W przyjemnych okolicznościach przyrody różne, pobliskie domowi zakamarki Ranczo zostały zagospodarowane, ciężką pracą gospodarza i jego skrzata, ku uciesze gości.
W Stajni, poza zapoznaniem się z inwentarzem ruchomym Atlasa, można zabawić się w proste i relaksujące rzucanie podkową do celu, bądź dać się sprowokować do zawziętej walki o tytuł najmocarniejszego bicepsa wieczora.
Pośród zabaw ogrodowych na ranczu, nie mogło zabraknąć takich klasyków jak rzut podkową. Zasady są proste, każdy dostaje sześć podków i musi nimi trafić w stojący nieco dalej kijek.
Mechanicznie: każda podkowa to jeden rzut k6, możesz rzucić wszystkie na raz, możesz rzucać jedną co post. Trafienie w słupek to wynik parzysty.
Siłowanie na reke
Skąd taki pomysł na garden party? Trudno powiedzieć, ale pośród śmiechów i atmosfery luzu ktoś kogoś wyzwał na pojedynek, a ktoś inny podsunął, by był to pojedynek na rękę. Teraz każdy może spróbować.
Mechanicznie: w szranki stają dwie osoby, siłowanie trwa 3 rundy. Każdy rzuca więc 3k6 i kto ma wyższy wynik - wygrywa. Czempion, który pokona najwięcej osób, podkoniec imprezy może spodziewać się nagrody!
Jeszcze w kuchni Stworzony przez nią dystans był jednocześnie przez obojga niechciany, ale niezwykle potrzebny. Zarówno dla niej, jak i dla niego. Zawiązująca się między nimi nić porozumienia z każdą mijającą sekundą wyplatała kolejne włókna, pętając nimi zarówno jej myśli, jak i uczucia względem Wally'ego. Stojąc tak przy nim, patrząc z góry w czającą się w jego oczach chęć zawierzenia się jej, słuchając tych skrawków odkrywanej przed nią duszy, miękła, stapiała się, gotowa przyjąć formę, jakiej być może oczekiwał. Tej młodej, podatnej na wpływy i łatwowiernej dziewczyny, która w jednej sekundzie pragnie, by w następnej kochać. W innych okolicznościach, w innym miejscu, miesiąc temu albo za miesiąc - zapewne mogłoby się to wydarzyć. Ale teraz, w tej dokładnie chwili, stojąc tak blisko jego ciała i będąc świadoma każdego dzielącego ich atomu, czuła, że nie była w stanie dać mu tego. Była kobietą słowną. I nie rzucała obietnic na wiatr. I choć inni bezbłędnie dostrzegali przeskakujące iskry na styku ich aur, choć sama zdawała sobie sprawę z elektrycznego ładunku niesionego przez ich wzajemny dotyk, spychała to podświadomie gdzieś w dal. Wycieczka do zlewu była swojego rodzaju oddechem, który musiała wziąć, by pozbierać myśli i ułożyć sobie wszystko na nowo. Nazywała się Bridget Hudson. On był Walterem Shercliffem, znanym pisarzem, z którym przypadkowo rozpoczęła pracę nad naukowym projektem. Suche fakty, brutalnie odarte z magii prawdy. Tylko dlaczego, gdy się obróciła, jej serce ponownie potknęło się na jednym z uderzeń? W jej głowie otarcie tej odrobiny zaschniętej krwi było sympatycznym gestem, grzeczniejszym niż wymierzanie końca różdżki z wątpliwie przyjemnym zaklęciem czyszczącym, ale wyobraźnia po raz pierwszy zawiodła ją, bo gdy przytknęła dwa palce owinięte zwilżoną ściereczkę do jego górnej wargi, wszystko znów zrobiło się jakby intymne. I choć patrzył na nią ufnie, czuła, że coś się w nim zamknęło. I napawało ją to smutkiem, który kryła za pozornie szerokim uśmiechem, kiedy tak zażartował sobie ze strasznych odniesionych ran wojennych. - Tak, myślę, że powinniśmy - powtórzyła po nim. W jej głosie dało się usłyszeć cichą nutkę rezygnacji, bo z chęcią usiadłaby przy tym stole wraz z Wallym, nawet jeśli mieliby wyłącznie wodzić palcami po jego drewnianych kręgach kreślących fantazyjne wzory na powierzchni blatu. Zamiast tego przywdziała na buzię kolejny wyciągnięty z szuflady pięknych uśmiechów piękny uśmiech i pokazała mu drogę. Pewne rzeczy po prostu należało zrobić.
Stajnia Powrót do tłumu bawiących się ludzi całkowicie zgasiłby tlący się gdzieś w ich wnętrzach żar i choć ryzykowne było jego podżeganie, nie potrafiła pogodzić się z jego brakiem. Mogła wytrzymać tłumiące płomień okowy szklanego klosza, raz po raz odcinające życiodajny dla ognia tlen, o ile samodzielnie kontrolowała jego nakładanie. Nieco masochistycznie krążyła wokół tego światła jak ćma, nęcona jego blaskiem i pięknem, aczkolwiek świadoma bolesności sparzenia. Miotając się w zabójczym uścisku z własnymi uczuciami, przełknęła kolejne bulgoczące w jej gardle westchnienie, gdy podniosła wzrok ku górze i natrafiła na jego miękkie spojrzenie. - Obiecuję, że nie zamierzam pokazywać Ci kotków w stajni - rzuciła żartobliwie, ponownie wkraczając w rolę beztroskiej dziewczyny. Bo przecież nie miała trosk, zgadza się? Czym miałaby się martwić? Złym towarzystwem? Brakiem atrakcji? Może rzucanie podkowami nie było szczytem wyrafinowania, ale należało wczuć się w klimat imprezy. Korzystała z faktu, że większość kadry skupiła swoje zainteresowanie wokół magicznych zwierząt z rancza i w tej chwili znajdowali się w stajni sami, słysząc jednak z oddali głosy i śmiechy trwającej wre zabawy. W powietrzu unosił się zapach siana i ziół, który intensywnie wdzierał się w nozdrza i łaskotał ją niemiłosiernie, ale udało jej się powstrzymać gwałtownie wtaczające się w jej nos kichnięcie. - Założę się, że nie trafisz tyle razy co ja - stwierdziła, krzyżując rączki na piersi i rzucając mu wyzwanie zarówno spojrzeniem, jak i nieco szelmowskim uśmiechem, skinąwszy głową w kierunku stosu podków i wetknięty w trawę kijek. - To jak, wchodzisz w to? - zapytała, wyciągając ku niemu rękę w celu oficjalnego zawarcia umowy. Pytanie tylko co miało być wygraną?
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally nigdy się nie zwierzał, chowając się za nie tyle maską, co wersją samego siebie, która pozwalała mu iść przez życie z uśmiechem czarującego enfant terrible, poważnego badacza o niepoważnym stosunku do życia. Swoje bolączki spychał gdzieś na dno umysłu, a już z całą pewnością nie dzielił się nimi z innymi, sprawiając wrażenie człowieka, który wiódł dokładnie takie życie, jakiego pragnął. W istocie tak było, ale elementem, z którego nie każdy zdawał sobie sprawę, była cena za to życie - samotność, brak własnego kąta, brak miejsca, które mógłby nazwać domem, a za którym z wiekiem coraz bardziej tęsknił. Otworzył się na Bridget pod wpływem chwili, pod wpływem magii wróżek i pod wpływem porywu serca, które pragnęło miłości i troski. W zamian dostał milczenie i gest - gest, który równie dobrze mógł być wyrazem cieplejszego uczucia, jak i zwykłej dobroci czy litości dla samotnego idioty, któremu rozbiła nos. Starał się nie myśleć o tajemniczym Williamie, z którym najwyraźniej coś ją łączyło, skoro pozwalała mu się porwać na weekend. Ale przecież na przyjęcie zaprosiła jego, Wally'ego, a to musiało coś oznaczać. Prawda? Jego spojrzenie było ufne, bo nic nie mógł na to poradzić, ale ta wrażliwa część, jaką przed nią odsłonił, skuliła się w sobie, zraniona jej obojętnością na wyznanie, które tak wiele go kosztowało. Jak zwykle pokrył smutek żartem i swoim australijskim uśmiechem, ale być może Bridget dostrzegła cień urazy i zawstydzenia w jego oczach. Jego propozycja nie wynikała z niechęci do pozostania sam na sam, ale z prostego faktu, że napięcie między nimi stało się trudne do zniesienia, a przy tym w pewnym stopniu niechciane. Musiał choć na chwilę wyjść, zmienić otoczenie, żeby przetrawić zażenowanie własną słabością, swoim wyznaniem, którego powagi Bri nie zrozumiała i nie przyjęła tak, jakby tego oczekiwał. Pozwolił, by poprowadziła go do stajni, dziwiąc się jednak przy tym, że nie wolała wrócić do rozbawionego towarzystwa i całkowicie uciec od intymności, która wydawała się zawsze im towarzyszyć, nawet jeśli nie zawsze była oczywista. Wodziła go za nos czy rzeczywiście wolała być z nim sam na sam? Zastanawianie się nad tym było bezproduktywne, więc Wally zrobił to, w czym był najlepszy - pozwolił, żeby sprawy toczyły się własnym rytmem. - Nie? Szkoda. Bardzo lubię małe kotki - odparł z rozbawieniem, a jego spojrzenie znowu zmiękło. Nie gniewał się, nawet jeśli czuł, że nieprędko znów odważy się na jakieś wyznanie. Miała nad nim tak wielką władzę, że sam się tego bał, krocząc za tą drobniutką dziewczyną potulnie jak prowadzony na smyczy dog, mimo że uwłaczało to nieco jego godności. Przez myśl przemknęła mu pewna niestosowna myśl związana z pokazywaniem czegoś w opustoszałej stajni i atrakcją, jaką mogło być samo siano, ale oczywiście zachował ją dla siebie, karcąc się w duchu za takie głupie skojarzenia. Odetchnął głęboko zapachem siana, czując, że powoli się uspakaja - to wszystko było kojące i znajome, pozwalało chociaż na chwilę nie myśleć o palącym dotyku Bridget i jej aksamitnych oczach. Kto by pomyślał, że dziewczyna w kostiumie krowy tak bardzo wstrząśnie jego światem i na dobre odbierze spokój ducha? Uniósł lekko brew, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, kiedy zachowywała się tak czupurnie i jawnie go prowokowała. Miała niemożliwy do podrobienia urok, który sprawiał, że nawet banalne sytuacje stawały się wyjątkowe. - Jasne, że tak. Jaka jest stawka? - zagadnął ją, odwzajemniając spojrzenie i bez wahania ściskając jej dłoń. Merlinie, byli siebie warci w swojej głupocie i uporze, z jakim udawali, że potrafią zdobyć się na neutralny dotyk. Tym razem Wally nie ucałował jej dłoni ani nie zrobił nic, co nosiłoby znamiona flirtu... a jednak między ich dłońmi przepłynęła fala energii, ciepła, które objęło ich ciała.
To było jak wyjątkowo ekscytująca gra, zupełnie jakby chciała empirycznie sprawdzić, jak długo będzie mogła igrać z tym ogniem, jak blisko da radę podejść, by się nie sparzyć - jednocześnie podświadomie czując zbliżającą się klęskę, bo gdyby zastanowiła się nad tym głębiej, gdyby otworzyła się na tę opcję bez zasłaniania się innymi zobowiązaniami, dostrzegłaby, że wystarczyła jedna iskra, by całkowicie stanęła w płomieniach. Nie wodziła go za nos celowo, bo w gruncie rzeczy nie miała pojęcia, jak silnie na niego oddziaływała. Widziała, że patrzył, że zerkał, uśmiechał się. Słyszała jak mówił do niej, jak czasem obniżał i tak głęboki głos, czyniąc go jeszcze bardziej ponętnym. Czuła wszystkie złożone na jej skórze pocałunki, niby niewinne, ale noszące znamiona jakiejś obietnicy. Tylko czy prawdziwej? Doskonale była w stanie wskazać miejsca na ciele, które miały kontakt z jego miękkimi wargami, bo wtłoczone weń pocałunki odbiły się piętnem na wypełniającej ją duszy - jeszcze doskonalej wybrałaby te, które o podobnym spotkaniu wciąż marzyły. Ale oczywiście spychała to gdzieś daleko, na peryferie własnej podświadomości, bo bała się tego skoku prosto w ogień. Nie dawała sobie przestrzeni na rozmyślanie, jak sprzeczne w jego oczach wydawało się jej zachowanie. Prawdę powiedziawszy myśląc o garden party Atlasa, nie wyobrażała sobie nikogo lepszego na swojego towarzysza. Klimat kostiumów, kowbojskich atrakcji, zapach natury, zwierząt, nawet to nieszczęsne siano, które teraz wwiercało się w jej nozdrza z niesamowitą siłą - William do tego nie pasował, a Wally leżał tu jak ulał, jak pasujący do układanki puzzel. Przed nim nie wstydziła się paradować jako urocza, w sumie może w jakimś stopniu seksowna krowa (o ile można te dwie rzeczy zestawić ze sobą w jednym zdaniu), przy Carterze miałaby obawy. Ich relacje rządziły się inną dynamiką. Przy jednym była roześmiana, swobodna i spontaniczna, przy drugim nieco bardziej opanowana, poważna, choć niemniej urocza. Przy obu w jej brzuchu budziło się stado motyli, czy to w ogóle normalne? W swoim czasie powinna odkryć, że jeden rodzaj motyli podszyty był niepokojem. Zmiana otoczenia miała przysłużyć się obojgu, ale bardzo trudno było jej zrezygnować z oddania Wally'ego innym gościom, w ich zaciekawione spojrzenia, w ich spragnione powitań ręce. Może w ten sposób przejawiał się jej egoizm - chciała go tylko dla siebie? Jakże skomplikowane i pełne paradoksu było w tej chwili życie Bridget, która chciała obwieścić całemu światu, że zna Waltera Shercliffe'a, jednocześnie nie godząc się z myślą, by ktoś inny zaprzątał jego głowę. - Ciekawe, czy Tłuczek by Cię polubił - rzuciła w przestrzeń, po czym przyjrzała mu się niby badawczo, marszcząc nieco brewki i pozwalając sobie na pełne zlustrowanie wzrokiem jego atletycznej sylwetki. - To będzie prawdziwy test, bo niestety nie jest tak łatwy do ujarzmienia jak Nimbus - dodała, śmiejąc się pod nosem. Nie wiadomo czemu ten test konkretnie miałby służyć i dlaczego mu o nim mówiła, jasnym był jednak fakt, że w jej głowie już zaświtał pomysł zaproszenia go do mieszkania. Żeby się przekonać, czy jej kot go zaakceptuje, rzecz jasna. Podjął wyzwanie, ściskając jej drobną dłoń w swojej ogromnej i Bridget przez moment nabrała ochoty, by złapać tę rękę i przyłożyć doń własną, palec po palcu, by zobaczyć jak duże faktycznie były. Cudem powstrzymała się od podobnego gestu, unosząc butnie brodę do góry i zaglądając mu w oczy. - Niezmiernie wysoka! - stwierdziła, po czym obróciła się na pięcie i niemal skocznym krokiem przemierzyła dystans dzielący ją od podków. Czubkiem buta wyznaczyła linię, z której mieli próbować swoich sił. - Otóż, Wally - zaczęła, biorąc podkowę w dłoń - Gramy o kolejny taniec! - zakończyła, entuzjastycznie rzucając w kijek i dość potężnie chybiając. Skrzywiła się nieco, niezbyt zadowolona ze swojego popisu. - Ale patrząc po moich początkach, chyba nie grozi Ci kolejna kontuzja - zażartowała, ustępując mu miejsca i gestem wskazując, by nie krępował się i zajął odpowiednią pozycję za linią.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Gdyby Wally był nieco mniej doświadczonym mężczyzną albo, nie daj Merlinie, byłym gryfonem, ta gra nie trwałaby tak długo, bo dałby się ponieść emocjom i po prostu przycisnął ją do jakiejś ściany, całując do utraty tchu i nie myśląc o konsekwencjach takiego wybuchu uczuć. Ale Wally był Wallym - mimo swojej spontaniczności potrafił trzymać się w ryzach, kierując się krukońskim rozsądkiem - dlatego gra trwała nadal, a stawka nadal rosła. Czasem czuł zakłopotanie, kiedy jego myśli biegły do Bridget w najmniej odpowiednim momencie - potrafił wtedy zagapić się w przestrzeń z nieobecnym wyrazem twarzy, rozpamiętując te słodkie, niewinne momenty, kiedy tworzyła się między nimi przedziwna intymność, będąca wynikiem spojrzenia albo dotyku, w którym jednak nie było nic uwodzicielskiego - wszystko, co działo się między nimi było w przedziwny sposób naturalne i właściwie nie mieli na to wpływu. Mogli przed tym uciekać albo to zaakceptować, ale na razie wybierali trzecią drogę, która była najmniej szczera, choć być może na ten moment najłatwiejsza. Po prostu udawali sami przed sobą, że tej chemii wcale nie ma, a jednak ulegali swojemu magnetyzmowi, wymyślając najdziwniejsze wymówki i usprawiedliwienia, zamiast spojrzeć prawdzie w oczy. Pasowali do siebie. Tak zwyczajnie i po prostu, mimo różnicy wzrostu i wieku. Trudno powiedzieć, co dokładnie ich łączyło - na pewno zainteresowania i naukowa pasja, ale to byłoby zbyt proste i nie wyjaśniało dostatecznie tej magii, która była wyczuwalna w powietrzu, kiedy tylko znajdowali się blisko siebie. Wydawali się doskonale dostrojeni i jedyne, co wprowadzało dysonans, to wątpliwości i słowa, które nie padły - mimo że powinny. Oboje czuli się w swoim towarzystwie dziwnie na miejscu, towarzysząc sobie zamiast naginać się do tej drugiej osoby. Bycie razem wydawało się przedziwnie proste i gdyby tylko powiedzieli sobie jednoznaczne "tak", odrzucając skrupuły, rozsądek i zobowiązania, jakie mieli wobeci innych, wszystko stałoby się łatwiejsze. Instynktownie oboje zdawali sobie z tego sprawę, ale uwikłani we własne myśli i wątpliwości, komplikowali coś, co wydawało się najoczywistsze pod słońcem. Uśmiechnął się lekko, poddając się jej oględzinom ze stoickim spokojem i niezbyt mądrym wyrazem twarzy, bo zwykła przenikliwość jego spojrzenia ustąpiła dziwnej miękkości, która nie zniknęła nawet pomimo przykrości, jaką Bri mu sprawiła. - Zazwyczaj zwierzęta mnie lubią. Ale kto wie? Może Tłuczek uzna mnie za intruza i będzie chciał udowodnić, że jest samcem alfa - rzucił żartobliwie, czując jednak przypływ nadziei na myśl, że Bridget chciałaby przedstawić go swojemu kotu. Zaprosić go do mieszkania. Poddać testowi, który odpowiedziałby na pytanie, czy należy wpuścić go do swojego życia. I mimo że Wally wmawiał sobie, że w ogóle nie powinien o tym myśleć, to myślał. I chciał akceptacji tego kota bardziej niż czegokolwiek innego. No, nie licząc słodkich ust Bridget, ale to pragnienie należało do nieco innej kategorii. Roześmiał się serdecznie i potrząsnął głową. - O nie. Musisz zaproponować coś, co nie stanowi dla mnie kary, a faktycznie nagrodę - zaprotestował, patrząc z rozbawieniem na jej pierwsze podejście. - Poczekaj, dopiero się rozgrzewasz - pocieszył ją, kiedy jej podkowa przeleciała obok celu. Zmrużył jedno oko, przymierzył się i całkiem zgrabnie wykonał rzut, trafiając podkową w słupek. Okręciła się wokół niego kilka razy i opadła na ziemię, a Wally zerknął na Bridget z uroczo łobuzerskim uśmiechem. - A zatem? Co dostaje wygrany? - wrócił do nurtującego go tematu, wyraźnie nie mając zamiaru odpuścić.
Choć fizycznie nie mogli być bardziej różni od siebie nawzajem, istniało między nimi bliżej nieokreślone połączenie w obszarze metafizycznym. Jakaś jej część rozpoznawała w nim coś znajomego, jednak na tyle nieuchwytnego, że równie dobrze mogło stanowić wyłącznie wytwór jej wyobraźni lub jakiś rozmyty podszept jej głęboko skrytych potrzeb. Zastanawiała się czasem, czy on również to czuł? Czy patrząc w jej oczy widział ją, tak jak ona widziała jego? W jego towarzystwie często ogarniała ją przemożna chęć dotykania jego ciała, twarzy, zanurzania palców w jego włosach w poszukiwaniu odpowiedzi na to niewypowiedziane pytanie. Niecierpliwie wyczekiwała momentu realizacji, gdy jej podświadomość w końcu połączy odpowiednie fakty ze sobą i zakończy ten męczący cykl nieustannie nawracającego deja vu. Nęciło ją poczucie, jakby znała go od wieków, choć poznali się przecież tak niedawno. Świeżość ich relacji przeplatała się z wygodą wspólnego pożycia, którą mogli pochwalić się wyłącznie długoletni przyjaciele. Próbowała uchwycić istotę tej sprawy - zupełnie nieskutecznie, jakby miała coś na końcu języka i to nigdy nie chciało z niego spłynąć. Może znali się w poprzednim życiu? Bridget mocno wierzyła w bratnie dusze, ale w tamtej chwili nie sądziła, że jej własna stała tuż obok. I chyba ten element niewiary stał jej na drodze do zgłębieniu niezwykłości ich porozumienia, które osiągnęli w tak krótkim czasie. Ogromny strach przed odrzuceniem wypływał na wierzch, bulgocząc paskudnie - co jeśli wszystko dzieje się wyłącznie w Twojej głowie, Bridget? Co jeśli jesteś po prostu naiwną dziewuchą? Najprostszym wyjaśnieniem tego dokuczliwego uczucia był fakt, że znała go jako autora, podróżnika, badacza; czytała jego książki, może po czasie doszukując się między wersami ukrytych poszlak dotyczących jego prywatnego życia? Czy dogłębna lektura cudzych doświadczeń dawała jej prawo do stwierdzenia, że go znała? Mając świadomość o jego ciężkim do zatrzymania pociągu do kolejnych przygód, nie mogła spodziewać się, że ich własna historia będzie trwała wieczność. Czy realnie myślała, że miała z Wallym szansę na coś więcej niż niezobowiązujący flirt? Prawdopodobnie była wyłącznie epizodyczną postacią w jego życiu, a epizodyczne postacie nie dożywają szczęśliwych zakończeń. - Kto wie - powtórzyła po nim, uśmiechając się pod nosem i pozwalając własnym myślom błądzić wokół tego tematu. Nie od dziś wiadomo, że zwierzęta miały nieraz lepszego nosa do ludzi niż drugi człowiek, w związku z tym akceptacja przez Tłuczka zdawała się być realnym testem. Nimbus się nie liczył - on kochał wszystkich, którzy byli skorzy podrapać go za uszkiem. - Myślę, że będziesz miał większe szanse w ludzkiej postaci niż jako wydra, ale podobno koty umieją to wyczuć. Nie wiem, czy lubi wydry - dodała jeszcze, drocząc się nieco, ale w głębi duszy czując, że osoba taka jak Walter nie mogłaby być źle odebrana przez jakąkolwiek żyjącą istotę. Okej, nie licząc tych, które trwale wywarły piętno dezaprobaty na jego skórze. Obserwowała, jak rzucona przez niego podkowa okręca się wokół słupka, wydymając usteczka w geście teatralnego naburmuszenia, że szło mu tak dobrze, a jej tak beznadziejnie. Podjęła więc kolejną, chyba jeszcze bardziej nieudaną próbę. - No co jest?! - wyrwało jej się, gdy podkowa upadła tuż przed słupkiem, ale nawet do niego nie doleciała. - Czekaj, czekaj, muszę jeszcze raz! - powiedziała, wpychając się w kolejkę i wykonując kolejny rzut. Tym razem jej podkowa okręciła się wokół palika i z głośnym brzękiem upadła na tę Wally'ego. Wyrzuciła rękę w powietrze w zwycięskim geście (tym razem uważając, by nie znaleźć się zbyt blisko Shercliffe'a i ponownie nie rozkwasić mu nosa). - A na czym by Ci zależało? - odbiła pytanie pytaniem, bo skoro jej propozycja spaliła na pieńku, może miał coś lepszego w zanadrzu?
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Sam nie wiedział, z czego wynikała ta łatwość bycia razem, pomimo przeszkód, które sami piętrzyli. Już raz doświadczył pokrewieństwa dusz, jednak wtedy było inaczej - był młodszy, bardziej podatny na zakochanie, a bycie z Louise było tak naturalne jak oddychanie i nie istniały absolutnie żadne powody, dla których nie mieliby być razem. Wyglądało na to, że wszechświat im sprzyjał i ich wspólna wędrówka przez życie została zapisana w gwiazdach w jakiś mistyczny, trudny do wyjaśnienia sposób. Życie zweryfikowało to romantyczne podejście do ich związku, sprawiając, że Wally nie tyle zgorzkniał, co stał się nieco bardziej sceptyczny wobec własnego życia uczuciowego, właściwie zupełnie z niego rezygnując. Jego relacje z kobietami były lekkie, niezobowiązujące i przyjemne, jednak pozbawione głębi, jakiej doświadczył będąc z Louise. Jednak teraz, kiedy w jego życiu pojawiła się Bri, ze zdumieniem odkrył, że nadal jest w stanie odczuwać szaleńcze bicie serca, marzyć o pocałunkach i wpatrywać się w dziewczynę maślanymi oczami, zupełnie tracąc dla niej głowę, a jednocześnie czuć się przy niej w przedziwny sposób na miejscu. Nie był pewien, czy Bridget czuła to samo, choć istniały pewne poszlaki - choćby fakt, że szukała jego towarzystwa i dotyku, nawet jeśli nie chciała się do tego przyznać. Mimo że początkowo obawiał się, że jej zainteresowanie wiąże się głównie z jego popularnością czy raczej z faktem, że Bri lubiła jego książki, teraz przynajmniej ten jeden niepokój przestał go dręczyć, bo widział wyraźnie, że ich znajomość przybrała zupełnie inną formę. Stali się sobie bliscy i w ich relacji nie było fałszu ani niezręczności, których oczywiście nie należy mylić z niedopowiedzeniami albo chwilami zakłopotania, wynikającymi z mimowolnego przekraczania kolejnych granic. Ufał swojemu instynktowi, który jasno mu mówił, że to, co łączy go z Bridget jest prawdziwe, nawet jeśli niestosowne i nierozsądne. Nie chciał, żeby była epizodyczną postacią w jego życiu, ale sam nie potrafił jej wciągnąć do głównego nurtu fabuły, bijąc się z myślami i gryząc świadomością, że kolejny weekend miała spędzić z innym facetem, który być może był tym właściwym. Właściwszym niż on, Walter Shercliffe. Ten jej tajemniczy uśmiech sprawił, że Wally musiał odchrząknąć i odwrócić wzrok. Nie wiedział, jak to robiła, że kompletnie mieszała mu w głowie, w której do tej pory wszystko wydawało się całkiem nieźle poukładane. Zaczął poważnie rozważać, czy nie powinien zakupić perfum z nutą kocimiętki, żeby Tłuczek z całą pewnością wystawił mu najwyższą notę podczas testu. Chyba nigdy dotąd żaden kot nie wydał mu się tak ważną personą, z którą należało się liczyć. - W porządku. Na pierwsze spotkanie przyjdę jako człowiek - obiecał z uroczystą miną, mimo że oczy lśniły mu rozbawieniem. Miał zamiar zostać najlepszym przyjacielem tego kota i udowodnić Bridget, że idealnie pasuje do jej życia i jej czworonożnych towarzyszy... zaraz, przecież miał tego nie robić! Miał być rozsądny i przyzwoity i pozwolić jej zbudować życie z kimś, kto mógł zapewnić jej stabilizację i wszystkie te inne rzeczy, których pragnęła większość kobiet. Z tym, że Bri nie była jak większość kobiet, a nawet jeśli jej pragnienia wiązały się z pewnymi ustępstwami na rzecz osiadłego trybu życia, to może należało jednak spróbować...? Miał wrażenie, że ten niewinny kieliszek sangrii zaszumiał mu w głowie, choć, gdyby miał być ze sobą szczery, przyznałby, że chodzi raczej o Bridget i słodką wizję wizyty w jej mieszkaniu celem ustalenia, czy zostanie zaakceptowany przez jej kota. No dobrze, chodziło też o wszystkie możliwe następstwa tej wizyty - zarówno erotyczne jak i romantyczne, zmierzające ku frazie, w którą od dawna nie wierzył, to znaczy "i żyli długo i szczęśliwie". Parsknął serdecznym śmiechem, widząc jej oburzenie i z pewną przyjemnością odkrywając, że Bridget nie jest obcy duch rywalizacji. On sam raczej go w sobie niw miał, ale pasja i determinacja malująca się na twarzy dziewczyny miała w sobie coś bardzo atrakcyjnego. Nie protestował, kiedy niezgodnie z zasadami rzuciła drugi raz pod rząd i nawet zaklaskał, kiedy udało się jej trafić. - Hmm... wiesz, że lubię opowieści. Więc w razie mojej wygranej poproszę o historię twojej najgorszej gafy - zaproponował z uśmiechem, zastanawiając się, skąd w nim tyle siły charakteru, by nie poprosić o coś znacznie prostszego, a przy tym z wielu względów trudniej osiągalnego - o całusa w usta. - A ty? Co sobie zażyczysz? - zapytał, rzucając swoją drugą podkową. Skrzywił się lekko, gdy chybił, ale za drugim podejściem poszło mu już lepiej. - Mamy dwa do jednego dla mnie. Wybierz mądrze, choć zamierzam wygrać swoją opowieść - rzucił zaczepnie.
Bridget nie wiedziała nic o jego przeszłości uczuciowej, bo o te informacje akurat jego książki nie opiewały. Mogłaby sięgnąć do wywiadów z nim, do krótkich rubryczek w magazynach, czy do umieszczonej na odwrocie okładki krótkiej biografii tylko po to, by nie wyczytać z nich żadnych informacji na temat żony czy dzieci - ani słowa o bratnich duszach gasnących jak spadające gwiazdy. Czy możliwym było, że na firmamencie dwa ciała niebieskie świeciły właśnie dla niego? Czy może za sprawą jakiegoś wielkiego bum mleczne drogi ich losów skrzyżowały się wzajemnie, formując nowe połączenie? Czy dało się w jakikolwiek sposób oszacować, które było bardziej słuszne, lepsze? Czy ich historia, która dopiero nabywała swoich pierwszych akapitów, miała prawo stanąć obok życiowej księgi, którą napisał z inną kobietą? Nie była świadoma jej istnienia w przeciwieństwie do Wally'ego, który był powiadomiony o obecności w jej życiu innego mężczyzny. Wymsknęło jej się to w rozmowie i nie mogła z tego żaden sposób wybrnąć, bo wizbook pokazał jej, że Shercliffe zobaczył namazane przez nią na stronie imię Williama. Dziwnym jednak trafem (czy może raczej właściwą koleją rzeczy), jego imię nie padło ponownie w żadnej z ich rozmów, a Hudson nie zamierzała przywoływać ducha jej obecnego kochanka, by ich nawiedzał podczas zabawy. Poza tym z zupełną szczerością, Carter był w jej głowie w tej chwili persona non grata, skutecznie spychany gdzieś na bok przez jej fantastyczną umiejętność ulegania podszeptom silnych, rozbudzanych dotykiem i głosem Waltera emocji. Niby pamiętała, niby brała się w karby, nie podążając za instynktami w pełni, ale jednak jak na "kobietę słowną" wyjątkowo mało wyrazów płodziła dziś w głowie pod jego adresem. To pewnie przez tę swoją dziwną, nasiloną lekkomyślność (którą zwalała na karb szoku przeżytego podczas wyprawy, tych godzin wwiercających się w jej umysł wróżkowych głosów i szeptów, tych licznych halucynacji, które z pewnością zmieniły chemię jej mózgu, nie wspominając już o okresie egzaminacyjnym i okropnym nawale pracy, jaki czekał ją w zamku w najbliższych dniach) napisała do innego mężczyzny. I tym samym jej partnerem na imprezie był Wally, a ona nie posiadała się z tego powodu ze szczęścia. Usłyszawszy o "najgorszej gafie" przez moment wpatrywała się w niego swoimi brązowymi oczami, po czym wybuchła głośnym śmiechem. - Czyli mój popis sprzed parunastu minut nie kwalifikował się jako największa gafa mojego życia? - zapytała, gdy tylko uspokoiła się nieco po tym pierwszym napadzie głupawki. - Och, Walter, chcesz mnie już zupełnie upokorzyć? - zapytała, wywracając oczami i chwytając kolejną podkowę. Nie chciała nawet zapuszczać się we własne wspomnienia w poszukiwaniu innych, mniej lub bardziej krępujących historii, bo jej życiorys zdawał się w nie obfitować. - Miej litość, błagam - dodała, robiąc błagalną minkę i proszące oczka niczym słodki kiciuś wiadomo z czego. Czego mogła chcieć poza jego ciałem na jej własnym? Zamierzyła się, wykonując swój rzut i trafiając w słupek. Uśmiech zakwitł na jej twarzy wraz z tryumfem w oczach. Oj, potrafiła ulec pięknie rywalizacji. - Ja jeszcze nie wiem, czego będę chciała - przyznała, przyglądając mu się badawczo, prawdopodobnie nieświadomie rzucając mu kolejne trudne wyzwanie tym głębokim, czekoladowym spojrzeniem, w którym kryło się tak wiele niewypowiedzianych pragnień dziewczyny.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Nikt nie wiedział nic o jego przeszłości uczuciowej. Nie o tej, która naprawdę miała znaczenie - to znaczy o Louise. Owszem, pewnie kilku starych znajomych spotkało ich gdzieś na szlaku, w tym czy innym zakątku świata i pamiętało, jak bardzo byli zakochani, ale nikt nie wiedział o ciąży ani o przyczynie ich rozstania. Ludzie przecież zmieniali zdanie, odkrywali niewygodne prawdy o sobie nawzajem albo po prostu coś nie wychodziło, bo mieli inny pomysł na życie - zwłaszcza gdy byli tacy młodzi i pełni werwy. Dlatego też Wally nie próbował tłumaczyć, że jego swobodne podejście do spraw uczuciowych to wynik czegoś gorszego niż po prostu zawód miłosny albo nieumiejętność życia w stałym związku. Historia jego i Louise była czymś tak intymnym, że nigdy z nikim się nią nie podzielił. Nie ze wstydu, ale z bólu, który nigdy do końca nie minął. Nigdy dotąd nie bywał zazdrosny - Lou nigdy nie dała mu powodów do zazdrości, a z innymi kobietami łączyły go stosunki tak pozbawione znaczenia, że nie mogło być mowy ani o wyłączności, ani o zaangażowaniu, które uzasadniałoby zaborczość. Jednak sytuacja z Bridget była zupełnie inna, a myśl o tym całym Williamie, który miał cieszyć się jej obecnością (i zapewne nie tylko nią) cały następny weekend, sprawiała, że Wally miał ochotę w coś przywalić pięścią. Nie pytał o nic, bo nie miał takiego prawa, ale skręcało go z zazdrości, a natrętna myśl o potencjalnym kochanku Bridget poważnie psuła mu humor, mimo że starał się ją od siebie odpychać. Co gorsza zupełnie nie miał ochoty na poszukiwanie odtrutki w ramionach innej kobiety, choć pewnie wystarczyłoby, żeby wybrał się "na łowy" i bez trudu znalazłby chętną. Sęk w tym, że jedyną kobietą, której chciał, była Bri i prawdopodobnie nawet gdyby przed nosem przeparadował mu cały harem piękności w samych majtkach, nie zmieniłby zdania. Zakochanie miało to do siebie, że potrafiło odebrać mężczyźnie ten samczy pierwiastek, zamieniając go w romantycznego monogamistę. Jak cholerny żuraw. Roześmiał się serdecznie i pokręcił głową. - O nie, to nie była gafa. To był podstępny atak na niczego niepodejrzewającą ofiarę - sprostował, posyłając jej ten swój szeroki, australijski uśmiech, od którego robiło się jaśniej. - Skąd! Chociaż chyba miałbym do tego prawo, po tym jak kazałaś mi pląsać, a potem zdzieliłaś pięścią w nos, bo nie mogłaś już na to patrzeć - droczył się, nagle wprawiony w doskonały nastrój jej żarcikami. To jej teatralnie błagalne spojrzenie mogło być tylko wygłupami, ale Wally nie mógł powstrzymać niemądrego uśmiechu. - No, no, rozpędzasz się. Muszę się bardziej postarać - mruknął z rozbawieniem, mrużąc jedno oko i wykonując zaskakująco celny rzut. Jego podkowa zakręciła się na słupku i z brzękiem opadła na pozostałe. - A zatem chcesz carte blanche? Śmiałe żądanie... - stwierdził, odwzajemniając jej spojrzenie i czując, że jego serce znowu przyspiesza. Co ona z nim wyprawiała? Miał wrażenie, że nie tylko jemu chodzą po głowie nieco mniej niewinne życzenia niż taniec czy niemądra historia. Że Bridget ma taką samą ochotę jak on przekroczyć jeszcze kilka granic i sprawdzić, dokąd ich to zaprowadzi.
Jej życie uczuciowe z kolei było jawne i dość bogato upstrzone beznadziejnymi porażkami, które zabawiały jej koleżanki i ogólnie każdego, kto chciał jej w ogóle słuchać, gdy wpadała w ten stan lekkiego upojenia alkoholowego, podczas którego wszystkie te smutne doświadczenia wypływały na powierzchnię basenu jej podświadomości i szukały ujścia w potoku słów wypadającym z ust. Jakież to szczęście, że jeden kubeczek sangrii nie zdołał rozwiązać jej języka na tyle, by zaczęła paplać o innych mężczyznach w jej przeszłości, czy na ten moment teraźniejszości nawet. Wystarczyło, że tak lekkomyślnie rzuciła obcym imieniem w ich rejestrowanej na wizzengerze konwersacji, czego nie mogła już cofnąć, a może w sumie nie chciała cofnąć? Jak już zostało wspomniane, nie bawiła się nim w stu procentach celowo. Jasne, podżeganie tlącego się między nimi płomienia stanowiło pewnego rodzaju rozrywkę, taką, która dogadzała im obojgu, bo przecież widziała, jak patrzył na nią w momentach, w których dolewała oliwy do tego ognia, drocząc się z nim i zaczepiając go tylko na poły zalotnie i to dlatego, że nie kontrolowała własnych roziskrzonych oczu i tego unoszącego kąciki ust uśmiechu, tak naturalnego dla całej jej postaci. W gruncie rzeczy należało wierzyć, że Bridget Hudson po prostu starała się być dobrą kompanką do zabawy. Miłą dziewczyną, wartą uwagi przyszłą badaczką, która potrafiła zaoferować Walterowi coś więcej niż tylko niezobowiązujący flirt. Ich obecne położenie i tak było jednym z bardziej absurdalnych i Merlin jeden wiedział, jakim cudem udało jej się to zaaranżować w jej obecnym stanie zupełnego niepomyślunku. Łowy w jej wykonaniu również dość często się sprawdzały w chociaż tymczasowym zakańczaniu samotności. Przez ostatnie lata jej uczuciami bawiło się naprawdę wielu mężczyzn, bo o ile miała jakikolwiek wpływ, żeby ich poderwać, wszystko to, co działo się później, nie było już zależne ani od niej samej, ani od jej podatnego na porywy serca. Wally z początku nawet nie był dla niej opcją do poderwania, jakkolwiek brutalnie to może zabrzmieć. Z pewnych względów nastawiała się z nim wyłącznie na znajomość opiewającą we wspólne łapanie zwierząt, zbieranie badawczego wywiadu, pobieranie próbek i konsultacja w sprawie tworzonych statystyk - wszystko to, co zaiskrzyło między nimi później było darem od losu, o który zapewne żadne z nich nie prosiło, ale którego nie byli w stanie dłużej ignorować (i za który pewnie w przyszłości bardzo będą dziękować...). - Czy ja już wspominałam, że bardzo przepraszam i jest mi okropnie przykro, że padłeś moją ofiarą? - zapytała dziewczyna w przebraniu krowy, z kocimi, błagającymi o przebaczenie oczami i ponownie wydętymi usteczkami, które aż się prosiły, by złożono na nich nawet najmniejszy pocałunek. Jakim cudem nawet w tak rozległym pomieszczeniu jak otwarta na oścież stajnia, znowu znaleźli się tak blisko siebie? Gdzieś między nimi znajdował się jakiś grawitacyjny środek, ściągający ich ku sobie bezlitośnie i skutecznie. Choć zaczęli grę ze sporym dystansem między sobą, w tej chwili miała go na wyciągnięcie ręki i gdyby sięgnęła nią do przodu, znów mogłaby chwycić materiał jego koszuli w palce. Zamrugała szybciej, odpędzając spod powiek zbyt śmiałe wyobrażenia tego, co mogło się dziać dalej. - Będziesz miał jak najbardziej prawo do zadośćuczynienia, ale błagam, nie moim większym kosztem! - zapewniła go, śmiejąc się, bo tak naprawdę gdyby przegrała, pewnie wyciągnęłaby z rękawa byle jaką, żenującą historię z jej życia, których miała doprawdy na pęczki. Jej kolejny rzut był równie celny co jego, przez co pomału doganiała go w ogólnej punktacji. - Nie chcę sobie zamykać ścieżek - przyznała, zerkając nań jeszcze sugestywniej niż wcześniej. Och, głupiutka Bridget, głupiutka.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Bridget z całą pewnością była doskonałą kompanką, uroczą dziewczyną i bardzo obiecującą młodą badaczką - i chyba nie doceniała mocy wszystkich tych cech, podlanych jeszcze nieznośną chemią, która pojawiła się między nimi bez ostrzeżenia i udziału rozsądku. Wally miał w sobie sporo z hippisa i wolność była dla niego jedną z nadrzędnych wartości, tym bardziej że w domu rodzinnym za wszelką cenę próbowano mu ją ograniczyć. Nie miał nic przeciwko przelotnym znajomościom i absolutnie nie uważał, że kobiety powinny czekać na tego jedynego, któremu oddadzą swoją niewinność (tego konceptu kompletnie nie pojmował w odniesieniu do ludzkiej seksualności) - najlepiej po ślubie i w celu pomnażania rodu. A jednak o Bridget był zazdrosny z tej prostej przyczyny, że chciał być na miejscu tego całego Williama, który najwyraźniej sięgnął po nią bez cienia wątpliwości i otrzymał nagrodę w postaci wspólnego weekendu. Wally bardzo wątpił, by znajomy Bridget miał ograniczyć ich bliskość do trzymania się za rączki i szarmancko zadbał o oddzielne sypialnie. Gdy tak na nią patrzył i myślał o tym, co najprawdopodobniej będzie z nią robił inny mężczyzna, jego pięści zaciskały się mimowolnie, podobnie jak szczęka. Na szczęście Bridget była doskonała w odwracaniu jego uwagi i skupianiu jej na sobie, dlatego te chwile złości trwały dosłownie mgnienie oka, a potem rozpływały się w uroczym szczebiocie głównej przyczyny całego zamieszania. Początkowo on również nie sądził, że między nimi zaiskrzy. Jasne, była śliczna i pełna wdzięku, ale jego interesowała głównie jej praca badawcza i potencjał, jaki mieli jako duet. Sam nie wiedział, kiedy wszystko zaczęło się tak komplikować, a uczucia narastać w sposób niekontrolowany, sprawiając, że zanim się obejrzał, musiał przyznać sam przed sobą, że zakochał się jak szczeniak i że Bri owinęła go sobie wokół palca. - Mhm, tak, coś już na ten temat mówiłaś - roześmiał się, patrząc na nią miękko, a potem, tylko na chwilę, przenosząc wzrok na jej słodko wydęte usta. Jego bystre spojrzenie jakby straciło ostrość, a wargi rozchyliły się mimowolnie. Nachylił się lekko w jej stronę, jakby ulegając jakiemuś dziwnemu przyciąganiu... ale w ostatniej chwili przywołał się do porządku i cofnął o krok, udając, że jego uwagę przykuł błąkający się po stajni łaciaty kot. Odchrząknął. - Hm, jeszcze zobaczymy. Wiesz, że nic mnie tak nie kusi jak dobra historia - rzucił pozornie lekkim tonem, mimo że głos miał nieco ochrypły, a oczy lśniły gorączkowo. Skinął z uznaniem głową, kiedy znowu trafiła, ale gdy wspomniała o zamykaniu sobie ścieżek, uśmiechnął się niepewnie i zerknął na nią kątem oka. - Bardzo rozsądna strategia. Choć nie wiem, czy zgodna z zasadami tej gry - odparł, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że dziewczyna go prowokuje do jakiegoś nieprzemyślanego kroku. Ale jeśli wtedy w kuchni się od niego odsunęła, gdy pozwolił sobie na nieco bardziej intymne wyznanie, to jaką miał gwarancję, że nie zrobi tego ponownie, kiedy narzuci się jej z pocałunkiem? Pomijając fakt, że w ogóle nie powinien myśleć o niej w taki sposób.
Polną dróżką, w promieniach przyjemnego słońca, jakby Atlas specjalnie zamówił pogodę na dziś, bądź gwiazda układu planetarnego z okazji jego własnych urodzin zdecydowała się mu umilić czas, dotarli pod budynek stajni, pomalowany na przyjemny écru odcień bieli. Zwierzęta zamieszkujące ten budynek, w ciągu dnia krążyły po pastwiskach, więc panował tu spokój, co jakiś czas przerywany głośnym ćwierkaniem piskląt jaskółek, których kilkanaście gniazd znajdowało się pod stropem sufitu. - Bywałaś kiedykolwiek na tego typu zabawach? - zainteresował się, z pewną niepewnością w głosie, bo nie mógł sobie wyobrazić, by rodzina De Guise małej Irvetcie pozwalała buszować w sianie czy bawić się w rzucanie podkowami. Jednocześnie, czy nie jest to najbardziej wiążąca część bliskich znajomości, wspólnie przeżywać takk ekscytujące pierwsze przygody? - Cześć. - przywitał się z @Bridget Hudson i @Wally A. Shercliffe, którzy krążyli gdzieś w okolicy i wskazał Francuzce stanowisko do rzutów podkową. - Próbujemy? - zapytał z lekkim rozbawieniem, zdejmując z wieszaka kilka podków i ważąc je w rękach, nim nie podał ich dziewczynie - Zabawa polega na tym, by rzucić nimi tak, żeby trafiły w tamten słupek. - wskazał palik sterczący z ziemi.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
-Stajnia? Koniecznie musisz mi pokazać! - Rozpromieniła się, słysząc te nowiny. Wiedziała, że Atlas trzyma na swoim ranczo wiele zwierząt, ale te koniowate zawsze były dla Irvette najbardziej interesujące szczególnie, że przypominały jej o rodzinnym kraju i domu. Skorzystała więc z ramienia Atlasa i ochoczo ruszyła z nim w kierunku wspomnianego budynku. Już sam spacer przez ranczo był dla rudowłosej bardzo przyjemny, ale gdy dostrzegła stajnię, jej oczy rozjaśniły się momentalnie, a z ust wyleciało lekkie westchnięcie. -Atlasie, ona jest przepiękna! - Musiała ująć to w słowa i o mało co nie upuściłaby kieliszka z winem, który wciąż dzierżyła w wolnej ręce. Jakby nie patrzeć, nie należała raczej do tych, którzy wypijają od razu zawartość szkła. Przez chwilę w milczeniu podziwiała konstrukcję, która nie odbiegała wielce od tej, którą pamiętała z Chateau. Gdyby to był jej drugi kieliszek wina, zapewnia łezka pojawiłaby się w jej oku. -Nie przypominam sobie, jak mam być szczera. Jedynie uczestniczyliśmy w święcie Pegazów, co już wiesz, ale tam wyglądało to zupełnie inaczej. - Przyznała, nie widząc powodu do zatajania tej informacji. Zdecydowanie nie była przyzwyczajona do podobnych klimatów, choć nie jeden tematyczny bal w swoim życiu zaliczyła. Również przywitała się krótko z @Bridget Hudson oraz @Wally A. Shercliffe , podejrzewając, że mężczyzna to wspomniany Walter, o którym dyskutowali jeszcze niedawno. Spojrzała niepewnie na trzymane przez Atlasa podkowy, nie do końca wiedząc, co powinna z nimi zrobić. Mężczyzna musiał to wyczuć, bo zaraz pięknie wyjaśnił jej reguły gry. -Brzmi dość prosto. - Skinęła głową na znak, że zrozumiała, po czym odwiesiła swój kapelusz na pobliski hak, na którym wisiała uprząż, prawdopodobnie dla abraksana. Wzięła podkowy, po czym spojrzała na palik i po krótkiej chwili skupienia rzuciła jedną z nic w słupek. Przedmiot obkręcił się kilka razy wokół palika i wylądował na ziemi, tym samym gwarantując jej, z tego co zrozumiała, pierwszy punkt. -Coś w ten deseń? - Zapytała, z uśmiechem patrząc na półwila i odsłaniając czoła niesforny kosmyk, który musiał wypaść z jej warkocza.
Nie ukrywał zadowolonego uśmiechu, kiedy ktoś docenił ten przybytek, bo choć zadziwiało to rodzinę Atlasa za każdym razem, kiedy pisywał do nich listy - miał zaskakująco niewielu ludzi, którym mógłby z dumą pokazać samodzielnie zbudowaną stajnię i wiedzieć, że go za to docenią. Drobna i prosta rzecz, a zdaje się tak niezwykła i unikatowa. - Nie wiem, czy wiesz, adoptowałem abraksana. - poinformował mimochodem - Jest jeszcze młody, ale powoli pracuje z nim z ziemi. Jeśli chcesz możemy się przejść na pastwisko jak już trochę zejdzie słońce. - zerknął w jedno z dużych okiem z rozpostartymi, ciemnymi okiennicami. Chodzenie po polu w samo południe nie było wcale najrozsądniejsze, ale powoli chyliło się ono ku zachodowi, zapowiadając przyjemny, ciepły wieczór. Wiedział przecież, że De Guise ma lekką słabość do skrzydlatych koni. Obserwował, jak cyrkluje rzut i przymierza się do trafienia, po czym idealnie zawiesza podkowę na słupku. Zaśmiał się pięknie, jak to półwile, i pokręcił głową. - Czy jest coś, w czym nie jesteś dobra? - rzucił zaczepnie, żartobliwie puszczając jej oko. Sam stanął dwa kroki dalej, bo byłoby to zwyczajnie nie w porządku, gdyby z jego gabarytami i zasięgiem rąk stosował taką samą odległość jak drobna Francuzka. Rzucił podkówkę, która zawirowała na drążku i przechylił głowę. - Jeden-jeden. Czy powinniśmy się o coś założyć? - zerknął na nią z uśmiechem.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Kochała to, że wspólnie dzielili pasję. Dzięki temu, czuła się przy Atlasie jeszcze bardziej swobodnie i nie musiała obawiać się, że weźmie ją za stuknietą, gdy będzie opowiadać o nowych nawozach, czy sadzonkach, jakie sprowadziła do swojej szklarni. Mogli też razem pracować i doceniać owoce swoich starań, jak chociażby stajnię, która na prawdę prezentowała się zniewalająco. -Teraz to się wkopałeś. Muszę go zobaczyć. Jak młody jest? - Jeszcze bardziej się ożywiła, nie wyobrażając sobie, by miała opuścić ranczo bez zobaczenia abraksana. Oczywiście najchętniej odbyłaby na nim przejażdżkę, ale ze słów Atlasa wywnioskowała, że nie jest to jeszcze możliwe. Na chwilę odpłynęła na myśl o wieczornej przejażdżce, ale zaraz zeszła ponownie na ziemię. Sama zdziwiła się, z jaką łatwością przyszło jej zawieszenie podkowy na paliku. Zazwyczaj najprostsze gry, bywały trudniejsze w praktyce, niż mogło się to wydawać, ale widać Irvette miała do tego dryg. -W strzelaniu z łuku, jak dobrze pamiętam. - Odpowiedziała również oczkiem, przypominając mężczyźnie swoje żałosne popisy w Himalajach, bo o ile jej strzała zdecydowanie była jedną z piękniejszych, tak już bez wątpienia miała problem z trafieniem w cel. -Niezły rzut. - Pochwaliła Atlasa, biorąc łyk wina dla przepłukania gardła, po czym podała mu kieliszek, by przymierzyć się do drugiej rundy. Zanim jednak oddała rzut, Atlas zaproponował zakład. Irvette nie miała za bardzo do czynienia z takim typem hazardu w swoim życiu. Prędzej obstawianie na wyścigach, czy czaroruletka, ale w takich sytuacjach była zielona jak groszek na wiosnę. Po raz kolejny wychodziło to, że nie potrafiła do końca odnaleźć się w tak pospolitych sytuacjach. -Hmmm... Czemu nie. Twoje urodziny, Ty wybierz stawkę. - Zaproponowała, zręcznie wymigując się z odpowiedzialności i kryjąc swoją niewiedzę w podobnych tematach, a gdy ustalili co i jak, oddała kolejny rzut. Równie celny i finezyjny co poprzedni.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wsparł się przedramionami o niski murek, stanowiący przepierzenie między korytarzem a boksem jednego ze zwierząt, obserwując, jak przymierzała się do rzutu. - Dwulatek, na moje oko. Z przytuliska, więc nie jestem pewien. - przyznał. Ocenić wiek konia nie jest trudno, wystarczy, cóż, dosłownie zajrzeć mu w zęby. Z magicznymi końmi jednak bywało trochę bardziej pod górkę. - Ponieważ nie układałem go od zera, nie mam do niego pełnego zaufania jeśli chodzi on dresaż. - zmarszczył lekko drwi, ale zaraz się rozpogodził, widząc jej entuzjazm w kwestii zapoznania się z Kwarcem. Rzeczywiście, z nikim nie rozmawiało mu się o sprawach ranczo, jak i kwestiach związanych z jego dziedziną ekspertyzy tak łatwo, jak z Irvette. Choć była niewątpliwie dystyngowaną damą, nie miała obiekcji ani jeśli chodziło o brudzenie się ziemią, ani żadnych niechęci w kwestii dyskusji dotyczących jakichkolwiek aspektów ich pracy, która nierzadko, dla zwykłej czarownicy, mogłaby wydawać się po prostu, cóż, dość obrzydliwa. Zaśmiał się pięknie: - Touche. - skinął głową, rzeczywiście, łucznictwo nie było jej mocną stroną - Ale mam łuk z Himalajów, jakbyś chciała poćwiczyć strzelanie. - pokiwał rozbawiony głową. Kupił go sobie, na pamiątkę, a przecież gdzie indziej byłoby takk wygodnie poćwiczyć, jak nie strzelając do wielkich bel słomy gdzieś daleko w polu. Zamyślił się na chwilę, rozważając, co mogłoby być elementem zakładu, po czym pokręcił głową: - Nie powinnaś mnie tak podpuszczać. Jeden dzień w roku, w moje urodziny, bywam absolutnie bezczelny. - przestrzegł ją. Była to pewnego rodzaju zasada, której nauczyło go starsze rodzeństwo, kiedy wieloma rozmowami pomagali mu poradzić sobie z przytłaczającymi kwestiami bycia półwilem. Trzymać się uprzejmości, nie nadużywać możliwości, trzymać nerwy na wodzy, a jeden dzień w roku, by zbalansować pozostałe trzysta sześćdziesiąt cztery, pozwalać sobie na wszystko. Może właśnie dlatego ich nie obchodził - by sobie nie pozwalać. Kolejna podkowa dziewczyny zawisła na słupku, na co zabił jej lekkie brawa, po czym sam zamachnął się, tym razem pudłując.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Choć jeszcze zbyt wcześnie, by mogła to wiedzieć, podświadomie przygotowywała się na to, że William nie będzie chciał ani siebie, ani jej w żaden sposób ograniczać. I podświadomie dawała sobie przyzwolenie, by pozwolić sobie na to porwanie w tornado ekscytujących, nowych uczuć - chociażby tylko po to, by wyrzucić Waltera ze swojej głowy. Czuła się w pewien sposób winna, wobec niego i wobec Cartera, a nawet może wobec samej siebie, że tak wybiórczo uznawała pewne emocje za właściwe, a inne spychała na bok, nie dopuszczając ich do swojej podświadomości. Gdyby dostrzegła wcześniej to, co widzieli wszyscy inni zebrani na imprezie, prawdopodobnie weekend z innym mężczyzną nigdy by się nie wydarzył. Gdyby Wally wystosował swoje zaproszenie do Dublina, najpewniej to z nim planowałaby atrakcje kolejnego tygodnia, nie ze sławnym aktorem teatralnym. Gdyby nie był blisko związany z kimś, kto i jej był przez wiele lat bliski, może prościej przeskoczyłaby nad faktem żywionych doń uczuć. Gdyby, gdyby, gdyby... Gdyby miała w sobie nieco więcej pomyślunku, nie skakałaby w ten ogień. Ale nie miała. Więc gdy nachylił się, ulegając magnetyzmowi ich wspólnego przyciągania, ona również się nachyliła, jakby z wyzwaniem, jakby tylko po to, by sprawdzić, jak długo uda im się balansować na tej granicy. Jakież to wszystko było ekscytujące! Czuła przyspieszone bicie serca, gdy jej wzrok napotkał to miękkie spojrzenie mężczyzny, zaszczepiające w jej głowie myśl, że pewnie usta miał jeszcze miększe, w kontraście do swoich silnych dłoni. - Nic Cię tak nie kusi? - powtórzyła po nim, tym razem z pełną świadomością, do czego konkretnie piła. Ten moment prawdopodobnie był pierwszym w całej ich znajomości, gdy jej umysł pojął istotę tego przyciągania. Zidentyfikował tę cholernie silną chemię i nadał jej jakąś nazwę. Wciąż jednak bała się tej nomenklatury, więc przełknęła ją razem z próbującym wydostać się na wierzch chichotem, gdy jej ostatnia podkowa wylądowała na słupku, dzięki czemu nie tylko uniknęła konieczności opowiadania o swoich największych życiowych gafach, ale także zyskała pretekst do wystosowania kolejnej zaczepki. - W takim wypadku... Przydałby się jakiś rewanż! Lecz nim zdążyła wykonać jakikolwiek krok w jego stronę, usłyszała dochodzące z całkiem bliskiej odległości kroki i głosy, które okazały się należeć do @Atlas Rosa oraz "Irvette de Guise", którzy gdy tylko przekroczyli progi stajni, zostali przez Bridget powitani szerokim uśmiechem, w którym gdzieś tam w głębi czaiło się pewnego rodzaju zawstydzenie. Zupełnie jakby została złapana na jakimś gorącym uczynku, mimo że nie robili tu niczego zdrożnego. - Cześć - odparła, skinąwszy im głową i robiąc miejsce przy linii rzutów, bo najwyraźniej sami zamierzali spróbować swoich sił. Co prawda Irvette te podkowy w ręce pasowały jak pięść do nosa, ale w jakiej pozycji była, by w ogóle to oceniać. Zamiast tego zwróciła się półgłosem do Wally'ego: - Chcesz jeszcze pospacerować? Albo zobaczyć kozy Atlasa? Cokolwiek? - W jej głosie tym razem kryła się nutka nadziei, że mimo niedługo zachodzącego słońca ich spotkanie jeszcze nie dobiegało końca.
Cóż, Bridget miała rację, podkowy ani trochę nie pasowały do de Guise, a na pewno nie takie i nie w dłoniach, by rzucać nimi do palika, ale zamierzała podjąć to wyzwanie. -To praktycznie jeszcze dziecko. - Westchnęła lekko rozmarzona na wzmiankę o wieku abraksana. -Rozumiem. Pewnie wymaga wiele pracy i zaufania. - Skinęła tylko głową, oddając pierwszy rzut. Zdziwiła się słysząc, że Atlas przywiózł ze sobą łuk. Wciąż była pod wrażeniem tego, jak pięknie wtedy wycelował w tarczę mimo, że jak twierdził, wcale nie miał doświadczenia w tym sporcie. -Myślę, że możemy się kiedyś umówić na rewanż. - Zgodziła się z uśmiechem, bo oczywiście uwielbiała podobne wyzwania, co zresztą było widać po tym, jak ochoczo podjęła się rzutu podkową. Z zadowoleniem też widziała, że szło jej to o wiele lepiej niż łucznictwo. Cóż, może kowbojskie życie wcale nie było jej tak daleki. Przez chwilę zastanawiała się, czy faktycznie może bać się bezczelności Atlasa, ale doszła do wniosku, że nie zażyczyłby sobie niczego, co mogłoby ją skrzywdzić. -W naszej rodzinie jest taka tradycja, że w dniu urodzin nie można odmawiać solenizantom, więc i owszem, zostaję przy swojej propozycji. - Powiedziała w końcu, gotowa na cokolwiek Rosa by sobie zażyczył. A przynajmniej tak jej się wydawało, że była gotowa. Drugi strzał był równie bezbłędny niż pierwszy, ale trzeci już nie poszedł po jej myśli. Podkowa odbiła się od paliczka i wylądowała gdzieś obok.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nie był ani przyzwoitką swojej asystentki, ani jakimś nadzorcą co goście robili na ranczo. Była to luźna impreza, o ile nie planowali podpalić stajni z Walterem, Atlas nieszczególnie wnikał w to, co Bridget planowała z nim robić w międzyczasie. Nie chcąc im narzucać towarzystwa, skupił się na swojej kompance, bo miał poczucie, że przerwał im w rozmowie, a cóż tu dużo mówić, De Guise właśnie dawała popis celności na miarę zawodowego rzutnika podkownika, a nie zapalonego grzebacza w ziemi. - Jest bardzo pojętny. - uśmiechnął się na myśl o Kwarcu - Trochę zaczepny, ale wydaje się, że w ten przyjacielski sposób. - zaśmiał się lekko. Abraksan bardzo szybko łapał nowe zadania, możliwe, że mógłby już chodzić pod siodłem czy w zaprzegu - Rosa jednak póki co nie znalazł do tego potrzeby. Pokiwał głową na propozycję rewanżu łuczniczego: - Kiedy tylko chcesz, Irvette. Jesteś tu zawsze mile widzianym gościem. - przyznał, przyglądając jej się ciepłym spojrzeniem. Kiedy rudowłosa w końcu skusiła, cmoknął, kręcąc głową: - W grę zaczęły wchodzić moje wymyślne życzenia i już chcesz poddać grę? - puścił jej oko, biorąc podkowę w rękę - tego też nie powinnaś mi mówić. - dodał rozbawiony, dowiadując sie, że w dniu urodzin De Guise byli niemal zobligowani własnymi tradycjami, do spełniania każdej zachcianki jubilata. Zmrużył oko, przymierzając się do słupka z oddali: - Hmm... - zakręcił nią na palcu, jak kowboj rewolwerem - No dobra. - parsknął - Przegrany robi wygranemu lap dance. - zażyczył sobie, skoro mógł zażyczyć cokolwiek i rzucił, oczywiście nie trafiając. Czy robił to specjalnie? A może żartował z tym lap dance... O ile miała rację, że Rosa nigdy nie zażyczyłby sobie niczego, co mogłoby ją skrzywdzić, to czy brała pod uwagę krzywdy psychiczne?
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally był krukonem i mimo że pozornie nie miało to wielkiego znaczenia w dorosłym życiu, to jednak w jakimś stopniu podkreślało fakt, że zwykle to rozsądek (a w każdym razie rozum) brał górę nad emocjami. Bridget bardzo skutecznie wystawiała jego powściągliwość na próbę, kusząc i zapraszając, by sięgnął po więcej, mimo że ich relacja miała zachować ściśle profesjonalny charakter. Im dłużej o tym myślał, tym trudniej mu było ignorować fakt, że mimo wszystkich "ale" to, co działo się między nimi być może było ważniejsze niż to, co właściwe i rozsądne. Czuł, że jego rozum przegrywa z falami gorących uczuć, które wzbierały w jego sercu ilekroć zobaczył Bri - ba, ilekroć o niej pomyślał. Już raz zrezygnował z miłości, sądząc, że tak będzie lepiej dla obojga w obliczu straty, z jaką nie potrafili sobie poradzić. Wtedy myślał, że takie rozwiązanie jest racjonalne, ale z perspektywy czasu wydawało się nieskończenie głupie, bo złamane serca należy leczyć miłością, a nie samotnością, na którą wzajemnie się skazali. Jednak wtedy nie mógł o tym wiedzieć - i teraz też nie był o tym przekonany, bo nie przypuszczał, że tydzień później spotka Louise i wreszcie pozna wszystkie konsekwencje ich rozstania. - Prawie nic... - przyznał ochryple Wally i roześmiał się cicho, próbując zmniejszyć to napięcie, które powoli stawało się nieznośne. Pokiwał z uznaniem głową, kiedy ostatnia podkowa Bridget z brzękiem trafiła w słupek, a potem zamierzył się... i spudłował, wydając z siebie westchnienie zawodu. Właściwie nie spodziewał się niczego innego - Bridget skutecznie wytrąciła go z równowagi, a serce biło mu dziwnie mocno, jakby nadal nie mogło się otrząsnąć z wizji pocałunku, do którego mimo wszystko nie doszło. - W innej dyscyplinie? Co proponujesz? Nadal chcę wygrać swoją historię, remis mnie nie satysfakcjonuje - rzucił żartobliwie, wpatrując się w jej rozpromienioną buzię. Spojrzał w stronę wejścia do stajni i uśmiechnął się do gospodarza i jego towarzyszki ( @Atlas Rosa i @Irvette de Guise ). - Cześć. Właśnie skończyliśmy naszą rozgrywkę. Bawcie się dobrze, niech wygra lepszy - rzucił wesoło, ustępując im miejsca. Starał się pokryć humorem dziwne zakłopotanie, które go ogarnęło, ale miał dość wprawy, by nikt nie zauważył, że jest nieco nieswój. Merlinie, gdyby zastali ich tutaj, całujących się namiętnie, Bridget z pewnością stałaby się obiektem szkolnych plotek. Nie chciał jej na to narażać. Skinął głową. - Jasne. Prowadź, Bri - powiedział po prostu, bo naprawdę było mu wszystko jedno, dokąd się wybiorą. Najważniejsze było to, że w swoim towarzystwie.
Sama nie chciała przeszkadzać tamtej dwójce. Mogli, owszem, bawić się w rzucanie podkowami, ale miejsce było też idealne na ucieczkę od tłumu i wyrwanie chwili dla siebie. Poza miłym przywitaniem, nie poświęcała więc reszcie wiele uwagi, choć szczerze chętnie by poznała rzekomego Waltera. -Lubisz charakterne, to już ustaliliśmy, pamiętasz? - Przypomniała mu o ptaku, którego Atlas adoptował również w Himalajach, po czym stwierdziła, że skoro obydwoje pragną ponownie zmierzyć się łuczniczo, powinni niedługo ustalić termin spotkania. Co prawda zamierzała jeszcze zaprosić Atlasa do siebie, by wspólnie poćwiczyć również zakazane zaklęcia. -Chwilowa słabość. - Odpowiedziała na temat swojego minionego rzutu, posyłając mu przy okazji zaczepne spojrzenie. -Pamiętaj, że jeśli zaakceptujesz, to działa w dwie strony. - Puściła mu oczko, dając do zrozumienia, że i ona będzie miała wtedy prawo do żądań bez odmowy w dniu swojego święta. Jeśli do niego w ogóle dożyje, bo ten rok był niezwykle zagadkowy dla rudowłosej w wielu sprawach. -Za to mam wrażenie, że albo dajesz mi fory, albo zdecydowanie sam chcesz to przegrać. - Uśmiechnęła się jeszcze, gdy Atlas oddał kolejny niecelny rzut. -Lap dance? - Powtórzyła za nim niczym echo, bo nie kojarzyła tego angielskiego wyrażenia. Nie była szczególnie cnotliwa, ale też w niektórych sprawach wciąż potrzebowała tłumaczenia, gdy nie chodziło o coś, z czym miała często styczność. Może nazwa co nieco jej rozjaśniała, ale wciąż nie była dokładnie pewna, na czym mogło to polegać. Skoro więc nie była pewna stawki, musiała upewnić się, że wygra, co też podkreśliła kolejnym bezbłędnym rzutem podkową. -Coraz bardziej podoba mi się ta gra. - Przyznała z uśmiechem. Oczywiście, że lubiła wygrywać, a gdy coś przychodziło jej tak naturalnie, czuła się jeszcze lepiej. Wypiła resztę swojego wina, żałując, że Atlas nie trzyma gdzieś tutaj zapasowej beczułki na podobne wypadki.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Zaśmiał się serdecznie, kiedy przyłapała go na krążeniu wokół średnio tajemniczego sekretu, ale była to prawda. Lubił charakterne. Wszystko. Nawet Pickles był - jeśli nie charakterny, to chociaż - charakterystyczny. Pokiwał głową, rozkładając ramiona w geście "winny". Położył zaraz dłoń na piersi w ramach przyrzeczenia, że w jej urodziny spełni każdą jej zachciankę, choć właściwie nie musiał jej tego przyrzekać. W tej tradycji, jak i w zaskakująco wielu innych, przyzwyczajenia rodziny De Guise bardzo nie odbiegały od tego, co było ważne w domu Rosa. Nie odpowiedział na sugestię dawania jej forów, nic, poza zagadkowym uśmiechem. Prawdą było, że #nacechowany po wyprawie do wróżkowego królestwa stał się okropnie nieogarniętym przypadkiem, ale nie było to szczególnie coś, czym chciał, lubił, bądź planował się obnosić. Trwałby w tej zagadkowości i dalej, gdyby nie pytający ton, jakim zareagowała na jego propozycję, na który się, zwyczajnie, zakrztusił. - C-cóż... -uniósł brwi - Jeśli nie wiesz, co to jest, byłoby niekulturalnym czynić tym nagrodę naszego zakładu. - postarał się na neutralną, wymijającą odpowiedź, przypominając sobie nagle i zupełnie niespodziewanie o tych wszystkich dzielących ich różnicach. Łatwo było mu się zapomnieć, kiedy przerzucali się zaczepnymi i prowokacyjnymi słówkami, puszczali sobie oczka i śmiali się przy tym wesoło. Ostatnie, czego chciał to straumatyzować dziewczynę. - Umówmy się więc, że po prostu przegrany spełni jedno życzenie wygranego, hm? Niezaleznie od urodzin. - uśmiechnął się ciepło, po czym rzucił celnie podkową. Zauważył też, że zabrakło jej wina i może nie ukrywał beczułek w stajni, ale był czarodziejem i posiadał po coś domowego pomocnika. - Pickles? - zapytał przestrzeni, a młody raper pojawił się znikąd, patrząc na ich dwójkę wielkimi oczami - Byłbyś tak uprzejmy przynieść nam butelkę wina. - uśmiechnął się do skrzata - Obiecuje więcej nie odrywać Cię od baru... - dodał zapewnienie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ciężko było nie czuć się swobodnie, nawet w tak starszym jej towarzystwie, gdy miała u boku kogoś takiego jak Atlas. Nie mieli żadnych problemów komunikacyjnych, od kiedy tylko opadła między nimi granica profesor-studentka, a tak gościnny host potrafił sprawić, że inne, mniej przyjazne relacje, rozmywały się gdzieś w jego aurze. Owszem, nie wiedziała, że to z nim spędzi większość przyjęcia, ale sam fakt zmieniał już nieco atmosferę wydarzenia w oczach dziewczyny. Spojrzała na niego jeszcze bardziej skonfundowana, gdy zakrztusił się po jej pytaniu. -Doceniam i zapewne powinnam dziękować, choć nie sądzę, bym odpuściła Ci wyjaśnienia. - Poniekąd mu zagroziła, nie zdając sobie sprawy, jak niezręczna mogła to być rozmowa. Nie lubiła jednak żyć w niewiedzy, a skoro Atlas chciał określić taniec ceną za wygraną, tym bardziej nie zamierzała odpuścić. Może tylko postanowiła nie drążyć tego tu i teraz. -Jakieś ograniczenia czasowe? - Dopytała jeszcze po zmianie warunków, choć rozproszyło ją to na tyle, że kolejny rzut okazał się być niecelny. Cóż, podkowa wciąż była w grze i obydwoje nadal mogli wygrać. Patrzyła, jak Pickles pojawia się, by donieść im wino. Nie potrzebowała więcej alkoholu, znając swoją tolerancję na procenty, ale zdecydowanie miała na niego ochotę, więc ucieszyło ją, że Atlas to zauważył. -Znowu mnie upijesz. I to tym razem przy ludziach? - Rzuciła zaczepnie, przypominając sobie noc, kiedy opowiedziała mu o problemach z ojcem. Zdecydowanie poranek nie należał wtedy do przyjemnych.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Uśmiechnął się z wesołością i pokiwał głową: - Obiecuje, że wyjaśnię Ci dokładnie czym jest lap-dance, zanim wpadnę na pomysł zaproponowania takiego zakładu ponownie. - powiedział rozbawiony. Obserwował jej rzut, który, kto wie, może rozproszony myślami o tym nieszczęsnym tańcu, okazał się niecelny i wziął kolejną podkowę, samemu się nad tym głębiej zamyślając. Powinien pochylić się nad tym, dlaczego z taką wesołą swobodą przyszła mu próba sprowadzenia rozmowy, czy też i interakcji, na takie tory. - Do końca wakacji? - zaproponował. Co ciekawe, podobnie jak ona wobec niego, tak i on wobec niej nie spodziewał się, by zażyczyła sobie morderstwa czy włamu do banku Gringotta. Może dlatego tego typu zakłady przychodziły mu łatwo, kiedy grał w nie z ludźmi podobnymi sobie. Rzucił podkową, daleko mijając się ze słupkiem i zaśmiał się wesoło. - Zaczynam podejrzewać, że mnie zauroczyłaś. - pokręcił głową. Patrząc jak Pickles uzupełnia jej kieliszek, uśmiechnął się ciepło - Mamy też wino bezalkoholowe. I bardzo dobre virgin drinki. - zapewnił, nie chcąc, by czuła się zobowiązana do spożywania procentów - Poza tym, w końcu wyremontowałem wschodnie skrzydło domu. Jest tam taki... prowizoryczny pokój gościnny, jakbyś potrzebowała się zatrzymać na noc. - nie był on jeszcze tak gustowny i udekorowany jak reszta mieszkania, ale miał wszystkie potrzebne rzeczy włącznie z prywatną łazienką. Czasami kiedy pomagał Bridget pracować nad projektami do późna, zatrzymywała się w tym pokoju, bo nie pozwalał jej się błąkać nocą po Dolinie. Zachęcił gestem, by dziewczyna oddała swój ostatni rzut.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
-Trzymam za słowo! - Wyciągnęła jeszcze ostrzegawczo palec w jego stronę, nim dała tematowi umrzeć. Nie było co ciągnąć tego na siłę, a znając Irvette i tak następnego dnia planowała dowiedzieć się prawdy. Nienawidziła niewiedzy i nie potrafiła długo w niej trwać, bez względu na to, czego dotyczyła. -Niech zatem będzie. - Zgodziła się, podając mu dłoń dla dopełnienia oficjalnych formalności. Sama nie była pewna, czy chciała od Atlasa czegokolwiek konkretnego, ale nie zamierzała raczej zmarnować takiej okazji. Respektując oczywiście pewne zasady podczas swojej prośby, a przynajmniej tak jej się w tej chwili wydawało. Mężczyzna mylił się jednak wykluczając bardziej ekstremalne scenariusze. To, że Irvette nie ujawniała przed nim tej strony swojego charakteru, nie oznaczało jeszcze, że pozostanie tak do końca ich znajomości. -Schlebiasz mi, Atlasie. - Odpowiedziała szczerze i krótko, rumieniąc się znacznie na policzkach. -Fakt, że wspominasz o tym teraz, gdy skosztowałam już tego specjału, jest niezwykle okrutny. - Westchnęła cierpiętniczo, bo obecnie ciężko było jej zrezygnować z dobrego wina na rzecz jego bezpiecznego odpowiednika. Byłaby to na pewno jednak rozsądna decyzja. Szczególnie, że po kolejnym łyku ponownie chybiła, a był to jej ostatni rzut. -Wiesz, że nie chcę Ci się narzucać. Liczę, że nie będzie aż tak źle, bym nie była w stanie wrócić do domu. - Posłała mu uśmiech, zaraz jednak przypominając sobie o czymś jeszcze. -A skoro o powrotach mowa, nie miałeś mnie przypadkiem nauczyć tego tańca? - Miała oczywiście na myśli line dance, a nie lap dance. Wciąż chciała bowiem wyskoczyć na parkiet i sprawdzić się w dziedzinie w której czuła się zdecydowanie bardziej komfortowo niż w rzucaniu przedmiotami do celu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.