Pośród niewielkich budowli w Hogsmeade na ich tle zawsze wyróżniała się stara wieża będąca w niewielkim lasku nieopodal. Budynek ten od wieków był opuszczony, a wejście do niego było zagrodzone. Jednakże na potrzeby turnieju, a raczej na wyznaczenie wieży, jako idealnego miejsca dla widowni, budowla ta została ponownie otwarta. Mówi się, że grasował po niej przez te wszystkie lata wyjątkowo złośliwy duch, jednakże w obecnej chwili, wyglądało na to, iż dyrektor znalazł mu dogodniejsze lokum. Całość została nieco wysprzątana, tak by uczniowie mogli skorzystać z tego miejsca. Na samym szczycie zostały postawione drewniane ławki wewnątrz całej wieży, ponownie z ozdobami w kolorach pięciu szkół. Każdy kto chciał obserwować reprezentantów mógł wejść na szczyt wieży i zając wybrane miejsce.
Był bardzo wdzięczny Felkowi, że ten postanowił pomóc mu z wyrównaniem braków w eliksirach. Nie miał zbyt wielu znajomych, którzy akurat tej dziedzinie poświęcali tak dużo czasu. On jednak szukał furtek, które pozwoliłby mu na to by działać jakoś i nie trwać w tej cholernej stagnacji, która jak niczym statua jawiła mu się w każdej wizji, którą otrzymywał ostatnim razem. Tak jak szczury wyniosły się z jego życia na dobre, a po nich pozostał jedynie niesmak tak zaczęły go nawiedzać coraz to bardziej intensywne wizje i mimo tego, że miał swoje teorie na temat tego czemu właściwie się tak dzieje to nie mógł jakoś działać przeciwko temu. Ostatnio bardzo dużo czasu spędzał z Moirą... Uważał, że jego i jej aury, energetycznie się dopasowują a przez co sprawiają, że dostrojenie do czytania nici prawdopodobieństwa jest bardziej efektywne. Niemniej jednak jego dar niespecjalnie ewoluował, a przez to jak wiele starał się w ostatnim czasie ogarnąć nie maił naprawdę czasu na to, żeby szukać znaczeń każdego z symboli. Biorąc pod uwagę, że było ich coraz więcej i zyskiwały na szczegółach było to o tyle trudniejsze, że sesje w bibliotece nie były dziesięcio- czy piętnastominutowe, a przemieniały się w długie godziny. - Hej, hej! - Wbiegł do pomieszczenia wiedząc, że jest delikatnie spóźniony. Nie chciał nadszarpywać tego jak Felek mu pomaga. Wiedział, że inni nie mają za specjalnie co liczyć na takie przywileje dlatego też miał plan, żeby mu jego poświecenie jakoś wynagrodzić. Kompletnie jeszcze nie wiedział jak, ale sam plan się w głowie jakoś klarował. Nie wiedział też jakiego formatu powinien się w sumie spodziewać. Pod względem kreatywności Felinus zdecydowanie przodował. Miał do tego dryg czy to we wcześniejszych latach na kółku czy też teraz ucząc Magii Leczniczej. Podziwiał go za to i trochę zazdrościł tego, jak świetnie odnajdował się w realiach nauczyciela. - Co tam dziś mamy? - Powiedział ściągając na prędce torbę i starając się pozbyć zadyszki i rumieńca spowodowanego delikatnym truchtem. Szybko też rozglądał się po stole starając się odgadnąć cóż mogą przygotowywać.
Pomoc nie była dla niego problemem - problemem dla niego było przede wszystkim to, by nie brać na siebie za dużego ciężaru, co czasami stanowiło wyzwanie dość spore, niemniej jednak zobowiązał się. Nie chciał w żaden sposób się przeciążać, jak również nie zamierzał pozostawić Rylana samego, w związku z czym wybrał dość dogodny termin, by przy okazji nieco samemu się poduczyć eliksirów. Nie przepadał za tymi zwykłymi, w związku z czym na dzisiejszej lekcji zamierzał skupić się przede wszystkim na leczniczych wersjach. Nic dziwnego, zresztą; stagnacja nie jest zła, a popierał samodokształcanie, które w przypadku uczniów i studentów było wymagane, by nieco bardziej spojrzeć przychylnie w swoim kierunku. Sam nieco składników przygotował, by oszczędzić im czasu na ich szukaniu. Lowell pamiętał to, że wcześniej Rylan miał wizję i nieco się przeliczył ze swoją zdolnością do robienia tylu rzeczy jednocześnie na eliksirze czuwania. Teraz oczywiście z niego nie korzystał, co nie zmienia faktu, iż czasami czuł chęć powrotu. Spoglądał, umysł klinował się w jednym momencie, nie mogąc się z tej pułapki wydostać, a gdy czas mijał nieubłaganie, zauważał, że brakowało mu sił. Spał często, spał długo, nie potrafił wziąć się jakoś porządnie za naprawdę domu. Jakoś nie czuł obecnie potrzeby, w szczególności po rozmowie z partnerem. Lekka powtórka z eliksirów natomiast nigdy nikomu nie zaszkodziła. - Pan spóźnialski! - uśmiechnął się, spoglądając w jego kierunku nieco rozbawiony. Skoro jednak postawili na luźny ton rozmowy i na luźne spotkanie, nic dziwnego, że Lowell czuł się zaszczycony do tego, by wpierdzielić mu malutką karę. A jaką? Kolejne pytanie pozwoliło mu tym samym na wykorzystanie tej małej, aczkolwiek istniejącej okazji do tego, by zakasać rękawy, założyć ręce na własnej piersi, a kojot i wilk na bluzie poruszyli się nieco do tyłu, by ustąpić miejsca. - Co my dzisiaj mamy... co ty dzisiaj masz! - lekko się wyszczerzył, wyciągając ogromne tomiszcze do nauki eliksirów. Korzystanie z biblioteki dawało mu tę charakterystyczną swobodę, choć większość receptur miał już w pamięci. - Dobra, na starcie małe pytanie: jakie są trzy główne składniki eliksiru czyszczącego rany? - postanowił podpytać, zerkając błyskotliwie czekoladowymi tęczówkami, by oprzeć się wygodnie o jakikolwiek mebel w tym pomieszczeniu. Felinus zerknął raz jeszcze na kociołek, a raczej kociołki, czekając tym samym na odpowiedź ze strony chłopaka.
Mechanika:
Rylan, rzuć sobie kostką k6, by dowiedzieć się, jak ci poszło udzielanie odpowiedzi na to pytanie.
Parzysta - jackpot, trafiasz prawidłowo we wszystkie składniki, do tego podajesz co nieco faktów z receptury przygotowywania. Gratulacje, temat masz w małym palcu!
Nieparzysta - niestety, ale Twój mózg odmawia posłuszeństwa i dostaje tym samym errora. Musisz nieco bardziej się wysilić, choć i tak mylisz dwa z trzech głównych składników. Przypau, nie?
Coulter i Lowell nie widzieli się dawno i mimo tego, że krukon słyszał jakieś mniejsze bądź większe plotki krążące po szkole to jednak nie chciał od razu konfrontować ich z przyjacielem. Wiedział o jego chwilowej nieobecności, ale nie chciał jej mu wytknąć na zajęciach z magii leczniczej. Co innego teraz... Teraz byli jedynie w swoim towarzystwie i chłopak mógł skonfrontować swojego przyjaciela z tym co właściwie zaszło. Usłyszeć jakiekolwiek odpowiedzi bądź po prostu milczenie, które też w jakiś sposób zapewne odpowiadało na niektóre z pytań chłopaka. - A tam zaraz spóźnialski... - Posłał mu zaczepny uśmiech. - A to ja sam będę to robić? - Zapytał nie będąc pewien tego co słyszał. Westchnął jednak ostentacyjnie niby będąc rozczarowanym, a z drugiej strony wiedząc, że najprawdopodobniej nauczy się jeszcze więcej niż początkowo zamierzał. Nie wiedział co tylko były puchon postanowił przygotować na ich zajęcia. Nie wiedział też, czy Felinusa o sprawy prywatne powinien zagaić teraz, czy jednak odrobinę później. Widząc jednak jak szybki rytm lekcji został mu nałożony nie zastanawiając się bardzo nad odpowiedzią brunet szybko wypalił: - Rumianek lekarski, lawenda i ropa z czyrakobulowy. Używany do sterylizacji ran, ma mocno sterylny smak i zapach będąc przy tym mocno i zdecydowanie gorzkim. Nie należy używać w przypadku bardzo mocno otwartych ran, bo spowodować może więcej szkód niż pożytku. - Krukon rzadko kiedy miał problemy z teorią wiedząc. Ciągle narzekał na swoją pamięć, że nie jest w stanie czegoś zapamiętać, ale finalnie z tym było akurat najmniej problemu. Jego ograniczały głównie możliwości, o których rozwijanie starał się włączyć. Promieniując wręcz pewnością siebie i satysfakcją trącił delikatnie Felka wpatrując się w niego z zaciekawieniem. - A jak tam? Wszystko w porządku? - Wizje wizjami, ich interpretacja była dowolna i pozostawiała w przypadku krukona wiele do życzenia. Jeśli obecny asystent w Hogwarcie nie chciałby mu zdradzić szczegółów, on sam nie zamierzałby naciskać.
Lowell wiedział, że pewne plotki jednak musiały się rozejść po szkole, za czym niespecjalnie przepadał, ale takie jest życie w murach średniowiecznego zamku. Sam nie uważał, by był w centrum wszystkiego, skądże, ale naturalna ciekawość uczniów w połączeniu z funkcjonującym na terenie obserwatorem, wiązały się niestety z pewnymi problemami w postaci zaobserwowania dodatkowej aktywności anomalii. Anomalią tą były właśnie przekształcone przez powiadane od ucha do ucha słowa, które wraz z kolejnymi ustami traciły na znaczeniu. Nie bez powodu przeszedł zatem prawie od razu do tematu ich spotkania, zerkając od czasu do czasu na znajdujący się w pomieszczeniu kociołek. Wszystko miał przygotowane, no ba, sam był przygotowany, choć za kogoś obeznanego bardzo z eliksirami się nie uważał. Prędzej za osobę, jaka ma na celu przekazać to, co fundamentalne - w szczególności ze względu na dziedzinę, z jaką się to wiązało. A uzdrawianie to nie tylko machanie różdżką i choroby, to także eliksiry. Eliksiry to natomiast zielarstwo i ONMS, w związku z czym znajomość wielu dziedzin pozwalała na bardziej efektywną pracę. - To jak inaczej byś się nazwał? - pokazał mu język, bo nie wiedział, co tak naprawdę by mu odpowiadało. - Czarodziej nigdy się nie spóźnia ani nie jest za wcześnie, czarodziej przychodzi wtedy, gdy uznaje to za stosowne? - wyszczerzył się, przytaczając nieco zmodyfikowany cytat z Władcy Pierścieni; obeznanie z niemagicznymi elementami pozwalało mu na pewną, nieco bardziej rozszerzoną wizję. Felinus nie zwracał uwagi na to, co się wcześniej wydarzyło, raczej mając nadzieję na to, by stało się to tylko wspomnieniem, jakie nie zamartwiałoby innych. Z uwagą wsłuchiwał się w zatem to, jakie elementy eliksiru ten wymienił - główne, oczywiście - by wsłuchać się w znaczenie eliksiru czyszczącego rany. Trudno było nie zrozumieć po samej nazwie, aczkolwiek chłopak wspomniał o tym, co było w tej kwestii ważne - o potencjalnych skutkach w przypadku zastosowania na bardziej rozległe i głębokie rany. - Bingo! Eliksir podczas sterylizacji wydziera opary, które mogą spowodować dodatkowe uszkodzenia, dlatego nie należy go używać w takich typach obrażeń. - dodał jeszcze, by następnie zapalić pod kociołkami płomień, do których wlał najbardziej podstawową bazę - wodę. Stawiał na wspólne warzenie, a nie na przyglądanie się temu procesowi, w związku z czym na stoliku już znajdowały się odpowiednie składniki, na które to zerknął wcześniej, czy aby na pewno są świeże. - Przejdziemy teraz do warzenia. Receptura jest tutaj, o. - podał mu pergamin, by następnie przejść do stanowiska. - Sucha wiedza jest dobra, ale nie w przypadku eliksirów. Tutaj trzeba trochę praktyki. - uśmiechnąwszy się, spojrzał tym samym na powoli przygotowującą się bazę. Usłyszał pytanie, które nieco go zastanowiło, aczkolwiek odpowiedział niemal od razu. Żył prędzej weekendem i czasem spędzonym za granicami ponurego kraju, więc nic dziwnego, że głównie na tym się skupił. - W porządku. Co prawda trochę skomplikowanie, no nie powiem, że jest inaczej, ale nie narzekam. Miałem trzy dni wolnego. - taa, trzy dni wolnego, chyba ze wstawieniem się w poniedziałek z wytłumaczeniami, z jakiego powodu nie było go w piątek i czemu nikogo o tym nie powiadomił. No ba, kontakt z nim nie był możliwy, bo nie patrzył nawet na Wizzengera, a sowy na Malediwy raczej by tak szybko nie doleciały, w związku z czym miał nieco odpoczynku od ludzi. Lekko się uśmiechnął, powoli przygotowując własne składniki. Dym lekko unosił się spod ognia, udowadniając, że strawa musi istnieć, chyba że mają zamiar zrobić coś z niczego. Jak większość czarodziei i świata, w jakim to się znajdowali. Łamanie praw fizyki weszło im w krew; dzierżyli ostrze, którym dźgali wszystkie osoby, jakie to przysłużyły się w imię nauki i zrozumienia działania świata. - Okej, możemy przejść do przygotowania najbardziej początkowych rzeczy. Trzeba utrzeć korzeń imbiru na małe kawałki, a potem dodać miód bzyczków. Składniki główne pojawią się nieco później. - podsunął odpowiednie narzędzia, dokładnie zerkając w przepis i odmierzając pewne, dobrze dobrane ilości. - Następnie będziemy czekać dziesięć minut, zmniejszając ogień. Na spokojnie i bez pośpiechu, trzeba to zrobić dokładnie. O, w taki sposób. - zademonstrował to, jak powinno utrzeć się taki korzeń, by następnie zachęcić Rylana i obserwować uważnie jego starania.
Mechanika:
Rylan, rzuć sobie kostką k6 na to, jak Ci poszło mielenie imbiru i dodawanie składników do kociołka. Za każde 8pkt z Eliksirów przysługuje Ci jeden przerzut.
1, 2 - idzie Ci... no, nieźle! Co prawda nieco się męczysz na tej maszynce, wszak rzecz manualna nieco wysiłku wymaga, ale koniec końców pierwszy krok masz za sobą i możesz z dumą obserwować to, jak eliksir powoli powstaje!
3, 4 - zerkasz, zastanawiasz się, starasz się to zrobić nieco szybko i... przecinasz sobie nieco dłoń na tarce. Krew się leje, olaboga, a do tego utarty korzeń, który jest poplamiony krwią, wymaga nieco odpowiednich poczynań. Co postanawiasz zrobić?
5, 6 - chcesz dodać do kociołka składniki po ich odpowiednim utarciu, ale, jak się okazuje, magia dzisiaj jest krnąbrna; spoglądasz na kociołek i się okazuje, że pod Twoim nie ma ognia! Zniknął, wyparował; musisz ponownie go ujarzmić, chwilę poczekać i dopiero potem dodać korzeń i miód.
Kostka:4 - zerkasz, zastanawiasz się, starasz się to zrobić nieco szybko i... przecinasz sobie nieco dłoń na tarce. Krew się leje, olaboga, a do tego utarty korzeń, który jest poplamiony krwią, wymaga nieco odpowiednich poczynań. Co postanawiasz zrobić?
Posłał Felinusowi porozumiewawcze spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem. Akurat taką klasykę literatury niemagicznej znał doskonale. Z resztą Tolkien zajmował w jego domu honorowe miejsce nad kominkiem u jego babci i mimo tego, że sam za nim nie przepadał, o czym nie powinien mówić nigdy głośno w obecności mugoli zapewne, to jednak miął do samej książki jakiś taki dziwny sentyment. - Hmm... - Zastanowił się chwilę po czym odpowiedział. - Skoro mój umysł jest kilka kroków przed resztą ze względu na dar, to ciało może być kilka kroków wstecz, co by wyrównać szanse. - Kącik jego ust delikatnie drgnął po czym odczuł ogromną satysfakcję. Odpowiedź przyszła do jego głowy dość spontanicznie, ale go usatysfakcjonowała. Festiwal samosatysfakcji trwał w najlepsze. Przednio w końcu poradził sobie z wymienieniem składników głównych eliksiru, a co za tym szło, zadowolił odpowiedzią również i Lowella. Skupił się przez chwile na efektach niepożądanych eliksiru. Kiedy rana jest już zbyt duża by wykorzystać właśnie ten eliksir? Kiedy należałoby przejść do innego sposobu czyszczenia rany. Zapewne w tym momencie, w którym trzeba byłoby przerzucić się na szycie, bo rana nie byłaby w stanie zrosnąć się sama. Przytaknął byłemu puchonowi słuchając tego co mówił uważnie. Jednocześnie zerknął na wyciągniętą przez niego recepturę. Nie było tragedii i liczył, że jakoś sobie z tym poradzi. - Z praktyką jest trochę gorzej... Wiesz. Ja mam dwie lewe ręce. - Mówiąc to obrócił prawą ręką w taki sposób, że oba kciuki w obu rękach wskazywały prawą stronę po czym posłał mu głupkowaty uśmiech. Wolał przekuć swoją wadę w żart niż brnąć w dołowanie się. Przynajmniej na tę chwilę. - Ach, to w sumie mogłeś złapać trochę oddechu. - W pełni akceptował lakoniczny ton mężczyzny wiedząc, że jest to dyktowane przez tak jego naturę jak i świadomą decyzję, którą podjął. Nie chciał o tym mówić, nie było problemu. Z resztą Coulter czuł się w pozycji takiej, że gdyby mężczyzna potrzebował, czy to wygadać się, czy jakiejkolwiek pomocy od niego to zapewne by się po nią zgłosił. Przytaknął Lowellowi i od razu zabrał się do roboty. Niemniej jednak słowa o dwóch lewych rękach okazały się prorocze bowiem już podczas tarcia imbiru Rylan dość poważnie się skaleczył. - Ach... Kurwa. - Syknął zachlapując przy tym spreparowany składnik eliksiru. Sięgnął po swoją sosnową różdżkę. - Vulnus Alere. - Wyszeptał starając się zagoić magicznie ranę. Skaleczenie, mimo obfitego krwawienia było dość niewielkie wiec już po chwili nie było nawet po nim śladu. - Merlinie jaki bałagan... - Tym razem chwilę się zastanowił i ponownie machnął swoją różdżką wypowiadając przy tym powoli zaklęcie. - Chłoszczyć. - Krew tak szybko jak się pojawiła tak i zniknęła, a krukon ujął różdżkę w obie dłonie spoglądając na Felinusa. - No dobrze. To zrobione i posprzątane. - Na jego twarzy wparował głupi uśmieszek.
Oboje byli ludźmi kultury, co było zresztą widać, gdy rozumieli wzajemnie aluzje do niemagicznego świata, gdzie książki mają inny wydźwięk, inne znaczenie magii, a przede wszystkim udowadniają, jak bardzo rozwinięta potrafi być ludzka wyobraźnia. Zaskakujące jest to, jak w powieściach wywodzących się spod autorskiego pióra różnych pisarzy w kulturze objętej technologią, znaczenie czarodziejstwa było elastyczne. W wielu z nich pojawiało się znaczeniowo różnie, począwszy od różdżek, kończąc na laskach magicznych, jak również na magii runicznej, pozbawionej inkantacji, polegającej na samym ruchu dłońmi, a także tej przywołującej najróżniejsze stworzenia. Sam nie mógł się oszukiwać z tym, że podczas tworzenia zaklęć nieco czerpał z kultury mugolskiej, ale koniec końców przynosiło to całkiem zaskakujące, przyjemne skutki. - Ej, w sumie trafne spostrzeżenie, stary! I tak, lepiej, niż u niektórych, co mają zarówno umysł kilka kroków za resztą, jak i ciało. - zaśmiał się nieco, bo o ile sam zawsze myślał do przodu o parę kroków, o tyle znał jednostki, które nie mogły się skupić w ogóle, gubiąc poczucie własnego ciała w rzeczywistości zapierniczającej do przodu niczym zawodnik Formuły 1 na torze. Wymienione składniki wcale nie musiały oznaczać sukcesu względem tworzenia finalnego eliksiru. Wiedział o tym doskonale - jedno bez drugiego nie może istnieć, choć nie zawsze człowiek we wszystkim jest najlepszy - w związku z czym nie pozwalał sobie na celebrację od razu. Mimo to podchodził jak najbardziej pozytywnie, nie zamierzając się zrazić w jakikolwiek sposób, wszak praca nauczyciela wymagała przede wszystkim zrozumienia, indywidualnego podejścia i cierpliwości, by osiągnąć wymarzone wyniki. Recepturę mieli przed sobą - teraz tylko czynić powinność, zapalić płomienie, wsadzić wszystko w odpowiedniej kolejności i czasie, wymieszać. Nie powinno być tak źle, prawda? - Możesz mi dać, potrafię obsługiwać się zarówno lewą, jak i prawą. - zaśmiawszy się, nie krył się jakoś specjalnie z tym, że ta pierwotnie dominująca była do zaklęć i różdżki, a normalnie wszystkie inne czynności wykonywał lewą. Już wcześniej miał nieco dryg do pisania nią listów, choć wiadomo - tu kreska była niewyraźna, tu nieco nieodpowiednia - acz z czasem udało mu się osiągnąć całkiem porządne, eleganckie pismo. Mimo pisania wcześniej niczym kura pazurem ogólnie. Podczas krojenia składników to udowadniał, gdy przygotowywał kolejne z nich, coby na pewno wszystko było po jego stronie w porządku. - Dokładnie, nie ma co się zamęczać. - wyszczerzył się, bo urlop wspominał niezwykle dobrze i wcale nie zamierzał zmienić zdania na ten temat. Był nieco bardziej opalony, blada skóra zniknęła, a sam pozostawał rozpromieniony, bardziej energiczny. Kochał ciepłe kraje i gdyby mógł, to by właśnie w takim zamieszkał. A fakt, że spędził ten czas z partnerem, jeszcze bardziej wpływał na jego samopoczucie, że aż pod kopułą czaszki zrodziło się pewne pytanie. - Ayo, Rylan... - uśmiechnął się, oparłszy dłonią na krótki moment o blat, by odstawić nóż i tarkę, podgrzewając trochę miód. - Masz kogoś na oku? Jeżeli chcesz oczywiście powiedzieć. - szczerze się nad tym zastanowił i posłał mu podniesienie kącików ust do góry, bo może nie mógł dawać żadnych porad, ale, hej, nie przyszedł tutaj tylko po to, by uwarzyć eliksir! Też chciał wiedzieć, co tam w życiu miłosnym przyjaciela się dzieje, skoro i tak pokładali zainteresowania tylko w jednym spektrum. A może dowie się czegoś ciekawego w tym kierunku? Potem okazało się, że Rylan wcale nie ma takiego dobrego podejścia do utarcia korzenia imbiru, bo krew polała się nie strumieniami, a za to poplamiła nieco bardziej blat dookoła i samą tarkę. Lowell podniósł brwi, nieco pomógł w czyszczeniu tego, obserwując, czy przypadkiem ciecz w kociołkach nie chce wybuchnąć. - Stary... chyba naprawdę masz te dwie lewe ręce. Spokojnie, już to ogarniemy, bałagan to najprostsza zagwozdka. - machnął na to ręką, pomagając mu w ogarnięciu tego bałaganu, a gdy po czasie wszystkie składniki wylądowały do kociołka, mogli nieco odetchnąć z ulgą. Oczekiwanie tych kilkunastu minut wcale nie było takie trudne - koniec końców to potrafiło dość zgrabnie minąć. Następnie, zgodnie z recepturą, zmniejszali ogień, by wykonać odpowiedni ruch różdżką. Koniec końców magia tutaj też jest ważna. - Okej, teraz trzeba dodać dwie krople ropy z czyrakobulwy, a następnie krylicę kwitnącą. Kilkanaście minut warzenia i będzie to wszystko gotowe! - uśmiechnąwszy się, wyjął odpowiednie flakoniki z odmierzoną ilością. - Ropę trzeba dodawać powoli, by nie doszło do gwałtownej reakcji. Z niewielkiej wysokości. - mruknął, uważnie obserwując jego dalsze poczynania.
Mechanika:
Rylano DecoMoreno, rzuć kostką k6, by przekonać się, jak poszedł Ci proces dodawania ropy z czyrakobulwy do wywaru.
Każde 8pkt z Eliksirów uprawnia do jednego przerzutu.
1 - chciałeś zrobić wszystko dobrze, a wyszło... jak wyszło. Twój kociołek dosłownie eksploduje poprzez brak delikatności w dodawaniu składnika, w związku z czym cały jesteś z sadzy, masz nieco poparzone ręce, a zapach wydobywający się z dna garnka zdaje się Cię bardziej mdlić, niż kiedykolwiek wcześniej miało to miejsce. Ups?
2, 3 - nie jest źle, ale mogło być trochę lepiej - ciecz w kociołku wydobywa z siebie bąbelki niezadowolenia, dość widoczne, wystarczające do tego, by nieco się odsunąć. Po tym zawartość trochę podskoczyła do góry, o mało co nie powodując powstania poparzeń. Mimo to możesz kontynuować tworzenie eliksiru.
4, 5 - jest dobrze! Prawie idealnie udaje Ci się dolać dwie krople z czyrakobulwy, w związku z czym eliksir leniwie, acz spokojnie przyjmuje tę zawartość, by nieco bulgnąć i... tyle. Możesz kontynuować dalsze warzenie eliksiru.
6 - perfekcja, profesjonalizm! Aż sam Lowell nieco się zdziwił, jak idealnie dodałeś wymagany składnik, a kociołek nie wydał z siebie żadnego dźwięku niezadowolenia. Teraz tylko trzeba wziąć się za krylicę kwitnącą, prawda? Nie jest tak źle, mimo wcześniejszej porażki!
Kostka:4 - jest dobrze! Prawie idealnie udaje Ci się dolać dwie krople z czyrakobulwy, w związku z czym eliksir leniwie, acz spokojnie przyjmuje tę zawartość, by nieco bulgnąć i... tyle. Możesz kontynuować dalsze warzenie eliksiru.
Biorąc pod uwagę jak bardzo powinien być odcięty od kultury mugoli po 11 roku życia Rylan kapował nawet więcej niż przeciętniacha. Generalnie dużo czytał podczas wakacji, bo ciężko było zarzucić jego rodzicom nadmierną troskę względem ich jedynego syna. Aż dziw bierze, że po degradacji jakiej doświadczyli przez to, że ich syn jest czarodziejem nie sprawili sobie następnego potomka. Spostrzeżenie Felka Coulter okrasił szerokim uśmiechem. Faktycznie wśród swoich znajomych spokojnie mókłby zliczyć kilkunastu, którzy niestety wpisują się w opis przedstawiony przez Felinusa. Z drugiej zaś strony znał też pełno łapserdaków, którzy to wyskakiwali przed szereg będąc w gorącej wodzie kąpani. Dość sprawnie i szybko chłopcy przeszli do warzenia eliksiru. Znajomość receptury i procedur to jedno, ale Rylan wewnętrznie gdzieś tam wierzył, że istotnym elementem jest również sam dryg. Może właśnie nie talent, a ta pojedyncza szara komórka w mózgu, która w pełni poświęcona jest tylko tej jednej dziedzinie, przy akompaniamencie pozostałych, które raz na jakiś czas są w stanie jej zawtórować. Czy krukon owy dryg posiadał? Kiedy obserwował innych uczniów na eliksirach stwierdzał, że wcale nie jest tak tragicznie jakby się mogło wydawać, kiedy jednak siadał do nauki samemu zauważał... Znaczące braki. Nie wiedział czy to kwestia roku, na którym studiował, że nikt za specjalnie nie przepadał za eliksirami czy może tego, że poziom dostosowywany był względem najgorszego pozostawiając przeciętnego na piedestale. Brunet uważnie obserwował swojego kompana podczas warzenia i faktycznie, dopiero teraz mógł stwierdzić tak różnicę w karnacji jak i... Bardziej rozświetloną, promienną twarz. Biło od niego zadowolenie i szczęście. Nawet jeśli miało się utrzymać tylko chwilkę to... Było warto go takim zobaczyć. Niemniej jednak kolejne pytanie przyszło dość niespodziewanie, a on sam poczerwieniał na twarzy nie spodziewając się go konkretnie. - Em... A czemu pytasz właściwie? - Zaśmiał się nerwowo opracowując kolejny składnik do dodania. Po chwili jednak zorientował się, że jego reakcja mogła być tak minimalnie niegrzeczna, a dodatkowo negatywnie zinterpretowana przez Felinusa. - Ech... Mam, ale to... Z deczka nieodpowiednie. Starał się rozproszyć swoje myśli, które nagle zamiast wokół eliksiru zaczęły krążyć w okolicach postaci Vinzenta. Nie zdobywał się na jakieś niesamowicie lubieżne wizje, ale nawet ten czarujący uśmiech numer dwa, na który zazwyczaj zdobywał się Niemiec był w stanie na jego twarzy wywołać podobny efekt. By jak najszybciej oderwać myśli od sylwetki mężczyzny, który obecnie znajdował się w jego kręgu pożądania zajął się wyciskaniem soku z czyrakobulwy. Najwidoczniej jednak Vinzent już na stałe zagoszczony w umyśle chłopaka nie chciał tak szybko się z niego wyrwać bowiem o mały włos i doszłoby najprawdopodobniej do eliksirowarskiej tragedii. Niemniej jednak eliksir tylko delikatnie zabulgotał marudząc na zachowanie krukona i przetrawił substancję. - Huh... Było blisko. - Skomentował będąc nadal różowawy na twarzy. Nie spodziewał się, że jedno pytanie będzie go tak w stanie rozproszyć.
Atmosfera pracy była ewidentnie pozytywna, jako że nie skupiali się tylko na uwarzeniu eliksiru, który de facto pozostawał całkiem prosty w swej strukturze. Lowell powoli i ostrożnie zajmował się kolejnymi składnikami, które wymagane były w celu prawidłowego sporządzenia wywaru, jako że nie mógł inaczej nazwać tego typu rzeczy jak zupami w odpowiednią ilością elementów roślinnych, jak i zwierzęcych. Może dałoby się zrobić z tego jakiś rosół? Nie wiedział, aczkolwiek chętnie by spróbował, żeby nieco wnieść do nudnych czynności przygotowujących nieco bardziej odmiennych odczuć od przysłowiowej, nużącej cały umysł i zamrażający go na kilkanaście godzin, ludzkiej rutyny. Nie bez powodu zatem skupiali się na czymś prostym, by nie tylko potrenować podstawy, ale też sprawdzić rzeczywisty poziom wiedzy i umiejętności Rylana. Teoria to jedno, praktyka to drugie. Asystent nauczyciela uzdrawiania zatem starał się podejść do tematu jak najbardziej profesjonalnie, pomagając ze wszelkimi problemami, z jakimi to mógł zmagać się chłopak. Sam fakt, że nieco ten sobie na tarce ręce zjechał, nie był niczym dobrym, aczkolwiek to nie skreślało go od razu z dalszych działań. Posiadanie drygu nie musiało być od urodzenia - mogło zostać przecież nabyte, zdobyte wraz z kolejnymi uwarzonymi prawidłowo recepturami, gdy człowiek nabiera pewność w danym temacie i zaczyna się mniej bać. Felinus, skupiony przede wszystkim na przygotowywaniu własnego eliksiru - użyczenie składników nie było żadnym problemem, zalegały mu one poniekąd w typowej szafce służącej za magazyn wszelkiej maści. Nic dziwnego zatem, że nie zauważył obserwujących go tęczówek, dzięki którym Rylan pod kopułą czaszki mógł naprawdę zauważyć go szczęśliwego. Bo był. Ostatnie dni potrafił nazwać magicznymi, gdy powietrze pozbawione zostało smogu, natomiast temperatura znacząco wzrosła. Uwielbiał tego typu klimaty, a partner pozwolił mu na doświadczenie tego w dość zaskakujący, acz wspaniały sposób. - Tak mi przyszło do głowy po prostu. I też, hej! Rzadko kiedy rozmawiamy na te tematy, skupiając się głównie na szkole. - uśmiechnąwszy się, nie przyjął tego jako czegoś złego, a prędzej zaintrygowany starał się nieco bardziej zrozumieć, dlaczego reakcja pozostawała przede wszystkim w obrębie "czemu". Potem jednak otrzymał odpowiedź, na co podniósł kąciki ust do góry, opierając się jeszcze bardziej łokciem; brwi (bo jednej nie potrafił) uniósł do góry w niemym pytaniu malującym się na fasadzie lekko opalonej twarzy. - Czemu nieodpowiednie? Hej, nie ma niczego nieodpowiedniego... chyba że to jest jakiś pierwszak czy ktoś w tym przedziale wiekowym. - prychnął z lekkim rozbawieniem, będąc szczerze zaintrygowanym tym wszystkim do tego stopnia, że aż zapomniał patrzeć na własne rzeczy dziejące się w kociołku. Szybkim susem zmniejszył temperaturę podgrzewania, by nie doprowadzić do przypalenia dna kociołka, by następnie przetrzeć czoło własną dłonią. - Nie wiem, kogo tam masz na oku, ale wiedz, że wierzę w to, że pójdzie wszystko dobrze. - lekko podniósł kąciki ust do góry. Potem wszystko działo się całkiem... dziwnie. Faolán nie przepadał za przymuszaniem do mówienia, no ba - nie przymuszał go! - mimo to zaczerwienione policzki mówiły same za siebie. Z trudem mógł powstrzymać uśmiech, jaki to chciał naturalnie pojawić się na twarzy, kiedy kroił kolejne składniki, by nieco bardziej móc monitorować ich stan. Kto tak utkwił na dobre w umyśle Coultera? Tego nie wiedział, ale mimo wszystko nie zamierzał go wyśmiewać, bo nie należał do tego typu osób. - Kto by się spodziewał, że kociołek postanowi zareagować. Może to bulgnięcie było przejawem zadowolenia? Dobrej jakości ropa z czyrakobulwy czy coś? - zaśmiał się nieco, spoglądając nadal na nieco rozproszonego przyjaciela, który najwidoczniej miał kogoś na oku, aczkolwiek nie przychodziło mu zbyt dobrze rozmawianie o tego typu rzeczach. O ile w ogóle chciał się tego podjąć. Sam wcześniej był całkiem podobny, gdy jednak pozostawał w pokoju i zwyczajnie nie mógł odgarnąć własnych myśli, które oscylowały właśnie wokół Maxa, ale z czasem przestał się bać. I nie żałował decyzji z pamiętnych ferii w Norwegii. - Dobrze, teraz pozostaje kwestia tylko i wyłącznie krylicy kwitnącej. Fajne kryształy, co nie? Wrzucasz do kociołka równie ostrożnie, by następnie mieszać. Potem będziemy rozlewać do flakoników. - opowiedział, zrobił swoje i uważnie czekał na kolejną decyzję ze strony Rylana.
Kostki:
Rylan, rzuć kostką k100, by dowiedzieć się, jak poszło Ci dodawanie krylicy i mieszanie eliksiru. Za każde 8pkt z Eliksirów możesz wykonać jeden przerzut.
1 - 30 - niestety, nie idzie Ci to tak, jak powinno, bo dochodzi do niewielkiej eksplozji kociołka. Cały Twój proces pracy zostaje utracony, a jedyne, czym się możesz zadowolić, to sadzą na rękach i lekkimi poparzeniami.
31 - 60 - dodajesz krylicę i nic się nie dzieje złego, a gdy mieszasz, opary z eliksiru przyprawiają cię o mały zawrót głowy. Mimo to stoisz dzielnie, choć nie czujesz się najlepiej.
61 - 100 - wszystko robisz prawidłowo, nie ma się czym martwić; eliksir na Ciebie nie wpływa negatywnie, a mikstura zaczyna przybierać odpowiednią barwę. Gratulacje!
Kostka:90 - wszystko robisz prawidłowo, nie ma się czym martwić; eliksir na Ciebie nie wpływa negatywnie, a mikstura zaczyna przybierać odpowiednią barwę. Gratulacje!
Rylan cenił sobie możliwość swobodnej nauki. Takiej, która opiera się też na przyjaznej rozmowie, a nie jedynie na żmudnym przesiewaniu treści podręcznikowych. Wystarczyło już, że musiał się użerać z zagnieżdżającymi się w jego głowie wizjami i znaczkami, które należało identyfikować, klasyfikować i finalnie czytać. Do tego dochodziła cała masa jego własnych teorii, które faktycznie może i były ciekawe jednak... Monotematyczne, a Rylan przede wszystkim lubił zgłębiać kilka dziedzin na raz i siedzenie stricte tylko w jednej najprawdopodobniej zanudziłoby go na śmierć. Nie miał w żadnym wypadku Felkowi za złe, że ten postanowił zapytać się właśnie o taką rzecz. Przyjaźnili się, a ciekawość w materii miłości czy jakiejś najzwyklejszej w świecie sympatii była jak najbardziej normalna. Niemniej jednak Coulter nienawidził rozmawiać o swoich emocjach. Najchętniej żyłby całe życie w przeświadczeniu, że nie musi nikomu mówić słów takich jak kocham, lubię czy nienawidzę. Kiedy jednak musiał ich używać czuł się jakby obdzierano go z szat, kompletnie nagi i uzewnętrzniony. Niemniej jednak wiedział, że świat wymaga od każdego określania się prędzej czy później w jednym bądź w drugim kierunku, więc czy tego chciał czy nie finalnie musiał się określać. - A to prawda akurat, to prawda. - Uśmiechnął się delikatnie głównie dlatego, żeby były puchon nie czuł się przy nim nieswojo ze względu na nagłą zmianę nastawienia chłopaka. Nie zależało mu na tym by nagle wywoływać jakiekolwiek kwasy i niesnaski. - Broń mnie Merlinie. W żadnym wypadku pierwszak. - Parsknął śmiechem delikatnie rozbawiony. To było jego jedno ze standardowych posunięć - uśmiechnąć się podczas wtargnięcia na jego prywatny teren, poniekąd zrobić dobrą minę do złej gry, a teraz... Teraz bił się z myślami, czy zacząć się uzewnętrzniać, czy jednak darować sobie dalsze rozmowy. Wiedział, że Lowell nie wymagał od niego dalszego ciągnięcia tematu, ale może faktycznie powinien się z nim podzielić swoimi uczuciami? Z jednej strony nie chciał tego kisić jakoś mocno w sobie, bo może taka rozmowa pomoże mu posiadać się inaczej przy Vinzencie, a z drugiej... No cóż im większej ilości osób powie tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś się może wygadać. Nie zarzucał co prawda tego Felkowi, ale powiedział już Narcyzowi i kto wie komu powie jeszcze w nadchodzących dniach? - Jest taki nowy asystent... Vinzent. No to ten. No wiesz... Od historii magii. - Ciężko mu było zebrać i ubrać to jakoś w słowa, niemniej jednak było to po nim widać. Twarz c oraz bardziej zaczynała przypominać swoim kolorem dorodną malinę, a nie odcień świeżutkiej i nowej porcelany. Kontynuując zaś prace nad eliksirem szybko się zorientował, że to co jeszcze chwilę temu było niepewne przerodziło się w akceptację mikstury, a to oznaczało z kolei, że mogą działać dalej. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem na żart Felka i kontynuował. Tak jak mówił mężczyzna należało dodać krylice kwitnącą. Dość powoli i wyważenie. Tym razem jednak bladnące już myśli o asystencie historii magii nie zaprzątały mu głowy aż tak bardzo, a co za tym szło... Mógł po prostu skupić się na działaniu. Po chwili eliksir przybrał już swój finalny kolor i mogli zabrać się do jego rozlewania. - Chyba wszystko w porządku co nie? - Zagaił jeszcze oczekując finalnej aprobaty od Lowella.
Felinus również sobie cenił możliwość swobodnej nauki, polegającej przede wszystkim na rozmowie i normalnym podejściu, aniżeli wkuwaniu surowego materiału i przepytywania z niego. Nie bez powodu - koniec końców asystent nauczyciela uzdrawiania pozostawał ciągle młody duchem, no ba - nie widział sensu, by jakkolwiek prowadzić swoje zajęcia w taki sposób. Chciał coś zmienić w kwestii żmudnego materiału wykładanego na lekcjach w zamku, podchodząc do każdego indywidualnie. I naprawdę się w tym odnajdował, choć znalezienie tej cienkiej granicy względem życia prywatnego a pracowniczego, pozostawało nadal utrudnione. Mimo to nie podejmował się na obecną chwilę korków za pieniądze, a dom obecnie stał i się nie ruszał. Co prawda w takim tempie dopiero za parę miesięcy uda mu się to skończyć, ale nadal - skoro w pewnym stopniu istniała możliwość wyprowadzki do kompletnie innego miejsca, na razie wolał się nieco wstrzymać. Skupiał się zatem tu i teraz na uwarzeniu eliksirów i nauce Rylana tej tajemnej sztuki. Rozmowy o miłości i innych tego typu rzeczach kiedyś dla Lowella były nierealne. W swoim przypadku nie dość, że nie wierzył w życie z kimkolwiek - koniec końców przeszłość pozostawała zbyt mocno wyróżniająca się na tle pozytywnych rzeczy w tamtym okresie - to jeszcze nie wierzył w samego siebie. Uznawał siebie za osobę aseksualną; koniec końców nikt go nie interesował, z nikim nie prowadził życia romantycznego. Nie chcąc umożliwić innym zranienie tego drobnego zarodka, który pozostawał jednak pozytywny, odtrącał ludzi, nie zamierzając ich tak łatwo do siebie dopuścić. Dopiero wtedy, gdy przepracował pewne rzeczy, gdy otworzył się na innych i przestał traktować ich jak wrogów, gdy zaczął nauczyć się żyć z własną przeszłością, dopuścił do siebie. I choć początki były ciężkie, tak drobnymi krokami udało mu się zdobyć o wiele więcej śmiałości. - No ja mam nadzieję, że w żadnym wypadku pierwszak. - zaśmiał się, choć szczerze gdzieś w głębi serduszka, gdyby ktokolwiek postanowił skrzywdzić osobę w tym wieku, nogi z dupy by powyrywał. Wynikało to z tego, że nie dość, że odzywały się w nim instynkty opiekuńcze, to jeszcze kwestia logiki. Dziecko nie wie, co się dzieje, dziecko również nie będzie potrafiło poprosić o pomoc. Lepiej zatem, żeby nie dotarły do niego słuchy o kimś takim w murach szkolnych. Mieszając zatem składniki w kociołku, by powoli skonfrontować się z krylicą kwitnącą, czekał na jakąkolwiek reakcję. Jakiekolwiek słowa, choć ich nie wymagał, gdy oddawał się czynności warzenia eliksiru, mogły przeszyć mniej lub bardziej stosowną ciszę. Gdy natomiast te wypłynęły z ust Rylana, uśmiechnął się szerzej, spoglądając na niego zaintrygowanym wzrokiem. Czekoladowe tęczówki nie badały aż nadto wyrazu twarzy, nieco odciągając się od roboty w postaci warzenia. - Ach, ten Vinzent! - mruknął pozytywnie, przypominając sobie twarz kolegi z pracy. Sam jakoś nie spoglądał na niego pod takim względem, nie pytając się także o inne aspekty jego życia, niemniej jednak dobrze było wiedzieć, że postanowił się nieco otworzyć. - Dobra partia. Znam go nieco, często gadamy, ciekawy typ. - wyszczerzywszy się, w sumie nie wiedział, jakie są negatywne aspekty Vonneguta, aczkolwiek nie miał okazji, by się o nich dowiedzieć. Może to dobrze? Machnął jeden raz, drugi raz nad następnymi składnikami posiadanym w dłoni nożem, na chwilę go odstawiając z cichym brzdękiem metalu uderzającego o blat dębowego stoliku. - Czekaj, on wie o tym, czy kompletnie nie ma pojęcia? Czy to już się dzie-... Ach, przepraszam. Nie powinienem tak wypytywać... Nie no, mam nadzieję, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku. - przeprosił nieco, spoglądając na jego zaczerwienioną coraz to bardziej twarz, która jakimś cudem stawała się jeszcze bardziej tego specyficznego koloru. Nie zamierzał naruszać prywatnej przestrzeni emocjonalnej chłopaka, po prostu dając mu czas przed dalszym otwieraniem się - o ile będzie chciał, oczywiście. I tak oto oddał się kolejnym czynnościom warzenia eliksiru, doprowadzając go do końca. Dawał sobie z tym rady dobrze, jako że przepadał głównie za eliksirami leczniczymi; inne pozostawały poza jego zdolnościami rozumowania. Taki był i nie mógł tego zmienić, a gdy wrzucił krylicę kwitnącą i zaczął mieszać, zaczął powoli sprzątać cały bałagan. Oba eliksiry przybrały fioletową barwę, co świadczyło o ich prawidłowym uwarzeniu; oby tylko tak dalej. Felinus wyłączył płomienie, by te wydały z siebie jedynie cichy syk, znikając całkowicie. - Tak, jest w porządku! Dobra robota, stary. Idzie ci lepiej, niż się spodziewałem po twoich listach. Może więcej wiary w siebie? - puścił mu oczko, by następnie przetrzeć nóż suchą szmatką, nieco się nim bawiąc. Nie ukrywał się nieco z tym, że lubił ostre rzeczy, ale wiązała się za tym bardzo nieprzyjemna historia, o której wolał nie mówić; po czasie ostrze pojawiło się w pozycji prostej na blacie, tuż obok fiolek, jakie poddał obmyciu. Czyste i przygotowane, mogły służyć do ostatniego etapu; mimo to pozwolił, by mikstura delikatnie ostygła, a oddawane przez ciecz ciepło zelżało na swej strukturze. - Teraz tylko przelać do flakoników i możemy się zmywać. To co, potem piwo? Czy jednak wolisz nieco sobie dychnąć? - dał mu możliwość, gdy powoli przelewał zawartość własnego kociołka do flakoników.
Proces przepracowywania niektórych rzeczy z przeszłości był najwidoczniej jeszcze przed Rylanem bo nawet hipotetycznie, jeśli Vinzent odwzajemniłby uczucia to co..? Czy był dla nich ogół zaryzykować potencjalny ostracyzm wśród kary nauczycielskiej? A może prędzej to pytanie powinno zadać się krukonowi? Czy był gotów znosić znoje kąśliwych uwag tak podejrzewał, że jak od profesorów tak i od uczniów? Sam chyba do końca nie wiedział na co się pisał, ale z drugiej strony chłopak zawsze w swoich domysłach stawiał na ciemne kolory barw. Nawet nie chciał myśleć o potencjalnych następstwach podobnego zdarzenia jakim była jakakolwiek relacja pararomantyczna z pierwszakiem. Nie tylko w mugolskim świecie było to zakazane. Dodatkowo dochodził też wątek etyczny – najzwyczajniej w świecie było to po prostu obrzydliwe. Mruknął jedynie na znak akceptacji, że hej, no tak to właśnie ten Vinzent. Z jednej strony wiedział, że w sumie znamienita część osób obracająca się w Hogwarcie będzie go znać, a z drugiej przeszedł go delikatny dreszcz. Nie spodziewał się, że Niemiec ma jakiekolwiek bliższe zażyłości poza nim samym. Czy to źle? Absolutnie w żadnym wypadku, ale skojarzenie osoby przez Felka wywołało na jego twarzy lekką konsternacje i nawrót rumieńca. Lowell zdawał się tym tematem dość mocno onieśmielać krukona, więc ten chcąc jakkolwiek odwrócić swoje mysli od toku rozmowy zaczął rozlewać eliksir do fiolek tak, aby już definitywnie zakończyć prace nad tym jednym konkretnym. Nie do końca wiedział, jak się ma eliksir towarzysza, ale też nie spodziewał się tego, żeby zostało mu nie wiadomo jak dużo pracy. - Nic jeszcze nikt nie wie. - Westchnął i momentalnie zwrócił się w kierunku byłego puchona. - I proszę cię nic mu nie mów. Gdyby Vinzent o zainteresowaniu Rylana dowiedział się z innego źródła niż od jego samego chłopak najprawdopodobniej nigdy by sobie tego nie wybaczył. Dodatkowo sam Vonnegut mógłby czuć się dość nieswojo, że krukon chodzi na lewo i prawo i opowiada o jakimś domniemanym związku tej dwójki. Kończąc pracę klasnął w obie dłonie będąc zadowolonym z jej finalnych wyników. Kompletnie się nie spodziewał, że pójdzie mu tak gładko. Postanowił mimo wszystko nie zostawiać Lowella samego by ten w ciszy i nudzie kończył swój wywar, dlatego pozostali tam jeszcze tak długo jak było to konieczne, a następnie skierowali swoje kroki ku kremowemu piwu, tak na odprężenie. Chłopak jednak liczył, że temat Vinzenta nie będzie już tak gorącym, jak był właśnie tutaj.
Trudno było się spodziewać, że wkręci się w bycie nauczycielem, bo też nigdy nie zakładał, że będzie miał ku temu sposobność. Gdyby ktoś go zapytał, czy chciałby zostać pedagogiem w jakiejś placówce naukowej, najpewniej wyśmiałby tę osobę, jako że nie miał ani talentu, ani cierpliwości do wykładania czegokolwiek. Nawet towarów w sklepie na półkach. A jednak okazywało się, że istniała na tym świecie jedna osoba skłonna namówić go do robienia nawet rzeczy, których robić nie chciał, a on, choć całe życie uważał się za osobę upartą i trudną do manipulowania, ulegał tej damie, jak kłosy zboża ulegają pod naporem wiatru. Tym razem, w odróżnieniu od swojego ostatniego posiedzenia w magicznej bibliotece mieszczącej się bliżej centrum Hogsmeade, zaprosił uczniów uczęszczających na korepetycje do opuszczonej wieży, majaczącej zawsze gdzieś w tle, kiedy zwiedzało się miasteczko. Nim zaplanował to spotkanie, oczywiście zadbał o to, by znalazło się odpowiednie do edukacji wyposażenie wewnątrz pomieszczenia, a także dostosował okna i framugi do potrzeb ustawionych na nich urządzeń do pomiarów optycznych i badania nieba. Przekonanie pedagogów do tego, by wypuścili swoich uczniów, nocą, poza teren szkoły nie było proste, jednak kiedy zadbał o zabezpieczenie terenu w wystarczająco odpowiedni sposób, udało się to osiągnąć. Okazywało się bowiem, już jego ogromnemu zdziwieniu i lekkiemu zmieszaniu, że jakimś cudem uczniowie mieli umiejętność bycia kompletnie niezaznajomionymi ze sztuką czytania nieba. Astronomia zawsze przychodziła mu łatwo, nigdy nie przywiązywał do tego faktu większej uwagi, ani nie próbował powiązać tego ze swoim wrodzonym darem widzenia przyszłości. Zawsze wydawało mu się, że to jest po prostu taki łatwy i lekki przedmiot - w związku z czym, kiedy zobaczył ilość uczniów, którym miał dzisiejszej nocy pomóc z zadaniami z astronomii, zdziwił się nie na żarty. To przecież było po prostu niebo! Wystarczyło podążać wytycznymi ustawiania lunety i znaleźć odpowiednie ciała niebieskie, które krążyły po nim od setek lat w praktycznie ten sam sposób! Nie chcąc się zniechęcać, rozdzielił grupę studentów pomiędzy przygotowane lunety i rozdał uczniom pergaminy z opisanymi na nich ciałami niebieskimi. Zadanie polegało na tym, by znaleźli określone układy gwiazd, komety czy odległe gwiazdy poprawnie według wytycznych, opisali, co widzą oraz odnaleźli w podręczniku prawidłowe nazwy tych podniebnych zagadek kosmosu. Zawsze uważał, że poprawna umiejętność korzystania z pomocy naukowych była znacznie bardziej przydatna i ważna, niż umiejętność zakuwania wszystkiego na pamięć. Przygotował więc ciekawe podręczniki i zachęcił studentów do zaglądania do swoich notatek z zajęć. Sam również przez chwilę śledził co słychać na nocnym niebie, szybko jednak wrócił do pomocy uczniom, którzy mieli większe problemy z wykonywaniem przydzielonych przez niego zadań. W zadziwiającej ciszy i jeszcze bardziej zadziwiającym skupieniu, wszystkim wyznaczonym grupom udało się wykonać zadania i odrobić zaległe lekcje z astronomii, a potem bezpiecznie udać się na terem szkoły.
zt
Milo E. S. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : loki; magiczny tatuaż przedstawiający pszczołę (normalnie jest na lewym nadgarstku); piegi; dołeczki w policzkach; blizny wzdłuż żył od dłoni do łokcia.
Czy jego przyjaciel stał się pewniejszy siebie, czy to tylko wrażenie? Albo próba, która musiała go naprawdę dużo kosztować... Cokolwiek to było, rudy był z tego zdecydowanie zadowolony. Z tego, że wypił z nim herbatę. I zdecydował się wyjść na ten spacer, mimo wszystko. Dlatego teraz nie zamierzał zmarnować szansy darowanej mu przez los; od momentu wyjścia z kawiarni, złapał za dłoń Hyunga, niekoniecznie patrząc na jego twarz i ciągnął go za sobą, za Hogsmeade. Opowiadał mu przy okazji, raz na jakiś czas zerkając za siebie, że w sumie to rzadko kiedy można kogoś dodatkowego tutaj zobaczyć, szczególnie o tej porze, więc nie muszą się martwić; o tym, że często robi tu sobie przerwy kiedy biega; o tym, że faktycznie można tu odetchnąć. Puścił jego dłoń, a właściwie palce dłoni, bo to je złapał, dopiero kiedy znaleźli się na szczycie wieży. Z szerokim uśmiechem odwrócił się do niego, oznajmiając:
- Jesteśmy. Ładny widok - odwrócił głowę, patrząc dookoła, zanim wrócił spojrzeniem do Jinwoo. - Ale ten podoba mi się bardziej - puścił mu oczko, zanim wskazał na ławeczkę, na której za moment sam usiadł. A kiedy chłopak zrobił to samo, nawet nie powstrzymał się przed tym, żeby objąć go tak samo, jak na trybunach. Tym razem delikatniej. Nie ściskał go szczególnie mocno, po prostu... objął go ramieniem, ot, tyle. Palcami zaczął kreślić kółka na jego boku, na którym akurat miał dłoń i skupił swój wzrok na nim. Do tego stopnia, że te rude włosy nawet przestały być aż tak rude. Były bardziej... stonowane. Mniej agresywne. Mniej rzucające się w oczy. Po prostu... znalazł chyba coś, właściwie kogoś, kto go uspokajał, a metamorfomagia nie mogła mu tego zapomnieć.
Teraz tylko patrzył na reakcje chłopaka. Od nich zależało, jaki będzie jego następny ruch. A miał w głowie kilka scenariuszy...
Przez całą ich drogę do "bardziej prywatnego miejsca" Jin zdołał sobie wiele poukładać w głowie... Rzecz jasna słuchał Milo przez cały czas, nawet nie chciał go ignorować! Nawet jedna z rzeczy o której myślał w czasie ich podróży, to to tak bardzo dobrze już znał głos rudzielca i to jak za nim przepadał. Może to nawet też była jedna z rzeczy przez którą brunet czuł się przy nim tak, a nie inaczej?
Dał się prowadzić przyjacielowi przez calutki czas, choć co chwila miał wahania czy aby na pewno robi odpowiednią rzecz... Doszedł jednak do wniosku, że nie mógł sobie darować takiej okazji, w końcu jakoś musiał się przyzwyczaić do dotyku. Jego dotyku.
Gdy dotarli na górę to Jin aż nie mógł uwierzyć, że był tam po raz pierwszy, jakim cudem tam jeszcze nigdy nie trafił? - Cóż... Co do tej drugiej części, to śmiałbym zaprzeczyć - rzucił, ale widocznie spodobał mu się komentarz rudego. Nie dałoby się nawet o to kłócić. Usiadł koło chłopaka i tym razem już nie miał takiego problemu z tym, że został otulony i owszem, był spięty... Aczkolwiek było o niebo lepiej. Ponadto nawet lekko oparł się bokiem o kumpla, chcąc pokazać, że naprawdę mu zależy. - Więc co tak w sumie chciałeś mi powiedzieć? Czy pokazać? - sam nie wiedział czy chce znać odpowiedź na te pytania, znaczy... Oczywiście, że chciał, ale jakaś jego strona wciąż odciągała go stamtąd chcąc by ten uciekał.
Milo E. S. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : loki; magiczny tatuaż przedstawiający pszczołę (normalnie jest na lewym nadgarstku); piegi; dołeczki w policzkach; blizny wzdłuż żył od dłoni do łokcia.
Och, jaki on był przeuroczy. Podobało mu się to; bardzo mu się to podobało. Taki... nieśmiały. Niepewny. Jakby nie wiedział, czy grunt, po którym stąpa, jest dostatecznie bezpieczny. Seaver czuł się podobnie, choć nie do końca tak samo. Nie z tego samego powodu. Nie czuł tak, jakby to był lód, który może się pod nim złamać. Czuł, jakby kroczył po starym, drewnianym moście nad ogromną przepaścią. Spod lodowej bariery jeszcze można było się wydostać, ale przepaść by go po prostu pochłonęła. Tego się obawiał. Stanięcia na spróchniałą deskę, która będzie zbyt uszkodzona, żeby go utrzymać. Spadnięcia, bo most już go nie utrzyma.
Ale kiedy Hyung tak się w niego wtulił, odwzajemniał dotyk i bliskość, do tego nie odpychał go od siebie; to dawało mu nadzieję. Ba, żeby tylko nadzieję. Napełniło go to ogromną pewnością siebie. Taką dozą, że tego wcześniej nie czuł. Nigdy wcześniej. Teraz po prostu patrzył na niego i czekał na jakiekolwiek dodatkowe słowa. Czyn. Ruch.
Pytanie. Zapalnik do jego chęci. Zapalnik do jego czynów. Chciał to zrobić dobrze, a jednocześnie nie chcąc go do siebie zniechęcić, więc... zrobił to tak, jak podpowiadała mu intuicja. Obrócił się bardziej w jego stronę, wyciągnął w jego kierunku dłoń, złapał jego podbródek. Kciuk położył na jego brodzie, a palec wskazujący pod nią. Podniósł jego głowę i spojrzał w jego oczy, przez kilka sekund po prostu ciesząc się widokiem, jaki miał przed sobą. Zaśmiał się, cicho i bardzo delikatnie. Krótko. Nachylił się do niego i zwyczajnie pocałował; krótko i delikatnie, przymykając przy tym oczy. Puścił jego brodę, przełożył dłoń na jego policzek, który delikatnie pogładził. Stracił rachubę czasu, ale... to nie mogło być szczególnie długie.
Kiedy się od niego odsunął, jedynie drżącym tonem nabrał powietrza do płuc. Popatrzył na niego, czując, jak teraz to on się rumieni. Puścił jego twarz. Odwrócił się. Rozluźnił ramię, którym go obejmował, pozwalając na ewentualne odejście od siebie. Czuł się... świetnie. Chociaż miał nadzieję, że go nie spłoszył.
Zaśmiał się nerwowo, całkiem odwracając od niego głowę; wolną dłonią zaczął drapać się po karku. Jego loki... były teraz bardziej czerwone, niż rude. Trochę bardziej zakręcone niż zwykle.
- Podobasz mi się, tesoro. Strasznie.
I tylko tyle był w stanie powiedzieć. Ciszej. Nawet na niego nie patrzył, tylko... gdzieś w przestrzeń. Ładny widok. Nie tak ładny, jak ten obok niego.
Jin-woo z każdą kolejną chwilą serce szybciej biło. Nie wiedział czego ma się spodziewać, jakich słów czy jakiego czynu. Jednak prędko był w stanie domyślić się o co chodziło rudemu... Chociaż domyślił się dawno temu, to teraz już nie miał nawet jak się okłamywać, nie miał ku temu podstaw.
Bał się cholernie, zwłaszcza jak Milo odwrócił jego głowę ku sobie, zaczerwienił się chyba jak nigdy wcześniej. Z początku nie wiedział co ma zrobić, ale przestał myśleć racjonalnie tak szybko jak tylko usta rudzielca zetknęły się z niego. Odwzajemnił delikatnie jego pocałunek i w międzyczasie jedną dłoń wsunął w rude... Choć bardziej czerwone włosy Milo. Brunetowi chciało się płakać i to okropnie, może przewidział przyszłość swoimi wierszami, które pisał przy Harmony? Kto wie.
Dość niechętnie, ale spuścił swoją dłoń z głowy chłopaka po czym schował twarz w obie dłonie. Przez chwilę jeszcze patrzył się na swojego wybranka, chyba pierwszy raz widział go w takim stanie, na pewno pierwszy raz. Jego serce prawie, że stanęło na sekundę gdy nastolatek wyznał Jin-woo swoje uczucia. Brunet nie mógł już dłużej wytrzymać, najpierw pojedyncza łza spłynęła mu po policzku, a potem już tylko zakłócając ciszę przytulił mocno rudego i nawet się nie powstrzymywał, płacz chłopaka z każdą kolejną chwilą przesiąkał przez bluzę Milo.
Milo E. S. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : loki; magiczny tatuaż przedstawiający pszczołę (normalnie jest na lewym nadgarstku); piegi; dołeczki w policzkach; blizny wzdłuż żył od dłoni do łokcia.
Czy on się w tym momencie bał? On, któremu strach jedynie dodawał wiatru w skrzydłach, a on sam po prostu korzystał z niego jak z dobrego paliwa? Cóż, nie potrafił tego teraz stwierdzić; nazwałby to zwykłą obawą o to, co właśnie się działo. Ale przecież czuł to uczucie. Czuł ciepło. Czuł dotyk. Czuł, jak chłopak się przed nim niemal dosłownie rozpływa. Dlaczego miał teraz poczucie, jakby to wszystko popsuł? Może zrobił to za szybko? Może po prostu nie powinien czynić w taki sposób? Albo teraz robił coś, co mu nie wypadało? Nadmierna analiza nie należała do jego typowych czynów, ale Jinwoo zmieniał go niemal całkowicie. Przecież przy nim odprężał się i zachowywał tak, jakby wszystko było spowolnione. Uspokajał się, a to dobrze świadczyło o Koreańczyku. Ktoś taki jak Melody, istny wulkan energii, raczej nieprędko dąży do ciszy i spokoju.
Zepsuł go. To była dosłownie jego pierwsza myśl, kiedy tylko usłyszał i poczuł jego łzy. Dotyk. Przytulenie. Przez dosłownie moment nie miał pojęcia jak zareagować, zanim go po prostu mocno nie objął, gładząc jedną dłonią jego plecy, a drugą włosy. Wziął głęboki wdech, a po wydechu ucałował czubek jego głowy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Nic nie mówił. Nie wiedział, co mówić. Czynił instynktownie; odnosił wrażenie, że ten musi się po prostu wypłakać. Nie miał serca go od siebie odsuwać.
Przynajmniej do czasu. Czuł, że przemaka mu ubranie, ale to był najmniejszy problem. Odsunął go od siebie, żeby móc spojrzeć mu w twarz i, zaprzestając głaskania go po głowie, zdecydował się otrzeć jego łzy własnym kciukiem. Czule pocałować go w czoło. Spojrzeć mu prosto w oczy.
- Podobasz mi się, wiesz? Bardzo mi się podobasz - powtórzył już pewniej, patrząc mu w oczy, nie w przestrzeń. Czuł ciepło na policzkach, ale to teraz nie było istotne. Nawet fakt, że jego włosy przybierały bardziej ciemnoczerwony kolor. - I nie chcę, żebyś przeze mnie płakał, więc jeżeli nie czujesz tego samego, to... po prostu powiedz. Puścimy to w niepamięć i... będziemy po prostu przyjaciółmi.
Nie miałby z tym najmniejszego problemu. Chociaż w tym momencie już wiedział, że po tym krótkim kontakcie ciężko będzie mu się opanować, jeżeli uczucia Hyunga nie będą te same. Miał miękkie włosy, śliczne oczy i bardzo dobrze się czuł, kiedy miał go w ramionach. Miał jednak na uwadze jego komfort i... trochę się stresował. Nie chciał tylko naciskać, więc, nadal z największą ostrożnością, wycierał łzy z jego twarzy, czekając na cokolwiek. Słowo. Reakcję. Czyn. Był gotowy. Nawet jeżeli zdecydowałby się złamać mu serce — był na to przygotowany. Chociaż w tragicznym scenariuszu potrzebowałby czasu, żeby wszystko poukładać w głowie...
Płakał, cały czas chlipał i nie chciał przestać. Można by powiedzieć, że nawet trząsł się, zwłaszcza gdy ten pocałował go w czubek głowy, a następnie w czoło. Jeszcze przez chwilę brunetowi przeszła przez głowę myśl, że może się przesłyszał?
Nie, nie przesłyszał się. Przekonał się o tym już po krótkiej chwili. Wytarł swoje łzy rękawem od bluzy i wziął trzy głębokie wdechy. Pokręcił głową. Nie, to nie tak. - Nie o to chodzi... - przetarł jeszcze raz swój policzek. - Ty... Też mi się podobasz, ale ja sie boje... Ale to nie jest tak, że płacze przez ciebie... To, to chyba jednocześnie łzy szczęścia i strachu. - Wysłowił się w końcu dłużej, cały czas dodatkowo gestykulując rękoma i unikając kontaktu wzrokowego. Spojrzał się na rudego dopiero w momencie kiedy skończył mówić, odetchnął wtedy z ulgą, że w końcu to z siebie wydusił.
- Długo trzymałem to w sobie, okłamywałem się bo nie chciałem sie bać i cały czas myślałem, że ty wcale nie czujesz tego co ja - przyznał i zrobił krótką pauze. - Ja nawet... Cóż... Pisałem o tobie wiersze. - Tak. Powiedział to. Chyba pierwszej osobie tak sam z siebie o tym powiedział. Nie był pewien czy to była dobra decyzja, może nie? A może tak? W końcu raczej rudy, który przed sekundą wyznał mu uczucia nie powinien rozpowiadać sekretu bruneta... Ale myśli Jin'a cały czas krążyły wokół tego jakby w ogóle nie mógł się tego domyślić.
Milo E. S. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : loki; magiczny tatuaż przedstawiający pszczołę (normalnie jest na lewym nadgarstku); piegi; dołeczki w policzkach; blizny wzdłuż żył od dłoni do łokcia.
Z każdym jego następnym słowem czuł, jak jego policzki robią się cieplejsze, a usta same układają się w szeroki uśmiech; policzki zapadają się w charakterystycznym miejscu, a loki... cóż, były rude. Intensywnie rude, wchodzące aż w pomarańczową barwę. Nie panował nad radością, która z niego aż emanowała i za wszelką cenę chciała pokazać się całemu światu, który właśnie do siebie przytulał. Którego właśnie słuchał. Miał przed sobą. Było to dość odważne stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że nie znał go nawet pełny rok, do tego nie miał pewności, czy ten nie zniknie mu wraz z zakończeniem; może po prostu łapał okazję?
- Pisałeś o mnie wiersze - powtórzył, powoli kiwając głową; nie przestając na niego patrzeć. Ciągle się uśmiechał, ale po tym całym wyznaniu, po prostu złapał go w inny sposób, dokładniej pod uda i wciągnął go sobie na kolana, samemu przesuwając się na środek ławeczki. - Będziesz musiał mi je teraz pokazać, Słońce - stwierdził pewnie, z szerokim uśmiechem, decydując się na kolejny ruch. Skradł mu jeszcze jeden, krótki pocałunek, po czym zaczął całować jego policzki, nos, brodę i czoło. Wycałował mu całą twarz, zanim się od niej odsunął i, z szerokim uśmiechem, przeniósł ramiona tak, żeby go obejmować; mocno go do siebie przytulił. - Mamy jeszcze na to czas, nie musisz już teraz. Daj mi się sobą nacieszyć.
To była prosta, chociaż cichsza prośba. Jego loki zdawały się mienić, to bardziej rude, to próbowały wrócić w stonowaną barwę. Miał w sobie ogrom emocji i chociaż chciał zachować spokój, po prostu nie potrafił. Nie mógł. Nie był w stanie. Nie teraz. - Tesoro mio to po włosku kochanie - szepnął mu jeszcze na ucho; cmoknął go w policzek i tym razem on schował swoją twarz w jego szyi, zaciągając się jego zapachem. Mając wrażenie, że czuje swoją własną amortencję.
Dość niechętnie przytaknął głową, potwierdzając dodatkowo, może to jednak był zły pomysł żeby mu o tym mówić? Przez chwilę nie miał pojęcia co zrobić, gdy ten wciągnął go na siebie - Co ty.. - wydusił z siebie w międzyczasie jak ten całował go po całej twarzy. Brunet cały się czerwienił, chciał zakryć twarz jak najszybciej, ale nawet nie było na to szans.
- Nie... Jeszcze sie będziesz ze mnie śmiał... - odmówił odruchowo, nigdy nikomu nie pokazywał swoich wierszy. Nie wiedział nawet, czy są one chociażby przeciętne. I chociaż z jednej strony jego serce chciało czym prędzej udać się po stos kartek, to jego racjonalna i nieco wyniszczona psycha mu na to pod żadnym pozorem nie pozwalała.
Przytulił go w końcu, z początku dość mocno, ale po jakimś czasie rozluźnił mięśnie. - No... Dobrze - wyszeptał w odpowiedzi i siedział już cicho, choć miał problem z usiedzeniem w spokoju, nie był przyzwyczajony do czyjegoś dotyku, a już tymbardziej do siedzenia komuś na kolanach. - ... Aż od tak dawna dawałeś mi sygnały? - dopytał załamując się. Teraz to serio było mu głupio, przez taki czas Milo pisał do niego słodkie słówka, a ten nawet ich nie rozumiał i nie był w stanie zareagować tym samym... Gdy tylko rudy schował swoją twarz, to brunet dłonią przysłonił swoją i przymknął oczy.
Milo E. S. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : loki; magiczny tatuaż przedstawiający pszczołę (normalnie jest na lewym nadgarstku); piegi; dołeczki w policzkach; blizny wzdłuż żył od dłoni do łokcia.
Nie mógłby się z niego śmiać. Nie w momencie, kiedy ten tworzył z myślą o nim. Przecież to musiało być... wyjątkowe! Nie tylko z punktu widzenia rudzielca, ale też z punktu widzenia siedzącego na nim chłopaka, który, przynajmniej z tego co mówił, długo już hamował wszelkie odczucia względem niego. Tak to rozumiał. Nie było to chyba błędne, ale... zrobiło mu się naprawdę bardzo miło. Musiało! W końcu miał właśnie dowód na to, że czuł to samo. Drobny, bo drobny, ale to zawsze dowód!
- Może - mamrotał w jego skórę, śmiejąc się cicho. Dopiero po tym podniósł głowę i oparł brodę o jego ciało, patrząc w górę na niego z szerokim uśmiechem. - Jesteś przeuroczy, wiesz? - teraz miał zamiar zasypać go komplementami. Wszystkim tym, co w nim siedziało przez tak długi czas. Takimi "drobnymi" spostrzeżeniami, przez które doprowadzał samego siebie do szaleństwa. - Nie rozumiem w ogóle, dlaczego jesteś taki nieśmiały. No bo... spójrz na siebie. Jesteś naprawdę urodziwy! I... - zawahał się. Minimalnie. Przygryzł wargę, westchnął i zareagował chichotem na własną reakcję. - Pachniesz moją amortencją...
Chciał go pocałować, jeszcze raz. Ale zamiast tego, po prostu na niego patrzył I czekał i jakąkolwiek reakcję; może akcję? Albo słowa... - A czym pachnie twoja?
Non stop był niesamowicie zestresowany, choć był wdzięczny za to, że Milo się z niego nie śmiał... Przynajmniej nie na głos co już brunetowi dawało większe nadzieje.
Załamał się jeszcze bardziej gdy usłyszał odpowiedź rudzielca, ale z drugiej strony to nie jego wina, że nie umiał włoskiego... - Ja? Co? Nie.. - od razu mu zaprzeczył, nie był uroczy, ani urodziwy... I jak to sie stało, że pachniał jego amortencją? W każdym razie, wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Na samą myśl o tym uśmiechnął się pod nosem.
Póki miał taką możliwość, to przysłaniał twarz dłonią, więc było widać jedynie jego oczy i kawałek nosa. - Zapewne tobą - odwrócił od niego wzrok nie wiedząc czy dobrze powiedział, z powrotem jego poliki były okryte mocnym rumieńcem więc ten czując jak jest mu goręcej, spuścił głowę i oparł się czołem o ramie chłopaka.
Tak bardzo nie chciał z niego schodzić, czuł sie jakoś tak... Bezpiecznie. Bezpieczniej niż normalnie. To było dla niego coś nowego, ale tym razem ta nowość przypadła mu do gustu. - Wiesz... - zrobił krótką pauzę próbując wziąć się na odwagę. - Chyba nie chce dłużej ukrywać tego, co czuje. - Wymamrotał w jego ramię i już po paru sekundach ponownie przytulił go, nie chciał go puścić.
Milo E. S. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : loki; magiczny tatuaż przedstawiający pszczołę (normalnie jest na lewym nadgarstku); piegi; dołeczki w policzkach; blizny wzdłuż żył od dłoni do łokcia.
Czuł się tak dobrze, że tracił rachubę czasu. Przestał też myśleć o czymkolwiek, co nie było związane z nim, trzymaniem go w swoich ramionach, byciem blisko niego... no, jeżeli to nie była miłość, nie miał pojęcia, co nią było. Kochał go. Naprawdę go kochał. A teraz to był tego w ogóle całkiem pewny. Mając go i mogąc go tak po prostu przytulić.
- Mną? To jak pachnę, tesoro? - nie mógł się powstrzymać przed złożeniem kilku pocałunków na jego szyi, kiedy ten tak uroczo się w nim chował. Opuszczeniem jednej dłoni niżej, w dół jego pleców, gdzie delikatnie wbił swoje palce. Teraz wiedział, że może się z nim po prostu droczyć bez żadnych zahamowań, jak robił to wcześniej. Teraz mógł wszystko i miał zamiar to po prostu wykorzystać.
- Nie jest ci może zimno, kochanie? - dodał jeszcze, wślizgując jedną dłoń pod jego koszulkę. Sprawdzając, czy na pewno nie jest zimny. Ale był dosyć... rozgrzany? Zaskakujące; że tak wiosna go nie zaskakiwała... - Bo wiesz, możemy zawsze się wrócić do Hogwartu, jeżeli jest ci chłodno... - szeptał teraz, korzystając z tego, że ma tuż obok jego ucho...
Och, Jinwoo. Teraz nie będziesz mieć spokojnego życia.
Cholera jasna i co teraz? No tak, Jin-woo kompletnie nie wiedział co ma zrobić. Jakim cudem w ogóle ten rudzielec tak mocno zadziałał na psychikę bruneta? Dopiero co zastanawiał się, czym był miłość, a teraz dowiadywał się jak to w ogóle jest być kochanym...
Przez pierwszą chwilę nawet nie wiedział jak odpowiedzieć na jego pytanie. Jak Milo tak w sumie pachniał? Może po prostu... Jak dom? Z myśli wyrwało go nagle to delikatne łaskotanie, wzdrygnął się nieco, spiął i nie zastanawiając się nad tym, wbił w jego plecy swoje paznokcie i dopiero po paru sekundach zdał sobie z tego sprawę. Od razu zawstydził się nawet bardziej niż poprzednim razem.
- Jest okej... - wymamrotał znów w jego ramię, oraz ponownie przeszedł go dreszczyk gdy tylko rudy zetknął się z jego skórą. Jak w ogóle mogłoby mu być zimno?.. Nie zrozumiał w ogóle tego pytania, ba! Przez pierwszą chwilę myślał, że Milo zadał to pytanie dla żartów... No w końcu jeszcze przed sekundą przytulali się i całowali. - Chociaż możemy się przejść. - Przyznał i czym prędzej zeskoczył z jego kolan chcąc uspokoić się choć minimalnie. Na co zresztą rudy mu nie pozwolił... Chociaż nawet nie miał na co narzekać. Cieszył się, że go ma... A tak naprawdę, to nie był pewien, czy chciał by rudzielec tak naciągał jego granice... Ale już chyba nie było odwrotu.
Kiedy tylko Milo także zebrał się z ławki, to brunet złapał się go pod ramieniem i razem poszli w kierunku Hogwartu.