C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Jeśli lubisz połacie bieli i brak jakichkolwiek widoków oprócz śniegu - Antarktyda to idealne miejsce dla Ciebie! Jeśli nie... cóż pewnie tęsknisz za kolorami. I może to Cię tutaj przygnało? W wielkiej przerębli, jeśli zajrzysz do tej zatoki, pływają sobie kolorowe olifanty. Dzięki nim jest tu znacznie cieplej niż w każdym innym zakątku Antarktydy. Nawet można wejść popluskać się w wodzie. Jeśli zaś Ci się uda, może nawet dotkniesz olifanta!
Jeśli się pluskasz możesz rzucić k6. Ale tylko raz w ciągu pobytu na feriach.
Kostki :
1, 3, 5 - Piękne to olifanty i w ogóle kolorowe, ale ani żadnego nie dotykasz, ani nic się nie dzieje! Przynajmniej tu uroczo oraz ciepło! 2 - Kiedy dotykasz ziemi, orientujesz się, że wcale nie jest to pokruszony lód a... Kieł olifanta! Smoczy ludzie odkupią go od Ciebie za 150 galeonów, jeśli napiszesz posta na co najmniej 1500 znaków Igloo Szamanki! 4 - Kiedy wchodzisz do wody i pływasz z Olifantami, wydają się one emanować dobrą energią. Do końca ferii czujesz się znacznie bardziej uspokojony i sprzyja Ci szczęście. Masz dwa dodatkowy przerzuty na dowolną lokacją bądź event w trakcie ferii. Koniecznie wpisz to w profil! 6 - Wydaje Ci się, że jeden Olifant był dla Ciebie szczególnie uroczy, czujesz z nim dziwną więź. Kiedy odchodzisz, aż jest Ci smutno, że tak to się skończyło. Jednak w Twojej kieszeni znajduje się unikalny przedmiot - Kieł Olifanta! Przeczytaj o nim więcej w spisie wyjazdowym!
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Trudno było powiedzieć, czy to miejsce było zachwycające, czy nudne. Obie te opcje dzieliła bowiem niesamowicie cienka granica i Norwood nie była w stanie stwierdzić, która z nich obecnie przeważała. Okolica była bowiem całkowicie pusta, całkowicie bezbarwna, jednokolorowa, bez życia, jakby nie było tutaj nic, na czym można by zawiesić oko. Z drugiej strony było w niej jednak coś intrygującego, coś, czego dziewczyna do tej pory nie znała i nie sądziła, żeby w innych okolicznościach kiedykolwiek poznać mogła. To zaś powodowało, że Carly mimo wszystko była ciekawa tego, co ją otaczało i była skłonna wściubiać nos dosłownie wszędzie, niczym się nie przejmując, niczego się nie bojąc i po prostu mając ochotę przekonać się, na co może natknąć się w tej jałowej, pozbawionej większego blasku okolicy. W końcu każde miejsce na ziemi, każdy człowiek, dosłownie wszystko, mogło kryć tajemnice, mogło mieć w sobie coś, do czego nie dałoby się uciec, gdyby tylko uważniej się nad tym pochylić. Oczywiście, nie zakładała, że coś podobnego może mieć miejsce również tutaj, ale uznała, że mimo wszystko nie zawadzi się o tym przekonać. Głupio byłoby bowiem nie sprawdzić wszystkich możliwości i później narzekać, kiedy miało się coś interesującego pod samym nosem. Tylko nie chciało się za bardzo ruszać i w efekcie okazało się, że należy z tego powodu cierpieć. Tym oto sposobem Carly dotarła do zatoki, by zaraz zamrugać ze zdziwienia, orientując się przy tej okazji, że w tej okolicy było cieplej, niż w innych miejscach, do których trafiła do tej pory. Przekrzywiła nieznacznie głowę, podziwiając okolicę, musząc przyznać, że mimo wszystko dałaby temu miejscu kilka punktów powyżej zera, nie prezentowało się bowiem aż tak mdło, jak wszystko, co znajdowało się poza lodowcem mieszkalnym. Później zaś postanowiła zsunąć z siebie grubą warstwę ubrań, czując, że mimo wszystko nieco jej tutaj za ciepło. Nie miała pewności, czy wchodzenie do wody miało sens, ale było w tym coś kuszącego, w próbie zanurzenia tam choćby małego palca u stopy, nic zatem dziwnego, że stopniowo zamierzała przystąpić do tej fantastycznej sztuki.
Ariadne nie bała się mrozu. Wychowywana w kraju, gdzie normą były zaspy śniegu wyższe od człowieka, a temperatura ponad dziesięciu stopniu latem wskazywała na upał - cóż, Wickens kochała Alaskę całym swoim sercem i zahartowała się na mroźną pogodę. Co prawda, Ameryka nie miała nawet porównania do Antarktydy, choć obie były na A. Tak samo jak Ariadne i Alaska. Ale olifanty z kolei były na O. Dziewczyna zapięła wypożyczone od smoczych ludzi kajdany, założyła grube futro z fomisiowej skóry i wyruszyła na zwiedzanie okolicy poza lodowcem. Zdawało się, że nie dostrzega niczego specjalnego na rozciągającej się po same horyzonty lodowatej pustyni. Wiatr dął mocno, szczypiąc zaczerwienione policzki młodej aurorki, ale brnęła dzielnie naprzód, kierując się w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie wiedziała czy jako opiekun na tej wycieczce ma jakieś konkretne obowiązki; typu straż nocna czy zaglądanie uczniom do pokojów, aby upewnić się, że każdy zachowuje się grzecznie? Ariadne nie znała sytuacji w Hogwarcie po feralnym ataku smoków, choć w Proroku pisano o dużych zniszczeniach szkoły, a witający ich w mroźnej krainie Ak wspominał, że tutaj będą chronieni przed smokami. Tym bardziej cieszyła się, że przybyła tutaj razem z nimi wszystkimi aurorka, choć nikt konkretny o jej profesji nie wiedział. Nie chodziła przecież z odznaką przyklejoną do czoła, a zanim by ją wygrzebała spod grubej warstwy ubrań... Zatrzymała się, wzrokiem wypatrując coś nietypowego na białym pejzażu. Coś różowego? Nie, bardziej wydawało się pomarańczowe. Zaciekawiona błyszczącymi barwami, Ariadne zbliżyła się do czegoś na kształt zatoczki. I aż otworzyła usta w zachwycie. W wodzie pływało mnóstwo magicznych stworzeń, które niczym tęcza, prezentowały sobą najróżniejsze barwy. W żaden sposób nie wydały się jasnowłosej agresywne lub niebezpieczne, ale co mogła wiedzieć, skoro pierwszy raz coś takiego widziała? Daleko jej do bycia mistrzem z ONMS. Po dłuższej chwili obserwacji pluskających się olifantów, zauważyła, że w tym miejscu jest znacznie cieplej. Wręcz za gorąco było teraz w futrze i rosyjskiej uszance, więc powoli zdjęła je i odłożyła na bok. Olifanty zwróciły na dziewczynę uwagę, wystawiając łby znad tafli jasnej wody i wydając niezrozumiałe odgłosy. - Och, nie przeszkadzajcie sobie... - powiedziała cicho, uśmiechając się do nich, jakby chciała przeprosić za najście. Olifanty jednak wręcz zachęcały, aby z bliższej odległości cieszyć oczy ich niesamowitym wyglądem. Wickens po chwili wahania usiadła na brzegu jednego z wielkich przerębli i niczym mała dziewczynka, zanurzyła jedną z dłoni pod wodę... z ulgą czując, że jest ciepła. Tuż obok przepływały duże, ale łagodne stworzenia. - Ale tu macie przyjemnie. Całkiem ciepło.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Miał tu co najmniej kilka spraw do załatwienia i interesów do ubicia, ale w pierwszych dniach pobytu na biegunie południowym zamierzał skupić się przede wszystkim na nacieszeniu się nowym środowiskiem. Zwiedzał, spacerował, odpoczywał, choć tak naprawdę nie miał od czego, skoro jego życie było w ostatnim czasie wiecznymi wakacjami, przerywanymi tylko pomniejszymi, wartymi uwagi zleceniami. Fascynowało go to miejsce, nigdy nie spodziewał się, że przyjdzie mu je odwiedzić i ta spontaniczność była chyba jednym z czynników, dlaczego tak bardzo interesował go każdy zakamarek lodowca, każde miejsce, w które tylko dało się zawędrować. We wszechogarniającej bieli było coś cudownie kojącego, czuł się jak otulony śnieżną pierzyną. Kiedy stawał pośrodku niczego, cisza dosłownie dzwoniła mu w uszach – i choć niegdyś z natłoku myśli nie umiałby jej znieść, teraz była jak najpiękniejsza melodia do perfekcji komponująca się z rytmem serca i oddechu. A kiedy dotarł w to miejsce, uśmiechnął się z zachwytu, przystając na moment, by z daleka nacieszyć oczy połyskującą feerią kolorów. Dopiero po chwili przymrużył oczy, gdy wychwycił ludzką postać. Z początku miał ochotę zawrócić, w tym magicznym miejscu najlepiej czuł się w samotności i szczerze nie planował nowych znajomości... ale bijące od zatoki ciepło, które chyba nie było jedynie wytworem jego wyobraźni, było zdecydowanie zbyt zachęcające, by miał z niego tak po prostu zrezygnować. — No no, tym razem masz na sobie buty. Chociaż chyba nie na długo? — zaczepił znajomą, jak się okazało, dziewczynę po krótkiej chwili spaceru w dół. Kpiący uśmiech pojawił się na gębie i nie schodził z niej jeszcze przez kilka chwil. — Nie boisz się, że zamarznie ci stopa, czy coś? Wygląda, jak niezły podstęp — zasiał w niej ziarno niepewności, zerkając na pomarszczoną taflę wody. Biło od niej ciepło, ale czy w świecie nie było dokładnie tak, że najpiękniej pachniały najbardziej trujące rośliny? Merlin jeden wie, jaka magia kryje się w takim miejscu.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly odwróciła się, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nie była tutaj sama. To znaczy, nie licząc oczywiście olifantów, które kręciły się gdzieś w pobliżu, poruszając się w swoim własnym tempie, nie spiesząc się nigdzie i zapewne, przynajmniej jej zdaniem, całkiem dobrze się bawiąc. Nie znała się zbyt dobrze na magicznych stworzeniach, by nie powiedzieć, że nie znała się na nich w ogóle, nic zatem dziwnego, że mogła tworzyć sobie na temat tych stworzeń różne teorie. Mogła się nimi bawić, dokładnie tak, jak bawiła się zawsze, gdy zasłyszała jakąś plotkę i musiała obrócić ją na kilka razy we własnych myślach, by stworzyć z niej coś jeszcze bardziej intrygującego. Tak było również w tej chwili, już nie tylko w odniesieniu do stworzeń, do miejsca, w którym się znalazła, ale także w stosunku do mężczyzny, który dość nieoczekiwanie wyrósł tuż przy niej, niczym wysoka brzoza. Uśmiechnęła się do niego lekko, po czym odrzuciła na plecy warkocz i nieco buńczucznie zaczęła rozwiązywać pierwszy z wysokich traperów. - Na całe szczęście zawsze, kiedy próbuję swoich sił w pływaniu w lodowatej wodzie, pojawia się przede mną książę - powiedziała na to, spoglądając na niego spod przymkniętych powiek. - Zdaje się, że będę musiała spróbować tej sztuki jeszcze raz i przekonać się, czy to zawsze działa. A może to tylko trzy życzenia spełniane przez złotą rybkę, którą spotkałam przypadkiem w jeziorze - dodała z namysłem, okręcając wokół palca sznurówki, by ostatecznie je puścić. Bawiła się samym zdejmowaniem traperów, jakby było w tym coś niesamowicie wspaniałego, chociaż doskonale wiedziała, że było to skończoną głupotą. Lubiła postępować w ten sposób, w małych rzeczach znajdować coś, co dało się przekształcić w coś o wiele znaczniejszego, w coś, za czym inni z jakiegoś powodu by podążyli. - Nie spodziewałam się, że tutaj będziesz. Zatęskniłeś za niesamowitymi przygodami, jakich dostarcza Hogwart, a sylwester był zbyt mało wybuchowy? - zapytała swobodnie, przystępując do rozwiązywania kolejnego buta, posyłając mu nieco zaczepny uśmiech, a w jej ciemnych oczach pojawiły się ogniki, zupełnie jakby była jakimś chochlikiem, który zdecydował się ukryć w ludzkiej skórze. Ciekawa była, czy i tym razem Nathaniel podejmie z nią grę słów, czy jednak nie będzie miał na to ochoty. Ani na żadne inne szaleństwa.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
On też nie był poważnym przeciwnikiem mrozu. Chłód był rześki, kojarzył się z czystością, a zaklęcia skutecznie pomagały w pokonaniu większego zimna. Ale ten mróz... Mróz tutaj to już była odrobinę przesada. Szczypał w policzki, odmrażał palce, nie dało się przedrzeć przez zaspy śniegu, a jak dało, to raczej nie oznaczało niczego dobrego. Grzejące kajdany były... Cóż, kojarzyły się chłopakowi zgoła jednoznacznie i rumienił się na swoje własne myśli. Na szczęście łatwo było w tych okolicznościach zrzucić zaczerwienienie twarzy na zimno zamiast na zboczone skojarzenia. Ale chętnie korzystał z tych przedmiotów, jakie do pary z grubym futrem oraz butami pomagały przeżyć na Antarktydzie. Tego dnia zdawał się zgoła pobudzony. Zatopiony w swoich myślach, które nie należały do najspokojniejszych. Czuł, że musi się gdzieś znaleźć, ale nie umiał określić gdzie i po co. Nawet towarzystwo psa, tak wszak doskonale tłumiące koszmary, nie pomogło. Musiał zmierzyć się z tym samodzielnie. Splątane odczucia pchnęły go w końcu do wyjścia na spacer. Opatulił siebie i Sabbatha, zanim ruszył przed siebie. Nie bał się, że się zgubi. Jak nie on, tak pies odnajdą drogę powrotną. Wsunął zatem ręce w kieszenie, schował nos w szalik i szybkim krokiem zmierzał relatywnie wydeptaną ścieżką w stronę... Okazało się, że zatoki olifantów. Xolo, podążający za nim, zatrzymał się na chwilę. Jego tresura na psa przewodnika nie obejmowała przyzwyczajenia do noszenia butów ani czapeczki. Był tylko zwierzęciem, którego cierpliwość, jakkolwiek ogromna w porównaniu do innych stworzeń, miała swoje granice. Zwolnił zatem, zniżając łeb oraz drapiąc uchem o wewnętrzną stronę przedniej łapy. Teren tutaj miał mniej śniegu, a obecność obcej i olifantów sprawiły, że Xolo bardzo pragnął mieć sprawny słuch. Czapeczka zagłuszała wiele dźwięków i tym samym drażniła. Pozwolił sobie na ledwie chwilę nieuwagi, która zaowocowała tym, iż Fabien nie zauważył, jak ledwie kilka kroków dzieliło go od wody. Stworzenie uniosło w końcu głowę. Szczeknął głośno, wyskakując w przód, kiedy zorientował się, że pokpił sprawę. Ale było już za późno. Fabien spiął się pod wpływem ostrzeżenia, nim zachwiał na mokrych kamieniach. A potem wpadł do wody.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nigdy w życiu by tak siebie nie określił, ale co mu tam, dla niej mógł być i księciem na białym aetonanie. Pojęcia nie miał, czy była to kwestia okoliczności, w jakich na nią trafiał, czy samej dziewczyny i jej charakteru, ale czuł się przy niej odprężony, niepoważny i skory do sprawdzania granic, czy to jej, czy swoich własnych. Z tego też powodu, zanim wybuchnął śmiechem, skłonił się bardzo nisko i zamaszyście, elegancko wymachując przy tym ręką. — Do usług. Nie mogę oczywiście pozwolić, żebyś głupio utonęła. Z kim paliłbym wtedy papierosy, patrząc, jak świat płonie? — przystanął, wpierw przyglądając się, jak ściąga trapery, a potem spoglądając z powrotem na zatokę, która kusiła ciepłą wodą. Jeszcze przed momentem przestrzegał ją przed możliwym zagrożeniem ukrytym w oceanie, ale musiał przyznać, że woda w istocie była niesamowicie kusząca. Kucnął tuż przy brzegu, zdjął rękawiczkę z lewej dłoni, pomagając sobie zębami i ostrożnie zanurzył w niej palce, na moment poważniejąc, kiedy próbował wyczuć w niej jakiekolwiek wibracje magii. Była niewyobrażalnie (jak na takie miejsce) ciepła i wszystko wskazywało na to, że przynajmniej blisko brzegu nie stanowiła zagrożenia. — Jeśli ze wszystkich ludzi na świecie złota rybka zsyła Ci na ratunek właśnie mnie, to powinnaś poważnie zastanowić się nad jej motywami — odparł z nieskrywanym rozbawieniem, jednocześnie wstając i wycierając mokrą dłoń o kurtkę, którą zaraz zdjął z siebie i rzucił na śnieg, który z jakiegoś powodu wcale nie topniał. Sięgnął po różdżkę i to za jej pomocą rozwiązał swoje buty i podwinął nogawki spodni mniej więcej do wysokości kolan. — A może jestem obrzydliwym stalkerem i przyjechałem tu za Tobą, bo nie znam Twojego imienia, ale za to wiem, że uczysz się w Hogwarcie i miałem nadzieję, że tu będziesz? — jeszcze nigdy nie był przy niej tak poważny, jak w tym momencie. Nie uśmiechał się, patrzył na nią tylko z nieznacznie uniesioną brwią. Wytrzymał tak dość długo, był świetny w zakładaniu na twarz różnorodnych masek. — Nathaniel — dodał znów wesoło, wyciągając do niej dłoń. A jeśli tylko i ona wyciągnęła ku niemu swoją, nachylił się, całując ją szarmancko, jak na księcia przystało. A chwilę potem przerzucił ją sobie przez lewe ramię jak worek kartofli.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony była wyjątkowo oklapła tego dnia, gdy siedząc w stołówce przeglądała książkę ojca o podróżach po mroźnych krainach. Zdawać by się mogło, że nad jej głową krążyły deszczowe chmury i coś zmuszało ją, by jej grymas niezadowolenia tylko się pogłębiał. Już wszystko sobie na ten dzień zaplanowała! Ubrała się odpowiednio do wycieczki, zapakowała cały potrzebny sprzęt dla siebie i swoich znajomych, zabrała nawet Dziennik Podróży! Wszystko po to, żeby dowiedzieć się (i to w dodatku, gdy już złapała kolegę pod ramię do wyciągnięcia go na przygodę!), że wszyscy mieli ten dzień poumawiany z innymi. Remy została więc sama nad książką ojca, czytając o wspaniałościach dzisiejszej wyprawy, która niestety miała się nie odbyć i ze znudzeniem żuła śniadania. No, dopóki nie wystarczyło jej tego użalania się nad sobą. Jednym, gwałtownym ruchem wstała i trzasnęła książką tak głośno, że aż kilka osób się na nią spojrzało niepewnym wzrokiem. Jej to jednak nie przeszkadzało. Jeżeli tego dnia nikt ze znajomych nie miał czasu, to trudno! Znajdzie nowego znajomego do realizowania przygód! Z miną pełną determinacji rozglądała się po sali, gdy jej wzrok padł na @Eugene 'Jinx' Queen , a w jej oczach nagle na nowo rozbłysły ogniki ekscytacji. Wręcz w sekundzie jej mina znów się zmieniła, tym razem na jej typowy, promienny uśmiech. Nie znała się z chłopakiem za dobrze, żeby nie powiedzieć, że tylko z widzenia i wymienienia imion, ale plotki po szkole chodziły. A te o nim były wyjątkowo dobrowróżące. Podobno Eugene lubił „szeroko rozumiane przygody” i tyle jej wystarczyło, żeby podejść do niego tanecznym z ekscytacji krokiem i bezceremonialnie rzucić książkę przed nim na stół i plecak na siedzenie obok. - Czy masz chwilę, żeby porozmawiać o naszych panach i zbawcach tęczowych słoniach morskich? – zaczęła z tym swoim szerokim uśmiechem i rozbawionym, pełnym entuzjazmu tonem, mając nadzieję, że to przekona chłopaka do dołączenia w podróż.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Być może chodziło o to, że Carly naprawdę nie była skomplikowanym człowiekiem, potrafiła bawić się wszystkim, w każdej sytuacji, nie zważając na to, czy coś wypadało, czy wręcz przeciwnie. Znajdowała się w niej nuta szaleństwa, to przekonanie, że o wszystkim, co złe, pomyśli w innym terminie. Nie zwykła przejmować się bzdurami, nie zwykła martwić się rzeczami, które innym spędzały sen z powiek i po prostu bawiła się doskonale tym, co miała. To, że mogła w ten sposób dotrzeć do niezbyt wskazanych i miłych miejsc, brała oczywiście pod uwagę, ale nie byłaby sobą, gdyby się tym nadmiernie kłopotała. Nic zatem dziwnego, że zaśmiała się wdzięcznie, widząc, jak mężczyzna postanowił odpowiedzieć na jej uwagę, a potem przysłoniła usta dłonią. - Mam bardzo nieskromną nadzieję, że nie ma drugiej takiej osoby na świecie, która podjęłaby się czegoś podobnego - powiedziała i zaczęła delikatnie przeciągać słowa, uśmiechając się przy tym cały czas, choć spoglądała na Nathaniela spod przymkniętych powiek, zastanawiając się, czy ten byłby skłonny powtórzyć to, co wydarzyło się w sylwestra. Bez tych smoczych fajerwerków, bo zdecydowanie wolałaby nie latać znowu w powietrzu pod wpływem jakiegoś wybuchu. Przez chwilę przyglądała mu się, chociaż nie zapytała, co właściwie robił, uznając, że nie musiała wiedzieć dosłownie wszystkiego, pewne niedomówienia miały nawet swój urok, jak można było o tym powiedzieć. Była zresztą pewna, że chciał się sam przekonać, czy za chwilę nie zamarznie, jeśli jakimś przypadkiem znajdzie się w tej wodzie. Przekrzywiła lekko głowę, gdy wspomniał o złotej rybce, po czym zacmokała niezadowolona, stukając palcem po wargach. Wyglądała w tej chwili nieco zabawnie, ale z całą pewnością nie było w niej niczego dziecinnego. - Jeśli ze wszystkich ludzi na świecie, to właśnie moje życzenia spełnia złota rybka, powinieneś mieć się na baczności - odparła, nim ten postanowił przejść na zupełnie inne zagranie, co wcale jej nie wzruszyło. Carly nie należała do strachliwych istot, podatnych na podobne zagrywki, być może dlatego, że była córką aurora, może dlatego, że jej starszy brat bywał naprawdę groźny, kiedy było to konieczne, więc teraz jedynie pokręciła przecząco głową, nie przyjmując takich wyjaśnień. Uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy postanowił się jej przedstawić i wyciągnęła ku niemu rękę, by zaraz odchylić głowę, roześmiać się i dygnąć. -Scarlett - powiedziała i było to ostatnie co zrobiła, nim wydała z siebie nieco zdziwiony okrzyk, zaraz jednak robiąc minę zachwyconego kota.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Chyba naprawdę nie było drugiej takiej osoby. Nie w tym momencie. Camael był człowiekiem, który zdecydowanie w takim momencie wypaliłby z nim fajkę, ale po pierwsze miało to zupełnie inny wydźwięk, a po drugie – teraz chyba uległo to już zmianie. Miał swoje zmartwienia, powiększoną rodzinę, problemy z Beatrice. Poza Whitelightem nie miał z kolei wielu bliskich mu osób, a te, które mógłby określić takim mianem, raczej nie zniosłyby takiego widoku z podobnym Scarlett spokojem. Czy więc chciał, czy nie do końca, musiał przyznać, że było w niej coś niezaprzeczalnie wyjątkowego. Nie musiał i nie zamierzał mówić tego jednak na głos, zauważył, że dziewczyna jest tego doskonale świadoma... i była to tylko kolejna z zalet, którą mógł wpisać na listę, gdyby tylko takową sporządzał. Choć nie znał jej długo – ba, nie znał jej wcale – podobała mu się jej buńczuczność i zapewniane przez nią poczucie, że nie musi jej dowartościowywać, by czuła się dobrze. To była miła odskocznia od tego, co wielokrotnie zdarzyło mu się doświadczyć w kontaktach z kobietami. — Czego byś sobie życzyła? Poza księciem, rzecz jasna. Z takich najbardziej przyziemnych, pozbawionych wyższych celów rzeczy? — zapytał ni z tego ni z owego, w pewien sposób powielając lub nawet rozwijając swoje pytanie z sylwestra. Kiedy wrócił myślami do tamtej nocy, doszedł do wniosku, że już wtedy wszedł w tę rolę – i widać całkiem mu pasowała, skoro tak chętnie do niej wrócił. Dobrze, że chociaż we wspólnych mrzonkach mógł udawać pozytywny charakter. Uśmiechnął się, nachylając się ku jej dłoni. — Teraz znajdę Cię już wszędzie, Scarlett. Nie możesz dłużej czuć się bezpieczna. I chyba rzeczywiście nie mogła, skoro zaledwie kilka sekund później wisiała głową w dół, ewidentnie przerażona sytuacją, w której się znalazła. Na Merlina, czy w tej dziewczynie dało się w ogóle obudzić strach? Zadowolony z siebie, z parą krągłych pośladków tuż obok głowy i dłonią bezczelnie zaciśniętą na udzie, ruszył w głąb oceanu, pozwalając, by ciepła woda coraz wyżej obmywała jego nogi. — Lubię podróże — odpowiedział na pytanie, które zadała dawno temu, nie przejmując się, czy rzeczywiście obchodzi ją odpowiedź — i nie lubię się nudzić. A tu zdecydowanie nie jest nudno.
Po zdjęciu uszanki, mogła swobodnie pozwolić swoim złocistym włosom opaść na plecy. Wciągnęła powietrze pełną piersią, ciesząc się z tej odrobiny ciepła, jaka panowała w zatoczce odwiedzanej przez olifanty. Zaciekawiona towarzystwem barwnych zwierząt najwyraźniej rozproszyła się, bo nagłe szczeknięcie (psa? nie widziała tu na razie nawet psów zaprzęgowych, bo najwyraźniej fomisie okazywały się efektywniejsze) sprawiło, że przypadkiem zamoczyła w wodzie cały rękaw bluzy. Ale to i tak traciło na znaczeniu, bo lada chwila zamierzała zamoczyć się dosłownie cała. Nie zamierzała stać bezczynnie ani przez sekundę, kiedy zobaczyła, że obok do przerębla wpadł jakiś nieszczęśnik. Z okrzykiem rzuciła się naprzód, wyciągając ręce ku znikającej pod wodą sylwetce mężczyzny, ale była zbyt daleko. Dopiero po paru susach na czworaka niczym dorodny psingwin, mogła zanurkować w na całe szczęście przyjemnie ciepłą wodę, żeby wyłapać rękaw ubrania nieznajomego. Pod wodą Ariadne otworzyła oczy, aby dostrzec naprawdę niezwykły widok. Unosiła się wśród krystalicznie czystej wody, a dookoła pływały zwierzęta przypominające słonie morskie, tyle że ich skóra lśniła wszystkimi znanymi dziewczynie kolorami. Błyski niemalże oślepiały, a w tej feerii ledwo dostrzegła opadającego chłopaka, prawdopodobnie jej rówieśnika. Adrenalina pomagała Wickens reagować błyskawicznie, ale jej ograniczone umiejętności pływania pozwoliły ledwo sięgnąć do kajdanek okalających nadgarstki czarodzieja. Pociągnęła za nie i jednocześnie zamachała silnie nogami, aby z trudem wyciągnąć ich ku górze. Odniosła wrażenie, że kilka razy zwierzęta otarły się o nią i niekoniecznie przez przypadek. Raz czy dwa wręcz popchnęły jasnowłosą tak, aby szybciej dotarła do powierzchni. Nie robiły tego agresywnie, jakby chciały pozbyć się niechcianych gości, ale wręcz delikatnie. Wciągnęła głośno haust powietrza, gdy już znów znaleźli się na powierzchni i złapała wolną dłonią krawędź lodu. Był śliski, ale dało się przy jego pomocy nieco ustabilizować. Ariadne objęła nieznajomego chłopaka w pasie, aby utrzymać go nad taflą wody. - Wszystko w porządku?! Proszę patrzeć pod nogi! - odkaszlnęła na jego twarz wodą, bo trochę jej niechcący połknęła. Patrzyła czy aby na pewno ta chwilowa kąpiel nie spowodowała jakichś obrażeń. Olifanty z ciekawością krążyły teraz wokół dwójki, głośno coś do siebie pochrumkując. Wielkie stworzenia powodowały, że woda nieustannie mocno falowała. Pies prawdopodobnie mocno zamartwiał się o swojego pana, a jego niepokój niekoniecznie dobrze działał na olifanty, dlatego Ariadne delikatnie powiedziała do niego "Shhh", przekazując swoim głosem pewność siebie, aby stworzenie mogło zrozumieć, że zagrożenie minęło. I nagle, jakby całkowicie już jej odbiło, Ariadne lekko parsknęła śmiechem. - Wiem, że ten widok zachęca do dołączenia do nich, ale bez przesady! Dalej chichotała cicho, czując się aż zbyt dobrze w tej przyjemnie ciepłej wodzie. Badała reakcje chłopaka i w razie potrzeby była oczywiście gotowa go puścić, jeśli tego by potrzebował, ale z drugiej strony oferowała w tym momencie bezpieczne oparcie.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly miała o sobie bardzo dobre zdanie. Prawdę mówiąc, uważała, że tak naprawdę niczego jej nie brakowało, bo i prezencje miała całkiem dobrą i potrafiła się odpowiednio zachować, nie należała również do niemądrych trzpiotek, chociaż kiedy tego chciała, potrafiła za taką uchodzić. Nie uważała również, żeby znaczyła cokolwiek więcej tylko dlatego, że jakiś mężczyzna sprawi jej komplement, czy dlatego, że zwróci na nią uwagę. Uwielbiała się podkochiwać, uwielbiała wręcz umierać z miłości, ale traktowała to ni mniej, ni więcej, ale jak zabawę, która mogła nieco urozmaicić jej życie. Wodziła innych za nos, dość poważnie traktując związki, wychodząc z założenia, że kiedy już coś komuś obiecywała, to powinna się tego trzymać. Jeśli jednak nie wiązała jej z kimś żadna umowa, wesoło skakała z miejsca w miejsce, szukając dla siebie rozrywki, cokolwiek by za takową uznała. Większość osób uznałaby zapewne, że jest skończoną wariatką, gdyby tylko dowiedzieli się, że tak spokojnie paliła papierosa, patrząc, jak świat przed nią płonął, ale naprawdę potrafiła zachować zimną krew w najmniej oczekiwanych momentach. Bała się jedynie robactwa i to było w tym wszystkim najbardziej zadziwiające. - Och, zapewne tego, czego każda kobieta! Pokoju na świecie – odparła, by zaraz zaśmiać się cicho, z tego oczywistej bzdury, wiedząc, że nic podobnego nie mogło mieć miejsca i uważała to za sprawę wręcz absurdalną, że byli jeszcze na świecie ludzie wierzący w podobne dyrdymały. – Jeśli podejść do tego skromnie, to obszernej kuchni, wyposażonej we wszystkie utensylia, jakich może życzyć sobie kucharz, piekarz i cukiernik w jednym. Jeśli złota rybka spełnia życzenia z rozmachem, to całej restauracji na własność – dodała, teraz już zdecydowanie poważnie, a jej ciemne oczy błyszczały z zadowoleniem. Na jego groźbę zaśmiała się wdzięcznie, zapewniając go, że to raczej on nie mógł czuć się bezpiecznie, czując jednocześnie ekscytujący dreszcz, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Pewnie powinna uważać, pewnie powinna wziąć pod uwagę ostrzeżenie Lizzie, ale prawdę mówiąc, nie należała do osób, które faktycznie by się jakoś przesadnie bały takich gróźb. Już bardziej przerażająca była możliwość wrzucenia do wody! - Podróże małe i duże – zanuciła, uśmiechając się lekko pod nosem. – Cieszę się, że zapewniam ci rozrywkę w tej krainie bieli, gdzie nawet rośliny mają ten kolor, kto wie, może ktoś pomyli z trawą futro fomisia – mruknęła bez przekonania.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie byłaby sobą, gdyby mimo wszystko nie spróbowała zapoznać się z tutejszą ubogą florą i zdecydowanie bardziej bogatą fauną. Odpowiednio opatuliła się więc, by nie zmarznąć, po czym udała się na wybrzeże, gdzie znajdowała się ponoć zatoka, w której można było spotkać olifanty. Słyszała co nieco o tych krewnych słoni morskich i była ciekawa, czy faktycznie są tak wspaniałe, jak ludzie je opisują, a co ważniejsze, czy na prawdę roztaczają wokół siebie tyle ciepła. Dość szybkim krokiem pruła więc przed siebie, raczej nie patrząc na boki i już po chwili, nieco ożywiona tak energicznym marszem, znalazła się u celu. Jak się okazało, nie tylko ona postanowiła podziwiać dziś magiczne stworzenia, bo nieopodal znajdowała się jakaś dziewczyna. Nieznajoma nuciła sobie melodię i początkowo Ruda chciała ją po prostu zignorować, gdy nagle jej ciało przeszedł dreszcz, a muzyka zdała się być niewiarygodnie znajoma. -Est-ce "La Tragédie de Morgane" - Zapytała odruchowo w swoim ojczystym języku, bo jakby nie było melodia ta raczej nie była zbytnio znana poza granicami Francji, a u niej w domu motyw ten nad wyraz często się przewijał. Spojrzała więc nieco uważniej na twarz nieznajomej, a szmaragdowe tęczówki nieco przyciemniały, jakby Irvette wyczuła coś niepokojącego w stojącej przed nią postaci.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie miał nic przeciwko towarzyskim spotkaniom, ani nawet wycieczkom po bezkresnym, śnieżnobiałym lądzie, jednak akurat tego popołudnia niekoniecznie widziało mu się opuszczanie nieco cieplejszego wnętrza groty. Próbował przekabacić zaintrygowanego tajnikami Antarktydy przyjaciela i przekonać go, że o wiele lepiej będzie kupić butelkę psingwina w pobliskim barze, zaszywając się następnie w jaskini z lodowymi kieliszkami w dłoniach, jednak z czasem zrozumiał, że nieważne jak uparcie by Joshui nie odmawiał przemarszu przez zaspy, ten i tak postawi na swoim, wyciągając go spod otulającego przyjemnie ciało koca. – Nie odpuścisz, co? – Westchnął wreszcie zrezygnowany dalszą, bezowocną dyskusją, po której zwlókł się z legowiska i założył na ramiona ciepłą kurtkę, zawijając ciasno szyję milutkim w dotyku szalikiem. Chociaż kroczył za swym kompanem dziarskim krokiem, głowę miał spuszczoną i wcale nie wyglądał na zadowolonego z tej niespodzianej podróży. Wiatr dął intensywnie, mrożąc każdy odsłonięty kawałek skóry, a przez to nieszczególnie wierzył zapewnieniom Walsha, że w ostatecznym rozrachunku jeszcze podziękuje mu za ten wypad. Zaufania do kumpla nabrał dopiero z chwilą, w której odczuł niemal zapomniane ciepło, a przed jego oczami zarysował się niezwykle barwny obraz pluskających się radośnie olifantów. Magiczne słonie niewątpliwie robiły wrażenie, ale to ten nagły wzrost temperatury sprawił, że kąciki ust Meksykanina uniosły się zdecydowanie wyżej. – No dobra, warto było ruszyć tyłek. – Postanowił przyznać się do błędu, a nawet podszedł nieco bliżej Joshui, nie tylko darując mu weselszy uśmiech, ale i sprzedając wdzięcznego całusa w czoło. – Nie pomyślałbym, że po tylu latach nadal wiesz jak mnie rozgrzać. – Rzucił zaraz zaczepnym, żartobliwym tonem, skinieniem głowy wskazując na delikatnie falującą na skutek stąpnięcia olifanta wodę. – Dołączymy do nich? – Zasugerował również koledze, wszak nierozsądnym byłoby nie skorzystać z dobrodziejstw, jakie niosła za sobą ta malownicza zatoka.
Rano zauważyła, że rzeczywiście włosy po spotkaniu z lodowymi wszami i zażyciu lekarstwa, zmieniają się na białe. Musiała przyznać, że całkiem podobał jej się ten kolor i jeszcze bardziej chciała zmienić swój naturalny na coś jaśniejszego. Biel może nie, ale jasny, naprawdę jasny blond? Pogrążona w myślach o tak prostych sprawach, jak farby mugolskie i zaklęcia na zmianę koloru, wyszła przejść się po okolicy. Wiedziała, że niektórzy wynajmowali sobie fomisie, żeby jeździć nimi po okolicy, ale sama narzekała na brak odpowiedniej liczby galeonów. Cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda? A jednak chciałaby… Dotarła do zatoki olifantów, gdzie przez chwilę po prostu stała, wpatrując się z zachwytem w stworzenia, czując kolejny przypływ natchnienia. Żałowała, że nie miała przy sobie swojego muzogramu. Okolica, choć piękna, kojarzyła jej się z jednym utworem, który zaczęła mimowolnie nucić, rozbierając się i wchodząc do wody. Być może muzyka była tym, co łączyło gatunki, bo po chwili jedno ze stworzeń podpłynęło bliżej niej, jakby chciało się bawić, lub po prostu słuchać. Zaaferowana olifantem, nie zwróciła uwagi na skrzypienie śniegu i to, że ktoś zwyczajnie zbliżył się do niej, a do tego przysłuchiwał. Drgnęła nieznacznie, słysząc pytanie zadane po francusku - w języku, którego nie spodziewała się słyszeć po powrocie do Anglii, ale jak widać wszystko było możliwe. - Oui - odpowiedziała automatycznie, nie próbując nawet mówić po angielsku. -Je pensais que personne ne le reconnaîtrait en ne faisant que sonner. Ni en parlant en français. Vous n'êtes pas de Hogwart? - zapytała, przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem. Coś w jej twarzy mówiło, że zdecydowanie lubi klasykę, bądź wychowywano ją przy tego rodzaju muzyce. Ta myśl z kolei sprawiła, że Bambi zaczęła przyglądać jej się uważniej, dostrzegając na jej twarzy znajome cechy, zastanawiając się mimowolnie, czy mogła ją już gdzieś wcześniej widzieć. - Avez-vous étudié à Beauxbatons?
Marudzenie Moralesa na to, jak zimno było na Antarktydzie, było całkiem zabawne. Mógł wrócić do Anglii, ale wolał zostać na feriach dla dobra swojego partnera, żeby ten spędził choć trochę czasu ze znajomymi. Tak przynajmniej rozumiał jego zachowanie Walsh i zamierzał zrobić z tym cokolwiek, żeby Paco przełamał się i dostrzegł jakiekolwiek pozytywy z tego, co działo się wokół, z tego, co robili i gdzie byli. Co innego, że zdecydowanie miejsce, w jakim wylądowali, nie należało do najprzyjemniejszych i najbardziej przychylnych mieszkańcom wysp. Temperatura również pozostawiała wiele do życzenia i z tego powodu Josh nauczył się nosić ze sobą lododropsy, które regularnie kupował, przechodząc obok targowiska. Smak często był paskudny, ale przynajmniej rozgrzewało i choć w trakcie drogi do zatoki olifantów mógł poczęstować przyjaciela, nie zrobił tego. Czekał do momentu, aż dotrą na miejsce, wiedząc, że miejsce spodoba się Salazarowi i będzie w końcu odpowiednio ciepło, o ile oczywiście nie wystraszą stworzeń. - Mówiłem! Ale oczywiście nie wierzyłeś i marudziłeś, a gdybyś był milszy, dostałbyś dropsa na rozgrzanie. Jadłeś je? - powiedział, po chwili śmiejąc się, kiedy został pocałowany w czoło. Uderzył Salazara w tors w formie zaczepki, kręcąc po chwili głową w odpowiedzi na jego zaczepki. - Są rzeczy, których się nie zapomina - odpowiedział, podrzucając zaczepnie brwiami, zdejmując z siebie kurtkę. Nie zamierzał przegapić okazji do wykąpania się w ciepłej wodzie. Nie czekał więc na dodatkowe zachęty, a jedynie rozebrał się do bokserek i zbliżył się do wody, spoglądając na olifanty, zastanawiając się, czy naprawdę były tak łagodne, jak wszyscy twierdzili. W końcu wszedł do wody, zanurzając się w niej po szyję. - A niech mnie tłuczek… Nawet woda pod prysznicem nie ma takiej temperatury, jak woda tutaj… Podejrzewam, że teraz wszystkie chwile bez Maxa będziesz spędzał tutaj? - zapytał, przymykając oczy i odchylając nieznacznie głowę. Olifanty zdawały się cieszyć z ich towarzystwa, choć nie podpływały bliżej nich. Najważniejsze jednak, że nie były za daleko od nich i ogrzewały dla nich wodę.
Sama nie kojarzyła twarzy dziewczyny, ale muzyka, jaką słyszała z jej ust sprawiła, że Irvette poczuła się jak w domu. Chłodna atmosfera Antarktydy w sumie też nie była aż tak odległa od tej, jaka panowała w jej rodzinnym domu. Wspomnienia wróciły i mimowolny, lekki uśmiech pojawił się na twarzy rudowłosej. -J'adore cette composition. J'ai vu dans le théâtre "L'histoire de la chute" des dizaines de fois. - Przyznała rozradowana. Brakowało jej tej wyższej francuskiej kultury w Wielkiej Brytanii i gdy tylko wracała do domu, chętnie wybierała się do teatru. -Oui. Je suis Irvette de Guie de Lyon. enchanté de faire votre connaissance. - Przedstawiła się z dumą w głosie. Dopiero teraz dotarło do niej, że dziewczyna znajduje się w wodzie. Spojrzała więc na nią, przechylając lekko głowę. -Vous n'avez pas peur de geler ? - Zapytała, choć ciało nieznajomej nie wydawało się wcale doświadczać przykrych skutków mrozu. Wręcz przeciwnie, było zdrowo zarumienione, co kompletnie nie pasowało do tego miejsca. Nawet przepiękne, kolorowe olifanty nie były teraz dla niej tak interesujące jak ta dziewczyna, z którą zdawała się dzielić nie tylko język, ale i byłą szkołę. Nie mogła umiejscowić nigdzie jej twarzy, ale miała wrażenie, że jest ona dziwnie znajoma.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Fiasko podczas prób zdobycia lodowego bolca oraz straszliwe zatrucie żołądkowe po pewnej wątpliwej jakości kolacji nie zniechęciło Ryszarda do korzystania z arktycznych atrakcji, a wręcz przeciwnie, tylko zmotywowało do tego, by znaleźć w końcu jakąś lokalizację w której pobyt okaże się miły i przyjemny, a nie zakończony kompletną porażką albo uszczerbkiem na zdrowiu i honorze. Harold z kolei był na tyle uprzejmy, by mu z ochotą w tych wyprawach towarzyszyć, a chociaż co chwilę marudził na jakieś pierdoły i wymagał mnóstwa atencji, to i tak był super doskim kompanem do przygód. Za każdym razem wybierali jakieś miejsce o którym słyszeli albo wyczytali w ulotce a potem uznawali, że nie potrzebują mapy, bo doskonale sobie poradzą sami, gubili drogę po pięciu minutach i w efekcie lądowali w totalnie innym miejscu. Tak było i tym razem! Wyruszyli z groty na poszukiwanie rzekomo fantastycznej jaskini z największym na Antarktydzie bolcem stalagmitem albo stalaktytem, bo kto by to odróżniał, na pewno nie oni, więc szli, szli, dookoła nic poza śniegiem, a kierowali się głównie wewnętrznym instynktem Ryszarda, któremu mocno szwankowała orientacja nie tylko w terenie, dlatego doszli zupełnie donikąd. - Nic się nie martw, Harold, czuję, że tam za tym pagórkiem jest cel naszej podróży - stwierdził dziarsko, uprzedzając ewentualne jojczenie zmęczonego konkubenta i podał mu wysupłanego z kieszeni lododropsa - A jak nie... To nie wiem... Zostaniemy tu na zawsze. Rozbijemy obóz, słuchaj. Wykopiemy przerębel, o tam, i ci złowię dorodnego okonia, bo, gdybyś nie wiedział jeszcze, to byłem wczoraj z Marleną na konkursie wędkarskim i prawie wygrałem, także... weź pod uwagę, nie jesteś tu z byle kim - to znaczy złapał trzy ryby na krzyż i dostał dyplom za udział, ale i tak był bardzo dumny z tego osiągnięcia i zamierzał się nim przechwalać każdemu, kto tylko chciałby słuchać. Czyli głównie Haroldowi i swojemu staremu. - A ty, nie wiem, będziesz nas zabawiać śpiewem i tańcem żebyśmy nie pomarli z nudów i tak się będzie powoli żyło na tym lodowcu - dodał, plotąc te farmazony głównie po to żeby całkowicie odsunąć ich myśli od faktu że serio się zgubili na środku zadupia i Merlin jeden wie gdzie jest nie tylko ta durna jaskinia co do niej szli, ale przede wszystkim lodowiec w którym mieszkali. Na szczęście minęli wreszcie tą wielką kupę lodu, co zasłaniała cały horyzont i wtedy zobaczyli niesamowicie magiczny widok - zatokę jak z pocztówki! - AHA, WIDZISZ MÓWIŁEM ŻE DOJDZIEMY W ZAJEBISTE MIEJSCE, to wszystko tak naprawdę było specjalnie i od początku nas tu prowadziłem! - wykrzyknął, super podekscytowany, pociągnął Harolda za okutany w milion futer rękaw i próbował pociągnąć do biegu w stronę wybrzeża, co wcale nie było takie proste w tych wszystkich ubraniach i śniegu.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Faktycznie, podróże z Ryszardem miały w sobie ogromną dozę pecha. A może chaosu? A raczej połączenie tego! Jednak obecnie zrobiłbym wszystko żeby nie spędzać za dużo czasu w naszej jaskini mieszkalnej, która była po prostu bardzo klaustrofobiczna. Całe szczęście, że byłem tam z Rickim, który nieustannie chciał gdzieś łazić. Chociaż nie miałbym nic przeciwko gdyby był trochę bardziej zorganizowany. Ostatnie na co miałem ochotę to grać rolę rozsądniejszego w naszej parze, a powoli właśnie na to wyglądało. Żeby mimo wszystko nie przypadła mi kompletnie ta rola, po prostu pozwalałem nam się gubić, nawet nie patrząc na mapy i pozwalałem prowadzić Ryszardowi. Czego człowiek by nie zrobił, żeby nie wyglądać na osobę na której można chociaż trochę bardziej polegać! Ale oczywiście swoje jęczę. - Jedyny dzień w którym się nie zgubiłem tutaj to kiedy poszedłem sam, a ty uciekłeś do kibla! Przysięgam jeśli nie znajdziemy drogi, to nie będę tańczył, a zostanę kanibalem, bo pewnie prędzej Antarktyda się roztopi niż coś złowisz. A jeśli znajdziemy drogę to następnym razem zaprowadzę cię do przeuroczych pingwinków - złoszczę na niego, życząc mu żeby zmasakrowały go jeszcze bardziej niż Ruby. Na szczęście doszliśmy... gdzieś. Dość zaskoczony aż podnoszę okulary snołeczne, niepewny czy dobrze widzę. Coś kolorowego w tej białej, durnej krainie? Jednak bez prostestów zaczynam truchtać nieporadnie za Ryszardem, dopóki nie znaleźliśmy się w jakimś iście magicznym miejscu. Jest tu pięknie i kolorowo, a do tego... - Czujesz? Jest cieplej - mówię zdziwiony i ostrożnie podchodzę do dziwnie malowniczej wody i wyciągam dłoń, by musnąć powierzchnię tego jeziora. - Powinniśmy być ostrożni - stwierdzam z nieufnością i rozglądam się w poszukiwaniu jakichś potworów, bo nie wierzę że to tak po prostu - piękne miejsce. - Masz ulotkę? Na pewno są tu jakieś halucynogenne grzyby czy coś! - stwierdzam dramując.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Oczywiście nie zmartwił się wcale tym jego gniewem ani pogróżkami o zjedzeniu czy rzuceniu na pożarcie krwiożerczym pingwinom i tylko machnął ręką na to gadanie. Ale zainteresowała go za to jedna kwestia. - To dlaczego nie chodzisz wszędzie sam? - zapytał i wcale nie złośliwie tylko bardzo był ciekawy co takiego sprawiało że Harold wolał się gubić i męczyć w jego towarzystwie niż bez problemu docierać wszędzie gdzie chciał samodzielnie albo z właściwie kimkolwiek innym, chyba miał sporo znajomych. - Znaczy, byłoby mi smutno jakbyś mnie opuścił, ale siłą cię nie zaciągam - doprecyzował, zupełnie wbrew temu co miał zamiar zaraz zrobić, to znaczy pociągnąć towarzysza z impetem za rękę żeby zmusić do pójścia w stronę pięknej zatoczki. Od razu się zachwycił zarówno tym niespotykanym widokiem jak i odkryciem że rzeczywiście było tu dużo cieplej niż dotychczas, i to na tyle, że spokojnie można było zdjąć warstwy zimowych ubrań. A wręcz trzeba, jeśli nie chcieli się spocić jak dwa ghule. Dlatego Ryszard zaraz zaczął się wyswobadzać z grubego futra, które kiedyś należało do Harolda ale przez przywłaszczenie zdecydowanie było już jego własnością, i spojrzał na bardzo sceptycznego nagle ziomka jak na wariata. Takie super miejsce, a temu się nagle włączyła jakaś mega podejrzliwość i zaczął wysnuwać teorie spiskowe rodem z Żonglera, tylko jeszcze głupsze. - A to by było coś złego? - zapytał na słowa o halucynacjach, bo on osobiście nie widział wad nawet w sugestii, że wszystko co tu widzą to tylko zwidy; ale ponieważ chciał, żeby Harold przestał dramatyzować, to oświadczył: - To poczekaj tutaj a ja pójdę na rekonesans i jak coś złego się tam czai, to przepędzę - i nawet zamachał bojowo różdżką, żeby potwierdzić swoje zdolności zaklęciarskie. - Jak nie wrócę za chwilę, to uciekaj - i zaczął dziarsko schodzić dalej w dół lodowej skarpy do wody, nie oglądając się na Harolda. Nic szczególnego się nie działo, okolica nadal wyglądała na mega spokojną i przyjemną, aż NAGLE zza lodowego winkla wypłynęły jakieś... tłuste, kolorowe foki? No przecież! Olifanty! Jak byk było coś o nich napisane w porzuconej niedbale na łóżku ulotce. Nie pamiętał tylko czy były określone jako miłe czy śmiertelnie groźne, ale to nie miało znaczenia bo wyglądały tak ładnie że nie zamierzał rezygnować z tego widoku. - HARRY!!!!! HAROLD!!!!!!! HARIEL!!!!! - zaczął się wydzierać, żeby zwabić go do siebie i pokazać jakie niesamowite mają towarzystwo, a że brzmiał przy tym jakby go pożerały akromantule to inna kwestia.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zabawne nie było natomiast uczucie zmarzniętych, skostniały dłoni i nienaturalnie kurczących się klejnotów, które niemal przylgnęły do materiału bielizny w poszukiwaniu zaginionego, wytęsknionego ciepła. Nienawidził takich temperatur, po prostu, i nawet jeżeli był w stanie wytrzymać w tak trudnych warunkach atmosferycznych, to nie omieszkał na prawo i lewo demonstrować niezadowolenia z powodu obranej przez grono pedagogiczne Hogwartu destynacji. Wolałby leżeć teraz z Maximilianem na plaży, popijając kolorowego drinka z palemką… ale w jednym Joshua miał rację: nie zrezygnował z wyjazdu na Antarktydę ze względu na swojego młodszego partnera, któremu przecież już wcześniej obiecał dotrzymać towarzystwa. Nie zniósłby jego rozczarowanej miny, poza tym naprawdę chciał spędzić z nim więcej czasu, zwłaszcza w okresie urlopu, podczas którego nie musiał dzielić uwagi pomiędzy ukochanego a stosy zalegających w hotelowym biurze papierów. - Czekałeś tylko, żeby móc powiedzieć a nie mówiłem, co? – Westchnął głośno, potrząsając ze zrezygnowaniem głową na boki. Każdy, kto znał go dłużej, doskonale wiedział że nie przepada za niespodziankami, ale Paco musiał Walshowi oddać, że ta akurat okazała się wyjątkowo udana. – Dropsy? – Wtrącił jeszcze zaciekawiony pomiędzy całusem w czoło a zaczepnym kuksańcem przyjaciela, bo akurat o rozgrzewających cukierkach do tej pory jeszcze nie słyszał. Miał nawet o jednego poprosić, ale zamiast tego parsknął śmiechem po kolejnych słowach Joshui, wymownie poruszając przy tym krzaczastymi brwiami. – A myślałem, że to mi się śpieszy… – Zażartował również zaraz, widząc jak jego kompan zrzuca z siebie kolejne ciuchy. Nie pozostał mu jednak dłużny. Sam pozbył się garderoby w trymiga, wskakując do cieplutkiej wody w samych slipach. - Pff… z Maxem, bez Maxa. Myślę, że powinienem rozłożyć namiot i tutaj zamieszkać – Prychnął pod nosem, zanurzając się w źródle po samą szyję, żeby przynajmniej przez tę krótką chwilę dać swojemu ciału ulgę w cierpieniu. – No tak… bierzmy wspólną kąpiel pośród mieniących się tęczą słoników, chyba bardziej gejowsko być już nie może… – Trudno było mu powstrzymać się od śmiechu, a jednak starał się zachowywać spokojnie i nie wykonywać gwałtownych ruchów, jakby w nadziei że któreś z tych barwnych stworzeń podpłynie nieco bliżej.
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Uważam śniadanie za bardzo ważny punkt w ciągu dnia - zresztą każdy posiłek uważam za bardzo ważny punkt dnia, więc jeżeli ktoś chce mnie znaleźć, to o ile nie jestem akurat na jakiejś przygodzie, to stołówka jest całkiem dobrym początkiem poszukiwań. Nazywam to poznawaniem lokalnej kultury. Wpycham więc właśnie w siebie kęsy roztopca - który ponoć jest jakąś fancy potrawą, której normalnie nie robią, ale że jesteśmy takimi szacownymi gośćmi, to specjalnie dla nas ją przygotowują - gdy do mojego stolika zasiada @Harmony Seaver. I to z hukiem! - Szo? - mamroczę z pełnymi ustami i aż mi się robi gorąco, gdy zbyt szybko chcę przełknąć pokaźną ilość ognistych glonów. Aż mi na moment życie staje przed oczami. - Uh huh - odchrząkuję, potrząsając głową i zerkając na Harmony, która wparowała tu z energią, której wystarczyłoby dla całej reszty hogwartczyków. - Mona, tak wcześnie, a ty po smoczym ziele? - podpytuję rozbawiony, garścią wsypując sobie dla osłody ust pigułki szronu, od którego moje brwi przymarzają. Zaraz podsuwam miseczkę w stronę Gryfonki, aby śmiało się częstowała. - Rozmawiać? Naaah. Wyruszyć w pełne niebezpieczeństw poszukiwania naszych panów i zbawców, tęczowych słoni morskich? No raczej- poprawiam koleżankę ze śmiechem. Słyszałem co nieco o olifantach od Smoczych Ludzi, ale jeszcze nie miałem okazji ich nigdzie zobaczyć w okolicy - prawdopodobnie dlatego, że osiągnięcie tego wymaga zbliżenia się do wody, a jednak zbyt często nie korzystam z tej możliwości. - Daj miiii jakieś dziesięć minut i jestem gotowy... Albo nie. Chodź ze mną, bo nie wiem, czy dziesięć minut usiedzisz w jednym miejscu i tyle właśnie z tego będzie. - Machnięciem ręki zachęcam dziewczynę, by za mną podążyła do groty mieszkalnej, w międzyczasie pozwalając sobie na złapanie jej książki i wertowanie jej w drodze. - Wiemy w ogóle co, gdzie i jak? Mam na myśli, bardziej w stronę tego, że znalazłaś na dnie butelki jakąś tajemniczą mapę, czy będziemy się kierować głosami naszych serc? - dopytuję koleżankę, próbując mniej więcej wyobrazić sobie, jak długo będziemy się błąkać. - Powinniśmy przynieść dla nich jakąś ofiarę, żeby nas polubiły, ale wszystko, co mam, to lododropsy...
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Dziewczyna aż zachichotała, widząc jak kolega walczył z ostrością zbyt wielu ognistych glonów na raz. Starała się powstrzymać i nawet spróbowała zakryć usta dłonią, ale cała jej twarz była uśmiechem, a dźwięku rozbawienia i tak przełknąć nie zdołała. - Smacznego – skomentowała krótko, cały czas chichocząc pod nosem. – I to najmilszy komplement jaki dzisiaj usłyszałam – z teatralnym wręcz przejęciem przyłożyła rękę do serca i ukłoniła się. – Dziękuję – po czym, nie umiejąc dłużej utrzymać tej gry zachwytu, mrugnęła do niego i znów zaśmiała się, tym razem z własnych wygłupów. Z chęcią przyjęła zaoferowane pigułki ze szronem, nigdy nie odmówiłaby przecież darmowym słodyczom! A zaraz i jej brwi były jak do kompletu, także całe zabielone. Gdy tylko usłyszała jego słowa, aż podskoczyła lekko w miejscu, ciesząc się całą sobą. Zew przygody już wyrywał ją na zewnątrz i pewnie, gdyby było to społecznie akceptowalne, już złapałaby chłopaka pod rękę i wyciągnęła na zewnątrz. - Wiedziałam, że na gryfońskie serce zawsze można liczyć – posłała mu zadziorny uśmieszek, przyjmując wyzwanie do tej przygody. – Specjalne dla ciebie możemy poszukać nawet niebezpieczeństw I przy okazji olifantów! Jednym ruchem zawinęła plecak na plecy i bez słowa sprzeciwu ruszyła za Gryfonem tanecznym krokiem. Była tak radośnie podekscytowana wizją nowej wyprawy, że najprawdopodobniej chłopak miał rację co do jej niemożliwości usiedzenia na tyłku. - Jeżeli była jakaś butelka, to dawno zamarzła gdzieś w lodowcu – zauważyła wesoło. – W książce jest tylko opis jak to powinno wyglądać, więc chyba pozostaje podążaniem za głosem naszych gryfońskich serc – zażartowała, czekając jak Eugene zbierze wszystkie swoje rzeczy. – Dobre pytanie… Najwyżej okaże się, że trzeba złożyć ofiarę z czarodziejów, a wtedy – uniosła na niego podstępnie brew i wyciągnęła rękę. – Niech przetrwa najsilniejszy – i zaprezentowała swój lisi uśmieszek. Niedługo potem byli już gotowi do drogi. Pogoda, jak to na niekończący się dzień polarny przystało, dopisywała im słońcem. Nawet minusowa temperatura była do zniesienia przy pomocy ciepłych ubrań, lododropsów i lodowych kajdan. Śnieg skrzypiał im pod butami rytmem nadchodzącej przygody, a oddalony dźwięk fal i bryza oceanu wyznaczały im drogę. A do pełni szczęścia dołożył się fakt, że najzwyczajniej w świecie dobrze im się rozmawiało i charakterkami w rozbawieniu ze sobą rezonowali. Co prawda była to droga do ogólnie pojętego wybrzeża, a nie konkretnej zatoki olifantów, ale od tego była przecież przygoda! Żeby rozwiązywać problemy napotkanie po drodze. - Spójrz! – wskazała na jedno z wzniesień na klifie. – Stamtąd powinniśmy lepiej wszystko zobaczyć. I faktycznie, gdy stanęli na brzegu klifu, przed ich oczami rozpostarł się ocean aż po horyzont, a morski wiatr był tam tak silny, że aż prawie nie zwiał im czapek. Widok był nieziemski! Cała flota kry falowała rytmicznie, a każda z nich, która uderzyła o brzeg lodowych wypiętrzeń, rozbijała się na drobne kawałki. Krystalicznie czysta toń odkrywała przed nimi swoje sekrety i nawet z tej wysokości dokładnie mogli obserwować narosty glonów i bawiące się wśród nich fomisie. Po ośnieżonych plażach rozpływał się złoty blask słońca i płynął po gładkiej powierzchni wszechobecnego lodu. Wyrastające z ziemi lodowe stalaktyty rozbijały na sobie promienie słońca a ich formacje, rozpościerające się dookoła klifów wyglądały bardziej jak rzeźby z nurtu współczesnego niż coś, co wymyśliła natura. - Ależ tu niesamowicie pięknie! – zaśmiała się w głos, całą piersią, obracając się dookoła by pojąć cały ten widok. – Muszę zrobić temu zdjęcie! – i czym prędzej wyciągnęła polaroida, pokazując każde kolejne ujęcie koledze, tak, jakby chciała się upewnić, że też widział to co ona. – Też chcesz fotkę? – zaproponowała, celując obiektywem w jego stronę.
Ostatnio zmieniony przez Harmony Seaver dnia Nie Mar 05 2023, 09:26, w całości zmieniany 1 raz
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
3 Val zarzuciła torbę na ramię. Powoli ferie dobiegały końca, a ona miała wrażenie, jakby przyjechała tu wczoraj. Spędzała wiele godzin na samotnych wędrówkach, obserwując piękne widoki, ale tym razem wyruszyła z pokoju bez swojego nieodłącznego szkicownika. Kostium niezmiernie ją uwierał, ale się zawzięła. Wiele słyszała od innych, między innymi od Remy, o kąpieli w pobliżu olifantów. Postanowiła sprawdzić te plotki i samodzielnie przekonać się o zdrowotnych właściwościach tutejszych gorących źródeł. Gdy przyszła na miejsce, okazało się, że nie jest tu sama. Widziała kilka mniej lub lepiej znanych jej twarzy, jednak postanowiła, że do nikogo nie zagada. Zsunęła płaszcz z ramion i szybko wskoczyła do wody, odkładając uprzednio jej rzeczy na miejsce, gdzie mogła je mieć na oku. Ależ to było przyjemne! Zanurzyła się w gorących źródłach, ze zgrozą przypominając sobie o niedawnej niechcianej kąpieli w pobliżu leża psingwinów. Odrzuciła od siebie nieprzyjemne, mroczne myśli pod tytułem „co by było, gdyby”, obserwując piękne, kolorowe olifanty pływające pod powierzchnią wody. Nie miała odwagi co prawda żadnego dotknąć, ale z chęcią na nie patrzyła. Szkoda, że była w posiadaniu nawet zwykłych, mugolskich farb. Chętnie by coś takiego namalowała, ale nie była zbyt biegła w kreśleniu kolorami. Valerie głęboko westchnęła, czując jak zimne powietrze wypełnia jej płuca.
Miłość pełna była wyrzeczeń i dostosowywania się do swoich wzajemnych upodobań. Uczenie się swoich zachowań, o tym, co lubi i czego nie lubi partner, aby móc sprawić mu przyjemność. Josh coś o tym wiedział, mając świadomość, jak miękki się stał, a jednocześnie nie żałował niczego, teraz czując się w końcu swobodnie. Podejrzewał, że nie inaczej było z Salazarem, choć ten miał z pewnością trudniej, skoro z ukochanym dzieliła ich naprawdę duża różnica wieku. Uśmiechnął się szeroko, na potwierdzenie, że dokładnie na to czekał, żeby dokładnie to powiedzieć. Nie miał zamiaru oszukiwać kompana, zaraz też śmiechem zbywając jego dalsze komentarze. Wszystko, byle szybko zanurzyć się w przyjemnie ciepłej wodzie, mając wrażenie, że po powrocie do Anglii gorący prysznic będzie pierwszym, czego zażyje, aby później usiąść przed kominkiem z Chrisem i wszystkimi zwierzakami. Ostatecznie w końcu, W KOŃCU, nic go nie bolało przy stworzeniach lądowych. - Jeśli chcesz, to dołożę ci jeszcze kwiatków do włosów, albo coś podobnego - rzucił ze śmiechem, czując się wyraźnie spokojniej, niż do tej pory, bardziej szczęśliwy i podejrzewał, że miało to związek z odczuwanym ciepłem i stworzeniami pływającymi wokół nich. Zupełnie, jakby ich tęczowe umiejętności naprawdę mogły jakkolwiek na niego wpłynąć. - Jak się trzymasz? Ze mnie najwyraźniej zeszła klątwa z Avalonu i mogę przebywać w spokoju przy stworzeniach magicznych… To ulga, mając w domu pół kuguchara, kaczki dziwaczki, pufka, puszka i nie wiem, czy nie zapomniałem o czymś… Jeszcze żeby uspokoiło się ze smokami i będzie idealnie - zaczął mówić, wspierając się o brzeg ramionami. - Szukamy też domu z Chrisem. Większego, z dużym terenem wokół, gdzieś na obrzeżach Hogsmeade… Jakbyś słyszał o jakimś na sprzedaż, możesz dać znać - dodał, zdradzając część planów na przyszłość, nie czując się z tym źle.
Jiliane zaśmiała się wdzięcznie, gdy tylko Irvette zainteresowała się jej stanem, czy nie jest jej zimno. Zaraz pokręciła głową, a białe włosy zatańczyły wokół jej twarzy, kolejny raz wywołując u dziewczynny pragnienie posiadania tak jasnych włosów na stałe. Byłaby, być może, pierwszą w rodzinie, która ukrywałaby bycie brunetką. Czasem cieszyła się, że przynajmniej nie była ruda, jak większość jej rodziny. Bycie odmienną nie było takie złe, pomagało się wybić, a tego mimowolnie pragnęła. - Mais non! Il fait chaud ici. Je pense que c'est grâce à ces animaux - odpowiedziała, wskazując na olifanty. zachęcając od razu dziewczynę do dołączenia do niej i ogrzania się. - Alors, vous êtes de Guise ! Votre famille est assez célèbre. Moi aussi, je suis heureux de vous rencontrer. Je suis Jiliane Lanceley mais vous pouvez m'appeler Bambi - uśmiechnęła się szerzej, przedstawiając się, mimowolnie zastanawiając się, czy dziewczyna będzie kojarzyła jej rodzinę, czy nazwisko Lanceley było równie sławne co de Guise. Zaraz też westchnęła, zanurzając się na moment w wodzie, nie mocząc jednak twarzy, odwzajemniając zaczepki olifanta. - Mon frère jouait de la contrebasse pour le théâtre. J'ai vu beaucoup de pièces de théâtre. Cependant, au lieu de me concentrer sur l'art, j'ai écouté la musique - wyznała, nie przejmując się tym, że mogła wyjść na ignorantkę. Nigdy nie interesowali jej aktorzy na scenie, ale muzycy, to co wydobywali ze swoich instrumentów. Bez zastanowienia zaczęła nucić kolejny fragment sztuki, dając się na moment porwać melodii, unosząc dłoń, jakby sama dyrygowała.