Wschodni brzeg wielkiego jeziora w dużej mierze zagarnęła linia gęstych drzew, dzięki czemu jest jednym z mniej okazałych. Jest także nieco podmokły, przez co niekiedy można w tym miejscu wpaść w ogromną kałużę, za to właśnie tutaj można obserwować najlepsze zachody słońca w całym Hogwarcie.
Tymczasem, on sam nie miał najmniejszej ochoty na robienie czegokolwiek. Wydawał się być zupełnie wyzuty z chęci do trwania dalej w tym świecie. Oczy były mocno stateczne, dając wyraźne pojęcie o tym jak bardzo nie był w nastroju, a usta jakoś nie potrafiły ułożyć żadnego sensownego zdania, jakim mógłby ją teraz uraczyć. Nawet jego zwyczajowa ciekawość gdzieś umknęła, pozbawiając go dociekliwości, która mogłaby teraz po raz kolejny uratować ich spotkanie. Czy wyglądał na smutnego? Ciężko było to jednoznacznie stwierdzić. Z jednej strony przypominał osobę, która na kogoś się złości, jednocześnie starając się w jakiś sposób ułożyć sobie coś w głowie, a z drugiej ewidentnie było mu przykro. Przedziwna kombinacja emocji zamknęła go na świat i jak się okazuje, na myślenie również. Nie zdziwił się więc, że zupełnie zignorowała jego żałosną próbę pociągnięcia rozmowy, chociaż nie ukrywam, iż zapewne chciałby, aby tego nie zrobiła. Mógłby wtedy się uśmiechnąć i chociaż udawać, że tak naprawdę cieszy się z tego, że spędziła ferie spokojnie… a jakby miała jakieś przygody to mógłby ją może pociągnąć za język? Wszystko było lepsze od tego milczenia i głęboko ukrytego cierpienia, znajdującego gdzieś odbicie w jego bladych, ale niezaprzeczalnie posiadających swój urok oczach. Jej stwierdzenie pewnie normalnie by go rozbawiło. Mógłby nawet pozwolić sobie na śmiech i podpytywanie cóż takiego go zdradziło, ale teraz… jedynie popatrzył na nią bez wyraźnej emocji kształtującej tę chwilę. Zdaje się, że zastanawiał się co ma jej odpowiedzieć i chyba nie wpadł na nic przełomowego. - Tak? - zapytał w końcu, najwyraźniej po trochu chcąc udawać głupa, a po trochu wciąż myśląc nad wyjściem z tej sytuacji. Nigdy nie był też osobą, która od tak zwierzałaby się innym ze swoich kłopotów. Nawet Shenae nie chciał o nich opowiadać, a ona niezaprzeczalnie była z nim blisko, także to zdecydowanie nie było nic dziwnego, że po prostu stwierdził: - Możliwe.
Atria nie czuła się nieswojo, nie miała też w zwyczaju czuć się niezręcznie, czy niewygodnie w momencie gdy między dwoma osobami panowała cisza. Kiedyś ktoś powiedział jej, że czasem lepsze jest milczenie, niż tysiące słów, a dom w którym wyrastała zdecydowanie nie wyrzucał słów na marne i zdecydowanie daleko mu było od tego, który właśnie słowami próbuje coś naprawić, czy kogoś pocieszyć. Nawet uścisk kochającej matki był jej z grubsza nieznany, gdyż w jej rodzinie nie ceniono takich wartości, czy też może bardziej nie zwracano na nich uwagi. Z założenia miała być bezwzględną maszyną, która potrafi wyłączyć emocje i zająć się zleconym zadaniem. Była dziwadłem i doskonale o tym wiedziała. Odpowiadała na zadawane pytania rzeczowo i zazwyczaj bez emocji, analizując wszystko pod każdym kątem, zaś sama z drugiej strony niewiele zadawała pytania, częściej stwierdzając po prostu suche fakty. Było coś w krukonie, co strasznie ją do niego ciągnęło i mimo wielu nocy wytężonego myślenia nie udało jej się dojść do tego, co to jest. Dziwnego rodzaju obsesja, która powodowała niekontrolowane reakcje jej ciała była czymś, co spotkało ją pierwszy raz w życiu, jednak radzenie się kogokolwiek w tej sprawie nie było opcją. Atria chciała rozgryźć to sama, jak wszystko, bez pomocy osób trzecich. Dziś, choć Rience nadal był Riencem coś się w nim zdecydowanie zmieniło. Nie na gorsze, czy lepsze. Po prostu był to inny Rience w porównaniu z tym, z którym rozmawiała ostatnio. Był to przejściowy stan, czy może ludzie po prostu zmieniają się czasem? Jeśli przejściowy, to ile trwa? No i przejściowy musiał być czymś spowodowany. Akcja i reakcja, nic nie dzieje się samo z siebie. Atria nie spuszczała z niego uważnego spojrzenia, próbując dojść do jakiegoś wniosku. Jego oczy, choć kształtem i wyglądem nadal te same, w odpiciu miały coś innego, coś co zastąpiło to uczucie słonecznej aury, która wypełniała pomieszczenie gdy się zjawiał, jednak nadal tak samo ujmującej. Miała ochotę stuknąć się w głowę kilka razy, by pomóc sobie w myśleniu, ale uznała, że pewnie i to by nie przyśpieszyło rezultatów jej rozmyślań. W końcu jakby żółta żarówka zaświeciła jej się nad głową i doszła do wniosku, że to co obserwuje, to jest właśnie smutek. -Zabijam na zlecenie, jakbyś kiedyś potrzebował.. - wypaliła, kompletnie nie wiedząc czemu zdradzając mu największą tajemnice swojego życia, jak i swojej rodziny, wstrzymała oddech, oczekując jego reakcji. Nie wiedziała, co w nim było, że działał na nią tak iż kompletnie traciła głowę i rezon, zachowując się zupełnie jak nie ona, ale jednocześnie przebywanie w jego towarzystwie było jak narkotyk, którego Atria pragnęła z każdym dniem coraz więcej.
Rience nie był w stanie rozgryzać Atrii. Gdzieś tak wewnątrz siebie, coś mówiło mu, że to ogromna głupota z jego strony, gdyż jeśli już ta na niego wpadła i zaczęła mówić (niewiele, ale to zawsze jakiś postęp w jej przypadku) mógł to wykorzystać i ponownie poświęcić się rozwikływaniu zagadki, jaką była dla niego jej osoba. Tyle, że z drugiej strony było w nim teraz tyle zacięcia do rozważań i myślenia, aż witki opadały. Chciał ukryć się gdzieś daleko, a może nawet zapaść się pod ziemię, byle tylko nikt nie zwracał na niego uwagi, a on mógłby sobie wtedy trwać w swojej beznadziejności przez długi czas, aż może ten wreszcie zaleczyłby jedną, wielką krwawiącą ranę, jaką było jego poobijane serce. Za szybko się przywiązywał, miał tę świadomość, ale ona nie pomogła mu się uchronić przed kolejnym zawodem. Normalni ludzie chyba przeżywali to słabiej niż on. Złość, jaka się w nim gromadziła gdy myślał o swoich problemach, przekuwał na żal, co w żadnej mierze nie pomagało jemu, ale z pewnością otoczeniu. Hargreaves był pewien, że większość jego znajomych wolałaby oglądać go załamanego, takiego jak teraz, niż zirytowanego, może nawet odrobinę agresywnego przez krew wil płynącą w jego żyłach. Musiałby wszystkim prezentować swoją powykrzywianą emocjami twarz, upodabniającą się do harpii… to nie było coś o czym marzył. Popatrzył na swoje buty, jakby były najciekawszym elementem otoczenia i dopiero po jej słowach uniósł gwałtownie wzrok, nie wiedząc na ile mówi poważnie, a na ile żartuje… chociaż wróć. Spróbował wyobrazić sobie żartującą Ashworth, ale wyobraźnia go zawiodła. Właściwie to chyba nie pierwszy raz, gdy chodziło o tę kwestię. Wyglądał na zdezorientowanego i niepewnego jak powinien rozumieć jej słowa. Przyjęcie tej oferty było kuszące, ale Rience zlecający komuś zabójstwo, to nie byłby Rience. Tak już abstrahując od faktu, że nie wyobrażał sobie Atrii, skłonnej kogokolwiek zranić, taka była szczupła i niewinna, no ale nic. Pozory mylą, nieprawdaż? - Zabijasz? - zapytał wreszcie, ale głos miał tak spokojny, jakby w ogóle go to nie zaskoczyło. - Jak to? Ta myśl pozwoliła mu się skupić na czymś innym chociaż na chwilę. W obecnej sytuacji był to jakiś postęp.
Atria miała ochotę ugryźć się w język. Albo najlepiej odgryźć go całkowicie. Teraz już jednak było na to za późno. Mleko się wylało. Słowa wyleciały z jej ust. Nikt ich już nie mógł ich cofnąć. Przez chwilę była jeszcze nadzieja, że może Rience nie doszły jej słów, te jednak, nie zakłócone żadnym hałasem trafiły do niego i oderwały jego spojrzenie od butów, które podziwiał chwilę wcześniej. Jego spojrzenie, przeszywające spojrzenie, które wylądowało na niej uświadomiło ją, że Rience nie wziął jej słów za żart. Choć i tego nie była pewna, może teraz on żartował z niej, mimo, że mówiła poważnie? I choć z jednej sprawy ubodło by ją to, zdecydowanie bezpieczniejszym wyjściem byłoby dla niej, gdyby jej słowa zostały odebrane jako dobry żart. To prawda, że Atria nie miała postury zabijaki, ale było wiele różnych metod zabijania i do nie każdego trzeba było wagi stu kilowego wielkoluda. W trakcie lat treningu nauczyła się jak wykorzystywać większego przeciwnika na swoją korzyść. Przygryzła wargę, napotykając w końcu spojrzenie krukona. Czy też w końcu spoglądając prostu mu w oczy. Co odpowiedzieć? Kłamać? Próbować obrócić całość w nieudany żart? Przyznanie się, do powiedzenia prawdy było ryzykowne. Nie wiedzieć czemu, wątpiła, by chłopak podzielił się z kimś tą informacją. Miała wrażenie, że nie należy do tych osób, których jedynym sposobem na komunikację i podtrzymanie rozmowy jest mówienie o innych. Z drugiej strony, kto przy zdrowych zmysłach uwierzył, że wątła pięćdziesięcio kilowa dziewczyna jest w stanie posiadać umiejętności pozwalające na zabicie kogoś? Prawdopodobnie nikt. Uniosła dłoń i pociągnęła w dół dekolt koszulki, którą miała na sobie, odsłaniając tatuaż znajdujący się na wysokości serca i w niektórych momentach niknący pod stanikiem i swoimi końcami muskając nieśmiało obojczyk. Zerknęła w dół na czerń na swoim ciele a potem znów wróciła spojrzeniem do stojącego na przeciw niej blondyna. -Dostałam go w ferie. - powiedziała, jednocześnie odpowiadając na jego pierwsze pytanie. - To.. - zaczęła nie bardzo wiedząc jak ująć swoje myśli w słowa. Wiedział czym dla niej jest ten symbol, z czym się wiąże, do czego zobowiązuje, jednak jej uczucia były zbyt rozległe, by ubrać je w słowa. - coś na zasadzie dyplomu ukończenia. - stwierdziła w końcu, bardzo marnie tłumacząc znaczenie jak i sens tatuażu, ale jednocześnie potwierdzając fakt, że w istocie jest wyszkolonym zabójcą. Do tej pory nie rozumiejąc, dlaczego to właśnie jemu postanowiła zdradzić największy sekret swojego życia, co może doprowadzić ją tylko do kłopotów. Nie umiała się jednak oprzeć odpowiedzią i jednocześnie chciała, by wiedział o niej jak najwięcej. Nie należała też jednak do typu wygadanych istot, dlatego też w większości przypadków potrzebowała by ktoś pociągnął ją za język, ona zwyczajowo, odpowiadała rzeczowo i na temat.
Chciałby móc wziąć jej słowa za żart, naprawdę. Chciałby też nie wyobrażać sobie małej Atrii w jakichś super getrach i sandałach ninja, ale wyobraźnia mu poszalała. Tak samo zresztą jak oszalały jego myśli, kiedy ona dalej miała tę samą poważną minę. Wydawało mi się, że to jest jakiś program telewizyjny w stylu wkręcanie innych ludzi i zaraz ktoś wyskoczy zza drzewa z magiczną kamerą, śmiejąc się do rozpuku, a on zrobi z siebie największego idiotę w szkole. Jednak, minuty mijały, a on wciąż tutaj stał, naprzeciwko tej drobnej, rudowłosej istotki. Patrzył na nią w skupieniu, jakby samym tym wzrokiem mógł przejrzeć jaj zamiary i zrozumieć czy mówiła prawdę czy go okłamywała. Kiedy pokazała mu tatuaż, z początku nie zrozumiał o co chodzi. Przyjrzał się wijącym wstęgom tatuażu, jakie zahaczały o obojczyk i lekko ściągnął brwi. - Poważnie? - wyrwało mu się, mimo że w zasadzie wcale nie miał zadawać tego pytania. Wyglądał na lekko zdezorientowanego, ale jedno Atrii się udało. Zapomniał o swoich humorach chociaż na chwilę. Wyciągnął dłoń, powoli i z rozmysłem dając jej możliwość na cofnięcie się, dotykając bezpardonowo jej tatuażu, jeśli tego nie zrobiła, jakby chciał sprawdzić czy to nie jest jedynie iluzja. Przygryzł lekko dolną wargę, kiedy okazało się, że nie. Popatrzył na jej twarz, cofając rękę, ale nie wycofując się całkiem z tej sytuacji. - Kto Ci to zrobił? - zapytał łagodnie, tonem iście terapeutycznym i nagle zapragnął jej dotknąć. Zareagował zupełnie inaczej niż typowa osoba, która dowiedziałaby się, że jej znajomy był szkolony na zabójcę. On po prostu nagle zapragnął być blisko niej. Najwyraźniej sądził, że to może być dla niej jakaś trauma czy coś, a może znowu był po prostu ciekaw? Jego twarz nie wyrażała wiele. Zamknął ją na ukazywanie emocji, sądząc, że tak ewidentnie będzie prościej. Nie wiedział czy Ashworth przejęłaby się jego reakcjami, ale przezorny zawsze ubezpieczony. W ogóle śmieszne było też to, że od razu założył, iż Atrię ktoś skrzywdził. Nie pomyślał, że może sama chciała szkolić się na mordercę. Miał w sobie tyle wiary w ludzi, że gdyby tylko nie był w tym taki naiwny, może jeszcze jakoś działałoby to na jego korzyść.
Chyba właśnie jej postura sprawiała, że to wszystko, to kim była w jakiś pokręcony sposób miało sens. Nikt by nie przypuszczał, że ta mała, drobna istota, może znać śmiercionośne techniki. Nie należało też zapominać o zdolnościach magicznych i, pomimo, że wolny, to jednak, postępach w dziedzinie animagi. Nie wiedziała, czemu się nie wycofała, czemu nie obróciła wszystkiego w żart. Może brakowało możliwości, by móc powiedzieć o tym komuś innemu. Świadomości, że inna osoba, pochodząca spoza grona jej rodziny wie kim jest, jaka jest, w stu procentach. Hogwart dziwnie na nią działał, sprawiał, że myślała nad sprawami, nad którymi wcześniej nie przystawała nawet na minutę. Rozmyślała nad emocjami, zastanawiając się, czy rzeczywiście, najlepszą drogą jest wyciszanie ich i kroczenie przez życie bez przywiązań do innych. Właściwie kompletnie zapomniała już, że wybrała się nad jezioro, by powalczyć ze swoim lękiem do zbiorników wodnych. Przerażające głębia jeziora zdawała się jakby zniknąć i była niczym z głębią, jaką widziała w oczach krukona. Nie odpowiedziała na jego pierwsze pytanie. Czy mówiła poważnie? Czy kiedykolwiek mówiła inaczej? Nie potrafiła żartować, rzadko kiedy łapała ironię czy aluzje, choć z tymi drugimi radziła sobie trochę lepiej, a światu oznajmiała wszystko rzeczowo, nie raz używając do tego podręcznikowych regułek. Zbyt dosadnie i zbyt dosłownie, kompletnie nie nadając się do rozmowy z niektórymi ludźmi. Nie ruszyła się o krok, ba nawet nie drgnęła, gdy opuszki palców blondyna dotknęły jej ciała, choć mogłaby przysiąc, że przez jej całe ciało przeszedł jakiejś mniejszej mocy wstrząs elektryczny. Nadal naciągała bluzkę i nadal patrzyła wprost na niego. Jego bliskość nie krępowała jej, jedynie sprawiała, że chciała jej więcej, choć w życiu na głos nie wypowiedziałaby swojego pragnienia. A jego kolejne pytanie sprawiło, że jej czoło przecięła bruzda, gdy zmarszczyła brwi w niezrozumieniu. Kto jej to zrobił? - zapytał, jakby wyrządzono jej krzywdę, ale przecież nie mógł mieć pojęcia, że to nie była kwestia przymusu, czy też chęci, a raczej pochodzenia. Jednak jego troska o nią rozpaliła w niej kolejne odczucie, którego jeszcze wcześniej w życiu nie czuła, ciepłe jakby okalające jej z wszystkich stron, takie, na które Atria nie mogła znaleźć określenia w swoim obszernym słowniku. Wzruszyła ramionami uprzednio puściwszy bluzkę, którą naciągała. Materiał, z racji, że był elastyczny, w pewnym stopniu powrócił do poprzedniego ułożenia, choć, dekolt koszulki został zdecydowanie i bezpowrotnie rozciągnięty, tak, że teraz, nawet gdy nie trzymała ubrania, kawałek czarnego atramentowego wzoru utrwalonego na jej skórze można było dojrzeć. -To rodzinna tradycja. - odpowiedziała, odwracając wzrok. Była, właśnie, co to było za nowe uczucie, którego teraz doświadczała. Zażenowana? Zawstydzona? Faktem znamienia, które nosiła na ciele. Bo myślała, że właśnie o tą krzywdę chodziło Riencowi. Patrzyła gdzieś w trawę rosnącą obok jej stóp. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że nie mówił o tatuażu, a o jej przysposobieniu do zabijania. Tak już po prostu u niej było. Rodzono cię i było wiadome, że nosząc to nazwisko, będziesz pozbawiać ludzi żyć.
Trochę go zaskoczyła, ale tym razem nie rozchodziło się już o tę całą, dziwną sytuację z zabijaniem, której chyba nie chciał tak naprawdę dopuścić do swojej świadomości. Łatwiej było mu udawać, że to tylko jakiś prawdziwie okrutny żart z jej strony, o jakim zaraz oboje zapomną, ale to znamię… ono wcale nie znikało wraz z upływem minut. Dotknąwszy okolic jej piersi, również nie przerwał zaklęcia. Jaki był więc wniosek? Ona musiała być z nim szczera. Tak szczera, że najprawdopodobniej oboje nie byli na to gotowi. Rience zacisnął nagle usta, czując jak rodzi się w nim bardzo silne, niesamowicie destrukcyjne uczucie. Gniew. Potrzeba odpłacenia tym, którzy w podobny sposób krzywdzą dzieci, odbierając im młodość i uczucia. Widział co stało się z Atrią. Jej obojętność musiała być podyktowana tym dziwactwem. Emocja, jaka nagle zalśniła w oczach półwila, mogłaby zmrozić nawet najodważniejszego. - Rodzinna tradycja? - powtórzył, czując jak zaczynają trząść mu się dłonie. Cofnął rękę od dekoltu rudowłosej, splatając ze sobą palce obu dłoni, aby powstrzymać ich drżenie, a jednocześnie schować w nich twarz. Czuł, że zaraz się wykrzywi, zamieniając się w odstręczającą maskę harpii. Najoczywistszy symbol gniewu ostatecznego, z jakiego nie potrafiłby się później nikomu wytłumaczyć poza Shenae i… Effie. Gdy o niej pomyślał, miał ochotę nagle cisnąć czymś ciężkim, ale zamiast tego, zdecydował się na bardzo desperacki, nieoczekiwany krok. Wziął kilka szybkich wdechów, uspokajając się w trybie ekspresowym, a następnie naparł palcami na brodę Ashworth, zmuszając ją do uniesienia na niego wzroku. - Czego się wstydzisz? - zapytał ją, najwyraźniej poprawnie odbierając jej uciekanie spojrzeniem, a potem, ośmielony jej poufałością, jaką okazała mu, gdy nie uciekła od dotyku, chwycił ją za dłonie, ciągnąć nagle w dół. Chciał aby koło niego usiadła. Popatrzył na nią długo. Jego oczy lśniły nieprzeniknionym, czystym błękitem, a odbijające się w nich promienie słońca musiały złośliwie wspierać jego wilowaty urok, jaki nagle powrócił do niego z jakąś nową mocą. Nie koncentrował się już na ukryciu swojego istnienia, także to było całkiem zrozumiałe. - Opowiedz mi o tym. - poprosił, splatając palce swojej dłoni z jej palcami. Nie chciał, aby uciekła od tej historii. Wrodzona ciekawość i chęć pomocy pchały go wprost na ten grząski teren.
Jej znamię nie znikało i nie miało zniknąć, było czymś, co towarzyszyło każdemu członkowi jej rodu po zdaniu ostatniego najtrudniejszego egzaminu kiedy to stawało się pełnoprawny i zasłużonym członkiem jej rodziny. Finałowy test nigdy nie był taki sam. Każdy z jej braci przechodził inny, mimo, że byli bliźniakami. Atria trafiła na Grenlandię, gdzie spędziła całe ferie. Na kompletnym pustkowi, pozostawiona z nożem i butelką wody, pozbawiona różdżki. Dwa tygodnie w mrozie i o własnych siłach. To stanowiło o ich mocy. Nie zdanie tego testu było równoznaczne z wykluczeniem z rodziny, a co bardziej możliwe ze śmiercią po prostu. Atria nie wiedziała, czemu powiedziała to wszystko Reincowi, czemu pokazała mu znanie, które świadczyło o tym, że zdała test z powodzeniem. Było w nim coś, co przyciągało ją, jak ćmie do światła. Ciągle chciała więcej, być z nim dłużej i po raz pierwszy w życiu chciała by ktoś myślał o niej dobrze. Natłok uczuć i odczuć, których doświadczała w jego towarzystwie przewiększały ilością wszystkiego czego doświadczyła w całym swoim życiu i większości z nich nie potrafiła nawet nazwać Usłyszała jak powtarza po niej i nagle boleśnie zabrakło jej jego dotyku. Zabrał dłoń, ale nie ośmieliła się podnieść wzrok nadal wpatrując się w podłoże. Nie widziała co działo się z Riencem. Nie rozumiała siebie i swoich uczuć, nie widziała, czemu wstydzi się siebie i swojego pochodzenia, skoro do tej pory gdyby mogła, obnosiłaby się swoim pochodzeniem. Chciała być wystarczająco dobra, odpowiednia, do tego, by Riene ją lubił. Czy kochała go? Albo był zauroczona? Nie miała pojęcia. Nie zaznała w domu miłości, jej rodzice swoją miłość okazywali w swojej surowości. Dopiero w Hogwarcie dowiedziała się, jak odczuwa się uścisk, dopiero tutaj dowiadywała się jak żyć. Jej myśli jak i tętno szalały. A jej broda w końcu zniknęła w uścisku Hargreavesa. Z początku lekko się opierając w końcu poddała mu się i pozwoliła pociągnąć brodę w górę z wielkim opóźnieniem ciągnąć za brodą spojrzenie wprost w jego twarz. Jej spojrzenie trafiło prosto w jego oczy. Błekitnę i nieprzeniknione a jednocześnie jakby skrywające jakąś wielką mądrość. Jego twarz wyglądała pięknie i czarująco a oczy tylko ją dopełniały. Nieświadomie, zachwycona widokiem, jakiego doświadczała, uchyliła wargi w podziwie. -Opowiedz mi o tym-poprosił, a Atria nagle zechciała wyrzucić z siebie wszystko. Jej dłoń splotła się z jego, a krukonka stała jak kamień, bojąc się poruszyć i czując ciepło, jego dłoni. Zamrugała w końcu kilka razy starając się skupić i zebrać myśli, co, jak zauważyła, w obecnym jej stanie nie było proste. Dlaczego? Dlaczego działał na nią tak mocno, że wytrącał ją kompletnie z równowagi i zabierał resztki zdrowego rozsądku? -Pochodzę z rodziny zawodowych assasynów. W ferie zdałam ostatni test na Grenlandii. - odpowiedziała jak zwykle rzeczowo i krótko, jednak jej głos był słabszy, bardziej przypominał szept. Tak bardzo pragnęła jego aprobaty po której mogłaby podziękować mu szczerym uśmiechem, z którym naprawdę wyglądała pięknie. Aż szkoda, że tak rzadko się uśmiechała. Mało osób wiedziało jak piękna naprawdę jest. - Test przetrwania. Zostałam z butelką wody i nożem. -dodała, jakby to miało w jakiś sposób cokolwiek wyjaśnić.
Nie potrafił zajrzeć do jej wnętrza, a to okropnie go frustrowało. Rience lubił sądzić, że jest osobą, jaka potrafi przeniknąć nawet przez największe mury niedostępności, które wznosili wokół siebie ludzie. Dla niego z reguły bywało to banalnie proste. Umówmy się, nie trzeba odznaczać się ogromną wrażliwością na urok wil, aby móc ulegać mu chociaż w pewnym stopniu. Sam Hargreaves miał wrażenie, że coś dziwnie ciągnie go do Cherisee, kiedy przecież dobrze wiedział co to jest i nie oddziaływało go to na niego tak silnie, jak pewnie on powinien działać na nią, skoro stopień ich pokrewieństwa z tymi słowiańskimi istotami nieco się różnił. Wiedział o co chodzi, więc powinien umieć się przed tym bronić, ale właśnie paradoksalnie nie potrafił. Coś, co dla niego było przekleństwem, u innych wzbudzało jego fascynację. Był próżny. Potrafił kochać chwile, w których ludzie tracili dla niego głowę, aby za chwilę nienawidzić się za podobne przejawy słabości, ale chyba najmocniej na świecie lubił odkrywać i podziwiać. Poznawanie czyjejś urody było dla niego czymś wręcz mistycznym, a czy był na świecie ktoś bardziej urodziwy od czystej krwi wili? Na razie nie spotkał nikogo, kto w tej kwestii przewyższałby Effie czy jego rodziców. Całe szczęście, że nie kochał siebie, a przynajmniej nie w takim bardzo narcystycznym podejściu, w jakie mogłaby go wpędzić jego tendencja, o której pisałam wyżej. W każdym razie, Atria była dla niego taką zagadką, że paradoksalnie chciał ją jeszcze bardziej rozpracować, byle tylko dogłębnie poznać motywy jej działania. Dlaczego jest taka małomówna i wyzuta z emocji? Dlaczego nie potrafi patrzeć mu w oczy bez następującej po tym dziwnej dlań reakcji? O ile pierwsze zaczynał rozumieć, tak drugie dalej w pewnym sensie go zastanawiało. Nie widział jej szalejącego tętna, gdyż nie na tym teraz się skupiał. Rience w ogóle jakoś dziwnie oślepł na reakcje jej ciała na swój dotyk, koncentrując się bardziej na interesującej go kwestii. Chciał wiedzieć tak bardzo, że jego oczy bez problemu mogły wyrażać tę nieznośną ciekawość. Oklapnięcie na chłodną ziemię było lepsze od tak sterczenia ponad nią, a przy okazji stało się bardzo pomocne, gdy zaczęła mówić. Informacje, jakich mu udzieliła były trochę… powalające. - Assasynów? Znaczy, że co? To jakaś włoska mafia? - popatrzył na nią bez zrozumienia. Wiedza Rienca o płatnych zabójcach nie sięgała daleko… tak właściwie to nawet nie sięgała nigdzie. Skąd mogli przybywać i o co tak właściwie chodziło? Po co zabijali? Miał tyle wątpliwości, że aż przygryzał od czasu do czasu dolną wargę, aby nie zarzucić jej stosem pytań. Wyglądał na zaniepokojonego, ale również pobudzonego jej słowami. Dawno nikt tak go nie zainteresował. - Test przetrwania? Ile czasu miałaś przetrwać? Po co to w ogóle? Mów do mnie… - ostatnie słowa aż szepnął z frustracją. Dozowała mu wyjaśnienia w bardzo oszczędny sposób, co doprowadzało go do szaleństwa. Zacisnął mocniej palce na jej dłoni, jakby w ten sposób starał się przekonać ją do mówienia.
Atria znała dokładnie całą historię swojego rodu, mało kto mógł pochwalić się tak imponującym drzewem genealogicznym. Mogłaby ją wyrecytować już teraz od samego początku istnienia jej linii. Nikt w życiu nie domyśliłby się, że jej przodkiem był jeden z nizaryckich syryjskich przywódców Rashid ad-Din. Wiedziała też, że nazwa "asasyn" została wprowadzona przez krzyżowców i w wolnym tłumaczeniu znaczyła tyle co „hasziszijja”, „zażywający haszysz”, które miało symbolizować bezbożność i amoralność. Kilka pokoleń później jej przodek miał wyemigrować na tereny Norwegii i tam rozszerzać swoje wpływy, jednak zadania jej linii genetycznej głownie chowały się w cieniu i nie wychodziły na światło dzienne, nie chcą ujawniać swojego istnienia. Ich zadaniem było przemykanie niczym cień, i załatwianie spraw tak, by nikt, nigdy nie dowiedział się, kto był ich sprawką. A jednak teraz Atria narażała całą swoją rodzinę, całe dziedzictwo genetyczne dla jednego chłopaka. I kompletnie nie potrafiła samej siebie zrozumieć. Dlaczego czuła tak palącą potrzebę, by obnażyć się przed nim? Następnie nienawidziła siebie, ze wydanie rodzinne sekretu. A potem jeszcze przeklinała się, że nie potrafi mu tego wszystkiego pięknie przedstawić. Bo naprawdę, gdyby miała coś dokładnie wyjaśnić, brzmiałoby to jak regułka wyczytana z podręcznika. Jego pierwsze trzy pytania rozbawiły ją. I Rience chyba po raz pierwszy w życiu i bardzo możliwe że ostatni w czasie całej ich znajomości mógł zobaczyć prawdziwy, szczery, uśmiech rysujący się na jej twarzy, połączony z rozbawieniem. Nie zakwitł on tam na długo, ale naprawdę był na swój sposób ujmujący. Mówiłam już, że powinna więcej się uśmiechać? -Prawie. Od pokoleń moja rodzina zajmuje się zabijaniem na zlecenie. - odpowiedziała, a po uśmiechu na jej twarzy nie było już ani śladu. Siedziała teraz obok niego na trawie, a Rience dalej nie puszczał jej ręki. Czuła ciepło jaki wytwarzała jego dłoń. I bardzo podobał jej się ten rodzaj ciepła. Uważnie obserwowała jego zachowania, co jakiś czas łapiąc tylko jego profil. Zauważyła jak przygryza wargę i zastanawiała się, czym jest to spowodowane. Przez głowę przemknęło jej, że zastanawia się właśnie jak zgranie i szybko pozbyć się jej, no bo z jakiej racji, miałby być zainteresowany kimś takim jak ona? -Dwa tygodnie. Jeśli uda Ci się przeżyć, to znak że jesteś godny tego -wskazała wolną dłonią na swoją pierś- i gotowy do służenia rodzinie- odpowiedziała rzeczowo w swoim zwyczaju. Jednak jego ostanie zdanie kompletnie zbiło ja z pantałyku, poczuła też jak Rience mocniej ściska jej dłoń i kompletnie zamarła nie potrafiąc odnaleźć się w tej sytuacji. Nie wiedząc czego się po niej spodziewać, czego się spodziewać po nim. Zaparło jej na chwilę dech w piersiach. A potem oddech znów powrócił jak szalony, bo coś kompletnie ją zirytowało, ale nie do końca wiedziała co to było. -Co chcesz usłyszeć? Że jestem marionetką stworzoną, by zabijać? - zapytała, tylko przez chwilę wytrzymując intensywność jego spojrzenia. Odwróciła wzrok pokonana i zawstydzona. Z wielką niechęcią do samej siebie. Dlaczego nie mogła być normalna? Zwyczajna, jak inni ludzie?
Rience nie miałby o niczym bladego pojęcia, nawet gdyby mu to drzewo narysowała. Jedno było pewne, dzisiaj z pewnością biblioteka Hogwartu zostanie wywrócona do góry nogami, gdy Hargreaves rozpocznie poszukiwania informacji na temat nie - do - końca - włoskiej - mafii. Nie miał bladego pojęcia czy i tym razem to źródło informacji go zawiedzie, czy może chociaż raz dostarczy mu wystarczająco klarownych wyjaśnień. Zabawne, że nigdy nie wspominałam, iż chłopak był prawdziwym postrachem bibliotekarzy. Zamęczał ich nieustannymi pytaniami, marudząc przy tym na słabe wyposażenie szkolnych zbiorów. Zawsze było mu mało wiedzy, a jego przekleństwo - chorobliwa ciekawość, nie opuszczało go ani na krok. W tym momencie było je widać tak wyraźnie, jak jeszcze nigdy dotąd, a to wszystko za sprawą samej Atrii, jaka wreszcie rzucała mu szczątki wyjaśnień, mających zaprowadzić go do zrozumienia. Jej uśmiech był niczym grom z jasnego nieba. Oszołomił go, sprawiając, że na chwilę zapatrzył się na ten objaw pozytywnej energii, jakiego nie miał okazji wcześniej zaobserwować. Zdecydowanie powinna się częściej uśmiechać. Była wtedy taka… - Piękna… - mruknął, nieświadomie wypowiadając swoje myśli na głos, zapatrzony w jej radość. Tak przelotną i przez to unikalną. Machinalnie pogłaskał ją kciukiem po policzku, gładząc miejsce, w którym jeszcze przed momentem jej skóra zmarszczyła się, kiedy ukazała zęby. Nagle spojrzał na nią zupełnie inaczej. Nie jak na zamkniętą w sobie, trudną dziewczynę, a jak na kobietę. Bardzo urodziwą zresztą, chociaż skrzętnie ukrywającą to w swojej zwyczajnym (a może właśnie odpychająco niezwyczajnym) sposobie bycia. Nie wycofał się ze swojego gestu, kiedy ona się na niego zdenerwowała, ale jakoś tak… pozwolił emocji opaść. Popatrzył na nią bez zrozumienia, odsuwając dłoń od jej twarzy, nieco zbity z tropu. - Chce usłyszeć, dlaczego się na to godzisz. - wyfrunęło z jego ust, a sam półwil zmrużył nieco oczy, czując jak owiewa ich chłodny wiatr. Machinalnie ułożył rękę na ramieniu rudowłosej, szukając dla niej odpowiedniego miejsca w bardzo krótkim czasie, patrząc na nią. Miał takie ufne, pogodne spojrzenie, a kiedy nieznacznie, uprzejmie się uśmiechnął, mógł tym wyrazem twarzy topić lodowce, gdyby tylko zechciał. Tyle, że on po prostu chciał zburzyć nieprzystępność Ashworth, dążąc do pozyskania interesujących go informacji. Bywał taki bezlitosny w osiąganiu własnych celów, gdy już się na coś uparł.
Atria postrachem bibliotekarzy nie była. Wręcz przeciwnie, była niczym duch, właściwie nigdy ich o nic nie pytając. Sama dobrze wiedziała czego szuka. Większość książek znała już z domu, także nawet ich nie dotykała, czasem jednak znajdowała w szkolnej bibliotece coś, co zabierała z sobą jako lekturę do książek, a jej współlokatorki często unosiły brew z zdumieniu, czytając tytuły jakie ze sobą targała. Większość swojego wolnego czasu spędzała albo na ćwiczeniach, albo na czytaniu, przyzwyczajona do rutyny i powtarzalności czynności. Robiła tak od lat. Nie wiedziała co zrobiłaby z sobą, gdyby któregoś dnia od tego odeszła. Czułaby się dziwnie, jak nie ona. Nie umiała tak po prostu siedzieć sama i nic nie robić. Atria nie śmiała się często. Głównie dlatego, że mało co ją bawiło, a ona wyszkolona, raczej nie pozwalała ponieść się emocją. Czasem dało zauważyć się jak lekko unosi kącik ust, ale gest ten pojawiał się niesamowicie rzadko i ciężko było go dojrzeć, bo po kilku sekundach nie było już po nim śladu. Do uszu Atrii dobiegło słowo, kompletnie nie pasujące do kontekstu rozmowy, którą prowadzili. Dlatego spojrzała niepewnie na Rienca i zamrugała kilka razy, jakby to miał jej pomóc w zrozumieniu sytuacji. Ręka chłopaka ruszyła w jej stronę i Atria nawet nie musiała zwalczać chęci, by złapać go w nadgarstku i zastosować jeden ze znanych jej chwytów. Chciała, by jej dotknął. I gdy jego dłoń w końcu dotarła do jej policzka, a kciuk zbadał teksturę jej skóry przymknęła powieki z jednocześnie lekko uchylonymi ustami. Coś tajemniczo pięknego, prawie jakby mistycznego było w jej wyglądzie właśnie w tym stanie. Bezbronnego, ale jednocześnie zapierającego dech w piersiach, choć w życiu nikt nie powiedziałby, że rudowłosa, usłana piegami już prawie kobieta może posiadać w sobie taki rodzaj piękna. Ciepło jego dłoni rozlało się na policzku i Ashwort odkryła, że bardzo jej się to podoba. Nikt wcześniej nie dotykał jej w ten sposób, ludzie raczej omijali ją szerokim łukiem, stąd też jej brak doświadczenia w tego typu sytuacjach. Nigdy nie poczuła dotyku innej osoby na swojej skórze, nie wiedziała też jak smakuje słodycz pocałunku i nigdy wcześniej jej tego nie brakowało, ani tego nie pragnęła, dziś jednak na chwilę w jej głowie zakwitła myśl, że przyjemnie byłoby spróbować, sprawdzić jak działa cały ten mechanizm. W pewnym momencie ciepło zniknęło z jej policzka i to jakby otrzeźwiła Atrię. Uchyliła powieki. -Wątpię, żebym miała wybór. - odpowiedziała szczerze, po raz pierwszy z życiu zastanawiając się, czemu wykonuje polecania swojej rodziny. Dlaczego posłusznie bez sprzeciwu godzi się na wszystko, co każą jej robić. Nigdy nie poddawała pod wątpliwość ich decyzji. Jednak ucieczka Aleksandra sprawiła, że Atria na chwilę zwątpiła w słuszność wyborów, jakich dokonywali. Aleks ugiął się pod presją i postanowił zostawić wszystko. Zyskał wolność, jednak nie na długo, gdy jego umiejętności okazała się zbyt wartościowa by tak po prostu pozwolić mu odejść. Dlatego też wizyta Atrii i jej drugiego brata w Anglii, gdzieś tutaj ukrywał się jej brat, a jej misją było znalezienie go. Jednak wolność i brak ograniczeń jakich tutaj doświadczyła sprawiał, że nie kwapiła się za bardzo do szukania brata.
Miał szczerą nadzieję na to, że działa na nią teraz tak, jak czasami potrafiła oddziaływać na niego Effie. Niekiedy byli jak dwa magnesy, odpychające się wzajemnie, ale gdzieś w tej relacji było, jednak, bardzo dużo miejsca na magnetyzm dwóch półwil. Intrygowała go jej osobowość, jednocześnie podobna, jak i zupełnie odmienna i chyba niechcący teraz przejmował niektóre jej zachowania. Chociaż, był teraz bardzo świadom tego co robi z Atrią, tylko że w obliczu pochłaniającej go pustki, cel naprawdę uświęcał mu wszelkie środki. Mało osób znało go od tak okrutnej strony, trochę zbyt lekko podchodzącej do ewentualnego cierpienia drugiego człowieka, bo i sam z reguły bardzo troszczył się o innych, nawet, jeśli uważał, że wcale tak nie jest. Problemy Shenae, na przykład, swego czasu przeżywał i rozumiał lepiej niż własne. Aż do teraz. Dziś nie był w stanie zamartwiać się innymi. Był po prostu przygnębiony i dobity. Okrutnie zafascynowany nowością, jaką była dla niego Atria i pomimo, że bardzo chciał dopiąć swego, czyli tego co podsuwała mu teraz magia płynąca żwawo w jego żyłach, on jakoś nie potrafił doprowadzić tego do końca. Wciąż zbyt wyraźnie pamiętał przepiękne, jasne oczy Eff i jej oszałamiający uśmiech, mając też bardzo na uwadze swoją pogardę do własnego pochodzenia i właściwie to tylko dlatego, że o tym pomyślał w odpowiedniej chwili, powstrzymał się teraz przed dotknięciem jej ust swoimi. Tyle, że nic straconego. Rience dobrze zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób oddziałuję na innych. Shenae z początku bardzo mierził jego sposób bycia, wieczna potrzeba przekraczania granic prywatności i tym podobne, ale w zasadzie niedługo to ona będzie go pocieszała. Nie dosłownie, ale jednak po prostu przy nim będzie. Spleciona w jednym uścisku, gładząca go po włosach. Los bywał bardzo przewrotny, a Atria doskonale to wiedziała, tak samo jak wiedział to półwil. Tylko, że on bardzo lubił pomagać mu w plątaniu życia innym bardziej i mniej świadomie. W każdym razie na pewno za mocno zdawał sobie sprawę z tego, że im więcej czasu Ashworth przebywała w jego towarzystwie, tym łatwiej będzie jej później ulec jego woli, gdyby kiedykolwiek zachciało mu się niszczyć jej życie swoją obecnością. W sumie tak jak teraz, gdyż było bardzo blisko. Popatrzył w jej oczy, szukając w nich zwątpienia, ale nie znalazł go dużo. Trochę go to zaniepokoiło, co zaowocowało pojawieniem się na jego czole niedużej zmarszczki. - Zawsze jest wybór. - pouczył ją, naprawdę w to wierząc. - Nie jesteśmy robotami. Nie wiedział czy Atria w ogóle zdaje sobie sprawę z tego czym jest robot, ale powiedział to mocno przypadkowo. Po raz kolejny zapomniał, że nie wszystkich interesują takie mugolskie bzdety. Tyle, że Rience mówił trochę od rzeczy. Każdy kto znał go tak dobrze jak Shenae, wiedział, że on nie był w stanie sam o sobie decydować, a przynajmniej tak uważał i to go chyba najmocniej w tym wszystkim drażniło. Ciągła manipulacja innymi, jak i jego zachowaniem. Z tym, że nie wiedział do końca jak to było z Atrią. Skoro była taka zdolna to może umiałaby im uciec?
Nikt nigdy jeszcze nie działał na nią tak, jak Rience i nie była do końca w stanie stwierdzić dlaczego właśnie tak się dzieje. Możliwym jest, że to jego magia, czy też wilowatość sprawiała, że tak do niego lgnęła, miała jednak wrażenie, że bardziej sprawiał to fakt, że naprawdę był szczerze zainteresowany. Chociaż, po raz pierwszy w życiu chciała zaspokoić czyjąś ciekawość. Dziś, jak nigdy, mówiła, jak na nią, nadzwyczaj wiele. Choć pewnie dla przeciętnego człowieka nadal było to prawie tyle co nic. Chciała powiedzieć mu wszystko, podzielić każdą jedną obawą, którą głęboko skrywała w sercu, ale nie do końca wiedziała jak to zrobić. Musiała by mówić, a ona dobrym mówcą nie była. Nie, gdy chodziło nią i o jej wnętrze. Potrafiła przybierać rolę, zakładać na twarz najróżniejsze maski i odstawiać przedstawienia z sobą w roli głównej, jednak tutaj w Hogwarcie nie musiała. Nie wcielanie się w postać i zbieranie informacji było jej zadaniem, miała znaleźć brata, a do tego mogła być sobą. Więc sobą była, choć jak zauważyła, mało kto potrafił z nią spędzić więcej niż pięć minut. Ludzie mieli gdzieś w sobie tą niezbadaną potrzebę mówienia. A może nawet nie tyle mówienia, co krępowała ich cisza, sprawiała, że czuli się nieswojo i niezręcznie i by to odczucie od siebie odepchnąć zaczynali tą ciszę wypełniać słowami, często bezwartościowym gadaniem. Atria lubiła ciszę, mogła wtedy pomyśleć, może właśnie fakt, że pośród ciszy najgłośniejsze są nasze myśli, tak bardzo przerażało innych ludzi. Dziś jednak skupiła się na szczegółach, jakby podobna sytuacja miała więcej nie powrócić. A może po prostu chciała pamiętać to uczucie, gdy ktoś pierwszy raz dotknął jej tak, jakby była czymś wartościowym. Nie wiedziała. Obserwowała jak na jego czole pojawiła się zmarszczka. Zawsze był wybór? Wątpiła to? Nawet gdy jej brat wybrał, cień rodzinnych powiązań nigdy miał mu nie dać spokoju. Nie wiedziała, czy chce godzić się na takie życie. Ale jednocześnie też nie wiedziała, czy chce żyć tak jak teraz. -Dylemat wagonika. - mruknęła przypominając sobie, że czytała kiedyś o tym eksperymencie myślowym w etyce. Polegał on po prostu na tym, że trzeba było wybrać, a żaden wybór nie był dobry. Znała go na pamięć, więc spojrzała na Rienca i wyrecytowała. - Wagonik kolejki wyrwał się spod kontroli i pędzi w dół po torach. Na jego drodze znajduje się pięciu ludzi przywiązanych do torów przez szalonego filozofa. Ale możesz przestawić zwrotnicę i w ten sposób skierować wagonik na drugi tor, do którego przywiązany jest jeden człowiek. Co powinieneś zrobić?
Nie rozumiał o czym mówiła. W całym swoim życiu nie słyszał jeszcze o czymś podobnym, dlatego ucieszył się, że pospieszyła mu z wyjaśnieniami. Słuchał o wagonikach, przywiązanych ludziach i innych takich tam, a zmarszczka na jego czole pogłębiła się tylko. Był niemalże czystokrwistym czarodziejem, więc jak mógłby w ogóle zastanawiać się nad istotą używania zwrotnicy? - Lewitować wagonik. - odpowiedział, zupełnie unikając roztrząsania się nad dylematami moralnymi, bo i nie były mu one potrzebne. Niemniej jednak, rozumiał doskonale co miała na myśli, ale to wcale nie poprawiało mu nastroju. Obarczać winą szalonego filozofa i pozwolić zginąć piątce osób czy poświęcić jednego dla dobra ogółu, jednocześnie biorąc na siebie odpowiedzialność za ten czyn? Cóż, Rience szybko przestał się nad tym zastanawiać, bo sam dobrze wiedział kto w jego życiu jest tym jednym poświęconym człowiekiem, a ta myśl gdzieś go tam uwierała już od dawna. Cofnął ręce od Atrii, wstając nagle z ziemi i przez chwilę nieruchomiejąc, kiedy zakręciło mu się w głowie z powodu szybkiej zmiany pozycji. Potem wyciągnął dłoń, chcąc pomóc jej wstać, a kiedy już to zrobił, popatrzył na nią ostrożnie, jakby zastanawiał się czy można jej ufać w pewnej kwestii. - Zastanów się nad tym i nie wymawiaj się eksperymentami myślowymi. - powiedział, a chociaż słowa były dość oszczędne w przyjacielskiej ekspresji, wzrok pozostawał spokojny i nieporuszony. Popatrzył jeszcze na wodę, nagle zaintrygowany obecnością rudowłosej właśnie w tym miejscu. - A tak właściwie… co ty tutaj robiłaś? - zapytał, bo jeszcze mu się nie zdarzyło, aby zastał Ashworth przesiadującą w pobliżu zbiorników wodnych. Nie żeby dobrze ją znał, ale to był po prostu Rience. Ciekawski i drążący temat jak zawsze, nawet jeśli chwilę temu chciał odejść, wracając do swojego wisielczego nastroju, który zresztą zaczynał ponownie mu się udzielać. Cóż, chociaż udało mu się dzisiaj zapomnieć o nim chociaż na krótką chwilę.
Och, czy to nie oczywiste? Zadanie badało moralność, czy raczej sprawdzało Twoją, jednak było skonstruowane przez jakiegoś mugola, Atrii jednak oczywistym wydawało się, że należało wybrać jedną z tych dwóch opcji, zamiast znajdować inną z tych, które były dostępne w treści zadania. Słysząc odpowiedź Rienca najpierw otworzyła szeroko oczy zdumiona spoglądając na niego, a następnie uniosła kącik ust w lekkim uśmiechu i wywróciła oczami, co chyba zdarzyło jej się po raz pierwszy w życiu. Zlustrowała dokładnie dłoń, którą Rience wyciągnął w jej stronę, zaraz po tym jak wstał. Jakby zastanawiając się, po co ją podstawia. I dopiero po chwili olśniło jej, że to po to, by pomóc jej w podniesieniu się. Uniosła dłoń, by złapać za tą Rienca, ale zawahała się, na chwilę zawieszając ją w powietrzu. Czy powinna? Przecież potrafiła sama wstać. Nie potrzebowała do tego pomocnej dłoni. Z drugiej strony, to pewnie była jedna z tych sytuacji, o których mówiła Eri, gdzie po prostu coś wypada zrobić. No i może nie należy pomijać faktu, że bardzo chciała znów do dotknąć. Więc wymawiając się dobrym i odpowiednim zachowaniem w końcu ujęła jego dłoń i podniosła się do pionu. Z rozmachu na chwilę stanęła bardzo blisko niego, ale zaraz odchrząknęła i zrobiła krok w tył. Miała zastanowić się nad tym i nie wymawiać eksperymentami? Miała wrażenie, że bez znaczenia ile razy by nad tym usiadła wynik pozostawałby taki sam-byłaby między młotem i kowadłem. Tak źle i tak niedobrze. Skinęła jednak głową, jakby w ramach jakiejś niepisanej obietnicy. Jego kolejne pytanie wydało jej zdecydowanie zbyt trafione. W sumie nie zapytał dokładnie co robiła, jednak miała jakieś dziwne wrażenie, że potrafił jak całkiem nieźle rozgryźć. Przygryzła lekko dolną wargę i spojrzała na wodę, zastanawiając się, czy nie zdradziła mu przypadkiem wystarczająco jak na dziś. -Ćwiczyłam. - stwierdziła zdawkowo, jednak od razu stwierdzając, że to jednak zbyt krótka odpowiedź, nie chciała by Rience odchodził a wydawało jej się, że tak skąpa odpowiedź zdecydowanie nie była w stanie go przy niej zatrzymać. - Bardziej próbowałam.... - zamilkła, jakby zastanawiając się jak ująć to, co tutaj robiła. W końcu dla postronnego widza po prostu stała, jednak tylko ona wiedziała, jak wewnętrzną walkę toczy w sobie, by nie cofnąć się o kilka kroków wstecz. - ...zmniejszyć swój lęk przed wodą. Jakoś koślawo jej to wyszło. Bo w sumie jakby nie patrzeć nie bała się każdej wody w innym wypadku nie wychodziłaby w czasie deszczu i nigdy się nie myła. Bała się tylko wielkich zbiorników wodnych. Baseny tylko wprawiały ją w lekką niechęć i mdłości, jeziora zaś sprawiały za miała ochotę zabrać się w podskokach z powrotem tam skąd przyszła.
Nie było trudno zauważyć jej zachowanie, ale Hargreaves chyba powoli zaczynał przyzwyczajać się do dziwnych, towarzyskich obyczajów Atrii. Po prostu popatrzył na nią z niejasnym zaciekawieniem, jakie przez dłuższą chwilę lśniło w jego jasnych, smutnych oczach, ale zaraz potem odwrócił spojrzenie na jezioro, podciągając Ashworth do góry. To co mówiła, w jego opinii zupełnie nie pokrywało się z rzeczywistością. Nie do końca pojmował jak można obawiać się wody, ale to działało dokładnie na takiej zasadzie, jaka zmuszała Rienca do lęku przed samym sobą, a konkretniej przed swoim wilowatym obliczem harpii. Tyle, że on nie do końca kontrolował moment, w którym rysy jego twarzy zaczynały się wyostrzać pod wpływem wściekłości, a ona mogła w każdej chwili się wycofać. Czuł, że to trochę niesprawiedliwe. Lekko ściągnął wargi, jakby nie wiedział czy ma się śmiać czy zachować powagę, ale na szczęście, wykazał się sporą dawką opanowania i pewnej przyzwoitości, bo po prostu popatrzył z góry na rudowłosą istotkę stojącą obok. Zamyślił się, w niekontrolowanym odruchu bawiąc się końcówkami jej włosów. - Długo tak się boisz? - zapytał wreszcie, dając upust swojej zwyczajowej dociekliwości. Spojrzał w dal na spokojną taflę jeziora, nie wiedząc wcześniej, że zwykły zbiornik wodny może wywoływać tyle negatywnych emocji. - To wynik jakiejś traumy czy…? Umyślnie nie dokończył pytania, chcąc zmusić Atrię do samodzielnego pociągnięcia tematu, porzucając jednocześnie ruchy w okolicach jej pleców. - A jakbyśmy tak podeszli tam razem? - zapytał jeszcze, kiwając głową w stronę gładkiego brzegu jeziora, nie muskanego nawet delikatnymi falami, mogącymi kogokolwiek odstraszyć. Woda lekko się marszczyła pod wpływem wiatru, ale to była jedyna oznaka tego, że tak naprawdę tam była, gotowa… zmoczyć im stopy. Nie chciał nigdzie wchodzić, a jedynie wszystkiemu się przyjrzeć. Jej reakcjom, a przede wszystkim temu, jak daleko zajdzie. Może nawet chciałby jej pomóc, gdyby tylko mu pozwoliła? Kto wie?
Atria raczej szybko rzucała się w oczy ze swoimi ognistymi włosami i bladą cerą. Przy bliższym poznaniu nie zyskiwała zbyt wiele, głownie dlatego, że do osób towarzyskich zaliczyć jej nie można była. Do tych wygadanych już w ogóle nie. Samo przebywanie z nią sprawiało, że ludzi na ogół czuli się dość nieswojo. Pewnie dlatego, że większość z nas bała się ciszy, wypełniamy ją słowami, muzyką, podczas gdy Atria odpowiadała na pytania, lub zadawała tylko takie, które mogły dostarczyć jej jakiejś pożądanej informacji. Z reguły zaś milczała, dokładnie lustrując brązowym spojrzeniem otoczenie. Nie potrafiła wyjść z podziwu dla Rienca, a głownie dla jego umiejętności rozmowy z nią. Tylko Eris radziła sobie tak dobrze w kontaktach z nią, choć Ashworth przez pierwsze kilka miesięcy mocno irytował fakt jej obecności obok. Pozwoliła się podnieść i spojrzała na swoje stopy zaraz po tym, jak przyznała się do tego, co przeraża ją najmocniej. Chyba po raz pierwszy nie dokładnie określając swój strach. Nie bała się wody, bała się dużych zbiorników wodnych ich wielkości. Zmarszczyła brwi zastanawiając się, bo nigdy wcześniej nie dochodziła do tego, skąd u niej wziął się ten lęk i czy towarzyszył jej od zawsze, czy zakradł się powoli i niezauważenie. I w końcu w jej wspomnieniach pojawił się jeden z wyjazdowych treningów, które przechodziła razem z braćmi w wieku piętnastu lat. -Kilka lat. - odpowiedziała wzruszając ramionami, gdy wspomnienie nabierało na ostrości. Dwa tygodnie na środku Pacyfiku, tylko we trójkę. Niekończący się horyzont i nic poza tym. Choć umiała pływać, po powrocie jej niechęć do wody wzrastała, aż w końcu prawie niemożliwym stało się dla niej wejście do jeziora, nie wspominając już o morzu czy oceanie. Pewnie w krytycznej chwili życia lub śmierci potrafiłaby wyłączyć tą fobie i wskoczyć do wody jakby nigdy nic, ale o wiele lepiej było pozbyć się fobii na własnych warunkach, niż czekać na jakieś zagrożenie. - Chyba dostatecznie mocno wpłynął na mnie bezkres, którego doświadczyłam na Pacyfiku. - nie chciała opowiadać mu wszystkiego, głownie dlatego by nie uznał jej za jeszcze dziwniejszą. Kto spędza dwa tygodnie z wakacji na Pacyfiku, bo to dobra szkoła przetrwania? Na jego propozycję zacisnęła mu dłoń na nadgarstku, chyba dopiero po chwili zauważając, że zrobiła to wkładając w to za dużo siły, puściła go, a potem pokręciła głową przecząco. Sama myśl o podejściu bliżej tak szybko w jednym podejściu sprawiła, że poczuła jak krew szybciej krąży w jej żyłach, a adrenalina miesza się ze strachem. Chyba nawet zrobiła się odrobinę zielonkawa, albo jeszcze bardziej blada. Tylko zerknęła szybko w stronę jeziora, a potem znów na krukona. Chyba po raz pierwszy w jej spojrzeniu mógł dostrzec strach. Dobre sobie, assasynka z licencją na zabijanie i fobią przed bezkresem dużych zbiorników wodnych. Miała już odpowiedzieć coś, by uniknąć wejścia do wody, gdy jej sowa nadleciała nad nich i upuściła koło niej list. Schyliła się i otworzyła go. Podczas czytania dosłownie na kilka sekund zbladła, a jej brwi zmarszczyły się. Uniosła wzrok na Rienca. -Innym razem, ojciec mnie oczekuje. - powiedziała i odwróciła się na pięcie, zrobiła kilka kroków by odejść, jednak po chwili wróciła się, powodowana jakimś silnym uczuciem. Zrobiła ruch w jego stronę z którego w ostatniej chwili zrezygnowała. Skinęła mu głową i puściła się biegiem w kierunku gabinetu profesor West.
Tego wieczoru nie zapowiadało się na deszcz. Było bezchmurnie, choć trochę mroźno, zważywszy na fakt, że był już październik a od wody niestety mocno ciągnie chłód. Mimo wszystko, Ruth postanowiła zreflektować się po porannym lenistwie ukrytym za zasłoną "pilnej sprawy w Ministerstwie" i chwilę rozruszać zastane od kilkugodzinnego siedzenia na lekcjach kości. Oczywiście, bardzo w swoim stylu wbiegła do swojego nowego (ach!) mieszkania jak po ogień, przebrała się w sportową bluzę i legginsy, zawiązała włosy w wysoki ogon i gotowa do wyjścia wyleciała z kamienicy w Hogsmeade szybciej niż się tam pojawiła. Lubiła biegać przy jeziorze. Właściwie była do tego przyzwyczajona, od kiedy z @Adoria Nymphia Amparo zaczęły biegać nałogowo, skuszone rześką wakacyjną pogodą nad wodą. Ruth znała trasę, wiedziała, ile powinna przebiec, żeby mocno się nie zmachać a jednocześnie poćwiczyć, ale tak po prostu lubiła także to magiczne otoczenie. Było spokojnie, żadnych ludzi wokoło, tylko cicha, niezmącona woda i tępy stukot sportowych butów odbijanych na piasku. Ruth biegła niespiesznie, czujnie rozglądając się na boki, w końcu był już późny wieczór i nie chciała, żeby ten bieg był jej ostatnim, ale po chwili rozluźniła się, żeby poczuć, jak nogi same ją niosą przed siebie. Tak mogłoby być codziennie.
Trochę się już rozleniwiła... Niby rozpoczęcie roku, a ona jakby właśnie przystopowała. W wakacje ganiała do tego stopnia, że nie czuła się w ogóle, jakby odpoczęła. Jedyne co, to pogrzała się w słoneczku, a teraz na nowo musiała przyzwyczaić się do tej nieznośnie angielskiej pogody. Nie umawiała się z Ruth, nie była pewna czy Krukonka w ogóle jest w okolicy. Od niedawna nagminnie razem biegały i okazało się, że to o wiele przyjemniejsze, niż gdy robi się to w pojedynkę. Adoria była gadatliwa, lubiła mieć towarzystwo i pewnie dodawało jej to jedynie motywacji. W ten wieczór postanowiła wyjść dość spontanicznie, po prostu wstała, przebrała się w coś wygodniejszego i wyszła, związując włosy w wysokiego kucyka. Postanowiła przerobić trasę przy jeziorze, jednocześnie rozmyślając, czy ktoś wychodzi w październiku na takie spacerki. Miała nadzieję, że w biegu się rozgrzeje - nie lubiła chłodu. Jasne, co innego na dworzu, a co innego przy kominku, z gorącym kakao i grubym sweterkiem... Dopiero rozpoczęła ćwiczenie, gdy dostrzegła znajomą sylwetkę całkiem niedaleko. Bez zastanowienia dogoniła Ruth, z szerokim uśmiechem na ustach. - No co ty, tak beze mnie? - przywitała się wesoło. Najwyraźniej przeznaczone im było biegać razem!
A kogóż to piekące od chłodu oczy Ruth widzą! Przecież to cudowna, przepiękna Adoria Amparo w najczystszej postaci! No, może nie tak do końca najczystszej, bo była ubrana w sportowe ciuchy, a bez nich po pierwsze by się przeziębiła nie na żarty, a po drugie za chodzenie nago dostaje się chyba jakąś grzywnę, prawda? Chociaż kto wie, piękne kobiety pewnie nie dostają takich kar dla zwykłych ludzi. -O, hej! Wiesz, jak to ze mną jest - zrobiła przepraszającą minę, kontynuując jednocześnie bieg. Przyjemnie się biegało i rozmawiało, zupełnie zapominała wtedy o pokonywanym dystansie i finalnie dziewczyny zawsze wracały z takich treningów zmęczone, ale zadowolone i nigdy nie zdarzyło im się przerywać w połowie ze względu na nieprzychylne okoliczności jak znużenie, ból czy cokolwiek, co jest nieprzyjemnego w okrążaniu jeziora w kółko. -Jak ci idzie początek roku? Ja zdążyłam już roztrzaskać szybę na lekcji u Craine, nie wiem, czy wtedy byłaś - pokiwała głową z dezaprobatą wspominając swoje wyczyny. Szczęściem te stare zwłoki nie będą ich już chyba uczyć, bo przyszedł ten nowy, jak mu było... -A właśnie, apropo transmutacji, widziałaś już nowego prowadzącego? Dear? Jakoś tak. Świetny facet, naprawdę. Zupełnie inaczej się pracuje, kiedy nauczyciel nie jest takim maruderem - powiedziała łapiąc łapczywie powietrze. Ciekawe, czy Adoria była na tych lekcjach? Ruth tak ostatnio ogarniała, że aż sama się nad swoim rozgarnięciem litowała. Z czystym sumieniem, nie widziała jej na żadnej, ale albo wybijała szybę, albo odpierała ataki Mishy, albo robiła popisówkę przed Ezrą, więc i nie filowała mocno na innych uczniów.
Taaak, towarzystwo podczas biegania to było to, czego Doria potrzebowała. Bez tego zaczynało jej się nudzić już po pięciu minutach... Niby potrafiła porobić jakieś rzeczy sama, ale po co? Zwykle wolała po prostu znaleźć jakiegoś towarzysza. - Nie no, rozumiem. Ja sama wpadłam na pomysł z bieganiem dopiero jakieś dziesięć minut temu - przyznała z rozbawieniem, poprawiając kucyka, który podskakiwał jak opętany. Pomijając fakt, że nie potrafiła się na kogokolwiek gniewać, to Ruth chyba dodatkowo zyskiwała jej przychylność. Była niesamowicie miła i, no cóż, cholernie piękna, a Adorka zwracała uwagę i na to i na to. Doskonale wiedziała, że Krukonka jest spoza jej ligi, ale... To nie przeszkadzało w podziwianiu, dajmy na to, cudownego uśmiechu, prawda? - Tak właściwie, to dość leniwie. - uśmiechnęła się niewinnie, bo taka była prawda. Nie przemęczała się jak narazie z lekcjami, nawet swoje ukochane eliksiry jakoś chwilowo porzuciła. - U Craine'a mnie nie było, ale do Deara zajrzałam. Raczej sympatyczny, ale przy Craine'ie każdy inny jest aniołem... - zauważyła. Nie była jakąś szczególną wielbicielką transmutacji, jednak w tym przypadku musiała się z Ruth zgodzić. - Lepiej nie oceniajmy go tak szybko, dopiero była pierwsza lekcja. Jeszcze się rozkręci i co będzie?
Ruth miała na głowie niestety nie tylko urządzanie nowego mieszkania i naukę, ale też siłowanie się z własnym losem, robiąc wszystko, żeby Ezra ją zauważył i rozpamiętywanie jak fantastyczny związek tworzyła z Mikkelem. Przez to wszystko była tak ślepa na wszystko inne, że podświadomie wiedziała, jak wiele ją omija, ale cóż, ustalmy - związek z rosyjskim socjopatą, panem Hale jakoś nie był jej szczytem marzeń. Adorkę uwielbiała z kolei jako przyjaciółkę za taki niewymuszony optymizm, że nawet gdy Szwedka miała kiepski dzień, wstała lewą nogą i pogryzły ją bahanki to i tak zawsze piękna Hiszpanka potrafiła wnieść promienie radości do tego szaroburego, londyńskiego życia. Świetnie im się razem biegało i świetnie im się razem rozmawiało, trudno o bardziej konkretną relację. -Dobrze, że biegamy razem, sama w życiu bym się nie podniosła z łóżka, żeby kręcić kółka wokół jeziora w ten mróz - uśmiechnęła się serdecznie do koleżanki i przyspieszyła na chwilę, biegnąc teraz tyłem do wyznaczonego kierunku i jednocześnie przodem do pani Amparo. -Słuszna uwaga, ale wydaje mi się, że przemawia za nim wiek i staż pracy. Nie sądzę, żeby zaczął szaleć będąc nowym nauczycielem. Poza tym, daj spokój, uratował nas od kolejnego roku z Crainem, powinnyśmy go zacząć nosić na rękach - puściła jej oczko i już miała z powrotem skręcić o sto osiemdziesiąt stopni i rozpocząć bieg przodem, ale w tej chwili potknęła się lekko na rozrytej ziemi i przystanęła ze zdziwieniem. -Co to za ślady? Wyglądają, jakby jakieś duże zwierzę ryło po ziemi pazurami... - pochyliła się nad bruzdami w glebie i spojrzała wyczekująco na koleżankę.
Cóż, gdyby ktokolwiek miał wpadać we friendzone, to byłaby tym kimś Adoria. Z całą pewnością działało to również w obie strony - wiedziała, że jej zadurzenia rzadko kiedy kończyły się szczęśliwie, podobnie jak czyjeś zadurzenia w niej. Starała się o tym zbyt często nie myśleć, bo... Hm, tak właściwie, to dlatego, że wolała być wieczną optymistką, odpychającą problemy. - I vice versa - westchnęła nieco zasapana, obserwując Ruth, żeby ją złapać, gdyby przypadkiem miała wbiec tyłem na drzewo albo coś. Nie chciało jej się ciągnąć nieprzytomnej Krukonki do skrzydła szpitalnego, ani nic w tym stylu. - W sumie racja... - przytaknęła z lekkim zamyśleniem. Miała wrażenie, że Dear może być bardziej lubiany głównie dlatego, że był nowy, młody, przystojny i ratował od starego marudy. Miała nadzieję, że nie skończy się to w ten sposób, że będzie słabo uczył - chociaż jak narazie to nie miała na co narzekać. Zresztą, po co się w ogóle wypowiada? Transmutacja nie była jej bajką. - Uważaj! - odruchowo wyciągnęła rękę do przyjaciółki, ta jednak na szczęście nie wywróciła się, ani nic z tych rzeczy. Odkryła za to całkiem interesujące zjawisko, pod postacią rozrytej ziemi. - Chyba wolałabym nie wiedzieć, co zostawia takie ślady. - przyznała, rozglądając się odruchowo zaniepokojona. Jeszcze nigdy nic złego jej tu nie spotkało, ale... Jeszcze nigdy nie widziała tu czegoś takiego. Były dość daleko od zamku, co teraz wcale nie wydawało się być takim uspokajającym, czy wyciszającym. Pierwsza myśl? Wilkołak. Druga myśl? Lepiej się stąd zabierać. - Może powinnyśmy skrócić trasę, albo coś? - uniosła pytająco brwi. Nie chciała panikować, ale nie chciała się też wpakować w jakieś kłopoty.
Dziewczyna pomyślała dokładnie to samo, co Adoria. Może nie w kwestii wilkołaka, ale w kwestii tego, że lepiej się stąd zbierać. I to jak najszybciej. Cokolwiek zrobiło te ślady, było duże, miało pazury i Ruth naprawdę nie miała ochoty dowiadywać się, co to właściwie jest. Przyjrzała się raz jeszcze głębokim bruzdom w ziemi i w oświetlonej blaskiem październikowego nieba wyrwie zauważyła coś, co wyglądało jak kawałek miękkiej tkaniny, kolorowej, jakby pomiętej. Schyliła się, żeby to podnieść i zamarła ze strachu. W ręku miała dwa średniej wielkości pióra, jedno kruczoczarne, drugie ciemnoszare i zdecydowanie nie wyglądały, jakby należały do przelatującego kruka. Ruth i Adoria były już na studiach, miały cały rząd zajęć o magicznych stworzeniach i prawdopodobnie obie w mig poznały, czyje to pióra. Hipogryf. Krukonka poluzowała uścisk i nawet nie zauważyła, kiedy znalezisko wypadło jej z rąk i poleciało z powrotem na miejsce, z którego je podjęła. -Tak, zdecydowanie. Myślę, że prosto do Hogwartu - powiedziała z szeroko otwartymi oczami i różowymi od chłodu i podejrzanie niebezpiecznej atmosfery policzkami. Szkoła była najbliższym budynkiem, ale była dość daleko, poza tym nikogo nie było wokół i dziewczyny musiały naprawdę zagęścić ruchy, jeśli chciały szybko wrócić bezpiecznie. Ruth była analitykiem do szpiku kości i nie przejęłaby się starymi śladami hipogryfa nad jeziorem, bez przesady... Chodziło raczej o to, że przy tym wieczornym chłodzie dobiegającym prawie do zera stopni podrapana ziemia była pulchna, niezmarznięta. To ją przestraszyło. -Dobra, spadamy stąd - powiedziała konkretnie i delikatnie zlapała koleżankę za ramię, żeby skierować ją na przeciwny kierunek - w stronę szkoły. Przeszły zaledwie trzy zamaszyste kroki, kiedy zza krzaków dało się usłyszeć coś jakby rżenie, gruchanie, czy inny podobny do konio-orła dźwięk. To co? Wpław?
Gdyby Adoria dostrzegła te pióra, pewnie zwiewałaby jeszcze szybciej. W hipogryfach najbardziej przerażało ją to, że mogły być spokojne. Nie wiedziała, czego się po nich spodziewać - czy uznają ją za przyjaciela, czy wroga? Z wilkołakiem sprawa była jasna - zły i koniec. W pewien sposób ta niepewność była jeszcze bardziej niebezpieczna. - Byle jak najszybciej! - jej głos zaskakująco się podniósł, gdy Ruth chwyciła ją za ramię. Cholera, a ruch to niby miało być zdrowie, tak? Kto by pomyślał, że na terenie szkoły pojawi się jakieś dzikie magiczne zwierzę? Dora lubiła Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami, ale same zwierzaki nigdy do niej nie lgnęły. Miała nadzieję, że po spotkaniu z małym kugucharkiem, który pokochał ją od pierwszego wejrzenia, te negatywne fale buchające od niej w kierunku futrzaków znikną, ale... Wolała tego nie testować. Kto wie, co się dzieje z tym hipogryfem? Istotne było jedynie to, że nie mógł być zbyt daleko. Miała ochotę od razu rzucić się pędem przed siebie, ale zanim udało jej się to wykonać, usłyszała niepokojący odgłos dzikiego zwierzęcia. - Ruth... - pisnęła, niedowierzając swojemu nieszczęściu. Prawdę powiedziawszy, była gotowa wskoczyć w lodowatą otchłań jeziora, byleby uciec temu hipogryfowi.