C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ryby to z oczywistych względów stały element tutejszej kuchni, wyróżnia się cztery główne gatunki, jakie można tutaj złapać: bubole, migotki latające, roztopce i kryształowce lodowe. Wędkarstwo z kolei to nie tylko sposób na pozyskanie pożywienia, ale i niezła rozrywka, zwłaszcza dla przyjezdnych, dla których siedzenie nad przeręblem w oczekiwaniu na ruch w wodzie to nowe doświadczenie. Z tego powodu prowadzona jest wędkarska tabela wyników, która na koniec pobytu pozwoli wyłonić największego fanatyka wędkarstwa! Wygrany otrzyma 100 galeonów, odznakę i wieczną chwałę!
Jak to działa? Bez względu na ilość postów czy nawet wątków, kostkami rzuca się tu tylko raz i tylko ten jeden wynik jest brany pod uwagę. Na początek każdy rzuca 2x literą, traktowaną tu jako k10 (czyli a=1, b=2, c=3 d=4, e=5, f=6, g=7, h=8, i=9, j=10). Wynik z liter należy zsumować - jest to ilość złapanych przez Was ryb. Następnie rzucacie tyloma kośćmi k6, ile wyszło wam z k10. Wynik kości k6 wskazuje na to, jaką złowiliście rybę, czyli ile macie punktów:
Dodatkowe modyfikatory: + styczność z wędkarstwem (udowodnione w kp lub na fabule) → +2 ryby (2xk6 więcej) + cechy eventowe: gibki jak lunaballa (szybkość), magik żywiołów (woda), świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) → +1 ryba za 1 cechę (1xk6 więcej) - cechy eventowe: połamany gumochłon, bez czepka urodzony, drzemie wie mnie zwierzę → -1 ryba za 1 cechę (1x k6 mniej)
(każda cecha liczy się osobno!)
Przykład:
Kasia rzuciła dwiema literkami, jej wynik to B i C, ale ma cechę „połamany gumochłon”, co oznacza, że złapała 4 ryby (2 + 3 - 1 = 4). Jej rzut kośćmi to 4, 2, 3, 6, co oznacza, że złapała kryształowca, dwa bubole i roztopca. Kasia uzyskała 15 punktów
Obowiązkowy kod do zawarcia w poście z łowieniem ryb (i tylko w nim):
Wyniki: Frederick Shercliffe: 60 Thalia S. Heartling: 54 Longwei Huang: 49 Christopher Walsh & Darren Shaw: 47 Ariadne W. Wickens: 44 Elizabeth Brandon: 43 Marla O'Donnell: 36 Nathaniel Bloodworth & Salazar Morales: 34 Benjamin Auster: 33 Maximilian Brewer: 31 Scarlet Norwood: 28 River A. Coon: 20 Atlas M. O. Rosa: 16 Harmony Seaver: 3
Wyniki są zbierane do 20 marca!
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Wto 21 Mar 2023 - 21:00, w całości zmieniany 6 razy
Autor
Wiadomość
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego zdecydował się na wzięcie udziału w wędkarskich. Może chodziło o spróbowanie czegoś nowego, czegoś typowego dla smoczych ludzi? Może szukał sposobu na uspokojenie własnych zmartwień i zwyczajnie przeanalizowanie sytuacji, w jakiej wszyscy się znajdowali w związku z chaosem ze smokami? A może po prostu się nudził? Na całe szczęście nikt nie kazał mu odpowiadać na to pytanie, a jedynie wręczono mu wędkę, potrzebną przynętę i wiadro na złapane ryby oraz wskazano miejsce, gdzie mógł łowić. Kierując się w stronę wyjścia z lodowca mieszkalnego, niemal zderzył się z Olą, która koniec końców postanowiła mu towarzyszyć. Nie narzekał na towarzystwo, będąc wręcz zadowolony z niego. Właściwie nie miał wiele okazji do tego, żeby porozmawiać z Puchonką, żeby dowiedzieć się, czy dalej planowała zostać opiekunem smoków, czy może zmieniła swoje plany z biegiem czasu. Kto wie, może wolałaby pracować dalej w rezerwacie Shercliffe’ów. - Mam do ciebie dwa… Nie, trzy pytania - odezwał się, spoglądając na dziewczynę z łagodnym uśmiechem, kiedy docierali na miejsce i powoli rozkładał swoje rzeczy, sprawdzając raz jeszcze, czy ma wszystko, czego potrzebował. - Nie masz ochoty sama spróbować swoich sił w wędkarstwie? To pierwsze pytanie. Drugie - czy byłaś już kupić figurkę lodowego okrutnego? A trzecie, najważniejsze dla mnie, czy twoje plany w kwestii zostania opiekunem smoków uległy zmianie? - wyrzucił z siebie, kończąc szykować miejsce, po czym z niesionego pustego wiadra wyjął dwa snowshy, jeden podając dziewczynie. - Nie wiem jaki będzie smak, ale jeśli dżdżownicowy, to można oddać Mulan - zaśmiał się, po czym w końcu zarzucił wędkę. Teraz pozostawało czekać i kontynuować rozmowę, udając, że wędkarstwo nie jest nudne…
Tego dnia wyjątkowo nie potrafiła znaleźć sobie zajęcia. Łaziła w tę i z powrotem po lodowcu mieszkalnym, szukając jakiejkolwiek rozrywki, aż ostatecznie wracała do swojej groty, żeby walnąć się na łóżko i tak spędzić kilka minut, po czym schemat się powtarzał. Błędne koło. Wszyscy znajomi zdawali się gdzieś wyparować, nie mogła znaleźć nikogo, żeby chociaż przez chwilę pogadać, dlatego kiedy w końcu wpadła na Longweia, dziękowała w myślach Merlinowi, że zesłał jej ratunek. Z chęcią przystała na propozycję towarzyszenia mu w wyprawie do przerębla, choć jeszcze nie była pewna, czy sama pokusi się na udział w konkursie. Skoczyła jedynie do swojej groty po raz chyba tysięczny tego dnia i ubrała się odpowiednio do wyjścia na zewnątrz. - Okej, to całkiem sporo i tego się nie spodziewałam, ale dawaj - zaśmiała się w odpowiedzi na jego słowa. Trzy pytania? To było coś! Czekała cierpliwie, aż wszystkie je wypowie, zastanawiając się mimowolnie, o co mogło chodzić. - Po kolei - zadecydowała w końcu, jeszcze pamiętając pierwsze z nich. - Czy mam ochotę się spróbować w wędkarstwie? Nie wiem. Co prawda nie planowałam tego typu aktywności podczas wyjazdu i w ogóle, bo nigdy nawet nie miałam wędki w ręce, ale nie wykluczam, że moooże - powiedziała. Nie zamykała się na nowe doświadczenia, ale jednocześnie zastanawiała się, czy to faktycznie coś dla niej - łapanie biednych stworzeń i, cóż, jak by nie patrzeć, uśmiercanie ich. Z drugiej strony nie była wegetarianką, spożywała mięso i kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, była pełna sprzeczności. - Dobra, drugie. Smok. Nie, jeszcze nie byłam w sklepie. Czy oni tu w ogóle mają coś takiego, czy po prostu jest to tak mała społeczność, że przekazują sobie wszystko między sobą? - zaczęła zastanawiać się na głos. Nie widziała bowiem jeszcze żadnego większego sklepu ani niczego podobnego, ale może zwyczajnie go przeoczyła. Nie potrzebowała do tej pory niczego specjalnego, dlatego też mogło jej to umknąć. Wzięła od mężczyzny snowshy, obdarzając go przy tym wdzięcznym uśmiechem. - Dzięki. Mam nadzieję, że jednak trafimy na coś lepszego. Dżdżownicowy, eww - powiedziała i wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego smaku. Obrzydlistwo. Nie trafiła wcale dużo lepiej, bo rozpoznała coś na podobieństwo wodorostów, ale z dwojga złego wolała już tę opcję. - A, no tak, trzecie pytanie. Mógłbyś powtórzyć? - poprosiła, odwracając się do niego przodem. Wędka została zarzucona, teraz musieli jedynie (albo aż) czekać, kto wie, jak długo.
Chociaż z początku szczurki wydawały jej się jedynie głupim wybrykiem jej słuchu, to jednak musiała przyznać, że Carly mogła mieć rację. Może to nawet miało prawo się udać, żeby się nimi posłużyć? Znać się na tym nie znała, więc jedynie wzruszyła ramionami coś napominając o tym, że i to będą musiały w takim razie sprawdzić. Nie ma co, szykował im się intensywny okres przygotowań do wakacyjnego wyjazdu! - Daj spokój, mogę się założyć o dziesięć galeonów, że nie będziemy w stanie utrzymać powag i zaśmiejemy się biednej bibliotekarce prosto w twarz. No wyobraź to sobie! - poleciła Carly, gwałtownie gestykulując przy tym jedną ręką. Wyszczerz nie znikał z jej twarzy, ale całe to rozbawienie sprawiało, że jedynie było jej jeszcze cieplej, więc nie miała najmniejszego zamiaru tego zmieniać. - Poza tym zawsze możemy powiedzieć, że skrzaty zdradziły nam jakiś super ekstra przepis na danie z ryby i obiecały nam pokazać, co i jak zrobić, dlatego musimy wybrać się do Doliny na połów, bo akurat w szkole na kuchni nie mają tego konkretnego gatunku - powiedziała na jednym wdechu, po czym nabrała wielki haust mroźnego, antarktycznego powietrza, niemal się przy tym krztusząc. Poczuła nieprzyjemne drapanie w gardle i przez chwilę nawet ją przydusiło, ale szybko doszła do siebie. Może tylko oczy nieco jej się zaszkliły, a twarz przybrała bardziej zaróżowionej barwy, ale wszystko było dobrze. - O, na Merlina, nie chcę jeszcze tracić mojego tyłka. Całe życie przed nim, nie rób mi tego! Poza tym wiesz, w czerwcu kończę szkołę podstawową i będę mogła iść wszędzie tam, gdzie mi się podoba, więc jaka to by była strata, gdybym nie była do tego zdolna - westchnęła przesadnie głośno, tak, aby Norwood na pewno dobrze to usłyszała. Nie mogła doczekać się zakończenia tego etapu edukacji, bo wiedziała, że to dopiero wtedy wszystko się zacznie, świat będzie stać przed nią otworem i z Carly u boku chętnie go zawojuje, a co! Dlatego też nie mogła teraz stracić tej jakże ważnej części ciała ani pozwolić na żaden uszczerbek na zdrowiu. - Same nowości tu na mnie czekają na każdym kroku. Najpierw nauka łowienia ryb, a potem pichcenia, proszę, proszę - mruknęła zadowolona. Przez krótką chwilę wierciła się w miejscu, starając się znaleźć wygodniejszą pozycję, ale na niewiele się to zdało. Wiedziała, że nie minie kilka minut i znowu będzie musiała poszukać innej, bo od takiego siedzenia w jednym miejscu aż ją nosiło. - Same się rwą, żeby wskoczyć do gara, ot co! - zakomunikowała przyjaciółce i sama też zaczęła wyciągać swoją kolejną zdobycz.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Ryszard czasem miał wrażenie, że Cillian jest wniebowzięty dosłownie wszystkim, co robią jego dzieci, o ile nie jest to nielegalne ani niebezpieczne i o ile pochwalą się mu fotką na wizie, bo nawet na relację "siedzimy, gadamy" potrafił odpowiadać entuzjastycznymi okrzykami i milionem uśmiechniętych emotek, co było zarazem bardzo zabawne ale i rozczulające. Tym bardziej się cieszył, że tym razem nadmierna aprobata ojca będzie w stu procentach zasłużona. - No!!! Będzie miał prawdziwy powód do dumy, w końcu nie raz mi powtarzał, że prawdziwy mężczyzna powinien w swoim życiu spłodzić potomka, zbudować dom i złowić szczupaka - przypomniał ojcowskie mądrości, przyklaskując zaraz później na ambitne plany siostry zwiążane z pobiciem rekordu albo pięciu. Porażka ani umiarkowany sukces nie wchodziły tutaj w grę, oczywiście - zamierzał pokonać wszystkich innych fanatyków wędkarstwa w sposób s p e k t a k u l a r n y. Tak, żeby w tabeli wyników zabrakło miejsca po wpisaniu ich osiągnięć. Na razie jednak jedyne czego zabrakło, to miejsca na skali żenady, którą wybiło im po zapoznaniu się z luzackimi treściami ojcowskiego wizbooka. - Ale że Fiadh jeszcze nie interweniowała?? Nie powiedziała mu, że jak stawia kołnierz płaszcza to wygląda jak podstarzały casanova z Merlinowa a nie... nie wiem, jakikolwiek efekt chciał osiągnąć? - dziwił się szczerze, bo nawet on, odziany w dres Mesje Koltą z worka na śmieci i skarpety nie do pary wiedział, że Cillian robi zwyczajną oborę swoją stylówką. Nie miał jednak serca napisać mu tego wprost, dlatego rechotał tylko na razie ze sprośnych wędkarskich mądrości i wymienił jeszcze kilka wiadomości, w czasie gdy Marla zawzięcie machała różdżką i wyczarowała im elegancki lodowy komplet wypoczynkowy. - Dosko to ogarnęłaś, dziękuję - ucieszył się, natychmiast nakładając na ryj fikuśne okulary i zamajtał radośnie brwiami. Następnie również zasiadł na lodowym tronie, położył sobie wizbooka na kolanach i, wczytując w instrukcje, sięgnął po wędki, wiaderko z przynętą i nałożył na haczyki robaki. - Kogo w palcach brzydzi glista, ten na rybach może gwizdać! - przeczytał, podając Marlenie gotowy sprzęt i zarzucił wędkę profesjonalnym gestem, znaczy z impetem aż chlupnęło - A tak poza tym, to pyta, czy się ciepło ubieramy i dużo jemy... O, i Fiadh chce wiedzieć, czy są tu jacyś fajni k a w a l e r o w i e. Napisałem, że chodzimy nago, a do żarcia jest tylko mrożona ryba i koks - zrelacjonował, ubawiony swoją ciętą ripostą, której ojciec niestety nie docenił, bo w książce zaczęły się pojawiać linijki tekstu godne eseju na historię magii, z czego jednak Riki nic sobie nie robił i tylko rechotał złowieszczo pod nosem na ten bulwers. - Teraz się odgraża, że jak nie spoważnieję to wyśle po mnie Jacka i mnie za chabety zaciągnie do Irlandi... No i po co te nerwy, naprawdę. Straszny jest ten człowiek - kręcił głową z udawaną dezaprobatą i sięgnął po termos. - No, to dwie butelki wina i na lina! - zawołał, wziął solidny łyczek na rozgrzanie i podał Marlence, po czym wyciągnął się wygodnie na krzesełku, poprawił okulary i przypomniał sobie: - Musimy pamiętać żeby obczaić czy jest tu jakiś bazar i kupić tym zgredom jakieś pamiątki, bo nigdy nie przestaną mi wypominać że zapomniałem im coś przywieźć z Czech. A ja nie zapomniałem, tylko przejebałem cały hajs, uważam że to znacząca różnica.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie chodziło o nic konkretnego, a zwyczajną rozmowę. Były pytania, które krążyły za nim od dłuższego czasu, a zwykle zapominał ich zadać. A z nieznanego powodu nie pisał listów, ani na wizbooku. Być może powinien to zmienić? Teraz jedynie uśmiechnął się nieco szerzej do Oli, kiedy była gotowa na jego pytania, wyrzucając je z siebie, starając się nie zapomnieć o niczym, co chciał zapytać na ten moment. Pytań było tak naprawdę więcej, ale nie zaczynało się od niczego ciężkiego, prawda? Spokojnie przygotowywał się do zarzucenia wędki, sprawdzając ilość przynęty, słuchając przy tym Oli. Zaraz też zaproponował, żeby wróciła się po wędkę, jeśli chciałaby spróbować, bo zanęty mają wystarczająco dla nich obojga. - Podejrzewam, że smoczy ludzie ucieszą się z ilości złowionych ryb, skoro gotują dla nas wszystkich. To zawsze jakaś pomoc dla nich - stwierdził jeszcze, niejako wtrącając się w wypowiedź Oli, za co od razu przeprosił. Słuchał kolejnej odpowiedzi, zapewniając, że widział targowisko i miał zamiar przyjrzeć się uważniej temu, co tam sprzedawano. W końcu jakąś pamiątkę można było kupić i chciał coś ze sobą zabrać. - Zastanawiałem się nawet, czy byłby jakiś amulet podobny do tego, który mam z łuski avalońskiego - przyznał wyjmując spod kurtki amulet, który błyszczał odcieniami zieleni. - Jeśli sobie przekazują, to spróbuję znaleźć coś, co będę mógł im dać na wymianę - dodał, zarzucając wędkę i biorąc łyk swojego snowshy. W jednej chwili skrzywił się, czując smak wędzonej ryby. Nie, żeby nie lubił, ale zdecydowanie wolał ją jeść niż pić. Zaraz też przyznał, jaki jemu trafił się smak, dopytując Olę o jej. - Czy wciąż chcesz zostać opiekunem smoków. Pamiętam, że mówiłaś o tym, jak zderzyliśmy się w sklepie… Zastanawiałem się, czy nie zmieniłaś planów, szczególnie po tym, co się teraz dzieje - powtórzył pytanie, od razu wyjaśniając dlaczego o to pytał. Wpatrywał się w swoją wędkę, nagle czując, że coś szarpie za haczyk. Pociągnął więc do góry, wyławiając pierwszą z ryb, którą wrzucił do wiadra, czekając na odpowiedź Oli.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Od czasu do czasu zastanawiał się, czy nie odezwać się do starego przyjaciela i nie odnowić zakurzonego kontaktu, ale jego życie od momentu ukończenia szkoły było po brzegi wypełnione głównie nieprzyjemnymi zdarzeniami i, cóż, nie potrafił znaleźć w nim miejsca na pielęgnowanie znajomości. Poniekąd nie chciał też ściągać swojego towarzystwa na ludzi, których sobie cenił, a którzy sami się w nie nie pchali – głównie dlatego, że wszędzie gdzie się pojawił prędzej czy później rozpierdalał wszystko w drobny mak. Tak w każdym razie myślał wtedy, teraz już się z tego wyleczył. Owszem, popełnił błędy. Owszem, więcej niż niektórzy i o znacznie większej niż przeciętna wadze. Owszem, miał w życiu pecha. Ale już się za to nie karał. — Czas najwyższy, dwadzieścia siedem lat na karku, mógłbyś w końcu zostawić staruszków w spokoju — mało delikatnie wytknął mu to, że wciąż jest blisko z rodzicami, choć uśmiech czający się w kącikach ust sugerował, że zupełnie jak za dawnych czasów nie był w tym tak do końca poważny. — Och, brzmi jak wspaniała ekipa — celem dodania tym słowom większego znaczenia, pokiwał głową. Swoją drogą widział chyba tego niewidomego mężczyznę, obiło mu się o uszy, że rozpoczął asystenturę w Hogwarcie. Nie sądził jednak, że Fred miałby się tym interesować, toteż nie wygłosił żadnego komentarza. — U mnie też nie jest lekko, muszę spać z dwiema ponadprzeciętnie urokliwymi kobietami. Co za los. Udało mu się utrzymać zarówno poważny ton, jak i minę męczennika, choć roześmiane oczy zdradzały, co naprawdę siedzi mu w głowie. Choć tutejszy ziąb powodował, że miał ochotę wciskać dłonie w kieszenie płaszcza, wyciągnął jedną z nich i sięgnął po różdżkę, by przywołać dwie wędki – jedną dla siebie, a drugą dla Shercliffe'a. — Nie, ja jestem tu wyłącznie w celach rozrywkowych. Ale kto wie, może odkryjemy w sobie pasję — nawet nie próbował zabrzmieć na przekonanego. Prawdę mówiąc, to wędkę w rękach miał ostatnio w dzieciństwie. Dziadek czasem zabierał go na ryby, kiedy za dzieciaka spędzał wakacje w Prowansji. To wspomnienie zdawało mu się teraz tak odległe, że ledwo udało mu się przypomnieć, w jaki sposób właściwie to działa. — Jak życie w narzeczeństwie? Niech zgadnę, pełne uroków i kiełkującej miłości, mam rację? — posłał mu krzywy uśmiech. Na ten temat wiedział zdecydowanie więcej niż o rybach, choć wolałby pozostać w tej kwestii laikiem. To były ciężkie miesiące. Założywszy przynętę, zarzucił wędkę w sam środek przerębla.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Każde miejsce na świecie mogło wydawać się szalone i niebezpieczne, gdy spędzało się w nim więcej czasu. Faktem było, że to, co działo się obecnie w Wielkiej Brytanii, czy teraz szczególnie w Hogwarcie, nie należało ani do normalnych, ani do zwyczajowych wydarzeń, było jedną wielką anomalią i dla kogoś, kto wkraczał w to po raz pierwszy, w tak niekorzystnej atmosferze, mogło to być nie tylko nieprzyjemne, ale również mocno frustrujące. Christopher reagował na to może nieco spokojniej, zapewne z uwagi na to, jak wielu anomalii magicznych doświadczył w swoim życiu, choć, co oczywiste, nie uważał tego wszystkiego za coś w choćby minimalnym stopniu normalnego. Takie nie było i nic nie mogło tego zmienić. - Spotkałem je blisko lodowca, ale wierz mi, są faktycznie dość męczące, musisz się na nich dość mocno koncentrować, bo inaczej po prostu na ciebie wejdą - powiedział, wzdychając przy tej okazji, bo mimo wszystko zwierzęta te zdążyły go nieco zmęczyć, gdy tak obsiadły go z każdej możliwej strony. - Nurkowanie? Szczerze wątpię, ale być może się mylę. W końcu widać, że zdążyli przyzwyczaić się do tego, co ta lodowa kraina im daje. Christopher zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad tym, co właściwie chciał zrobić Atlas, w jakimś sensie to rozumiejąc. Sam uwielbiał pływać i nieco mu tego teraz brakowało, ale wiedział, jak szalone byłoby wskoczenie do wody. Aż spojrzał uważniej na przerębel, by zaraz skoncentrować się na wyłowieniu ryby, która okazała się kryształowcem lodowym. Przynajmniej na to wskazywał jej wygląd, tek kamienie, które błędnie brano za kryształki lodu, więc Chris obchodził się z nią bardzo ostrożnie. Ryba dołączyła do swojej towarzyszki w wiadrze, zapewne nieco skonfundowana tym, co się właśnie działo. - Spróbuj się do niej wybrać, myślę, że łatwiej będzie jej coś na to zaradzić, niż naszym uzdrowicielom. Na pewno mają też sporą wiedzę, ale nie mają doświadczenia z problemami, jakie można spotkać w takim miejscu - powiedział, skinąwszy głową, by nieco unieść brwi, gdy Atlas wspomniał o wymianie oczu, co wydawało mu się już dość szalonym posunięciem. I z całą pewnością niezbyt możliwym, ale aż trudno było mu to skomentować, więc skoncentrował się w pełni na dalszym łowienie ryb, by zaraz uśmiechnąć się półgębkiem. - Prawda? Żadnej gonitwy i innych problemów - zauważył, rozglądając się dookoła, ale otaczał ich właśnie całkowity spokój. - Podoba mi się cisza, jaka tu panuje.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max był ostatnim człowiekiem, przy którym można było się nudzić. Można było się spodziewać, że nawet kiedy pewnego pięknego dnia będzie musiał komuś przyszyć kończynę, będzie to robił z tylko sobie znanym humorem, nie mogąc niewątpliwie zamknąć się nawet na chwilę. Bywał poważny, to prawda, kiedy się naprawdę czymś przejmował albo kiedy dostrzegał zagrożenie, z którym nie umiał walczyć. Wolał jednak to wszystko, każdy swój lęk, ukrywać za maską pewności siebie, za tym, że wszystko było doskonale, pozwalając jedynie nielicznym, bliskim sobie osobom na to, by dostrzegali coś więcej, coś głębiej. Dlatego też Harmony została przez niego obdarzona po prostu śmiechem, radością i niczym, co można byłoby uznać za poważne. - Sto? Będziemy musieli bardzo uważać, żeby ich nie stracić, zanim wrócimy z połowu - stwierdził, parsknąwszy rozbawiony, bo potrafił naprawdę nieźle zabalować i wpakować się w takie, czy inne kłopoty. Co więcej, najczęściej po prostu kpił sobie z niebezpieczeństwa, robiąc rzeczy, o jakich innym by się nawet nie śniło, więc to skakanie i topienie się w lodowatej wodzie nie było aż tak nieprawdopodobne. - Jak to, jak? Oczywiście, że jak te wielkie miśki. Wskoczyć do wody, wyciągnąć ją w zębach i proszę bardzo, wtedy jestem niekwestionowanym zwycięzcą tego całego konkursu - dodał, robiąc taką minę, jakby chciał jej powiedzieć, że właśnie zdradzał jej największą tajemnicę na świecie, więc powinna uważać na to, co mówiła. Nie chciał, żeby inni dowiedzieli się, jakie coś podobnego jest prostego, jak łatwo jest zdobyć w tej dziedzinie sukces, jeśli się tylko odrobinę poświęcić dla dobra ogółu. - O ile ci łapy nie odpadają od wspinaczki - stwierdził, bo prawdę mówiąc faktycznie był zmęczony po tej wspinaczce na lodospad, która okazała się prawdziwym wyzwaniem i pozwoliła mu na odkrycie kilku rzeczy. Ale to nie było z całą pewnością coś, o czym chciał gadać z młodszą dziewczyną, więc po prostu wspomniał jej o lodospadzie, dodając zaraz, że to było prawdziwe wyzwanie i powinna zadać sobie pytanie, czy na pewno sobie z nim poradzi, co było oczywistą podpuchą. Taką samą, jak ta, którą stosował w stosunku do biegnących za nimi psingwinów, gdy podsuwał im puste wiadro pod nos. - I co ten twój znudzony gryfoński tyłek do tej pory odkrył?
______________________
Never love
a wild thing
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Będziemy musiały to koniecznie przećwiczyć! Ale wiesz co, twój pomysł jest genialny! Myślę, że wszyscy doskonale wiedzą, że spędzam czas w kuchni i jestem w stanie wydusić z tych skrzatów właściwie wszystko, kiedy sobie z nimi ciepło porozmawiam. Trzeba będzie tylko potakiwać i grzecznie kiwać głowami, udając, że jesteśmy niesamowicie zagubione - powiedziała ostatecznie, a jej ciemne oczy wyraźnie się śmiały, pełne nieopisanej wręcz radości. Uwielbiała podobne przygody, uwielbiała spędzać czas z przyjaciółką i uwielbiała wpadać na naprawdę szalone, całkowicie bezsensowne pomysły, które nie prowadziły w żadne sensowne miejsce. Jednak były, istniały, całkiem nieźle się trzymały i z tego powodu Carly uważała się za jedną z najszczęśliwszych na świecie osób. Była pewna, że ta radość, jaką w sobie nosiła, udzielała się też innym, a nie znosiła się smucić, nie znosiła żadnego zastoju, niepewności, czy czegoś podobnego, więc spędzając czas z Lizzie zdawała się unosić kilka kroków ponad ziemią. - Musimy koniecznie zadbać o to, żebyś mogła iść dosłownie wszędzie! Będę cię teraz bardzo, ale to bardzo pilnowała, no, jak oczka w głowie, zobaczysz. A później pójdziemy zwiedzać dokładnie cały świat i pokażę ci rewelacyjne miejsca! - obiecała, prawie zaczynając klaskać z ekscytacji, nie mogąc się już tego doczekać. Była pewna, że razem z przyjaciółką będą w stanie dotrzeć dosłownie wszędzie i zrobić dosłownie wszystko, nawet gdyby miało się okazać, że jest to co najmniej szalonym pomysłem. W niczym jej to nie przeszkadzało, a raczej nie mogła się tego wręcz doczekać. Po prostu zacierała już łapki, mając pewność, że razem z Lizzie zdobędą co najmniej górskie szczyty, jeśli nie lepiej. - Aj no oczywiście, że tak. Zobaczysz, pokażę ci cały nowy magiczny świat - powiedziała, kiedy udało jej się wyłowić kolejną rybę i zacmokała z niezadowoleniem, dochodząc do wniosku, że potrzebowała ich więcej, żeby zrobić potrawkę, więc usadowiła się wygodnie, żeby móc dalej łowić. Zgodziła się z przyjaciółką, zarzuciła znowu wędkę i spojrzała na nią z zaciekawieniem. - No, a jak już będziesz mogła wszędzie chodzić i robić, co chcesz, to co chcesz zobaczyć i robić? - zapytała, przeciągając lekko słowa.
Każdy poszedł w swoją stronę i najwyraźniej Nathaniel miał zdecydowanie bujniejsze i ciekawsze życie od Fredericka. Ten jednak nie zwykł się wychylać, nie zwykł naprawdę się wyrywać, ułożony, jak dobry pies. Jedynie czasami okazywało się, że potrafił gryźć, kiedy było mu to potrzebne. Do tej pory umiał jednak obyć się bez ludzi, wędrował swoimi ścieżkami, robił to, co chciał, skupiał się na tym, co mu się podobało, jednocześnie udając w pełni posłusznego syna. Nie był nim, wyrywał się na różne sposoby, ale przede wszystkim odcinał się od świata zewnętrznego, żyją własnymi marzeniami, własną wolnością w granicach rezerwatu. - Przynajmniej po całodziennym przerzucaniu gnoju z jednego kąta w drugi, dostaję miskę pod sam nos - odparł ironicznie, uśmiechając się krzywo, w ten sposób komentując całą tę sprawę. Nie wiedział tak do końca, co spotkało Nathaniela, nie wiedział, jak ten teraz żył, jak się miał, chociaż oczywiście, czasami docierały do niego informacje na temat przyjaciela z młodości. Zawsze wtedy zastanawiał się, czy powinien się do niego odezwać, ale żyjąc na własnej orbicie, nie do końca umiał z niej zejść. - Najwyraźniej los postanowił zesłać również na ciebie bezsenność w czasie tego wyjazdu - skomentował jego kolejne słowa, wzdychając przy tej okazji, a jego jedynym komentarzem do tego, jak wspaniałych miał towarzyszy w pokoju, było wywrócenie oczami. Odebrał od niego wędkę, skinąwszy lekko głową w podzięce i przez chwilę nie robił nic, zupełnie, jakby próbował sobie przypomnieć, co ma zrobić. Z niektórymi rzeczami radził sobie o wiele lepiej w lisiej postaci albo bez dodatkowego towarzystwa. Nie zamierzał jednak teraz wybrzydzać, właściwie zadowolony z tego spotkania, z tej możliwości rozmowy, jakiej się nie spodziewał. Ostatecznie zatem upewniwszy się, że przynęta została właściwie założona, zarzucił wędkę, mając wrażenie, że będą tutaj stali jak dwa kołki w płocie, nie wiadomo po co i nie wiadomo na co. To faktycznie była wielka, niesamowita przyjemność, tak samo, jak sprawa, o której właśnie wspomniał drugi mężczyzna. - Świata nie widzę poza Josephine - odparł, posyłając Nathanielowi krzywy uśmiech. - Nadawałaby się na poganiacza wołów w Afryce - stwierdził, bardzo kulturalnie, po czym dodał, że najwyraźniej jego matka szukała kobiety tak bardzo nieokrzesanej, żeby faktycznie na zawsze zamknąć go w rezerwacie i nie pozwolić mu na to, żeby wystawił z niego choćby czubek nosa. Zapewne miał nie robić problemów rodzinie, kopać doły, karmić zwierzęta i nawet nie próbować się odzywać. - Nadal uważają, że jestem za głupi, bo tylko dyplom ukończenia studiów daje jakieś intelektualne możliwości.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Chcesz uważać? Myślałam, że jesteś lepszy od tego – pokręciła głową z zawodem, zaraz się jednak zaśmiała. Dobry humor ani na chwilę jej przy chłopaku nie opuszczał. Zazwyczaj czuła się, jakby to ona była tą najgłośniejszą, najbardziej śmiejącą się osobą w okolicy. Ale gdy tak rozmawiali prawie odnosiła wrażenie, że Gryfon sam ją podkręcał. Nie, żeby się krępowała pełnym przeżywaniem swoich emocji, ale teraz nawet myśl jej nie przemknęła, czy on by tego od niej nie wymagał. - Jeżeli wskoczysz przodem i pokażesz jak, to sama spróbuję tych twoich tajnych technik – uśmiechnęła się do niego zadziornie, unosząc na niego brew i wysuwając rękę, żeby przypieczętować umowę. – No chyba, że jednak nie opanowałeś drogi fomisia – i aż się zapowietrzyła, przykładając dłoń do piersi i marszcząc brwi. – Wtedy poczułabym się naprawdę oszukana! Z zaciekawieniem i przejęciem słuchała o wspinaczce na lodospad, co i rusz dopytując się o jakieś drobne szczególiki. Uwielbiała takie historie! Kochała słuchać o przygodach i wystarczyło, żeby tylko o tym chłopak opowiadał jej nad przeręblem, a ona cieszyłaby się jak dziecko. Oczywistym też było, że nie trzeba było jej namawiać na wspinaczkę. - Podaj swój czas – powiedziała twardo, nie mogąc doczekać się tego wyzwania. – Zmniejszę go o połowę! A kiedy zapytał ją o jej doświadczenia na tych feriach, trafił prosto w jej czuły punkt. Już wszystkie poprzednie rozmowy tylko rozpalały jej entuzjazm, ale wraz z tym pytaniem całe oczy jej rozbłysły, a ona zaprezentowała mu najszczęśliwszy, najserdeczniejszy uśmiech, jakby chciała tym podziękować, że mogła coś opowiedzieć. - Czego mój gryfoński tyłek nie odkrył! – wyćwierkała i choć lubiła być zadziorna, teraz została już jedynie radość i czysty zachwyt. – Uciekałam przed stadem rozpędzonych fomisiów! Które zatrzymałyśmy jedzeniem z jedną aurorką! Skakałam na trampolinach, a każda miała inny magiczny efekt! Kąpałam się z olifantami! Widziałam niesamowite wspomnienia Smoczych Ludzi! BYŁAM BARDZO GŁĘBOKO W LODOWCU I BYŁY TAK MAMUTY! – wykrzyknęła najgłośniej, wciąż nie mogąc uwierzyć, że udało jej się dostać do wnętrza ziemi. I widziała, że zdecydowanie złapała uwagę chłopaka na tym ostatnim, więc wtedy, budząc w sobie pokłady zadziory dodała. – No i już kolejną noc przetrwałam w jednym łóżku pomiędzy Hope a Irvette, a to jest osiągnięcie. Rozmowy o ich przygodach i doświadczeniach skróciły czas tak bardzo, że Remy wydawało się, jakby zaledwie w momencie doszli do miejsca łowisk. Wiele przerębli było wolnych, więc mieli w czym przebierać. - To jak, zaprezentujesz mi tajemną ścieżkę fomisia? – i zachęcająco wskazała na przerębel.
Spojrzenie, które posłała przyjaciółce wręcz krzyczało: „błagam cię, kogo chcesz oszukać?”. - Aha, z pewnością. Jak na razie to mam wrażenie, że to ja czasem pilnuję ciebie jak oczka w głowie, o na przykład wcześniej, kiedy się tak nachyliłaś nad tym przeręblem i brakowało tylko silniejszego podmuchu wiatru, żebyś tam wpadła... No, ale dobra! Tylko wiesz, możesz mnie pilnować, ale jak dalej będziesz na mnie zrzucać takie bomby jak niedawno w łazience prefektów, to możliwe, że zejdę na zawał - odpowiedziała, usiłując utrzymać dramatyczny ton głosu i poważny wyraz twarzy, ale dość łatwo dało się słyszeć rozbawienie. - Właśnie, wracając do tego tematu. Chcesz mi coś powiedzieć? Jakieś nowości, hmm? - spytała. Była szczerze ciekawa, czy Carly widziała się od tamtego czasu z byłym szkolnym asystentem, bo nie miała żadnych update'ów ani od niej, ani od innych osób, które coś by widziały lub słyszały. Poza tym jeśli już to wolała informacje z pierwszej ręki, a nie jakieś plotki, które mogły być wyssane z palca. Z drugiej strony nie była pewna, czy była gotowa na kolejną porcję wstrząsających newsów. - O, w to nie wątpię - przyznała, uśmiechając się kącikiem ust na obietnicę Norwood. Jeśli ktoś faktycznie miał jej pokazać cały świat, to była to właśnie ta jedna, niepozorna z wyglądu dziewczyna. I Ela miała zamiar pójść za nią w ciemno. Chciała w końcu wyrwać się ze szkolnych murów dalej niż do Hogsmeade, chciała zasmakować życia i mieć później tysiące opowieści do opowiadania wnukom przy kominku. Zastanowiła się chwilę nad jej kolejnym pytaniem. - Noo w sumie to nie wiem. Albo wiem - wszystko! Chcę zobaczyć i zrobić wszystko, co tylko nam przyjdzie do głowy. Życie ma się jedno i jest ono zdecydowanie za krótkie na siedzenie w jednym miejscu - stwierdziła i zmarszczyła delikatnie nosek. Rzeczywiście chciała spróbować wielu rzeczy, postawić nogę w wielu miejscach, choć pewnie w niektórych przypadkach miały dopaść ją wątpliwości, a może nawet przyszłoby jej na myśl, aby się wycofać. Wszystko jednak dopiero miało się wydarzyć, więc nie wiedziała sensu, żeby się tym zamartwiać. Przyszłość była jedną wielką niewiadomą.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Zaśmiała się na jego słowa, bo w istocie miał rację. Pracowała dodatkowo przy takich przypadkach, że trudno było o dobry wygląd, choć niespecjalnie zwracała na to uwagę. W szpitalu mało kto wyglądał korzystnie, nawet ona po dwunastogodzinnych dyżurach nie wyglądała najlepiej. Cieszyła się, że udało jej się wtedy mu pomóc, choć prawdę mówiąc cieszyła się z każdego wyleczonego pacjenta. Czasem się zastanawiała czy wszystkich widzi właśnie tak – jako pacjentów, może rzeczywiście za dużo pracowała? Nie ukrywała, że pracoholiczką była, nie było co zaprzeczać, każdy to widział, a ona ledwo bywała w… hotelu, w końcu nadal nie dała Nathanielowi odpowiedzi i niczego sobie nie znalazła. Może taki miał być jej los, już zawsze będzie narzekać na ten cholerny hotel, bo nie miała nawet czasu dobrze oglądać tych mieszkań. — Prawda, co zrobić, taka praca — odparła i rozłożyła ręce, wesoło się uśmiechając. Przyzwyczaiła się do tego otoczenia, nadal była wściekła, że przymusowo kazali jej wziąć urlop, ale robiła wszystko co w jej mocy, żeby nie było wcale tak tragicznie jak z początku zakładała. Teraz na ten przykład miała łowić ryby, ta myśl tak ją bawiła, że uśmiech błądził w kącikach jej ust. — Nie kłam, każdy tęskni za moimi dłońmi — rzuciła i puściła mu oczko, kiedy już słuchała Smoczego Człowieka, który ją instruował co dokładnie powinna zrobić i jak zarzucić wędkę. — Z czym? Znowu coś sobie uszkodziłeś? — zapytała, zupełnie nie przejmując się obecnością młodzieży, bo nie przyjechała tu nawet jako opiekunka, a gość szkolnych ferii, doceniała tę możliwość. Miała też nadzieję, że na coś się przyda. Mogła pomóc przy odmrożeniach i tym podobnych, o które łatwo na Antarktydzie. Skinęła głową na propozycję i przyjęła wyzwanie. Lubiła rywalizować, nie bez powodu zawsze chciała być najlepsza, chciała też tego ze względu na wielkie ambicje, które w niej tkwiły odkąd pamiętała. Zasiane dawno temu przez matkę, wykiełkowały na wręcz chorobliwą potrzebę dążenia do ideału. Zarzuciła wędkę zgodnie z instrukcjami, by po chwili poczuć jak coś bierze, co sprawiło, że wydała z siebie okrzyk zachwytu i zaskoczenia. Wyciągnęła rybę i wrzuciła ją gdzie trzeba, patrząc z rozbawieniem na Moralesa. — Chyba odkryłam swój prawdziwy talent — zaśmiała się, ponownie zarzucając przynętę. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że będzie łowić ryby na Antarktydzie. Ta myśl była tak irracjonalna, że uśmiech nie bledł na jej twarzy.
Łowienie ryb przypominało Darrenowi te wakacje, które dla niego wtedy jeszcze nawet nie były wakacjami - w końcu dla ośmioletnich czarodziejskich szczyli jeszcze bez szkoły letnie przerwy trwały wtedy cały rok - podczas których wybierał się do sadzawek i stawików w Forest of Dean i wędkował właśnie tam, mając cały czas zamieszkałe jeszcze wtedy przez dziadków Exham Priory gdzieś kilkaset metrów dalej, zawsze przed oczami - w innym przypadku Shaw bałby się nieco że zjedzą go wile albo jakieś przerośnięte nietoperze. Będąc na biegunie południowym Darren nie omieszkał więc zarzucić wędki także tutaj, wybierając miejsce z lodem na tyle grubym by go utrzymać, ale na tyle cienki by nie musieć go żłobić przez pół godziny stania na mrozie. Opatulony w samoogrzewające się ubrania siedział więc nad brzegiem takowego przerębla i moczył tam kij, co kilka minut wyciągając - i po chwili wypuszczając - kolejne zdobycze. Wszystko trwałoby zapewne jeszcze nieco dłużej w sielankowej atmosferze, gdyby nie nagłe uderzenie zimna i wilgoci, które spotkało jego i tak różową od zimna twarz. Shaw pod wpływem ataku latającej ryby spadł na plecy ze swojego stołka, prosto w skrzypiącą zaspę białego puchu. Głośny wrzask który dotarł do uszu Darrena krótką chwilkę później uświadomił mu jednak, że ryba nie postanowiła nagle zainwestować w skrzydła i poturbować buźkę mężczyzny, ale to ktoś inny był odpowiedzialny za nadanie jej odpowiedniego pędu. Darren podniósł głowę z zaspy, lewą ręką łapiąc rybę za ogon i trzymając wierzgające zwierzę najdalej od siebie jak tylko się dało. Zmrużył oczy, próbując przez wodę nazbieraną na twarzy dojrzeć osobnika o jakże imponującej celności. — KTO... — ryknął w końcu, nie rozpoznając Gryfona w ogóle, bo przecież okazji go poznać jeszcze nie miał. Nie namyślając się wiele, Shaw postanowił oddać chłopakowi jego własność, o którą przecież tak zaciekle się upominał - wygiął więc rękę jak wiele razy kiedy przyszło mu przyjmować rolę ścigającego na treningach quidditcha, zamachnął się i posłał w jego kierunku posyłającą na wszystkie strony kropelki wody rybę, która po dwóch takich lotach była prawdopodobnie największą globtrotterką wśród wszystkich antarktydzkich koleżanek.
Nie miała nic przeciwko, że Longwei wtrącił coś od siebie w trakcie jej wypowiedzi. Nie należała do grona tych osób, które strzelały fochy o takie rzeczy, a poza tym na tym chyba polegała rozmowa, żeby wyrażać też swoje zdanie i w ogóle. Czasem aż samo się prosiło, żeby powiedzieć coś w trakcie czyjejś wypowiedzi i nie widziała w tym nic złego. Machnęła więc jedynie ręką na jego przeprosiny, bo nie były one w żadnym razie potrzebne. - Och, piękny. Ma jakieś działanie? - spytała, przyglądając się amuletowi, który wyjął spod kurtki. Chociaż była w Avalonie, to sama takiego nie posiadała i albo wcześniej o nim nie słyszała, albo słyszała, ale zwyczajnie gdzieś jej to umknęło. Nie wykluczała tej opcji. - I rozumiem, że w takim razie tutaj polujesz na amulet z łuską lodowego okrutnego? - dopytała jeszcze po chwili szczerze zainteresowana. W sumie może tym razem sama zgłębiłaby się w temacie, bo chociaż na poszukiwania smoka się nie wybierała, to jednak nie wzgardziłaby taką pamiątką. Amulet nie musiałby mieć nawet żadnych właściwości, to byłby jedynie miły dodatek. Napomknęła więc Longweiowi, że gdyby coś znalazł, to byłaby wdzięczna za informację. - Jakieś wodorosty. Nie ma tragedii, mogło być gorzej, ale chyba nie przywyknę do tutejszych specjałów - odpowiedziała na pytanie o smak snowshy, krzywiąc się, kiedy usłyszała, co trafił Huang. Tak, bez wątpienia trafiła dobrze. Zapatrzyła się przez dobrą chwilę na przerębel, jakby siłą swojego umysłu chciała nakłonić ryby do wyskoczenia z wody wprost do wiadra. Nadal po prostu siedziała obok mężczyzny, nie sięgając po wędkę, wciąż niepewna, czy to naprawdę było coś dla niej. - Ach, tak, rzeczywiście - westchnęła, wyrwana z tej chwilowej zawiechy. Nie odpowiedziała od razu, zastanawiając się, jak dokładnie wyjaśnić to, co chodziło jej po głowie. - Tak, nadal chcę być opiekunem smoków. To znaczy nie do końca... Nie wiem, jak to ująć w słowa. Chcę zajmować się smokami, ale Max podsunął mi niedawno pewien pomysł, żeby połączyć to z uzdrawianiem. Wiesz, taki trochę mobilny uzdrowiciel, ale nie do końca - zaczęła plątać się w słowach. Mówiła wolno, nie spieszyła się, bo nie było takiej potrzeby, a mimo to nie potrafiła jasno się wyrazić. - Na Merlina. Chodzi o to, że ogólnie rzecz biorąc, byłabym opiekunem smoków, ale gdyby zaszła taka potrzeba, to mogłabym również podziałać w magii leczniczej, rozumiesz? Nie wiem dokładnie jak to u was działa w Ministerstwie, czy macie od tego osobnych ludzi, czy tym wszystkim zajmują się właśnie opiekunowie, ale jeśli nie, to połączenie tych profesji byłoby chyba całkiem niezłe - stwierdziła i potarła dłonią w rękawiczce czoło. Teraz pozostawało jedynie pytanie, ile Longwei zdołał z tego zrozumieć.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie miał pojęcia czy panna Hearling wpadła w szpony pracoholizmu, natomiast trudno byłoby nie docenić jej kompetencji i przywiązania do pacjentów. Meksykanin nie przepadał za wizytami u uzdrowicieli, często również nie ufał postawionym przez nich diagnozom, a akurat stojącej przed nim kobiecie gotów byłby powierzyć życie, i to z głębokim przekonaniem że ta doprowadzi go do stanu używalności zanim on sam zdąży narzekaniem wykończyć cały szpital świętego Munga… mimo to wolał jednak do tej słynnej placówki nie trafiać, a w razie nieszczęśliwego wypadku z usług Thalii skorzystać prywatnie, w zaciszu czterech ścian, gdzie żaden inny czarodziej w białym kitlu nie będzie dopytywał o okoliczności zdarzenia. - Odpowiedzialna… w przeciwieństwie do tutejszej młodzieży. – Wtrącił z uśmiechem, spoglądając na nastoletnich uczniów przepychających się tuż nad przeręblem. Tylko czekał aż któryś wpadnie do lodowatej wody, wydzierając się błagalnie w niebiosa o pomoc. – Przysłali cię tutaj, żebyś pomogła w razie urazów albo odmrożeń? – Zapytał wprost o powody spotkania, powątpiewając w to że ciemnowłosa towarzyszka niedoli zdecydowała się na wyjazd ze szkolną świtą z własnej woli. Pewnie miała już na co dzień dość marudzących pacjentów, po co dokładać sobie cierpienia, wciskając się pomiędzy rozwydrzone dzieciaki. – Niech będzie, tęsknię, ale nie za zakładaniem szwów. Prędzej za masażem. – Poruszył sugestywnie brwiami w odpowiedzi na puszczone zaczepnie oczko, a kąciki ust same uniosły się jeszcze wyżej. Nie miał nic przeciwko znajomym Maximiliana, ale cieszył się że ma okazję porozmawiać z kimś choćby trochę bliższym jego wiekowi i doświadczeniom. - Nie. Jeszcze nie… choć pewnie wyczułabyś ogrom stresu pod tymi spiętymi mięśniami. – Wzruszył lekko ramionami, jakby chciał je rozruszać, ale w końcu skupił się już wyłącznie na wędkowaniu, zwłaszcza że jego rywalce wyławianie ryb szło znacznie lepiej. Tak, podpatrywał jakie okazy zdążyła wyciągnąć na wierzch i niestety jeszcze przed zakończeniem pojedynku doskonale wiedział, komu przypadnie wieczorem rola sponsora. – Mhm... – Pokiwał głową, starając się ukryć gorycz porażki teatralnym przewróceniem oczami. – Niedobrze. Naprawdę myślałem, że któregoś dnia wciśniesz mnie w grafik z tym masażem, a wygląda na to że przegram nie tylko z innymi pacjentami, ale i z roztopcami. – Westchnął ciężko, przyglądając się swoim zdobyczom. Niby nie miał powodów do narzekań, udało mu się nawet prześcignąć kilku innych wędkarzy, ale bardziej niż ogólny ranking interesowała go wygrana z Thalią, na którą niestety nie mógł już liczyć. Nic dziwnego, że z pewną nutą zrezygnowania wymalowaną na twarzy odłożył wędkę na bok. – Kolacja na mój koszt. Dorzucę drinka. – Przyznał jednak w końcu, nie zamierzając się na towarzyszkę boczyć, zwłaszcza że zawartość bankowej skrytki pozwalała mu na szastanie galeonami na prawo i lewo.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Co tu robię, pomyślał Ben wychodzą na zewnątrz. Ach tak, odpoczywam. Wysłany na wcale-nie-obowiązkowe-wakacje, zdecydował się podczepić do wycieczki organizowanej przez jego Alma Mater. O dziwo, kierunek wojaży jakie wybrały władze Hogwartu to odległa i zimna Antarktyda. Nie, żeby narzekał, nie, wcale. Za darmo to uczciwa cena. Jako, że od dawna był finansowym bankrutem, postanowił spróbować swojego szczęścia w… zawodach łowienia ryb. Postrzegał to jako nudne i żmudne zajęcie, ale czemu nie miałby spróbować szczęścia. Co może być trudnego w staniu z kijem na mrozie, oprócz tego, że odmrozisz sobie dupę?
Gdy przybył na miejsce, dostrzegł niewielkie grupy osób z wędkami z dłoniach. Ben westchnął z ulgą, nie widząc znajomych twarzy. Rozłożył swoje stanowisko, patrząc z obrzydzeniem na robaku wijące się w wiaderku. Nieporadnie założył jednego z nich na haczyk i zarzucił przynętę w wodę. Udało mu się złowić kilka ryb, być może dlatego, że robił to w ciszy. W końcu zaczęło mu się nudzić, więc z ciekawością rozejrzał się po okolicy. Gdy jego oko dostrzegło piękną blondynkę, bez chwili pomyślunku, wziął wiaderko do ręki i potupał w kierunku prawdopodobnie pół wili. - Cześć, jestem Ben - zagadał bez cienia żenady czy nieśmiałości i posłał w kierunku Ariadne szelmowski uśmiech. Miała bardzo ładne oczy, zabrzmiało gdzieś z tyłu jego głowy. No i te włosy. Miał słabość do blondynek.
Ariadne raczej bardziej utożsamiała się z introwertykami niż ekstrawertykami, ale czasami miała mocną potrzebę jakiegokolwiek towarzystwa. Teraz, siedząc tak przy lodowatym przeręblu, czując w palcach przenikliwe ukłucia mrozu, widziała, że chyba jako jedyna tkwi w ten sposób samotnie. Inni rozmawiali, śmiali się, rywalizowali w ten lekki, przyjazny sposób. Co za frajda z łowienia ryb, jeśli z nikim nawet nie możesz pocieszyć się, gdy złapiesz wielkiego na dwa łokcie roztopca? Może gdyby nieco więcej czasu spędzała na socjalizowaniu się z różnymi czarodziejami, miałaby jakichś przyjaciół, do których mogłaby w każdej chwili niezobowiązująco napisać "Chcesz się spotkać? Pójdziemy łowić ryby". Ale nie. Musiała zaszywać się z książkami w zaciszu, spędzać całe dnie na ciężkiej pracy lub spacerować po leśnej głuszy z wiatrem jako jedynym towarzyszem. Jakby z nieba zjawił się niespodziewanie obok nieznajomy mężczyzna, którego Ariadne odruchowo powitała bardzo radosnym uśmiechem. Uniosła oba kąciki zaróżowionych mocno od mrozu ust i zmrużyła nieco zielonozłote oczy, bo od białego śniegu światło polarnego dnia odbijało się bardzo silnie. Przez to zobaczyła sylwetkę tej osoby niczym skąpaną w promiennej aurze. Ogarnęło ją szczęście, tak po prostu. Ktoś jednak zdecydował się zagadać. Jakże prostoduszną osobą musiała być Wickens, żeby odczuwać tyle przyjemności z tak zwykłego faktu. - Ariadne Wickens - odpowiedziała uprzejmie, a pierwszym na co zwróciła bardziej uwagę w gładko ociosanej twarzy mężczyzny to jego lekki zarost. Tak jak jego słabością były blondynki, tak słabością młodej aurorki zdecydowanie była ta kilkudniowa szczecina, której szorstkości nigdy nie miała okazji zbadać pod własnymi opuszkami, ale bez wątpienia wyobrażała sobie raz czy dwa, jakie to uczucie. - O, uwaga! Zanim zdążyła powiedzieć coś więcej już musiała przekierować uwagę na swoją wędkę, którą nagle coś intensywnie szarpnęło. Niemalże wyrwało patyk do ciemnej toni, ale w ostatniej chwili Ariadne zacisnęła rękę na uchwycie. Trafiła jej się wyjątkowo waleczna ryba, bo zaczęła tak walić ogonem, że woda chlupała na wszystkie strony. Po narobieniu hałasu oraz bałaganu, bubol wyskoczył wysoko ponad powierzchnię zimnej wody... i wpadł w ramiona Bena. - Merlinie, ale wojownik. Chyba wywalczył sobie prawo do dalszego życia. - stwierdziła pół-żartem, pół-serio, bo czuła, że i tak nie zwycięży w tych zawodach. W jej wiaderku pluskało tylko trochę płotek i jakaś jedna większa sztuka. Poza tym, to była tylko zabawa, prawda? Nie miałaby nic przeciwko, gdyby tę rybkę wrzucić z powrotem, ale skoro wybrała sobie klatkę piersiową mężczyzny jako miejsce spoczynku to najwyraźniej on mógł zdecydować o jej dalszym losie. Ariadne odczepiła tylko haczyk od pyszczka skonfundowanego bubola, żeby nie narobił krzywd w jego ciele, po czym ponownie ustawiła wędkę. Już z nową przynętą. Zerkała jednak ciągle z ciekawością na Bena.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
- Ben Auster - zreflektował się mężczyzna w momencie, w którym uświadomił sobie, że przedstawił się niepełnymi personaliami. Skwitował uśmiechem fakt, że wyraźnie ucieszyła się na jego widać. Być może jego reputacja nie była taka zła, jak myślał. Może Ariadne nie słyszała o jego pijackich wybrykach, narkotycznych tripach i hulaszczych imprezach. A może Auster, była za młoda. Albo być może, ale tylko być może cały świat nie kręci się wokół twojej osoby. To niemożliwie, skontrował przebrzydłe myśli Ben i z przyzwyczajenia zmierzwił niesforne włosy. A raczej próbował to zrobić, bo na głowie miał przecież czapkę. Świadomy, jak głupio musiał wyglądać ten gest prawie się speszył. Prawie, bo był bardzo pewny siebie, ale mimo to poczuł, że nie ma co zrobić z rękami. Skrzyżował je więc na piersi, a po chwili poczuł, że ląduje w nich coś śliskiego. - Urocza - odpowiedział jedynie Ben, nie precyzując czy mówi o rybie czy o pięknej zielonookiej istocie, która ów stworzenie wyłowiła z wody. Zdusił w sobie pragnienie, żeby odrzucić od siebie oślizgłą istotę, nie chciał wyjść na mięczaka. Bardzo go to brzydziło, ale zachował się dzielnie. - Wydaje mi się, że to wojownicze stworzonko nie zasługuje na okrutny los. W końcu walczył tak dzielnie - odrzekł po krótkiej chwili, podnosząc rybę za płetwę. Cierpliwie poczekał, aż Ariadne oczepi haczyk z małego pyszczka, a po chwili spojrzał na nią wymownie. Jeśli nie miała nic przeciwko, wyrzucił rybę z powrotem do wody. Był doskonale świadomy tego, że ciągle zerkała na niego z ciekawością. Wiedział przecież, jak jego zawadiacki styl bycia działał na kobiety. Wziął do ręki swoją wędkę i nabił robaczka na haczyk. Przysunął się nieznacznie bliżej kobiety, a następnie dołączył z powrotem do zawziętego konkursu. - Przepraszam, że sobie pozwolę. Ale po akcencie wnioskuję, że nie jesteś stąd. W sensie nie stąd, tylko z Wielkiej Brytanii. Czy mam może rację? - Auster bardzo uważnie kontrolował swoje ciało, nie zdradzając, jak wielką ciekawość wzbudziła ślicznotka. Jedyne, co mogło na to wskazywać to szarmancki uśmiech, który zawitał na jego twarzy. Byłby pewnie bardziej skuteczny w sztuce podrywu, gdyby nie jechało od niego rybą. Ale cóż, to nie była już wyłącznie jego wina. Wetknął wędkę w lód, po czym zdjął z rąk śmierdzące rękawiczki. Wyjął zza pazuchy paczkę papierosów i odpalił jej z nich. Wyciągnął papierośnicę w kierunku kobiety, pytając uprzejmie. - Poczęstujesz się? - jeśli nie, to schował ją z powrotem w zakamarki swojego płaszcza. A jeśli tak, odpalił feniksowego w jej ustach, świdrując ją zawzięcie spojrzeniem zielonych oczu. Gdy sam zaciągnął się pierwszym buszkiem, powiedział. - W sumie ciekawe miejsce na ferie. Za moich czasów młodzież nie miała tak dobrze - a potem ugryzł się w język. Ben, to zabrzmiało, jakbyś miał 150 lat. W sumie, ciekawe w jakim ona mogła być wieku. Jego wędka chyba się poruszyła, ale on nie zwracał już na nią zupełnie uwagi. Skupiony był tylko na spojrzeniu tych pięknych oczu.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Uśmiechnęła się na widok próby poprawienia burzy włosów, która wyglądała niezdarnie, ale też słodko. Sama nosiła grubą czapkę spod której tylko niektóre, jasne kosmyki opadały na ramiona aurorki. "Urocza." - Och, ten akurat nie jest tak spektakularny, ale dosłownie chwilę wcześniej złowiłam rybę, która cała jest pokryta kryształami - rubinami, brylantami. Nie mam pojęcia czy są prawdziwe, ale o, proszę spojrzeć, mam ją w wiaderku. Tylko lepiej nie dotykać, bo bardzo mrozi palce. - rozgadała się, od razu podsuwając wiadro niemalże pod nos Bena, więc mógł wciągnąć cudowny, rybny smród. Na dnie widniało kilka wodorostów, trochę wody i omawiany kryształowiec lodowy. Oczywiście, w ogóle nie brała pod uwagę, że ta uwaga mogła tyczyć się jej. Była bardzo ślepa na wszelkie próby podrywu. Nie bez powodu stukną jej niedługo dwudzieste trzecie urodziny, a dalej nigdy nie znalazła się w żadnym romantycznym związku. Ucieszyło ją, że Ben był tego samego zdania co do rybki i już po chwili mogła powrócić do antarktycznych wód. Ariadne pożegnała ją krótkim "see ya". Z radością kątem oka zobaczyła, że mężczyzna przenosi swoje łowieckie stanowisko na miejsce obok niej. Teraz definitywnie nie będzie się uskarżać na samotność. - Bingo. Jestem z USA. - przyznała szczerze, zastanawiając się jak bardzo amerykański akcent musi rzucać się w uszy rodowitym Brytyjczykom. W tonie Bena nie dosłyszała żadnych obcych wstawek, ale z drugiej strony Ariadne słabo radziła sobie z językami obcymi i wszelkimi związanymi z tym sprawami. Zarzuciła w międzyczasie wędkę ze swoją przynętą, ale nie wydawało się by ryby miały od razu znowu zacząć brać. - Ach, nie, nie, dziękuję. - odparła od razu, kręcąc przecząco głową. Nie korzystała z żadnych używek, a papierosy lubiła tylko, jeśli znajdowały się w ustach przystojnych mężczyzn. Czyli właśnie takich jak Ben. Oficjalnie w życiu by tego nie przyznała, ale gdzieś tam wewnątrz siebie uznawała to za atrakcyjne, gdy dym delikatnie owiewał twarz rozmówcy, a papieros miękko leżał pomiędzy wargami. Nie wgapiała się jednak. Intensywność spojrzenia Bena bardzo onieśmieliła Ariadne, dlatego uciekła spojrzeniem do przerębla. Uparcie zawiesiła tam wzrok, starając się nie wdychać dymu tytoniowego. - Za moich czasów - parsknęła od razu cichym śmiechem na te słowa. Nie mogła powstrzymać tej reakcji, tak ją bawiły takie boomerskie komentarze wydobywające się z ust naprawdę nadal młodych ludzi. Przez to w ogóle zapomniała zwrócić większą uwagę na właściwy sens wypowiedzi. - To ile ma Pan lat? Ja dopiero co skończyłam studia tak naprawdę i zaczęłam pracę w Ministerstwie Magii. - dodała, jakby Ben również był ciekawy jej wieku. Nierzadko mylono Ariadne z jedną ze studentek z Hogwartu przez jej delikatną urodę. A przy okazji napomknęła o zawodzie, bo dlaczego nie. Chętnie dowiedziałaby się czym zajmował się jej towarzysz, ale uważała, aby nie wypaść na wścibską. Ariadne odruchowo przechodziła na profesjonalne "Pan", nawet w relacjach z rówieśnikami, a już szczególnie gdy chodziło o starszych od niej czarodziejów. Jednakże rzadko przeszkadzało jej, gdy druga osoba stosowała mniej formalny styl wypowiedzi. Nie każdemu przychodziło to naturalnie, a wręcz przeciwnie, grono osób uważało to za sztuczne.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nic dziwnego, że Scarlett zaśmiała się głośno na to upomnienie, wiedząc, że była wręcz paskudna. Nie dało się nad nią w żaden sposób zapanować, zachowywała się wielokrotnie po prostu niereformowalnie, zdawała się skakać gdzieś ponad wszystkim. Unosiła się i robiła, co chciała, jednocześnie zaś była tak wygadana, że można było odnieść wrażenie, że dosłownie ze wszystkim sobie radziła, że była w stanie wygrać każdą słowną batalię. I to bardzo jej się podobało, pozwalając jej na to, żeby robiła właściwie to, co chciała. A chciała bardzo wiele, chciała szaleć i nic nie mogło jej zatrzymać, bo po prostu taka była. Zerwała się z jakiejś smyczy i teraz żyła zgodnie z własnymi zasadami, mając pewne problemy z tym, żeby respektować ograniczenia. - Nie, na razie nie! Ale jak tylko będę miała ci coś do opowiedzenia, to się tym z całą pewnością podzielę. Obiecuję, że nie dostaniesz zawału, bo już po prostu wiesz, że jestem niereformowalna! – zakomunikowała, wyraźnie rozbawiona sytuacją, nie mając pojęcia, czy w ogóle będzie mogła tutaj spotkać mężczyznę, o którym mówiły. Prawdę mówiąc, nie przejmowała się tym jakoś szczególnie mocno, traktowała tamto spotkanie, jako całkiem przyjemną zabawę, jednocześnie jednak wodząc spojrzeniami za innymi, mając poczucie, że nie ma teraz na horyzoncie żadnego kandydata do tego, by się w nim zakochać. Cóż za tragedia! - O na Merlina, nie mów tak, bo teraz będę musiała spędzić całe cztery miesiące, żeby zaplanować dla ciebie niezapomniane przygody! Już się nie mogę doczekać, naprawdę, czy można nieco przyspieszyć czas? – powiedziała, śmiejąc się znowu, a jej ciemne oczy błyszczały bardzo mocno, kiedy po prostu cieszyła się tym, co miała, tym, co miało nadejść. Nic zatem dziwnego, że aż objęła mocno Liz, żeby zaraz wycisnąć na jej policzku całusa, ciesząc się, że faktycznie tak wiele na nie czekało. Dosłownie, dosłownie wszystkim. Ponieważ tak było, to też nie mogły marnować całego dnia przy tej przerębli, chociaż faktycznie szło im całkiem nieźle, a ryby jakby same się do nich rwały. To było coś, było to dość zabawne i Carly uznała, że chyba jeszcze muszą kiedyś spróbować swoich sił albo sprawdzić, czy w jeziorze przy zamku też wyłowią takie okazy. To może nie była niesamowita przygoda, ale uważała, że jednak mogą się przy tym dobrze bawić. A to zawsze, ale to zawsze, było bardzo ważne!
z.t x2 +
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Nie przypominam sobie, żebym powiedział, że chcę uważać - zauważył, unosząc lekko brew i uśmiechając się przy tej okazji, jakby chciał pokazać dziewczynie subtelną różnicę pomiędzy tym, co powiedział, a co powiedziała ona. Chęci do zachowywania ostrożności było w nim tyle, co kot napłakał. Nie był tym typem człowieka, chociaż tyczyło się to w ostatnim czasie raczej spraw tak przyziemnych, jak kwestie związane ze szkołą. W innych dziedzinach stał się o wiele uważniejszy i ostrożniejszy, koncentrując się na tym, co do tej pory wydawało się całkowicie ukryte. Nabierał rozumu, co mogło i z całą pewnością, szokowało. W tej jednak chwili na pewno nie było tego widać. - E, gryfoński tyłku, nie tak szybko! Myślisz, że tak po prostu pozwolę ci na dowiedzenie się, jak wygląda ta technika? A co ja w ogóle z tego będę miał? Bo nie sądzę, żebym dostał cokolwiek naprawdę wartego uwagi - stwierdził, patrząc na nią co najmniej podejrzliwie, bo nie zamierzał ot tak po prostu wszystkiego jej ujawniać. To po prostu było niewskazane i nie uważał, żeby mógł tak łatwo dzielić się swoim zdobywanym z trudem doświadczeniem. Potem zaś równie bezczelnie stwierdził, że na szczyt lodospadu dostał się w mniej niż minutę, co oczywiście było kłamstwem, ale wcale go to nie martwiło. Taki po prostu był i nic nie można było na to poradzić, na to jego wieczne udawanie, że wszystko jest bajecznie, a że przy okazji był duszą towarzystwa, to nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że tak cudownie w jego życiu wcale nie było. - A ile wcześniej zjadłaś tej kosmicznej trawy, którą tutaj hodują, że spotkałaś te mamuty? - zapytał zupełnie poważnie, przestając właściwie w ogóle zwracać uwagę na otaczające ich psingwiny, które najwyraźniej uznały, że mogą uzyskać od nich to, czego potrzebowały najbardziej na świecie, a mianowicie darmowy posiłek. Max na razie miał je w nosie, bo zdecydowanie bardziej interesowały go inne kwestie. - Za to mogę ci wystrugać order z ziemniaka, jeśli tylko jakiegoś tu znajdę. Powiesisz sobie nad łóżkiem, a jak któraś będzie w nocy fikać, to ją tym zatkasz. Gorączka gwarantowana - powiedział, kiwając głową, kiedy stanęli nad przeręblem, a on wzruszył ramionami, przypominając jej, że nic za darmo i po prostu zarzucił wędkę, od razu robiąc znudzoną minę i spojrzał na psingwiny. - W sumie to one pewnie też mają jakąś niesamowitą technikę łowienia ryb. Na przykład wiadrodziób - mruknął z namysłem, uśmiechając się pod nosem.
______________________
Never love
a wild thing
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin widząc, że kobieta chyba nie załapała jego podrywu stulecia, wywrócił znacząco oczyma. A potem się uśmiechnął i już chciał coś powiedzieć, gdy jego nos poczuł specyficzny zapach ryb. - Lepiej ich również nie wąchać - powiedział pół-żartem, pół-serio bo powoli wszystko podchodziło mu do gardła. Złapał wiadro i odstawił je na ziemię, manerwując palcami tak, aby ich ręce się odrobinę zetknęły. - Ze Stanów? A to ci odmiana. W mojej pracy ciągle spotykam osoby z różnych zakątków świata, ale nie miałem dotychczas do czynienia z zbyt wieloma Amerykanami. Co cię przygnało na nasze wiecznie pochmurne i deszczowe wyspy? - zapytał nonszalancko, biorąc kolejnego bucha. Czuł, że nieco onieśmiela tę piękną osóbkę, dlatego trochę przystopował. Nie umknęło jego uwadze również to, że stara się nie wdychać dymu, dlatego starał się na nią nie chuchać. Trochę szkoda, że nie odmówiła, jak dla niego mogliby zapalić nawet i po studencku. Gdy skończył, wyjął mały śmietniczek i zgasił na nim peta. Wrzucił go do środka i po chwili pojemniczek zniknął w połaciach jego elegancko skrojonego płaszcza. Swoją drogą, wyglądał w nim debilnie, stojąc na przeręblu i łowiąc cuchnące, śliskie ryby. Jej śmiech był dla jego ucha melodią. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie śmiała się z jego żartu, a raczej nieporadnej uwagi. Musiało to zabrzmieć okropnie, pomyślał Ben, odwracając wzrok od Ariadne. Dopiero teraz zauważył, że ma branie. To znaczy, takie wędkarskie. Wziął wędkę do ręki, ale było już za późno. Pokręcił głową w wyrazie zawodu. Szansa na dodatkowe galeony odbierała mu niezdolność skupienia się przy pięknych kobietach. Jak zwykle. - Proszę, tylko nie pan. Mów mi po prostu Ben, dobrze? - żachnął się, nie sprawdzając nawet czy na haczyku jest wciąż przynęta. Przecież zupełnie nie znał się na wędkowaniu. - 93. - odpowiedział lakonicznie, świadomy tego, że w grudniu stuknie mu 30. Nie był na to mentalnie gotowy i starał się ów fakt po prostu wypierać. Ministerstwo Magii? No pięknie. Niech mi jeszcze powie, że jest, ha-tfu, aurorem. - Ja pracuję już w zawodzie, oj, to będzie 9 lat. Jestem dziennikarzem. Może słyszałaś o Proroku Codziennym - dodał z fałszywą skromnością, choć nikt go przecież o to nie pytał. Wiadomo, że każdy mieszkający na wyspach wiedział, co to za gazeta. Zakładał, że nawet przybysze z Ameryki. - A ty? Czym się w tym Ministerstwie zajmujesz? Łamiesz klątwy? - Albo serca? - Łapiesz smoki? - A może w pułapkę. - Tylko nie mów mi, że jesteś jednym z moich najgorszym nemezis - Aurorem. Daj Merlinie, aby to ostatnie nie było prawdą. To zapowiadało się jak taka przyjemna znajomość. Chociaż, może romans z panią auror dostarczyłby mu jakiś cennych informacji. I przy okazji, przyjemnych wspomnień.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Jaki interesowny – wywróciła oczami i zaśmiała się w głos. Dziewczyna jakoś nie chciała mu wierzyć, że wskoczył na ten lodospad w minutę, ale nawet pod jej pewnym powątpiewania wzrokiem się nie ugiął. Gryfonka pokręciła z niedowierzaniem głową, ale wyzwania nie zamierzała odrzucić. Mniej niż sześćdziesiąt sekund na górę? No chyba na miotle, ale spróbować i tak mogła. Obiecała, że nim dokończy mówić psingwin, ona będzie już na szczycie i wyśle mu zdjęcie z pozdrowieniami. Cóż, pomarzyć sobie mogła. - Ej! – szturchnęła go w ramię ze śmiechem. – Jeszcze nie próbowałam smoczej trawy, dla twojej wiadomości – wystawiła język. – Jak mi nie wierzysz, to sam spróbuj. O ile takiego sceptyka lodowiec w ogóle wpuści – nie tylko on lubił podpuszczać innych. Remy cudownie się bawiła, namawiając innych do głupich akcji. A jeżeli chodziło o przekonywanie, do zobaczenia wspaniałych miejsc, tym bardziej jej się do tego paliło. Nie mogła pojąć, jak w niektórych mógł w ogóle się nie tlić zew przygody. Miała jednak przeczucie, że kto jak kto, ale Max mógł akurat lubić takie wyzwania. – A ziemniaka chętnie przyjmę, też uważam za jedno z moich większych osiągnięć, że jeszcze oddycham – zażartowała. – Aktualnie najlepszym sposobem jest trzymanie łyżew pod ręką. Uroki nożobutów, szybko kończą kłótnię – wyszczerzyła się złośliwie. Spojrzała, jak zarzuca wędkę i musiała przyznać, że chłopak wcale nie będzie tak prostum przeciwnikiem. – No dobrze, jest z pana, panie Brewer, prawdziwie utalentowany przeciwnik – pokiwała z uznaniem głową, nie przestając przy tym chichotać i ukłoniła się nisko. Wygłupy były jej trzecim imieniem, zaraz po łyżwach i przygodach, a zadziorą potrafiła też być straszną i świetnie się przy tym bawiła. – Jaka jest więc cena, za podarowanie, oh jakże tej świętej wiedzy? – nie wiedziała, czy cokolwiek skłoniłoby chłopaka do wskoczenia do przerębla, ale co zaszkodziło jej spróbować. Sama też zarzuciła wędkę, skakać do wody mogli w każdej chwili, a nie mogła przecież pozwolić, żeby Max złowił więcej od niej. - Może tej techniki też spróbuję, jeżeli nic nie weźmie – stwierdziła, nie czując żadnego ciągnięcia na żyłce. Wiedziała, że w łowieniu chodziło przede wszystkim o cierpliwość, ale jej bliżej serca zdecydowanie lądowało fomisiowe nurkowanie po ryby, niż stanie nad przeręblem. Szczęście chciało się jednak do niej uśmiechnąć na zachętę. Poczuła, że coś złapała i szybko wyciągnęła rybę na zewnątrz. To był naprawdę wspaniały okaz! - Patrz na niego! – powiedziała zachwycona i chciała zrobić zdjęcie swojej pierwszej zdobyczy polaroidem… Gdy psingwin, który czekał przy ich wiadrach wykonał wspaniały skok nad przeręblem i złapał rybę w dziób, jednym ruchem ściągając ja z haczyka dziewczyny. Nim zdążyła na niego krzyknąć, od jednym haustem połknął zdobycz i spojrzał na nią, wydając dźwięk jak klakson on samochodu. – Co za…! I jeszcze się śmieje! Zrobię z ciebie psingwino! – pogroziła mu.
- Alaska jest tak zimna i wietrzna, że Anglia to mimo wszystko upgrade. - Ariadne wzruszyła ramionami, bo wiadomo, że trawa jest zawsze bardziej zielona u sąsiada, ale nie rozumiała tych niekończących się narzekań na pogodę wysp. Rodowici Anglicy robili z tego miejsca najgorsze miejsce na świecie. Najwyraźniej Ben bywał nieco grumpy. Z ulgą dostrzegła, że uprzejmie stara się kierować dym w inną stronę, bo potrafiła się mocno rozkaszlać po dłuższym przebywaniu z palaczami. Zasmokała z rozczarowaniem, kiedy wędka mężczyzny już obiecywała kolejną zdobycz, kiedy ryba zdołała się wyrwać. Naprawdę szczerze życzyła mu jak największego wyniku i ucieszyłaby się, gdyby wygrał. Najwyraźniej nie rozumiała konceptu rywalizacji i konkurencji. - No dobrze, Ben. - ustąpiła łagodnie, bo zazwyczaj ustępowała ludziom. Jeśli chodziło o takie błahe sprawy to Wickens była najbardziej ugodowym człowiekiem na świecie. Dopiero, gdy w grę wchodziło coś poważnego wykazywała się uporem i obstawiała przy swoim. Ludzi to zaskakiwało, gdy znienacka okazywało się, że potrafi mówić "nie". - Trzymasz się bardzo dobrze jak na swój wiek. Ani siwego włoska. - zażartowała, zastanawiając się przelotnie dlaczego nie odpowiedział szczerze. Czyżby się wstydził? Obawiał, że uzna go za zbyt starego, aby w ogóle z nim rozmawiać? Chciałaby rozwiać te absurdalne obawy, ale jednocześnie zupełnie nie naciskała. Niech zachowa swoje drogocenne tajemnice. - Prorok Codzienny? Nieee, nie słyszałam. - powiedziała z wyraźnym rozbawieniem. Dużo się przy nim śmiała. Może to zasługa dobrego humoru, a może rozbrajało ją to urocze niezadowolenie że wszystkiego. - Jakaś gazeta dla nastolatek pewnie. Tak naprawdę czytała to czasopismo codziennie. Ben bardzo Ariadne w tym momencie zaimponowało, czego pewnie można było się domyślić po specyficznym błysku w oczach. Dziennikarze stanowili ciekawe persony. A duet aurora i dziennikarza to w przypadku Wickens jeden z ulubionych motywów w kryminałach. - Pracuję w biurze aurorów. Coś nie tak? - zapytała zmartwiona, bo wyglądał, jakby stracił dobry humor. Na jego ustach nie błąkał się już szelmowski uśmiech, ale nie umiała ustalić kiedy dokładnie zniknął, bo dopiero co ponownie na Bena spojrzała. Mówił o nemesis, ale uznała to za sarkastyczny żart, jak z wiekiem. Choć ciężko było ocenić, kiedy mężczyzna żartował, bo nie okazywał tego w tonie głosu. Czy to kolejna osoba, która ma na pieńku z prawem? Ariadne zaczęła łowić dużo więcej ryb i po kilku minutach już dziesięć wpadło do jej wiadra. Zapragnęła zrobić zdjęcie tym zdobyczom, które później mogłaby pokazać ojcu, ale nie posiadała aparatu. Sama opowieść będzie musiała wystarczyć. Starała się poświęcać zarówno uwagę towarzyszowi, jak i łowieniu.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Zerknął na nią, gdy usłyszał o Alasce. Nie wiedzieć czemu, gdy powiedziała mu o Stanach, stanęła mu w oczach wizja Ariande w krótkich szortach i podkoszulku, gdzieś na Florydzie albo w Miami. Ale Alaska? Teraz nie dziwił się aż tak bardzo jej decyzji. Zdziwił się jednak, gdy kątem oka zauważył (a raczej usłyszał) cmoknięcie tych cudownych, pełnych ust. Czyżby nie zależało jej na wygranej? Ben dbał przeważnie tylko i wyłącznie o siebie i wcale nie życzył Ariadne, aby sprzątnęła mu sprzed nosa te sto galeonów (czy ile ich tam było). Nie żeby jego szanse specjalnie wysokie. Słysząc, jak po raz pierwszy w życiu wypowiada jego imię, ucieszył się. Może dlatego, że tak łatwo i ochoczo mu ustąpiła. Albo i z powodu tego, że po prostu był to miły dla ucha dźwięk. Rozkoszował się nim przez chwilę, a potem rozmowa zeszła na nieco gorsze tory. - Ach dziękuję, staram się nie stresować. To tajemnica mojego sukcesu - odpowiedział żartem, bo co innego mu zostało. Zaakceptować to, jaki jest stary? Współczuć swojej żałosnej niedoli? A może złorzeczyć na płynący czas? Nie. Jego sposoby na życie są dwa. Humor i ironia. Tym pierwszym raczył tych, których relatywnie lubił, tolerował lub chciał w jakiś sposób wykorzystać. To drugie było jego tarczą. A jego prawdziwą tajemnicą było to, że stres omijał jego układ nerwowy, który ciągle był pod wpływem. Czego tylko się dało. - No tak, mogłem się tego spodziewać po Amerykance. Typowa ignorancja - zażartował, spoglądając na nią z uśmiechem. Starał się powstrzymywać, ale jej oczy były wręcz hipnotyzujące. Spostrzegł, że jej tęczówki tak ślicznie mienią się w świetle, które odbijało się na śniegu. A może to był błysk zainteresowania? A potem znowu rozmowa zboczyła na te gorsze tory. Nienawidził aurorów. Co do zasady. Motywacje były dosyć jasne, wszak jego rodzony ojciec, który poświęcił mu jakieś 15 minut swojego życia był jednym z nich. Ale Ariadne była śliczna, uległa i miała śmieszny, amerykański akcent. To prawda, powinien skreślić ją w tej chwili, ale łaskawie postanowił, że tego nie zrobi. Zamiast tego zrobi z kaprysu coś, co robi niezwykle rzadko. Postawi na szczerość. - Mój ojciec jest aurorem. Może znasz, Paul Auster. Wyjebał mnie z domu, kiedy miałem 17 lat. I co do zasady, nie lubię twojego fechtunku - stwierdził bezceremonialnie, dusząc w sobie chęć wyjęcia kolejnego papierosa. Skoro nie paliła, nie poprawiał sobie nimi sytuacji. To, co powiedział przed chwilą zapewne również jej nie poprawiło. Zmienił temat, spoglądając do jej wiaderka. Gdyby było lato, zerknąłby też w jej biust ale ten manewr był przecież skazany na niepowodzenie. - Chyba nie mam z tobą szans - powiedział dwuznacznie, mając na myśli jej olśniewający urok. - Ale jeszcze spróbuję szczęścia. Wygrany stawia kawę? Tak, dziewczyno, on cię jawnie podrywał.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia