechać po jego skórze aż do klatki piersiowej. Tam ponownie składała kolejne pocałunki by po chwili kucać przed ślizgonem i dobrać się do jego rozporka. Odpięła spodnie by zsunąć je mężczyźnie do kolan. Spoglądała z dołu na jego twarz. Jak daleko powinna się w tym wszystkim posunąć, by jej plan się powiódł? Ta myśl wciąż chodziła jej po głowie.
Titi chyba jednak nie była świadoma tego ile w Lucasie drzemało energii, w tej chwili była nieco przyblokowana ale ogółem rzecz biorąc był małą cholerną maszyną dążącą do swojego obranego w życiu celu. Nic nie mogło go zatrzymać, nawet w szkole przez to miał ostatnio problemy. Od czasu do czasu syknął pod nosem, jej ręce błądziły po zakamarkach które straszliwie bolały przez pewnego Gryfona. Jego zaklęcie spowodowało na jego ciele wiele drobnych siniaków, oraz ran które aż się prosiły by je zakryć. To co robiła odstresowało go, jej język był wręcz parzący. Mruknął cicho kiedy jego spodnie opadły pierw na kolana, a potem same na kostki. Na nogach było też parę niezłych blizn i zadrapań, gdzie on ich do cholery nie miał? Kiedy tak na niego patrzyła uśmiechnął się szeroko, jakoś bawiła go ta sytuacja chociaż bardzo nie wiedział czemu. Alkohol mącił mu w głowie i sprawiał że cieszył się z byle powodu. Ponownie mruknął jakby namawiając ją do kolejnego kroku, to on będzie teraz stroną bierną. Później na pewno jej to zrekompensuje, bo jak inaczej? Sam nie będzie szedł w tych przyjemnościach. Byłoby to bardzo złośliwe, a teraz mu na tej złośliwości tak bardzo nie zależało jak jeszcze pół godziny temu.
Widać było, że chłopak ostatnio miał ciężkie życie. Nie obchodziło ją to jednak. Ona potrzebowała bardzo konkretnej rzeczy i planowała do niej doprowadzić. Dlatego też cieszyła się, że Lucas pozwala jej dosłownie na wszystko. Będzie prościej. To chyba oczywiste, że gdyby nie był tak naprany i się opierał, to cały jej plan by się nie powiódł. Namawiał, prowokował, a ona nagle odsunęła się. Zrobiła kilka kucających korków w tył i usiadła na ziemi opierając się rękami za sobą. No chodź Lucas, chodź. Podejrzewam, że niemal od razu do niej dołączył, a gdy tak się stało ponownie wpiła się w jego wargi a palce wsadziła pod bokserki dotykając jego pośladów i delikatnie wbijając w nie paznokcie. Miała nadzieję, że ślizgon nie będzie zbyt długa trzymał ją w ubraniach.
Świetnie się zapowiadało, ale nagle nie wiadomo czemu Titi oddaliła się. Czyżby chciała zakończyć to w tej chwili? W żadnym wypadku, to była czysta prowokacja z jej strony. Nie musiał czekać na zaproszenie, od razu podszedł do niej po czym delikatnie ułożył na ziemi i uklęknął opierając się na pełnych dłoniach nad nią. Nie czuł whisky w tej chwili, czuł jej naturalny zapach. Czy to dziwne, czy też nie kręciło go to jak najbardziej. Zapewne musiała się podeprzeć łokciem by móc wpić wargi w jego usta, nie musiała nic mówić by włączył się w ten taniec. Zaczął ją rozbierać, zaczął pierw od sweterka. Chciał być delikatny, wiedział że miał dosyć sporo siły i mógł jej zrobić krzywdę chociażby tym że ją zbyt mocno przyciśnie. Oczywiście nie wiedział o tym że miała na sobie bandaże, więc tylko kiedy ściągnął jej koszulkę nieco się zdziwił. Przeciągnął palcami po jej bandażach zaciekawiony, zerknął na nią i powoli przesunął dłoń na jej szyję by ją tam zacisnąć. Delikatnie, oczywiście to była tylko jego gra. Ponownie przejechał palcem po jej ciele by zejść do rozporka, odpiął guzik i powoli zsunął jej spodnie. Przejechał to niby przypadkiem po jej strategicznym punkcie. Wzruszył ramionami podnosząc ją nieco ku górze, teraz zabrał się za rozpinanie staniku. Zajęło mu to dłuższą chwilę, dlatego też poprosił ją krótkim skinieniem o pomoc.
Nie musiała długo na niego czekać. Już po chwili jej ubrania zaczęły lądować gdzieś z boku. Były niepotrzebne. Natomiast zdążyła wyjąć jeszcze z jednej z kieszeni coś, co zawsze nosiła przy sobie. W Hogwarcie nie działa, ale tutaj? Jak najbardziej. Odkąd miała mieszkanie w Londynie i żyła w sposób mugolski to miała swój własny telefon komórkowy. Nie pomogła mu ze stanikiem. Wpiła się namiętnie w jego wargi by zamknął oczy, a ona mogła za plecami chłopaka zrobić zdjęcie. Nie było widać na nim na pewno zbyt wiele, ale wystarczyły plecy. Obejrzy to później. Jakoś udało jej się z powrotem wrzucić ów elektroniczny bajer do kieszeni. To wszystko działo się tak szybko, że nie sposób było zauważyć. Była dumna ze swojej podstępności, ale przede wszystkim skorzystała z jego kompletnej nietrzeźwości by równie. Co do bandaży? Nie miała zamiaru mu się tłumaczyć i dobrze, że nie pytał. Stanęła teraz przed ważnym wyborem. Miała co chciała. Mogła odsunąć się od niego i zostawić w tym miejscu na długo. Tylko niepokoiła ją jedna rzecz. Lucas był silny i agresywny. Jak zareaguje, jeśli nagle przerwie całą tą zabawę? Poza tym czy był sens? Była sama. Nie musiała martwić się nikim i niczym. Może warto doprowadzić tę zabawę do końca...
+18:
Dopiero teraz rozpięła stanik kładąc go gdzieś na boku. Jednak to ona chciała poprowadzić tą całą zabawę. Kto wie, kiedy będzie miała znów okazję uprawiać seks? W końcu wystrzegała się ludzi jak ognia. Dlatego miało być po jej myśli. Przewróciła Lucasa na plecy nie przejmując się jego ranami, bo jednak jego cierpienie w jakimś sensie sprawiało jej chorą satysfakcję. Sama natomiast dopadła ponownie do jego bokserek i jednym zwinnym ruchem ściągnęła je w dół. Widziała, że już nie może się doczekać. Nie będzie go maltretować. Złapała w swoją drobną dłoń jego męskość i bez ostrzeżenia dotknęła językiem jej czubek. Chwilę wodziła po niej by zniknęła w jej ciepłych ustach. Przez dobre kilka minut sprawiała mu przyjemność dotykając go, pieszcząc językiem i czekając aż napręży się jak najbardziej się da. Chciała by zbliżył się do orgazmu i gdy poczuła, że jest już maksymalnie nabrzmiały odsunęła się. Ściągnęła z siebie majtki i rzuciła je gdzieś w kąt. Trafiła Ci się zdecydowana kobieta Lucas, bo znów nie pozwoliła ci na reakcję. Po prostu usiadła na ślizgonie i włożyła go w siebie by móc sprawiać mu niezwykłą przyjemność poruszając biodrami na przemiennie w przód i w tył.
Kiedy tylko przewróciła go na plecy syknął głośno, nie miał pojęcia że mimo wszystko miała w sobie nadal tyle siły. Myślał że zmiękły jej nogi, mylił się i to bardzo. Zauważył na jej ustach ten chytry uśmieszek, sam takowego używał jak ktoś cierpiał.. dlatego też uniósł delikatnie brwi nieco zaskoczony obrotem spraw. Jej ruchy były pewne, nie minęła dosłownie sekunda.. a już był golutki jak go Bóg stworzył. Co ciekawe Vittoria nie musiała długo czekać by postawić go do pionu, samo przebywanie z nią w tej chwili sprawiało że czuł narastające podniecenie. Dlatego też kiedy tylko dotknęła go dłonią oraz przejechała po czubku jego przyrodzenia językiem jęknął cicho. Od czasu do czasu wydawał z siebie znaczące jęknięcie by poinformować ją o tym, że podoba mu się.. i to nawet bardzo. Nie sądził że Panna Brockway jest tak dobra w łóżku. Musiał jej to szczerze przyznać, ale to może zaczekać. Zwłaszcza że po chwili cały wszedł do jej ust, uniósł kurczowo biodra i otworzył po chwili oczy by spojrzeć na nią. Pociągała go jeszcze bardziej, mimo że starała się być władczynią to jemu nadal wydawało się że nim jest. Jego oddech znacznie przyśpieszył, czyżby miał skończyć tu i teraz? Nic bardziej mylnego. Na początku poczuł zawód gdy odsunęła się, jeżeli to była jej gra to zaraz się zdenerwuje. Jednak to co wydarzyło się później sprawiło że totalnie odleciał, pomimo tego że nieco oddalił się od finału. Wysupłał z siebie kilka i słów po czym ujął jej piersi i zacisnął na nich obie dłonie. Przybliżył ją do siebie i pocałował, czyżby oddał jej się w pełni dając jej górować? Też mi coś, kiedy zbliżyła się i pocałowała go ujął ją w pasie i obrócił na plecy. Teraz to on, był na szczycie. Wyszedł z niej na chwilę tylko po to by założyć sobie nogi Titi na barkach, a następnie wejść w nią agresywnie. Podniósł ją oczywiście w tym momencie i sam oparł się plecami o ścianę trzymając jej plecy. Musiała się złapać, nie było innego wyjścia.. czyli musiała mu pozwolić się prowadzić. Wykorzystał to i zapewne z jej drobną pomocą zaczął wykonywać ruchy przód-tył patrząc prosto w jej oczy. Co teraz, królowo? Twój krok, by pokazać że to ty jesteś jego Panią.
Dziewczyna nie opierała mu się ani gdy ją do siebie przyciągnął, ani nagle zmienił ich pozycję. Pozwalała mu na wszystko jednocześnie wiedząc, że jeśli tego zapragnie, to będzie mogła przejąć pałeczkę i znowu zadziałać. Poniekąd miała nadzieję, że uda jej się doprowadzić do tego, by był to jego najlepszy seks życia. Miał żałować, że wtedy wolał Orianę zamiast niej. Czy ślizgonka dała by mu taką przyjemność? Pewnie nie. Niedługo i Ria pożałuje, gdy zobaczy to zdjęcie, które wykonała. Nie zauważył go, plan się powodził i mogła oddać mu się w całości. Gdy z niej wyszedł wydała z siebie jęk niezadowolenia i zawodu. Spoglądała na niego z ciekawością, a potem nagle poczuła szarpnięcie za nogi. Najwyraźniej nie tylko ona wiedziała co robić, by było mu dobrze, bo ta pozycja była dla niej czymś nowym i dość ciekawym. Złapała się zgodnie z jego nadziejami i pozwoliła mu na dalsze działanie jęcząc głośno za każdym razem, gdy agresywniej w nią wchodził. Lubiła mocny, porządny seks. Wpatrywała się w jego oczy raz na jakiś czas odchylając głowę w ekstazie. Poczuła jak jej ścianki zaciskają się na męskości chłopaka. Był dobry to też nie potrwa to już długo. Wbijała mu paznokcie w każdy kawałek skóry, jaki trafił jej pod palce. Drapała go zostawiając czerwone pręgi. Byłą blisko. Miała nadzieję, że Lucas jest na tyle świadomy, że wycofa się gdy i on będzie już szczytował.
Cieszył się z tego, że miał nad nią pełną kontrolę. Szkoda że na następny dzień tego już nie będzie pamiętał.. chociaż sny bywają różne i kto wie. Może w którymś dniu będzie mógł to przeżyć jeszcze raz, tylko tym razem we śnie? Od razu zauważył że dziewczyna pragnęła go w tej chwili bardziej niż czegokolwiek i kogokolwiek, naprowadził go na to ten charakterystyczny jęk niezadowolenia. Po zmianie pozycji wchodził w nią pewnie, nie było to raczej bardzo bolesne bo przyrodzenie Lucasa nie należało do tych największych. Można było rzec że było idealne, by sprawić kobiecie wielką przyjemność i żeby mogła o nim pamiętać jak najdłużej. Nie odrywał od niej wzroku chociażby na sekundę, patrzył na każdy aspekt jej ciała.. jednak głównie zerkał na jej oczy.. badał mimikę twarzy. Był partnerem któremu chodziło o wspólną przyjemność, a nie jednostronną. Po krótkiej chwili położył ją na ziemi by mogła zdjąć jedną z nóg. Był to też pewnego rodzaju odpoczynek dla Lucasa, podczas całej tej dobroci czuł niewyobrażalny ból. Jay zrobił mu więcej krzywdy niż myślał, dlatego stanie sprawiało mu dużo nieprzyjemności. Podniósł ją po chwili do pionu, ale teraz to ją oparł o ścianę. Miał jeszcze sporo czasu, nim zacznie szczytować. Mógł pozwolić sobie na każdą wymyślną pozycję, to była gra z serii kto bardziej zaskoczy swojego partnera. Wpił usta w jej szyję całując ją obłędnie, by po chwili przejechać na jej uszko i delikatnie je podgryzać. Wchodził w nią powoli, ale dogłębnie. Musiał zwolnić, tak po prostu. Na pewno nie zmieni to doznań ich dwójki, wręcz przeciwnie! Będą mieli chwilę na drobne zbadanie siebie, oraz swoich odczuć.
Czuła lekki ból za każdym razem gdy w nią wchodził, ale był to ten przyjemny rodzaj bólu, który kobieta pragnie odczuwać jak najdłużej się da. Czuła jak wypełniał ją i nie mogła nawet na chwilę stłumić swoich jęków. Zdążyła zapomnieć z kim to robi, dlaczego to robi. Skupiła się tylko i wyłącznie na odczuwanej przyjemności, a była ona naprawdę ogromna. Żeby jeszcze ją zwiększyć starała się poruszać biodrami nim jeszcze chłopak zaczął zmieniać pozycję. Gdy położył ją na ziemi zadrżała z powodu zimna posadzki i jęknęła z niezadowolenia. Rozgrzane ciało zdecydowanie nie reagowała dobrze z lodowatym kamieniem. Zdjęła z niego nogi ciesząc się, że wciąż z niej nie wyszedł. Najwyraźniej potrzebował chwili dla siebie i pozwoliła mu na to. Spoglądała na niego nie uśmiechając się. Po prostu patrzyła. Gdy natomiast znowu ją podniósł i tym razem to ona uderzyła plecami o ścianę jęknęła czując odzywającą się przy boku ranę. Spróbowała ją zignorować choć była niemal na sto procent pewna, że się po tym wszystkim otworzy. Kosztowało ją to trochę wysiłku mimo iż to Lucas prowadził przez większość czasu, ona jak na razie sprawiła mu tylko dobry początek, który najwyraźniej zachęcił go niekończącej się zabawy. Gdy ruszał się w niej powoli ona położyła ręce na jego ramionach by móc za każdym razem trochę się podnosić i wysuwać go z siebie, a potem mocniej opadać by oboje odczuwali wielką przyjemność. Musiała poczekać, aż może znów się zmęczy, by wyśliznąć się spod niego. Gdy się to udało zrobiła kilka kroków w stronę drugiej ściany. Czyżby zamierzała mu stąd uciec? Nic bardziej mylnego. Oparła się dłońmi o ścianę. Zgięła się i odwróciła głowę w jego stronę. Ciekawe, czy podoła wyzwaniu seksu na pieska, pod ścianą. Czekała aż podejdzie, a gdy to zrobił złapała za jego przyrodzenie i wsunęła sobie do ciepłego i mokrego raju, który tylko na niego czekał.
Z każdym głębszym wejściem czuł jak jego członek pulsuje, najwidoczniej Lucas czuł się jak w raju skoro doszło do takiej sytuacji w jakiej się znajduje. Jak tam z jego stanem, wytrzyma jeszcze? Pewnie, byle trwało to jak najdłużej się da mógł to przeciągać. Po alkoholu ciężko kogoś zachęcić do szybkiego finału. Chłopak czuł każdy, chociaż najmniejszy odruch jej organizmu. Kiedy tylko zadrżała wtedy wszedł głębiej, co tylko spotęgowało doznania. Jednak jęk który odczuła przy kontakcie ze ścianą trochę go zmartwił, ujął dłonią jej biodro gorącą dłonią i jakby przerwał na chwilę stosunek. Zaraz, zaraz.. on się kim przejmował? Nim zdążył się ogarnąć dziewczyna wspomogła go w tej chwili, podnosiła się na palcach.. jarało go to jak cholera. Miała idealne ciało, była delikatna i taka.. taka kobieca. Nie jak na zajęciach, była zupełnie inną dziewczyną. Pragnęła przyjemności, tak jak Lucas. Znowu, czas na odpoczynek. Odetchnął cicho i przymknął oczy opierając się o ścianę za nią, Vittoria wykorzystała to przemykając tuż obok niego. Kiedy odwrócił się uniósł zaskoczony. Woah.. potrafiła go pobudzać co chwilę, mimo swojego stanu nie sądził że tak długo wytrzyma.. a tu proszę. Chciał tą chwilę ciągnąć dalej, a Titi wyglądała teraz tak apetycznie.. podszedł powoli. Niby niepewnie, ale z dużą ciekawością. Nie czekała, zareagowała od razu chętna kolejnych chwil przyjemności. Mruknął przeciągle u jedną z dłoni splótł jej włosy w jeden kok. Pociągnął go do siebie i ujął jedną z jej piersi nachylając się nad nią swoim ciałem. Szukał widocznej zaczepki, zacisnął pięść na jej półkuli po czym sprzedał jej klapsa. Obie dłonie położył na pośladkach i zaczął agresywniejszą grę. Chciał usłyszeć jak jęczy, jak woła jego imię i prosi.
Wiedziała, że chłopak będzie bardzo zadowolony ze zmiany pozycji. Miał okazję korzystać. Zapewne nie każda kobieta pozwalała na tak wiele i sama dawała jeszcze od siebie. Miał to być ich jeden, jedyny raz więc Vittoria chciała wykorzystać go maksymalnie. Chciała spróbować wszystkiego, w czym uważała iż Lucas będzie doskonały. Szczególnie, że ku jej zaskoczeniu jego przyrodzenie tak idealnie do niej pasowało, jakby byli dla siebie stworzeni. Dlatego chciała mieć go w sobie cały czas. Jestem pewna, że po tym wszystkim nie będzie potrafiła na niego spoglądać wyłącznie nienawistnym spojrzeniem. Gdy złapał ją za włosy i pociągnął ją znów jęknęła cichutko, a gdy dotknął jej piersi momentalnie dostała skurczu, dzięki któremu jeszcze ciaśniej oplotła sobą jego męskość. Ten klaps był jeszcze milszym uzupełnieniem całości. Zastanawiała się jak wiele jeszcze wytrzyma i gdy zaczął się agresywnie w jej poruszać wiedziała, że już nie długo. Jakby czytała mu w myślach – między kolejnymi, bardzo głośnymi jękami mówiła: - Boże... Lucas... Nie przestawaj... Mocniej... Jezu... - Co jakiś czas z jej ust wydobywało się słowo wraz z głębokim westchnięciem. Czuła, jak po jej ciele rozpływa się taka przyjemność... Jej ciałem targnął dreszcz, a z ust wyrwał się ostatni krzyk. Nie trudno było się domyślić, że doszła. I to na tyle mocno, że ledwo była w stanie ustać na nogach.
Kiedy tylko doszła nie miał zamiaru przestawać, ba. Nawet przyśpieszył znacznie ruchy, teraz oczekiwał krzyków. Sam także musiał dojść, nie było mowy żeby przestał w takiej chwili. Nachylił się nad nią i przytrzymał ją, łapiąc się jej obu piersi. Dyszał jej prosto w uszko ogrzewając je wręcz gorącym oddechem. Szeptał jej imię, wielokrotnie mówił jej miłe słówka poprzedzając krótkim "Titi". Szarpnął ją mocniej nieco przybijając do ściany, rozgniótł jej piersi na tym lodowatym kawałku powierzchni i dłonią ponownie w to samo miejsce dał jej bolesnego klapsa. Teraz na pewno nie będzie miała siły ustać, dobrze że Lucas dalej ją asekuruje. Jęknął przeciągle wychodząc z niej, wykonał kilka krótkich ruchów dłonią dochodząc prosto na jej zaczerwienione pośladki. Mruknął cicho, czuł się tak wypompowany.. czuł jak serce mu bije i dudni w uszach. Odwrócił Titi w swoją stronę i o objął mocno, ucałował ją pierw delikatnie. Potem zapraszał ją krótkimi pocałunkami do wspólnego tańca języków i przejechał po jej podniebieniu językiem. Da się sprowokować?
Była przekonana, że chłopak poczuł jak dochodzi. I mimo iż czuła się wypompowana, to cieszyła się, że ie przestał. Chciała by kontynuował jak tylko mógł najdłużej. Przyjemnie było go czuć, gdy jego penis w każdej chwili podrażniał jej uwrażliwione orgazmem wnętrze. Stękała, jęczała, a jej ciało wciąż i wciąż trzęsło się pod wpływem kolejnych fal przyjemności. Gdyby zmienili pozycje, przerwali na chwilę i wrócili do zabawy z jeszcze większym zaangażowaniem to na pewno miała by szansę dojść po raz drugi – był w tym po prostu świetny. Jej policzek oparł się o zimną ścianę. Czuła się przez niego zdominowana i strasznie ją to podniecało. Nic dziwnego, że na samym początku ich znajomości Lucas tak jej się spodobał. Był z tych złych chłopców, na których kobiety lecą i których uwielbiają. Sprawiał jej przyjemność każdym pchnięciem, klapsem. Każde jego słowo traktowała jak najważniejszy, najcudowniejszy komplement. Gdy z niej wyszedł poczuła się taka pusta... Ale wiedziała, że nie zrobił tego bez powodu. Nie odwracała się. Dopiero gdy poczuła jego ciepłe nasienie na swoich pośladkach lekko odsunęła się od ściany.
Chciała jakoś zareagować, ale on znów nie dał jej nawet chwili. Czuła, że dzisiaj należy tylko i wyłącznie do niego i Lucas chce to wykorzystać na wszystkie możliwe sposoby. Dlatego gdy ją odwrócił nawet się nie zastanawiała. Natychmiast przywarła do niego całym ciałem obejmując rękami jego szyję i pogłębiła pocałunek pieszcząc jego język swoim. Całowała go tak namiętnie i z takim zaangażowanie, że odsunęła się dopiero, gdy poczuła iż zaczyna jej brakować oddechu. - Jesteś doskonały – Wymruczała mu pieszcząc oddechem jego wargi. Czy kłamała? Przecież na co dzień byli śmiertelnymi wrogami, a teraz mówiła takie rzeczy? Nie kłamała. Jako kochanek był naprawdę jednym z lepszych, jakich miała. Tak dobrym, że miała ochotę zrobić to jeszcze raz i jeszcze raz... Ale nie tutaj.